-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Naukowcy z Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Pneumonologii i Alergologii Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (CSK UCK WUM) oraz Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej im. Macieja Nałęcza PAN prowadzą badania nad unikalną metodą monitorowania ciśnienia opłucnowego podczas usuwania płynu z jamy opłucnej. Specjaliści podkreślają, że obecność płynu w jamie opłucnej to dość częsty problem kliniczny. Przyczyną mogą być takie choroby, jak zapalenie płuc, gruźlica, choroby nowotworowe, niewydolność serca czy marskość wątroby. Z szacunkowych danych wynika, że wysięk w jamie opłucnej spowodowany schorzeniami nowotworowymi dotyka w Polsce ok. 20-25 tys. pacjentów/rok. Lekarze pracujący w oddziałach chorób wewnętrznych czy oddziałach chorób płuc spotykają się z takimi pacjentami na co dzień, a punkcja opłucnej (toracenteza), podczas której usuwa się płyn z jamy opłucnej, jest powszechnie stosowanym zabiegiem o charakterze diagnostycznym i terapeutycznym – wyjaśnia prof. Rafał Krenke, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Pneumonologii i Alergologii CSK UCK WUM. Cele konsorcjum naukowego W ramach projektu "Wykorzystanie wysokoobjętościowej toracentezy i pomiaru ciśnienia opłucnowego do badania nowo opisanych zjawisk patofizjologicznych u chorych z płynem w jamie opłucnej" konsorcjum naukowe chce zbadać 1) zależności między objętością usuwanego płynu a ciśnieniem opłucnowym oraz 2) możliwości wpływania na tempo spadku ciśnienia podczas zabiegu. Zespół wymienia też cele szczegółowe badania. Specjaliści chcą zweryfikować hipotezę, że kaszel lub zastosowanie ciągłego dodatniego ciśnienia w drogach oddechowych przez maskę twarzową (CPAP) poprawia upowietrznienie płuca. Zamierzają też ocenić, czy spadek utlenowania krwi podczas i po zakończeniu zabiegu ma związek ze zwiększonym przepływem krwi przez nieupowietrzniony fragment płuca. Oprócz tego zbadany ma zostać wpływ obecności płynu na funkcję mięśni oddechowych. Prof. Krenke podkreśla, że badania mają nowatorski charakter. "Wyznaczamy nowe trendy i kierunki badań nad chorobami opłucnej". Elektroniczny manometr - autorskie urządzenie polskich specjalistów W komunikacie WUM podkreślono, że w czasie rutynowo wykonywanej punkcji nie stosuje się pomiaru ciśnienia opłucnowego. Może więc dochodzić do jego gwałtownego obniżenia i rozwoju groźnego stanu zwanego porozprężeniowym obrzękiem płuca. Chcąc temu zapobiec, specjaliści z WUM badają od jakiegoś czasu unikatową metodę monitorowania ciśnienia opłucnowego z wykorzystaniem elektronicznego manometru. Jest to autorskie urządzenie, skonstruowane we współpracy z inżynierami z Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN. Już na etapie wstępnych badań stwierdzono, że dzięki pomiarowi ciśnienia opłucnowego w czasie toracentezy można bezpiecznie usunąć większą objętość płynu niż standardowa zalecana (1-1,5 l) i zakończyć zabieg, gdy dojdzie do nagłego spadku tego ciśnienia. Optymistyczne wyniki wstępnych badań oraz zaobserwowanie wielu ciekawych i nieznanych zjawisk zachęciły nas do kontynuowania prac nad opracowaniem bezpiecznej i skutecznej procedury ewakuacji płynu z jamy opłucnej – zaznacza prof. Krenke. Wpływ kaszlu i dodatniego ciśnienia w drogach oddechowych Na co badacze zwrócili uwagę? Zauważyli, że kaszel pojawiający się podczas toracentezy prowadzi do podwyższenia ciśnienia w jamie opłucnej, co z kolei skutkuje zmniejszeniem tempa spadku ciśnienia w trakcie usuwania płynu. Podczas toracentezy dochodzi do spadku ciśnienia w jamie opłucnej. Okazało się, że kaszel może przeciwdziałać zbyt gwałtownemu obniżeniu tego ciśnienia. W konsekwencji kaszel może być postrzegany jako korzystne zjawisko, pozwalające lekarzowi skuteczniej usunąć płyn - wyjaśnia Krenke. Bazując na tych spostrzeżeniach, zespół zamierza również zbadać wpływ dodatniego ciśnienia w drogach oddechowych na tempo spadku ciśnienia opłucnowego. Dostępne dane wskazują, że jeśli u pacjenta poddanemu toracentezie stosuje się dodatnie ciśnienie w drogach oddechowych, to tempo spadku ciśnienia opłucnowego się zmniejsza, a tym samym zwiększa się bezpieczeństwo zabiegu oraz objętość płynu, którą można usunąć. W naszych badaniach chcemy do tego celu wykorzystać prosty aparat generujący dodatnie ciśnienie i maskę mocowaną do twarzy pacjenta. Sprawdzimy, jak ta procedura wpłynie na skuteczność zabiegu i proces rozprężania się płuca w trakcie usuwania płynu - tłumaczy profesor. Dotąd podobne badania prowadzono na świecie raz, ale były to badania wstępne, sprawdzające wpływ dodatniego ciśnienia. Brakuje zatem większych badań, które pokażą, czy metoda naprawdę jest skuteczna. Zjawisko, którego nikt wcześniej nie opisał Naukowcom zależy także na lepszym poznaniu zależności między wahaniami ciśnienia w jamie opłucnej podczas oddychania i zmianą objętości serca. Prawidłowym warunkiem wentylacji płuca są stałe zmiany ciśnienia w jamie opłucnej, które obniża się w czasie wdechu, a podwyższa się podczas wydechu. W naszych wcześniejszych badaniach, prowadzonych wspólnie z kolegami kardiologami, zauważyliśmy dodatkowe mikrowahania ciśnienia w jamie opłucnej, które prawdopodobnie odpowiadają zmianom objętości serca. W trakcie rozpoczętego właśnie projektu chcemy ustalić znaczenie tych oscylacji oraz sprawdzić, czy wiedza ta może zostać wykorzystana w medycynie klinicznej - objaśnia prof. Krenke. Rola rehabilitacji Istotną częścią badań ma być ocena skuteczności rehabilitacji pacjentów przechodzących toracentezę. Płuco, które było uciśnięte przez płyn, stosunkowo powoli powraca do swoich normalnych objętości. Dlatego realizując obecny projekt, chcemy zbadać, czy intensywna rehabilitacja w okresie okołozabiegowym pozwoli zwiększyć sprawność rozprężania się płuca po usunięciu płynu z jamy opłucnej. « powrót do artykułu
-
- ciśnienie opłucnowe
- pomiar
- (i 4 więcej)
-
Wyjątkowa tuba romana – niezwykłe odkrycie na północy Francji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W kwietniu na dawnym rzymskim forum w miejscowości Bavay (Bagacum Nerviorum) na północy Francji zauważono trzy nietypowo wyglądające kamienne płyty. Znajdowały się one w północno-zachodnim rogu galorzymskiego kryptoportyku. Gdy płyty uniesiono, oczom archeologów ukazał się niezwykły depozyt wotywny. Depozyt stanowiły niewielkie tuby ze stopu miedzi. Okazało się, że to rozłożona na części, niezwykle rzadka, rzymska tuba z III/IV wieku. Dekorowany instrument o długości 2,70 m to jedna z najdłuższych, najbardziej kompletnych i najlepiej zachowanych tub rzymskich. Mieliśmy niezwykłe szczęście, że odkryliśmy tak dobrze zachowany obiekt w kontekście archeologicznym, mówi Patrice Herbin, szef Wydziału Archeologii i Dziedzictwa departamentu Nord. Tuba romana to najważniejszy z rzymskich instrumentów dętych blaszanych. Była stosowana do dawania sygnałów w czasie bitew oraz przy opuszczaniu obozu, zmianach warty itp. Tuba romana znana jest głównie z ikonografii. Dotychczas znaleziono tylko dwa egzemplarze tego instrumentu. Oba odkryto w XIX wieku i odrestaurowano, a to oznacza, że nie możemy z nimi nic więcej zrobić, mówi Herbin. Odkrycie nowego egzemplarza tuby pozwoli na jego dokładnie zbadanie przy użyciu współczesnych technik. Już teraz wiemy, że tuba była rozkładana, co ułatwiało jej transport. Znaleziony obecnie egzemplarz wydaje się znacznie większy, niż dotychczasowe, które miały około 160 cm długości. Jednak, jak przestrzega Herbin, tutaj mamy kompletną tubę. Nie można zatem wykluczyć, że ma ona standardową długość. Inne znane tuby zostały złożone w XIX wieku. Trudno teraz powiedzieć, czy czegoś z nich nie usunięto, by połączyć elementy. Tuba z Bavay, mimo tego że jest duża, może mieć standardową wielkość. Po prostu są to bardzo rzadkie znaleziska, dodaje Véronique Beirnaert-Mary, dyrektor forum w Bavay. Uczona przypomina, że na kolumnie Trajana widzimy przedstawienia bardzo dużych tub, które wydają się nieco nieproporcjonalne. Archeolodzy znaleźli ślady skórzanego pokrowca, w którym tuba była przechowywana. Zauważają też, że różni się ona od instrumentów dętych znalezionych w Pompejach. Nie ma w niej żadnych otworów ani zaworów. To bardzo prosty instrument, ale niezwykle starannie wykonany. Naukowcy mają nadzieję, że uda im się datować pozostałości skórzanego pokrowca, dzięki czemu poznają historię tuby i kontekstu, w jakim ją znaleziono. Chcieliby się np. dowiedzieć, dlaczego tuba została poświęcona i złożona w darze. Wszystko wskazuje na to, że wota umieszczono pod kamiennymi płytami pod koniec funkcjonowania monumentalnego forum Bagacum Nerviorum. Wkrótce potem zostało ono opuszczone i było wykorzystywane jako kamieniołom, z którego czerpano kamienie do budowy ufortyfikowanego 2,5-hektarowego obszaru. Okres, z którego pochodzi tuba, to czas niepokojów i słabnących wpływów Cesarstwa. Powoli upadały miasta, konieczna była coraz większa obecność wojskowa w regionie, budowano nowe mury obronne. Pewne elementy wskazują, że w tym czasie istniał tutaj garnizon, zauważa Herbin. Tuby rzymskie były używane głównie w kontekście wojskowym, ale nie tylko. Wykorzystywano je podczas pogrzebów czy uroczystości cywilnych. Dlatego też trudno stwierdzić, dlaczego znaleziona właśnie tuba stała się wotum. Być może stało się podczas uroczystości religijnej, upamiętnienia jakiegoś zwycięstwa nad wrogiem, czy z okazji budowy struktury, pod którą ją umieszczono. « powrót do artykułu-
- tuba romana
- instrument
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Charakterystycznymi cechami diety zachodniej są wysoka konsumpcja tłuszczu i cukru. Autorzy nowych badań opublikowanych na łamach Cell Host & Microbe odkryli podstawy wpływu takiej diety na stan zapalny jelit. To z kolei daje nam nowe spojrzenie na związek otyłości z zapaleniem jelit oraz pozwala na identyfikację potencjalnych celów terapeutycznych nieswoistego zapalenia jelit. Chcieliśmy sprawdzić, czy spowodowana dietą otyłość, a w szczególności otyłość związana z wysokim spożyciem tłuszczów i cukrów – czyli powodowana dietą zachodnią – jest jednym z czynników prowadzących do upośledzenia funkcji komórek Panetha, mówi Thaddeus Stappenbeck z Cleveland Clinic. Naukowcy wykazali, że zachodnia dieta – podobnie do takich chorób genetycznych jak choroba Crohna czy czynniki środowiskowe – niszczy komórki Panetha, które dbają o równowagę w mikrobiomie i chronią nas przed patogenami. O ile jednak w chorobie Crohna dochodzi do zaburzenia funkcjonowania komórek Panetha z przyczyn genetycznych, dieta zachodnia wywołuje dysfunkcję tych komórek poprzez mechanizm zależny od mikrobiomu. Na modelu mysim uczeni dowiedli, że już po 4 tygodniach spożywania zachodniej diety dochodzi do upośledzenia komórek Panetha. Okazało się, że spożywana przez nas dieta ułatwia konwersję pierwotnych kwasów żółciowych we wtórne, które mogą mieć wpływ mutagenny. I to właśnie ta konwersja jest główną przyczyną uszkodzeń komórek Panetha. Już wcześniejsze badania wykazały, że u myszy na diecie zachodniej zwiększa się ilość bakterii z rodzaju Clostridium, które mogą brać udział w przemianie kwasów z pierwotnych na wtórne. Rodzaj Clostridium zawiera taż szereg patogenów atakujących człowieka. Autorzy najnowszych badań wykazali, że zachodnia dieta w połączeniu z Clostridium zwiększa w jelicie krętym ilość kwasu deoksycholowego, który z kolei uszkadza upośledza funkcjonowanie komórek Panetha. Uczeni stwierdzili, że wyższy poziom tego kwasu zwiększa ekspresję jądrowego receptora farnezoidowego X (FXR) i interferonu typu 1. w komórkach wyściółki jelit. Po raz pierwszy wykazaliśmy, jak skoordynowane podniesienie poziomu FXR i interferonu typu 1 uszkadza komórki Panetha w reakcji na dietę bogatą w cukry i tłuszcze. Podczas wcześniejszych badań okazało się, że stymulowanie FXR pomaga w leczeniu różnych chorób, w tym alkoholowego stłuszczenia wątroby. Mamy więc nadzieję, że przyszłe badania odpowiedzą na pytanie, w jaki sposób wykorzystać sygnały FXR i INF do leczenia chorób spowodowanych stanem zapalnym jelit, mówi Stappenbeck. W czasie badań na myszach stwierdzono, że po 8 tygodniach stosowania zachodniej diety u myszy, którym ją podawano, występuje więcej uszkodzonych komórek Panetha niż u myszy jedzących bardziej zdrowe produkty. Dwa miesiące po pojawieniu się uszkodzeń komórek Panetha zaobserwowano zwiększoną przepuszczalność jelit. Po zmianie diety na zdrową komórki Panetha zaczęły normalnie funkcjonować. Naukowcy chcą się przekonać, czy takie zjawisko zachodzi też u ludzi. « powrót do artykułu
