Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'wymieranie' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 15 wyników

  1. Od 1993 roku działania naukowców i ekologów zapobiegły wymarciu co najmniej 28 gatunków ssaków i ptaków, uważają uczeni z Newcastle University i BirdLife International. Wyniki badań międzynarodowego zespołu naukowego zostały opublikowane w piśmie Conservation Letters. Ich autorzy oceniali, ile gatunków ssaków i ptaków by wyginęło, gdyby nie podjęto działań ochronnych. Gatunkami, które zostały w ten sposób uratowane są m.in. portorykańska endemiczna papuga amazonka niebieskoskrzydła, koń Przewalskiego, żyjący w Brazylii ptak mrówiaczek ciemnoskrzydły, ryś iberyjski czy zamieszkujący Nową Zelandię ptak szczudłak czarny. Fakt, że gatunki te wciąż istnieją, zawdzięczamy intensywnym działaniom mającym na celu ich ochronę. Jednak los tych gatunków jest wciąż niepewny. Większość z nich jest krytycznie zagrożonych. Szacuje się na przykład, że żyje mniej niż 30 osobników mrówiaczka ciemoskrzydłego, dla którego głównym zagrożeniem jest wycinka lasów deszczowych. Badania wykazały, że gdyby nie działania na rzecz ochrony, to od roku 1993 wyginęłoby od 21 do 32 gatunków ptaków i od 7 do 16 gatunków ssaków. Naukowcy określili też, jakie działania przyniosły największy skutek. Okazuje się, że w przypadku 21 gatunków ptaków ważne było zwalczanie gatunków inwazyjnych, w przypadku 20 gatunków istotną rolę odegrała hodowla w niewoli, a w przypadku 19 – ochrona habitatów. Jeśli zaś chodzi o ssaki to 14 gatunków przetrwało dzięki wprowadzeniu odpowiednich przepisów, a 9 dzięki reintrodukcji i hodowli w niewoli. Zespół naukowy, na którego czele stali doktor Rike Bolem i profesor Phil McGowen z Newcastle University oraz doktor Suart Butchard z BirdLife International posłużył się danymi przekazanymi przez 137 ekspertów zajmujących się populacjami dzikich zwierząt, zagrożeniami i trendami w tych populacjach. Na podstawie dostarczonych danych oszacowano prawdopodobieństwo, z jakim bez działań ochronnych dany gatunek by wyginął. Jednym z takich ocalonych gatunków jest amazonka niebieskoskrzydła z Portoryko. Liczebność tego niegdyś powszechnie występującego gatunku spadła w 1975 roku do 13 osobników żyjących na wolności. Od 2006 roku podejmowane są wysiłki w celu reintrodukcji gatunku w Rio Abajo State Park. W 2017 roku huragany zabiły całą oryginalną populację, pozostawiając przy życiu tylko populację reintrodukowaną. Bez reintrodukcji amazonka niebieskoskrzydła wyginęłaby na wolności. Inna jest historia konia Przewalskiego. Gatunek ten wyginął na wolności w latach 60. ubiegłego wieku. W latach 90. podjęto wysiłki na rzecz reintrodukcji, a w 1996 roku urodził się pierwszy koń Przewalskiego na wolności. Obecnie dzika populacja tego gatunku liczy ponad 760 osobników. Nie zawsze jednak informacje są tak optymistyczne. Bardzo szybko spada populacja krytycznie zagrożonego morświna kalifornijskiego, a ekologom i naukowcom udało się jedynie spowolnić ten spadek. Bez wzmożenia wysiłków oraz woli politycznej decydentów gatunek może wkrótce wyginąć. To niezwykle pocieszające, że niektóre badane przez nas gatunki odradzają się. To pokazuje, że wysiłki na rzecz ratowania bioróżnorodności przynoszą efekt. Widzimy, że możliwe jest zapobieżenie wymieraniu gatunków, mówi Bolam. Profesor McGowan przypomina jednak, że w tym samym czasie wyginęło lub prawdopodobnie wyginęło aż 15 gatunków ptaków i ssaków. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy nie od dzisiaj alarmują, że na Ziemi rozpoczyna się lub wkrótce rozpocznie kolejne masowe wymieranie gatunków. W 2015 roku Paul Ehrlich był współautorem badań mówiących o trwającym właśnie wymieraniu (Trwa szóste wymieranie. Zagrożonych jest milion gatunków). Teraz Ehrlich wraz ze współpracownikami przygotował aktualizację swoich badań. Wynika z nich, że wymieranie postępuje szybciej, niż wcześniej sądzono. Jak dowiadujemy się z artykułu opublikowanego na łamach PNAS, ludzie doprowadzili do wyginięcia setek gatunków, a jeszcze więcej czeka zagłada w najbliższym czasie (Starożytne baobaby wymierają). Ehrlich i jego zespół wyliczają, że tylko w XX wieku wymarły co najmniej 543 gatunki kręgowców. Uczeni przewidują, że drugie tyle może wyginąć w ciągu najbliższych 2 dekad. Presja środowiskowa ze strony ludzi, szybko rosnąca populacja, niszczenie habitatów, handel dzikimi gatunkami, zanieczyszczenia i zmiany klimatyczne napędzają ginięcie gatunków. Presja jest tak wielka, że, jak wcześniej informowaliśmy, ludzkość zaburzyła nawet sam proces masowego wymierania, a proces wymierania ssaków jest znacznie szybszy od tempa ewolucji, która będzie potrzebowała milionów lat, by nadrobić straty z kilkudziesięciu lat. Ziemia powoli traci możliwość podtrzymania ludzkości. Jako, że tracimy różne gatunki, tracimy też usługi, które świadczą ekosystemowi. Z tego też powodu ekosystem ma coraz większe problemy ze stabilizowaniem klimatu, dostarczaniem czystej wody pitnej, zapylaniem roślin czy chronieniem ludzi przed katastrofami i epidemiami. Naukowcy, chcąc lepiej zrozumieć ten kryzys, przyjrzeli się liczebności i rozkładowi krytycznie zagrożonych