-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Archeolodzy z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego odkryli na indonezyjskiej wyspie Alor pochówek dziecka sprzed ok. 8 tys. lat. Ze szkieletu usunięto kości długie kończyn. Na policzki i czoło dziecka położono ochrę. Pod głowę podłożono pomalowany ochrą kamień - opowiada dr Sofia Samper Carro. Kości ramion i nóg zostały usunięte przed pochówkiem i pogrzebane gdzie indziej. Brak kości długich to praktyka udokumentowana w przypadku kilku innych pochówków z podobnego okresu z Jawy, Borneo i Flores, ale to pierwsza sytuacja, gdy coś takiego stwierdzono w pochówku dziecka. Nie wiemy, dlaczego praktykowano usuwanie kości długich, ale być może ma to coś wspólnego z systemem wierzeń [...]. Archeolodzy nie wiedzą, jakiej płci było dziecko. Analiza zębów i szkieletu sugeruje, że dziecko zmarło w wieku 4-8 lat. Badania stomatologiczne wskazują, że dziecko było nieco starsze (6-8-letnie), mały szkielet wskazuje zaś na 4-5-latka. To sugeruje, że wzrost dziecka mógł być ograniczony przez czynniki genetyczne bądź środowiskowe. Chcemy przeprowadzić badania paleozdrowotne, by ustalić, czy mniejszy szkielet wiąże się z dietą, środowiskiem albo genetyczną izolacją na wyspie. Moje wcześniejsze badania z Alor pokazały, że czaszki dorosłych również były małe. Dieta tych myśliwych-zbieraczy była głównie morska, a istnieją dowody, że wysycenie białkiem z jednego źródła dietetycznego może wywoływać objawy niedożywienia, co wpływa na wzrost. Ludzie ci mogli jednak spożywać [pokarmy] z zasobów lądowych, np. bulwy. Samper Carro dodaje, że pochówki dzieci są bardzo rzadkie, a ten kompletny pochówek jest jedynym pochodzącym z tego okresu [wczesnego środkowego holecenu]. Porównując pochówki dorosłych z tego samego okresu z tym pochówkiem dziecięcym w ramach przyszłego projektu, mamy nadzieję odtworzyć chronologię i ogólną wizję praktyk pogrzebowych w regionie Walacea 12-7 tys. lat temu (na razie niewiele o tym wiadomo). Ze szczegółami odkrycia można się zapoznać na łamach pisma Quaternary International. « powrót do artykułu
-
- Alor
- pochówek dziecka
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Polska uczona ma pomysł, jak zahamować ostrą niewydolność wątroby
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Zatrucie grzybami czy przedawkowanie paracetamolu prowadzić może do ostrej niewydolności wątroby, w której ratunkiem jest przeszczep. Badania prowadzone przez Polkę w Izraelu pokazują jednak, że rozwój takiej ostrej niewydolności niepotrzebnie może być napędzany przez układ odpornościowy gospodarza i jego bakterie jelitowe. A tę reakcję być może da się zahamować. Ostra niewydolność wątroby ma gwałtowny przebieg. W jej wyniku hepatocyty – komórki wchodzące w skład wątroby – przestają działać i rozpadają się. W ogromnej części przypadków właściwie jedynym ratunkiem jest tu przeszczep wątroby. Badacze z Izraela pokazują jednak pomysł na nowy lek przeciw tej chorobie. Spowalniałby on gwałtowną reakcję organizmu na zatrucie. A przez to zwiększał szanse chorego na przeżycie. Lub wydłużał czas oczekiwania na przeszczep. Wyniki prac, których pierwszą autorką jest dr Aleksandra Kołodziejczyk z Izraelskiego Weizmann Institute, ukazały się w Nature Medicine. Badania na zwierzętach są obiecujące. Specyfik nie był jednak jeszcze testowany na ludziach. Zadaniem wątroby jest m.in. unieszkodliwianie toksyn. W razie zatrucia to właśnie ten organ jest więc szczególnie narażony na zniszczenie. Aleksandra Kołodziejczyk w rozmowie z PAP tłumaczy, że w USA, gdzie wiele osób nie ma dostępu do opieki zdrowotnej, najczęstszą przyczyną ostrej niewydolności wątroby jest przedawkowanie paracetamolu. Paracetamol dość łatwo przedawkować, ludzie chcąc uniknąć kosztownych zabiegów stosują zbyt duże ilości środków przeciwbólowych. Często nieświadomie łącząc ze sobą produkty zawierające paracetamol. To zaś prowadzić może do przedawkowania. W Niemczech z kolei częstą przyczyną rozwoju ostrej niewydolności wątroby wśród imigranckich dziewczyn są próby samobójcze z wykorzystaniem paracetamolu – najłatwiej dostępnego leku – m.in. u kobiet pod presją małżeństwa aranżowanego. W krajach rozwijających się do powstania choroby prowadzą często wirusy. A w Polsce jedna z częstszych przyczyn tej choroby jest zatrucie grzybami – m.in. muchomorem sromotnikowym. Ostra niewydolność wątroby rozwija się w dwóch etapach. Pierwszy etap to zniszczenie komórek wątroby wywoływane przez czynnik zewnętrzny. A drugi etap to stan zapalny, wywoływany przez komórki gospodarza. A to zapalenie niestety jest nadmierne i dodatkowo niszczy wątrobę i pogarsza stan pacjenta – mówi dr Kołodziejczyk. W ramach swoich badań dr Kołodziejczyk odkryła, że do pogorszenia tego stanu zapalnego przyczyniać się mogą dodatkowo mikrobiom gospodarza, a więc bakterie, które zamieszkują chociażby układ pokarmowy. Naukowcy – w badaniach na myszach – pokazali, jak zablokować ten dysfunkcyjny sygnał potęgujący odpowiedź organizmu na zagrożenie. W ramach badań naukowcy sekwencjonowali RNA w pojedynczych komórkach. Zrobiliśmy eksperyment na myszach - sprawdziliśmy, jak zachowują się poszczególne komórki ich wątroby przy niewydolności – mówi Polka. I tłumaczy, że wątroba składa się z komórek, które pełnią różne funkcje – to nie tylko hepatocyty, ale i choćby komórki związane z układem odpornościowym czy komórki śródbłonka. Odkryliśmy, że jest czynnik transkrypcyjny – MYC powstający w trzech rodzajach komórek. On powoduje duży stan zapalny – mówi. Dodaje, że za jego pośrednictwem przekazywane są poprzez tzw. receptory TLR informacje o zniszczonych hepatocytach, ale i – jednocześnie – o związkach pochodzących z bakterii, mikrobiomu w organizmie. Sygnały z zniszczonych hepatocytów i mikrobiomu dodają się więc do siebie, a przez to powstaje ostrzejszy stan zapalny. Naukowcy postanowili zablokować ten sygnał wzywający organizm do tworzenia zapalenia – podawali myszom inhibitor MYC, a więc związek, który niejako „wygłuszał” tam nawoływanie, by tworzyć stan zapalny. Kiedy podawaliśmy myszom inhibitor czynnika transkrypcyjnego MYC, przeżywalność wzrastała. Mamy więc nadzieję, że to może się okazać potencjalnym sposobem leczenia ostrej niewydolności wątroby – mówi. Zaznacza, że sposób ten hamuje tylko przebieg drugiego etapu choroby. Nie zapobiega więc całkowicie niewydolności wątroby. Być może jednak sprawi, że choroba będzie miała lżejszy przebieg. Albo chociaż wydłuży czas oczekiwania pacjentów na przeszczep. Aby to jednak potwierdzić, czy podobny efekt będzie występował u ludzi, trzeba wielu lat badań. « powrót do artykułu-
- ostra niewydolność wątroby
- zatrucie grzybami
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Organizmy dzieci i dorosłych wytwarzają różne rodzaje i ilości przeciwciał w reakcji na infekcję SARS-CoV-2, donoszą naukowcy z Columbia University. Różnica w przeciwciałach wskazuje, że zarówno sama infekcja jak i reakcja układu odpornościowego dzieci przebiega odmiennie niż u dorosłych, a organizmy większości dzieci z łatwością pozbywają się koronawirusa. U dzieci infekcja trwa znacznie krócej, a wirus prawdopodobnie nie rozprzestrzenia się tak bardzo, jak u dorosłych. Organizmy dzieci mogą pozbywać się wirusa bardziej efektywnie i mogą nie potrzebować tak silnej odpowiedzi przeciwciał, jak dorośli, mówi profesor Matteo Porotto w Wydziału Pediatrii. Jedną z najbardziej uderzających cech obecnej pandemii jest fakt, że dzieci radzą sobie z zachorowaniem znacznie lepiej. To nowa sytuacja dla każdego. Ale dzieci są szczególnie dobrze przystosowane do zetknięcia się z patogenami, które napotykają po raz pierwszy. Ich układ odpornościowy jest specjalnie przystosowany do takich sytuacji. Dzieci mają bardzo dużo dziewiczych limfocytów T, które potrafią rozpoznawać wszelkie typy patogenów. Tymczasem układ odpornościowy dorosłych w dużej mierze polega na swojej pamięci patogenów, z którymi już się zetknął. Nasze organizmy nie są w stanie reagować na patogeny tak dobrze, jak organizmy dzieci, wyjaśnia immunolog profesor Donna Farber z Wydziału Chirurgii Columbia University. W najnowszych badaniach wykorzystano dane pochodzące od 47 dzieci. Szesnaścioro z nich było leczonych na Columbia University z powodu wieloukładowego zespołu zapalnego u dzieci (MIS-C), który może pojawić się w kilka tygodni po infekcji koronawirusem. Pozostałych 31 dzieci zgłosiło się na leczenie z innych powodów i podczas przyjęcia wykryto u nich SARS-CoV-2. U połowy z tych 31 dzieci nie wystąpiły żadne objawy COVID-19. Wyniki dzieci porównano z wynikami 32 dorosłych, z których część przechodziła infekcję koronawirusem w sposób na tyle poważny, że konieczne było przyjęcie ich do szpitala, a u części objawy były na tyle łagodne, że mogli pozostać w domach. Okazało się, że u obu grup dzieci – tych leczonych z powodu MIS-C i tych, u których MIS-C nie występowało – pojawił się ten sam profil przeciwciał. Inaczej było u dorosłych, gdzie widoczne były różnice w zależności od przebiegu choroby. W porównaniu z dorosłymi u dzieci występowało mniej przeciwciał przeciwko białku szczytowemu (białko S), które jest używane przez wirusa do przyczepiania się do komórek gospodarza. U dzieci zauważono też najmniej przeciwciał neutralizujących, podczas gdy u dorosłych, nawet tych w wieku 20 lat, organizm produkował dużo takich przeciwciał. Najwięcej przeciwciał neutralizujących występowało u najbardziej chorych dorosłych. Profesor Farber mówi, że może wydawać się sprzeczne z intuicją, iż u najbardziej chorych występuje najwięcej przeciwciał neutralizujących, jednak prawdopodobnie jest to wskaźnikiem dłuższego czasu obecności wirusa w organizmie. Istnieje związek pomiędzy siłą odpowiedzi immunologicznej a siłą infekcji. im bardziej poważna infekcja, tym silniejsza reakcja układu odpornościowego, gdyż potrzebujemy więcej komórek i silniejszej odpowiedzi, by poradzić sobie z większą liczbą pagotenów. W przeciwieństwie do dorosłych organizmy dzieci wytwarzały też bardzo mało przeciwciał przeciwko białku wirusa, które jest widoczne dla układu odpornościowego dopiero po tym, jak wirus zainfekuje komórkę. To wskazuje, że u dzieci wirus nie rozprzestrzenia się zbytnio i nie zabija zbyt wielu komórek. Jako, że organizmy dzieci szybko pozbywają się wirusa, nie