-
Liczba zawartości
37676 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
250
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Znaleziono materiał niemal idealnie pochłaniający światło. Eduard Driessen i Michiel de Dood udowodnili, że warstwa azotku niobu (NbN) o grubości zaledwie 4,5 nanometra pochłania około 100% padającego nań światła. Dotychczas główny problem z materiałami mogącymi potencjalnie pochłaniać dużo światła polegał na tym, że są one dobrymi lustrami dla światła, które na nie bezpośrednio pada. Dobrze pochłaniają światło odbite. Z kolei ilość światła odbitego i absorbowanego zależy od kąta jego padania i polaryzacji. Jakby przeszkód było mało, istnieją dwa rodzaje polaryzacji - s i p. Badania nad NbN wykazały, że materiał najlepiej sprawuje się, gdy światło spolaryzowane typu s pada nań pod kątem 35 stopni. Wówczas pochłaniane jest w 94%, a światło typu p jest całkowicie odbijane. Jednak gdy zmienimy właściwości światła tak, by padało ono pod kątem 46 stopni, to absorpcja dla obu rodzajów polaryzacji wynosi 80%, co jest rewelacyjnym wynikiem. Dotychczas osiągano wyniki nie lepsze niż 50%. Odkrycie Driessena i de Dooda pozwoli na skonstruowanie urządzenia, które umożliwi wykrywanie poszczególnych fotonów. Dotychczas było to niemożliwe, gdyż wykorzystywane materiały pochłaniały zbyt mało światła. Co więcej, przeprowadzone obliczenia wykazały, że na pracę takiego czujnika nie ma wpływu długość fali światła. A to z kolei oznacza, że można go będzie zastosować na przykład w telekomunikacji czy urządzeniach działających na podczerwień.
- 3 odpowiedzi
-
- pochłanianie
- polaryzacja
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z powodu ocieplenia klimatu owce rasy Soay, które zamieszkują szkocką wyspę Hirta, stały się mniejsze. Mamy więc do czynienia z przemianą całkiem jak z Przygód Guliwera. Naukowcy sądzą, że łagodniejsze zimy zwiększyły szanse na przeżycie drobniejszych osobników, przez co cała rasa się "skurczyła". Gdyby wszystko przebiegało zgodnie z prawami ewolucji, rozmiary dzikich zwierząt powinny wzrosnąć, jako że przeżywają najsilniejsi i to oni się rozmnażają. Badania owiec Soay rozpoczęły się w 1985 roku. Od tej pory zwierzęta zmalały o 5% - mają krótsze nogi i mniej ważą (masa ich ciała spadała o ok. 8,5 dag rocznie). Dwa lata temu po raz pierwszy zauważono, co się dzieje, ale wśród specjalistów nie było zgody co do przyczyn tego zjawiska. Z pomocą przyszła im sama przyroda. Wyspa jest niemal jak naturalne laboratorium – są tam tylko owce i rośliny – wyjaśnia profesor Tim Coulson z Imperial College London. Zespół, w którego pracach uczestniczył, analizował dane zebrane przez ponad 20 lat. Dzięki nim można było określić dokładny wpływ poszczególnych czynników na rozmiary ciała. Brytyjczycy posłużyli się równaniem Price'a. Ewolucjonista George Price zastosował je do przewidywania, jak cechy fizyczne będą się zmieniać z pokolenia na pokolenie. Okazało się, że klimat wpływał na zwierzęta silniej niż presja ewolucyjna do zwiększania gabarytów. W przeszłości tylko duże, zdrowe owce i spore jagnięta, które przybrały na wadze podczas pierwszego w życiu lata, mogły przeżyć srogie zimy na Hircie. Klimat się jednak zmienił i trawę można tu zdobyć przez większą część roku. W takich warunkach radzą sobie także mniejsze zwierzęta, dlatego jest ich coraz więcej. Ekipa zaobserwowała też istnienie efektu młodej matki – młodsze owce (roczniaki) wydawały bowiem na świat drobniejsze młode, które pozostawały mniejsze przez całe życie. W połączeniu ze wzrostem temperatur zjawisko to miało silniejszy wpływ na rozmiary owiec Soay niż zwykłe prawa doboru naturalnego. Teraz biolodzy zamierzają opracować model umożliwiający przewidywanie. Sądzą, że owce kurczą się nadal, ale na razie jest za wcześnie, by twierdzić, że za 100 lat będziemy mieć do czynienia ze stadami owiec kieszonkowych, przeganianymi przez psy chihuahua. Owce rasy Soay trafiły na wyspę Hirt w archipelagu St Kilda w 1932 roku, w 2 lata po tym, jak opuścił ją ostatni człowiek. W latach 80. biolodzy powrócili, by zobaczyć, jak wyglądają potomkowie pierwotnego stada. Teraz odwiedzają tę skalistą okolicę przynajmniej raz do roku. W omawianym studium uwzględniono wiele czynników, m.in.: liczbę jagniąt urodzonych w danym roku, wiek, w którym owca urodziła młode, wskaźnik przeżywalności osobników w różnym wieku. Określano też wagę ciała i długość tylnej nogi, by stwierdzić, czy owce schudły, czy zmalały. Chcąc określić ewentualny wpływ klimatu, naukowcy wzięli pod uwagę indeks Oscylacji Północnoatlantyckiej (ang. North Atlantic Oscillation index, NAO). W Europie określa on siłę zachodnich wiatrów i sprawia, że zima jest wilgotna i łagodna lub sucha i ostra.
- 2 odpowiedzi
-
- skurczyć się
- St Kilda
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Apple ostrzega przed używaniem iPhone'a 3 oraz iPhone'a 3GS w miejscach, gdzie temperatura przekracza 35 stopni Celsjusza. Bezpieczny zakres temperatur pracy wynosi dla tych urządzeń 0-35 stopni. Jeśli temperatura jest wyższa, dochodzi do skrócenia żywotności baterii lub też przerwania pracy iPhone'a. Z kolei przechowywać urządzenie można w temperaturach od -20 do 45 stopni Celsjusza. W lecie w zaparkowanym samochodzie temperatury mogą być wyższe, a więc niebezpieczne dla iPhone'a. Apple ostrzega również, by nie korzystać przez długi czas z aplikacji takich jak GPS czy multimedia. Zużywają one sporo energii i znacząco obciążają sprzęt. Jeśli nie będziemy przestrzegać tych zaleceń, wyświetlacz będzie przygasał, sygnał GSM stanie się słabszy, a w końcu pojawi się ostrzegający napis, że iPhone'a należy schłodzić. Prawdopodobnie problemy nie dotyczą tylko najnowszych wersji urządzenia Apple'a. Wygląda na to, że pojawiają się one również w starszych iPhone'ach 2G oraz 3G, w których zainstalowano system iPhone OS 3.0.
