Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Użytkownicy telefonów z systemem Android – przede wszystkim posiadacze urządzeń Samsunga oraz Google Pixel – nie powinni ustawiać obrazka dołączonego do tej informacji jako tapety. Okazuje się, że zdjęcie to powoduje, że telefony z Androidem, po ustawieniu takiej tapety, albo się zawieszają, albo bez końca wykonują ostatnie działanie. Problem rozwiązać można przez reset do ustawień fabrycznych. Ostrzeżenie przed powyższym zdjęciem ukazało się w czasie weekendu. Co interesujące, można je bezpiecznie przeglądać, ale nie należy ustawiać go jako tapety. Nic nie wskazuje na to, by było to czyjeś celowe działanie. Problem wynika ze sposobu zarządzania przestrzenią kolorów przez Androida 10. System prawidłowo obsługuje sRGB, jednak do awarii dochodzi, gdy nie jest w stanie przekonwertować Adobe RGB. Eksperci ostrzegają, że problem pojawia się w smartfonach Google'a, Samsunga, OnePlus i Nokii z systemem Android 10. Natomiast na modelu Pixel 4 XL z Androidem 11 obrazek można bez najmniejszego problemu użyć w roli tapety. Format sRGB jest standardowym profilem kolorów używanym w większości programów. Jednak Adobe RGB, przygotowany na potrzeby Photoshopa, umożliwia uzyskanie lepszej jakości wydruków. Przestrzeń kolorów obu formatów w dużej mierze się pokrywa, ale nie jest identyczna. Adobe RGB pozwala na wyświetlenie jaśniejszych i ciemniejszych tonów każdego koloru, niż pozwala na to sRGB. Czasem, jak widać, Android może mieć problemy z konwersją kolorów. Błąd przypomina nieco sytuację, z jaką mieliśmy do czynienia przed kilku laty, gdy pewien plik wideo w formacie MP4 doprowadzał do awarii iPhone'ów z systemem iOS 10.1. Jaiś czas później okazało się też, że wiadomość tekstowa zawierająca emotikon z flagą Włoch i znak języka sindhi prowadzi do awarii urządzeń z iOS-em 13. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy z University of Chicago zauważyli, że mikrobiom jelit osób cierpiących na rzadką chorobę genetyczną powodującą krwawienia do mózgu, różni się od mikrobiomu osób, u których choroba ta nie występuje. Co więcej, stwierdzili, że to molekuła, powstająca w wyniku nierównowagi pomiędzy różnymi populacjami bakterii, powoduje uszkodzenia naczyń krwionośnych w mózgu. To prawdopodobnie pierwsze badania, które wykazały taką przyczynę jakiejkolwiek choroby naczyń krwionośnych układu nerwowego. Będą miały one olbrzymie znaczenie zarówno dla leczenia samej choroby, jak i dla badania innych chorób układu krwionośnego, które mogą być powodowane przez mikrobiom jelitowy. Naukowcy przyglądali się osobom, u których zdiagnozowano obecność naczyniaków jamistych ośrodkowego układu nerwowego (CA). U około 30–40% takich osób występują mutacje genetyczne, w wyniku których pojawiają się liczne naczyniaki w mózgu i rdzeniu kręgowym. U osób bez tych mutacji pojawiają się pojedyncze naczyniaki. Jednak nawet u osób z mutacjami częstotliwość występowania naczyniaków oraz przebieg choroby może znacząco się różnić. Od pewnego czasu pojawiały się hipotezy mówiące, że za różnicę w przebiegu choroby u osób z tymi samymi mutacjami czy za pojawianie się choroby u osób bez mutacji genetycznych może odpowiadać mikrobiom. Badania na myszach sugerowały rolę gram-ujemnych bakterii i zmienionej homeostazy jelitowej w patogenezie CA. Pilotażowe badania genetyczne wstępnie wykazały potencjalną różnicę w mikrobiomie pomiędzy osobami cierpiącymi na CA a osobami, u których schorzenie to nie występuje. Postanowiliśmy więc sprawdzić różnice w mikrobiomie na większej grupie ludzi. Porównaliśmy zarówno osoby z CA z osobami zdrowymi, jak i dokonaliśmy porównania pomiędzy osobami z CA o różnym przebiegu choroby, mówią autorzy badań. U pacjentów z CA stwierdziliśmy duże populacje różnych gatunków bakterii, których obecność była zgodna z postulowanym pojawianiem się uszkodzeń naczyń krwionośnych przez lipopolisacharydy (LPS) zarówno u ludzi jak i u myszy. Inne różnice mikrobiomu są powiązane z przebiegiem klinicznym CA. Na przebieg choroby oraz krwawienia do mózgu wpływa połączenie obu czynników – sygnatur mikrobiomu i biomarkerów prozapalnych, stwierdzają uczeni. Jeden z głównych autorów, profesor Issam Awad z University of Chicago Medicine, który brał też udział w badaniach na myszach, mówi, że już znaczącym odkryciem było samo stwierdzenie, iż wyściółka naczyń krwionośnych mózgu zwierząt reaguje na bakterie jelitowe. Nie wiedzieliśmy jednak, czy hipoteza mówiąca, że może istnieć mikrobiom, który predystynuje do pojawiania się uszkodzeń naczyń krwionośnych w mózgu będzie prawdziwa u ludzi. Żeby to sprawdzić uczeni z Chicago połączyli siły z naukowcami z University of California San Francisco, University of New Mexico, University of Pennsylvania oraz z grupą wsparcia pacjentów Angioma Alliance. Udało się uzyskać próbki kału od ponad 120 osób z CA. Analizy wykazały, że w mikrobiomach osób cierpiących na CA znajduje się znacznie więcej bakterii gram-ujemnych i mniej gram-dodatnich niż w całej populacji. Udało