Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Virginia Tech pracują nad naturalnymi antyperspirantami. By ograniczyć pocenie, chcą wykorzystać składniki mineralne potu. Wyniki ich badań ukazały się w piśmie ACS Applied Materials & Interfaces. Wydzielanie potu spełnia funkcję termoregulacyjną (jednocześnie zapewnia także odpowiednią wilgotność skóry). Przykra woń potu wiąże się z rozkładem prekursorów z wydzieliny do lotnych związków (odpowiadają za to enzymy bakteryjne). Dezodoranty zawierają związki zapobiegające rozwojowi bakterii, zaś antyperspiranty ograniczają wydzielanie potu, blokując ujście przewodów wyprowadzających gruczołów potowych. W związku z toczącą się dyskusją nt. stosowanych obecnie składników, naukowcy poszukują naturalnych alternatyw. Prof. Jonathan Boreyko z Virginia Tech dokonał właśnie przełomu w badaniach nad naturalnymi antyperspirantami. Jego zespół rozważał następujący scenariusz: "odparowanie" potu, który nadal znajduje się w przewodzie potowym. W ten sposób do powstania czopu przyczyniłyby się związki mineralne samego potu. Podczas testów Amerykanie wykorzystali mikrokanał, który pełnił funkcję sztucznego kanału wyprowadzającego. Funkcję gruczołu odtworzono za pomocą sprężonego gazu, który przepychał syntetyczny pot. W warunkach kontrolnych w pobliżu przewodu niczego nie umieszczono. W 2. scenariuszu w pobliżu jego ujścia znajdowała się sucha "kostka" poli(dimetylosiloksanu). W 3. scenariuszu posłużono się poli(dimetylosiloksanem) wysyconym substancją higroskopijną - glikolem propylenowym. Naukowcy obserwowali przepływ sztucznego potu (o składzie mineralnym takim jak w przypadku potu naturalnego) za pomocą mikroskopu. Przy pierwszych dwóch scenariuszach pojawiał się on przy ujściu przewodu, co odpowiadałoby dotarciu potu do powierzchni skóry. Przy trzecim scenariuszu przewód zatykał się w ciągu kilku sekund - powstawał żelopodobny czop. Nawet gdy zwiększano ciśnienie, nadal spełniał on swoją funkcję. [...] W ciągu ostatnich kilku lat zauważyłem, że moja żona i sporo jej znajomych zaczęło wybierać bardziej naturalne kosmetyki i produkty do higieny. Rośnie także nacisk ze strony agencji regulacyjnych, szczególnie w Europie, by ograniczyć wykorzystanie metali w antyperspirantach. Nasze badania wskazały na najbardziej naturalny antyperspirant, jaki można sobie wyobrazić: związki mineralne samego potu! Ekscytująco jest odkryć, że zwykłe przyspieszenie odparowania potu prowadzi do powstania naturalnych czopów [...] - opowiada Boreyko. Kolejnym krokiem zespołu ma być zademonstrowanie w testach z udziałem ludzi, że odpowiedni produkt przyciągający wodę może ułatwiać naturalne czopowanie.   « powrót do artykułu
  2. Ziemia jest bliżej supermasywnej centralnej czarnej dziury – Sagittariusa A* – naszej galaktyki i porusza się szybciej niż dotychczas sądzono. Tak wynika z nowej mapy sporządzonej na podstawie ponad 15-letnich badań prowadzonych przez japoński projekt astronomiczny VERA. VERA (VLBI Exploration of Radio Astrometry) wystartował w 2000 roku. Głównym zadaniem projektu jest określenie struktury przestrzennej i prędkości obiektów w Drodze Mlecznej. Naukowcy wykorzystują technikę interferometrii, która pozwala połączyć dane z różnych radioteleskopów znajdujących się w Japonii i uzyskać obraz o takiej rozdzielczości, jak z jednego radioteleskopu o średnicy 2300 kilometrów. Uzyskano w ten sposób rozdzielczość wynoszącą 10 mikrosekund kątowych. To rozdzielczość wystarczająca, by – przynajmniej teoretycznie – dostrzec z Ziemi 2-złotówkę leżącą na powierzchni Księżyca. Jako, że Ziemia znajduje się wewnątrz Drogi Mlecznej, nie możemy badać naszej galaktyki z zewnątrz. Żeby zrozumieć strukturę Drogi Mlecznej musimy posłużyć się astrometrią, dokładnymi pomiarami pozycji i ruchu obiektów w naszej galaktyce. Dzięki temu jesteśmy w stanie odtworzyć jej trójwymiarową strukturę.  Właśnie opublikowano First VERA Astrometry Catalog, w którym znajdują się dokładne dane dotyczące 99 obiektów Drogi Mlecznej. Dzięki temu dowiedzieliśmy się właśnie, że Ziemia porusza się wokół centrum Drogi Mlecznej z prędkością 227 km/s, czyli o 7 km/s szybciej, niż sądziliśmy. Jest też o 2000 lat świetlnych bliżej Sagittariusa A*. Od centralnej czarnej dziury dzieli nas zatem 25 800 lat świetlnych, a nie 27 700 lat świetlnych. Teraz VERA obserwuje kolejne obiekty, szczególnie te znajdujące się blisko czarnej dziury. Projekt VERA przystąpił też do programu EAVN (East Asian VLBI Network), w ramach którego współpracują ze sobą radioteleskopy w Japonii, Korei Południowej i Chin. Dzięki zwiększeniu liczby urządzeń oraz odległości pomiędzy nimi EAVN osiągnie większą rozdzielczość niż VERA i dostarczy jeszcze bardziej dokładnych danych. « powrót do artykułu
  3. Interdyscyplinarny zespół naukowy z Arizona State University i Louisiana Department of Wildlife and Fisheries odkrył, że u aligatorów – podobnie jak u jaszczurek – ogon może częściowo odrosnąć. Okazało się, że młode aligatory mają możliwość odzyskania do 23 centymetrów ogona, czyli do 18% długości ciała. Naukowcy połączyli zaawansowane technologie obrazowania z technikami badania anatomii tkanek. Odkryli, że takie odrośnięte ogony były złożonymi strukturami z centralnym szkieletem złożonym z tkanki chrzęstnej otoczonej tkanką łączną zawierającą naczynia krwionośne i nerwy. O szczegółach badań możemy przeczytać na łamach Scientific Reports. Tym, co powoduje, że aligatory są takie interesujące jest – oprócz ich rozmiarów – fakt, iż odrośnięty ogon wykazuje w tej samej strukturze zarówno cechy regeneracji jak i zabliźniania się ran, mówi Cindy Xu z Arizona State University. Odrastanie tkanki chrzęstnej, naczynia krwionośne, nerwy i łuski widzieliśmy już podczas regeneracji ogona jaszczurek. Byliśmy jednak zaskoczeni odkryciem w miejscu mięśni szkieletowych tkanki łącznej podobnej do blizn. Potrzebna są dalsze badania porównawcze, by zrozumieć, dlaczego u różnych gadów i u różnych grup zwierząt zdolności do regeneracji są różne, dodaje uczona. Spektrum zdolności regeneracyjnych różnych gatunków jest fascynujące. Wyraźnie widać, że stworzenie nowych mięśni jest kosztowne, dodaje profesor Jeanne Wilson-Rawls z ASU. Aligatory, jaszczurki i ludzie należą do owodniowców. Wiemy teraz, że i jaszczurki i aligatory są zdolne do regeneracji ogona. To zaś rodzi pytanie o ewolucję tej zdolności. Przodkowie aligatorów, dinozaurów i ptaków oddzielili się od siebie około 250 milionów lat temu. Odkrycie, że aligatory są w stanie odtworzyć złożony ogon, a ptaki utraciły tę zdolność, każe nam zapytać, kiedy została ona utracona. Czy mamy np. skamieniałości dinozaurów świadczące o tym, że były one w stanie odbudować utracony ogon? Dotychczas w dostępnej literaturze nie znaleźliśmy takich informacji, mówi profesor Kenro Kusumi z ASU. Naukowcy mają nadzieję, że ich badania pozwolą na opracowanie terapii pomagających w leczeniu obrażeń czy chorób takich jak artretyzm. Jeśli bowiem zrozumiemy, jak różne zwierzęta naprawiają i regenerują tkanki, będziemy mogli wykorzystać tę wiedzę w medycynie. « powrót do artykułu