-
Mozilla rozpoczęła już prace nad pierwszym zestawem poprawek dla Firefoksa 3.5. Załatają one co najmniej trzy z 55 błędów obecnych w przeglądarce. Firefox 3.5.1 ma trafić do rąk użytkowników w połowie lipca. Naprawi on najpoważniejsze niedociągnięcia, takie jak problemy z szyfrowaniem zawartości pod Windows XP, problemy z obsługą alfabetu arabskiego oraz błędy w nowym silniku JavaScriptu TraceMonkey, który wywołuje awarie przeglądarki. Na razie nie wiadomo, czy drobniejsze błędy zostaną poprawione w edycji 3.5.1 czy też trzeba będzie poczekać na edycję 3.5.2. O większości niedociągnięć Mozilla wiedziała w momencie premiery przeglądarki, zdecydowano się jednak ją udostępnić, gdyż nie chciano znowu odkładać momentu debiutu najnowszego Firefoksa. Wydanie przez Mozillę poprawek do dopiero co udostępnionego produktu nie jest niczym niezwykłym. Pierwszy zestaw poprawek do Firefoksa 3.0 ukazał się zaledwie po miesiącu od premiery tej przeglądarki.
- 4 odpowiedzi
-
- poprawki
- Firefox 3.5.1
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Niewykluczone, że Windows 7 będzie dostępny dla użytkowników indywidualnych w ramach licencji wielostanowiskowych. Takie wnioski można wyciągnąć z uważnej lektury zapisów licencyjnych testowych wersji nowego systemu. W jednej z wersji językowych znaleziono bowiem następujące stwierdzenie: jeśli jesteś użytkownikiem wersji Family Pack, możesz zainstalować jedną kopię oprogramowania oznaczonego jako 'Family Pack' na trzech komputerach w swoim gospodarstwie domowym i udostępnić ją do użytkowania mieszkańcom. Przedstawiciele Microsoftu odmówili komentarza w tej sprawie. Na razie więc nie wiadomo, czy Windows 7 na pewno będzie oferowany użytkownikom domowym w wersji wielostanowiskowej, a jeśli tak, ile taka edycja będzie kosztowała.
-
Afirmacje zalecane przez autorów psychologicznych poradników mają pomóc w podniesieniu samooceny i skłonić do konstruktywnego działania. Kiedy jednak zbadano, jak powtarzanie stwierdzeń w rodzaju "Zasługuję na miłość" rzeczywiście działa na ludzi, okazało się, że w niektórych przypadkach efekt jest odwrotny do zamierzonego. Joanne V. Wood i John W. Lee z University of Waterloo oraz W.Q. Elaine Perunović z Uniwersytetu Nowego Brunszwiku odkryli, że powtarzając afirmacje, osoby z niską samooceną zaczynają się ze sobą czuć gorzej. Psycholodzy poprosili ludzi z wysoką i niską samooceną, by powtarzali jedno z poradnikowych stwierdzeń – "Zasługuję na miłość". Potem monitorowali ich nastrój i pytali o stosunek do siebie w danym momencie. Okazało się, że ochotnicy z niską samooceną czuli się po takiej sesji gorzej niż inna grupa z niską samooceną, która nie powtarzała wybranego zdania. Osoby z wysoką samooceną czuły się po "terapii" afirmacyjnej lepiej, ale tylko nieznacznie. W przeprowadzonym potem eksperymencie ludziom z niską samooceną pozwolono spisywać zarówno pozytywne, jak i negatywne myśli o sobie. Okazało się, że wtedy mieli oni dużo lepszy nastrój niż w sytuacji, gdy musieli się koncentrować wyłącznie na pozytywach. Wg naukowców, zbyt pozytywne stwierdzenia, np. "Akceptuję się całkowicie", działają w przypadku jednostek z niską samooceną jak zbyt duża nagroda i skłaniają do myślenia dokładnie odwrotnego. Na domiar złego w sytuacji, gdy ktoś zalecił skupić się na pozytywach, negatywne myśli mogą działać szczególnie destrukcyjnie...
-
Wbrew temu, co dotąd sądzono, grzebanie zmarłych twarzą w dół było celowe i rozpowszechnione. Po przeanalizowaniu tego typu pochówków z całego świata okazało się, że różne społeczności poniżały w ten sposób nieboszczyka i okazywały mu brak szacunku. Caroline Arcini ze Sweden's National Heritage Board zaznacza, że odwracając kogoś twarzą w dół, piętnowano jego niegodne czyny, czyli pogwałcenie jakichś ważnych norm. Chodziło więc o "zawstydzenie" występnego zmarłego. Arcini przejrzała literaturę przedmiotu i sporządziła pierwszy na świecie katalog hańbiących nieboszczyka pochówków. Odkryła opisy dotyczące ponad 600 osób, które zakopano w 215 miejscach, m.in. w Peru, Meksyku, Szwecji i Korei Południowej. Najwięcej, bo aż 200, znieważonych ciał znaleziono w Wielkiej Brytanii. Zwyczaj chowania twarzą w dół utrzymywał się bardzo długo – najstarsze ciało z Czech miało 26 tys. lat, inne pochodziło z Flandrii z okresu I wojny światowej. W ten sam sposób traktowano mężczyzn (ich najczęściej), kobiety i dzieci. Odwróconych na brzuch znajdowano w mogiłach wszelkiego rodzaju: pojedynczych, podwójnych i zbiorowych. Często groby były płytkie, zlokalizowane na obrzeżach nekropolii, niekiedy ciał nie umieszczano nawet w trumnie. W wielu przypadkach groby "odwrócone" stanowiły izolowane przypadki, da się jednak wyróżnić rejony i okresy, gdy pojawiało się ich znacznie więcej. W Europie działo się tak od czasów rzymskich do końca ery wikingów, czyli od 43 do 1000 r. W niektórych lokalizacjach zjawisko dotyczyło blisko 15% mogił. Ok. 1000 r. p.n.e. w Meksyku i Salwadorze odsetek ten był jeszcze wyższy, sięgając 90%, podobnie jak na Tajwanie w latach 1300-850 p.n.e. Pani antropolog wyjaśnia, że nie wszystkie przypadki można jednakowo wyjaśnić. Niektórzy zmarli mieli związane ręce i nogi, co sugeruje, że byli przestępcami bądź jeńcami wojennymi. Czasem pozycję ciała wyznaczał status społeczny. Na pewnym meksykańskim cmentarzu znaleziono np. ludzi, pogrzebanych w okresie od 1150 do 850 r. p.n.e. Sześciu mężczyzn siedziało, 74 położono zaś twarzą w dół. Arcini sądzi, że siedzący byli ważnymi kapłanami, a leżący spełniali pośledniejsze funkcje. Kolejna przyczyna znieważania zmarłego to konflikt natury religijnej lub kulturowej. Doskonałym przykładem mogą tu być doniesienia ze Szwecji, gdzie najwięcej "odwróconych" pochówków datuje się na czasy wikingów. Wtedy w rejonie tym rozpoczęła się chrystianizacja, lecz rudowłosi wojownicy najprawdopodobniej nie akceptowali neofitów. Później twarzą w dół obracano zbuntowane zakonnice i wyrzucone poza nawias społeczeństwa czarownice. W artykule zamieszczonym w czerwcowym wydaniu pisma Current Archaeology Arcini wyjaśniła, w jakich okolicznościach zainteresowała się takimi pochówkami. W lutym 2005 roku archeolodzy rozpoczęli prace nad otwartymi grobami wikingów w Vannhög w południowej Skanii. Ona miała się zająć badaniami porównawczymi szczątków. W archiwum wcześniejszych wykopalisk z lat 50. znalazła zdjęcie zwróconego twarzą w dół człowieka. Zaczęła się zastanawiać, czy to wyjątek, czy takich przypadków było więcej. Miała nadzieję, że antropologiczne oględziny szkieletu pozwolą stwierdzić, co się właściwie stało. Prowadząc rozmowy z ekspertami z różnych dziedzin zauważyła, że podobnie jak ona, nikt nie potrafił zaakceptować takiego ułożenia ciała, wszyscy uznawali je za niewłaściwe, niestosowne.
