-
Liczba zawartości
37670 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
250
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Przez miliardy lat przez naszą Ziemię przewinęła się nieprzeliczona ilość różnorodnych stworzeń. Choć ciągle odkrywamy nowe skamieniałości, wciąż mamy pojęcie o skromnym ułamku wymarłych gatunków i wciąż coś nas zaskakuje. Brytyjscy naukowcy z Imperial College w Londynie odkryli zadziwiające morskie stworzenie przypominające „bloba", czyli po naszemu kleksa. Dzięki żmudnym badaniom odtworzyli jego wizerunek w trójwymiarze. Drakozoon - bo tak nazwano ten prymitywny gatunek - żył w przybliżeniu 425 milionów lat temu w oceanie. Nie był wielki, zaledwie około trzech milimetrów długości, miał kształt zbliżony do szyszki i rodzaj kaptura, liczne nitkowate macki służyły mu do polowania i zakotwiczania się. Najprawdopodobniej przyczepiał się do skał lub innego trwałego podłoża, w przypadku niebezpieczeństwa chował się pod własnym kapturem. Gdy polował, odrzucał go a swoimi mackami chwytał niewielkie żyjątka lub drobiny organicznej materii. Uczeni sądzą, że posiadał dość grubą skórę. Być może on lub jego ewolucyjny przodek składał się z segmentów podobnie do gąsienicy - skamieniałość posiadała bowiem osiem przewężeń, które mogły oddzielać segmenty jego ciała. Nie znano podobnego organizmu wcześniej. Takie skamieniałości to rzadkość, bowiem miękkie tkanki rzadko dobrze się zachowują. Tę skamieniałość odkryto kilka lat temu w Herefordshire Lagerstätte, gdzie znajduje się wiele pozostałości miękkotkankowych organizmów, zachowanych w wulkanicznym pyle. Odnaleziony okaz pocięto na 200 plasterków, które sfotografowano i poddano komputerowej obróbce, uzyskując trójwymiarową rekonstrukcję. Drakozoon był wg naukowców wczesnym przedstawicielem bezkręgowców z rodzaju lofoforowców (bezkręgowców posiadających aparat czułkowy służący do filtrowania pokarmu oraz oddychania), podobnie jak bardziej znane ramienionogi (Brachiopoda). Jak uważa doktor Mark Sutton z Wydziału Nauk o Ziemi i Inżynierii, odkrycie to kolejny krok w poznaniu ewolucji gatunków, zaś trójwymiarowa rekonstrukcja pozwoli prześledzić jak zmieniała się budowa wczesnych, ziemskich organizmów. Na stronie londyńskiego Imperial College można zobaczyć trójwymiarową animację z Drakozoonem.
- 3 odpowiedzi
-
- Imperial College London
- Mark Sutton
- (i 5 więcej)
-
Naukowcy z Instytutu Maksa Plancka postanowili obliczyć, ile jeszcze człowiek może wypuścić do atmosfery dwutlenku węgla, by wzrost globalnej średniej temperatury nie przekroczył 2 stopni Celsjusza. Erich Roeckner wraz z zespołem dodali do stworzonego przez siebie modelu informacje o historycznym cyklu obiegu węgla, który pozwala stwierdzić, jak dużo mogą przyjąć lasy i oceany. Powstał w ten sposób model o niskiej rozdzielczości, który opisuje punkty odległe od siebie o 400 kilometrów. Pokrywa on wszystkie rodzaje powierzchni Ziemi - lądy, oceany, lód - bierze też pod uwagę atmosferyczny,ziemski i morski cykl obiegu węgla. Uczeni obliczyli, że od początku Rewolucji Przemysłowej poziom węgla pochodzącego z paliw kopalnych zwiększył się w atmosferze o 35%. Naukowcy odpowiedzieli też na zasadnicze pytanie - o ile możemy zwiększać emisję. Odpowiedź nie napawa optymizmem. Zdaniem uczonych, jeśli chcemy doprowadzić do długoterminowej stabilizacji poziomu węgla w atmosferze i zapobiec zmianom klimatycznym powinniśmy do roku 2050 zmniejszyć emisję o 56%, a do końca wieku praktycznie zrezygnować z emisji węgla do atmosfery. Roeckner poinformował, że ustabilizowanie się globalnego klimatu zajmie całe wieki. Teraz wyniki uzyskane przez Niemców są weryfikowane przez inne ośrodki naukowe w Europie.
- 16 odpowiedzi
-
- globalne ocieplenie
- dwutlenek węgla
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Gdy mszyce atakują roślinę, zaczyna ona wysyłać chemiczne wołanie o pomoc. Z odsieczą przybywają np. biedronki, a wtedy mszyce zaczynają nadawać własny sygnał alarmowy i rozpraszają się. Naukowcy z zespołu doktora Martina De Vosa, który najpierw pracował w Instytucie Boyce'a Thompsona, a obecnie jest powiązany z holenderską firmą Keygene, manipulowali tym systemem ostrzegawczym. Zauważyli, że w sytuacji, gdy roślina ciągle nadawała charakterystyczny dla mszyc sygnał SOS, owady ignorowały komunikat pozbawiony w tej sytuacji znaczenia i nie rozbiegały się już na wszystkie strony. Jak łatwo się domyślić, ułatwiało to polowanie biedronkom, które mogły liczyć na naprawdę spore żniwo. To wyścig zbrojeń między roślinami a mszycami – uważa De Vos. Większość gatunków mszyc ucieka, gdy wyczuje feromon – (E)-β-farnezen (EBF). Jest on wydzielany przez zaatakowane owady i często przyciąga kolejne drapieżniki. Naukowcy podkreślają, że ogrodnicy zawsze mieli nadzieję, że mechanizm ten uda się jakoś wykorzystać w walce z mszycami. De Vos dodaje, że chodzi nawet nie tyle o same szkody powodowane przez Aphidoidea, co o przenoszone przez nie wirusy roślinne. Hodując mszyce na roślinach zmienionych genetycznie w taki sposób, by produkowały owadzi feromon alarmowy, stworzyliśmy nieustraszone mszyce, które nie miały zamiaru nigdzie uciekać. To zjawisko zwane habituacją, przypominające przebywanie w jednym pomieszczeniu ze skunksem – po jakimś czasie przestaje się wyczuwać jakąkolwiek woń – wyjaśnia współautor badania opublikowanego w piśmie Proceedings of the National Academy of Sciences dr Georg Jander. Co ciekawe, zobojętniałe mszyce rosną szybciej od swoich przeciętnych pobratymców (najprawdopodobniej dlatego, że spędzają mniej czasu na reagowaniu na fałszywe alarmy). Nie wychodzą na tym za dobrze, gdy niebezpieczeństwo jest jak najbardziej realne, ponieważ pojawienie biedronek kompletnie je zaskakuje. Akademicy zademonstrowali, że wystawienie na oddziaływanie (E)-β-farnezenu zmienia u mszyc ekspresję genów. Aphidoidea ulegają habituacji w ciągu życia 3 pokoleń. Jeśli rośliny nie wytwarzają feromonu alarmowego, odzwyczajają się po upływie tego samego czasu. Można sobie wyobrazić imponujące tempo tych przekształceń, skoro mszyce przychodzą na świat już ciężarne. Przed naukowcami do identycznego rozwiązania uciekła się sama natura. Niektóre gatunki roślin, np. ziemniaki, mogą wytwarzać EBF. Jego ilość zależy od odmiany.
