Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37641
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Zimą pandy wielkie uwielbiają tarzać się w końskich odchodach. Często wcierają je sobie w sierść. Chińscy badacze zastanawiali się, skąd to zamiłowanie. Udało im się to ustalić. Okazuje się, że chodzi o uczucie ciepła... Studenci Fuwena Weia, ekologa z Chińskiej Akademii Nauk, po raz pierwszy widzieli takie zachowanie w górach Qin Ling. Region ten przecinają starożytne szlaki handlowe wydeptane przez konie. Wg naukowców, ich odchody są w tych okolicach czymś powszechnie dostępnym. Odkrycie, czemu pandy czynią z nich taki użytek, zajęło jednak aż 12 lat. Choć w odchodach tarzają się np. psy, zwykle ssaki aktywnie ich unikają, gdyż mogą one zawierać pasożyty i patogeny. W tym przypadku korzyści z wchodzenia w kontakt ze świeżymi końskimi odchodami muszą przewyższać potencjalne ryzyko - tłumaczy Cécile Sarabian, ekolog poznawcza z Uniwersytetu w Kioto (nie brała ona udziału w badaniach). Chcąc wskazać te korzyści, Chińczycy zainstalowali przy drodze w Rezerwacie Foping kamery pułapkowe. Przez rok - między czerwcem 2016 a czerwcem 2017 r. - uchwyciły one 38 interakcji pand z końskimi odchodami. To sugerowało, że wstępna obserwacja sprzed lat nie była po prostu przypadkowym incydentem. Monitorowano także temperaturę otoczenia, dzięki czemu widać było, że pandy tarzały się i wcierały odchody w futro tylko przy chłodniejszej pogodzie. Większość takich zachowań (ang. Horse manure rolling, HMR) zaobserwowano przy temperaturach wahających się między -5° a 5°C. Naukowcy stwierdzili również, że pandy wolą świeże odchody (co najwyżej sprzed 1,5 tygodnia). Te starsze były w dużej mierze ignorowane. Analizy chemiczne ujawniły 2 lotne związki, które występowały w dużych ilościach w świeżych odchodach, z czasem ulegały jednak rozkładowi: β-kariofylen (BCP) i tlenek β-kariofylenu (BCPO). Zespół doszedł do wniosku, że musi chodzić o BCP/BCPO, dlatego postanowił przeprowadzić eksperymenty w zoo w Pekinie. Sześciu tamtejszym pandom zaprezentowano siano nasączone różnymi substancjami, w tym związkami seskwiterpenowymi. Okazało się, że pandy spędzały znacząco więcej czasu, badając siano pokryte BCP/BCPO. Jedno ze zwierząt, samica o imieniu Ginny, spędziła aż 6 min, pokrywając się takim sianem. Ponieważ ze względów praktycznych i prawnych nie można było przetransportować pand do laboratorium, ekipa nakładała BCP/BCPO na łapy myszy i poddawała je różnym testom tolerancji zimna. Okazało się np., że w porównaniu do gryzoni potraktowanych roztworem soli fizjologicznej, które drżały z zimna i zbijały się w gromady, myszy z grupy BCP/BCPO wydawały się niewzruszone. Badania na poziomie molekularnym ujawniły, że BCP/BCPO wchodzi w interakcje z odpowiedzialną za odczuwanie zimna proteiną TRMP8. Znajduje się ona w skórze wielu ssaków i odpowiada za poinformowanie reszty organizmu o zimnie. Jest również aktywowane przez mentol, dlatego też związek ten wywołuje uczucie chłodu. Okazało się, ze BCP/BCPO blokuje działanie TRMP8, dzięki czemu proteina ma mniejsze możliwości wyczucia zimna. Naukowcy uważają, że BCP/BCPO zawarte w końskich odchodach działają jak środek znieczulający na zimno, pozwalając pandom zaaklimatyzować się do zimy. Inni specjaliści chwalą badania Chińczyków, ale zwracają uwagę, że należy jeszcze sporo wyjaśnić. Po pierwsze, przełożenie badań na myszach na pandy nie do końca może być trafne, gdyż wiadomo, że często pokrywają się różnymi zapachami, by chronić się przed pasożytami lub zaznaczać terytorium. Ponadto nie wiadomo, czy BCP/BCPO całkowicie chroni pandy przed uczuciem zimna, czy tylko takie nieprzyjemne uczucie zmniejsza. Warto też sprawdzić, czy inne gatunki zwierząt korzystają zimą z końskich odchodów. « powrót do artykułu
  2. W coraz większej liczbie polskich miast wykorzystuje się odnawialne źródła energii – zarówno w instalacjach miejskich, jak i na potrzeby domów wielorodzinnych. Najbardziej popularne są instalacje fotowoltaiczne, ale przyszłością jest też energia wiatrowa – mówi dr Aleksandra Lewandowska. Zespół naukowców z UMK w Toruniu przeanalizował 20 największych pod względem ludności polskich miast, m.in. Warszawę, Wrocław i Kraków pod kątem wykorzystania przez nie odnawialnych źródeł energii (OZE). Jej użycie wpisuje się w koncepcję tzw. smart city. Smart city jest pojęciem wieloaspektowym, łączy szereg różnego rodzaju zagadnień, jednym z nich jest inteligentna sieć energetyczna, w której skład wchodzi wykorzystanie OZE – opowiada dr Aleksandra Lewandowska z Katedry Studiów Miejskich i Rozwoju Regionalnego UMK w Toruniu. Wykorzystanie OZE w mieście ma poprawić stan środowiska metropolii i jednocześnie jakość życia jego mieszkańców. Naukowcy ustalili, że tylko pięć badanych miast posiada szerszą strategię tworzenia smart city. Jednak informacje o wykorzystaniu OZE i chęci wdrażania takich rozwiązań pojawiają się w planach gospodarki niskoemisyjnej w większości z nich. Tego typu dokumenty są obligatoryjne – zauważa badaczka. Dr Lewandowska mówi, że co prawda z analizy dokumentów wyłania się dość optymistyczny obraz dotyczący wykorzystania OZE w miastach, to praktyka jest nieco mniej kolorowa. Miasta stawiają przede wszystkim na rozwiązania, które cieszą się sporym poparciem społecznym. Dlatego teraz koncentrują się głównie na walce z kopciuchami – podkreśla. Jednocześnie zauważa, że w taki ekologiczny trend wpisuje się wykorzystanie OZE i organizacje społeczne również wywierają presje na włodarzach miast w kwestii ich jak najszerszego wykorzystania. W jej ocenie miasta powinny postawić na większą promocję OZE: zachęty wśród mieszkańców np. w postaci rekompensat. Ciągle brakuje funduszy na te cele – zauważa. Wśród analizowanych miast najbardziej widoczne są małoskalowe inwestycje OZE – wynika z obserwacji naukowców. Są to na przykład ławki, parkometry i latarnie uliczne z panelami fotowoltaicznymi. Tego typu rozwiązania są najprostsze do wdrożenia, bo nie wymagają wprowadzania zmian z istniejącej sieci energetycznej – podkreśla. Za nadal niedocenioną kategorię OZE w miastach Lewandowska uznaje energię wiatrową. W jej ocenie niewielkie instalacje tego typu z powodzeniem mogłyby działać na szczytach wysokich budynków. Ekspertka zapytana o ocenę dotychczasowych instalacji OZE w miastach podkreśla, że nadal ich skala nie jest duża. Każda inwestycja w tego typu źródła energii jest godna pochwały, bo wskazuje właściwy trend. Każda, nawet najmniejsza inwestycja w OZE przyczynia się do poprawy stanu środowiska. Miasto to żyjący organizm i w holistycznej perspektywie wszystkie tego typu działania mają znaczenie – zaznacza. Lewandowska mówi, że inwestowanie w OZE zwraca się coraz szybciej. Teraz należy mówić o kwestii 5–10 lat, bo technologie tego typu w ostatnim czasie staniały. Ich rzekoma kosztowność to utarty mit – uważa. Podczas gdy na wsi i na przedmieściach widoczny jest coraz szerszy trend wykorzystania paneli fotowoltaicznych na domach jednorodzinnych, inaczej jest w przypadku miast – głównie ze względu na inny typ architektury. Jednak instalacje tego typu pojawiają się coraz częściej w ramach nowo tworzonych osiedli wielorodzinnych. Zwykle panele zasilają oświetlenie części wspólnych. Modne jest bycie eko, więc deweloperzy grają tą kartą – opowiada ekspertka. Ekspertka konkluduje, że Polska nie odstaje pod względem wykorzystania OZE w miastach od naszych południowych sąsiadów – Czech czy Słowacji. Idziemy w dobrym kierunku, ale na przykład do Niemiec ciągle nam pod tym względem daleko – kończy. Wniosku z analizy toruńskich badaczy ukazały się w periodyku "Energies". Jego współautorami, oprócz dr Lewandowskiej są również dr hab. Justyna Chodkowska–Miszczuk, dr hab. inż. Krzysztof Rogatka i inż. Tomasz Starczewski. « powrót do artykułu
  3. W ostatniej chwili doszło do przerwania testu prototypowego pojazdu Starship firmy SpaceX. Starship SN8 miał wystartować z należącego do SpaceX terenu w południowym Teksasie w pobliżu miejscowości Boca Chica i wznieść się na wysokość kilkunastu kilometrów. Jednak na sekundę przed startem SN8 wykrył nieprawidłowości w działaniu co najmniej jednego z trzech silników Raptor i automatycznie przerwał sekwencję startową. Na razie nie wiadomo, kiedy test zostanie powtórzony. Może to być już dzisiaj lub jutro. Wszystko zależy od tego, jak szybko inżynierowie SpaceX określą, co było przyczyną przerwania startu i usuną ewentualną usterkę. Celem lotu Starship będzie sprawdzenie szeregu elementów, od działania silników poprzez właściwości aerodynamiczne pojazdów po obieg paliwa. Samo osiągnięcie zakładanej wysokości nie powinno być trudne, jednak przed Starshipem postawiono bardziej skomplikowane zadanie. W czasie lądowania silniki mają zostać wyłączone, a pojazd ma obrócić się poziomo, by wyhamować, następnie silniki mają zostać włączone ustawią rakietę pionowo i za ich pomocą zostanie dokonane ostateczne spowolnienie i lądowanie na zamontowanych nogach. To ma być pierwszy tego typu test przeprowadzony za pomocą tak dużej rakiety. W bieżącym roku pojazdy Starship SN5 i SN6 wykonały loty testowe na niskiej wysokości. Przeprowadzono też 330 testowych rozruchów silników bez wznoszenia się w powietrze. Firma SpaceX wybudowała dotychczas 10 prototypowych pojazdów Starship. Wersje SN5 i SN6 osiągnęły wysokość 150 metrów i wylądowały, SN7 została celowo zniszczona, by sprawdzić jej wytrzymałość. Tymczasem misja SN8 wciąż nie może się odbyć. Już w połowie września informowaliśmy, że wystartuje ona „w przyszłym tygodniu”. Elon Musk twierdzi, że docelowo Starships mają zabierać na pokład 100 osób lub 100 ton ładunku na Księżyc. Mają też być w stanie przeprowadzić misję załogową na Marsa i z niej powrócić.   « powrót do artykułu