się też zidentyfikować kombinacje trzech powszechnie występujących gatunków bakterii, których relatywna obfitość względem siebie pozwala odróżnić osoby z CA od osób zdrowych. Okazało się również, że u pacjentów z CA występuje znacznie większa nierównowaga pomiędzy różnymi gatunkami bakterii. U pacjentów z CA widzimy ten sam wyróżniających ich mikrobiom. I różnica ta jest widoczna niezależnie od tego, czy są to pacjenci, którzy odziedziczyli niekorzystną mutację genetyczną czy osoby, u których występują pojedyncze naczyniaki. Jest to też niezależne od liczby naczyniaków, mówi Awad. Podczas szczegółowych badań stwierdzono, że brak równowagi pomiędzy różnymi gatunkami bakterii mikrobiomu powoduje pojawianie się lipopolisacharydów, które wraz z krwią docierają do mózgu, przyłączają się do wyściółki naczyń krwionośnych, ułatwiając tworzenie się uszkodzeń. Wszystkie dowody wskazują na to, że mikrobiom jest przyczyną uszkodzeń, dodaje Awad. Naukowcy pobrali krew od części pacjentów z CA i zastosowali zaawansowane modele maszynowego uczenia się do zidentyfikowania kombinacji sygnałów molekularnych powiązanych z chorobą. U osób z CA stwierdzono znaczną różnicę w biomarkerach wskazujących na obecność LPS i stanu zapalnego. W ten sposób de facto powstały też zindywidualizowane testy dla każdego z pacjentów z CA. Badając kombinacje populacji bakterii oraz biomarkerów w krwi byliśmy w stanie zmierzyć, na ile agresywna była choroba w przypadku każdego z pacjentów, wyjaśnia Sean Polster główny autor artykułu Permissive microbiome characterizes human subjects with a neurovascular disease cavernous angioma. Naukowcy już zaczęli zastanawiać się, jak w praktyce wykorzystać wyniki swoich badań. Wcześniejsze badania na myszach wykazały, że zwierzęta spożywające emulgatory, które są częstym dodatkiem do żywności przetworzonej, doświadczały częstszych krwawień z mózgu. Prawdopodobną przyczyną było zaburzanie równowagi mikrobiomu przez emulgatory. Badacze zalecają więc, by osoby ze zdiagnozowanym CA unikali żywności z emulgatorami. Profesor Awad ostrzega też, że chociaż antybiotyki i probiotyki wydają się oczywistymi metodami leczenia nierównowagi mikrobiomu, to ich stosowanie może tak zmienić mikrobiom, iż spowoduje to jeszcze większe problemy. To bardziej skomplikowane, niż się wydaje, stwierdza. Uczony ma jeszcze jedną bardzo ważną poradę dla osób z CA. Jeśli doświadczą oni infekcji powodowanej przez bakterie gram-ujemne – takiej jak infekcja układu moczowego czy zapalenia prostaty – to powinni natychmiast ją leczyć, by uniknąć możliwych uszkodzeń naczyń krwionośnych mózgu. « powrót do artykułu
  3. Żyjesz z miesiąca na miesiąc i pragniesz to szybko zmienić? Chcesz uciec z wyścigu szczurów i osiągnąć niezależność? Dążysz do lepszego życia dla siebie i swoich bliskich? A może zamierzasz nauczyć własne dzieci, jak stać się bogatym? Jeżeli choć raz odpowiedziałeś TAK, to mamy książkę dla Ciebie. Nawyki bogatych i biednych - bestseller napisany przez ekspertów sukcesu - już od 27 maja w księgarniach. Książka Michaela Yardneya i Toma Corleya Nawyki bogatych i biednych nie jest kolejnym poradnikiem pełnym wskazówek, jak szybko się wzbogacić, a jej autorzy nie są typowymi twórcami tego rodzaju książek. Inaczej niż większość poprzedników są bardzo zamożnymi praktykami swojej dziedziny nauczania. W odróżnieniu od podobnych publikacji ich wspólna praca mówi nie tyle o zdobywaniu bogactwa, co o sztuce bogatego życia. Nie jest to książka o pieniądzach, inwestowaniu, nieruchomościach czy akcjach – takich książek powstało bez liku. Jest to książka o kształtowaniu sposobu, w jaki ludzie bogaci czują, myślą, działają i postępują. Jest to książka o rozwijaniu nawyków bogatych i rezygnowaniu z nawyków ubogich. Autorzy przez kilka lat badali i analizowali codzienne praktyki 233 ludzi sukcesu i 128 tych, którym się nie powiodło (o rocznym dochodzie nieprzekraczającym 35 tys. dolarów). W książce odsłaniają różnice między nawykami obu grup. A jest ich naprawdę wiele. Opierają się nie tylko na wynikach badań socjologicznych, ale i informacjach z dziedziny fizjologii, neurologii i psychologii – podanych w formie luźnego dialogu z czytelnikiem. Posłuchaj, co jeden z autorów mówi o tym, czego możesz spodziewać się po tej książce:   Ta książka niewątpliwie będzie inspiracją dla wielu ludzi. Michael Yardney nie jest bynajmniej teoretykiem. Od lat z sukcesami inwestuje w nieruchomości. Pierwszą kupił blisko 40 lat temu, krótko po dwudziestce. Choć jest kojarzony głównie z nieruchomościami, należy do wiodących australijskich ekspertów od psychologii sukcesu i dochodzenia do bogactwa. Tom Corley to księgowy, doradca finansowy i autor książek. Oprócz Nawyków bogatych i biednych oraz Rich Kids: How To Raise Our Kids To Be Happy And Successful In Life (Bogate dzieci: Jak wychować nasze dzieci, by były szczęśliwe i osiągnęły sukces) spod jego pióra wyszła także m.in. pozycja Change Your Habits Change Your Life. Dla zainteresowanych opisał metodologię swoich badań.