-
- Martin De Vos
- feromon alarmowy
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na amerykańskim rynku zaostrza się walka pomiędzy Google'em a Bingiem. Obie wyszukiwarki starają się przyciągnąć użytkowników nowymi narzędziami i, zdaniem wielu specjalistów, Bing coraz częściej wygrywa tę walkę. Gdy nowa wyszukiwarka Microsoftu startowała w maju 2009 należało do niej 8% amerykańskiego rynku, które odziedziczyła po swoim poprzedniku. Obecnie jej udziały wynoszą 12,7%. Taki postęp zyskał uznanie w oczach specjalistów, którzy byli świadkami wielu wcześniejszych nieudanych prób przełamania dominacji Google'a. Oczywiście nikt nie wieszczy upadku wyszukiwarki Page'a i Brina. Jednak Bing odbiera jej powoli kolejne fragmenty amerykańskiego rynku. Dla konsumentów, niestety przede wszystkim w USA, walka ta oznacza, że mają do dyspozycji coraz lepsze usługi. Bing wymusił bowiem na Google'u większą innowacyjność i nie pozwolił gigantowi spocząć na laurach. Większa wyszukiwarka musi się starać, gdyż często zostaje w tyle, a narzędzia i usługi oferowane przez Binga niejednokrotnie cieszą się większym uznaniem specjalistów. "To zimna wojna. Jasno widać, jak konkurencja ze strony Binga zmusza Google'a do działania i odrabiania strat w niektórych miejscach" - mówi analityk Sandeep Aggarwal z Caris & Company. Przedstawiciele Google'a przyznają, że rynek stał się bardziej konkurencyjny, ale zaprzeczają, jakoby wprowadzane przez nich rozwiązania były reakcją na działania Binga. "Wiele z nich rozwijaliśmy od lat. Umieszczone po lewej menu nawigacyjne rozwijaliśmy przez dwa lata, bo chcieliśmy się upewnić, że będzie dobrze działało" - twierdzi Marissa Mayer, wiceprezes Google'a. Faktem jest jednak, że Bing zaoferował klientom świetne narzędzie do planowania podróży lotniczych i wyposażył je nawet w opcje analizy zmiany cen, dzięki czemu użytkownik może sprawdzić, czy, w związku z prawdopodobnym obniżeniem cen biletów, nie warto przypadkiem zmienić daty wylotu. Z kolei usługa Bing Health korzysta z danych pochodzących z tak dobrych źródeł jak np. Mayo Clinic. Wyszukiwarka Microsoftu oferuje też świetne narzędzia do wyszukiwania najczęściej zadawanych pytań dotyczących podróży, zdrowia czy zakupów. W ostatnich dniach Bing znowu wyprzedził Google'a oferując narzędzie, które pozwala klientom obliczyć cenę, jaką zapłacą za jazdę taksówką. Wszystko to w nadziei, że klient, który raz skorzysta z któregoś z narzędzi, wróci, a z czasem spróbuje kolejnych funkcji i w końcu zostanie przy Bingu. Wyszukiwarka Page'a i Brina wprowadziła też ostatnio zmiany, które w sposób oczywisty zostały zainspirowane tym, co można było wcześniej zobaczyć w Bingu. Wystarczy wspomnieć chociażby o sposobie prezentacji wyszukanych obrazków czy lepszym powiązaniu wyników wyszukiwania z serwisami społecznościowymi "Innowacje Google'a są przeprowadzane wolniej. Dzieje się tak, gdyż nikt nie rzucił Google'owi wyzwania, do czasu, że Microsoft zdecydował, że nie wycofa się z tego biznesu" - mówi Aggarwal. Oczywiście nie wszystkie działania Google'a są widoczne na pierwszy rzut oka. Wielu analityków zauważa, że w ciągu ostatniego roku firma wprowadziła 500 poprawek do swojego algorytmu wyszukiwania i bardziej go spersonalizowała. Zauważają też jednak, że koncern zmienił swoje podejście do wyszukiwania i rezygnuje z prostego dostarczania linków. Wydaje się, że Google robi pewne rzeczy dlatego, że Bing je zrobił. To myślenie na zasadzie - robimy to, bo nie chcemy, by ludzie pomyśleli, że jesteśmy słabi - stwierdza analityk Danny Sullivan.
- 3 odpowiedzi
-
- narzędzia
- wyszukiwarka
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Być może już wkrótce uzupełnieniem terapii nadciśnienia stanie się menu uwzględniające papryczki chili. Ich pikantny składnik, kapsaicyna, nie tylko dodaje bowiem smaku potrawom, ale i prowadzi do rozkurczu mięśni gładkich ścian naczyń krwionośnych. Odkrycie to zawdzięczamy Chińczykom, którzy prowadzili badania na szczurach z nadciśnieniem (Cell Metabolism). Odkryliśmy, że długotrwałe spożycie kapsaicyny, jednego z najobficiej występujących składników papryki chili, może zmniejszyć ciśnienie krwi u szczurów z genetycznie uwarunkowanym nadciśnieniem – opowiada Zhiming Zhu z Wojskowego Uniwersytetu Medycznego w Chongqing. Okazało się, że efekt ten bazuje na aktywacji receptorów waniloidowych VR1 (nazywanych dziś po prostu receptorami TRPV1) z śródbłonka, czyli wyściółki naczyń krwionośnych. Pobudzenie tych nieselektywnych kanałów jonowych zwiększa produkcję tlenku azotu(II), który chroni naczynia przed stanem zapalnym i reguluje ich napięcie, a konkretnie prowadzi do rozluźnienia. W organizmie NO powstaje z aminokwasu L-argininy. Chińskie studium nie jest pierwszym badaniem dotyczącym obniżających ciśnienie właściwości kapsaicyny. Wcześniejsze eksperymenty bazowały jednak na krótkoterminowej ekspozycji i dawały, niestety, sprzeczne rezultaty. Zhu podkreśla, że wyniki uzyskane z eksperymentów na szczurach należy potwierdzić za pomocą analiz epidemiologicznych. Bazując na diecie różnych regionów Państwa Środka, już teraz można się jednak pokusić o wyciągnięcie wstępnych wniosków. W północno-wschodnich Chinach częstość występowania nadciśnienia wynosi ponad 20%, a w południowo-zachodnich rejonach kraju, np. w prowincjach Syczuan, Hunan czy Junnan, odsetek chorych w populacji spada już do 10-14%. Ludzie w tych rejonach lubią jeść dobrze przyprawione potrawy z dużą ilością chili. Na razie nie wiadomo, ile papryczki chili trzeba by jeść, aby uzyskać korzystny dla zdrowia efekt.
- 4 odpowiedzi
-
- Zhiming Zhu
- tlenek azotu
- (i 8 więcej)
-
W Nature Physics ukazał się artykuł, którego autorzy dowodzą, iż za pomocą odpowiedniego splątania cząstek w układzie pamięci możemy poradzić sobie z zasadą nieoznaczoności Heisenberga. Zasada ta ogranicza naszą możliwość poznania świata na poziomie kwantowym. Heisenberg stwierdził bowiem, że nie możemy jednocześnie zmierzyć położenia i pędu cząstki, gdyż mierząc jedną, zmieniamy drugą. Bardziej przystępnie wyjaśnił to Paul Dirac, który stwierdził, że jedynym sposobem na zmierzenie położenia cząstki jest odbicie od niej fotonu i sprawdzenie, w którym miejscu detektora foton wyląduje. Uzyskamy w ten sposób informacje o położeniu, jednak sam fakt odbicia od niej fotonu spowoduje, że zmienimy jej pęd. Z tego też powodu dotychczas naukowcy sądzili, że poznanie z wystarczającą dokładnością obu zmiennych jest niemożliwe. Teraz jednak grupa uczonych doszła do wniosku, że wykorzystując kwantowe splątanie można uzyskać dokładne informacje o jednej z nich. Pomiar nie będzie co prawda idealnie precyzyjny, jednak uda się dzięki niemu pokonać granicę wyznaczaną przez zasadę nieoznaczoności. W teoretycznej pracy uczeni twierdzą, że należy maksymalnie splątać cząstkę z kwantową pamięcią. Splątanie takie musi objąć wszystkie stany i stopnie swobody cząstki. Po splątaniu i rozdzieleniu obserwator jest w stanie określić zmienną jednej z cząstek i poinformować zarządzającego pamięcią kwantową, która zmienna została zmierzona. Dane o drugiej zmiennej można uzyskać z układu pamięci, z którym cząstka była splątana. Artykuł autorstwa naukowców z ETH Zurich, Uniwersytetu Ludwiga Maksymiliana z Monachium, Instytutu Fizyki Teoretycznej w kanadyjskim Waterloo i Uniwersytetu Technicznego z Darmstadt jest rozważaniem czysto teoretycznym, w którym do obliczeń wykorzystano m.in. system Hilberta i entropię. Nie zbudowano jeszcze urządzenia, które pozwoliłoby dowieść prawdziwości ich stwierdzeń. Mimo to samo stworzenie teoretycznej podbudowy pod sposób na poradzenie sobie z ograniczeniami nakładanymi przez nieoznaczoność jest bardzo ważnym wydarzeniem. Jeśli uczeni mają rację, to fizykę kwantową czekają w przyszłości poważne zmiany. Sami autorzy wspomnianej na początku pracy mają zamiar wykorzystać swoje obliczenia do dalszego badania zjawiska splątania kwantowego.
- 3 odpowiedzi
-
- pomiar
- zasada nieoznaczoności Heisenberga
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Uzyskanie jednorodnej opalenizny na całym ciele może być niemożliwe, ponieważ niektóre fragmenty skóry są bardziej oporne na opalanie od pozostałych (Experimental Dermatology). Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu wykazali, że skóra na pośladkach jest szczególnie oporna na oddziaływanie promieni słonecznych. Gdy ulegnie zaczerwienieniu, opala się gorzej od innych części ciała. Poza tym Szkoci ustalili, co pokrywa się z potocznymi obserwacjami, że osoby z piegami opalają się łatwiej od ludzi ich pozbawionych. W ramach badania sfinansowanego przez Komitet Badań Medycznych po raz pierwszy oceniano głębokość opalenizny, a nie zwykłe zaczerwienienie skóry. Autorów studium zainspirował fakt, że poszczególne nowotwory skóry występują w różnych okolicach ciała, mimo że wszystkie są przecież związane z wystawieniem na oddziaływanie promieniowania słonecznego. Zespół z Edynburga postanowił sprawdzić, czy ma to związek ze sposobem, w jaki opalają się określone rejony. W eksperymencie wzięło udział 100 ochotników. Skórę na ich plecach i pośladkach potraktowano 6 dawkami promieniowania UVB. Badanym wykonano specjalny zastrzyk, by zminimalizować napływ krwi, który występuje naturalnie w ciągu pierwszej doby od ekspozycji słonecznej. Dzieje się tak w wyniku rozszerzenia naczyń włosowatych, a efektem jest dobrze niemal wszystkim znany rumień. Wiele osób myli go z zaczątkami opalenizny, ale w rzeczywistości to objaw oparzenia słonecznego, czyli stanu zapalnego skóry. Po tygodniu dokonywano oceny skóry wolontariuszy, by stwierdzić, jaki kolor pozostał po całkowitym zniknięciu zaczerwienienia i wrażliwości na ucisk. W pewnym sensie jesteśmy złożeni z różnorodnych kawałków skóry, które zapewniają niejednakowy stopień ochrony przed promieniowaniem - podsumowuje prof. Jonathan Rees, szef uniwersyteckiego wydziału dermatologii.
-
Czy kultura wpływa na budowę i działanie mózgu? Zbiorcza analiza wielu badań na temat zachowania czy przebiegu procesów poznawczych u ludzi Wschodu i Zachodu świadczy o tym, że tak. Denise C. Park z Uniwersytetu Teksańskiego i Chih-Mao Huang z University of Illinois przebrnęli przez pokaźną liczbę studiów. Ustalili, że reprezentujący kultury kolektywistyczne Azjaci przetwarzają informacje w sposób bardziej całościowy, podczas gdy przedstawiciele nastawionego indywidualistycznie Zachodu skupiają się raczej na poszczególnych obiektach. Na tym jednak nie koniec, ponieważ różnice dotyczą także uwagi, kategoryzacji i wnioskowania. Gdy w ramach jednego z wybranych eksperymentów pokazywano ochotnikom zdjęcia pływającej ryby, Japończycy zapamiętywali więcej szczegółów z tła niż Amerykanie. Podczas badań angażujących technologię śledzenia ruchów gałek ocznych okazało się, że ludzie z Zachodu spędzali więcej czasu, patrząc na obiekt centralny, a Chińczycy skupiali się bardziej na tle. W odniesieniu do twarzy stwierdzono, że ci pierwsi zwracają uwagę zarówno na rejon oczu, jak i ust, a ci drudzy spoglądają na centralną część fizjonomii. Tandem naukowców z USA zwrócił uwagę na fakt, że śledzenie zmian w przebiegu procesów poznawczych dostarcza informacji na temat starzenia się oraz przekształceń uwarunkowanych kulturowo. W przypadku odtwarzania swobodnego (ang. free recall), pamięci roboczej i tempa przetwarzania informacji decydujący okazał się wpływ starzenia, a nie doświadczeń kulturowych. Co ciekawe, w miarę upływu lat ludzie zmierzają w kierunku bardziej zrównoważonej reprezentacji siebie i innych, przez co obywatele Zachodu stają się mniej skoncentrowani na sobie, a Azjaci w większym stopniu skupieni na własnym ja. Liczne badania sugerowały, że kultura oddziałuje na funkcjonowanie mózgu, co jednak z kulturowym wpływem na jego budowę? Całkiem niedawno Park i Michael Chee z Duke-National University of Singapore wykazali, że w porównaniu do Azjatów, u osób mieszkających na Zachodzie grubsza jest kora w odpowiadających za wnioskowanie płatach czołowych, natomiast u przedstawicieli Wschodu bardziej rozbudowała się kora w obszarach percepcyjnych. Park i Huang uważają, że zastosowanie rezonansu magnetycznego do badania neuroanatomicznych różnic międzykulturowych może być trudne z kilku powodów. Pomijając wartości kulturowe, obie grupy różnią się przecież jeszcze pod wieloma innymi względami. Poza tym, żeby móc porównywać wyniki uzyskiwane przez poszczególne zespoły badawcze, trzeba by pamiętać o wykorzystywaniu identycznych urządzeń do MRI z takim samym oprogramowaniem.
- 4 odpowiedzi
-
W tym roku mija pół wieku od skonstruowania pierwszego działającego lasera, przypomnijmy, że był to laser rubinowy, zbudowany przez Theodore'a Maimana. Zespół inżynierów z Uniwersytetu w Yale uczcił rocznicę w zaskakujący sposób: opublikował pomysł zbudowania... antylasera. Gdyby nie renoma placówki, można by pomyśleć, że to żart. Ale to całkiem poważna koncepcja. Jak mniej więcej każdy się orientuje, laser (Light Amplification by Stimulated Emission of Radiation - wzmocnienie światła poprzez wymuszoną emisję promieniowania) to urządzenie emitujące monochromatyczną (jednobarwną) i spójną (nierozproszoną) wiązkę światła. Koncepcja jego odwrotności, czyli antylasera, to urządzenie pochłaniające wiązkę światła o określonej długości fali (barwie). Pochłanianie wybranej długości światła pozwoliłoby na uzyskanie wąskiej „czarnej dziury" w spektrum światła, jak tłumaczy A. Douglas Stone, członek zespołu. Autorzy nazywają swój - na razie teoretyczny - wynalazek „spójnym absorberem doskonałym" (coherent perfect absorber) lub „laserem wstecznego czasu" (time-reversed laser). Jak mówi Marin Soljačić z MIT, znany ze słynnego opracowania sposobu na bezprzewodowe przekazywanie energii elektrycznej: zaskakujące, że przez pięć dekad nikt nie wpadł na taki prosty pomysł. Laser na dobre zawojował świat, znajdując tak wiele zastosowań, że trudno byłoby znaleźć dom, czy zakład pracy, gdzie nie znajdowałoby się kilka laserów. Antylaser nie ma może takiego potencjału, ale z pewnością znajdzie zastosowanie w kilku dziedzinach techniki, jak przełączniki optyczne w komputerach, dzięki możliwości natychmiastowej zmiany stanu z pochłaniającego światło na nieaktywny. Oczywiście, najpierw musi zostać skonstruowany i zbudowany naprawdę, dotychczas pozostaje jedynie pomysłem na papierze. Ale przecież również laser był początkowo jedynie śmiałym pomysłem Gordona Goulda i potrzeba było kilku lat, żeby stał się rzeczywistością. Zastosowania już czekają - teoretyczne studium naukowców z Yale wymienia kilka z nich w artykule w Physical Review Letters.
- 8 odpowiedzi
-
- Yale University
- A. Douglas Stone
- (i 4 więcej)
-
Błąd obecny w wielu ruterach powoduje, że atakujący w łatwy sposób możne poznać dokładną lokalizację komputera. Samy Kamkar pokazał, jak wykorzystać tę lukę do zdobycia adresu MAC rutera. Następnie, za pomocą łatwo dostępnych narzędzi można określić jego położenie. Podczas przeprowadzonego pokazu Kamkar odgadł położenie rutera z dokładnością do 9 metrów. Zwykle tylko komputer bezpośrednio podłączony do rutera może uzyskać informację o jego adresie MAC. Kamkar stworzył witrynę, która działa w ten sposób, że w momencie gdy użytkownik ją odwiedzi, witryna jest w stanie zapytać ruter o adres tak, jakby pytanie zostało zadane przez komputer użytkownika. Po uzyskaniu takiej informacji Kamkar użył narzędzia geolokalizacyjnego w przeglądarce Firefox. Odpytuje ono bazę danych Google'a, która została stworzona w czasie wykonywania zdjęć do usługi StreetView. W bazie tej adresy MAC są skojarzone z danymi GPS. Geolokalizacja poszła strasznie daleko. Prywatność jest martwa. Przykro mi - stwierdził Kamkar. Mikko Hypponen z firmy F Secure, nazwał badania Kamkara "bardzo interesującymi". Myśl, że ktoś, gdzieś korzystając z internetu może określić, gdzie mieszkamy jest dość straszna - powiedział. Lokalizowanie osób przez internet pozwala na przeprowadzenie precyzyjnych ataków oraz umożliwia nękanie. Fakt, że bazy danych takie jak StreetView czy Skyhook mogą zostać użyte do takich ataków uświadamia nam, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na firmach posiadających takie bazy - dodał Hypponen. To nie pierwsza głośna prezentacja Kamkara. W 2005 roku pokazał on robaka, który wykorzystując błędy w przeglądarkach dodał do jego profilu na MySpace ponad milion "przyjaciół" w ciągu jednego dnia. Pokaz skończył się skazaniem mężczyzny za włamanie. Otrzymał trzyletni nadzór kuratora, musiał zapłacić grzywnę i przepracować 90 dni w ramach prac społecznych. Sąd zakazał mu też wykorzystywania internetu w celach prywatnych.
