Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37641
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Pod koniec sezonu archeologicznego na obrzeżach wioski Szirokowo na północy Bułgarii odkryto unikatową rzymską fortecę. Wg specjalistów z Regionalnego Muzeum Historii w Ruse (Регионален исторически музей - Русе), datuje się ona na V wiek. Twierdza była umiejscowiona w taki sposób, by chronić drogi biegnące wzdłuż rzek Baniski Łom (Баниски Лом) i Czerni Łom (Черни Лом). Archeolodzy dodają, że zbudowano ją w sposób mało znany na tych ziemiach. Mówimy o konstrukcji utworzonej z dużych, z grubsza wykończonych bloków. Interesujące jest to, że na niektórych z nich znajdują się inicjały budowniczych. [...] Na poszczególnych blokach umieszczono [też] oznaczenia literowe wskazujące na sposób układania - opowiada Dejan Dragojew, szef zespołu archeologów. Dotąd archeolodzy odkryli monety z VII w., a także metalowe elementy ubioru, takie jak sprzączki od pasków czy brosze. Szacowana powierzchnia, jaką zajmowała forteca, wynosi ok. 4,8 ha. « powrót do artykułu
  2. Dzisiaj, 2 listopada, przypada 20. rocznica stałej obecności człowieka w przestrzeni kosmicznej. Od takiego bowiem czasu Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) jest nieprzerwanie zamieszkana. Pierwszą załogę ISS stanowili Bill Shepherd, Siergiej Krikalow i Jurij Gidzenko. Wystartowali oni 31 października 2000 roku z Kazachstanu i dwa dni później weszli na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Od tej pory na stacji zawsze przebywali ludzie. Dotychczas ISS odwiedzili obywatele 19 krajów, w tym osoby, które dokonywały tam krótkoterminowych prac budowlanych oraz turyści. Bill Shepherd, były żołnierz Navy Seals, który był dowódcą pierwszej obsady ISS wspomina, że w porównaniu z dniem dzisiejszym warunki na Stacji były prymitywne. Stacja składała się z trzech pomieszczeń, była ciasna, zagracona i wilgotna. Obecnie ma 3 toalety, 6 sypialni, 12 pokoi oraz wieżę widokową. W jej skład wchodzą trzy nowoczesne laboratoria naukowe. Obecnie 71-letni Shepherd jest na emeryturze, a 62-letni Krikalow i 58-letni Gidzenko nadal pracują przy rosyjskim programie kosmicznym. Niedawno panowie odbyli online'owe spotkanie, podczas którego wspominali swój pobyt na stacji. Pierwszą rzeczą, którą zrobili po wejściu na jej pokład, było zapalenie światłe. Następnie zagotowali wodę, by zrobić sobie coś ciepłego do picia i aktywowali jedyną wówczas toaletę. Cała trójka spędziła na ISS niemal pięć miesięcy. Łączność z Ziemią mieli sporadycznie. Całymi godzinami byli jej pozbawieni. Obecnie głównym zadaniem załóg ISS jest prowadzenie eksperymentów naukowych. Jednak Shepherd, Krikalow i Gidzenko nie mieli na nie czasu. Zajmowali się uruchamianiem podsystemów stacji przygotowywaniem jej na kolejne wizyty, rozładowywaniem misji zaopatrzeniowych. Byli przez cały czas zajęci i nie wszystko szło zgodnie z przewidywaniami. Na przykład uruchomienie urządzenia do podgrzewania jedzenia zajęło im nie przewidywane 30 minut, a 1,5 doby. Takich problemów było znacznie więcej. Ich głównym zadaniem było rozbudowywanie ISS. Sprawy nie ułatwiały kłopoty komunikacyjne. Shepherd wspomina, że często był sfrustrowany faktem, że z dwóch centrów kontroli – w Houston i pod Moskwą – napływały sprzeczne polecenia. Napominał kontrolerów z obu krajów, by uzgodnili jeden plan działania. Mimo to, jak twierdził to były jego najszczęśliwsze dni w kosmosie. « powrót do artykułu
  3. Radioterapia to jedna z najczęściej stosowanych metod leczenia nowotworów. Wykorzystuje się wówczas cząstki lub fale o wysokich energiach, które niszczą lub uszkadzają komórki nowotworowe. Niestety istnieją nowotwory, które potrafią zyskać oporność na radioterapię, a w niektórych przypadkach zastosowanie tej metody powoduje nawet, że nowotwór staje się bardziej inwazyjny, pogarszając prognozy pacjenta. Naukowcy z Global Center for Biomedical Science and Engineering, założonego przez Hokkaido University i Uniwersytet Stanforda, odkryli mechanizm powodujący, że molekuły Arl8B i BORC zwiększają agresywność nowotworów po radioterapii. Wykazaliśmy, że zwiększona zdolność do przerzutowania wśród komórek nowotworowych, które przetrwały radioterapię, jest związana ze zmianami w procesie egzocytozy do lizosomów. Zmiany te wywoływane są zwiększoną aktywacją Arl8b. To GTPaza regulująca transport w lizosomach, stwierdzili naukowcy. Odkryli też, że knockdown Arl8b lub podjednostek BORC zlokalizowanych na powierzchni błony lizosomalnej, zmniejsza egzocytozę i inwazyjność komórek nowotworowych. W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej badań wskazujących na rolę lizosomów w biologii guzów nowotworowych. Teraz uczeni potwierdzili, że po radioterapii dochodzi do zwiększonego wydzielania enzymów z lizosomów, co z kolei prowadzi do degradacji materiału łączącego komórki guza, przez co uwalniają się one i wywołują przerzuty. Głównym winowajcą zwiększonego przerzutowania jest tutaj Arl8b. Powyższe badania sugerują, że lizosomy mogą stać się atrakcyjnym celem nowych terapii przeciwnowotworowych. Praca Lysosomal trafficking mediated by Arl8b and BORC promotes invasion of cancer cells that survive radiationzostała opublikowana na łamach Nature. « powrót do artykułu
  4. W lutym i marcu do amerykańskiego Fermilab dostarczono trzy zestawy miedzianych płyt, które natychmiast zostały zabrane do magazynu znajdującego się 100 metrów pod ziemią. Miedź wydobyto w Finlandii, walcowano w Niemczech i dostarczono do USA, a wszystko odbyło się w ciągu zaledwie 120 dni. Pośpiech był bardzo wskazany. Miedź posłuży do wykrywania ciemnej materii i musi być jak najbardziej czysta, a każdy dzień, jaki spędziła na powierzchni ziemi przyczyniał się do jej zanieczyszczenia. Jak wyjaśnia Dan Bauer z Fermilab, powierzchnia Ziemi jest zalewana ciągłym deszczem promieni kosmicznych. Gdy pochodzące z kosmosu cząstki uderzają w atomy miedzi, wybijają z nich protony i neutrony. Powstaje kobalt-60. Jest on radioaktywny, a więc niestabilny, zatem spontanicznie rozpada się na inne cząstki. Dla codziennego użycia miedzi nie ma to żadnego znaczenia, jednak wspomniane płyty zostaną wykorzystane w eksperymencie o nazwie Super Cryogenic Dark Matter Search (SuperCDMS), więc Bauer i jego koledzy muszą być pewni, że miedź jest jak najbardziej czysta. Eksperyment SuperCDMS będzie prowadzony w podziemnym laboratorium SNOLAB z Kanadzie. Z płyt powstanie sześć naczyń przypominających duże puszki na napoje. Będą one wchodziły jedna w drugą. Najbardziej wewnętrzne z naczyń będzie zawierało germanowe i krzemowe urządzenia, których zadaniem będzie wykrywanie WIMP-ów, czyli masywnych słabo reagujących cząstek. Naukowców szczególnie interesują WIMP o masie mniejszej niż 1/10 masy protonu. Średnica najbardziej zewnętrznej „puszki” wyniesie nieco ponad 1 metr. Całość, zwana SNOBOX, będzie podłączona do specjalnego urządzenia, które schłodzi germanowe i krzemowe czujniki do ułamków stopnia powyżej zero absolutnego. W takich temperaturach drgania wywołane przepływem ciepła są tak minimalne, że urządzenia powinny zarejestrować drgania spowodowane uderzeniem WIMP-a w atom. Bauer mówi, że cały eksperyment jest poszukiwaniem igły w stogu siana. W najlepszym wypadku uda nam się zarejestrować może kilka WIMP rocznie. Eksperyment prowadzony będzie dwa kilometry pod ziemią. Czujniki zostaną zamknięte we wspomnianych miedzianych puszkach, a całość będzie dodatkowo chroniona warstwami ołowiu, plastiku i wody. Wszystko po to, by powstrzymać wszelkie inne cząstki – z wyjątkiem WIMP – przed dotarciem do czujników. Jednak pomiędzy czujnikami a miedzią nie będzie żadnej bariery. Dlatego właśnie miedź musi być jak najczystsza. Wszystkie zanieczyszczenia mogą bowiem generować w czujnikach dodatkowe sygnały. Właśnie