  4. Na brzegu Berezyny koło Bobrujska na Białorusi znaleziono średniowieczny miecz - powiedziała Belarusian Telegraph Agency Inna Owszejszyk z Muzeum Historii Lokalnej w Bobrujsku (Бобруйский краеведческий музей). Takie miecze [z charakterystyczną rękojeścią i krzyżowym jelcem z lekko wygiętymi ku dołowi ramionami] wykorzystywano w środkowym średniowieczu - od drugiej połowy XI w. do końca wieku XIII. Poprzednio takie miecze odkopano w Grodnie i Nowogródku. Ogółem na Białorusi znaleziono [co najmniej] 7 mieczów [i ich fragmentów] z tego okresu. To [jednak] pierwszy egzemplarz z obwodu mohylewskiego. Mimo że brakuje fragmentu głowni i czubka, miecz zachował się dość dobrze. Miecz przeleżał sporo czasu w ziemi i zardzewiał. Naszym głównym celem jest renowacja i konserwacja. Potem będziemy mogli lepiej go zbadać. Taka broń ma często zdobienia czy oznaczenia [np. mieczników i kowali], co pomaga w precyzyjniejszym datowaniu bądź określeniu właściciela. Wg archeologów, broń należała do przedstawiciela elity militarnej. Po zakończeniu analiz miecz ma trafić na wystawę do Muzeum Historii Lokalnej w Bobrujsku. Warto przypomnieć, że na początku kwietnia zeszłego roku podczas pogłębiania Berezyny robotnicy budowlani znaleźli w porcie rzecznym w Bobrujsku unikatowy ok. 1000-letni hełm (wstępne datowanie wskazywało na koniec IX-początek XI w.). W późniejszych doniesieniach pojawiły się informacje, że najprawdopodobniej należał on do Iziasława Włodzimierzowicza, kniazia połockiego w latach 986-1001, syna Włodzimierza Wielkiego i Rognedy. « powrót do artykułu
  5. Jeśli wszystko się uda, 4 września odbędzie się oficjalne otwarcie motylarni przy Muzeum Fauny i Flory Morskiej i Śródlądowej w Jaworzu koło Bielska-Białej. Pierwotnie zakładano, że może ono nastąpić jeszcze w czasie wakacji, ale plany zostały pokrzyżowane przez pandemię. Jak poinformowała dyrektorka Muzeum Barbara Szermańska, niektóre okazy mają dotrzeć z Wielkiej Brytanii i Niemiec, a ich transport został na czas epidemii wstrzymany. Planujemy - razem z wójtem gminy Jaworze Radosławem Ostałkiewiczem – oficjalne otwarcie na szóste urodziny naszego muzeum. To będzie 4 września. Namiot, w którym będzie się znajdować motylarnia, już stoi przy Muzeum. Urządzamy wnętrze. Przychodzą [...] palmy, montowane jest formikarium – wyjaśniła Szermańska. Łączna powierzchnia częściowo przezroczystego namiotu o wysokości 4,75 m i średnicy 9,5 m to 75 m2. Umieszczona zostanie w nim roślinność rodzima i egzotyczna, a także inkubatory dla larw motyli. W centrum ma się znajdować przestrzeń do zwiedzania i przeprowadzania szkoleń czy prezentacji. Pod koniec kwietnia na swoim profilu na Facebooku Muzeum chwaliło się zamontowanymi w motylarni "kosmicznymi" lampami. W Jaworzu będzie można zobaczyć nie tylko motyle tropikalne i rodzime, ale i straszyki, mrówki parasolowate (grzybiarki), chrząszcze czy modliszki. Przedstawiane będą wszystkie fazy rozwojowe. Kopuła motylarni ma być połączona tunelem z salą wykładową Muzeum. « powrót do artykułu
  6. Chińscy naukowcy uzyskali wysokiej jakości piankę grafenową z gazów odpadowych pochodzących z pirolizy odpadów organicznych. Chińczycy twierdzą, że ich metoda jest tańsza i bardziej przyjazna dla środowiska niż dotychczasowe sposoby wytwarzania pianki. Jak zapewnia Hong Jiang z Chińskiego Uniwersytetu Nauki i Technologi w Hefei, wyprodukowany materiał jest strukturalnie podobny do pianek grafenowych uzyskiwanych standardowymi metodami. Wykazuje on też podobne właściwości elektryczne i oraz równie dobrze absorbuje ciecze takie jak benzen czy parafina. Pianki grafenowe to trójwymiarowe wersje płaskich dwuwymiarowych płacht grafenu. Są one wytrzymałem, charakteryzują się dużym przewodnictwem elektrycznym, świetnie przewodzą ciepło. Mają wiele potencjalnych zastosowań. Mogą być używane do przechowywania energii, oczyszczania środowiska, przydadzą się chemikom, sprawdzą w roli bioczujników. Zwykle produkuje się je metodą osadzania z fazy gazowej. W metodzie tej gaz zawierający węgiel – np. metan – jest wprowadzany do podgrzanego metalowego substratu, zwykle jest nim pianka aluminiowa lub miedziana. Gdy gaz wchodzi w kontakt z substratem, dochodzi do osadzania się atomów węgla. Po zakończeniu reakcji metal jest wytrawiany i pozostaje grafenowa pianka. Osadzanie z fazy gazowej to metoda kosztowna, która wymaga użycia dużych ilości gazu. Dlatego też Jiang i jego zespół