  4. Pałaneczka karłowata (Cercartetus lepidus) została odnaleziona po raz pierwszy, odkąd zeszłego lata pożary buszu strawiły większość jej habitatu na Wyspie Kangura. Dotąd sądzono, że ssak zniknął z tej południowoaustralijskiej wyspy. Schwytanie pałaneczki jest pierwszym udokumentowanym przypadkiem przetrwania gatunku po pożarze. Ogień strawił ok. 88% szacowanego obszaru rozmieszczenia C. lepidus [Dianne Pearson z Kangaroo Island Land for Wildlife uważa, że spłonęło nawet ok. 93% habitatu pałaneczek karłowatych], dlatego nie byliśmy pewni, jakie jest pokłosie pożarów. Pewne było tylko to, że populacja naprawdę mocno ucierpiała - opowiada Pat Hodgens. Ważąca 6-10 g pałaneczka karłowata występuje w południowo-wschodniej Australii i na Tasmanii. Hodgens podkreśla, że odkrycie pałaneczki na zachodzie Wyspy Kangura było bardzo emocjonującym wydarzeniem. Istnieje tylko 113 formalnych przypadków odnotowania tego gatunku na Wyspie Kangura. Nie zdarza się to więc często, a letnie pożary [sprzed roku] zniszczyły sporą część habitatu pałaneczki. Mieliśmy jednak, oczywiście, nadzieję, że je napotkamy. Organizacja Kangaroo Island Land for Wildlife przeszukała 20 stanowisk na wyspie. Akcja zaczęła się jeszcze w październiku i odbyła się w turach; fundusze pozyskano z rządowego Wildlife and Habitat Bushfire Recovery Program. Schwytano niemal 200 osobników. Reprezentowały one ponad 20 gatunków. Odkryto krótkonosy brązowe, szczury zaroślowe, kitanki, pałaneczki cynamonowe czy wreszcie pałaneczkę karłowatą. Choć Hodgens cieszy się z uzyskanych wyników, obawia się też o gatunki, których nie udało się jeszcze zaobserwować, np. szczura błotnego. Po niemal roku nadal jest zbyt wcześnie, by wnioskować o wpływie [ognia] na różne gatunki. Hodgens dodaje, że miną lata, a nawet dziesięciolecia, nim lokalna fauna odtworzy swoje populacje. Teraz, gdy wiadomo, że pałaneczki występują na Wyspie Kangura, można powrócić np. do analiz danych z kamer i sprawdzić, czy nie widać tam kolejnych przedstawicieli gatunku. Obecnie wysiłki koncentrują się na kontroli zdziczałych kotów i ochronie ocalałych habitatów. [...] Pałaneczki są teraz bardzo wrażliwe, bo gdy busz się regeneruje, są wystawione na ataki naturalnych oraz introdukowanych drapieżników.   « powrót do artykułu
  5. Po podaniu szczepionki Pfizera na COVID-19 u dwóch pracowników brytyjskiej służby zdrowia (NHS) wystąpiły niekorzystne reakcje. W związku z tym brytyjska Medicine and Healthcare products Regulatory Agency (MHRA) zaleciła, by osoby z alergiami na lekarstwa, szczepionki lub żywność tymczasowo powstrzymały się od szczepienia. U wspomnianych osób reakcja alergiczna pojawiła się wkrótce po szczepieniu. Obie zostały poddane leczeniu i czują się dobrze. U obu osób wystąpiła reakcja anafilaktoidalna. To częstszy, niż reakcja anafilaktyczna, przypadek niekorzystnej reakcji na leki. W reakcji anafilaktoidalnej nie dochodzi do zmian w zakresie IgE. Dochodzi za to do uwalniania dużych ilości histaminy i substancji naczynioaktywnych, w wyniku czego zwiększa się przepuszczalność naczyń, pojawiają obrzęki, przekrwienie błon śluzowych i spadek ciśnienia. Obie osoby, które doświadczyły takiej reakcji, cierpią na poważne alergie. Profesor Stephen Powis, dyrektor medyczny NHS w Anglii powiedział: Jak to się często zdarza w przypadku nowych szczepionek, MHRA na wszelki wypadek wydała ostrzeżenie, by osoby z poważnymi alergiami nie szczepiły się. Doszło do tego po tym, jak dwie osoby cierpiące na alergie doświadczyły niepożądanych skutków podania szczepionki. Podobne problemy mają miejsce rzadko, ale zdarzają się również przy innych szczepionkach. Fakt, że tak szybko dowiedzieliśmy się o obu reakcjach alergicznych i że urząd natychmiast wydał ostrzeżenie wskazuje, że system monitoringu dobrze działa, mówi profesor Peter Openshaw, immunolog z Imperial College London. Wystąpienie reakcji alergicznej po podaniu szczepionki na COVID-19 nie jest zaskoczeniem. Z dokumentów, jakie otrzymała od Pfizera amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) wynika, że w fazach II i III badań klinicznych szczepionki zaobserwowano wystąpienie reakcji alergicznej u 0,63% osób, u którym podano szczepionkę oraz u 0,51%, które otrzymały placebo. Różnica 0,1% oznacza, że podanie szczepionki wiąże się z możliwością wystąpienia reakcji alergicznej u 1 na 1000 osób. Do zbudowania pełnej odporności konieczne jest podanie 2 dawek szczepionki Pfizera. Odporność zaczyna budować się od 12 doby po podaniu pierwszej dawki. W 21. dobie podaje się dawkę drugą, a pełną odporność na SARS-CoV-2 zyskujemy po 28 dniach od pierwszej dawki. « powrót do artykułu
  6. Testy żagla słonecznego oraz badania zewnętrznych warstw atmosfery Ziemi będą dwiema misjami, które zostaną zabrane „autostopem” przy okazji misji IMAP (Interstellar Mapping and Acceleration Probe). Urządzenia typu SmallSat trafią w przestrzeń kosmiczną dzięki temu, że IMAP nie wykorzysta całych możliwości rakiety nośnej. Ich wybór to jednocześnie początek realizacji przez NASA „naukowego autostopu” o nazwie RideShare. Wspomniane małe misje to GLIDE (Global Lyman-alpha Imagers of the Dynamic Exosphere), w ramach której badany będzie obszar, gdzie atmosfera styka się z przestrzenią kosmiczną, oraz Solar Cruiser, misja testowa żagla słonecznego. Zostaną one wystrzelone wraz z IMAP w 2025 roku. Sonda IMAP zostanie umieszczona w punkcie libracyjnym L1 i stamtąd będzie badała przyspieszenie cząstek pochodzących z heliosfery oraz interakcję wiatru słonecznego z lokalnym medium. Dane będą przesyłane na Ziemię w czasie rzeczywistym i posłużą do prognozowania pogody kosmicznej. W ramach projektu RideShare NASA ma zamiar wykorzystywać nadmiarową moc rakiet nośnych używanych przy dużych misjach do zabierania na ich pokład mniejszych urządzeń, na przykład typu SmallSat. To zwiększy możliwości badawcze i ułatwi organizowanie niewielkich misji naukowych. GLIDE ma uzupełnić nasze luki w wiedzy na temat egzosfery. Dysponujemy co prawda wykonanymi w ultrafiolecie zdjęciami tego obszaru, ale wszystkie one zostały zrobione spoza egzosfery. GLIDE ma obserwować całą egzosferę, dostarczając globalnych i spójnych danych na jej temat. Badania, w jaki sposób Słońce wpływa na najbardziej zewnętrzne warstwy atmosfery, pozwolą na zrozumienie wpływu naszej gwiazdy na systemy telekomunikacyjne oraz opracowanie technik, pozwalających na uniknięcie zakłóceń ze strony Słońca. Główną badaczką misji jest Lara Waldrop z University of Illinois at Urbana-Champaign, a budżet GLIDE wynosi 75 milionów USD. Z kolei Solar Cruiser to typowa misja testowa nowej technologii. W jej skład wchodzi żagiel słoneczny o powierzchni 1700 m2, a celem misji będzie wykazanie przydatności tego typu urządzeń do napędzania pojazdów z wykorzystaniem promieniowania słonecznego. Odpowiedzialnym za ten projekt jest Les Johnson z Marshall Space Flight Center, a budżet misji to 65 milionów USD. « powrót do artykułu
  7. Większość społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy z tego jak ogromną rolę w kształtowaniu odporności pełni… brzuch. Konkretniej chodzi o jelita i mikrobiom je zasiedlający. W końcu to błona śluzowa jelit jest miejscem kontaktu świata zewnętrznego z wnętrzem organizmu. Stan flory bakteryjnej niewątpliwie wpływa na odporność, stąd dbałość o nią jest kluczowa w walce z atakującymi nas w sezonie jesienno-zimowym patogenami jak i w dobie trwającej pandemii koronawirusa. Bo jelita to elita! W błonie śluzowej jelit bytują komórki układu odpornościowego. Mają one stale kontakt z różnymi antygenami – pokarmowymi, wirusowymi, bakteryjnymi czy chemicznymi wprowadzanymi do ustroju z zewnątrz. Rozpoznają te szkodliwe, a następnie skutecznie zwalczają. Kolejną składową warunkującą odporność pochodzącą z jelit jest ich mikroflora. Szacuje się, że liczebność komórek mikrobiomu przewyższa 10-krotnie liczbę komórek budujących organizm zdrowego człowieka, a jego masa wynosi nawet 2 kg. Najliczniejszy oraz najbardziej zróżnicowany jest mikrobiom przewodu pokarmowego stąd też jemu poświęca się najwięcej uwagi. Jaką więc rolę odgrywa? Wiele badań sugeruje, że zaburzenia w składzie lub zubożenie mikroflory ma związek z występowaniem otyłości, chorób autoimmunologicznych, cukrzycy, różnych alergii, nowotworów a nawet z autyzmem. Bakterie jelitowe biorą udział w kluczowych dla życia przemianach metabolicznych, w wytwarzaniu cennych witamin z grupy B, witaminy K i kwasu foliowego, w absorpcji elektrolitów i soli mineralnych, takich jak: sód, wapń, magnez czy potas, a w jelicie grubym unieszkodliwiają  toksyczne, mutagenne i kancerogenne związki chemiczne. Ponadto bakterie komensalne na drodze współzawodnictwa o miejsce do życia neutralizują szkodliwe patogeny. Do tego wytwarzają szereg substancji aktywnych hamujących ich namnażanie jak lizozym, krótkołańcuchowe kwasy organiczne, aldehyd β-hydroksymasłowy oraz reaktywne formy tlenu. Takie zróżnicowanie funkcji ma niebagatelny wpływ na ludzką odporność i stan zdrowia. Jak kształtuje się w ciągu życia flora jelitowa? Podczas narodzin dziecko otrzymuje początkowy „zestaw startowy” bakterii, który z biegiem czasu różnicuje się i zapoczątkowuje tworzenie mikrobiomu właściwego osobniczo, który wykształca się ostatecznie po drugim roku życia. Dużą rolę ma tu sposób w jaki dziecko przyszło na świat – lepszą opcją jest oczywiście poród drogami natury. Kolejnym czynnikiem wpływającym na prawidłowe formowanie się mikrobioty, a przez to odporności, jest sposób karmienia dziecka. Oczywiście lepiej kiedy maluch jest karmiony piersią i to tak długo jak to tylko możliwe (około 30% bakterii zasiedlających jelita pochodzi właśnie z mleka matki). Flora jelitowa jest wrażliwa na wiele czynników - można wręcz użyć stwierdzenia, że to byt niezwykle delikatny. Największym dla niej zagrożeniem są  antybiotyki o szerokim spektrum działania (przywrócenie równowagi w przewodzie pokarmowym po antybiotykoterapii może trwać nawet do 6 miesięcy.), ale i niewłaściwa dieta, stres czy choroby przewlekłe. Również chemioterapia, radioterapia, leczenie sterydowe i hormonalne działają na nią destrukcyjnie. Szczególnie należy zwrócić uwagę na złe nawyki żywieniowe. Wrogiem dla pożytecznych bakterii są alkohol, rafinowany cukier, żywność wysoko