-
- Caroline Arcini
- szacunek
- (i 5 więcej)
-
Eksperci amerykańskiego Federalnego Urzędu ds. Żywności i Leków (FDA) opublikowali oświadczenie, którego efektem może być zmiana przepisów dotyczących stosowania paracetamolu - jednego z najpopularniejszych leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Choć przepisy ustalane przez Amerykanów nie obowiązują w Europie, można się spodziewać, że urzędnicy na Starym Kontynencie rozważą pójście w ślady Amerykanów. Paracetamol (acetaminofen) jest lekiem tak pospolitym, że mało kto zdaje sobie sprawę z zagrożeń związanych z jego niewłaściwym stosowaniem. Z powodu zatruć tym związkiem w USA notuje się rocznie aż 56000 wizyt w szpitalach, zaś 200 pacjentów umiera. Sytuacja ta skłoniła urzędników FDA do zwołania specjalnego spotkania w tej sprawie. Efektem obrad komisji było wydanie oficjalnego dokumentu, w którym wzywa się najwyższych rangą urzędników FDA do głosowania za wprowadzeniem dodatkowych obostrzeń dotyczących dystrybucji preparatów zawierających acetaminofen. Głównym zaleceniem jest obniżenie dawki podawanej w ulotkach leków jako maksymalna dawka dzienna. Dzisiaj wynosi ona 4 gramy, czyli 8 typowych tabletek. Zdaniem ekspertów, ze względów bezpieczeństwa limit ten powinien zostać obniżony, lecz nie podano dokładnie, do jakiej wartości. Dodatkowo zaproponowano zmniejszenie maksymalnej zawartości paracetamolu w pojedynczej tabletce do 650 miligramów. Dziś niektóre preparaty dostępne bez recepty zawierają nawet do 1000 mg acetaminofenu na tabletkę, lecz jeśli nowe propozycje zostaną przegłosowane, będą one dostępne wyłącznie z przepisu lekarza. Nie udało się za to przeforsować propozycji wycofania z rynku dostępnych bez recepty preparatów złożonych zawierających acetaminofen. Autorzy tego pomysłu argumentowali, że mnogość mieszanek zawierających paracetamol znacząco zwiększa ryzyko nieświadomego przedawkowania. Opinie panelu ekspertów FDA mają wyłącznie charakter doradczy, lecz najczęściej są one zatwierdzane i zawarte w nich tezy stają się przepisami prawa. I choć sprawa nie dotyczy Polaków bezpośrednio, warto ją śledzić. Wielokrotnie okazywało się bowiem, że Europejska Agencja ds. Leków szybko wdraża normy analogiczne do tych obowiązujących na terenie Stanów Zjednoczonych.
- 15 odpowiedzi
-
- dawkowanie
- recepta
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Liczba osób, które "zawsze wiedzą lepiej", jest tak wielka, że nic nie powinno nas już dziwić. Ale czy można przejść obojętnie obok historii człowieka, który postanowił wykonać na własnym ciele zabieg... obrzezania za pomocą obcinaczek do paznokci? Trudno w to uwierzyć, ale właśnie taki pomysł przyszedł do głowy pewnemu Anglikowi. Sprawa jest podwójnie dziwna, gdyż brytyjska państwowa służba zdrowia oferuje wycięcie napletka zupełnie za darmo. Mimo to, młody Brytyjczyk postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Po zdezynfekowaniu przyrodzenia za pomocą etanolu oraz przyjęciu dawki środka znieczulającego (oczywiście także alkoholowego, lecz przyjętego doustnie) nieszczęśnik zamknął się w łazience i przystąpił do pracy. Pomimo najlepszych chęci, zabieg nie miał prawa skończyć się dobrze. W pewnym momencie mężczyzna nie wytrzymał narastającego bólu i wezwał karetkę pogotowia. Ratownicy natychmiast przewieźli chirurga-amatora na oddział ratunkowy szpitala w Stevenage (hrabstwo Hertfordshire). Jest to jedna z tych rzeczy, której nigdy byśmy nie polecili młodym mężczyznom, przyznał w wywiadzie z dziennikarzami jeden z ratowników przybyłych na miejsce zdarzenia. Efekty [zabiegu] mogą być dość przerażające i silnie wpłynąć na zdolności seksualne mężczyzny.
-
Firma Aerovironment podpisała z DARPA umowę, przewidującą dalszy rozwój miniaturowych urządzeń latających. Przedsiębiorstwo jest autorem pierwszej, jak zapewnia, maszyny będącej w stanie odbyć kontrolowany lot, napędzanej za pomocą machających skrzydeł, która zabiera własne źródło energii, a skrzydła służą jej do lotu i sterowania. Urządzenie lata podobnie jak koliber. Wielu konkurentów Aerovironment, którzy pracują nad podobnymi urządzeniami, nie wyszło jeszcze z Fazy 1 projektu. Tymczasem najnowsza umowa, wartości 2,1 miliona dolarów, oznacza rozpoczęcie Fazy 2 oraz jest znakiem, że DARPA widzi przyszłość w pracach Aerovironment. Ostatecznym celem projektu jest skonstruowanie ornitoptera o wadze 10 gramów, długości nie większej niż 7,5 centymetra, który będzie zdolny do bardzo cichego lotu z prędkością 10 metrów na sekundę (36 km/h). Urządzenie takie ma być wykorzystywane do misji zwiadowczych w budynkach oraz poza nimi. Może również zostać użyte do przeniesienia w wyznaczone miejsce ładunku, na przykład miniaturowej aparatury podsłuchowej. Aerovironment opublikowało też film, który obrazuje postępy, jakie firma robi w dziedzinie maszyn latających podobnie do ptaka.