-
Produkcja energii jądrowej nie jest już najtańszym sposobem pozyskiwania energii. Zdaniem ekonomisty z Duke University profesora Johna Blackburna, obecnie tańszą metodą jest produkcja energii słonecznej. W dokumencie Solar and Nuclear Costs - The Historic Crossover Blackburn i jego były student Sam Cunningham dowodzą, że zmiana w kosztach pozyskiwania energii spowodowała, że wykresy dla obu rodzajów jej produkcji przecięły się. Do niedawna mieliśmy z jednej strony czystą i bezpieczną energię słoneczną, której produkcja była jednak droga, a z drugiej - ryzykowną, pozostawiającą niebezpieczne odpady technologię atomową, pozwalającą na produkcję taniej energii. W ciągu ostatniej dekady koszty energii jądrowej ciągle rosły, a słonecznej - wciąż spadały. W 2002 roku średni koszt budowy reaktora atomowego wynosił 3 miliardy USD. Obecnie jest to kwota rzędu 10 miliardów USD. Jak ostrzega Marc Cooper, analityk finansowy w Vermont Law School's Institute for Energy and Environment, cena ta będzie nadal rosła i, jeśli rząd USA będzie ciągle wspierał rozwój energetyki atomowej, podatnicy w skali całego kraju niepotrzebnie wydadzą setki miliardów lub nawet biliony dolarów. Energetyka jądrowa jest mocno popierana przez budżet centralny w Stanach Zjednoczonych. W latach 1943-1999 rząd USA wydał - w przeliczeniu na wartość dolara z 1991 roku - na subsydia dla energetyki wiatrowej, słonecznej i jądrowej aż 151 miliardów USD. Z tego aż 96,3% przeznaczono na energetyką jądrową. Nie tylko budżet centralny dofinansowuje rozwój energetyki. Na poziomie stanowym przemysł jądrowy naciska na stosowanie zapisu o 'pracach w toku'. To oznacza zastosowanie systemu finansowego, zgodnie z którym użytkownicy energii elektrycznej finansują budowę reaktora, a często zaczynają za nią płacić jeszcze zanim budowa została rozpoczęta. Biorąc pod uwagę długi czas budowy reaktorów i często opóźnienia oznacza to, że odbiorcy energii elektrycznej mogą płacić wyższe ceny już na 12 lat zanim jeszcze reaktor zacznie pracę - napisał w 2007 roku w swoim raporcie Marshall Goldberg z Renewable Energy Policy Project. Pomimo tak wysokich kosztów cena produkcji energii atomowej była niższa od energii słonecznej. Jednak, jak dowodzą Blackburn i Cunningham, sytuacja uległa zmianie. Przy kwocie 16 centów za kilowatogodzinę wykresy dla kosztów energii słonecznej i atomowej przecięły się. Z analiz obu naukowców wynika, że w roku 2015 koszt kilowatogodziny energii ze Słońca wyniesie 10 centów, podczas gdy za kilowatogodzinę energii atomowej trzeba będzie zapłacić 25 centów. W roku 2020 różnica ta jeszcze bardziej się pogłębi i za 1 kWh energii ze słońca zapłacimy około 4 centów, a za 1 kWh energii atomowej - około 33 centów.
- 3 odpowiedzi
-
Im więcej mówimy o prywatności w Sieci, tym bardziej jesteśmy w niej szpiegowani. Śledzenie użytkowników stało się prawdziwą żyłą złota dla wielu firm. Dziennikarze The Wall Street Journal przeprowadzili testy na 50 najpopularniejszych witrynach w USA. To na nich Amerykanie dokonują 40% ogólnej liczby odsłon pochodzących z tego kraju. Po wizycie na każdej z tych stron (znalazła się wśród nich również witryna wsj.com), dokładnie przyjrzano się plikom i programom, które pozostawiły one na komputerze testowym. Okazało się, że 50 witryn umieściło 3180 plików. Około 30% z nich były to niewinne pliki z zapisanymi hasłami użytkownika czy najbardziej popularnymi tekstami. Jednak aż 2224 pliki zostały zainstalowane przez 131 przedsiębiorstw, z których wiele żyje ze śledzenia użytkowników i sprzedawania baz danych na ich temat. Najwięcej, bo 234 pliki instalowała witryna Dictionary.com. Wśród nich 223 pochodziło od firm śledzących użytkowników. Narzędzia do śledzenia użytkowników stały się tak zaawansowane, że wiele spośród największych amerykańskich serwisów nie miało pojęcia, że ich witryny pozostawiają na komputerach użytkowników pliki mocno naruszające prywatność. Na przykład po wizycie na witrynie MSN.com na testowym komputerze pojawił się plik z danymi dotyczącymi przewidywanego wieku użytkownika, kodu pocztowego, płci, szacowanych zarobków, stanu cywilnego, ew. posiadania dzieci i domu. Twórcą pliku jest firma Targus Information Corp. Zarówno Targus jak i Microsoft oświadczyli, że nie mają pojęcia, w jaki sposób plik z tak szczegółowymi danymi został wgrany przez MSN.com. Zapewnili też, że nie ma w nim niczego, co pozwalałoby jednoznacznie zidentyfikować właściciela komputera. Na razie w USA panuje olbrzymia dowolność w umieszczaniu cookies na maszynie użytkownika. Sądy, które dotychczas wypowiadały się w tej sprawie, zezwalały na stosowanie najprostszych ciasteczek. Nigdy nie zajmowały natomiast stanowiska odnośnie ich najbardziej zaawansowanych form. Dzięki nim właśnie możliwe jest tworzenie bardzo rozbudowanych profili użytkownika. Przy pierwszej wizycie na danej witrynie na nasz komputer trafia cookie z unikatowym numerem identyfikacyjnym. Gdy później odwiedzimy inną witrynę, która korzysta z technologii tej samej firmy, otrzymuje ona kolejną porcję informacji. Po jakimś czasie, na podstawie całego szeregu odwiedzanych przez nas stron, możliwe jest orientacyjne określenie naszego wieku, płci czy posiadania dzieci. Dziennikarze The Wall Street Journal przytaczają historię 17-letniej Cate Reid. System reklamowy Yahoo określił ją jako osobę płci żeńskiej, w wieku 13-18 lat, która martwi się, że ma nadwagę. W tym przypadku, wszystko się zgadza. Dziewczyna mówi dziennikarzom, iż rzeczywiście martwi się swoją wagą, ale stara się o tym nie myśleć. Jednak gdy korzysta z internetu natychmiast o problemie przypominają jej pojawiające się reklamy. Trafiają one do niej właśnie dzięki zebranym na jej temat informacjom. Na takich danych można zarobić olbrzymie pieniądze. Dane o osobach odwiedzających serwisy aukcyjne eBay oraz Expedia są zbierane przez firmę BlueKai. Każdego dnia sprzedaje ona 50 milionów fragmentów informacji, po 1/10 centa za sztukę. Jak łatwo obliczyć, codzienne przychody BlueKai tylko z tych dwóch witryn to 50 000 USD. Najczęściej witryny, na których znajduje się oprogramowanie zbierające dane, wiedzą o tym. Często dostają za to pieniądze. Jednak zdarza się, że użytkownicy są szpiegowani bez wiedzy właścicieli witryn. Dzieje się tak, gdy firmy zajmujące się zbieraniem danych umieszczają odpowiednie pliki w bezpłatnych programach czy wyświetlanych reklamach. Do informacji zebranych w Sieci są dodawane dane statystyczne na temat np. przychodów w danym regionie kraju, wykształcenia mieszkańców, gospodarki regionu czy geografii. Tworzone w ten sposób profile dobrze potrafią opisać śledzonego użytkownika. Wszystko to służy jednemu celowi - tworzeniu profili w czasie rzeczywistym, odgadywanie zamiarów użytkownika, np. dotyczących wyjazdu na wakacje czy odgadnięcie zdolności kredytowej i wyświetleniu odpowiedniej reklamy. Niektóre firmy z sektora finansowego dysponują już tak bogatymi bazami danych i tak zaawansowaną technologią, że w zależności od szacowanych przychodów i poziomu wykształcenia użytkownika, potrafią wyświetlać mu skonstruowane pod jego kątem swoje witryny. W ubiegłym miesiącu firma ubezpieczeniowa Byron Udell $ Associates testowała na swojej witrynie AccuquoteLife.com technologię, która np. osobie określonej jako mieszkaniec przedmieścia, z wykształceniem średnim, pochodzącym z okresu baby-boomu prezentowała ofertę polisy ubezpieczeniowej na kwotę 2-3 milionów dolarów. Natomiast starszy mieszkaniec wsi, zajmujący się pracą fizyczną widział po wejściu na tę samą witrynę propozycję wykupienia polisy o sumie ubezpieczenia wynoszącej 250 000 dolarów. "Kierujemy różnych ludzi na różne pasy autostrady" - mówi Sean Cheyney, jeden z menedżerów Byron Udell.
