Search the Community
Showing results for tags 'ekosystem'.
Found 11 results
-
Badania przeprowadzone pod kierunkiem uczonych z Yale University przyniosły najstarsze dowody na znaczące zmiany całych ekosystemów, jakich człowiek dokonywał za pomocą ognia. Z artykułu opublikowanego w Science Advances dowiadujemy się, że ludzie mieszkający na brzegach jeziora Malawi zmieniali ekosystem już przed 92 000 lat. Stworzyli wówczas ekosystem, który istnieje do dzisiaj. Ludzie ci wykorzystywali ogień, by uniemożliwić odrastanie lasów. Powstał w ten sposób busz, który jest tam obecnie. To najstarsze dowody na to, że ludzie radykalnie zmieniali ekosystem za pomocą ognia, mówi główna autorka badań, profesor Jessica Thompson. Wskazuje to, że już w późnym plejstocenie ludzie nauczyli się wykorzystywać ogień w nowatorskich sposób. W tym przypadku wypalanie doprowadziło do zastąpienia w tym regionie lasów przez busz, który istnieje do dzisiaj. Thompson stała na czele międzynarodowej grupy naukowej złożonej z 27 specjalistów z USA, Afryki, Europy, Azji i Australii. Naukowcy analizowali m.in. artefakty z kamienia pochodzące ze środkowego okresu epoki kamienia. W tym właśnie czasie po raz pierwszy pojawił się człowiek współczesny. Dane uzyskane z artefaktów były brane pod uwagę podczas analizy danych ekologicznych oraz osadów aluwialnych z okolicy. Naukowcy dokonali ponad 100 wykopów na przestrzeni setek kilometrów, analizując zmiany poziomu wód i badając sposób tworzenia się osadów. Analizowali pyłki roślinne i węgiel drzewny. Odkryli dzięki temu, m.in., że artefakty wytworzone ręką człowieka, zmiany ekologiczne i osady aluwialne pojawiły się w tym samym okresie. Stwierdzili również, że szczyt kumulowania się węgla drzewnego, którego obecność świadczy o pożarach, nastąpił na krótko przed spłaszczeniem się wykresu bogactwa gatunków zamieszkujących okolicę. Zjawisko to zaszło pomimo utrzymującego się wysokiego poziomu wód jeziora, co świadczy o stabilności ekosystemu. Mimo tego, że niedawno zakończył się okres suchy, a zwykle w takich przypadkach dzięki zwiększonym opadom zwiększa się też szata roślinna, powstają lasy, które z kolei zapewniają dobre warunki licznym gatunkom zwierząt. Tym razem jednak bioróżnorodność świata zwierzęcego i roślinnego nie uległa zwiększeniu. Badany przez nas pyłek jest inny, niż we wcześniejszych podobnych okresach. Pyłki drzew nie są tak rozpowszechnione jak wcześniej, ich miejsce zastąpiły pyłki roślin, które dobrze radzą sobie z częstymi pożarami i zakłóceniami wzrostu, mówi Sarah Ivory z Penn State University. Jednoczesne zwiększenie liczby artefaktów wytworzonych ręką człowieka, w połączeniu ze zwiększoną ilością węgla drzewnego, zmniejszoną pokrywą leśną i wyjściem klimatu z okresu suchego wskazują, iż ludzie manipulowali ekosystemem za pomocą ognia. Zmiany te pozwalają też wyjaśnić, skąd taka akumulacja artefaktów w regionie. Gleba przesuwa się w dół zbocza, chyba, że coś ją zatrzyma. Jeśli usuniemy drzewa i spadnie deszcz, duża ilość gleby przesunie się w dół, stwierdza David Wright z Uniwersytetu w Oslo. Naukowcy podkreślają, że podczas wcześniejszych zmian z okresów suchych na wilgotne w tym regionie nie dochodziło do tak dużego formowania się osadów aluwialnych i do tak znacznego nagromadzenia się węgla drzewnego. Nie wiadomo, dlaczego ludzie wypalali wówczas tak duże płacie terenu. Niewykluczone, że chcieli w ten sposób stworzyć otoczenie bardziej przydatne do łowiectwa i zbieractwa. Mogło jednak być tak, że wzniecany ogień często wymykał im się spod kontroli lub też w okolicy mieszkało dużo ludzi, którzy potrzebowali drewna na opał. Tak czy inaczej, te zmiany krajobrazu zostały spowodowane przez ludzi. To pokazuje, że wcześni ludzie przez długi czas potrafili kontrolować swoje otoczenie, a nie być przez nie kontrolowanymi. Zmieniali całe krajobrazy i trwa to do dzisiaj, stwierdza Thompson. « powrót do artykułu
-
Najstarsze drzewo świata to prawdziwy olbrzym