-
Z nieoficjalnych doniesień wynika, że Intel zamierza rozpocząć przechodzenie na 32-nanometrowy proces produkcyjny znacznie wcześniej, niż początkowo planował. Już w czwartym kwartale bieżącego roku zostanie uruchomiona masowa produkcja 32-nanometrowych procesorów Clarkdale. Układ trafi na rynek o cały kwartał wcześniej niż zapowiadano. Clarkdale korzysta z mikroarchitektury Westmere i jest dwurdzeniowym układem z 4 megabajtami pamięci podręcznej, korzysta z przetwarzania wielowątkowego, ma wbudowany kontroler pamięci DDR3 oraz zintegrowany rdzeń graficzny. Procesory Clarkdale nie wymagają stosowania na płycie głównej mostka północnego. Wystarczy im jeden dodaktowy układ, który będzie zawierał kontrolery pamięci masowej, sieci, PCI itp. W rok po debiucie Clarkdale ma stanowić 20% wszystkich procesorów dostarczanych przez Intela partnerom OEM.
-
- 32 nanometry
- Westmere
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jak wiemy, zwierzęta potrafią posługiwać się narzędziami i uczą się jedne od drugich. Badania przeprowadzone na University of St. Andrews i Texas University dowodzą, że do nauczenia się nie jest konieczna bezpośrednia obserwacja. Szympansy potrafią uczyć się oglądając film wideo prezentujący sposób, w jaki przedstawiciel ich gatunku wykonał przydatne narzędzie. Badanym zwierzętom pokazano pożywienie, które znajdowało się poza ich zasięgiem. Jednej grupie wyświetlono film, na którym szympans wykonuje narzędzie podobne do grabi i używa go do zdobycia pożywienia, a drugiej wideo, na którym zwierzę posługiwało się już gotowym narzędziem. Okazało się, że w grupie, która oglądała pełną prezentację, zwierzęta potrafiły wykonać narzędzie i zdobyć pożywienie. W drugiej z grup tylko nieliczne małpy były w stanie samodzielnie opracować sposób wykonania przydatnego narzędzia. Co ciekawe, gdy pożywienie położono bliżej, tak, że można było je dosięgnąć mniej skomplikowanym narzędziem, zwierzęta z grupy oglądającej pełną prezentacją nadal konstruowały "grabie". Tymczasem te zwierzęta z drugiej grupy, które podczas pierwszego testu (z dalej położonym pożywieniem) były w stanie skonstruować "grabie", tym razem posługiwały się prostszym narzędziem. Prowadząca badania Elizabeth Price mówi: Uzyskane wyniki są ważne nie tylko dlatego, że dowodzą, iż szympansy wykazują zdolność do społecznego uczenia się, jak skonstruować narzędzie, ale również, że społeczne uczenie ma duży wpływ na to, w jaki sposób poszczególne zwierzęta później radzą sobie z problemem. Najbardziej zaskakującą obserwacją było stwierdzenie, że uczenie społeczne prowadzi do pewnej "sztywności" zachowań i szympansy wykazują mniejszą elastyczność w nowych sytuacjach. Naukowcy chcą teraz zbadać, do jakiego stopnia podobne zjawisko można obserwować u ludzi. Pani Price zauważa również, że skoro trzymane w niewoli szympansy są w stanie wykonywać skomplikowane narzędzia dzięki społecznemu uczeniu się, a jednocześnie takich zachowań nie zaobserwowano u zwierząt żyjących na wolności, to można stwierdzić, iż przyczyną ich braku nie są ograniczone możliwości poznawcze zwierząt, ale jakieś inne czynniki.
-
- narzędzie
- uczenie społeczne
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
O sile oddziaływania oper Ryszarda Wagnera krążyły nie tylko legendy, ale i żarty. Teraz okazuje się, że tekst jest w taki sposób dopasowany do muzyki, by ułatwić zadanie zarówno śpiewakowi, jak i słuchaczom. Nie da się ukryć, że to z pewnością zwiększa siłę przekazu (Journal of the Acoustic Society of America). Naukowcy z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii zaznaczają, że w językach europejskich każda samogłoska jest powiązana z określonymi częstotliwościami rezonansowymi aparatu mowy. Zrozumiałość dla odbiorcy i łatwość do wyartykułowania przez śpiewaka mogą wzrosnąć, jeśli wysokość dźwięku dla danej samogłoski będzie korespondować z jej częstotliwością rezonansową – wyjaśnia dr John Smith. Gdyby tak właśnie skonstruowano opery Wagnera, samogłoski otwarte powinny częściej występować przy wysokich dźwiękach z zakresu sopranu – dopowiada profesor Joe Wolfe. Panowie postanowili to sprawdzić, analizując zapis nutowy 9 oper: Kawalera srebrnej róży Richarda Straussa, Pierścienia Nibelunga, Zmierzchu bogów, Zygfryda, Tristana i Izoldy, Walkirii Ryszarda Wagnera, Cyrulika sewilskiego Gioacchino Rossiniego, Così fan tutte i Don Giovaniego Wolfganga Amadeusza Mozarta. Spośród 20 tys. nut wyśpiewywanych przez soprany Australijczycy wybrali te oznaczające samogłoski. W utworach Wagnerowskich samogłoski otwarte były znacznie częściej używane w połączeniu z wysokimi dźwiękami. Tego samego nie można było powiedzieć o operach innych kompozytorów. Wykorzystywanie takiej metody da się wytłumaczyć ideologią stojącą za operami Wagnera. Stanowiły one dramaty muzyczne, w ramach których artyści musieli wypowiadać długie kwestie i komunikować ważne niuanse intrygi tylko za pomocą śpiewanego tekstu. Wcześniej w operach arie i partie chóru przeplatały się z recytacjami oraz odgrywanymi scenami. Śpiew nie musiał być tak bardzo zrozumiały, bo wiele można było wydedukować z innych środków wyrazu. W porównaniu do Mozarta czy Rossiniego, Wagner bardzo rozbudował orkiestrę, skomplikował też partie wokalne. Dopasowanie samogłosek do wysokości dźwięku ułatwiało więc nieco zadanie śpiewaka i pozwalało słuchaczom wyłapać to, co konieczne. Smith zaznacza, że żadne źródło historyczne nie wspomina, by Wagner stosował opisany zabieg. Nie da się jednak ukryć, że im dłużej komponował (rosło więc jego doświadczenie), tym częściej posługiwał się takim dopasowaniem. Australijczycy wskazują na perfekcjonizm Wagnera. Niemiec napisał w ciągu 50 lat tylko 14 oper, podczas gdy jego kolega po fachu Rossini "spłodził" ich w ciągu 7 lat aż 26. Wagner miał też okazję udoskonalić swą metodę łączenia samogłosek i dźwięków, bo do każdej opery osobiście pisał libretto. W języku niemieckim występuje 12 samogłosek. Smith i Wolfe połączyli sposób ich wymawiania z częstotliwością rezonansową; w ten sposób uzyskali następujący podział: samogłoski przymknięte (250-400 Hz), półprzymknięte (400-550 Hz), półotwarte (550-750 Hz) i otwarte (750-1000 Hz).