- 4 odpowiedzi
-
- internet
- szpiegowanie
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W porównaniu z lądami, ziemskie oceany wciąż są mało poznane, wciąż zaskakują nas czymś nowym. Naukowcy z brytyjskiego Uniwersytetu Leeds odkryli ogromną, podmorską rzekę, płynącą po dnie Morza Czarnego. To pierwsze takie odkrycie w historii oceanografii. Do tej pory morskimi rzekami nazywano prądy oceaniczne, płynące na powierzchni lub w jego głębinach. Możliwość istnienia podobnych zjawisk, płynących jednak po dnie dopuszczano od dawna. Badania rzeźby dna oceanicznego dowodziły istnienia struktur przypominających koryta rzek, jednak w większości ich istnienie uważano za relikt czasów, kiedy poziom oceanów był znacznie niższy. Inaczej mówiąc, byłyby to koryta dawnych, normalnych, lądowych rzek. Tym razem jest inaczej. Doktor Dan Parsons z Uniwersytetu Leeds (Leeds University School or Earth and Environment) dzięki radarowej mapie dna morskiego i wykorzystaniu bezzałogowej łodzi podwodnej odkrył podmorską rzekę, która bierze początek w cieśninie Bosfor i wpływa do Morza Czarnego, rzeźbiąc w jego dnie potężne koryto. Nie jest to przy tym struktura geologiczna, ale prawdziwe rzeczne koryto, które powstało dzięki wypłukiwaniu mułu z dna. Rzeka ta meandruje i zachowuje się identycznie, jak rzeki na lądach, spływając w głębiny tak samo, jak rzeki powierzchniowe spływają z gór na równiny. Znajdują się na niej nawet podmorskie wodospady. Odkryta rzeka, której nie nadano jeszcze nazwy, jest przy tym imponująca. Przenosi 350 razy więcej wody niż Tamiza, gdyby płynęła na lądzie, byłaby pod tym względem szóstą rzeką na Ziemi. Głębokość jej koryta wynosi 35 metrów a szerokość 900 metrów. Jej długość to około 4 tysięcy kilometrów, urywa się i rozprasza dopiero na skraju szelfu kontynentalnego. Mechanizm istnienia rzeki i zachowania odrębności jest dość prosty: wypływająca z Morza Śródziemnego woda jest znacznie bardziej zasolona niż ta w Morzu Czarnym i niesie znacznie więcej osadów. Jest przez to gęstsza, więc spływa po dnie, rzeźbiąc sobie własne koryto. Istnienie takich rzek - choć na razie odkryto tę jedną - tłumaczy wiele zagadek podmorskiego życia. Uczeni często zastanawiali się, w jaki sposób życie potrafi w miarę bujnie rozwijać się na głębokomorskich równinach, gdzie brak jest źródeł pożywienia. Odkryta w Morzu Czarnym rzeka przenosi dużą ilość osadów i substancji odżywczych. Ponieważ można śmiało założyć, że nie jest ona jedynym takim fenomenem, rozwiązuje to wiele tajemnic morskiego życia i otwiera pole do zupełnie nowych badań.
-
- University of Leeds
- Dan Parsons
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choć orangutany (Pongo) skaczą w koronach drzew, co wydawałoby się prowadzić do zużycia sporych ilości energii, w rzeczywistości małpy te wydatkują jej mniej niż nieruchawy miłośnik spędzania czasu przed telewizorem. Tym samym udało się wykazać, że orangutany są najbardziej energooszczędnymi naczelnymi. Zespół doktora Hermana Pontzera z Washington University w St. Louis zademonstrował, że orangutany potrzebują mniejszych ilości energii do wykonania wysiłku na tym samym bądź wyższym poziomie co inni. W rzeczywistości wśród łożyskowców pod tym względem przebijają je jedynie leniwce. W przeliczeniu kilogram do kilograma [małpy te] wymagają mniejszych ilości pokarmu niż ludzie. Żywią się głównie dojrzałymi owocami oraz, w mniejszym stopniu, liśćmi i nasionami. Nawet w niewoli utrzymują tę samą dietę, która zapewnia im sporą witalność. Orangutany wstają rano po długim nocnym śnie [mniej więcej 12-godzinnym]. Potem spędzają czas z innymi małpami, badają otoczenie [...] i regularnie angażują się w zabawy z badaczami. Wszystkie te czynności razem odpowiadają wymagającemu fizycznie trybowi życia rolnika. Amerykanie dokumentowali działania i zużycie energii przez 4 orangutany, mieszkające w Great Ape Trust w stanie Iowa. Małpy nauczono oddawać mocz do pojemników, tak że można było go zbadać pod kątem zawartości produktów przemiany materii. Z kolei spożycie ciężkiej wody (gdzie większość cząsteczek stanowi tlenek deuteru, a więc izotopu wodoru-2, a nie wodoru-1) pozwalało naukowcom monitorować wytwarzanie dwutlenku węgla. W ten sposób uzyskiwano dokładną miarę liczby spalonych kalorii. Na potrzeby eksperymentu wodę zmieszano z niesłodzoną mrożoną herbatą, którą małpy dostawały jako nagrodę. Poza tym ekipa Pontzera zapisywała, co zwierzęta jadły, mierzono też spoczynkową przemianę materii każdego osobnika. Okazało się, że w stosunku do masy ciała orangutany miały najniższe dzienne zużycie energii spośród niemal wszystkich ssaków. Działo się tak z powodu bardzo niskiej spoczynkowej przemiany materii, czyli energii koniecznej do podtrzymania podstawowych funkcji życiowych w stanie spoczynku. Jak łatwo się domyślić, ułatwia to przetrwanie w okresie głodu. Pontzer wyjaśnia, że w lasach deszczowych na Borneo i Sumatrze, gdzie występują oba gatunki orangutana – orangutan borneański i sumatrzański – dostępność pożywienia bardzo się zmienia, w dodatku w wyjątkowo nieprzewidywalny sposób. Skoro jedzenia bywa mało i nie jest ono zbyt kaloryczne, orangutany nie mogą, niestety, szybko rosnąć czy rozmnażać się. Amerykanie zaznaczają, że to ryzykowne, bo można umrzeć, zanim się komuś przekaże swoje geny. Orangutan osiąga ostateczne rozmiary w wieku 12 lat, a potomstwo wydaje na świat co 7 lat (to najdłuższy odstęp wśród wszystkich naczelnych). Orangutany są gatunkami zagrożonymi wyginięciem, orangutan sumatrzański krytycznie.
- 2 odpowiedzi
-
- naczelne
- energooszczędny
- (i 6 więcej)
-
Inżynierowie ze Stanford University ogłosili przełom w pozyskiwaniu energii ze Słońca. Opracowana przez nich technologia pozwala na dwukrotne zwiększenie wydajności ogniw słonecznych i obniżenie kosztów pozyskiwania energii słonecznej do takiego poziomu, że staje się ona konkurencyjna wobec energii z ropy naftowej. Amerykańscy uczeni opracowali metodę na jednoczesne wykorzystanie światła i ciepła słonecznego i nazwali swoją technologię "termoelektryczną emisją wspomaganą fotonami" (PETE - photon enhaced thermionic emission). Wydajność obecnie stosowanych ogniw fotowoltaicznych spada, gdy rośnie temperatura. W PETE wraz ze wzrostem temperatury rośnie i wydajność. To naprawdę przełom. To nowy proces konwersji energii, a nie po prostu nowy materiał czy nieco zmieniona budowa - mówi szef grupy badawczej, profesor Nick Melosh. Wyzwaniem było udowodnienie, że nasz pomysł działa. Pokazaliśmy jednak, że fizyczny mechanizm stojący u jego podstaw, naprawdę istnieje. I że wszystko odbywa się tak, jak obiecywaliśmy - dodaje. Obecnie mniej niż 50% energii docierającej do ogniw fotowoltaicznych jest przechwytywana. Reszta zostaje zmarnowana w postaci ciepła. Dotychczas nie potrafiono go wykorzystać. Co gorsza, im na zewnątrz było cieplej, tym mniej energii przechwytywały ogniwa. Melosh i jego współpracownicy doszli do wniosku, że wystarczy pokryć krzem - wykorzystywany do budowy ogniw - cienką warstwą cezu, by móc wykorzystać zarówno światło jak i ciepło. Pokazaliśmy nowy fizyczny proces, który nie opiera się na standardowym mechanizmie fotowoltaicznym, ale prowadzi do pojawienia się podobnej do fotowoltaicznej odpowiedzi w bardzo wysokich temperaturach. Prawdę mówiąc, im jest cieplej, tym lepiej to działa - mówi Melosh. Obecnie większość ogniw po rozgrzaniu się do temperatury 100 stopni Celsjusza przestaje pracować. Ogniwa Melosha osiągają szczyt swoich możliwości w ponad 200 stopniach. PETE działa więc najlepiej tam, gdzie temperatury znacznie przekraczają te, na które wystawione są panele na dachu domu. Dlatego też najlepiej sprawdzą się w dużych instalacjach, w których używane są paraboliczne koncentratory. Tam temperatury dochodzą do 800 stopni Celsjusza. Twórcy PETE uważają, że najbardziej efektywnym rozwiązaniem będzie w tym przypadku budowa systemów hybrydowych. Z samego PETE uzyskamy bowiem w przypadku zastosowania koncentratorów do 50% wydajności. Jeśli jednak wspomożemy go dodatkowym systemem konwersji ciepła w energię elektryczną, wydajność wzrośnie do 55-60%. To niemal trzykrotnie więcej niż uzyskujemy obecnie. Z obliczeń wynika, że po zastosowaniu odpowiedniego materiału półprzewodnikowego - najprawdopodobniej arsenku galu (podczas prób laboratoryjnych wykorzystano mniej wydajny azotek galu), z PETE uda się wycisnąć maksimum możliwości. Dodatkową zaletą tej technologii jest fakt, że dzięki zastosowaniu koncetratorów i dużej wydajności pojedynczego ogniwa, można znacząco zmniejszyć powierzchnię ogniw, czyli zaoszczędzić na kosztach ich budowy czy zakupu ziemi. Nawet jeśli nie osiągniemy najwyższej teoretycznej wydajności, powiedzmy, że uda nam się zwiększyć wydajność z obecnych 20 do 30 procent, to i tak jest to o 50% więcej, niż to, co jesteśmy w stanie obecnie osiągnąć - zauważa Melosh. A taki wzrost oznacza, że energia słoneczna może stać się konkurencyjna cenowo wobec energii z ropy naftowej.
- 2 odpowiedzi
-
- energia słoneczna
- Nick Melosh
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Czemu ćwiczenia i ograniczenie kaloryczności posiłków opóźniają procesy starzenia i polepszają formę psychofizyczną? Zespół z Uniwersytetu Harvarda dowiódł, że dzieje się tak za sprawą odmłodzenia synaps nerwowo-mięśniowych, czyli połączeń między neuronami a komórkami mięśniowymi (Proceedings of the National Academy of Sciences). Studium sugeruje, że czynniki związane z trybem życia [cięcia kaloryczne i aktywność fizyczna] działają za pośrednictwem złagodzenia bądź odwrócenia degeneracji w obrębie synaps – tłumaczy Joshua Sanes. Amerykanie prowadzili eksperymenty na zmodyfikowanych genetycznie myszach, u których neurony świeciły dzięki zastosowaniu fluorescencyjnych znaczników. Okazało się, że część związanych ze starzeniem negatywnych zjawisk powodowana była przez uszkodzenie połączeń między aksonami neuronów ruchowych a kontrolowanymi przez nie mięśniami, czyli w obrębie płytek nerwowo-mięśniowych. W prawidłowej płytce zakończenia nerwowe i receptory we włóknach mięśniowych są niemal idealnie dopasowane. Kiedy jednak ludzie się starzeją, zanikają nerwy, przez co do tkanki mięśniowej przestają dochodzić impulsy (o ile początkowo połączenie nerwowo-mięśniowe stanowi spójną całość przypominającą precel, o tyle później mamy do czynienia z wiązką niepołączonych grudek). W skrajnych przypadkach prowadzi to do obumierania włókien mięśniowych i sarkopenii, czyli spadku masy mięśniowej oraz obniżenia sprawności funkcjonalnej i siły mięśni szkieletowych. Przez to starsi ludzie tracą np. równowagę, a upadając, łamią biodro, co prowadzi do całej spirali problemów zdrowotnych, a nawet śmierci. W najnowszym badaniu Sanes i Jeff Lichtman wykazali, że myszy przestawione na dietę niskokaloryczną w dużej mierze unikały uszkodzenia płytek nerwowo-mięśniowych, a u gryzoni po zaledwie jednomiesięcznym programie ćwiczeń fizycznych odnotowywano częściowe odwrócenie deterioracji. Przy ograniczeniu liczby przyjmowanych kalorii obserwowaliśmy odwrócenie wszystkich aspektów degeneracji synaps, a przy ćwiczeniach większości, lecz nie wszystkich – opowiada Sanes. Ponieważ studium realizowano wg specyficznego scenariusza – myszy przez całe życie dostawały niskokaloryczne posiłki, a gimnastykowały się zaledwie przez miesiąc pod jego koniec – nie powinno się przeciwstawiać skuteczności diety i aktywności fizycznej w opóźnianiu procesów starzenia. Niewykluczone bowiem, że dłuższy okres ćwiczeń wywołuje silniejszy efekt, co zresztą Amerykanie obecnie sprawdzają. Już teraz zespół zastanawia się, czy podobne zjawiska, co w płytkach nerwowo-mięśniowych mają miejsce w synapsach mózgowych. Sanes podkreśla, że badania jego ekipy miały charakter strukturalny, a nie funkcjonalny i tak naprawdę nie wiadomo, czy i ewentualnie jak odnowienie synaps nerwowo-mięśniowych przekłada się na ich działanie.
- 1 odpowiedź
-
- Joshua Sanes
- starzenie
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Amerykańska Narodowa Administracja Ocenów i Atmosfery opublikowała raport dotyczący klimatu Ziemi w roku 2009. Wynika z niego, że mieliśmy do czynienia z najcieplejszą dekadą od początku pomiarów. W przygotowaniu raportu brało udział ponad 300 naukowców ze 160 grup badawczych z 48 krajów. W dokumencie wykorzystano 10 czynników, pozwalających na zbadanie temperatury naszej planety. W przypadku siedmiu z nich zanotowano wzrost na skali. Są to: temperatura powietrza nad lądem, temperatura powierzchni mórz i oceanów, temperatura powietrza nad oceanami, poziom mórz, ciepło zawarte w oceanach, wilgotność i temperatura troposfery na wysokościach, na których kształtuje się pogoda. Trzy wskaźniki obniżyły się - powierzchnia lodów Arktyki, powierzchnia lodowców, wiosenna pokrywa śnieżna na półkuli północnej. W raporcie podkreślono, że od tysięcy lat ludzkość ma do czynienia z podobnym klimatem. Obecnie można zauważyć, że zaczynają się zmiany. W przyszłości klimat będzie znacznie cieplejszy, co oznacza, że na niektórych obszarach wystąpią susze, a na innych pojawią się potężne deszcze i burze. Gdy patrzymy na temperaturę powietrza i inne wskaźniki klimatu, widzimy wahania pomiędzy poszczególnymi latami. To naturalne różnice. Zrozumienie klimatu wymaga spojrzenia na dłuższe okresy. Gdy obserwujemy całe dekady, posługując się danymi z wielu różnych źródeł, zauważamy jasne i nie budzące wątpliwości oznaki ocieplania się Ziemi - mówi Peter Scott z brytyjskiego Biura Meteorologicznego. Od trzech dekad mamy do czynienia z sytuacją, w której każda następna dekada jest cieplejsza od poprzedniej. Deke Arndt, jeden z autorów raportu zauważa, że wzrost temperatury o 1 stopień Fahrenheita w ciągu 50 lat wydaje się mały, ale już zmienił planetę. Lodowce i lody oceaniczne topnieją, coraz częściej dochodzi do dużych opadów i długich okresów gorąca - stwierdza.
-
Twórcy witryny Wikileaks nadal prowadzą walkę z rządem USA. Tym razem najwyraźniej postanowili... zaszantażować Biały Dom. Na witrynie ukazał się bowiem 1,4-gigabajtowy zaszyfrowany plik zatytułowany "ubezpieczenie". Umieszczono go w dziale dotyczącym wojny w Afganistanie. Jego pojawienie się wywołało spekulacje, że Wikileaks opublikuje klucz do pliku wówczas, gdy USA podejmą jakąś akcję przeciwko twórcy witryny Julianowi Assange lub innym związanym z nią osobom. Nie wiadomo, co zawiera plik. Być może znajduje się w nim 15 000 raportów które nie zostały jeszcze opublikowane, a które, jak twierdzi Assange, zawierają dane pozwalające na identyfikację źródeł wywiadowczych. Nie wiadomo też, na ile naprawdę Stany Zjednoczone interesują się samym Assange. Sekretarz obrony, Robert Gates, pytany przez dziennikarzy, czy Departament Obrony ma zamiar przesłuchać Assange, odpowiedział: "Nie sądzę, byśmy musieli to robić. Myślicie, że powie nam prawdę?". Jednak pewne kroki zostały podjęte. Przed kilkoma dniami jeden ze współpracowników Wikileaks, Jacob Appelbaum, który wybierał się na konferencję DEFCON, został zatrzymany na lotnisku i przez trzy godziny był przesłuchiwany przez funkcjonariuszy Biura Imigracyjnego oraz armii. Sprawdzono jego laptop, dokumenty oraz telefony komórkowe. Wszystko, oprócz telefonów, zostało mu zwrócone. Później, po jego wystąpieniu na DEFCON, podczas którego poinformował o zajściu, podeszło doń dwóch agentów FBI, którzy chcieli z nim rozmawiać. Próbowali m.in. dowiedzieć się, czy Appelbaum uważa, iż jego prawa zostały naruszone. Gdy ten odmówił rozmowy z nimi, agenci odeszli. Sam Assange, gdy dziennikarze wspomnieli mu, że działanie Wikileaks może narazić ludzi na śmierć, stwierdził: No tak, wszystko się mogło zdarzyć. Ale nic się nie wydarzyło.
-
Czemu na dokładnie tej samej niezdrowej diecie jedne osoby tyją, a inne nie? Wg badaczy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Yale, waga ustala się jeszcze przed urodzeniem podczas prenatalnego rozwoju mózgu (Proceedings of the National Academy of Sciences). Zespół profesora Tamasa Horvatha prowadził eksperymenty na kilku grupach szczurów. U zwierząt, które stały się otyłe, zaobserwowano różnice w obrębie ośrodka sytości w podwzgórzu. Okazało się, że neurony sygnalizujące, iż obiekt zjadł już wystarczająco dużo i że przydałoby się teraz spalić kalorie, są u przybierających na wadze gryzoni wolniejsze, ponieważ podlegają hamowaniu przez inne komórki. U szczurów opornych na otyłość neurony sygnalizujące sytość są zaś o wiele aktywniejsze i bardziej skłonne do powiadamiania reszty mózgu i tkanek obwodowych, że spożyto już odpowiednią ilość pokarmu. Wydaje się, że ten podstawowy system połączeń w mózgu determinuje czyjąś podatność na otyłość. Nasze obserwacje stanowią poparcie dla teorii, że czynnikiem decydującym o otyłości wcale nie jest wola [a właściwie brak silnej woli]. Ma to raczej więcej wspólnego z połączeniami, które pojawiają się w mózgu podczas rozwoju prenatalnego. Horvath wspomina też o innych niepożądanych konsekwencjach istnienia opisanego mechanizmu. U jednostek podatnych na otyłość wywołaną dietą rozwija się zapalenie mózgu, a u opornych nie. Reakcja zapalna w mózgu może wyjaśnić, czemu ktoś, kto raz stał się otyły, ma problem z pozbyciem się zbędnych kilogramów. Coraz więcej osób na świecie zmaga się z nadmierną wagą ciała. Ponieważ sama genetyka nie tłumaczy wybuchu epidemii, naukowcy próbowali dotrzeć do źródeł podatności na otyłość związaną z zachodnią wysokotłuszczową dietą. Bardzo istotną kwestią jest ustalenie, jaki czynnik genetyczny, epigenetyczny czy środowiskowy wpływa na ukształtowanie podstawowego systemu połączeń w mózgu. Ostatnio na pierwszy plan wybija się pogląd, że poza genetyką to matczyny wpływ na rozwijający się mózg wydaje się krytyczny dla zakodowania obwodów regulujących jedzenie, a zatem jednostkową podatność lub oporność na otyłość – podsumowuje Horvath.