dlatego naukowcy starają się, by miedź jak najkrócej przebywała na powierzchni ziemi, żeby nie powstawał w niej kobalt-60. Jednak kobalt nie nie jedyny problem. W skorupie ziemskiej występuje wiele radioaktywnych izotopów uranu, toru czy potasu. Zatem już samo źródło miedzi, kopalnia, musiało być jak najczystsze. Problemem mogą być też pierwiastki, które nie są radioaktywne. Wszelkie znajdujące się w miedzi zanieczyszczenia zmniejszają jej zdolność do odprowadzania ciepła, co utrudni utrzymanie odpowiednio niskiej temperatury czujników. Czystość SuperCDMS musi wynosić ponad 99,99%. Zanieczyszczenia radioaktywne zaś mogą stanowić tam mniej niż 0,1 części na miliard. Mimo najlepszych starań fińskich i niemieckich specjalistów, nie wszystkie zanieczyszczenia można z miedzi wyeliminować. Chociażby dlatego, że do końca nie wiemy, jakie procesy zachodzą w miedzi podczas jej obróbki. Dlatego też, gdy płyty dotarły do Fermilab zostały pobrane z nich próbki, które trafiły do Pacific Northwest National Laboratory. Tam przeprowadzono testy, mające na celu dokładne opisanie pozostałych zanieczyszczeń. Wkrótce płyty wyjadą z Fermilab do zakładu, gdzie powstaną z nich „puszki”. Znajdą się wówczas na powierzchni, więc „kobaltowy zegar” będzie tykał. Zatrzyma się dopiero gdy całość trafi do podziemnego laboratorium w Kanadzie. Ostatnią czynnością, jaką wykonamy przed zabraniem ich pod ziemię będzie spryskanie ich kwasem, który usunie z nich kilkadziesiąt mikrometrów powierzchni, mówi Bauer. Kwas ten to mieszanina wody utlenionej i rozcieńczonego kwasu solnego. Następnie całość zostanie pokryta słabym roztworem kwasu cytrynowego, który będzie chronił „puszki” przed utlenianiem w czasie prowadzenia eksperymentu. « powrót do artykułu
  5. Próby dotarcia do dna Mysiej Wieży w Kruszwicy trwały przez cały rok. Najpierw jednak z wieży, która powstała w 1350 roku, trzeba było usunąć wiele ton gruzu i śmieci. W końcu po jej oczyszczeniu można było pomyśleć o zejściu na dno. Archeolodzy, którzy zeszli na dno Mysiej Wieży, znaleźli tam fragmenty naczyń, kafle oraz kości ludzi i zwierząt. Najważniejszy jednak jest fakt, że dotarcie do dna wieży pozwoli określić, kiedy powstał zamek w Kruszwicy. Najbardziej spektakularne jest znalezienie się na samym dole. To jest jedyne miejsce na zamku, gdzie można zobaczyć nietknięte ręką konserwatora oryginalne, późnośredniowieczne fragmenty muru. Marzy mi się, żeby odpowiedzieć na pytanie czy Mysia Wieża to obiekt powstały w jednorazowej akcji budowlanej około 1350 roku, z inicjatywy króla Kazimierza Wielkiego czy też mamy do czynienia z rozbudową jakiegoś obiektu murowanego, który już istniał wcześniej. Na odpowiedzi mogą pozwolić tylko te oryginalne wątki muru, które udaje nam się odsłonić, bo one pozwalają czytać historię tego miejsca, powiedział Polskiemu Radiu PiK archeolog Michał Woźniak. W ciągu kilku miesięcy powinniśmy poznać dokładne datowanie zabytku. Mysia Wieża była ostatnim miejscem obrony dla mieszkańców zamku. Gdy powstała, nie było istniejących tam obecnie schodów. Wieża miała jedno wejście, na wysokości 10 metrów, do którego prowadziły drabiny i mostek. Drzwi można było zaryglować z obu stron, więc mieszkańcy mogli zamknąć się w wieży sami lub też zamknąć tam kogoś. Dno Mysiej Wieży było lochem głodowym. To tam w 1409 roku na rozkaz Władysława Jagiełły osadzono burgrabiego Bernarda za poddanie Krzyżakom Bydgoszczy. « powrót do artykułu
  6. System zapór MOSE po raz pierwszy w historii ochronił Wenecję przez powodzią. Budowane od kilkudziesięciu lat bariery miały działać już od 2011 roku, jednak z powodu korupcji prace nad nimi ciągle się opóźniały. W ubiegłym roku donosiliśmy o zalaniu Wenecji przez największą powódź od 50 lat. Tym razem do dużej powodzi nie doszło. Dnia 3 października MOSE zostały uruchomione po raz pierwszy, by ochronić miasto. Bariery spoczywają na dnie laguny. Gdy są potrzebne, pompy tłoczą w nie powietrze wypychając wodę i bariery wynurzają się, chroniąc miasto. Testowo używano ich już wcześniej, jednak na początku października po raz pierwszy wykorzystano je w sytuacji alarmowej. Niecałe dwa tygodnie później znowu zaszła konieczność użycia MOSE. Na Wenecję szła 1,5 metrowa fala powodziowa. Dzięki MOSE, która oddzieliła lagunę od morza, poziom wody w lagunie wzrósł jedynie o 52 centymetry. MOSE nie jest jeszcze ukończona. Prace nad barierą mają skończyć się w przyszłym roku. Do tej pory bariera będzie uruchamiana, gdy w kierunku Wenecji będzie zdążała fala o wysokości co najmniej 92 centymetrów. Po ukończeniu będzie chroniła miasto przed 1,2-metrowymi falami. Teoretycznie bariera jest w stanie wytrzymać napór fali o wysokości 3 metrów. Mimo tego, że MOSE sprawdziła się już dwukrotnie, nie jest ona idealnym rozwiązaniem. Wręcz przeciwnie, jej użycie może spowodować poważne problemy. Gdy bariera zostaje uniesiona, odcina lagunę od morza. To zaś powoduje, że z otwartej laguny robi się zamknięty teren bagienny. Bariera uniemożliwia też wymianę tlenu w wodzie oraz zatrzymuje zanieczyszczenia w lagunie. Cristiano Gasparetto, architekt, który sprzeciwia się budowie MOSE mówi: W obliczu zmian klimatycznych istnieje spore niebezpieczeństwo, ze MOSE będzie używane 150–180 dni w roku. Stanie się w ten sposób niemal stałą barierą odcinającą lagunę od morza. Jeśli laguna na długi czas jest odcięta od morza, nie istnieje naturalny przepływ wody, co zagraża całemu życiu w lagunie. Laguna umiera. Jeśli umrze laguna, umrze i Wenecja. « powrót do artykułu
  7. Księgarnia otwarta niedawno w Chinach bardziej przypomina obiekt ze snów czy złudzeń optycznych niż księgarnie, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Znajdują się tu spiralne schody, łuki i strategicznie rozmieszczone lustra. Architekt Li Xiang, który projektował sklep o powierzchni 973 m2, inspirował się wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Systemem irygacyjnym Dujiangyan. Przenieśliśmy miejscowy krajobraz do przestrzeni wewnętrznej - powiedział Li Xiang, założyciel szanghajskiej pracowni X+Living, w wywiadzie udzielonym Architectural Digest. Lustrzany sufit miał dawać wrażenie nieograniczonej przestrzeni. Przechadzający się po 2-poziomowej księgarni Dujiangyan Zhongshuge klienci natrafią na rozmaite przestrzenie. Tę przeznaczoną dla dzieci zdobią, na przykład, bambusowe regały, motywy pand (ilustracje są przymocowane do półek, przez co wydaje się, że pandy się po nich wspinają) i stosy kolorowych poduszek. Jak ujawnił Li, książki z najwyższych poziomów to dekoracja. Wszystkie znajdujące się w zasięgu klientów (obecnie ok. 80 tys. egzemplarzy) są jednak prawdziwe. Wcześniej X+Living projektowało kilka innych filii Zhongshuge w Chinach. « powrót do artykułu