-
- John Smith
- częstotliwość rezonansowa
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Developerzy Linuksa opublikowali łatkę do jądra, dzięki której, jak twierdzą, Linux będzie mógł korzystać z systemu plików FAT nie naruszając przy tym licencji należącej do Microsoftu. Prace nad łatką rozpoczęto po tym, jak TomTom zgodził się zawrzeć z Microsoftem ugodę w sprawie oprogramowania do nawigacji, które naruszało prawa firmy z Redmond. Co prawda przedstawiciele koncernu Ballmera zapewniali, że pozew przeciwko TomTomowi to izolowany przypadek i firma nie ma zamiaru występować przeciwko Linuksowi. Jednak, o ile przeciętny użytkownik opensource'owego systemu operacyjnego może spać spokojnie, to nad firmami produkującymi komercyjne linuksowe oprogramowanie dla urządzeń przenośnych zawisła groźba pozwów. Rozwiązaniem problemu jest, według Linux Foundation, rezygnacja z systemu FAT. Jest to jednak cel długoterminowy. Obecnie nie da się tego zrobić, dlatego też firmy wykorzystujące FAT w celach komercyjnych stanęły przed wyborem - albo kupią od Microsoftu licencję, albo mogą narazić się na proces. Dlatego też developerzy rozpoczęli prace nad łatą, pozwalającą na dalsze korzystanie z FAT bez naruszania prawa koncernu, a Open Invention Network próbuje znaleźć przykłady tzw. prior art (używania FAT przed opatentowaniem go przez Microsoft) i, jeśli się to uda, będzie chciała obalić patent koncernu. Jako, że patent Microsoftu opisuje technologię, która umożliwia tworzenie długich i krótkich nazw plików, AndrewTridgell z projektu Samba, stworzył łatkę, która powoduje, że używany w linuksie FAT generuje tylko krótkie lub tylko długie nazwy. Tridgell już w maju opublikował łatę, która powodowała generowanie tylko krótkich nazw, jednak opensource'owe środowisko nie było tym, z powodów praktycznych, zachwycone. Wynajęci przez Linux Foundation prawnicy są zdania, że takie rozwiązanie nie narusza praw Microsoftu.
-
Wbrew temu, co wcześniej sądzono, postrzeganie własnych uzdolnień, czyli samoocena, ma w dużej mierze podłoże genetyczne, nie tylko środowiskowe. Samoocenę oszacowuje się przeważnie za pomocą pytania ludzi, jak dobrzy, wg samych siebie, są w danej dziedzinie. Dotąd sądzono, że odpowiedzi są ukształtowane przez czynniki środowiskowe, np. metody wychowawcze rodziców. Pierwsze studium percepcji własnych uzdolnień z udziałem bliźniąt wykazało jednak, że to nieprawda. Corina U. Greven i Robert Plomin z King's College London przepytali 3785 par bliźniąt w wieku 7-10 lat (wszystkie brały udział w Twins Early Development Study, stanowiły więc reprezentatywną próbę). Zadanie dzieci polegało na ocenie uzdolnień w zakresie różnych przedmiotów szkolnych. Naukowcy odkryli, że pewność, z jaką maluch odpowiadał na pytanie "Jak dobry jesteś z matematyki, języka obcego itp.?", w połowie zależała od genów, a w połowie od środowiska. Poza tym psychiatrzy stwierdzili, że własne postrzeganie umiejętności pozwala przewidzieć osiągnięcia szkolne, abstrahując od rzeczywistych możliwości, ocenianych za pomocą testów na inteligencję. Trzeba będzie zidentyfikować specyficzne geny kształtujące szkolną pewność siebie, spodziewamy się jednak, że mamy do czynienia z wieloma genami, z których każdy wywiera stosunkowo niewielki wpływ. Efekty ich działania są probabilistyczne, a nie deterministyczne, ponieważ samoocena jest tylko częściowo genetyczna, co zatem nie oznacza, że czynniki środowiskowe nie mogą jej zmienić – tłumaczy Corina Greven. Podkreśla ona, że geny postrzegania własnych zdolności działają niezależnie od genów inteligencji. W badanej próbce bliźniąt 51% zmienności w zakresie przekonań na temat siebie można było wyjaśnić dziedzicznością, a tylko 2% wspólnym środowiskiem. Wzięcie pod uwagę zarówno bliźniąt jedno-, jak i dwujajowych pozwoliło oddzielić od siebie oddziaływania czynników różnego rodzaju. Brytyjczycy wierzą, że dzięki odpowiednim zabiegom rodziców, opiekunów i nauczycieli uda się w przyszłości zwiększyć szanse dzieci na sukces, choć ich geny nie zawsze mu przecież sprzyjają...
- 1 odpowiedź
-
- przekonania
- szkoła
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy podjęli pierwszą opartą o analizę DNA próbę rekonstrukcji wymarłych ptaków moa. Posłużyli się przy tym bardzo starymi piórami sprzed mniej więcej 2500 lat, odkrytymi w schroniskach skalnych i jaskiniach Nowej Zelandii. Ekipa z Uniwersytetu w Adelajdzie i Landcare Research z dawnej ojczyzny nielotów stwierdziła na tej podstawie, że należały one do 4 różnych gatunków. Moa osiągały wysokość do 2,5 m i ważyły 250 kg. Przed pojawieniem się człowieka zdominowały faunę Nowej Zelandii. Wtedy jedynym ich wrogiem był orzeł Haasta (Harpagornis moorei). W XIII w. (ok. 1280 r.) pojawili się tu jednak Maorysi, którzy w krótkim czasie wytępili rodzinę Dinornithidae. Doktorant Nicolas Rawlence ze stanowiącego część uniwersytetu Australijskiego Centrum ds. Badania Starożytnego DNA podkreśla, że dotąd naukowcy nie wiedzieli, jak wyglądały poszczególne gatunki moa, a wyróżniono ich aż 10. Analizując DNA, byliśmy w stanie połączyć pióra z 4 gatunkami tych ptaków - moaka ciężkiego (Euryapteryx gravis), Pachyornis elephantopus, moakiem wyżynnym (Megalapteryx didinus) oraz Dinornis robustus. Badacze porównali pióra moa ze znalezionymi w osadach piórami modrolotek czerwonoczelnych, które zasiedlają te tereny również współcześnie. W ten sposób mogli stwierdzić, czy nie wyblakły lub nie zmieniły koloru. Zaskakujące jest to, że podczas gdy wiele gatunków miało podobne brązowe upierzenie, prawdopodobnie spełniające funkcję maskującą, niektóre miały pióra z białymi końcówkami, przez co wyglądały na nakrapiane – tłumaczy Rawlence. Jego współpracownik, dr Jamie Wood, sądzi, że jednolite ubarwienie to metoda skutecznego ukrywania się przed orłami Haasta. Dzięki swoim badaniom australisko-nowozelandzki zespół wykazał, że DNA można pozyskiwać nie tylko z końcówki dudki (calamus), ale ze wszystkich części pióra. Oznacza to, że dysponując muzealnymi eksponatami, będzie można zrekonstruować wiele wymarłych ptaków.
