Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Struktura społeczna neolitycznej Europy wciąż stanowi dla nas zagadkę. Neolit to jednocześnie okres, w którym powstają wielkie monumenty, jak np. Stonehenge, co sugeruje istnienie organizacji społecznej. Skala i złożoność struktur megalitycznych tego okresu robi wrażenie, szczególnie wspomniane już Stonehenge czy grobowce korytarzowe. Zwykle uważa się, że budowle te zostały wzniesione dzięki dobrowolnej współpracy, jednak zdaniem części badaczy poziom organizacji pracy i ilość wysiłku wskazuje na istnienie hierarchii, a być może nawet na istnienie wąskiej elity kierującej pracą mas. W Nature ukazał się właśnie artykuł, którego autorzy – m.in. Daniel G. Bradley, Lara M. Cassidy czy Ciaran Campbell z Trinity College Dublin – informują o prawdopodobnym zidentyfikowaniu dynastii rządzącej w neolicie. Naukowcy przebadali genomy ponad 40 osób reprezentujących najważniejsze irlandzkie tradycje funeralne neolitu. Analiza wykazała, że ówczesna populacja Irlandii, wraz z ludnością napływową, była na tyle duża, że udało się uniknąć krzyżowania osób spokrewnionych do piątego pokolenia włącznie. Z jednym wszakże wyjątkiem. W grobie korytarzowym w Newgrange, jednej z największych tego typu konstrukcji w Europie, w jego najbardziej bogato ozdobionej części pochowany był dorosły mężczyzna. Obecne badania wykazały, że był on owocem kazirodczego związku pomiędzy krewnymi pierwszego stopnia. Trzeba tutaj przypomnieć, że związki kazirodcze pomiędzy najbliższymi krewnymi są bardzo rzadko sankcjonowane społecznie, a sankcję taką otrzymują niemal wyłącznie elity polityczno-religijne. Zdarza się to szczególnie w poliginicznych patrylinealnych rodzinach królewskich, na których czele stoi król-bóg. Kontekst, w jakim pochowano mężczyznę wskazuje, że jego pochodzenie było najprawdopodobniej usankcjonowane. To jednak nie koniec sensacyjnych odkryć. W odległości około 150 kilometrów na zachód od Newgrange znajdują się wielkie cmentarzyska Carrowmore i Carrowkeel, które o wiele wieków poprzedzają tolos z Newgrange. Okazało się, że najstarszy genom uzyskany w Carrowmore jest daleko spokrewniony zarówno ze wspomnianym mężczyzną z Newgrange, jak i z później żyjącymi ludźmi z Carrowkeel oraz z położonego na północno-wschodnim wybrzeżu megalitu w Millin Bay. Podobnie dalekie pokrewieństwo odkryto pomiędzy mężczyzną z Newgrange a jedną z osób pochowanych w Carrowkeel. Wszystko to wskazuje na istnienie związków rodzinnych pomiędzy najważniejszymi irlandzkimi ośrodkami kultury grobów korytarzowych. Autorzy badań uważają, że uzyskane przez nich wyniki wskazują, iż na znacznym obszarze Irlandii, gdzie budowany grobowce korytarzowe, dochodziło do identyfikowania się i krzyżowania wedle pochodzenia, co wskazuje na celowe działanie. Jednak do osiągnięcia takiego stanu rzeczy konieczne jes istnienie wysoce złożonego społeczeństwa. Widoczne są też różnice w izotopach, wskazujące na większe spożycie mięsa i ryb wśród spokrewnionej ze sobą grupy osób z ośrodków budowy grobów korytarzowych. Również to wskazuje na istnienie elity. Jak stwierdzają autorzy badań, uzyskane przez nich wyniki usprawiedliwiają dalsze próby ponownego przemyślenia struktury społecznej kultur megalitycznych oraz pokazuja przydatność metod genetycznych do badań sposobu przechodzenia kultur rolniczych od małych wspólnot po wielkie cywilizacje. « powrót do artykułu
  2. Microsoft ponownie będzie dostarczał użytkownikom Windows 10 poprawki niezwiązane z bezpieczeństwem. Jak wcześniej informowaliśmy, w związku z pandemią koronawirusa koncern zmienił sposób pracy i od maja dostarczał wyłącznie poprawki związane z bezpieczeństwem. Chris Morrissey z Microsoftu ogłosił na firmowym blogu, że od lipca dostarczane będą wszystkie poprawki dla Windows 10 oraz Windows Server dla wersji 1809 i nowszych. Kalendarz ich publikacji będzie taki, jak wcześniej, zatem dostęp do nich zyskamy w Update Tuesday. Koncern zapowiada też pewne zmiany, które mają na celu uproszczenie procesu aktualizacji. Zmiany takie obejmą nazewnictwo poprawek oraz sposób dostarczania poprawek do testów dla firm i organizacji. Zmian mogą się też spodziewać osoby i organizacja biorące udział w Windows Insider Program oraz Windows Insider Program for Business. « powrót do artykułu
  3. Poznański naukowiec zastanawiał się, czy opinia lub decyzja sztucznej inteligencji, która w coraz większym stopniu staje się częścią naszego codziennego życia, może być dla ludzi źródłem informacji, jak postępować (czy w takim przypadku również zadziała mechanizm nazywany społecznym dowodem słuszności). Prof. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza dr hab. Michał Klichowski wykazał, że jak najbardziej tak i że ludzie potrafią skopiować nawet całkowicie irracjonalne i pozbawione sensu zachowanie sztucznej inteligencji. Uzyskane wyniki wskazują na potrzebę edukowania społeczeństwa pod kątem kształtowania krytycznego stosunku do inteligentnych maszyn. Społeczny dowód słuszności to zasada, według której człowiek, nie wiedząc, jaka decyzja lub pogląd jest słuszny, zachowuje się jak większość grupy. W takich sytuacjach ludzie najczęściej całkowicie rezygnują z własnych ocen i kopiują działania innych. Taki konformizm motywowany jest potrzebą podjęcia słusznego i odpowiedniego działania oraz poczuciem, że oceny sytuacji konstruowane przez innych są bardziej adekwatne niż własne. Efekt ten jest tym większy, 1) im sytuacja jest bardziej niepewna lub kryzysowa (występuje poczucie zagrożenia), 2) im decyzja jest bardziej pilna, a poczucie kompetencji w zakresie tej decyzji niższe - wyjaśnia cytowany przez portal Życie Uniwersyteckie UAM prof. Klichowski. By sprawdzić, czy źródłem informacji może być także sztuczna inteligencja, przeprowadzono serię eksperymentów. Prof. Klichowski wykorzystał zbudowanego przez siebie robota FI (FI to akronim od fake intelligence). Maszyna ta podczas eksperymentów zachowywała się irracjonalnie i w dokładnie taki sposób, jak zaplanowałem. Jedynie więc udawała inteligentną. Co więcej, jej postępowanie było jednoznacznie "głupie". Ponad 85% uczestników eksperymentu jednak to zignorowało i uznało jej postępowanie za punkt odniesienia dla własnego. Klichowski podkreśla, że ludzie tak bardzo ufają sztucznej inteligencji, że nawet w sytuacji absolutnie kryzysowej, gdy trzeba podjąć decyzję dotyczącą ludzkiego życia, potrafią bezkrytycznie zrobić to, co sugeruje [...], pomimo że postuluje coś całkowicie absurdalnego. Profesor Klichowski nazwał nowy mechanizm "dowodem sztucznej inteligencji" (ang. AI proof). Opisał go na łamach periodyku Frontiers in Psychology. « powrót do artykułu
  4. Na lodowcu Presena w górach Presanella w Alpach na północy Włoch rozkładane są duże płachty białej geowłókniny. Mają one pomóc w ograniczeniu jego topnienia. Davide Panizza, szef firmy Carosello-Tonale, która się tym zajmuje, podkreśla, że jego pracownicy starają się przykryć jak największy obszar. Gdy projekt rozpoczynał się w 2008 r., zakrywano obszar o powierzchni ok. 30 tys. m2. Obecnie Włosi chcą umieścić geowłókninę na fragmencie lodowca o powierzchni aż 100 tys. m2. Płachty są wykonane z geowłókniny, która odbija promienie słoneczne, utrzymując pod spodem temperatury poniżej wartości panujących na zewnątrz. Na granicy Lombardii i Trydentu-Górnej Adygi specjaliści rozwijają pasy materiału, przykrywając obszar na wysokości 2700-3000 m (rozwinięta rolka mierzy 70 na 5 metrów). Materiał jest naprężany, a poszczególne pasy są ze sobą łączone. Całość obciąża się workami z piaskiem. Na paru lodowcach w Austrii wykorzystuje się podobne systemy [...], ale zakrywana powierzchnia jest o wiele mniejsza - opowiada Panizza. Rozwinięcie i zwinięcie brezentu zajmuje ok. 6 tygodni. Kiedy usuwamy materiał we wrześniu i widzimy, że spełnił swoją funkcję, jesteśmy dumni - podsumowuje kierownik prac Franco Del Pero. « powrót do artykułu
  5. Archeolodzy z University of Bradford poinformowali o odkryciu wielkiego prehistorycznego stanowiska archeologicznego w Durrington Walls niedalego Stonehenge. Naukowcy znaleźli tam liczne neolityczne szyby sprzed około 4500 lat rozciągające się na przestrzeni 2 kilometrów. Znajdują się one pomiędzy znanymi wcześniej neolitycznymi konstrukcjami w Durington Walls i Woodhenge. Durrington Walls to duża neolityczne osada i kamienny krąg usytuowane 3 kilometry od Stonehenge. Z kolei Woodhenge do neolityczny kamienny i drewniany krąg w obrębie Stonehenge World Heritage Site. Każdy ze znalezionych obecnie szybów ma około 10 metrów średnicy i 5 metrów głębokości. Archeolodzy sądzą, że wyznaczały one granicę i prowadziły uczestników uroczystości religijnych do miejsc ich odbywania. Dotychczas odkryto około 20 takich szybów. Początkowo sądzono, że to naturalne zagłębienia w podłożu, dopiero szczegółowe badania geofizyczne całej okolicy pokazały, że ich umiejscowienie nie jest przypadkowe. Spostrzeżenie to potwierdzono dodatkowymi badaniami, podczas których datowano i profilowano materiał wypełniający szyby. Badania prowadzono w ramach projektu Stonehenge Hidden Landscape. Obszar wokół Stonehenge to jeden z najlepiej archeologicznie zbadanych obszarów na świecie. Niezwykłe jest to, że nowoczesne technologie pozwalają na dokonywanie kolejnych odkryć tak wielkich prehistorycznych struktur, mówi profesor Vince Gaffney. « powrót do artykułu