  8. Za dwa dni, 1 listopada, odbędzie się premiera wyjątkowego wydania książkowego. Za 22 000 dolarów można będzie stać się właścicielem jednej z 1999 numerowanych kopii trzytomowej serii o Kaplicy Sykstyńskiej. Każdy z zestawów opatrzony jest potwierdzającą jego autentyczność pieczęcią Muzeów Watykańskich. Wewnątrz najdziemy zaś naturalnej wielkości zdjęcia fresków Kaplicy z odwzorowaniem kolorów sięgającym 99,4%. Niezwykłe dzieło to wynik pięcioletniej współpracy pomiędzy domem wydawniczym Callaway, Muzeami Watykańskimi i włoskim wydawcą wyjątkowej jakości luksusowych książek na temat sztuki, Scripta Maneant z Bolonii. Na trzy wielkie tomy o wymiarach 61x43 centymetry składają się 822 karty zawierające zapierające dech w piersiach fotografie w skali 1:1 fresków Michała Anioła, Botticellego, Perugino i innych artystów Renesansu. Jest wśród nich 220 składanych kart o wymiarach 61x130 cm. Stworzenie tak wyjątkowego dzieła książkowego wymagało wykonania ponad 270 000 fotografii w wysokiej rozdzielczości. Zdjęcia robiono przez 67 nocy, gdy Kaplica Sykstyńska jest zamknięta dla zwiedzających. Zespół fotograficzny korzystał z 10-metrowej drabiny, która pozwoliła na zobrazowanie każdego centymetra fresków z gigapikselową rozdzielczością. Następnie za pomocą specjalnego oprogramowania całość połączono w jeden wielki obraz. Dzięki temu możemy oglądać freski z taką dokładnością, takim zbliżeniem i tak wiernym odwzorowaniem, jak nigdy nie będziemy mogli obejrzeć ich osobiście. Precyzja odwzorowania jest tak duża, że widać indywidualne pociągnięcia pędzla. Całość opatrzona jest tekstem Antonio Paolucciego, byłego dyrektora Muzeów Watykańskich, który opowiada o Kaplicy Sykstyńskiej, jej ikonografii, historii kryjącej się za każdym z dzieł. Książki zostały wydrukowana we Włoszech za pomocą sześciobarwnego druku offsetowego na papierze Fedrigoni Symbol Tatani. Każdy z tomów został ręcznie zszyty i oprawiony w jedwab z metalicznym srebrnym, złotym lub platynowym nadrukiem znanego fragmentu fresku. Grzbiety wykonano z białej skóry cielęcej. Poszczególne tomy chronione są dodatkową bawełnianą koszulką. Całość dostarczana jest w specjalnych pudełkach wraz z białymi rękawiczkami. Wydawca nie przewiduje dodruków ani wznowień.   « powrót do artykułu
  9. W naszej galaktyce mogą znajdować się miliardy planet swobodnych, takich, które nie są związane grawitacyjnie z żadną gwiazdą i samodzielnie przemierzają przestrzeń kosmiczną. Polscy naukowcy z zespołu OGLE poinformowali właśnie o odkryciu najmniejszej znanej nam planety swobodnej. OGLE (Optical Gravitational Lensing Experiment) ma na celu obserwację zjawisk mikrosoczewkowania grawitacyjnego. Prowadzony jest on przez naukowców z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego (OAUW), którzy wykorzystują polski teleskop znajdujący się w Las Campanas w Chile. To nie pierwsze znaczące osiągnięcie polskich naukowców. z OAUW. Przed kilku laty przeprowadziliśmy wywiad z profesorem Grzegorzem Pietrzyńskim, którego zespół dokonał najbardziej precyzyjnych pomiarów odległości do Wielkiego Obłoku Magellana. Większość znanych nam planet pozasłonecznych odkryto dzięki obserwacji ich przejść na tle gwiazdy macierzystej. Gdy taka planeta znajdzie się między swoją gwiazdą a Ziemią, widzimy spadek jasności gwiazdy, której część została przesłonięta przez planetę. Jednak tej metody nie możemy wykorzystać do wykrywania planet swobodnych. Nie krążą one przecież wokół gwiazd. Można je za to obserwować za pomocą zjawiska mikrosoczewkowania grawitacyjnego. Jak wiemy z ogólnej teorii względności, światło ulega zakrzywieniu w pobliżu masywnych obiektów. Grawitacja takich obiektów działa jak soczewka skupiająca i wzmacniająca światło odległych gwiazd. Jeśli zatem pomiędzy Ziemią odległą gwiazdą znajdzie się masywny obiekt – jak np. planeta – to jego grawitacja może spowodować, że światło ulegnie zakrzywieniu i skupieniu, a obserwator na Ziemi zobaczy pojaśnienie źródła światła. Jako, że mikrosoczewkowanie grawitacyjne nie zależy od jasności soczewki, jest świetnym sposobem na wykrywanie obiektów, które nie emitują światła, jak np. planety. Zjawisko mikrosoczewkowania jest jednak zależne od masy soczewki. Jeśli soczewką jest gwiazda, to wywołane przez nią zjawisko mikrosoczewkowania będzie trwało kilkanaście dni. W przypadku planet o masie Jowisza trwa ono 1-2 dni, a w przypadku planet podobnych do Ziemi – jedynie kilka godzin. Polscy naukowcy z OGLE donoszą o zaobserwowaniu najkrócej trwającego znanego nam zjawiska mikrosoczewkowania. Zjawisko OGLE-2016-BLG-1928 trwało zaledwie 41,5 minuty. Jako, że naukowcy nie znali odległości soczewki od Ziemi, nie mogli zbyt precyzyjnie określić jej masy, ale zdobyte dane wystarczyły, by stwierdzić, że soczewką był obiekt o masie mniejszej od Ziemi, za to trzykrotnie większej od masy Marsa. Najprawdopodobniej znajduje się on w odległości kilkunastu tysięcy lat świetlnych od nas. Wszystko wskazuje na to, że obiektem tym jest samotna planeta. Gdyby bowiem krążyła ona wokół gwiazdy, to gwiazda ta zostałaby zauważona. Zdaniem polskich naukowców mamy tutaj do czynienia z najmniejszą znaną nam planetą swobodną, która opuściła swój układ planetarny zaraz po jego uformowaniu się. Najprawdopodobniej została z niego wyrzucona w wyniku oddziaływania z innymi planetami. Szczegóły badań zostały przedstawione na łamach Astrphysical Journal Letters w artykule A terrestrial-mass rogue planet candidate detected in the shortest-timescale microlensing event. « powrót do artykułu
  10. Parę dni temu nocą przez kilka godzin specjaliści z krakowskiego Przedsiębiorstwa Badań Geofizycznych i naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej badali georadarem 200 metrów kwadratowych u stóp Wawelu. Poszukiwali pozostałości XV-wiecznej Bramy Pobocznej na skrzyżowaniu ulic Podzamcze i Kanoniczej. W 1822 r. brama została wyburzona wraz częścią murów miejskich podczas akcji "porządkowania miasta". Badania zostały zorganizowane na zlecenie Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. MPEC chce sprawdzić, w jaki sposób z poszanowaniem dla pozostałości starych murów można tu położyć rury ciepłownicze. Na operację wyraził zgodę Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Krakowie. Jak napisano na portalu miejskim Krakowa, badania georadarowe (głębokość pomiarów sięgała 2 m) pozwolą na zlokalizowanie reliktów murów średniowiecznych i konstrukcji inżynieryjnych, a także miejsc [...] zniszczonych w trakcie układania w tym rejonie, już w połowie XIX wieku (bez nadzoru konserwatorskiego), sieci wodociągowej i kanalizacyjnej. Właśnie te zniszczone miejsca MPEC będzie mógł wykorzystać do zaprojektowania i ułożenia planowanej sieci ciepłowniczej. Brama Poboczna, jedna z głównych bram wiodących na Wawel, była fragmentem szlaku handlowego prowadzącego z Rusi na Morawy i do Czech. Mogła mieć nawet 3 metry szerokości, co przed wiekami umożliwiało przejazd wozom konnym wjeżdżającym na Wzgórze Wawelskie. « powrót do artykułu
  11. Jedno z największych w Finlandii centrów psychoterapii padło ofiarą hakerów. Ukradli oni dane pacjentów, a teraz domagają się 40 bitcoinów (450 000 euro) za nieupublicznianie informacji o osobach korzystających z pomocy centrum. Vastaamo to prywatna firma, która prowadzi 2 centra psychoterapii. Ma ponad 40 000 pacjentów. Jest podwykonawcą fińskiego państwowego systemu opieki zdrowotnej. Przed niemal 2 laty grupa cyberprzestępców rozpoczęła ataki na centrum. W ich trakcie hakerzy ukradli dane dotyczące pacjentów. Ekspert ds. cyberbezpieczeństwa, Mikko Hypponen, mówi, że przestępcy nie użyli ransomware, nie zaszyfrowali danych. Ukradli je i domagają się pieniędzy za ich nieujawnianie. Wiemy, że 21 października przestępcy – w ramach szantażowania kliniki – opublikowali część ukradzionych danych. Trzy dni później skierowali swoją uwagę na samych pacjentów, domagając się od każdego z nich od 200 do 400 euro. Klinika skontaktowała się z około 200 osobami, radząc, by nic nie płacili. Nie ma bowiem pewności, czy ktoś nie podszywa się pod osoby, które ukradły dane. Pewne jest jedno. Przestępcy ukradli nade osobowe oraz dane na temat zdrowia pacjentów, w tym zapiski z sesji terapeutycznych, daty wizyt, plany leczenia, diagnozy itp. Śledztwo wykazało, że dyrektor wykonawczy Vastaamo, Ville Tapio, wiedział o pewnych niedociągnięciach w zabezpieczeniach systemu informatycznego firmy, ale nic z tym nie zrobił. W reakcji na te rewelacja rada nadzorcza zdymisjonowała Tapio. Specjaliści ds. bezpieczeństwa mówią, że ataku można by uniknąć, gdyby firma używała lepszych systemów szyfrujących. « powrót do artykułu
