Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37648
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    248

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Suplementy diety zawierające witaminę C wyraźnie osłabiają skuteczność leków przeciwnowotworowych - dowodzą naukowcy na podstawie badań na hodowlach komórkowych i zwierzętach. Odkrycie może mieć niebagatelne znaczenie dla zaleceń wydawanych pacjentom przez lekarzy. Stosowanie witaminy C (kwasu askorbinowego) jako środka wzmacniającego (lub nawet zastępującego) tradycyjne metody leczenia nowotworów od lat wzbudza kontrowersje. Zwolennicy alternatywnej terapii uważają, że związek ten, mający charakter silnego przeciwutleniacza, może poprawiać stan zdrowia pacjentów. Okazuje się jednak, że aktywność ta, na codzień korzystna dla organizmu, może znacząco pogarszać działanie wielu chemioterapeutyków. Działanie wielu leków przeciwnowotworowych opiera się na powodowaniu drobnych uszkodzeń, które stopniowo niszczą komórki nowotworowe. W tym samym czasie komórki zdrowe utrzymują się w znacznie lepszym stanie, gdyż dysponują całym szeregiem mechanizmów ochronnych. Z tego powodu od lat uważano, że kwas askorbinowy, znany ze swojej zdolności do neutralizacji wolnych rodników powstających m.in. podczas działania niektórych leków, może obniżać skuteczność tych preparatów. Najnowsze badania pokazują jednak, że opisywane zjawisko jest bardziej skomplikowane. Próbę rozwiązania zagadki podjęli naukowcy z Memorial Sloan-Kettering Cancer Center - najstarszego na świecie prywatnego szpitala onkologicznego. Zespół, prowadzony przez dr. Marka L. Heaneya, testował szeroki zakres leków stosowanych rutynowo w chemioterapii, nie tylko te działające w oparciu o wytwarzanie wolnych rodników. Pierwszy etap testu polegał na analizie skuteczności poszczególnych substancji w zwalczaniu komórek nowotworowych w warunkach laboratoryjnych. W tym celu jedną z populacji komórek hodowano w standardowych warunkach, zaś do pożywki, w której dojrzewały pozostałe, dodano kwas dehydroaskorbinowy (ang. dehydroascorbic acid - DHA) - formę witaminy C pochłanianą naturalnie przez komórki i przetwarzaną w ich wnętrzu do formy aktywnej. Przeprowadzony eksperyment wykazał, że wszystkie testowane leki, także te działające w oparciu o mechanizmy zupełnie niezwiązane z wytwarzaniem reaktywnych form tlenu (czyli wolnych rodników), działały znacznie słabiej na komórki hodowane w pożywce o podwyższonej zawartości witminy C. Skuteczność preparatów spadała średnio o 30, a nawet 70 procent. Podobne wyniki uzyskano po przeprowadzeniu badań na zwierzętach. Testy pokazały wyraźnie, że myszy karmione przed rozpoczęciem terapii podwyższoną ilością kwasu askorbinowego znacznie słabiej reagowały na leczenie, a wszczepione im komórki nowotworowe powodowały znacznie przyśpieszony rozwój choroby. Wyniki badania wydawały się potwierdzać teorię o działaniu witaminy C jako przeciwutleniacza, lecz niespodziewane osłabienie działania niektórych leków skłoniło badaczy do zdefiniowania dokładnej przyczyny tego zjawiska. Badania, w których wzięli udział naukowcy z Uniwersytetu Columbia, wykazały, że przyczyną tego efektu był w rzeczywistości wpływ DHA na mitochondria. Struktury te, pełniące funkcję centrów energetycznych komórek, biorą istotny udział w procesie apoptozy, czyli samobójczej śmierci komórek. Dzięki wykonanym eksperymentom odkryto, że kwas dehydroaskorbinowy, powstający z rozkładu aktywnej witaminy C i będący jednocześnie jej prekursorem, aktywnie przeciwdziała rozpadowi mitochondriów, tym samym powstrzymując apoptozę komórek nowotworowych. Powodowało to zwiększenie ich żywotności, prowadząc do przyśpieszenia rozwoju choroby. Sytuację pogarsza dodatkowo fakt, że komórki nowotworowe wykazują tendencję do szybszego pobierania DHA w porównaniu do komórek zdrowych. Dr Heaney tłumaczy, że oba przeprowadzone eksperymenty odzwierciedlały sytuację, w której leczony pacjent przyjmuje znaczne dawki suplementów witaminy C. Zauważyliśmy, że DHA jest formą witaminy C przyjmowaną przez komórki, a otoczenie guza umożliwia jego komórkom konwersję większej ilości witaminy C do DHA, wyjaśnia badacz. Wewnątrz komórki DHA jest ponownie przetwarzany do kwasu askorbinowego i jest tam przetrzymywany, dzięki czemu może ją ochraniać. Badacz nie zaprzecza, oczywiście, że witamina C jest korzystna dla zdrowej tkanki, gdyż chroni mitochondria i w ten sposób przedłuża życie komórek. Zaznacza jednak, że sytuacja zmienia się, gdy konieczna jest eliminacja nowotworu. Zaleca wówczas stosowanie normalnej, zdrowej diety bogatej w witaminę C, lecz przyjmowanie dużych dawek suplementów witaminy C stanowi jego zdaniem "powód do zmartwienia".
  2. Czy wirus HIV zaczął zarażać ludzi wcześniej, niż dotychczas uważano? Hipotezę taką stawiają naukowcy z University of Arizona. Ich zdaniem do rozprzestrzeniania się mikroorganizmu zaczęło dochodzić pomiędzy latami 1884 i 1924. Głównym autorem badań, które doprowadziły do tego wniosku, jest prof. Michael Worobey, ekolog i biolog ewolucyjny. Na podstawie analizy próbek zachowanych tkanek sądzi on, że wirus HIV zaczął zakażać ludzi wcześniej, niż dotychczas sądzono, zaś data uznawana dotychczas za moment pojawienia się patogenu odpowiada jedynie chwili, w której zaczął on rozprzestrzeniać się między ludźmi na masową skalę. Stało się to możliwe dzięki procesowi urbanizacji i powstawaniu pierwszych dużych miast w Afryce. Prof. Worobey i jego współpracownicy analizowali próbki pobrane z ciał pacjentów chorujących na nieznaną wówczas chorobę (dziś wiemy, że był to nabyty zespół niedoboru odporności, czyli AIDS). Dzięki zastosowaniu najnowocześniejszych znanych technik badań genetycznych naukowcy przeanalizowali m.in. dwie próbki uznawane za najstarsze preparaty zawierające materiał genetyczny HIV: materiał z biopsji węzła chłonnego wykonanej w roku 1960 roku oraz starszą o rok porcję krwi. Porównanie sekwencji informacji genetycznej, którą wirus wbudował do DNA ludzkich komórek, pozwoliło badaczom na ustalenie czasu potrzebnego na przejście całej serii mutacji prowadzących do powstania obu unikalnych szczepów. Zdaniem ekspertów z University of Arizona wspólny protoplasta wirusów, które zakaziły oboje pacjentów, powstał najprawdopodobniej około roku 1900. Jest to data o trzydzieści lat wcześniejsza od uznawanej dotychczas za prawdopodobny moment powstania pierwszego szczepu zdolnego do zakażania ludzi. Badania prof. Worobeya są pierwszymi, do przeprowadzenia których udało się pozyskać obie próbki uznawane za najstarsze na świecie preparaty zawierające ślady HIV. Kolejne zebrano dopiero w latach 70. i 80. XX wieku, gdy zespół AIDS był już zdefiniowany. Właśnie dlatego próbki z lat 1959 i 1960 są tak cenne i istotne dla naukowców. Jak tłumaczy sam prof. Worobey, po raz pierwszy byliśmy w stanie porównać dwa stosunkowo dawne szczepy HIV. Pomogły nam one ustalić precyzyjnie, jak szybko wirus ewoluował, a także solidnie ustalić, kiedy został przeniesiony na ludzi i jak szybko epidemia rozprzestrzeniała się od tego momentu, a także, jakie czynniki umożliwiły wirusowi stanie się skutecznym patogenem człowieka. Badania wskazują, że do przejścia wirusa HIV z szympansów na ludzi doszło najprawdopodobniej na terenie południowo-wschodniego Kamerunu. Jak tłumaczy prof. Worobey, mniej więcej w tym okresie powstawały na tym obszarze pierwsze miasta, takie jak należąca wówczas do Belgii stolica Demokratycznej Republiki Kongo, Kinszasa. Stosunkowo szybko, bo jeszcze przed rokiem 1960, doszło do rozprzestrzenienia się patogenu na sąsiednie kraje: Republikę Środkowej Afryki, Kongo, Gabon czy Gwineę Równikową. Świadczy o tym występujące obecnie zróżnicowanie genetyczne wirusa, pozwalające na odtworzenie trasy jego inwazji na człowieka. W tym czasie wirus wyewoluował na tyle, że jego migracja na pozostałe kontynenty była już jedynie kwestią czasu... Analiza próbek, pobranych niemal pięćdziesiąt lat temu i przechowywanych zgodnie z obowiązującymi wówczas procedurami, nie była prosta. Jak tłumaczy badacz, DNA i RNA w tych próbkach jest w naprawdę nieciekawym stanie. Jest silnie pofragmentowane, więc zamiast idealnych nici DNA lub RNA otrzymuje się bardzo pogmatwaną masę. [Wyniki naszych badań] dawały wielką satysfakcję, ale wymagało to szaleńczej ilości pracy. Dalsze plany naukowca obejmują analizę kolejnych próbek zawierających materiał genetyczny HIV i stworzenie na ich podstawie bardziej przejrzystego obrazu historii HIV. Jego zdaniem pozwoli to na precyzyjne ustalenie historii wirusa oraz momentów kluczowych dla uzyskania przez niego zdolności do wywołania pandemii. Być może badania pozwolą też na ustalenie lepszej strategii walki z patogenem: wydaje mi się, że zmiany, których doświadczyła ludzka populacja, mogła otworzyć drzwi, dzięki którym HIV się rozprzestrzenił. Jeżeli HIV ma jakikolwiek słaby punkt, najprawdopodobniej jest to jego stosunkowo niska zaraźliwość. Począwszy od lepszego zapobiegania i badań, a na szerszym stosowaniu terapii antywirusowych skończywszy, istnieje mnóstwo sposobów umożliwiających zredukowanie transmisji wirusa oraz wymuszenie jego wyginięcia. Nasze wyniki sugerują, że taki optymizm ma podstawy.