  6. Grupa naukowa, na której czele stali specjaliści z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii, dokonała analizy badań na temat związku bogactwa z gospodarką oraz wpływem tych zjawisk na otoczenie. Uczeni doszli do wniosku, że sama technologia nie rozwiąże stojących przed nami problemów związanych ze zrównoważonym rozwojem. Do jego osiągnięcia konieczne są głębokie zmiany stylu życia oraz zmiana paradygmatów ekonomicznych. W opublikowanym na łamach Nature Communications artykule zatytułowanym Scientists' warning of affluence, naukowcy podsumowują dostępne dowody oraz przedstawiają możliwe rozwiązania. W ostatnim czasie autorzy różnych prac naukowych wykonali świetną robotę opisując takie zagrożenia jak kryzys klimatyczny, żywnościowy czy kryzys bioróżnorodności. Jednak żadna z tych analiz nie brała wprost pod uwagę roli ekonomii zorientowanych na wzrost i bogactwo. W naszej analizie skupiliśmy się na niekorzystnym wpływie takich zjawisk jak nadmierna konsumpcja i wymieniamy rozwiązania, które pozwalają poradzić sobie z przytłaczającą potęgą konsumpcjonizmu i ekonomicznym paradygmatem wzrostu, mówi główny autor analizy, profesor Tommy Wiedmann. Główny wniosek z naszej analizy jest taki, że nie możemy polegać wyłącznie na rozwoju technologii, który za nas rozwiąże tak podstawowe problemy jak zmiana klimatu, utrata bioróżnorodności, zanieczyszczenie. Musimy wdrożyć zmiany strukturalne, zmienić nasz nastawiony na bogacenie się styl życia oraz zmniejszyć nadmierną konsumpcję, dodaje uczony. Z analizy dowiadujemy się, że w ciągu ostatnich 40 lat tempo wzrostu konsumpcji przewyższało tempo wzrostu wydajności. Technologia może pomóc nam konsumować bardziej wydajnie, czyli np. oszczędzać energię i zasoby, jednak tempo postępu technologicznego i tak jest wolniejsze niż tempo wzrostu konsumpcji, mówi Wiedmann. Współautorka badań, profesor Julia Seinterber z University of Leeds zauważa, że chęć życia w dostatku jest często uznawana za coś pozytywnego. Jednak w naszej analizie dowodzimy, że tak naprawdę jest to niebezpieczne i prowadzi do zniszczeń na skalę globalną. Aby chronić się przed kryzysem klimatycznym musimy zmniejszyć nierówności i zmienić pogląd, że gromadzenie dóbr oraz ci którzy je gromadzą, jest czymś jednoznacznie korzystnym. Paradygmat ten, jak wynika z analizy, jest nieprawdziwy, gdyż to ta część ludności, która zgromadziła najwięcej dóbr, ma największy wpływ na środowisko i to od jej postawy głównie zależy, czy uda się zapobiec większej katastrofie. Konsumpcja najbogatszych gospodarstw domowych na świecie jest najsilniejszym czynnikiem, który determinuje i przyspiesza, wpływ gospodarki na środowisko naturalne oraz środowisko społeczne", dodaje Lorenz Keysser z EHT Zurich. Dyskusja o tym, w jaki sposób mamy postępować wobec kryzysów ekologicznych musi brać pod uwagę tych, którzy na kryzysy mają największy wpływ, zauważa. Profesor Manfred Lenzen z University of Sydney mówi, że często na różnych spotkaniach jest pytany o wpływ stylu życia na kryzysy. Zwykle mówię, że to, co kojarzymy z obecnymi kryzysami środowiskowymi – jak wykorzystywanie samochodów, samolotów, olbrzymia konsumpcja energii – to tylko wierzchołek naszej osobistej góry lodowej. Że tutaj chodzi o to wszystko co konsumujemy oraz o zniszczenia związane z koniecznością zapewnienia nam tych rzeczy, to one tworzą niewidoczną część góry lodowej. Niestety, gdy sobie to uświadomimy, to okazuje się, że implikacje dla naszego stylu życia są tak olbrzymie, iż wówczas dochodzi do odrzucenia i zaprzeczenia. Naukowcy zwracają też uwagę, że indywidualne działania, na poziomie odpowiedzialności każdego z nas, nie wystarczą. Konieczne są zmiany strukturalne. Próby zmiany stylu życia na poziomie indywidualnym mogą być skazane na niepowodzenie, gdyż cała struktura społeczna, ekonomiczna, cała kultura są nastawione na zachęcanie do coraz większej konsumpcji, mówi Wiedmann. Strukturalny imperatyw wzrostu na konkurencyjnym rynku prowadzi do tego, że osoby podejmujące decyzję mają ograniczone pole działania, są zmuszone do pobudzania wzrostu i hamowania koniecznych zmian społecznych. Musimy odejść od obsesji wzrostu gospodarczego. Musimy zacząć zarządzać gospodarką tak, by chronić zasoby naturalne i klimat, nawet jeśli będzie to oznaczało wolniejszy lub nawet ujemny wzrost gospodarczy, stwierdza uczony. Naukowcy dodaję, że takie pojęcia jak „zielony wzrost” czy „zrównoważony wzrost” to mity. Tak długo, jak istnieje wzrost – zarówno ekonomiczny jak i ludnościowy – technologia nie jest w stanie za nim nadążyć na tyle, by zredukować negatywny wpływ tego wzrostu, zatem całościowy negatywny wpływ na środowisko jest coraz większy, dodaje Wiedmann. Wśród wymienionych przez naukowców propozycji rozwiązań znajdują się m.in. podatki ekologiczne, inwestycje w ekologiczne technologie, redystrybucja za pośrednictwem systemu podatkowego, wprowadzenie maksymalnego dochodu, dochodu gwarantowanego oraz zmniejszenie liczby godzin pracy. Obecnie zespół Wiedmanna pracuje nad różnymi modelami komputerowymi, które pozwolą badać różne scenariusze i rozwiązania. Chcą w ten sposób sprawdzić, w jaki sposób można osiągnąć najlepsze wyniki. « powrót do artykułu
  7. Ludzkość od dawna poszukuje dowodów na istnienie pozaziemskiej cywilizacji. Najbardziej znanym takim projektem jest SETI, w ramach którego poszukiwane są sygnały radiowe emitowane przez inne cywilizacje. To jednak nie jedyny możliwy sposób poszukiwania Obcych. Adam Frank, profesor fizyki i astronomii z University of Rochester, jest pierwszym naukowcem, który otrzymał od NASA grant na poszukiwanie technosygnatur, które nie są sygnałami radiowymi. Dzięki finansowaniu z NASA Frank i jego koledzy, Jacob-Haqq Misra z organizacji Blue Marble Space, Manasvi Lingam z Florida Institute of Technologi, Avi Loeb z Harvard University oraz Jason Wright z Pennsylvania State University będą mogli tworzyć bazę pierwszą online'ową bibliotekę technosygnatur. Naukowcy poszukujący życia pozaziemskiego zawsze stali przed dylematem, gdzie mają go szukać. Na które gwiazdy skierować teleskopy i szukać tam sygnałów? Teraz wiemy, gdzie szukać. Znamy tysiące egzoplanet, w tym planety znajdujące się w ekosferach gwiazd. Zasady gry uległy zmianie, mówi Frank. Uczony zauważa, że obca cywilizacja będzie musiała wytwarzać energię. A liczba form energii we wszechświecie jest organiczona. Ponadto, chociaż życie może przybierać wiele różnych form, zawsze będzie opierało się na zasadach fizyk i chemii. Każda obca cywilizacja również musi się na nich opierać. A to oznacza, że możemy wykorzystać wiedzę zdobytą na Ziemi, by móc wyobrazić sobie, co dzieje się w dowolnym zakątku wszechświata. Na początku naukowcy poszukają technosygnatur dwóch technologii. Pierwszą z nich będą panele słoneczne. Gwiazdy to jedne z największych fabryk energii. Próba czerpania z nich energii to naturalna rzecz, o której powinny pomyśleć inne cywilizacje, mówi Frank. Jeśli więc obca cywilizacja używa na swojej planecie wielu paneli słonecznych, to światło odbijane od takich planet powinno mieć pewne charakterystyczne sygnatury. Naukowcy uważają, że będą w stanie je wykryć, o ile rzeczywiście na danej planecie używanych będzie wystarczająco dużo paneli. Druga technosygnatura to zanieczyszczenia. Profesor Wright zauważa, że na Ziemi możemy wykryć obecność różnych gazów w atmosferze badając światło, jakie gazy te absorbują. W ten sposób jesteśmy w stanie wykrywać tlen czy metan, ale również sztuczne gazy, jak chlorofluorowęglowodory (CFC), które do atmosfery trafiły, gdy zaczęliśmy używać lodówek. Grupa Franka chce poszukać właśnie sygnatur takich gazów jak CFC, które będą wskazywały na istnienie cywilizacji przemysłowej. Wszystkie informacje zebrane przez Franka i jego zespół trafią do ogólnodostępnej bazy danych technosygnatur, którą można będzie wykorzystać do dalszych badań i porównań. Naszym zadaniem jest stwierdzić 'w tym zakresie widma widzimy coś, co może być konkretnym typem zanieczyszczenia, w tym zakresie widzimy coś, co może być światłem odbitym od paneli słonecznych, mówi Frank. Dzięki temu astronomowie będą wiedzieli, gdzie szukać, jeśli rozglądają się za technosygnaturami. « powrót do artykułu