  12. Wybór drzwi zewnętrznych to decyzja na długie lata. Dlatego musi być podjęta w sposób przemyślany i świadomy. Zobacz, czym się kierować, kupując drzwi zewnętrzne do swojego domu lub mieszkania. Na co warto zwrócić uwagę, aby dawały domownikom poczucie bezpieczeństwa i spokoju? Kryterium numer 1: bezpieczeństwo Na rynku dostępny jest duży wybór drzwi antywłamaniowych. Na bezpieczeństwie swoim i domowników nie warto oszczędzać. Drzwi zewnętrzne antywłamaniowe wykonane są z wysokogatunkowej stali, wypełnionej pianką poliuretanową, styropianem lub wełną mineralną. Muszą również posiadać co najmniej trzy zawiasy ze wzmocnionej stali. Ościeżnica powinna być zamontowana i zamurowana na tyle głęboko, aby nie było możliwe jej podważenie przez włamywaczy. Warto również pamiętać o zakupie wysokiej klasy klamek na stałe połączonych z szyldem, które zapewniają najlepszą ochronę. Na rynku dostępne są drzwi o podwyższonej odporności na włamanie o klasie 1 i 2, ale również drzwi antywłamaniowe o klasie 3 i 4, które gwarantują dodatkowo odporność na włamanie za pomocą elektronarzędzi. Kryterium numer 2: właściwości termiczne Drzwi stalowe dobrze przewodzą ciepło, dlatego nie mogłyby być odpowiednim rozwiązaniem bez zastosowania dodatkowego ich wypełnienia. Z tego też powodu skrzydła drzwiowe zawierają m.in. piankę poliuretanową, która podnosi ich właściwości termiczne, sprzyjając zatrzymaniu ciepła w czterech ścianach. Na rynku istnieje spory wybór drzwi energooszczędnych o podwyższonych parametrach cieplnych, które są przeznaczone przede wszystkim do domów pasywnych. Kryterium numer 3: stylistyka i kolorystyka drzwi Drzwi zewnętrzne to ważny element wizualny domu. Powinien zatem pasować zarówno do stolarki okiennej, ale też dachu i elewacji. W przypadku nowoczesnych projektów, bazujących na dużych przeszkleniach i zimnej kolorystyce, najlepszym wyborem mogą okazać się drzwi w kolorze antracytowym. Natomiast w przypadku budownictwa tradycyjnego ładne efekty wizualne dają skrzydła drzwiowe w okleinie przypominającej drewno – zarówno w jasnej, jak i ciemniejszej kolorystyce. Kryterium numer 4: rodzaj drzwi zewnętrznych W zależności od projektu całego budynku i wielkości wiatrołapu można zdecydować się na drzwi jedno- lub dwuskrzydłowe. W każdym przypadku kolejny proces decyzyjny odbywa się wokół wyboru skrzydeł pełnych lub w pewnym stopniu przeszklonych. Bogatą ofertę każdego z tych rodzajów znajdziesz w sklepie Merkury Market. « powrót do artykułu
  13. Ałbena Grabowska – Polka o bułgarskich korzeniach, specjalista neurolog z doktoratem z epileptologii. Do niedawna oddana wyłącznie pacjentom, od 2011 roku autorka powieści dla dorosłych i dzieci. Niedawno ukazała się jej książka "Uczniowie Hippokratesa. Doktor Bogumił". Z upodobaniem sięga po różne gatunki literackie. Jest autorką sagi "Stulecie Winnych", książki non-fiction "Tam, gdzie urodził się Orfeusz", kryminału "Ostatnia chowa klucz", książek przygodowych dla dzieci (cykl "Julek i Maja"), powieści psychologicznych: "Coraz mniej olśnień", "Lady M.", "Lot nisko nad ziemią", cyklu powieściowego "Alicja w krainie czasów", dystopii dla młodzieży "Nowy świat" oraz powieści sensacyjnej "Kości proroka" (Marginesy 2018) i obyczajowej "Matki i córki" (Marginesy 2019). Mieszka z trójką dzieci oraz trzema kotami w Brwinowie. Co sprawia, że neurolog-epileptolog sięga po pióro/zasiada przed klawiaturą komputera i zaczyna pisać? To był właściwie przypadek, ale z takich przypadków składa się moje życie. Odeszłam z Kliniki Neurologii i Epileptologii z powodów rodzinnych. Przeniosłam się do szpitala miejskiego, zaczęłam pracę przy opisywaniu badań wideoEEG i wtedy pojawił się czas, którego wcześniej nie miałam. Zaczęłam wtedy spisywać historie zasłyszane w dzieciństwie. Mierzyć się z dziedzictwem moich bułgarskich krewnych. Chciałam przekazać tę wiedzę moim dzieciom, aby mogły poznać kraj lat dziecinnych matki. "Tam, gdzie urodził się Orfeusz" został wydany drukiem i zdarzyło się tak, że zaproponowano mi napisanie bajki terapeutycznej, a potem napisałam historie na specjalne zamówienie mojego syna, który miał wtedy osiem lat. Po zakończeniu drugiej części przygód "Julka i Mai" miałam już pomysł na powieść dla dorosłych. Wiedziałam, że potrafię i chcę pisać.   W "Uczniach Hippokratesa. Doktorze Bogumile" opisała Pani autentyczne historie z życia lekarzy, którzy przyczynili się do zmiany leczenia i podejścia do pacjenta. Czy któryś z nich jest szczególnie bliski Pani sercu? Każdy z opisanych w "Uczniach Hippokratesa" lekarzy jest mi w jakiś sposób bliski. Zostali oni wybrani nieprzypadkowo. Takich historii mogłabym napisać bardzo wiele. Wybrałam jednak tych, którzy zapłacili najwyższą cenę za chęć zmiany, zburzenia starego porządku i wprowadzenia w skostniały medyczny świat powiewu świeżości. Mam tu na myśli Michaelisa, Semmelweisa oraz Horacego Wellsa. Nie chciałam jednak, aby rozwój medycyny kojarzył się czytelnikowi wyłącznie z tragicznymi historiami. Dlatego opisałam między innymi Roberta Gravesa, wybitnego internistę, twórcę podejścia podmiotowego do pacjenta, mówiącego o pokorze, z którą należy badać pacjentów, stawiać diagnozy i przez całe życie się uczyć. Kiedy czytałam o Gravesie, dowiedziałam się nie tylko o jego oddaniu medycynie, ale też o tym, jak ciekawym był człowiekiem. Znał wiele języków i potrafił naśladować lokalny akcent, zanim zdecydował się poświecić medycynie, studiował sztuki piękne. Miał przed sobą obiecującą karierę artystyczną, ale zdecydował się poświęcić medycynie. « powrót do artykułu
  14. Po raz pierwszy w historii udało się zdobyć klucz szyfrujący, którym Intel zabezpiecza poprawki mikrokodu swoich procesorów. Posiadanie klucza umożliwia odszyfrowanie poprawki do procesora i jej analizę, a co za tym idzie, daje wiedzę o luce, którą poprawka ta łata. W tej chwili trudno jest ocenić rzeczywisty wpływ naszego osiągnięcia na bezpieczeństwo. Tak czy inaczej, po raz pierwszy w historii Intela udało się doprowadzić do sytuacji, gdy strona trzecia może wykonać własny mikrokod w układach tej firmy oraz przeanalizować poprawki dla kości Intela, mówi niezależny badacz Maxim Goryachy. To właśnie on wraz z Dmitrym Sklyarovem i Markiem Ermolovem, którzy pracują w firmie Positive Technolgies, wyekstrahowali klucz szyfrujący z układów Intela. Badacze poinformowali, że można tego dokonać w przypadku każdej kości – Celerona, Pentium i Atoma – opartej na mikroarchitekturze Goldmont. Wszystko zaczęło się trzy lata temu, gdy Goryachy i Ermolov znaleźli krytyczną dziurę Intel SA-00086, dzięki której mogli wykonać własny kod m.in. w Intel Management Engine. Intel opublikował poprawkę do dziury, jednak jako że zawsze można przywrócić wcześniejszą wersję firmware'u, nie istnieje całkowicie skuteczny sposób, by załatać tego typu błąd. Przed pięcioma miesiącami badaczom udało się wykorzystać tę dziurę do dostania się do trybu serwisowego „Red Unlock”, który inżynierowie Intela wykorzystują do debuggowania mikrokodu. Dzięki dostaniu się do Red Unlock napastnicy mogli zidentyfikować specjalny obszar zwany MSROM (microcode sequencer ROM). Wówczas to rozpoczęli trudną i długotrwałą procedurę odwrotnej inżynierii mikrokodu. Po wielu miesiącach analiz zdobyli m.in. klucz kryptograficzny służący do zabezpieczania poprawek. Nie zdobyli jednak kluczy służących do weryfikacji pochodzenia poprawek. Intel wydał oświadczenie, w którym zapewnia, że opisany problem nie stanowi zagrożenia, gdyż klucz używany do uwierzytelniania mikrokodu nie jest zapisany w chipie. Zatem napastnik nie może wgrać własnej poprawki. Faktem jest, że w tej chwili napastnicy nie mogą wykorzystać podobnej metody do przeprowadzenia zdalnego ataku na procesor Intela. Wydaje się jednak, że ataku można by dokonać, mając fizyczny dostęp do atakowanego procesora. Nawet jednak w takim przypadku wgranie własnego złośliwego kodu przyniosłoby niewielkie korzyści, gdyż kod ten nie przetrwałby restartu komputera. Obecnie najbardziej atrakcyjną możliwością wykorzystania opisanego ataku wydaje się hobbistyczne użycie go do wywołania różnego typu zmian w pracy własnego procesora, przeprowadzenie jakiegoś rodzaju jailbreakingu, podobnego do tego, co robiono z urządzeniami Apple'a czy konsolami Sony. Atak może posłużyć też specjalistom ds. bezpieczeństwa, który dzięki niemu po raz pierwszy w historii będą mogli dokładnie przeanalizować, w jaki sposób Intel poprawia błędy w swoim mikrokodzie lub też samodzielnie wyszukiwać takie błędy. « powrót do artykułu
