-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Jedną z przyczyn leukodystrofii – choroby istoty białej mózgu, która ma podłoże genetyczne – zidentyfikowali badacze z uniwersytetów we Wrocławiu, Getyndze, Jenie i Kolonii. Leukodystrofie to grupa genetycznie uwarunkowanych chorób istoty białej mózgu, w których dochodzi do zaburzeń wytwarza osłonki mielinowej na wypustkach neuronów. Prowadzą one do powstania zaburzeń poznawczych, upośledzenia funkcji ruchowych i wegetatywnych. Jedną z przyczyn leukodystrofii – związaną z mutacją w obrębie genu kodującego mięśniową izoformę fruktozo 1,6–bisfosfatazy (FBP2) – zidentyfikowali badacze z Katedry Fizjologii i Neurobiologii Molekularnej Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetów w Goettinen, Jenie i Kolonii. Wyniki swojej pracy przedstawiają w publikacji na łamach Brain Communications. W informacji prasowej przesłanej PAP autorzy badania tłumaczą, że u heterozygotycznych osób, u których w genie FBP2 nastąpiła zamiana aminokwasu waliny (V) w pozycji 115 na metioninę (M), obserwuje się gwałtowny rozwój leukodystrofii – demielinizację neuronów. Zmiany te pojawiają się u jednorocznych dzieci i ustępują z wiekiem. Po osiągnięciu dojrzałości osoby cierpiące na taką leukodystrofię wykazują jedynie niewielkie zaburzenia natury psychicznej i ruchowej. Nie wiadomo jeszcze, czy mutacja ta odciska piętno na zdrowiu pacjentów mających dwadzieścia kilka – i więcej lat. Co ciekawe, dorosłe osoby będące nosicielami mutacji FBP2 V115M charakteryzują się nadprodukcją formy zmutowanej i jeszcze wyższą nadprodukcją formy natywnej – niezmutowanej. FBP2 to białko wielofunkcyjne, które poza regulacją glukostazy (gospodarki cukrowej organizmu), jest odpowiedzialne za prawidłowe działanie mitochondriów i przebieg cyklu komórkowego. Badania przeprowadzone w Katedrze Fizjologii i Neurobiologii Molekularnej UWr pokazały, że zmutowana FBP2 (V115M) ma zmienione właściwości kinetyczne oraz stabilność termodynamiczną, co jest przyczyną zaburzeń prawidłowego funkcjonowania mitochondriów i – prawdopodobnie – cyklu komórkowego. FBP2 jest homotetramerem – białkiem złożonym z czterech identycznych podjednostek. Okazuje się, że mutacja V115M sprawia, że zmutowana FBP2 tworzy nieprawidłowe tetrameryczne kombinacje z cząsteczkami natywnej, prawidłowej FBP2. Wydaje się więc, że bardzo wysoka nadekspresja natywnej FBP2 w wieku dorosłym jest mechanizmem pozwalającym komórkom na wytworzenie w pełni funkcjonalnego białka – natywnego tetrameru FBP2, a to z kolei umożliwia właściwe funkcjonowanie komórek. Jednocześnie powstają też jednak tetrametry, w skład których wchodzą podjednostki zarówno natywnej, jak i zmutowanej FBP2 – czytamy w informacji prasowej z UWr. Takie tetrametry mają obniżoną stabilność termodynamiczną i jako niefunkcjonalne biologicznie, są one poddawane procesowi degradacji. Istnienie dużej frakcji nieprawidłowych tetramerów FBP2 ma odzwierciedlenie w bardzo wysokiej aktywności procesów degradacji białka, szczególnie tych, za które odpowiadają lizosomy. Nie wiadomo obecnie, czy tak wysoka aktywność systemów lizosomalnych (wzrost ilości lizosomów o 300 proc.) ma konsekwencje w późniejszych okresach życia osób, będących nosicielami mutacji V115M w genie FBP2. Wciąż nie potrafimy leczyć przyczynowo żadnych leukodystrofii, choć w kilku konkretnych przypadkach leczenie objawowe pozwala chorym w miarę dobrze funkcjonować – zaznacza jeden z autorów badania, dr n. biol. Przemysław Duda z UWr. – Natomiast odkrycie nowej przyczyny powstawania jakiejś choroby zawsze zwiększa możliwość przyszłych strategii terapeutycznych. Dodaje on, że leukodystrofie to choroby genetyczne, a terapia genowa w dobie COVID przestała być osiągnięciem ze sfery fiction. Zaczęto ją wykorzystywać w praktyce klinicznej na szeroką skalę, czego przykładem są szczepionki RNA. Niewykluczone, że kiedyś dużą część chorób genetycznych będziemy mogli leczyć podobnie – choć to wciąż raczej odległa przyszłość. Na obecnym etapie ważniejsze jest sprawdzenie, w ilu typach leukodystrofii – a być może także innych schorzeń, związanych np. z nieprawidłowościami mitochondrialnymi – przyczyną może być właśnie owa mutacja w obrębie FBP2 (V115M). Być może dotyczy ona części leukodystrofii – a być może i innych chorób, o których myślimy, że pierwotne przyczyny są znane. Tymczasem właściwą przyczyną może być właśnie owa mutacja, co nie było jednak sprawdzane – doprecyzowuje współautor badania, prof. dr hab. Dariusz Rakus z UWr. Eksperci z UWr zaznaczają, że jeśli chodzi o przyczyny (mutacje w konkretnych genach), leukodystrofie są niejednorodną grupą chorób. Dokładna liczba chorych na leukodystrofię nie jest znana, a dane z różnych krajów są niespójne – między innymi dlatego, że część osób, mimo objawów, nie doczekuje się konkretnej diagnozy. Dr Duda przywołuje szacunki, zgodnie z którymi częstość występowania leukodystrofii (wszystkich typów) na świecie zdarza się mniej więcej raz na 5 tys. – 50 tys. osób. W Polsce najczęściej występujące leukodystrofia metachromatyczna, którą diagnozujemy w jednym na 20 tysięcy urodzeń. Druga pod względem częstości w naszym kraju jest – dwa razy rzadsza – leukodystrofia Krabbego. Kolejną ujmowaną w statystykach jest leukodystorfia sprzężona z chromosomem X, tzw. adrenoleukodystrofia, która zdarza się raz na 20 tys. – 50 tys. urodzeń – wymienia naukowiec. « powrót do artykułu
-
- leukodystrofia
- choroba
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Data pierwszego w historii lotu na Marsie została przesunięta na nie wcześniej niż 14 kwietnia. NASA poinformowała, że podczas testów komputera pokładowego śmigłowca Ingenuity doszło do automatycznego awaryjnego przerwania sekwencji komend. Teraz inżynierowie przeglądają i analizują dane, by zrozumieć, co się stało. Do zdarzenia doszło w czasie testu rotorów. Miały one zostać uruchomione i działać z dużą prędkością. Gdy jednak próbowano zmienić status komputera pokładowego z „Pre-Flight” (przed lotem) na „Flight” (lot) system bezpieczeństwa przerwał wykonywanie komend. System ten nadzoruje śmigłowiec i informuje jego systemy o wszelkich możliwych zakłóceniach. Nie dopuszcza on do dalszego wykonywania komend, jeśli zaobserwuje jakieś problemy. Inżynierowie nie wiedzą na razie, co się stało. Wiadomo, że śmigłowiec jest bezpieczny, jest w dobrym stanie i przesłał na Ziemię wszystkie dane telemetryczne. Gdy specjaliści dowiedzą się, co było przyczyną zadziałania systemu bezpieczeństwa, będą mogli wprowadzić poprawki i ponownie przystąpić do planowanego testu. « powrót do artykułu
-
Czy w kosmosie także możemy znaleźć czterolistne koniczynki? Odkrył je międzynarodowy zespół naukowców. Współautorem badań jest Jean Surdej, profesor wizytujący w Instytucie Obserwatorium Astronomicznym UAM w Poznaniu. Te czterolistne koniczynki, to kwazary – niezwykle jasne jądra odległych galaktyk, które napędzane są przez znajdujące się w nich supermasywne czarne dziury. Zespół odkrył ich aż tuzin, a ich promienie świetlne zostały zniekształcone przez naturalnie występujące kosmiczne „soczewki” i rozdzielone na cztery podobnie wyglądające obrazy. Przez ostatnie cztery dekady astronomowie zaobserwowali około 50 takich „kosmicznych koniczynek”. Najnowsze badania, trwające zaledwie półtora roku, zwiększyły tą liczbę o około 25 procent, pokazując jak potężnym narzędziem jest uczenie maszynowe, wspomagające astronomów w poszukiwaniach tych kosmicznych osobliwości. Quady (lub kosmiczne czterolistne koniczynki) to kopalnie złota z punktu widzenia rozmaitych zagadnień. Mogą pomóc w wyznaczeniu prędkości rozszerzania się Wszechświata i rozwiązaniu innych tajemnic, związanych np. z ciemną materią czy 'centralnym napędem' kwazarów – mówi Daniel Stern, kierownik zespołu badawczego z Jet Propulsion Laboratory, zarządzanego przez Caltech dla NASA. Nie są to zwykłe igły w stogu siana, ale raczej szwajcarskie scyzoryki ze względu na ogrom ich zastosowań. Oczekujące na publikację w The Astrophysical Journal odkrycia umożliwiły narzędzia oparte o system uczący się oraz dane z kilku naziemnych i kosmicznych teleskopów, takich jak misja Gaia Europejskiej Agencji Kosmicznej, należący do NASA Wide-field Infrared Survey Explorer (WISE), Obserwatorium Kecka na hawajskim szczycie Mauna Kea, Obserwatorium Palomar należące do Caltech, New Technology Telescope w Chile Europejskiego Obserwatorium Południowego (ESO) czy teleskop Gemini South w Chile. Kosmologiczny dylemat W ostatnich latach pojawiła się rozbieżność związana z dokładną wartością tempa rozszerzania się Wszechświata, zwaną również stałą Hubble'a. Wartość tą można wyznaczyć dwiema metodami: jedna z nich jest zależna od pomiarów odległości i prędkości obiektów w naszym lokalnym wszechświecie, a druga ekstrapoluje prędkość w oparciu o modele bazujące na szczątkowym promieniowaniu z czasów krótko po narodzinach Wszechświata, zwanym mikrofalowym promieniowaniem tła. Problem polega na tym, że liczby uzyskane tymi metodami nie pasują do siebie. Może to wynikać z systematycznych błędów pomiarowych, ale wydaje się to coraz mniej prawdopodobne – mówi Stern. Bardziej kusząca wydaje się możliwość, że ta różnica oznacza, iż nasz model wszechświata jest błędny i mamy jeszcze coś nowego do odkrycia w dziedzinie fizyki. Nowe „kosmiczne koniczynki”, którym zespół nadał przydomki takie jak „Wolf's Paw” (Łapa Wilka), „Dragon's Kite” (Smoczy Latawiec), „Gemini's Crossbow” (Kusza bliźniąt) czy „Microscope Lens” (Soczewka mikroskopu) pomogą w przyszłych oszacowaniach stałej Hubble'a-Lemaître i mogą wyjaśnić skąd bierze się rozbieżność między wcześniejszymi pomiarami. Kwazary te znajdują się pomiędzy lokalnymi i odległymi obiektami, których obserwacje wykorzystano do wcześniejszych obliczeń, dzięki czemu umożliwiają astronomom zbadanie pośrednich odległości we Wszechświecie. Wyznaczenie stałej Hubble'a-Lemaître w oparciu o kwazary może wskazać, który z wcześniejszych pomiarów jest poprawny, albo – co byłoby jeszcze bardziej interesujące – może wykazać, że wartość tej stałej znajduje się gdzieś pomiędzy wartościami wyznaczonymi lokalnie i dla odległych obiektów, co wskazywałoby na nieznane dotąd zjawisko w fizyce. Iluzje grawitacyjne Powielenie obrazów kwazarów i innych obiektów kosmicznych ma miejsce gdy grawitacja bliższego obiektu, np. galaktyki, zakrzywia tor lotu światła i powiększa obraz obiektu znajdującego się w tle. To zjawisko, zwane soczewkowaniem grawitacyjnym, obserwowano już wielokrotnie. Zdarza się, że kwazary soczewkowane są w postaci dwóch podobnych obrazów. Znacznie rzadziej w postaci czterech. Quady są lepsze niż podwójne kwazary z punktu widzenia badań kosmologicznych, takich jak pomiary odległości do obiektów, ponieważ mogą być doskonale