  4. Kolorami na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym można sterować elektrycznie, bez użycia skomplikowanych filtrów barwnych – przekonują chemicy i fizycy Wojskowej Akademii Technicznej. Badany przez nich efekt elektrooptyczny w przyszłości może znaleźć zastosowania w energooszczędnych telewizorach lub inteligentnych oknach. Na szybie inteligentnego okna można wyświetlić lagunę albo zmieniać jej barwę tak, aby nie wpuszczała zbyt wiele ciepła i pozwalała oszczędzić na klimatyzowaniu wnętrz... Takie szyby, a także telewizory o jeszcze lepszych barwach, uzyskiwanych w prostszy technologicznie sposób – to dalekie, ale możliwe zastosowania tzw. cholesteryków z ukośną helisą. Efekt sterowania ukośną helisą za pomocą pola elektrycznego bada dr inż. Mateusz Mrukiewicz. Naukowiec przywiózł tę wiedzę z Kent State University w Ohio i – jako jedyny specjalista tej dziedziny badań w Polsce – rozwija ją na Wydziale Nowych Technologii i Chemii WAT. Ciekłe kryształy mają różne fazy, czyli zmieniają się w zależności od warunków, na przykład temperatury. W telewizorach LCD została zastosowana tzw. faza nematyczna ciekłych kryształów. W tej fazie cząsteczki łatwo mogą zmieniać swoją orientację po przyłożeniu pola elektrycznego. Chiralne fazy ciekłokrystaliczne skręcają światło spolaryzowane. Naukowcy znaleźli jednak sposób uzyskiwania cząsteczek skręconych w prostej fazie nematycznej. Są to chiralne nematyki. Ich zastosowanie w tej właśnie prostej fazie mogłoby bardzo obniżyć koszty urządzeń takich jak wyświetlacze. Skręcone (chiralne) ciekłe kryształy odbijają światło. Nazywa się to efektem selektywnego odbicia. Przez wiele lat nie można było jednak sterować kolorami, czyli długością fali odbitego światła za pomocą pola elektrycznego. Efekt był niemożliwy do osiągnięcia bez użycia skomplikowanej technologii. Jeszcze dziesięć lat temu materiał odbijał tylko światło o danej długości fali – czyli na przykład tylko światło zielone. I, jeżeli chcieliśmy uzyskać światło czerwone, musieliśmy podgrzać ten materiał albo zmodyfikować go chemicznie. Nie mogliśmy tego zrobić w sposób natychmiastowy. Nie było po prostu takich materiałów, w które pozwalałyby uzyskać w bardzo prosty sposób barwy od ultrafioletu aż do podczerwieni – tłumaczy dr inż. Mrukiewicz. Około 2010 r. stworzono nową klasę materiałów ciekłokrystalicznych o kształcie wygiętym, przypominającym banany. W mieszaninach tych molekuł uzyskano strukturę sprężyny, zwanej fachowo ukośną helisą. Wcześniej nie dało się tą sprężyną sterować. Dziś naukowcy potrafią ją naciskać i rozciągać. Zmieniając pole elektryczne przykładane do takiego materiału można sterować kolorem odbitego światła. Efekt sterowania ukośną helisą w nowych materiałach odkryto dopiero w 2015 roku w amerykańskim ośrodku, gdzie pracował dr Mrukiewicz. Obecnie, w materiałach wytwarzanych w WAT badacze sterują odbiciem światła za pomocą pola elektrycznego, można powiedzieć – za pomocą baterii. Uzyskują w ten sposób bardzo szeroki zakres – od promieniowania UV do podczerwieni. Nowe materiały muszą jak najszybciej „przełączać się” na różne barwy. Naukowcy chcą, żeby efekt był jak najszybszy – po to, żeby można go było zastosować. Na razie ten czas jest zbyt długi i silnie zależy od temperatury – potrzebna jest bardzo wysoka. Pokonanie tej bariery znacznie skróci czas reakcji takiego ośrodka. Dr Mrukiewicz zmniejszył temperaturę przejścia fazowego w ciekłym krysztale i tak dobrał skład mieszaniny, żeby można było ten efekt uzyskać w temperaturze pokojowej. Naukowiec prowadzi również badania dotyczące sterowania kolorem za pomocą światła UV oraz ustala, jaki wpływ na odbity kolor ma kierunek wiązki padającego światła. Grupa chemiczna tworzy materiały, mieszając różnego rodzaju molekuły prętopodobne i zgięte. Grupa fizyków bada przejścia fazowe i właściwości elektrooptyczne nowych materiałów za pomocą mikroskopu polaryzacyjnego oraz spektrofotometrów. To dopiero początkowy etap badań podstawowych. W dalszej przyszłości w nowej generacji telewizorach LCD kolor mogłyby wytwarzać piksele sterowane elektrycznie, bez obecnie stosowanych skomplikowanych filtrów barwnych. Nowe wyświetlacze ciekłokrystaliczne zużyłyby mniej energii, wyświetlając pełną gamę barw. « powrót do artykułu
  5. Przed tygodniem w Mszczonowie pod Warszawą otwarto najgłębszy basen na świecie. Można w nim zejść na głębokość 45 metrów. Tym samym obiekt Deepspot o 3 metry pobił dotychczasowego rekordzistę, Y-40 Deep Joy w Montegrotto Terme we Włoszech. Obiekt w Mszczonowie powinien przyciągnąć nurków i freediverów z całego świata. Budowę podwarszawskiego basenu rozpoczęto w 2018 roku, a jego otwarcie było planowane na jesień 2019 roku. Prace się opóźniły, dlatego też otwarcia obiektu dokonano rok później. Deepspot już może przyjmować gości. Nie jest bowiem traktowany jak zwykła pływalnia, a jak obiekt treningowy dla nurków. Jego twórcy pomyśleli o wszystkim. Nad basenem znajdują się sale konferencyjne, restauracje i pokoje hotelowe. Sam basen, o pojemności 8000 m3, również nie jest po prostu przestrzenią wypełnioną wodą. Nurkowie mogą przemieszczać się w korytarzach przypominających zatopione świątynie, a osoby, które chciałyby pooglądać nurków mają do dyspozycji suchy tunel, czyli kładkę przykrytą kopułą. Deepspot niedługo będzie cieszył się mianem najgłębszego na świecie. W przyszłym roku ma zostać otwarty angielski Blue Abyss, w którym będzie można zajeść na głębokość 50 metrów.   « powrót do artykułu
  6. Sensacja z wrocławskiego zoo. A właściwie dwie sensacje. Pierwsza to narodziny myszojelenia – kanczyla filipińskiego – zagrożonego wyginięciem endemita z Filipin. Sensacja druga to sam fakt sfilmowania narodzin. To nie udało się jeszcze nikomu na świecie. Wrocławski ogród zoologiczny słynie m.in. z sukcesów hodowlanych. Szczególną uwagę przywiązuje się tutaj do rozmnażania gatunków zagrożonych. Takich właśnie jak myszojelenie. Kanczyl filipiński to jeden z 10 gatunków myszojeleni i jeden z najbardziej zagrożonych. Przyszłość gatunku stoi pod znakiem zapytania, gdyż jego habitat jest niszczony pod plantacje palmy olejowej, z której produkuje się olej palmowy. W europejskich ogrodach zoologicznych mieszka 12 kanczyli filipińskich, w tym tylko 1 samiec – Johnny English z wrocławskiego zoo. Dlatego też wszyscy mają nadzieję, że urodzony właśnie 13. kanczyl jest samcem. Kanczyle prowadzą bardzo skryty tryb życia i jedyny raz udało się je sfilmować w naturze w 2016 r. Stąd tak niewiele o nich wiadomo. U nas w zoo również trudno je obserwować. Chowają się przed ludźmi w gąszczu traw lub zakamarkach pagody. Dlatego zainstalowaliśmy kamery, które podglądają zwierzęta w dzień i w nocy. Dzięki temu udało się nagrać nocny poród, który miał miejsce 10 listopada br. około godziny 2:24. Film już udostępniliśmy na branżowych kanałach i wywołał prawdziwą sensację, bo nikt wcześniej nie widział jak przebiegają narodziny - czy matka chowa się na czas porodu, czy rodzi na stojąco czy na leżąco, ile trwa poród, jak szybko kanczylek wstaje, kiedy zaczyna poszukiwać pokarmu u matki. Dzięki nagraniu na większość pytań znamy odpowiedź. Oczywiście trzeba je potwierdzić, przy kolejnych porodach, ale zrobiliśmy krok milowy dla przetrwania tego gatunku – mówi Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego zoo. Kanczyle, kiedy poczują się dobrze, dość łatwo się mnożą i dość szybko dojrzewają płciowo. Niestety są bardzo wrażliwe na czynniki zewnętrzne, jak bakterie, grzyby czy pogodę, z którymi mamy do czynienia w Europie. Musimy bardzo o nie dbać i utrzymywać w określonych warunkach. Dlatego samice z Chester i Rotterdamu będą musiały poczekać, aż urodzi się u nas samiec i dorośnie. Wtedy pojedzie do jednej z tych grup. Wcześniej nie możemy ryzykować transportu samca czy samic w celach prokreacyjnych, bo to zbyt cenne zwierzęta. Mamy więc ogromną nadzieję, że nowo urodzony maluch okaże się właśnie samcem – dodaje Ratajszczak.   « powrót do artykułu
  7. Tobias von Elsner, były kurator muzeum w Magdeburgu od kilkudziesięciu lat nie ustaje w poszukiwaniach niezwykłego autoportretu van Gogha. Oficjalnie uważa się, że Artysta w drodze do Tarascon spłonął pod koniec wojny w tajnym magazynie kilkaset metrów pod powierzchnią ziemi. Jednak von Elsner mówi, że istnieją mocne poszlaki, by przypuszczać, iż pożar został wywołany celowo przez złodziei, którzy chcieli ukryć fakt splądrowania schowka z cennymi dziełami sztuki. Artysta w drodze do Tarascon (1888) roku był największym skarbem muzeum w Magdeburgu. To jedyny z 37 autoportretów malarza, w którym widzimy jego całą sylwetkę i jedyny, w którym został przedstawiony w otoczeniu krajobrazu. Na wszystkich innych autoportretach van Gogh przedstawił swoją twarz i ramiona, które zajmują zdecydowaną większość płótna. W 1912 roku niezwykły autoportret został zakupiony przez Kaiser Friedrich Museum. O znaczeniu obrazu świadczy już sam fakt, że w latach 30. został sfotografowany w kolorze. Pod koniec II wojny światowej, dyrekcja muzeum w Magdeburgu, obawiając się bombardowań, nakazała w tajemnicy przeniesienie kolekcji ponad 400 obrazów do kopalni soli w Staßfurcie, 30 kilometrów na południe od Magdeburga. Wiemy, że obrazy i inne zabytki były przechowywane na głębokości 460 metrów pomiędzy szybem