  15. W południowo-wschodniej Szwajcarii odkryto pozostałości rzymskiego budynku, którego rozmiary i metody budowy nie mają odpowiednika w regionie. Budynek, znaleziony w miejscowości Glis w kantonie Valais, miał 9 metrów szerokości i otynkowane ściany. Najnowsze odkrycia wskazują, że wpływy Imperium Rzymskiego w tym rejonie były znacznie silniejsze niż dotychczas uważano. Na podstawie resztek ceramiki pochodzącej z północnej Galii wiek czas powstania budowli oceniono na pomiędzy III a V wiek po Chrystusie. To drugi rzymski budynek o podobnych ścianach znaleziony w regionie. Pierwszym był niewielki budynek świątynny w pobliskiej wsi Gamsen. Najnowszego odkrycia dokonano podczas budowy podziemnego garażu. Na powierzchni 800 metrów kwadratowych odkryto liczne budynki z okresu rzymskiego. Ten budynek ma wyjątkowe rozmiary jak na okres, w którym powstał. Rozciąga się on poza teren zaplanowanych prac archeologicznych, oświadczyły władze kantonu. Obecnie archeolodzy prowadzą prace przy innym budynku o powierzchni ponad 40 metrów kwadratowych. Jego ściany zbudowano z kamieni bez używania zaprawy murarskiej. Odsłaniają też budynki z gliny i drewna oraz piec używany do wypalania wapienia. specjaliści przypuszczają, że budynki stanowiły część niewielkiej osady rolno-rzemieślniczej. Odkrycie to może być częścią zaginionej historii osadnictwa w kantonie Valais, czytamy w oficjalnym oświadczeniu. « powrót do artykułu
  16. W połowie października w Dublinie otwarto nowy sklep. Sklep ten jest jednak wyjątkowy, bo pod wbudowanymi w podłogę panelami ze szkła akrylowego można podziwiać odkrytą w czasie budowy zapadnię z XVIII-w. teatru czy pozostałości XI-w. domu. Projekt jest wspólnym przedsięwzięciem Lidla, Ratusza oraz Irish Archaeological Consultancy (IAC). Dyrektor stanowiska Paul Duffy podkreśla, że mamy do czynienia z wyjątkową średniowieczną budowlą. Myślę, że struktura ta spełniała wiele funkcji: była domem albo dodatkową przestrzenią dla rodziny. Jak tłumaczą archeolodzy, to budowla wykonana przez osiadłych w Irlandii wikingów, którzy założyli Dublin. Wstępne datowanie wskazuje na ok. 1070 r. Najpierw w ziemi wykopano jamę. W konstrukcji wykorzystano lokalny wapień. Była też podłoga z desek. Dom o ścianach plecionkowych pokryto strzechą. Wspaniałe jest to, że to struktura wykorzystywana na co dzień. [...] Ludzie siadali wieczorem przy ogniu, by wykonywać np. drobne prace rzemieślnicze. W pobliżu kas znajduje się kolejny panel ze szkła, pod którym widać schody prowadzące do XVIII-wiecznej zapadni Aungier Street Theatre. Oprócz tego archeolodzy znaleźli dobrze zachowany XIII-wieczny dzban na wino i fundamenty średniowiecznego kościoła św. Piotra, który funkcjonował w tym miejscu od ok. 1050 do ok. 1650 r. W sklepie zainstalowano tablice informacyjne. Na słupach znajdują się też tematyczne malowidła.   « powrót do artykułu
  17. Kolaboracje LIGO i Virgo zaprezentowały dziś nowy katalog GWTC-2 obserwacji fal grawitacyjnych zaobserwowanych od kwietnia do października 2019 r. podczas pierwszej części kampanii obserwacyjnej O3 (O3a). Zbiór zawiera w sumie 39 zdarzeń. Jednocześnie opublikowano nowe prace badawcze, a także obszerne popularne podsumowania ich wyników. Wśród ujętych w nowym katalogu zdarzeń znalazły się zjawiska spójne z trzema typami kolizji: dwóch czarnych dziur (ang. binary black holes, BBH), dwóch gwiazd neutronowych (ang. binary neutron stars, BNS) i układów mieszanych złożonych z gwiazdy neutronowej i czarnej dziury (ang. neutron star-black hole, NSBH). Katalog zawiera m.in. wyjątkowo interesujące zdarzenia (opisywane wcześniej w odrębnych publikacjach) takie jak druga w historii obserwacja koalescencji dwóch gwiazd neutronowych, koalescencja dwóch czarnych dziur o największej w historii dysproporcji mas oraz obserwacja bardzo masywnego układu czarnych dziur o łącznej masie około 150 razy większej od masy Słońca. Dane udostępnione dziś wszystkim zainteresowanym badaczom umożliwią prace nad nimi szerokiemu kręgowi naukowców, a także pasjonatom. Katalog GWTC-2 to rezultat współpracy ponad tysiąca naukowców z całego świata zrzeszonych w konsorcjum LIGO-Virgo, w tym szesnastu z Polski. Dwóch z nich pracuje w Narodowym Centrum Badań Jądrowych (prof. Andrzej Królak i dr Adam Zadrożny). Naukowcy z Narodowego Centrum Badań Jądrowych od 2008 roku biorą udział w pracach konsorcjum LIGO-Virgo, w tym w pracach nad sygnałami pochodzącymi z rotujących gwiazd neutronowych, astronomią wielu nośników (multi-messenger astronomy) oraz nowych metod analizy danych. Narodowe Centrum Badań Jądrowych wnosi wkład w budowę europejskiego detektora fal grawitacyjnych Virgo. Analiza kolejnych danych z drugiej części kampanii obserwacyjnej O3 (O3b) jest obecnie w toku. Jej wyniki jeszcze bardziej rozbudują katalog zaobserwowanych przejściowych sygnałów fal grawitacyjnych. Obecnie detektory LIGO i Virgo są poddawane dodatkowym inżynieryjnym ulepszeniom w celu poprawienia ich czułości w czasie kolejnej, czwartej już kampanii obserwacyjnej (O4). Wykrywanie fal grawitacyjnych stało się obecnie rutynowe, i to zaledwie pięć lat po pierwszej detekcji. Dzięki w sumie 50 zarejestrowanym sygnałom fal grawitacyjnych (11 w opublikowanym wcześniej katalogu GWTC-1 i 39 zebranych obecnie w GWTC-2) następuje znaczący postęp w badaniach: jesteśmy w stanie lepiej poznać populację czarnych dziur i gwiazd neutronowych we Wszechświecie, zwiększa się nasze zrozumienie teorii grawitacji, tj. ogólnej teorii względności, a wkrótce, mając do dyspozycji czulsze detektory, zapewne będzie możliwe wykrycie fal grawitacyjnych pochodzących ze zdarzeń obserwowanych także jako tzw. rozbłyski gamma (pierwszy taki przypadek miał już miejsce w 2017 r.). Tym zagadnieniom poświęcone są artykuły publikowane równolegle z nowym katalogiem. Dane z trzydziestu dziewięciu obserwacji zarejestrowanych podczas pierwszej fazy kampanii obserwacyjnej O3 są umieszczone na serwerze Centrum Otwartych Danych Fal Grawitacyjnych GWOSC (ang. Gravitational Wave Open Science Center) dostępnym poprzez portal https://www.gw-openscience.org/eventapi/html/GWTC-2. Strona GWOSC zawiera kompletną dokumentację i przykłady kodów do analizy danych oraz tutoriale mogące pomóc każdemu zainteresowanemu w odkrywaniu publicznie dostępnych zbiorów danych. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Zespołu ds. COVID-19 przy Prezesie PAN opublikowali swoje stanowisko w sprawie możliwości osiągnięcia w Polsce odporności zbiorowiskowej na wirusa SARS-CoV-2. Dokument opatrzony został wymownym tytułem „O złudnej nadziei, że szybkie osiągnięcie odporności zbiorowiskowej jest atrakcyjnym celem”. Eksperci zauważają, że próg odporności zbiorowiskowej jest póki co szacowany na podstawie teoretycznych obliczeń. Z większości modeli matematycznych wynika, że do wygaszenia epidemii konieczne jest, by od 50 do 70 procent populacji było odpornych na zakażenie. Jednak odsetek ten mógłby być mniejszy, gdyby infekcja szerzyła się głównie przez super-roznosicieli, czyli osoby masowo zakażające innych. W takim przypadku, do wygaszenia epidemii wystarczy, by odpornych było 10–20% populacji. Problem jednak w tym, że dotychczasowe dane wydają się przeczyć, by super-roznosiciele odgrywali dominującą rolę w rozprzestrzenianiu COVID-19. Nie stwierdzono bowiem wystarczająco dużej liczby osób o tak bardzo rozbudowanych kontaktach, by mogły stać się super-roznosicielami. Ponadto wiosną w niektórych regionach Europy, jak Lombardia czy Madryt, COVID-19 przechorowało około 15–20 procent populacji, a mimo to obecnie znowu notuje się wzrost zachorowań, co oznacza, że nie wytworzyła się tam odporność zbiorowiskowa. To zaś wskazuje, że albo odsetek osób odpornych musi być wyższy, niż pokazują modele, albo też osoby, które wiosną przeszły chorobę, już utraciły odporność. Pozostaje więc drugi z progów odporności zbiorowiskowej, czyli około 60%. Innymi słowy, powstaje pytanie, czy należy pozwolić, by epidemia swobodnie się szerzyła po to, by samodzielnie wygasła, gdy zachoruje ok. 60% populacji. Tutaj odpowiedź tkwi w liczbach. Osiągnięcie takiego progu zachorowań oznacza, że w ciągu kilku miesięcy w Polsce musiałoby zachorować około 22 milionów osób. Z już dostępnych polskich danych dot. przebiegu COVID-19 wiemy, że wśród osób poniżej 40. roku życia hospitalizacji przez co najmniej 10 dni wymaga od 0,4 do 4,7 procent zakażonych, zaś w grupie wiekowej powyżej 80. roku życia odsetek ten wzrasta do 6,1–36,4 procent. Warto też wspomnieć o liczbie zgonów. O ile w grupie poniżej 40. roku życia są one sporadyczne, to w grupie 60–80 lat odsetek zgonów stanowi do 2,1%, a w grupie powyżej 80. roku życia jest to do 8% zakażonych. Zatem jeśli pozwolimy wirusowi swobodnie się szerzyć, epidemii nie przeżyje wiele osób starszych. Oczywiście można odseparować osoby powyżej 60. roku życia i pozwolić się szerzyć epidemii wśród osób młodszych. To umożliwiłoby osiągnięcie odporności zbiorowiskowej bez zbyt dużej liczby zgonów. Tutaj jednak pojawia się problem wydajności całego systemu opieki zdrowotnej. W takim przypadku w ciągu kilku miesięcy trzeba by hospitalizować nawet milion osób. Polska służba zdrowia nie jest w stanie sobie z tym poradzić. A jeśli nawet znalazłoby się tyle łóżek w szpitalach, oznaczałoby to, że opieki zdrowotnej nie uzyskają osoby z chorobami przewlekłymi czy wymagające nagłej interwencji. Zatem, aby strategia osiągania odporności zbiorowiskowej miała szanse powodzenia, jak wynika z analiz przeprowadzonych przez badaczy dla Wielkiej Brytanii, należy i tak spowolnić tempo rozwoju epidemii wśród osób młodszych, nakazując dystansowanie, noszenie maseczek i ewentualnie zamykając szkoły, czy miejsca pracy. Jak wynika z tych oszacowań byłby to okres od 7 do 12 miesięcy balansowania pomiędzy zwiększaniem i zmniejszaniem restrykcji. Osoby starsze musiałyby cały ten czas pozostawać w izolacji, nie widywać swych dzieci i wnuków. Co to oznacza? Oznacza to brak opieki medycznej, brak szpitali, brak pomocy w codziennych obowiązkach. Oznacza zamknięcie w domach i kompletną izolację, osób często wykluczonych ze świata komunikatorów cyfrowych. Oznacza bardzo dużą liczbę zgonów z powodu zaniedbań chorób przewlekłych, czy po prostu brak dostępu do leczenia i leków. Empiryczne doświadczenia z innych krajów (Szwecja, Wielka Brytania) wskazują, że odseparowanie dużych grup społecznych jest niemożliwe, czytamy w komunikacie PAN. Nawet jednak, gdyby przyjęto taką strategię, to nie wiadomo, czy by się ona sprawdziła. Uczeni z PAN zauważają, że wciąż nie wiemy, na ile trwała jest nabyta odporność na SARS-CoV-2. Już teraz wiemy, że poziom przeciwciał obniża się z czasem. Wiadomo też, że odporność na inne koronawirusy trwa od kilu miesięcy do 2 lat. Nie można więc wykluczyć, czy osoby, które przeszły COVID-19 mogą zarazić się ponownie. Być może osoby takie będą kolejne zakażenia przechodziły łagodniej. Jest to możliwe. Jednak nie wygasi epidemii. Zdaniem uczonych z PAN, mogą czekać nas kolejne fale zachorowań, które miały miejsce w przypadku innych chorób, zanim nie pojawiły się skuteczne szczepionki. Stanowisko międzynarodowych środowisk naukowych nie pozostawia miejsca na interpretację. W obecnej chwili rozważanie strategii naturalnej odporności środowiskowej, "jest to niebezpieczny błąd logiczny nie poparty dowodami naukowymi". Czemu więc uważamy, że szczepionka zadziała inaczej?, pytają naukowcy. Przy szczepieniu możemy podawać dawki przypominające bez ryzyka dla osoby szczepionej, możemy trenować nasz układ immunologiczny tak aby utrzymał w pamięci wzorzec SARS-CoV-2 przez dłuższy czas, wyjaśniają uczeni. Przewodniczącym zespołu ds. COVID-19 jest prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Jerzy Duszyński. W jego skład wchodzą: prof. Krzysztof Pyrć (UJ), dr Aneta Afelt (UW), prof. Radosław Owczuk (Gdański Uniwersytet Medyczny), dr hab. Anna Ochab-Marcinek (Instytut Chemii Fizycznej PAN), dr hab. Magdalena Rosińska (Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny), prof. Andrzej Rychard (Instytut Filozofii i Socjologii PAN) oraz dr hab Tomasz Smiatacz (Gdański Uniwersytet Medyczny). W pracach zespołu mogą też brać udział zaproszeni eksperci. « powrót do artykułu
  19. AMD poinformował, że kupi firmę Xilinx za 35 miliardów dolarów. Transakcja zostanie przeprowadzona bezgotówkowo, dojdzie do wymiany akcji. W jej ramach obecni akcjonariusze Xilinksa obejmą około 26% akcji nowej firmy, a właścicielami reszty będą obecni akcjonariusze AMD. Za każdą akcję Xilinksa akcjonariusz tej firmy otrzyma około 1,7 akcji AMD. W wyniku transakcji powstanie firma zatrudniająca około 13 000 inżynierów. Koszty jej funkcjonowania będą o około 300 milionów niższe niż obecne koszty funkcjonowania obu przedsiębiorstw osobno. Obecna dyrektor wykonawcza AMD, Lisa Su, zostanie dyrektorem nowej firmy, a obecny dyrektor Xilinksa, Victor Peng, będzie odpowiedzialny za tę część działalności nowego przedsiębiorstwa, które będzie odpowiadało obecnemu zakresowi działalności Xilinksa. Transakcja ma zostać domknięta przed końcem 2021 roku. Xilinx powstał w 1984 roku. Firma specjalizuje się w produkcji układów typu FPGA (field-programmable gate arrays), które mogą być rekonfigurowane w zależności od potrzeb. Tego typu kości są bardzo popularne np. w sprzęcie telekomunikacyjnym. AMD ma nadzieję, że przejmując Xilinksa zwiększy swoje udziały na rynku motoryzacyjnym czy sieci 5G. Chce też wzmocnić swoją pozycję względem Intela na rynku układów dla centrów bazodanowych. W ostatnich latach AMD udało się wykorzystać niepowodzenia finansowe i technologiczne Intela do objęcia wiodącej roli w wielu kluczowych segmentach rynku półprzewodników. Teraz rzuca większemu rywalowi wyzwanie na polu centrów bazodanowych. Intel nadal notuje serię niepowodzeń. W lipcu firma ogłosiła, że o kolejne 6 miesięcy opóźni debiut układów scalonych wykonanych w technologii 7 nanometrów. W ubiegłym tygodniu intel poinformował, że w poprzednim kwartale jego zyski spadły o 29%. Informacja taka pociągnęła za sobą ponad 10-procentowy spadek cen akcji Intela. Tymczasem zysk AMD za ostatni kwartał zwiększył się o 148%. « powrót do artykułu