występuje u nich infekcja na szeroką skalę i nie potrzebują silnej reakcji układu odpornościowego, dodaje Porotto. To zaś może sugerować, że zainfekowane dzieci – w porównaniu z zainfekowanymi dorosłymi – z mniejszym prawdopodobieństwem mogą zarazić innych. Badania, które ukazały się w innych krajach sugerują, że młodsze dzieci w wieku szkolnym nie są głównym źródłem zakażeń. Nasze dane są zgodne z tymi spostrzeżeniami, stwierdza Farber. Naukowcy zastrzegają jednak, że nie badali ilości wirusa u zainfekowanych dzieci. Naukowcy mówią, że ich spostrzeżenia nie oznaczają, że dzieci będą słabiej reagowały na szczepionkę. Rozwijane obecnie szczepionki nie naśladują bowiem naturalnej drogi infekcji SARS-CoV-2. Mimo tego, że u dzieci w reakcji na infekcję SARS-CoV-2 nie występują przeciwciała neutralizujące, szczepionki projektowane są tak, by wytworzyć odpowiedź immunologiczną w sytuacji braku infekcji. Dzieci generalnie dobrze reagują na szczepionki i myślę, że po zaszczepieniu w ich organizmach pojawią się przeciwciała neutralizujące i prawdopodobnie będą lepiej chronione niż dorośli, mówi Farber. Uczona dodaje, że konieczne jest zwiększenie liczby dzieci biorących udział w badaniach klinicznych szczepionek na SARS-CoV-2, bo tylko w ten sposób będziemy mogli zrozumieć, na ile szczepionki takie skutecznie chronią najmłodszych. Teraz naukowcy z Columbia University skupiają się na badaniu różnic pomiędzy reakcjami limfocytów T dzieci i dorosłych na obecność koronawiusa. Szczególnie interesują ich limfocyty T obecne w płucach, gdyż już wcześniejsze badania tej samej grupy naukowej wykazały, że odgrywają one większą rolę w walce z infekcją płuc niż limfocyty T, które wędrują po organizmie i trafiają również do płuc. Uczeni wciąż nie są pewni, dlaczego organizmy dzieci lepiej sobie radzą z SARS-CoV-2. Być może u dzieci pojawia się silniejsza nieswoista odpowiedź odpornościowa, w ramach której do działania przystępuje interferon i makrofagi, atakujące wszystkie komórki zainfekowane przez patogen. Wcześniejsze badania sugerują bowiem, że u dorosłych zainfekowanych nowym koronawirusem odpowiedź nieswoista może być opóźniona. Jeśli nieswoista odpowiedź odpornościowa jest naprawdę silna, w płucach pozostaje mniej wirusa i przeciwciała oraz limfocyty T pojawiające się w ramach odpowiedzi odpornościowej swoistej mają mniej do roboty, stwierdza Farber. Nie można też wykluczyć, że wirus ma mniejszą zdolność do infekowania komórek dzieci, być może dlatego, że na powierzchni tych komórek dochodzi do mniejszej ekspresji protein potrzebnych wirusowi do rozpoczęcia infekcji. Uczeni z Columbia testują właśnie te hipotezy, badając komórki dzieci w porównaniu z komórkami dorosłych. Interakcja pomiędzy wirusem a gospodarzem to przyczyna, dla której obserwujemy tak duże różnice w reakcji na obecność wirusa. Jednak wciąż zbyt mało wiemy o tym wirusie, by jednoznacznie stwierdzić, dlaczego u niektórych choroba przebiega łagodnie, a u innych ma poważny przebieg, przyznaje Porotto. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature w artykule Distinct antibody responses to SARS-CoV-2 in children and adults across the COVID-19 clinical spectrum. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
Po 8-miesięcznym milczeniu NASA ponownie skontaktowała się ze znajdującą się na krawędziach Układu Słonecznego sondą Voyager 2. Brak kontaktu spowodowały był remontem i rozbudową anteny, która służy do komunikacji z Voyagerem. Prace na 70-metrowej antenie trwały od połowy marca. W końcu 29 października wysłano serię komend, a Voyager 2 potwierdził ich otrzymanie i wykonał je bez najmniejszego problemu. Komendy były testem Deep Space Station 43, jedynej anteny, która służy do komunikacji z Voyagerem 2. Urządzenie znajduje się w Australii i jest częścią Deep Space Network. To należąca do NASA sieć anten do komunikacji radiowej z pojazdami znajdującymi się poza orbitą Księżyca. Po wyłączeniu Deep Space Station 43 operatorzy Voyager 2 mogli jedynie otrzymywać od niego dane naukowe oraz informacje dotyczące stanu pojazdu. Nie byli jednak w stanie wysłać żadnej komendy. W ramach rozbudowy DSS43 została wyposażona w dwa nowe nadajniki. Jeden z nich, ten używany do wysyłania komend, zastąpił stary nadajnik sprzed 47 lat. Wymieniono też podzespoły ogrzewające i chłodzące, elementy związane z dostarczaniem energii i wiele innych części anteny. Udany test komunikacji z 29 października daje nadzieję, że zgodnie z planem DSS43 powróci do normalnej pracy w lutym przyszłego roku. Deep Space Network składa się z anten znajdujących się w Australii (Canberra), USA (Goldstone w Kalifornii) i Hiszpanii (Madryt). Takie ich rozmieszczenie gwarantuje, że niemal każdy pojazd, który znajduje się w prostej linii od Ziemi, ma przez cały czas łączność przynajmniej z jedną anteną. Voyager 2 jest tutaj rzadkim wyjąkiem. Aby dokonać przelotu w pobliżu Trytona, księżyca Neptuna, sonda musiała przelecieć nad biegunem północnym planety. Taka trajektoria spowodowała, że przesunęła się na południe względem płaszczyzny orbity planet i cały czas zmierza w tym kierunku. To wciąż pogłębiające się odchylenie na południe powoduje, że Voyager 2 nie jest już widoczny dla anten z Półkuli Północnej. Kontakt z nim ma zatem wyłącznie antena z Australii. DSS43 to jedyna antena na Półkuli Południowej, która ma wystarczająco dużą moc, by wysyłać komendy do Voyagera 2. Jego bliźniak, Voyager 1, obrał inną drogę za Saturnem, jest więc widoczny dla obu anten z Półkuli Północnej. W czasie, gdy DSS43 nie mogła wysyłać komend do Voyagera 2, informacje nadchodzące z tej sondy były odbierane przez trzy 34-metrowe anteny w Canberze. DSS43 rozpoczęła pracę w 1972 roku, na 5 lat przed wystrzeleniem Voyagerów. Wówczas miała średnicę 64 metrów. W roku 1987 zwiększono ją do 70 metrów. Od tamtego czasu urządzenie było wielokrotnie rozbudowywane i naprawiane. Jednak obecna praca były najbardziej znaczącymi i wiązały się z najdłuższym wyłączeniem anteny od ponad 30 lat. DSS43 to wysoce wyspecjalizowany system. Na całym świecie są tylko dwie podobne anteny, więc wyłączenie jednej z nich to nie jest najlepsza sytuacja dla Voyagera i wielu innych misji NASA. Jednak musimy podejmować takie decyzje, by móc obsługiwać obecne i przyszłe misje. W przypadku urządzenia, które liczy sobie niemal 50 lat, trzeba być proaktywnym. Nie można czekać, aż coś się zepsuje, mówi Philip Baldwin z NASA. Z Deep Space Network korzystają liczne misje. Najnowsza rozbudowa przyda się m.in. podczas obecnych i planowanych misji na Marsa. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Voyager 2
- Deep Space Station 43
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z relacji sprzed około 2200 lat wiemy, że Chińczycy zmagali się z najazdami tworzących potężną konfederację plemion koczowników Xiongnu. Ich najazdy były zresztą jedną z przyczyn, dla których rozbudowywano na północy system umocnień, który przekształcił się w Wielki Mur Chiński. Dotychczas informacje o Xiongnu pochodziły wyłącznie z tego, co pisali o nich wrogowie. Teraz archeolodzy zdobyli na ich temat niespodziewane informacje. Xiongnu nie pozostawili po sobie żadnych zabytków pisanych, za to znajdujemy fascynujące zabytki ich kultury materialnej, jak np. pozłacane smoki, o których informowaliśmy. Byli koczownikami i wojownikami intensywnie używającymi koni. Właśnie ukazały się dwa artykuły rzucające nowe światło na ten lud i jego historię. Wyniki badań pokazują, że konie najprawdopodobniej doprowadziły do zmiany składu genetycznego, który obserwujemy w ludzkich populacjach. Koń zmienił wzorzec podróżowania i umożliwił szybkie przebywanie dużych odległości", mówi Ludovic Orlando z Paul Sabatier University. Konia jako pierwsi udomowili przed 5500 laty przedstawiciele ludu Botai zamieszkujący współczesny Kazachstan. Początkowo prawdopodobnie zwierzęta były głównie źródłem mięsa i mleka. Choongwon Jeong z Uniwersytetu Narodowego z Seulu oraz Christina Warinner z Uniwersytetu Harvarda oraz ich koledzy przeanalizowali DNA ludzkich szczątków znalezionych na terenie Mongolii, a wyniki swoich badań opublikowali na łamach Cell. Szczątki te pochodziły z okresu od około 5000 lat przed Chrystusem do około 1000 roku naszej ery. W wcześniejszych badań DNA populacji Europy wiemy, że około 3000 lat przed naszą erą przedstawiciele kultury grobów jamowych ruszyli ze stepów dzisiejszej Rosji i Ukrainy na zachód, doprowadzając do olbrzymich zmian genetycznych w populacji Europy. Teraz dowiadujemy się, że wyruszyli też na wschód. Dotarli do dzisiejszej Mongolii i wprowadzili tam swój pasterski tryb życia zorientowany na produkcję nabiału. Jednak nie pozostawili trwałych śladów genetycznych wśród ludów zamieszkujących Mongolię. Mniej więcej 1000 lat później do Mongolii przybyli inni koczownicy, przedstawiciele kultury Sintaszta-Pietrowka, którzy pozostawili tam już trwały ślad genetyczny. Efektem ich przybycia były też znaczące zmiany kulturowe. Jak mówi współautor obu artykułów, William Taylor z University of Colorado w Boulder, około 1200 roku przed Chrystusem na terenie dzisiejszej Mongolii pojawia się selektywna hodowla koni pod kątem ich wielkości i wytrzymałości, ogłowie, spodnie do jazdy konnej, a nawet wczesne siodła. Drugi z artykułów, autorstwa chińsko-amerykańskiego zespołu naukowego, donoszą na łamach PNAS, że końskie kości z około 350 r. p.n.e. znalezione w górach Tien Szan, noszą wyraźne ślady nieprawidłowego rozwoju spowodowanego przez jazdę wierzchem i użycie uprzęży. Niedługo po tym gdy w górach Tien Szan wykorzystywano konie do przemieszczania się, pojawiają się Xiongnu. Xiongnu są źródłem ciągłych niepokojem i szkód dla Chin. Przemieszczają się w poszukiwaniu wody i pastwisk, nie mają miast ani stałych domostw, nie uprawiają też roli, informuje autor jednej z chińskich kronik. Tutaj wracamy do koreańsko-amerykańskich badań DNA. Szczątki 60 osób, żyjących na terenach, na których istniała konfederacja Xiongnu pokazują, do jak wielkich zmian wówczas doszło. Przed ponad 1000 lat na mongolskim stepie żyły obok siebie trzy stabilnie genetyczne populacje. Nagle około 200 roku przed Chrystusem gwałtownie wzrasta zróżnicowanie genetyczne tego regionu. Mieszają się ze sobą populacje z zachodniej i wschodniej Mongolii, pojawiają się geny z terenów dzisiejszego Iranu i Azji Centralnej. Jak mówi Jeong, nigdy wcześniej nie doszło do tak szerokiego mieszania się genetycznego. U Xiongnu widać cały eurazjatycki profil genetyczny. Wyniki te sugerują, że konie umożliwiły podróże na olbrzymie odległości. W grobach elity Xiongnu znajdujemy rzymskie szkło, perskie tekstylia i greckie srebro, co wskazuje na niezwykle szeroki kontakty. Jednak dowody genetyczne pokazują, że nie były to tylko kontakty handlowe. U 11 szkieletów Xiongnu znaleziono sygnaturę genetyczną... Sarmatów. Koczowników zamieszkujących odległe o 2000 kilometrów północne obszary Morza Kaspijskiego. Nie mamy żadnych świadectw pisanych dotyczących kontaktów Xiongnu z Sarmatami, brak też dowodów archeologicznych. To naprawdę zdumiewające, że dochodziło do wymiany genetycznej na tak dużym dystansie. To naprawdę wiele zmienia, mówi Tsagaan Turbat z Mongolskiej Akademii Nauk. Naukowcy mają nadzieję, że w przyszłości badania DNA zdradzą, jak funkcjonowało państwo nomadów. Imperium Xiongnu prowadziło do tego, do czego prowadziły inne imperia. Do przemieszczania się ludzi. Pytanie brzmi, czy elity po prostu pozwalały na przemieszczanie się czy też wymuszały takie zjawisko. Tylko dalsze badania dadzą nam odpowiedź, mówi Bryan Miller z University of Michigan. « powrót do artykułu