- 3 odpowiedzi
-
Badania obrazowe mózgów Chińczyków i osób białych ujawniły, że nie reagują oni równie silnie na ból obcego, który nie należy do tej samej rasy (Journal of Neuroscience). Shihui Han i zespół z Uniwersytetu Pekińskiego wyświetlili 17 Chińczykom i 16 białym osobom film, na którym czyjś policzek trącano patyczkiem higienicznym lub nakłuwano podskórną strzykawką. W tym czasie aktywność ich mózgu monitorowano za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Nagrania "uruchomiły" przedni zakręt obręczy (ang. anterior cingulate cortex, ACC), który rozświetla się także wtedy, gdy sami odczuwamy ból. Kiedy jednak Chińczycy widzieli ból innego Chińczyka, ich kora uaktywniała się w większym stopniu niż podczas oglądania bólu białego. Wolontariusze z USA, Europy i Izraela także reagowali silniej na cierpienie kogoś o podobnym do ich własnego kolorze skóry. Komentująca badania Martha Farah z University of Pennsylvania podkreśla, że różnice w automatycznej reakcji neuronalnej nie muszą się wcale przekładać na rasistowskie zachowanie czy zmniejszoną empatię w stosunku do kogoś o innym pochodzeniu etnicznym. Kiedy zespół Hana pytał ochotników "jak bardzo to boli osobę z filmu?" i "jak duży dyskomfort wywołuje w tobie oglądanie tego klipu?", Chińczycy i przedstawiciele rasy białej twierdzili, że odczuwają ból drugiej osoby podobnie jak własny, bez względu na ewentualne różnice w kolorze skóry.
- 2 odpowiedzi
-
- przedni zakręt obręczy
- Shihui Han
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
O tym, jak istotny jest wpływ organizmu matki na szansę donoszenia ciąży, nie trzeba przekonywać chyba nikogo. Sytuacja komplikuje się jednak, gdy w grę wchodzi zapłodnienie in vitro. Bardzo często zdarza się bowiem tak, że kobieta jest w idealnej kondycji, a wszczepiany zarodek nie posiada defektów genetycznych, lecz starania o dziecko i tak kończą się fiaskiem. Dr Cathy Allan z Retunda Hospital w Dublinie postanowiła sprawdzić, dlaczego tak się dzieje. W przeciwieństwie do standardowych testów prowadzonych w ramach procedury zapłodnienia in vitro (ang. in vitro fertilization - IVF), obejmujących badania genetyczne zarodków, tym razem wykorzystano materiał pobrany od pań chcących zostać matkami. Zachęceni sukcesem wcześniejszych eksperymentów na komórkach pobranych z wnętrza macicy, naukowcy postanowili poszukać wygodniejszego źródła materiału do badań. Wybór padł na komórki wyizolowane z krwi kobiet jeszcze przed rozpoczęciem IVF. Próbki badano pod kątem aktywności poszczególnych genów. Udało się w ten sposób zidentyfikować 128 sekwencji, których ekspresja była ściśle powiązana z prawdopodobieństwem powodzenia IVF. Geny te były w większości odpowiedzialne za przetwarzanie energii oraz procesy pozwalające organizmowi matki na przygotowanie się do implantacji zarodka oraz jego ochronę. Badania przeprowadzone przez dr Allan stanowią istotny krok naprzód w dziedzinie diagnostyki prenatalnej. Jeżeli skuteczność nowej metody zostanie potwierdzona w dalszych badaniach, rodzice pragnący potomstwa będą mogli sprawdzić, jak duża jest szansa, że ich marzenie się spełni.
- 1 odpowiedź
-
Niektórzy mówią (a inni śpiewają), że nic dwa razy się nie zdarza. Pewnie jest w tym sporo prawdy, ale czy to samo powiedzenie ma rację bytu w biologii? Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego postanowili to sprawdzić. Badania przeprowadzone na amerykańskiej uczelni są niczym innym, jak unowocześnioną wersją eksperymentów prowadzonych w XIX wieku przez Grzegorza Mendla, pioniera genetyki. Tym razem jednak, zamiast oceniać wyłącznie wygląd badanych roslin, naukowcy wykorzystali testy genetyczne pozwalające na śledzenie ewolucji niemal w czasie rzeczywistym. Obiektem studium był orlik - roślina wieloletnia z rodzaju Aquilegia. Charakterystyczną cechą tego organizmu jest wytwarzanie kwiatów w jednym z dwóch kolorów: czerwonym oraz białawo-żółtym. Pociąga to za sobą ogromne konsekwencje, gdyż jaskrawe kwiaty są zapylane niemal wyłącznie przez kolibry, zaś te bardziej płowe - przez motyle z rodziny zawisakowatych (Sphingidae). Nieco wcześniej wykazano, że liczebność motyli oraz kolibrów wywiera istotny wpływ na zmianę koloru kwiatów orlika. Wiąże się to ze zjawiskiem selekcji naturalnej - rośliny wytwarzające kwiaty "dopasowane" do preferencji zwierząt będą rozwijały się szybciej od konkurentów. Bardzo podobnie wygląda kwestia zmiany kształtu kwiatów w reakcji na kształty aparatów gębowych owadów oraz ptasich dziobów. Co ważne, zarówno zmiana barwy, jak i kształtu kwiatów jest z punktu widzenia populacji odwracalna i po upływie dostatecznie długiego czasu wygląd roślin powraca do stanu sprzed mutacji. Teraz naukowcy postanowili pójść o krok dalej. Dzięki badaniom z zakresu genomiki zidentyfikowali 34 geny biorące udział w wytwarzaniu poszczególnych barwników. Do zbadania pozostaje więc "tylko" sekwencja mutacji utrwalanych w populacji pod wpływem zmian w otoczeniu. Mówiąc najprościej, badacze chcą sprawdzić, czy za każdym razem orlik będzie ewoluował w identyczny sposób, tzn. na drodze mutacji w tych samych genach. Ostatecznie chcemy wiedzieć, czy ewolucja może być przewidywalna, tłumaczy prof. Scott A. Hodges, kierownik badań. Wiedza zdobyta dzięki wysiłkom jego zespołu może mieć niebagatelne znaczenie dla lepszego zrozumienia procesów adaptacji organizmów żywych do warunków środowiska.