- 2 odpowiedzi
-
- Horvath
- podwzgórze
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Mieszkanka południowego Tajwanu Huang Yuyen pobiła rekord liczby zabitych komarów. W ciągu miesiąca uśmierciła 4 mln tych owadów i zdobyła nagrodę w wysokości nieco ponad 3 tys. dolarów (ok. 9150 zł). Pogromczyni bzyczących bestii pozostawiła daleko w tyle 72 rywali, przedstawiając jury urobek w postaci ponad 1,5 kg trucheł. Trzeba docenić jej wyczyn, ponieważ osoba, której przypadło drugie miejsce, mogła się pochwalić dwukrotnie mniejszym "łupem". Konkurs zorganizował producent pułapek na owady firma Imbictus International. Yuyen zgłoszono do Księgi rekordów Guinnessa, lecz nawet przy dobrych chęciach trudno uwierzyć w jej wydajność, bo by w ciągu 30 dni zdobyć 4 mln komarów, musiałaby, nie zajmując się niczym innym, a już na pewno nie śpiąc, zabijać 92,5 owada na minutę (a w miesiącu z 31 dniami "tylko" 89,6). Może jednak wzięła się na sposób i zamiast polować na pojedyncze osobniki, trafiała od razu w większe chmary. Komary stanowiły na Tajwanie poważne zagrożenie zdrowotne, do czasu oficjalnego wytępienia malarii na wyspie w 1965 r. Nadal obarcza się je jednak odpowiedzialnością za rozprzestrzenianie dengi. Chorobę tę wywołują wirusy z rodziny Flaviviridae.
- 1 odpowiedź
-
- Imbictus International
- Księga rekordów Guinnessa
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Istnieje wiele badań na temat związku między stanem psychicznym i emocjonalnym pacjenta a skutecznością terapii. Szczególnie często takie badania prowadzono w kontekście chorób nowotworowych. Jak się okazuje, stan ducha ma znaczenie również dla leczenia cukrzyków. Profesor Kavita Vedhara z Uniwersytetu w Nottingham zajął się problemem stopy cukrzycowej a szczególnie dotykających wielu diabetyków bolesnych owrzodzeń. U chorych na cukrzycę, zarówno typu I jak i II, dochodzi często do mikroangiopatii - osłabienia naczyń krwionośnych stóp. W połączeniu z upośledzeniem metabolizmu skutkuje to przekształcaniem się drobnych skaleczeń w bolesne, otwarte, trudno gojące się owrzodzenia. Problem ten dotyka około piętnastu procent chorych. Owrzodzenia cukrzycowe są przyczyną aż połowy hospitalizacji diabetyków w Wielkiej Brytanii oraz czterech piątych amputacji nóg, co kosztuje budżet 220 milionów funtów rocznie. Koszta są tak wysokie, ponieważ dwóch trzecich owrzodzeń nie udaje się wyleczyć w ciągu 20 tygodni. W ciągu pięciu lat doprowadzają one do wielu amputacji (19% dotkniętych tą przypadłością) oraz zgonów (odpowiednio 44%). Wszyscy zaś chorzy cierpią z powodu znacznego i długotrwałego pogorszenia komfortu życia, które skutkuje często depresją i problemami emocjonalnymi. Te zaś, jak pokazały badania naukowców z Nottingham, mają istotny wpływ na skuteczność leczenia. Pięcioletnie studium objęło 93 pacjentów (w tym 25 kobiet) cierpiących z powodu owrzodzeń. Notowano regularnie ich stan zdrowia, rozmiar owrzodzeń, demograficzne czynniki wpływające na skuteczność leczenia, stan psychiczny, emocjonalne podejście do choroby oraz poziom kortyzolu (hormonu stresu). Okazało się, że prawdopodobieństwo wyleczenia wrzodu w ciągu 6 miesięcy zależało od stylu radzenia sobie. Najmniejsze szanse na zagojenie mieli pacjenci z konfrontacyjnym podejściem do powikłań i terapii, których charakteryzowała chęć przejęcia kontroli nad przebiegiem wydarzeń. Ja i moi koledzy uważamy, że podejście konfrontacyjne może się nie sprawdzać w tym przypadku, ponieważ wrzody »potrzebują« długiego czasu na wygojenie - tłumaczy prof. Vedhara. - W rezultacie osoby o takim sposobie bycia doświadczają dyskomfortu i frustracji, ponieważ ich próby przejęcia kontroli nie prowadzą do szybkiej poprawy. Wtórna analiza każdego przypadku dotyczyła korelacji czynników psychospołecznych ze zmianami wielkości wrzodów w okresie obserwacji. Podczas gdy początkowa analiza za prognostyk postępów gojenia uznawała wyłącznie styl konfrontacyjny, nie wspominając nic o depresji czy lęku, druga wykazała, że u pacjentów z kliniczną depresją leczenie zachodziło wolniej. Studium sugeruje więc, że psychiczne i emocjonalne wsparcie pacjentów jest istotne dla skuteczności leczenia i warto podjąć odpowiednie działania również ze względów ekonomicznych. Wyniki badań opublikowano w czasopiśmie Diabetologia.
-
- Kavita Vedhara
- depresja
- (i 5 więcej)
-
W dawnych czasach górnicy zabierali ze sobą do kopalń kanarki, by ostrzegały ich przed wzrostem stężenia metanu. W środowisku naturalnym takimi "kanarkami" są żaby - te niezwykle wrażliwe na zmiany płazy bardzo szybko pokazują nam niepokojące zjawiska. Najnowsze badania przeprowadzone na North Carolina State University sugerują, że największy amerykański program monitorowania płazów zawiera błędy, które mogą prowadzić do przeszacowania ich populacji. North American Amphibian Monitoring Program (NAAMP) został uruchomiony przez Amerykańską Służbę Geologiczną pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, gdy zauważono, że płazy szybko reagują na zanieczyszczenia środowiska. NAAMP bazuje na pracy ochotników, którzy o określonych porach roku na wyznaczonych terenach liczą płazy, nasłuchują odgłosów żab i składają raporty dotyczące liczebności oraz poszczególnych gatunków. Doktor Ted Simons, wykładowca biologii na NC State, postanowił dowiedzieć się, na ile ochotnicy są w stanie prawidłowo określić liczebność poszczególnych gatunków żab. Zmodyfikował więc swoje "Bird Radio", które wcześniej wykorzystał do badania prawidłowości szacunków liczebności ptaków i stworzył "Ribbit Radio", czyli serię zdalnie sterowanych odtwarzaczy, które wykorzystał do naśladowania skrzeku żab. Po rozstawieniu ich w terenie, poddał ochotników biorących udział w NAAMP testom. Bardzo szybko okazało się, że ochotnicy popełniają sporo błędów. Przede wszystkim polegających na informowaniu o tym, że usłyszeli skrzek gatunku, który w ogóle nie był odtwarzany. "To w dużej mierze wina ludzkiej natury. Obserwatorzy chcą usłyszeć tak dużo gatunków, jak to tylko możliwe i czasami uszy nas oszukują" - mówi Simons. Jego badania są o tyle istotne, że fałszywe dane trafiają do bazy i są poddawane analizie tak samo, jak prawdziwe. Pojawiają się więc informacje o większym niż rzeczywiste rozprzestrzenieniu różnych gatunków. To, oczywiście, powoduje, że program NAAMP mija się z celem, gdyż nie daje prawdziwego obrazu zmian w środowisku. Badania Simonsa pozwolą Służbie Geologicznej na opracowanie lepszych metod eliminacji fałszywych danych, poprawienie jakości monitoringu i, co za tym idzie, uzyskanie lepszego obrazu całości.