szóstym i siódmym w kopalnii Neu-Staßfurt. Bezpośrednio nad nimi, na głębokości 430 metrów znajdowała się tajna fabryka silników samolotowych, w której pracowali robotnicy przymusowi z Holandii i Polski. Oddziały amerykańskie dotarły do Staßfurtu w południe 12 kwietnia 1945 roku. Już kilka godzin później w kopalni, gdzie przechowywano kolekcję z Magdeburga, wybuchł pożar. Do kolejnego pożaru doszło 30 kwietnia. Jak czytamy w odtajnionych amerykańskich dokumentach wojskowych stwierdzono że pożar został wywołany przez więźniów, który weszli do schowka by go splądrować. W drugim przypadku pożar mógł zostać spowodowany przez zaniedbania amerykańskich strażników. Nie ma dowodów wskazujących, czy pożary zostały wywołane przypadkiem czy celowo. Von Elsner uważa, że pożary mogły być celowym podpaleniem dokonanym przez złodziei. Chcieli oni ukryć dokonaną przez siebie kradzież, więc mogli podpalić opakowania po skradzionych przedmiotach oraz mniej wartościowe zabytki. Nie wiadomo, kim byli potencjalni złodzieje. Mogli nimi być nazistowscy oficjele, niemieccy cywile, robotnicy przymusowi lub amerykańscy żołnierze. Skąd jednak pomysł, że doszło do kradzieży i podpalenia? A zatem skąd nadzieja, że niektóre zabytki – w tym obraz van Gogha – przetrwały? Otóż dwa przedmioty, które były na liście zabytków przechowywanych w kopalni – manuskrypt Marcina Lutra oraz obraz Carla Hasenpfluga – odnalazły się po wojnie. Wiadomo też, że z miejsca pożaru odzyskano nieco uszkodzonych ogniem obrazów, rzeźb, książek i fragmentów kolekcji historii naturalnej. Kopalnia Neu-Staßfurt przestała działać w 1972 roku. Szyby kopalniane zapieczętowano i ogrodzono płotem. Von Elsner się nie poddaje. Niektóre dzieła mogły przetrwać. A obraz van Gogha byłby szczególną gratką dla złodziei. « powrót do artykułu
  8. Ta choroba przekłada się na każdą sferę życia. Na wygląd. Na samopoczucie psychiczne. W dodatku ciągle odczuwasz zmęczenie – na początku tłumaczysz je przepracowaniem. Próbujesz ogarnąć swoje ciało... Czy musisz odmawiać sobie także fast foodów? Co jeść? Zadbaj o zdrowy styl życia! Odpowiadając na pytanie, jaka dieta przy hashimoto oraz jakie są konkretnie produkty wskazane przy hashimoto, dietetyk kliniczny Michał Wrzosek odpowiada: Nie ma odgórnie ustalonej listy produktów, która będzie dotyczyła każdej diety przy niedoczynności tarczycy Hashimoto, a raczej powinna być ona dopasowana indywidualnie na podstawie samopoczucia i innych chorób. I tu warto podkreślić ważną rzecz i sposób myślenia osób z hashimoto: bardzo często mając tę chorobę skupiamy się na szczegółach, jak wyeliminowanie goitrogenów, kompletnie nie zwracając uwagi na ogół diety czy nasz styl życia, a to właśnie te zmiany są kluczowe dla poprawy zdrowia!... Podstawowym zaleceniem jest zadbanie o zdrowy styl życia oraz niski poziom stresu. O ile nie możemy doprowadzić do całkowitego wyleczenia Hashimoto, to wskutek odpowiedniej farmakoterapii, diety, aktywności fizycznej, redukcji stresu oraz odpowiedniej długości snu jesteśmy w stanie doprowadzić do całkowitego utrzymania HT w ryzach. Choroba Hashimoto – dysfunkcja układu immunologicznego Zacznijmy jednak od początku - choroba Hashimoto (HT) polega na dysfunkcji układu immunologicznego. W prawidłowo działającym organizmie układ immunologiczny po kontakcie z bakterią tworzy stan zapalny w celu usunięcia czynnika chorobotwórczego. Podczas zapalenia obserwujemy zwiększoną ciepłotę ciała, ból, zaczerwienienie – czyli organizm broni się, zwiększając ukrwienie tkanek. Ale nie wie, że nie usuwa obcych białek, lecz... zwalcza własne komórki, wytwarzając autoprzeciwciała. Otyłość – czynnik wyzwalający HT Autoimmunologiczne zapalenie tarczycy cechuje się więc uszkodzeniem komórek tarczycy, co generuje nadmierne uwalnianie hormonów tarczycowych, czyli nadczynność. Apoptozę, czyli niszczenie własnych komórek, mogą wywoływać zarówno nadmiar jak niedobór jodu w diecie. A także niedobór selenu, infekcje, niektóre leki, zbyt mała ilość snu, nieodpowiednia dieta w hashimoto bogata w produkty łatwozapalne, otyłość i nadwaga. Dieta przy hashimoto a fast foody? Hashimoto może zarówno zwiększać ryzyko nadwagi i otyłości (poprzez zmniejszenie tempa metabolizmu), jak i aktywować się znacznie częściej u osób z nadmierną tkanką tłuszczową. Same fast foody jako takie (o ile nie zawierają produktów prozapalnych) nie tyle wywołują ataki choroby, ale otyłość wygenerowana przez ich częste jedzenie jest niebezpieczna. Dieta przy hashimoto wymaga, aby nie przekraczać podaży tłuszczów - 20 – 30%. Dieta dla chorych na hashimoto - zdrowe fast foody Ponieważ w diecie przy HT ważne jest jedzenie produktów z potencjałem przeciwzapalnym (na przykład zawierających kwasy omega-3) zalecane są zdrowe fast foody. Nazwijmy je fit foodami - ich obowiązkowym składnikiem jest łosoś (znakomicie smakuje w bułce!). Dobrą rybą przeciwzapalnie działającą jest też makrela, pstrąg tęczowy, węgorz czy śledź. Nie zapominaj także o składnikach mineralnych wspierających pracę tarczycy (jodzie, cynku, żelazie, selenie) – zastępując bułkę pszenną orkiszową, musli lub pełnoziarnistą. Więcej pomysłów znajdziesz we wpisie na blogu Michała Wrzoska: https://michalwrzosek.pl/dietetyka-kliniczna/hashimoto/. Wyjątek od reguły Wielu endokrynologów i dyplomowanych dietetyków jest zdania, że raz na jakiś czas wręcz należy zrobić wyjątek od zdrowej diety. Po to, aby któregoś dnia nie rzucić się na fast foody wygłodniałym. « powrót do artykułu
  9. Cerebras Systems, twórca niezwykłego olbrzymiego procesora dla sztucznej inteligencji, poinformował, że jest on szybszy niż procesy fizyczne, które symuluje. W symulacji, składającej się z 500 milionów zmiennych CS-1 zmierzył się z superkomputerem Joule, 69. najpotężniejszą maszyną na świecie. I wykonał swoje zadanie 200-krotnie szybciej niż ona. O powstaniu niezwykłego procesora oraz wyzwaniach inżynieryjnych z nim związanych informowaliśmy na początku bieżącego roku. Wówczas jego twórcy obiecywali, że do końca roku przekonamy się o jego wydajności. I słowa dotrzymali. CS-1 symulował proces spalania w elektrowniach węglowych. I przeprowadził symulację tego procesu szybciej, niż zachodzi sam proces. Firma Cerebras i jej partnerzy z US National Energy Technology Center (NETL) mówią, że CS-1 jest znacznie szybszy od jakiegokolwiek superkomputera bazującego na tradycyjnych układach CPU czy GPU. Jak wyjaśnia dyrektor Cerebras, Andrew Feldman, prognozowanie pogody, projektowanie skrzydeł samolotu, przewidywanie rozkładu temperatur w reaktorze jądrowym i wiele innych złożonych problemów jest rozwiązywanych poprzez badanie ruchu cieczy w przestrzeni i czasie. W czasie takiej symulacji dzieli się przestrzeń na sześciany, modeluje ruch cieczy w każdym z sześcianów i określa interakcje pomiędzy sześcianami. W symulacji może być milion lub więcej sześcianów i 500 000 zmiennych. Przeprowadzenie odpowiednich obliczeń wymaga olbrzymiej mocy, wielu rdzeni, olbrzymiej ilości pamięci umieszczonej jak najbliżej rdzeni obliczeniowych, wydajnych połączeń pomiędzy rdzeniami oraz pomiędzy rdzeniami a układami pamięci. Wymaga też długotrwałego trenowania odpowiednich modeli sieci neuronowych. Układ CS-1 na pojedynczym kawałku krzemu mieści 400 000 rdzeni, 18 gigabajtów pamięci oraz łącza umożliwiające przesyłanie pomiędzy rdzeniami danych z prędkością 100 Pb/s, a przesył pomiędzy rdzeniami a układami pamięci odbywa się z prędkością 9 PB/s. Specjaliści z NETL postanowili porównać możliwości superkomputera Joule z możliwościami CS-1. Joule korzysta z 84 000 rdzeni CPU i do pracy potrzebuje 450 KW. Cerebras używa zaledwie 20 KW. Joule przeprowadził odpowiednie obliczenia w ciągu 2,1 milisekundy. CS-1 zajęły one 6 mikrosekund, był więc ponad 200-krotnie szybszy. Jak mówi Feldman, olbrzymia wydajność CS-1 niesie ze sobą dwa wnioski. Po pierwsze obecnie nie istnieje żaden superkomputer zdolny do pokonania CS-1 w rozwiązywaniu tego typu problemów. Wynika to z faktu, że takie symulacje nie skalują się dobrze. Dokładanie kolejnych rdzeni do współczesnych superkomputerów nie tylko nie pomoże, ale może nawet spowalniać tak wyspecjalizowane obliczenia. Dowiodło tego chociażby porównanie CS-1 