KopalniaWiedzy.pl posted a topic in Nauki przyrodnicze
Według wyników ostatnich rekonstrukcji, najstarsze znane drzewo świata miało ok. 9 m wysokości, a z wyglądu przypominało współczesną palmę. Robotnicy znaleźli setki pni rośliny sprzed 385 mln lat w miejscowości Gilboa już blisko sto lat temu. Miało to miejsce w latach 20. XX wieku, gdy rozpoczęła się budowa zapory i zbiornika wody dla Nowego Jorku. Najpierw odsłoniła je zaś nagła powódź. Winifred Goldring, pierwszy badacz nieznanej odmiany, nadał jej nazwę Eospermatopteris. Niewiele jednak wiedziano o wyglądzie drzewa. W 2004 roku kilka kilometrów dalej naukowcy odkopali skamieniałą koronę tego samego gatunku. Ważyła aż 181 kg. Latem ekipa natrafiła na 8,5-metrowy pień. Składając razem wszystkie części paleoukładanki, badacze po raz pierwszy zobaczyli, jak roślina wyglądała jako całość. To były bardzo duże drzewa — powiedział William Stein, jeden z członków zespołu z Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku w Binghamton. Nasze rekonstrukcje wykazały, że były o wiele wyższe i drzewopodobne, niż wynikało to z wcześniejszych rekonstrukcji. Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas śmiał przypuszczać, że to tak olbrzymi gatunek. Drzewo należało do grupy pierwszych paprotników nazwanych po łacinie Wattieza. W odróżnieniu od roślin kwitnących i wytwarzających nasiona, Wattieza rozmnażały się, produkując zarodniki (podobnie jak glony, grzyby czy paprocie). Odkrycie opisano szczegółowo na łamach pisma Nature. To prawdziwy kamień milowy, ponieważ dotyczy momentu pojawienia się na Ziemi pierwszych lasów. Formując pierwsze lasy, musiały naprawdę zmienić Ziemię jako (eko)system, tworząc nowe typy mikrośrodowisk dla mniejszych roślin i owadów, przechowując duże ilości węgla i wiążąc glebę — powiedział szef zespołu naukowców, Christopher Berry z Cardiff University. Obecnie wymarłe, Wattieza żyły w środkowym dewonie (czyli 397,5 +/- 2,7 do 385,3 +/- 2,6 mln lat temu). Te drzewa poprzedzały dinozaury o jakieś 140 mln lat. Nie było stworzeń latających, żadnych gadów ani płazów — wyjaśnił Ed Landing z New York State Museum. Nagromadzenie roślin lądowych bardzo zmieniło klimat i utorowało drogę lądowym zwierzętom i owadom. Wzrost lasów usunął z atmosfery dużo dwutlenku węgla. To spowodowało spadek temperatury, a planeta stała się bardzo podobna do tej, jaką znamy — dodał Berry.- 5 replies
-
- Gilboa
- skamieniały
- (and 13 more)
-
Specjaliści z należącego do NASA Jet Propulsion Laboratory (JPL), University of Maryland oraz Woods Hole Research Center stworzyli szczegółową mapę wysokości lasów. Pomoże ona zrozumieć rolę, jaką odgrywają lasy w zmianach klimatu oraz w jaki sposób ich wysokość wpływa na zamieszkujące je gatunki. Mapę stworzono za pomocą umieszczonego na orbicie lasera, który zbadał wysokość lasów wysyłając w ich kierunku 2,5 miliona impulsów świetlnych. Dane z odbicia światła były następnie szczegółowo analizowane i porównywane z informacjami uzyskanymi z 70 stacji naziemnych. Badania wykazały, że, ogólnie rzecz ujmując, wraz ze wzrostem szerokości geograficznej, spada wysokość drzew. Najwyższe rośliny znajdują się w tropikach, a im bliżej biegunów, tym są niższe. Znaczącym wyjątkiem jest roślinność Australii i Nowej Zelandii znajdująca się w okolicach 40. stopnia szerokości południowej. Rosną tam eukaliptusy, należące do najwyższych roślin na Ziemi. Najnowsze pomiary wykazują, że lasy na naszej planecie są wyższe, niż wcześniej szacowano. Dotyczy to w szczególności lasów w tropikach i tajgi. Niższe za to niż sądzono są lasy na obszarach górskich. Nasza mapa to jeden z najdokładniejszych dostępnych obecnie pomiarów wysokości lasów na Ziemi - mówi Marc Simard z JPL. Nawet jednak te pomiary nie są doskonałe. Na ich dokładność wpływa bowiem zarówno stopień w jakim człowiek na poszczególnych obszarach zniszczył lasy, jak i różnice w wysokości poszczególnych drzew. Dla niektórych części globu pomiary będą zatem znacznie bardziej dokładne niż dla innych.