-
- Ted Simons
- North American Amphibian Monitoring Program
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Instytucje rządowe Wielkiej Brytanii odpowiadające za jakość żywności badają doniesienia, jakoby mleko pochodzące od klonowanych krów było sprzedawane w sklepach. Spór, czy mleko i mięso od klonów i ich potomstwa jest bezpieczne, rozgorzał na dobre. Sprawa zaczęła się, gdy prasa brytyjska ujawniła, że mleko pochodzące od potomstwa klonowanego bydła znalazło się w powszechnej sprzedaży. Piątkowy numer dziennika International Herald Tribune cytował brytyjskiego farmera, który przyznał, że mleko krowy urodzonej przez klona szło do sklepów razem z całym udojem. Rolnik ten nie zgodził się na ujawnienie swojej tożsamości, obawiając się, że uprzedzenia względem klonowania spowodują bojkot mleka z jego farmy, Sądząc po dyskusjach, jakie rozgorzały, jego obawy były słuszne. Podczas kiedy przedstawiciele przemysłu mleczarskiego zapewniają o absolutnej nieszkodliwości mleka „od klonów" Brytyjska agencja zajmująca się kontrolą standardów żywności (Food Standards Agency, FSA) wszczęła dziś w tej sprawie dochodzenie. FSA stoi na stanowisku, że mięso i produktu pochodzące od klonowanych zwierząt oraz ich potomstwa są „nową żywnością" i jako taka muszą zostać przez nią oficjalnie dopuszczone do spożycia. Tymczasem nikt o taką autoryzację nie wnosił, zatem sprzedaż jest naruszeniem przepisów o bezpieczeństwie żywności. Oburzona jest również broniąca praw zwierząt hodowlanych organizacja Compassion in World Farming. Jej przedstawiciel, Peter Stevenson, zaapelował o całkowity zakaz obrotu produktami pochodzącymi od klonowanych zwierząt oraz natychmiastowe wycofanie wzbudzającego kontrowersje mleka ze sklepów. Uważa on, że klonowanie zwierząt hodowlanych to przysparzanie im cierpienia. Swoje dorzuca też Soil Association - kampania na rzecz żywności organicznej. Jej rzeczniczka, Emma Hockridge argumentuje, że istnieje wiele wątpliwości co do bezpieczeństwa takiej żywności. Ponadto klonowanie jej zdaniem zmniejsza genetyczną różnorodność. Przedstawiciele Dairy UK, organizacji reprezentującej brytyjski przemysł mleczarski stoją na stanowisku, że ani mięso, ani przetwory mleczne od klonowanych zwierząt i ich potomstwa nie stwarzają najmniejszego ryzyka. Takie samo jest zdanie European Food Safety Authority (EFSA), odpowiedzialnej za regulacje na szczeblu unijnym. Oficjalne stanowisko EFSA podkreśla, że nie ma absolutnie żadnej różnicy pomiędzy produktami pochodzącymi od zwierząt klonowanych i hodowanych tradycyjnie. Spór zapewne będzie trwał długo, zarówno na poziomie argumentów prawnych, jak i na poziomie naukowym i etycznym.
- 16 odpowiedzi
-
- Food Standards Agency
- standardy żywności
- (i 5 więcej)
-
Czerwone ubranie lub przebywanie w otoczeniu, np. pokoju, o czerwonawym odcieniu sprawia, że mężczyzna staje się dla kobiety bardziej atrakcyjny i pociągający seksualnie. Wg psychologów, same zainteresowane nie zdają sobie sprawy z istnienia opisywanego efektu (Journal of Experimental Psychology: General). Profesor Andrew Elliot z University of Rochester tłumaczy, że dzięki czerwieni mężczyzna wydaje się silniejszy. Odkryliśmy, że kobiety postrzegają mężczyzn w czerwieni jako osoby o wyższym statusie, z wyższym prawdopodobieństwem zarabiające więcej pieniędzy i wspinające się po drabinie hierarchii społecznej. To właśnie konstatacja wysokiej pozycji stanowi o ich atrakcyjności. Skąd taka moc czerwieni? Naukowcy uważają, że w grę wchodzą zarówno czynniki kulturowe, jak i biologiczne. W społeczeństwach na całym świecie czerwony tradycyjnie stanowił część insygniów władzy i bogactwa. W starożytnych Chinach, Japonii i subsaharyjskiej Afryce ten żywy kolor oznaczał dobrobyt i wysoką pozycję. W starożytnym Rzymie najbardziej wpływowych obywateli dosłownie nazywano "jedynymi, którzy mogą nosić czerwień". Nawet dzisiaj biznesmeni akcentujący pewność siebie wkładają czerwone krawaty, a gwiazdy pojawiają się i demonstrują swoje wdzięki na czerwonym dywanie. Do tego swoje trzy grosze dorzuca biologia. Dla naczelnych innych niż małpy człekokształtne, np. mandryli czy dżelad, czerwień stanowi oznakę męskiej dominacji i jest najsilniej zaznaczona u samców alfa. Samice wymienionych gatunków częściej kopulują z osobnikami alfa, które zapewniają im w zamian opiekę i dostęp do wszelakich dóbr. Kiedy kobiety widzą czerwień, działa to na coś głęboko ukrytego, zapewne o podłożu biologicznym. W naszej kulturze mówi się, że w dziedzinie seksu mężczyźni zachowują się jak zwierzęta. Wygląda na to, że na tej samej zasadzie kobiety również działają jak zwierzęta. Aby ilościowo ocenić efekt czerwieni, w ramach siedmiu eksperymentów psycholodzy z USA, Wielkiej Brytanii, Austrii, Niemiec i Chin analizowali reakcje 288 studentek i 25 studentów na zdjęcia mężczyzn. Uczestnicy badania uznawali się za osoby hetero- bądź biseksualne. W jednym ze scenariuszy ochotnikom pokazywano fotografię mężczyzny w czerwonej lub białej ramce i proszono o odpowiedź na pytanie: "Jak atrakcyjna wydaje ci się ta osoba?". W innych eksperymentach czerwień kontrastowano z szarym, zielenią lub niebieskim. Wszystkie kolory dokładnie zrównywano pod względem intensywności i jasności, dlatego wyniku nie dało się przypisać czemuś innemu niż barwa. W kolejnych studiach cyfrowo manipulowano kolorem koszulki mężczyzny ze zdjęcia: czasem była ona czerwona, a czasem psycholodzy wybierali inną opcję. Zadanie ochotników polegało na ocenie pozycji osoby ze zdjęcia, jej atrakcyjności, wzbudzanej sympatii i ekstrawersji, a także określeniu chęci pójścia z nią na randkę, całowania się i angażowania w innego rodzaju czynności o podłożu erotycznym. Akademicy ustalili, że efekt czerwieni ograniczał się do statusu i miłości: mężczyzna w czerwieni wydawał się silniejszy, bardziej atrakcyjny i wzbudzał większe pożądanie, ale barwa nie wpływała na ocenę jego uspołecznienia czy sympatyczności. Podobny efekt występował w różnych kulturach – studenci z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Chin uznawali, że mężczyzna w czerwieni lub w otoczeniu czerwieni jest bardziej atrakcyjny. Co ciekawe, płomienny kolor oddziaływała wyłącznie na kobiety. U mężczyzn barwa prezentacji drugiego mężczyzny nie wpływała na wydawany werdykt.
-
Niektórzy palacze marihuany doświadczają czasem zagubienia w czasie. Naukowcom udało się wyjaśnić fenomen tego zjawiska. Okazało się, że kannabinoidy zaburzają wewnętrzny zegar organizmu. Za nasz cykl dobowy odpowiada wewnętrzny zegar kontrolowany przez jądro nadskrzyżowaniowe (SCN). Do regulacji wykorzystuje ono światło, czego nieprzyjemne skutki odczuwamy zmieniając strefy czasowe. Jednak SCN jest w stanie utrzymać rytm dobowy nawet bez dopływu światła. Ludzie czy zwierzęta trzymani w kompletnej ciemności jedzą i śpią o zwykłych porach. Anthony van den Pol z Yale University postanowił sprawdzić, jaką rolę odgrywają, odkryte przed laty w SCN , receptory kannabinoidowe. W tym celu wraz z zespołem umieścił 42 myszy w ciemności. Zwierzęta przebywały tam przez dwa tygodnie, co doprowadziło do synchronizacji ich rytmu dobowego. Fazy aktywności i jej braku trwały po 12 godzin. Po dwóch tygodniach część klatek oświetlono wkrótce po tym, jak zamknięte w nich myszy rozpoczęły fazę aktywną. Gryzonie te prowadzą nocny tryb życia, więc oświetlenie klatek spowodowało, że zamknięte tam zwierzęta weszły w fazę aktywną o 2 godziny później, niż myszy z klatek nieoświetlonych. Jednak okazało się, że myszy do mózgów których przed oświetleniem wstrzyknięto kannabinoidy, rozpoczęły aktywną fazę z 1-godzinnym opóźnieniem w stosunku do myszy z klatek nieoświetlanych. Uwidoczniono więc różnicę spowodowaną działaniem podanych alkaloidów. Uczeni następnie postanowili przyjrzeć się bezpośrednio komórkom SCN. Gdy na płytce Petriego komórkom podano kannabinoidy, neurony zwiększyły swoją aktywność aż o 50%. To najprawdopodobniej wpływa na rytm dobowy u myszy, jak i u człowieka. Kannabinoidy wprowadzają neurony SCN w błąd, powodując ich niewłaściwą aktywność. Zdaniem naukowców podobny wpływ mają najprawdopodobniej też inne substancje uzależniające.
- 4 odpowiedzi