i Joule'a. Superkomputer pracował najbardziej wydajnie, gdy używał 16 384 z 84 000 dostępnych rdzeni. Problemy takie wynikają z połączeń pomiędzy rdzeniami i pomiędzy rdzeniami a układami pamięci. Jeśli chcemy na przykład symulować układ składający się z zestawu 370x370x370 sześcianów to CS-1 mapuje warstwy na sąsiadujące ze sobą rdzenie. Komunikacja między rdzeniami odbywa się błyskawicznie, więc szybko wymieniają one dane dotyczące sąsiadujących sześcianów, a obliczenia dla każdej z warstw są przechowywane w znajdujących się na tym samym krzemie układach pamięci, więc rdzenie również mają do niej bezpośredni dostęp. Dodatkowo, jako że CS-1 jest w stanie przeprowadzić symulacje procesów fizycznych szybciej niż te procesy się odbywają, może zostać też wykorzystany do kontrolowania pracy złożonych systemów obliczeniowych. Feldman poinformował, że wśród klientów korzystających z SC-1 są m.in. GlaxoSmithKline, Argonne National Laboratory, Lawrence Livermore National Laboratory, Pittsburgh Supercomputing Centre oraz niewymienione z nazwy firmy i instytucje z branż wojskowej, wywiadowczej oraz przemysłu ciężkiego. Co więcej Cerebras ma już gotowego następcę CS-1. Został on wykonany w technologii 7nm (CS-1 zbudowano w technologi 16nm), korzysta z 40 GB pamięci (CS-1 z 20 GB) i 850 000 rdzeni (CS-1 ma 400 000 rdzeni). « powrót do artykułu
  10. Osoby jąkające się potrzebują aktywnego i empatycznego słuchania – wynika z badań przeprowadzonych m.in. w Polsce. Ktoś powie: nic odkrywczego, to norma w komunikowaniu się, ale ci ludzie nie chcą specjalnego traktowania; może trochę więcej cierpliwości – mówi badaczka. Wyniki badań przeprowadzonych w Polsce, Czechach, na Słowacji i w Libanie potwierdziły, że osoby jąkające tak naprawdę potrzebują w komunikacji tego, co pozostali, czyli żeby mieć zaangażowanego słuchacza, który skupia się na samym komunikacie. Podobnie dzieci – one chcą być traktowane jak normalni rozmówcy, którzy po prostu potrzebują więcej czasu na przekazanie czegoś – powiedziała dr hab. Katarzyna Węsierska z Uniwersytetu Śląskiego, która zajmuje się zaburzeniami płynności mowy, czyli balbutologopedią. Badania te wcześniej przeprowadzono w USA i Kanadzie, a następnie w tych czterech krajach. Te drugie objęły 252 osoby (w tym 102 z Polski). W kwestionariuszu respondenci proszeni byli m.in. o ocenę, w jakim stopniu różne reakcje, których doświadczają w związku z jąkaniem, są przez nich odbierane jako wspierające; ocenę, w jakim stopniu uzyskali wsparcie od innych; ocenę dotychczasowego wsparcia uzyskanego od różnych osób (np. rodzina, przyjaciele, koledzy szkolni, nauczyciele, logopedzi, pracodawcy czy współpracownicy); a także o podanie pięciu przykładów zachowań wspierających, czyli tego, co osoba, która się nie jąka, może zrobić w celu udzielenia wsparcia tym jąkającym się. Ponadto w ostatnim czasie podjęliśmy badania wśród dzieci i rodziców. W Polsce w badaniu wzięło udział 157 rodziców i 113 dzieci. Dane są jeszcze gromadzone w USA, Norwegii i na Słowacji – podała dr hab. Węsierska. Jednym z celów tych badań było stworzenie zbioru dobrych praktyk wspierających osoby jąkające się w komunikacji. To takie wskazówki, jak: bądź cierpliwy; staraj się nie oceniać, wykaż się empatią; okazuj spokój i skoncentruj się na tym, co mówię, a nie jak; wspieraj mnie jako człowieka, okazując życzliwość; spróbuj utrzymać naturalny kontakt wzrokowy. Jąkanie, niestety, wciąż jest silnie stygmatyzowane, jest postrzegane jako coś negatywnego, co może świadczyć o niższej inteligencji, nerwowości, jakichś cechach osobowości. A jest to po prostu atypowy sposób mówienia – atypowość, nie defekt. Przecież to, jak płynnie ludzie mówią, nie do końca jest istotne, ważniejsze jest, jakimi ludźmi są i co mają do powiedzenia. Jąkanie jest jedynie pewnym ograniczeniem, nie powinno wpływać na wartościowość tej osoby. Niby są to oczywiste sprawy, a jednak nie dla wszystkich – mówiła. Dodała, że ludzie jąkający się tym lepiej mówią, im więcej mają akceptacji. Dotyczy to szczególnie dzieci. Te badania ujawniły, że dzieci jąkające się najmniej wsparcia mają od swoich rówieśników, a to przecież głównie wśród nich w wieku szkolnym poszukują uznania – wskazała. Stąd też działania dr hab. Węsierskiej na rzecz upowszechniania tej wiedzy, obejmujące zajęcia w szkołach czy akcje online. Obecnie realizowane są przez nią projekty: "LOGOLab – Dialog bez barier" oraz "InterACT: Każdy z nas jest inny i każdy taki sam". Jestem idealistką, wierzę w zmiany i wierzę, że kropla drąży skałę, że edukacja jest początkiem wszystkiego – podkreśliła. Węsierska przypomniała, że przyczyny jąkania się nadal nie są znane. Ma ono podłoże genetyczne i neurofizjologiczne, ale istotne są także czynniki lingwistyczne, psychologiczne i środowiskowe. Szacuje się, że na świecie jąka się ponad 70 mln ludzi. Pierwsze objawy pojawiają się u kilkuletnich dzieci i dotykają ok. 5 proc. tej grupy. U większości z nich jąkanie przejdzie samoistnie. Ludzie, którzy się jąkają, mimo swych chęci, nie zawsze są w stanie komunikować się w sposób, w jaki by chcieli. To mogą być krótkie powtórzenia, takie "ślizganie się" po wyrazach, przedłużanie słów, a czasami są to słyszalne zablokowania, jakby dźwięk nie mógł się wydobyć z ust – mówiła. Dodała, że na Zachodzie jąkania się nie leczy, ponieważ nie traktuje się go jak choroby. W Polsce można tak jeszcze usłyszeć. Na ten moment nie da się wyeliminować jąkania w świecie, ale możemy mnóstwo zrobić przez edukację, profilaktykę, żeby ludzie, którzy się jąkają, mogli robić wszystko, czego chcą. Największym wyzwaniem jest jednak przedarcie się do powszechnej świadomości z tą udowodnioną wiedzą. Musimy to jąkanie "odczarować". Bo np. w pracy terapeutycznej ze starszymi dziećmi, młodzieżą i dorosłymi nie chodzi o ich "naprawianie", wyeliminowanie jąkania, wyleczenie go, ale o naukę zarządzania tym jąkaniem, by realizować się w pełni mimo to – podsumowała badaczka. Więcej informacji o projekcie LOGOLab. « powrót do artykułu
  11. Na terenie Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie powstało osiedle domków dla jeży. Domki z maty słomianej wypełnionej liśćmi tworzą kompleks. Ma on długość ok. 18 m i szerokość ok. 1,5 m. Jak podkreślają twórcy, schronienia dla jeży na [...] kampusie przybrały architektonicznie formę miniwersji gmachu [głównego uczelni] A-0 wraz z budynkami pobocznymi. W końcu jeże powinny od razu poczuć, że mieszkają w AGH! Wejścia do domków znajdują się z tyłu i na bocznych ścianach budowli. To kompleksowe miejsce dla jeży, taki mały azyl. Zmieści się w nim dużo tych zwierząt – powiedziała w wywiadzie udzielonym PAP Ewa Czekaj-Kamińska z Działu Obsługi Uczelni, który zainicjował projekt. JeżOsiedle to jednocześnie instalacja artystyczna. Uczelnia planuje budowę kolejnych "osiedli", jednego bądź dwóch, ale nie będą one ponoć tak rozbudowane jak pierwsze. « powrót do artykułu
  12. Kciuki neandertalczyków były lepiej przystosowane do trzymania narzędzi w sposób, w jaki obecnie trzymamy młotek, wynika z badań opublikowanych na łamach Scientific Reports. Odkrycie sugeruje, że neandertalczycy mogli mieć problemy z precyzyjnym uchwyceniem przedmiotów, które trzeba było trzymać pomiędzy czubkami kciuka i palca wskazującego. Autorzy najnowszych badań – naukowcy z University of Kent, Sorbonne Universities oraz paryskiego Muséum national d’Histoire naturelle – szczegółowo zmapowali staw śródręczno-nadgarstkowy kciuka (TMC) u 5 neandertalczyków, 5 wczesnych Homo sapiens sapiens oraz 50 współcześnie żyjących ludzi. Okazało się, że u neandertalczyków wspomniany staw miał nieco inny kształt oraz orientację niż u ludzi współczesnych. Jest on bardziej płaski i ma mniejszą powierzchnię styku. U człowieka współczesnego połączenia kości są większe i bardziej zagięte, co łatwiej pozwala na chwytanie przedmiotów pomiędzy czubkiem kciuka z pozostałymi palcami. Autorzy stwierdzili, że dłoń neandertalczyka była lepiej przystosowana do uchwytów mocnych niż precyzyjnych. Neandertalczyk mógł chwytać przedmioty pomiędzy czubek kciuka a innego palca, jednak sprawiało mu to więcej kłopotów niż człowiekowi współczesnemu. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
  13. W wyniku masowego wypłynięcia na brzeg (strandingu) na wyspę Chatnam w Nowej Zelandii zginęło 97 grindwali długopłetwych. Do grona ofiar należy też zaliczyć 3 delfiny. Strażnicy z Wydziału Ochrony Przyrody (DOC) musieli przeprowadzić eutanazję 28 grindwali i wszystkich delfinów. Specjaliści zostali poinformowani o wydarzeniu w niedzielę (22 listopada). Dotarcie na miejsce zajęło sporo czasu ze względu na odległą lokalizację Waitangi West Beach. Wystąpiły też utrudnienia komunikacyjne wywołane przerwami w dostawie prądu. Po przybyciu zespołu DOC okazało się, że przy życiu utrzymało się zaledwie 26 osobników. W przypadku większości z nich widoczne było osłabienie. Ze względu na trudne warunki na morzu i niemal pewną obecność żarłaczy białych, które są przyciągane przez takie zdarzenia, podjęto decyzję o eutanazji. Do poniedziałkowego ranka strandingowi uległy kolejne 2 osobniki. W ich przypadku również konieczne było uśpienie. Jak można przeczytać na witrynie DOC,  gatunkiem zębowca, który najczęściej i w największej liczbie wypływa na plaże Wysp Chatham, jest grindwal długopłetwy. Od 1901 r. stranding przydarzył się tu ponad 4 tys. Globicephala melas. Stranding tego gatunku stanowił ważne, choć sporadyczne, źródło pokarmu i kości dla [ludu] Moriori. Do jednego z największych strandingów G. melas doszło w 1918 r., gdy na Long Beach wypłynęło 1000 osobników. « powrót do artykułu
  14. Żarowska Izba Historyczna otrzymała wyniki ekspertyzy artefaktu znalezionego przez 5-letnią Łucję Szponarską. Wg naukowców z Uniwersytetu Wrocławskiego, siekierka pochodzi z późnej epoki brązu i jest datowana na okres 1100-800 lat p.n.e. Została wytworzona przez ludność kultury łużyckiej. Jak napisano na profilu Izby na Facebooku, wedle analogii była to siekierka z tulejką (odłamany element) umożliwiającą jej osadzenie w drewnianym stylisku. Odkrywczyni siekierki udzieliła kilku wywiadów i została nagrodzona przez Żarowską Izbę Historyczną. Warto dodać, że nagrodę dla dziewczynki w najbliższych dniach przyzna zgodnie z przepisami Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków. My również przyłączamy się do gratulacji i prezentujemy film, na którym Łucja i jej Tata opowiadają o szczegółach odkrycia.   « powrót do artykułu
  15. Porzucone narzędzia połowowe (ALDFG, od ang. abandoned, lost or otherwise discarded fishing gear) stwarzają zagrożenie dla występujących w Gangesie zwierząt, w tym dla krytycznie zagrożonych żółwi Batagur dhongoka czy dla zagrożonych suzu gangesowych. Badania przeprowadzone w 9 miejscach wzdłuż biegu rzeki (od źródeł w Himalajach po ujście do Zatoki Bengalskiej) pokazały, że brzegowe zanieczyszczenie starymi narzędziami połowowymi jest największe w pobliżu oceanu. Najczęściej znajdowany rodzaj ALDFG to sieci rybackie. Wywiady przeprowadzone z rybakami pokazały, że stary sprzęt jest często porzucany; ma to związek z jego krótką przydatnością do użytku oraz brakiem odpowiednich systemów gospodarki odpadami. Badanie zostało przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Exeter oraz specjalistów z Indii czy Bangladeszu w ramach ekspedycji Sea to Source: Ganges National Geographic Society. Ganges odgrywa ogromną rolę w rybactwie śródlądowym, dotąd nie przeprowadzono jednak badań dot. wpływu zanieczyszczenia tworzywami sztucznymi przez ten przemysł na dziką przyrodę - podkreśla dr Sarah Nelms. Spożycie tworzyw sztucznych może być szkodliwe, nasza analiza zagrożeń koncentrowała się jednak na zaplątaniu [...]. Naukowcy wykorzystali listę 21 rzecznych gatunków specjalnej troski autorstwa Wildlife Institute for India. By uszeregować gatunki z Gangesu wg stopnia zagrożenia, odwołano się do 3 kryteriów/źródeł danych: 1) zagęszczenia ALDFG w miejscach próbkowania, gdzie dany gatunek może występować, 2) statusu gatunku w Czerwonej Księdze Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody i 3) danych uzyskanych z półustrukturowanego przeglądu literatury (uwzględniano studia dot. zaplątań w ALDFG gatunków z Gangesu albo gatunków spokrewnionych/podobnych). Skąd tyle porzuconych narzędzi połowowych w rzece? Większość rybaków mówiła nam, że próbuje naprawiać i przeznaczać stare narzędzia połowowe do innych celów. Jeśli jest to jednak niemożliwe, ludzie często wyrzucają sieci do Gangesu. Spora część rybaków wierzy, że rzeka je usunie; kolejnym ważnym krokiem wydaje się więc zwiększenie świadomości rzeczywistego wpływu środowiskowego. Prof. Heather Koldewey z Londyńskiego Towarzystwa Zoologicznego i Uniwersytetu w Exeter dodaje, że uzyskane wyniki dają nadzieję na wdrożenie rozwiązań bazujących na gospodarce okrężnej (ang. circular economy). Dużą część znalezionych narzędzi połowowych wyprodukowano z polikaprolaktamu [PA-6]. Można go wykorzystać do wyprodukowania np. dywanów czy ubrań. Zbieranie i recykling PA-6 można postrzegać jako dobre rozwiązanie, gdyż zmniejsza zanieczyszcznie i stanowi źródło przychodu. Wyniki badań zespołu ukazały się w piśmie Science of the Total Environment. « powrót do artykułu
  16. Wczoraj nad ranem pracownicy Ravensbeard Wildlife Center wypuścili na wolność sowę, znalezioną w drzewku bożonarodzeniowym przywiezionym do nowojorskiego Rockefeller Center. W międzyczasie okazało się, że zwierzę to samiczka, więc zmieniono jego imię z Rockefeller na Rocky. Przypomnijmy, że przed kilkoma dniami w drzewku bożonarodzeniowym, które trafiło do Nowego Jorku, znaleziono włochatkę małą, najmniejszą sóweczkę zamieszkującą północno-wschodnie obszary USA. Zwierzę trafiło do niewielkiej niedochodowej organizacji Ravensbeard Wildlife Center, gdzie sprawdzono jego stan zdrowia, nakarmiono je i napojono. Okazało się, że sóweczka nie odniosła żadnych obrażeń podczas ścinania drzewa i jego transportu. Kilkudniowy odpoczynek oraz podanie jej pożywienia i wody okazały się wystarczającą rehabilitacją. Wczoraj nad ranem sóweczkę wypuszczono na wolność. Wybrano taką a nie inną porę dnia, by do wieczora ptak zdążył znaleźć sobie bezpieczne schronienie.   « powrót do artykułu
  17. Osocze ozdrowieńców jest często poszukiwanym środkiem mającym pomagać w leczeniu COVID-19. Pojawiają się doniesienia, głównie na podstawie danych obserwacyjnych, że pomaga ono w leczeniu chorych. Tymczasem na łamach The New England Journal of Medicine (NEJM) ukazał się raport z randomizowanych badań klinicznych, których autorzy donoszą, że osocze nie pomaga w powrocie do zdrowia. Osocze ozdrowieńców używane jest w leczeniu chorób zakaźnych od ponad 100 lat. Pomysł na jego wykorzystanie wziął się z założenia, że jego podanie może skłonić układ odpornościowy do kontrolowania ewolucji choroby do czasu, aż pojawi się specyficzna reakcja odpornościowa. Pomimo olbrzymiego zainteresowania tą metodą, dotychczas jedynie w przypadku argentyńskiej gorączki krwotocznej jednoznacznie wykazano, że osocze ozdrowieńców jest skuteczną metodą leczenia i stanowi ono standardowy sposób zwalczania tej choroby. Dotychczas pojawiały się informacje – pochodzące z nierandomizowanych badań klinicznych bez ślepej próby – że osocze ozdrowieńców może pomagać w leczeniu SARS, MERS, H1N1, H5N1 oraz Eboli, brak było danych z randomizowanych badań z podwójną ślepą próbą, czytamy na łamach NEJM. Z dotychczasowych doświadczeń wiemy, że plazma ozdrowieńców jest bezpieczna dla chorych na COVID-19. Brak natomiast jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy im pomaga. Badania PlasAr były podwójnie ślepą próbą kliniczną z grupą placebo. Prowadzono je w 12 klinikach w Argentynie, a całość koordynował Hospital Italiano w Buenos Aires. W badaniach wzięły udział osoby pełnoletnie, u których za pomocą testu RT-PCR potwierdzono zarażenie SARS-CoV-2 i które trafiły do szpitali z powodu ciężkiego przebiegu COVID-19. W grupie otrzymującej osocze było 228 pacjentów, a 105 osób otrzymywało placebo. Oceny skutków leczenia dokonano po 30 dniach od jego rozpoczęcia. Autorzy badań informują, że nie zauważono znaczącej różnicy w przebiegu choroby u obu grup. W grupie, której podawano osocze śmiertelność wyniosłą 10,96%, w grupie przyjmującej placebo było to 11,43%. Różnica nie jest więc statystycznie istotna. W konkluzji badań czytamy: użycie osocza ozdrowieńców nie przyniosło znaczących korzyści klinicznych u pacjentów z poważnym zapaleniem płuc wywołanym COVID-19. [...] Spostrzeżenie to stoi w sprzeczności z całą serią nierandomizowanych badań, których autorzy twierdzili, że stosowanie plazmy przynosi korzyści i pokazuje, jak ważne jest prowadzenie randomizowanych kontrolowanych studiów, szczególnie w kontekście pandemii. Autorzy badań zauważają jednak, że ich eksperyment miał pewne ograniczenia. Wszyscy badani pacjenci mieli ciężką postać zapalenia płuc wywołaną COVID-19. Wyniki naszych badań nie mogą być więc ekstrapolowane na inne grupy kliniczne, w tym na pacjentów z łagodnym do umiarkowanego przebiegiem COVID-19 czy na osoby ze schorzeniami zagrażającymi życiu. Nie można też wykluczyć, że wcześniejsze podanie osocza, przed pojawieniem się poważnych objawów ze strony układu oddechowego, jest skuteczne. W naszych badaniach użycie osocza ozdrowieńców jako uzupełniania standardowego leczenia pacjentów z ciężkim zapaleniem płuc wywołanym COVID-19 nie zmniejszyło śmiertelności ani nie zmieniło przebiegu choroby w ciągu 30 dni od rozpoczęcia leczenia. Uważamy, że należy ponownie przyjrzeć się wykorzystaniu osocza w leczeniu COVID-19. Kolejne badania nad terapiami przeciwciałami powinny skupiać się na innych grupach pacjentów lub innych sposobach leczenia, takich jak podawanie immunoglobulin lub przeciwciał monoklonalnych, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  18. W najnowszym zestawieniu Highly Cited Researchers 2020 znalazło się czterech naukowców z Polski. W rankingu tym wymieniono naukowców, których liczba cytowań mieściła się w górnym 1% najczęściej cytowanych specjalistów z danej dziedziny. Ranking wymienia – już po raz szósty – profesora kardiologii Piotra Ponikowskiego, rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Po raz piąty z rzędu trafił do niego profesor Adam Torbicki, kardiolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. W zestawieniu, po raz drugi z rzędu, wymieniono nieżyjącego już chemika profesora Jacka Namieśnika, byłego rektora Politechniki Gdańskiej. Znajdziemy tam też fizjologa roślin z SGGW w Warszawie, Hazema M. Kalajiego. W całym rankingu wymieniono 6167 naukowców z ponad 60 krajów. Na liście najczęściej cytowanych spejalistów dominują naukowcy z USA. Jest ich tam 2650 (41,5%). To o 2,5 punktu procentowego mniej niż w roku 2019. Udział uczonych z USA spada, rośnie natomiast znaczenie naukowców z Chin. W tegorocznym rankingu znalazło się ich 770 (12,1%), podczas gdy rok temu było ich 636 (10,2%). Chiny wzmacniają swoją pozycję w świecie nauki w znacznej mierze dzięki USA. Rząd w Pekinie zachęca własnych naukowców do coraz większego angażowania się w światową naukę, w związku z czym Chińczycy coraz częściej wyjeżdżają do USA na studia magisterskie i doktoranckie. Obywatele Państwa Środka stanowią już największą grupę zagranicznych studentów w Stanach Zjednoczonych. Nauka obu krajów jest coraz bardziej ze sobą powiązana. Kolejnymi krajami, które umieściły najwięcej uczonych w zestawieniu są Wielka Brytania (514), Niemcy (345), Australia (305), Kanada (195), Holandia (181), Francja (160), Szwajcaria (154) oraz Hiszpania (103). Zestawienie instytucji, z których pochodzą najczęściej cytowani naukowcy, wygląda zaś następująco: Harvard University, USA, (188); Chińska Akademia Nauk (124); Stanford University, USA, (106); Narodowe Instytuty Zdrowia, USA, (103); Towarzystwo im. Maxa Plancka, Niemcy, (70); University of California Berkeley, USA, (62); Broad Institute, USA, (61); University of California, San Diego, USA, (56); Tsinghua University, Chiny, (55); Washington University of St. Louis, USA, (54). « powrót do artykułu
  19. Oczy są tym, co nas wyróżnia. Można nimi wiele wyrazić, można poznawać cały otaczający nas świat. Czy to jednak możliwe, by przez długie lata zachowały zdrowie i piękny wygląd? Okazuje się, że tak! Dzięki okuloplastyce możesz dziś o nie zadbać i zapewnić im najlepszą opiekę!   Czym jest okuloplastyka? Okuloplastyka to nowoczesna dziedzina medyczna łącząca w sobie dwie dobrze znane specjalności – okulistykę i chirurgię plastyczną. Innymi słowy jest to medycyna estetyczna oczu i ich bezpośredniej okolicy. Za pomocą zabiegów okuloplastycznych możemy pozbyć się wielu przeszkadzających nam zmian takich jak np. brodawczaki, kępki żółte czy cysty na oku. Co ważne, piękny efekt wizualny idzie tu w parze z działaniem leczniczym, a więc zysk jest podwójny. Nie będzie zatem przesadą określenie, że okuloplastyka to medycyna przyszłości - której jednak możemy doświadczyć już dziś!   Jakich dokładnie zmian można się pozbyć? Zmiany, które da się usunąć za pomocą zabiegów okuloplastycznych, to m.in.: •    Kaszaki – małe, kilkumilimetrowe guzki. Nie są bolesne, ale często występują w większych ilościach. Swoim wyglądem przypominają drobne ziarenka kaszy.; •    Brodawki – mogą pojawiać się na całym ciele – a więc również w okolicy oczu. Zwykle są zmianami łagodnymi, ale łatwo pomylić je z niektórymi złośliwymi guzami, np. rakiem kolczystokomórkowym.; •    Kępki żółte – zwane też żółtakami. Swój kolor „zawdzięczają” cholesterolowi, z którego w większości się składają. Występują głównie na powiekach i w pobliżu nosa.; •    Gradówki – zgrubienia i zaczerwienienia na powiekach. Przypominają trochę inną, częstą zmianę – jęczmień – ale są mniej bolesne.; •    Skrzydliki – małe narośle również pojawiające się na powiekach. Kształtem są podobne do skrzydełek owada. Nieleczone mogą powodować zaburzenia widzenia.   Korekta opadania powiek, czyli blepharoplastyka Usuwanie wymienionych zmian to nie wszystko. Jedną z najczęściej wybieranych przez pacjentów form okuloplastyki jest również korekcja powiek (blepharoplastyka). U wielu z nas już po 40. roku życia mogą występować zaburzenia funkcjonowania powiek takie jak np. ich opadanie. Najczęściej dzieje się tak z powodu spadku elastyczności skóry, gromadzenia się fałdów i zmniejszenia ilości kolagenu w tkankach. Co ciekawe, opadać może nie tylko górna powieka – w przypadku problemu występującego w dolnej, pacjent będzie wyglądał jakby miał „worki” pod oczami. Celem blepharoplastyki jest usunięcie nadmiaru tkanki i tłuszczu, wyleczenie opadania, a co za tym idzie -  poprawienie wyglądu twarzy.   Krótko, bezpiecznie i bez bólu Możliwość skutecznego pozbycia się różnych zmian z okolicy oczu nie jest jedyną zaletą okuloplastyki. Ważny plus stanowi też fakt, że zabiegi takie są wykonywane z najwyższą dbałością o komfort pacjenta. Co je charakteryzuje? ✓ Krótki czas trwania – zwykle jest to zaledwie 0,5-1 h. ✓    Brak bólu – procedury okuloplastyczne nie wymagają narkozy. Stosuje się miejscowe znieczulenie, dzięki któremu wszystko przebiega bezboleśnie. ✓    Pełne bezpieczeństwo – nie powodują żadnych poważnych komplikacji. ✓    Wygoda – po przeprowadzonym zabiegu pacjent może wrócić do domu – nie ma potrzeby pozostawania w szpitalu. Jednym z miejsc, gdzie można skorzystać z różnych zabiegów okuloplastycznych jest klinika okulistyczna Vidium Medica, której oddziały znajdziesz w dwóch głównych miastach naszego kraju – Warszawie i Krakowie.   Rekonwalescencja po zabiegu – jak wygląda? Bezpośrednio po przeprowadzonej korekcji, zanim będziemy mogli w pełni cieszyć się jej efektami, powieki mogą być nieco opuchnięte i mieć bardziej siny kolor. Jednak bez obaw! Jest to zupełnie normalne. Po każdym zabiegu medycznym organizm potrzebuje trochę czasu na regenerację. W przypadku okuloplastyki pacjenci wracają do zwykłych, codziennych aktywności w ciągu kilku dni - najczęściej 7-10. Szybkiej rekonwalescencji pomoże też: o    Unikanie większego wysiłku fizycznego; o    Ochrona oczu przed promieniowaniem UV (np. noszenie na zewnątrz okularów przeciwsłonecznych z odpowiednim filtrem); o    Rezygnacja z makijażu okolicy oczu w pierwszych dniach po zabiegu; o    Unikanie zadymionych i zanieczyszczonych pomieszczeń; o    Ochrona oczu przed dostaniem się mydła lub szamponu, stosowanie okularów pływackich podczas kąpieli w basenie; o    Unikanie pocierania i tarcia oczu. Dodatkowo, przez pierwszy tydzień po zabiegu nie powinno się również nosić soczewek kontaktowych.   Chirurgicznie albo laserowo Procedury okuloplastyczne można wykonywać na dwa sposoby: chirurgicznie lub z użyciem lasera. Zdarza się jednak, że niektórzy pacjenci obawiają się nowoczesnej technologii laserowej – czy słusznie? Okazuje się, że rekonwalescencja po takich zabiegach jest zwykle krótsza, niż w przypadku tradycyjnych metod. Do tego użycie lasera zmniejsza inwazyjność operacji. Warto wiedzieć, że technologia ta jest bardzo bezpieczna i – jak wspominaliśmy już wcześniej – dzięki zastosowaniu miejscowego znieczulenia pozwala przeprowadzić operację zupełnie bez bólu! Dzięki okuloplastyce mamy unikalną szansę „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu” – zadbać o zdrowie naszych oczu, a jednocześnie poprawić ich wygląd. Jej metody cieszą się coraz większą popularnością na całym świecie. Może spróbujesz i Ty? « powrót do artykułu
  20. Thomas Moyer, szef Apple'a ds. bezpieczeństwa oraz dwóch policjantów z Biura Szeryfa Hrabstwa Santa Clara zostało oskarżonych o przekupstwo. Moyer, zastępca szeryfa Rick Sung oraz kapitan James Jensen oraz lokalny przedsiębiorca Harpreet Chadha zostali oficjalnie oskarżeni o przekupstwo związane z wydaniem pozwolenia na broń pracownikom Apple'a. Jak czytamy w akcie oskarżenia, Sung i Jensen celowo opóźniali wydanie czterem pracownikom Apple'a zgody na noszenie broni w sposób niewidoczny dla otoczenia (CCW). Zgodzili się na wydanie zezwoleń dopiero, gdy Moyer zaoferował biuru szeryfa 200 iPadów. Umowa nie doszła jednak do skutku, gdyż w ostatniej chwili Sung i Moyer dowiedzieli się, że prokurator okręgowy Jeff Rosen nakazał przeprowadzenie śledztwa ws. działań policji z Santa Clara. W ramach śledztwa wydano też nakaz przeszukania biura, celem sprawdzenia procedury wydawania zezwoleń na ukryte noszenie broni. Hrabstwo Santa Clara jest jednym z zaledwie trzech kalifornijskich hrabstw, w których zdobycie pozwolenia CCW jest niemal niemożliwe. Uzyskać mogą je osoby, którym ktoś groził śmiercią. W wyniku przeprowadzonego śledztwa Rosen oskarżył Sunga i Jensena o to, że traktowali zgodę na CCW jako przedmiot handlu i szukali ludzi, którzy są skłonni za takie zezwolenia zapłacić. Jednym z tych ludzi jest wspomniany biznesmen Harpreet Chadha. Prokurator oskarża go, że w zamian z zezwolenie na broń przekazał on obu policjantom bilety na wydarzenia sportowe. Biznesmen wydał 6000 USD na najlepsze miejsce na stadionie. Prokurator mówi, że ani Moyer ani Chadha nie powinni przyjmować propozycji od policjantów i powinni natychmiast poinformować o takiej propozycji biuro prokuratora. Obrońcy Moyera i Chadhy twierdzą, że ich klienci są ofiarami i nie powinni zostać oskarżeni. Przedstawiciele Apple'a stwierdzili, że firma przeprowadziła własne śledztwo w tej sprawie i nie stwierdziło, by ktoś postępował niewłaściwie. Oskarżeni staną przed sądem 11 stycznia. Grozi im kara więzienia. « powrót do artykułu
  21. Mutacje w koronawirusach są czymś naturalnym, zachodzić mogą również i u ludzi. Nie ma jeszcze dowodu, że koronawirus zmutował akurat w norkach – komentują w rozmowie z PAP epidemiolodzy weterynaryjni dr Tadeusz Jakubowski i prof. Jan Siemionek. Pojawienie się na duńskich fermach koronawirusa, w tym jego niestandardowego wariantu, wpłynęło na decyzję premier Danii Mette Frederiksen o wybiciu wszystkich norek w kraju, bez względu na to, czy są chore czy zdrowe. Okazało się, że decyzja nie ma podstaw prawnych, w związku z czym do dymisji podał się minister ds. żywności Mogens Jensen. Jeszcze jesienią tamtejszy rząd chce jednak uchwalić ustawę pozwalającą na uśmiercenie wszystkich norek. Wiadomo już, że na zakażenie wirusem SARS-CoV-2 wrażliwych jest ponad 50 gatunków zwierząt. Wśród nich są m.in. norki, tchórzofretki, koty, psy. I o ile wiadomo, że zwierzęta te mogą być zakażane przez człowieka, to nie ma obecnie dowodów, że człowiek może zakażać się od nich – mówi w rozmowie z PAP epidemiolog weterynaryjny (epizootiolog) dr Tadeusz Jakubowski z Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych, wykładowca SGGW i Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. I wyjaśnia, że SARS-CoV-2 niekoniecznie musi mutować przy przekraczaniu barier międzygatunkowych. W Danii pojawiły się opinie, że norki mutują wirusa – mówi naukowiec. I zwraca uwagę, że w opiniach tych nie dodaje się, że wirus może się mutować również u człowieka. A takim zmutowanym wirusem można zakazić norki. Nie ma żadnego dowodu, że norki zakażają człowieka zmutowanym wirusem – zauważa. Dodaje, że takie mutacje mogą równie dobrze zajść przy przenoszeniu się wirusa między ludźmi i to oni mogli tą mutacją zakazić norki. Nie ma dowodów, że kiedykolwiek w przeszłości jakieś choroby przeskakiwały z norek na ludzi. Norka jest jednym z najbezpieczniejszych zwierząt hodowanych jako zwierzęta gospodarskie – uważa ekspert. Krajowy specjalista chorób zwierząt futerkowych, epizootiolog dr hab. Jan Siemionek, profesor z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, w rozmowie z PAP przypomina, że SARS-CoV-2 uważa się za tzw. zoonozę, czyli chorobę odzwierzęcą. Przeniosła się ona na ludzi prawdopodobnie z nietoperzy (jeszcze nie wiadomo, jakimi drogami). I zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że z człowieka może przenosić się na inny gatunek. Tłumaczy jednak, że w koronawirusach zachodzą naturalnie mutacje, niezależnie od tego, czy przenoszą się z jednego gatunku na drugi, czy między osobnikami tego samego gatunku. Zgadza się z opinią dr. Jakubowskiego: Nie ma dowodów, że koronawirus mutował w norkach – mówi. W Danii stwierdzono u norek pięć odmian SARS-CoV-2; Duński Statens Serum Institut oznaczył je jako klastry 1–5. Prof. Siemionek podsumowuje, że na kilkunastu fermach norek w Holandii i u 12 osób stwierdzono mutacje (tzw. klaster 5 - przyp. PAP), które odbiegają od mutacji występujących najczęściej przy tym wirusie u ludzi. Część naukowców przestraszyła się, że w związku z tą mutacją może dojść do problemów ze skutecznością szczepionki i że zmutowane wirusy u ludzi będą trudniejsze do wykrycia przy zastosowaniu testów antygenowych. Inni naukowcy uważali zaś jednak, że na to dowodów naukowych nie ma. To spowodowało panikę w Danii. I rząd podjął decyzję, obawiając się, że norki mogą stać się tzw. zbiornikiem, rezerwuarem dla utrzymywania się zakażeń covidowych dla ludzi. Premier Danii podjęła decyzję o wybiciu norek ze wszystkich ferm – streszcza prof. Siemionek. W czwartek duński resort zdrowia poinformował, że obserwowana na fermach norek mutacja koronawirusa, tzw. klaster 5, prawdopodobnie wyginęła. W ocenie dr. Jakubowskiego duńska decyzja o wybiciu norek nie ma podłoża merytorycznego, popartego nauką, ale jest decyzją polityczną. Jak przypomina, rządzące tam partie lewicowe od jakiegoś czasu dążyły do tego, by zlikwidować niektóre hodowle zwierząt. W ocenie dr. Jakubowskiego COVID-19 stał się więc okazją, by szybciej doprowadzić do likwidacji hodowli norek. Jego zdaniem, jeśli parlament duński chce wybić norki, musi stworzyć do tego odpowiednie podstawy prawne. Pytany, czy ma uzasadnienie wybijanie norek ze wszystkich ferm, prof. Siemionek odpowiada: Z mojego punktu widzenia to totalny błąd. Jeśli chce się wybijać zwierzęta, trzeba to robić w stadach, gdzie się stwierdziło się coś takiego (zakażenie - przyp. PAP) i monitoruje się je. Zaznacza jednak, że hodowla norek w Danii ma inną specyfikę niż w Polsce - hodowle norek skupione są bowiem w północnej części tamtego niedużego kraju. Ubój dotyczy regionów, gdzie ferma jest przy fermie – mówi. Dodaje, że koncentracja hodowli w jednym miejscu może sprzyjać przenoszeniu się jakiejkolwiek choroby. Zwraca uwagę, że w Polsce takiej koncentracji ferm norek nie ma. Badacz zaznacza, że polskie fermy norek (może poza pewnymi wyjątkami niektórych małych zakładów) to nowoczesne obiekty, na światowym poziomie pod względem bezpieczeństwa biologicznego. Nie ma możliwości wyjścia wirusa poza obręb ferm – ocenia. Naukowiec z UWM zauważa jednak, że pracownicy ferm, aby nie stali się dla zwierząt źródłem zakażenia, powinni zachować ostrożność. Poza rękawicami powinni też nosić maski, a u personelu warto kontrolować temperaturę ciała. W przypadku zachorowań u człowieka i norek zaś – być może jego zdaniem warto przeprowadzić screeningowe badania. Zaznacza, że u norek choroba objawia się m.in. dusznością, wymiotami, biegunką. Jeśli u norek wystąpią takie symptomy, właściciel powinien zgłosić się do lekarza weterynarii, a on sam powinien być w kontakcie z Państwowym Instytutem Weterynaryjnym – PIB, który monitoruje zoonozy w Polsce. Badacz apeluje jednak o odpowiedzialne działania, aby w ramach walki z koronawirusem nie doszło do zubożenia kolejnej grupy społecznej – hodowców. 