  3. Wytwarzanie kolorowych jaj jest dla samic ptaków nadludzkim (a właściwie nadptasim) wysiłkiem. Robią to, mimo że w ten sposób narażają na szwank własne zdrowie. Po co? Ponieważ ich partnerzy z większym prawdopodobieństwem zostają i opiekują się rodziną, gdy w gnieździe leżą intensywnie błękitne jaja (Behavioural Ecology and Sociobiology). Za niebieską barwę skorupki odpowiada biliwerdyna, powstająca w wątrobie z rozpadu hemoglobiny. Jest to jednak nie tylko substancja koloryzująca, ale przede wszystkim ważny przeciwutleniacz, który nie dopuszcza do uszkadzania komórek ciała przez wolne rodniki. Dlaczego niebieski wyzwala w samcach instynkty opiekuńcze? Ornitolodzy przypuszczają, że skoro samica wytwarza barwnik z antyutleniacza, pan ptak odbiera to jako wskaźnik dobrego stanu zdrowia. Judith Morales i zespół z Uniwersytetu w Vigo w Hiszpanii postanowili sprawdzić, czy samica rzeczywiście składa kolorowe jaja kosztem własnego zdrowia. Monitorowali 100 budek lęgowych w okolicach Lozoya. Do obserwacji wybrali 48 samic muchołówki żałobnej (Ficedula hypoleuca). Gdy ptaki zakończyły budowę gniazda, usuwano je z budki albo wyjmowano na chwilę i wsadzano na powrót. Chodziło o to, by wszystkie osobniki doświadczyły skutków jakiejś ludzkiej interwencji. Po skonfiskowaniu gniazda ptaki zaczynały jego odbudowę w ciągu 2 dni. Następnie badacze dokonywali pomiarów koloru złożonych jaj. Posługiwali się przenośnym spektrofotometrem. Tydzień później pobierali próbkę krwi samicy. Hiszpanie stwierdzili, że ani złożenie jaskrawoniebieskich jaj, ani konieczność odbudowy gniazda z osobna nie obniżały stężenia biliwerdyny we krwi. Łączne działanie obu tych czynników było już jednak szkodliwe dla zdrowia. W przyszłości naukowcy sprawdzą, jak niski poziom przeciwutleniacza wpływa na szanse przeżycia samicy i jej potomstwa. Morales podejrzewa, że podobny los spotyka nie tylko muchołówki, ale i inne ptaki, które składają błękitne jaja i parami opiekują się młodymi.
  4. Zestresowani ludzie robią się bardziej przesądni. Nie tylko zaczynają wierzyć w skuteczność rytuałów, ale i w prawdziwość teorii spiskowych (Science). Poczucie braku kontroli nad własnym życiem skłania ich do porządkowania świata w inny sposób, na własną rękę. W im mniejszym stopniu ludzie kontrolują swoje życie, tym bardziej desperacko usiłują odzyskać nad nim władzę poprzez swego rodzaju gimnastykę umysłową – wyjaśnia profesor Adam Galinsky z Northwestern University. Czasem prowadzi to na manowce, kiedy widzi się rzeczy, których naprawdę nie ma, ale najważniejszy cel zostaje osiągnięty: nie ma już strachu przed brakiem wpływu na cokolwiek. W ramach pierwszego z eksperymentów połowę ochotników poproszono o przypomnienie sobie sytuacji braku kontroli, np. podczas wypadku samochodowego, ciężkiej choroby kogoś bliskiego itp. Potem wolontariusze mieli powiedzieć, czy widzą jakiś obraz w schematach składających się z rozproszonych kropek. W połowie wzorów punkty były rozmieszczono całkowicie przypadkowo, w innych układały się w coś znanego, np. krzesło, łódź albo planetę. Amerykanie uważają, że naturalna tendencja do tworzenia iluzji w momentach czy okresach nasilonego stresu napędza obecny kryzys ekonomiczny. Poczucie braku kontroli skłania bowiem, co było wyraźnie widoczne podczas badań, do podejmowania niewłaściwych decyzji inwestycyjnych. Naukowcy z University of Texas i Northwestern University tłumaczą, że próbujemy sobie poradzić z bezradnością, nieświadomie doszukując się jakiegokolwiek porządku. Często w okolicznościach, gdzie go w ogóle nie ma. W drugim ze scenariuszy badawczych ochotnicy odczytywali jeden z dwóch nagłówków: Trudne czasy dla inwestorów (dosł. żegluga po burzliwym morzu) lub Sprzyjające czasy dla inwestorów (dosł. żegluga po spokojnych wodach). Potem zapoznawali się z listą stwierdzeń na temat dwóch firm. W pierwszej wymieniano 16 pozytywów i 8 negatywów, a w drugiej 8 plusów i 4 minusy. Chociaż stosunek pozytywów do negatywów był w obu taki sam, gdy ochotników pytano, w którą, jeśli w ogóle, firmę chcieliby zainwestować, ci od ciężkich czasów dla rynku finansowego rzadziej wybierali 2. przedsiębiorstwo. Kiedy badanych poproszono o przypomnienie sobie pozytywnych i negatywnych informacji na temat obu podmiotów, zastraszeni inwestorzy przeszacowywali liczbę minusów powiązanych z drugą firmą. W niespokojnych czasach wszyscy stają się nieracjonalni. Dotyczy to zarówno laików, jak i profesjonalistów. Warto to mieć na uwadze, obserwując zachowanie maklerów i innych uczestników rynku.
  5. Inżynierowie z brytyjskiego Narodowego Laboratorium Fizycznego skonstruowali termometr do mierzenia temperatur, które powstają podczas eksplozji. Termometr składa się ze światłowodu zamkniętego w stalowej tubie, której jeden koniec jest wykorzystywany do pomiaru temperatury. Dotychczas nie istniało urządzenie, które byłoby w stanie zmierzyć temperaturę i jednocześnie przetrwać eksplozję. Podczas wybuchu powstaje fala uderzeniowa, wysoka temperatura i wydzielana jest różnego rodzaju materia, np. sadza, które mogą zniszczyć termometr bądź zafałszować wyniki - mówi Gavin Sutton, jeden z twórców termometru. Do tego typu pomiarów można wykorzystać też laser, jest to jednak metoda droga i trudna w użyciu. Stąd konieczność opracowania odpornego i wiarygodnego termometru wielokrotnego użycia. Próbowano wykorzystać pirometr, który na odległość mierzy emisję cieplną, jednak urządzenie takie nie rejestruje dobrze gradientu temperatur w centrum. Potrzebowaliśmy czegoś w samym centrum eksplozji - mówi Sutton. Rozwiązaniem okazała się stalowa tuba wypełniona piaskiem, wewnątrz której znalazł się światłowód o przekroju 0,4 milimetra. Podczas eksplozji fala elektromagnetyczna przedostaje się do światłowodu i wędruje nim w głąb tuby. Na końcu światłowód rozdziela się na cztery części, z których każda jest w stanie przesłać falę o określonej długości. Cztery końcówki są połączone do urządzeń, które konwertują falę elektromagnetyczną na napięcie. Dzięki temu, że urządzenie jest najpierw kalibrowane w znanych temperaturach, uczeni wiedzą, jakie napięcie odpowiada jakiej temperaturze, więc łatwo mogą przeliczyć uzyskane wyniki. Termometr jest w stanie wykonać 50 000 pomiarów w ciągu sekundy, dzięki czemu specjaliści uzyskują szczegółowe dane o zmianach temperatury podczas eksplozji. Testy laboratoryjne wykazały, że urządzenie jest w stanie przetrwać bez najmniejszych uszkodzeń wybuchy, podczas których temperatury przekraczają 2700 stopni Celsjusza. Teraz niezwykły termometr czekają testy polowe i praca ze znacznie potężniejszymi eksplozjami.
  6. Allstate Corp., firma specjalizująca się w ubezpieczeniach komunikacyjnych, chce sprawdzić, czy gry komputerowe uczynią z osób po 50. roku życia lepszych kierowców. Jeśli odpowiedź będzie brzmiała "tak", to graczom zostaną zaoferowane zniżki ubezpieczeniowe. W ramach programu pilotażowego InSight przedsiębiorstwo zaoferuje 100 000 swoich klientów w wieku 50-75 lat gry komputerowe. Jej twórca, firma Posit Science, będzie w stanie sprawdzić, ile czasu przed ekranem komputera spędzi każdy z graczy. Później liczba wypadków, w których uczestniczyły osoby grające, zostanie porównana z liczbą wypadków wśród niegrających. Gry, którymi będą się bawić badani, to nie symulacje jazdy samochodem. Zostały one zaprojektowane tak, by poprawiać pogarszające się z wiekiem zdolności poznawcze i czujność. Na przykład grając w "Jewel Diver" użytkownik musi zebrać jak najwięcej diamentów. Kamienie pokazują się tylko przez chwilkę na ekranie, a później toną w wodzie i zostają ukryte pod jedną z pływających na dnie rybek. Gdy ryby przestają się poruszać, gracz musi kliknąć na tę, pod którą jest diament. Z czasem gra staje się coraz trudniejsza, pojawia się coraz więcej ryb. Allstate wybrało gry firmy Posit Science, gdyż firma ta od 9 lat prowadzi badania nad technologiami poprawiającymi pracę mózgu u starszych osób. Jak zauważa Tom Warden z Allstate, osoby w wieku 50-60 lat powodują najmniej wypadków. Jednak statystyki pokazują, że liczba wypadków, w których uczestniczą, zaczyna rosnąć u 65-latków.
  7. Ambicje matek powodują, że ich córki są pewniejsze siebie. Badania naukowców z University of London objęły ponad 3 tys. dzieci (wszystkie urodziły się w 1970 roku). Okazało się, że dziewczynki, których matki wiązały z nimi duże nadzieje, po przekroczeniu trzydziestki doceniały swoją wartość i wierzyły, iż sprawują kontrolę nad swoim życiem (British Journal of Educational Psychology). Oczekiwania matek odnośnie do dalszej edukacji po ukończeniu przez córki 10. r.ż. wpływały na ich samoocenę w dorosłości, podobnego związku nie zaobserwowano zaś w przypadku chłopców. Niestety, wiara w możliwości dziecka nie oddziaływała już na zarobki potomstwa płci żeńskiej. Kiedy dzieci skończyły 10 lat, czyli w roku 1980, zespół dr Eirini Flouri z Instytutu Pedagogiki pytał matki o wiek, w którym, wg nich, ich dziecko skończy szkołę: czy będzie miało 16, 17, a może 18 lat. Uznano to za miarę wiary w jego możliwości. Po kolejnych 20 latach dokonano oceny pewności siebie 30-latków. Podczas dokonywania porównań kontrolowano kilka czynników, m.in. iloraz inteligencji dziecka, a potem dorosłego, stan posiadania jego rodziców, uzyskane ostatecznie wykształcenie, status społeczny czy strukturę rodziny pochodzenia. Mając takie same oczekiwania w stosunku do chłopców i dziewczynek, matki mogą w większym stopniu stymulować osiągnięcia córek. Niewykluczone, że lepszemu wykształceniu płci żeńskiej przypisują większe znaczenie. Może być też tak, że córki po prostu naśladują ambitne matki i dzięki temu udaje im się sporo osiągnąć. Jak widać, rodzic tej samej płci silnie wpływa na rozwój dziecka. Kairen Cullen, rzeczniczka Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego, uważa, że ciekawie byłoby sprawdzić, jaki efekt mogą wywoływać oczekiwania ojca. Mam przeczucie, że oddziałują one na obie płcie.
  8. Dwuletnie wieloośrodkowe studium prowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Utah wykazało, że suplementy diety używane powszechnie w celu zapobiegania zanikowi chrząstek stawowych mają skuteczność porównywalną z placebo. Badacze analizowali dwa popularne preparaty stosowane w celu zapobiegania degeneracji chrząstek stawowych m.in. w przebiegu zapalenia stawów: glukozaminę oraz siarczan chondroityny. Jako metodę oceny stopnia uszkodzenia połączeń pomiędzy kośćmi wybrano analizę zdjęć rentgenowskich. Najważniejszym parametrem ocenianym w tym badaniu była odległość pomiędzy najbliższymi fragmentami dwóch sąsiednich kości w obrębie pojedynczego stawu - im jest ona mniejsza, tym głębsze jest upośledzenie struktury chrząstki stawowej. Zapalenie stawów jest uznawane za chorobę cywilizacyjną, dotyka bowiem aż kilkuset tysięcy Polaków i około jednego procenta populacji państw uprzemysłowionych. Jedną z najpopularniejszych metod leczenia objawów tego schorzenia jest przyjmowanie suplementów diety zawierających składniki występujące obficie w tkance chrzęstnej. Wcześniejsze, trwające 18 miesięcy badania wykazały, że preparaty glukozaminy oraz siarczanu chondroityny, wbrew obiegowej opinii, nie zapobiegają bólowi związanemu z rozwojem choroby. Ich ogólna skuteczność była porównywalna z placebo, lecz u niektórych pacjentów stwierdzono wyraźne złagodzenie objawów. Skłoniło to badaczy do przeprowadzenia kolejnych testów, które miały stwierdzić, czy jest to tylko efekt zmiany nastawienia pacjenta do leczenia, czy rzeczywiście dochodzi u nich do odbudowy tkanki. Autorem nowej serii eksperymentów jest prof. Allen D. Sawitzke, specjalista z zakresu reumatologii. Naukowiec zaobserwował, że po przedłużeniu stosowania analizowanych preparatów o dwa lata żaden z nich nie pozwolił na obniżenie stopnia zaniku chrząstek stawowych w stopniu istotnym dla stanu klinicznego pacjenta. Interpretacja wyników jest jednak wyjątkowo trudna, gdyż nawet wśród pacjentów z grupy "leczonej" placebo zanik chrząstek stawowych był dwukrotnie wolniejszy od spodziewanego. Minimalną poprawę kondycji stawów przynosiło jedynie przyjmowanie glukozaminy, lecz przynosiła ona pewną ulgę wyłącznie pacjentom cierpiącym na stosunkowo łagodne zapalenie. Co ciekawe, chorym nie pomógł także popularny lek przeciwzapalny, celecoxib, a najgorsze rezultaty przynosiło, paradoksalnie, stosowanie glukozaminy razem z siarczanem chondroityny. Wyniki badań są jasne: ani suplementy diety, ani celecoxib nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Zdjęcia rentgenowskie 581 kolan mówią same za siebie.