-
Dlaczego nadmiernie wypadają Ci włosy i jak temu zaradzić?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Wypadanie włosów jest częścią codziennego życia. Tak, wypadające włosy zatykają odpływ od prysznica i tak, oznacza to, że musisz odkurzać co drugi dzień dywan, jednak faktem jest, że codzienna utrata włosów jest normalna. Średnio tracimy ich około 80 pasm. Problem pojawia się w chwili, gdy, zaczniesz tracić znacznie więcej włosów lub zauważysz, że nie wyrastają Ci nowe kosmyki. Zanim wpadniesz w panikę, przeczytaj uważnie ten artykuł. Postaramy się jak najlepiej pomóc Ci dojść do przyczyny problemu i znaleźć dla niego rozwiązanie. Włos i jego cykl Każdy mieszek włosowy na naszej skórze głowy przechodzi trzy etapy cyklu życia. Anagen to aktywna faza wzrostu, która może trwać od 2 do 7 lat, podczas której włosy stają się dłuższe i grubsze Po anaganie następuje katagen - mieszek włosowy przechodzi w krótką fazę przejściową zwaną, kiedy włókno włosa przestaje rosnąć. Następnie następuje telogen w fazie spoczynku, który trwa około 3 miesięcy Podczas telogenu stare włosy są stopniowo wypychane w kierunku powierzchni skóry, a następnie w naturalny sposób wypadają i zastępowane nowymi, pojawiającymi się włosami anagenowymi. Zwykle dzieje się tak każdy mieszek włosowy znajduje się na innym etapie w różnym czasie, więc prawdopodobnie tego nie zauważysz tego, że Twoje włosy przechodzą przez kolejne fazy wzrostu. Ten cykl powtarza się przez całe życie, a każdy mieszek włosowy krąży niezależnie od mieszków sąsiednich, co oznacza, że wzrost ludzkiego włosa jest asynchroniczny. Należy jednak zauważyć, że wypadanie włosów to bardzo częsty problem kobiet - o wiele bardziej, o czym ludzie zdają sobie z tego sprawę. „Badania pokazują, że co najmniej 1 na 3 kobiety w pewnym momencie swojego życia będzie cierpieć z powodu wypadania lub zmniejszonej objętości włosów. Jeśli więc tracisz kosmyki, ważne jest, aby nie wpadać w panikę, a twoja grzywa wyzdrowieje. Jeżeli chcesz poszerzyć swoją wiedzę na temat włosów, sprawdź kategorię WŁOSY na doktorfit.edu.pl. Dwie przyczyny wypadania włosów: genetyczne i reaktywne Istnieje szansa, że masz genetyczne predyspozycje do przerzedzania się włosów, co oznacza, że możesz zaobserwować postępujące, stopniowe zmniejszanie objętości włosów. W takim przypadkach niektóre mieszki włosowe są wrażliwe na męskie hormony - a ta wrażliwość powoduje, że mieszki włosowe stopniowo się kurczą i wytwarzają nieco cieńsze i krótsze włosy z każdym mijającym cyklem wzrostu włosów. Reaktywna utrata włosów z kolei oznacza to, że utrata włosów jest wynikiem wyzwalacza. Nadmierne codzienne wypadanie włosów (znane jako łysienie telogenowe) nie jest uzależnione od predyspozycji genetycznych, występuje w wyniku wewnętrznego braku równowagi lub rozstroju, takiego jak niedobór odżywiania, silny stres, gwałtowna dieta lub choroba. Jakie są najczęstsze przyczyny wypadania włosów? 1. Brak równowagi hormonalnej Brak równowagi hormonalnej może prowadzić do wielu irytujących problemów zdrowotnych i kosmetycznych, od trądziku dorosłych po przyrost masy ciała. Jeśli twoje hormony nie działają, jak należy, efekty będą promieniować na całe ciało (i oczywiście na włosy). Hormony odgrywają ogromną rolę w regulacji cyklu wzrostu włosów. Estrogeny (żeńskie hormony) są przyjazne dla włosów i pomagają utrzymać włosy w fazie wzrostu przez optymalny czas. Androgeny (męskie hormony) nie są zbyt przyjazne dla włosów i mogą skrócić cykl wzrostu włosów. Nadmiar androgenów (który może być spowodowany zaburzeniami endokrynologicznymi, takimi jak zespół policystycznych jajników), może powodować wypadanie włosów. 2. Stres To nie mit, że nadmierny stres może dosłownie spowodować wypadnięcie włosów. Chroniczny stres może podnosić poziom androgenów (męskich hormonów), co z kolei może powodować wypadanie włosów. Stres może również wywoływać problemy ze skórą głowy, takie jak łupież, zaburzać nawyki żywieniowe i bałagan w układzie pokarmowym - wszystko to może mieć negatywny wpływ na włosy. 3. Niedoczynność lub nadczynność tarczycy Gruczoł tarczycy pomaga regulować metabolizm organizmu, kontrolując produkcję białek i wykorzystanie tlenu w tkankach. Wszelkie zaburzenia równowagi tarczycy mogą zatem wpływać na mieszki włosowe. - wyjaśnia Ponadto nieleczona niedoczynność tarczycy może skutkować niedokrwistością, która jest kolejnym stanem, który może wpływać na włosy (lub ich brak). 4. Niedobór witaminy B12 Brak witaminy B12 w organizmie może powodować zmęczenie i brak energii. Cóż, na tym zabawa się nie kończy. Może to też odcisnąć swoje piętno na twoich włosach. Niedobór witaminy B12 często powoduje wypadanie włosów, ponieważ może wpływać na zdrowie czerwonych krwinek, które przenoszą tlen do tkanek. Jest to najczęściej spotykane u wegan, ponieważ witaminę B12 można pozyskać głównie z białek zwierzęcych. 5. Dramatyczna utrata wagi Gwałtowny spadek na łuskach może mieć wpływ na twoje warkocze. „Po 6–12 tygodniach od dramatycznej utraty wagi, niezależnie od tego, czy jest to zamierzone, czy niezamierzone, włosy zwykle wypadają w nadmiarze. Chociaż nasze włosy są dla nas niezwykle ważne pod względem psychologicznym, z fizjologicznego punktu widzenia nie są one niezbędne. Moglibyśmy bez nich przetrwać bez szkody dla naszego zdrowia fizycznego. Oznacza to, że wszelkie niedobory składników odżywczych często pojawiają się najpierw we włosach. 6. Wiek Jeśli przechodzisz lub masz zamiar wejść w menopauzę, zmiany w Twoim ciele mogą również mieć wpływ na twoje włosy. Wypadanie włosów staje się bardziej powszechne przed menopauzą i po jej zakończeniu. Biorąc to pod uwagę, ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że nasze włosy się starzeją, a wraz z wiekiem włosy w naturalny sposób stają się cieńsze. To całkowicie normalna część procesu starzenia się. 7. Łysienie trakcyjne Najczęstszą przyczyną wypadania włosów tego typu jest łysienie trakcyjne. Jest to wypadanie włosów spowodowane powtarzającymi się i długotrwałymi siłami rozciągającymi (ciągnącymi) działającymi na mieszki włosowe w wyniku noszenia pewnych fryzur, takich jak warkocze i długie dredy. Wzorzec wypadania włosów odzwierciedla miejsce, w którym włosy są najbardziej obciążone i zazwyczaj występuje na linii włosów. Jak poradzić sobie z nadmiernym wypadaniem włosów? Przedstawiamy parę prostych sposobów na to, aby uniknąć lub zmniejszyć wypadanie włosów. Rozpoznaj problem Wypadanie włosów nie następuje szybko, nasze pasma rosną cyklicznie, co oznacza, że wypadnięcie włosów może zająć nawet 3 miesiące po wywołaniu tego przez wyzwalacz. Jeśli zauważysz nadmierne codzienne wypadanie włosów przez ponad 3 miesiące, udaj się do trychologa lub swojego lekarza rodzinnego. Przyczyną może być ukryty czynnik, którym należy się zająć Bardzo ważne jest, byś starała się nie panikować. Łysienie telogenowe (nadmierne wypadanie) prawie zawsze samo się eliminuje, a włosy zaczną odrastać jak zwykle, gdy zostaną naprawione wewnętrzne zaburzenia równowagi. Zmień swoją dietę 1. Uzyskaj więcej białka. Włosy są zbudowane z białka, dlatego niezbędne jest odpowiednie dzienne spożycie pokarmów bogatych w białko. Do śniadania i obiadu należy podawać przynajmniej porcję białka wielkości dłoni (waga ok. 120 g). 2. Węglowodany złożone są niezbędne Dostarczają naszym włosom energii potrzebnej do wzrostu. Jeśli między posiłkami pozostaną dłużej niż cztery godziny, jedz zdrowe węglowodany (np. świeże owoce lub pełnoziarniste krakersy. Energia dostępna komórkom włosów spada po takiej ilości czasu. Pamiętaj jednak, że jeśli tracisz włosy z powodu czegoś innego niż dieta, na przykład stresu lub choroby, zmiana tego, co jesz, nie naprawi problemu. Weź suplement Skoro są zbędną tkanką, wymagania odżywcze włosów są wyjątkowe. Odpowiednia suplementacja może być bardzo pomocna w zwiększaniu poziomu witamin i minerałów dostępnych dla mieszków włosowych. Jednak, aby uzyskać pełne korzyści, należy je przyjmować razem ze zdrową dietą. Zwróć uwagę na następujące składniki: żelazo, witaminę C, witaminę B12, witaminę D3, miedź, cynk, selen oraz niezbędne aminokwasy, L-lizynę i L-metioninę. Zadbaj o włosy Pamiętaj o tym, by używać odpowiednio dobranych do potrzeb Twoich włosów kosmetyków i nie przesadzać z taką ich stylizacją, która tylko pogarsza problem ich nadmiernego wypadania. Jeśli masz wątpliwości co do tego jakiego szamponu czy odżywki używać lub jak się czesać, poproś o poradę swojego fryzjera. Podsumowanie Mamy nadzieję, że wyciągnęłaś porcję wiedzy z naszego artykułu. Naszym celem było wyjaśnienie Ci jakie są najczęstsze przyczyny nadmiernego wypadania włosów i jak można temu przeciwdziałać. Pamiętaj jednak, że każdy z nas jest inny, a najlepszy plan działania dla Ciebie może opracować tylko specjalista. Dlatego koniecznie skonsultuj się z trychologiem. « powrót do artykułu -
Powstało najdoskonalsze zdjęcie atomów. To limit obrazowania?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
W 2018 roku naukowcy z Cornell University zbudowali wysoko wydajny wykrywacz, połączyli go z ptychografią, specjalną metodą obrazowania mikroskopowego i ustanowili światowy rekord obrazowania, uzyskując trzykrotnie większą rozdzielczość obrazu niż najlepsze mikroskopy elektronowe. Teraz ten sam zespół pobił swój własny rekord, dwukrotnie poprawiając rozdzielczość obrazu. Uzyskano niezwykle wyraźny obraz, a jedyne rozmazane elementy pochodzą od zmian termicznych samych atomów. To nie jest po prostu nowy rekord. Wkroczyliśmy w obszar ostatecznych limitów rozdzielczości. Możemy teraz w bardzo prosty sposób wskazać, gdzie znajdują się atomy. To zaś otwiera całkiem nowe możliwości pomiaru, o których marzyliśmy od dawna. Rozwiązaliśmy też poważny problem, który Hans Bethe zauważył w 1928 roku, poradziliśmy sobie z rozpraszaniem promienia w próbce, mówi Muller. Dzięki nowym algorytmom jesteśmy teraz w stanie skorygować wszelkie rozmazane kształty do tego stopnia, że największy rozmazany obszar, jaki otrzymujemy wynika z faktu, że same atomy się poruszają, dodaje uczony. Niewykluczone, że obraz można jeszcze poprawić, używając cięższych atomów, które mniej się poruszają, lub też schładzając próbkę. Jednak nawet w temperaturze zera absolutnego w atomach wciąż będzie dochodziło do fluktuacji kwantowych, zatem poprawa nie będzie szczególnie duża w porównaniu z już uzyskanym obrazem. Najnowsze osiągnięcie naukowców z Cornell University oznacza, że specjaliści będą mogli zlokalizować indywidualne atomy w przestrzeni trójwymiarowej, co nie było możliwe za pomocą dotychczasowych metod. Możliwe będzie tez znalezienie zanieczyszczeń atomowych w różnych materiałach, co przełoży się na stworzenie doskonalszych półprzewodników, katalizatorów czy materiałów wykorzystywanych do budowy komputerów kwantowych. Możliwe będzie też analizowanie atomów na styku dwóch różnych połączonych materiałów. Bardzo ważnym elementem pracy jest fakt, że nową metodę można też wykorzystać do analizowania próbek biologicznych, a nawet połączeń pomiędzy synapsami w mózgu. Zastosowana metoda jest czasochłonna i wymaga dostępu do dużych mocy obliczeniowych, jednak w przyszłości dzięki potężniejszym komputerom, metodom maszynowego uczenia i szybszym czujnikom stanie się tańsza i łatwiej dostępna. « powrót do artykułu- 11 odpowiedzi