  8. Amazon poinformował, że jego chmura obliczeniowa AWS odparła jeden z najpotężniejszych ataków DDoS w historii. Do ataku doszło w lutym. W szczytowym momencie napastnicy wygenerowali ruch dochodzących do 2,3 terabitów na sekundę. Poprzedni najpotężniejszy atak w szczytowym momencie generował 1,7 Tbit/s. Lutowy atak był o 44% potężniejszy niż jakikolwiek wcześniej doświadczony przez Amazon Web Srvices. Chmura Amazona obsługuje wiele witryn internetowych. Nie zdradzono jednak, która z nich była celem ataku. Przedstawiciele Amazona poinformowali, że przez 3 dni po ataku w AWS obowiązywał stan podwyższonego alertu. Jak dowiadujemy się z oświadczenia prasowego, mieliśmy do czynienia z atakiem, który Amazon określił mianem „CLDAP reflection”. Najprawdopodobniej, chociaż Amazon nie mówi tego wprost, napastnik wykorzystał błędy konfiguracyjne w protokole CLDAP w serwerze strony trzeciej, który pozwolił mu na zwiększenie siły ataku. Ataki DDoS i związane z tym zakłócenia pracy infrastruktury informatycznej, mogą być bardzo kosztowne dla ofiary. Specjaliści oceniają, że sama tylko Wielka Brytania może tracić na takich atakach około 1 miliarda funtów rocznie. Dużym problemem jest fakt, że tego typu ataku są łatwe i tanie do przeprowadzenia. Firma Kaspersky informuje, że w I kwartale bieżącego roku doszło do znaczącego wzrostu liczby i jakości ataków DDoS. Nie tylko jest ich obecnie dwukrotnie więcej niż przed rokiem, ale 80% z nich trwa dłużej. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy odkryli, że w lasach gospodarczych wilki pozostawiają znakowania najczęściej na skrzyżowaniach dróg i w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Dzięki temu drapieżniki z położonych obok siebie terytoriów mogą szybko ustalić, czy dany teren jest użytkowany przez sąsiadów, a poprzez to uniknąć bezpośrednich konfliktów. Każda wilcza grupa rodzinna użytkuje rozległe terytorium, liczące w Polsce ok. 200-400 km2, które broni przed sąsiadami. Aby zaznaczyć, że dane terytorium jest zajęte, wilki znakują teren przy pomocy odchodów, moczu oraz poprzez drapanie gruntu. Drapieżniki znakują częściej zarówno w sąsiedztwie granic, jak i w kluczowych fragmentach terytoriów. Dotychczas większość badań nad wzorcami znakowań terytoriów przez wilki w Europie prowadzono w górach oraz w obszarach chronionych, niewiele było jednak wiadomo o tym, jak zachowują się w lasach gospodarczych. Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu Gdańskiego i Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” przeprowadzili badania nad wzorcami znakowań terytoriów przez wilki w użytkowanych gospodarczo Lasach Napiwodzko-Ramuckich, położonych w północno-wschodniej części Polski. Dodatkowo, badacze wykorzystali metodę „genetycznego odcisku palca”, polegającą na identyfikacji osobników przy pomocy zestawu markerów genetycznych, aby ustalić, które konkretnie osobniki pozostawiają znakowania. Wyniki badań ukazały się w czasopiśmie naukowym „Mammal Research”. Poinformował o nich w przesłanym PAP komunikacie jeden z autorów badań, dr hab. Robert Mysłajek z Zakładu Ekologii Wydziału Biologii UW. Naukowcy zauważyli, że wilki nie znakują w przypadkowych miejscach. Drapieżniki te najczęściej pozostawiały odchody, mocz i drapania w bezpośrednim sąsiedztwie skrzyżowań leśnych dróg – mówi inż. Kinga Stępniak, studentka Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego i pierwsza autorka artykułu. Taki sposób znakowania ułatwia przekazywanie informacji. Wilki bardzo chętnie poruszają się leśnymi drogami i oczywiście często trafiają na ich skrzyżowania. Jeśli zapędzą się na terytorium sąsiadów mogą od razu zorientować się, czy są oni w pobliżu i wziąć nogi za pas. Jest to jeden z mechanizmów pozwalających na unikanie bezpośrednich starć – dodaje Stępniak. Wcześniejsze badania sugerowały, że terytoria znakowane są przez rozmnażającą się parę dorosłych osobników. Badania genetyczne prowadzone w oparciu o DNA wyizolowane z odchodów i moczu wilków w Lasach Napiwodzko-Ramuckich, pokazały jednak, że znakowania pozostawiają także inni członkowie grupy rodzicielskiej, np. osobniki młodociane. Ma to swoje uzasadnienie. Wilki dają tym samym do zrozumienia sąsiadom, że ich grupa jest liczna i bezpośrednie starcie może być dla intruza niebezpieczne – potwierdza współautor badań dr hab. Robert Mysłajek Naukowcy podkreślają, że ich badania oprócz wglądu w tajniki behawioru wilków, mogą mieć także praktyczne zastosowanie w monitoringu dużych drapieżników. Dzięki zdobytej wiedzy wiadomo, że najbardziej efektywnym sposobem poszukiwania śladów obecności wilków jest kontrola sąsiedztwa skrzyżowań leśnych dróg. W takich miejscach najlepiej także montować fotopułapki służące rejestracji aktywności zwierząt. Badania finansowane były z grantu Narodowego Centrum Nauki oraz funduszy statutowych Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”. « powrót do artykułu
  10. Mieszkańcy wsi Perumalapadu w indyjskim dystrykcie Nellore odkopali z piasku... 200-letnią świątynię Sziwy. Do spontanicznych wykopalisk przystąpili, gdy niedawno kilku z nich, wydobywając piasek znad brzegu rzeki, natknęło się na niewielką strukturę. Zapytali wówczas najstarszych mieszkańców, czy coś wiedzą na ten temat. Gdy ci opowiedzieli im historię zaginionej świątyni, grupa młodzieży skrzyknęła się i przystąpiła do wykopalisk. Świątynia Sri Nageswara Swamy została wybudowana 200 lat temu. Według legendy poświęcił ją Pan Paraśurama, szósty awatar Wisznu. W 1850 roku doszło dużej powodzi rzeki Penna. Zmusiła ona do przeniesienia wioski, a świątynia została częściowo zasypana piaskiem. Od tamtej pory rzeka niejednokrotnie zmieniała bieg, coraz bardziej rujnując i zasypując świątynię. Przed około 70-80 laty została ona całkowicie zasypana, a pamięć o niej zachowali jedynie najstarsi mieszkańcy. Teraz, zafascynowani jej historią młodzi mieszkańcy wsi, w znacznej mierze odkopali świątynię. Gdy informacja na jej temat dotarła do mediów, do badań przystąpili też miejscowi archeolodzy. I oni i mieszkańcy chcą odrestaurować świątynię. Mieszkańcy chcą, by w świątyni znowu odbywały się uroczystości religijne.   « powrót do artykułu
  11. Rada CERN jednogłośnie przyjęła dzisiaj plan dotyczący strategii rozwoju badań nad fizyką cząstek w Europie. Plan zakłada m.in. wybudowanie 100-kilometrowego akceleratora cząstek. O stworzeniu wstępnego raportu projektowego budowy Future Circular Collider (FCC) informowaliśmy na początku ubiegłego roku. The European Strategy for Particle Physics został po raz pierwszy przyjęty w 2006 roku, a w roku 2013 doczekał się pierwszej aktualizacji. Prace nad jego obecną wersją rozpoczęły się w 2018 roku, a w styczniu ostateczna propozycja została przedstawiona podczas spotkania w Niemczech. Teraz projekt zyskał formalną akceptację. CERN będzie potrzebował znaczniej międzynarodowej pomocy, by zrealizować swoje ambitne plany. Stąd też w przyjętym dokumencie czytamy, że Europa i CERN, za pośrednictwem Neutrino Platform, powinny kontynuować wsparcie dla eksperymentów w Japonii i USA. W szczególności zaś, należy kontynuować współpracę ze Stanami Zjednoczonymi i innymi międzynarodowymi partnerami nad Long-Baseline Neutriono Facility (LBNF) oraz Deep Underground Neutrino Experiment (DUNE). Obecnie szacuje się, że budowa nowego akceleratora, który byłby następcą Wielkiego Zderzacza Hadronów, pochłonie co najmniej 21 miliardów euro. Instalacja, w której dochodziłoby do zderzeń elektronów z pozytonami, miała by zostać uruchomiona przed rokiem 2050. Zatwierdzenie planów przez Radę CERN nie oznacza jednak, że na pewno zostaną one zrealizowane. Jednak decyzja taka oznacza, że CERN może teraz rozpocząć pracę nad projektem takiego akceleratora, jego wykonalnością, a jednocześnie rozważać inne konkurencyjne projekty dla następcy LHC. Myślę, że to historyczny dzień dla CERN i fizyki cząstek, zarówno w Europie jak i poza nią, powiedziała dyrektor generalna CERN Fabiola Gianotti po przyjęciu proponowanej strategii. Z opinią taką zgadzają się inni specjaliści. Dotychczas bowiem CERN rozważał wiele różnych propozycji. Teraz wiadomo, że skupi się przede wszystkim na tej jednej. Przyjęta właśnie strategia zakłada dwuetapowe zwiększanie możliwości badawczych CERN. W pierwszym etapie CERN wybuduje zderzacz elektronów i pozytonów, którego energia zostanie tak dobrana, by zmaksymalizować produkcję bozonów Higgsa i lepiej zrozumieć ich właściwości. Później instalacja ta zostanie rozebrana, a w jej miejscu powstanie potężny zderzacz protonów. Urządzenie będzie pracowało z energiami rzędu 100 teraelektronowoltów (TeV). Dla porównania, LHC osiąga energie rzędu 16 TeV. Zadaniem nowego zderzacza będzie poszukiwanie nowych cząstek i sił natury. Większość technologii potrzebna do jego zbudowania jeszcze nie istnieje. Będą one opracowywane w najbliższych dekadach. Co ważne, mimo ambitnych planów budowy 100-kilometrowego zderzacza, nowo przyjęta strategia zobowiązuje CERN do rozważenia udziału w International Linear Collider, którego projekt jest od lat forsowany przez japońskich fizyków. Japończycy są zadowoleni z takiego stanowiska, gdyż może pozwoli to na przekonanie rządu w Tokio do ich projektu. W przyjętej właśnie strategii czytamy, że CERN będzie kontynuował rozpoczęte już prace nad High Luminosity LHC (HL-LHC), czyli udoskonaloną wersją obecnego zderzacza. Budowa 100-kilometrowego tunelu i zderzacza elektronów i pozytonów ma rozpocząć się w roku 2038. Jednak zanim ona wystartuje, CERN musi poszukać pieniędzy na realizację swoich zamierzeń. Chris Llewellyn-Smith, były dyrektor generalny CERN, uważa, że do europejskiej organizacji mogłyby dołączyć Stany Zjednoczone, Japonia i Chiny, by powołać nową globalną organizację fizyczną. Nie wszyscy eksperci entuzjastycznie podchodzą do planów CERN. Sabine Hossenfelder, fizyk teoretyczna z Frankfurckiego Instytutu Zaawansowanych Badań krytykuje wydawanie olbrzymich kwot w sytuacji, gdy nie wiemy, czy zwiększanie energii zderzeń cząstek przyniesie jakiekolwiek korzyści naukowe poza pomiarami właściwości już znanych cząstek. Z opinią tą zgadza się Tara Shears z University of Liverpool. Uczona zauważa, że o ile powodem, dla którego budowano LHC było poszukiwanie bozonu Higgsa i urządzenie spełniło stawiane przed nim zadanie, to obecnie brak dobrze umotywowanych powodów naukowych, by budować jeszcze potężniejszy akcelerator. Nie mamy obecnie żadnych solidnych podstaw. A to oznacza, że cały projekt obarczony jest jeszcze większym ryzykiem, mówi. Dodaje jednak, że jednocześnie wiemy, że jedynym sposobem na znalezienie odpowiedzi są eksperymenty, a jedynymi miejscami, gdzie możemy je znaleźć są te miejsca, w które jeszcze nie zaglądaliśmy. « powrót do artykułu
  12. DNA komórek macicy kobiet cierpiących na endometriozę wykazuje inne wzorce metylacji, niż DNA kobiet zdrowych, donoszą naukowcy z zespołu Lindy C. Giudice z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Być może w przyszłości te różnice w metylacji będą używane do diagnozowania endometriozy i do rozwoju zindywidualizowanych planów leczenia pacjentek, mówi doktor Stuart B. Moss. Okazało się, że nie tylko istnieją różnice w metylacji pomiędzy kobietami zdrowymi a chorymi, ale różnice te widoczne są również w zależności od stopnia rozwoju choroby, a poddane metylacji regiony kodu genetycznego w różny sposób reagują na hormony związane z cyklem menstruacyjnym. Endometrioza to choroba, w wyniku której wyściółka macicy osadza się poza macicą. Jej komórki trafiają do jajników, pęcherza, osadzają się na jelitach czy organach wewnętrznych. Jednym z głównych jej objawów jest silny ból, szczególnie podczas miesiączkowania, kiedy to również złuszcza się nieprawidłowo osadzona tkanka i dochodzi do krwawień z miejsc, w których się ona znajduje. Endometrioza często powoduje bezpłodność, dochodzi również do uszkodzeń organów wewnętrznych, poważnych zaburzeń hormonalnych i wielodniowych epizodów olbrzymiego bólu. Podczas najnowszych badań naukowcy skupili się na fibroblastach zrębu błony śluzowej macicy. Komórki te regulują pracę komórek wyściełających macicę. Uczeni porównywali metylację w różnych regionach DNA oraz sprawdzili różnice w funkcjonowaniu genów w komórkach u kobiet, które nie mają endometriozy ani żadnej innej choroby ginekologicznej z kobietami z I i IV stadium endometriozy. Zbadali również, jak przebiega proces metylacji i jak działają genu po poddaniu komórek działaniu samego estradiolu, samego progesteronu oraz mieszanki obu hormonów. Poziomy hormonów dobrano tak, by odpowiadały one ich zmianom w czasie cyklu menstruacyjnego. Uczeni stwierdzili m.in., że widoczne różnice w metylacji i funkcjonowaniu genów pomiędzy I a IV stadium endometriozy mogą oznaczać, że mamy do czynienia z dwoma różnymi podtypami, a nie różnymi stadiami rozwoju choroby. Uzyskane przez nas dane wskazują, że prawidłowa interakcja hormonów oraz wzorce metylacji DNA są kluczowe, dla normalnego funkcjonowania macicy. Zmiany, jakie zaobserwowaliśmy, mogą odgrywać kluczową rolę w rozwoju bezpłodności, która często towarzyszy endometriozie, stwierdził główny autor badań, Sahar Houshdaran. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach PLOS Genetics. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Uniwersytetu Minnesoty opracowali metodę druku 3D, która wykorzystuje technikę przechwytywania ruchu, by drukować czujniki bezpośrednio na kurczących się i rozszerzających narządach. Warto przypomnieć, że dwa lata temu ten sam zespół nadrukował elektronikę na poruszającą się dłoń. Technikę później rozwinięto. Opracowaliśmy działający in situ system druku 3D, który oszacowuje ruch i deformacje docelowej powierzchni, by dostosować działanie urządzenia w czasie rzeczywistym - napisano w artykule opublikowanym na łamach Science Advances. Przesuwamy granice druku 3D w rejony, o których lata temu w ogóle nie myśleliśmy - podkreśla Michael McAlpine. Druk 3D na poruszających się obiektach sam w sobie jest już wystarczająco trudny, tu zaś musimy [dodatkowo] znaleźć sposób na drukowanie na powierzchni, która odkształca się w czasie rozszerzania i kurczenia. Eksperymenty zaczęły się od balonowatej powierzchni i specjalnej drukarki 3D. Wykorzystano markery do przechwytywania ruchu, które pozwalały urządzeniu dostosować ścieżkę wydruku do ruchów podłoża. Później przyszedł czas na zwierzęce (świńskie) płuco, które sztucznie wypełniano powietrzem. Ku uciesze naukowców, próba nadrukowania hydrożelowego czujnika naprężeń zakończyła się sukcesem. McAlpine dodaje, że w przyszłości tę samą technikę można by zastosować do drukowania 3D czujników na pompujących sercu. [...] To duży krok naprzód w zakresie połączenia technologii druku 3D z robotami chirurgicznymi. W przyszłości druk 3D będzie [...] stanowić część większych autonomicznych systemów robotycznych.   « powrót do artykułu
  14. Siedzący tryb życia jest niezależnym wskaźnikiem zgonu z powodu nowotworu. Do takich wniosków doszli badacze z The University of Texas MD Anderson Cancer Center, którzy postanowili sprawdzić, czy istnieje związek pomiędzy siedzącym trybem życia a ryzykiem śmierci z powodu nowotworu. Odkryli, że najmniej aktywne osoby były narażone na o 82% większe ryzyko zgonu z powodu nowotworu, niż osoby najbardziej aktywne. To pierwsze badania, które jednoznacznie wykazują silny związek pomiędzy brakiem aktywności fizycznej a zgonem z powodu nowotworu. Nasze badania pokazały, że to, na ile dana osoba była aktywna przed zdiagnozowaniem u niej nowotworu, pozwala przewidzieć ryzyko zgonu, mówi profesor Susan Gilchrist, główna autorka badań. Naukowcy stwierdzili, że wystarczy zastąpić 30 minut siedzenia takim samym okresem aktywności fizycznej, by zmniejszyć ryzyko zgonu z powodu nowotworu. Jednak aktywność aktywności nierówna. Jeśli zamiast siedzieć przez pół godziny będziemy przez pół godziny oddawać się umiarkowanej aktywności fizycznej, takiej jak jazda na rowerze, to ryzyko zgonu spadnie o 31%. Jeśli zaś będzie to lekka aktywność fizyczna, jak spacer, to możemy spodziewać się 8% spadku ryzyka zgonu. Moje rozmowy z pacjentami zawsze zaczynają się od tego, dlaczego nie mają czasu na prowadzenie bardziej aktywnego trybu życia, mówi Gilchrist, która prowadzi na swojej uczelni Health Heart Program. Mówię im, by co mieć minut wstali i się przeszli, albo żeby zrezygnowali z windy i wchodzili po schodach. To może nie wyglądać na poważny wysiłek fizyczny, ale nasze badania pokazują, że nawet niewielka aktywność wydłuża życia po diagnozie. Naukowcy z Teksasu prowadzili długoterminowe badania REGARDS. Brało w nich udział ponad 30 000 osób w wieku powyżej 45. roku życia. Badania prowadzone były w latach 2003–2007, a ich celem było sprawdzenie długoterminowego wpływu trybu życia na zdrowie. Wśród badanych było 8002 osoby, które wyposażono w akcelerometry. Do tego eksperymentu wybrano osoby, które w momencie rozpoczęcia badań nie miały zdiagnozowanych nowotworów. Akcelerometry były noszone przez 7 kolejnych dni. Dane z nich gromadzono w latach 2009–2013. Później średnio przez 5 lat śledzono losy badanych osób. W tym czasie na nowotwory zmarło 268 badanych. Analiza danych z akcelerometrów wykazała, że dłuższe siedzenie było – niezależnie od wszystkich innych czynników – powiązane z większym ryzykiem zgonu z powodu nowotworu. Ważną rolę odgrywała też intensywność wysiłku fizycznego. Mimo kilku słabości, takich jak np. brak informacji, na jaki typ nowotworu zmarł dany pacjent, czy w jaki sposób był leczony, badania pokazały, jak ważne jest zalecenie, by mniej siedzieć, a więcej się ruszać. Naszym kolejnym celem będzie zbadanie, jak siedzący tryb życie wpływa na rozwój konkretnych typów nowotworów oraz czy jakąś rolę odgrywają tutaj płeć i rasa, mówi profesor Gilchrist. « powrót do artykułu
  15. Osoby, które przechodzą COVID-19 bezobjawowo mogą być znacznie słabiej uodpornione na kolejne infekcje wirusem, wynika z badań przeprowadzonych przez Chińczyków. Obecnie bardzo mało wiemy o osobach, które zaraziły się koronawirusem SARS-CoV-2, ale nie wykazują objawów infekcji. W związku z tym trudno do nich dotrzeć i je przebadać. Sztuka ta udała się w Chinach, gdzie badaniom poddano dwie grupy osób zarażonych nowym wirusem. Każda z nich składała się z 37 osób. W jednak były osoby wykazujące objawy choroby, w drugiej osoby przechodzące infekcję bezobjawowo. Kilka tygodni po wyzdrowieniu naukowcy zbadali krew osób z obu grup i okazało się, że w grupie bezobjawowej 62,2% osób miało krótkoterminowe przeciwciała przeciwko wirusowi. W grupie objawowej odsetek ten wynosił 78,4%. Ponadto 8 tygodni po wyzdrowieniu poziom przeciwciał spadł u 81,1% osób z grupy bezobjawowej i u 62,2% z grupy objawowej. Co więcej, okazało się, że osoby z grupy bezobjawowej mają mniejszy poziom protein przeciwzapalnych. Autorzy najnowszych badań, które opublikowano na łamach Nature Medicine, zauważają, że uzyskane przez nich wyniki stawiają pod znakiem zapytania hipotezę, że wszyscy, którzy przeszli zarażenie COVID-19 są odporni na przyszłe infekcje. Nasze dane mogą wskazywać, że z wydawaniem 'paszportów odporności' na COVID-19 wieże się ryzyko. Wskazują one również, że należy dłużej stosować obostrzenia, takie jak zachowanie dystansu społecznego, higieny, izolowania grup narażonych na wysokie ryzyko oraz należy prowadzić szeroko zakrojony program testowania, czytamy w artykule. Profesor immunologii Danny Altman z Imperial College London i rzecznik British Society form Immunology, komentując wyniki Chińczyków stwierdził, że stawiają one pod znakiem zapytania to, co dotychczas wiemy. Większość danych immunologicznych, jakimi dotychczas dysponujemy, pochodzi od najbardziej chorych ludzi, hospitalizowanych pacjentów. Jednak większość osób przechodzi chorobę łagodnie lub bezobjawowo i powinniśmy wiedzieć, czy są oni odporni na kolejne zachorowania. Uczonego najbardziej martwi fakt, że u wielu pacjentów zaobserwowano znaczący spadek ilości przeciwciał już w ciągu dwóch miesięcy od wyzdrowienia. Co prawda Chińczycy przeprowadzili badania na małej grupie osób, jednak ich wyniki sugerują, że niektórzy specjaliści mogli mieć rację mówiąc o krótkoterminowej odporności na koronawirusa, stwierdza Altmann. « powrót do artykułu
  16. Tylko 15 proc. składu diety ludzi żyjących kilka tysięcy lat temu w południowej Polsce stanowiło mięso, a blisko 50 proc. rośliny – wynika z badań kości kilkudziesięciu zmarłych z epoki neolitu i brązu z Miechowa (Małopolskie). Analiza diety przodków człowieka sprzed kilku tysięcy lat jest dla naukowców bardzo trudnym zadaniem. W ostatnich latach coraz częściej stosowana jest w tym celu metoda izotopowa. Ilościowy stosunek izotopów określonych pierwiastków w kolagenie zawartym w kościach pomaga badaczom najstarszej przeszłości człowieka określić nie tylko pochodzenie danego człowieka, ale na przykład dietę. Tak też było w przypadku badań, w które zaangażowali się badacze z kilku polskich ośrodków: PAN, UJ i UKSW. Udało się nam ustalić, że dieta ludzi żyjących kilka tysięcy lat temu, w epoce neolitu i brązu, w południowej Polsce była tylko w niewielkim stopniu mięsna. Blisko 50 proc. jej składu stanowiły rośliny, a pozostałą część wypełniały inne produkty żywieniowe w tym najprawdopodobniej nabiał – powiedział PAP antropolog prof. Krzysztof Szostek z Instytutu Nauk Biologicznych UKSW w Warszawie. Jednym z celów badań, była próba ustalenia, w jaki sposób dieta zmieniała się na przestrzeni stuleci. Jak dodaje prof. Aldona Mueller-Bieniek z Instytutu Botaniki PAN w czasie analiz nie udało się odnotować zmiany statystycznej dotyczącej diety na przestrzeni około 5 tys. lat, począwszy od połowy VI tysiąclecia p.n.e. Oznacza to, że proporcja pokarmów roślinnych i zwierzęcych była podobna w tym czasie – mówi w rozmowie z PAP. Nie oznacza to, że hodowla zwierząt nie pełniła ważnej roli wśród ówczesnych ludzi. Przeciwnie, tylko należy podkreślić, że zwierzęta starano się maksymalnie wykorzystać, na przykład by dostarczały mleko lub na skóry. Pozyskanie z nich mięsa nie było priorytetem – dodaje prof. Szostek. Zwierzęta hodowlane mogły być też pożądaną siłą pociągową. Z analiz wynika, że do spożywanych (zapewne w różnej formie) zbóż należały głównie jęczmień i pszenice samopsza, płaskurka, później też orkisz. Czy wyniki badań są miarodajne dla diety na całym obszarze dzisiejszej Polski? Zdaniem prof. Szostka dieta mogła wyglądać w neolicie i epoce brązu podobnie na południu Polski, szczególnie na żyznych wyżynach lessowych. Być może inaczej na północy kraju. Naukowiec rozpoczął badania w tym zakresie i w najbliższych latach będzie mógł dać odpowiedź na to pytanie. Ustalenia naukowców dotyczące diety były możliwe dzięki przeprowadzeniu szeroko zakrojonych badań porównawczych, dotyczących głównie jednego stanowiska archeologicznego – w małopolskim Miechowie. Na przestrzeni objętej badaniami przez blisko 5000 lat mieszkały różne grupy ludzi, począwszy od pierwszych grup rolników na ziemiach Polski określanych przez archeologów jako kultura ceramiki wstęgowej rytej po kulturę łużycką w czasach epoki brązu. Eksperci pobrali kolagen do analiz izotopów azotu zarówno z ich kości, jak również szczątków zwierząt odkrytych w tym miejscu. Uzyskanie pełnego obrazu było możliwe dzięki zestawieniu tych danych z danymi z analiz archeobotanicznych (ziaren zbóż). Do tej pory badania izotopowe dotyczące rekonstrukcji diety wykonywano bez uwzględnienia analiz archeobotanicznych. Powodowało to, że obraz diety pradziejowych ludzi nie był pełny – z modeli wynikało wręcz, że spożywano wówczas głównie mięso, co nie mogło być prawdą – uważa prof. Szostek. Publikacja na temat diety mieszkańców Miechowa ukazała się w Journal of Archaeological Science Reports. « powrót do artykułu
  17. Planety, podobnie jak ludzie, mają swoją burzliwą historię, a ich losy obfitują w wiele dramatycznych wydarzeń i zwrotów akcji. Wydaje się nam, że Układ Słoneczny działa z doskonałą regularnością, jak zegarek albo instrumenty w planetarium. W krótkiej skali czasowej rzeczywiście tak jest. Ale kiedy wydłużymy perspektywę, zobaczymy, że planety i ich satelity mają pasjonujące, pełne wydarzeń życie. Nowa zachwycająca książka Paula Murdina, będąca ukoronowaniem życia poświęconego astronomii, jej cudom i dziwom, ukazuje wszystko to, co chcielibyśmy wiedzieć o planetach, ich satelitach i naszym miejscu w Układzie Słonecznym. Opisując planety, Murdin traktuje je nieomal tak, jakby były ludźmi – z bogatą historią i osobowością. Czy wiecie, że na powierzchni Tytana, księżyca Saturna, znajdują się jeziora wypełnione płynnym metanem, otoczone wysokimi wzgórzami i dolinami, dokładnie tak jak to miało miejsce na Ziemi, zanim na naszej delikatnej planecie ewoluowało życie? Czy wiecie, że Merkury jest najbardziej płochliwą, bojaźliwą planetą? Czy wiecie, że największy wulkan na Marsie jest 100 razy większy niż największy wulkan na Ziemi albo że największy kanion jest 10 razy głębszy niż Wielki Kaniom Kolorado, albo że Mars był kiedyś nie czerwony, lecz niebieski? Paul Murdin – pół życia spędził, badając kosmos. Pracował jako astronom w Stanach Zjednoczonych, Australii, Szkocji i Hiszpanii. Badał supernowe i czarne dziury, Królowa przyznała mu tytuł Oficera Orderu Imperium Brytyjskiego za zasługi w dziedzinie astronomii. Jest emerytowanym profesorem Instytutu Astronomii na Uniwersytecie Cambridge – kocha kosmos i uwielbia o nim opowiadać. Czyni to z ogromną pasją i w niezwykle ciekawy sposób – doceniło to BBC, które uznało "Nieuporządkowane życie planet" jedną z najlepszych książek o kosmosie w 2019 roku. Polska premiera książki miała miejsce 17 czerwca.
  18. Piątego czerwca Fernando Brey Quintela łowił pstrągi w rzece Sar niedaleko Santiago de Composteli. W pewnym momencie potknął się o coś, co powinno być kamieniem. Szybko jednak zauważył, że kamień nie wygląda tak, jak powinien: był zbyt kanciasty. Przeczucia nie myliły wędkarza, bo to, jak się okazało, rzeźba - statua siedzącej na tronie Marii z Dzieciątkiem - która w dodatku, wg wstępnych analiz, pochodzi najprawdopodobniej z XIV w. Zauważyłem, że kamień był kanciasty, a to coś nietypowego w rzece. To nie była zwykła skała, mimo że tak jak inne porastał ją mech. [...] Powiedziałem sobie: coś tu jest. Następnego dnia mężczyzna wrócił, by zrobić zdjęcia. Przesłał je ekspertce od dziedzictwa kulturowego Anie Pauli Castro Jiménez, która jest też członkinią Asociación para a Defensa do Patrimonio Cultural Galego (Apatrigal). Wstępne analizy wykazały, że figura datuje się na XIV w., ma więc ok. 700 lat. W oświadczeniu Apatrigalu napisano, że statuę wykonano z granitu. Waży ona ponad 150 kg i przedstawia Marię na tronie. Na jej kolanie siedzi Dzieciątko, a na ramieniu anioły przytrzymujące pelerynę albo podobny obiekt. Podstawa rzeźby jest ozdobiona czteropłatkowym kwiatem i liśćmi akantu. Ich umiejscowienie zasugerowało badaczom, że niegdyś figura była przymocowana do ściany. Jedna z hipotez mówi, że to może Virxe da Cuncha de Conxo, patronka pobliskiego klasztoru mercedariuszy, w którym obecnie znajduje się szpital psychiatryczny. Zarówno Marii, jak i Jezusowi brakuje twarzy. Niewykluczone, że ktoś celowo zatarł rysy ich twarzy, by zdesakralizować rzeźbę. W poniedziałek technicy podnieśli rzeźbę z rzeki i przetransportowali ją do Museo Das Peregrinacións e de Santiago do oczyszczenia i zbadania. Analizy pokażą nam, czy to bardzo cenna gotycka rzeźba. Poza oceną wartości kulturowej i historycznej, zależy nam także na odtworzeniu jej losów: co się wydarzyło, jak to możliwe, że przeleżała niezauważona stulecia, w dodatku tak blisko miasta - podkreśla Román Rodríguez, "minister" kultury Galicji (Conselleiro de Cultura e Turismo). « powrót do artykułu
  19. Amerykańskim fizykom udało się uzyskać kondensat Bosego-Einsteina na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Co prawda tamtejsze laboratorium nie osiąga jeszcze tak niskich temperatur, jak instalacje na Ziemi, jednak w przyszłości ISS może stać się idealnym miejscem do testowania kwantowo-mechanicznych grawimetrów i prowadzenia najbardziej precyzyjnych testów zasady równoważności. Kondensat Bosego-Einsteina to nowy stan skupienia materii. Został on przewidziany przez Sayendrę Natha Bosego i Alberta Einsteina w latach 20. ubiegłego wieku, a otrzymano go dopiero w roku 1995. Z kondensatem mamy do czynienia wówczas, gdy po przekroczeniu temperatury krytycznej znaczna część cząstek zaczyna zachowywać się identycznie, przypominając jedną cząstkę. Kondensat uzyskuje się zamykając gaz złożony z atomów bozonowych w pułapce magnetycznej i chłodząc go za pomocą lasera. Powstaje kondensat, który jest uwalniany z pułapki, by mógł zachowywać się w sposób naturalny i badany. Eksperymenty takie są jednak poważnie zakłócane przez grawitację. Powoduje ona, że po uwolnieniu z pułapki atomy błyskawicznie opadają i uderzają o podłoże. Dlatego też naukowcy próbują różnych rozwiązań – polegających na zapewnieniu atomom jak najdłuższego swobodnego spadku – by wydłużyć czas pomiędzy uzyskaniem kondensatu a opadnięciem atomów i kontaktem z podłożem. W tym celu kondensaty zrzuca się z wież czy umieszcza na pokładzie samolotów czy rakiet w locie parabolicznym. Najlepszym miejscem do tego typu eksperymentów byłyby więc warunki jak najmniejszej grawitacji. To nie tylko wydłużyłoby czas badania kondensatu, ale pozwoliłoby stopniowo osłabiać pola magnetyczne pułapki, dzięki czemu atomy powoli by się rozprzestrzeniały i chłodziły do jeszcze niższych temperatur. Nowe badania zostały przeprowadzone za pomocą Cold Atom Lab (CAL). To laboratorium zostało wyniesione na ISS w 2018 roku i znajduje się na pokładzie amerykańskiego modułu Destiny. Zbudowane kosztem 70 milionów dolarów zdalnie sterowane urządzenie ma objętość zaledwie 0,4 m3, jednak zawiera lasery, magnesy i inne urządzenia potrzebne do uwięzienia, schłodzenia i kontrolowania gazu. Atomy są początkowo przechowywane w centrum komory próżniowej, później transportowane są do "atomowego chipa", na szczycie komory. Układ ten wykorzystuje fale radiowe do odrzucenia cieplejszych atomów, pozostawiając tylko te, których temperatura wynosi mniej niż miliardowa część kelwina. Robert Thompson, David Aveline i ich koledzy z Jet Propulsion Laboratory wykorzystali CAL do uzyskania kondensatu Bosego-Einsteina z atomów rubidu-87. Kondensat był obecny przez 1,18 sekundy i zauważono w nim wiele odmiennych charakterystyk od analogicznego kondensatu uzyskiwanego na Ziemi. Najważniejszym spostrzeżeniem było stwierdzenie, że niektóre z atomów rubidu pozostały w oddaleniui odl kondensatu i utworzyły wokół niego halo. Atomy te były utrzymywane za pomocą efektu Zeemana. W warunkach ziemskich opadają one na dno pułapki. Mimo, że CAL to niewielkie zdalnie sterowane urządzenie, to uzyskane w nim kondensaty już teraz dorównują tym najlepszym kondensatom uzyskiwanym w ziemskich warunkach. Jak zauważa Bryntle Barrett z francuskiego Institut d’Optique d’Aquitaine, olbrzymią zaletą eksperymentów na orbicie jest fakt, że potencjalnie można tam zapewnić całe lata swobodnego spadku, co pozwoli naukowcom na ciągłe udoskonalanie parametrów eksperymentów. Dlatego też uczony uważa, że uzyskanie kondensatu Bosego-Einsteina na ISS to znaczący krok w kierunku prowadzenia w przestrzeni kosmicznej wysoce precyzyjnych eksperymentów z kwantowymi gazami. Specjaliści już mówią o kilku różnych rodzajach takich eksperymentów. Jednak najbardziej obiecującymi z nich będą badania nad atomowymi interferometrami. Takie interferometry pozwoliłyby nie tylko na badanie zjawiska swobodnego spadku, ale posłużyłyby do niezwykle precyzyjnego monitorowania środowiska czy poszukiwania minerałów z przestrzeni kosmicznej. Barrett mówi, że już teraz w środowisku naukowym pojawiły się propozycje wystrzelenia dedykowanego satelity, który wykorzystywałby kondensat Bosego-Eisteina do badania zjawiska grawitacji. Taki satelita byłby wolny od wibracji obecnych na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. W tej dekadzie będziemy świadkami realizacji części z tych ekscytujących propozycji, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej skonstruowali specjalną barierę orkiestronu (miejsca przeznaczonego dla orkiestry w operze lub teatrze) o regulowanej geometrii, która zapewnia lepszą słyszalność muzyki w sali, zwiększa komfort pracy muzyków oraz poszerza możliwości artystycznej ekspresji. Opatentowany wynalazek z AGH od roku służy Operze Krakowskiej. Bariera orkiestronu została podzielona na sekcje o szerokości ok. 120 cm, w których zamontowano panele refleksyjne w formie poziomych żaluzji. Odległości między panelami oraz ich kąt pochylenia są regulowane. Regulacja pozwala też na całkowite usunięcie paneli z pola sekcji. Przewidziano możliwość automatycznego napędu tego mechanizmu, który w przyszłych pracach pozwoli na inteligentne sterowanie położeniem żaluzji. Dzięki zastosowaniu elementów regulowanych mechanicznie można dostosować parametry akustyczne bariery do aktualnych potrzeb, np. rozmieszczenia muzyków w orkiestronie, rodzaju muzyki czy doboru scenografii. Zastosowanie wynalazku jest szczególnie cennym osiągnięciem z uwagi na uzyskanie zmiany jakości odbioru muzyki przez naturalne odbicia dźwięku, bez angażowania elektroakustycznego wspomagania. Modernizacja orkiestronu poprawiła akustyczną interakcję między sceną, orkiestrą i widownią. Obecnie trwają dalsze badania i analizy akustyczne nowego systemu, a bieżąca współpraca z zespołem Opery Krakowskiej pozwala na zgłębianie możliwości tego rozwiązania oraz weryfikację symulacji obliczeniowych. Proces wdrożenia innowacyjnej konstrukcji odbył się w sierpniu 2019 r., w ramach dofinansowanego ze środków Regionalnego Programu Operacyjnego projektu "Modernizacja technologii sceny Opery Krakowskiej". Warto wspomnieć, że w orkiestronie zastosowano już m.in. systemy rozpraszające dźwięk, które były przedmiotem wcześniejszych zgłoszeń patentowych naukowców z AGH. Nad poprzednimi oraz najnowszą konstrukcją pracowali naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej pod kierownictwem dr. hab. inż. Tadeusza Kamisińskiego, prof. AGH z Katedry Mechaniki i Wibroakustyki na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Robotyki. Współpraca zespołu badaczy z AGH z Operą Krakowską trwa od momentu podjęcia budowy obiektu w 2007 r. « powrót do artykułu
  21. Chemicznie funkcjonalizowane bańki mydlane mogą dostarczać pyłek do wybranych kwiatów. Wg japońskich naukowców, wystarczy sięgnąć po pistolet do robienia baniek. W efekcie zmniejszy się wykorzystanie ziaren pyłku, a dzięki lepkości błony bańki będą się skutecznie przyczepiać do słupków kwiatów. Delikatne i elastyczne bańki nie spowodują też uszkodzeń kwiatów. Brzmi to jak fantazja, ale funkcjonalizowana bańka mydlana zapewnia skuteczne zapylanie i gwarantuje owoce tej samej jakości co przy ręcznym zapylaniu. W porównaniu z innymi rodzajami zdalnego zapylania, bańki mydlane mają innowacyjne możliwości i unikatowe właściwości: pozwalają na efektywne i wygodne dostarczanie ziaren pyłku do wybranych kwiatów, cechuje je też wysoka elastyczność [...] - opowiada prof. Eijiro Miyako z Japan Advanced Institute of Science and Technology. Potwierdziwszy za pomocą mikroskopu optycznego, że bańki mydlane mogą naprawdę przenosić ziarna pyłku, Miyako i Xi Yang testowali wpływ 5 dostępnych w handlu surfaktantów na aktywność pyłku. Surfaktanty te wybrano ze względu na zdolność pienienia i tworzenia wielu baniek przy jednorazowym użyciu pistoletu. Macierze aktywności pyłku wykazały, że surfaktanty wywierały dawkozależny hamujący wpływ na kiełkowanie ziaren pyłku i wzrost łagiewki pyłkowej. Wśród użytych surfaktantów najlepsze wyniki dawał A-20AB (MPHITOL 20AB, A-20AB - lauryloamidopropylobetaina). Generalnie większe stężenie surfaktantu pomagało uzyskać dużą liczbę baniek. Z drugiej strony większa liczba ziarenek pyłku zaburzała tworzenie się błony bańki w dyszy pistoletu, co prowadziło do spadku liczby baniek. W 0,0% lub 0,2% roztworach A-20AB przy stężeniach pyłku z zakresu 1–10 mg/ml nie tworzyły się np. żadne bańki, zaś przy 0,4%–0,8% A-20AB i zawartości pyłku nie większej niż 4 mg/ml powstawała co najmniej ponad jedna bańka. Przy 1,0% roztworze A-20AB i stężeniu pyłku rzędu 1-10 mg/ml uzyskiwano aż 4-11 baniek. Ostatecznie, uwzględniając jednocześnie wpływ stężenia surfaktantu na aktywność pyłku i liczbę tworzących się w danych warunkach baniek, do zapylania wybrano 0,4% roztwór A-20AB i stężenie ziaren pyłku 4 mg/ml. W tej sytuacji można "upakować" maksymalnie ok. 2000 ziaren pyłku na bańkę. By zapewnić skuteczne zapylanie, pracowano nad optymalizacją roztworu w różnych warunkach fizjologicznych (Japończycy nadmieniają, że na kiełkowanie ziaren pyłku i wydłużanie łagiewki najlepiej wpływało pH równe 7). Zastosowano umiarkowany dodatek jonów boru, wapnia, magnezu i potasu. Ponieważ żelatyna rozpuszcza się w wodzie i zawiera duże ilości glicyny, proliny i hydroksyproliny, które mogą odgrywać istotną rolę w kiełkowaniu ziaren pyłku i wydłużaniu łagiewki, określono, jaka jej zawartość sprawdzi się najlepiej. Później Miyako i Yang prowadzili testy w sadzie gruszy chińskich (Pyrus pyrifolia var. culta). Okazało się, że pistolet do robienia baniek pozwalał zapylić wybrane kwiaty i uzyskać owoce. W kolejnym etapie testów naukowcy posłużyli się kontrolowanym za pomocą GPS-a dronem z urządzeniem do robienia baniek. Pamiętając o negatywnych oddziaływaniach skierowanego w dół strumienia powietrza (ma on związek z ruchem wirników), Japończycy ustabilizowali mechanicznie bańki za pomocą dodatku hypromelozy (HPMC). Akademicy zademonstrowali, że za jego pomocą można by w pełni automatycznie transportować ziarna pyłku na kwiaty lilii japońskiej (Lilium japonicum); do testów wykorzystano makiety lilii, bo prawdziwe już przekwitły. Wykazano, że da się wypuszczać bańki pod kątem ok. 70-80 stopni z wysokości 2 m i że przy prędkości rzędu 2 m/s współczynnik powodzenia wynosi ponad 90%. Naukowcy, których artykuł ukazał się na łamach pisma iScience podkreślają, że choć technika wygląda obiecująco, trzeba jeszcze popracować nad precyzją. Poza tym dla baniek kluczowe znaczenie ma pogoda; krople deszczu mogą zmyć bańki z pyłkiem z kwiatów, a silny wiatr zdmuchnie je z kolei z celu. W przyszłości Miyako i Yang chcą się zająć kwestią zanieczyszczenia generowanego przez prototyp sztucznego zapylacza (spora część baniek nie ląduje na docelowych kwiatach). Uważam, że innowacyjne technologie, takie jak zaawansowane lokalizowanie i mapowanie, [...] planowanie trasy, kontrola ruchu i techniki manipulowania, będą kluczowe dla rozwoju autonomicznego precyzyjnego robotycznego zapylania na dużą skalę - podsumowuje Miyako. Z zaprojektowaniem systemu zapylania za pomocą baniek wiąże się ciekawa historia. Miyako i jego koledzy bez sukcesów pracowali nad prototypem małego drona do zapylania kwiatów. Mimo niewielkich rozmiarów, zaledwie 2 cm długości, dron ciągle niszczył kwiaty. Rozczarowany naukowiec zrobił więc sobie przerwę od badań i bawił się z synem bańkami. W pewnym momencie jedna z nich trafiła w twarz dziecka. Miyako doznał olśnienia, że delikatne bańki mogą się świetnie nadawać do zapylania kwiatów. « powrót do artykułu
  22. Za miesiąc, 20 lipca, wystartuje kolejna misja na Marsa. Tym razem NASA chce umieścić na powierzchni Czerwonej Planety łazik Perseverance. Zadaniem pojazdu będzie poszukiwanie śladów życia w Kraterze Jezero oraz przetestowanie kluczowych technologii, które zostaną wykorzystane podczas przyszłych robotycznych oraz załogowych misji marsjańskich. Jednocześnie Perseverance pobierze próbki gruntu i skał, które zostaną przywiezione na Ziemię w ramach kolejnych misji. Pięćdziesiąt jeden lat temu NASA kończyła przygotowania do pierwszej załogowej misji na Księżyc. Obecnie stoimy w przededniu kolejnego ważnego momentu eksploracji kosmosu: zebrania próbek na Marsie, stwierdził szef NASA, Jim Bridenstine. Misja Mars 2020 została zaplanowana w grudniu 2012 roku. Od początku zakładano, że wystartuje ona latem 2020 roku. Na razie wszystko wskazuje na to, że misja odbędzie się zgodnie z planem. Biorąc pod uwagę pozycje Ziemi i Marsa, okienko startowe do misji na Czerwoną Planetę otwiera się co 26 miesięcy. Jeśli Perseverance nie wystartuje w planowanym terminie, trzeba będzie czekać do września 2022 roku. Takie opóźnienie poważnie zaburzyłoby realizację długoterminowych planów realizowanych przez NASA w ramach Mars Exploration Program. Każda z marsjańskich misji obarczona jest sporym ryzykiem. W przypadku Mars 2020 największym problemem jest posadowienie łazika Perseverance na powierzchni. Jest to bowiem najcięższy ładunek, jaki kiedykolwiek próbowano umieścić na Marsie. Inżynierowie NASA musieli opracować nowe procedury testowe, by sprawdzić, czy zaprojektowane przez nich spadochrony spełnią stawiane przed nimi zadanie. Innym poważnym wyzwaniem technicznym było stworzenie i przetestowanie Sample Caching System, najbardziej złożonego i czystego mechanizmu zbierania próbek kiedykolwiek wysłanego w kosmos. Jako, że ostateczne przygotowanie do misji Mars 2020 przypadły na szczególny moment, pandemię koronawirusa, zespół  postanowił uhonorować walczących z nią medyków medyków. Do obudowy łazika przymocowano specjalną plakietkę. Na aluminiowej płytce o wymiarach 8x13 centymetrów widzimy Ziemię wspartą na eskulapie, symbolu medycyny. Zaznaczono też trajektorię lotu misji Mars 2020 na Marsa. Chcieliśmy uhonorować tych, którzy postawili dobro innych nad swoim dobrem osobistym. Mamy nadzieję, że gdy przyszłe generacje polecą na Marsa i napotkają na nasz łazik, plakietka przypomni im, że w 2020 roku na Ziemi byli tacy ludzie, mówi Matt Wallace, zastepca dyrektora projektu Perseverance. Nowy marsjański łazik poszuka śladów życia, będzie badał klimat i geologię Marsa, przygotuje grunt pod przyszłe misje i zbierze oraz przechowa próbki gruntu. Już teraz NASA i Europejska Agencja Kosmiczna zastanawiają się nad przyszłymi misjami, które odbiorą te próbki od Perseverance i przywiozą je na Ziemię do dalszej analizy. Okienko startowe dla misji Mars 2020 będzie otwarte od 20 lipca do 11 sierpnia. Niezależnie od tego, kiedy misja wystartuje, lądowanie przewidziane jest na 18 lutego 2021 roku. Wyznaczenie ścisłej daty lądowania pozwoli lepiej zrozumieć warunki panujące w miejscu lądowania oraz odpowiednio dostosować pracę satelitów krążących na orbicie Marsa, których zadaniem będzie pomoc w komunikacji pomiędzy lądującą misją Mars 2020 a Ziemią. « powrót do artykułu
  23. Przeprowadzone na wschodzie Islandii wykopaliska z epoki wikingów pokazują, że historia zasiedlenia wyspy była bardziej złożona niż uważamy. Na stanowisku Stöð w fjordzie Stöðvarfjörður znaleziono ślady sezonowego osadnictwa, bogatych długich domów i polowania na na morsy. A wszystko to na dziesięciolecia przed rokiem 874, który jest uznawany za datę założenia pierwszej stałej osady na wyspie. Wykopaliska w Stöð prowadzone są od 2015 roku. Obecnie odkrywamy struktury, które są pozostałościami po wikińskiej farmie. Wstępnie szacujemy, że pochodzi ona z lat 860–870, mówi kierownik wykopalisk Bjarni F. Einarsson. Znaleziony właśnie długi dom należy do największych tego typu struktur na Islandii. Jego długość wynosi 31,4 metra. To jednocześnie najbogatszy długi dom z Islandii. Znaleźliśmy tam 92 koraliki i 29 srebrnych obiektów, w tym rzymskie i bliskowschodnie srebrne monety, dodaje Einarsson. Zbiór koralików jest nie tylko dwukrotnie większy od dotychczas największego takiego zbioru w Islandii, ale jest jednym z największych w Skandynawii. Jednak co najbardziej interesujące, odkrywana właśnie farma powstała na ruinach jeszcze starszego i jeszcze większego długiego domu. Zbudowano ją wewnątrz zawalonej starszej struktury, która musiała być ogromna. Miała co najmniej 40 metrów długości. Wydaje się również, że jest ona równie stara co najstarsze dotychczas znalezione struktury na Islandii. Bazując na datowaniu radiowęglowym i innych dowodach, szacuję, że struktura ta powstała około 800 roku. Warto tutaj zauważyć, że największy długi dom z terenu Skandynawii liczy sobie 50 metrów. Ten z Islandii może mu więc dorównywać rozmiarami. Einarsson sądzi, że ten olbrzymi budynek mógł służyć jako sezonowy obóz myśliwski. Jego zdaniem podobne struktury istniały w wielu innych miejscach. Znaleźliśmy inne miejsca, gdzie widać ślady ludzkiej obecności przed rokiem 874. Jednym z nich jest Aðalstræti na przedmieściach Reykjaviku. Inne to Vogur w Hafnir. Sezonowe obozy myśliwskie mogły odegrać ważną rolę w osadnictwie na Islandii. Pozwalały eksplorować zasoby i finansować dalszą eksplorację i osadnictwo. Najcenniejszym, czego poszukiwano na Islandii, były kły morsów. W Europie w IX wieku istniał na nie olbrzymi popyt. Jak się niedawno okazało, zamieszkujące Islandię morsy należały do odrębnego, nieznanego wcześniej podgatunku. Podgatunek ten zamieszkiwał na Islandii od co najmniej 8. tysiąclecia przed naszą erą. Wyginął wkrótce po osiedleniu się ludzi na wyspie. Sezonowe obozy myśliwskie były kluczowym elementem ekspansji wikingów na zachód. Osada wikingów w Nowej Funlandii, w L’Anse aux Meadows, była właśnie obozem tego typu, bardzo podobnym do obozu ze Stöð. Należała ona do wodzów z Islandii lub Grenlandii. Najnowsze badania wskazują, że była używana przez 150 lat. « powrót do artykułu
  24. Fizycy pracujący przy najbardziej czułym eksperymencie poszukującym ciemnej materii poinformowali o zarejestrowaniu nietypowych sygnałów. Istnieją trzy możliwe interpretacje tego, co zauważono. Ta najmniej interesująca, to wystąpienie zanieczyszczenia. Dwie alternatywne są za to bardzo ekscytujące. Pierwsza z nich mówi o nieznanych właściwościach neutrin. Druga zaś – i to byłaby największa sensacja – dopuszcza, że po raz pierwszy w historii zdobyto dowód na istnienie aksjonu, hipotetycznej cząstki spoza Modelu Standardowego. Jesteśmy bardzo podekscytowani tym sygnałem, ale musimy uzbroić się w cierpliwość, powiedział Luca Grandi z University of Chicago, jeden z liderów eksperymentu XENON1T. Jak wyjaśnia uczony, najpierw trzeba sprawdzić, czy nie doszło do zanieczyszczeniem atomami trytu. Wykaże to następca eksperymentu XENON1T – XENONnT – który rozpocznie pracę jeszcze w bieżącym roku. Wielu specjalistów zauważa, że zwykle prawdziwe okazuje się to wyjaśnienie, na które najmniej czekamy. Jednak nie zawsze tak jest i jeśli istnieje chociaż cień szansy, że XENON1T zarejestrował coś więcej niż zanieczyszczenie trytem, warto to sprawdzić. Jeśli okaże się, że to nowa cząstka, będziemy mieli przełom, na który czekamy od 40 lat, stwierdza Adam Falkowski z Uniwersytetu Paris-Saclay. Takiego odkrycia nie da się przecenić, dodaje. Z kolei Kathryn Zurek, fizyczka-teoretyczka z California Institute of Technology mówi, że jeśli sygnały pochodzą z aksjonów, które są głównymi kandydatami na cząstki tworzące ciemną materię, lub z niestandardowych neutrin to będzie to niezwykle ekscytujące. Uczona pozostaje jednak ostrożna i dodaje, że jej zdaniem najbardziej prawdopodobne jest jednak zanieczyszczenie trytem. XENON1T to wspólny projekt, przy którym pracuje 160 naukowców z Europy, USA i Bliskiego