przetworzona bogata w konserwanty, sztuczne barwniki, polepszacze smaku, emulgatory, substancje chemiczne przedłużające trwałość i ulepszające wygląd produktów oraz tłuszcze trans. Spożywanie tak ubogiego w wartości odżywcze menu powoduje, że w konsekwencji jesteśmy bardziej podatni na łapanie infekcji, gdyż nasz układ odpornościowy nie jest prawidłowo regulowany. Długotrwała dysbioza jelitowa prowadzi do sytuacji gdzie organizm nie jest w stanie regenerować błony śluzowej jelit. Staje się ona wówczas przepuszczalna – czyli przepuszcza do organizmu drobnoustroje, wirusy i toksyny, co ponownie zwiększa ryzyko infekcji. Co można zrobić aby wspomóc nasz mikrobiom  i zawalczyć o odporność? Przede wszystkim odporności nie da się zbudować szybko, z dnia na dzień. Potrzeba na to dużo czasu i żelaznej konsekwencji. Po pierwsze pomoże zdrowa, urozmaicona dieta bogata w naturalne probiotyki czyli żywność fermentowaną (kiszone ogórki i kapusta, zsiadłe mleko, jogurty naturalne) oraz warzywa i owoce bogate w błonnik. Można również, zwłaszcza po przebytej antybiotykoterapii, rozważyć suplementację aptecznymi probiotykami lub colostrum. Dobroczynny wpływ na stan jelit ma także sport. Regularna aktywność fizyczna poprawia ruchliwość jelit, a sprawniejsza perystaltyka to lepsze trawienie i odporność. Ponadto, na tyle ile się w dzisiejszych czasach da, powinniśmy ograniczyć stres i zadbać o odpowiednio długi czas regeneracyjnego snu. W jaki sposób colostrum wpływa na mikroflorę jelit? Dobrej jakości colostrum, czyli siara pozyskiwana od zwierząt takich jak krowy, klacze czy owce zaraz po rozpoczęciu laktacji, wywiera bardzo korzystny wpływ na jelita. Jego wielokierunkowe działanie pozwala zaliczyć go do grona prebiotyków. Colostrum pobrane w ciągu pierwszych kilku godzin i przetwarzane w procesie liofilizacji wspomaga zadomowienie się w przewodzie pokarmowym dobrych bakterii poprzez dostarczanie im cennych substancji wzrostowych (np. laktoferyna). Ważne jest, by stosować tylko produkty potwierdzone badaniami, jak w przypadku colostrum firmy Genactiv, która jako jedyna w Polsce posiada patent na proces wytwarzania. Kolejną zaletą siary bydlęcej jest uszczelnianie bariery krew-jelito, dzięki czemu szkodliwe, chorobotwórcze bakterie, wirusy, grzyby i toksyny nie mają szans przedostać się do krwioobiegu, a stamtąd do tkanek i narządów wywołując miejscowy stan zapalny. Należy podkreślić, że colostrum to substancja, która ma udowodnione klinicznie działanie zmniejszające nadmierną przepuszczalność jelit. Warto przyjrzeć się również samym aktywnym składnikom siary - lizozym, laktoalbuminy czy laktoferyna pomagają zwalczać chorobotwórcze patogeny znajdujące w przewodzie pokarmowym. Siara niewątpliwie dba o kondycję jelit i mikrobiomu. Regularne suplementowanie colostrum może z pewnością przyczynić się do budowania trwałej odporności co w dzisiejszych czasach zdaje się być wartością nadrzędną. « powrót do artykułu
  8. Francois Desset z Laboratoire Archeorient w Lyonie twierdzi, że odczytał linearne pismo elamickie, którym posługiwano się przed 4400 laty na terenie dzisiejszego Iranu. Wraz z pismem proto-elamickim, pochodzącym z około 3300 roku p.n.e., jest to najstarszy system pisma na świecie obok wczesnego pisma klinowego i hieroglifów. Pod względem wysiłku umysłowego odczytanie pisma elamickiego jest większym wyzwaniem niż odczytanie hieroglifów. Linearne pismo elamickie było używane w królestwie Elam przez kilka wieków, pomiędzy końcem III a początkiem II tysiąclecia przed Chrystusem. Dotychczas wraz z pismem linearnym A czy pismem z doliny Indusu, należało do wciąż nieodcyfrowanych systemów. Desset, który o swoim osiągnięciu poinformował online naukowców zgromadzonych na Uniwersytecie w Padwie, przypomniał, że zabytki z odczytanym przez niego pismem zostały po raz pierwszy odkryte w irańskiej Susie w 1901 roku i przez 120 lat nie byliśmy w stanie odczytać tego, co napisano przed 4400 laty, gdyż brakowało nam klucza. Desset jest od 2014 roku wykładowcą na Uniwersytecie w Teheranie i z powodu kwarantanny musiał pozostawać w mieszkaniu. Tam, dzięki pomocy Kambiza Tabibzadeha, Matthieu Kervrana i Gian-Pietro Basello udało mu się przeczytać to, co zapisano przed tysiącami lat. Dotychczas za najstarszy przykład pisma uznawano pismo proto-klinowe, pochodzące z Mezopotamii z około 3300 r. p.n.e. Jednak odczytanie linearnego pisma elamickiego każe nam zmienić pogląd na ten temat. Odkryliśmy, że równolegle około 2300 roku przed Chrystusem rozwijał się inny system pisma, a jego najstarsza wersja, pismo protoelamickie, może być równie stara co najstarsze mezopotamskie tabliczki z pismem proto-klinowym, ekscytuje się Desset. Teraz mogę potwierdzić, że pismo nie pojawiło się po raz pierwszy w Mezopotamii, a później na terenie dzisiejszego Iranu. Te dwa systemy pisma – mezopotamskie pismo proto-klinowe oraz irańskie protoelamickie – istniały równolegle. Nie mamy tu do czynienia z pismem-matką, od którego pochodziło pismo proto-elamickie, ale z siostrzanymi systemami pisma, dodaje. Dzięki jego pracy okazało się, że w Iranie nie było – jak dotychczas sądzono – dwóch niezależnych systemów pisma, proto-elamickiego i linearnego elamickiego. To było to samo pismo, które ulegało ewolucji i w różnych okresach historycznych było różnie zapisywane. To zaś znacząco zmienia pogląd na rozwój pisma i wszelkie związane z tym konsekwencje. Linearne pismo elamickie różni się od pisma klinowego. Ten drugi system to połączenie fonogramów, czyli znaków na określenie dźwięków, z logogramami, czyli znakami na określenie rzeczy, słów czy idei. Tymczasem linearne pismo elamickie pismem czysto fonetycznym. Poszczególne znaki oznaczają sylaby, spółgłoski i samogłoski. Było ono, wraz z pismem proto-elamickim, używane od około 3300 do około 1900 roku przed naszą erą. W tym czasie doszło do jego znaczącej ewolucji. Pismo proto-elamickie korzystało z 300 znaków, a w ostatniej wersji linearnego elamickiego zostało ich już 80–100. Przez tych 14 wieków pisano od prawej do lewej i od góry do dołu. Na potrzeby swojej pracy podzieliliśmy dostępny nam korpus około 40 tekstów na 8 części, w zależności od miejsca znalezienia tekstu i czasu jego powstania. Linearne pismo elamickie było używane w latach 2300–1900 przed Chrystusem, za czasów panowania różnych władców, dynastii i w różnych regionach, wyjaśnia Desset. Jak się okazało, większość tekstów to dość powtarzalne frazy inskrypcji królewskich poświęconych bogom. Były one tworzone według schematu Ja [imię króla], wielki król [nazwa kraju], syn [imię ojca], wykonałem to dla [imię boga lub osoby]. Desset wpadł na klucz do odczytania pisma w 2017 roku gdy analizował 8 tekstów zapisanych na srebrnych wazach z przełomu III i II tysiąclecia odkrytych w grobach w regionie Kam-Firouz. Znajdowały się tam powtarzalne sekwencje znaków, a uczony zidentyfikował znaki używane do zapisania imion królów Shilhaha i Ebartiego II oraz imienia Napirisha, głównego bóstwa czczonego wówczas w południowo-wschodnim Iranie. Dzięki temu teraz, po latach pracy, mógł odczytać całe pismo. I tak na przykład okazuje się, że na wspaniałej srebrnej wazie znalezionej w latach 60. w regionie Mart Dasht, która znajduje się w Muzeum Narodowym w Teheranie, widnieje napis Dla pani Marapshy [to nazwa miejsca - red.], Shumar-asu, wykonałem tę srebrną wazę. Złożyłem ją w darze słynnej świątyni Humshat. Nie wiemy, z jakimi językami spokrewniony był język elamicki. Do czasu jego odczytania, wszystko co wiedzieliśmy o ludziach zamieszkujących Wyżynę Irańską, pochodziło z pism mezopotamskich. Teraz możemy spojrzeć na tych ludzi ich własnymi oczami wiedząc, że zamieszkane przez siebie tereny nazywali Hatamti, a określenie Elam zostało stworzone przez ich mezopotamskich sąsiadów. « powrót do artykułu
  9. Bakteriocyny to naturalna broń bakterii przeciwko innym bakteriom - właśnie takich nowych związków poszukują badacze w Morzu Marmara, nad którym leży m.in. Stambuł. Według nich, mogą one w przyszłości okazać się alternatywą dla antybiotyków. Badania prowadzą naukowcy z Politechniki Śląskiej we współpracy z TUBITAK Marmara Research Center w Turcji. Jak tłumaczył dr hab. Artur Góra z Centrum Biotechnologii Politechniki Śląskiej, większość bakteriocyn to peptydy o działaniu przeciwbakteryjnym (z ang. Antimicrobial Peptides, w skrócie AMP). To bardzo różnorodna i niezmiernie ciekawa grupa związków o dużej aktywności biologicznej, nie tylko przeciwbakteryjnej, ale także przeciwgrzybiczej, przeciwwirusowej i potencjalnie przeciwnowotworowej. Bakteriocyny to naturalna broń bakterii używana przeciwko innym bakteriom, mająca zapewnić im przewagę ewolucyjną w środowisku – wyjaśnił. W przeciwieństwie do obecnie stosowanych antybiotyków, bakteriocyny, dzięki swoim unikalnym właściwościom, mogą okazać się bezpieczną dla środowiska alternatywą, która dodatkowo nie będzie się przyczyniać do zjawiska lekooporności wśród bakterii - dodał. Nowych bakteriocyn naukowcy poszukują w Morzu Marmara, nad którym leży m.in. Stambuł. Ze względu na wysokie stężenie związków pochodzenia antropogenicznego (w tym antybiotyków) w zamkniętym Morzu Marmara przewidujemy, że bakterie, które zamieszkują różne nisze ekologiczne w tym akwenie, są oporne na dużą liczbę stosowanych przez nas antybiotyków. W związku z tym bakterie konkurujące pomiędzy sobą o siedliska muszą w tej walce wykorzystywać inne związki chemiczne przeciwko swoim konkurentom - mówił. Zadaniem interdyscyplinarnego zespołu złożonego z mikrobiologów, genetyków, biologów strukturalnych, chemików, inżynierów środowiska, chemików obliczeniowych i bioinformatyków jest więc zidentyfikowanie i scharakteryzowanie nowych bakteriocyn, a także analiza bezpieczeństwa ich wykorzystywania w przyszłości. Zakres zadań polskiego zespołu jest bardzo szeroki i obejmuje m.in. analizę bioinformatyczną i strukturalną bakteriocyn czy analizę środowiskową potencjalnego efektu toksycznego na organizmy żywe z wszystkich poziomów troficznych. Do tego dochodzą badania