  20. Splątanie kwantowe to fascynujące zjawisko leżące u podstaw tworzonych właśnie systemów do kwantowej komunikacji, kwantowych obliczeń czy kwantowych czujników środowiskowych. Stan splątany dwóch cząstek oznacza, że mierząc jedną z cząstek możemy poznać właściwości drugiej, mimo że są one od siebie znacznie oddalone i nie ma między nimi kontaktu. Naukowcy z Uniwersytetu w Kopenhadze splątali właśnie mechaniczny oscylator ze spinem grupy atomów. Ich osiągnięcie kładzie podwaliny pod osiągnięcie stanu splątanego odmiennych systemów, co z kolei może posłużyć m.in. do budowy komputerów kwantowych. Przed około dekadą zaproponowaliśmy teoretyczny sposób na splątanie mechanicznego oscylatora z oscylatorem spinowym za pomocą fotonów. Wykorzystaliśmy przy tym zasadę, która została później nazwana „wolnymi podprzestrzeniami mechaniki kwantowej” lub „trajektoriami bez kwantowych nieoznaczoności". W naszym najnowszym artykule donosimy o eksperymentalnym zaimplementowaniu naszej teorii, mówi profesor Eugene S. Polzik, który stał na czele grupy badawczej. W celu uzyskania splątania pomiędzy systemem mechanicznym a spinowym Polzik i jego zespół wykorzystali fakt, że w stanie wzbudzonym dochodzi do redukcji energii spinowego oscylatora, co można postrzegać jako posiadanie przezeń jako posiadanie „ujemnej masy”. Splątanie pomiędzy systemem mechanicznym a spinowym uzyskujemy poprzez wysłanie światła pomiędzy oboma systemami: mechanicznym oscylatorem o masie dodatniej i spinowym oscylatorem o efektywnej masie ujemnej. Wykonanie pomiaru tego światła wprowadza oba systemy w stan splątany. Kolejne powtarzalne pomiary potwierdzają splątanie pokazując, że kwantowe fluktuacje w obu systemach są silnie ze sobą skorelowane, mówi Polzik. Eksperyment może też wskazywać, iż możliwe jest poradzenie sobie z zasadą nieoznaczoności Heisenberga. Jak mówi profesor Polzik, wykorzystanie „masy ujemnej” może bowiem pozwolić na osiągnięcie nieograniczonej dokładności pomiaru. Zespół Polzika przygotowuje teraz eksperyment, którego celem będzie wykazanie potencjalnej przydatności opisanych powyżej badań do udoskonalenia wykrywaczy fal grawitacyjnych LIGO i VIRGO. Szczegóły badań zostały opublikowane w artykule Entanglement between distant macroscopic mechanical and spin systems « powrót do artykułu
  21. Na północnym krańcu Wielkiej Rafy Koralowej, w okolicach półwyspu York, odkryto nową odłączoną rafę koralową (ang. detached reef) o wysokości ponad 500 m. Odkrycia dokonali naukowcy znajdujący się na pokładzie statku badawczego Falkor Schmidt Ocean Institute, którzy prowadzą eksplorację oceanu wokół Australii. Mianem odłączonej rafy określa się rafę, która jest umocowana do dna morskiego, ale nie stanowi fragmentu głównej części Wielkiej Rafy Koralowej. Rafę odkryto 80 kilometrów na wschód od Przylądka Grenville, który znajduje się około 150 kilometrów na południe od wierzchołka Przylądka York, na wschodnim wybrzeżu Queensland. Rafę znaleziono 20 października, gdy naukowcy pracujący pod kierownictwem doktora Robina Beamana z Uniwersytetu Jamesa Cooka przeprowadzali mapowanie dna morskiego północnej Wielkiej Rafy. Dwudziestego piątego października zbadaniem rafy zajął się robot SuBastian. Przebieg zanurzenia można było zobaczyć w streamingu na żywo. Podstawa rafy ma 1,5 km szerokości. Struktura wznosi się na wysokość 500 m (najpłycej położony obszar znajduje się zaledwie 40 m pod powierzchnią wody). Nowo odkryta rafa dołącza do grona 7 innych wysokich odłączonych raf w rejonie. Jesteśmy zaskoczeni i uradowani naszym znaleziskiem – podkreśla dr Beaman. Najstarsza część nowo odkrytej rafy liczy sobie 20 milionów lat. Na szczycie posiada ona bogaty ekosystem. Wydaje się, że najbogatszy ze wszystkich okolicznych odłączonych raf. Gdy dotarliśmy do jej szczytu – a jego wymiary to zaledwie 300 na 50 metrów – znaleźliśmy tam liczne ryby, w tym zdrową populację rekinów – mówi doktor Beaman. Uczony wyjaśnia, że odłączone rafy koralowe są podobne do izolowanych szczytów górskich. Pomiędzy takimi rafami a najbliższym zbiorowiskiem koralowców znajdują się duże obszary głębokich wód, przez co potencjalnie mogą na nich wyewoluować unikatowe gatunki. Naukowcy już mówią, że prawdopodobnie takie gatunki zauważyli na nowej rafie. Potwierdzenie tego spostrzeżenia będzie jednak wymagało kolejnych badań. Badacze zauważyli, że w strefie fotycznej (rozciągającej się na głębokość do ok. 200 metrów) dochodzi do budowania rafy. Habitat raf mezofotyczych – czyli leżących na głębokościach ponad 30 metrów – jest prawdopodobnie tak samo rozpowszechniony, jak habitat raf z mniejszych głębokości. Wciąż trwa mapowanie takich raf – mówi profesor Terry Hughes z Uniwersytetu Jamesa Cooka. Odkrycie nowej rafy to kolejne ważne tegoroczne osiągnięcie Schmidt Ocean Institute. Przypomnijmy, że w kwietniu naukowcy donieśli np. o wielkiej kolonii rurkopławów. Specjaliści oceniali wtedy, że zewnętrzny pierścień grupy rurkopławów ma obwód około 47 metrów. Znalezienie rafy o wysokości 0,5 km w okolicy półwyspu York pokazuje, jak tajemniczy jest świat tuż za linią brzegową. Dane z mapowania i zdjęcia można będzie wykorzystać do [...] zrozumienia roli spełnianej przez nową rafę w Great Barrier Reef World Heritage Area – dodaje dr Jyotika Virmani, dyrektorka wykonawcza Schmidt Ocean Institute. Rejs The Northern depths of the Great Barrier Reef potrwa do 17 listopada. Utworzone dzięki niemu mapy będą dostępne na platformie AusSeabed.     « powrót do artykułu
  22. Na obszarze Wielkopolski istnieje ponad 2150 starych, nieczynnych cmentarzy, które są obecnie niepielęgnowane i zapomniane. Cmentarze takie bywają różnie zlokalizowane - niektóre ukryte są w lasach, inne rozrzucone wśród pól uprawnych czy usytuowane w mniejszych lub większych miejscowościach lub na ich obrzeżach. Jeśli brakuje substancji nagrobnej na starych cmentarzach, szczegółowa inwentaryzacja botaniczna pozwala z bardzo wysokim prawdopodobieństwem zidentyfikować miejsca pochówku, ponieważ istnieją pewne gatunki roślin, tzw. fitoindykatory, które są swoistymi wskaźnikami obszarów grzebalnych. Od wielu lat w Katedrze Botaniki na Wydziale Rolnictwa, Ogrodnictwa i Bioinżynierii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu prowadzone są badania tego typu obiektów. Pomimo iż badania w ostatnich latach prowadzone są w całej Polsce, najlepiej przebadanym obszarem jest Wielkopolska. Śmiało można powiedzieć, że zgromadzony materiał botaniczny (ze wszystkich znanych cmentarzy Wielkopolski) należy z całą pewnością do najbogatszych w skali kraju, a może i Europy. Wiele roślin sadzonych na cmentarzach Wielkopolski miało znaczenie symboliczne lub było otoczonych czcią. Sadzone prawie na każdym cmentarzu barwinek pospolity (Vinca minor) i bluszcz pospolity (Hedera helix) symbolizowały nieśmiertelność i raj, a także przyjaźń i wierność. Do najczęstszych gatunków inwentaryzowanych na cmentarzach należy również lilak pospolity (Syringa vulgaris), który miał chronić przed przenikaniem złych duchów. Kolczaste drzewa i krzewy, takie jak robinia akacjowa (Robinia pseudoacacia) czy karagana syberyjska (Caragana arborescens), stanowiły, według dawnych przesądów, zaporę przed duchami. Niektórymi ciernistymi roślinami, na przykład jeżynami (Rubus sp.), śliwą tarniną (Prunus spinosa) czy głogami (Crateagus sp.), otaczano jedynie groby samobójców. Rodzaj jeżyna należy do najbogatszych w gatunki na badanych cmentarzach – jest reprezentowany przez 36 gatunków. Jest to duża liczba, jeśli porówna się z całą Polską, w której stwierdzono 90 gatunków. Jeżyny pozyskiwano z pobliskich lasów i sadzono na tych wybranych grobach. Podobnie gatunki z rodzaju róża (Rosa sp.) były sadzone stosunkowo często (35 gatunków) – ich symbolika jest wieloraka. Ogólnie róża jest kojarzona z symbolem Marii i krwi Chrystusa. Wiąże się z przemijaniem, miłością i śmiercią. Róża jako krzew kolczasty ma znaczenie podobne jak inne cierniste rośliny, czyli odstrasza zmarłych od świata żywych. Białe kwiaty róży mają znaczenie jako zwiastun śmierci i jednocześnie znak dziewiczej czystości. Natomiast czerwone kwiaty oznaczają krew Chrystusa. Spośród sadzonych gatunków róż najczęściej występuje na starych cmentarzach róża francuska (Rosa gallica), róża girlandowa (Rosa majalis), róża frankfurcka (Rosa ×francofourtana) i róża damasceńska (Rosa ×damascena). Dr Aneta Czarna i dr hab. Wojciech Antkowiak z Katedry Botaniki Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu we współpracy z Profesorem Jerzym Zielińskim z Instytutu Dendrologii PAN w Kórniku utworzyli kolekcję najciekawszych gatunków róż w ogrodzie Katedry Botaniki przy budynkach Collegium Cieszkowskich; składa się ona z 83 okazów, a taksonów jest 25. Współcześnie coraz częściej dokonuje się odnowy starych, nieczynnych cmentarzy w Polsce. W Wielkopolsce takimi pracami zajmuje się Stowarzyszenie Rewitalizacji Zabytkowych Cmentarzy Koimeterion, które przed rozpoczęciem prac korzysta z wiedzy konserwatorskiej i botanicznej. « powrót do artykułu