wymodelowane – mówi współautor George Djorgovski, profesor astronomii z Caltech. Są stosunkowo czystymi laboratoriami dla tych kosmologicznych pomiarów. W ramach nowych badań naukowcy użyli danych z WISE o stosunkowo niewielkiej rozdzielczości, aby wyszukać prawdopodobne kwazary, a następnie dane wysokiej rozdzielczości z misji Gaia, aby sprawdzić, które obrazy z WISE mogą potencjalnie zawierać kwazary w postaci poczwórnych obrazów. Następnie naukowcy wykorzystali uczący się system, aby wybrał najbardziej prawdopodobnych kandydatów na soczewkowane w postaci wielokrotnych obrazów kwazary, odrzucając zwykłe gwiazdy znajdujące się na niebie bardzo blisko siebie w podobnej konfiguracji. Dalsze obserwacje na teleskopach Kecka, w Obserwatorium Palomar, na New Technology Telescope oraz Gemini South potwierdziły, które z tych obiektów rzeczywiście są poczwórnymi obrazami kwazarów znajdujących się w odległości miliardów lat świetlnych od nas. Współpraca ludzi i maszyn Pierwsza "kosmiczna koniczynka" odkryta z pomocą systemu uczącego się, nazwana „Centaur's Victory” (Zwycięstwo Centaura), została potwierdzona podczas nocnych obserwacji zespołu w Caltech, we współpracy z uczonymi z Belgii, Francji i Niemiec, z wykorzystaniem dedykowanego komputera zlokalizowanego w Brazylii, wspomina współautor pracy Alberto Krone-Martins z UC Irvine. Zespół obserwował swoje obiekty zdalnie, wykorzystując teleskop w Obserwatorium Kecka. Uczenie maszynowe było kluczowe w naszych badaniach, ale nie zastąpi decyzji podejmowanych przez człowieka – wyjaśnia Krone-Martins. Stale uczymy i poprawiamy modele w nieskończonej pętli, więc ludzie i ich doświadczenie są nieodzowną częścią tej pętli uczenia się. Jeśli mówimy o 'AI' w kontekście tego typu systemów uczących się, oznacza to „poszerzoną inteligencję”, nie sztuczną inteligencję. Alberto nie tylko opracował sprytne algorytmy uczenia maszynowego dla tego projektu, ale również zasugerował, aby użyć danych z misji Gaia, czego nie robiono wcześniej w tego typu projektach – mówi Djorgowski. To nie jest tylko historia poszukiwań interesujących soczewek grawitacyjnych ale również tego, jak połączenie big data i uczenia maszynowego może prowadzić do nowych odkryć. Współautorem badań jest Jean Surdej, profesor wizytujący w Instytucie Obserwatorium Astronomicznym UAM w Poznaniu. Prof. Surdej aktualnie uczy studentów, doktorantów i młodych astronomów zagadnień związanych z soczewkowaniem grawitacyjnym. Soczewkowanie grawitacyjne polega na zakrzywianiu biegu promieni świetlnych odległego obiektu, np. kwazara, przez masywna galaktykę znajdującą się bliżej, co powoduje powstawanie "kosmicznych miraży". Jego zainteresowanie badaniami w tym kierunku trwa od 1983 roku, kiedy zaproponował, że niezwykła jasność najjaśniejszych kwazarów we Wszechświecie może być wynikiem wzmocnienia przez soczewkowanie grawitacyjne. Jego zespół odkrył i badał wiele przypadków takich kosmicznych miraży mających postać podwójnych obrazów tego samego kwazara. Kwazary o poczwórnych soczewkowanych obrazach są znacznie rzadsze. Odnalezienie ich można porównać do znalezienia czterolistnej koniczynki na zielonej łące. Można je więc nazwać „kosmicznymi koniczynkami”. W 2002 roku Jean Surdej zaproponował, aby wykorzystać przegląd nieba wykonywany w ramach satelitarnej misji Gaia, realizowanej przez Europejską Agencję Kosmiczną, do wyszukiwania takich kosmicznych konicznek. Międzynarodowy zespół, do którego należy, ogłosił właśnie w czasopiśmie The Astrophysical Journal odkrycie tuzina tego typu kosmicznych miraży, dokonane z pomocą algorytmów sztucznej inteligencji zastosowanych do przeglądu danych z misji Gaia. Dalsze badania astrofizyczne tych nowo odkrytych kosmicznych koniczynek powinny umożliwić niezależne wyznaczenie wieku Wszechświata, prędkości jego ekspansji (stałej Hubble'a-Lemaître) i jego przyszłości. « powrót do artykułu
-
Podczas opracowywania zbiorów pracownicy Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie (BUW) natrafili na niespodziewane znalezisko - włos i to nie byle jaki, bo najprawdopodobniej XVI-wieczny. Został wszyty w grzbiet książki oprawianej w tym okresie. Jak podkreślono we wpisie BUW na Facebooku, badania materiału DNA znalezionego w starych drukach i rękopisach nie są (jeszcze) prowadzone na szeroką skalę, jednak z pewnością mogłyby dostarczyć wielu ekscytujących informacji [...]. Na pytanie, co się stanie z włosem, padła następująca odpowiedź: opcje są dwie. Jeśli włos będzie trzymał się na swoim miejscu między kartami, to zostanie w książce. Kto wie, może ktoś go kiedyś zbada? Jeśli natomiast wypadnie, to włożymy go do małej kopertki i umieścimy w specjalnym pudle, w którym trzymamy oznaczone sygnaturami "ciekawostki" znalezione w drukach. Dotąd w książkach z różnych lat znaleziono m.in. ryciny oraz inicjały wycięte z innych druków, karteluszki z notatkami i modlitwami, zasuszone kwiatki i liście, walentynki, listy zakupów czy wstążeczki. Nie zdarzyło nam się chyba jeszcze znaleźć w starych drukach resztek jedzenia, ale plamy po napojach, wosku czy krwi - owszem. Włos został dotknięty tylko raz do zdjęcia i nadal spoczywa w książce. « powrót do artykułu
-
- włos
- Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szwajcarscy naukowcy zauważyli, że w drewnie zainfekowanym rozkładającymi je grzybami dochodzi do 55-krotnego zwiększenia produkcji energii. Po 10 tygodniach od zainfekowania drewno wytwarzało tyle energii, że wystarczało to do zasilenia LED-ów. Uczeni twierdzą, że podłoga z drewna potraktowanego grzybem mogłaby wytwarzać odnawialną energię elektryczną, która powstawałaby wskutek chodzenia ludzi po takiej podłodze. Już przed wieloma dziesięcioleciami zauważono, że pod wpływem nacisku w drewnie powstają ładunki elektryczne. Ten efekt piezoelektryczny to wynik deformacji krystalicznej celulozy. Jednak jest on bardzo słaby, około 20-krotnie słabszy niż analogiczny efekt w kryształach kwarcu. Ponadto drewno nie jest łatwo zdeformować. Niektórzy naukowcy interesują się efektem piezoelektrycznym w materiałach budowlanych. Dość wspomnieć, że budynki są odpowiedzialne za 40% konsumpcji energii oraz 25% emisji gazów cieplarnianych. Gdyby udało się wykorzystać efekt piezoelektryczny z materiałów budowlanych można by produkować, w skali globalnej, olbrzymie ilości czystej odnawialnej energii. Ingo Burgert i jego koledzy ze Szwajcarskiego Instytutu Technologicznego w Zurichu (ETH Zurich) odkryli, że potraktowanie drewna mieszaniną nadtlenku wodoru i kwasu octowego prowadzi do 85-krotnego zwiększenia produkcji energii w drewnie w wyniku efektu piezoelektrycznego. Mieszanina taka rozpuszcza ligninę, pozostawiając celulozę, która staje się bardziej elastyczna. Z 1,5 centymetra sześciennego takiego drewna można uzyskać 0,69 V, czyli 85-krotnie więcej niż ze zwykłego drewna. Co więcej, wydajność taka utrzymuje się przez 600 cykli ściskania. Oddziałując na takie drewno można zasilać LED-y czy prosty wyświetlacz ciekłokrystaliczny. Jednak uczeni chcieli odwołać się do bardziej naturalnego procesu, bez potrzeby używania szkodliwych środków chemicznych. A naturalnym procesem zmieniającym strukturę drewna jest jego rozkład przez grzyby. W ramach eksperymentów zainfekowali drewno grzybem Ganoderma applanatum. Po 10 tygodniach drewno straciło 45% wagi i w tym momencie jego podatność na nacisk była najlepsza, a jednocześnie wracało ono do swojego oryginalnego kształtu po ustąpieniu nacisku. Analizy wykazały, że 1,5 cm2 takiego drewna poddane naciskowi 45 kPa generuje 0,87 V, podczas gdy to samo drewno niezainfekowane grzybem generuje 0,015 V. Co więcej pod naciskiem 100 kPa z drewna uzyskiwano 1,32 V. Analizy wykazały, że grzyby zmieniają strukturę i skład chemiczny ścian komórkowych drewna, zwiększając naturalne właściwości piezoelektryczne tego materiału. "Pracujemy obecnie nad stworzeniem instalacji pokazowej, która ma udowodnić, że można w ten sposób zasilać czujniki zintegrowane w drewnianej podłodze", mówi Burgert. Badania były prowadzone na drewnie balsy, gdyż grzyb szybko rozkłada w nim ligninę. Naukowcy chcą wykorzystać tę samą technikę na rodzimych gatunkach. « powrót do artykułu
-
- efekt piezoelektryczny
- energia
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Trzydziestego pierwszego marca br. zespół Kliniki Kardiochirurgii i Chirurgii Ogólnej Dzieci Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) przeprowadził u 2-miesięcznego dziecka operację wszczepienia najmniejszej dostępnej na świecie mechanicznej zastawki serca. Dziecko urodziło się z wrodzoną wadą serca w postaci wspólnego kanału przedsionkowo-komorowego oraz z nieprawidłowym aparatem podzastawkowym (postać spadochronowa). Jak podkreślono w komunikacie uczelni, małą pacjentkę poddano złożonej korekcji wewnątrzsercowej, która ze względu na nasilone zaburzenia morfologii zastawek nie przyniosła oczekiwanego efektu funkcjonalnego. W kolejnych dobach pooperacyjnych dziecko rozwinęło ciężką niewydolność serca i zostało zakwalifikowane do operacji wszczepienia mechanicznej zastawki serca ze wskazań życiowych. Głównym operatorem był dr n. med. Michał Buczyński. W procesie diagnostyczno-terapeutycznym wzięli również udział dr Michał Zawadzki, Paulina Kopacz, dr Wojciech Mądry i dr Jacek Kuźma z Kliniki Kardiochirurgii, anestezjolog dr Monika Sobieraj, a także zespół pielęgniarek i perfuzji bloku operacyjnego Dziecięcego Szpitala Klinicznego UCK WUM. Podczas operacji użyto najmniejszej dostępnej na świecie zastawki Abott's Masters (St. Jude) HP 15 mm; warto dodać, że jest ona dostępna od niedawna i została specjalnie sprowadzona na potrzeby operacji. W dniu operacji dziecko ważyło 3,8 kg. Operacje wymiany zastawki mitralnej u pacjentów poniżej 1. roku życia należą do niezwykłej rzadkości, a w przypadku masy pacjenta poniżej 4 kg można śmiało mówić o jednym z najmniejszych na świecie. Operacja przebiegła bez powikłań. Funkcja serca poprawiała się z każdym dniem. Obecnie niemowlę przebywa w Klinice Kardiochirurgii i Chirurgii Ogólnej Dzieci UCK WUM; jego stan ogólny jest dobry (dziecko oddycha samodzielnie). « powrót do artykułu
-
- operacja
- zastawka mitralna