stabilności bakteriocyn, ich izolacja, produkcja, oczyszczanie i szereg innych działań. To holistyczne podejście ma za zadanie nie tylko odkrycie nowych bioaktywnych związków o potencjalnym zastosowaniu terapeutycznym, ale już na tym etapie określenie bezpieczeństwa ich stosowania dla środowiska naturalnego - wyjaśnił Góra. Badacz przypomniał, że obecnie w walce z patogenami stosuje się dwie strategie: broń względnie selektywną, czyli antybiotyki, na które bakterie na drodze ewolucji potrafią jednak znaleźć remedium, oraz broń "totalną", lecz o znikomej selektywności, np. proste związki chemiczne czy promieniowanie UV, eliminujące wszystkie mikroorganizmy - zarówno szkodliwe, jak i pożyteczne. Bakteriocyny, teoretycznie, potrafią łączyć zalety obu grup, mogą być i selektywne, i bezpieczne, i dodatkowo bakteriom bardzo trudno uzyskać na nie oporność. Kluczowym elementem naszej strategii jest bezpieczeństwo dla środowiska oraz naszego naturalnego mikrobiomu. Nie bez znaczenia jest także fakt, że w przypadku identyfikacji skutecznych bakteriocyn ich produkcja na skalę przemysłową może odbywać się z wykorzystaniem bioreaktorów i skutkować znikomym śladem węglowym, innymi słowy być również przyjazną dla środowiska – dodał Góra. Dużą wagę naukowcy przywiązują do metod obliczeniowych, które mają pomóc zidentyfikować aktywne bakteriocyny oraz odpowiedzieć na pytanie, które z elementów struktury tych związków są odpowiedzialne za ich wysoką selektywność i aktywność. Zaplecze techniczne naukowców stanowić będzie m.in. klaster obliczeniowy należący do Tunnelling Group, superkomputer Ziemowit oraz infrastruktura badawcza nowo powstałego Laboratorium Projektowania Białek i Leków. Tę ostatnią stanowi m.in. unikalna w skali kraju, a także Europy, wysokoprzepustowa stacja umożliwiająca badanie siły oddziaływania różnych związków chemicznych z białkami i innymi makrocząsteczkami stanowiącymi często cele molekularne oraz stacja do analizy procesu rozfałdowywania białek. Umożliwią one poszukiwania nowych związków biologicznie aktywnych (leków) oraz weryfikację wyników otrzymanych metodami obliczeniowymi. Dodatkowo zastosowanie obu metod pozwoli szybciej i efektywniej dokonywać selekcji potencjalnie aktywnych związków (w tym peptydów) oraz badać zależność pomiędzy ich strukturą i funkcją – podał badacz. Projekt MarBaccines prowadzony jest w ramach konkursu na polsko-tureckie projekty badawcze; ze strony polskiej naukowcy otrzymali dofinansowanie z NCBiR w wysokości 850 tys. zł. « powrót do artykułu
  10. Dzięki wspólnym wysiłkom Ruko Community Conservancy, Kenya Wildlife Service, Northern Rangelands Trust i Save Giraffes Now dwie spośród ośmiu żyraf ugandyjskich (Rothschilda) przetransportowano na pokładzie tratwy z wyspy Longicharo na ląd. Gdy żyrafy te wyginęły w regionie, 10 lat temu reintrodukowano je na półwyspie. Wskutek niespodziewanego podniesienia się poziomu wody w jeziorze Baringo półwysep stał się wyspą i żyrafy trzeba było przenieść do nowego bezpiecznego domu - ogrodzonego 1780-ha rezerwatu w obrębie Ruko Conservancy. Podczas gdy żyrafy zaznajamiały i przyzwyczajały się do tratwy, ludzie wprowadzali poprawki, tak by transport był jak najbezpieczniejszy. Na pokładzie jednostki zwierzęta miały pokonać odcinek ok. 1,7 km. Jako pierwsza podróż odbyła na początku grudnia Asiwa, która przez wzrost poziomu wód została odizolowana od pozostałych żyraf. Niedługo potem przetransportowano młodocianą samicę o imieniu Pasaka (Wielkanoc w języku suahili). Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że Asiwa będzie mieć teraz towarzystwo, bo przez wodną pułapkę pozostawała odizolowana od innych żyraf przez ponad 1,5 r. Na wyspie znajduje się jeszcze 6 żyraf; 4 dorosłe samice - Nkarikoni, Nalangu, Awala i Nasieku, młodociana samica Susan i dorosły samiec Ilbarnoti. Mamy nadzieję, że zostaną one przetransportowane w ciągu kilku następnych miesięcy - napisano na profilu Save Giraffes Now na Facebooku. Każda żyrafa ma inną osobowość. Jedne są bardzo nieśmiałe, podczas gdy inne są odważne i szybko wchodzą na barkę. To bardzo żmudny proces i zespół prowadził trening w bardzo przemyślany sposób - podkreśla Susan Myers, założycielka i dyrektorka generalna Save Giraffes Now. Ilbarnoti wydawał się np. najbardziej pewny siebie podczas zaznajamiania z tratwą; bez problemu jadł granulowaną lucernę z koryta zawieszonego na jej krawędzi. Pierwotnie to jego chciano przeprowadzić jako pierwszego (ma ponoć nie do końca pozytywny wpływ na resztę grupy), a dopiero później Asiwę. Ze względu na to, że woda nadal wzbierała, spław był jedyną wchodzącą w rachubę opcją. Specjaliści wspominają o protokole przenoszenia żyraf. Po rejsie na barce/tratwie muszą się one przyzwyczaić do nowej lokalizacji, pokarmu i krajobrazu w mniejszej części zabezpieczonego przed drapieżnikami rezerwatu. Po aklimatyzacji będą one wypuszczane do coraz większych obszarów, gdzie dołączą do innych reintrodukowanych osobników.   « powrót do artykułu
  11. Badacze z Uniwersytetu w Bonn, we współpracy z Egipskim Ministerstwem Starożytności, odczytali napis będący najstarszym na świecie oznaczeniem miejsca. Inskrypcja z początków egipskiej państwowości głosi „Posiadłości Horusa Króla Skorpiona". Kamień z inskrypcją pochodzi z IV tysiąclecia przed Chrystusem. Władca imieniem Skorpion był ważną postacią we wczesnej fazie pojawienia się pierwszego w historii państwa o zdefiniowanych granicach, mówi profesor Ludwig D. Morenz z Bonn. Wiemy, że Skorpion żył około 3070 roku p.n.e. Kamień z jego imieniem odkryto 2 lata temu w Wadi Abu Subeira na wschód od Aswanu. Wraz z imieniem władcy na kamieniu widzimy jeszcze trzy hieroglify. Umieszczony na końcu okrągły hieroglif wskazuje, że mamy do czynienia z nazwą miejsca. Tym samym kamień z napisem „Posiadłości Horusa Króla Skorpiona” jest najstarszym znanym nam oznaczeniem miejsca. Skorpion zaliczany jest to tzw. dynastii 0. To okres predynastyczny. Niewiele o nim wiemy. Dlatego kamień ten jest tak cennym znaleziskiem, mówi Morenz. Mamy tutaj bardzo wczesny przykład użycia pisma w okolicy odległej od centrum władzy. Po raz pierwszy mamy do czynienia z zapiskiem dotyczącym wewnętrznej kolonizacji Doliny Nilu. Wiemy, że północna i południowa granica państwa w czasach rządów Skorpiona były oddalone od siebie o około 800 kilometrów. Państwo zostało stworzone z połączenia różnych rywalizujących ze sobą wcześniej centrów osadnictwa. Na granicach państwa tworzono posiadłości królewskie, które konsolidowały władzę faraona. « powrót do artykułu
  12. Dobiega końca budowa wyspy dla ptaków na Jeziorze Goczałkowickim. Ma ona powierzchnię ok. 450 m2 i powstała w rejonie ujścia Wisły do zbiornika. Jej budowa jest częścią projektu LIFE.VISTULA.PL, którego głównym celem jest zabezpieczenie siedlisk ptaków, w szczególności ślepowrona i rybitwy rzecznej, w obszarach Natura 2000 położonych w Dolinie Górnej Wisły. Trzeciego grudnia w konstrukcji wyspy umieszczono kapsułę czasu z przesłaniem dla potomnych. Goczałkowickie Jezioro to jedno z tych nielicznych miejsc na mapie województwa śląskiego, które jest siedliskiem wielu gatunków rzadkich zwierząt. Jeśli my nie zapewnimy im spokojnego funkcjonowania i rozwoju – wiele z nich może wkrótce wyginąć. Dlatego naszym obowiązkiem jest zrobić wszystko, żeby zachować ciągłość gatunków dla następnych pokoleń – powiedział Tomasz Bednarek, prezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach. Budowa Ptasiej Wyspy została zlecona przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Katowicach. Środki na wykonanie (ponad 1,2 mln zł) pochodzą zaś z dotacji WFOŚiGW w Katowicach. Warto dodać, że zbiornikiem zarządza Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów. W kapsule czasu znalazły się materiały przygotowane przez instytucje mające wkład w powstanie wyspy. Zasypano ją żwirem. Wyspa ma pomóc przede wszystkim rybitwom rzecznym. Dotąd ich gniazda były często zalewane w okresie lipcowych opadów (w zbiorniku retencyjnym podnosi się wtedy poziom wody). Brzegi wyspy zabezpieczono tak, aby silne falowanie, pływające kry lodowe i wysokie poziomy piętrzenia wody nie uszkodziły ich i nie powodowały zalewania wyspy. Dzięki temu wyspa będzie wynurzona nawet przy najwyższych stanach wód, co pozwoli ptakom bezpiecznie wyprowadzać swoje lęgi. Takie rozwiązanie zostało w naszym regionie zastosowane po raz pierwszy i mam nadzieję, nie ostatni, bo jesteśmy przekonani, że wyspa zostanie z sukcesem licznie zasiedlona przez ptaki - podkreśliła Mirosława Mierczyk-Sawicka, p. o. Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Katowicach.   « powrót do artykułu
  13. Norwescy archeolodzy chcą już w tym miesiącu zakończyć prace nad wydobyciem okrętu wikingów, który przed 2 laty odkryto w kurhanie w Gjellestad. Dotychczas w Norwegii wydobyto trzy okręty wikingów. Ostatni raz było to w 1904 roku. Po raz pierwszy więc okręt wikingów zostanie wydobyty za pomocą najnowocześniejszych technik i zgodnie z ostatnimi osiągnięciami nauki. Większa część okrętu uległa rozkładowi, jednak doktor Knut Paasche ma nadzieję, że zachowany układ gwoździ pozwoli na ewentualne zbudowanie repliki. Okręt z Gjellestad ma 20 metrów długości, dorównuje więc wielkością bardzo dobrze zachowanym okrętom z Gokstad (wydobyty w 1880 roku) i Oseberg (wydobyty w 1905 roku). Co interesujące wszystkie trzy jednostki złożono w kurhanach w okolicach Oslofjorden – Gokstad i Oseberg na zachodzie, a Gjellestad na wschodzie. Okręt wojenny z Gjellestad pochodzi z lat 750–850. Jeszcze nie wiemy, czy był on napędzany żaglem czy wiosłami. Inne tego typu okręty,jak ten z Gostad czy Tune, miały i wiosła i żagiel, mówi doktor Paasche. Archeolog dodaje, że kluczowe będą badania stępki. Tutaj stępka wygląda zupełnie inaczej niż w innych jednostkach. To naprawdę ekscytujące, dodaje. Naukowiec wyjaśnia też, dlaczego okręty wikingów łączyły dwa rodzaje napędu. U wybrzeży trudno jest używać żagla. Wiatr ciągle się zmienia, więc często trzeba wiosłować. Jednak aby przepłynąć np. z Bergen na Szetlandy lepiej jest poczekać na korzystny wiatr. Już samo odkrycie okrętu w kurhanie było zapowiedzią dalszych odkryć. Pochówki na okrętach nigdy nie występują osobno. Obecnie wiemy, że w Gjellestad znajduje się nawet 20 grobów w tym drugi największy w Norwegii kurhan Jell. Kurhany, również ten, w którym znaleziono okręt, zostały zniszczone w XIX wieku przez rolników, którzy pługami wyrównali z czasem teren. Szczęśliwym zrządzeniem losu okręt przetrwał, znaleziono go zaledwie 50 cm pod obecnym poziomem gruntu. W okolicy odkryto też pozostałości długich domów. Okolicę tę z czasów wikingów można obejrzeć na fascynującej wizualizacji. Wspaniały pochówek z użyciem dużego okrętu był zarezerwowany dla najmożniejszych, zatem wiadomo, że w Gjellestad pochowano króla, królową lub jarla. Dotychczas w miejscu wykopalisk znaleziono kości dużego zwierzęcia, prawdopodobnie konia lub byka. Nie natrafiono jednak na ludzkie szczątki. Są za to ślady dobrze zorganizowanego rabunku. Zdaniem naukowców wskazuje to, że rabunek był aktem politycznym, którego celem było potwierdzenie praw dynastycznych. Wiemy, że w czasach, gdy dokonano pochówku, poziom morza w regionie był o około 6,5 metra wyższy niż obecnie, a brzeg morski znajdował się zaledwie 500 metrów od kurhanu. Jestem pewien, że lokalna społeczność miała kontakty z mieszkańcami odległych terenów, a osoba pochowana na okręcie odbywała dalekie podróże, mówi prowadzący wykopaliska profesor Christian Rodsrud z Muzeum Historii Kultury. « powrót do artykułu
  14. W 2016 roku u pracowników amerykańskiej ambasady w Hawanie pojawiły się dziwne objawy: wymioty, bóle głowy, problemy z utrzymaniem równowagi, krwawienie z nosa, dzwonienie w uszach, problemy z mową i koncentracją. U niektórych doszło do uszkodzenia mózgu, wstrząsu mózgu i opuchlizny. Jako, że szybko wykluczono chorobę, zaczęto podejrzewać jakiś rodzaj ataku. Teraz pojawił się pierwszy oficjalny raport, którego autorzy opisują, co mogło być źródłem problemów zdrowotnych ofiar. Sprawa była tym bardziej tajemnicza, że objawy pojawiały się u różnych osób, w różnych miejscach, a doświadczyli ich też dyplomaci w Chinach oraz kanadyjscy dyplomaci, którzy zresztą pozwali swój rząd za opieszałość i zbyt późne ostrzeżenie ich o niebezpieczeństwie. Pierwszy oficjalny raport nt. źródła problemów zdrowotnych pracowników ambasady USA został przygotowany przez amerykańskie Narodowe Akademie Nauk, Inżynierii i Medycyny na zlecenie Departamentu Stanu. Po przeanalizowaniu dostępnych informacji i rozważeniu różnych możliwych mechanizmów powstania objawów, komitet uznał, że wiele objawów, o których informowali pracownicy Departamentu Stanu jest zgodnych z efektem działania kierunkowej wiązki energii w zakresie fal radiowych, czytamy w raporcie. Autorzy raportu nie identyfikują źródła tych fal, jednak przypominają, że badania prowadzone w ciągu ostatnich dziesięcioleci w ZSRR jak i na Zachodzie wspierają tezę o tego typu mechanizmie. Mimo, że żadne czynniki psychologiczne i społeczne nie mogą wyjaśnić ostrego nagłego początku takich różnorodnych i niezwykłych objawów, to znacząca różnorodność kliniczna choroby, która dotknęła personel, pozostawia otwartym pytanie o różnorodność jej przyczyn, w tym o czynniki psychologiczne i społeczne, twierdzą autorzy raportu. Czynniki te mogą wzmacniać inne przyczyny choroby i nie można wykluczyć ich wpływu w niektórych przypadkach, szczególnie tam, gdzie pojawiły się objawy chroniczne lub na późniejszych etapach choroby. Pojawienie się tajemniczej choroby doprowadziło do przejściowego wzrostu napięcia stosunków pomiędzy USA a Kubą. Stany Zjednoczone początkowo oskarżyły Kubę o spowodowanie u swoich dyplomatów niepokojących objawów i nawet wydaliły z Waszyngtonu dwóch kubańskich dyplomatów. Później jednak wycofały oskarżenia, gdyż władze Kuby konsekwentnie im zaprzeczały i w pełni współpracowały w śledztwie. Pojawiły się obawy, że jakiegoś rodzaju ataku mogło dokonać państwo trzecie, które chciało doprowadzić do wzrostu napięcia pomiędzy oboma krajami. Jeśli nawet autorzy raportu prawidłowo zidentyfikowali przyczyną objawów u dyplomatów, to wciąż nie znamy źródła tych ewentualnych fal radiowych. Amerykańskie służby wciąż prowadzą śledztwo, próbując źródło to zidentyfikować. Jesteśmy zadowoleni, że raport się ukazał. Wykorzystamy go w naszych analizach. Mamy nadzieję, że pomoże on nam stwierdzić, co tak naprawdę zaszło, powiedzieli dziennikarzom przedstawiciele Departamentu Stanu. « powrót do artykułu
  15. Muzeum Narodowe w Warszawie (MNW) poinformowało, że w grudniu będzie świętować zakończenie trwającego niemal dekadę - od 2011 r. - projektu rearanżacji Galerii Sztuki Starożytnej. Jak podkreślił dyrektor MNW Łukasz Gaweł, gdy tylko sytuacja epidemiczna na to pozwoli, Galeria Sztuki Starożytnej w nowej odsłonie (po gruntownym remoncie i w zupełnie nowej aranżacji) zostanie udostępniona zwiedzającym. [...] Nowa Galeria jest efektem wspólnej pracy i zaangażowania wielu kuratorów, badaczy antyku, konserwatorów, pracowników i kolejnych dyrektorów Muzeum. Zbiory sztuki starożytnej MNW należą do największych i najbogatszych w Polsce. W nowej Galerii znajdzie się ok. 1800 uporządkowanych chronologicznie zabytków starożytnego Egiptu, Bliskiego Wschodu, Grecji oraz Rzymu. Co istotne, wystawa pokaże więzi łączące starożytne kultury. Na starożytnych spoglądamy z oddali wieków i trudno nam sobie wyobrazić, co mogliby mieć z nami wspólnego. Próbą odpowiedzi na pytanie, jakimi ludźmi byli i co było dla nich ważne, jest nowo otwarta Galeria. Prezentowane na wystawie przedmioty, używane przez starożytnych od święta i na co dzień, pokazują nam, że zmieniają się warunki cywilizacyjne, w których żyjemy, ale ludzka natura i potrzeby człowieka przez wieki pozostają niezmienne – podkreśla cytowana przez Onet dr hab. Aleksandra Sulikowska-Bełczowska. Do najciekawszych [zabytków] należą, m.in.: sarkofag i kartonaż kapłana Hor Dżehuti z mumią nieznanej kobiety, zapisany hieroglifami papirus z Księgą Umarłych (niemal 10-metrowej długości), rytualne ślepe wrota z mastaby egipskiego urzędnika imieniem Izi czy portret młodego chłopca pochodzący najpewniej z oazy Fajum (Egipt). Do najcenniejszych obiektów należy pochodząca z Iranu złota maska (protoma) w kształcie głowy byka. Muzealnicy wspominają o odpowiedniej aranżacji wnętrz; projekt przygotowała i zrealizowała pracownia Nizio Design International. Jasna kolorystyka ścian ma się kojarzyć z pustynnym piaskiem i egipskim słońcem. Dodatkowo rozświetlone przestrzenie sąsiadują z mrokiem sal przypominających wnętrza antycznych grobowców i rzymskich katakumb. Jedno z pomieszczeń pokryto w całości hieroglifami, dzięki innemu można się zaś zapoznać z wnętrzem rzymskiego domu. W nowej Galerii wykorzystano szlachetne materiały: z naturalnego malachitu wykonano, na przykład, elementy zdobień. Ekspozycja została w pełni dostosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Na zwiedzających czekają urządzenia multimedialne. Wypowiadając się na temat pochodzenia kolekcji, specjaliści ujawniają, że większość zabytków w Galerii Sztuki Starożytnej należy do kolekcji MNW. Znajdują się wśród nich dary od osób prywatnych oraz instytucji (UNESCO), a także dzieła kupione przez MNW. Część obiektów pochodzi z kolekcji, które po 1945 roku stały się częścią zbiorów MNW, m.in. Radziwiłłów z Nieborowa, Potockich z Jabłonnej czy Czartoryskich z Gołuchowa oraz przedwojennych zbiorów niemieckich, m.in. ze Śląska, Królewca i Braniewa, formowanych z zakupów na rynku antykwarycznym pod koniec XIX i w na początku XX wieku. Na ekspozycji znajdą się także dzieła ze zbiorów Muzeum Luwru, część z nich przechowywana jest w MNW już od 1960 roku. Liczne obiekty pochodzą z polskich wykopalisk prowadzonych w czasach, gdy prawo pozwalało na pozyskanie części znalezisk odkrytych w toku prac archeologicznych. Projekt "Rearanżacja stałej ekspozycji Galerii Sztuki Starożytnej Muzeum Narodowego w Warszawie" udało się zrealizować dzięki dofinansowaniu z UE. Wkład krajowy zapewniło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.   « powrót do artykułu
  16. Agencji Badań Medycznych ogłosiła wyniki konkursu na opracowanie polskiej terapii adoptywnej (CAR/CAR-T). W najbliższych dniach zostanie podpisana umowa o dofinansowanie, która rozpocznie bezprecedensowy w historii Polski program rozwoju ultranowoczesnej terapii onkologicznej. W ramach konkursu zgłosiły się dwa konsorcja naukowe, których liderami były Gdański Uniwersytet Medyczny oraz Warszawski Uniwersytet Medyczny. Grant wysokości 100 mln zł w ramach konkursu ABM przewidziany był jednak tylko dla jednego konsorcjum. Mimo iż zagraniczni eksperci oceniający wnioski konkursowe ocenili oba projekty bardzo wysoko, to wyraźną przewagę punktów uzyskało konsorcjum, którego liderem jest Warszawski Uniwersytet Medyczny, reprezentowany przez głównego badacza prof. dr. hab. Sebastiana Giebela. Zwycięskie konsorcjum składa się z jednostek umiejscowionych w całym kraju, a wśród instytucji tych znalazły się: lider konsorcjum Warszawski Uniwersytet Medyczny, Narodowy Instytut Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie, Uniwersyteckie Centrum Kliniczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Instytut Hematologii i Transfuzjologii, Szpital Kliniczny Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, Szpital Uniwersytecki nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza, Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie oraz Uniwersytet Medyczny w Łodzi. Konsorcjum ma jednak charakter otwarty i mogą dołączać do niego kolejne jednostki. Wprowadzenie do Polski terapii CAR-T cell jest ważne nie tylko z punku widzenia badań naukowych, ale i z punktu widzenia szans dla pacjentów. Wskazaniem do terapii są złośliwe chłoniaki i ostre białaczki, w przypadku których brak jest opcji terapeutycznej. Dotychczas terapia rekombinowanych przeciwciał CAR-T cell była w naszym kraju właściwie niedostępna, ponieważ jej jednorazowe podanie kosztuje ponad 1,5 mln zł. W Polsce zaledwie kilka osób miało szansę przejść takie leczenie. Obecnie, dzięki grantowi Agencji Badań Medycznych, terapia ta ma szanse na stałe pojawić się w Polsce. Jak podkreśla prezes Agencji Badań Medycznych dr Radosław Sierpiński, polscy naukowcy są gotowi, by tę technologię wytworzyć i wdrożyć na stałe do polskiego systemu ochrony zdrowia. Liczymy, że w ciągu kilku lat dzięki podjętym przez nas działaniom otrzyma ją kilkuset pacjentów: wszyscy, którzy będą kwalifikować się do leczenia. Immunoterapia CAR-T jest przykładem najbardziej spersonalizowanej formy terapeutycznej, ponieważ dla każdego pacjenta produkowany jest lek z jego własnych limfocytów. Terapię tę stosuje się u chorych, u których doszło do nawrotu choroby, poprzednie leczenie okazało się nieskuteczne, a także w sytuacji, kiedy ze względu na duże zaawansowanie nowotworu nie można przeprowadzić przeszczepu. Remisję choroby do stadium, w którym komórek nowotworu nie da się wykryć metodami laboratoryjnymi, udało się dzięki technologii CAR-T uzyskać u 60-70% chorych. W przypadku innych terapii szansa wyleczenia takich pacjentów jest bliska zeru. Lista wskazań do wykorzystania technologii CAR-T wciąż się wydłuża. Na świecie trwają obecnie badania kliniczne mające na celu ocenę skuteczności terapii CAR-T również w innych nowotworach hematologicznych, a także w guzach litych, takich jak rak płuc, rak piersi, glejak wielopostaciowy czy rak trzustki. Szacunki Agencji Oceny Technologii Medycznych pokazują, że koszt leczenia 50 pacjentów to ponad 70 mln złotych. Grant Agencji Badań Medycznych o wartości 100 mln zł zapewni leczenie ponadtrzykrotnie większej liczbie osób niż przy zastosowaniu produktów komercyjnych. Agencja Badań Medycznych ocenia, że technologia CAR-T może być nawet 10 razy tańsza niż obecnie, jeśli będzie wytwarzana w polskich ośrodkach. Jeżeli spadek ceny rzeczywiście będzie tak wyraźny, to realna może stać się także refundacja tej terapii. Środki uzyskane w ramach 100 mln zł grantu od ABM pozwolą na wyposażenie polskich laboratoriów, tak by w ciągu kilku lat były w stanie zaproponować polską technologię wielokrotnie tańszą i szerzej dostępną. Jak deklaruje prezes ABM, to projekt wieloletni i nawet po zakończeniu grantu z ABM dalej będziemy myśleli, jak możemy tę technologię w Polsce rozwijać. Mam nadzieję, że z czasem przełoży się to również na decyzje refundacyjne i wykorzystanie CAR-T stanie się stosowaną na szeroką skalę terapią w Polsce. « powrót do artykułu
  17. Po raz drugi ludzkość przywiozła na Ziemię próbki asteroidy. I po raz drugi uczyniła to Japońska Agencja Eksploracji Przestrzeni Kosmicznej (JAXA). W Woomera Prohibited Area, obszarze położonym o 500 kilometrów na północny zachód od australijskiej Adelajdy, wylądowała niewielka kapsuła z próbkami asteroidy Ryugu. Próbki zostały pobrane przez misję Hayabusa2 (Sokół wędrowny), która od czerwca 2018 do listopada 2019 roku badała 900-metrową asteroidę. Poprzedniczką Hayabusa2 była misja Hayabusa, która w 2010 roku przywiozła na naszą planetę fragmenty asteroidy Itokawa. O ile jednak Hayabusa przywiozła mniej niż 1 miligram próbek, to Hayabusa2 zebrała ponad 100 miligramów. Ponadto badała ona zupełnie innego asteroidę – prymitywny obiekt typu C, bogaty w wodę i minerały zawierające węgiel. Materiały, z których powstała Ziemia, jej oceany i życie były obecne w pierwotniej chmurze, z której powstał nasz Układ Słoneczny. Na wczesnych etapach rozwoju Układu materiały te miały ze sobą kontakt i zachodziły między nimi reakcje chemiczne w ramach tego samego środowiska macierzystego. Interakcje te zostały do dzisiaj zachowane w prymitywnych ciałach niebieskich (asteroidach typu C), więc przywiezienie próbek tych obiektów rzuca światło na pochodzenie i ewolucję Układu Słonecznego oraz podstawowe składniki życia, czytamy w oświadczeniu JAXA. Przywiezienie próbek na Ziemię pozwoli na ich ich szczegółowe zbadanie. Żadna sonda nie będzie w stanie badać znalezionych w przestrzeni kosmicznej materiałów tak, jak mogą to zrobić najlepiej wyposażone laboratoria na świecie. Olbrzymie znaczenie ma tutaj też czystość próbek. Dysponujemy wieloma szczątkami asteroid, które spadły na Ziemię, ale zostały one zmienione podczas podróży przez atmosferę i w czasie, gdy leżały na powierzchni nim je znaleziono. Hayabusa2 została wystrzelona w grudniu 2014 roku. Z asteroidą Ryugu spotkała się pod koniec czerwca 2018 roku. Badała go przez ponad rok i dwukrotnie pobierała próbki – raz z powierzchni, a raz z wnętrza asteroidy. Były one osobno przechowywane, dzięki czemu naukowcy będą mogli porównać materiał z dwóch różnych środowisk. W końcu Hayabusa2 przyleciała w pobliże Ziemi i wysłała do nas pojemnik z próbkami. Jednak to nie koniec jej misji. JAXA zatwierdziła bowiem jej rozszerzenie. Obecnie sonda leci w kierunku asteroidy (98943) 2001 CC21, którą minie w 2026 roku, a w roku 2031 spotka się z asteroidą 1998 KY26. Dostarczone na Ziemię próbki trafiły do należącego do JAXA Centrum Przechowywania Próbek Pozaziemskich. Zostało ono wybudowane w 2008 roku specjalnie po to, by przechowywać i badać materiały przywiezione podczas misji kosmicznych. Część próbek z Ryugu trafi do laboratoriów na całym świecie. Agencje kosmiczne coraz częściej realizują projekty związane z dostarczaniem na Ziemię próbek. W ciągu najbliższych 10 dni trafią do nas próbki z Księżyca zebrane przez chińską misję Chang'e 5. W kolei we wrześniu 2023 roku dostarczone zostaną próbki z amerykańskiej misji OSIRIS-REX, która badała asteroidę Bennu. Na razie z Bennu zebrano tak dużo próbek, że pojawił się problem z zamknięciem pojemnika. Misje OSIRIS-REx i Hayabusa2 ściśle ze sobą współpracowały w ciągu ostatnich lat. NASA i JAXA wymienią się też próbkami. Trzeba też pamiętać o wysłanym na Marsa łaziku Perserverance. Ma on wylądować na Czerwonej Planecie w lutym przyszłego roku i zebrać próbki, które zostaną w przyszłości dostarczone na Ziemię. Misja ich zabrania z Marsa i dostarczenia na Ziemię prawdopodobnie zostanie zorganizowana wspólnie przez NASA i Europejską Agencję Kosmiczną, a próbki mogą trafić na Ziemię w 2031 roku. Z kolei JAXA już pracuje nad misją Martian Moons Exploration (MMX), w ramach której chce przywieźć na Ziemię próbki Fobosa, księżyca Marsa. MMX ma wystartować w 2024 roku. « powrót do artykułu
  18. Od wystrzelenia Voyagerów minęło ponad 40 lat, a sondy wciąż dokonują odkryć naukowych. Fizycy z University of Iowa poinformowali, że instrumenty na obu Voyagerach zarejestrowały elektrony przyspieszone przez fale uderzeniowe pochodzące z dużych rozbłysków na Słońcu. Elektrony przemieszczają się niemal z prędkością światła, około 670 razy szybciej niż fala uderzeniowa, która je przyspieszyła. Po nagłym przyspieszeniu elektronów zarejestrowano oscylacje fal plazmy wywołane elektronami o niskich energiach, które dotarły do czujników Voyagerów kilka dni po przyspieszonych elektronach. W końcu, miesiąc później, Voyagery zarejestrowały samą falę uderzeniową. Fale uderzeniowe pochodziły z koronalnych wyrzutów masy. Przemieszczają się one z prędkością około 1 600 000 km/h. Nawet tak szybko poruszająca się fala uderzeniowa potrzebuje znacznie ponad roku, by dotrzeć do Voyagerów. Zidentyfikowaliśmy elektrony, które zostały odbite i przyspieszone przez międzygwiezdne fale uderzeniowe rozprzestrzeniające się na zewnątrz od wysoce energetycznego wydarzenia na Słońcu. To nowy mechanizm, mówi współautor badań, emerytowany profesor Don Gurnett. Dzięki temu odkryciu fizycy lepiej będą mogli zrozumieć zależność fal uderzeniowych i promieniowania kosmicznego pochodzącego z rozbłysków słonecznych czy eksplodujących gwiazd. Jest to ważne np. z punktu planowania długotrwałych misji załogowych, podczas których astronauci będą narażeni na znacznie wyższe dawki promieniowania niż to, czego doświadczamy na Ziemi. Fizycy sądzą, że te nagle przyspieszone elektrony w medium międzygwiezdnym są odbijane od wzmocnionych linii pola magnetycznego na krawędzi fali uderzeniowej i przyspieszane przez ruch tej fali. Odbite elektrony poruszają się po spirali wzdłuż międzygwiezdnych linii pola magnetycznego, przyspieszając w miarę oddalania się od czoła fali uderzeniowej. Sam pogląd, że fale uderzeniowe przyspieszają cząstki nie jest niczym nowym. Zasadniczą sprawą jest tutaj mechanizm oddziaływania. My odkryliśmy go w zupełnie nowym środowisku – przestrzeni międzygwiezdnej – które jest całkowicie różne od wiatru słonecznego, gdzie takie procesy były już obserwowane, dodaje Gurnett. « powrót do artykułu
  19. Znani autorzy powieści kryminalnych - Hanna Greń, Ryszard Ćwirlej, Bartosz Szczygielski i Marcin Wroński – włączyli się w kampanię Narodowego Instytutu Dziedzictwa "Zabytki to Twoje dziedzictwo. Nie pozwól niszczyć. Reaguj!". Specjalnie dla Instytutu pisarze stworzyli krótkie opowiadania, w których przedstawiają emocjonujące historie przestępstw przeciwko zabytkom. "Kolekcjonera" Greń, "Kłopoty znajdą nas wszędzie" Ćwirleja, "Pamiątkę" Szczygielskiego i "Maryję z żebra Adamowego" Wrońskiego można pobrać z tej strony. Opowiadania mają od 9 do 16 stron. Powstał też krótki, utrzymany w konwencji noir, spot z pisarzami w roli głównej. Jak wyjaśniają organizatorzy, celem kampanii społecznej "Zabytki to Twoje dziedzictwo. Nie pozwól niszczyć. Reaguj!" jest pokazanie różnorodności zasobu zabytkowego w Polsce oraz zwrócenie uwagi na niebagatelną rolę, jaką pełnią zabytki w kształtowaniu tożsamości narodowej i regionalnej. Podkreślając potrzebę otaczania zabytków szczególną opieką, chcemy zwrócić uwagę na popełniane przeciwko nim, nieraz w sposób nieświadomy, przestępstwa i wykroczenia. W opowiadaniu Greń z domu emerytowanego krakowskiego adwokata w Bystrej giną różne przedmioty, m.in. szabla ze stali damasceńskiej ozdobiona trzema szafirami czy reprodukcja obrazu Juliana Fałata. W śledztwo włącza się kustosz z muzeum w Bielsku-Białej. Zagadkę pomaga mu rozwiązać szkolny kolega – lider w rankingu najpoczytniejszych autorów literatury dziecięcej i młodzieżowej. Bohaterem miniatury Ćwirleja, który tworzy cykle z kręgu tzw. powieści neomilicyjnej, jest reporter Marcin Engel. Jak czytamy we wprowadzeniu zamieszczonym na witrynie NID, podczas wizyty w rodzinnym Poznaniu w jego ręce wpada przedwojenny przewodnik. W środku znajduje się list. Wszystko wskazuje na to, że w miejscowości Dąbrówka ukryty jest "Portret Młodzieńca", którego autorem jest sam Rafael Santi. Reporter jedzie na miejsce i wpada w wir niespodziewanych, mrożących krew w żyłach wydarzeń. Szczygielski wtajemnicza czytelnika w spotkanie braci, których łączą skomplikowane relacje. Mężczyźni muszą uporządkować dom po śmierci ojca. Jeden z nich przypadkowo znajduje na strychu metalowe pudełko ze złotą biżuterią. Herbert Szaden z opowiadania Wrońskiego mieszka w Szkodyniu. Prowadzi tam księgarnię i pisze. Podczas remontu kościoła i jego otoczenia wywieziona zostaje stara żydowska macewa, na domiar złego ginie rzeźba Matki Boskiej Szkodyńskiej. Do akcji wkracza powiatowy konserwator zabytków...   « powrót do artykułu
  20. Inżynierowie w University of Texas at Austin stworzyli najmniejsze w dziejach urządzenie do przechowywania danych. Profesor Deji Akiwande i jego zespół opierali się na opisywanych już przez nas badaniach, w czasie których powstał atomistor, najcieńsze urządzenie do składowania danych. Teraz naukowcy poczynili krok naprzód zmniejszając przekrój swojego urządzenie do zaledwie 1 nm2. Kluczem do dalszej redukcji rozmiarów urządzenia było dobre poznanie właściwości materiałów w tak małej skali i wykorzystanie roli defektów w materiale. Gdy pojedynczy dodatkowy atom metalu wypełnia dziurę, przekazuje materiałowi nieco ze swojego przewodnictwa, co prowadzi do zmiany czyli pojawienia się efektu pamięciowego, mówi Akinwande. Mniejsze układy pamięci pozwolą na stworzenie mniejszych komputerów i telefonów. Układy takie zużywają też mniej energii, pozwalają przechować więcej danych w mniejszej przestrzeni, działają też szybciej. Wyniki tych badań przecierają drogę do opracowania przyszłych generacji interesującego Departament Obrony sprzętu takiego jak ultragęste układy pamięci, neuromorficzne systemy komputerowe, systemy komunikacyjne działające w zakresie fal radiowych i inne, mówi Pani Veranasi, menedżer w US Army Research Office, które finansowało najnowsze badaniach. Atomristor, na którym oparto najnowsze badania, był już najcieńszym układem pamięci. Jego grubość wynosiła zaledwie 1 atom. Jednak dla zmniejszenia urządzeń ważny jest również ich przekrój poprzeczny. Tym, czego poszukiwaliśmy było spowodowanie by pojedynczy atom kontrolował funkcje pamięci. Udało się nam to osiągnąć, mówi Akinwande. Nowe urządzenie należy do kategorii memrystorów, urządzeń zdolnych do modyfikowania oporności pomiędzy dwoma punktami końcowymi bez potrzeby używania bramki w roli pośrednika. Opracowana właśnie odmiana memrystora, którą stworzono dzięki wykorzystaniu zaawansowanych narzędzi z Oak Ridge National Laboratory, daje szanse na osiągnięcie gęstości zapisu rzędu 25 Tb/cm2. To 100 krotnie więcej niż obecnie dostępne komercyjne układ flash. Nowy układ pamięci wykorzystuje dwusiarczek molibdenu (MoS2). Jednak jego twórcy zapewniają, że w tej roli można wykorzystać setki innych materiałów o podobnej budowie. « powrót do artykułu
  21. Kobiety w Polsce znają się lepiej niż mężczyźni na nowych technologiach i chętniej z nich korzystają – wynika z raportu Digital Ethics, przygotowanego przez zespół naukowców z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego we współpracy z firmą Orange. Kobiety w Polsce znają się lepiej niż mężczyźni na nowych technologiach i chętniej z nich korzystają. Są też bardziej niezależne w kwestii wyborów moralnych i bardziej polegają na swoim sumieniu niż męska część społeczeństwa. Mężczyźni z kolei chętniej deklarują, że na czymś się znają – to niektóre wnioski z raportu Digital Ethics, które przekazał PAP w piątek rzecznik uczelni Paweł Śpiechowicz. Według raportu, Polki wyprzedzają męską część społeczeństwa w robieniu zakupów online (88 proc. do 82 proc.), korzystaniu z bankowości internetowej (82 proc do 76 proc.) czy komunikatorów (83 proc. do 74 proc). Również media społecznościowe wydają się być w Polsce domeną kobiet, bo korzysta z nich 85 proc. pań i 69 proc. panów. Z kolei mężczyźni nieco częściej korzystają z technologii GPS i dużo chętniej deklarują, że znają się na nowych technologiach; niemal dwa razy więcej z nich – w porównaniu z kobietami - określa się jako znawca tematu w takich dziedzinach jak 5G, robotyzacja, pojazdy autonomiczne czy sztuczna inteligencja. Autorzy raportu zwracają tez uwagę, że kobiety są grupą, która dużo bardziej obawia się nowych technologii i jest wrażliwsza na kwestie związane z zarządzaniem danymi, m.in. więcej Polek niż Polaków obawia się wpływu fake newsów na rzeczywistość czy technologii wszczepiania chipów. Większość Polaków, którzy w badaniu określili się jako „zaawansowani technologicznie”, ufa naukowcom i odkryciom naukowym, jednak aż jedna trzecia z nich takiego zaufania nie ma. Ponad 60 proc. zaawansowanych technologicznie Polaków uważa, że nie da się zdecydować, co jest dobre i złe raz na zawsze. W większości identyfikują się oni także z określeniem To jest dobre, co akurat sprzyja społeczności, w której żyję, a nie jakieś abstrakcyjne zasady. Polacy zaawansowani technologicznie mają też obawy etyczne co do osób, zarządzających nowoczesnymi technologiami. Ponad 80 proc. z nich uważa za niewłaściwe manipulowanie informacjami w internecie, handel danymi czy monitorowanie ich aktywności w internecie w celu personalizowania reklam. Ponad 70 proc. boi się bycia manipulowanymi. Jednak gdy w grę wchodziłaby lepsza oferta, osoby zaawansowane technologicznie dwa razy częściej skłonne byłyby poświęcić swoje bezpieczeństwo i prywatność, by z niej skorzystać. Raport „Digital Ethics – polscy konsumenci wobec wyzwań etycznych związanych z rozwojem technologii” jest efektem współpracy Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego i Orange Polska i obejmuje wyniki badań w czterech obszarach: wzorce moralne, znajomość i zakres korzystania z technologii, obawy i wątpliwości etyczne związane z technologią oraz odpowiedzialność i bezpieczeństwo w świecie technologii. « powrót do artykułu
  22. Pierwszy triasowy żółw, jakiego odkryto ponad 150 lat temu na terenie Niemiec, został błędnie oznaczony jako odrębny gatunek Chelytherium obscurum. Tożsamość gatunkową prastarego gada zrewidował niedawno paleobiolog Tomasz Szczygielski. Jego ustalenia oznaczają zamieszanie w sferze nomenklatury. Publikacja poświęcona najstarszemu znalezisku triasowego (ok. 215 mln lat) żółwia z Niemiec ukazała się właśnie w Zoological Journal of the Linnean Society. Chelytherium obscurum z Niemiec, opisany w 1863 r., jest pierwszym triasowym żółwiem, jakiego odkryto. Mimo niekwestionowanej wagi historycznej - niemalże od momentu jego ustanowienia - gatunek ten był jednak traktowany jako problematyczny i niepewny, nierozumiany i ostatecznie zapomniany. Jedyne graficzne przedstawienie tego zagadkowego materiału zostało opublikowane w 1865 r. w formie idealizowanych rysunków ołówkiem, co na ponad 150 lat wstrzymało jego prawidłową interpretację – zauważa dr Tomasz Szczygielski z Instytutu Paleobiologii PAN. Dzięki niedawnej rewizji całego materiału na temat gatunku, dokonanej przez dra Tomasza Szczygielskiego z Instytutu Paleobiologii PAN, Chelytherium obscurum okazał się być tożsamy z innym triasowym żółwiem z Niemiec – Proterochersis robusta, opisanym w roku 1913 i blisko spokrewnionym z Proterochersis porebensis z Polski. To oznacza, że gatunek ten nie tylko należy do najdawniejszych geologicznie i najbardziej pierwotnych żółwi znanych nauce, ale też jest najstarszym historycznie przedstawicielem owej grupy z tego przedziału czasowego – wnioskuje naukowiec. Jak zauważa, taki wniosek prowadzi jednakże do kolejnego problemu: zgodnie z uniwersalnymi zasadami nazewnictwa używanymi w nauce to starszą nazwę należy uznać za obowiązującą, a młodsza powinna zostać porzucona. W wypadku Chelytherium i Proterochersis to rozwiązanie nie jest pożądane ze względu na trudną historię pierwszej nazwy i dużo częstsze występowanie drugiej w literaturze naukowej. Aby rozwiązać ten kłopot, niezbędne jest orzeczenie Międzynarodowej Komisji Nomenklatury Zoologicznej, które zatwierdzi wyjątek od reguły pierwszeństwa – zaznacza paleobiolog z PAN. Sprawa jest już zarejestrowana do rozpatrzenia i powinna zostać rozwiązana w ciągu roku. « powrót do artykułu
  23. Archeolog podwodny doktor Florian Huber ma na swoim koncie poszukiwania zabytków Majów w zatopionych jaskiniach Jukatanu, nurkował we fjordach i alpejskich jeziorach, a w Bałtyku badał wraki oraz florę i faunę. I to właśnie w pobliżu domu, podczas pracy na zlecenie WWF, gdy poszukiwał z kolegami sieci-widmo, porzuconych przez rybaków sieci dziesiątkujących stworzenia morskie, dokonał swojego najbardziej interesującego odkrycia – znalazł Enigmę wyrzuconą z zatopionego okrętu podwodnego. Początkowo Huber sądził, że ma do czynienia z maszyną do pisania zaplątaną w sieci. Szybko zdałem sobie sprawę z wagi znaleziska, w ciągu ostatnich 20 lat dokonałem wielu ekscytujących i dziwnych odkryć. Ale nigdy nawet nie marzyłem, że pewnego dnia znajdziemy jedną z legendarnych maszyn Enigmy, mówi uczony. Wraz z kolegami przypuszczają, że maszyna została celowo wyrzucona za burtę. W nocy z 4 na 5 maja 1945 roku załogi 87 u-bootów wykonały plan znany jako Regenbogen-Befehl i zatopiły 87 U-bootów. Niemal połowę z nich zniszczono u wybrzeży Danii. I to z jednej z takich jednostek pochodzi zapewne Enigma. Marynarze wyrzucili najpierw z okrętów maszyny szyfrujące, by w razie znalezienia wraków nie wpadły one w ręce wroga. Nurkowie przekazali maszynę Muzeum Archeologicznemu z Szlezwiku, gdzie zostanie ona zakonserwowana i zbadana. Pierwsze wersje Enigmy, przeznaczone do zastosowań cywilnych, pojawiły się na początku lat 20. XX wieku. Już kilka lat później zaczęli używać ich niemieccy wojskowi, którzy wprowadzili też cały szereg usprawnień, zwiększających bezpieczeństwo. Jak pierwsza Enigmy używała Kriegsmarine, która wprowadziła ją do służby w 1926 roku. Dwa lata później zaczęła używać jej Reichswera. Różne niemieckie służby i rodzaje sił zbrojnych używały różnych wersji. Najbardziej złożona i zapewniająca największe bezpieczeństwo była właśnie wersja wykorzystywana przez Kriegsmarine. Pierwszymi, którzy złamali Enigmę byli polscy kryptolodzy. Dokonali tego w 1932 roku. Od tamtej pory Polacy byli w stanie odczytywać niemieckie szyfry, chociaż nie było to proste, gdyż Enigma była ciągle udoskonalana. Prace Polaków stanowiły podstawę dla późniejszych osiągnięć brytyjskich kryptologów, którzy rozszyfrowali również morską wersję Enigmy. W efekcie pod koniec wojny alianci mogli odczytywać całą niemiecką korespondencję wojskową. Niemcy wyprodukowały około 100 000 maszyn Enigma. Zdecydowana większość z nich nie przetrwała wojny. Zaś z tych, które przetrwały, znaczna część została sprzedana do państw rozwijających się, gdzie nadal je wykorzystywano. Jako, że informacja o rozszyfrowaniu Enigmy była utajniona aż do lat 70. ubiegłego wieku, wywiad brytyjski i inne wywiady państw zachodnich miały dostęp do tajnej korespondencji państw wykorzystujących Enigmę po wojnie. « powrót do artykułu
  24. Kogo z nas choć raz na jakiś czas nie męczy miejski hałas i ciągnące się ulicami sznury samochodów? Okres Bożego Narodzenia to doskonały czas na to, aby na kilka chwil uciec z metropolii i zanurzyć się w gąszczu dzikiej przyrody albo typowo wiejskim życiu. Brzmi ekscytująco? Z pewnością! W takim razie, jeśli szukasz pomysłu na prezent świąteczny dla osób, które marzą o wyjeździe poza granice świetnie znanego miasta, zaczerpnij inspiracji z propozycji Katalogu Marzeń. Znajdziesz tam naprawdę wiele pomysłów na niestandardowe prezenty na Boże Narodzenie i w ten sposób uszczęśliwisz rodzinę i przyjaciół. Potrzebujesz kolejnej zachęty? W takim razie koniecznie przeczytaj artykuł w całości, bo na końcu czeka na Ciebie prawdziwa niespodzianka! Zobacz inspiracje na prezenty świąteczne w Katalogu Marzeń! Prezenty na święta dla jednej osoby Wyobraź sobie uczucie błogiego spokoju, które stopniowo wypełnia Twoje ciało i umysł. Zamykasz oczy, pogłębiasz oddech i za chwilę czujesz, jak Twoje mięśnie samoczynnie się rozluźniają. Brzmi jak bajka? Nic bardziej mylnego! Dzięki prezentom na Boże Narodzenie z Katalogu Marzeń każdy będzie miał szansę odnaleźć wewnętrzną równowagę i czas dla siebie. Wystarczy korzystać na przykład pakietu marzeń „Przygoda”, w którym znalazło się aż 560 atrakcji. Nauka nurkowania w błękitnych głębinach, lot szybowcem, podczas którego pasażerowie będą mogli podziwiać zapierające dech w piersiach widoki… Czy trzeba mówić coś więcej? Za każdym razem, otrzymując taki prezent na święta, będzie można przez moment skupić się na samym sobie i zapomnieć o otaczającym nas świecie. Czy można wyobrazić sobie bardziej trafiony upominek dla poszukujących wewnętrznego balansu..? Upominek dla dwojga? Z Katalogiem Marzeń Boże Narodzenie będzie wyjątkowe! Podróż za miasto będzie jeszcze przyjemniejsza, jeśli wybierzesz się w nią z ważną dla Ciebie osobą. Pretekstem do rozpoczęcia wycieczki niech będzie prezent pod choinkę. Kto wie, być może w tym roku ktoś ważny dla Ciebie znajdzie tam na przykład uroczą kopertę z voucherem na weekendowy pobyt w ośrodku Czarny Groń Hotel & SPA wewnątrz? Jeśli tak właśnie się stanie, możesz mieć pewność, że ten prezent będzie naprawdę trafiony. Oboje wypoczniecie oraz oczyścicie ciało i umysł. Co więcej, tych kilka spędzonych wspólnie dni będzie okazją do doskonałej zabawy na łonie natury. Z rodziną wśród drzew – pomysły na wigilijne podarunki dla małych i dużych A może, z okazji świąt Bożego Narodzenie, wyruszysz za miasto wspólnie z całą rodziną? Jeżeli właśnie takie jest Twoje marzenie, nie zastanawiaj się dłużej, tylko wybierz jeden z prezentowych voucherów Katalogu Marzeń dla dzieci i rodziców. Weekend spędzony w domku na wodzie to niezwykły sposób wypoczynku, który z pewnością dostarczy Wam wszystkim wielu pomysłów na wspólny relaks. Wyobraź sobie, że tuż po przebudzeniu widzisz za oknem pomarszczoną taflę błękitnej wody… Czy może być piękniej? Miłośników przygód w każdym wieku zachwyci natomiast prezent na święta w postaci noclegu w lapońskiej wiosce. Jak to możliwe? Wystarczy wybrać się w Karkonosze, aby odkryć wszystkie sekrety krainy świętego Mikołaja. W drogę! Inspiracje prezentowe dla tych, którzy nie (zawsze) mogą wyjechać z miasta A jeżeli wiesz, że Ci, których chciałbyś obdarować, nie będą mogli pozwolić sobie na opuszczenie miasta, zdecyduj się wręczyć im prezent bożonarodzeniowy, który zagwarantuje im relaks w jego centrum. Relaks w grocie solnej zapewni atmosferę sprzyjającą odpoczynkowi i regeneracji nawet w sercu metropolii, a dzięki voucherowi na masaż orientalny każdy będzie mógł poczuć się, jakby leżał na rozgrzanej plaży w najdalszych krainach. Jeśli udało Ci się skompletować w wirtualnym koszyku wszystkie wymarzone prezenty na Boże Narodzenie dla bliskich, czym prędzej skorzystaj z 10% rabatu na całe zamówienie. Jak to zrobić? Przed dokonaniem płatności wpisz w specjalne okienko kod GRUDZIEN2020 i ciesz się niższą ceną prezentów pełnych przeżyć. Pamiętaj tylko, że obniżka nie łączy się z innymi akcjami promocyjnymi, nie obejmuje Gift Voucherów, kuponów e-bilet i wejściówek do parku rozrywki Energylandia w Zatorze. Miłych zakupów na: https://katalogmarzen.pl/pl/k/prezent-na-boze-narodzenie « powrót do artykułu
  25. Europejska Agencja Kosmiczna opublikowała najnowszą mapę nieba stworzoną na podstawie danych misji Gaia. Niezwykle precyzyjna mapa ma objętość 1 petabajta i zawiera szczegółowe dane o 2 miliardach gwiazd naszej Galaktyki. W pracach misji uczestniczą astronomowie z Uniwersytetu Warszawskiego. Gaia to rozpoczęta w grudniu 2013 roku misja Europejskiej Agencji Kosmicznej (European Space Agency – ESA). Polska należy do ESA od 2012 roku. Głównym celem misji Gaia jest wielokrotne zeskanowanie całego nieba z niespotykaną do tej pory precyzją i wyznaczenie trójwymiarowej mapy nieba skupiającej się na gwiazdach naszej Galaktyki. Gaia mierzy jasności i położenia miliardów gwiazd i jest w stanie wykryć subtelne zmiany w nich zachodzące. Instrumenty misji są tak precyzyjne, że gdybyśmy obserwowali nimi z Ziemi powierzchnię Księżyca, moglibyśmy wyznaczyć rozmiary znajdujących się tam obiektów wielkości zaledwie złotówki. Przełomowy katalog ESA opublikowała pierwszy wstępny katalog danych Gaia już w 2016 roku, jednak dopiero drugi, pełniejszy katalog z 2018 roku okazał się przełomowy. Wyznaczone przez misję Gaia pozycje gwiazd stały się podstawowym układem odniesienia w kartografii niebieskiej i służą do kalibrowania fotografii nieba wykonywanych przez inne projekty. Od 2018 roku powstało już prawie 4000 prac naukowych wykorzystujących dane misji Gaia. Ich przełomowość zaznaczyła się w niemal wszystkich dziedzinach astronomii, od badań planet i asteroid, przez gwiazdy, strukturę naszej Drogi Mlecznej, aż po odległe galaktyki. W pracach zespołu misji Gaia uczestniczą astronomowie z całej Europy. Dr hab. Łukasz Wyrzykowski dołączył do niego w 2008 roku podczas stażu podoktorskiego na Uniwersytecie w Cambridge w Wielkiej Brytanii. Obecnie w Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Warszawskiego prowadzi własną grupę młodych naukowców zaangażowanych w projekt Gaia, zdobywając polskie i europejskie granty umożliwiające jej działanie. Praca naukowców Obserwatorium Astronomicznego UW Moim głównym zadaniem w misji Gaia było zaprojektowanie systemu do wykrywania zjawisk krótkotrwałych zachodzących na niebie, głównie rozbłysków takich jak wybuchy supernowych, ale też nagłego zanikania blasku gwiazd – opowiada dr hab. Wyrzykowski. System ten codziennie wysyła astronomom na całym świecie dziesiątki alertów o różnych zjawiskach, natomiast my w OA szczegółowo zajmujemy się tymi pojaśnieniami, które mogą być wywołane przez soczewkujące czarne dziury. Soczewkujące, czyli takie, które jako masywne obiekty zaginają czasoprzestrzeń i niczym soczewka wzmacniają światło odległych gwiazd – wyjaśnia astronom. Najciekawsze zjawiska astrofizyczne wykryte przez system są później śledzone za pomocą sieci robotycznych i tradycyjnych teleskopów koordynowanej przez dr. hab. Wyrzykowskiego. Każdy teleskop na świecie jest przydatny, gdyż nasze zjawiska mogą niespodziewanie pojawić się w dowolnym miejscu na niebie – dodaje dr Paweł Zieliński, który pracuje w Obserwatorium Astronomicznym UW. Połączenie danych z obserwacji naziemnych oraz rewelacyjnych danych misji Gaia umożliwi nam po raz pierwszy zidentyfikować soczewkujące czarne dziury, które mogą znajdować się tuż za rogiem w naszej Galaktyce – tłumaczy Katarzyna Kruszyńska, doktorantka w Obserwatorium Astronomicznym UW. Wyczekiwany EDR3 Na opublikowany dzisiaj katalog astronomowie czekali z niecierpliwością. Katalog zwany w skrócie EDR3 (Early Data Release 3) zawiera dane z trzech lat działania misji. Jest dużo obszerniejszy niż ten z 2018 roku, a pomiary dla 2 miliardów gwiazd są co najmniej dwukrotnie dokładniejsze. Podobnie jak w przypadku poprzedniego katalogu, astronomowie spodziewają się, że dzięki jeszcze większej precyzji danych ujawnią kolejne tajemnice Galaktyki i Wszechświata. Nie jest to jednak ostatnie słowo misji Gaia. ESA planowała zakończyć działanie satelity już w połowie 2019 roku, jednak zapasy paliwa pozwolą mu działać jeszcze dłużej, prawdopodobnie do 2024 roku. Zespół misji Gaia w OA UW tworzą: dr hab. Łukasz Wyrzykowski, dr Paweł Zieliński, dr Ilknur Gezer oraz doktoranci: Nada Ihanec, Katarzyna Kruszyńska, Krzysztof Rybicki. Prace zespołu są finansowane przez granty Narodowego Centrum Nauki (Harmonia i Daina) oraz granty Komisji Europejskiej (OPTCON i ORP) w ramach programu Horyzont 2020. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...