Wschodu. Laboratorium Narodowe Gran Sasso, którego właścicielem jest włoski Narodowy Instytut Fizyki Jądrowej, znajduje się na głębokości 1400 metrów pod masywem Gran Sasso. To wykrywacz ciemnej materii, a jego umiejscowienie głęboko pod ziemią ma chronić przed promieniowaniem kosmicznym generującym fałszywe sygnały. Zgodnie z teoretycznymi założeniami, cząstki ciemnej materii mają zderzać się z atomami w detektorze, a sygnały ze zderzeń będą rejestrowane. Centralna część XENON1T to cylindryczny zbiornik o długości 1 metra wypełniony 3200 kilogramami płynnego ksenonu o temperaturze -95 stopni Celsjusza. Gdy ciemna materia zderzy się z atomem ksenonu, energia trafia do jądra, które pobudza jądra innych atomów. Wskutek tego pobudzenia pojawia się słaba emisja w zakresie ultrafioletu, którą wykrywają czujniki na górze i na dole cylindra. Te same czujniki są też zdolne do zarejestrowania ładunku elektrycznego pojawiającego się wskutek zderzenia. W ubiegłym roku informowaliśmy, że XENON1T zarejestrował najrzadsze wydarzenie we wszechświecie, rozpad ksenonu-124. Obecnie XENON1T jest wyłączony, gdyż trwa jego rozbudowa do XENONnT. Nowy detektor będzie zawierał 3-krotnie więcej ksenonu i będzie lepiej zabezpieczony przed szumem tła. Dzięki temu jego czułość będzie o cały rząd wielkości lepsza. Eksperymenty z serii XENON to pomysł fizyczki Eleny Aprile z Columbia University. Ona opracowała metody detekcji i od początku stoi na czele eksperymentów. XENON zostały zaprojektowane do poszukiwania hipotetycznych cząstek ciemnej materii o nazwie WIMP (weakly interacting massive particles). Przez 14 lat niczego nie znaleziono. Brak sukcesów odnotowały też konkurencyjne projekty naukowe. Wiele lat temu naukowcy pracujący przy XENON zdali sobie sprawę, że mogą wykorzystać swój eksperyment do poszukiwań cząstek inną metodą. Zamiast rejestrować cząstki, które zderzą się z jądrem ksenonu, można spróbować wychwycić takie, które zderzają się z elektronem. Zwykle tego typu zderzenia traktowane są jako szum tła i odfiltrowywane, gdyż wiele z takich sygnałów pochodzi z prozaicznych źródeł, jak ołów czy krypton. Jednak z czasem uczeni coraz bardziej udoskonalali swoje urządzenia, eliminowali coraz więcej źródeł potencjalnych zakłóceń i w końcu eksperymenty XENON stały się tak czułe i dobrze izolowane od zakłóceń, że stwierdzono, iż szum tła również może przynieść interesujące informacje. I właśnie na nim się teraz skupiono. Naukowcy przeanalizowali szum tła z pierwszego roku eksperymentu XENON1T. Spodziewali się, że w danych znajdą 232 sygnały zderzeń z elektronami, pochodzące ze znanych źródeł zanieczyszczeń. Tymczasem okazało się, że sygnałów takich jest 285. To spory naddatek świadczący o istnieniu nieznanego źródła sygnału. Naukowcy przez rok trzymali swoje spostrzeżenie w tajemnicy. Przez ten czas próbowali zrozumieć sygnały i odnaleźć ich źródło. W końcu, po wyeliminowaniu wszystkich możliwych źródeł sygnału pozostały wspomniane na wstępie trzy wyjaśnienia, które pasują do nadmiarowych danych. Pierwsze z nich, i najbardziej interesujące, to zarejestrowanie „słonecznych aksjonów”, hipotetycznych cząstek ciemnej materii powstających wewnątrz Słońca. To cząstki spoza Modelu Standardowego. Ich odkrycie byłoby dowodem, że aksjony istnieją, można więc znaleźć i te, które tworzą ciemną materię, jaka powstała po Wielkim Wybuchu. Druga hipoteza mówi, że zarejestrowane sygnały mogą świadczyć o tym, iż neutrino mają silny moment magnetyczny. Właściwość ta pozwalałaby im zwiększać rozpraszanie elektronów, co tłumaczyłoby nadmiarowy sygnał. Neutrino z momentem magnetycznym również nie mieści się w Modelu Standardowym. W końcu trzecia z możliwości, to zanieczyszczenie zbiornika z ksenonem śladową ilością trytu. Zdaniem naukowców niezaangażowanych w XENON1T, najbardziej prawdopodobna jest ostatnia odpowiedź. Jeśli bowiem Słońce tworzy aksjony, to powstają one również w innych gwiazdach. Aksjony unoszą zaś ze sobą energię od gwiazdy. W najgorętszych gwiazdach, jak czerwone olbrzymy czy białe karły, produkcja aksjonów powinna być największa, a ilość unoszonej przez nie energii powinna być wystarczająca, by ochłodzić gwiazdy. Biały karzeł wytwarzałby tyle aksjonów, że nie obserwowalibyśmy tak wielu gwiazd tego typu, co obecnie, mówi Zurek. Podobnie wygląda problem z neutrino z dużym momentem magnetycznym. Również ono powinno ochłodzić gwiazdy, więc tych gorących nie powinno być tyle, ile jest. Na odpowiedź nie powinniśmy długo czekać. Eksperyment XENONnT ruszy w najbliższych miesiącach. Jeśli i tam zaobserwujemy nadmiar sygnałów na podobnym poziomie, powinniśmy w ciągu kilku miesięcy być w stanie stwierdzić, która z hipotez jest prawdziwa, mówi Grandi. « powrót do artykułu
  25. Odwołane zajęcia w szkołach i praca zdalna rodziców z domu to doskonała okazja, by wspomóc swoje pociechy w nauce elektroniki lub wspólnie zająć się zdobywaniem wiedzy w tej dziedzinie. Sprawdź, jakie są najskuteczniejsze sposoby na naukę elektroniki dla dzieci podczas kwarantanny! Dlaczego warto poznawać elektronikę? Elektronika i powiązane z nią gałęzie nauki, takie jak robotyka, programowanie, informatyka, matematyka czy fizyka to obecnie jedne z najbardziej przydatnych i najszybciej rozwijających się dziedzin. Poznanie najważniejszych zagadnień to świetna okazja do nauczenia się wielu umiejętności, które nie tylko mogą pomóc dziecku w wyborze życiowej drogi (zapotrzebowanie na inżynierów i programistów stale rośnie), ale również będą stanowić dla niego nieocenioną pomoc w codziennym życiu bez względu na to, jaki zawód będzie uprawiać. Zrozumienie działania nowoczesnych maszyn, a także umiejętność ich obsługi oraz wykorzystania do różnych celów pozwala stać się świadomym i rozważnym odbiorcą rozwiązań technologicznych. Nauka elektroniki to również doskonała zabawa, a wspólne zdobywanie wiedzy w tej dziedzinie pozwala rodzicom i dzieciom zacieśniać więzi i lepiej poznawać siebie nawzajem. Dzieci w wieku przedszkolnym Maluchy w wieku przedszkolnym są ciekawe świata i żywo interesują się wszystkim, co je otacza - nie wyłączając urządzeń elektronicznych. Warto wykorzystać ten głód wiedzy i nowych doświadczeń, by pomóc dzieciom poznać najważniejsze zasady elektroniki i nauczyć się podstawowych umiejętności z nią związanych. Roboty i zabawki edukacyjne Roboty interaktywne (takie jak mTiny czy Dash & Dot) oraz zabawki edukacyjne (na przykład gry uczące zasad programowania) to doskonały sposób na uczenie najmłodszych dzieci elektroniki. Wydając robotom polecenia, dzieci poznają reguły związane z kodowaniem. Zabawki tego typu wspierają też zwykle pozostałe dziedziny rozwoju - na przykład uczą pracy w grupie, śpiewają piosenki, czy pomagają poznawać ciekawostki na temat otaczającego świata.  Poznawanie zasad bezpieczeństwa Wiek przedszkolny to doskonały moment na naukę podstawowych zasad bezpieczeństwa związanych z elektroniką - na przykład poznanie reguł prawidłowego korzystania z urządzeń elektrycznych czy bezpiecznego obchodzenia się z prądem w sieci. Bardziej zainteresowanym dzieciom można też pokazać, jak montować w sprzęcie elektronicznym baterie. Uczniowie w wieku szkolnym Dzieci w wieku szkolnym uwielbiają nowoczesne technologie. To znakomita okazja, by zachęcić je do nauki elektroniki i pokrewnych dziedzin. Zestawy konstrukcyjne i robotyczne Przy pomocy specjalnych zestawów (na przykład z serii Lego Mindstorms czy Makeblock) dzieci mogą budować własne konstrukcje, proste urządzenia elektroniczne, a nawet działające roboty. To świetny sposób na przedstawienie im w przystępny sposób nazw i działania podstawowych elementów elektronicznych, a także na naukę programowania i obsługi prostych aplikacji. Wspólne poznawanie działania urządzeń W tym wieku dzieci uwielbiają poznawać świat i zadawać tysiące pytań. Możesz to wykorzystać, wspólnie ze swoimi pociechami dowiadując się, jak działa telewizor, radio czy komputer. Młodzież w szkole średniej W wieku szkoły średniej dzieci są już stosunkowo dojrzałe i mają rozwinięte takie umiejętności jak abstrakcyjne myślenie, czy logiczne rozumowanie i wyciąganie wniosków na podstawie faktów. To świetny moment na bardziej zaawansowaną naukę elektroniki. Kursy elektroniki Jeżeli Twoje dziecko interesuje się elektroniką, znakomitym pomysłem jest podarowanie mu zestawu z kursem FORBOT. Można tam znaleźć przystępne kursy elektroniki na różnych poziomach zaawansowania, a także wszystkie potrzebne do realizacji zadań komponenty elektroniczne. To również dobry wiek na naukę lutowania i obsługi narzędzi elektrycznych oraz poznawanie działania płytek (na przykład Arduino czy Raspberry Pi). Roboty W tym wieku Twoje dziecko może już zbudować bardziej zaawansowanego robota, na przykład na podstawie zestawów RoboBuilder RQ Huno czy Velleman VR204 Allbot. Po skonstruowaniu urządzenia możliwe jest jego zaprogramowanie, co wprowadza możliwość nauki dodatkowych umiejętności związanych z kodowaniem. Szeroki wybór robotów edukacyjnych, zestawów konstrukcyjnych oraz innych materiałów do nauki elektroniki dla dzieci i młodzieży możesz znaleźć w sklepie internetowym Botland, który znajdziesz pod adresem https://botland.com.pl/pl/884-roboty-edukacyjne. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...