gatunków. Odkryli, że 515 lądowych kręgowców znajduje się na krawędzi zagłady, co oznacza, że pozostało mniej niż 1000 osobników każdego z gatunku. W przypadku połowy z tych gatunków żyje mniej niż 250 osobników. Większość takich zagrożonych gatunków zamieszkuje tropiki i okolice subtropikalne. Tam zagłada następuje najszybciej, gdyż ludzie niszczą kolejne habitaty i zabierają zwierzętom kolejne tereny. Znikają też poszczególne populacje wspomnianych gatunków. Ehrlich i jego grupa odkryli, że od roku 1900 ludzie wytępili 237 000 populacji tych 515 gatunków. Niszczenie poszczególnych populacji powoduje, że nie świadczą one swoich usług i dochodzi do reakcji łańcuchowej. Na przykład w XVIII wieku ludzie masowo polowali na wydry morskie. Spadek ich liczebności spowodował nadmierny rozrost populacji jeżowców. Jeżowce pożarły tak duże połacie listownicowców (to duże glony z klasy brunatnic), że doprowadziło to do całkowitej zagłady syren morskich i tak już przetrzebionych przez człowieka. To, co zrobimy w ciągu następnych 20 lat zdecyduje o losie milionów gatunków, mówi jeden z głównych autorów badań, Gerardo Ceballos z Narodowego Autonomicznego Uniwersytetu Meksyku. Mamy ostatnią szansę, by upewnić się, że wiele gatunków, które dostarczają nam niezbędnych usług, nie zostanie wytrzebionych. Wyginięcie już teraz narażonych gatunków może mieć negatywny wpływ na inne gatunku. Aż 84% gatunków zagrożonych, czyli takich gdzie pozostało mniej niż 5000 osobników, żyje na tych samych terenach, na których znajdują się wspomniane gatunki skrajnie zagrożone o liczebności poniżej 1000 osobników. To idealne warunki do pojawienia się reakcji łancuchowej, w której wyginięcie jednego gatunku zdestabilizuje cały ekosystem, zwiększając ryzyko dla innych gatunków. Wymieranie napędza wymieranie, mówią autorzy najnowszych badań i twierdzą, że z tego właśnie powodu gatunki o liczebności poniżej 5000 osobników również powinny zostać uznane za skrajnie zagrożone. Jednym z działań, które można i należy natychmiast jest wprowadzenie ogólnoświatowego zakazu handlu dzikimi gatunkami. Obecnie dzikie zwierzęta są wyłapywane i zabijane dla mięsa, do celów handlowych, czy na potrzeby medycyny. Tymczasem, jak pokazuje chociażby epidemia COVID-19, działania takie są ryzykowne dla ludzkiego zdrowia. Ponadto, jak wiemy z innych badań, dzikie zwierzęta mogą zarażać ludzi i zwierzęta domowe setkami nowych nieznanych chorób. Od nas zależy, jaki świat zostawimy przyszłym pokoleniom. Czy będzie to świat zrównoważony, czy też świat zdewastowany, w którym ludzka cywilizacja będzie chyliła się ku upadkowi, zamiast budować na swoich poprzednich osiągnięciach, mówi współautor badań, profesor Peter Raven z Missouri Botanical Garden. « powrót do artykułu
  3. Dowody są jasne: natura ma problemy. A to znaczy, że i my mamy problemy, mówi Sandra Diaz, współprzewodnicząca Global Assessment Report on Biodiversity and Ecosystem Services. Dzisiaj w Paryżu ujawniono 40-stronicowe podsumowanie raportu na temat stanu całego ekosystemu Ziemi. Pełny raport będzie liczył prawdopodobnie ponad 1500 stron. To pierwszy od 15 lat zbiorczy raport na temat stanu ziemskiej przyrody. Powstał on na podstawie około 15 000 prac naukowych. Zespół redakcyjny liczył 145 ekspertów z 50 krajów. Jest pierwszym raportem, w którym obok wiedzy naukowej zawarto dane i informacje dostarczone przez rdzennych mieszkańców różnych obszarów globu. Autorzy raportu mówią, że znaleźli przygniatające dowody, iż działalność człowieka doprowadziła do załamania ekosystemu. Główne grzechy naszego gatunku to wylesianie, nadmierny połów ryb, kłusownictwo, polowania dla mięsa, zmiany klimatyczne, zanieczyszczenia oraz rozprzestrzenianie gatunków inwazyjnych. W 2017 roku odkryto nowy podgatunek orangutana, orangutana z Tapanuli. To najrzadsza małpa. Las deszczowy na północy Sumatry to dom dla ostatnich 800 przedstawicieli tego podgatunku. Młode zostają przy matce przez 10 lat. Tyle bowiem czasu muszą się od niej uczyć, by móc samodzielnie przetrwać. Obecnie urodzone młode mogą nigdy nie dożyć do samodzielności. Las w którym mieszkają jest wycinany pod uprawy palmy oleistej czy budowę kopalń. Olej palmowy jest kupowany przez polski i europejski przemysł spożywczy i kosmetyczny i trafia m.in. do ciastek. Kupując produkty zawierające ten składnik przyczyniamy się do likwidacji kolejnych gatunków roślin i zwierząt. Raport przygotowany przez Intergovernmental Science-Policy Platform on Biodiversity and Ecosystem Services (IPBES) przynosi alarmujące wieści. Coraz większe obszary oceanów są martwe. W odległych częściach lasów tropikalnych panuje cisza, gdyż zanikły owady, a wraz z nimi zniknęły ptaki, obszary trawiaste pustynnieją. Ludzie doprowadzili do znaczących zmian na 75% obszarów lądu oraz 66% obszaru oceanów. Autorzy raportu doliczyli się już ponad 400 martwych stref na oceanach, a ich łączna powierzchnia jest niewiele mniejsza od powierzchni Polski. Podkopujemy fundamenty naszej gospodarki, sposobu życia, bezpieczeństwa żywnościowego, zdrowia i jakości życia na całym świecie, mówi sir Robert Watson, przewodniczący IPBES. Moim największym zmartwieniem jest stan oceanów. Plastik, martwe strefy, nadmierne połowy, zakwaszenia wód... Naprawdę niszczymy oceany na wielką skalę. Człowiek w całej swojej historii nie doświadczył tak wielkiego załamania ekosystemu. Zdaniem autorów raportu, obecnie zagrożonych wyginięciem jest około miliona gatunków roślin i zwierząt. Niektóre z nich mogą zniknąć w ciągu kilku dekad. Średnia liczebność gatunków w większości habitatów lądowych spadła od 1900 roku o 20%. Zagrożonych jest ponad 40% płazów, 33% koralowców i ponad 33% ssaków morskich. Mniej jasny jest stan owadów, ale wiemy, że co najmniej 10% gatunków jest zagrożonych. Od XVI wieku wyginęło co najmniej 680 gatunków kręgowców, a do roku 2016 z powierzchni ziemi zniknęło ponad 9% udomowionych ssaków wykorzystywanych jako źródła żywności pracy w rolnictwie. Co najmniej 1000 kolejnych gatunków takich ssaków jest zagrożonych. Ekosystemy, gatunki, dzikie populacje, lokalne odmiany i gatunki udomowionych roślin i zwierząt stopniowo znikają. Utrzymująca nas sieć życia na Ziemi staje się coraz mniejsza i coraz bardziej dziurawa. Zjawiska te to bezpośredni skutek działań człowieka. Zagrażają one dobrostanowi ludzi na całym świecie, mówi współautora badań profesor Josef Settle. Działania naszego gatunku prowadzą do błyskawicznej degradacji Ziemi. Od 1970 roku wartość produkcji rolnej zwiększyła się o około 300%, zbiory włókna surowego wzrosły o 45%, a każdego roku ludzkość zużywa około 60 miliardów ton surowców odnawialnych i nieodnawialnych, to 2-krotnie więcej niż w roku 1980. Jednocześnie degradacja ziemi spowodowała spadek produktywności aż 23% globalnych upraw. Zanikanie owadów zapylających zagraża obszarom rolnym, na których uprawiane są co roku rośliny o łącznej wartości 577 miliardów USD. Z powodu degradacji obszarów przybrzeżnych nawet 300 milionów ludzi na świecie jest zagrożonych przez większą liczbą powodzi i huraganów. Przykładem niech będzie cyklon Nargis, który 11 lat temu zabił niemal 140 000 ludzi. Skutki cyklonu i następujących po nim powodzi byłyby znacznie mniejsze, gdyby wcześniej ludzie nie zniszczyli lasów namorzynowych, będących naturalną ochroną dla wybrzeża. W 2015 roku aż 33% zasobów ryb było nadmiernie odławianych, 60% było odławianych na maksymalnym możliwym poziomie. Jedynie 7% połowów prowadzono tak, że populacja ma szansę się odrodzić. Od 1992 roku powierzchnia obszarów miejskich zwiększyła się ponaddwukrotnie. Od 1980 roku zanieczyszczenie plastikiem zwiększyło się 10-krotnie. Każdego roku do wód i gleb ludzie wypuszczają 300-400 milionów ton metali ciężkich, toksyn, rozpuszczalników i innych odpadów przemysłowych. Do tego należy dodać olbrzymią ilość nawozów sztucznych, które są głównymi odpowiedzialnymi za powstawanie oceanicznych martwych stref. Ludzie niszczą też przyrodę wprowadzając inwazyjne gatunki na nowe tereny. Autorzy raportu dysponowali szczegółowymi danymi dotyczącymi 21 krajów i okazało się, że od 1970 roku liczba gatunków inwazyjnych zwiększyła się w każdym z nich o około 70%. Poważnym problemem są zmiany klimatu. Specjaliści ocenili, że 47% ssaków lądowych oraz niemal 25% zagrożonych gatunków ptaków może już odczuwać negatywne skutki tych zmian. Autorzy raportu przygotowali też liczne scenariusze przyszłego rozwoju sytuacji. Wszystkie one – z wyjątkiem jednego – pokazują, że negatywne trendy będą kontynuowane po roku 2050. Ten jeden scenariusz, który pozwoli uratować ziemski ekosystem, a zatem pozwoli na zapewnienie dobrego poziomu życia jak największej liczbie ludzi, zakłada przeprowadzenie fundamentalnej przebudowy gospodarek i społeczeństw. Zmiana ta wymaga rozsądnego zarządzania, zmiany przyzwyczajeń czy technologii produkcji. Przykładem niech będzie tutaj wspomniany już olej palmowy. Jego produkcja oznacza katastrofę ekologiczną w Azji. Wycinane są lasy tropikalne, zanikają kolejne gatunki. A wszystko po to, by odpowiedzieć na zapotrzebowanie konsumentów w Europie czy Ameryce Południowej, zajadających się przemysłowo produkowanymi słodyczami. Możliwe jest produkowanie słodyczy bez oleju palmowego, jednak firmy nie odczuwają presji ze strony konsumentów, nie widzą więc potrzeby zmiany technologii produkcji i dokonywania inwestycji. Raport pokazuje też, że obszary zarządzane przez lokalne społeczności i rdzenną ludność są zwykle w lepszej kondycji niż obszary zarządzane przez państwa czy korporacje. Co najmniej 25% światowych lądów jest zarządzanych, używanych lub zajmowanych przez rdzenną ludność. Obszary te są w znacznie lepszej kondycji niż te, którymi zarządzają państwa i firmy. Jednak coraz częściej prawa tych społeczności są naruszane, a rządy poszczególnych państw nie biorą pod uwagę i nie szanują ich wiedzy. Autorzy raportu uważają, że lokalne społeczności będą kluczowym elementem transformacji, której musimy dokonać, jeśli do roku 2050 chcemy poprawić stan ziemskich ekosystemów. Trudno jednak będzie zmusić rządy do przestrzegania praw rdzennych mieszkańców. Warto tutaj przytoczyć przykład Filipin, gdzie przed 40 laty rdzennym mieszkańcom udało się zablokować budowę zapór wodnych na rzece Chico. Obecnie budowy ruszyły i są prowadzone za chińskie pieniądze w ramach programu „Jeden pas i jedna droga”. Ten chiński „nowy Jedwabny Szlak” już w ubiegłym roku został nazwany najbardziej ryzykownym pod względem ekologicznym przedsięwzięciem w historii człowieka. Z podsumowania raportu wynika jeden wniosek. Przyszłość nie będzie dla ludzkości dobra, jeśli już teraz nie zaczniemy działać. Nie ma dla nasz przyszłości bez zdrowego środowiska naturalnego, mówi Sandra Diaz. « powrót do artykułu
  4. Obecnie na Ziemi trwa szóste masowe wymieranie, tym razem powodowane przez ludzi. Naukowcy z Uniwersytetu w Aarhus wyliczyli, że tempo zanikania gatunków jest tak duże, że ewolucja nie dotrzymuje mu kroku. Jeśli nie powstrzymamy tego procesu, to w ciągu najbliższych 50 lat wyginie tyle gatunków ssaków, że ewolucja będzie potrzebowała, i to w najbardziej optymistycznym scenariuszu, 3–5 milionów lat, by osiągnąć obecny poziom bioróżnorodności. W ciągu ostatnich 450 milionów lat doszło do 5 epizodów masowego wymierania gatunków. Po każdym z nich bioróżnorodność się powoli odradzała. Szóste wymieranie, które ma obecnie miejsce, różni się od innych tym, że zostało spowodowane przez człowieka. Naukowcy z Uniwersytetów w Aarhus i Göteborgu wyliczyli, że po obecnym wymieraniu ewolucja będzie potrzebowała 3–5 milionów lat by powrócić do obecnego poziomu różnorodności wśród ssaków i 5–7 milionów lat, by powrócić do stanu sprzed pojawienia się człowieka współczesnego. Na potrzeby swojej pracy naukowcy wykorzystali bazę danych gatunków ssaków, która uwzględnia nie tylko ssaki obecnie żyjące, ale również wszystkie gatunki ssaków, jakie wyginęły od czasu pojawienia się Homo sapiens. Oczywiście nie wszystkie gatunki miały takie samo znaczenie. Niektóre z nich były na tyle odmienne od innych zwierząt, że wymarcie danego gatunku oznaczało zagładę całej gałęzi ewolucyjnej. W ten sposób utracie ulegał nie tylko gatunek, ale jego unikatowe funkcje ekologiczne, które ewoluowały przez miliony lat. Wielkie ssaki, megafauna, takie jak tygrys szablozębny były wysoce odmienne od innych. Jako, że miały niewielu bliskich krewnych, ich wyginięcie wiązało się ze zniknięciem całej gałęzi z drzewa ewolucyjnego. Z drugiej strony mamy setki gatunków ryjówkowatych, więc wyginięcie kilku z nich jest do zniesienia, mówi paleontolog Matt Davis. Ocena zagrożenia wiszącego nad poszczególnymi gatunkami jest trudna. Nosorożec czarny z dużym prawdopodobieństwem wyginie w ciągu najbliższych 50 lat. Słoń azjatycki ma mniej niż 33% szansy na przetrwanie poza rokiem 2100. Naukowcy przeprowadzili tego typu szacunki i wykorzystali zaawansowane modele obliczeniowe do symulacji szans na przeżycie gatunków ssaków, biorąc pod uwagę ich pokrewieństwo czy rozmiary ciała. Wykonali takie obliczenia dla istniejących i wymarłych gatunków oraz oszacowali, ile ewolucji zajmie przywracanie bioróżnorodności. Przyjęli przy tym najbardziej optymistyczny scenariusz, w którym założyli, że ludzie zaprzestają niszczenia habitatów i zabijania zwierząt, a tempo wymierania spada do najniższego znanego z przeszłości. Nawet w tym najbardziej optymistycznym scenariuszu pojawienie się tylu gatunków, ile możemy stracić w ciągu najbliższych 50 lat zajmie co najmniej 3 miliony lat, a pojawienie się tylu gatunków, ile wyginęło od ostatniej epoki lodowej potrwa co najmniej 5 milionów lat. Kiedyś ludzie żyli w świecie gigantów, gigantycznych bobrów, pancerników i jeleni. Obecnie żyjemy w świecie, w którym szybko ubywa dużych ssaków. Kilka pozostałych gigantów, jak słonie i nosorożce, może szybko wyginąć, dodaje profesor Jens-Christian Svenning. « powrót do artykułu
  5. Na całym świecie mamy do czynienia ze spadającą populacją żab, dziesiątkowanych przez grzybice. Udowodniono, że do wymierania żab prowadzi utrata bioróżnorodności. Zmniejszając się populacja tych płazów świadczy także o postępującej degradacji środowiska naturalnego. Żaby są bowiem bardzo wrażliwe na zmiany, stanowią więc papierek lakmusowy zmian środowiskowych. Naukowcy, chcą uchronić żaby przed zagładą, hodują niektóre gatunki w niewoli, mając nadzieję, że gdy epidemia wygaśnie będzie można wypuścić je na wolność. Niestety Vance Vredenburg z San Francisco State University informuje, że wypuszczone żaby mogą nadal być narażone na działanie śmiercionośnego grzyba. Uczony zauważył, że w latach 2003-2010 populacja dwóch gatunków zamieszkujących Sierra Nevada znacznie się zmniejszyła, podczas gdy populacja trzeciego - Pseudacris regilla - utrzymuje się na niezmienionym poziomie. Nie dzieje się tak dlatego, że Pseudacris regilla w jakiś sposób się nie zaraziły. Aż dwie trzecie przedstawicieli tego gatunku jest zarażonych grzybem. Jednak są nań odporne. A to oznacza, że jeśli nawet epidemia u pozostałych gatunków wygaśnie, to mogą się one ponownie zarazić od Pseudacris regilla. Matthew Fisher z Imperial College London uważa, że jedynym wyjściem jest hodowanie w niewoli żab zarażonych i niezarażonych. Istnieją bowiem dowody, że niektóre osobniki wykształcają oporność na grzyba. Selekcjonując je i krzyżując dalej z przedstawicielami własnego gatunku można by doprowadzić do sytuacji, w której cały gatunek zyska oporność. Taka metoda, chociaż obiecująca, będzie jednak bardzo kosztowna, zauważył Fisher.
  6. Jeszcze przed 15 laty diabeł tasmański był bardzo powszechnie występującym gatunkiem. Obecnie jest on zagrożony, a jego wymieranie to jeden z najbardziej niezwykłych znanych nam przypadków takiego zjawiska. Do zanikania gatunku nie przyczyniają się kłusownicy czy utrata habitatów. Diabeł tasmański wymiera z powodu zakaźnego raka pyska i jeśli nic się nie zmieni gatunek zniknie w ciągu 10-20 lat. Nowotwór atakuje najpierw pysk, a następnie resztę ciała. Zainfekowane zwierzęta żyją około 6 miesięcy. Naukowcy mają jednak pierwszą dobrą wiadomość. Choroba rozprzestrzeniła się na północno-zachodnią część Tasmanii i napotkała tam nową populację diabłów. Jak informuje w Conservation Biology profesor zoologii Menna Jones, na nowotwór zapada tam mniej zwierząt, a te, które zachorowały, żyją dłużej. Nowotwór pyska zabija wszystkie zarażone zwierzęta. Z populacji, które dotknął, pozostało nie więcej niż 10% osobników. Próbowano chronić diabły odstrzeliwując chore osobniki, ale nic to nie dało. Populacja pozostała bezbronna nawet, gdy przygotowano szczepionkę. Zaszczepione zwierzęta nie rozwinęły odporności. Jeśli wyginie diabeł tasmański, zagrożona będzie cała przyroda wyspy, na której żyje. Diabeł jest tam bowiem głównym drapieżnikiem, a jak wynika z opisywanych przez nas wcześniej badań, zniknięcie gatunku spełniającego tę rolę oznacza katastrofalną destabilizację całego ekosystemu. W przypadku Tasmanii istnienie populacji rodzimego diabła tasmańskiego trzyma w ryzach inwazyjne dzikie koty i lisy. Jeśli diabeł zniknie, może powtórzyć się sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia w Australii, gdzie koty i lisy wytępiły ponad 20 gatunków ssaków. Zniknięcie diabła zagrozi istnieniu takich gatunków jak niełaz plamisty, pademelon czy kanguroszczur z gatunku Bettongia gaimardii. Dotychczas taki scenariusz wydawał się bardzo prawdopodobny. Jednak, jak informuje Jones populacja [diabłów tasmańskich - red.] z zachodniej Tasmanii zmniejsza się, ale powoli. Wolniej niż zmniejszała się populacja na wschodzie. Ponadto zarażone zwierzęta żyją znacznie dłużej. Na wschodzie umierały w ciągu 3-6 miesięcy, na zachodzie niektóre osobniki żyją przez 18 miesięcy. Uczona mówi, że niezależnie od tego, co jest przyczyną zmiany przebiegu choroby - różnica genetyczna pomiędzy populacjami czy ewolucja samego nowotworu - daje to nadzieję na ocalenie diabła tasmańskiego. Być może uda się wyłapać wystarczająco dużą liczbę zdrowych osobników i przenieść je w bezpieczne miejsce w oczekiwaniu na samodzielne wygaśnięcie infekcji. Naukowcy ostrzegają jednak przed zbytnim optymizmem. Nowotwory ewoluują szybciej niż ich nosiciele. Korzystna zmiana, którą właśnie zaobserwowano, może szybko zostać zastąpiona zmianą na niekorzyść.
  7. Termin „masowe wymieranie" kojarzy nam się np. z zagładą dinozaurów, jednak możemy o nim mówić też w stosunku do wydarzeń o mniejszej skali. Takie wymieranie dotknęło w pierwszej połowie XX wieku 47 gatunków północnoamerykańskich mięczaków, które wyginęły gdy na rzekach wybudowano tamy. Teraz okazało się, że jeden z tych mięczaków, którego nie widziano od 60 lat, znowu się pojawił w przegrodzonej licznymi zaporami Coosa River stanowiącej część Mobile River Basin w Alabamie. Mobile River Basin było przed laty miejscem występowania największej na świecie bioróżnorodności słodkowodnych ślimaków. Żyło tam sześć rodzajów oraz ponad 100 endemicznych gatunków tych zwierząt. Budowa 36 tam i szybki rozwój przemysłu zdziesiątkowały jednak ślimaki. Zniknięcie i ponowne pojawienie się Rhodacmea filosa to z jednej strony historia sukcesu działań na rzecz ochrony środowiska, a z drugiej poważne ostrzeżenie dla innych krajów, które chcą przegradzać rzeki tamami, stwierdził Diarmaid Ó Foighil, profesor ekologii ewolucyjnej i dyrektor Muzeum Zoologii University of Michigan. Uczony mówi, że w pierwszej połowie XX wieku stawianie tam było postrzegane jako znak postępu. Jednak odbyło się to kosztem olbrzymich zniszczeń przyrody. Olbrzymie części habitatów zostały zniszczone - stwierdził Ó Foighil. W wyniku takich działań zginęło 47 ze 139 endemicznych gatunków słodkowodnych ślimaków. Tym samym wyginęła 1/3 światowych gatunków tych zwierząt. Przed mniej więcej dwudziestu laty, wraz z rosnącą świadomością ekologiczną, uczeni zaczęli przeszukiwać te części habitatów, które nie uległy zniszczeniu, w nadziei, że stały się one dla ślimaków schronieniem przed zagładą. Stara baza naukowa w Alabama Aquatic Biodiversity Center, służąca niegdyś do badań nad sumowatymi, została przystosowana do rozmnażania schwytanych ślimaków. Uczonym udało się znaleźć zwierzęta przypominające Rhodacmea filosa. Dzięki bogatej kolekcji Muzeum Zoologii University of Michigan udało się przeprowadzić szczegółowe analizy genetyczne żywych zwierząt i porównać je z danymi ze zbiorów muzealnych. Wykazano w ten sposób, że wspomniany ślimak przetrwał zagładę. Profesor Ó Foighil jest dobrej myśli. Uważa, że uda się uratować gatunek. Utwierdzają mnie w tym przekonaniu dwa fakty. Istnieje trwała populacja zajmująca niewielki obszar i mamy infrastrukturę, w której możemy rozmnażać ślimaki, a następnie reintrodukować je na innych terenach - mówi. Uczony twierdzi, że to, co stało się w USA powinno być przestrogą dla innych krajów. Industrializacja działów wodnych, która miała miejsce w USA w ubiegłym wieku jest obecnie prowadzona na całym świecie. Jednym z najbardziej skandalicznych przykładów takich działań jest budowa tam na Mekongu, gdzie prawdopodobnie żyją tysiące endemicznych gatunków. Nawet teraz, gdy już wiemy dużo o negatywnych aspektach takich działań, to tam, gdzie w grę wchodzą względy ekonomiczne, bioróżnorodność niemal zawsze przegrywa - dodaje.
  8. Sygnały z telefonów komórkowych i masztów mogą częściowo odpowiadać za niewyjaśnione wymieranie pszczół miodnych (Apis mellifera). W ramach eksperymentu dr Daniel Favre umieścił pod ulem 2 komórki i monitorował reakcje robotnic. Okazało się, że owady rozpoznawały, kiedy aparat nawiązywał połączenie lub ktoś próbował się na niego dodzwonić. Wydawały wtedy wysokie dźwięki, które zazwyczaj oznaczają początek nastroju rojowego. Favre pracował jako biolog w Szwajcarskim Federalnym Instytucie Technologii w Lozannie. Nie wszyscy eksperci zgadzają się z jego podejrzeniami odnośnie do związków telefonii komórkowej ze spadkiem liczebności pszczół i wspominają raczej pestycydy najnowszej generacji, które zaburzają działanie owadziego układu nerwowego, spadek liczebności dzikich kwiatów i zmniejszającą się powierzchnię łąk. Niestety, rodziny pszczele atakują też roztocze Varroa destructor, a osłabione warrozą kolonie stają się bardziej podatne na inne choroby, zatrucia czy zmiany klimatyczne. Dr Favre uważa jednak, że ma rację, a uzyskane przez niego wyniki mówią same za siebie. To studium pokazuje, że obecność aktywnego telefonu komórkowego niepokoi pszczoły – wywiera na nie dramatyczny wpływ. Szwajcar umieścił po ulem dwa telefony komórkowe i nagrywał dźwięki o wysokiej częstotliwości, które pojawiały się w 3 sytuacjach: 1) przy wyłączonym aparacie, 2) urządzeniu pozostawionym w stanie czuwania oraz 3) po aktywacji. Mniej więcej 20-40 min po rozpoczęciu dzwonienia pszczoły zaczynały generować serie skrzeków o wysokiej częstotliwości. Robotnice uspokajały się 2 min po ustaniu dzwonienia. Podczas badań do rojenia nie doszło nawet po 20 godzinach wystawienia na oddziaływanie sygnałów telefonicznych, tym niemniej wyzwalanie przez aparat, a konkretnie przez pole elektromagnetyczne, nastroju rojowego może mieć poważne znaczenie w kategoriach utraty kolonii. Rezultaty badań Favre'a opisano w artykule opublikowanym w periodyku Apidologie.
  9. Niedawno media donosiły o tajemniczych zgonach ptaków w USA. Tymczasem mało osób wie, że w ciągu ostatnich lat gwałtownie zmniejsza się liczebność niektórych gatunków ptaków w Europie. Badaczom ze Szwajcarskiego Instytutu Ornitologicznego udało się w końcu poznać przyczynę stopniowej zagłady populacji. Okazuje się, że za śmierć ptaków odpowiada... rosnąca popularność sportów zimowych i związana z tym zwiększająca się liczba turystów w rozbudowujących się miejscowościach wczasowych. Szwajcarzy doszli do takich wniosków badając odchody głuszców zebrane w różnych odległościach od takich ośrodków. Okazało się, że im bliżej miejsc, gdzie skupia się ludzka aktywność w zimie, tym większy poziom hormonów stresu w odchodach. Ornitolodzy wyjaśniają, że podczas zimy zmienia się dieta głuszców. Zwierzęta spożywają pokarm, który jest bardzo długo trawiony i w tym celu muszą pozostawać dłuższy czas bez ruchu. W przypadku głuszca pokarmem tym są igły drzew szpilkowych. Ptaki znajdujące się w okolicach ośrodków zimowych są często niepokojone, tym bardziej, że wiele osób nie ogranicza się do jazdy na nartach czy snowboardzie po popularnych szlakach, ale szuka mało uczęszczanych rejonów. Nie trzeba dodawać, że takich też oaz spokoju szukają ptaki. Gdy są niepokojone, nie mają czasu na strawienie pokarmu, a zatem na pozyskanie odpowiedniej ilości energii koniecznej do przeżycia.
  10. WWF informuje o drastycznym spadku liczby wolno żyjących tygrysów. W roku 2000 liczba tych dzikich kotów wynosiła 5000 do 6000, w tym roku zaś waha się ona w granicach 3500 do 5000. Według najnowszych badań na skraju wyginięcia znajduje się tygrys z Sumatry. Do zagrożonych podgatunków zaliczyć należy również tygrysa amurskiego, bengalskiego, indochińskiego oraz malezyjskiego. Jak donosi Volker Homes, członek WWF, przedstawicieli tygrysa południowochińskiego możemy już nie spotkać. Jeszcze dziesięć lat temu żyło około 20-30 sztuk. Przyczyną wymierania tygrysa jest ograniczanie przestrzeni życiowej tych zwierząt oraz nielegalny handel ich kościami, zębami oraz sierścią. W raporcie „Przyszłość tygrysów" oceniono wysiłki 13 państw na rzecz zwalczania kłusownictwa i nielegalnego handlu. Jako „absolutnie niewystarczające" okazały się działania takich krajów jak Indonezja, Tajlandia, Wietnam, Laos, Malezja i Birma. Z kolei Kambodża, Chiny, Nepal, Rosja oraz Indie prowadzą ochronę tygrysów w stopniu „wystarczającym bądź dobrym". To jednak za mało, by uchronić te piękne dzikie koty przed wyginięciem. Pomimo międzynarodowych zakazów wprowadzonych w 1975 roku, są one zabijane w całej Azji.
  11. W biologii już nieraz zdarzało się tak, że gatunek opisany początkowo jako nowy okazał się nową populacją gatunku znanego od dawna. Tym razem stało się podobnie, lecz wiele wskazuje na to, że istnienie dwóch oddzielnych grup pozwoliło całemu gatunkowi na przetrwanie okresu masowego wymierania. Bohaterem tej nietypowej historii jest Streptochilus globigerus - gatunek otwornic należący do planktonu, czyli drobnych organizmów unoszących się biernie w wodzie. Naukowcy z University of Nottingham, kierowani przez dr. Chrisa Wade'a, zaobserwowali jednak, że te drobne stworzenia są w rzeczywistości tylko inną populacją gatunku Bolivina variabilis, żyjącego w osadach dennych, zwanych bentosem. Odkrycie dokonane przez badaczy z Nottingham jest nie tylko kolejnym dowodem na ekologiczną "elastyczność" otwornic. Znacznie ważniejszy jest fakt, że zdolność B. variabilis do przeżycia w bentosie najprawdopodobniej pozwoliła temu gatunkowi na przetrwanie masowego wymierania gatunków, do którego doszło 65 milionów lat temu. Wszystko wskazuje na to, że zdolność do przeżycia w warunkach panujących na dnie oceanu uchroniła drobne otwornice przed ogromnymi zmianami klimatu i składu chemicznego wody, do których dochodziło w tym samym czasie na powierzchni. Gdy okres wielkich zmian zakończył się, przedstawiciele gatunku mogli ponownie wypłynąć na powierzchnię i rozpocząć życie w oceanicznej toni. O swoim odkryciu zespół dr. Wade'a poinformował za pośrednictwem czasopisma Proceedings of the National Academy of Sciences.
  12. Profesor Michael Benton wraz ze swoimi kolegami z University of Bristol, postanowił rzucić nieco światła na to, w jaki sposób postrzegamy dinozaury. Okazuje się, że ich droga do dominacji nad światem nie była wcale łatwa. Olbrzymie rozmiary dinozaurów, takich jak np. Tyrannosaurus rex, powodują, że ludziom wydaje się, iż w tych zwierzętach było coś, co predestynowało je do władzy nad Ziemią - mówi Steve Brusatte, współpracownik Bentona. Tymczasem okazuje się, że zdominowanie świata zwierzęcego przez dinozaury było długim i skomplikowanym procesem. Od chwili pojawienia się tych zwierząt na Ziemi, do momentu, w którym opanowały planetę, minęło co najmniej 30 milionów lat. Ważnym wnioskiem z nowych badań jest stwierdzenie, że dinozaury wyewoluowały w swoje klasyczne role - wielkich drapieżników czy długoszyjnych roślinożerców - na długo przed rozprzestrzenieniem się po Ziemi i zróżnicowaniem się na liczne gatunki, które obecnie znamy. Co więcej, dinozaury przeżyły co najmniej dwa wielkie okresy wymierania. Pierwszy z nich nastąpił 228 milionów lat temu, zaledwie 2 miliony lat po pojawieniu się tych zwierząt. Wówczas, w triasie, wyginęło 35% gatunków zwierząt. Dzięki temu roślinożerne dinozaury mogły zająć opustoszałe nisze. Przez kolejne miliony lat roślinożercy mogli żyć stosunkowo spokojnie. Jednak około 200 milionów lat temu doszło do kolejnego wielkiego wymierania. Zniknęło wówczas około połowy gatunków, a to z kolei pozwoliło na szybką ekspansję dużych mięsożernych dinozaurów.