-
- atomy
- obrazowanie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Policjanci zatrzymali 52-letnią kobietę i 50-letniego mężczyznę, podejrzanych o kradzież książek z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdyni. W ich mieszkaniu zabezpieczono ok. 8 tys. książek. Część ukradzionych zbiorów udało się odzyskać. Wobec aresztowanych zastosowano dozory policyjne. Jak poinformowała Komenda Miejska Policji w Gdyni, w połowie września ubiegłego roku przyjęto zgłoszenie, że w Miejskiej Bibliotece Publicznej od dłuższego czasu giną książki. Mundurowi przesłuchali świadków i ustalili, że giną głównie rzadkie monografie o tematyce Trójmiasta i okolic, a także książki historyczne. W trakcie dochodzenia jeden z brakujących egzemplarzy został wystawiony na sprzedaż na portalu aukcyjnym. Stróże prawa sprawdzili aukcje i okazało się, że sprawcy kradzieży wystawili na nich dużo więcej utworów. Po ustaleniu danych osobowych sprzedawców w zeszłym tygodniu zatrzymano 52-letnią kobietę i 50-letniego mężczyznę z Gdyni. W ich mieszkaniu zabezpieczono ok. 8 tys. książek. Zgromadzony materiał dowodowy pozwolił na przedstawienie zarzutów kradzieży. [...] Za kradzież grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- Trójmiasto
- monografie
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Specjaliści z Duke Human Vaccine Institute odkryli nowy typ przeciwciał antyglikanowych (Ab), które łączy się z zewnętrzną otoczką takich wirusów jak HIV, prowadząc do ich neutralizacji. Nowo zidentyfikowane przeciwciała, które znaleziono zarówno u ludzi jak i makaków, mogą doprowadzić do powstania szczepionek działających zarówno przeciwko SARS-CoV-2 jak i patogenom grzybiczym. "To zupełnie nowy rodzaj obrony gospodarza. Te przeciwciała mają spiralny kształt i mogą skutecznie bronić organizmu przed różnymi patogenami", ekscytuje się Barton Haynes, dyrektor Duke Human Vaccine Institute. Na powierzchni wielu patogenów, zarówno HIV, SARS-CoV-2 jak i grzybów, dochodzi do ekspresji glikanów. W przypadku HIV ponad 50% zewnętrznej otoczki stanowią glikany. Dlatego też naukowcy od dawna chcieliby wziąć je na cel, znaleźć przeciwciało je rozbijające, co umożliwiłoby neutralizację wirusa. Jednak nie jest to takie proste. HIV otoczony jest cukrami, które wyglądają jak glikany gospodarza. Dla układu odpornościowego wirus wygląda więc tak, jak część organizmu, a nie śmiercionośny patogen. Hayes i jego zespół odkryli nowy typ przeciwciał, które potrafią rozpoznać glikany na powierzchni HIV. Uczeni nazwali je przeciwciałami FDG (Fab-dimerized glycan-reactive). Dotychczas w nauce pojawiło się tylko jedno doniesienie o podobnych przeciwciałach. Zidentyfikowano je 24 lata temu i oznaczono jako 2G12. Dotychczas Ab 2G12 były jedynymi znanymi przeciwciałami reagującymi wyłącznie na glikany na powierzchni HIV. Teraz naukowcy z Duke zidentyfikowali całą klasę takich przeciwciał. Zawierają one nigdy wcześniej nie obserwowaną strukturę, która przypomina 2G12. Struktura ta pozwala przeciwciałom na bardzo mocne wiązanie się z pewnym specyficznym miejscem w otoczce HIV, ale nie na innych powierzchniach. Cechy strukturalne i funkcjonalne tych przeciwciał mogą zostać wykorzystane do zaprojektowania szczepionek biorących na cel glikany HIV, co zapoczątkuje odpowiedź limfocytów B i neutralizację wirusa, stwierdzają autorzy badań. Naukowcy zauważyli, że przeciwciała FDG przyłączają się też do Candida albicans oraz różnych wirusów, w tym SARS-CoV-2. Konieczne są dalsze badania dotyczące zarówno bezpieczeństwa stosowania tych przeciwciał, jak i sposobów ich ewentualnego wykorzystania w leczeniu. Szczegóły badań opisano w artykule Fab-dimerized glycan-reactive antibodies are a structural category of natural antibodies. « powrót do artykułu
-
- przeciwciała
- HIV
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przy Starostwie Powiatowym w Olsztynie powstał wyjątkowy skwer (zaułek botaniczny). Znajdują się tu rośliny, których nazwy nawiązują do Mikołaja Kopernika. Rosną tu np. powojnik, róża, tulipan i konwalie, z którymi uczonego uwieczniano na portretach. Skwer przy placu Bema został otwarty 21 maja. Data nie jest przypadkowa, gdyż 21 maja 1543 r. uznaje się za najbardziej prawdopodobną datę śmierci uczonego; w ten sposób uczczono więc jego pamięć. Jak podkreślił Wojciech Szalkiewicz z olsztyńskiego starostwa, zakładając zaułek botaniczny, starostwo chciało rozpropagować wiedzę o słynnym astronomie. Kopernik był kanonikiem warmińskiej kapituły katedralnej we Fromborku. Teraz znany jest przede wszystkim jako autor rozprawy "O obrotach sfer niebieskich", którą to publikacją zapoczątkował największą w dziejach świata rewolucję, nazwaną na jego cześć przewrotem kopernikańskim. Dlatego na jego temat opublikowano na całym świecie tysiące prac naukowych i popularnonaukowych. Jego imieniem nazwano też wiele wytworów Natury, jak i obiektów stworzonych ludzką ręką - zaznaczył Szalkiewicz, dodając, że pamięć o nim jest czczona m.in. przez botaników. Kopernikańskie rośliny Jako pierwszy rośliny nazwał na cześć Kopernika niemiecki biolog Carl F. von Martius (1794-1868), który w połowie XIX w. wyróżnił i opisał grupę palm występujących na obszarze Ameryki Południowej i Środkowej i nadał jej nazwę kopernicja (Copernicia). Do najciekawszych gatunków tego rodzaju należy zaliczyć Copernicię ceriferea [in. C. prunifera]. Ta dorastająca do 30 m wysokości palma jest rośliną bardzo użyteczną, należy do roślin woskodajnych [z dolnej strony liści kopernikii woskodajnej pozyskuje się wosk roślinny stosowany m.in. w farmacji]. Oprócz tego palma ta posiada jeszcze cenione jako budulec drewno i jadalne owoce. Także liście i korzenie tej kopernicji są użyteczne w przemyśle garbarskim i włókienniczym - wyjaśnił Szalkiewicz. Nadmienił również, że w przemyśle ceniona jest Copernicia alba, nazywana w Paragwaju "caranday". Jako że klimat Warmii jest zbyt surowy, by na skwerze mogła rosnąć prawdziwa palma, wykorzystano sztuczny okaz. Reszta roślin jest już prawdziwa. Znaleźć wśród nich można różę Mikołaj Kopernik, odmianę wyhodowaną w 1969 r. przez Bolesława Wituszyńskiego (jest to cielistoróżowy mutant wielkokwiatowej odmiany Carina). Trafił tu też powojnik Mikołaj Kopernik. Odmiana ta została wyhodowana pod koniec lat 80. XX w. przez brata Stefana Franczaka (1917-2009), jezuitę i wybitnego ogrodnika. W Zaułku Botanicznym Kopernika rośnie również holenderski tulipan, który powstał za sprawą 2 hodowców: Jana Ligtharta i Roberta J. Zandbergena. Poza tym warto przypomnieć, że w 2018 r. prof. Jerzy Bodalski zarejestrował w American Hemerocallis Society nową polską odmianę liliowca — Mikołaj Kopernik. Tę roślinę także można podziwiać na skwerze. Latem rabatę uzupełni lilia Mikołaj Kopernik, wyhodowana przez olsztyniankę dr Beatę Płoszaj-Witkowską, której pasją i naukową specjalnością są te ozdobne rośliny. Nowa odmiana trafi do Zaułka po uzyskaniu oficjalnego certyfikatu Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego w Londynie - doniosła Gazeta Olsztyńska. Wcześniej przekazane przez hodowczynię kultura in vitro oraz cebulki trafią w celu rozmnożenia do ogrodu powiatowego Zespołu Szkół Rolniczych w Smolajnach (tutejsi uczniowie i nauczyciele opiekują się Zaułkiem Botanicznym Mikołaja Kopernika). W nasadzeniach nie mogło zabraknąć konwalii majowych. Kwiatami Kopernika są przede wszystkim konwalie majowe (Convallaria majalis) – symbol wiedzy i sztuki medycznej, z którymi astronom przedstawiony jest na wielu portretach - dodał Szalkiewicz. Wydarzenia związane ze słynnym Warmiakiem z wyboru W lutym br., w dniu urodzin Kopernika, Olsztyn świętował 500. rocznicę obrony komornictwa olsztyńskiego przed krzyżakami (oddziały w sile ok. 5 tys. zbrojnych podeszły pod Olsztyn na początku 1521 r.; Kopernik administrował wówczas dobrami kapituły warmińskiej i rezydował na zamku). Z tej okazji przygotowaliśmy publikację "Mikołaj Kopernik. Wojna i dyplomacja", pokazującą historię tego epizodu wojny polsko-krzyżackiej z lat 1519-1521. A wspólnie z firmą Mazurskie Miody odtworzyliśmy Sublimat winny, według jego oryginalnej receptury, który okazał się warmińskim przebojem promocyjnym. Mam nadzieję, że teraz takim hitem turystycznym będzie z kolei nasz Zaułek Botaniczny Mikołaja Kopernika - wyjaśnił Andrzej Abako, starosta olsztyński. « powrót do artykułu
-
Holenderscy uczeni zaprezentowali elektroniczny kontroler kubitów, pracujący w temperaturach kriogenicznych. Urządzenie może pomóc w poradzeniu sobie z problemem wąskiego gardła połączeń w komputerach kwantowych korzystających z wielu kubitów. Do budowy komputerów kwantowych wykorzystuje się obecnie wiele różnych technologii. Wiele z nich zmaga się z poważnym problemem. Otóż elementy, w których przeprowadzane są obliczenia kwantowe pracują w bardzo niskich temperaturach, tymczasem kable i inne podzespoły łączące te elementy ze światem zewnętrznym mają temperaturę znacznie wyższą. Tak duża różnica temperatur może niekorzystnie wpływać na pracę komputerów kwantowych i możliwości ich projektowania. Naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego w Delft we współpracy z ekspertami Intela zaprezentowali właśnie urządzenie elektroniczne, które pracuje w temperaturach kriogenicznych i może kontrolować kwantowy układ scalony. Kriokontroler Horse Ridge pracuje z kwantowymi układami scalonymi opartymi na krzemie równie dobrze, jak standardowe kontrolery z układami scalonymi działającymi w temperaturze pokojowej. Obecnie w procesorach kwantowych dla każdego kubita tworzy się osobne okablowanie, które łączą go z zewnętrznymi urządzeniami pracującymi w temperaturze pokojowej, wyjaśnia fizyk Lieven Vandersypen z TU Delft. Jednak w przyszłości, gdy kwantowe procesory będą korzystały z tysięcy lub milionów kubitów, zapewnienie każdemu kubitowi osobnego okablowanie nie będzie możliwe, dodaje uczony. Dlatego też wraz z zespołem pracuje nad rozwiązaniem, które poradzi sobie zarówno z problemem różnicy temperatur jak i okablowania. Problem integracji kubitów i elektroniki to problem termiczny, zgadza się Sorin Voinigescu, inżynier z University of Toronto, który nie był zaangażowany w opisywane badania. Kontrolery mikrofalowe, takie jak Horse Ridge, mają poważne problemy z pracą w niskich temperaturach. A w przyszłości, gdy będziemy dysponowali kwantowymi procesorami zawierającymi miliony kubitów, konieczne będzie upakowanie w nich dziesiątków tysięcy takich kontrolerów, zdolnych do pracy w bardzo niskich temperaturach. Nowe badania to kolejny krok w tym kierunku. Podczas prowadzonych eksperymentów Horse Ridge kontrolował parę kubitów zamkniętych w krzemowym systemie zwanym podwójną kropką kwantową. Kontroler wysyłał zaprogramowane wcześniej krótkie impulsy mikrofalowe, które pozwalały na manipulowanie spinem kubitów, czyli przeprowadzanie obliczeń. Zwykle tego typu kontrolery pracują w temperaturze pokojowej i są połączone z procesorem kwantowym za pomocą kabla koncentrycznego. Horse Ridge pracuje w temperaturach kriogenicznych, a jego wydajność jest taka sama, jak tradycyjnych kontrolerów. Horse Ridge powstał w dobrze znanej technologii CMOS. Połączenie 60 lat doświadczeń z CMOS z kubitami to zwycięskie rozwiązanie, mówi Edoardo Charbon z Delft. Holenderski zespół zapewnia, że technologię CMOS nie tylko można łatwo miniaturyzować i integrować z kwantowymi układami scalonymi, ale Horse Ridge może być programowany tak, by w różny sposób manipulował kubitami. Pozwala też na uruchamianie większej liczby algorytmów kwantowych, niż wcześniejsze kriokontrolery. Kontroler pracuje w niskich temperaturach, jednak jest on cieplejszy niż procesor kwantowy, więc różnica między nim a wychodzącym na zewnątrz okablowaniem jest mniejsza. Holenderski zespół będzie pracował nad dalszym zwiększeniem temperatury kubitów, by móc zmniejszać te różnice. Szczegóły opisano na łamach Nature. « powrót do artykułu
-
- kubit
- komputer kwantowy
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Międzynarodowy zespół badaczy, w tym polscy specjaliści, odkrył, że gdy podmieni się jeden z głównych elementów DNA na substancję nieco zmienioną, naprawia ona uszkodzenia powodowane promieniowaniem UV. Może to wyjaśniać, jak powstawało życie na Ziemi, a w przyszłości także wspomóc syntetyczną biologię i nanotechnologię. DNA jest proste i skomplikowane zarazem. Składa się z czterech „liter” A,T,C,G pod którymi kryją się cztery substancje (adenina, tymina, cytozyna i guanina). Mogą się one jednak ustawiać w różnej kolejności i w bardzo długich cząsteczkach. Mechanizm kodowania jest więc prosty, ale informacje w DNA zawarte wyjątkowo obszerne. DNA może ulegać uszkodzeniom, co prowadzi czasami do utraty informacji i np. wadliwego działania pewnych genów. To z kolei może powodować nieprawidłową pracę komórki, a nawet jej śmierć. DNA nie lubi m.in. promieni UV, czego skrajne skutki można obserwować np. w postaci nowotworów skóry. Na szczęście komórki dysponują enzymami, które zwykle naprawiają większość uszkodzeń. Międzynarodowy zespół naukowców, na łamach prestiżowego periodyku „Nature” opisał właśnie, jak pewna cząsteczka może zastępować jedną z liter genetycznego alfabetu – adeninę. 2,6-diaminopuryna, zwana też 2-aminoadeniną, zachowuje wiele funkcji potrzebnych DNA, jednak ma jeszcze jedną, unikalną zdolność. Otóż, podobnie jak komórkowe enzymy, naprawia uszkodzenia wywołane promieniowaniem ultrafioletowym. Ta cząsteczka mogła przyczynić się do rozwoju życia na Ziemi. W poprzednich pracach pokazywaliśmy, jak podstawowe cegiełki budujące DNA i RNA mogły powstawać na młodej Ziemi za pomocą promieniowania UV. To promieniowanie UV jest jednak szkodliwe dla łańcuchów tych polimerów niosących informację genetyczną. Np. UV jest jednym z czynników powodujących raka poprzez uszkodzenia nici DNA. Na młodej Ziemi nie było jeszcze skomplikowanej maszynerii, która jest w stanie naprawić wiele z tych uszkodzeń w organizmach żywych, więc naturalnym pytaniem było, jak polimery DNA lub RNA na młodej Ziemi mogły przetrwać te trudne warunki – wyjaśnia dr Rafal Szabla, chemik pracujący na University of Edinburgh. Nam udało się znaleźć alternatywną cegiełkę DNA, która jest w stanie sama te uszkodzenia naprawić, a jednocześnie jest w stanie pełnić wiele podstawowych funkcji biochemicznych – tłumaczy ekspert. Jednocześnie zupełnie niedawno w magazynie Science ukazały się trzy artykuły opisujące rolę 2,6-diaminopuryny w bakteriofagach, wirusach atakujących bakterie. Jak się okazuje, wiele z nich posiada całe genomy z adeniną kompletnie wymienioną na 2,6-diaminopurynę. Jej rola w tym przypadku jest jednak inna - chroni ona bakteriofagi przed zniszczeniem przez atakowane bakterie. Autorzy tego odkrycia też jednak wskazują na potencjalną rolę tej substancji w pochodzeniu życia na Ziemi. Być może związek ten znajdzie nawet praktyczne zastosowania. W biologii syntetycznej może on otworzyć kilka ciekawych ścieżek. DNA z tym genomem ma bardziej stabilne i odporne na ciepło podwójne helisy. My pokazaliśmy że jest też zdecydowanie bardziej odporne na UV – zwraca uwagę dr Szabla. Ponadto alternatywne zasady mogą np. pozwolić na budowę nieco innych białek (z niebiologicznymi komponentami). Może to mieć też zastosowanie w fagoterapii, w walce ze specyficznymi bakteriami. DNA jest też wykorzystywane w nanotechnologii i tego typu inżynieryjne usprawnienia mogą odgrywać istotną rolę, kiedy chcemy uzyskać materiały z DNA o usprawnionych właściwościach – kontynuuje badacz. W projekcie uczestniczyli też inni polscy specjaliści - dr Magdalena Zdrowowicz i jej koledzy z Uniwersytetu Gdańskiego. « powrót do artykułu
-
- DNA
- uszkodzenie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wiele osób korzystających na co dzień z laptopów, szczególnie wiele graczy komputerowych zastanawia się, czy można wymienić kartę graficzną w laptopie. Warto zapoznać się z najważniejszymi informacjami na ten temat. W jaki sposób wymienić kartę graficzną w laptopie? Po jakimś czasie użytkowania laptopa, nadchodzi moment, w którym jego wydajność przestaje satysfakcjonować użytkowników. Problem ten przede wszystkim spotyka graczy. Na rynku dostępne jest wiele interesujących gier, a ich wymagania sprzętowe wciąż rosną. Dlatego fani wirtualnych rozrywek zadają sobie pytanie dotyczące tego, czy da się wymienić kartę graficzną w laptopie. Dobrą informacja jest to, że właściciele przenośnych urządzeń gamingowych, w których zainstalowana jest dedykowana karta graficzna do laptopa, mogą ją wymienić, dzięki obecności złącza MXM. Warto jednak zwrócić szczególną uwagę na kompatybilność urządzenia z kartą graficzną. Oznaczenia złączy są bardzo istotne i na ich podstawie należy dobierać właściwe karty graficzne. Warto zaznaczyć, że znaczenie ma także kompatybilność oprogramowania. Jak wymienić kartę graficzną w laptopie? Wymiana karty graficznej w laptopie wymaga pewnej wiedzy, precyzji i umiejętności. Jednak takie działanie znacznie poprawia komfort zabawy i pozwala na oszczędności. Aby wymienić karty graficzne w laptopie na lepsze modele, warto pamiętać o kilku bardzo ważnych krokach: 1. W pierwszej kolejności należy zamienić kartę graficzną w laptopie. Bardzo często konieczne jest rozkręcenie obudowy lub zdemontowanie pokrywy serwisowej. 2. Kolejnym krokiem jest zadbanie o ochronę ESD. W laptopach zamontowane są specjalne opaski, które chronią poszczególne podzespoły przed uszkodzeniami. 3. Przed dalszymi czynnościami konieczne należy wyjąć z laptopa baterię. 4. Następnie można zdemontować kartę graficzną, a na jej miejsce zamontować nową. Ważne jest, aby wykonać to bardzo ostrożnie i precyzyjnie. 5. Na koniec ponownie należy zamontować obudowę. Wymiana karty graficznej w najpopularniejszych modelach laptopów nie powinna sprawiać, żadnych trudności. Należy jednak szczególnie uważać, żeby nie uszkodzić przy okazji żadnych podzespołów. Zewnętrzne karty graficzne Jeżeli jednak z różnych przyczyn wymiana karty graficznej nie jest możliwa, można skorzystać z innego, bardzo ciekawego i praktycznego rozwiązania. Wystarczy zaopatrzyć się w zewnętrzną kartę graficzną. Jest to dobre rozwiązanie dla laptopów, które posiadają złącze Thunderbolt 3. Za jego pośrednictwem można uzyskać połączenie między kartą a urządzeniem. Takie rozwiązanie może nie satysfakcjonować jednak każdego. Zewnętrzna karta nie sprawdzi się w podróży. Czy wymiana karty graficznej w laptopie jest opłacalna? Przed podjęciem decyzji o wymianie karty graficznej w laptopie, warto się zastanowić, czy takie rozwiązanie jest w ogóle opłacane. Jest to kwestia w pełni indywidualna. W niektórych przypadkach nakład finansowy jest nieproporcjonalny w stosunku do wydajności. Zanim zakupi się kartę, warto sprawdzić na jaki wzrost mocy ona pozwoli i czy zakup nowego laptopa nie będzie bardziej opłacalny. Wymiana karty graficznej w laptopie jest jak najbardziej możliwa. Warto rozważyć to rozwiązanie, kiedy możliwości sprzętu nie pozwalają na ciekawe rozgrywki. Dobrze jest jednak powierzyć to zadanie fachowcom, aby przy okazji nie uszkodzić żadnych elementów i zadbać o wszelkie szczegóły. W razie problemów z dobraniem nowej karty graficznej warto poszukać informacji na portalu Ekspert.Ceneo gdzie można znaleźć wiele porad technologicznych, a także skonsultować się z bardziej doświadczonymi sprzedawcami. « powrót do artykułu
-
- laptop
- karta graficzna
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W ostatnim czasie u ludzi odkryto 2 nieznane wcześniej koronawirusy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dotychczas wiedzieliśmy o 7 koronawirusach, które mogą infekować ludzi. Na łamach Clinical Infectious Diseases poinformowano właśnie, że ośmioro dzieci, które przed laty z powodu zapalenia płuc były hospitalizowane w Malezji, było zarażonych nieznanym dotychczas koronawirusem. Koronawirusy infekujące ludzi odkryliśmy w latach 60. ubiegłego wieku. Szerzej pisaliśmy na ten temat w artykule Koronawirusy znamy od 60 lat. Niektóre są z nami na stałe. Te 7 dotychczas znanych koronawirusów, zdolnych do zarażania ludzi, to 229E, NL63, OC43, HKU1 – te są rozpowszechnione na całym świecie i bardzo często się nimi zarażamy – MERS-CoV i SARS-CoV, które wywołały lokalne epidemie MERS i SARS, oraz najnowszy SARS-CoV-2. W ostatnim czasie zidentyfikowano dwa nowe koronawirusy. Sądzę, że im bardziej będziemy szukali, tym więcej znajdziemy koronawirusów przekraczająych barierę międzygatunkową, mówi Stanley Perlamn, wirusolog z University of Iowa, który nie był zaangażowany w najnowsze badania. Naukowcy nie połączyli jednoznacznie odkrytego w Malezji koronawirusa z zachorowaniami. Nie ma też dowodów, by przenosił się on między ludźmi. Zakażenia to prawdopodobnie jednostkowe przypadki przejścia koronawirusów ze zwierzęcego gospodarza na człowieka. Uczeni martwią się jednak, że z czasem mogą one wyewoluować zdolność do infekowania ludzi i przenoszenia się pomiędzy nimi. Jak dowiadujemy się z Clinical Infectious Diseases, wirus wyizolowany od malezyjskich pacjentów był chimerą zawierającą geny czterech innych koronawirusów: dwóch wcześniej znanych infekujących psy, jednego infekującego koty i jednego wyglądającego jak wirus świński. To pierwsze dane wskazujące, że koronawirusy od psów mogą replikować się u ludzi. By je potwierdzić, konieczne są kolejne badania. Naukowcom udało się dotychczas hodować te wirusy w psich komórkach guzów nowotworowych, jednak nie w ludzkich komórkach. Autorzy badań podkreślają, że w przeciwieństwie do 7 znanych wcześniej koronawirusów, nie ma jasnych dowodów, że ten szczep koronawirusa jest lepiej przystosowany do ludzi ze względu na swoją strukturę białka S. Główna autorka badań, Anastasia Vlasova z Ohio State University, przypuszcza, że koronawirusy mogą przechodzić z psów na ludzi. Jednak nie jest to pewne. Brak też dowodów, by przenosiły się między ludźmi. Malezyjskie dzieci, u których wykryto nieznanego wcześniej koronawirusa, żyją w tradycyjnych wiejskich lub podmiejskich domach na Borneo. Tam miały częsty kontakt zarówno ze zwierzętami domowymi, jak i dzikimi. Były one częścią grupy 301 dzieci hospitalizowanych w latach 2017–2018 z powodu zapalenia płuc. Pobrano u nich wówczas próbki z nosogardzieli. Teraz uczeni z Ohio przeanalizowali te próbki, poszukując w nich znanych i nieznanych koronawirusów. Standardowe szpitalne testy diagnostyczne chorób płuc i układu oddechowego nie są w stanie wykryć psich i kocich koronawirusów. Jeszcze do niedawna nikt nie badał takich próbek pod kątem tego typu wirusów. Cała sekwencja genetyczna koronawirusa z Malezji najbardziej przypominała koronawirus psi, jednak sekwencja białka szczytowego była podobna do psiego koronawirusa typu I oraz świńskiego koronawirusa TGEV, a jedna jej część była w 97% podobna do koronawirusa kociego. Taka chimera raczej nie pojawiła się od razu, a jest wynikiem wielu różnych rekombinacji. Zwierzęciem, z którego taki koronawirus mógł przejść na człowieka mógł być kot, pies, świnia lub jakiś dziki mięsożerca, mówi Vito Martella, wirusolog weterynaryjny z Uniwersytetu w Bari. Uczony planuje rozpocząć badania próbek kału włoskich dzieci cierpiących na ostre zakażenie przewodu pokarmowego i poszukać w nich podobnych koronawirusów. Siedmioro z ośmiorga dzieci, u których zidentyfikowano koronawirusa, miało mniej niż 5 lat, a czworo z nich bylo niemowlętami. Każde z dzieci wyzdrowiało po 4–7 dniach pobytu w szpitalu. Koronawirusy dzielą się na cztery rodzaje: alfa, beta, gamma i delta. Nowo odkryty koronawirus to typ alfa. Trzeci znany alfa, który został wykryty u ludzi. Dwa poprzednie powodują powszechnie spotykane przeziębienia i większość osób styka się z nimi w dzieciństwie. To może wyjaśniać, dlaczego nowego koronawirusa znaleziono tylko u dzieci. Być może dorośli są na niego odporni, gdyż w dzieciństwie zetknęli się z innymi alfa. Dotychczas nigdy nie zaobserwowano, by koronawirusy alfa powodowały poważne choroby u ludzi. Najgroźniejsze koronawirusy atakujące ludzi, MERS-CoV, SARS-CoV i SARS-CoV-2, to koronawirusy beta. W marcu bieżącego roku naukowcy z Uniwersytetu Florydy poinformowali o zdobyciu pierwszych dowodów, że świński koronawirus delta może infekować ludzi. Patogen wykryto u trzech dzieci z Haiti, które miały gorączkę w latach 2014–2015. Jeszcze do niedawna sądzono, że koronawirusy delta infekują tylko ptaki. Jednak w 2012 roku zauważono zainfekowane nimi świnie w Hongkongu. Prawdopodobnie przeszedł on z ptaków na świnie. Później ten sam koronawirus wywoływał śmiertelną biegunkę u prosiąt w USA. W laboratoryjnych hodowlach tkankowych wykazano, że jest on w stanie infekować komórki ludzi, świń i ptaków. Powoduje też biegunkę u drobiu. Niektórzy specjaliści uważają, że wirus z Hongkongu ma potencjał wywołania pandemii. Jednak większym powodem do zmartwień może być wirus z Haiti. Dlatego też naukowcy chcą przeprowadzić na Haiti badania i poszukać w organizmach dzieci i dorosłych przeciwciał. Jeśli zostaną znalezione, będzie to świadczyło o zdolności tego wirusa do infekowania większej liczby ludzi. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
W stanie Oregon rozpocznie się największy w USA, a może i na świecie, eksperyment z dziedziny zrównoważonego zarządzania lasem. Wszyscy kochamy drzewa i potrzebujemy drewna. Musimy znaleźć metodę, by pozyskiwać je w sposób zrównoważony. I temu ma służyć ten eksperyment, mówi Thomas DeLuca, dziekan Wydziału Leśnictwa na Oregon State University (OSU). To właśnie on i inni naukowcy zaproponowali eksperyment. Pomimo napięć między obrońcami środowiska a firmami prowadzącymi wycinki, od jakich dochodziło w komitecie doradczym, udało się usunąć ostatnie przeszkody i projekt czeka na ostateczne zatwierdzenie. W ramach eksperymentu na południowym-zachodzie stanu ma zostać utworzony Elliot State Research Forest o powierzchni 33 000 hektarów. Zostanie on podzielony na ponad 40 sekcji, w których naukowcy będą testowali różne strategie zarządzania lasem, wśród nich i takie, zakładające intensywną wycinkę. W skład komitetu doradczego projektu wchodzą obrońcy środowiska, myśliwi, firmy prowadzące wycinkę oraz przedstawiciele lokalnych plemion indiańskich. Przez kilka ostatnich dekad wokół Elliott State Forest toczyły się ostre spory. Wycinka drzew to wielki biznes na północno-zachodnim wybrzeżu USA, a we wspomnianym lesie rosną szczególnie cenne gatunki drzew, jak np. daglezja zielona. Część lasu została już wycięta w latach 30. i ponownie posadzono tam drzewa. W lesie mieszkają też zagrożone gatunku jak puszczyk plamisty czy morzyk marmurkowy, który gniazduje w starych lasach. W 2012 roku wniesiono do sądu sprawę o ochronę siedlisk morzyka i sąd wstrzymał komercyjną wycinkę w lesie. Stanowi urzędnicy zastanawiali się, co dalej z lasem, gdy w 2018 roku naukowcy wysunęli swoją propozycję. Wpadli oni na pomysł, by stanowy las zamienić na stanowy las eksperymentalny, co pozwoliłoby na ponowną wycinkę, ale prowadzoną mniej intensywnie. Ponadto miała być ona prowadzona w celach badawczych. A zyski z tej wycinki, szacowane na 5–7 milionów dolarów rocznie, posłużą do finansowania samego eksperymentu. Na świecie istnieje wiele eksperymentalnych lasów badawczych. Elliott miałby być największym z nich, dając okazję do przeprowadzenia eksperymentów na niespotykaną dotychczas skalę. Zgodnie z obecnym planem ponad 40% lasu, stara część, która zregenerowała się w sposób naturalny po pożarach sprzed 150 laty, miałaby pozostać nienaruszona. W pozostałej części naukowcy będą prowadzili serię powtarzalnych eksperymentów, w ramach których badane będą 4 rodzaje zarządzania lasem. W każdym z obszarów monitorowane będą takie parametry jak np. ilość węgla pochłanianego przez las czy zróżnicowanie owadów, ptaków i ryb. Obecnie w projekt zaangażowanych jest około 20 naukowców z OSU, jednak uniwersytet chciałby zachęcić naukowców z całego świata do zaprojektowania i przeprowadzenia własnych eksperymentów. Skala i sposób działania jest bezprecedensowa, to kolosalna zmiana w badań nad lasem, uważa Sue Baker, ekolog lasu z University of Tasmania. Nie znam innego przypadku eksperymentu leśnego na tak dużą skalę, mówi uczona. Elliott State Forest został założony w 1930 roku. Zgodnie z prawem, las ma służyć generowaniu zysku, z którego finansowane są publiczne szkoły w stanie Oregon. Dlatego też zanim pieczę nad lasem przejmą naukowcy, stan musi przeznaczyć na fundusz szkolny 221 milionów USD (na tyle bowiem wyceniony jest las). Dotychczas przeznaczono mniej niż połowę tej kwoty. To nie wszystkie problemy. Uniwersytet musi jeszcze opracować szczegółowe zasady zarządzania lasem oraz osobne zasady zarządzania zagrożonymi gatunkami roślin i zwierząt, które w nim mieszkają. Plan taki musi zostać zatwierdzony przez US Fish and Wildlife Service. W ciągu ostatnich kilku lat udało się utworzyć komitet doradczy, w skład którego weszli zarówno obrońcy środowiska jak i myśliwi. Jednak napięcia całkiem nie zniknęły. Wielu obrońców środowiska kwestionuje pomysł całkowitej wycinki dużych obszarów lasu w obliczu kryzysu klimatycznego. Zamiast kontynuować szkodliwą praktykę wycinania całych połaci lasu Elliot Forest powinien zostać wykorzystany do opracowania nowych metod przywracania bioróżnorodności, uważa Josh Laughlin, dyrektor organizacji Cascadia Wildlands. Nie powtarzajmy błędów, które robimy od 100 lat, apeluje. Obawy ekologów są tym bardziej uzasadnione, że OSU ma długotrwałe związki z przemysłem drzewnym, więc wiele organizacji patrzy podejrzliwym okiem na inicjatywę. Wielu ludzi trudno będzie przekonać do czystości intencji OSU. Tym bardziej, że w 2019 roku Wydział Leśnictwa OSU zgodził się na całkowitą wycinkę 6,5 hektarów lasu, którego jest właścicielem. Święto wówczas drzewa liczące setki lat. Thomas DeLuca przyznaje, że w przeszłości uniwersytet popełniał błędy, ale jest solidną jednostką badawczą i chce dzięki Ellis Forest utworzyć światowej klasy ośrodek badawczy. Na razie organizacje ekologiczne współpracujące z OSU obdarzyły uniwersytet kredytem zaufania i jednogłośnie poparły projekt. « powrót do artykułu
-
- zarządzanie lasem
- Oregon
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nowe badania sugerują, że ssaki – a przynajmniej myszy i świnie – mogą oddychać za pomocą... jelit. Okazało się bowiem, że u zwierząt mających problemy z oddychaniem, podawanie tlenu przez odbyt pomaga je ustabilizować. Tlen jest wchłaniany przez tkankę jelit. Odkrycie może pewnego dnia prowadzić do opracowania ratującej życie metody przezodbytniczej wentylacji ludzi, u których nie można podać tlenu w tradycyjny sposób. Wygląda to na szalony pomysł. Jednak dane są przekonujące, mówi Sean Colgan, gastroenterolog z University of Colorado, który nie był zaangażowany we wspomniane badania. Ssaki oddychają przez usta i nos, a tlen jest rozprowadzany w organizmie za pośrednictwem płuc. Wiemy jednak, że istnieją zwierzęta wodne, jak ogórki morskie czy ryby sumokształtne, które do oddychania używają jelit. Wiemy też, że ludzkie jelita łatwo wchłaniają lekarstwa. Nie wiadomo było jednak, czy tlen może przenikać z jelit ssaków do ich krwi. Takanori Takebe, gastroenterolog z Cincinnati Children's Hospital i jego zespół prowadzili badania na myszach i świniach, u których wywołano hipoksję (niedobór tlenu w tkankach). W jednej z grup znajdowało się 11 myszy. Czterem z nim jelita oskrobano, by zmniejszyć grubość wyściółki i poprawić absorpcję tlenu. Następnie 4 zwierzętom z oskrobanymi jelitami i 4 z nieoskrobanymi wprowadzono przez odbyt czysty tlen. Wszystkie 11 myszy nie miały dostępu do tlenu, którym mogły oddychać w sposób tradycyjny. Trzy myszy, które nie otrzymały w ogóle tlenu przeżyły średnio 11 minut. Myszy, którym nie oskrobano jelit i podawano tlen przez odbyt, przeżyły średnio 18 minut. Z kolei 75% myszy, kórym oskrobano jelita i podawano tlen przez odbyt, przeżyło cały trwający godzinę eksperyment. Takebe i jego zespół chcieli jednak zrezygnować z trudnego i niebezpiecznego procesu skrobania jelit. Zastąpili więc tlen związkami perfluorokarbonowymi (PFC), które zawierają dużo tlenu i są używane podczas operacji jako środki krwiozastępcze. Jako, że perfluorokarbony są gęste, mogą też pomóc w wypłukaniu śluzu z jelit. Naukowcy wprowadzili perfluorokarbony do odbytów trzech myszy i siedmiu świń z hipoksją. Jako grupę kontrolną wykorzystano dwie myszy i pięć świń, którym wprowadzono sól fizjologiczną. W grupie kontrolnej saturacja spadła. Tymczasem u myszy, którym wprowadzono PFC powróciła do normy. Z kolei u świń saturacja zwiększyła się o około 15%, hipoksja minęła, a temperatura oraz kolor skóry i kończyn powróciły do normy w ciągu kilku minut. Badania dowodzą, że ssaki mogą wchłaniać tlen przez odbyt i że nowa metoda jest bezpieczna. Jej bezpieczeństwo musi jeszcze zostać przetestowane na ludziach. Takebe uważa, że metoda ta przyda się tam, gdzie zawodzą tradycyjne metody podawania tlenu. Z takimi przypadkami mieliśmy do czynienia np. podczas pandemii COVID-19. Markus Bosmann, pulmonolog z Boston University, który nie był zaangażowany w badania, mówi, że nawet jeśli nowa metoda jest bezpieczna, będzie ona zdecydowanie mniej efektywna od tradycyjnych metod. Ponadto, jeśli kiedykolwiek będzie używana na ludziach, prawdopodobnie jej stosowanie będzie ograniczone czasowo. Wprowadzanie tlenu do jelit prawdopodobnie zabije mikrobiom, niezbędny do trawienia. « powrót do artykułu
-
- oddychanie
- jelita
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Tajne notatki w modlitewniku skazanej na śmierć królowej
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W modlitewniku Anny Boleyn odkryto ukryte notatki z instrukcjami, dzięki którym książka skazanej na śmierć królowej miała trafić do jej córki, przyszłej królowej Elżbiety I, jednej z największych władczyń Wielkiej Brytanii. W notatkach wymieniono imiona kobiet, które ryzkując własnym życiem, miały przechować modlitewnik. Anna Boleyn, druga żona Henryka VIII, została ścięta 19 maja 1536 roku pod fałszywymi zarzutami zdrady, cudzołóstwa, kazirodztwa i uprawiania czarów. W rzeczywistości mąż chciał się jej pozbyć, gdyż nie urodziła mu męskiego potomka. Legenda mówi, że w drodze na szafot królowa przekazała modlitewnik jednej ze swoich dam dworu. Teraz dowiadujemy się, że modlitewnik zawierał tajne instrukcje, dzięki której miał trafić do córki królowej. Po ścięciu królowej książka zaginęła. Pojawiła się na początku XX wieku, gdy William Waldorf Astor kuł rodzinny dom Anny Boleyn, Hever Castle. Teraz historyk Kate McCaffery, która była zarządcą zamku i przez rok badała modlitewnik, informuje, że znalazła w modlitewniku zapiski z imionami kobiet, które go sobie miały przekazywać. Henryk VIII kazał zniszczyć wszystkie ślady po Annie. To, co czyniło tę książkę tak niebezpieczną, był jej związek z Anną i jej chęć, by córka otrzymała coś, co upamiętnia matkę, mówi McCaffrey. Przechowywanie modlitewnika, wbrew poleceniu króla, było zdradą, z którą groziła śmierć. Jasnym jest, że książka była przekazywana przez szereg zaufanych osób, od córki do matki, od siostry do wnuczki. Jeśli wpadłaby w niepowołane ręce, z pewnością pojawiłyby się pytanie o inne związane z Anną przedmioty, które mogły zostać ukryte, dodaje McCaffrey. Uczona zaczęła podejrzewać, że w modlitewniku znajdują się tajne notatki, gdy zauważyła ledwie widoczny znak na jednej ze stron. Za pomocą światła ultrafioletowego i oprogramowania do edycji zdjęć zidentyfikowała trzy nazwiska: Gage, West i Shirley. Były one zapisane wokół czwartego: Gulidford. Jak mówią historycy, większość z tych nazwisk jest powiązanych z rodziną Anny Boleyn poprzez jej powinowactwo z Elizabeth Hill, jedną z towarzyszek z dzieciństwa. McCaffrey przypuszcza, że kobiety Tudorów zachowały modlitewnik, by przechować pamięć o zaprzyjaźnionej kobiecie, która została niesprawiedliwie skazana. Rodzina Hill była bezpośrednio powiązana z przyszłą królową Elżbietą I. Córka Elizabeth Hill, Mary, pracowała w domu Elżbiety jeszcze zanim ta została koronowana. Prawdopodobnie Elżbieta dostała tę książkę, uważa McCaffrey. Modlitewnik można obecnie oglądać na wystawie w Hever Castle. « powrót do artykułu-