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Instytut Książki zaprasza na krótkometrażowy film o Cyprianie Norwidzie pt. "Vade-mecum". Wyreżyserowali go Stephen i Timothy Quayowie, wybitni twórcy animacji filmowej. Premiera będzie miała miejsce w poniedziałek (12 kwietnia) o godz. 19 na Facebooku i YouTube'ie Instytutu Książki. Film będzie prezentowany z napisami w języku polskim. Po pokazie odbędzie się dyskusja z udziałem filmoznawcy dr. Łukasza Jasiny i literaturoznawcy dr. hab. Karola Samsela. W br. przypada 200. rocznica urodzin poety, dramaturga, rzeźbiarza i malarza. Instytut Książki we współpracy z Instytutem Kultury Polskiej w Londynie postanowił ją uczcić filmem, zapraszając do jego realizacji wybitnych twórców animacji – braci Quay. Stephen i Timothy Quayowie są zdobywcami nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych, m.in.: Locarno International Film Festival, Krakow Film Festival czy Brussels International Festival of Fantasy Film. Bracia wyreżyserowali 2 filmy pełnometrażowe ("Instytut Benjamenta", "Stroiciel trzęsień ziemi") i wiele krótkometrażowych animacji. Bracia Quay są autorytetem, jeśli chodzi o znajomość polskiej kultury, poczynając od muzyki klasycznej, poprzez malarstwo, film i oczywiście literaturę. To oni m.in. wprowadzili na "brytyjskie salony" twórczość Brunona Schulza, tworząc na podstawie jego opowiadania majstersztyk animacji, "Ulicę krokodyli", obecnie zaś pracują nad adaptacją "Sanatorium pod Klepsydrą" – podkreśla Marta de Zuniga, dyrektorka Instytutu Kultury Polskiej w Londynie. Jak zaznaczono na stronie Instytutu Książki, "Vade-mecum" jest produkcją skierowaną głównie do widza zagranicznego. Będzie ona promowana w Internecie, w tym w mediach społecznościowych, przede wszystkim w anglojęzycznym obszarze językowym. Postanowiliśmy stawić czoła wyzwaniu i zrobić film dla tych, którzy prawdopodobnie nigdy o Norwidzie nie słyszeli. Mamy jednak nadzieję, że choć to krótki film, uda się nim rozpalić ciekawość w widzach i zainteresować ich spuścizną – także dziełami plastycznymi – którą ten wielki, niedoceniony za życia artysta po sobie pozostawił – mówią twórcy filmu. Bardzo zależało nam, aby przedstawić twórczość Norwida z anglosaskiej, a nie tylko polskiej perspektywy, i nie mieliśmy wątpliwości, że najlepszymi twórcami do opowiedzenia tej historii będą bracia Quay – podsumowuje Dariusz Jaworski, dyrektor Instytutu Książki. « powrót do artykułu
-
- Vade-mecum
- film krótkometrażowy
- (i 5 więcej)
-
Zanim Mars stał się tak suchy, jak obecnie, panujące na nim warunki kilkukrotnie zmieniały się między wilgotnymi a suchymi. Takie wnioski płyną z analizy zdjęć o wysokiej rozdzielczości wykonanych przez teleskop znajdujących się na pokładzie łazika Curiosity. Obrazy te pozwoliły na zapoznanie się ze strukturą Mount Sharp, góry o 6-kilometrowej wysokości położonej w centrum Krateru Gale. Po raz pierwszy dysponujemy takimi szczegółami wypiętrzenia na Marsie. Pozwala nam to obserwować bardzo stare skały, mówi William Rapin z Instytutu Badań Astrofizycznych i Planetarnych z Francji, który wraz z kolegami z USA analizował obrazy. Skały te pochodzą sprzed ponad 3,5 miliarda lat, z krytycznego okresu, gdy na Marsie wciąż znajdowała się woda, ale już zachodziły na nim olbrzymie globalne zmiany klimatyczne. Warstwy położone u podnóża Mount Sharp noszą cechy warstw, które formowały się w jeziorze. Jednak nad nimi widać warstwy, których wygląd sugeruje, iż powstały w środowisku pustynnym. Jeszcze wyżej położone warstwy wskazują na istnienie wilgotnego klimatu w czasie ich formowania się. Nad nimi zaś naukowcy zauważyli warstwy pochodzące z czasów, gdy na Marsie było sucho. Należałoby się spodziewać, że Mars wysychał stopniowo w miarę przesuwania się w czasie. Tymczasem widać, że następował powrót do bardziej wilgotnych czasów. To bardzo ekscytujące i interesujące odkrycie, mówi Christian Schroeder z University of Stirling. Łazik Curiosity, który wylądował na Marsie w 2012 roku, ma wjechać na Mount Sharp i ją badać. Być może uda się dzięki temu zbadać, co powodowało tego typu zmiany klimatu na Marsie. « powrót do artykułu
-
Odkrycie mikroorganizmu, który zatrzymał swoją ewolucję na miliony lat może mieć olbrzymie znaczenie dla biotechnologii oraz samego rozumienia ewolucji mikroorganizmów. Musimy być bardzo ostrożni, gdy robimy założenia odnośnie tempa ewolucji i interpretujemy drzewo życia. Możliwe, że niektóre organizmy mogą wejść w okres ewolucyjnego sprintu, a inne niemal zatrzymują ewolucję, mówi Eric Becraft, główny autor badań z Bigelow Laboratory for Ocean Sciences i University of Northern Alabama. Mikroorganizm ten to Candidatus Desulforudis audaxviator, odkryty w 2008 roku przez zespół Tullia Onstotta, który również brał udział w obecnych badaniach. Został znaleziony w południowoafrykańskiej kopalni złota, niemal 3 kilometry pod powierzchnią Ziemi. Czerpie on energię z reakcji chemicznych wywoływanych przez naturalny rozpad pierwiastków promieniotwórczych. Żyje w wypełnionych wodą zagłębieniach w skałach w ekosystemie niezależnym od światła słonecznego czy innych organizmów. Jako, że ma on unikatową biologię i jest całkowicie izolowany, naukowcy chcieli prześledzić jego ewolucję. Przeszukali inne głęboko położone miejsca i znaleźli Candidatus Desulforudis audaxviator w innych kopalniach w RPA oraz w Kalifornii i na Syberii. Jako, że każde z tych środowisk jest inne pod względem chemicznym, dało im to szansę, by sprawdzić, jak różnice środowiskowe wpłynęły na ewolucję mikroorganizmu. Postrzegaliśmy te mikroorganizmy jak mieszkańców izolowanych wysp, jak np. zięby, które Darwin badał na Galapagos, mówi Ramunas Stepanauskas z Bigelow Laboratory. Uczeni przeanalizowali genomy 126 mikroorganizmów w trzech kontynentów i stwierdzili, że są one... niemal identyczne. To było szokujące. Były takie same. To nas zaskoczyło, stwierdził Stepanaukas. Przeprowadzono więc dodatkowe badania, które wykazały, że mikroorganizmy te nie są w stanie przebywać dużych odległości, nie mogą przetrwać na powierzchni, ani przeżyć w obecności tlenu. Upewnili się też, że nie doszło do zanieczyszczenia próbek. W tej chwili najlepsze wyjaśnienie jest takie, że mikroorganizmy nie zmieniły się zbytnio od czasu, gdy przez 175 milionami lat doszło do rozpadu superkontynentu Pangea. To żywe skamieliny z tamtego okresu. To brzmi niesamowicie i jest sprzeczne ze współczesnym rozumieniem ewolucji mikroorganizmów, dodaje Stepanauskas. Naukowcy spekulują, że zatrzymanie ewolucji u tego gatunku to wynik silnych mechanizmów obronnych przeciwko mutacjom. Jeśli mają racje, możemy mieć do czynienia z bardzo rzadkim mechanizmem, na którym może skorzystać biotechnologia. Nauka ta szeroko wykorzystuje bowiem pochodzącą od mikroorganizmów polimerazę DNA. To enzym katalizujący syntezę DNA w czasie replikacji lub naprawy. Szczególnie wartościowe są te enzymy, które są w stanie dokonać katalizy tworząc kopie o jak najmniejszej liczbie różnic z oryginałem. Istnieje wysokie zapotrzebowanie na polimerazę DNA, która nie popełnia zbyt wiele błędów. Takie enzymy są potrzebne do sekwencjonowania DNA, terapii genowej czy tworzenia testów diagnostycznych, wyjaśnia Stepanauskas. Poza zastosowaniami czysto praktycznymi, odkrycie zatrzymanej ewolucji to dowód, że różne gałęzie mikroorganizmów na drzewie życia mogą znacząco różnić się tempem ewolucji od czasu, gdy miały ostatniego wspólnego przodka. Zrozumienie tego jest niezbędne do zrozumienia historii życia na Ziemi, dodaje Becraft. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Candidatus Desulforudis audaxviator
- polimeraza DNA
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Co to jest smartwatch? Jak działa i jakie ma funkcje?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Smartwatch to w dosłownym tłumaczeniu inteligentny zegarek. I zegarkiem faktycznie jest - tak, jak jego klasyczny odpowiednik, pokaże Ci godzinę, ale to dopiero pierwsza z bardzo wielu wygodnych funkcji. Nic więc dziwnego, że staje się coraz popularniejszym gadżetem. Poza użytecznością wygląda on nowocześnie i estetycznie. Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej na temat zegarka przyszłości, przeczytaj nasz poradnik. Co to jest Smartwatch? Jeżeli rozważasz, zakup smartwatcha to trafiłeś na właściwy artykuł. Jednak zacznijmy od krótkiego wyjaśnienia, czym dokładnie jest urządzenie. Smartwatch to zegarek współpracujący z telefonem komórkowym. Po połączeniu ze smartfonem za pomocą Bluetooth, przejmuje on wiele funkcji telefonu. Za jego pomocą możesz odczytywać wiadomości SMS i e-maile, odbierać i wykonywać połączenia, sprawdzać powiadomienia z portali społecznościowych czy odczytywać prognozę pogody. Użyteczne są też funkcje sportowe - zegarek mierzy puls, ile kalorii spaliliśmy w ciągu dnia, a także ile kroków zrobiliśmy. Ile kosztuje Smartwatch? Przedział cenowy jest bardzo szeroki. Ceny smartwatchy zaczynają się od 100 zł, a kończą na kilku tysiącach. Skupmy się na tych w przystępnej cenie, czyli do 300 zł. Będzie to pomocne, dla tych z Was, którzy zastanawiają się nad zakupem pierwszego smartwatcha. W tym przedziale cenowym dostaniesz urządzenie, które: • posiada dotykowy ekran, • ma wspomniane wcześniej funkcje sportowe, • powiadomi Cię o nieodebranych połączeniach, • poinformuje Cię o wiadomościach SMS, • powiadomi Cię o powiadomieniach z social media, Smartwatch - co jeszcze warto wiedzieć? Zanim wybierzesz inteligentny zegarek, zrozum sposób jego działania. Do tego, aby smartwatch połączył się z Twoim telefonem konieczny jest Bluetooth. Parujesz ze sobą urządzenia i gotowe. Zastanawiasz się, czy jeśli posiadasz telefon jednej firmy, możesz kupić smartwatch innej? Odpowiedź brzmi - tak. Do tego, żeby urządzenia współpracowały ze sobą jest konieczny ten sam system operacyjny. Niezależnie jaki smartwatch do 300 zł kupisz, jeżeli posiadasz na przykład telefon Xiaomi, a chcesz kupić smartwatcha Samsung, nie będzie to problem. Oba urządzenia posiadają system Android. Inaczej jest w przypadku Iphone - nie wszystkie smartwatche są z nim kompatybilne. Jeżeli jesteś użytkownikiem Apple, przed zakupem zegarka, sprawdź czy obsługuje on system IOS. Komu sprawdzi się smartwatch? Odpowiedzmy na pytanie dla kogo jest smartwatch - dla każdego. Jednak, w zależności od Twojego trybu życia i wymagań wobec technologii, może być on mniej lub bardziej przydatny. Na pewno polecamy go każdej osobie uprawiającej sport. Smartwatch będzie notował Twoją aktywność fizyczną - dystans przebyty pieszo, na rowerze czy biegiem. W czasie uprawiania sportu jest on też, po prostu, wygodny - nie musisz sięgać do kieszeni. A nawet, co szczególnie spodoba się biegaczom, możesz wyjść z domu bez telefonu. Smartwatch może okazać się szczególnie przydatny w trakcie podróży - niektóre z nich są wodoszczelne, dlatego nic im się nie stanie, jeśli będziesz uprawiał sporty wodne. Bardzo użyteczna jest również funkcja GPS. Posiadające ją Smartwatche to świetny wybór dla dziecka - rodzice bez problemu zlokalizują pociechę w razie potrzeby. Poza tym smartwatch to świetna opcja dla każdej osoby, która chce, żeby technologie wspierały ją podczas zabieganego, pracowitego dnia. Kilka słów podsumowania Smartwatch to, bezsprzecznie, bardzo dobra inwestycja, opłacalna nie tylko dla fanów nowinek technologicznych. Jeżeli zastanawiasz się jaki smarwatch kupić, koniecznie sprawdź portal Magazyn.Ceneo.pl. Znajdziesz tam przydatne informacje na temat różnych modeli, ich rankingi i porównania. « powrót do artykułu -
Jeśli zaobserwowałeś u siebie problemy z erekcją, nasz poradnik może Ci się przydać! Zaburzenia erekcji dotykają mężczyzn w każdym wieku. Wiele przyczyn wynika z trybu życia, a niektórych należy szukać w chorobach. Kluczowe w rozwiązywaniu problemów z erekcją jest określenie przyczyny, którą następnie należy zwalczyć. Poniżej przedstawiamy sposoby, które mogą pomóc Ci rozwiązać problemy z zaburzeniami erekcji. Problemy ze wzwodem, dlaczego się pojawiają? Problemy ze wzwodem mogą wynikać z obniżonego poziomu testosteronu w organizmie. Testosteron to męski hormon płciowy, który odpowiada między innymi za popęd seksualny. Przyczyn należy jednak szukać gdzie indziej. Od czasu do czasu każdy mężczyzna ma problem z erekcją. Może to być spowodowane zmęczeniem, stresem lub problemami w związku. Zaburzenia erekcji pojawiają się również wtedy, gdy dochodzi do nieprawidłowości w obrębie prostaty. Tę przyczynę, jak i wszystkie inne ewentualne powody zaburzeń erekcji, pozwala zweryfikować wizyta u lekarza. Zachęcamy do kontaktu ze specjalistą, zwłaszcza jeśli problemy ze wzwodem utrzymują się dłuższy czas. Bezpośrednią przyczyną zaburzeń erekcji jest słaby przepływ krwi do narządów płciowych. Może to być spowodowane cukrzycą lub schorzeniami w obrębie naczyń krwionośnych. Czasami brak dopływu krwi do penisa spowodowany jest również zdenerwowaniem i stresem przy kontakcie fizycznym. Tabletki na erekcję, czy warto? Ze względu na wzmacnianie przepływu krwi i pomoc w regulowaniu gospodarki hormonalnej organizmu, niezwykłą popularnością cieszą się suplementy wspomagające erekcję lub tabletki o działaniu natychmiastowym. Ich sekret polega właśnie a stymulowaniu przepływu krwi do narządów płciowych, co w przypadku mężczyzn umożliwia osiągnięcie satysfakcjonującej erekcji. Suplementy diety wspomagające erekcję dają trwałe efekty, ale trzeba je stosować co najmniej miesiąc. Z kolei tabletki na erekcję o działaniu natychmiastowym są polecane do okazyjnego stosowania. Nieprzestrzeganie tych zasad może pogłębić problemy z erekcją, ale prawidłowe stosowanie jest bezpieczne. Najpopularniejszym środkiem na potencję sprzedawanym na receptę jest Viagra. Kapsułki o podobnym działaniu można kupić również bez recepty. Są to na przykład tabletki Venicon, czy Libido Extreme Dark Blue. Domowe sposoby na wzmocnienie erekcji Domowe sposoby na wzmocnienie erekcji będą skuteczne w przypadku, kiedy za problemy ze wzwodem odpowiadają czynniki społeczne bądź psychiczne. Bardzo pomocna może okazać się szczera rozmowa z partnerką, w której wyjaśnimy naturę problemu. Zrozumienie ze strony ukochanej osoby może być kluczowe w procesie rozwiązywania trudności z erekcją. Pomocna okaże się również odpowiednia dieta, bogata w witaminę D, C i selen. Do tego warto zainteresować się sportem i ograniczyć lub zupełnie odstawić używki typu papierosy i alkohol. Zaburzenia erekcji, kiedy trzeba iść do lekarza? Badania profilaktyczne są najlepszym sposobem na unikanie i leczenie różnego rodzaju schorzeń. Jeżeli Twoje zaburzenia erekcji nie dają Ci spokoju, nie zwlekaj dłużej, tylko umów się do lekarza. Bardzo często wystarczy jedno badanie, by zlokalizować główne źródło problemów. Własny komfort i zdrowie jest warte pokonania lęku przed badaniami. « powrót do artykułu
-
W trakcie pandemii Polacy znacznie ograniczyli aktywność fizyczną. Przyczyniło się to w dużym stopniu do tycia mieszkańców naszego kraju. Aż 42 proc. z nas przybrało na wadze średnio 5,7 kg – wynika z sondażu Ipsos COVID 365+. Badanie COVID 365+, którym objęto reprezentatywną próbę 1000 Polaków wskazuje, że obecnie problem nadwagi lub otyłości dotyczy co drugiego mieszkańca Polski. Zostało ono zrealizowane w dniach od 25 lutego do 2 marca 2021 r. Nadwaga i otyłość są jednymi z wiodących czynników zwiększających ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19. Potwierdzają to liczne badania naukowe przeprowadzone na przestrzeni ostatnich miesięcy – przypomina dr hab. Ernest Kuchar, specjalista w dziedzinie chorób zakaźnych i medycyny sportowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, cytowany w informacji prasowej przesłanej PAP. Jak dodaje ekspert, zdrowe odżywianie i aktywność fizyczna to dwa podstawowe elementy, tanie i dostępne dla każdego z nas, które mają najistotniejszy wpływ na redukcję zbędnych kilogramów, a co za tym idzie mogą wpływać na łagodniejszy przebieg COVID-19. Polacy mają świadomość, że styl życia, w tym aktywność fizyczna ma korzystny wpływ na zdrowie. W badaniu Ipsos pt. Diet and Health under COVID-19 co trzecia osoba oceniła, że aktywność fizyczna ma największy wpływ na obniżenie ryzyka ciężkiego przebiegu zakażenia koronawirusem. Jednocześnie, aż 43 proc. dorosłych Polaków nie realizuje minimalnego poziomu aktywności, który zgodnie z najnowszymi rekomendacjami Światowej Organizacji Zdrowia wynosi 300 minut umiarkowanego wysiłku fizycznego w tygodniu, wykazało badanie MultiSport Index 2021. Zostało ono zrealizowane przez Kantar na reprezentatywnej, losowej próbie 1000 Polaków powyżej 18. roku życia od 15 stycznia do 18 stycznia 2021 roku. Niestety od wielu lat daleko nam do podium, na którym znajdują się najaktywniejsze fizycznie społeczeństwa w Europie. Utrzymujące się od ponad roku ograniczenia w dostępie do obiektów sportowych z pewnością nie poprawią tych statystyk – podkreśla dr Kuchar. W badaniu MultiSport Index Pandemia przeprowadzonym w czasie pierwszego lockdownu, wiosną 2020 roku, aż 43 proc. aktywnych fizycznie Polaków przyznało, że ograniczyło liczbę treningów. Jako główny powód respondenci wskazali zamknięcie obiektów sportowych. Dr Kuchar zaznacza, że dziś co trzeci Polak podejmuje aktywność fizyczną rzadziej niż raz w miesiącu. Gdy doliczymy do tego godziny spędzone w pozycji siedzącej oraz niewłaściwą dietę i częste podjadanie niezdrowych przekąsek – mamy gotowy przepis na rozwój cukrzycy lub chorób układu krążenia, czyli tzw. schorzeń cywilizacyjnych, które obok pandemii COVID-19, pozostają najważniejszym problemem zdrowotnym i główną przyczyną zgonów – ostrzega specjalista. Zgodnie ze statystykami WHO niewystarczający poziom aktywności fizycznej jest czwartą wiodącą przyczyną śmiertelności na świecie – odpowiada za około 5 mln zgonów rocznie. Brak ruchu jest też bezpośrednią przyczyną 27 proc. przypadków cukrzycy oraz 30 proc. przypadków choroby niedokrwiennej serca. Aktywność fizyczna ma działanie profilaktycznie zarówno w kontekście chorób cywilizacyjnych, jak i funkcjonowania w sezonach infekcyjnych – wspiera naszą odporność, obniżając m.in. ryzyko występowania zakażeń górnych dróg oddechowych aż o 30 proc. – przypomniał dr Kuchar. Jak dodał, ćwiczenia odgrywają też znaczącą rolę w powrocie do zdrowia po COVID-19. Nasz układ limfatyczny, nazywany także układem chłonnym, posiada tylko jedną pompę – mięśnie. Skurcze mięśni stymulują krążenie limfy i zawartych w niej komórek odpornościowych po organizmie. Te wszystkie informacje składają się na jeden, bardzo ważny wniosek – powinniśmy zwracać uwagę na styl życia i pamiętać o codziennej dawce ruchu, która z pewnością przysłuży się naszemu zdrowiu, które dziś jest szczególnie zagrożone i to na wielu poziomach – podsumował ekspert. « powrót do artykułu
-
W Mastaurze (ok. 120 km na południowy wschód od Izmiru, w pobliżu miasta Nazili) odkryto amfiteatr sprzed ok. 1800 lat, który mógł pomieścić do 20 tys. widzów oglądających walki gladiatorów i zwierząt. Był on częściowo zakryty roślinnością. Archeolodzy uważają, że eliptyczna budowla pochodzi z ok. 200 r. n.e., z czasów Sewerów. Porównując amfiteatr z Turcji z Koloseum, archeolodzy podkreślają, że Koloseum znajdowało się w stolicy, dlatego było większe i bardziej okazałe. W przypadku budowli z Mastaury oś wielka miała długość ok. 100 m (w przypadku Koloseum wynosiła zaś aż 189 m). A oto jak przedstawiały się pozostałe wymiary; w nawiasie podawane są parametry Koloseum. Wysokość ściany zewnętrznej: 25-30 m (vs. 48 m). Obwód: 300 m (vs. 545 m). Centralna arena: 40x30 m (vs. 87x55 m). Liczba widzów: 15-20 tys. (vs. 50 tys.). Konstrukcja była zasłonięta przez krzewy i drzewa. Większa część amfiteatru znajduje się pod ziemią. Fragmenty podziemne są świetnie zachowane. Wyglądają, jakby dopiero je zbudowano. W częściach nadziemnych widoczne są niektóre rzędy siedzeń czy arena walk gladiatorów [...]. Widoczne są łuki i sklepienia [charakterystyczne dla] rzymskiej architektury - opowiada dr Sedat Akkurnaz z Adnan Menderes University. Nie wiemy, za panowania którego cesarza [budowla] powstała, ale zastosowane techniki kamieniarskie i murarskie odpowiadają tym z czasów Sewerów. Za panowania tej dynastii Mastaura była rozwiniętym i bogatym ośrodkiem. W amfiteatrze odbywały się walki gladiatorów i zwierząt. To jedyny taki amfiteatr w Anatolii i bezpośredniej okolicy. Tylko on się zachował - dodaje Akkurnaz. Nie został przekształcony z budynku o innej funkcji. Wiele wskazuje na to, że ludzie z sąsiednich dużych miast - Afrodyzji, Miletu, Prieny, Magnezji koło Sipylosu i Efezu - przyjeżdżali tutaj, by oglądać wielkie krwawe przedstawienia, organizowane w specjalnie do tego celu zaprojektowanym budynku. Amfiteatr został odkryty w lipcu-sierpniu 2020 r. Prace nad jego odsłonięciem zajęły 3 miesiące; trwały jeszcze w grudniu (prowadzono je po uzyskaniu zgody Ministerstwa Kultury i Turystyki). Wycięto wszystkie krzewy i drzewa. Zaczęto zabezpieczać budowlę przed niszczycielskim działaniem natury. Ze względu na pęknięcia i wypadające kamienie na kwiecień br. zaplanowano prace konserwacyjno-murarskie. Rozpoczęło się skanowanie laserowe. Archeolodzy wspominają także o zastosowaniu geofizycznych metod prospekcji. Zespół z Adnan Menderes University i innych uniwersytetów współpracuje z Muzeum Archeologicznym w Aydın. « powrót do artykułu
-
Zwłoki zmarłego w 1679 roku biskupa Lund Pedera Winstrupa są jednymi z najlepiej zachowanych XVII-wiecznych ciał. Przed 6 laty informowaliśmy, że podczas skanowania trumny z ciałem duchownego dokonano niezwykłego odkrycia. Okazało się, że u stóp Winstrupa, ukryte w jego szatach, spoczywają szczątki dziecka, urodzonego w 5. lub 6. miesiącu ciąży. Mimo, że wcześniej wielokrotnie otwierano trumnę, dziecka nikt nie zauważył. Naukowcy mieli więc do rozwiązania zagadkę – kim ono było. Małe dzieci nierzadko chowano w trumnach dorosłych. Płód mógł zostać włożony do trumny już po pogrzebie biskupa, gdy trumna znajdowała się w krypcie Katedry w Lund, był więc do niej dostęp, mówi profesor Torbjörn Ahlström, jeden z autorów badań. Umieszczenie trumny w krypcie to jedno, ale umieszczenie płodu w trumnie biskupa to zupełnie inna sprawa. Zaczęliśmy się więc zastanawiać, czy istnieje jakiś związek pomiędzy dzieckiem a duchownym, dodaje uczony. Naukowcy z Uniwersytetu w Sztokholmie przeanalizowali próbki z ciała Pedera Winstrupa oraz szczątki dziecka. Okazało się, że był to chłopiec, spokrewniony z biskupem w drugim pokoleniu. Jako, że ich linie mitochondrialne były różne, ale zgadzały się chromosomy Y, naukowcy stwierdzili, że byli spokrewnieni po linii ojca dziecka. Chłopiec mógł być więc dla biskupa np. bratankiem, wnukiem czy kuzynem. O tym, jakie mogło ich łączyć pokrewieństwo naukowcy dowiedzieli się, analizując informacje o rodzinie Winstrupa. Najbardziej prawdopodobnym jest, że wcześniak był synem Pedera Pedersena Winstrupa, zatem biskup był jego dziadkiem, mówi Maja Krzewińska z Centrum Paleogenetyki Uniwersytetu w Sztokholmie. Syn Pedera Winstrupa, Peder Pedersen nie poszedł w ślady ojca i dziadka. Nie studiował teologii. Bardziej interesowała go inżynieria fortyfikacji. Wiemy, że w 1680 roku, podczas wielkich redukcji Karola XI, kiedy to król skonfiskował szlachcie ziemie, Peder Pedersen Winstrup stracił majątek odziedziczony po ojcu. Ostatnie lata życia spędził prawdopodobnie pod opieką swoich krewnych. Wraz z nim wygasła zasłużona rodzina Winstrupów. Biskup Winstrup był niezwykłym człowiekiem. To on przekonał króla Szwecji do założenia Uniwerystetu w Lund. Był naukowcem, architektem, posiadał drukarnię książek, prowadził eksperymenty naukowe. Warto tutaj przypomnieć, że badanie zwłok biskupa Winstrupa pozwoliło też na określenie momentu w historii, w którym ludzi zaczęła trapić gruźlica. « powrót do artykułu
-
- biskup
- Peder Winstrup
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Wildlife Conservation Research Unit (WildCRU) na University of Oxford poinformowali o wykonaniu pierwszych w historii zdjęć dziko żyjącego dujkerczyka skrytego (Philantomba walteri). Gatunek ten, należący do rodzaju Philantomba, został po raz pierwszy opisany naukowo w 2010 roku. Zakończone sukcesem próby sfotografowania dujkerczyka skrytego były prowadzone w Togo przez lokalnego naukowca Delagnona Assou. Niewielką antylopę udało się uwiecznić na zdjęciu dzięki aparatom pułapkowym, rozmieszczonym w Togo w ramach największego projektu badania krajowych ssaków. Zespół złożony z naukowców z Togo, Niemiec i Wielkiej Brytanii umieścił 100 aparatów pułapkowych w największym obszarze chronionym Togo, Parku Narodowym Fazao-Malfakassa. Dzięki nim udało się uwiecznić dujkerczyka i inne rzadkie zagrożone gatunki rodzime. Status dujkerczyka skrytego nie jest znany. Jedyne wcześniej znane ślady tego gatunku to czaszki i zwłoki obserwowane na targach w Beninie, Togo i Nigerii, gdzie sprzedawane są upolowane dziko żyjące zwierzęta. Ta pełna gracji antylopa przez ostatnich 200 lat unikała naukowców. Jednak nie udało jej się uniknąć sideł i ludzi polujących z psami, mówi dyrektor WildCRU, profesor David Macdonald. Polowania na dzikie zwierzęta to jedna z głównych przyczyn utraty bioróżnorodności w krajach rozwijających się. To cały przemysł komercyjnego polowania i sprzedaży mięsa na targowiskach. Obok zagrożeń dla środowiska naturalnego działalność taka niesie też ze sobą zagrożenia dla zdrowia publicznego. Częsty kontakt człowieka z dzikimi zwierzętami i spożywanie ich mięsa oznacza zwiększone ryzyko przeniesienia na nasz gatunek nowych patogenów i powodowanych przez nie chorób. Na zdjęciach wykonanych przez aparaty pułapkowe w Parku Narodowym Fazao-Malfakassa zidentyfikowano 32 gatunki ssaków. W połączeniu z innymi, wcześniejszymi danymi, naukowcy stwierdzili, że na badanym obszarze żyje lub żyło 57 gatunków ssaków, nie wliczając w to nietoperzy. To pokazuje, jak ważny – i to w skali globalnej – jest ten park narodowy. Na zdjęciach, obok dujkerczyka skrytego, zidentyfikowaliśmy też mrównika afrykańskiego i mangustkę długonosą. Dotychczas nie wiedzieliśmy, że gatunki te występują w Togo, dodaje profesor Macdonald. Park Narodowy Fazao-Malfakassa jest jednak zagrożony. Prowadzonych jest w nim wiele rodzajów nielegalnej działalności, od kłusownictwa i wypasu bydła, po wycinkę drzew i zakładanie pól uprawnych. « powrót do artykułu
-
- dujkerczyk skryty
- Philantomba walteri
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nadeszły długo oczekiwane pierwsze wyniki badań w eksperymencie Muon g-2 prowadzonym przez Fermi National Accelerator Laboratory (Fermilab). Pokazują one, że miony zachowują się w sposób, który nie został przewidziany w Modelu Standardowym. Badania, przeprowadzone z bezprecedensową precyzją, potwierdzają sygnały, jakie inni naukowcy zauważali od dekad. Jeśli się potwierdzą, będzie to wyraźnym dowodem, iż miony wykraczają poza Model Standardowy i mogą wchodzić w interakcje z nieznaną cząstką. To wyjątkowy dzień, długo oczekiwany nie tylko przez nas, ale przez całą społeczność fizyków, mówi Graziano Venanzoni, fizyk z Włoskiego Narodowego Instytutu Fizyki Jądrowej, rzecznik eksperymentu Muon g-2. Miony są około 200 razy bardziej masywne niż ich kuzyni, elektrony. Występują w promieniowaniu kosmicznym docierającym do Ziemi, a w akceleratorach cząstek potrafimy uzyskiwać je w dużych ilościach. Podobnie jak elektrony, miony zachowują się tak, jakby zawierały magnes. Jak wiemy ze wzoru wprowadzonego przez Paula Diraca, twórcę teorii kwarków, moment magnetyczny samotnego mionu – współczynnik g – ma wartość 2. Stąd zresztą nazwa eksperymentu Muon g-2. Z czasem do wyliczeń tych wprowadzono niewielkie poprawki, określając dokładną wartość współczynnika. Jednak na mion, podobnie zresztą jak na elektron, wpływa jego otoczenie. Gdy miony krążą w eksperymencie Muon g-2 stykają się z kwantową pianką tworzoną przez pojawiające się i znikające subatomowe cząstki. Interakcja z nimi wpływa na wartość współczynnika g. Model Standardowy pozwala z wielką precyzją wyliczyć tę wartość. Oczywiście uwzględniając przy tym znane nam cząstki. Jeśli więc pojawi się cząstka lub siła nieznana w Modelu Standardowym, współczynnik g przyjmie wartość, która nie jest przezeń przewidziana. To, co mierzymy, odzwierciedla wszystkie interakcje, z jakimi mion miał do czynienia. Jednak gdy teoretycy przeprowadzają swoje obliczenia, biorąc pod uwagę wszystkie znane siły i cząstki Modelu Standardowego, okazuje się, że wynik ich obliczeń jest różny od wyniku naszego eksperymentu. To silna wskazówka, że na mion działa coś, czego nie przewiduje Model, mówi Renee Fatemi, fizyk z University of Kentucky, która jest odpowiedzialna za symulacje w eksperymencie Muon g-2. Zgodnie z akceptowanymi obecnie wyliczeniami teoretyków współczynnik g dla mionu wynosi 2,00233183620(86), a wartość poprawki momentu magnetycznego to 0,00116591810(43). W nawiasach zawarto niepewność wyliczeń. Tymczasem uśrednione wartości, jakie uzyskano podczas najnowszych eksperymentów w Fermilab to 2,00233184122(82) oraz 0,00116592061(41). Istotność statystyczna tej różnicy – czyli w tym przypadku niezgodność obliczeń teoretycznych obliczeń z pomiarami – wynosi aż 4,2 sigma. Przypomnijmy tutaj, że od 5 sigma mówimy w fizyce o odkryciu. Prawdopodobieństwo, że uzyskane wyniki są fałszywe wynosi 1:40 000. Jak zatem widać, fizycy o odkryciu jeszcze nie mówią, ale mają bardzo silne przesłanki, by wierzyć w wyniki eksperymentu. Eksperyment Moun g-2 zaczął w Fermilab pracę w 2018 roku. Korzysta on z nadprzewodzącego magnetycznego pierścienia akumulacyjnego o średnicy ponad 15 metrów. W 2013 roku pierścień ten został przewieziony z Brookhaven National Laboratory, gdzie nie był już potrzebny. To niezwykłe wydarzenie opisywaliśmy przed 8 laty. Przez kolejne 4 lata specjaliści składali, kalibrowali i testowali nowe urządzenie, wyposażając Moun g-2 w najnowsze osiągnięcia techniki i tworząc na jego potrzebny nowe metody badawcze. W eksperymencie tym strumień mionów tysiące razy krąży w pierścieniu z prędkością bliską prędkości światła. Tylko w pierwszym roku działania Muong g-2 z Fermilab zebrał więcej danych niż wszystkie wcześniejsze eksperymenty razem wzięte. Dzięki współpracy ponad 200 naukowców z 35 instytucji naukowych z 7 krajów udało się obecnie dostarczyć szczegółowe dane dotyczące pomiarów ruchu ponad 8 miliardów mionów wykorzystywanych podczas pierwszego sezonu badawczego (rok 2018). Obecnie prowadzone są analizy danych z dwóch kolejnych sezonów (lata 2019–2020). Jednocześnie trwa czwarty sezon, a piąty jest planowany. Połączenie danych ze wszystkich wspomnianych sezonów pozwoli na określenie współczynnika g z jeszcze większą precyzją. Dotychczas przeanalizowaliśmy mniej niż 6% danych, jakie dostarczy nam Muon g-2. Już pierwsze wyniki pokazują, że istnieje interesująca rozbieżność pomiędzy eksperymentem a Modelem Standardowym. W ciągu najbliższych kilku lat dowiemy się znacznie więcej, mówi Chris Polly z Fermilab, który jako student brał udział w badaniach w Brookhaven. « powrót do artykułu
- 56 odpowiedzi
-
Naukowcy, którzy zsekwencjonowali najstarsze europejskie DNA H. sapiens wykazali, że wielu pierwszych przedstawicieli tego gatunku, miało wśród swoich przodków neandertalczyków. Jednak ludzie ci, których szczątki znaleziono w jaskiniach w Bułgarii i Czechach, nie byli spokrewnieni z późniejszymi Europejczykami. Dotychczas udało się zsekwencjonować genom wielu gatunków ludzi nawet sprzed 430 000 lat. Jednak mamy bardzo niewiele informacji genetycznych z okresu pomiędzy 47 000 a 40 000 lat temu i żadnych danych na temat Homo sapiens sprzed tego okresu. Badania genomu szczątków znalezionych na Syberii i w Rumunii wskazują, że nie ma tutaj związku z późniejszymi migracjami na terenie Europy, ale z drugiej strony człowiek żyjący przed 40 000 lat na terenie dzisiejszych Chin jest spokrewniony z dzisiejszymi mieszkańcami Azji Wschodniej. Ci wcześni mieszkańcy Eurazji, podobnie jak wszyscy współcześni ludzie, których przodkowie nie pochodzą wyłącznie z Afryki, są spokrewnieni z neandertalczykami. Początkowo sądzono, że do pierwszego krzyżowania się doszło 50–60 tysięcy lat temu na terenie Bliskiego Wschodu. Jednak przed kilku laty badania szczątków osobnika żyjącego przed 40 000 lat w Pestera cu Oase w Rumunii wykazały, że neandertalski fragment jego genomu pochodzi sprzed zaledwie 4–6 pokoleń. To zaś pokazuje, że do krzyżowania dochodziło też na terenie Europy. Nie było jednak jasne, czy to izolowany przypadek czy też nie. Tym bardziej, że ten H. sapiens żył w czasach gdy neandertalczycy zaczęli już znikać. Na łamach Nature ukazały się właśnie dwa artykuły, które rzucają sporo światła na związki pomiędzy pierwszymi H. sapiens w Europie, późniejszymi Homo sapiens oraz neandertalczykami. Jednak badania te każą postawić też wiele nowych