  23. Australijscy teoretycy kwantowi wykazali, że możliwe jest przełamanie obowiązującej od 60 lat bariery ograniczającej koherencję światła laserowego. Koherencja, czyli spójność wiązki światła, może być w przypadku laserów opisana jako liczba fotonów wyemitowanych jeden po drugim w tej samej fazie. To element decydujący o przydatności lasera do różnych zastosowań. Obowiązujące poglądy na temat spójności światła laserowego zostały nakreślone w roku 1958 przez amerykańskich fizyków, Arthura Schawlowa i Charlesa Townesa. Obaj otrzymali zresztą Nagrodę Nobla za swoje prace nad laserami. Teoretycznie wykazali, ze koherencja wiązki lasera nie może być większa niż kwadrat liczby fotonów obecnych w laserze, mówi profesor Howard Wiseman z Griffith University. Stał on na czele grupy naukowej złożonej z Griffith University i Macquarie University. Poczynili jednak pewne założenia odnośnie ilości energii dostarczanej do lasera oraz sposobu, w jaki jest ona uwalniana, by uformować wiązkę. Ich założenia miały wówczas sens i wciąż są prawdziwe w odniesieniu do większości laserów. Jednak mechanika kwantowa nie potrzebuje takich założeń, dodaje Wiseman. W naszym artykule wykazaliśmy, że prawdziwa granica koherencji, nakładana przez mechanikę kwantową, to czwarta potęga liczby fotonów przechowywanych w laserze, dodaje profesor Dominic Berry. Naukowcy zapewniają, że taką koherencję można osiągnąć w praktyce. Przeprowadzili bowiem symulację numeryczną i stworzyli oparty na mechanice kwantowej model lasera, który może osiągnąć ten nowy teoretyczny poziom spójności wiązki. Wiązka taka, poza spójnością, jest identyczna z wiązką konwencjonalnego lasera. Trzeba będzie poczekać na pojawienie się takich laserów. Udowodniliśmy jednak, że używając nadprzewodników można będzie zbudować taki laser, którego granice będą wyznaczane przez zasady mechaniki kwantowej. Obecnie ta sama technologia jest wykorzystywana do budowy komputerów kwantowych. Nasz laser może właśnie w nich znaleźć zastosowanie, mówi doktorant Travis Baker. Profesor Wiseman dodaje zaś, że prace jego zespołu każą postawić interesujące pytanie o możliwość skonstruowania bardziej energooszczędnych laserów. To przyniosłoby duże korzyści. Mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli zbadać tę kwestię. « powrót do artykułu
  24. Rozpoczyna się rozruch najbardziej czułego wykrywacza ciemnej materii LUX-ZEPLIN. W ubiegłym miesiącu amerykański Departament Energii oficjalnie uznał, że budowa instalacji została ukończona. Teraz pozostaje ją uruchomić i rozpocząć eksperymenty. LUX-ZEPLIN (LZ) wykorzysta 10 ton ciekłego ksenonu do poszukiwania sygnałów pochodzących ze słabo oddziałujących masywnych cząstek (WIMP). WIMP to hipotetyczne – ich istnienia nie udowodniono – cząstki tworzące ciemną materię. LZ ma wykrywać obecność WIMP poprzez rejestrowanie rozbłysków światła, jakie mają się pojawiać, gdy WIMP wejdzie w interakcję z atomem ksenonu. Kończymy odbiór LZ. Jesteśmy obecnie w fazie testów. W przyszłym roku chcemy uzyskać pierwsze dane z LZ, mówi Simon Fiorucci, fizyk z Lawrence Berkeley National Laboratory, który jest menedżerem ds. operacyjnych LZ. LUX-ZEPLIN to następca opisywanego przez nas urządzenia LUX (Large Underground Xenon). LUX zakończył poszukiwania ciemnej materii w 2016 roku, a w roku 2017 rozpoczęto budowę LUX-ZEPLIN. Urządzenie umieszczono w tym samym miejscu, w którym znajdował się LUX, czyli w znajdującym się 1,5 kilometra pod ziemią Sanford Underground Research Facility w Południowej Dakocie. LUX nie znalazł ciemnej materii. Jednak naukowcy się nie poddają, stąd pomysł na LUX-ZEPLIN. Nowe urządzenie jest 100-krotnie bardziej czułe od LUX, między innymi dlatego, że używa 10 ton ksenonu. W LUX wykorzystywano 300 kg ksenonu. Ponadto rozbłyski, do jakich ma dochodzić przy zderzeniu WIMP z jądrami ksenonu będą rejestrowane przez 500 czujników. To 4-krotnie więcej niż w LUX. W pracach nad LZ brali udział specjaliści ze SLAC National Accelerator Laboratory, których zadaniem było usunięcie kryptonu z ksenonu. Jego śladowe ilości pozostają bowiem po standardowych procedurach oczyszczających. Za budowę systemu oczyszczającego i schładzającego ksenon byli z kolei odpowiedzialni eksperci z Fermilab, których zadaniem było też stworzenie narzędzi do analizy danych. Z kolei wspomniane czujniki to wspólne dzieło uczonych ze SLAC i Berkeley lab. W budowie LZ brali też udział eksperci spoza Stanów Zjedoczonych. Brytyjczycy i Włosi zbudowali pojemnik na ksenon. Powstał on z ultra czystego tytanu, co pozwoliło na dalszą redukcję szumów tła. To jednak nie jedyna osłona przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych. Tytanowy pojemnik z 10 tonami ksenonu znajduje się w drugim, większym pojemniku. To zbiornik osłonowy wypełniony scyntylatorem, którego zadaniem jest dodatkowa osłona przed promieniowaniem. « powrót do artykułu
  25. Supermasywna czarna dziura w centrum Drogi Mlecznej – Sagittarius A* – obraca się wolniej niż się spodziewano. Jej obrót jest wolniejszy, a prawdopodobnie znacznie wolniejszy, niż 10% prędkości światła. To niezwykle powoli jak na obracającą się czarną o masie 4,15 miliona razy większej od masy Słońca. Prędkość obrotowa czarnej dziury jest ważna z dwóch powodów. Po pierwsze horyzont zdarzeń czarnej dziury, czyli miejsce spoza którego nic nie może się wydostać, jest coraz większy i większy w miarę, jak czarna dziura pochłania coraz więcej materii. Jednak im szybciej dziura się obraca, tym bardziej kurczy się jej horyzont zdarzeń. To zaś powoduje, że szybko obracające się czarne dziury mają mniejszy horyzont zdarzeń niż wolno obracające się czarne dziury o tej samej masie. Po drugie, tempo obrotu czarnej dziury odgrywa rolę w pojawianiu się dżetów z obu stron czarnej dziury. Większość galaktyk podobnych do Drogi Mlecznej posiada supermasywne czarna dziury, a wielu z nich towarzyszą potężne dżety. Jednak Droga Mleczna nie posiada dżetów. Już samo to sugeruje, że SgrA* nie obraca się zbyt szybko. Specjaliści sądzą bowiem, że dżet to materia z dysku akrecyjnego, która znajduje się zaraz poza horyzontem zdarzeń i która została przyspieszona w wyniku szybkiego obrotu czarnej dziury. Brak dżetu może sugerować, że albo takiej materii w dysku akrecyjnym SgrA* jest bardzo mało, albo dziura obraca się wolno, albo też mają miejsce obie te sytuacje. Autorzy najnowszych badań postanowili zmierzyć obrót Sagittariusa A*. Wykorzystali w tym celu gwiazdy znajdujące się w bezpośrednim otoczeniu czarnej dziury. Stwierdzili, że wszystkie te gwiazdy znajdują się na dwóch płaszczyznach. Gdyby narysować ich orbity i przyjrzeć im się z boku, okaże się, że tworzą one kształt X. Z obliczeń wynika, że gdyby SgrA* obracała się szybciej niż 10% prędkości światła, to gwiazdy te zostałyby wyrzucone z takich orbit. Orbity te są najprawdopodobniej równie stare co same gwiazdy. Powstały one w momencie narodzin tych gwiazd. Gdyby czarna dziura wirowała bardzo szybko, już byśmy takich orbit nie obserwowali. Wszystko, co w przestrzeni kosmicznej obraca się bardzo szybko wywiera wpływ na obiektu znajdujące się na orbitach. Z czasem oddziaływanie takiego szybko obracającego się obiektu powoduje, że orbity mniejszych obiektów wokół niego coraz bardziej do płaszczyzny obrotu masywnego obiektu. Jeśli zaś masywny obiekt obraca się powoli, słabiej oddziałuje na obiekty na jego orbitach, dzięki czemu mogą one utrzymać swoje pierwotne orbity. Więcej na temat badań można przeczytać na łamach Astrophysical Journal Letters. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...