- Anna Boleyn
- Henryk VIII
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W najnowszym numerze Nature Genetics, jednym z wiodących czasopism na świecie, prof. Tomasz Guzik z Uniwersytetu Jagiellońskiego - Collegium Medicum wraz z międzynarodowym zespołem naukowców z Wielkiej Brytanii opisał odkrycie 179 związanych z nerkami genów odpowiedzialnych za nadciśnienie. Nadciśnienie tętnicze, nazywane „cichym zabójcą”, jest jedną z najczęstszych chorób ludzi i pozostaje głównym czynnikiem ryzyka udarów i zawałów serca. Posiada ono istotną komponentę dziedziczną, występując w rodzinach, ale dokładne mechanizmy, za pośrednictwem których geny wpływają na predyspozycje osób do nadciśnienia, nie są jasne. Zainteresowanie szczególnie genami związanymi z nerką jest związane z faktem, że to narząd o kluczowym znaczeniu dla regulacji ciśnienia krwi, nadciśnienia i leczenia przeciwnadciśnieniowego. Co ważne, 80 proc. spośród zidentyfikowanych genów nie było jak dotąd wiązanych z nadciśnieniem tętniczym. Zespół był kierowany przez prof. Macieja Tomaszewskiego z Uniwersytetu w Manchester. Badacze skoncentrowali się na tym, w jaki sposób informacje odziedziczone w DNA przekładają się na predyspozycje genetyczne do wysokiego poziomu krwi poprzez zmiany w aktywności niektórych genów nerek. Badania te obejmowały kompleksowe analizy przeprowadzone na różnych „poziomach” molekularnych tkanki nerkowej, łącząc razem DNA, RNA oraz metylacji DNA (odpowiadającej za poziomy ekspresji genów) z tego samego zestawu próbek tkanki nerkowej. Aby określić przyczynowy związek badanych tysięcy genów z nadciśnieniem tętniczym, badacze wykorzystali metodę statystyczną, zwaną randomizacją mendlowską. Przykładami zidentyfikowanych genów są geny wpływające na funkcję lub strukturę nerek (WDR73) lub klasycznie związane z cukrzycą (KCNJ11) a także, co ciekawe, układem odporności (IRF5 oraz IRAK1BP1). Szczególna wartość pracy polega na tym, że niektóre z tych genów mogą być celem istniejących leków, tworząc nowe możliwości leczenia wysokiego ciśnienia tętniczego krwi. Wskazuje na to również fakt, że szereg zidentyfikowanych genów stanowi cele terapeutyczne dla leków o znanym działaniu obniżającym ciśnienie. Na przykład KCNJ11 został zidentyfikowany jako cel dla minoksydylu i diazoksydu, podczas gdy GUCY1A3 został zidentyfikowany jako cel dla azotanów i riocyguatu. Jest wysoce prawdopodobne, iż podobne analizy nowo zidentyfikowanych genów mechanistycznych mogą wskazać na potencjalne nowe terapie w nadciśnieniu tętniczym. « powrót do artykułu
-
- gen
- nadciśnienie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Czy mamy wolny wybór, czy też nasze decyzje zostały wcześniej ustalone? Czy fizyczna rzeczywistość jest lokalna, czy może to, co robimy tu i teraz, ma natychmiastowy wpływ na wydarzenia gdzie indziej? Na tak podstawowe pytania fizycy szukają odpowiedzi w słynnych nierównościach Bella. Okazuje się, że wolny wybór i lokalny realizm można zręcznie mierzyć i porównywać. Otrzymane rezultaty odkrywają zaskakujące zależności o fundamentalnym i uniwersalnym charakterze, daleko wykraczające poza samą mechanikę kwantową. Przyczynowość, lokalność i wolny wybór są powiązane za pomocą kilku prostych wzorów znanych jako nierówności Bella. Wyrafinowane doświadczenia optyków kwantowych z kilku ostatnich dekad bezsprzecznie dowiodły, że nierówności te są łamane. Dziś fizycy stoją więc przed dylematem: czy zaakceptować wizję realnego świata, w której kwestionujemy założenie o wolnym wyborze eksperymentatora, czy też odrzucić założenie lokalności przeprowadzanych eksperymentów? Naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie (IFJ PAN), brytyjskiego City, University of London (CUL) i niemieckiej Technische Hochschule Mittelhessen w Giessen (THM) zmierzyli się z tak postawionym problemem – i to dość dosłownie. Wyniki ich badań, daleko wykraczające poza samą fizykę, omówiono w artykule właśnie opublikowanym na łamach prestiżowego czasopisma Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS). Realizm to koncept fizyczny, w którego ramach opisujemy świat za pomocą relacji przyczynowo-skutkowych. Lokalność oznacza, że oddziaływania nie mogą rozchodzić się natychmiastowo. Jeśli więc fizyczna rzeczywistość ma spełniać wymogi lokalnego realizmu, na wynik eksperymentu będzie miało wpływ tylko to, co się znajduje w jego bezpośrednim otoczeniu, a nie to, co się dzieje właśnie teraz w odległej galaktyce, tłumaczy dr hab. Paweł Błasiak, pierwszy autor artykułu. Wolny wybór, pojęcie pozornie typowo filozoficzne, również można potraktować jako zagadnienie fizyczne, a nawet matematyczne. W tym ujęciu wolny wybór odnosi się do zmiennych opisujących parametry eksperymentu, czyli tego, co mierzymy w laboratorium. Zakładamy o tychże zmiennych, że możemy je swobodnie dobierać, niezależnie od tego, co się działo w przeszłości. W ramach wizji świata, w której obowiązuje lokalny realizm oraz wolny wybór, można wyprowadzić nierówności Bella, a następnie przeprowadzić weryfikujący je eksperyment. Główne idee można tu zobrazować następująco. Alicja i Bob pracują w laboratoriach na przeciwnych krańcach galaktyki. Któregoś dnia otrzymują pudełka, każde po jednym. Ustawiają je na swoich stołach i w pewnym momencie ostrożnie otwierają. Ze środka wypada wirująca moneta, którą każdy eksperymentator dociska dłonią do stołu. Alicja i Bob notują teraz, czy moneta upadła do góry orłem czy reszką. Wkrótce nadchodzą kolejne, podobne przesyłki. Po pewnym czasie Alicja i Bob dysponują długą listą obserwacji, w których na różny sposób dociskali monety. Żadne nie widzi w swoich danych niczego niezwykłego: na ich listach orły i reszki pojawiają się w sposób czysto przypadkowy. Sytuacja zmienia się dramatycznie, gdy Alicja i Bob spotykają się na Międzygalaktycznym Kongresie Naukowym. Porównują swoje dane i raptem się okazuje, że przy tych samych obserwacjach gdy moneta Alicji upadała reszką, moneta Boba zawsze upadała orłem – i odwrotnie. Oboje przyjmują więc, że nie jest to dziełem przypadku i za obserwowane przez nich korelacje musi odpowiadać jakaś wspólna przyczyna, tkwiąca w przeszłości obu obiektów wysyłanych z tego samego źródła. Tajemniczy nadawca przesyłek mógłby po prostu poinstruować każdą z monet, jak mają upaść będąc w dany sposób dociśniętą do stołu. Jeśli tak rzeczywiście jest, Alicja i Bob mogliby odgadnąć tę instrukcję i ogłosić spektakularne odkrycie. Niestety, ich wysiłki spełzają na niczym! Zdesperowani, Alicja i Bob proszą genialnego teoretyka Johna o pomoc. Ten najpierw pyta, jakie założenia dwójka naukowców przyjmuje w swojej pracy za prawdziwe i pewne. Uważamy, że obserwowane przez nas korelacje powinny dać się wytłumaczyć przez ciąg propagujących się w czasie przyczyn i skutków, mówi Alicja. Bob doprecyzowuje: Sądzimy też, że żadna przyczyna nie oddziałuje natychmiast na eksperyment, jeśli znajduje się w odpowiednio dużej odległości od laboratorium. Oboje głęboko wierzą, że sposób, w jaki otwierają pudełka, nie jest im w żaden sposób narzucany i są święcie przekonani, że sami podejmują decyzję dotyczącą tego, jak uderzają dłonią w monetę. Ku ich ogromnemu zdziwieniu John spokojnie wyjaśnia, że tych wszystkich założeń nie da się pogodzić ze wszystkimi obserwowanymi przez nich korelacjami. W rzeczywistości nierówności Bella zostały odkryte przez północnoirlandzkiego fizyka Johna Stewarta Bella w 1964 roku. Jego inspiracją był słynny problem upiornego oddziaływania na odległość, postawiony przez Alberta Einsteina, Borisa Podolskyego i Nathana Rosena w 1935 roku. W eksperymentach fizycznych, gdzie rolę monet odgrywają fotony, a orłem i reszką jest ich polaryzacja obserwowana w różnych kierunkach, nierówności te faktycznie są łamane. Współczesna fizyka ma więc fundamentalny dylemat: czy lepiej porzucić ideę lokalnego realizmu, czy może zakwestionować wolne wybory naukowców? Niewielu fizyków jest skłonnych kwestionować realizm, zakładający przyczynowość działającą zgodnie ze strzałką czasu. Zatem albo coś jest „nie tak” z założeniem lokalnego realizmu, albo z wolnym wyborem eksperymentatorów. Fakt łamania przez rzeczywistość nierówności Bella prowokuje do zadawania intrygujących pytań. Na przykład: jak często przy zachowaniu pełnej lokalności musielibyśmy łamać wolny wybór, by odtworzyć korelacje obserwowane w eksperymentach? Przy każdym pomiarze, w większości, czy może tylko w co którymś? Analogicznie, jeśli zachowamy wolny wybór, jak często musielibyśmy łamać lokalność?, zastanawia się dr Błasiak. Rezultaty badań polsko-brytyjsko-niemieckiej grupy przynoszą zaskakującą odpowiedź. Okazuje się, że aby odtworzyć rejestrowane korelacje, przy zachowaniu wolnego wyboru lokalność należałoby łamać równie często, jak wolny wybór przy zachowaniu lokalności. Z jakichś (nieznanych) powodów przyroda w najmniejszym stopniu nie faworyzuje ani lokalności, ani wolnego wyboru. Naukowcom udało się wyprowadzić wzory pozwalające obliczyć, jak często Alicja i Bob musieliby łamać lokalność bądź wolny wybór, żeby odtworzyć obserwowane korelacje (w mechanice kwantowej i nie tylko). W szczególności okazuje się, że formalizm mechaniki kwantowej wymusza, by przy maksymalnym splątaniu między fotonami do łamania lokalności bądź wolnego wyboru dochodziło przy każdym pomiarze (co uogólnia wcześniejsze wyniki dotyczące samej lokalności). Najciekawsze, że twierdzenie Bella wcale nie jest twierdzeniem mechaniki kwantowej, lecz teorii prawdopodobieństwa, ma więc uniwersalny charakter. Twierdzenia udowodnione przez nas również nie ograniczają się do samej fizyki kwantowej, lecz dotyczą każdej sytuacji, w której mamy do czynienia z korelacjami dotyczącymi separowalnych układów, podkreśla dr Błasiak. Poza fizyką sensu stricto, łamanie lokalności lub wolnego wyboru nie musi mieć dramatycznego charakteru. W badaniach dotyczących ludzkich zachowań do naruszenia lokalności wystarczyłoby, żeby Alicja szepnęła coś do Boba, zauważa z kolei prof. Emmanuel Pothos, psycholog z CUL. Jeszcze inny przykład podaje prof. Christoph Gallus, ekonomista z THM: Jeśli Alicja i Bob są graczami na giełdzie, do skorelowania ich wyborów może dojść po prostu wskutek używania publicznie dostępnych informacji. Uniwersalność znalezionych zależności otwiera drzwi do bardzo praktycznych zastosowań, takich jak badanie mechanizmów przepływu informacji w systemach złożonych. Warto podkreślić, że ogólność tego typu rozważań bierze się z natury samego pytania o przyczyny obserwowanych korelacji, które jest fundamentalne oraz wspólne dla całej nauki. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- wolny wybór
- lokalność
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przez dziesięciolecia mówiliśmy ludziom, że aby zachować zdrowie, muszą być aktywni fizycznie przez co najmniej 30 minut przez 5 dni w tygodniu. Jednak jeśli nawet trzymamy się tych zaleceń, to musimy pamiętać, że 30 minut to zaledwie 2% doby. Czy to możliwe, że jedynie 2% doby jest tak istotne dla zdrowia? – pyta profesor Keith Diaz z Columbia University. Diaz i jego zespół zauważyli, że te 30 minut może być niewystarczające, gdyż zależy od tego, jak spędzamy resztę dnia. Podczas wcześniejszych badań zwykle sprawdzano jeden rodzaj aktywności fizycznej. Nie badano, jak działa połączenie różnych aktywności. Nie wiemy, jaka kombinacja aktywności jest najlepsza do cieszenia się długim zdrowym życiem, przyznaje Diaz. Dopiero ostatnio, dzięki rozpowszechnieniu się tanich urządzeń do monitorowania aktywności, możliwe stało się przeanalizowanie i zbadanie tego zagadnienia. Naukowcy z Columbia University i innych uczelni z kilku krajów posłużyli się danymi z 6 badań, w których udział wzięło ponad 130 000 osób z USA, Wielkiej Brytanii i Szwecji. Zbadali, w jaki sposób różna kombinacja aktywności fizycznej – od spokojnej, jak lekkie prace domowe czy spokojne spacery, poprzez bardziej wymagającą, jak szybki spacer, bieganie i inne – wpływa na prawdopodobieństwo zgonu. W analizie uwzględniono też to, ile w ciągu dnia siedzimy. Okazało się, że korzyści z 30-minutowej aktywności fizycznej o umiarkowanym lub dużym natężeniu są zależne od tego, jak spędzamy resztą dnia. Okazało się bowiem, że u osób, które siedzą mniej niż 7 godzin na dobę taka aktywność zmniejsza ryzyko przedwczesnej śmierci nawet o 80%. Jednak u osób siedzących 11-12 godzin na dobę, nie ma ona wpływu na ryzyko zgonu. Innymi słowy, to nie jest tak prosto, że wystarczy odhaczyć sobie codzienne ćwiczenia. Ważne jest też, by nie siedzieć zbyt długo, mówi Diaz. Obecnie zaleca się, by ćwiczyć 30 minut dziennie czyli 150 minut tygodniowo. Jednak wszystko to można zaprzepaścić, jeśli się zbyt długo siedzi, dodaje profesor Sebastien Chastin z Glasgow Caledonian University. Okazuje się też, że lekka aktywność fizyczna jest ważniejsza, niż się sądzi. Jeśli bowiem poświęcamy zaledwie kilka minut dziennie na aktywność umiarkowaną lub ciężką, to i tak możemy zmniejszyć ryzyko zgonu o 30% o ile jednak oddajemy się 6-godzinnej lekkiej aktywności fizycznej. Wystarczy dużo chodzić w ciągu dnia w ramach codziennych zajęć, mówi Diaz. Zespół Diaza zaleca, by na każdą godzinę siedzenia przypadały 3 minuty średniej lub wymagającej aktywności fizycznej lub 12 minut lekkiej aktywności. Dla ułatwienia, naukowcy opracowali różne kombinacje aktywności fizycznej, które zmniejszają ryzyko przedwczesnej śmierci o 30%: 1. 55 minut ćwiczeń (od umiarkowanego do dużego wysiłku), 4 godziny lekkiej aktywności fizycznej, 11 godzin siedzenia; 2. 13 minut ćwiczeń, 5,5 godziny lekkiej aktywności fizycznej, 10 godzin siedzenia; 3. 3 minuty ćwiczeń, 6 godzin lekkiej aktywności fizycznej, 9,7 godziny siedzenia. To dobra wiadomość dla ludzi, którzy nie mają czasu, nie mogą lub nie chcą oddawać się ćwiczeniom fizycznym. Mogą uzyskać sporo korzyści zdrowotnych z dużej ilości lekkiej aktywności fizycznej i krótkich ćwiczeń, kończy Diaz. Szczegóły badań opublikowano na łamach British Journal of Sports Medicine. « powrót do artykułu
- 9 odpowiedzi
-
- ćwiczenia fizyczne
- aktywność
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Podlaskie: leśniczówka Dziedzinka wpisana do rejestru zabytków
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Białowieska osada Dziedzinka trafiła do rejestru zabytków. Przez kilkadziesiąt lat mieszkali tam prof. Simona Kossak i fotograf dzikiej przyrody Lech Wilczek. W skład osady wchodzą leśniczówka i stodoła ze spichlerzem. Oba obiekty przetrwały do dziś w niezmienionej formie. Stanowią źródło badań nad drewnianą architekturą związaną z terenami Puszczy Białowieskiej. Historia Dziedzinki Drewniana leśniczówka została zbudowana w 1935 r. w uroczysku Dziedzinka w granicach rezerwatu Białowieskiego Parku Narodowego. Znajdująca się na działce stodoła ze spichlerzem pochodzi z tego samego okresu. W 1971 r. w leśniczówce zamieszkał fotograf dzikiej przyrody Lech Wilczek. W pewnym momencie do drugiej części chałupy wprowadziła się biolożka Simona Kossak. Wilczek i Kossak stworzyli miejsce przyjazne zwierzętom. Przez ponad 30 lat pracowali i mieszkali w drewnianej leśniczówce, bez prądu, w spartańskich warunkach. Rekompensowało im to otoczenie dzikiej przyrody. Dziedzinka, położona w granicach rezerwatu ścisłego, była doskonałym punktem obserwacyjnym zwierząt w ich naturalnym środowisku. Poprzez swoją działalność naukową i artystyczną oboje stali się aktywnymi propagatorami unikatowych walorów przyrodniczych Puszczy Białowieskiej - podkreśla prof. Małgorzata Dajnowicz, podlaska wojewódzka konserwator zabytków. Jak dowiadujemy się z komunikatu Urzędu, bryła leśniczówki jest zwarta, proporcjonalna i prosta. Wyrazisty akcent stanowi wydatny dach naczółkowy. Stodoła ze spichlerzem nawiązuje swoim wyrazem do architektury leśniczówki. [Zespół budynków], zlokalizowany na płaskim terenie, otoczony lasem, wykonany z tradycyjnego, naturalnego budulca, doskonale wpisuje się w puszczański krajobraz - wyjaśnia prof. Dajnowicz. Postępowanie w sprawie wpisania Dziedzinki do rejestru zabytków prof. Dajnowicz wszczęła z urzędu. Simona Kossak i Lech Wilczek Simona Kossak miała być 4. Kossakiem (była prawnuczką Juliusza Kossaka i wnuczką Wojciecha Kossaka), ale zamiast wybrać paletę, podążała własną ścieżką. Przez 35 lat mieszkała w samym sercu Puszczy Białowieskiej. W Dziedzince miała doskonały punkt obserwacyjny. Mogła podpatrywać zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Jak ujawniono w biogramie dołączonym do książki "Serce i pazur", jej dorobek twórczy obejmuje kilkaset opracowań naukowych, niepublikowanych dokumentacji naukowych, artykułów popularnonaukowych i filmów przyrodniczych oraz trzy książki. W leśniczówce znajdowały się dwa mieszkania. Ponieważ Lech Wilczek był pierwszy, wziął sobie to większe. Z biegiem czasu początkowa niechęć minęła - Simona i Lech zostali parą; pewnego dnia Lech wziął piłę motorową i wyciął w dzielącej ich ścianie prostokąt, do którego wstawił samodzielnie wykonane drzwi. Wspólnie wychowywali zwierzęta, przeróżne. W wywiadzie udzielonym w 2012 r. "Kurierowi Porannemu" Wilczek tak opowiadał o innych lokatorach. Trudno tu wszystkich wymienić. Zawsze towarzyszyły nam psy, koty. Były pawie oraz różne okazy dzikiego ptactwa. Była lisica, dzik. Wychowana przez Simonę łania wróciła wprawdzie do puszczy, ale na ogrodzony teren wokół naszego domu przychodziła przez długie lata, żeby wydać na świat młode. Tutaj czuła się najbezpieczniej. Była oślica, która kiedyś wybrała się za granicę polsko-białoruską. Udało się ją stamtąd odzyskać. Za to na Dziedzinkę przywędrowała kiedyś białoruska krowa i wyżarła wszystkie kalafiory z ogródka Simony. Krowa była wielka, mięsna. Gdybyśmy ją wtedy upolowali, byłby zapas mięsiwa na rok. Lech Wilczek studiował na warszawskiej ASP. Był autorem książek i albumów o tematyce przyrodniczej. Bardzo przejmował się Puszczą. Po raz pierwszy przyjechał tu w 1952 r., a zamieszkał w 1971 r. « powrót do artykułu-
- osada Dziedzinka
- leśniczówka
- (i 5 więcej)
-
Po europejskiej kolonizacji na Gwadelupie – grupie wysp znajdujących się na Małych Antylach – doszło do gwałtownego spadku bioróżnorodności. Nowe badania wykazały, że był on znacznie większy, niż dotychczas uważano. Po przybyciu Europejczyków na sześciu zbadanych wyspach wyginęło od 50 do 70 procent gadów z rządu łuskoskórych. Doktor Corentin Bochaton i profesor Nicole Boivin z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka w Jenie, we współprzcy z uczonymi z kilku francuskich instytucji, zbadali 43 000 kości znalezionych na wyspach. Gwałtowny spadek bioróżnorodności, do jakiego doszło po przybyciu kolonistów, stanowi wyraźny kontrast z okresem przedkolonialnym, kiedy to rodzima ludność Gwadelupy przez tysiące lat żyła obok rodzimych gatunków jaszczurek czy węży. Gdy na wyspach żyła wyłącznie ludność rodzima, nie tyko nie doszło do zniknięcia żadnego gatunku, ale na wyspach pojawiły się dwa nowe gatunki jaszczurek. Długoterminowe dane z Gwadelupy to powód do zmartwień. Węże i jaszczurki przez tysiące lat przetrwały tam wiele okresów zmian klimatycznych, środowiskowych oraz zmian wprowadzonych przez człowieka. Nie wydaje się, by były na nie szczególnie wrażliwe. Tymczasem w ciągu ostatnich kilkuset lat liczba ich gatunków gwałtownie spadła, mówi Boivin. Nasze odkrycia stanowią silny impuls do prowadzenia badań nad bioróżnorodnością z przeszłości, które pozwolą nam zachować obecną bioróżnorodność. Musimy badać też mniej medialne zwierzęta, jak np. jaszczurki, stanowiące niezwykle ważną część tropikalnych ekosystemów, dodaje Bochaton. Naukowcy badali dynamikę wymierania gatunków, biorąc pod uwagę takie cechy jak rozmiary ciała, rodzaj habitatu czy podatność na wyginięcie. Okazało się, że największe straty poniosły lądowe gatunki o średnich rozmiarach, co sugeruje, że przyczyną ich wyginięcia mogły być wprowadzone przez Europejczyków drapieżne gatunki inwazyjne, takie jak koty czy magusty. Nie mniej istotną przyczyną było wprowadzenie intensywnego rolnictwa. Zniszczenie i pofragmentowanie habitatów, degeneracja gleby oraz tępienie owadów, wywarły silny negatywny wpływ na populacje miejscowych węży i jaszczurek. W ostatnich latach, gdy zaczęliśmy dowiadywać się, jak negatywny wpływ ludzie mają na środowisko naturalne, pojawił się pogląd o człowieku jako gatunku z natury niszczycielskim. Jednak dane z Gwadelupy jasno pokazują, że tryb życia rdzennych mieszkańców wspierał bioróżnorodność, a tryb życia Europejczyków działał wręcz odwrotnie. To dostarcza nam niezwykle ważnych informacji na przyszłość i każe zakwestionować niektóre metody postępowania z rdzennymi mieszkańcami w ramach ochrony przyrody, mówi Boivin. Bez badania przeszłości, będziemy na ślepo szli w przyszłość. Badania przeszłości, teraźniejszości i przyszłości muszą być ze sobą połączone, dodaje. « powrót do artykułu
-
- Gwadelupa
- jaszczurki
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Studia nad snem są prowadzone zwykle pod kątem badań neurologicznych i tak też jest postrzegana rola snu. Tymczasem badania nad jednymi z najprostszych zwierząt – hydrami – wskazują, że sen pojawił się na długo przed pojawieniem się mózgu. A pojawił się z powodów metabolicznych. Hydry (stułbie) to niezwykle proste zwierzęta. To polipy oddychające całą powierzchnią ciała. Żyją przyczepione do podłoża za pomocą stopy. Po drugiej stronie ciała mają otwór gębowy pełniący też rolę odbytu. Otoczony jest on ramionami, za pomocą których stułbia chwyta przepływające zwierzęta. Stułbie nie posiadają mózgu, a jedynie bardzo prosty bardzo rozproszony układ nerwowy. A mimo to, jak właśnie wykazał koreańsko-japońs zespół, stułbie wchodzą w stan spoczynku, który spełnia podstawowe kryteria snu. Od ponad wieku naukowcy badają sen i jego wpływ na mózg i strukturę, rolę dla pamięci i uczenia się. Rejestrują fale mózgowe w różnych fazach snu czy aktywność poszczególnych komórek. Badania te skupiają się na mózgu i w odniesieniu do tego organu rozważana jest rola snu. Z czasem zaczęły pojawiać się doniesienia,że molekuły powstające w mięśniach i innych tkankach mogą regulować sen. Prowadzono kolejne badania wskazujące, że śpią też coraz prostsze zwierzęta z coraz prostszym mózgiem. A jako, że sen wpływa na metabolizm, pojawiły się sugestie, że jego znacznie wykracza poza funkcje neurologiczne. W 1913 roku Henri Pieron zauważył, że sen nie jest tym samym co hibernacja, śpiączka czy inny podobny stan. Badania nad snem prowadzono głównie za pomocą EEG, zatem na zwierzętach, którym można przyczepić elektrody. Dopiero pod koniec lat 70. zaczęto badać sen u bezkręgowców. Pionierka takich badań, Irene Tobler z Uniwersytetu w Zurichu, opracowała kryteria snu, które można było stosować bez EEG. Musiało minąć ponad 20 lat badań, by w roku 2000 niezależnie od siebie ukazały się dwa artykuły naukowe dowodzące, że muchy też śpią. Mimo to, środowisko naukowe przez kolejne lata ze sceptycyzmem podchodziło do takich twierdzeń. Obecnie ponad 50 laboratoriów na całym świecie wykorzystuje muchy do badania fenomenu snu. A kolejne artykuły naukowe dowodzą, że sen jest czymś powszechnym w świecie zwierząt. I na muchach się nie skończyło. Gdy już wykazaliśmy, że muchy śpią, możliwym stało się, że wszystko śpi, mówi Paul Shaw z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Waszyngtońskiego, jeden z autorów artykułu z roku 2000. Zwierzęta nie zawsze jednak śpią tak, jak ludzie. Dotychczas dowiedzieliśmy się, że delfiny i ptaki migrujące potrafią wprowadzić w stan snu jedną półkulę mózgu, wydając się przy tym całkowicie rozbudzone. Słonie prawie nie śpią, tymczasem pewien gatunek nietoperzy śpi niemal w każdej godzinie doby. W 2008 roku David Raizen i jego zespół zauważyli sen u nicienia Caenorhabditis elegans, a pięć lat później doniesiono o śpiących krążkopławach z rodzaju Cassiopea. To wskazywało, że sen wyewoluował może nawet około miliarda lat temu u bardzo prostych zwierząt. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Kiusiu w Fukuoce, Uniwersytetu Tokijskiego oraz Narodowego Instytutu Nauki i Technologii Ulsan poinformowali, że śpią też stułbie, organizmy pozbawione mózgu. A są to zwierzęta jeszcze bardziej proste niż Cassiopea. To zaś wskazuje, że sen pojawił się wiele milionów lat temu, nie wymaga mózgu, odgrywa zatem znacznie szerszą rolę, niż mu przypisujemy. Stułbie śpią w sposób szczególny. Dopamina, która zwykle powoduje, że zwierzęta śpią mniej, u stułbi wywołuje bezruch. Naukowcy zaobserwowali, że nie śpią one w cyklu 24-godzinnym, ale zasypiają co 4 godziny. Jednak na poziomie genetycznym ich sen jest podobny, do snu innych zwierząt. Co najmniej niektóre geny, występujące u innych zwierząt, są zaangażowane w regulowanie snu u stułbi, wyjaśnia jeden z liderów najnowszych badań, profesor Taichi Itoh z Uniwersytetu Kiusiu. Ostatnie odkrycia wskazują, że parzydełkowce, do których należą stułbiopławy i krążkopławy, posiadały pewne genetyczne składniki snu zanim jeszcze oddzieliły się od wspólnego przodka z innymi zwierzętami. Te inne zwierzęta z czasem wykształciły centralny układ nerwowy, a sen zaczął odgrywać w nim nową rolę. Pozostaje jednak pytanie o rolę snu u zwierząt, które nie posiadają mózgu. Część naukowców przypuszcza, że odgrywa on rolę metaboliczną, pozwalając na zachodzenie reakcji, które nie mogą pojawić się, gdy zwierzę znajduje się w stanie czuwania. Procesy takie wówczas nie zachodzą, gdyż wymagałyby użycia energii potrzebnej do innych czynności, jak poruszanie się, polowanie czy pozostanie czujnym. Na przykład w przypadku nicienia C. elegans wydaje się, że sen umożliwia mu rośnięcie i regenerację tkanek. U pozbawionych snu stułbi dochodzi do zatrzymania podziału komórkowego. Podobne zjawiska zauważono u pozbawionych snu szczurów i muszek owocówek. Niewykluczone zatem, że główną rolą snu jest zarządzanie przepływem energii. Powyższe badania każą też się nam zastanowić, jakie zwierzę spało jako pierwsze. Prawdopodobnie zniknęło ono z powierzchni Ziemi setki milionów lat temu. Jeśli było wspólnym przodkiem człowieka i stułbi, to prawdopodobnie posiadało neurony i coś w rodzaju mięśni. Sen mógł pomagać w utrzymaniu zaczątków układu nerwowego, ale mógł też mieć znaczenie dla metabolizmu i trawienia. Zanim pojawił się mózg, istniał układ trawienny, zauważa Michael Abrams z University of California, Berkeley. Pojawiają się też kolejne pytania. Jeśli sen wymaga obecności neuronów, to jaka jest minimalna liczba neuronów potrzebna, by sen wyewoluował. I czy sen może być wywoływany przez inne typy komórek, co sugerują badania nad komórkami mięśni i wątroby. W końcu powstaje pytanie, czy zwierzęta nie posiadające neuronów mogą spać. Takimi zwierzętami są płaskowce czy gąbki. Być może w przyszłości uda się to zbadać. « powrót do artykułu
-
Dom aukcyjny Christie's wystawia na sprzedaż wino Pétrus 2000, które przez 14 miesięcy dojrzewało na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK). W skład oferowanego w ramach tzw. private sale zestawu wchodzą również skrzynka, butelka "zwykłego" wina Pétrus 2000, dekanter oraz korkociąg wykonany z meteorytu. To jedna z 12 butelek, które zostały wysłane na Stację przez firmę Space Cargo Unlimited w ramach programu Mission WISE. To finansowany przez Space Cargo Unlimited projekt badań nad żywnością i rolnictwem. Po powrocie butelek z ISS były one analizowane i testowane przez grupę specjalistów, którzy prowadzili badania na Uniwersytecie w Bordeaux. Porównywali oni to wino z butelkami, które nie opuszczały Ziemi. Jane Anson, która była w grupie badawczej, mówi, że wino było wyraźnie inne od tego, które pozostało na Ziemi. Wystawiona na aukcję butelka będzie jedyną, która zostanie sprzedana. Trzy wykorzystano podczas badań, a osiem pozostałych będzie przechowywanych na potrzeby przyszłych badań. Nie ma zbyt wielu win, które mogą dojrzewać przez 60, 70 czy więcej lat. A Petrus jest jednym z nich, mówi Anson. Chateau Petrus produkuje rocznie zaledwie 30 000 butelek, a wino tej wytwórni należy do jednych z najdroższych na świecie. Butelki z roku 2000 sprzedają się zwykle po około 6000 USD. Specjaliści z Christie's szacują, że wino z kosmosu osiągnie kosmiczną cenę 1 miliona dolarów. Dochód ze sprzedaży posłuży do finansowania kolejnych przedsięwzięć Mission WISE. « powrót do artykułu
- 5 odpowiedzi
-
- Międzynarodowa Stacja Kosmiczna
- aukcja
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zespół z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Poznańskiego Centrum Superkomputerowo-Sieciowego (PCSS) uruchomił dwa systemy służące do kwantowej dystrybucji klucza (z ang. QKD). Jest to technika używana do szyfrowania informacji w oparciu o zasady mechaniki kwantowej, na mocy których przechwycenie przesyłanych w ten sposób wiadomości jest niemożliwe, bez zaalarmowania stron tworzących klucz kryptograficzny. Prace realizowane są w ramach projektu NLPQT – Narodowe Laboratorium Fotoniki i Technologii Kwantowych, który zrzesza siedem spośród najlepszych naukowych jednostek badawczych w Polsce. Liderem konsorcjum jest Wydział Fizyki UW. Technika QKD polega na przeprowadzeniu odpornej na wszelkie ataki hackerskie wymianie kluczy kryptograficznych, które stanowią recepturę zarówno na zaszyfrowanie, jak i odszyfrowanie wiadomości. Można ich następnie użyć do szyfrowania symetrycznego, co oznacza, że zarówno szyfrowanie jak i deszyfrowanie przebiegają z użyciem tego samego klucza. Nośnikami informacji w postaci bitów klucza są pojedyncze fotony, czyli cząstki światła przejawiające kwantowe właściwości, które możemy przesyłać światłowodami – wyjaśnia Adam Widomski, doktorant z Wydziału Fizyki UW. Pierwsze testy zostały przeprowadzone w obrębie głównej siedziby PCSS, a następnie wykorzystano istniejącą infrastrukturę światłowodową Poznania, przez którą udało się bezpiecznie nadać i odebrać sygnał szyfrowany kwantowo między dwoma jednostkami PCSS oddalonymi od siebie o 7 kilometrów. Wykorzystano do tego sieć tzw. włókien ciemnych, czyli światłowodów, którymi aktualnie nie jest prowadzony żaden ruch sieciowy. W dalszej kolejności do stworzonego połączenia przystosowane zostaną także inne urządzenia badawcze PCSS. Dzięki temu w przyszłości możliwe będzie bezpieczne przesyłanie poufnych informacji takich, jak dane bankowe, medyczne czy patentowe. Przeprowadzone eksperymenty pozwoliły zagwarantować poprawność działania systemu QKD w obrębie 70 kilometrów od nadajnika. W perspektywie dwóch lat w ramach projektu NLPQT naukowcy planują zbudować połączenie tego typu między Poznaniem a Warszawą. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- kwantowa dystrybucja klucza
- szyfrowanie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Analiza szczątków 36 ofiar dżumy dymieniczej z masowego XVI-wiecznego grobu na terenie Niemiec dostarczyła pierwszych dowodów na to, że proce ewolucyjny napędzany tą chorobą mógł doprowadzić do pojawienia się odporności na nią u przyszłych pokoleń. Odkryliśmy, że markery nieswoistego układu odpornościowego u współczesnych mieszkańców miasta występują częściej, niż u ofiar dżumy. To zaś wskazuje, że mogły się one pojawić w odpowiedzi na jej epidemię, mówi profesor Paul Norman z University of Colorado. Naukowcy z Kolorado i Instytutu im. Maxa Plancka zebrali DNA ofiar dżumy z miasta Ellwangen. Do powtarzających się epidemii dochodziło tam w XVI i XVII wieku. Materiał porównawczy stanowiło DNA 50 współczesnych mieszkańców miasta. W DNA zbadano rozkład częstotliwości szerokiego zakresu genów odpowiedzialnych za pracę układu odpornościowego. Badania wykazały, że u obecnych mieszkańców miasta patogen – i najprawdopodobniej była to powodująca dżumę bakteria Yersinia pestis – doprowadził do zmian w dystrybucji odmian genów dwóch receptorów rozpoznających wzorce oraz w czterech ludzkich antygenach leukocytarnych (HLA). Wspomniane receptory i antygeny są odpowiedzialne za zainicjowanie i odpowiedź na infekcję. Uważamy, że zmiany te to skutek wystawienia populacji na kontakt z Y. pestis w XVI wieku, mówi Norman. To pierwszy dowód na istnienie procesu ewolucyjnego, napędzanego przez Y. pestis, który mógł prowadzić do kształtowania się pewnych genów układu odpornościowego wśród ludności Ellwangen, a prawdopodobnie w całej Europie. Z wcześniejszych badań wiemy, że dżuma nęka ludzkość od około 5000 lat. Możemy więc przypuszczać, że wspomniane geny odporności mogły zostać wstępnie wyselekcjonowane już bardzo dawno temu, ale ostatnio, podczas nowożytnych epidemii, dokonała się ich szybka ostateczna selekcja. Mimo, że śmiertelność nieleczonej dżumy jest bardzo wysoka, jest prawdopodobne, iż poszczególne osoby są odporne, inne zaś bardziej podatne, na poważne zachorowanie z powodu naturalnego polimorfizmu układu odpornościowego. Każda zmiana rozkładu częstotliwości występowania odmian genów, do której dochodzi w czasie epidemii, może być dowodem na adaptację, który możemy wykryć u współczesnych ludzi, piszą autorzy badań. Sądzę, że nasze badania pokazują, iż możemy badać te same rodziny genów podczas współczesnych epidemii. Wiemy bowiem, że geny te są zaangażowane w odpowiedź immunologiczną organizmu, stwierdza Norman. Badania pokazały też, że – niezależnie od tego, jak śmiercionośna jest choroba – zawsze ktoś ją przetrwa. To rzuca światło na naszą ewolucję. Zawsze będą ludzie, którzy mają jakiś stopień odporności. Oni nie chorują ciężko, nie umierają i populacja się odradza, dodaje Norman. « powrót do artykułu
-
- dżuma dymienicza
- układ odpornościowy
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niedawno podczas dorocznych badań populacji jesiotra jeziornego (Acipenser fulvescens) w Michigan biolodzy schwytali ogromną rybę. Samica ważyła ok. 109 kg (240 funtów) i miała ok. 2 m długości (prawie 7 stóp) i 1,2 m obwodu (ok. 4 stóp). Na tej podstawie oszacowano, że ma ponad 100 lat. Wg specjalistów z Alpena Fish and Wildlife Conservation Office, okaz schwytany w rzece Detroit w pobliżu Grosse Ile jest jednym z największych jesiotrów jeziornych odnotowanych kiedykolwiek w USA. Pokaźnego jesiotra złapano na przynętę z mrożonej babki śniadogłowej. Naukowcy wyciągnęli samicę, na końcu posługując się siecią. W skład 3-osobowego zespołu wchodzili Jason Fischer, Paige Wigren i Jennifer Johnson. Po dokonaniu niezbędnych pomiarów i założeniu mikroczipa rybę od razu wypuszczono. Jak podkreślono na stronie Służby Połowu i Dzikiej Przyrody Stanów Zjednoczonych (FWS), samice A. fulvescens mogą dożyć nawet 150 lat, podczas gdy samce żyją najczęściej 50-60 lat. Jesiotr jeziorny jest zagrożony w Michigan i w 18 innych stanach. Wśród przyczyn spadku liczebności wymieniane są utrata habitatu i nadmiernie poławianie. Jak podało National Public Radio (NPR), szacuje się, że w XIX w. w rzece Detroit żyło ponad 0,5 mln jesiotrów. Obecnie ich liczba nie przekracza 7 tys. Jason Fischer podkreśla jednak, że w ostatnich dziesięcioleciach sytuacja uległa znacznej poprawie. « powrót do artykułu
-
- jesiotr jeziorny
- Acipenser fulvescens
- (i 3 więcej)