pytań. Jedno z badań dotyczy zęba i fragmentów kości z jaskini Baczo Kiro w Bułgarii. Drugie zaś to badania niemal kompletnej czaszki z jaskini Zlaty Kun w Czechach. Mateja Hajdinjak i Svant Pääbo z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka (MPI-EVA) w Lipsku, którzy prowadzili badania w Baczo Kiro, donoszą, że wszyscy trzej zmarli tam przedstawiciele H. sapiens, pochodzący sprzed 45 900 – 42 600 lat, mieli neandertalskich przodków. O ile jednak współcześni ludzie spoza Afryki mają około 2% neandertalskiego genomu, ci mieli go 3,4–3,8%. Bliższe badania tego genomu ujawniły, że neandertalscy przodkowie tych ludzi żyli zaledwie 6–7 generacji wcześniej, a do krzyżowania się doszło na terenie Europy. Z kolei kobieta z jaskini Zlaty kun również miała neandertalskich przodków, ale żyli oni 70–80 pokoleń wcześniej, mówi Johannes Kause, paleogenetyk z MPI-EVA, który brał udział w badaniach w Czechach. Ze względu na zanieczyszczenie czaszki nie było możliwe jej dokładne datowanie, jednak – bazując na jej neandertalskich przodkach – Krause podejrzewa, że kobieta zmarła ponad 45 000 lat temu. Żyła zatem w tym samym okresie co ludzie z Baczo Kiro. Ani ludzie z Baczo Kiro, ani kobieta z jaskini Zlaty kun nie byli spokrewnieni z później żyjącymi Europejczykami. To oznacza, że ich linia genetyczna zniknęła. Jednak ku zdumieniu naukowców okazało się, że ludzie z Baczo Kiro są spokrewnieni... ze współczesnymi mieszkańcami Azji Wschodniej i rdzennymi mieszkańcami obu Ameryk. Hajdinjak sądzi, że szczątki z Baczo Kiro należą do populacji, która niegdyś zamieszkiwała Eurazję, ale zniknęła ona z Europy i przetrwała w Azji. Dodatkowo fakt, że kilka osób z Baczo Kiro miało żyjących krótko przed nimi neandertalskich przodków wskazuje, że na terenie Europy rutynowo dochodziło do mieszania pomiędzy H. sapiens i H. neanderthalensis. Naukowcy zwracają też uwagę, że osoby z Baczo Kiro używały technologii IUP (Initial Upper Paleolitic). To technologia przejściowa, poprzedzająca kulturę oryniacką. Jest ona różna od typowych narzędzi neandertalczyków i późniejszych wytworów H. sapiens. Nie można wykluczyć, że powstała ona w wyniku wymiany kulturowej lub została wytworzona przez mieszaną populację neandertalczyków i H. sapiens. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Baczo Kiro
- Zlaty kun
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Międzynarodowy zespół astronomów, w którego składzie znajdują się także naukowcy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, opublikował najdokładniejszą w historii mapę Wszechświata w zakresie niskich częstotliwości radiowych, używając europejskiej sieci odbiorników LOFAR. Aby tego dokonać, obserwowano wielokrotnie te same obszary nieba, by móc je następnie połączyć w jeden obraz o bardzo długiej ekspozycji. Dzięki temu na obrazie wykryto słabe poświaty radiowe od gwiazd, które eksplodowały jako supernowe w dziesiątkach tysięcy galaktyk, rozmieszczonych aż po najdalsze rejony Wszechświata. Specjalne wydanie czasopisma naukowego Astronomy and Astrophysics jest poświęcone czternastu pracom badawczym opisującym sposób powstania map i pierwsze wyniki naukowe. Do tej pory radiowe obserwacje nieba w głównej mierze skupiały się na najjaśniejszej emisji, jaką możemy odebrać, czyli tej pochodzącej od masywnych czarnych dziur znajdujących się w centrum swoich galaktyk. Jednak obraz, jaki powstał na niskich częstotliwościach radiowych dzięki obserwacjom LOFAR-a, jest tak głęboki, że większość obiektów na nim widocznych to galaktyki takie jak nasza Droga Mleczna, których gwiazdy dopiero się tworzą. Połączenie bezprecedensowej czułości tego przeglądu i jego dużego obszaru na niebie - około 300 razy większego niż Księżyc w pełni - pozwala na wykrycie dziesiątek tysięcy galaktyk podobnych do naszej Drogi Mlecznej i położonych nawet na krańcach Wszechświata, w momencie, gdy jeszcze się tworzyły. Co więcej, powstawanie gwiazd zwykle zachodzi w chmurach pyłu, które w zakresie fal widzialnych przesłaniają nam widok. Tymczasem fale radiowe przenikają przez pył, dzięki czemu możemy uzyskać pełny obraz tworzenia się gwiazd w galaktykach. Bardzo dokładne obserwacje wykonane za pomocą instrumentu LOFAR umożliwiły precyzyjne wyznaczenie związku między jasnością galaktyk w zakresie fal radiowych a tempem formowania się nowych gwiazd, a także pomogły w dokładniejszych ocenach liczby nowych gwiazd tworzących się w młodym Wszechświecie. Ponadto unikalny zbiór danych pochodzących z przeglądu LOFAR umożliwił przeprowadzenie szeregu innych badań naukowych, takich jak badanie emisji radiowej pochodzącej z masywnych czarnych dziur w kwazarach czy też ze zderzeń olbrzymich gromad galaktyk. Analiza zebranych danych przyniosła również pewne zaskakujące rezultaty. Powtarzane co pewien czas obserwacje fragmentu nieba pozwoliły na badanie źródeł o zmiennej jasności. Umożliwiło to m.in. wykrycie czerwonego karła – gwiazdy CR Draconis. Gwiazda ta wykazuje wybuchy emisji radiowej, które bardzo przypominają te pochodzące z Jowisza i mogą być wywołane interakcją gwiazdy z nieznaną wcześniej planetą lub być wynikiem bardzo szybkiej rotacji gwiazdy. Obrazy radiowe nieba uzyskuje się w wyniku przetworzenia ogromnej ilości danych. Aby stworzyć obrazy z LOFAR-a, połączono sygnały pochodzące z ponad 70 000 anten wchodzących w skład tego instrumentu, co dało ponad 4 petabajty surowych danych, czyli około miliona płyt DVD. Przetworzenie tej olbrzymiej ilości informacji i interpretacja uzyskanych obrazów możliwa była dzięki zastosowaniu najnowszych osiągnięć matematycznych z zakresu analizy danych. Omawianymi badaniami kierował prof. Philip Best z Uniwersytetu w Edynburgu w Wielkiej Brytanii, a wzięli w nich udział również polscy astronomowie: prof. Krzysztof Chyży, dr Arti Goyal, dr hab. Marek Jamrozy, dr Błażej Nikiel-Wroczyński z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie; dr hab. Magdalena Kunert-Bajraszewska, mgr Aleksandra Wołowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu; dr hab. Katarzyna Małek z Narodowego Centrum Badań Jądrowych. Międzynarodowy Teleskop LOFAR (LOw Frequency ARray) to transeuropejska sieć anten radiowych, której centrum znajduje się w Exloo w Holandii. LOFAR został zaprojektowany, zbudowany i jest aktualnie obsługiwany przez ASTRON, Holenderski Instytut Radioastronomii. Francja, Irlandia, Łotwa, Holandia, Niemcy, Polska, Szwecja, Włochy i Zjednoczone Królestwo są krajami partnerskimi w konsorcjum Międzynarodowego Teleskopu LOFAR. Polskimi stacjami LOFAR-a kieruje grupa POLFARO, w skład której wchodzą właściciele 3 stacji: Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie – stacja Bałdy, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie – stacja Łazy, Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie – stacja Borówiec; oraz Poznańskie Centrum Superkomputerowo-Sieciowe w Poznaniu. Utrzymanie polskich stacji LOFAR-a finansowane jest przez Ministerstwo Edukacji i Nauki. « powrót do artykułu
-
- LOFAR
- wszechświat
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na całym świecie żyją dziesiątki milionów osób, które w różnym stopniu utraciły sprawność fizyczną po urazowym uszkodzeniu mózgu. Nadzieją dla nich może być „klej do mózgu”, czyli specjalny hydrożel, opracowany w Regenerative Biosceinces Center na University of Georgia. Twórcy hydrożelu wykazali właśnie, że nie tylko chroni on przed dalszą utratą tkanki mózgowej po poważnym urazie, ale może również pomagać w regeneracji nerwów. Wyniki badań, opisanych na łamach Science Advances, dostarczają pierwszych wizualnych i funkcjonalnych dowodów na to, że pod wpływem „kleju do mózgu” następuje naprawa obwodów nerwowych. Nasze badania dają nam wgląd w to, jak przebiega regeneracja uszkodzonych regionów mózgu u zwierząt, przed którymi postawiono specyficzne zadania dotyczące sięgnięcia i schwytania przedmiotu, mówi profesor Lohitash Karumbaiah. Uczony stworzył specjalny hydrożel w 2017 roku. Został on zaprojektowany tak, by naśladował strukturę i funkcję cukrów w komórkach mózgu. Żel zawiera kluczowe struktury pozwalające mu na łączenie się z czynnikiem wzrostu fibroblastów i neurotroficznym czynnikiem pochodzenia mózgowego, dwoma ważnymi białkami, które zwiększają przeżywalność i regenerację komórek mózgu po urazie. Przeprowadzone długoterminowe badania wykazały, że po 10 tygodniach u zwierząt, u których zastosowano hydrożel "doszło do naprawy poważnie uszkodzonej tkanki mózgowej. Zwierzęta te szybciej się rehabilitowały, niż te, u których materiału tego nie stosowano". Badania trwały 4-5 lat. Wszystko jest tak szczegółowo udokumentowane, że po przeczytaniu wszystkich zebranych przez nas informacji, każdy uwierzy, iż pojawiła się nowa nadzieja dla ludzi z poważnym uszkodzeniem mózgu, mówi Charles Latchoumane, główny autor badań, który pracuje też w centrum NeurRestore w Lozannie. Centrum to skupia się na badaniach nad odwróceniem utraty funkcji neurologicznych u ludzi cierpiących na chorobę Parkinsone oraz inne schorzenia neurologiczne, do których doszło w wyniku urazu lub udaru. « powrót do artykułu
- 25 odpowiedzi
-
- klej do mózgu
- hydrożel
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Lucy będzie pierwszą w historii misją, która poleci do asteroid trojańskich. Jej panele słoneczne, gdy zostaną przymocowane do pojazdu i w pełni rozwinięte, będą mogły pokryć kilkupiętrowy budynek. Są tak olbrzymie, gdyż Lucy będzie też najdalszą od Słońca misją w dziejach, której źródłem energii będzie Słońce. Teraz NASA poinformowała o zakończonych powodzeniem testach termicznych paneli prowadzonych w komorze próżniowej. Lucy to 13. już misja realizowana w ramach prowadzonego przez NASA Discovery Program. Ma wystartować jesienią bieżącego roku, a za 12 lat doleci do trojańczyków, znajdujący się poza orbitą Jowisza, w odległości 853 milionów kilometrów od Słońca. Olbrzymie panele słoneczne mają zapewnić około 500 watów mocy. To niezbyt wiele, jednak ze względu na sporą odległość od Słońca panele muszą być naprawdę duże. Około godzinę po wystrzeleniu panele będą musiały się rozwinąć i zapewnić Lucy energię. Tych 20 minut, podczas których będą rozwijane, zdecyduje o powodzeniu całej 12-letniej misji. Marsjańskie lądowniki mają swoje 7 minut horroru, my may to, mówi główny naukowiec misji, Hal Levison z Southwestern Institute w Boulder. Dotychczas dwukrotnie przeprowadzono w komorze próżniowej test rozwijania paneli. Gdy są złożone ich grubość wynosi zaledwie 10 cm. Po rozłożeniu każdy z paneli ma średnicę 7,3 metra. Każdy waży 77 kilogramów i... nie jest w stanie utrzymać własnej wagi w polu grawitacyjnym Ziemi. Dlatego też na potrzeby testów skonstruowano specjalną przeciwwagę. Obecnie pojazd Lucy jest składany i testowany. Latem ma trafić na Florydę do Centrum Lotów Kosmicznych im. Kennedy'ego. Start misji zaplanowano na 16 października. Następnie Lucy czeka długi lot do Jowisza i spotkanie z asteroidami. Asteroidy trojańskie, zwane trojanami Jowisza lub po prostu Trojanami, tworzą dwie grupy. Jedna z nich znajduje się w punkcie libracyjnym L4 orbity Jowisza, a druga w punkcie L5. Przyjęło się, że asteroidy z punktu L4 nazywa się imionami greckich bohaterów, dlatego też cała grupa zyskała nieoficjalną nazwę „Greków”. Z kolei asteroidy z punktu L5 zwane są „Trojańczykami”. Obie grupy poruszają się po orbicie Jowisza, a kierunek ruchu powoduje, że Trojańczycy gonią Greków. Co interesujące, zanim taki podział na grupy został ustalony dwie wcześniej odkryte asteroidy – Patroklus i Hektor – zostały już nazwane. W efekcie, w grupie Trojańczyków znajduje się grecki szpieg, a w grupie Greków jest szpieg trojański. Po wystrzeleniu Lucy dwukrotnie przeleci w pobliżu Ziemi. Następnie poleci do L4, czyli Greków. Tam w latach 2027–2028 spotka się z Eurybatesem i jego satelitą Polimele, a następnie z Leukusem i Orusem. Później podąży w kierunku L5 (Trojańczyków). Po drodze odwiedzi Donaldjohansona, asteroidę z głównego pasa, nazwaną tak na cześć odkrywcy szczątków hominina Lucy. Ponownie przeleci też w pobliżu Ziemi. Po dotarciu do Trojańczyków w roku 2033 Lucy przeleci obok podwójnego układu Patroclus-Menoetius. Po wykonaniu zadania Lucy będzie krążyła pomiędzy obiema grupami asteroid trojańskich, odwiedzając każdą z nich co sześć lat. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Lucy