  9. Rozmiary ciała dziewczynek w momencie urodzenia, szczególnie jego długość, wykazują zbieżność z ryzykiem zapadnięcia w dorosłym życiu na raka piersi - twierdzą naukowcy na łamach czasopisma PLoS Medicine. Autorami odkrycia są naukowcy z Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej. Niektórzy badacze już wcześniej starali się odnaleźc podobny związek, lecz wyniki badań nie były spójne. Próby podsumowania zebranych informacji podjął się zespół prowadzony przez prof. Isabel dos Santos Silva. Badacze postanowili sprawdzić po raz kolejny, czy wzrost dziecka, będący do pewnego stopnia odzwierciedleniem warunków, w jakich dorastało ono jako płod, jest zbieżne z ryzykiem zachorowania. Istotnym elementem badania było także skorygowanie danych o inne czynniki ryzyka zachorowania. Wykonane studium miało charakter metaanalizy, tzn. podsumowania innych badań. Badacze zebrali informacje na temat grupy sześciuset tysięcy kobiet zamieszkujących głównie kraje rozwinięte (w tym 22058 chorych), których losy śledzono w trzydziestu dwóch innych analizach. Tym razem jednak, w przeciwieństwie do poprzednich badań, odrzucono informacje o wzroście dziecka pochodzące od matek - do badania zakwalifikowano wyłącznie dane udokumentowane w kartotekach szpitalnych. Po odrzuceniu mało wiarygodnych informacji oraz uwzględnieniu dodatkowych czynników ryzyka stało się jasne, że zwiększenie masy urodzeniowej dziecka o każde pół kilograma zwiększało ryzyko zachorowania o 7%. Istotnym czynnikiem był też obwód czaszki, lecz najsilniejszy wpływ na prawdopodobieństwo zapadnięcia na raka piersi wydaje się mieć wzrost dziecka mierzony w momencie urodzenia. Prof. dos Santos Silva omawia uzyskane wyniki: nasze badanie wskazuje, że rozmiary w momencie urodzenia są wskaźnikiem podatności na raka piersi w dorosłym życiu, przynajmniej w krajach rozwiniętych. Związek rozmiarów ciała i raka piersi był w dużym stopniu niezależny od znanych czynników ryzyka. Zdaniem badaczki wyjaśnienie zaobserwowanej zależności nie jest łatwe: niewiele wiadomo na temat wpływu środowiska otaczającego płód na rozwój choroby w późniejszym życiu. Potrzebne są dalsze badania, które wyjaśnią mechanizmy biologiczne stojące za tym związkiem.
  10. Moda na żywność organiczną, tzn. powstającą bez stosowania sztucznych dodatków, opanowała już wiele krajów. Idea ta ma wiele zalet, lecz istotną wadą jest podwyższone ryzyko skażenia mikrobiologicznego. Aby uniknąć dodawania środków bójczych, naukowcy proponują bombardowanie pożywienia elektronami. Jeszcze kilka lat temu produkty organiczne były sprzedawane wyłącznie w małych sklepikach, a dostawcy tego typu pożywienia byli często uważani za ekscentryków. Z biegiem czasu okazało się jednak, że popyt na te produkty zaczął znacząco się rozrastać. Wraz z nadejściem mody na żywność bez dodatku syntetycznych środków ochrony roślin okazało się jednak, że zarówno na powierzchni pędów, jak i w głębi nasion przeżywa ogromna ilość mikroorganizmów. Część z nich jest potencjalnie szkodliwa dla człowieka, przez co poszukiwanie rozwiązania tego problemu było niemal konieczne. Z odpowiedzią na zapotrzebowanie przyszli naukowcy z Instytutu Wiązek Elektronowych i Technologii Plazmowej należącego do Instytutu Fraunhofera. Jak tłumaczy jeden z naukowców biorących udział w badaniach, dr Olaf Röder, jeśli plony zbóż poddają się chorobie, dzieje się tak zwykle z powodu mikroskopijnych grzybów i zarodników obecnych na zewnętrznej powierzchni oraz w łupinach nasion. Zamiast używać środków chemicznych w celu usunięcia tych zarodników, zastosowaliśmy przyśpieszone elektrony. Zasada opracowanej technologii jest prosta: wysyłane przez odpowiedni aparat cząstki mają wysoką energię kinetyczną, dzięki czemu potrafią niszczyć wiązania chemiczne wchodzące w skład cząsteczek należących do ciała grzyba. Co jest jednak ważne, dzieje się to bez podnoszenia temperatury dezynfekowanego materiału, dzięki czemu wpływ na smak produktu jest znacznie mniejszy, niż w przypadku dezynfekcji przez gotowanie. Naukowcy z Instytutu Fraunhofera wybudowali już prototypową stację oczyszczania żywności organicznej. Jest ona zdolna przyjąć trzydzieści ton nasion w ciągu godziny. Bardzo istotną zaletą stosowanego w niej procesu technologicznego jest precyzja. Dawka energii przenoszonej przez elektrony jest dobrana tak, by docierały one wyłącznie do zewnętrznych warstw nasion. Dzięki temu materiał siewny zachowuje pełną zdolność do kiełkowania, pozwalając nie tylko na jego spożywanie, ale także na wykorzystanie podczas kolejnego sezonu wegetacyjnego.
  11. Akademicy z University of Michigan nie ustają w wysiłkach na rzecz udoskonalania układów scalonych. Przed niemal rokiem informowaliśmy o ich oprogramowaniu, które wyszukuje błędy w chipach i proponuje sposoby ich naprawy. Teraz czas na technologię, dzięki której unikniemy problemów z komputerem, w którym znalazł się wadliwy procesor. Firmy produkujące układy scalone są w stanie wyłapać poważniejsze błędy. Ale niemożliwe jest sprawdzenie wszelkich rodzajów operacji, jakie może wykonywać procesor, dlatego też do klienta mogą trafić kości, które będą ulegały awariom w pewnych nietypowych sytuacjach. Uczeni z University of Michigan chcą uchronić użytkowników przed tego typu niespodziankami dzięki wirtualnemu "płotowi", który zabezpieczy układ. Pomysł naukowców polega na zapisaniu w maleńkim monitorze dołączanym do układu scalonego informacji o wszystkich bezpiecznych scenariuszach jego wykorzystania. Te bezpieczne scenariusze to nic innego jak testy, które układ scalony przechodzi przed opuszczeniem fabryki. Podczas tych testów sprawdzanych jest co prawda stosunkowo niewiele konfiguracji procesora, ale są to takie konfiguracje, w których w praktyce układ znajduje się przez 99,9% swojego czasu pracy. Zadaniem opracowanego przez University of Michigan zabezpieczenia, zwanego semantycznym strażnikiem (Semantic Guardian), jest reagowanie w momencie, gdy kość znajdzie się w nieprzetestowanej konfiguracji. Wówczas praca procesora jest spowalniana, przełączany jest on w "bezpieczny tryb". Innymi słowy, strażnik traktuje wszystkie nieprzetestowane konfiguracje jako stan potencjalnie niebezpieczny. Valeria Bertacco, profesor na Wydziale Inżynierii Elektrycznej i Nauk Komputerowych, zapewnia: Użytkownik nawet nie zauważy, że procesor został przełączony w tryb bezpieczny. Będzie się to zdarzało rzadko i stan taki potrwa bardzo krótko, tak, by kość przeprowadzić przez nieznane terytorium. Później z powrotem przełączy się ona w zwykły tryb. Układ w trybie bezpiecznym wykonuje wszelkie zadane mu operacje, czyni to jednak wolniej. Pani profesor porównuje technologię do motocyklisty, który jadąc szosą trafia nagle na pełną dziur, polną drogę. Otrzymuje wówczas rower, dzięki któremu może bezpiecznie przejechać. Co więcej technologia z Michigan może powstrzymać też przyszłe zagrożenie ze strony cyberprzestępców. Kris Kaspersky zapowiada, że podczas konferencji Hack in the Box zaprezentuje niezależny od systemu operacyjnego sposób ataku na błędy w układzie scalonym.
  12. Naukowcy pracujący pod przewodnictwem archeologa Francka Goddio znaleźli ostatnio czarę z najstarszą znaną inskrypcją dotyczącą Chrystusa. Uważa się, że naczynie ulepiono między końcem II w. p.n.e. a początkiem I w. n.e. Gdyby wspomniany Chrystus był Jezusem z Biblii, oznaczałoby to, że we wspomnianym okresie chrześcijaństwo i wyznania pogańskie mocno się mieszały. Na misie, z wyglądu przypominającej głęboką filiżankę z uchem, widnieje bowiem napis: "DIA CHRSTOU O GOISTAIS". Można go przetłumaczyć na dwa sposoby. Wykonane przez Chrystusa magika lub magia dzięki Chrystusowi. Z dużym prawdopodobieństwem może to być odniesienie do Jezusa, ponieważ był on niejako przedstawicielem nurtu białej magii – twierdzi Goddio. Czarę znaleziono w czasie podwodnych wykopalisk w porcie aleksandryjskim. Boddio i egiptolog David Fabre sądzą, że mag przepowiadał przyszłość, posiłkując się glinianym naczyniem podczas odprawiania rytuału. W ewangelii św. Mateusza wspomina się przecież Mędrców (dosłownie magów), którzy byli, zdaje się, postaciami dość popularnymi w starożytności. Fabre dodaje, że misa przypomina czarę widniejącą na dwóch wczesnoegipskich statuetkach ceramicznych, przedstawiających rytuał wieszczenia. W Mezopotamii już od 3 tysiąclecia p.n.e. profeci przepowiadali ludziom przyszłość, wkrapiając olej do czary z wodą. Interpretacji dokonywali w oparciu o opis zamieszczony w podręczniku. W tym czasie wpadali w trans. Pojawiały im się bóstwa lub byty nadprzyrodzone, które prosili o udzielenie odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości. Mag będący właścicielem znalezionej w Aleksandrii misy mógł potwierdzać swoje wyjątkowe zdolności, wypowiadając inwokację do Jezusa. Niewykluczone, że Chrystus był znany w tym mieście ze swoich cudów, takich jak zamiana wody w wino, uzdrowienia, rozmnożenie chleba czy wreszcie zmartwychwstanie. Wyjaśnienie Goddio i Fabre'a nie jest jedyne. Inni specjaliści nie omieszkali również wypowiedzieć się w tej sprawie. I tak Bert Smith, profesor archeologii klasycznej z Uniwersytetu w Oksfordzie, przypuszcza, że naczynie zostało wyprodukowane przez jakiegoś Chrestosa, który podarował je stowarzyszeniu religijnemu o nazwie Ogoistais. Klaus Hallof z Berlin-Brandenburg Academy nie wyklucza takiej interpretacji, tylko nieco ją uzupełnia. Wg niego, ugrupowanie takie czciłoby bogów greckich i egipskich, np. Hermesa, Atenę i Izydę. Poza tym historycy z tego samego okresu, Pauzaniasz czy Strabon, rzeczywiście wspominali o bóstwie imieniem Osogo lub Ogoa. Niewykluczone zatem, że misa odwołuje się zarówno do niego, jak i do Chrystusa.
  13. Doktor Adam Tofilski z Katedry Sadownictwa i Pszczelarstwa Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie zauważył niezwykłe zachowania brazylijskich mrówek Forelius pusillus. Zwierzęta te popełniają samobójstwo dla dobra mrowiska. O zachodzie słońca część mrówek pozostaje poza mrowiskiem po to, by zapieczętować otwór prowadzący do jego wnętrza. Zabezpieczają w ten sposób mrowisko przed intruzami, ale same nie dożywają poranka. Samobójstwa wśród zwierząt - pszczół, os czy mrówek - obserwowano już wcześniej, ale dochodziło do nich tylko wówczas, gdy zwierzęta były atakowane. Doktor Tofilski jest pierwszym naukowcem, który zauważył przypadek samobójstwa dla dobra grupy. Wraz ze swoim współpracownikiem, Francisem Ratnieksem z University of Sussex, zauważa, że w kolonii składającej się z wielu tysięcy robotnic, utrata niewielkiej ich części w imię poprawienia bezpieczeństwa gniazda może być opłacalna. Naukowcy sugerują, że do zatkania otworu mogą być delegowane osobniki stare i chore. Z kolei Michael Kaspari z University of Oklahoma, zauważa, że nawet młode sprawne osobniki mogą zginąć z wyczerpania, gdy po pracy zostaną odcięte od zapasów żywności.
  14. Podczas gdy uprzejme roboty częstują odwiedzających czekoladą i rozlewają szampana, tresowane metodą odmawiania smakołyków bakterie rozkładają fenol. W pobliżu słychać zespół odkurzaczy sprzed kilkunastu lat, które wcale nie trafiły do muzeum czy dziwacznej orkiestry, ale zostały wykorzystane w aparaturze do oczyszczania powietrza. Dzwonią zamrażane w ciekłym azocie dzwonki, a śmiałkowie próbują, jak smakuje wypełnienie chromatografu. Ponoć białe do złudzenia przypomina proszek do prania, tylko kto go skosztował, by mieć jakąś podstawę do porównań. Praca wre we wszystkich zakamarkach. Nikt i nic się nie obija. Tak właśnie można opisać atmosferę piątkowego wieczoru, a właściwie nocy – Małopolskiej Nocy Naukowców. Sport i ciesielka w wydaniu "robo" Roboty coraz bardziej przypominają ludzi. Jako że podzielają zainteresowania naczelnych, lubią się bawić i współzawodniczyć. Nie dziwi więc, że w Instytucie Technologii Maszyn i Automatyzacji Produkcji Politechniki Krakowskiej można było podziwiać zmagania w sumo. Zgodnie z zasadami, odbywały się one w kole, z którego cyfrowi zawodnicy próbowali się wypchnąć. Jedyne odstępstwo polegało na tym, że nie było ich dwóch, tylko trzech. Niewykluczone jednak, że nadprogramowa maszyna to zaangażowany sędzia, który nie mógł oprzeć się pokusie i by niczego nie przeoczyć, także włączył się do gry. Tuż za areną ustawiono dwa duże roboty japońskiej firmy Kawasaki. Jeden nalewał do plastikowych kubeczków napoje wyskokowe, co na pewno poprawiało humor zgromadzonej publiczności. Z myślą o niezdecydowanych nadano mu dwa imiona: Marysia lub Marcela. Drugi, bezimienny, zajmował się czymś dziecinnie łatwym dla człowieka, ale już nie dla maszyny, a mianowicie układaniem 6-elementowych puzzli. Kartki z nazwą i logo Instytutu nie pocięto na kwadraty czy prostokąty, by zadanie nie było zbyt banalne. Autorzy oprogramowania, studenci, wyjaśniali, że robotowi można podbierać już ułożone elementy. Wtedy sięgnie po nie jeszcze raz. Pod warunkiem, że wcześniej nie zakończył działania. Układanie przebiega sprawnie dzięki zwisającej z sufitu kamerze. Kawasaki wytwarza wiele rodzajów kiści, czyli uchwytów, dlatego roboty mogą wykonywać różne zadania. Wszystko zależy od zastosowanego oprogramowania. Czemu nie miałyby więc rozdawać czekolady? Wkład człowieka ogranicza się w takim przypadku do uzupełniania słodkiego zapasu. Choć ukryte w rogu, stanowisko cukiernicze było odwiedzane bardzo chętnie, a wiele osób odruchowo dziękowało uprzejmej maszynie. Nad jej pracą czuwał kompaktowy kontroler, współpracujący z jednostkami o udźwigu do 10 kg i zasięgu 1550 mm. Waży on dość dużo, bo 30 kilogramów. Odbiera i wysyła 32 sygnały (istnieje możliwość rozbudowy do 96). Wielkość maksymalna jego pamięci to 4MB. Projektanci kontrolera zdecydowali się na zamkniętą obudowę z systemem pośredniego chłodzenia. Sporo, zwłaszcza młodych, miłośników nauki chciało popróbować swoich sił w programowaniu. Dzierżąc w rękach Teach Pendant z kolorowym ekranem LCD z matrycą dotykową, starali się jak najszybciej wprowadzić dane. Układ klawiszy został zresztą zoptymalizowany właśnie pod tym kątem. W wydzielonej części dużej hali wyeksponowano też inne ciekawe projekty studenckie, np. makietę inteligentnego domu oraz wygrawerowane w drewnianych klockach ślimaki.