  13. Naukowcy potwierdzili swoją teorię dotyczącą masowego wymierania organizmów morskich w kredzie. Przed 93 milionami lat doszło do olbrzymiej eksplozji wulkanu pod dzisiejszymy Karaibami. Podczas erupcji do wody przedostały się olbrzymie ilości trujących substancji, które zabiły zwierzęta znajdujące się na dole łańcucha pokarmowego. To z kolei przyczyniło się do wymierania kolejnych gatunków. Uczeni od dawna podejrzewali, że winnym wymierania był wulkan, jednak brakowało na to dowodów. Znaleźli je kanadyjscy naukowcy z University of Alberta, Steven Turgeon i Robert Creaser. Zbadali oni poziom izotopów osmu w osadach dennych z Ameryki Południowej i z włoskich gór. W obu przypadkach stosunek osmu-187 do osmu-188 gwałtownie zmniejszył się przed samym wymieraniem. Oznacza to, że w tym czasie do oceanów przedostała się olbrzymia ilość stopionej magmy, która jest bogata w cięższy z izotopów. Ilość wyrzuconej magmy odpowiada wzrostowi wulkanizmu o 30-50 razy. W tamtym czasie jedynie w okolicy dzisiejszych Karaibów znajdowało się na tyle dużo wulkanów, by wyrzucić tyle magmy. Geolog morski Tim Bralower z Pennsylvania State University przyznaje, że jego kanadyjscy koledzy znaleźli dowód na erupcję. Zauważa jednak, że nie wyjaśnili, co naprawdę spowodowało wymieranie. Jedna z teorii mówi bowiem, że sama erupcja nie zabiła zwierząt, wręcz przeciwnie - do wody przedostały się substancje odżywcze, które spowodowały masowy wzrost roślin i zwierząt. Było ich tak dużo, że pozbawiły oceany tlenu i podusiły się.
  14. Profesor Ken Tankersley z University of Cincinnati postanowił obalić pewną teorię, dotyczącej tego, co wydarzyło się w Ameryce Północnej przed 12 900 laty. Wówczas, pod koniec epoki lodowcowej, doszło do gwałtownego wymierania zwierząt i ludzi. Jedna z teorii, której głosicielem jest geofizyk Allan West, mówi, że nad powierzchnią kontynentu eksplodowała kometa lub asteroida. Tankersley chciał zadać kłam tym twierdzeniom, badając złoża złota, srebra i diamentów znajdujące się w stanach Indiana i Ohio. Jednak jego badania, zamiast obalić teorię Westa, stały się najmocniejszym dowodem na jej poparcie. Tankersley sądził, że wspominane minerały zostały przyniesione z rejonu Wielkich Jezior Amerykańskich przez lodowiec. Szczegółowe analizy wykazały jednak, że pochodzą one z regionów położonych znacznie dalej na północy. Moje badania złota, srebra i diamentów miały obalić teorię Westa. Nie wiedziałem jednak, że twierdził on również, iż kometa nie wybuchła po prostu gdzieś nad Kanadą, ale że rozpadła się nad regionem bogatym w złoża diamentów - mówi Tankersley. Po raz pierwszy zetknął się z teorią Westa, gdy został zaproszony do organizowanej przez niego badawczej grupy interdyscyplinarnej. West mówił wówczas, że nad Kanadą wybuchł obiekt o średnicy około 2 kilometrów. Teraz dzięki pracom Tankersleya znaleziono mocny dowód na poparcie tej tezy. Naukowcy uznali bowiem, że jedynym logicznym wytłumaczeniem przesunięcia na południe diamentów, złota i srebra jest ich wyrzucenie w wyniku silnej eksplozji. Obecnie prowadzone są dodatkowe badania mające zweryfikować teorię kosmicznej katastrofy. Około 12 900 lat temu epoka lodowcowa w Ameryce Północnej miała się ku końcowi. Nagle wydarzyło się coś, co spowodowało zagładę mamutów oraz zniknięcie pierwszej w tym rejonie znaczącej kultury ludzkiej zwanej cywilizacją Clovis. Rozpoczął się okres tzw. młodszego dryas, który o 1300 lat przedłużył epokę lodowcową.
  15. Śmiertelna grzybica, wywołana zmianami klimatycznymi, powoduje masowe wymieranie hiszpańskich płazów i zagraża istnieniu niektórych gatunków. Zakaźna choroba, która doprowadziła do wymarcia całych populacji żab w Ameryce Centralnej i Południowej, dotarła do Europy. Znaleźliśmy związek pomiędzy rosnącymi temperaturami, a chorobą płazów w górach Hiszpanii – mówi doktor Matthew Fisher z londyńskiego Imperial College. To patogen o światowym zasięgu, który wywołuje jedną z najgroźniejszych znanych nam chorób u kręgowców. Przyczynia się do wymierania płazów na wielką skalę – dodaje Fisher. Obecnie wiadomo, że choroba zaraziła już przedstawicieli ponad 100 gatunków. Niektóre z nich są bardziej wrażliwe i szybko umierają, podczas gdy inne, odporne, są nośnikami patogenu. Grzyb Batrachochytrium dendrobatidis atakuje skórę m.in. żab, salamander, ropuch i traszek, zaburzając ich gospodarkę wodną. Fisher uważa, że globalne ocieplenie sprzyja chorobie na jeden lub dwa sposoby. Z jednej strony rosnąca temperatura osłabia zdolności płazów do obrony przed grzybem. Zwierzęta te są zimnokrwiste, co może powodować, iż w ekstremalnych temperaturach ich organizmy nie radzą sobie ze zwalczaniem patogenu. Z drugiej strony w cieplejszym klimacie grzyb rozwija się lepiej i szybciej. Według opublikowanego w bieżącym roku badania Global Amphibian Assessment, zmiany klimatyczne spowodowane działalnością człowieka zagrażają istnieniu 30% płazów.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...