10 listopada br. polski resort rolnictwa poinformował, że służbom weterynaryjnym zlecono przeprowadzenie badań na fermach norek na obecność koronawirusa u tych zwierząt. To eksperyment, a nie badanie urzędowe – komentuje dr Jakubowski. Zaznacza, że powiatowy lekarz weterynarii ma prawo wejść na fermy, bo one są przez niego nadzorowane, ale nie ma podstawy prawnej, aby prowadzić urzędowe badania norek na obecność SARS-CoV-2. Tłumaczy, że SARS-CoV-2 nie jest wpisane na listę chorób zakaźnych w załączniku 2. do Ustawy o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt. A norki nie są wpisane na listę gatunków, za które przysługuje odszkodowanie – w przypadku poddania ich ubojowi przy okazji zwalczania chorób zakaźnych. Skoro zaś norki mogą – jak ok. 50 innych gatunków – zakazić się SARS-CoV-2, należałoby je wpisać do ustawy – uważa naukowiec. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy opisali pierwsze skamieniałości dinozaurów z Irlandii. Dwie skamieniałe kości znalazł nieżyjący już Roger Byrne, nauczyciel i kolekcjoner fosyliów, który przekazał je Ulster Museum. Analizy potwierdziły, że pochodzą z wczesnojurajskich skał w Islandmagee na wschodnim wybrzeżu hrabstwa Antrim. To bardzo ważne odkrycie. Takie skamieniałości są skrajnie rzadkie, ponieważ większość irlandzkich skał jest w „złym wieku”, jeśli chodzi o dinozaury; są albo za stare, albo za młode, przez co niemal niemożliwe jest potwierdzenie, że dinozaury występowały na tym terenie. Egzemplarze znalezione przez Rogera Byrne'a mogły zostać wymyte, żywe bądź martwe, do morza. Spadły na jurajskie dno, gdzie zostały pogrzebane i sfosylizowane - opowiada dr Mike Simms, kurator i paleontolog z National Museums Northern Ireland. Pierwotnie zakładano, że skamieniałości pochodzą z tego samego zwierzęcia, ale zespół z zaskoczeniem stwierdził, że to nieprawda. Jedna z kości to fragment kości udowej roślinożernego scelidozaura, a druga jest fragmentem kości piszczelowej mięsożernego sarkozaura. Robert Smyth i prof. David Martill wykorzystali w swoich analizach fragmentów kości cyfrowe modele 3D w wysokiej rozdzielczości; stworzył je dr Patrick Collins Queen's University Belfast. Analizując kształt i wewnętrzną strukturę kości, zdaliśmy sobie sprawę, że należały do 2 różnych zwierząt. Jedna jest bardzo gęsta i mocna, typowa dla roślinożernych dinozaurów pancernych. Druga jest smukła o cienkich ściankach oraz cechach charakterystycznych dla kości jednego tylko podrzędu – szybko poruszających się na dwóch nogach drapieżnych teropodów, mówi Smyth. Skamieniałości pochodzą sprzed 200 milionów lat, ważnego okresu, gdy dinozaury zaczęły dominować w ziemskim ekosystemie lądowym. Pierwsze irlandzkie dinozaury opisano na łamach Proceedings of the Geologists' Association w artykule First dinosaur remains from Ireland. « powrót do artykułu
  23. Nowoczesna technika pozwoliła na odkrycie niezwykłego amuletu pochowanego wraz z mumią sprzed 2000 lat. Wykazała też, że portrety mumiowe nie zawsze oddawały wygląda pochowanej osoby. Naukowcy badali mumię odkrytą na północy Egiptu w 1910 roku. Najpierw szczątki umieszczono w tomografie komputerowym, który wielokrotnie był używany do badań mumii. Okazało się, że zwłoki zostały pochowane wraz z kilkudziesięcioma artefaktami. Wówczas mumię przewieziono do Argonne National Laboratory i poddano badaniom za pomocą intensywnego promieniowania rentgenowskiego. Uczeni chcieli w ten sposób określić materiały, z których wykonano wspomniane artefakty. Najbardziej interesującym z odkryć był 7-milimetrowy zabytek wykonany z kalcytu. Umieszczono go w pobliżu brzucha mumii, w miejscu, gdzie dokonano nacięcia by wyjąć organy wewnętrzne podczas mumifikacji. Naukowcy sądzą, że artefakt jest amuletem, który został położony w tym właśnie miejscu by zapewnić zmarłemu opiekę duchową. Niewykluczone, że amulet ma kształt skarabeusza. Badania potwierdziły również, że 94-centymetrowy szkielet należał do dziecka w wieku około 5 lat. To spore zaskoczenie, gdyż na portrecie wymalowanym na mumii widzimy twarz dorosłej kobiety. Specjaliści stwierdzili zatem, że portrety mumiowe nie zawsze były dokładnym przedstawieniem zmarłej osoby. W tym przypadku portret mógł pokazywać, jak zmarłe dziecko wyglądałoby gdyby osiągnęło wiek dorosły. Szczegóły badań zostały opublikowane w artykule Combined computed tomography and position-resolved X-ray diffraction of an intact Roman-era Egyptian portrait mummy. « powrót do artykułu
  24. Pięcioletnia Łucja Szponarska z Pyszczyna (gm. Żarów, woj. dolnośląskie) znalazła podczas spaceru z ojcem leżącą na ziemi siekierkę z epoki brązu. Wstępne oględziny wskazują na kulturę łużycką. Artefakt został wczoraj (24 listopada) przekazany do Żarowskiej Izby Historycznej, która działa w ramach Gminnego Centrum Kultury i Sportu w Żarowie. Znalezisko zgłoszono do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków (Delegatura Wałbrzych). Na zdjęciach można zobaczyć małą Łucję z tatą - Panem Karolem (rodzina dumnie prezentuje artefakt), a także siekierkę w miejscu znalezienia. « powrót do artykułu
  25. Ustawa, która miała chronić obywateli USA przed zanieczyszczonym powietrzem ocaliła też olbrzymią liczbę ptaków. Naukowcy z Cornell University i University of Oregon informują, że w ciągu ostatnich 40 lat Clean Air Act zmniejszyła spadek populacji ptaków w USA o 1,5 miliarda. To 20% obecnej populacji. Nasze badania dowodzą, że korzyści z ustaw regulujących środowisko naturalne są prawdopodobnie niedoszacowane, mówi profesor Ivan Rudik z Cornell. Badając związek pomiędzy jakością powietrza a występowaniem ptaków naukowcy przyjrzeli się miesięcznym zmianom liczebności ptaków i jakości powietrza w 3214 amerykańskich hrabstwach na przestrzeni 15 lat. Naukowcy skupiali się na praktycznym wdrażaniu przepisów NOx Budget Trading Program. To regulacje opracowane przez US Environmental Protection Agency. Ich zadaniem jest ograniczenie w miesiącach letnich emisji prekursorów ozonu z dużych źródeł przemysłowych. Ozon, który w górnych partiach atmosfery chroni życie na Ziemi przed szkodliwym promieniowaniem, w partiach dolnych jest niebezpieczny dla zdrowia i stanowi jeden z głównych składników smogu. Z badań wynika, że zanieczyszczenie ozonem jest najbardziej szkodliwe dla małych ptaków migrujących należących do rzędu wróblowych. Stanowią one 86% wszystkich ptaków lądowych Ameryki Północnej. Ozon nie tylko bezpośrednio uszkadza układ oddechowy tych ptaków, ale również negatywnie wpływa na kondycję roślin oraz zmniejsza liczbę owadów, którymi ptaki się żywią, wyjaśnia współautorka badań, profesor Amanda Rodewald dyrektor Center for Avian Population Studies w Cornell Lab of Ornithology. Ptaki, które nie mają dostępu do wysokiej jakości habitatu czy pożywienia z mniejszym prawdopodobieństwem są w stanie przeżyć i mieć zdrowe potomstwo. Dobrą wiadomością jest fakt, że działania, które miały chronić ludzi, chronią też ptaki. W ubiegłym roku w ramach innych badań specjaliści z Cornell Lab of Ornithology stwierdizli, że od 1970 roku populacja ptaków Ameryki Północnej zmniejszyła się o około 3 miliardy. Teraz dowiadujemy się, że gdyby nie regulacje wprowadzone w ramach Clean Air Act ekosystem byłby uboższy o kolejnych 1,5 miliarda ptaków. To pierwsze dowody na tak dużą skalę wskazujące, że ozon jest związany ze spadkiem liczebności ptaków w USA i że regulacje, których celem jest ratowanie ludzkiego życia mają też olbrzymi pozytywny wpływ na życie ptaków, dodaje profesor Catherine King. To kolejne badania pokazujące, że istnieje wyraźny związek pomiędzy stanem środowiska naturalnego, a stanem ludzkiego zdrowia. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...