  15. Podboje ery wikingów nie były napędzane chęcią zdobycia nowych terytoriów, lecz... żon (Antiquity). James Barret z Cambridge University opowiada, że zwyczaj zabijania noworodków płci żeńskiej doprowadził do niedoboru skandynawskich kobiet. Trzeba więc ich było szukać gdzie indziej. A że siłą... Wybiórcze zabijanie noworodków płci żeńskiej jako część pogańskich praktyk skandynawskich zostało utrwalone w źródłach datowanych na późne średniowiecze, np. w islandzkich sagach. Chcąc wzmocnić proponowane przez siebie wyjaśnienie przebiegu zdarzeń historycznych, Barret przeanalizował alternatywne hipotezy. Wszystko po to, by je ostatecznie odrzucić. Jedna z teorii wskazuje jako przyczynę ery wikingów (koniec VIII-połowa XI w.) udoskonalenie technik żeglowania. Archeolog udowadnia jednak, że migracja ze Skandynawii na Wyspy Brytyjskie odbywała się już w V i VI wieku. Charakterystyczna łódź wikingów umożliwiła podboje, ale nie uruchomiła fatalnego dla okolicznych ludów ciągu wydarzeń. Co więcej, naukowiec twierdzi, że podróż drogą morską z Norwegii do Irlandii nie jest długa i przy możliwościach ówczesnych szkutników zajęłaby około tygodnia. Wojownicy byliby więc w stanie najechać Irlandię dużo wcześniej, niż to w rzeczywistości zrobili. Barret wykluczył też inne przyczyny, m.in. zmiany klimatyczne, przeludnienie czy względy ekonomiczne. Dziwne jest też to, że większość zrabowanych dóbr (metale szlachetne, doskonałej jakości tkaniny i biżuterię) odnajdowano potem w grobach wojowników. Jak gdyby nie były im potrzebne w doczesnym życiu. Przekazy nordyckie wskazują, że Skandynawowie często tworzyli bractwa militarne i prowadzili taki tryb życia, zanim nie mogli założyć domu i znaleźć sobie żony (co stanowiło wyznacznik pozycji społecznej). Mężczyźni angażowali się w wojny z powodu honoru i przekonań religijnych. Wierzyli, że świat począł się z lodowatej pustki i zakończy się w ogniu ostatecznej bitwy. Mimo że je zabijali tuż po urodzeniu, wikingowie ponoć bardzo cenili kobiety. Urządzali im np. uroczyste ceremonie pogrzebowe na morzu. Potwierdza to zatopiona łódź o nazwie Oseberg, gdzie znaleziono dwa żeńskie szkielety i sporo bogactw. To jeden z najważniejszych pochówków ery wikingów.
  16. Profesor Michael Benton wraz ze swoimi kolegami z University of Bristol, postanowił rzucić nieco światła na to, w jaki sposób postrzegamy dinozaury. Okazuje się, że ich droga do dominacji nad światem nie była wcale łatwa. Olbrzymie rozmiary dinozaurów, takich jak np. Tyrannosaurus rex, powodują, że ludziom wydaje się, iż w tych zwierzętach było coś, co predestynowało je do władzy nad Ziemią - mówi Steve Brusatte, współpracownik Bentona. Tymczasem okazuje się, że zdominowanie świata zwierzęcego przez dinozaury było długim i skomplikowanym procesem. Od chwili pojawienia się tych zwierząt na Ziemi, do momentu, w którym opanowały planetę, minęło co najmniej 30 milionów lat. Ważnym wnioskiem z nowych badań jest stwierdzenie, że dinozaury wyewoluowały w swoje klasyczne role - wielkich drapieżników czy długoszyjnych roślinożerców - na długo przed rozprzestrzenieniem się po Ziemi i zróżnicowaniem się na liczne gatunki, które obecnie znamy. Co więcej, dinozaury przeżyły co najmniej dwa wielkie okresy wymierania. Pierwszy z nich nastąpił 228 milionów lat temu, zaledwie 2 miliony lat po pojawieniu się tych zwierząt. Wówczas, w triasie, wyginęło 35% gatunków zwierząt. Dzięki temu roślinożerne dinozaury mogły zająć opustoszałe nisze. Przez kolejne miliony lat roślinożercy mogli żyć stosunkowo spokojnie. Jednak około 200 milionów lat temu doszło do kolejnego wielkiego wymierania. Zniknęło wówczas około połowy gatunków, a to z kolei pozwoliło na szybką ekspansję dużych mięsożernych dinozaurów.
  17. Na blogu What They Play ukazała się informacja, jakoby w 2011 roku miała zadebiutować kolejna konsola firmy Nintendo. Przypomnijmy, że obecna, Wii, to wielki przebój, który sprzedaje się znacznie lepiej niż konsole gigantów - Sony i Microsoftu. Autorzy bloga piszą: "z wielu źródeł w przemyśle zajmującym się rozwojem gier słyszeliśmy, że Nintendo już dokonuje wstępnych prezentacji swojej nowej prototypowej konsoli do gier. Prawdopodobnie trafi ona na rynek w 2011 roku. "Wii HD", bo tak jest nieoficjalnie nazywane nowe urządzenie, ma być prawdziwą konsolą kolejnej generacji, a nie prostym odświeżeniem Wii. Warto tutaj zauważyć, że dzięki sukcesowi Wii Nintendo jest w stanie przeznaczyć znaczne kwoty na prace badawczo rozwojowe. Jeszcze w 2003 roku na R&D japońska firma wydała 34 miliony dolarów. Suma ta stopniowo rosła, by w 2006 osiągnąć poziom 103 milionów, a w kolejnym roku budżet na badania zwiększono ponadtrzykrotnie i wyniósł on 370 milionów USD. Miłośnicy Nintendo nie będą jednak musieli czekać aż trzy lata, by nabyć nową konsolę. Nieoficjalnie mówi się bowiem, że jeszcze w bieżącym roku może zadebiutować kolejna wersja innego przeboju japońskiej firmy - przenośnej konsoli DS.
  18. Już wkrótce diagnozowanie wielu chorób może stać się tak proste i szybkie jak przeprowadzenie testu ciążowego. Naukowcy z University of Leeds opracowali bioczujnik, który wykorzystuje przeciwciała do wykrywania biomarkerów charakterystycznych dla różnych schorzeń. Dotychczas przeprowadzone próby wykazały, że nowy test jest w stanie zdiagnozować raka jajników, prostaty, udar, stwardnienie rozsiane, choroby serca i infekcje grzybami. Uczeni sądzą również, że uda się wykrywać gruźlicę i HIV. Nowa technologia powstała w ramach europejskiego programu ELISHA. Jednym z jego koordynatorów jest doktor Paul Millner z University of Leeds. Stwierdził on: Sądzimy, że będzie to nowa generacja testów. Każde badanie możemy teraz przeprowadzić szybciej, taniej i łatwiej niż pozwalają na to obecnie stosowane metody. Obecnie do wykrywania wielu chorób używa się testu ELISA (Enzyme Linked Immunosorbant Assay), który został opracowany w latach 70. ubiegłego wieku. Test trwa około 2 godzin, jest drogi i może być przeprowadzany tylko przez specjalistę. Tymczasem technologia stworzona w Leeds umożliwia poznanie wyników testu już w ciągu kwadransa, a do jego przeprowadzenia wykorzystywane jest urządzenie wielkości telefonu komórkowego, w którym można zmieścić różne czujniki, w zależności od testowanych chorób. Opracowaliśmy prosty instrument, który pozwala na łatwe i zrozumiałe użycie bioczujników. To coś podobnego do powszechnie stosowanych glukometrów - zapewnia Millner.
  19. Radioaktywny jad skorpiona przechodzi właśnie testy kliniczne w roli lekarstwa na nowotwory, w tym złośliwe guzy mózgu. Naukowcy z firmy TransMolecular zauważyli, że po wstrzyknięciu do organizmu nietoksyczny ekstrakt z jadu wyszukuje wadliwe komórki i się z nimi wiąże. Wcześniejsze napromieniowanie cząsteczek powoduje, że radioterapia prowadzona jest od środka, a nie z zewnątrz przez naświetlanie, w dodatku obejmuje wyłącznie chore komórki. Związkiem ekstrahowanym z jadu skorpiona Leiurus quinquestriatus jest białko. Odrzuca się zaś neurotoksyny, przez które zwierzę zostało owiane atmosferą złej sławy. Sprawiają one bowiem, że mieszkaniec Bliskiego Wschodu dysponuje drugim pod względem siły działania jadem wśród skorpionów. Podczas eksperymentów laboratoryjnych peptyd skutecznie niszczył komórki nowotworów piersi, skóry, mózgu i płuc, nie uszkadzając przy tym zdrowej tkanki. Wygląda to tak, jakby guzy zbierały szkodliwą dla nich substancję – wyjaśnia Michael Egan. Na początku nie było wiadomo, czy białko będzie w stanie dostarczyć do guza odpowiednią dawkę promieniotwórczego pierwiastka. By się o tym przekonać, zespół badaczy związał je z izotopami jodu. W zeszłym roku onkolodzy wstrzyknęli taki "koktajl" 59 osobom z nieoperowalnymi guzami mózgu. Do teraz wszyscy zmarli, ale pacjenci z najwyższą dawką żyli średnio o 3 miesiące dłużej. Niedawno eksperci z Uniwersytetu w Chicago zaczęli wprowadzać białko do krwioobiegu chorych z różnymi typami złośliwych nowotworów mózgu. W ten sposób Amerykanie będą mogli sprawdzić, czy testowana substancja zabije zarówno pierwotne ogniska, jak i przerzuty.
  20. Naukowcy z University of Calgary dowodzą, że za pomocą stosunkowo prostego urządzenia można wychwytywać dwutlenek węgla prosto z powietrza. Początkowo uznaliśmy, że wyłapywanie dwutlenku węgla z powietrza, gdzie jego koncentracja wynosi 0,04% to absurd, więc skupiliśmy się na opłacalnym ekonomicznie wyłapywaniu go w fabrykach. Tam bowiem koncentracja CO2 wynosi ponad 10% - mówi David Keith. Badania termodynamiczne wykazały jednak, że przechwytywanie go z powietrza w dowolnym punkcie planety może być tylko nieco bardziej trudne, niż przechwytywanie w fabrykach. Postanowiliśmy więc sprawdzić tę teorię w praktyce - dodaje. Prototypowa instalacja udowodniła, że do przechwycenie tony dwutlenku węgla prosto z powietrza wystarczy mniej niż 100 kilowatogodzin energii elektrycznej. Oznacza to, że jeśli do zasilania urządzenia wykorzystamy energię produkowaną przez standardową elektrownię węglową, to wyłapie ono 10-krotnie więcej gazu, niż zostanie wyemitowane, by zasilić urządzenie - informuje Keith. Aparatura w ciągu roku usuwa około 20 ton CO2, czyli tyle, ile wynosi północnoamerykańska produkcja w przeliczeniu na mieszkańca. Kanadyjska technologia znajduje się we wczesnej fazie rozwoju i obecnie jej zastosowanie byłoby droższe, niż komercyjnie używane rozwiązania. Jest ona jednak łatwo skalowalna, prosta i skuteczna, co daje nadzieję na szybkie jej udoskonalenie. Ma ponadto kolosalne zalety. Przede wszystkim, jako że wychwytuje CO2 z powietrza i jest niezależna od źródła emisji, umożliwi usuwanie gazu wydzielanego przez samochody i samoloty - a odpowiadają one za 50% światowej emisji. Ponadto może przynieść również spore korzyści przemysłowi. Obecnie kanadyjskie władze promują technologię carbon capture and storage (CCS), która wymaga instalowania w zakładach odpowiednich urządzeń, które przechwytują dwutlenek węgla z komina i odprowadzają go rurami do podziemnych zbiorników. Nowa technologia pozwoli na wyłapywanie gazu cieplarnianego nie tam, gdzie on powstaje, ale tam, gdzie jest to tańsze. Na przykład kanadyjska elektrownia będzie mogła zamówić na swoje potrzeby urządzenia, które staną np. Chinach i będą wyłapywały rocznie tyle CO2 ile ta elektrownia produkuje.
  21. Przeprowadzone badania wskazują, że pula genów żyjących obecnie ludzi pochodzi od stosunkowo niedużej liczby mężczyzn i bardzo licznych kobiet. Wniosek? Ludzie najprawdopodobniej byli przez długi okres poligamistami. Autorami odkrycia są naukowcy z Uniwersytetu Arizona. Badali oni strukturę chromosomu X - jednego z dwóch chromosomów płci, występującego zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn (drugi z chromosomów płci, występujący wyłącznie u mężczyzn, jest określany jako Y). W komórkach ciała kobiety występuje on w dwóch unikalnych dla danej osobniczki kopiach, zaś u mężczyzny występuje jeden, również charakterystyczny, chromosom X, a także jeden chromosom Y. Ponieważ podczas rozrodu potomstwo otrzymuje po jednym chromosomie z każdej pary, oznacza to, że matka przekazuje jeden ze swoich chromosomów X każdemu dziecku, lecz chromosom X ojca odziedziczą wyłącznie córki, a więc mniej więcej co drugie dziecko. Wynika z tego, że kobiety mają dwukrotnie większy wpływ na różnorodność genetyczną ludzkości w zakresie chromosomu X, niż mężczyźni, a im więcej kobiet w danej populacji doczeka się potomstwo, tym zmienność jest większa. Wpływ przedstawicieli obu płci na różnorodność pozostałych chromosomów jest równy, gdyż oboje przekazują potomstwu po jednym z chromosomów należącym do każdej pozostałej pary. Opierając się na powyższych założeniach badacze obliczyli teoretyczny stopień zmienności genetycznej przy założeniu pełnej monogamii wśród ludzi. Następnie pobrano próbki DNA do badań genetycznych od przedstawicieli sześciu grup etnicznych: Molinezyjczyków, Basków, jednej z populacji chińskich, a także trzech plemion afrykańskich: Mandenka, Biaka oraz San. Okazało się, że w rzeczywistości w zakresie chromosomu X różni nas znacznie więcej, niż wynikałoby z teoretycznych założeń. Wyjaśnienie tego zjawiska mogło być tylko jedno: poligynia, czyli posiadanie przez jednego mężczyznę wielu partnerek seksualnych. Jak tłumaczy Michael Hammer, jeden z naukowców prowadzących badanie, ludzie są uważani za średnio poligynicznych, pochodzą zaś od [wysoce] poligynicznych naczelnych. Co ciekawe, obowiązująca obecnie w większości świata monogamia nie wywarła jeszcze widocznego wpływu na nasz genom. Michael Hammer tłumaczy to następująco: nie wiem, od jak dawna towarzyszy nam monogamia. Wygląda na to, że niezbyt długo z punktu widzenia ewolucji.
  22. 21-letnia Australijka zapadła na tajemniczą chorobę. Jej oczy samoczynnie zamykają się aż na trzy dni z rzędu, umożliwiając widzenie zaledwie przez trzy kolejne dni. Opiekujący się nią lekarze przyznają, że sytuacja jest niezwykła i najprawdopodobniej dotychczas nieznana medycynie. Bohaterką przykrej historii, którą opublikowała gazeta Melbourne's Herald Sun, jest 21-letnia Natalie Adler. Dolegliwości zaczęły się u niej cztery lata temu. Kobieta opowiedziała dziennikarzom o pierwszym napadzie choroby: obudziłam się pewnej niedzieli, a moje oczy były spuchnięte. To było w przeddzień egzaminu z języka angielskiego. Moje oczy zaczęły się uporczywie zamykać w zupełnie przypadkowy sposób, a kilka tygodni później zamykały się na trzy dni pod rząd. Lekarze z lokalnego szpitala zajmującego się chorobami narządów wzroku i słuchu byli zaskoczeni sytuacją młodej pacjentki. Jest pojedynczym przypadkiem, a my nie mamy diagnozy, opisuje sytuację kobiety prof. Justin O'Day, specjalista z zakresu neurologii i okulistyki pracujący w placówce. Dodaje: Nie widzi się często osób z tak wysokim stopniem spazmów i zamykania powiek, szczególnie w tym wieku. Nieznana jest przyczyna [tego zjawiska]. Zdaniem O'Daya chorobę Natalie można porównać do schorzenia zwanego kurczem powieki, charakteryzującego się mimowolnym zamykaniem oczu. Nie wyjaśnia to jednak, skąd u kobiety bierze się rytmiczność napadów. W okresie pogłębienia objawów oczy Australijki są niemal zupełnie zamknięte, a ona sama widzi jedynie tyle, ile dociera do niej przez niedomkniętą do końca lewą powiekę. Gdy symptomy ustępują, ta sama powieka lekko opada. Specjaliści leczyli Natalie botoksem, czyli jadem kiełbasianym. Toksyna ta, powodująca porażenie mięśni, pozwalała kobiecie widzieć średnio przez pięć z sześciu dni. Po dwóch latach leczenia okazało się jednak, że organizm uodpornił się na tę formę terapii. Co więcej, w żaden sposób nie udało się opanować dodatkowych objawów choroby, takich jak uogólnione zmęczenie i nudności. Pacjentka liczy obecnie na stymulację okolic oczu za pomocą prądu elektrycznego. Życie z niezwykłą chorobą z pewnością nie jest łatwe. Jak wyznaje młoda Australijka, nie zorganizowała nawet imprezy z okazji własnej "osiemnastki", gdyż tego dnia jej oczy były zamknięte. Okazja na świętowanie ze znajomymi przypadła dopiero w dwudzieste pierwsze urodziny.
  23. Pojęcie wojny z terroryzmem wiąże się nie tylko z atakiem na kraje uznawane za organizatorów tego procederu. To także praca nad skutecznymi i efektywnymi metodami zapobiegania skutkom zamachów. Amerykański badacz odkrył enzym, który może okazać się istotny w neutralizacji broni chemicznej. W razie ewentualnego zamachu z użyciem środków chemicznych istnieje duże prawdopodobieństwo, że napastnicy zastosują syntetyczne fosforany organiczne - związki stosowane od lat 30. XX wieku jako środki owadobójcze. Niestety dość szybko zauważono, że mogą one zabijać nie tylko szkodniki upraw, lecz także ludzi. Związki te są silnymi neurotoksynami - atakują enzym esterazę acetylocholinową, niezbędną dla prawidłowego funkcjonowania mózgu. Natychmiastowe porażenie układu nerwowego doprowadza do paraliżu większości mięśni, także tych odpowiedzialnych za proces wymiany gazowej. Śmierć osoby porażonej tym gazem następuje bardzo szybko i jest przeważnie spowodowana uduszeniem. Zaledwie kilka lat po rozpoczęciu stosowania organicznych fosforanów na polach uprawnych użyto ich po raz pierwszy w walkach podczas II Wojny Światowej. Obecnie ich stosowanie jako broni jest zabronione, lecz potencjalne zagrożenie związane z ich użyciem jest wciąż aktualne. O ogromnym niebezpieczeństwie związanym z użyciem tego typu broni świat przypomniał sobie m.in. w roku 1988, kiedy wojska Saddama Husajna zaatakowały kurdyjskie miasto HALABJA. W wyniku napaści zginęło aż 10% spośród 50000 mieszkańców miejscowości. Jeden ze związków z tej grupy, sarin, został także użyty podczas zamachu w tokijskim metrze w roku 1995. W wyniku ataku zmarło osiem osób. Ryzyko zastosowania broni chemicznej przez terrorystów jest na tyle duże, że amerykański rząd aktywnie uczesniczy w finansowaniu badań nad jej wykrywaniem i zwalczaniem. Jednym z naukowców pracujących nad tym zagadnieniem jest dr Frank Raushel pracujący na Texas A&M University. Badacz odkrył własnie enzym bakteryjny, zwany fosfotriesterazą, który jest zdolny do rozkładania większości syntetycznych fosforanów organicznych. Obecnie trwają intensywne badania nad określeniem skuteczności enzymu i możliwością jego zastosowania do obrony ludności przed ewentualnym atakiem. Plany dr. Raushela na najbliższą przyszłość obejmują scharakteryzowanie lub odpowiednie zmodyfikowanie enzymu tak, by zmaksymalizować jego użyteczność w razie zagrożenia. Zdaniem badacza najistotniejszymi parametrami poszukiwanego białka będą: liczba związków, które jest on w stanie związać, oraz wydajność ich niszczenia i neutralizacji zagrożenia. Badacz otrzymał od amerykańskiego rządu grant badawczy w wysokości 1,2 miliona dolarów na kontynuację tych obiecujących badań.
  24. Inżynierowie z MIT-u potrafią masowo produkować w laboratorium receptory zapachu. To daje nadzieję na wyprodukowanie "sztucznego nosa". "Zapach to prawdopodobnie jeden z najstarszych i najbardziej prymitywnych zmysłów, a jednak nikt tak naprawdę nie wie, jak on działa" - mówi Shuguang Zhang z Centrium Inżynierii Biomedycznej MIT. Niewykluczone, że dzięki receptorom zapachu akademicy poznają jego tajemnicę. Sztuczne nosy, które mają powstać w ramach finansowanego przez DARPA programu RealNose, mogą w przyszłości zastąpić psy wykrywające narkotyki i środki wybuchowe oraz znajdą zastosowanie w medycynie. Dotychczas główną przeszkodą w badaniach nad węchem była niemożność wyprodukowania dużej liczby białek, które są receptorami zapachu. Przeszkoda ta właśnie została pokonana przez MIT. Receptory zapachu są hydrofobowe, a więc po oddzieleniu ich od komórek i umieszczeniu w wodzie, traciły swoją strukturę, przez co ich pozyskanie było bardzo trudne. Lisolette Kaiser wraz z innymi naukowcami spędzili wiele lat, starając się opracować technikę wyizolowania i oczyszczenia tych białek wyłącznie z wykorzystaniem hydrofobowych odczynników. Tylko bowiem nieobecność wody dawała gwarancję, że białka zachowają swoją strukturę i funkcje. Teraz, gdy już wiedzą, w jaki sposób izolować białka na masową skalę, chcą stworzyć miniaturowe urządzenia, które będą działały jak sztuczne nosy i rozróżnią wiele zapachów - od woni narkotyków i materiałów wybuchowych po zapachy różnych chorób, takich jak cukrzyca czy też nowotwory skóry, płuc i pęcherza.
  25. Okazuje się, że wszyscy jesteśmy w jakiś stopniu synestetami, tylko nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Jeśli synestezję zdefiniować jako zdolność jednoczesnego odbierania wrażeń zmysłowych różnego rodzaju (w odpowiedzi na bodziec tylko jednego typu), to każdy może np. postrzegać kolor zapachów czy smak dźwięków. Ferrinne Spector i Daphne Maurer z McMaster University poprosiły 78 osób, które uważały się za niesynestetyków, o powąchanie zawartości 22 słoiczków i przypisanie każdemu jakiejś barwy i tekstury. Wonie były bardzo różne: przyjemne i nieprzyjemne, znane i nieznane. Można je były zaliczyć do którejś z 4 kategorii: 1) jedzenie, 2) zapachy chemiczne 3) kwiatowe oraz 4) naturalne. Kanadyjki zachęcały ochotników, by starali się odejść od najbardziej oczywistych i najszybciej nasuwających się skojarzeń, np. cytryna-żółty. Pospolitych konotacji (pomarańcze-pomarańczowy, mięta-gładkość) nie dało się, oczywiście, uniknąć, ale pojawiły się też pary zaskakujące. W dodatku wymieniano je znacznie częściej, niż wynikałoby to z rachunku prawdopodobieństwa (trafienia przez przypadek). Sporo osób powiązało zapach grzybów z niebieskim lub żółtym, lawenda kojarzyła się z zielenią i lepką cieczą, a imbir postrzegano jako czarny i ostry. Spector uważa zatem, że społecznym uczeniem da się wyjaśnić tylko część konotacji. Ursina Teuscher z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego posuwa się nawet o krok dalej, twierdząc, że nie powinno się ślepo ufać samoocenie ludzi i uznawać, że jeśli twierdzą, iż nie mają zdolności synestetycznych, to rzeczywiście tak jest. W eksperymencie jej zespołu wzięło udział 191 osób. Osiemdziesiąt dziewięć twierdziło, że nie doświadcza synestezji, bo nie postrzega miesięcy jako figur geometrycznych. Gdy jednak podczas badania ochotników proszono o kliknięcie na ekranie komputera, do jakiej kategorii powinno się zaliczyć styczeń czy listopad, wielu niesynestetów uzyskiwało identyczne wyniki jak synesteci. Oznacza to, że poszczególnym słowom przypisywano te same kształty: proste, krzywe, koła czy prostokąty. Psycholodzy postanowili więc skorzystać przy podziale na grupy nie z samoopisu wolontariuszy, ale z uzyskiwanych wyników.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...