-
Lemingi, małe gryzonie, które wskutek wieloletnich nieporozumień są bezpodstawnie kojarzone ze zbiorowym samobójstwem, mogą wpływać na klimat Ziemi przez regulację zazielenienia obszarów Arktyki (Environmental Research Letters). Naukowcy z University of Texas w El Paso zauważyli, że wykluczenie lemingów ze środowiska zwiększa częstość występowania mszaków i porostów, natomiast ich obecność nasila wzrost wiechlinowatych (traw) i turzycowatych. Lemingi żywią się ich pędami i liśćmi. Nasz raport potwierdza, że naprawdę musimy zachować ostrożność, przypisując zazielenienie Arktyki wyłącznie globalnemu ociepleniu. Wykazaliśmy, że lemingi przechodzące przez dramatyczne cykle populacyjne mogą generować podobne zazielenienie jak ocieplenie [...] - zaznacza główny autor studium David Johnson. Zwiększenie ilości wiechlinowatych i turzycowatych może być skutkiem zmiany składu gleby (lemingi nawożą ją swoimi odchodami i moczem), ograniczenia konkurencji o przestrzeń z mszakami i porostami lub zmniejszenia ilości stojących martwych ździebeł i turzycowego detrytusu. Liczebność populacji lemingów to wzrasta, to spada, co miało, wg naukowców, duży wpływ na cechy i procesy zachodzące w ekosystemie tundry. By dokładniej je prześledzić, zaczęto mierzyć pokrywę roślinną i biomasę w obrębie wybiegu dla lemingów w pobliżu Barrow na Alasce. Zdjęcia satelitarne potwierdziły, że Arktyka się zazielenia. Wyższe temperatury mogą sprawiać, że tutejsze rośliny stają się większe i magazynują więcej CO2, ograniczając globalne ocieplenie. Z drugiej jednak strony te same warunki mogą doprowadzać do odmrażania mikroorganizmów glebowych, które oddychając, uwalniają dwutlenek węgla i prowadzą do dalszego ocieplenia. Nie wiadomo, jaki jest ostateczny bilans tych dwóch procesów. Możliwe, że w pewnych sytuacjach roślinożercy napędzają mechanizm większego wzrostu roślin, podtrzymując rolę pochłaniającą ekosystemu. Nie twierdzimy, że lemingi powodują zielenienie, ponieważ nasilenie wegetacji występuje na terenach, gdzie gęstość występowania tych gryzoni nie jest duża. Nie jesteśmy też pewni, jak lemingi z Arktyki reagują na cieplejsze warunki. Jedno jest jednak pewne, [...] lemingi są ważniejsze dla arktycznych ekosystemów niż historycznie zakładano. Wiele wskazuje na to, że choć same lemingi nie wywołują zazieleniania, mogą sprzyjać jego nasilaniu.
-
- ekosystem
- dwutlenek węgla
- (and 7 more)
-
Uczeni z Oregon State University zauważyli, że rosnąca na zachodzie USA populacja wilków odgrywa ważną rolę w odradzaniu się zagrożonej populacji rysiów. Wnioski ze swoich badań naukowcy opublikowali w Wildlife Society Bulletin. Na terenie USA ryś kanadyjski jest gatunkiem zagrożonym, a główną przyczyną zmniejszania się jego populacji jest gwałtowny spadek liczebności zajęcy amerykańskich, stanowiących główne źródło pożywienia rysia. Zajęcy jest z kolei mniej, gdyż nadmiernie rozrosła się populacja polujących na nie kojotów. Sukces kojotów był natomiast możliwy dzięki temu, iż ludzie przyczynili się do gwałtownego spadku liczebności wilków. Naukowcy uważają, że gdy na jakimś terenie znacznie zmniejsza się liczebność dotychczasowego głównego drapieżnika, rozrasta się populacja mniejszych drapieżników, co ma katastrofalne skutki dla całego ekosystemu. Wzrost liczebności takich drapieżników jak kojoty ma poważne konsekwencje. Na większości obszaru USA ich populacja jest obecnie znacznie większa, niż była w czasach, gdy żyły tam też wilki. Zanim wilki zostały w większości wytępione, zabijały one kojoty oraz wpływały na ich zachowanie poprzez coś, co nazywamy ‚ekologią strachu'. Kojoty mają bardzo zróżnicowaną, elastyczną dietę, ale najbardziej lubią zające i króliki. A to zabija rysia - mówi profesor William Ripple z OSU. W ciągu ostatnich lat naukowcy przeprowadzili wiele badań, z których dowiedzieliśmy się, jak olbrzymie znaczenie ma obecność wilków. Drapieżniki te kontrolują bowiem populację łosi i jeleni oraz - poprzez ‚ekologię strachu' - wpływają na ich zachowanie. Tam, gdzie zwiększyła się populacja wilków zauważono odradzanie się ekosystemów leśnich oraz wodnych, co z kolei pozytywnie wpływało na wiele gatunków roślin i zwierząt. Brak głównego drapieżnika, zarówno w środowisku wodnym jak i lądowym, oznacza olbrzymie kłopoty. Mniejsze drapieżniki nadmiernie się rozrastają i dewastują ekosystem. Ich ofiarami padają jaszczurki, gryzonie, torbacze, zające, mięczaki czy owady. W USA kojoty coraz częściej atakują zwierzęta hodowlane, a próby kontrolowania ich populacji pochłaniają setki milionów dolarów. Problem mniejszych drapieżników stał się już problemem ogólnoświatowym. Ludzie w znacznym stopniu wytępili duże drapieżniki i obecnie w oceanach, rzekach, lasach i sawannach na całym świecie obserwowana jest eksplozja populacji mniejszych drapieżników niszczących ekosystemy. Tymczasem, jak wynika z badań uczonych z OSU, rozwiązaniem problemu byłaby ochrona dużych drapieżników. Tam, gdzie przeprowadzono reintrodukcję wilka, jak np. w Yellowstone National Park, zauważono błyskawiczną redukcję populacji kojotów o 50%. Wstępne badania sugerują, że zaczęła odradzać się populacja zajęcy.
-
Ludzie coraz mocniej wpływają na ostatnie dziewicze ekosystemy na naszej planecie - te, położone głęboko pod powierzchnią oceanów. Nasza wiedza o nich jest bardzo ograniczona, jednak wszelkie dostępne dane wskazują na olbrzymią bioróżnorodność. Oceany zajmują 71% powierzchni Ziemi, a ponad połowa ich obszarów sięga na głębokość ponad 3000 metrów. Niekorzystny wpływ, jaki wywieramy już teraz na nierozpoznane ekosystemy i zasoby niesie ze sobą znaczne ryzyko ich utraty. Takie wnioski przedstawiło ponad 20 ekspertów specjalizujących się w głębokich pokładach oceanów zaangażowanych przy projekcie SYNDEEP (Towards a First Global Synthesis of Biodiversity, Biogeography, and Ecosystem Function in the Deep See) w ramach Census of Marine Life. Wpływ człowieka podzielono tutaj na trzy kategorie: zaśmiecanie, eksploatacja zasobów oraz zmiany klimatyczne. Naukowcy starali się określić, które habitaty są narażone na największe niebezpieczeństwo w krótkim i średnim terminie. W przeszłości najpoważniejszym problemem zagrażającym głębokim wodom oceanicznym było wyrzucanie śmieci. W 1972 roku zakazano tej praktyki, jednak ciągle załogi statków nielegalnie pozbywają się odpadów wrzucając je do wody. Ponadto wiele nieczystości trafia do oceanów z rzek i wybrzeży. Jakby jeszcze tego było mało, wciąż są szkodliwe nawet te zanieczyszczenia, które zostały wyrzucone przed rokiem 1972. Na dnie oceanów gromadzą się np. plastiki, które z czasem rozkładają się do miniaturowych cząstek zwanych łzami syren. Te małe kawałki mogą być wchłaniane przez morskie organizmy. Ich wpływ wciąż nie jest znany, ale prawdopodobnie ma on duże znaczenie. Coraz więcej jest również dowodów na akumulowanie się w organizmach morskich, w tym i zwierzętach ważnych z ekonomicznego punktu widzenia, zanieczyszczeń chemicznych takich jak ołów, rtęć, dioksyny czy PCB. Obecnie największym zagrożeniem stało się sięganie człowieka po coraz głębiej położone zasoby oceaniczne. W związku z kurczeniem się bogactw naturalnych na lądzie i w płytkich wodach szuka się coraz głębiej minerałów, łowi ryby i inne zwierzęta z coraz większych głębokości. Natomiast w przyszłości, zdaniem specjalistów, największym zagrożeniem będzie ocieplania się klimatu i zwiększanie zakwaszenia wód oraz wzrost ich temperatury. Połączenie eksploatacji oceanów przez człowieka i zmiany klimatyczne mogą okazać się szczególnie groźne dla oceanicznej fauny. W najbliższym czasie najbardziej zagrożone będą zimnowodne korale, podmorskie łańcuchy górskie czy kominy hydrotermalne. To okolice, w których najpewniej w pierwszej kolejności skupi się działalność człowieka. Mimo wysiłków, zmierzających do określenia warunków bezpiecznej eksploatacji zasobów oceanicznych, należy liczyć się z olbrzymim ryzykiem, gdyż niewiele wiemy o samych ekosystemach jak i o naszym wpływie na nie. Głębokie obszary oceanów zajmują 326 milionów kilometrów kwadratowych. Z całej tej olbrzymiej powierzchni dokładnie pod kątem występujących tam organizmów żywych przebadano zaledwie kilka hektarów. Można zatem z całą pewnością stwierdzić, że gdy ludzie przystąpią do eksploatacji zasobów oceanicznych będą działali w całkowicie nierozpoznanych środowiskach, co niesie ze sobą olbrzymie ryzyko zniszczenia unikatowych ekosystemów i utraty potencjalnych korzyści, jakie mogą one przynieść ludzkości.
-
- wpływ
- eksploatacja
-
(and 2 more)
Tagged with:
-
Ptaki żerujące w okolicach wybrzeża oceanu przenoszą metale ciężkie, np. rtęć i ołów, do ekosystemów arktycznych. Ptaki żywiące się różnymi pokarmami będą przekaźnikami odmiennych koktajli zanieczyszczeń metalicznych, które zostaną zawleczone z oceanu z powrotem do ekosystemów lądowych. Nie da się ukryć, że może to wpłynąć na pozostałe bytujące tu organizmy – opowiada Neal Michelutti z Queen's University. Biolodzy zbierali próbki osadów z dwóch sadzawek zlokalizowanych na małej wyspie w arktycznej części Kanady. Gniazdują tu dwa gatunki ptaków morskich: żywiące się głównie rybami rybitwy popielate (Sterna paradisaea) i gustujące przede wszystkim w mięczakach kaczki edredonowe (Somateria mollissima). Naukowcy badali osady pod kątem obecności metali i innych wskaźników aktywności ptaków. Odkryli znaczne różnice między próbkami, które można było przypisać diecie zwierząt. Tam, gdzie mieszkały rybitwy, występowały większe stężenia rtęci i kadmu, podczas gdy w okolicach zajętych przez edredony dominowały takie pierwiastki, jak ołów, mangan i glin. Wzorce zawartości metali w osadach odpowiadały profilom ustalonym w badaniu ptasich tkanek. Prof. John Smol uważa, że odkrycia te da się odnieść do innych lokalizacji. Wysoka Arktyka jest jednak doskonałym naturalnym laboratorium do prowadzenia takich badań, ponieważ brak tu miejscowego przemysłu. Obecność ptaków morskich na każdym kontynencie sugeruje, że podobne procesy działają wzdłuż linii brzegowych na całym świecie. [...] Obszary zwiększonego poziomu metali i innych zanieczyszczeń pojawiają się tam, gdzie aktywność biologiczna jest największa. Jules Blais z Uniwersytetu w Ottawie zaznacza, że nie wolno obwiniać ptaków o zanieczyszczenie sadzawek. One po prostu podtrzymują swoje naturalne zachowania i cykle życiowe i nieświadomie stają się nośnikiem zanieczyszczeń w coraz bardziej zindustrializowanym świecie.
-
Procesy ewolucji i specjalizacji mogą zachodzić nawet w przypadku... pojedynczych cząsteczek RNA - udowadniają naukowcy z instytutu Scripps. To istotny krok ku zrozumieniu procesu powstawania życia na Ziemi. Odkrycia dokonała dr Sarah Voytek. Badaczka przygotowała w warunkach laboratoryjnych dwa rodzaje tzw. enzymatycznego RNA, a następnie wymieszała je ze sobą i badała ich wzajemne oddziaływania. Powszechnie uważa się, że różne formy enzymatycznego RNA mogły być pierwszymi ziemskimi tworami wykazującymi niektóry cechy organizmów żywych. Świadczą o tym dwie istotne cechy tych cząsteczek: zdolność do przechowywania informacji, zapisanej jako sekwencja nukleotydów w nici RNA, a także właściwości umożliwiające powielanie własnej struktury i informacji genetycznej. Molekuły takie stanowią dzięki temu interesujący model do badań nad ewolucją. Aby sprawdzić, czy dwa rodzaje RNA mogą na siebie oddziaływać podobnie do dwóch gatunków organizmów żywych, dr Voytek zsyntetyzowała dwa rodzaje enzymatycznego RNA. Oba posiadały zdolność do replikacji, lecz proces ten wiązał się z występowaniem mutacji. Jak wykazała badaczka, po pewnym czasie formy niezdolne do wydajnego namnażania zanikały, zaś liczba cząsteczek replikujących się szybko wzrastała. Wyjątkowo ciekawe zjawisko zaobserwowano po zmieszaniu oba rodzajów cząsteczek. Umieszczono je w środowisku zawierającym pięć różnych substancji, które mogły co prawda zostać wbudowane do powstających molekuł, lecz nigdy wcześniej nie uczestniczyły w ewolucji któregokolwiek rodzaju RNA. Efektem doświadczenia była wyraźna specjalizacja poszczególnych "gatunków" - każdy z nich zmutował do postaci umożliwiającej optymalne wykorzystanie określonego składnika, lecz jednocześnie przestawał wykorzystywać związki używane przez cząsteczki z drugiej grupy. Po kilkuset rundach replikacji zaobserwowano jeszcze jedno interesujące zjawisko: zmianę schematu namnażania. Podczas, gdy jeden z "gatunków" RNA pochłaniał niezwykle duże ilości substratów, drugi zużywał zasoby nieco wolniej, lecz pojedyncza tura namnażania kończyła się dla niego wytworzeniem trzykrotnie większej liczby cząsteczek potomnych. Do złudzenia przypomina to różne strategie rozrodcze w świecie ożywionym, gdzie jedne zwierzęta składają tysiące jaj rocznie, zaś inne rodzą nieliczne potomstwo, lecz sprawują nad nim troskliwą opiekę. Prowadzenie badań w skali pojedynczych cząsteczek ma głęboki sens, ponieważ do niedawna brakowało przekonujących danych na temat możliwego scenariusza transformacji form nieożywionych w ożywione. Eksperymenty podobne do tych prowadzonych przez dr Voytek mogą więc stać się niezwykle istotne dla naszego pojmowania procesu ewolucji i rozwoju życia na Ziemi.
-
Wg Chrisa Johnsona, ekologa z James Cook University, wprowadzenie do Ameryki Południowej słoni, czyli dużych roślinożerców, to dobry sposób na odnowienie miejscowych ekosystemów oraz ocalenie zagrożonych gatunków. Na tym jednak nie koniec rewelacji, ponieważ naukowiec proponuje utworzenie na całym świecie parków plejstoceńskich. Badacz uważa, że ten nietypowy eksperyment pomógłby rozstrzygnąć spór, czy to człowiek, czy zmiana klimatu doprowadziła do wyginięcia megafauny. Na łamach pisma The Proceedings of the Royal Society B ukazał się właśnie artykuł Johnsona, w którym dokonuje on przeglądu literatury dot. wpływu wyginięcia ok. 50 tys. lat temu dużych roślinożerców na ekosystemy. Australijczyk utrzymuje, że duzi roślinożercy odpowiednio przerzedzali roślinność, a na zalesionym obszarze powstawały dzięki nim mozaiki zróżnicowanych fitocenoz o rozszerzonym składzie gatunkowym. Gdy zabrakło olbrzymów, dość szybko zaszła uniformizacja, wszystko uległo też zagęszczeniu. Johnson podkreśla, że to raczej działalność człowieka doprowadziła do wyginięcia mamutów czy olbrzymich kangurów. Zmiany w wegetacji zbyt pochopnie uznaje się za przyczynę zagłady, jakby te giganty [...] były bezwolnymi kukłami, które biernie poddawały się biegowi wydarzeń, a więc nie reagowały na napędzane przez klimat przemiany ich otoczenia. Tymczasem wiemy, że te duże zwierzęta były bardzo elastyczne. Sensowniej jest spojrzeć na afrykańskie sawanny i zapytać samych siebie, jakiej ulegną metamorfozie, kiedy pozbawimy je słoni. Ekolog zwraca uwagę, że na razie dyskusja dotycząca wyginięcia megafauny toczy się głównie wśród paleontologów i archeologów, którzy nie biorą pod uwagę interakcji między zwierzętami i roślinami. Okazuje się zaś, że dowody potwierdzają, iż wegetacja zmieniła się po wyginięciu zwierząt, a nie zanim to nastąpiło. Johnson powołuje się przy tym na badanie skorup jaj prehistorycznego emu. Ujawniło ono, że 50 tys. lat temu ptak żywił się m.in. subtropikalnymi i pustynnym trawami. Po upływie 5 tys. lat jego dieta zubożała i stała się bardziej jednolita. Naukowiec wspomina o roślinach, które mimo nieobecności megazwierząt nadal dysponują przestarzałymi mechanizmami obrony przed nimi oraz nieskutecznymi metodami rozprowadzania nasion. Dlatego też wprowadzenie dużych roślinożerców w rejonach, gdzie rośliny te jeszcze występują, mogłoby pomóc w ich ochronie.
-
Zaledwie pięćdziesiąt lat po ostatnim teście bomby jądowej na pacyficznym atolu Bikini w obrębie Wysp Marshalla ponownie rozwijają się tam koralowce. Taki wniosek wypływa z badań przeprowadzonych przez wielonarodowy zespół specjalistów w dziedzinie biologii mórz. Jednym z najważniejszych punktów, w których dokonywano obserwacji, jest krater Bravo. Został on wydrążony siłą wybuchu najsilniejszej zdetonowanej kiedykolwiek przez Amerykanów bomby. Miała ona moc 15 megaton - to około tysiąc razy więcej niż pocisk zrzucony na Hiroszimę. Powstały w wyniku eksplozji otwór w dnie ma dwa kilometry średnicy i 73 metry głębokości w najgłębszym miejscu. Wybuchy tej wielkości potrafią rozgrzać lokalnie wodę do temperatury 55 000 stopni Celsjusza. Biorąca udział w projekcie Zoe Richards opisała swoje wrażenia z nurkowania w tym rejonie następująco: Nie wiedziałam, czego powinnam się spodziwać - być może jakiegoś "krajobrazu księżycowego". Ale wrażenia były niesamowite: ujrzeliśmy ogromne połacie dna morskiego porośnięte koralowcem [z rodziny] Porites. Niestety, w obrębie atolu zaobserwowano też dotkliwe straty dla lokalnego ekosystemu. W porównaniu do lat 50., w obrębie miejsca testów wyginęły 42 gatunki koralowców, z czego co najmniej 28 zniknęło z tego obszaru właśnie z powodu wybuchów nuklearnych. Większość z utraconych zwierząt była jednak ściśle przystosowana do życia w obrębie laguny, co zmniejszało ich wytrzymałość na czynniki środowiskowe, w tym promieniowanie. Inny członek zespołu, Maria Beger, opowiedziała o pomiarach intensywności promieniowania w tym rejonie: Intensywność promieniowania gamma nie różniła się znacznie od spotykanej codziennie w centrum dużego miasta. Gdy jednak po wynurzeniu zbliżyliśmy licznik Geigera do kokosa, który naturlnie wchłania i zatrzmuje substancje z gleby, licznik dosłownie wariował. Niedługo po zakończeniu eksperymentów z ładunkami jądrowymi rząd amerykański postanowił wesprzeć akcję dekontaminacji, czyli usuwania radioaktywnych resztek z atolu. Mimo to produkty rolnicze z tego obszaru wciąż są w większości niejadalne. Najprawdopodobniej przyczyną szybkiego odtworzenia biocenozy tego obszaru jest fakt, że na koralowce zadziałał co prawda bardzo silny, lecz pojedynczy czynnik stresowy. Jeśli dokładniejsza analiza fizjologii przetrwałych zwierząt potwierdzi to przypuszczenie, naukowcy mają szansę zdobyć wiele cennych wskazówek na temat odnowy różnorodności biologicznej podobnych środowisk.
- 7 replies
-
- wybuch atomowy
- koralowce
- (and 9 more)
-
W nadchodzących miesiącach rozpocznie się ciekawy projekt, finansowany przez Bank Światowy. Na uzupełnienie wysychającego Morza Martwego wodą z Morza Czerwonego przeznaczono 2-4 mld dol. Francja, Stany Zjednoczone, Holandia i Japonia zasygnalizowały swoją gotowość do współfinansowania badania (chodzi o kwotę 15 mln dol.), które ma pomóc zniwelować spadek głębokości Morza Martwego z ubiegłego stulecia. Poziom wód zmniejszył się wtedy aż o 25 metrów. Morze Martwe wysycha z powodu nadmiernego poboru wody z Jordanu. Pracujemy z kilkoma innymi ofiarodawcami — powiedział na sztokholmskiej konferencji, na której zebrało się ponad 1000 ekspertów ds. wody, Vahid Alavian (zajmujący się projektem z ramienia Banku Światowego). Mamy nadzieję, że w ciągu 2-3 miesięcy zdobędziemy wszystkie niezbędne zezwolenia i będziemy mogli rozpocząć badania. Alavian powiedział również, że Izrael, Jordan i Autonomia Palestyńska zaangażowały się w plan badań 180-km Kanału Dwóch Mórz (Two Seas Canal). Stało się tak pomimo konfliktu zbrojnego w Libanie i toczących się od lat walk palestyńsko-izraelskich. Trzy odnoszące korzyści państwa są nadal zaangażowane i zainteresowane procesem. Aby koszty inwestycji się zwróciły, na kanale łączącym oba morza powstanie elektrownia wodna. Różnica poziomów Morza Czerwonego i Martwego, które jest najniżej położonym miejscem na Ziemi, wynosi 450 metrów. Rozpoczynające się wkrótce studium ma także określić wpływ realizacji omawianego przedsięwzięcia na środowisko. Alavian podkreśla, że Morze Martwe jest zbyt zasolone dla większości mikroorganizmów. Nie wiadomo, czy i jak mniej zasolona woda z Morza Czerwonego wpłynie na ekosystem Morza Martwego.
-
- Bank Światowy
- Vahid Alavian
- (and 7 more)