-
Dnia 17 września br. jury Konkursu wyłoniło zwycięzców. Niby to typowa procedura, jednak tym razem, w związku z wirusem SARS-COV-2, należało zasadniczo zmienić formułę Finału. „Fizyczne Ścieżki” to konkurs dla uczniów i uczennic ze szkół podstawowych (dwie ostatnie klasy) i ponadpodstawowych, organizowany przez Narodowe Centrum Badań Jądrowych i Instytut Fizyki PAN w Warszawie. Organizatorzy konkursu oczekują nadsyłania do Komitetu Organizacyjnego prac należących do jednej z trzech kategorii: praca naukowa, pokaz zjawiska fizycznego i esej o powiązaniu fizyki z cywilizacją. Zgodnie ze zwyczajem, kryteria, które powinny spełniać nadsyłane prace zostały opisane na stronie internetowej Konkursu: www.fizycznesciezki.pl a uczniowie mają kilka miesięcy na przygotowanie pracy . Organizatorzy nigdy nie narzucają tematów, pozostawiając je do uznania startujących w Konkursie. Taka zasada sprzyja w naturalny sposób kreatywności uczniów, a ważne jest nie tyle „wybitność” zawodnika, ile jego żywe zainteresowanie tak trudną dziedziną nauki, jaką jest fizyka. Konkurs ma za zadanie pobudzenie tych zainteresowań i udzielenie pomocy w zrozumieniu wymogów dla każdej z kategorii. Rzeczywiście, choć w ciągu 15 lat do organizatorów trafiały prace, które można było uznać za wybitne, większość prac przedstawia wysoki lub średni poziom profesjonalności, za to dużą chęć zrozumienia często nietrywialnych zagadnień. Dotychczasowi laureaci już są czasem po doktoratach, większość zdecydowała się na studiowanie fizyki lub zagadnień inżynierskich. Co mogło się przyczynić do ich sukcesów? Na pewno przedstawiane prace i własny indywidualizm, ale też sposób wyłaniania laureatów. Każda praca jest oceniana wstępnie przez co najmniej dwóch recenzentów. Sprawdzają oni m.in., czy praca nie zawiera fragmentów, które można uznać za plagiat innych prac. Najlepsze kierowane są do rundy finałowej, która ma charakter seminarium naukowego. Podczas finału uczestnicy spotykają się z fizykami z instytutów naukowych i uczelni krajowych, przedstawiają swe prace, po czym następuje dyskusja o pracy. Pozwala ona na zorientowanie się w walorach i słabych stronach prac, ale także uczy, w jaki sposób wygląda rzeczowa dyskusja naukowa. W każdym konkursie przyznawane są nagrody, które powinny stanowić zachętę do zaprzyjaźnienia się z fizyką. Są to ciekawe nagrody rzeczowe i pieniężne, fundowane ostatnio przez Urząd Marszałkowski, ale też wolny wstęp na wydziały fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu w Białymstoku. Organizatorzy mają nadzieję, że Politechnika Warszawska również dołączy do grona uczelni chętnych na przyjęcie finalistów. XV Konkurs miał swoją specyfikę. Zorganizowanie seminarium finałowego było niemożliwe, zatem poproszono uczestników finału o nagranie swoich prezentacji finałowych w formie filmiku o czasie trwania ok. 20 minut. Każdy członek Jury wypowiadał się na temat pracy i jej prezentacji filmowej oraz przygotował serię pytań, które chciałby zadać finalistom. Ostatecznie wybrano kilka pytań do każdej pracy i połączono się internetowo z finalistami. Tym razem dano finalistom ok. 20 minut na dyskusję, co pozwoliło lepiej poznać ich sposób myślenia oraz zrozumienie zagadnień, których dotyczyła ich praca. Ku pewnemu zdziwieniu, jury miało poważne trudności w przyznaniu kolejności nagród, gdyż wszyscy finaliści pokazali swe nie tylko ciekawe osobowości, ale też dobre rozumienie prezentowanych zagadnień. Stąd też niektóre nagrody zostały przyznane ex aequo. W gruncie rzeczy, ten konkurs stał się ciekawym doświadczeniem nie tylko dla finalistów, ale też dla organizatorów, gdyż pokazał wiele subtelności dotyczących oceniania prac uczniowskich i wydobywania z finalistów ich oryginalnych myśli - będą one na pewno brane pod uwagę w organizacji kolejnych edycji konkursów. A jakie to najciekawsze prace pojawiły się w XV Konkursie? Aleksander Czarnecki ze Śremu pokazał „Lewitujące diamenty – zaskakujące właściwości światła” – spektakularne zjawisko i bardzo przekonujący jego opis. Tomasz Wojnar z LO w Szprotawie pokazał „Fontannę stroboskopową”, którą można pokazać w każdej szkole. Magdalena Wcisło z LO w Wieluniu zajęła się „Badaniem ruchu spadającego w powietrzu magnesu z wykorzystaniem zjawiska indukcji elektromagnetycznej”. To praca pełna kunsztu eksperymentalnego i mająca wiele walorów dydaktycznych. Wystarczy dodać, że ruchem spadającego magnesu zainteresowali się niektórzy jurorzy tak bardzo, że sami spróbowali zweryfikować spostrzeżenia finalistki. Zespół z LO w Płocku: Bartosz Gałecki, Piotr Sochacki, Mateusz Zawadzki podjął się sprawdzenia ruchu „Kulki w rurze z olejem. Banalne? Niekoniecznie”. Jak na wiadomości szkolne, zaimponowali nam znajomością trudnej teorii ruchu takiej kulki. LO w Wieluniu i Płocku zgarnęło wszystkie nagrody w dziedzinie „praca naukowa”. To nie jest wyjątek – w obu liceach opiekunowie uczniów prowadzą ich w sposób wzorowy, co pokazał szereg naszych konkursów. Bardzo interesujący esej pt. „O rzeczywistości słów kilka – Hipoteza Symulacji” przedstawił Wojciech Suszko z ZSL Szprotawa. Esej, to wbrew pozorom wyjątkowo trudna konkurencja, gdyż wymaga umiejętności spojrzenia niejako „z góry” na problem, a że mamy do czynienia z bardzo młodymi ludźmi, ich umiejętność takiego spojrzenia na ogół jest niewielka. Tu Wojciech Suszko sięgnął głęboko do problemu możliwości zrozumienia rzeczywistości fizycznej. Konkurs po raz kolejny pozwolił na docenienie „nadobowiązkowej” pracy nauczycieli, którym przyznano nagrody pieniężne przeznaczone na zakup sprzętu do pracowni fizycznych w ich szkołach. Lista prac finałowych: Kategoria: Pokaz Zjawiska Fizycznego I miejsce Aleksander Czarnecki „Lewitujące diamenty – zaskakujące właściwości światła”, LO Śrem II miejsce Tomasz Wojnar „Fontanna stroboskopowa”, LO Szprotawa III miejsce Jan Nowacki, Maciej Zdunek, Piotr Tokarczyk „ Jak zrobi idealnego flipa”, LO Kalisz Wyróżnienia: Michał Kogut (Opole), Najjaśniejsze miejsce cienia Michał Słowik, Adrian Gazdowicz, Bartlomiej Leń (Sanok), Karta do gry Jakub Korkosz, Konrad Dumin (Lublin), Drapacze chmur i ich wpływ na przepływ powietrza w aglomeracji miejskiej Kategoria: Praca Naukowa I miejsce Magdalena Wcisło „Badanie ruchu spadającego w powietrzu magnesu z wykorzystaniem zjawiska indukcji elektromagnetycznej”, LO Wieluń II miejsce Bartosz Gałecki, Piotr Sochacki, Mateusz Zawadzki „Kulka w rurze z olejem. Banalne? Niekoniecznie”, LO Płock III miejsce przyznano ex equo: – Maria Żuchowska, Michalina Dymalska, Marta Mowczan „Czy w warunkach szkolnych da się zastosować Licznik Geigera- Müllera do badania niejednorodności struktur”, LO Wieluń - Karol Bukowski, Kinga Oleksiewicz, Ewa Lubarska „ Tunel aerodynamiczny do badania opływu ciał”, LO Płock Wyróżnienie otrzymała Paulina Bogacz za pracę „Fizycznym okiem na okarynę”, LO Sucha Beskidzka Kategoria Esej II miejsce Wojciech Suszko „O rzeczywistości słów kilka – Hipoteza Symulacji”, ZSL Szprotawa III miejsce Katarzyna Rakoczy „ (Meta)Fizyczny wymiar spotkania”, LO Sanok Wszystkim uczestnikom, finalistom i opiekunom naukowym serdecznie gratulujemy i zapraszamy do kolejnej, XVI edycji Konkursu. « powrót do artykułu
-
Góra lodowa wielkości Cypru jest na kursie kolizyjnym z Georgią Południową, zagrażając tamtejszym koloniom pingwinów i fok. Pływające po południowym Atlantyku góry lodowe nie są niczym niezwykłym. Jednak A68a jest olbrzymia. Ma 158 kilometrów długości i 48 kilometrów szerokości. I podąża w kierunku wyspy, która jest jednym z najbardziej bioróżnorodnych miejsc w regionie. Góra przemieszcza się w tempie 1 kilometra na dobę. Za miesiąc może dotrzeć do wyspy, na której znajdują się bardzo ważne kolonie kilku gatunków pingwinów, fokowatych i albatrosów. Byłoby bardzo źle, gdyby osiadła blokując dostęp do jednej z ważnych zatok, mówi Peter Fretwell z British Antarctic Survey (BAS). Takie wydarzenie mogłoby oznaczać zagładę całej kolonii lub przynajmniej młodych, których rodzice nie będą w stanie wyżywić. To może doprowadzić do znacznego spadku liczebności któregoś z istotnych gatunków, co będzie miało znaczenie dla całej światowej populacji tego gatunku, dodaje Geraint Tarling z BAS. Góra może mieć negatywny wpływ na różnych poziomach. Może ona zetrzeć wiele organizmów z dna morskiego, które z kolei uwolnią dużo węgla do atmosfery. Jeśli osiądzie ona w pobliżu wyspy, do oceanu zostaną uwolnione duże ilości zimnej słodkiej wody, co negatywnie wpłynie na glony a wraz z nimi na cały łańcuch pokarmowy. Skutki tego odczują ptaki, fokowate i walenie. Na szczęście do katastrofy wcale nie musi dojść. Góra znajduje się na północnych krawędziach prądów prowadzących w stronę Georgii Południowej, więc może wyspę minąć. Ponadto mimo że – jak się ocenia – sięga ona zaledwie 200 metrów pod powierzchnię wody, to może wystarczyć, by zatrzymała się na którejś z półek skalnych, dzięki czemu nie zbliży się zbytnio do wyspy. « powrót do artykułu
-
- A68a
- Georgia Południowa