-
Z dzisiejszego (1 lipca) artykułu opublikowanego w Proceedings of the Royal Society B (Biological Sciences) możemy dowiedzieć się, że skamieniałości znalezione na terenie Myanmaru wskazują, iż wspólny przodek człowieka i małp wyewoluował w Azji, a nie w Afryce. Dotychczas panowało przekonanie, że miejscem narodzin człowieka jest Afryka. Najnowsze odkrycia paleontologiczne w Chinach, Tajlandii i Myanmarze zdają się przeczyć tej tezie. Jednocześnie wskazują, że Ida, o której szczątkach pisaliśmy niedawno, jest bliżej spokrewniona ze współczesnymi lemurami niż małpami i człowiekiem. Liczące sobie 38 milionów lat skamieniałości gatunku Ganlea megacanina znaleziono w wielu miejscach Myanmaru i uznano za nowy gatunek. Jego nazwa pochodzi o wioski Ganle, w pobliżu której po raz pierwszy natrafiono na skamieniałości oraz od wyjątkowo dużych kłów, które odróżniają stworzenie od innych, bliższych nam przodków. Stopień zużycia zębów wskazuje, że były one wykorzystywane do poradzenia sobie z twardymi skórami i skorupami otaczającymi owoce tropikalne. Nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy takiej niezwykłej adaptacji wśród małpiatek, ale jest ona charakterystyczna dla zamieszkujących basen Amazonki małp z rodzaju Pithecia (saki białolica). Ganlea dowodzi, że wczesne azjatyckie antropoidy już przed 38 milionami lat dostosowały się do warunków, w których żyją współczesne małpy - mówi paleontolog doktor Chris Beard z Carnegie Museum of Natural History. Ganlea i jej najbliżsi krewni należą do wymarłej rodziny azjatyckich małp człekokształtnych Amphipithecidae. Inni jej przedstawiciele to Pondaungia i Myanmarpithecus (oba z Myanmaru) oraz Siamopithecus z Tajlandii. Szczegółowa analiza szczątków wykazała, że Amphipithecidae są blisko spokrewnione z żyjącymi człekokształtnymi oraz że cała ta rodzina wyewoluowała od wspólnego przodka. Szczątki Ganlea megacanina po raz pierwszy odkryto w grudniu 2005 roku. Były one przez wiele lat badane przez naukowców z Francji, USA oraz Tajlandii. Badania sfinansowała amerykańska Narodowa Fundacja Nauki oraz francuskie Narodowe Centrum Badań Naukowych.
-
- Siamopithecus
- Amphipithecidae
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jeszcze nie tak dawno temu prawdziwym postrachem podróżnych był wilkołak. Co się stało, że po wiekach lęku graniczącego z czcią w ciągu ostatnich 150 lat jego popularność bardzo zmalała na korzyść Wielkiej Stopy, yeti czy innych przypominających małpę potworów? Brian Regal, historyk nauki z Kean University, twierdzi, że powodem jest opublikowanie dzieła O powstawaniu gatunków Karola Darwina. Amerykanin przedstawi swoje wnioski na dorocznym spotkaniu Brytyjskiego Towarzystwa Historii Nauki w Leicester. Wykład ubarwi dziełami sztuki z różnych okresów, ilustrując w ten sposób przekształcenie, by uniknąć pechowego dla hybrydy człowieka i psowatych słowa ewolucja, wilkołaka w Wielką Stopę. W świetle teorii ewolucji istota tego rodzaju nie miała, niestety lub stety, racji bytu. Połączenie przedstawicieli naszego gatunku z małpami było zaś o wiele bardziej prawdopodobne. Nic więc dziwnego, że od końca XIX wieku pojawiało się coraz mniej opowieści o spotkaniu z wilkołakami i stały się one istotami uznawanymi za fikcję czy element ludowych wierzeń. W przeszłości wilkołak występował w wielu mitologiach, np. germańskiej i słowiańskiej. Opisywano go jako człowieka, który przemienia się podczas pełni w wilka. Taki los to skutek rzucenia przez kogoś uroku bądź ukąszenia przez wilkołaka. Pełnoprawnie likantropia przetrwa na pewno w psychiatrii, ponieważ z powodu Darwina nie znikną ludzie, którzy są głęboko przekonani, że zmienili się w zwierzę. Chorzy nie tylko naśladują wydawane przez nie odgłosy, ale odzwierciedlają też zachowanie, a czasem wygląd. Z teorią Regala nie zgodziłby się Joshua Buhs, autor książki pt. Wielka Stopa: życie i czasy legendy. On z kolei uważa, że małpolud stał się w XX wieku tak popularny dzięki robotnikom, którzy widzieli w nim uosobienie nieokiełznanej męskości oraz ostoję autentyczności. W wyniku nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń Sasquatch alias Wielka Stopa miał zyskać status ikony i symbolu buntu naszych czasów. Kto zatem ma rację i jakiemu zjawisku zawdzięczamy wszechobecność Wielkiej Stopy, który wyziera ostatnio nawet z reklamy?
- 3 odpowiedzi
-
- teoria ewolucji
- Karol Darwin
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jak już niejednokrotnie wykazano, właściwości wielu materiałów są inne w naszym świecie, a inne w skali nano. Tym razem zauważono, że zwykła sól, która jest dla nas materiałem nieelastycznym, w skali nano rozciąga się o ponad 100%. To z kolei nasunęło naukowcom pomysł, by solne nanokable wykorzystać w elektronice. Nie od dzisiaj wiadomo, że metale są rozciągliwe w temperaturach znacznie niższych niż ich punkt topnienia. Nie spodziewano się jednak, że takie właściwości może mieć sól. Nathan Moore z Sandia National Laboratories uważa też, że naturalne nanokable z soli mogą być bardzo rozpowszechnione w morzach czy podziemnych pokładach chlorku sodu. Moore wraz ze swoim zespołem odkryli plastyczność soli zupełnie przypadkowo. Badali oni, w jaki sposób woda przyczepia się do różnych powierzchni. Na potrzeby eksperymentów stworzyli wyjątkowo suchą próbkę soli. Później za pomocą diamentowego próbnika i mikroskopu badali siły działające na powierzchnię próbki. Gdy próbnik był daleko, nie zauważono żadnych mierzalnych oddziaływań. Jednak, gdy znalazł się on w odległości 7 nanometrów od soli, zaczęły działać tak potężne siły, że sól rozciągnęła się od powierzchni próbki po diamentowy czubek próbnika. Pod mikroskopem elektronowym zaobserwowano, że utworzyły się nanokable. Uczeni spekulują, że na wystąpienie takiego zjawiska mogą mieć wpływ siły elektrostatyczne. Musimy bowiem pamiętać, że w nanoświecie takie zjawiska jak np. napięcie powierzchniowe są bardzo potężne, a z kolei grawitacja nie ma tam większego znaczenia. Ich oddziaływanie jest mocniejsze nawet niż wiązania pomiędzy atomami. W miarę oddalania próbnika od próbki sól ulega rozciągnięciu, aż w końcu pęka. Przypadkowe odkrycie może też zmienić techniki produkcji nanokabli. Obecnie są one tłoczone, a niewykluczone, że można będzie je uzyskiwać metodą wyciągania.