- asteroidy trojańskie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wentylacja i maseczki ważniejsze niż zachowanie dystansu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dobra wentylacja pomieszczeń i maseczki skuteczniej powstrzymują rozprzestrzenianie się SARS-CoV-2 niż dystans społeczny, wynika z ostatnich badań przeprowadzonych na University of Central Florida. Oznacza to, że w szkołach, firmach czy innych zamkniętych pomieszczeniach, można przebywać bez konieczności zachowywania dużego dystansu. Wyniki badań, opublikowane na łamach pisma Physics of Fluids, pozwalają lepiej zrozumieć, jakie zasady bezpieczeństwa powinny obowiązywać w pomieszczeniach. Nasze badania nad rozprzestrzenianiem się aerozoli pokazały, że tam, gdzie noszone są maseczki, nie ma potrzeby zachowywania kilkumetrowych odstępów. Innymi słowy, maseczki powodują, że ryzyko zakażenia nie spada wraz ze zwiększającą się odległością pomiędzy ludźmi. To zaś pokazuje, że noszenie maseczek pozwala na zwiększenie liczby osób przebywających w szkołach i innych miejscach, mówi współautor badań, Michael Kinzel z Wydziału Inżynierii Mechanicznej, Lotniczej i Kosmicznej. Na potrzeby swoich badań uczeni stworzyli model komputerowy sali wykładowej, w której przebywają uczniowie oraz nauczyciel. Następnie modelowali przepływ powietrza i obliczali ryzyko zarażenia się wirusem. Wirtualna sala miała 66 metrów kwadratowych powierzchni, a jej sufit znajdował się na wysokości 2,7 metra. Na potrzeby symulacji założono, że każdy z uczniów oraz stojący do nich przodem nauczyciel noszą maseczkę oraz że każdy z nich może być zainfekowany. Symulowano dwa scenariusze, jeden z pomieszczeniem wentylowanym i drugi z niewentylowanym. Uczeni wykorzystali przy tym dwa modele Wellsa-Rileya oraz Computational Fluid Dynamics. Model Wellsa-Rileya jest często używany do szacowania ryzyka przenoszenia chorób w pomieszczeniach zamkniętych, a Computational Fluid Dynamics wykorzystuje się do badania aerodynamiki samochodów, samolotów oraz okrętów podwodnych. Naukowcy wykazali, że maski zapobiegają bezpośredniemu narażeniu innych na kontakt z aerozolami, gdyż powodują, że słaby podmuch ciepłego powietrza roznosi się w pionie, zatem nie dociera do siedzących obok osób. Ponadto system wentylacji z dobrymi filtrami zmniejszał ryzyko infekcji o 40–50% w porównaniu z pomieszczeniami niewentylowanymi. Było to możliwe dzięki temu, że wentylacja wymusza ciągły ruch powietrza, które przechodzi przez filtry, a te wyłapują część aerozoli. Uzyskane wyniki potwierdzają, że Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) miały rację zezwalając na zmniejszenie dystansu w klasach z 1,8 do 0,9 metra o ile noszone są maseczki. Wentylacja i maseczki to najważniejsze elementy zapobiegania transmisji. Pierwszą rzeczą, z której można zrezygnować, jest zachowywanie odległości, mówi Kinzel. Badania Kinzela i jego kolegów to część większego projektu, którego celem jest opracowanie mechanizmów kontroli chorób zakaźnych przenoszonych powietrzem oraz lepsze zrozumienie wpływu superroznosicieli na pojawianie się epidemii. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- SARS-CoV-2
- maseczka
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Do 2050 roku rolnictwo będzie musiało zaspokoić potrzeby żywieniowe niemalże 10 mld ludzi. Biorąc pod uwagę dewastację gruntów rolnych i światowe niedobory wody jednym z rozwiązań wydają się być takie trendy jak zero waste czy alternatywne źródła białka, które pozwolą odpowiedzieć na rosnące zapotrzebowanie bez niszczenia środowiska naturalnego. Filozofia „zero waste” mocno wpisuje się̨ w naszą codzienność, jednak czy kojarzymy to sformułowanie z rolnictwem? Niestety nie, a szkoda. Wbrew powszechnym twierdzeniom, rolnictwo w bardzo wielu zakresach jest zero waste – tłumaczy prof. UPP dr hab. Zuzanna Sawinska z Katedry Agronomii, Wydział Rolnictwa. Ogrodnictwa i Bioinżynierii UPP. Od zarania swych dziejów wykorzystuje w produkcji z dużym powodzeniem np. obornik, czyli odpad z produkcji zwierzęcej. W kolejnych latach do zastosowania w uprawach wprowadzane były komposty, nawozy zielone, pofermenty z biogazowni czy w ostatnim czasie osady ściekowe jako nawóz – wymienia badaczka. Ale to nie koniec możliwości wykorzystania „odpadów” w produkcji roślinnej. Coraz częściej słyszymy o owadach jako bardzo dobrym źródle białka w żywieniu zwierząt a także ludzi. A co będzie się działo z tym co owady zjedzą i wydalą? Otóż, powstaje z tego naturalny nawóz, który może znaleźć swoje zastosowanie w rolnictwie, ogrodnictwie czy w uprawach hobbystycznych. W jaki sposób, w jakich dawkach, w jakich roślinach i czy w ogóle taki nawóz będzie mógł znaleźć zastosowanie ocenia prof. UPP dr hab. Zuzanna Sawinska z zespołem swoich współpracowników z Katedry Agronomii w ramach prowadzonego dla HiProMine projektu badawczego „Opracowanie technologii wytwarzania nawozu organicznego (w postaci peletu/granulatu) na bazie odchodów Hermetia illucens i zbadanie jego oddziaływania na wybrane rośliny”. Pierwsze wyniki badań są bardzo obiecujące, wskazują że istnieje możliwość zastosowania nawozu z odchodów Hermetia illucens zarówno w uprawie jęczmienia ozimego, życicy trwałej jak i sałaty czy bazylii – wyjaśnia prof. UPP dr hab. Z. Sawinska. Aktualnie testujemy różne dawki tego nawozu, sposoby stosowania, będziemy także sprawdzać jak radzą sobie oceniane w badaniach rośliny w warunkach stresu suszy w przypadku zastosowania tego nawozu, oczywiście w porównaniu z kombinacjami w których nawóz na bazie odchodów Hermetia illucens nie był stosowany. Jeszcze wiele ciekawych obserwacji przed nami - dodaje Prof. UPP dr hab. Zuzanna Sawinska. Badania realizowane są jako podwykonawstwo w ramach badań przemysłowych i rozwojowych w projekcie HiProMine S.A. „Opracowanie technologii wytwarzania nawozu organicznego (w postaci peletu/granulatu) na bazie odchodów Hermetia illucens i zbadanie jego oddziaływania na wybrane rośliny” - działanie 1.1 „Projekty B+R przedsiębiorstw”, Poddziałanie 1.1.1 „Badania przemysłowe i prace rozwojowe realizowane przez przedsiębiorstwa” Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój. « powrót do artykułu
-
- rolnictwo
- zero waste
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pierwszy pojazd latający umieszczony przez ludzkość na powierzchni Marsa – śmigłowiec Ingenuity – bez szwanku przetrwał swoją pierwszą samodzielną noc na Czerwonej Planecie. Noc, pod koniec której temperatura spadła do -90 stopni Celsjusza, była poważnym testem dla pojazdu. Tak niskie temperatury mogły uszkodzić jego akumulator lub jeden z podzespołów. W ciągu kilku najbliższych dni Ingenuity odbędzie pierwszy w historii kontrolowany lot w atmosferze Marsa. Od czasu wylądowania łazika Perseverance Ingenuity był podczepiony pod jego podwoziem i to łazik zapewniał mu odpowiednie warunki, przede wszystkim ogrzewanie, chroniące śmigłowiec. Teraz po raz pierwszy musiał sam sobie poradzić na powierzchni Marsa, mówi MiMi Aung, menadżerka projektu Ingenuity. Teraz mamy potwierdzenie, że izolacja sprawuje się dobrze, ogrzewanie działa, a akumulatory zapewniają wystarczająco energii, by śmigłowiec przetrwał noc. Teraz przygotowujemy się do pierwszego lotu. Ingenuity waży 1,8 kilograma i ma być pierwszym wysłanym przez człowieka urządzeniem, które będzie latało w atmosferze Marsa. Lot na Marsie to poważne wyzwanie. Gęstość tamtejszej atmosfery to zaledwie 1% gęstości atmosfery Ziemi. I tę tak rzadką atmosferę trzeba wykorzystać do uzyskania siły nośnej i kontroli pojazdu. Nigdy wcześniej żaden ziemski śmigłowiec nie latał w takich warunkach. Ingenuity został wyposażony w dwa rotory z włókna węglowego. Obracają się one w przeciwnych kierunkach z prędkością 2400 obrotów na minutę. To pięciokrotnie szybciej niż wirniki śmigłowca na Ziemi. Gdyby obracały się wolniej, dron mógłby się nie oderwać od Marsa. Jednak gdyby obracały się szybciej, końcówki wirników zbliżyłyby się do prędkości dźwięku, co wywołałoby falę uderzeniową, a ta zdestabilizowałaby pojazd. Testy Ingenuity mają potrwać przez 30 dni. Inżynierowie NASA mają nadzieję, że w tym czasie uda się wykonać co najmniej 5 lotów. Żaden z nich nie potrwa dłużej niż 90 sekund, Jako, że misja Ingenuity została dołączona do misji łazika Perseverance i nie jest jej częścią, od śmigłowca nie oczekuje się zbyt wiele. To zaś powoduje, że nie musi on spełniać tak wysokich wymagań dotyczących minimalizacji ryzyka. Przez to zastosowany w nim sprzęt nie musi spełniać wyśrubowanych wymagań. Dlatego też wiele elementów śmigłowca zostało wykonanych z powszechnie dostępnych materiałów. Na przykład zastosowano w nim standardowy procesor Snapdragon 801. Dlatego też, ironią losu, śmigłowiec, który ma po po prostu latać, dysponuje mocą obliczeniową o całe rzędy wielkości większą niż łazik, wykonujący złożone badania naukowe. Jako, że moc procesora znakomicie przewyższa moc potrzebną do samego sterowania, Ingenuity wyposażono też w kamerę rejestrującą obraz z prędkością 30 klatek na sekundę oraz oprogramowanie nawigacyjne, które na bieżąco obraz analizuje. Śmigłowiec będzie działał w trybie półautonomicznym. Dostanie z Ziemi szczegółowy plan lotu, który będzie musiał wykonać. Specjaliści z NASA stwierdzili, że najlepszą porą na lot będzie późny poranek. Słońce świeci na tyle mocno, że powinno zapewnić wystarczającą ilość energii do lotu. Jednak później lot mógłby być trudniejszy, gdyż powierzchnia planety rozgrzewa się, przez co atmosfera unosi się i jeszcze bardziej rozrzedza. Jeśli misja Ingenuity się powiedzie, NASA będzie wyposażała w śmigłowce kolejne misje marsjańskie. Drony będą służyły łazikom, i w przyszłości ludziom, jako zwiadowcy, pokazujący, co znajduje się w trudnych do osiągnięcia miejscach, jak klify czy wulkany. Obecnie możemy obserwować Marsa albo z powierzchni, albo z orbity. A 90-sekundowy lot drona pozwoli nam na obejrzenie setek metrów terenu znajdującego się przed nami, mówi Josh Ravich, który kierował zespołem inżynierów projektujących Ingenuity. « powrót do artykułu
-
Chociaż ogólna teoria względności Einsteina liczy już ponad 100 lat, nadal zawiera wiele dotychczas nieopisanych zjawisk. Naukowcy z Instytutu Geodezji i Geoinformatyki UPWr wraz z przedstawicielami Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) opublikowali artykuł, który opisuje w sposób kompleksowy, co dzieje się ze sztucznymi satelitami krążącymi wokół Ziemi i jak ogólna teoria względności wpływa na orbity i ruch satelitów. Podczas opisu ruchu udało się odkryć kilka dość nieoczekiwanych efektów i przewidywań, które nigdy wcześniej nie zostały opisane w literaturze. Wyniki prac, prof. Krzysztof Sośnica przedstawił w październiku 2020 r. oraz w marcu 2021 r. na spotkaniu Naukowego Komitetu Doradczego Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA GNSS Science Advisory Committee, GSAC) w ramach specjalnych referatów zaproszonych, które wywołały burzliwą dyskusję, a teraz zostały opublikowane w czasopiśmie naukowym. Ogólna teoria względności Z ogólnej teorii względności wynika szereg efektów, które nie mogły być opisane z wykorzystaniem zasad mechaniki klasycznej. Efekty dotyczą m.in. pojęcia czasu, krzywizny drogi, po jakiej porusza się światło oraz ruchu ciał niebieskich. Naukowcy z IGIG UPWr oraz ESA wzięli pod lupę efekty dotyczące ruchu sztucznych satelitów Ziemi. Pierwszy efekt dotyczący zmiany pozycji perygeum Merkurego względem Słońca, wyprowadził już Albert Einstein. Był to jeden z dowodów, który pozwolił na powszechną akceptację ogólnej teorii względności w środowisku naukowym. Wcześniej niektórzy podejrzewali, że dziwny ruch Merkurego wynika z obecności dodatkowej planety pomiędzy Merkurym a Słońcem, której nadano nazwę Wulkan. Ta hipotetyczna planeta wyjaśniała zmianę pozycji perygeum Merkurego, ale nigdy nie została odkryta. Dopiero Einstein zdołał wyjaśnić zaburzenia w ruchu planet za pośrednictwem nowej teorii opisującej relacje pomiędzy czasem, przestrzenią, grawitacją i materią w sposób kompleksowy. Natomiast wiele innych efektów, działających na pozostałe parametry orbit dotychczas nie zostało opisanych w literaturze. Publikacja naukowców z UPWr i ESA wypełnia tę lukę i przedstawia opis perturbacji parametrów orbit oraz zmianę okresu obiegu satelitów krążących wokół Ziemi. Naukowcy wyprowadzili efekty w sposób analityczny oraz przeprowadzili symulacje potwierdzające prawidłowość swoich przewidywań. Ruch sztucznych satelitów w teorii względności Teoria względności pozwala wydzielić trzy główne efekty działające na ruch satelitów: 1. Efekt Schwarzschilda będący konsekwencją ugięcia czasoprzestrzeni przez masę Ziemi (traktowaną jako regularną kulę), 2. Efekt Lensa-Thirringa będący konsekwencją obrotu Ziemi wokół własnej osi, co generuje powstawanie tzw. wirów czasoprzestrzennych, które pociągają za sobą satelity, 3. Efekt de Sittera zwany również precesją geodezyjną będący konsekwencją zakrzywienia czasoprzestrzeni przez Słońce oraz poruszania się satelitów Ziemi poruszającej się wokół Słońca – jest zatem konsekwencją złożenia dwóch ruchów. W artykule opisano jak wszystkie trzy efekty wpływają na rozmiar i kształt orbit oraz na orientację płaszczyzny orbity względem przestrzeni zewnętrznej. Jakie efekty relatywistyczne udało się opisać po raz pierwszy? Pierwszym efektem, który dotychczas nie był opisany w literaturze, jest zmiana wielkości orbit sztucznych satelitów Ziemi za sprawą zakrzywienia czasoprzestrzeni przez Ziemię. Odkryto, że dłuższa półoś orbity wszystkich ziemskich satelitów zmniejsza się o 17,7 mm. Naukowców zaskoczyło to, że wartość ta jest stała niezależnie od tego, na jakiej wysokości orbituje satelita. Czy to satelita niski orbitujący na wysokości 300 km, czy satelita geostacjonarny znajdujący się na wysokości 36 000 km zmiana wynosi tyle samo. Dodatkowym zaskoczeniem była sama wartość zmiany dłuższej półosi orbity, gdyż jest ona dokładnie dwukrotnością promienia Schwarzschilda, czyli promienia czarnej dziury o masie Ziemi. Gdyby udało się ścisnąć całą masę Ziemi do kuli o promieniu 8,9 mm, wówczas Ziemia stałaby się czarną dziurą. Nic, nawet światło nie mogłoby się z niej wydostać. Promień czarnej dziury nazywa się promieniem Schwarzschilda lub horyzontem zdarzeń, zza którego żadna informacja nie może się wydostać. Naukowcy odkryli, że zmiana dużej półosi wszystkich satelitów Ziemi wynosi dokładnie dwa razy więcej niż promień Schwarzschilda. Nawet, gdyby Ziemia zapadła się i stałaby się czarną dziurą, to efekt działający na wszystkie satelity Ziemi wynosiłbym -17,7 mm; nieważne, czy satelity krążyłyby wysoko czy nisko nad czarną dziurą. Autorzy artykułu wyprowadzili wzór na zmianę orbity, która jest opisywana prostym, uniwersalnym dla wszystkich ciał niebieskich, równaniem: -4GM/c^2, gdzie G jest stałą grawitacji, M - masą ciała niebieskiego (np. Ziemi), a c - prędkością światła w próżni. Drugim efektem opisanym po raz pierwszy w pracy naukowców jest efekt zmiany kształtu orbit sztucznych satelitów. Naukowcy dowiedli, że ogólna teoria względności zmienia kształt orbit w ten sam sposób w przypadku orbit eliptycznych i kołowych. Wszystkie orbity ulegają spłaszczeniu, można powiedzieć "eliptyzacji", w podobny sposób. Jest to dość zaskakujące, gdyż logika wskazywałaby na to, że efekt zmiany kształtu powinien być większy dla orbit eliptycznych, natomiast dla orbit kołowych powinien być zaniedbywalny. Trzecim niespodziewanym efektem było to, że wartość tzn. precesji geodezyjnej silnie zależy od kąta nachylenia Słońca względem płaszczyzny orbity satelity. Naukowcy wykazali, że efekt precesji geodezyjnej jest największy dla satelitów geostacjonarnych krążących nad równikiem. Wcześniej nikt nie zwrócił na to uwagi, gdyż brano pod uwagę jedynie efekt średni, a nie rzeczywisty wynikający z geometrii satelita-Ziemia-Słońce. Naukowcy NASA zaprojektowali misję Gravity Probe B, której celem było potwierdzenie efektu precesji geodezyjnej. Misja posiadała kąt nachylenia względem płaszczyzny równika 90 stopni. Gravity Probe B kosztowała w sumie 750 milionów USD. Tymczasem naukowcy z IGIG i ESA dowiedli, że znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby wykorzystanie satelitów krążących nisko nad równikiem oraz orbit nad którymi Słońce nachylone jest pod maksymalnym możliwym kątem, odpowiadającym nachyleniu płaszczyzny ekliptyki względem równika. Wówczas, misja przyniosłaby o wiele lepsze rezultaty w zakresie dokładności wyznaczonego efektu precesji geodezyjnej. Ostatecznie, naukowcy wykazali, że ogólna teoria względności w słabych polach grawitacyjnych (zaniedbując utratę energii związaną z falami grawitacyjnymi), w długich interwałach zachowuje moment pędu satelitów i energię satelitów krążących wokół Ziemi. Jednakże w krótkich interwałach, zasady zachowania energii i pędu, a także prawa Keplera są złamane, co jest w szczególności widoczne w przypadku orbit eliptycznych. Ze szczegółami pracy zespołu profesora Sośnicy można zapoznać się w artykule General relativistic effects acting on the orbits of Galileo satellites. « powrót do artykułu
-
Rozwiązaniem problemu pomiędzy szybkością działania komputerów kwantowych a koherencją kubitów może być zastosowanie dziur, twierdzą australijscy naukowcy. To zaś może prowadzić do powstania kubitów nadających się do zastosowania w minikomputerach kwantowych. Jedną z metod stworzenia kubitu – kwantowego bitu – jest wykorzystanie spinu elektronu. Aby uczynić komputer kwantowy tak szybkim, jak to tylko możliwe, chcielibyśmy mieć możliwość manipulowania spinami wyłącznie za pomocą pola elektrycznego, dostarczanego za pomocą standardowych elektrod. Zwykle spiny nie reagują na pole elektryczne, jednak z niektórych materiałach spiny wchodzi w niebezpośrednie interakcje z polem elektrycznym. Mamy tutaj do czynienia z tzw. sprzężeniem spinowo-orbitalnym. Eksperci zajmujący się tym tematem obawiają się jednak, że gdy taka interakcja jest zbyt silna, wszelkie korzyści z tego zjawiska zostaną utracone, gdyż dojdzie do dekoherencji i utraty kwantowej informacji. Jeśli elektrony zaczynają wchodzić w interakcje z polami kwantowymi, które im aplikujemy w laboratorium, są też wystawione na niepożądane zmienne pola elektryczne, które istnieją w każdym materiale. Potocznie nazywamy to „szumem”. Ten szum może zniszczyć delikatną informację kwantową, mówi główny autor badań, profesor Dimi Culcer z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii. Nasze badania pokazują jednak, że takie obawy są nieuzasadnione. Nasze teoretyczne badania wykazały, że problem można rozwiązać wykorzystując dziury – które można opisać jako brak elektronu – zachowujące się jak elektrony z ładunkiem dodatnim, wyjaśnia uczony. Dzięki wykorzystaniu dziur kwantowy bit może być odporny na fluktuacje pochodzące z tła. Co więcej, okazało się, że punkt, w którym kubit jest najmniej wrażliwy na taki szum, jest jednocześnie punktem, w którym działa on najszybciej. Z naszych badań wynika, że w każdym kwantowym bicie utworzonym z dziur istnieje taki punkt. Stanowi to podstawę do przeprowadzenia odpowiednich eksperymentów laboratoryjnych, dodaje profesor Culcer. Jeśli w laboratorium uda się osiągnąć te punkty, będzie można rozpocząć eksperymenty z utrzymywaniem kubitów najdłużej jak to możliwe. Będzie to też stanowiło punkt wyjścia do skalowania kubitów tak, by można było je stosować w minikomputerach. Wiele wskazuje na to, że takie eksperymenty mogą zakończyć się powodzeniem. Profesor Joe Salfi z University of British Columbia przypomina bowiem: Nasze niedawne eksperymenty z kubitami utworzonymi z dziur wykazały, że w ich wypadku czas koherencji jest dłuższy, niż się spodziewaliśmy. Teraz widzimy, że nasze obserwacje mają solidne podstawy teoretyczne. To bardzo dobry prognostyk na przyszłość. Praca Australijczyków została opublikowana na łamach npj Quantum Information. « powrót do artykułu