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pierwszy odkryty w Drodze Mlecznej szybki błysk radiowy (FRB) wydaje się pochodzić z magnetara. Jeśli odkrycie się potwierdzi, pomoże to lepiej zrozumieć naturę tajemniczych do tej pory FRB. Podwójny FRB został zarejestrowany 28 kwietnia 2020 roku. Pomiędzy sygnałami upłynęło 28,9 milisekundy. Sygnał nadszedł ze strony magnetara SGR 1935+2154, który znajduje się w pobliżu centrum Drogi Mlecznej, w odległości około 30 000 lat świetlnych od Ziemi. Sygnał jako pierwszy wykrył radioteleskop CHIME (Canadian Hydrogen Intensity Mapping Experiment). Wcześniej w kwietniu satelita Swift zarejestrował silne rozbłyski promieniowania rentgenowskiego, a dokładnie w tym samym czasie, gdy CHIME zarejestrował FRB Swift zauważył dwa silniejsze niż zwykle rozbłyski. Pochodzący z naszej galaktyki FRB jest 3000 razy potężniejszy niż jakakolwiek wcześniej zarejestrowana emisja radiowa z magnetara. Jest jednocześnie 10-krotnie słabszy niż międzygalaktyczne FRB. Jak mówi Kiyoshi Masui z MIT, prawdopodobnie ten FRB nie zostałby wykryty, gdyby pochodził spoza naszej galaktyki. Najbliższy znany nam magnetar położony poza Drogą Mleczną znajduje się około 500 milionów lat świetlnych od nas. Gdyby SGR 1935+2154 znajdował się w takiej odległości, FRB wydawałby się nam 200 milionów razy słabszy. Prawdopodobnie istnieje wiele pozagalaktycznych FRB, które są zbyt słabe, byśmy mogli je zauważyć, mówi Masui. Obecnie znamy mniej niż 30 magnetarów w Drodze Mlecznej, przez co niewiele wiemy o tego typu obiektach. Jeśli bylibyśmy w stanie połączyć FRB z tego galaktycznego magnetara ze źródłem pozagalaktycznych FRB zupełnie zmieniłoby to zasady gry, mówi Adam Deller z australijskiego Swinburne University of Technology. Tego typu dowód, wskazujący na magnetary jako źródło FRB pozwoliłoby na obserwowanie w FRB z Drogi Mlecznej zjawisk, które są zbyt słabe, by móc je dostrzec w FRB spoza naszej galaktyki. Pomimo najnowszego odkrycia naukowcy wciąż nie wiedzą, w jaki sposób FRB powstają w magnetarach, ani nawet czy wszystkie FRB pochodzą z magnetarów. Na razie wydaje się, że FRB mogą należeć do dwóch kategorii – słabszych ale powtarzających się błysków oraz potężnych jednorazowych. Przed dwoma laty informowaliśmy, że słynny FRB 121102 również może pochodzić z magnetara. « powrót do artykułu
-
Narodowy Instytut Fryderyka Chopina zaprosił warszawskich projektantów do zamkniętego konkursu na chopinowski neon. W pierwszym etapie wyłoniono 3 projekty: 1) Grzegorza Laszuka, 2) Anny Libery i Jana Strumiłły oraz 3) Studia Robot. Wszystkie można zobaczyć na oficjalnym profilu Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina na Facebooku. Tam też (do 13 listopada do godz. 23.59) można zagłosować na swój ulubiony projekt poprzez oddanie lajka. Neon ma zabłysnąć na zabytkowym murze Muzeum Fryderyka Chopina od strony ulicy Tamka jeszcze w tym roku. Jak wyjaśnił Laszuk, kształt jego neonu nawiązuje do charakterystycznego i powszechnie rozpoznawalnego portretu profilowego Fryderyka Chopina. Multiplikacja, rozszerzanie-zwężenie portretu wraz z jego odwróceniem dynamizuje kompozycję, sugerując ruch głową od lewej do prawej. Ten efekt może być podkreślany ew. użyciem systemu cyklicznego zapalania i wygaszania rurek neonu. W dzień neon będzie portretem Kompozytora, a równocześnie – poprzez jego zwielokrotnienie – rodzajem klasycystycznego ornamentu, nawiązującego kształtem do tralek położonego nad neonem ogrodzenia ogrodu pałacowego. Neon Libery i Strumiłły przedstawia ręce na klawiaturze fortepianu, które włączając się kolejno, wykonują pasaże. Ich rytm i układ zainspirowała etiuda nr 1 C-dur z opusu 10. Fryderyka Chopina. Każda ręka świeci innym kolorem na tle białych rurek neonowej klawiatury. Pod koniec sekwencji wszystkie ręce włączone są razem. Wówczas wiele rąk w różnych kolorach symbolicznie przedstawia Konkurs Chopinowski, podczas którego różne ręce ze wszystkich stron świata grają razem na klawiaturze w Warszawie. Jednocześnie tworzą wzór przypominający rząd wierzb na tle ściany deszczu. Neon Studia Robot ma się wpisywać w osie widokowe i być widoczny dla przechodniów z różnych perspektyw; stąd umiejscowienie na rogu. Forma neonu odnosi się do pięciolinii i zapisu nutowego [...]. Pięciolinia zmienia się dla przechodniów w świetliste zadaszenie-pergolę, rozświetlające fragment chodnika przed Muzeum. Nuty zaś zastępują litery, które rozłożone na różnych poziomach układają się w napis "Chopin" bądź też zmieniają się w kropki na pięciolinii. Dla dodania większej interakcji z miejskim ruchem można rozważyć dynamiczne włączanie się liter według odgórnie ustalonej konfiguracji. Jak podkreślają organizatorzy, wygra projekt, który zdobędzie najwięcej polubień łącznie ze wszystkich oficjalnych fan page'ów Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina (w językach polskim, angielskim, japońskim, koreańskim, francuskim i rosyjskim). Jak na razie największą popularnością wśród głosujących cieszy się propozycja Studia Robot. Ponieważ do końca akcji zostało jeszcze sporo czasu, wszystko może się jednak zmienić... « powrót do artykułu
-
- Narodowy Instytut Fryderyka Chopina
- neon
- (i 5 więcej)
-
Chińczycy znaleźli zaginione ogniwo ewolucji stawonogów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Stawonogi to od 500 milionów lat najbardziej rozpowszechniony typ zwierząt na Ziemi. Stanowią one aż 80% wszystkich żyjących współcześnie gatunków. Jednak dotychczas istniało poważne brakujące ogniwo ich ewolucji. Teraz naukowcy z Instytutu Geologii i Paleontologii Chińskiej Akademii Nauk informują o odkryciu skamieniałości stawonoga, który przypominał krewetkę i miał pięcioro oczu. Wyniki swoich badań opublikowali na łamach Nature. Skamieniałość należąca do gatunku Kylinxia to bardzo rzadka chimera. Łączy ona cechy morfologiczne różnych zwierząt, przez co przypomina „kylin”, chimerę z tradycyjnej chińskiej mitologii, mówi profesor Huang Diying. Kylinxia jest wyjątkowa m.in. przez to, że w skamieniałości zachowały się oczy, układ pokarmowy i układ nerwowy. Zwierzę ma cechy charakterystyczne stawonoga, takie jak stwardniały oskórek, kończyny posiadające stawy i tułów złożony z segmentów. Jednocześnie u stworzenia widać cechy wcześniejszych form, jak pięcioro oczu znane ze skamieniałości Opabinii czy przydatki, które znamy ze skamieniałości największego kambryjskiego drapieżnika z rodzaju Anomalocaris. Przedstawiciele Anomalocaris mogli mieć nawet 2 metry długości. Rodzaj ten uważany jest za przodka stawonogów. Jednak pomiędzy stawonogami a Anomalocaris istnieją olbrzymie różnice morfologiczne, które stanowią ewolucyjną zagadkę. Chińscy naukowcy przeprowadzili szczegółową analizę szczątków Kylinxia. Wykazali, że pierwsze przydatki Anomalocaris i stawonogów są homologiczne, zatem mają podobną pozycję, strukturę i pochodzenie ewolucyjne. Z kolei analizy filogenetyczne wskazują, że istnieje pokrewieństwo pomiędzy przednimi przydatkami Kylinxia, przydatkami przy otworze gębowym podtypu szczękoczułkopodobnych (tutaj należą m.in. pajęczaki) oraz czułkami żuwaczkowców (m.in. wije, skorupiaki). Nasze badania wykazały, że na drzewie ewolucyjnym Kylinxia znajduje się dokładnie pomiędzy Anomalocaris a prawdziwymi stawonogami. Innymi słowy, znaleźliśmy ewolucyjne korzenie prawdziwych stawonogów, mówi współautor badań, profesor Zhu Maoyan. Kylinxia [...] uzupełnia lukę pomiędzy Anomalocaris i prawdziwymi stawonogami, jest zaginionym elementem ewolucji stawonogów, dodaje doktor Zeng Han. « powrót do artykułu -
W Sadowiu, gdzie znajduje się największe w Polsce cmentarzysko przedstawicieli kultury amfor kulistych, odkryto kolejne groby. Najbardziej interesujący z nich reprezentuje kulturę złocką. To grób niszowy z pionowym szybem i wydrążoną obok jamą grobową. Wewnątrz archeolodzy znaleźli szczątki czterech osób, naczynia oraz pochodzącą z Bliskiego Wschodu kościaną klamrę. To zaledwie trzeci tego typu zabytek znaleziony w Polsce. Pozostałe dwie takie klamry odkryto w Grabowie Starym koło Sandomierza i w Kruszy Zamkowej w okolicach Inowrocławia. Również w Europie kościane klamry z Anatolii są rzadkością. W ubiegłym roku w Sadowiu znaleziono 25 grobowce. W bieżącym roku, po przebadaniu dodatkowych 3 arów terenu, stwierdzono obecność trzech kolejnych grobowców. Dwa pozostałe grobowce reprezentują kulturę amfor kulistych. Jeden z nich to grobowiec symboliczny – kenotaf – w którym nie złożono zmarłego. Archeolodzy odkryli w nim naczynia oraz wióry i wyroby krzemienne. Drugi grobowiec został obrabowany. Pozostały w nim jedynie potłuczone naczynia. Rabowanie grobowców to powszechne zjawisko na stanowiskach, gdzie ten sam cmentarz jest używany przez ludzi różnych kultur. Dochodziło do niego przy okazji przypadkowego natrafienia na starszy grób przy kopaniu nowego, albo było to postępowanie celowe. Przedmiot, bądź kości ludzkie wydobyte z grobu, uważano za magiczne, posiadające szczególną moc, powiedział Radiu Kielce Marek Florek z sandomierskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Kielc. Prace w Sadowiu będą kontynuowane w przyszłym roku. Archeolodzy podejrzewają, że cmentarzysko może mieć rozmiar nawet 25 arów. Nie wykluczają, że obok znajduje się cmentarzysko kultury pucharów lejkowatych lub osada tej kultury. « powrót do artykułu
-
- kultura amfor kulistych
- kościana klamra
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
COVID-19 wywołuje nie tylko problemy ze strony układu oddechowego. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że pojawia się też stan zapalny naczyń krwionośnych. Ponadto u 30–50 procent osób występują objawy neurologiczne, jak bóle czy zawroty głowy, mdłości i problemy z koncentracją. To zaś sugeruje, że SARS-CoV-2 może mieć wpływ na centralny układ nerwowy. W piśmie Neurobiology of Disease ukazał się właśnie artykuł, którego autorzy – naukowcy z Temple University i Rowan University – donoszą, że białko szczytowe (białko S) koronawirusa może uszkadzać barierę krew-mózg. W wyniku jego działania bariera ta może stać się nieszczelna, przepuszczając do mózgu szkodliwe substancje. Wcześniejsze badania wykazały, że SARS-CoV-2 infekuje komórki gospodarza przyłączając się za pomocą białka szczytowego do enzymu konwertującego angiotensynę 2 (ACE2), obecnego na powierzchni komórek gospodarza, mówi profesor Servio H. Ramirez, główny autor najnowszych badań. ACE2 jest obecny na powierzchni komórek śródbłonka wyściełających naczynia krwionośne. Jako, że ACE2 to główny cel, za pomocą którego SARS-CoV-2 przyczepia się do komórek w płucach i naczyniach krwionośnych innych organów, tkanki położone za tymi naczyniami krwionośnymi, które otrzymują krew od naczyń, do których przyczepił się wirus, mogą być przez wirusa uszkodzone, dodaje Ramirez. Zespół Ramireza postanowił przyjrzeć się ACE2 w naczyniach krwionośnych mózgu. Naukowcy poszukiwali tego enzymu w tkance mózgowej osób zmarłych, zarówno takich, którzy byli zdrowi, jak i takich, którzy cierpieli na nadciśnienie i demencję. Analizy wykazały, że do ekspresji ACE2 dochodzi w naczyniach krwionośnych kory czołowej i że ekspresja ta jest znacząco wyższa u osób, które miały nadciśnienie lub demencję. Po tym odkryciu uczeni chcieli chcieli sprawdzić, jaki wpływ białko S wirusa SARS-CoV-2 może mieć na komórki śródbłonka naczyń krwionośnych mózgu. Badania prowadzono na kulturach komórek w laboratorium. Okazało się, że wprowadzenie do kultury komórek białka S, szczególnie zaś podjednostki S1 wiążącej receptor, prowadziło do znaczących zmian funkcjonowania wyściółki, przez co częściowo traciła ona swoją integralność. Jakby tego było mało zdobyto też dowody, że podjednostka S2, która łączy się z błoną komórkową, ma bezpośredni wpływ na funkcjonowanie bariery krew-mózg. To ma olbrzymie znaczenie, gdyż w przeciwieństwie do podjednostki S1, podjednostka S2 nie wiąże się z ACE2, co oznacza, że może ona uszkadzać barierę krew-mózg niezależnie od obecności ACE2, wyjaśnia doktor Tetyana Buzhdygan. Naukowcy, chcąc potwierdzić swoje spostrzeżenia, stworzyli specjalne konstrukcje tkankowe, imitujące naczynia krwionośne w mózgu. To pozwoliło im na odtworzenie przepływu krwi oraz sił działających na naczynia w czasie codziennego funkcjonowania. Eksperymenty potwierdziły, że przyłączenie podjednostki S1 zwiększyło przepuszczalność tak skonstruowanych naczyń. Nasze badania potwierdzają, że SARS-CoV-2 lub jego białko S krążące we krwi może destabilizować barierę krew-mózg. Zmiana funkcjonowania tej bariery, której zadaniem jest niedopuszczenie, by szkodliwe substancje przeniknęły do mózgu, zwiększa prawdopodobieństwo pojawienia się takich substancji w mózgu, co wyjaśnia objawy neurologiczne obserwowane u chorych na COVID-19, stwierdza Ramirez. Nie wiadomo, czy infekcja SARS-CoV-2 może nieść ze sobą długotrwałe skutki neurologiczne. Dotychczas nie znaleziono dowodów, by wirus wnikał do komórek mózgu. Dlatego też zespół Ramireza ma zamiar teraz z jednej strony poszukać śladów wirusa w różnych regionach mózgów zmarłych osób, z drugiej zaś chce sprawdzić, czy SARS-CoV-2 jest zdolny do zarażania komórek układu nerwowego. « powrót do artykułu
-
- koronawirus
- SARS-CoV-2
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dr Jennifer Alexander z Uniwersytetu w Warwick odkryła w głowicy (kapitelu) kolumny z katedry w Santiago de Composteli „autoportret” kamieniarza, który pracował tu w XII w. Alexander specjalizuje się w historii architektury kościołów i katedr ze średniowiecza. W średniowiecznych budynkach widuje się takie rzeczy. Zwykle w ciemnych kątach, gdzie znaleźć je może tylko inny kamieniarz. To prawie tak, jakby ludzie pracujący nad tym budynkiem stworzyli coś specjalnie dla nas. Kamieniarz nie miał zapewne pojęcia, że minie tyle czasu, zanim ktoś wreszcie dostrzeże jego dzieło. Na zlecenie rządu Galicji Alexander przeprowadzała drobiazgową analizę (jej celem jest określenie sekwencji budowy katedry). Autoportret kamieniarza zauważyła, badając głowice kolumn znajdujące się ok. 13 nad ziemią. Wyłania się on z kapitelu, jakby się go kurczowo trzymał. Całość wygląda tak, jakby kapitel go połykał, mówi uczona. Figurka ma około 30 centymetrów wysokości, jest przedstawiona od pasa w górę. Rzeźba ma uśmiechniętą twarz. Jest zadowolona. Została świetnie wyrzeźbiona, dodaje. Średniowieczni kamieniarze byli mistrzami w swoim fachu. Najlepsi z nich uczyli się geometrii, dzięki czemu mogli projektować budynki i zarządzać placem budowy. Mistrzowie ci posiadali wiele różnych umiejętności. Byli odpowiedzialni za stronę inżynieryjną, dostawy materiałów, zatrudnianie robotników. Musieli też umieć rozmawiać i negocjować z inwestorami, którymi najczęściej byli wysocy rangą przedstawiciele duchowieństwa lub szlachty, mówi Alexander. Mimo takich wielkich zdolności i umiejętności kamieniarze pozostawali anonimowi. Ich nazwiska giną z dziejach. Stąd też wyrzeźbiony autoportret to rodzaj podpisu i próba zachowania swojego wizerunku dla potomnych. Nawet obecnie często zapomina się o kamieniarzach. Gdy w XX wieku budowano katedrę w Liverpoolu, publikowano listy rzemieślników, którzy przy niej pracowali. Nie wymieniono na nich żadnego kamieniarza. To zapomniani geniusze, dodaje uczona. « powrót do artykułu
-
- Santiago de Compostela
- kamieniarz
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na wielu planetach pozasłonecznych panują ekstremalne warunki. Znamy takie, gdzie z nieba spada szkło czy płynne żelazo. Teraz międzynarodowy zespół naukowy poinformował o tym, co dzieje się na planecie K2-141b. Z przeprowadzonych symulacji komputerowych wynikach, że powierzchnia planety, jej oceany i atmosfera składają się z tego samego budulca – ze skał. Ta planeta wielkości Ziemi znajduje się tak blisko swojej gwiazdy macierzystej, że dochodzi tam do odparowywania i skarplania się skał, prędkość wiatrów dochodzi tam do 5000 km/h, a na K2-141b istnieje ocean magmy o głębokości 100 kilometrów. Naukowcy z McGill University, York University oraz Indyjskiego Instytutu Edukacji Naukowej odkryli, że 2/3 planety jest ciągle oświetlone przez jej gwiazdę. Po stronie nocnej temperatura wynosi -200 stopni Celsjusza, po dziennej zaś dochodzi do 3000 stopni. To wystarczy, by rozpuścić i odparować skały. Ze skał tych tworzy się cienka atmosfera. Zjawiska zachodzące na K2-141b przypominają obieg wody na Ziemi. Z tym, że tam jest to obieg skał. Skały odparowują, potężne wiatry wiatry przenoszą je na ciemną stronę, gdzie dochodzi do kondensacji i opadów. Cały cykl nie jest jednak tak stabilny jak obieg wody na Ziemi. Magmowy ocean wolno przemieszcza się ze strony ciemnej na jasną. Naukowcy przewidują, że prowadzi to do zmiany składu mineralnego, co z czasem spowoduje zmiany w powierzchni i atmosferze K2-141b. Wszystkie skaliste planety podobne do Ziemi rozpoczynały swe życie jako magmowe światy roztopionych skał. Potem szybko ostygły i utworzyły stałe lądy. Lawowe planety dają nam wgląd w ten etap ewolucji, mówi profesor Nicolas Cowan z McGill. Uczeni chcą teraz zweryfikować wyniki swoich symulacji. Obecnie analizują dane z Teleskopu Kosmicznego Spitzera. W ten sposób zweryfikują wyniki obliczeń temperatury dla strony dziennej i nocnej K2-141b. Mają nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będą mogli użyć danych z Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba, który ma zostać wystrzelony w przyszłym roku, co pozwoli im na sprawdzenie, czy atmosfera K2-141b zachowuje się tak, jak wynika z ich obliczeń. « powrót do artykułu
-
Nowa metoda próbkowania woskowiny może być tanią i skuteczną techniką mierzenia poziomu hormonu stresu kortyzolu. Odkrycia zespołu z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) i King's College London, które ukazały się w piśmie Heliyon, mogą wskazywać na nowe metody monitorowania depresji i zaburzeń lękowych. Nowe urządzenie można stosować w domu bez nadzoru, co ułatwia kontrole medyczne. Naukowcy wspominają też o potencjale metody w zakresie mierzenia np. poziomu glukozy. Próbkowanie kortyzolu jest trudne, gdyż poziom hormonu może się wahać, dlatego próbka nie będzie dokładnym odzwierciedleniem wartości występujących w dłuższym okresie. Co więcej, sama metoda pobierania próbki może wywoływać stres i wpływać na wyniki - opowiada dr Andres Herane-Vives. Poziom kortyzolu w wosku usznym wydaje się bardziej stabilny, a z naszym urządzeniem łatwo pobrać próbkę i szybko, tanio oraz skutecznie ją przetestować. Kortyzol uznawano za potencjalny biomarker depresji, ale naukowcy mieli problemy z dokładnym pomiarem jego poziomu. Brytyjczycy wspominają o badaniu włosów, ale jak zaznaczają, nie każdy ma ich np. wystarczająco dużo, by uzyskać odpowiednią próbkę. Poza tym, w porównaniu do woskowiny, analiza włosów jest bardziej czasochłonna i droższa. Niestety, dotąd nie było wiarygodnej i niestresującej metody próbkowania wosku usznego. Pracując nad urządzeniem, dr Herane-Vives inspirował się innym naturalnym woskiem - plastrem pszczelim, który jest oporny na zanieczyszczenie bakteryjne. Ponieważ woskowina ma podobne właściwości, nadaje się do próbkowania w domu; próbki mogą być wysłane do laboratorium pocztą bez większego ryzyka skażenia. Urządzenie Brytyjczyków przypomina patyczek higieniczny. Znajduje się w nim ogranicznik, który zapobiega zbyt głębokiemu wsadzaniu do przewodu słuchowego. Czubek jest pokryty celulozową gąbeczką (impregnowaną roztworem oleju mineralnego z MgCl2). W pilotażowym badaniu Herane-Vives i współpracownicy z Wielkiej Brytanii, Chile i Niemiec zebrali grupę 37 ochotników, aby przetestować różne metody pobierania próbek kortyzolu. Najpierw próbki woskowiny pobierano, wykorzystując strzykawki uszne (zabieg ten bywa bolesny). Badanych instruowano, by przez miesiąc nie używali patyczków higienicznych ani w żaden sposób nie czyścili ucha zewnętrznego. Dzięki temu podczas kolejnej wizyty w laboratorium można było zebrać standaryzowaną ilość wosku (wcześniej ustalono, że w zdrowym uchu przez 4 tygodnie powstaje ok. 3-8 mg woskowiny). Miesiąc później tę samą procedurę stosowano w jednym uchu (lewym), podczas gdy w drugim wykorzystywano nową metodę (ochotnicy sami pobierali próbki z prawego ucha zgodnie z instrukcją producenta). Akademicy analizowali także próbki włosów i krwi od tych samych osób. Naukowcy odkryli, że woskowina zawierała więcej kortyzolu niż próbki włosów i że nowa technika była najszybszą i potencjalnie najtańszą metodą. W najmniejszym stopniu wpływały też na nią czynniki zaburzające działające w ciągu poprzedniego miesiąca. W innym badaniu ochotnicy ocenili nowe urządzenie jako wygodniejsze od tradycyjnych metod. Dr Herane-Vives założył firmę Trears, która pomoże w komercjalizacji rozwiązania. Jego zespół sprawdza także, czy urządzenie może być przydatne np. do pomiaru poziomu glukozy w woskowinie. « powrót do artykułu
-
- woskowina
- wosk uszny
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W XIX wieku niemiecki lekarz Carl Wunderlich określił, że przeciętna temperatura ciała zdrowego dorosłego człowieka wynosi 37 stopni Celsjusza. Od tamtej pory powszechnie posługujemy się tą wartością. Naukowcy donoszą jednak, że stajemy się... coraz chłodniejsi. Średnia temperatura ciała zdrowego człowieka od dziesiątków lat się obniża. W 2017 roku badania przeprowadzone na grupie 35 000 dorosłych mieszkańców Wielkiej Brytanii wykazały, że przeciętna temperatura ciała wynosi 36,6 stopnia Celsjusza. Dwa lata później przeprowadzono podobne badania na grupie mieszkańców Palo Alto w Kalifornii i tam średnie temperatura ciała wynosiła niecałe 36,4 stopnia Celsjusza. Teraz międzynarodowa grupa lekarzy i antropologów, którzy pracowali pod kierunkiem profesora Michaela Gurvena z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara zauważyli podobny spadek temperatury ciała wśród zamieszkujących boliwijską Amazonię rolników-zbieraczy Tsimana. Gurven pracuje z Tsimana od 16 lat i spostrzegł, że średnia temperatura ciała wśród tego ludu zmniejsza się w błyskawicznym tempie 0,05 stopnia Celsjusza rocznie. Obecnie średnia dla tego ludu to 36,5 stopnia Celsjusza. W czasie krótszym niż dwie dekady obserwujemy tutaj taki sam spadek, jaki obserwowaliśmy w USA przez 2 wieki, mówi Gurven. Swoje analizy naukowcy oparli o próbkę 18 000 obserwacji niemal 5500 dorosłych. Badania, które wykazały, że w USA od wojny secesyjnej dochodzi do spadku średniej przeciętnej temperatury były prowadzone na pojedynczej populacji, nie można więc na ich podstawie stwierdzić, co jest przyczyną tego spadku. Jednak jasnym jest, że coś się zmieniło w ludzkiej fizjologii. Jedna z czołowych hipotez mówi, że dzięki lepszej higienie, dostępowi do czystej wody, szczepionkom i rozwojowi medycyny doświadczamy mniejszej liczby stanów zapalnych. W naszych badaniach mogliśmy zweryfikować tę hipotezę. Mamy informacje na temat stanu zdrowia i obecności biomarkerów zapalnych u każdego pacjenta w czasie, gdy był badany, mówi Gurven. Niezależnie od tego, w jaki sposób prowadziliśmy analizę, ciągle zauważamy spadek temperatury. Nawet jeśli ograniczymy się do tych mniej niż 10% dorosłych, którzy są całkowicie zdrowi to i tak obserwujemy spadek przeciętej temperatury ich ciała, dodaje doktor Thomas Kraft. Zasadnicze pytanie brzmi, dlaczego spada przeciętna prawidłowa temperatura ciała u ludzi żyjących w tak odmiennych warunkach jak Amerykanie i Tsimane. Spadek może być spowodowany lepszą opieką zdrowotną i mniejszą liczbą długotrwałych łagodnych stanów zapalnych w organizmie. O ile jednak w ciągu ostatnich 2 dekad zdrowie populacji się poprawiło, to na wiejskich obszarach Boliwii infekcje są wciąż czym powszechnym. Uzyskane przez nas wyniki wskazują, że samo zmniejszeni liczby infekcji nie wyjaśnia obserwowanego spadku temperatury, mówi Gurven. Uczony dodaje, że być może wraz z poprawą ogólnego stanu zdrowia organizm wydatkuje mniej energii na zwalczanie infekcji. Możliwe też, że dostęp do antybiotyków i innych leków powoduje, że infekcje trwają krócej. Odkryliśmy też, że osoby, które na początku naszych badań przechodziły infekcję dróg oddechowych miały wyższą średnią temperaturę ciała, niż osoby, które taką infekcję przechodziły później, dodaje Gurven. To może potwierdzać hipotezę o poprawieniu się ogólnego stanu zdrowia i lepszym radzeniu sobie z infekcjami przez silniejszy organizm. Znacznie może mieć też bardziej powszechne używanie leków przeciwzapalnych, jak ibuprofen. Jednak i to nie wyjaśnia wszystkiego, gdyż spadek temperatury obserwowany jest również, gdy w analizach statystycznych uwzględni się obecność biomarkerów prozapalnych. Jeszcze inna hipoteza mówi, że obecnie nasze organizmy nie muszą wkładać tyle wysiłku w regulowanie temperatury, gdyż latem mamy dostęp do klimatyzacji, a zimą do centralnego ogrzewania. Temperatura ciała Tsimane zmienia się w zależności od pory roku czy pogody, jednak Tsimane nie mają dostępu do żadnej z tych technologii pomagających regulować temperaturę ciała. Ale mają lepszy dostęp do ubrań i koców niż w przeszłości, zauważa Kraft. Naukowcy przyznają, że byli zdziwieni faktem, iż nie znaleźli jednej przyczyny, dla której średnia prawidłowa temperatura ciała dorosłego człowieka ulega obniżeniu. Prawdopodobnie wpływ mają różne czynniki, wszystkie związane z poprawą warunków życia, stwierdza Gurven. Zjawisko to tym trudniej wyjaśnić, że spadki takie widać zarówno w USA i Wielkiej Brytanii, zatem bogatych uprzemysłowionych krajach o rozbudowanej służbie zdrowia, jak i u żyjących w tropikach Indian. Tsimane żyją na wiejskim tropikalnym obszarze Boliwii, z minimalną dostępnością publicznej służby zdrowia. Nasze badania pokazują, że spadek temperatury ciała ma miejsce nawet tutaj, gdzie choroby zakaźne wciąż są odpowiedzialne za znaczną część zgonów i zachorowań, dodaje Gurven. Na pewno wiemy, że nie istnieje uniwersalna prawidłowa temperatura ciała dla każdego człowieka i w każdej chwili. Dlatego tez nasze badania nie będą miały wpływu na praktykę medyczną, mówi Gurven. Mogą mieć jednak znaczenie przy ocenie zdrowia dużych grup ludności. Temperaturę ciała łatwo jest mierzyć, więc czynnik ten może zostać uwzględniony w szeroko zakrojonych badaniach zdrowia całej populacji, dodaje uczony. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- organizm czlowieka
- prawidłowa temperatura
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Funkcja Google Street View sprawdza się jako narzędzie wspomagające badania roślinności na poboczach dróg, m.in. dotyczące charakterystycznych gatunków inwazyjnych, jak choćby nawłocie. Jego przydatność sprawdzili niedawno naukowcy z Polski i Szwecji. Inwazyjne gatunki obce stanowią olbrzymie zagrożenie dla różnorodności biologicznej na świecie. Uznawane są, obok bezpośredniej utraty siedlisk, za jedną z najpoważniejszych przyczyn wymierania rodzimych gatunków roślin i zwierząt. Poza negatywnym wpływem na funkcjonowanie ekosystemów, niekontrolowane rozprzestrzenianie się gatunków obcych może pociągać za sobą niekorzystne konsekwencje ekonomiczne (np. powodując straty w rolnictwie, leśnictwie czy rybołówstwie) i zdrowotne (jak np. występujący w Polsce barszcz Sosnowskiego). Szacuje się, że roczne straty spowodowane przez inwazyjne gatunki obce w Unii Europejskiej wynoszą co najmniej 12 miliardów Euro i koszty te stale rosną. Podczas gdy zasięg i liczba introdukcji nowych gatunków obcych na świecie wciąż rosną, mechanizmy ich rozprzestrzeniania się nie są wciąż w pełni znane, a ich kontrola i zwalczanie wymagają zaangażowania coraz większych środków finansowych – zwraca uwagę dr hab. Michał Żmihorski z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży w informacji prasowej przesłanej PAP. W informacji przesłanej PAP przypomniał on, że inwazyjne obce gatunki roślin często rozprzestrzeniają się wzdłuż dróg, bo właśnie tam znajdują odpowiednie siedliska. Dodatkowo ruch pojazdów sprzyja transportowi nasion, które mogą przyczepiać się do samochodów, np. w błocie na podwoziu pojazdów lub w bieżnikach opon, a także przemieszczać się z pędem powietrza generowanym przez jadące samochody. Śledzenie dyspersji obcych gatunków roślin w takich miejscach może mieć więc kluczowe znaczenie w skutecznej kontroli ich populacji. Naukowcy z Instytutu Ochrony Przyrody (IOP) PAN, Szwedzkiego Uniwersytetu Nauk Rolniczych i IBS PAN w Białowieży postanowili sprawdzić użyteczność funkcji Google Street View dla śledzenia inwazji obcych gatunków roślin wzdłuż dróg. Drogi i ich sąsiedztwo w znacznej części świata zostały sfotografowane przez firmę Google, która poprzez usługę Google Street View udostępniła wykonane zdjęcia w popularnych aplikacjach Google Earth i Google Maps. Powstała tym samym otwarta baza danych przestrzennych, która gromadzi obecnie blisko 170 miliardów wysokorozdzielczych panoramicznych zdjęć poboczy wzdłuż około 16 milionów kilometrów dróg w ponad 200 krajach i terytoriach na świecie (w tym również w Polsce). Naukowcy postanowili wykorzystać ten imponujący zasób danych i sprawdzić, czy na zobrazowaniach Google Street View widoczne są jakieś inwazyjne rośliny i czy to, co widać na fotografiach jest wiarygodnym wskaźnikiem obecności tych roślin w terenie. Posługując się panoramicznymi zdjęciami Google, w losowo wybranych miejscach w Polsce przeprowadziliśmy więc zdalną inwentaryzację szeroko rozpowszechnionych w naszym kraju inwazyjnych północnoamerykańskich nawłoci: kanadyjskiej i późnej. Otrzymane wyniki porównaliśmy ze standardowymi obserwacjami wykonanymi w terenie – relacjonuje Dorota Kotowska z IOP PAN i Szwedzkiego Uniwersytetu Nauk Rolniczych. Okazało się, że wirtualnie kontrolując pobocza polskich dróg przy pomocy Google Street View możemy rejestrować obecność nawłoci w podobny sposób, jak idąc wzdłuż tego samego odcinka drogi pieszo, przy czym w świecie wirtualnym zrobimy to znacznie szybciej i taniej, zostawimy też kilkukrotnie mniejszy ślad węglowy. Według Michała Żmihorskiego z jednej strony nie jest to wynik zaskakujący. Z drugiej strony sprawa wykorzystania Google Street View dla śledzenia inwazji przestaje być tak prosta, gdy weźmiemy pod uwagę, że część poboczy dróg jest koszona (wtedy roślin inwazyjnych nie widać, nawet jeśli rosną w danym miejscu), albo że zdjęcia Google są wykonywane w różnych porach roku (również wtedy, gdy nawłoć nie kwitnie) i z różną częstotliwością. Oceniając wiarygodność Google Street View dla śledzenia inwazji roślin musieliśmy wziąć te czynniki pod uwagę. Z naszych obserwacji wynika, że Google Street View sprawdza się dobrze jako narzędzie wspomagające badania roślinności poboczy dróg w przypadku gatunków, które (tak jak inwazyjne nawłocie) występują licznie i w dużym zagęszczeniu, albo których rozmiary, pokrój lub barwa są wystarczająco charakterystyczne aby móc je rozpoznać z większej odległości – mówi Dorota Kotowska. Przykładowo podczas przeglądania zdjęć zaobserwowaliśmy szereg innych problematycznych gatunków roślin obcego pochodzenia, między innymi: kaukaskie barszcze, azjatyckie rdestowce, kolczurkę klapowaną, trojeść amerykańską, klon jesionolistny, czeremchę amerykańską czy dąb czerwony. Wyniki badań opublikowano w czasopiśmie „Ecological Indicators”. Jak podkreślają autorzy, zastosowanie nowych technologii i zwiększających się zasobów danych wirtualnych może mieć niebagatelne znaczenie w rozwiązywaniu współczesnych problemów związanych z monitoringiem przyrodniczym i ochroną przyrody. Przy ograniczonych zasobach ludzkich i finansowych przeznaczanych na ochronę przyrody naukowcy i organizacje zajmujące się tą tematyką muszą szukać sposobów podnoszących wydajność swojej pracy – zauważa Michał Żmihorski. Wierzymy, że nasze badania okażą się przydatne, bo pokazują, że możemy w tańszy i szybszy sposób realizować skuteczny monitoring przyrodniczy, wskazywać cenne siedliska szczególnie zagrożone inwazjami i miejsca wymagające aktywnego usuwania gatunków inwazyjnych. « powrót do artykułu
-
Kodeks Cospi to aztecki dokument prekolumbijski, przechowywany w Bibliotece Uniwersytetu w Bolonii. W ramach nowego projektu naukowcy będą szczegółowo badać techniki malowania. Przeanalizują też, jakie narzędzia wykorzystano. Włosi podkreślają, że zachowało się niewiele prekolumbijskich manuskryptów. Posługując się najnowocześniejszymi technologiami, zespół spróbuje określić skład i rozmieszczenie pigmentów. Wydział Historii, Kultury i Cywilizacji Uniwersytetu w Bolonii otrzymał dofinansowanie z Carisbo Foundation. Badania zostaną przeprowadzone z wykorzystaniem platformy MOLAB (E-RIHS.it). Aby zmapować rozkład materiałów (zarówno organicznych, jak i nieorganicznych) na wszystkich stronach manuskryptu, posłużymy się technikami fluorescencyjnymi i obrazowania hiperspektralnego. Techniki te mogą zapewnić bardzo szczegółowe dane, rzucając nowe światło na praktyki obrazowe i technologiczne rozwinięte przez prekolumbijskich artystów - opowiada prof. Davide Domenici. Wydaje się, że Kodeks Cospi trafił do Bolonii za pośrednictwem dominikanina Dominga de Betanzosa, który zabrał go, wybierając się na spotkanie z papieżem Klemensem VII 3 marca 1533 r. Od tej pory manuskrypt znajdował się w Bolonii. Dokładniejszą europejską historię Codex Cospi możemy prześledzić aż do 26 grudnia 1665 roku. Wtedy to hrabia Valerio Zani podarował kodeks markizowi Ferdinandowi Cospiemu. Wiemy to z inskrypcji, znajdującej się specjalnie wykonanej na tę okazję okładce kodeksu. Nie wiemy za to, w jaki sposób hrabia Zani wszedł w posiadanie zbytku. Był on wykształconym człowiekiem, członkiem tej samej akademii literatury co markiz Cospi. Wiemy, że kontaktował się z licznymi podróżnikami, o których napisał zresztą czterotomowe dzieło. Ponadto pochodził z ustosunkowanej rodziny o wielopokoleniowych korzeniach; jego wuj był biskupem. Miał więc jak nabywać różne dzieła, mógł też wejść w posiadanie zabytków, które od dawna przechowywano w jego rodzinie. Markiz Cospi sądził, że ma do czynienia z chińską księgą, gdyż na okładce widniał napis „Libro della China”. Szlachcic wystawił księgę na widok publiczny w słynnym Museo Cospiano, które znajdowało się w bolońskim ratuszu. W 1672 roku markiz podarował Bolonii zbiory swojego muzeum. Poprosił też Lorenza Legatiego, profesora greki starożytnej z Uniwersytetu w Bolonii, by ten stworzył katalog muzeum. Pierwszy taki katalog powstał w 1667 roku i tam Codex Cospi został zidentyfikowany jako dzieło pochodzące z Indii (nie wiemy, czy chodziło o Indie Zachodnie, czy Indie Wschodnie, te właściwe). Dopiero w drugim katalogu, z 1677 roku, profesor Legati rozpoznał w kodeksie dzieło z terenu Meksyku. Widniejący na okładce „della China” nadpisano więc „del Messico”. W roku 1742 Muzeum Cospi przeniesiono z ratusza do Istituto delle Scienze, który w roku 1803 stał się częścią Uniwersytetu w Bolonii. Od tamtej pory Codex Cospi jest własnością uniwersyteckiej biblioteki. W 2006 r. naukowcy przeprowadzili pierwsze nieinwazyjne badania Kodeksu. Następnie zajęto się analizą kolejnych prekolumbijskich manuskryptów, przechowywanych w różnych instytucjach na całym świecie. Piętnaście lat później postępy technologiczne pozwoliły uczonym wykorzystać nowoczesne techniki obrazowania do lepszego zrozumienia umiejętności rysowniczo-piśmienniczych Azteków. Pracami akademików z kilku instytucji mają kierować Laura Carthechini (SCITEC-CNR) i Aldo Romani (SMAArt). Wykorzystanie skanera makro-XRF pozwoli określić skład pierwiastkowy pigmentów. W ten sposób będzie można, na przykład, wskazać na rozmieszczenie aurypigmentu, który zawiera arsen. Oprócz tego Kodeks Cospi przejdzie obrazowanie hiperspektralne. « powrót do artykułu
-
- Kodeks Cospi
- badania
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Bariery MOSE, które mają chronić Wenecję przed powodziami, nie uchronią wielu cennych zabytków, w tym przede wszystkim Bazyliki Św. Marka. Na przeszkodzie stoją biznes i polityka. Równo miesiąc temu, 3 października, na Placu Św. Marka można było zobaczyć łzy w oczach wielu wenecjan. Podniesiono bariery i po raz pierwszy w historii wysoki przybór wody – acqua alta – nie zalała placu. Jeden z najbardziej znanych i wyjątkowych zabytków świata, Bazylika Św. Marka, bardzo często doświadcza powodzi. Standardowa acqua alta to przybór wody o około 80 centymetrów. Jeśli fala wyniesie 86 centymetrów, zaczyna zalewać kościół. Przed miesiącem można było jednak przejść przez Plac Św. Marka suchą stopą. Meteorolodzy zapowiadali acqua alta o wysokości 130 cm, w związku z czym po raz pierwszy w historii podniesiono bariery MOSE, by uchronić miasto. Jednak było to wyjątkowe wydarzenie. Zapadła bowiem decyzja, że – przynajmniej do końca 2021 roku – bariery będą unoszone tylko wówczas, gdy acqua alta będzie wynosiła co najmniej 130 cm. Oznacza to zalanie najniżej położonych części miasta, w tym Bazyliki Świętego Marka. Decyzję taką podjęto ze względu na obecność... portu. Gdy na początku października uniesiono MOSE do Wenecji nie mogło wpłynąć siedem statków, które przez około pięć godzin musiały czekać na opuszczenie barier. To wywołało protesty władz portu Marghera. Co prawda przez ostatnich 20 lat zarząd Porto Marghera twierdził, że ochrona miasta powinna mieć priorytet, jednak teraz robi wszystko, by jego interesy były ważniejsze. Tutaj dochodzimy do istotnych kwestii polityczno-biznesowych. Port Marghera wraz z portem przyjmującym wielkie wycieczkowce oraz portem w Chioggia jest ósmym największym portem Włoch. Zatrudnia on ponad 21 000 osób, a powiązanych z nim jest ponad 1200 różnych przedsiębiorstw. Port wytwarza 27% PKB prowincji, a jego związki gospodarcze sięgają daleko w głąb lądu. Tam zaś mieszka kilkukrotnie więcej wyborców, niż w samej Wenecji. Im częściej MOSE będą unoszone, tym większe będą opóźnienia statków wpływających do Porto Marghera. Ktoś będzie musiał za te opóźnienia zapłacić, a będzie to najpewniej właściciel ładunku, gdyż większość jednostek płynących do Marghery to masowce transportujące węgiel, żywność czy produkty petrochemiczne. Port, w którym są stałe wielogodzinne opóźnienia będzie tracił klientów. Stąd też sprzeciw dyrekcji portu wobec zbyt częstego podnoszenia barier. Długoterminowy plan mówi o podnoszeniu MOSE przy acqua alta wynoszącej 110 cm. To pewne ustępstwo ze strony portu, ale wciąż oznacza poświęcenie najniższych części miasta z Bazyliką włącznie. Oficjalny powód, dla którego ustanowiono taką granicę podnoszenia MOSE to blokowanie przez bariery przepływu wody. Działanie takie powoduje, że laguna zaczyna zamieniać się w bagnisty teren, ustaje przepływ tlenu, z laguny nie odpływają zanieczyszczenia. W 2018 roku w Wenecji mieliśmy do czynienia ze 121 przypadkami acqua alta o wysokości do 110 cm. Aby uchronić Bazylikę przed powodziami, MOSE musiałyby być podnoszone już przy acqua alta wynoszącymi 80-85 cm. To oznacza, że bariery wyjątkowo często utrudniałyby ruch statków i przepływ wody. Jednak nawet ustalenie granicy podnoszenia MOSE na 110 cm aqua alta nie gwarantuje przetrwania portu. IPCC przewiduje, że jeśli uda się powstrzymać globalne ocieplenie na poziomie 2 stopni Celsjusza ponad poziom sprzed epoki przemysłowej – a osiągnięcie tego celu jest coraz bardziej wątpliwe – co czeka nas podniesienie poziomu oceanów o 30-60 cm. Jeśli tak się stanie, to acqua alta powyżej 110 cm będzie nawiedzała Wenecję bardzo często. Jeśli zaś nie uda się powstrzymać globalnego ocieplenia, to poziom oceanów może wzrosnąć o 60-100 cm i przetrwanie Wenecji będzie stało pod znakiem zapytania. Wenecja to poważny problem finansowy i polityczny. Już pojawiają się głosy, że port w Marghera należy przenieść gdzie indziej, że w przyszłości do Wenecji powinny wpływać tylko małe jednostki, a już teraz należy myśleć o tym, co w przypadku, gdy bariery MOSE przestaną się sprawdzać. Ich projektant zapewnia, że będą działały do momentu, gdy poziom oceanu podniesie się o 60 centymetrów. Jak jak zatem uratować Wenecję, gdyby wzrost poziomu oceanu miał być większy? « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- bariera
- acqua alta
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Studenci i naukowcy informatycy z Politechniki Łódzkiej pomyśleli o poruszających się pieszo osobach niewidomych i niedowidzących i stworzyli specjalny kołnierz, który służy przekazywaniu informacji o kierunku ruchu i koniecznych manewrach. Proponowany system nawigacji został zaprojektowany we współpracy z lekarzami i fizjoterapeutami. Kołnierz jest wykonany z oddychającej tkaniny sportowej i umożliwia rozmieszczenie maleńkich siłowników wibracyjnych stosownie do preferencji użytkownika. Innowacyjne podejście do problemu polega na wykorzystaniu zmysłu dotyku szyi jako kanału przekazywania informacji o sugerowanym kierunku ruchu. Użycie wibracji jako sposobu komunikacji jest nowym rozwiązaniem w systemach elektroniki osobistej i systemach wsparcia. Kołnierz koduje kierunki geograficzne oraz proste manewry na krótkie impulsy wibracyjne odczuwane przez noszącą go na szyi osobę – tłumaczy inż. Mikołaj Woźniak z zespołu projektowego. Kołnierz, który jest bezprzewodowo sterowany poprzez mikrokontroler, łączy się za pośrednictwem Bluetooth z popularnymi nawigacjami, np. z Google Maps. Większość dotychczasowych rozwiązań opiera się o komunikację audio. Dzięki naszemu rozwiązaniu osoba niedowidząca do poruszania się nie angażuje słuchu - kluczowego dla niej w odbieraniu świata zewnętrznego, a jedynie odczuwa delikatne bodźce pojawiające się w okolicach szyi. Jest to ważne z punktu [widzenia] poprawy bezpieczeństwa w ruchu drogowym, ale i z uwagi na zwiększony komfort i pewność siebie osób z niepełnosprawnością. Impulsy są wykonywane przez maleńkie silniki wibracyjne w odpowiednich odstępach czasu lub w momentach wymagających wykonania manewru. Autorzy urządzenia do nawigacji dla pieszych osób niedowidzących z wykorzystaniem wibroaktywnego sprzężenia zwrotnego na szyi: inż. Mikołaj Woźniak, mgr inż. Julia Dominiak, Adam Lewczuk, dr hab. inż. Krzysztof Grudzień, prof. PŁ, dr inż. Zbigniew Chaniecki, dr inż. Adam Rylski, dr hab. inż. Andrzej Romanowski, prof. PŁ. Innowacyjny system nawigacji został nagrodzony złotym medalem na Międzynarodowej Warszawskiej Wystawie Wynalazków IWIS. « powrót do artykułu
-
- kołnierz
- system nawigacji
- (i 3 więcej)
-
Czerwone buraki są pełne składników, których spożycie jest wiązane z wieloma prozdrowotnymi zjawiskami jak zwiększona produkcja białych krwinek czy obniżenie ciśnienia. Naukowcy z Uniwersytetu Wiedeńskiego poinformowali o wyizolowaniu z czerwonych buraków peptydu, który może być lekiem stosowanym w zwalczaniu stanów zapalnych. Przeanalizowaliśmy tysiące danych genetycznych, dzięki czemu byliśmy w stanie wychwycić liczne peptydy bogate w cysteiny i przypisać je do konkretnych roślin. Szczególnie interesowały nas te, które mogą potencjalnie działać jako inhibitory proteazy. Peptyd z buraków może blokować enzymy rozkładające białka, mówi główny autor badań, profesor Christian Gruber. Gruber i jego zespół zauważyli, że peptyd z buraka hamuje działanie oligopeptydazy prolilowej (POP). To proteaza serynowa, która jest zaangażowana w rozszczepienie wielu neuroaktywnych peptydów. Jest wiązana z procesami neurodegeneracyjnymi i regulowaniem stanu zapalnego. POP bierze udział w wielu procesach zachodzących w centralnym układzie nerwowym, w tym w uczeniu się, zapamiętywania i regulowaniu nastroju. Wiemy też, że kilka inhibitorów POP pomyślnie przeszło testy prekliniczne, dając nadzieję, że związki te mogą przydać się leczeniu utraty pamięci związanej z wiekiem czy chorobą Alzheimera. Zidentyfikowany przez grupę Gubera peptyd został nazwany bevuTI-I. To pierwszy znany inhibitor POP z rodziny proteaz serynowych trypsyny. Chociaż czerwone buraki to zdrowe warzywa, nie należy przypuszczać, że ich jedzenie będzie zapobiegało demencji. Odkryty przez nas peptyd występuje w burakach w bardzo małych ilościach i nie wiadomo, czy działa po przejściu przez układ pokarmowy, podkreśla Gruber. Przeszukujemy wielką bazę danych genetycznych roślin i zwierząt, poszukujemy nowych peptydów, badamy ich strukturę, a te najbardziej obiecujące chcemy przetestować na enzymach i receptorach komórkowych, a w końcu przeanalizować je na modelach chorób, dodaje uczony. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- oligopeptydaza prolilowa
- choroba Alzheimera
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W rzece Teviot w Szkocji odnaleziono pozostałości Ancrum Old Bridge. Datowanie dębowych belek wskazało na połowę XIV w. To najstarsze naukowo datowane relikty mostu, jakie odkryto w oryginalnym położeniu w szkockiej rzece. Wiadomo, że most spełniał w średniowieczu kluczową rolę. Podczas powodzi lub wysokiego stanu wód Ancrum Bridge mógł być jedynym miejscem, gdzie dało się przekroczyć Teviot między miejscowościami Hawick i Berwick. Most zbudowano za panowania Dawida II i Edwarda III. Stanowił część Via Regia (The Kings Way). Kevin Grant z Historic Environment Scotland (HES) opisał znalezisko jako jedno z najbardziej ekscytujących oraz najistotniejszych odkryć archeologicznych w Szkocji w ostatnich latach. Ancrum Old Bridge Project jest prowadzony przez lokalną społeczność. Obejmuje badania historyczne, terenowe, dokumentację fotograficzną wykonywaną z wykorzystaniem dronów, dendrochronologię, archeologię podwodną i datowanie radiowęglowe. Na przestrzeni 2 lat HES finansowało działania Ancrum and District Heritage Society (ADHS), lokalnej wolontariackiej grupy archeologicznej, która współpracowała z Dendrochronicle i Wessex Archaeology. Wstępne badania źródeł archiwalnych autorstwa ADHS doprowadziły do odkrycia izbic i dębowych belek, które wspierały filary mostu łukowego. Dr Coralie Mills z Dendrochronicle zidentyfikowała pobrane próbki jako miejscową dębinę; warto dodać, że po ok. 1450 r. częstsze stało się wykorzystanie importowanego drewna. Dębina zachowała się w świetnym stanie. To daje nam do ręki ważny lokalny materiał pozwalający na wykonanie analizy pierścieni drzewa w regionie, gdzie zawieruchy wojenne przetrwało niewiele średniowiecznych budynków, stwierdza uczona. Oceną znaleziska zajęli się archeolodzy podwodni z Wessex Archaeology. Próbki belek z dna rzeki wysłano do badania (datowania radiowęglowego) w Scottish Universities Environment Research Centre. Wyniki wskazały na połowę XIV w. « powrót do artykułu
-
- Ancrum Old Bridge
- rzeka Teviot
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Google Chrome straciła udziały na rzecz... Microsoft Edge
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Po raz pierwszy w historii Google Chrome traci rynkowe udziały na rzecz... Microsoft Edge. Jak wynika z najnowszych danych NetMarketShare roku rynkowe udziały Chrome'a zmniejszyły się z 69,94% we wrześniu do 69,25% w październiku. W tym samym czasie udziały Edge'a zwiększyły się z 8,84% do 10,22%. Niewykluczone, że wzrost zainteresowania przeglądarką Microsoftu ma związek z najnowszą aktualizacją Windows 10, w której pojawia się zachęta do korzystania z Edge'a. Firma analityczna informuje też, że pomiędzy wrześniem a październikiem rynkowe udziały Windows 10 wzrosły z 61,26% do 64,04%. Jednocześnie jednak zmniejszył się udział Windows 7 z 22,77% do 20,41%. Spadek zainteresowania zanotował też macOS, 10.15, którego udziały zmniejszyły się z 5,11 do 4,88%. Jednocześnie NetMarketShare poinformowało, że ma zamiar zrezygnować z działania w obecnej formie. Firma przyznaje, że zmiany zachodzące w przeglądarkach spowodowały, że coraz trudniej zbierać precyzyjne informacje i z czasem w raportach pojawia się więcej błędów. Zdecydowano więc, że zamiast próbować naprawiać obecnie stosowaną metodologię, zdecydowano się na jej porzucenie. Firma poinformowała, że w przyszłości będzie zajmowała się trendami w ecommerce oraz weryfikowalnymi danymi użytkowników. « powrót do artykułu -
Naukowcy ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach i z Instytutu Fizyki Jądrowej im. Henryka Niewodniczańskiego Polskiej Akademii Nauk opatentowali powłokę przeciwzużyciową do pokrycia noża chirurgicznego tnącego nerwy obwodowe. To kolejny krok tego zespołu w unowocześnianiu narzędzi chirurgii nerwów obwodowych, gdzie od jakości cięcia i późniejszego zespolenia zależy to, czy pacjent będzie sprawny i nie będzie cierpiał z powodu trudnych do opanowania bóli neuropatycznych. Do precyzyjnego cięcia nerwów autorzy wynalazku wytworzyli oryginalne narzędzie tnące – tarczę pokrytą wielojonową i wielowarstwową powłoką przeciwzużyciową typu TiNx:Ag. Do tej pory nie było idealnego narzędzia, wszystkie dotychczasowe metody, sposoby i narzędzia do cięcia nerwów obwodowych zawodziły. Nerw jest tkanką posiadającą specyficzną strukturę – składa się z ogromnej ilości małych włókienek nerwowych, a w trakcie cięcia pod wpływem przyłożonej siły ugina się, ponieważ ostrza tego typu są zbyt tępe, aby gładko i sprawnie zagłębić się w strukturę nerwu, nie powodując jego zgniatania przez dociskanie do podłoża lub narzędzia tnącego – powiedział PAP jeden z autorów patentu, prof. Wiesław Marcol z Katedry i Zakładu Fizjologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. W efekcie powierzchnia przecięcia jest nierówna, a celem chirurga jest przecież idealne połączenie dwóch końcówek przeciętego nerwu, mikrowłókno do mikrowłókna, bo to przekłada się na późniejszą regenerację nerwu i to, czy pacjentowi uda się przywrócić wszystkie funkcje np. ręki, w której nerw został uszkodzony w trakcie wypadku – dodał. Jakość przecięcia nerwu jest ważna nawet przy amputacjach. W przypadku nerwu przyciętego nierówno jest większe prawdopodobieństwo powstania nerwiaka z odrastających patologicznie mikrowłókien, który powoduje silny ból w kikucie i utrudnia lub nawet uniemożliwia noszenie protezy. Innowacyjna metoda otrzymywania powłoki według wynalazku pozwala na uzyskanie bioaktywnej powłoki na ostrzu narzędzia, która będzie miała zastosowanie w chirurgii tkanek miękkich – w szczególności właśnie nerwów obwodowych. Współautorami opatentowanego rozwiązania są: kierownik Katedry i Zakładu Fizjologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Joanna Lewin-Kowalik, dr Jan Miodoński, a także dr hab. Bogusław Rajchel z Instytutu Fizyki Jądrowej im. Henryka Niewodniczańskiego Polskiej Akademii Nauk. Wcześniej zespół ten opracował protezę nerwu obwodowego na bazie chitozanu pozyskiwanego z pancerzyków owadów – jedyną w Europie wypełnioną śródnerwiem. « powrót do artykułu
-
- powłoka przeciwzużyciowa
- nóż chirurgiczny
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W północnej Bułgarii odkryto unikatową rzymską twierdzę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Pod koniec sezonu archeologicznego na obrzeżach wioski Szirokowo na północy Bułgarii odkryto unikatową rzymską fortecę. Wg specjalistów z Regionalnego Muzeum Historii w Ruse (Регионален исторически музей - Русе), datuje się ona na V wiek. Twierdza była umiejscowiona w taki sposób, by chronić drogi biegnące wzdłuż rzek Baniski Łom (Баниски Лом) i Czerni Łom (Черни Лом). Archeolodzy dodają, że zbudowano ją w sposób mało znany na tych ziemiach. Mówimy o konstrukcji utworzonej z dużych, z grubsza wykończonych bloków. Interesujące jest to, że na niektórych z nich znajdują się inicjały budowniczych. [...] Na poszczególnych blokach umieszczono [też] oznaczenia literowe wskazujące na sposób układania - opowiada Dejan Dragojew, szef zespołu archeologów. Dotąd archeolodzy odkryli monety z VII w., a także metalowe elementy ubioru, takie jak sprzączki od pasków czy brosze. Szacowana powierzchnia, jaką zajmowała forteca, wynosi ok. 4,8 ha. « powrót do artykułu