- 11 odpowiedzi
-
- skala nano
- sól
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Funkcjonowanie poznawcze człowieka pogarsza się z wiekiem. Wiadomo też, że czynności wykonywane codziennie przez wiele lat modulują stopień, w jakim się to dzieje. Entomolodzy z Technische Universität Berlin postanowili sprawdzić, czy system podziału pracy wśród pszczół również oddziałuje na zdolność uczenia starzejących się owadów. Ku swojemu zdumieniu zauważyli, że zamiana ról społecznych odmładza ich mózg: uczyły się równie sprawnie jak wcześniej, niekiedy wręcz lepiej. W przyszłości Niemcy zamierzają wykorzystać pszczoły jako model procesu starzenia się mózgu. Mają też nadzieję, że uda im się odkryć sposoby zapobiegania mu. Najstarszymi osobnikami w kolonii są pszczoły zbieraczki. Wykonywane przez nie zadanie wymaga dużych nakładów energii. Im dłużej się tym zajmują, tym bardziej spada ich zdolność uczenia skojarzeniowego (asocjacyjnego). Podobnego zjawiska nie zaobserwowano u pszczół karmicielek, które pozostają w gnieździe i opiekują się larwami oraz królową, nawet jeśli są w tym samym wieku, co osobniki wylatujące poza ul. Kiedy zbieraczki zmuszono do stania się karmicielkami, ich zdolności w zakresie uczenia ponownie wzrosły, co wskazuje na znaczną plastyczność mózgu. Pszczoła miodna jest świetnym modelem, ponieważ dzięki niej możemy się wiele dowiedzieć o organizacji społecznej i o powrotach do przeszłości. Jeśli z kolonii usuniemy wszystkie karmicielki, niektóre zbieraczki przejmą ich funkcje, a ich mózgi staną się na powrót młode. W ten sposób zamierzamy badać mechanizmy odpowiedzialne za starzenie, takie jak uszkodzenia oksydacyjne, oraz odkryć nowe metody zapobiegania im – podsumowuje doktor Ricarda Scheiner.
- 3 odpowiedzi
-
- mózg
- zbieraczka
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Hans Pandeya, szef firmy Global Gaming Factory, która kupiła The Pirate Bay mówi, że chce, by użytkownicy udostępniający pliki... otrzymywali za to zapłatę. Taki model może być, jego zdaniem, bardziej atrakcyjny niż kradzież treści. Mówimy o innym sposobie dzielenia się plikami, dzięki któremu użytkownik otrzyma pieniądze za przechowywanie plików i optymalizację swojego łącza - stwierdził Pandeya. TPB przyszłości ma oferować zawartość, która nie będzie pochodziła z kradzieży. Jesteśmy notowani na giełdzie, więc wszystko, co robimy, musi być legalne. Dostawcy zawartości muszą otrzymywać zapłatę, a ich życzenia muszą być spełnione - mówi. Pandeya stwierdził, że główny problem wynika z tego, że nielegalne pobranie plików nic nie kosztuje, a za legalne pobieranie trzeba płacić. Jedyne, co można zrobić, to płacić użytkownikom, którzy udostępniają pliki. Wprowadzenie opłat dla udostępniających spowoduje, że działanie takie stanie się bardzo atrakcyjne, przez co można będzie zmniejszyć obciążenie sieci. Obecnie dochodzi do sytuacji, w której popularne legalnie pobierane treści powodują znaczne obciążenie łączy i serwerów firmy, która je sprzedaje. Pandeya mówi, że znacznie lepiej byłoby takie treści umieścić w sieciach P2P, które znacznie lepiej radzą sobie z olbrzymim natężeniem ruchu. Właściciel praw autorskich otrzymuje zapłatę, użytkownicy mają pliki, dostawca internetu nie musi zmagać się z nagłym wzrostem ruchu w jego sieci, a użytkownicy udostępniający plik otrzymują zapłatę za umieszczenie go na swoim komputerze - stwierdza Pandeya. Niestety, szef Global Gaming Factory nie wyjaśnił, skąd miałyby pochodzić pieniądze na opłacenie właścicieli praw autorskich i użytkowników udostępniających pliki. Zasugerował jedynie, iż można je pozyskać od dostawców Internetu, w zamian za zredukowanie obciążenia ich sieci. Od ponad roku współpracujemy z dostawcami Sieci i, gdy ich infrastruktura jest przeciążona, jesteśmy w stanie zmniejszyć natężenie ruchu o 90% - chwali Pandeya technologię, nad którą pracuje jego firma. Przyznaje jednak, że znajduje się ona dopiero w początkowej fazie rozwoju, dlatego też GFF prosi użytkowników o cierpliwość i wiarę w powodzenie przedsięwzięcia.
- 24 odpowiedzi
-
- Global Gaming Factory
- wymiana plików
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Czytanie dzieciom przed snem może być mniej skuteczną metodą wspomagania rozwoju językowego niż zwykła rozmowa. Wg amerykańskich ekspertów, nawet gdy maluch nie umie jeszcze wypowiadać słów, do nauki języka wystarczą jakiekolwiek jego reakcje. W ten sposób uczy się np. prowadzenia dialogu (Pediatrics). To, co w ramach studium nazwano monologowaniem dorosłych, słabo oddziaływało na rozwój językowy. Co więcej, Amerykanie utrzymują, że pozwalanie dzieciom w wieku od 0 do 4 lat na oglądanie telewizji ma zerowy (a więc ani dobry, ani zły) wpływ na proces nauki języka. Czytanie maluchom na dobranoc to wspólne doświadczenie wielu pokoleń. Praktykuje się je z kilku względów, choćby dlatego, że ułatwia zasypianie i sprzyja tworzeniu się oraz podtrzymywaniu więzi. Powtarza się też, że czytanie stymuluje rozwój językowy. Z tego powodu rodzice próbują starannie dobierać wieczorną lekturę, aby ich dziecko szybciej zaczęło wypowiadać słowa, składać zdania lub wreszcie czytać. Czy tak jest rzeczywiście? Wygląda na to, że nie... Zespół doktora Fredericka Zimmermana ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles przyglądał się 275 rodzinom z dziećmi w wieku do 4 lat. Określono nasilenie ich kontaktu z mową dorosłych, innych dzieci i rodem z telewizora. Potem maluchy badano pod kątem zdolności językowych, podsumowywanych za pomocą liczby punktów. Dzieci, z którymi rozmawiano, zdobywały ich 6-krotnie więcej niż brzdące, którym czytano. Okazało się, że dysponowały one szerszym zakresem słownictwa oraz popełniały mniej błędów, prawdopodobnie dlatego, że dorośli mogli je w czasie rozmowy poprawiać. Maluchy, które głównie słuchały, czy to bajek, czy rozmów między dorosłymi, także wykazywały pewny wzrost umiejętności, lecz był on słaby. Dzieci przesiadujące przed błękitnym ekranem ani nie polepszyły, ani nie pogorszyły swoich zdolności językowych. Przeciętne dziecko słyszy dziennie średnio 13 tys. słów, wypowiadanych bezpośrednio do niego w ramach 400 rozmów/pararozmów z dorosłym partnerem. Nie wystarczy mówić do dzieci. Trzeba je angażować w konwersację. Maluchy uwielbiają słuchać twojej mowy, ale rozkwitają, próbując własnych sił. Daj im szansę wyrażenia tego, co mają w głowie, nawet jeśli ma to być "gu guaaa". Kalifornijskie badania nie oznaczają, że czytanie trzeba zarzucić, wręcz przeciwnie. Warto je wykorzystać jako pretekst do rozmowy czy wprowadzania nowych słów.
- 9 odpowiedzi
-
- rozwój językowy
- metoda
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami: