Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Chrzest Mieszka I w obrządku rzymskim na trwałe związał Polskę ze światem łacińskim. Jest to fakt powszechnie znany, natomiast relacje Polski ze światem greckim są dużo słabiej zbadane. A przecież język grecki obecny był w Polsce od czasów pierwszych Piastów, osiągając apogeum swojego znaczenia pod koniec XVI w. i na początku XVII w., w czasach Zygmunta III Wazy. Chociaż nigdy nie mogli się równać liczebnie z diasporą żydowską, włoską czy ormiańską, Grecy podróżowali po dawnej Polsce i osiedlali się w niej już od czasów Bolesława Chrobrego, dopełniając z czasem obrazu wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Celem tej książki jest przypomnienie i odkrycie greckich kart w dziejach Polski we wszelkich możliwych historycznych aspektach poprzez niemal 200 "miniatur", czyli case studies zogniskowanych na jednej osobie, jednym zjawisku, jednym artefakcie, tak aby z tych oderwanych faktów i zjawisk mógł powstać spójny zbiorowy obraz grecko-polskich relacji w przeszłości. Fragment Przedmowy Monografia Gościwita Malinowskiego podtrzymuje najlepsze wzorce pisarstwa historycznego. Mam tu na myśli zdecydowanie deskryptywny charakter Jego wywodów. Nawet tam, gdzie wydawałoby się, że poniosą go emocje, zachowuje spokój i rzeczowo kontrargumentuje. Książka ma charakter interdyscyplinarny. Wszystkie dziedziny (historia z geografią, archeologia z językoznawstwem i filologią, etnografia z heraldyką itd.) współistnieją ze sobą, a autor w umiejętny i warsztatowo finezyjny sposób zestraja je, tworząc w konsekwencji spójny i czytelny dyskurs. Praca Malinowskiego jest dziełem nowatorskim i prekursorskim nie tylko na gruncie polskim. Nie znam autora polskiego czy zagranicznego, który podjąłby się tematu paranteli między Grecją i swoim krajem, obejmującego okres od czasów najdawniejszych do naszych dni. Prof. nadzw. dr hab. Ilias Wrazas Zamówienia można składać pod adresem: sekretariat.ik@uwr.edu.pl
  2. Jak zachęcić bociany, by zajmowały gniazda? Kiedyś ludzie wkładali do nich bułki zwane busłowymi łapami (busioł to dawniej w gwarze bocian). Polscy i brytyjscy naukowcy opisali w Journal for Nature Conservation inny prosty zabieg - obielenie przed przylotem bocianów boków gniazda wapnem sadowniczym. Można go zastosować podczas przenoszenia gniazd z dachów i starych drzew na słupy. Wtedy relokacja gniazda, nawet na odległość ponad 100 metrów, nie jest problemem i możemy mieć niemal pewność, że bociany po powrocie z zimowiska osiedlą się w tym miejscu. Oczywiście trzeba pamiętać o pozostawieniu resztek starego gniazda na platformie (wysokości co najmniej 30 cm). Bielenie samej platformy w niczym nie pomoże. Zespół z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (PTOP), Uniwersytetu w Cambridge i Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu wyjaśnia mechanizm stojący za tym zjawiskiem. Po przylocie bociany intensywnie pokrywają brzegi gniazda odchodami. Białe znaki są czytelną informacją dla innych, że gniazdo jest zajęte. Bielenie ma imitować takie zachowanie. Jak wiadomo, czyjeś jest lepsze niż swoje [...], więc gdy tylko bociany bez gniazda albo posiadające je w gorszym miejscu wypatrzą lokum ze znakami zasiedlenia przez inną parę, chętniej się do niego wprowadzą. Tym bardziej że akurat nie ma właścicieli, zatem nie trzeba toczyć zaciekłych walk. A te [...] mogą być niezwykle krwawe i prowadzić nawet do śmierci. Użytkowane gniazda są cenne, co nie powinno dziwić, gdyż ich budowa wymaga sporego nakładu sił i czasu. Jak wyjaśnia Adam Zbyryt z PTOP i Uniwersytetu w Białymstoku, w ciągu jednego sezonu na bocianie gniazdo nanoszone jest średnio 64 kg. To tak, jakby człowiek, w stosunku do swojej masy, miał zataszczyć do domu 1500 kilogramów. Istotny jest też inny przekaz: skoro gniazdo wydaje się zajmowane wcześnie na wiosnę, może ono należeć do par w lepszej kondycji, które przylatują jako pierwsze. Wniosek? Musi ono leżeć w zasobnym terytorium. Opisywaną metodę przebadano w najbardziej atrakcyjnych i najliczniejszych w bociany obszarach Polski – dolinie Narwi, Bugu i Biebrzy. Jak podkreślają naukowcy, w przypadku gniazd zajmowanych w latach poprzednich efekt bielenia był niesamowity. Po ich przeniesieniu zostały zajęte w 92%, a nieobielone w 72%! Oprócz tego zespół sprawdzał, czy obielenie brzegów przyciągnie ptaki do gniazd opuszczonych od kilku (przynajmniej 5) lat. Okazało się, że zabieg był o wiele mniej skuteczny. Metoda w ogóle nie sprawdziła się zaś w przypadku całkowicie nowych gniazd, takich zbudowanych przez ludzi, jak czasami możemy zobaczyć – słup i platforma. My dodawaliśmy tam jeszcze 30-centymetrową warstwę zbudowaną z materiału ze starych bocianich gniazd i dopiero bieliliśmy, a i tak żadne nie zostało zajęte. Specjaliści podkreślają, że to wyjaśnia, czemu tak wiele platform świeci pustkami. Wg nich, takie działanie może mieć sens tylko w przypadku wysokiego zagęszczenia par lęgowych czy doskonałych żerowisk. Warto zaznaczyć, że odkrycie Polaków ma znaczenie dla ochrony nie tylko bociana białego, ale i czarnego (on także obiela swoje gniazda). Jak napisano na profilu PTOP na Facebooku, różne znaki pozostawiają na gniazdach również ptaki drapieżne. W przypadku kań czarnych są to np. białe foliowe worki, u orlików krzykliwych - świeże gałązki drzew, a u jastrzębi - gałązki drzew iglastych. Zabiegi te mają podkreślić jakość pary. « powrót do artykułu
  3. Chińscy naukowcy donieśli, że układ optyczny przeprowadził kwantowe obliczenia zwane gaussowskim próbkowaniem bozonu (Gaussian boson sampling – GBS) ok. 100 bilionów razy szybciej niż mogą to zrobić klasyczne superkomputery. Osiągnięciem takim pochwalili się na łamach Science Jian-Wei Pan i Chao-Yang Lu oraz ich koledzy z Chińskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii w Hefei. Co prawda metoda GBS powstała po to, by wykazać, że komputery kwantowe mogą osiągnąć kwantową supremację – czyli wykonać obliczenia, jakich komputery klasyczne nie są w stanie wykonać w rozsądnym czasie – ale można ją przystosować do niektórych wyspecjalizowanych praktycznych obliczeń. Żeby zrozumieć, na czym polega próbkowanie bozonów, wyobraźmy sobie układ optyczny z wieloma wejściami i wyjściami. Do układu wpuszczamy pojedyncze fotony, które napotykają na różne komponenty optyczne, jak dzielniki wiązki czy lustra. Zadaniem metody próbkowania bozonów jest odgadnięcie, jak fotony pojawią się na wyjściu. Taki układ możemy więc postrzegać jako matrycę dokonującą transformacji konfiguracji fotonów wpuszczonych na wejściu w konfigurację wyjściową. Określenie konfiguracji wyjściowej jest bardzo trudne nawet dla niewielkiej matrycy z rozdzielaczy i lusterek. Układ optyczny, który wykorzystali Chińczycy, ma 100 punktów wejścia i 100 punktów wyjścia i składa się z losowo rozłożonych 300 rozdzielaczy wiązki i 75 lusterek. Wszystkie elementy były ze sobą nawzajem połączone, więc foton, który wszedł w dowolnym punkcie wejścia mógł pojawić się dowolnym punkcie wyjścia. Chińczycy poinformowali, że GBS wykonała odpowiednie obliczenia w ciągu około 200 sekund. Tymczasem najszybszy chiński superkomputer – Sunway TaihuLight – który jest 4. najpotężniejszym superkomputerem na świecie, potrzebowałby na wykonanie tych samych obliczeń... ok. 2,5 miliarda lat. Ten eksperyment to z pewnością kamień milowy w dziedzinie symulacji kwantowych opartych na liniowych układach optycznych, mówi Christine Silberhorn z niemieckiego Uniwersytetu w Paderborn. Silberhorn jest jednym z twórców zaproponowanej w 2017 roku metody GBS. Uczona dodała, że samo przygotowanie systemu o rozmiarach 100x100 musiało być bardzo trudne. Z jej opinią zgadza się Ian Walmsley z Imperial College London, który dodatkowo chwali chińskich naukowców za heroiczny wyczyn, jakim było przygotowanie stanów kwantowych, które są całkowicie nierozróżnialne i upewnienie się, że fotony nie zostały utracone. Chao-Yang Lu mówi, że wraz z kolegami na tyle ulepszyli GBS, że możliwe będzie przeprowadzenie eksperymentu na macierzy 144x144. W 2021 roku nasza maszyna GBS będzie łatwiejsza w dostrojeniu, mniejsza i bardziej stabilna. Zaczynamy zastanawiać się nad jej wdrożeniem do celów praktycznych. « powrót do artykułu
  4. Wśród ludzi młodych niepokojąco wzrasta liczba udarów mózgu – alarmują eksperci w ramach ogólnopolskiej kampanii #MłodziPoUdarze. W Polsce udary zajmują trzecie miejsce pod względem ogólnej śmiertelności oraz stanowią pierwszą przyczynę trwałej niepełnosprawności wśród osób po 40. roku życia. Coraz częściej występują jednak również u osób młodych, w wieku dwudziestu i trzydziestu kilku lat. W ramach kampanii edukacyjnej #MłodziPoUdarze, realizowanej przez Stowarzyszenie Udarowcy – Liczy się Wsparcie, eksperci zwracają uwagę, że nigdy nie należy bagatelizować objawów udaru mózgu, nawet u osób młodych. Szybkie rozpoznanie udaru i wezwanie pomocy decyduje o powodzeniu leczenia, co ma szczególne znacznie u ludzi młodych. Z danych przedstawionych w ramach kampanii wynika, że błyskawiczna pomoc i leczenie w specjalistycznej placówce aż czterokrotnie zwiększa szanse pacjenta na przeżycie udaru mózgu i późniejsze normalne funkcjonowanie. W takich placówkach chory powinien mieć zapewnioną kompleksową opiekę medyczną, realizowaną przez zespół neurologów, fizjoterapeutów, pielęgniarki oraz logopedów. Każdy z nas powinien umieć rozpoznać podstawowe objawy udaru, a także wiedzieć, jak zareagować, jeśli zaobserwujemy takie objawy u siebie lub u swoich bliskich – przekonuje w informacji przesłanej PAP prof. Mariusz Baumgart z Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy. Objawy udaru można zapamiętać, wykorzystując chociażby akronim słowa UDAR: U – utrudniona mowa, D – dłoń/ręka opadająca, A – asymetria ust, R – reaguj natychmiast! Dzwoń pod 999 lub 112. Prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Neurologicznego, prof. Konrad Rejdaka, wyjaśniał podczas webinarium dla dziennikarzy, że udar mózgu to ogniskowe uszkodzenie mózgu, wywołane zatkaniem światła naczyń lub ich pęknięciem, którego skutkiem jest nagły deficyt neurologiczny. Skutkiem tego mogą być niedowłady prawej lub lewej strony ciała, a nawet porażenie, a także zaburzenie mowy, utrata zdolności wypowiadania sensownych treści i ich rozumienia. Zdarzają się zaburzenia przytomności, gdy dojdzie np. do uszkodzenia pnia mózgu, albo naprzemienne niedowłady prawej i lewej strony ciała. Według organizatorów kampanii #MłodziPoUdarze, szybkość rozpoznania pierwszych objawów i natychmiastowe udzielenie pomocy medycznej może znacząco ograniczyć uszkodzenia układu nerwowego i zakres niepełnosprawności dotkniętych udarem mózgu osób. Ważne jest też wczesne wdrożenie fizjoterapii po udarze, jeszcze w szpitalu, kiedy tylko jest to już możliwe. Rehabilitacja zwiększa szanse odzyskania sprawności i powrotu do aktywnego życia zawodowego i społecznego. Udarom mózgu można też zapobiegać. Trzeba przede wszystkim leczyć nadciśnienie tętnicze krwi, zaburzenia rytmu serca, zmniejszyć spożycie alkoholu i pozbyć się nałogu palenia tytoniu. Są to najczęściej występujące czynniki ryzyka udaru, ale też innych chorób sercowo-naczyniowych, zwiększających ryzyko zachorowania na udar mózgu. Wiele zależy od nas samych. Prawie 90 proc. wszystkich czynników ryzyka jest modyfikowalnych, czyli takich, na którą mamy realny wpływ. Właściwy styl życia, który niweluje ryzyko udaru mózgu, w dużej mierze bazuje na prawidłowej diecie, aktywności fizycznej, zaniechaniu używek, a także regularnym wysypianiu się – przekonuje Prezes Stowarzyszenia Udarowcy – Liczy się Wsparcie dr Sebastian Szyper. Specjalista podkreśla, że wzrost liczby udarów mózgu wśród ludzi młodych jest szczególnie niepokojący. W dobie pandemii niezwykle ważne jest, aby szukać zarówno szybkiej pomocy lekarskiej, jak i dostępu do wczesnej rehabilitacji po udarze mózgu - dodaje dr Sebastian Szyper. Do udaru mózgu co roku dochodzi u prawie 90 tys. Polaków, spośród których 30 tys. umiera w ciągu pierwszego miesiąca od zachorowania, z kolei pacjenci, którzy przeżyli, są często niepełnosprawni; 85 proc. wszystkich udarów mózgu stanowią udary niedokrwienne, spowodowane ostrym zamknięciem lub krytycznym zwężeniem tętnicy wewnątrzczaszkowej lub domózgowej. « powrót do artykułu
  5. Chińska sonda Chang'e 5 wystartowała z powierzchni Księżyca i wiezie na Ziemię pobrane przez siebie próbki gleby. To pierwsza taka misja od dziesięcioleci. Ostatnią, która przywiozła z Księżyca próbki była radziecka Łuna 24 w 1976 roku. Lądownik wystartował z powierzchni Księżyca wczoraj o godzinie 16.10 czasu polskiego. Sześć minut później osiągnął orbitę Księżyca, gdzie ma się spotkać z oczekującym na niego pojazdem powrotnym. Próbki zostaną następnie przeniesione do kapsuły lądującej. Najbardziej krytycznym momentem misji będzie zaplanowane na sobotę spotkanie i połączenie się lądownika z pojazdem. Całość musi odbyć się automatycznie, gdyż oba pojazdy dzieli od Ziemi 380 000 kilometrów, więc opóźnienia w przesyłaniu danych uniemożliwiają kontrolowanie operacji w czasie rzeczywistym. Operacja dokowania ma zająć około 3,5 godzin i rozpocznie się, gdy pojazdy zbliżą się do siebie na orbicie. Jeśli się ona uda, rozpocznie się kolejny etap misji – powrót na Ziemię. Jednak nie nastąpi on od razu. Chang'e 5 musi poczekać kilka dni na orbicie okołoziemskiej, na otwarcie się okienka, kiedy to będzie mógł uruchomić silniki i ruszyć w kierunku naszej planety. To właśnie precyzyjne zgranie wszystkiego w czasie umożliwi wylądowanie w wybranym miejscu w Mongolii Wewnętrznej. Miejscu, w którym lądowali już chińscy astronauci podróżujący w pojeździe Shenzhou. Cała podróż powrotna, przed próbą wejścia w atmosferę Ziemi, potrwa 112 godzin. Jako, że pojazdy powracające z Księżyca poruszają się szybciej, niż te powracające z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, Chang'e 5 najpierw odbije się od atmosfery, co pomoże spowolnić pojazd przed ostatecznym zaurzeniem się w atmosferze. Misja Chang'e 5 rozpoczęła się 23 listopada. Cztery i pół dnia później pojazd znalazł się na orbicie Księżyca. Lądowanie na Srebrnym Globie odbyło się 1 grudnia. Próbki zostały zebrane w ciągu 19 godzin. Lądownik waży kilkaset kilogramów i musiał osiągnąć prędkość 6011 km/h (1,67 km/s), by dostać się na orbitę Księżyca. Teraz oczekuje na orbicie na spotkanie z pojazdem powrotnym. Zsynchronizowanie orbit obu pojazdów na tyle, by można było rozpocząć zbliżanie i dokowanie zajmie 2 dni. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy z University of Virginia School of Medicine opisali zmiany, jakie zachodzą w układzie oddechowym w momencie, gdy po narodzeniu bierzemy pierwszy oddech. Badania te są niezwykle ważna dla lepszego poznania zespołu nagłej śmierci łóżeczkowej (SIDS). Yingtang Shi, Patrice Guyenet i Douglas A. Bayliss odkryli w pniu mózgu układ sygnałowy, który aktywuje się niemal natychmiast w momencie narodzin, by wspomóc oddychanie. Narodziny to traumatyczne przeżycie dla noworodka, gdyż musi on przejąć samodzielną kontrolę nad wieloma ważnymi funkcjami organizmu, w tym nad oddychaniem. Sądzimy, że aktywowanie się podczas narodzin tego systemu wspomagającego zapewnia dodatkowe zabezpieczenie w tym krytycznym okresie życia, mówi Bayliss, który jest dziekanem Wydziału Farmakologii. Dokonane właśnie odkrycie pozwala zrozumieć, jak sposób oddychania zmienia się z delikatnego i podatnego na uszkodzenia mózgu czy spowodowanie zgonu stanu z wczesnego etapu rozwoju w stabilny odporny układ fizjologiczny, który dostarcza organizmowi tlen przez całe życie. Przed narodzinami dziecko nie musi oddychać i robi to co jakiś czas. Więc okres przejścia z takiego stanu do ciągłego oddychania jest nie tylko niezwykle ważny, ale również bardzo podatny na zakłócenia. Bayliss i jego zespół, we współpracy z kolegami z University of Alberta i Harvard Universiy, odkryli, że w momencie narodzin w grupie neuronów, które u myszy odpowiadają za oddychanie, włącza się pewien gen. Gen ten wytwarza neuroprzekaźnik, czyli związek chemiczny przenoszący sygnały pomiędzy neuronami. Nauroprzekaźnik ten o nazwie PACAP zostaje uwolniony w momencie, gdy dziecko przychodzi na świat. Naukowcy odkryli, że wyciszenie tego neutrotransmitera u myszy powoduje problemy z oddychaniem i zwiększoną częstotliwość bezdechów. Zauważono, że częstotliwość ta wzrasta wraz ze zmianami temperatury otoczenia. To zaś sugeruje, że problemy z systemem neuroprzekaźnika PACAP mogą mieć związek z zespołem nagłej śmierci łóżeczkowej. Mianem SIDS określa się nagłą niewyjaśnioną śmierć zdrowego dziecka, które nie ukończyło pierwszego roku życia. To główna przyczyna śmierci niemowląt w rozwiniętych krajach Zachodu. Uważa się, że przyczyną SIDS mogą być różne czynniki genetyczne i środowiskowe, w tym temperatura otoczenia. Najnowsze odkrycie sugeruje, że do SIDS i innych problemów z oddychaniem u niemowląt mogą przyczyniać się problemy z neuroprzekaźnikiem PACAP. Jest to bowiem pierwsza molekuła sygnałowa, w przypadku której wykazano, że jest masowo i specyficznie włączana w systemie oddechowym podczas narodzin. Nie możemy wykluczyć, że istnieją jeszcze inne zmiany zachodzące w momencie narodzin w systemie kontrolującym oddychanie i inne krytyczne funkcje życiowe. Być może istnieje ogólna zasada, że w chwili narodzin aktywuje się cała rzesza systemów zabezpieczających, które pomagają przejść przez ten krytyczny moment życia. Zrozumienie takich systemów pozwoliłoby na lepsze leczenie noworodków, mówi Bayliss. Ze szczegółami badań możemy zapoznać się w artykule A brainstem peptide system activated at birth protects postnatal breathing. « powrót do artykułu
  7. Drugiego grudnia zespół radiologów interwencyjnych z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) przeprowadził pierwszy w Polsce zabieg przezskórnej krioablacji raka nerki pod kontrolą tomografii komputerowej. Nowatorski zabieg przeprowadzili dr Grzegorz Rosiak, lek. Dariusz Konecki i dr Krzysztof Milczarek z II Zakładu Radiologii UCK WUM. Radiologów wspomagał zespół anestezjologiczny - dr Alicja Kwiatkowska i pielęgniarka Barbara Dąbrowska. Pacjent hospitalizowany w Klinice Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Chorób Naczyń UCK WUM został skierowany na ablację ze względu na obciążenia ogólne, które czyniły operację zbyt ryzykowną. Podczas zabiegu dzięki nawigacji za pośrednictwem tomografii komputerowej (TK) do wnętrza guza wprowadzono igły. Ich końcówki zostały schłodzone do temperatury -20°C. Niska temperatura zniszczyła guz i niewielki margines tkanek wokół niego bez konieczności wykonywania operacji. Zabieg trwał ok. 3 godzin. Zdalnie nadzorował go dr Patrick Knüsel, radiolog interwencyjny ze Szwajcarii. Miał on stały podgląd obrazów TK, USG, aparatu do ablacji oraz pola operacyjnego. Jak podkreślają specjaliści, skuteczność przezskórnej krioablacji raka nerki jest zbliżona do operacji i wynosi ok. 95%. Co bardzo istotne, powikłania są bardzo rzadkie przy prawie zerowej śmiertelności. Niestety obecnie najprawdopodobniej w żadnym polskim szpitalu nie wykonuje się takich zabiegów. Ze względu na znaczną przewagę tomografii komputerowej nad USG w krioablacji zabiegi takie są wymagające sprzętowo. Radiologia interwencyjna to dziedzina medycyny zajmująca się małoinwazyjnymi zabiegami wykonywanymi pod kontrolą badań obrazowych (mowa o USG, tomografii komputerowej czy fluoroskopii rentgenowskiej). Dzięki takim zabiegom można leczyć wiele typów nowotworów u pacjentów, którzy nie mogą być poddani operacji. Na świecie radiologia interwencyjna jest jednym z czterech podstawowych filarów leczenia onkologicznego, obok chirurgii, chemioterapii i radioterapii. W Polsce jest to dziedzina mało rozwinięta [...]. W okresie pandemii, kiedy mamy do czynienia z niedoborem łóżek i personelu, krótszy pobyt pacjenta w szpitalu – zwykle wychodzi on na drugi dzień po zabiegu – jest szczególnie istotny - podsumowuje dr Rosiak. « powrót do artykułu
  8. Rezystory – najprostsze spośród najprostszych elementów elektronicznych. Przeznaczone jedynie do wprowadzania pewnej (ściśle określonej) oporności do obwodów elektronicznych, często stanowią prawdziwą zmorę dla studentów i uczniów szkół elektronicznych, gdzie właśnie z pomocą oporników budowane są złożone schematy mające nauczyć przyszłych elektroników podstawowych zasad teorii obwodów. Czy warto w ogóle przykładać wagę do tych niepozornych i niedrogich elementów? Jakie parametry charakteryzują je – oczywiście oprócz samej rezystancji? Rezystory z bliska, czyli co nieco o parametrach technicznych Sama rezystancja nominalna to oczywiście dopiero początek opisu właściwości rezystora. Równie ważna jest procentowo wyrażana tolerancja, czyli zadeklarowana przez producenta, dopuszczalna odchyłka od tej idealnej wartości – zwykle rezystory mają tolerancję rzędu 5% lub 1%, takie właśnie znajdziesz (pojedynczo, jak i w zestawach) w ofercie sklepu internetowego: https://sklep.avt.pl/. Niedokładność jest nieunikniona choćby ze względu na fakt, że nie powstał (i najprawdopodobniej nigdy nie powstanie) proces produkcyjny, zdolny do wytwarzania produktów identycznych – ważne, aby do danego miejsca układu elektronicznego wybrać rezystor, którego tolerancja nie będzie zakłócała pracy urządzenia w różnych warunkach. A wszystko, co dzieje się w otoczeniu płytki drukowanej, ma istotne znaczenie – bowiem wraz z temperaturą zmienia się wartość oporności rezystora (taka prawidłowość wynika ze zjawisk na poziomie struktury krystalicznej metalu, grafitu i innych przewodników). Na szczęście, także ta wielkość jest opisywana przez producentów – uczciwie podają oni tzw. temperaturowy współczynnik rezystancji, określany angielskim skrótem TCR. Moc strat, czyli jak stracić możliwie jak najwięcej Innym istotnym parametrem jest moc maksymalna, zwana też mocą strat lub dopuszczalną mocą strat. Mówiąc o stratach mamy na myśli moc (energię), która „ucieka” (jest tracona) do otoczenia rezystora w postaci ciepła. Dróg tej „ucieczki” jest kilka – promieniowanie cieplne, konwekcja oraz przewodzenie – głównie poprzez metalowe wyprowadzenia rezystora, a dalej: luty (cynę), pady lutownicze i podłączone do nich ścieżki. O ile odpowiednimi, mniej lub bardziej zaawansowanymi zabiegami projektowymi na poziomie PCB można w pewnym stopniu „pomagać” rezystorowi w odprowadzeniu ciepła, to jednak w żadnym wypadku nie należy przekraczać mocy podanej przez producenta. Można ją zresztą łatwo obliczyć, przyjmując maksymalną wartość spadku napięcia na rezystorze i korzystając ze wzoru na moc: P [W] = U [V]2/R[Ω]. Można też wykonać analogiczne obliczenie dla maksymalnego natężenia prądu: P [W] = I [A]2 * R[Ω]. Podobnie, jak w każdej innej sytuacji projektowej, zawsze warto pracować z pewnym zapasem, np. dla maksymalnej mocy równej 150 mW wybierać rezystory o mocy nie mniejszej, niż 250 mW. Przyrost temperatury i zasada „dmuchania na zimne” Co daje nam zapas mocy? Przede wszystkim znacząco wpływa na obniżenie maksymalnej temperatury pracy, jaką osiągają rezystory, ponieważ – jak każdy element elektroniczny - „woli” on pracować przy możliwie jak najmniejszym przyroście temperatury. Mówimy o przyroście, ponieważ rzeczywista temperatura rezystora (TR) jest równa: TR = TA + ΔT, gdzie: TA – temperatura otoczenia, zaś ΔT – przyrost, spowodowany wydzielaniem mocy strat. Wartość ΔT zależy od wymiarów, sposobu montażu oraz warunków pracy rezystora – znaczenie ma tutaj obecność ruchu powietrza (chłodzenia), geometrii płytki drukowanej, etc. Oczywiście, nie wykonujemy aptekarskich obliczeń dla każdego rezystora, ograniczającego prąd diody LED – to byłaby przesada. Opisane zasady mają na celu uświadomienie, jak wiele parametrów należy wziąć pod uwagę w urządzeniach, w których temperatura może być problemem. I wbrew pozorom, nie jest to tematyka niszowa – trudne warunki pracy mają choćby wszystkie urządzenia pracujące w samochodach czy też wystawionych na światło słoneczne obudowach, montowanych na zewnątrz budynków. Rozważania dotyczące warunków wydzielania ciepła należy natomiast bardzo dokładnie przeprowadzić w przypadku oporników dużej mocy, gdyż takie właśnie rezystory z natury pełnią rolę „miniaturowych grzejników”. « powrót do artykułu
  9. Fototerapia była znana już w starożytnym Egipcie. W pracach Hipokratesa można doszukać się wzmianek na temat leczniczych właściwości światła słonecznego. Dziś leczenie światłem można skutecznie praktykować w gabinetach odnowy biologicznej, salonach masażu czy w zaciszu własnego domu. Jakie są właściwości lampy Bioptron? Światło źródłem zdrowia Praktyki z udziałem światła słonecznego stosowane w starożytnym Egipcie nie mają co prawda potwierdzenia w formie medycznych dowodów naukowych. Jednak wówczas korzystne działanie promieni słonecznych uznawano za niepodważalny fakt. Dzięki osiągnięciom współczesnej medycyny wiadomo już, że organizm jest w stanie zamienić światło w energię elektrochemiczną. Pozyskana energia aktywuje pasmo reakcji biochemicznych w komórkach, a skutkiem tych zmian jest efekt terapeutyczny. Lata badań i spektakularne rezultaty Warto nadmienić, że badania nad pozytywnym wpływem promieni słonecznych na organizm od dziesięcioleci prowadzone są na całym świecie. Naukowcy zafascynowani możliwościami światła spolaryzowanego od lat pochylają się nad kluczowymi dla ludzkiego zdrowia projektami. Potrzebowano ponad 20 lat szczegółowych badań i doświadczeń, by stworzyć lampę Bioptron. Polichromatyczne światło spolaryzowane stało się głównym obiektem naukowców, którzy po latach badań opracowali rewolucyjny przyrząd, zdolny do leczenia licznych schorzeń. Światło pochodzące z lampy poprawia mikrokrążenie w tkankach, aktywując je do procesów odpornościowych. Urządzenie okazało się przełomowe, co potwierdzają specjaliści licznych gabinetów, w których jest stosowane. Zastosowanie lampy Bioptron Za główne przeznaczenie lampy uważa się leczenie zmian skórnych i wspomaganie procesu gojenia się ran. Urządzenie bardzo dobrze sprawdzi się także w leczeniu chorób reumatologicznych oraz przy dolegliwościach bólowych kręgosłupa. Lata badań wykazały ponadto, że stosowanie fototerapii przynosi doskonałe rezultaty przeciwdziałając starzeniu się skóry. Lampa szybko znalazła zatem zastosowanie w gabinetach kosmetycznych i klinikach medycyny estetycznej. Podkreślając dobroczynne działanie lampy na zmiany skórne, warto skupić się wokół takich schorzeń, jak opryszczka, łuszczyca, atopowe zapalenie skóry czy trądzik młodzieńczy. Regularne stosowanie lampy Bioptron skutecznie regeneruje tkanki podskórne, pomagając wyleczyć odleżyny oraz owrzodzenia. Za imponującymi efektami opowiadają się także lekarze specjaliści. Lampa doskonale wspomaga leczenie tkanek miękkich i stanów zapalnych, więc chętnie korzystają z niej ortopedzi oraz reumatolodzy. Polecana jest także przez grono laryngologów jako urządzenie wpierające leczenie zatok czołowych oraz zapalenia zatok obocznych nosa. Światło lampy Bioptron zostało opracowane przez szereg specjalistów. Jej działanie jest na tyle bezpieczne, że urządzenie można stosować samodzielnie w domu, jak również z powodzeniem wykorzystywać przy leczeniu problemów skórnych u najmłodszych. Partnerem materiału jest MisjaZdrowia.pl – Twoja lampa Zepter Bioptron. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Michigan State University odkryli, że jedna z najważniejszych reakcji chemicznych we wszechświecie zachodzi znacznie intensywniej we wnętrzach supernowych. Odkrycie to zmienia nasz spojrzenie na powstanie niektórych pierwiastków obecnych na Ziemi. W szczególności zaś wywraca do góry nogami teorię wyjaśniającą, dlaczego na Ziemi mamy do czynienia z niezwykle dużą ilości pewnych izotopów rutenu i molibdenu. Wyniki zaskakujących badań opublikowano na łamach Nature. Dowiadujemy się z nich, że w najbardziej wewnętrznych obszarach supernowych atomy węgla powstają 10-krotnie szybciej, niż dotychczas sądzono. Są one tworzone w potrójnym procesie alfa (proces 3-α). To proces syntezy termojądrowej, w którym z trzech jąder helu 4He powstaje jedno jądro węgla 12C. Potrójny proces alfa to dla nas najważniejsza reakcja chemiczna. To dzięki niej istniejemy, mówi profesor Hendrik Schatz z Wydziału Fizyki i Astronomii Michigan State University. Niemal wszystkie atomy tworzące Ziemię oraz to, co się na niej znajduje, z ludźmi włącznie, powstały w gwiazdach. A najważniejszym z tych atomów jest węgiel, który powstaje w 3-α. Wewnątrz gwiazd trzy jądra izotopu helu zwanego cząstką alfa – składające się z dwóch protonów i dwóch neutronów – tworzą nowy pierwiastek składający się z sześciu protonów i sześciu neutronów. To najpowszechniej występująca forma węgla – 12C. Proces 3-α jest jednak zwykle mało wydajny, przypomina szef zespołu badawczego, profesor Luke Roberts. Chyba, że jest coś, co go wspomaga. Zespół Robertsa odkrył właśnie, że w najbardziej wewnętrznych warstwach supernowych istnieje taki element, a jest nim nadmiar protonów. To może znacząco przyspieszać reakcję 3-α. Jednak przyspieszenie tej reakcji wiąże się ze zmniejszeniem zdolności supernowej do wytwarzania cięższych pierwiastków. To bardzo ważne spostrzeżenie, gdyż dotychczas uważano, że nadmiar izotopów rutenu i molibdenu na Ziemi powstał dzięki supernowym bogatym w protony. Jednak badania przeprowadzone właśnie przez zespół Robertsa sugerują, że izotopy te nie powstały w supernowych bogatych w protony. Fascynujące jest to, że teraz musimy znaleźć inny sposób na wyjaśnienie istnienia takiej ilości tych izotopów. Nie powinno być ich aż tyle. A znalezienie alternatyw dla bogatych w protony supernowych nie będzie łatwym zadaniem, mówi Hendrik Schatz. To pewien problem. Dotychczas sądziliśmy, że wiemy, skąd na Ziemi taka obfitość izotopów rutenu i molibdenu. Okazało się jednak, że się myliliśmy, dodaje emerytowany profesor Sam Austin. Istnieją alternatywne rozwiązania tej zagadki, ale żadna z nich nie jest do końca satysfakcjonująca. Potrzebujemy więc nowej teorii, uwzględniającej najnowsze badania. Niezależnie od tego, jakie rozwiązania zostaną zaproponowane w przyszłości, będą one musiały uwzględniać wpływ przyspieszonej reakcji 3-α. To bardzo intrygująca zagadka, stwierdza Schatz. Uwielbiamy postęp. Nawet jeśli burzy on naszą ulubioną teorię, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  11. W wodach Australii Zachodniej (w obrębie Rowley Shoals, ok. 300 km na zachód od Broome) schwytano najstarszą znaną rybę koralowych raf tropikalnych. Rekordowy okaz z gatunku Macolor macularis miał 81 lat. Rybę schwytano w ramach badania, które doprowadziło do korekty naszej wiedzy nt. długowieczności u tropikalnych ryb. Łącznie naukowcy zidentyfikowali 11 ryb w wieku przekraczającym 60 lat. Wśród nich znalazł się 79-letni okaz lucjana dwuplamego (Lutjanus bohar), również z Rowley Shoals. Warto dodać, że naukowcy potrafią dokładnie określić wiek ryb w oparciu o otolity. Dr Brett Taylor z Australijskiego Instytutu Nauk o Morzu (Australian Institute of Marine Science, AIMS) powiedział, że 81-letni M. macularis pobił poprzedni rekord o 2 dekady. Dotąd najstarsza ryba, jaką znaleziono w płytkich tropikalnych wodach, miała ok. 60 lat. [Tymczasem my] zidentyfikowaliśmy dwa gatunki osiągające wiek osiemdziesięciu kilku, a prawdopodobnie i więcej lat. Taylor dodaje, że badania pomogą zrozumieć, jak zmiana klimatu wpłynie na długość i wiek ryb. Obserwujemy ryby na różnych szerokościach geograficznych - z różnymi temperaturami wody - aby lepiej zrozumieć, jak mogą zareagować, gdy temperatury wszędzie staną się wyższe. Autorzy artykułu z pisma Coral Reefs zauważyli np., że w przypadku lucjana dwuplamego maksymalna oczekiwana długość życia bliżej równika wynosi 50 lat, w porównaniu do 80 lat na większych szerokościach geograficznych, gdzie temperatura wody jest niższa. Studium objęło lokalizacje wzdłuż wybrzeża Australii Zachodniej, a także w obrębie archipelagu Czagos. Akademicy przyglądali się gatunkom niebędącym celem rybołówstwa w Australii Zachodniej: lucjanowi dwuplamemu, M. macularis oraz Macolor niger. « powrót do artykułu
  12. Komisja ds. Narkotyków ONZ przychyliła się do rekomendacji WHO i usunęła konopie indyjskie oraz ich pochodne z listy najniebezpieczniejszych narkotyków. Dotychczas marihuana i inne pochodne były sklasyfikowane w wykazie IV Jednolitej konwencji o środkach odurzających z 1961 roku. Znajdowały się tam obok takich opioidów jak heroina czy tiofentanyl. Teraz WHO zarekomendowało usunięcie konopi indyjskich oraz ich pochodnych z wykazu IV, w którym znaujdują się środki podlegające najbardziej ścisłej kontroli. Wśród 53 państw członkowskich Komisji ds. Narkotyków za zmianą opowiedziało się 27 państw, 25 było przeciw, a 1 państwo się wstrzymało. W ten sposób Komisja otworzyła możliwość szerszego uznania medycznych i terapeutycznych właściwości marihuany. Jednak nie zaleca legalizacji jej rekreacyjnego stosowania. Usunięcie z wykazu IV może też doprowadzić do większego zainteresowania marihuaną środowiska naukowego i zwiększenia liczby badań nad wykorzystaniem konopi w medycynie. Głosowanie nad opisanymi wyżej zmianami stało się możliwe dzięki temu, że w styczniu 2019 roku WHO opublikowało sześć rekomendacji dotyczących przeklasyfikowania konopi w umowach międzynarodowych ONZ. Głosowanie nad tymi rekomendacjami miało odbyć się w marcu 2019, ale wiele krajów poprosiło o dodatkowy czas na zastanowienie się i określenie swojego stanowiska. W rekomendacjach WHO czytamy m.in., że kannabidiol (CBD), nienarkotyczny składnik konopi, nie jest poddany kontroli na gruncie obecnie obowiązujących traktatów. W ostatnich latach CBD odegrał ważną rolę w nowych terapiach z wykorzystaniem konopi indyjskich. Obecnie ponad 50 krajów dopuszcza medyczne stosowanie konopi indyjskich, a w Kanadzie, Urugwaju i 15 stanach USA zalegalizowano też ich rekreacyjne użycie. Meksyk i Luksemburg to kolejne kraje, które są bardzo bliskie zalegalizowania rekreacyjnego użycia konopi. Konopie pozostają w wykazie I Konwencji, co oznacza, że podlegają wszelkim jej zapisom dotyczącym międzynarodowej kontroli. « powrót do artykułu
  13. Jak zmiany klimatu wpływają na zimowe migracje kaczek morskich takich jak ogorzałka (Aythya marila)? Naukowcy ze Stacji Ornitologicznej Muzeum i Instytutu Zoologii PAN na łamach Scientific Reports prezentują ciekawe wyniki badań świadczące o istotnych zmianach w rozmieszczeniu populacji tego gatunku, a także wskazują na możliwe konsekwencje. Pod kierunkiem badaczy ze Stacji Ornitologicznej Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk (MIIZ PAN) w Gdańsku oraz przy współpracy z szeregiem ośrodków naukowych i organizacji zajmujących się badaniem i ochroną ptaków z całej Europy przeanalizowano dane dotyczące liczebności ogorzałki z ostatnich 30 lat. Wykazano, że gatunek ten na okres zimy coraz chętniej wybiera kraje Europy Północno-Wschodniej, wykazano również spadek liczebności całej populacji zimującej w Europie na poziomie 38,1 %. Populacje w poszczególnych krajach zachowywały się jednak inaczej, największy spadek zanotowano w Wielkiej Brytanii - ponad 90%. Spadek również wykazano w Irlandii, Włoszech, Francji oraz w Holandii, podczas gdy w Niemczech, Polsce, Szwecji i Estonii liczba ogorzałek w okresie zimowym wzrosła. Tylko w Danii liczebność populacji w ostatnim trzydziestoleciu pozostała na podobnym poziomie. Zmiana sposobu zimowania Co sprawia, że populacje kaczek morskich pochodzących z obszarów arktycznych i subarktycznych zmieniają zwyczaje, a nawet kraje? Za przyczynę takiej alokacji naukowcy wskazują ocieplający się klimat. Ze wcześniejszych badań prowadzonych przez dr. Dominika Marchowskiego z MIIZ PAN wynika, że omawiany gatunek jest wrażliwy na występowanie pokrywy lodowej. Im większa jest pokrywa lodowa, tym mniej ptaków. Odnotowywane w ostatnich latach wyższe temperatury na obszarach północnych i wschodnich były skorelowane z przesunięciem zasięgu zimowania ogorzałki. Ptaki te najchętniej żerują w przybrzeżnych wodach morskich bądź płytkich zatokach, gdzie z łatwością nurkują po pożywienie (np. omułki, racicznice zmienne lub inne małże), dlatego głównym obszarem ich zimowania jest akwen Morza Bałtyckiego. Niestety, podobnych do tego siedlisk nie ma zbyt wiele, stąd obserwujemy zwiększenie koncentracji gatunku na małym obszarze. Kaczy problem Czy powinniśmy się zatem cieszyć, że coraz większa część populacji ogorzałki wybiera Polskę, by przetrwać zimę? Otóż niekoniecznie. Populacje ptaków, które gromadzą się w duże skupiska na stosunkowo niedużych obszarach geograficznych stanowią nie lada wyzwanie dla krajów, w których zimują. Gatunki rozmnażające się w niskich zagęszczeniach na rozległych obszarach – a o takim gatunku jest mowa – stłoczone na mniejszym obszarze narażone są na zagrożenia występujące lokalnie, takie jak np. przyłów w sieci rybackiej. Ogromne zagęszczenia na niewielkim obszarze w połączeniu z zagrożeniami, które tam występują narażają gatunek na zwiększona śmiertelność i spadek liczebności całej populacji. Niekorzystny dla kaczek morskich, coraz liczniej zimujących na terenie Polski czy Niemiec, jest również brak skutecznych działań ochronnych w tych krajach. Największym zagrożeniem dla ptaków wodnych jest działalność człowieka, m.in. sposób połowu, a także zanieczyszczenie mórz, transport morski czy morskie farmy wiatrowe. Zmiana w rozmieszczeniu zimowania ogorzałki stawia nowe wyzwania przed krajami takimi jak Polska czy Niemcy, które zgodnie z Dyrektywą Ptasią (wydaną przez Parlament Europejski i Radę Unii Europejskiej w 2009 roku w sprawie ochrony dzikich ptaków) winny zapewnić objętej ochroną ogorzałce właściwą ochronę. Warto podkreślić, że ochrona dotyczy nie tylko tego gatunku, ale jeszcze kilku innych, które podobnie do ogorzałki na skutek postępujących zmian klimatu zmieniają miejsce zimowania. Pełną treść artykułu zatytułowanego Effectiveness of the European Natura 2000 network to sustain a specialist wintering waterbird population in the face of climate change przeczytamy w czasopiśmie Scientific Reports. « powrót do artykułu
  14. Zaledwie kilka dawek eksperymentalnego leku wystarczy, by u myszy odwrócić związane z wiekiem ubytki pamięci oraz przywrócić elastyczność mózgu, informują naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Dotychczasowe badania wykazały, że środek o nazwie ISRIB przywraca funkcje pamięciowe wiele miesięcy po urazowym uszkodzeniu mózgu, odwraca zaburzenia poznawcze w zespole Downa, zapobiega utracie słuchu spowodowanej hałasem, pomaga w leczeniu niektórych typów nowotworów prostaty, a nawet zwiększa funkcje poznawcze u zdrowych zwierząt. Na łamach pisma eLife ukazały się właśnie wyniki kolejnych badań nad ISRIB. Ich autorzy donoszą, że lek bardzo szybko przywraca starym myszom zdolności poznawcze młodych zwierząt. Jednocześnie dochodzi do odmłodzenia mózgu i komórek odpornościowych, co może wyjaśniać obserwowane zjawisko. Błyskawiczne działanie ISRIB pokazuje, że znaczna część związanej z wiekiem utraty funkcji poznawczych może być powodowana przez odwracalną fizjologiczną „blokadę”, a nie przez nieodwracalną degenerację, mówi profesor Susanna Rosi z wydziałów Neurochirurgii, Terapii Fizycznej i Rehabilitacji UC San Francisco. Dane te sugerują, że – w przeciwieństwie do powszechnie przyjętej opinii – mózg nie traci na stałe zdolności poznawczych, ale są one w jakiś sposób blokowane przez czynniki wpływające na komórki. Nasze badania nad ISRIB pokazują, że istnieje sposób zatrzymania działania tych czynników i odzyskanie zdolności poznawczych, które z czasem stawały się coraz bardziej niedostępne, dodaje profesor Peter Walter z Wydziału Biochemii i Biofizyki. Walter to wybitny naukowiec, wielokrotnie nagradzany za swoje prace nad reakcją komórek na stres. To właśnie w jego laboratorium w 2013 roku został odkryty ISRIB. ISRIB działa poprzez ponowne uruchomienie w komórkach całej maszynerii odpowiedzialnej za produkcję białek. Zostaje ona z wiekiem zablokowana przez mechanizm zwany zintegrowaną odpowiedzią na stres (integrated stress response – ISR). Nazwa ISRIB pochodzi od ISR InhiBitor. Mechanizm ISR zwykle odpowiada za wykrywanie problemów z produkcją białek, co może być sygnałem, że komórka uległa infekcji lub doszło w niej do pojawienia się mutacji genetycznych prowadzących do rozwoju nowotworu. W takim przypadku ISR blokuje zdolność wytwarzania białek przez komórkę. To niezwykle ważny mechanizm służący do obrony organizmu przed niewłaściwie działającymi komórkami. Walter i jego zespół odkryli, że jeśli w tkance mózgowej ISR „zatnie się” w pozycji „włączony”, to może to prowadzić do poważnych problemów, gdyż komórki tracą zdolność do normalnego funkcjonowania. Podczas swoich niedawnych badań Walter i Rosi wykazali, że u myszy po urazowym uszkodzeniu mózgu dochodzi do chronicznej aktywacji ISR, co prowadzi do utraty zdolności poznawczych i zaburzeń zachowania, a po podaniu ISRIB mechanizm ISR zaczyna działać prawidłowo, co bardzo szybko doprowadza do odzyskania normalnego funkcjonowania mózgu. Obserwowaliśmy, jak ISRIB przywraca funkcje poznawcze u zwierząt z urazowym uszkodzeniem mózgu, które w wielu aspektach przypomina spadek zdolności poznawczych związany z wiekiem. Zaczęliśmy się więc zastanawiać, czy lek ten może odwrócić skutki starzenia się. To był kolejny logiczny krok, mówi Rosi, która jest dyrektorem ds. badań neurologicznych w UCSF Brain and Spinal Injury Center. Do badań zaangażowano naukowców z laboratorium Rosi. Na czele grupy badawczej stała Karen Krukowski. W ramach eksperymentu włożone do basenu z wodą myszy widziały wystającą z wody platformę, na którą musiały wejść, by wydostać się z wody. Po sesji treningowej poziom wody podnoszono tak, że platforma nad nią nie wystawała, a do wody dodano barwnik, by platformy nie było widać. Myszy musiały więc zapamiętać, gdzie znajduje się platforma, na której mogą bezpiecznie stanąć. Zadanie takie jest zwykle trudne do wykonania dla starszych zwierząt, które mają problemy z zapamiętaniem położenia platformy. Okazało się jednak, że starsze myszy, którym podczas trzydniowej sesji treningowej podawano niewielkie ilości ISRIB, radziły sobie z zadaniem równie dobrze, jak młode myszy, i znacznie lepiej niż myszy w tym samym wieku, którym leku nie podawano. Chcąc zrozumieć, jak ISRIB działa, naukowcy podali myszom pojedynczą dawkę, a następnie przebadali aktywność i anatomię komórek hipokampu, regionu, który odgrywa kluczową rolę w uczeniu się i zapamiętywało. Okazało się, że powszechnie występujące sygnatury starzenia się neuronów zniknęły dosłownie w ciągu jednej nocy, połączenia komórek pomiędzy sobą wzmocniły się, a komórki odzyskały zdolność do tworzenia stabilnych połączeń. Naukowcy wciąż badają, w jaki sposób ISR zakłóca procesy poznawcze u starzejących się myszy oraz u myszy z różnymi problemami neurologicznymi oraz sprawdzają, jak długo trwają dobroczynne skutki podawania ISRIB. Dotychczas zauważyli, że ISRIB zmienia też sposób funkcjonowania limfocytów T, które również z wiekiem coraz gorzej funkcjonują. To zaś może sugerować inną ścieżkę działania leku oraz może mieć znaczenie dla leczenia wielu różnych chorób związanych z pojawianiem się stanu zapalnego i gorszym funkcjonowaniem układu odpornościowego, od Alzheimera po cukrzycę. Można by się zastanawiać, czy zakłócanie pracy tak ważnego mechanizmu obrony komórkowej jak ISR jest bezpieczne. Bardzo dobrą wiadomością jest fakt, że dotychczas nie zauważono żadnych skutków ubocznych stosowania ISRIB. Profesor Walter mówi, że mogą być dwie przyczyny. Po pierwsze, wystarczy zaledwie kilka dawek ISRIB, by zresetować stan chronicznej aktywacji ISR do stanu normalnego, po którym to resecie ISR nadal funkcjonuje prawidłowo, chroniąc komórki przed problemami. Po drugie, ISRIB nie działa gdy zostaje podany komórkom, w których włączona jest najpotężniejsza z form ISR – chroniąca np. przed bardzo agresywną infekcją wirusową. To brzmi niemal zbyt dobrze, by było prawdą, ale wydaje się, że ISRIB daje nam możliwość idealnego manipulowania ISR, mówi Walter. « powrót do artykułu
  15. Specjaliści liczą, że z założonego właśnie w Nadleśnictwie Siewierz stada podstawowego w przyszłym roku uda się pozyskać nawet 5 tys. młodych raków błotnych (Astacus leptodactylus). Jak poinformowano, młode pokolenie zasili jeziora i stawy nadleśnictwa, [zaś] w następnych latach program restytucji raka błotnego obejmie całe województwo śląskie. Dzięki dr. Witoldowi Strużyńskiemu z SGGW w Warszawie, szefowi projektu restytucji raka błotnego w naszym regionie, pozyskaliśmy z Mazowsza 42 raki (18 samców, 24 samice). W dobrych warunkach następne pokolenie powinno liczyć po 400 szt. od każdej samicy – wylicza nadleśniczy Grzegorz Cekus. Raki zostały wypuszczone do stawu Ośrodka Edukacji Leśnej na Łysej Górze w Siewierzu. Leśnicy żartują, że zorganizowano im wieczorek zapoznawczy. Tłumaczą, że raki błotne są zimnolubne i odrobina śniegu czy temperatura wody bliska zeru nie przeszkadza im w prokreacji. Przeciwnie, samice produkują jaja nawet do końca grudnia. Projekt restytucji raka błotnego w województwie śląskim został zainicjowany przez Dorotę Okoń, główną specjalistkę ochrony przyrody Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego, Lilianę Armatys, naczelniczkę Wydziału Ochrony Lasu Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, Edwarda Suskiego, zastępcę dyrektora Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Katowicach, dr. Witolda Strużyńskiego z Wydziału Nauk o Zwierzętach Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie, a także Grzegorza Cekusa, nadleśniczego Nadleśnictwa Siewierz. Warto dodać, że przygotowania do stworzenia stada podstawowego trwały niemal rok, a ostateczne porozumienie w tej sprawie podpisano jesienią br. Dr Strużyński wyjaśnia, że raki przeszły kwarantannę i na pewno są zdrowe. Mają tu idealne warunki do życia. Dobrą wiadomością jest też brak naturalnych wrogów. Leśnicy nie martwią się żółwiami błotnymi, bo jest ich niewiele (tylko 6), poza tym oba gatunki żerują w różnych godzinach. Wypowiadając się na temat współżycia raków i żółwi, dodają, że po wylince młodych raków chitynowe pancerze z pewnością wzbogacą dietę żółwi. Cekus podkreśla, że to najwyższy czas, by naprawić szkody poczynione przez przemysł w czasach, gdy produkcja była na pierwszym miejscu, a ochrona środowiska nie istniała. Zanieczyszczenia wód, racza dżuma przywleczona z Ameryki wraz z introdukowanymi w Polsce rakami pręgowatymi i sygnałowymi doprowadziły do wyginięcia rodzimych gatunków. Dziś zarówno rak błotny, jak i rak szlachetny znajdują się pod ochroną i figurują w Polskiej czerwonej księdze zagrożonych gatunków - podsumowuje. « powrót do artykułu
  16. Ponad 30% osób chorujących na COVID-19 doświadcza objawów neurologicznych, takich jak utrata węchu i smaku, bóle głowy, zmęczenie, mdłości i wymioty. Do tego mogą dołączać ostra choroba naczyniowo-mózgowa czy zaburzenia świadomości. Objawy te sugerują, że wirus SARS-CoV-2 może przedostawać się do mózgu. I rzeczywiście, zarówno w mózgach zmarłych jak i w płynie mózgowo-rdzeniowym znaleziono RNA wirusa, nie wiadomo jednak, w jaki sposób on się tam znalazł. Niemiecki zespół naukowy z Charite, Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego, Instytutu Roberta Kocha i innych instytucji badawczych, odkrył RNA oraz białka wirusa w różnych anatomicznie obszarach nosogardła i mózgu. Autopsje zmarłych sugerują, że wirus może przedostawać się do mózgu poprzez nos. Na łamach Nature Neuroscience, w artykule Olfactory transmucosal SARS-CoV-2 invasion as a port of central nervous system entry in individuals with COVID-19 opisano badania, które przeprowadzono na 33 osobach zmarłych chorujących na COVID-19. Naukowcy zauważają, że wśród 7 koronawirusów, które infekują ludzi, co najmniej dwa endemiczne szczepy są w stanie przedostać się do centralnego układu nerwowego. Są to SARS-CoV oraz MERS-CoV, które ewolucyjnie są blisko spokrewnione z SARS-CoV-2. Teraz autorzy najnowszych badań donoszą, że RNA wirusa SARS-CoV-2 wykryli w centralnym układzie nerwowym 48% pacjentów, których poddali autopsji. Profesor Frank Heppner z Charité–Universitätsmedizin Berlin i jego zespół sprawdzili nosogardło – pierwsze miejsce, w którym może dochodzić do infekcji i replikacji wirusa – oraz mózgi 33 pacjentów (22 mężczyzn i 11 kobiet), które zmarły w czasie, gdy chorowały na COVID-19. Mediana wieku zmarłych wynosiła 71,6, a mediana czasu od wystąpienia objawów COVID-19 do zgonu to 31 dni. Autorzy badań odkryli RNA wirusa SARS-CoV-2 w nosogardle i mózgu wielu badanych. Najwięcej wirusowego RNA znajdowało się w błonie śluzowej nosa. Zauważyli też, że czas trwania choroby był ujemnie skorelowany z ilością wykrytego materiału wirusowego, co oznacza, że więcej śladów SARS-CoV-2 odkryto u osób, które chorowały krócej. Naukowcy donoszą też, że białko S wirusa, za pomocą którego infekuje on komórki, znajdowało się w pewnych typach komórek błony śluzowej. Nie można wykluczyć, że wirus wykorzystuje fakt, że komórki te sąsiadują z komórkami nabłonka i nerwowymi, dzięki czemu może dostać się do mózgu. U niektórych pacjentów białko S znaleziono w komórkach, w których dochodzi do ekspresji markerów neuronowych. Nie można więc wykluczyć, że wirus infekuje neurony węchowe oraz te obszary mózgu, do których docierają informacje o smaku i zapachu. Co więcej, ślady wirusa znaleziono też w innych obszarach mózgu, w tym w rdzeniu przedłużonym, w którym znajdują się m.in. ośrodek oddechowy, ośrodek sercowy czy ośrodki odpowiedzialne za wymioty. Spostrzeżenia niemieckich naukowców mogą wyjaśniać wiele objawów neurologicznych, które występują u chorujących na COVID-19. « powrót do artykułu
  17. Niepotwierdzone naukowo informacje o rzekomych prozdrowotnych właściwościach miodu nawłociowego pomagają w inwazji nawłoci. Tymczasem roślina ta zajmuje nowe tereny i drastycznie zmniejsza bioróżnorodność roślin i zwierząt. Jest niekorzystna dla pszczół i rolnictwa – pokazują badania m.in. IOP PAN. Niektóre sklepy – w Polsce i zagranicą – reklamują, że miód nawłociowy pomaga w chorobach nerek, płuc, jamy ustnej. Przeszukaliśmy literaturę naukową i nie znaleźliśmy informacji o badaniach, które by to potwierdzały. Nie były prowadzone testy na ludziach, które by o takich prozdrowotnych właściwościach miodu nawłociowego świadczyły – mówi w rozmowie z PAP dr Magdalena Lenda z Instytutu Ochrony Przyrody PAN i z australijskiego Uniwersytetu w Queensland. Dotąd nie udowodniono więc, że miód nawłociowy leczy jakiekolwiek choroby – zwraca uwagę badaczka. I dodaje, że pszczelarze, sklepy internetowe czy nawet niektóre portale medyczne – powielając te niesprawdzone informacje – zwiększają popyt na miód nawłociowy. To zaś ma pośrednio przełożenie... na stan środowiska. Nawłoć bowiem, z której powstaje miód, to w Europie roślina silnie inwazyjna, a jej wpływ na bioróżnorodność jest zdecydowanie niekorzystny. Pszczelarze powinni wiedzieć, że nawłoć nie jest pożądaną przez nich rośliną. A konsumenci – że kupno miodu nawłociowego jest niekorzystne dla środowiska – mówi dr Lenda. Badania międzynarodowego zespołu na ten temat prowadzone przez Magdalenę Lendę ukazały się w czasopiśmie Ecology Letters. Nikt wcześniej nie pokazał, że preferencje odnośnie diet, marketing dotyczący tzw. superfood i żywności pseudoleczniczej, może niekorzystnie wpływać na ekologię – podsumowuje. Analiza trendów w Allegro pokazała, że w ostatnich latach wzrosły zarówno sprzedaż, podaż, jak i cena miodu nawłociowego. Dezinformacja dotycząca właściwości tego miodu zwiększa zainteresowanie produktem, rosną jego ceny, a przez to może być tak, że więcej pszczelarzy chce mieć ten produkt w swojej ofercie. Wtedy zaczynają oni wozić swoje ule w miejsce kwitnienia nawłoci, a przez to pomagają zapylać te rośliny – mówi. Badaczka opowiada, że zdarzają się wręcz sytuację, że pszczelarze... sadzą nawłoć. Tymczasem – jak zaznacza – zarówno sprzedaż, jak i sadzenie nawłoci (czyli roślin inwazyjnych) zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej od 2012 r. są nielegalne; trzeba mieć na to odpowiednie zezwolenia. W ramach swoich badań naukowcy przeprowadzili niewielkie „śledztwo”. Na dostępnych w Polsce portalach aukcyjnych znaleźli setki ofert sprzedaży nasion i sadzonek nawłoci, reklamowanej jako roślina miododajna. I – jak podsumowuje badaczka – są setki kupców, którzy te produkty nabywają. A skoro je kupują, to można się domyślać, że nie w celach kolekcjonerskich, tylko aby uprawiać te rośliny – mówi. Biolog z IOP PAN zaznacza, że Allegro dopiero od grudnia br. wprowadza do regulaminu zakaz sprzedaży roślin inwazyjnych. Dodaje, że również na forach pszczelarskich użytkownicy wymieniają się informacjami, jak hodować tę roślinę. Nie sądzę, że pszczelarze robią to w złej wierze. Wydaje mi się tylko, że płynące od przyrodników informacje dotyczące szkodliwości roślin inwazyjnych zbyt słabo docierają do społeczeństwa – komentuje dr Lenda. I tłumaczy, dlaczego inwazja nawłoci jest szkodliwa zarówno dla dzikich roślin i zwierząt, rolników, ale również i dla samych pszczół, które zapylają nawłoć. Kwitnąca na żółto późnym latem nawłoć (potocznie nazywana niekiedy mimozą) może wydawać się piękna (to właśnie o niej Julian Tuwim pisał: „mimozami jesień się zaczyna”). Dlatego też sprowadzono ją jako roślinę ozdobną z Ameryki Północnej. Szybko jednak okazało się, że nawłoć błyskawicznie opanowuje nowe tereny, np. nieużytki czy opuszczone pola. Nasze badania pokazały, że na nieużytku z zagęszczenia wynoszącego 1-5 proc. nawłoć może osiągać w ciągu 2-5 lat zagęszczenie wynoszące 90 proc.! Po takiej inwazji bioróżnorodność roślin rodzimych na tym terenie spada do zaledwie 10 proc. W praktyce znaczy to, że kwitnie tam bardzo niewiele innych roślin – mówi dr Lenda. I dodaje: Nawłoć to tzw. roślina allelopatyczna – można powiedzieć, że stosuje broń chemiczną, aby wyeliminować ze swojego terenu inne rośliny. Jeśli na danym terenie tak drastycznie spada dostępność innych roślin – to spada też liczba gatunków zwierząt, które dany teren zamieszkują. Na takim terenie jest o 75 proc. mniej rodzimych zapylaczy – m.in. dzikich pszczół czy bzygów. Spada też liczba mrówek czy ptaków, korzystających z danego obszaru – podsumowuje przyrodniczka. Wraz ze spadkiem liczby gatunków zaczyna brakować usług ekosystemowych, jakie wcześniej były świadczone przez te gatunki w danej okolicy. Nie ma więc komu zapylać kwiatów, pozbywać się szkodników, usuwać martwych zwierząt. Wtedy rolnicy na terenach wokół obszarów zasiedlonych przez nawłoć mogą uzyskiwać mniej plonów. Inwazja nawłoci może przekładać się na wymierne straty dla rolników – podsumowuje dr Lenda. Kolejną sprawą, która powinna zainteresować zwłaszcza producentów miodu – jest wpływ nektaru nawłociowego na same pszczoły. W badaniach laboratoryjnych wyszło nam, że karmienie pszczół nektarem z nawłoci obniża ich przeżywalność w porównaniu z karmieniem ich nektarem wielokwiatowym. Okazało się też, że korzystniej jest nawet karmić pszczoły cukrem - podsumowuje dr Lenda. Dodaje, że na terenach, gdzie kwitnie nawłoć, dostępność innych kwiatów jest na poziomie 10 proc. i dostępne są one właściwie tylko późnym latem i jesienią. A pokarmu dla pszczół brakuje tam w pozostałych porach roku – np. wiosną i latem, kiedy rozwija się nowe pokolenie owadów. Tak więc dieta pszczół, które pracują w nawłoci, jest bardzo uboga – zwraca uwagę badaczka. Pszczelarze wożąc swoje ule do nawłoci wyświadczają przysługę roślinie, której obecność jest na dłuższą metę niekorzystna dla pszczół – alarmuje badaczka. Jej zdaniem warto uświadamiać społeczeństwu, że pojedyncze wybory konsumenckie mają wpływ na środowisko. Zachęca, by zamiast miodu nawłociowego przerzucić się na miody, których produkcja nie wiąże się z takimi szkodami dla środowiska. Jej zdaniem ograniczenie popytu – poprzez zwiększenie świadomości konsumentów – wywrze lepszy skutek, niż miałyby np. odgórne zakazy. Zdaniem badaczki rezygnacja z miodu nawłociowego nie powinna być dla konsumentów uciążliwa, skoro nie ma żadnych dowodów na to, że lepiej niż inne miody wpływa on na organizm człowieka. Niesprawdzone informacje rozprzestrzeniane w sieci naprawdę wpływają na życie ludzi i na przyrodę. Trzeba być bardzo ostrożnym i sprawdzać, co się przekazuje dalej. Niesprawdzone informacje na temat diet mogą prowadzić do ginięcia gatunków chronionych, jak i do inwazji roślin obcych – podsumowuje. Byłabym za tym, żeby pyłek i nektar z nawłoci szedł na straty – ocenia. I sugeruje, by w miejsce nawłoci sadzić łąki kwietne – korzystne dla bioróżnorodności, dobrostanu pszczół miodnych i samego rolnictwa. « powrót do artykułu
  18. W Parque Nacional Natural Serranía de Chiribiquete, największym parku narodowym Kolumbii, odkryto jedną z najwspanialszych kolekcji sztuki naskalnej. Pierwsi mieszkańcy tych okolic uwiecznili zwierzęta, które dawno już wyginęły. Badania pochodzącego sprzed co najmniej 12 500 lat niezwykłego dzieła sztuki rozpoczął już w ubiegłym roku brytyjsko-kolumbijski zespół naukowy. Dopiero teraz jednak zdecydowano się upublicznić informację o znalezisku. W trzech schronieniach skalnych na klifie o długości około 12 kilometrów widzimy figury ludzi i zwierząt. Są wśród nich mastodonty, palaeolamy, gigantyczne leniwce czy wymarli przodkowie koni, a także żółwie, ryby, jaszczurki, ptaki i ludzie. Dziesiątki tysięcy rysunków, a niektóre z nich umieszczono tak wysoko, że obejrzeć je możemy tylko na zdjęciach zrobionych za pomocą drona. Rysunki to dzieło jednych z pierwszych ludzi, którzy dotarli do Amazonii. Powstawały one przez setki, może tysiące lat, a zanim je stworzono trzeba było specjalnie przygotować skałę, oczyszczając ją z roślinności. Ludzie dotarli na ten teren w czasach wielkich zmian klimatycznych, gdy Amazonia zmieniała się znany nam obecnie las deszczowy, mówi Mark Robinson z University of Exeter. Niezwykłą galerię – która już zyskała przydomek „Kaplicy Sykstyńskiej starożytnej Amazonii” – odkryto na obszarze Serrania de la Lindosa, znanym z wcześniejszych znalezionych tutaj przykładów sztuki naskalnej. Szef zespołu badawczego, profesor Jose Iiarte z Exeter University, jeden z czołowych specjalistów w dziedzinie Amazonii i sztuki prekolumbijskiej nie był w stanie ukryć ekscytacji: mówimy tutaj o wielu dziesiątkach tysięcy rysunków. Ich stworzenie zajęło wiele pokoleń. Gdziekolwiek się nie obrócisz, widzisz kolejne rynku. Widzimy zwierzęta, które dawno wyginęły. Obrazy są tak naturalne i tak dobrze wykonane, że nie można mieć wątpliwości, iż patrzymy np. na konia. Konia epoki lodowcowej, a jego dzikim ciężkim pyskiem. Jest tam tyle szczegółów, widać nawet grzywę. To fascynujące. Twórcy niezwykłej galerii uwiecznili też ludzi.Jest postać w masce przypominającej ptasi dziób, są ludzie tańczący, trzymający się za ręce. Widzimy też wieże z drewna, a niektórzy ludzie wyglądają, jakby skakali na bungee, co może dawać pojęcie, w jaki sposób powstały wysoko położone rysunki. Niezwykła galeria znajduje się w odległym trudno dostępnym regionie Kolumbii. Znana była miejscowym, którzy pomogli naukowcom w dotarciu tutaj. Archeolodzy i ekipa filmowa wyruszyli z miasta San Jose del Guaviare, jechali samochodami przez 2 godziny, a później czekała ich 4-godzinna wędrówka przez dżunglę. Badań i podróży nie ułatwia fakt, że w Kolumbii przez 50 lat toczyła się wojna domowa. Porozumienie pokojowe zawarto stosunkowo niedawno. Obszar, na którym znajduje się niezwykły klif z rysunkami jeszcze do niedawna był całkowicie niedostępny. Również i teraz, by tam dotrzeć, trzeba wynegocjować z bojownikami FARC zgodę na pobyt. Profesor Iriarte mówi, że rysunki wykonano za pomocą ochry. Nie wiadomo, jakie miały one znaczenie. Interesujący jest fakt, że widzimy tutaj wiele dużych zwierząt otoczonych przez małe ludzkie postaci, które mają wzniesione ramiona, jakby oddawały cześć tym zwierzętom. Widoczne są też przedstawienia drzew i roślin halucynogennych. Dla mieszkańców Amazonii zwierzęta i rośliny mają duszę, a ludzie mogą się z nimi skontaktować za pośrednictwem rytuałów i praktyk szamańskich. Naukowcy zwracają uwagę na przedstawioną na rysunkach megafaunę. Ludzie nie zdają sobie sprawy z faktu, że Amazonia zmieniła swój wygląd. Nie zawsze był tutaj las deszczowy. Gdy patrzymy na konie czy mastodonty, to wiemy, że były one zbyt duże, by żyć w lesie. To nie tylko pokazuje nam, kiedy te rysunki powstały – już sam ten fakt jest niesamowity – ale daje nam również pogląd, jak te okolice mogły w przeszłości wyglądać: bardziej przypominały sawannę, dodaje paleoantropolog Ella Al-Shamahi. Znalezisko jest tym cenniejsze, że zachowało się w świetnym stanie. Czy to z powodu wiszących nad rysunkami skał czy też deszczów padających z innej strony i wiatrów inaczej wiejących, rysunki są znacznie bardziej wyraźne niż inne podobne zabytki. Największy zbiór rysunków, na który składają się trzy gigantyczne panele z tysiącami ludzi, zwierząt, odcisków dłoni i kształtami geometrycznymi, znajduje się w Cerro Azul. Jest on też najlepiej zachowany. Rysunki w Cerro Montoya i Limoncillos są bardziej wyblakłe. « powrót do artykułu
  19. Służby leśne z Indii wybudowały nad ruchliwą drogą łączącą miasta Nainital i Kaladungi na pogórzu Himalajów Małych wiszący "ekopomost" dla gadów i innych małych zwierząt. Eco Bridge ma prawie 27,5 m długości i 1,5 m szerokości. Do jego budowy wykorzystano bambus, jutę i trawy. Jak podkreślił Chander Shekhar Joshi, dotąd ginęło tu sporo małych zwierząt. Przejście ma służyć jaszczurkom, wężom, a także wiewiórkom. Po obu jego stronach zamontowano kamery, które pomogą w śledzeniu zwierzęcego ruchu. Nainital jest popularnym celem turystycznym, dlatego pod kołami samochodów ginęło sporo gadów i innych małych zwierząt. Podobno Eco Bridge zyskał tak duży rozgłos, że sam stał się atrakcją turystyczną. Przejeżdżający obok niego ludzie dość często przystają, by zrobić zdjęcie. By przyciągać raczej zwierzęta niż ludzi, leśnicy hodują pnącza i trawy, które zamaskują przejście. To gęsty las. W okolicy przemieszczają się słonie czy lamparty [...]. Kierowcy mogą je zobaczyć z daleka i zwolnić lub się zatrzymać. Rzadko robią jednak to samo dla węży, jaszczurek lub wiewiórek. Specjaliści mają nadzieję, że konstrukcja zwiększy świadomość społeczną odnośnie do mniejszych zwierząt z tego regionu i pomoże w ich ochronie.   « powrót do artykułu
  20. Spełniły się najgorsze obawy inżynierów – teleskop w Arecibo się zawalił. Do katastrofy doszło, gdy ważąca 900 ton platforma odbiornika radioteleskopu spadła na znajdującą się 120 metrów niżej czaszę. Na szczęście – jak wcześniej informowaliśmy – już wcześniej specjaliści doszli do wniosku, że cała struktura jest niestabilna i teleskop przeznaczono do likwidacji, zatem w katastrofie nikt nie ucierpiał. Arecibo to jedno z najważniejszych urządzeń w historii radioastronomii. Teleskop przez ponad pół wieku służył światowej nauce, dostarczając niezwykle ważnych danych. Przez dziesięciolecia był też największym tego typu urządzeniem. Większy – FAST – wybudowali dopiero Chińczycy, jednak jego możliwości badawcze, ze względu na lokalizację oraz pracę wyłącznie w trybie pasywnym w wielu dziedzinach nie dorównują Arecibo. A raczej nie dorównywały, gdyż dzisiaj nastąpił ostateczny koniec legendarnego obserwatorium. Koniec, którego można się było spodziewać, ale nikt nie przypuszczał, że nastąpi tak szybko. Już kilkanaście lat temu informowaliśmy, że Narodowa Fundacja Nauki USA od lat umieszczała utrzymanie radioteleskopu na dole listy swoich priorytetów i oczywistym było, że w bliższej niż dalszej przyszłości przestanie go finansować, przeznaczając zaoszczędzone pieniądze na nowocześniejsze, bardziej obiecujące projekty. Jednak jeszcze pół roku temu mogliśmy przypuszczać, że Arecibo będzie działał jeszcze przez kilka lat. Początkiem końca było zerwanie się w sierpniu jednej z lin pomocniczych podtrzymujących platformę odbiornika. Spadająca lina wybiła kilkudziesięciometrową dziurę w czaszy teleskopu. Już wówczas wykonana inspekcja kazała zadać sobie pytanie o stabilność całej struktury. Postanowiono jednak naprawić radioteleskop. I gdy czekano na dostawę nowych lin na początku listopada doszło do zerwania się kolejnej liny nośnej. To zaskoczyło specjalistów, którzy oceniali, że pozostałe liny powinny bez problemu wytrzymać obciążenia. Eksperci doszli więc do wniosku, że najwyraźniej cała struktura jest bardziej osłabiona, niż się wydaje. Kolejne ekspertyzy inżynieryjne wykazały, że teleskopu nie uda się naprawić nie narażając przy tym robotników na utratę życia. Dlatego też podjęto decyzję o jego wyburzeniu. Szczegółowo o tym informowaliśmy. Dzisiaj w nocy upadek platformy z odbiornikiem ostatecznie zakończył historię radioteleskopu w Arecibo.   « powrót do artykułu
  21. Naukowcy z University of Manchester zauważyli, że w w grafenownych supersieciach znajdujących się pomiędzy dwoma warstwami azotku boru pojawia się nowa rodzina kwazicząstek. Odkrycie ma znaczenie dla badań nad fizyką materii skondensowanej i może prowadzić do stworzenia tranzystorów pracujących z wyższymi częstotliwościami. Fizycy i specjaliści z dziedziny materiałoznawstwa od kilku lat poszukują sposobu na wykorzystanie sił van der Waalsa działających pomiędzy cienkimi warstwami różnych kryształów do stworzenia materiałów, których właściwościami elektronicznymi można by manipulować bez potrzeby odwoływania się do wzbogacania kryształów atomami innych pierwiastków. Najbardziej znanym przykładem jest jednoatomowa warstwa grafenu zamknięta pomiędzy dwoma jednoatomowymi warstwami heksagonalnego azotku boru (hBN), który ma podobną stałą sieci krystalicznej. Jako, że oba materiały mają podobną heksagonalną strukturę, po nałożeniu ich na siebie pojawiają się regularne wzorce, supersieci. Gdy takie nałożone na siebie warstwy grafenu-azotku boru skręcimy i zmniejszy się kąt pomiędzy sieciami krystalicznymi obu materiałów, zwiększa się rozmiar supersieci. To zaś powoduje pojawienie się pasm wzbronionych (przerw energetycznych). Naukowcy z Manchesteru zauważyli teraz niezwykłe zachowanie się elektronów w takiej strukturze. Dobrze wiemy, że w sytuacji braku pola magnetycznego elektrony poruszają się prosto, a gdy przyłożymy pole magnetyczne, ich trajektorie zaczynają się zaginać, elektrony poruszają się w koło co zmniejsza przewodnictwo. W warstwie grafenu umieszczonej pomiędzy dwiema warstwami hBN trajektorie elektronów również zaczęły się zaginać, ale przy polu magnetycznym o określonej wartości przewodnictwo gwałtownie wzrosło. Tak, jakby elektrony ponownie poruszały się po liniach prostych w metalu bez obecności pola magnetycznego, mówią członkowie zespołu badawczego Julien Barrier i Piranavan Kumaravadivel. To zachowanie całkowicie sprzeczne z tym, co wiemy z podręczników fizyki, zauważa Kumaravadivel. Uczony i jego koledzy uważają, że zaobserwowane zjawisko to efekt pojawienia się nowych kwazicząstek. Te kwazicząstki to fermiony Browna-Zaka, które w strukturze grafen-hBN poruszają się z prędkościami balistycznymi pomimo obecności silnego pola magnetycznego. Fermiony te utrzymują prostą trajektorię poruszania się na przestrzeni dziesiątków mikrometrów w polu magnetycznym dochodzącym do 16 tesli. Odkrycie to oznacza w praktyce, że nośniki ładunków elektrycznych mogą przebyć po linii prostej całą szerokość urządzenia elektronicznego, nie rozpraszając się w przy tym. To zaś daje nadzieję na zbudowanie tranzystorów pracujących przy niezwykle wysokich częstotliwościach. Procesory korzystające z takich tranzystorów mogłyby pracować znacznie szybciej niż obecnie dostępne procesory. Co więcej, odkrywcy nowego zjawiska mówią, że zaobserwowane przez nich fermiony Browna-Zaka powinny pojawiać się w każdej supersieci, nie tylko grafenowej. To zaś ułatwi badanie nad zjawiskiem transportu elektronowego oraz nowymi supersieciami 2D tworzonymi przez inne materiały niż grafen. « powrót do artykułu
  22. Podczas remontu Pałacu Radolińskich w Jarocinie trafiono na niezwykłe, cenne znalezisko. Pod podłogą jednego z pomieszczeń znaleziono dubeltówkę księcia Hugona von Radolina, a ze znalezionej obok grawerowanej tabliczki dowiedzieliśmy się, że był to prezent od ostatniego cesarza Niemiec Wilhelma II. Władca podarował ją księciu w 1899 roku. Zaraz po znalezieniu broń została zabezpieczona przez policje i po dokonaniu niezbędnych czynności zwrócona. Teraz czeka na konserwację, żeby można ją było zaprezentować na nowej wystawie stałej Muzeum Regionalnego w Jarocinie, która powstanie w Pałacu Radolińskich w 2021 roku, powiedział portalowi Jarocin.pl doktor Marcin Szeląg, dyrektor Muzeum Regionalnego w Jarocinie. Remont w Pałacu Radolińskich rozpoczęto w czerwcu. Dotychczas odtworzono pierwotne przejścia pomiędzy pomieszczeniami na parterze, przebudowano instalację centralnego ogrzewania i przebito stropy, by zamontować windę. Zlikwidowano też progi i wyrównano poziomy podłóg. Robotnicy usunęli też stare warstwy tynku i farb, a na strychu – gdzie powstanie studio nagrań – zlikwidowano wtórne ścianki działowe. Prace mają potrwać do kwietnia przyszłego roku. Po ich zakończeniu w Pałacu zostanie umieszczona wystawa stała nt. historii i kultury Ziemi Jarocińskiej, powstaną tam też sala warsztatowa, wystawy czasowe, magazyny i niewielka sala koncertowa. « powrót do artykułu
  23. AlphaFold, sieć sztucznej inteligencji zbudowana w oparciu o słynny DeepMind dokonała olbrzymiego kroku w kierunku poradzenia sobie z jednym z najpoważniejszych wyzwań nauk biologicznych – określeniem kształtu białek z sekwencji ich aminokwasów. To zmieni medycynę, zmieni bioinżynierię. Zmieni wszystko, mówi Andrei Lupas, biolog ewolucyjny z Instytutu Biologii Rozwojowej im. Maxa Plancka w Tybindze, który oceniał możliwości podobnych programów. Lupas dobrze zna AlphaFold. Program pomógł określić mu strukturę białka, z którym jego laboratorium nie mogło sobie poradzić od dekady. Możliwość określenia prawidłowej struktury białek pozwoli zarówno na lepsze zrozumienie życia, jak i na szybsze opracowywanie supernowoczesnych leków. Obecnie znamy 200 milionów białek, ale w pełni rozumiemy strukturę i funkcję niewielkiego ułamka z nich. Jednak nawet opisanie tej niewielkiej liczby dobrze poznanych białek zajęło nauce wiele lat, a do ich badań konieczny był wyspecjalizowany sprzęt warty miliony dolarów. AlphaFold pokonał około 100 innych programów, które wraz z nim stanęły do zawodów CASP (Critical Assesment of Structure Prediction). Zawody odbywają się co dwa lata, a AlphaFold wystartował w nich po raz pierwszy w 2018 roku i od razu trafił na szczyt klasyfikacji. Jednak w tym roku jego możliwości zaskoczyły specjalistów. Nie dość, że znacząco wyprzedził konkurencję, to jego osiągnięcia były tak imponujące, iż mogą zwiastować rewolucję w biologii. W niektórych przypadkach wyniki uzyskane za pomocą AlphaFold nie różniły się niczym od tych osiąganych za pomocą metod eksperymentalnych stanowiących złoty standard, takich jak krystalografia rentgenowska czy mikroskopia krioelektronowa. Naukowcy mówią, że AlphaFold nie zastąpi – przynajmniej na razie – tych metod, ale już teraz pozwoli na badanie struktur biologicznych w zupełnie nowy sposób. Białka to podstawowe budulce organizmów żywych. Odpowiedzialne są za większość procesów zachodzących w komórkach. O tym, jak działają i co robią, decyduje ich struktura 3D. Odpowiedni kształt przyjmują one bez żadnej instrukcji, kierowane jedynie prawami fizyki. Od dziesięcioleci główną metodą określania kształtów białek były metody eksperymentalne. Badania tego problemu rozpoczęto w latach 50. ubiegłego wieku korzystając z metod krystalografii rentgenowskiej. W ostatniej dekadzie preferowanym narzędziem badawczym stała się mikroskopia krioelektronowa. W latach 80. i 90. zaczęto prace nad wykorzystaniem komputerów do określania kształtu protein. Jednak nie szło to zbyt dobrze. Metody, które sprawdzały się przy jednych białkach nie zdawały egzaminu przy badaniu innych. John Moult, biolog obliczeniowy z University of Maryland, wraz z kolegami wpadł na pomysł zorganizowania CASP, zawodów, które miały uporządkować prace nad wykorzystaniem komputerów do badania kształtów białek. W ramach tych zawodów przed zespołami naukowymi stawia się zadanie określenia właściwej struktury protein, których to struktura została wcześniej określona metodami eksperymentalnymi, ale wyniki tych badań nie zostały jeszcze upublicznione. Moult mówi, że eksperyment ten – uczony unika słowa „zawody” – znakomicie przysłużył się badaniom na tym polu, pozwolił na uporządkowanie metod i odrzucenie wielu nieprawdziwych twierdzeń. Tutaj naprawdę możemy przekonać się, która metoda jest obiecująca, która działa, a którą należy odrzucić, stwierdza. W 2018 roku na CASP13 po raz pierwszy pojawił się AlphaFold. To algorytm sztucznej inteligencji bazujący na słynnym DeepMind, który pokonał mistrza go Lee Sedola, przełamując kolejną ważną barierę dla sztucznej inteligencji. Już w 2018 roku AlphaFold zyskał sobie uznanie specjalistów. Jednak wówczas korzystał z bardzo podobnych technik, co inne programy. Najpierw wykorzystywał metody głębokiego uczenia się oraz dane strukturalne i genetyczne do określenia odległości pomiędzy parami aminokwasów w proteinie, a następnie – już bez użycia SI – wypracowywał „konsensus” dotyczący ostatecznego wyglądu proteiny. Twórcy AlphaFolda próbowali to udoskonalać korzystając z takiego właśnie modelu, ale natrafili na przeszkody nie do pokonania. Zmienili więc taktykę i stworzyli sieć sztucznej inteligencji, która wykorzystywała też informacje o fizycznych i geometrycznych ograniczeniach w zawijaniu białek. Ponadto nowy model zamiast przewidywać zależności pomiędzy poszczególnymi aminokwasami miał do zrobienia coś znacznie trudniejszego – przewidzieć ostateczny kształt białka. CASP trwa kilka miesięcy. Biorące w nim udział zespoły regularnie otrzymują niezbędne informacje o proteinach lub ich fragmentach – w sumie jest ich około 100 – i mają określić ich strukturę. Wyniki pracy tych zespołów oceniają niezależni eksperci, którzy sprawdzają, na ile wyniki uzyskane na komputerach są zgodne z rzeczywistą strukturą białek określoną wcześniej metodami eksperymentalnymi. Oceniający nie wiedzą, czyją pracę oceniają. Wyniki są anonimizowane. Dane z AlphaFold były w bieżącym roku opisane jako „grupa 427”. Jednak niektóre z przewidywań dostarczonych przez tę grupę były tak dokładne, że wielu sędziów domyśliło się, kto jest autorem pracy. Zgadłem, że to AlphaFold. Większość zgadła, mówi Lupas. AlphaFold nie sprawował się równo. Raz radził sobie lepiej, raz gorzej. Ale niemal 2/3 jego przewidywań dorównywało wynikom uzyskanym metodami eksperymentalnymi. Czasami nie było wiadomo, czy różnica wynika z niedoskonałości AlphaFold czy metod eksperymentalnych. Jak mówi Moult, największą różnicę pomiędzy AlphaFold a metodami eksperymentalnymi było widać, gdy rzeczywisty wygląd proteiny określano za pomocą rezonansu jądrowego. Jednak różnica ta może wynikać ze sposobu obróbki surowych danych uzyskanych tą metodą. AlphaFold słabo sobie radził też w określaniu indywidualnych struktur w grupach protein, gdzie kształt białka mógł być zaburzany obecnością innego białka. Ogólnie rzecz biorąc średnia wydajność modeli biorących udział w tegorocznym CASP była lepsza niż przed dwoma laty, a za większość postępu odpowiadał AlphaFold. Na przykład tam, gdzie proteiny określano jako średnio trudne najlepsze modele uzyskiwały 75 na 100 możliwych punktów, a AlphaFold uzyskał tam 90 punktów. Przekroczenie granicy 90 punktów uznaje się za dorównanie metodom eksperymentalnym. Mohammed AlQuraishi, biolog obliczeniowy z Columbia University, który też brał udział w CASP chwali osiągnięcie AlphaFold: myślę, że trzeba uczciwie powiedzieć, iż osiągnięcie to wstrząśnie dziedziną badania struktur białek. Sądzę, że wielu specjalistów przestanie się tym zajmować, gdyż główny problem został rozwiązany. To olbrzymi przełom, jedno z najważniejszych osiągnięć naukowych, jakie widziałem w swoim życiu. O tym, jak wielkie możliwości ma AlphaFold i jak olbrzymia rewolucja może nadchodzić niech świadczy przykład badań, jakie prowadził zespół Andreia Lupasa. Niemcy od dawna próbowali określić strukturę białka pewnej bakterii. Za pomocą krystalografii rentgenowskiej uzyskali surowe dane, jednak ich przełożenie na odpowiednią strukturę wymagało pewnych informacji o kształcie proteiny. Wszelkie próby rozwiązania zagadnienia spaliły na panewce. Spędziliśmy dekadę próbując wszystkiego. Model opracowany przez group 427 dostarczył nam tę strukturę w ciągu pół godziny, mówi Lupas. Demis Hassabis, współzałożyciel i szef firmy DeepMind, która obecnie należy do Google'a, mówi, że jego firma dopiero zaczyna rozumieć, czego biolodzy chcą od AlphaFold. AlphaFold już zresztą przydaje się w praktyce. Na początku 2020 roku algorytm opisał strukturę kilku białek wirusa SARS-CoV-2. Później okazało się, że przewidywania dotyczące białka Orf3a zgadzają się z wynikami uzyskanymi eksperymentalnie. Rozpowszechnienie się AlphaFold raczej nie doprowadzi do zamknięcia laboratoriów. Jednak dzięki niemu do określenia struktury protein wystarczą gorszej jakości, a więc i łatwiejsze do uzyskania, dane. Możemy się też spodziewać olbrzymiej liczby odkryć, gdyż już w tej chwili dysponujemy olbrzymią liczbą danych, które program będzie mógł wykorzystać. Dodatkową korzyścią jest fakt, że będzie można prowadzić bardziej zaawansowane badania. Nowa generacja biologów molekularnych będzie mogła zadać bardziej złożone pytania. Będą mogli skupić się bardziej na myśleniu niż na prowadzeniu eksperymentów, mówi Lupas. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki AlphaFold poznamy funkcje tysięcy białek tworzących ludzkie DNA, a to z kolei pozwoli nam poznać przyczyny wielu chorób. « powrót do artykułu
  24. Rodzice co rusz starają się, żeby im pociechom niczego nie brakowało. Tak samo, jeżeli chodzi o świąteczne podarunki. Nie jest to jednak sprawa łatwa, ponieważ maluch często ma już wszystko i ciężko go zaskoczyć. Są jednak sposoby na znalezienie czegoś, o czym nawet nie śnili. Coroczne prezentowe dylematy Przeważnie, wraz z początkiem listopada, zaczynamy gorączkowo przeglądać witryny sklepów internetowych, pod kątem kupna prezentów świątecznych. Jako że z roku na rok stajemy się w tej kwestii bardziej wybredni, a oferta interesujących produktów i usług stale rośnie, mamy nie lada orzech do zgryzienia. Zazwyczaj, w pierwszej kolejności bierzemy pod lupę to, co oprócz walorów estetycznych, wydaje się po prostu praktyczne. Do wirtualnego koszyka wrzucamy zbitek palących potrzeb, pominiętych wcześniej w dzikim pędzie codziennych obowiązków. Nic bowiem nie wydaje się lepszą opcją, niż podarowanie komuś „spokoju wewnętrznego’. Nowa para zimowych butów, mocniejszy odkurzacz, czy elektryczna szczoteczka do zębów, potrafi zdziałać prawdziwe cuda a dodatkowo przystępna cenowo, bywa wyjątkowo atrakcyjnym łupem. Na drugi rzut, idą zwykle nęcące oko pierdółki, które często nie pełnią żadnej istotnej funkcji, poza estetyczną. Aby jednak uniknąć rozczarowania na twarzy obdarowanego, tradycyjnie kierujemy się jego hobby lub delikatnie wypytujemy o ostatnie fascynacje. Ryzyko, że nie trafimy i wpadniemy w pułapkę „uszczęśliwiania kogoś na siłę” istnieje natomiast zawsze. Co zaś, jeśli chodzi o najmłodszych? Czy w tym przypadku sytuacja ma się podobnie? Popularne prezenty dla dzieci Dziecięce pragnienia wydają się wybiegać daleko poza skąpą wyobraźnię dorosłego. Świat klocków, autek, lalek i misiów to magiczna kraina, do której klucz trzyma mały właściciel. Trzeba bardzo się postarać, żeby Święty Mikołaj wkradł się do serca młodego człowieka i wywołał w nim prawdziwą radość. Nie jest to bynajmniej proste zadanie, kiedy zewsząd atakują tony kolorowych reklam, ulubieni bohaterowie książek szybko przestają imponować a naszpikowana bodźcami głowa już dawno spuchła od nadmiaru wrażeń. Czy istnieje więc recepta na prezent idealny, będący urzeczywistnieniem ich wszelkich fantazji i oczekiwań? Świąteczne wystawy i w tym roku obfitują w artykuły z postaciami z bajek, kuszą ogromem barw i zróżnicowaniem produktów. Bez względu na asortyment, sklepy wprowadzają zabawne wizerunki księżniczek, zwierząt oraz pojazdów, niemal wszędzie, gdzie tylko się da. Wesołe stworki machają do nas z kubków, poduszek, ubranek i całej masy pozostałych rzeczy, powodując niezdecydowanie i narastającą frustrację. Wtedy też, pojawia się przestrzeń na nowe, wytężone poszukiwania czegoś o wiele bardziej oryginalnego. Tu z pomocą wkraczają takie strony, jak: https://prezentmarzen.com/, oferujące wachlarz pomysłów dla milusińskich. Nietuzinkowe propozycje upominków pod choinkę Kiedy „wszystko już było” i nic nie wzbudza należytego entuzjazmu, warto postawić na hity, takie jak : szaleństwo w parkach rozrywki, trening zdolności manualnych na warsztatach ceramicznych, przygoda w escape roomie, pieszczota kubków smakowych na lodach lub zindywidualizowany projekt koszulki. Każda z atrakcji dopasowana jest to danej grupy wiekowej i szczegółowo opisana. Do wyboru jest wiele rozmaitych, unikalnych prezentów. Poza tym, jeżeli chcemy zapewnić dzieciakom nieco więcej adrenaliny, mamy ku temu niepowtarzalną okazję, fundując im lot helikopterem, jazdę Monster Truck na miejscu pasażera albo samodzielną jazdę gokartem. Starszaki ponadto mogą skorzystać z przejażdżki samochodem sportowym, którą oferuje go-racing.pl. Dziecko na pewno doceni ową niespodziankę i zatrzyma piękne wspomnienia do końca życia a my z dużą dozą prawdopodobieństwa po prostu spełnimy jego najskrytsze marzenie. « powrót do artykułu
  25. Projekt "Widzę, bo słyszę: audiodeskrypcja – współczesne wsparcie osób z dysfunkcją wzroku w kontakcie ze sztuką", którym kieruje prof. Aneta Pawłowska z Uniwersytetu Łódzkiego (UŁ), zdobył srebrny medal na Międzynarodowych Targach Innowacji Gospodarczych i Naukowych INTARG 2020 online. Podczas targów prezentowano prospołeczne innowacje z różnych krajów i branż. Audiodeskrypcje (werbalne opisy dzieł sztuki) opracowane przez zespół z UŁ pozwalają osobom niewidomym i słabowidzącym zapoznać się np. z obrazami w przestrzeni muzealnej. Opisy audiodeskrypcyjne wykonywane są na potrzeby kolejnych placówek muzealnych, w tym Muzeum Sztuki, Muzeum Miasta Łodzi czy Muzeum Fabryki. Jak podkreśliła prof. Pawłowska, zespół, w skład którego oprócz humanistów z Wydziału Filozoficzno-Historycznego wchodzą naukowcy i studenci Wydziału Fizyki i Informatyki Stosowanej, dąży do tego, aby muzea projektowały, a potem stosowały nowoczesne metody pracy. Aby pracowały w trybie koncepcji muzeum otwartego – także na potrzeby niepełnosprawnych. Naukowcom zależy na tym, by wspierać samodzielność osób z dysfunkcją wzroku w kontakcie ze sztukami wizualnymi. Wspominają też o pomocy w poruszaniu się po zabytkowej przestrzeni miasta. W skład zespołu wchodzą prof. UŁ Aneta Pawłowska, dr Anna Wendorff (Wydział Filologiczny), dr inż. Artur Hłobaż (Wydział Fizyki i Informatyki Stosowanej), dr Julia Sowińska-Heim (Instytut Historii Sztuki), dr Kinga Sygizman (Wydział Filologiczny), a także mgr Adam Drozdowski (Instytut Historii Sztuki). Istotną rolę w zakresie komercjalizacji badań odgrywa Centrum Transferu Technologii UŁ. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...