postanowili wykorzystać bogate w węgiel gazy z biorafinerii. W tego typu zakładach odpady organiczne są podgrzewane bez dostępu tlenu do temperatury 500 stopni Celsjusza lub wyższej. W procesie pirolizy powstaje biopaliwo. Chińczycy wykorzystali dwa składniki roślinne – sproszkowaną celulozę i sproszkowaną ligninę – które poddano pirolizie w temperaturze 800 stopni Celsjusza. Powstałe gazy zostały przefiltrowane, dzięki czemu oddzielono gazy o dużych molekułach. Następnie gazy o drobnych molekułach skierowano do komory osadzania z fazy gazowej, w której znajdowała się pianka aluminiowa. Uzyskany produkt przebadano za pomocą spektroskopii ramanowskiej i skaningowej mikroskopii elektronowej. Są dobrej jakości, nie widać w nich oczywistych defektów, mówi Jiang. Oczywiście sproszkowana celuloza i lignina są dalekie od standardowych odpadów organicznych. Dlatego też w kolejny etapie badań naukowcy wykorzystali słomę i trociny. Wyprodukowana z nich pianka grafenowa była nieco gorszej jakości niż ta z celulozy i ligniny. Jednak oba rodzaje miały jednorodną strukturę i świetne właściwości w zastosowaniach środowiskowych oraz do przechowywania energii. Zdaniem Jianga najlepszymi odpadami do produkcji pianek będą te zawierające dużo ligniny, celulozy i hemicelulozy. Jednak użyć można też innych materiałów. Oczywiście różne dodatki znajdujące się w takich odpadach wpłyną na skład pianki. Na przykład jeśli w odpadach będzie znajdowało się dużo azotu i siarki, to pierwiastki te mogą trafić też do pianki, wyjaśnia uczony. Edward Randviir z Manchester Metropolitan University, który nie brał udziału w opisywanych badaniach, mówi, że zwykle pianki grafenowe produkuje się za paliw kopalnych lub z czystego grafitu. Warto poszukać alternatyw dla tych materiałów, a Jiang i jego ludzie wykazali, że produkcja grafenu z biomasy jest możliwa. Jest też bardziej przyjazna środowisku i tańsza niż inne metody. Ten drugi element może jednak ulec zmianie. Grafen jest obecnie drogi, gdyż nie istnieją metody produkowania go na masową skalę. Jeśli się to zmieni, cena grafenu powinna spaść. « powrót do artykułu
  7. W Rowie Sundajskim w Oceanie Indyjskim na głębokości 5760 i 6957 m zaobserwowano ośmiornice z rodzaju Grimpoteuthis. Ponieważ poprzedni udokumentowany fotograficznie rekord maksymalnej głębokości występowania głowonogów wynosił 5145 m, oznacza to, że ośmiornice te pobiły go o, odpowiednio, 615 i 1812 m. Autorzy artykułu z pisma Marine Biology podkreślają, że głowonogi nie są typowo uznawane za gatunki denne ze strefy hadalu, która zaczyna się od głębokości 6000 m i obejmuje głównie rowy oceaniczne. Choć od czasu do czasu próbki z włoków dennych wskazywały, że mogą one występować na głębokości nawet ~8000 m, nie było jednak pewności, na jakim etapie połowu zostały schwytane. Poprzednia dokumentacja fotograficzna z 1971 r. (pojedyncze zdjęcie ośmiornicy z rodziny Cirroteuthidae wykonane na równinie abisalnej 325 mil od wybrzeży Barbadosu) ustanawiała rekord głębokości występowania tych zwierząt na 5145 m. Rozbieżność między oboma zakresami wskazuje, że kwestia maksymalnej głębokości dla głowonogów nie została jeszcze rozstrzygnięta. Generalnie, jak tłumaczą naukowcy, głowonogi są ograniczone do głębokości abisalnych bądź mniejszych (nieprzekraczających 5000 m). Największa głębokość, na jakiej widziano ośmiornicę właściwą (Incirrina), to ~4290 m; była to ośmiornica (Casper morphotype), którą zaobserwowano podczas badań prowadzonych w głębokich partiach Necker Ridge. Największa niebudząca wątpliwości głębokość, na jakiej widziano przedstawicielkę najprawdopodobniej rodziny Magnapinnidae, to 4735 m (miało to miejsce w 1988 r. w zachodnim Atlantyku). W kwietniu zeszłego roku biolodzy morscy z Newcastle University i Narodowego Muzeum Historii Naturalnej w Waszyngtonie posłużyli się trzema identycznymi pojazdami - Skaff, Flere i Closp - z kamerami HD i czujnikami temperatury, głębokości oraz przewodnictwa. Siedmiokrotnie schodziły one na głębokości 5760-7176 m. Jako przynętę wykorzystano rybę z rodziny makrelowatych (Scombridae). Kamera znajdowała się ok. 30 cm nad dnem; jej pole widzenia obejmowało dno. Ośmiornice zaobserwowano podczas dwóch z siedmiu zanurzeń. W przypadku głębokości 5760 m (11°14'53.9"S 114°52'48.0"E) ośmiornica zbliżyła się do lądownika 2 godz. 25 min po jego dotarciu do dna. Głowonóg spędził w polu widzenia kamery 23 min. Generalnie nie wchodził w interakcje ani z kamerą, ani z przynętą, tylko żerował w pobliżu dna. Następnie zniknął oku kamery na 6 min, by znów pojawić się na 7 min i zniknąć. Grimpoteuthis sp. obserwowano w pobliżu przedstawiciela rodziny wyślizgowatych (Bassozetus sp.) i skorupiaka (Plesiopeneaus sp.). W przypadku głębokości 6957 m (11°07'12.0"S 114°55'41.9"E) ośmiornica zbliżyła się do lądownika 7 min po jego przybyciu. Spędziła 5 min w pobliżu pojazdu, później nie wchodziła z nim w interakcje (nie zajmowała się też przynętą, tylko żerowała). Schwytała ok. 3-cm równonoga, ale po kilku sekundach upuściła go na dno i zniknęła. Spędziła poza zasięgiem kamery 21 min, następnie minęła lądownik w odległości paru metrów. To była ogromna niespodzianka. Nie spodziewałem się ich ujrzeć na takich głębokościach - podkreśla dr Alan Jamieson. Mógłbym iść o zakład, że zważywszy na lokalizację i głębokość występowania, jest to nowy gatunek ośmiornicy Dumbo [podobnie jak inne głębinowe frędzlikowce, Grimpoteuthis mają na płaszczu 2 charakterystyczne płetwy, które przywodzą na myśl uszy; stąd ich angielska nazwa Dumbo octopus, nawiązująca do Disneyowskiego słonia Dumbo]. Niestety, nie udało się ani jednej złapać, nie można więc mieć pewności. Jamieson dodaje, że wg niego, dzięki opisanym ośmiornicom Grimpoteuthis sp. udało się wykazać, że choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, na dużych głębokościach występują relatywnie duże i rzucające się w oczy zwierzęta. Po drugie, ustalenia te zadają kłam absurdalnym stereotypom dotyczącym wyglądu czy zachowania zwierząt głębinowych. To zwykła ośmiornica zajmująca się ośmiornicowymi sprawami, tyle że na głębokości 7 km. « powrót do artykułu
  8. Chronologia wczesnej epoki żelaza starożytnej Grecji jest obecnie rekonstruowana na podstawie stylów ceramiki. Dotychczas nie udało się jej zweryfikować za pomocą datowania radiowęglowego. Dopiero teraz dzięki pracom w Sindos, gdzie znaleziono dobrze zachowane warstwy stratygraficzne wraz z kośćmi zwierząt udało się wykorzystać datowanie o wysokiej rozdzielczości do weryfikacji tego, co wiemy o historii świata egejskiego. I okazało się, że nasze dotychczasowe datowanie było błędne, a różne wydarzenia ze wspomnianego okresu należy przesunąć w czasie o 50–150 lat. Datowanie historii Grecji to poważny problem. O ile na Bliskim Wschodzie starożytne miasta miały często formę tellów, gdzie ludzkie osadnictwo było kontynuowane przez bardzo długi czas i mamy tam wyraźne poziomy stratygraficzne, to nawet na najlepiej zbadanych stanowiskach archeologicznych Grecji praktycznie brak jest śladów długotrwałego ciągłego osadnictwa z wyraźnymi warstwami. Takie stanowiska występują wyłącznie na północnych obrzeżach świata egejskiego. Tam rzeczywiście ludzie mieszkali w tych samych miejscach przez setki lat. Chronologia centralnej i południowej Grecji wciąż jest lepiej znana z cmentarzy niż z osad. Datowanie utrudnia fakt, że pozostałości po osadnictwie z wczesnej epoki żelaza słabo się zachowały. Ponadto dotychczas specjaliści bardziej interesowali się nekropoliami niż osadami z tego okresu, gdyż rzadko natrafiano w nich na spektakularne znaleziska. Dlatego też standardowa chronologia początków epoki żelaza opiera się na kwestionowanej metodzie badania ceramiki. Mowa jest więc o okresie protogeometrycznym i następującym po nim okresie geometrycznym. Twórcy tej chronologii oparli się początkowo na pojedynczych znaleziskach fragmentów ceramiki z terenów Izraela. Gdy z czasem znajdowano coraz więcej ceramiki, próbowano korygować chronologię i dopasowywać ceramikę do tego, co już wiedziano, mimo iż np. naukowcy analizujący te same fragmenty nie byli zgodni co do czasu ich powstania. Najpierw na podstawie znalezisk ceramiki w Izraelu określono chronologię tamtych terenów, a później badacze zastosowali tę samą metodę i chronologię do Grecji. Teraz międzynarodowy zespół naukowy, pracujący od kierunkiem Stefanosa Gimatzidisa z Austriackiej Akademii Nauk przeprowadził badania, z których dowiadujemy się, że wiele ważnych wydarzeń historycznych, początki prądów filozoficznych, daty powstania dzieł literackich czy okresy formowania się organizacji politycznych trzeba przesunąć nawet o 150 lat wcześniej. Grupa Gimatzidisa we współpracy z Bernhardem Weningerem z Instytutu Prehistorii i Historii Starożytnej Uniwersytetu w Kolonii przeprowadziła pierwszą nowoczesną analizę chronologii Grecji, używając w tym celu precyzyjnego datowania radiowęglowego. Posłużył do tego materiał ze stanowiska w Sindos. Znajdujące się na północy Sindos jest bardzo interesujące z wielu powodów, jednak w czasie najnowszych badań najbardziej przydatny był fakt, że znaleziono tam dużą liczbę ceramiki importowanej z różnych regionów Grecji. To pozwoliło na porównanie i skorelowanie chronologii dla różnych regionów starożytnej Grecji. Oczywiście takie badania byłyby niemożliwe, gdyby nie fakt, że w Sindos mamy ślady długotrwałego osadnictwa i wyraźne warstwy stratygraficzne, dzięki czemu możliwe było określenie wieku poszczególnych warstw i zastosowanie wiarygodnych modeli statystycznych. Bardzo często nie jest możliwe dokładne datowanie radiowęglowe w archeologii, mówi Gimatzidis. Dzieje się tak z powodu nieuniknionych zmian koncentracji atmosferycznego C-14. Dlatego też w archeologii możemy mieć wiele bardzo precyzyjnych datować metodą radiowęglową, ale gdy datowanie skorygujemy o zmiany koncentracji C-14, okazuje się, że z precyzyjnej daty robi nam się zakres dat sięgający nawet 300 lat, dodaje uczony. W Sindos archeolodzy mieli jednak wyjątkowe szczęście. Okazało się bowiem, że możliwe jest niezwykle precyzyjne skalibrowanie datowania tego miejsca. Jakby tego było mało, możliwe było bardzo precyzyjne pozyskiwanie kości zwierzęcych z dobrze zachowanych warstw, które gromadziły się przez długi czas. Obie metody uzupełniały się wzajemnie, dzięki czemu osiągnęliśmy precyzję datowania, o jakiej wcześniej nie mogliśmy nawet marzyć, stwierdza Gimatzidis. Świetnie zachowane warstwy, zwierzęce kości, ceramika z różnych regionów Grecji – wszystkie te elementy uzupełniały się i umożliwiały wzajemną korektę datowania, czyniąc je coraz bardziej precyzyjnym. Uczeni już teraz mówią, że dzięki ich pracy trzeba będzie przesunąć rozpowszechnianie się alfabetu  czy pojawienie się sympozjonów na IX wiek przed Chrystusem. Na ten sam okres powinniśmy teraz datować powstanie epiki homeryckiej czy początek greckiej kolonizacji, stwierdzają naukowcy. Ze szczegółami pracy możemy zapoznać się na łamach PLOS ONE. « powrót do artykułu
  9. W piątek rano, 29 maja, na Słońcu doszło do najsilniejszego rozbłysku od października 2017 roku. Naukowcy klasyfikują rozbłyski słoneczne do trzech kategorii: C, M oraz X. Każda z nich oznacza rozbłysk 10-krotnie silniejszy od kategorii niższej. Wydarzenie z piątku należało do kategorii M. Być może oznacza ono, że Słońce wychodzi z cyklicznego minimum swojej aktywności. Jeśli rzeczywiście Słońce się budzi, to obserwujemy właśnie początek końca 24. Cyklu Słonecznego. Naukowcy liczą rozpoczęcie nowego cyklu od minium cyklu poprzedniego. Minimum zaś jest tym okresem, w którym na Słońcu pojawia się najmniej plam. Zatem o tym, że mieliśy do czynienia z minimum dowiadujemy się wówczas, gdy ono minęło. "Minie co najmniej sześć miesięcy, w czasie których będziemy obserwowali Słońce i liczyli plamy, zanim będziemy wiedzieli, kiedy miało miejsce minimum", napisali naukowcy z NASA, którzy pracują przy Sun Dynamics Observatory. To właśnie ono wykryło rozbłysk. "Jako, że minimum definiowane jest najmniejszą liczba plam w cyklu, musimy zaobserwować stały wzrost liczby plam, zanim stwierdzimy, kiedy było ich najmniej. To zaś oznacza, że słoneczne minimum jesteśmy w stanie rozpoznać 6 do 12 miesięcy po tym, gdy ono minęło", dodają uczeni. « powrót do artykułu
  10. Hiszpańscy archeolodzy znaleźli prawdopodobne miejsce spoczynku irlandzkiego bohatera Hugh Roe O'Donella, głównego autora wielkiego zwycięstwa nad Anglikami w bitwie nad Żółtym Brodem (bitwa pod Yellow Ford). Mimo tej wiktorii irlandzcy rebelianci ponieśli kilka lat później klęskę pod Kinsale, która zakończyła istnienia sięgającego prehistorii gaelickiego porządku w Irlandii, ostatecznie rozwiała marzenia o niepodległości i zapoczątkowała Plantację Ulsteru. Hugh Roe O'Donnell (irl. Aodh Ruadh Ó Domhnaill), zwany też Red Hugh, urodził się w 1572 roku. Na czele klanu O'Donnellów stanął w wieku zaledwie 20 lat. Już wówczas był nieprzejednanym wrogiem Anglików. Gdy miał mniej niż 16 lat został porwany przez sir Johan Perrota, lorda namiestnika Irlandii. Perrot porwał chłopca, gdyż wiedział o bliskich związkach klanu O'Donnellów z potężnym klanem O'Neillsów i obawiał się zawarcia przez oba rody antyangielskiego sojuszu. Red Hugh był więziony na zamku w Dublinie. W 1592 roku uciekł Anglikom i stanął na czele swojego klanu. Szybko przystąpił do działań przeciwko Anglikom. Zaczął od przegonienia angielskiego szeryfa i jego żołnierzy z klasztoru w Donegal, który Anglicy zajęli po przepędzeniu mnichów. Gdy mu się to udało, podjął dwie wyprawy przeciwko O'Neillsom. W 1594 roku wybuchła irlandzka wojna dziewięcioletnia. Wiemy, że w latach 1595–1597 kontrolował północną część dzisiejszej prowincji Connacht. Wojna w pełni rozgorzała dwa lata po rozpoczęciu, gdy Red Hugh zawarł sojusz z O'Neillsami. Rebelianci odnieśli kilka zwycięstw, a najważniejszym z nich była bitwa nad Yellow Ford z 14 sierpnia 1598 roku. Anglicy stracili tam połowę swoich sił, z czego setki żołnierzy przeszły na stronę rebeliantów. Głównym autorem zwycięstwa był właśnie Red Hugh Roe O'Donell. Wojna zakończyła się jednak klęską rebeliantów. Jej rozstrzygającym akcentem było oblężenie Kinsale (2 października 1601 – 3 stycznia 1602). W Kinsale Irlandczyków wspierały wojska hiszpańskie przysłane przez Filipa III. Dlatego też po klęsce Red Hugh udał się do Hiszpanii, chcąc prosić o dalszą pomoc. Jednak Filip III zrezygnował z dalszego wspierania Irlandczyków. Red Hugh chciał osobiście przekonać króla, jednak nie dotarł do ówczesnej stolicy Hiszpanii, Valladolid. Zmarł w drodze z powodu infekcji. Filip, mimo że nie miał zamiaru wspierać Irlandczyków, potrafił ich docenić. Urządził O'Donnellowi królewski pogrzeb. Irlandczyk spoczął we franciszkańskiej Kaplicy Cudów, tej samej, w której przez pewien czas pochowany był Krzysztof Kolumb. W latach 30. XIX wieku władze Hiszpanii rozwiązały wszystkie zakony i z czasem utracono pamięć o tym, gdzie znajdowała się Kaplica Cudów. W ubiegłym roku przez Valladolid przechodził emerytowany oficer irlandzkiej armii Brendan Rohan z Donegal, miejscowości, w której urodził się O'Donnell. Rohan odbywał pielgrzymkę po Camino de Santiago. Wojskowy zaczął rozpytywać o grób Red Hugha, krążył po ulicach miasta, ale niczego się nie dowiedział. Spotkał się z dyrektorem urzędu miasta ds. turystyki, który – jak się okazało – interesował się Irlandią. Rohan opowiedział mu o Red Hughu. Dyrektor zaprowadził mnie do dyrektora archiwów, a ten uświadomił mnie, że marnuję czas, bo w XIX wieku Hiszpania zsekularyzowała dobra kościelne, majątek franciszkanów został sprzedany, wyburzony i nie wiadomo, gdzie dokładnie znajdowało się miejsce pochówku, opowiada Rohan. Wojskowy zdołał zarazić władze miasta swoim entuzjazmem. Lokalni archeolodzy zaczęli przeszukiwać archiwa i określili, w którym miejscu mógł zostać pochowany irlandzki bohater. Już rozpoczęto tam wykopaliska i znaleziono ludzkie szczątki. Szkielet Czerwonego Hugha powinien być łatwy do zidentyfikowania, gdyż mężczyzna podczas ucieczki z Dublina odmroził sobie duże palce u stóp, które trzeba było odciąć. Tymczasem w Irlandii zebrano materiał genetyczny od potomków bohatera, który ma posłużyć do ostatecznej identyfikacji. Jeśli szkielet Hugh Roe O'Donella zostanie odnaleziony, Irlandia prawdopodobnie wystąpi o jego ekshumację i przekazanie szczątków do kraju. « powrót do artykułu
  11. Microsoft zwolni kilkudziesięciu pracowników zatrudnionych na umowach-zleceniach. Stracą oni pracę na rzecz... sztucznej inteligencji, która będzie zajmowała się w portalu MSN publikowaniem najświeższych wiadomości. Umowy zostaną rozwiązane 30 czerwca. Pracownicy ci, 50 z USA i 27 z Wielkiej Brytanii, są obecnie odpowiedzialni za wybieranie, edytowanie i przygotowywanie newsow do publikacji. Przedstawiciele Microsoftu oświadczyli, że firma na bieżąco dokonuje zmian w sposobie prowadzeni biznesu. Dodali, że likwidacja stanowisk nie ma związku z pandemią. Nie od dzisiaj mówi się, że sztuczna inteligencja mogłaby wybierać gotowe informacje, a może nawet samodzielnie pisać własne krótkie teksty. Tutaj, prawdopodobnie po raz pierwszy w historii, mamy przykład dużego portalu internetowego, w którym ludzie tracą pracę przy redakcji tekstu i zostają zastąpieni automatem. Microsoft, kończąc współpracę z kilkudziesięcioma osobami i zastępując ich SI, chce z jednej strony przetestować możliwości sztucznej inteligencji na dużą skalę, z drugiej zaś liczy na obniżenie kosztów. « powrót do artykułu
  12. Rozpoczęła się historyczna misja kapsuły załogowej Crew Dragon. Start odbył się zgodnie z planem. Równie udane były poszczególne etapy lotu. Najpierw odrzucony został pierwszy stopień rakiety, który z powodzeniem wylądował na pokładzie oczekującej nań na Atlantyku platformy. Niedługo później doszło do oddzielenia się kapsuły załogowej od drugiego stopni rakiety. Do oddzielenia się pierwszego stopnia rakiety doszło 2 minuty 36 sekund po starcie. Osiem sekund później pracę rozpoczął silnik drugiego stopnia. W tym czasie pierwszy stopień opadał w kierunku Ziemi i 8 minut 52 sekundy po starcie na krótko uruchomił silniki hamujące. Pół minuty później zobaczyliśmy, że pierwszy stopień z powodzeniem wylądował na platformie. Wiadomość ta wyraźnie ucieszyła załogę Crew Dragona. W 12. minucie po starcie kapsuła załogowa oddzieliła się od drugiego stopnia rakiety i rozpoczęła samodzielną podróż w kierunku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Podróż ta potrwa 19 godzin. Kolejny ważny etap podróży nastąpił 49 minut i 6 sekund po starcie, gdy po sprawdzeniu silników manewrowych zostały one uruchomione, by dopasować orbitę Dragona do orbity Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Za dziewięć godzin rozpocznie się cała seria manewrów, dzięki którym w ciągu kolejnych 6 godzin Dragon zbliży się do MSK. Jutro około godziny 15:02 czasu polskiego kapsuła zbliży się do 400-metrowej strefy bezpieczeństwa wokół Stacji. Aby w nią wlecieć musi uzyskać zgodę z kontroli misji. Jeśli zgoda taka zostanie wydana, około 10 minut później kapsuła podleci do Waypoint Zero znajdującego się 400 metrów pod ISS. Minie kolejnych 25 minut zanim kapsuła znajdzie się w Waypoint 1 w odległości 220 metrów i rozpocznie dopasowywanie swojej pozycji do modułu dokującego stacji. Stanie się to około godziny 15:37 czasu polskiego. Mniej więcej o godzinie 16:13 załoga powinna dostać ostateczną zgodę na dokowanie. Pięć minut później Dragon powinien znaleźć się w Waypoint 2, punkcie znajdującym się zaledwie 20 metrów od stacji. Tam poczeka przez 5 minut. O godzinie 16:28 kapsuła powinna zadokować do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Przeprowadzenie udanego startu oznacza, że po raz pierwszy od 9 lat z terenu USA wystartowała załogowa misja kosmiczna. Oznacza też ponowne odzyskanie przez USA zdolności do samodzielnej organizacji załogowych lotów kosmicznych. To niezwykle ważny moment dla całego przemysłu kosmicznego, gdyż po raz pierwszy w historii prywatna firma wyniosła ludzi w kosmos we własnym pojeździe i przy użyciu własnej rakiety. Sukces misji oznacza, że SpaceX uzyska licencję na kosmiczne loty załogowe. To z kolei doda jej wiarygodności i firma Muska będzie mogła liczyć na kolejne zlecenia zarówno ze strony NASA, prywatnego przemysłu kosmicznego i – co bardzo prawdopodobne – agencji kosmicznych innych państw. Przemysł kosmiczny wchodzi w zupełnie nową fazę rozwoju. Tym bardziej, że na przyszły rok zapowiadany jest lot konkurencji SpaceX, czyli kapsuły Starliner firmy Boeing. Zatem od przyszłego roku możemy mieć na rynku dwie prywatne firmy oferujące załogowe loty kosmiczne. Najbardziej stracić może na tym rosyjski Roskosmos, który obecnie nie tylko wozi astronautów NASA, ale z jego usług korzystają też inne państwa. NASA z pewnością przestanie korzystać z usług Roskosmosu w takim zakresie jak obecnie, a biorąc pod uwagę fakt, że SpaceX ma zamiar zaoferować swoje usługi znacznie taniej, można spodziewać się, że Roskosmos straci wielu klientów. To zaś powinno wymusić na Rosji zreformowanie swojej agencji kosmicznej. Przypominamy, że teraz każdy może spróbować swoich sił na symulatorze dokowania Dragona do ISS. « powrót do artykułu
  13. Australijscy archeolodzy trafili na jedne z najbardziej szczegółowych miniaturowych rysunków naskalnych wykonanych z szablonów. Odkryto je w jaskini Yilbilinji w Limmen Natonal Park na południowo-zachodnim wybrzeżu Zatoki Carpentaria. Jaskinię zamieszkiwali w przeszłości przedstawiciele ludu Marra. Tym, co czyni rysunki wyjątkowymi jest ich rozmiar. Wykonaną z szablonów sztukę naskalną spotyka się na całym świecie, jednak tego typu przedstawienia części ludzkiego czy zwierzęcego ciała, roślin czy przedmiotów ma wielkość rzeczywistą lub zbliżoną do rzeczywistej. Za szablony służyły więc w takim przypadku prawdziwe przedmioty, np. ludzkie dłonie. Jednak wiele rysunków z Yilbilinji jest miniaturowych, zbyt małych, by mogły powstać z rzeczywiście istniejących obiektów, mówi doktor Liam Brady z Flinders University. Australijskie znalezisko to trzeci znany nam przykład wykorzystania miniaturowych szablonów do ozdobienia ścian jaskiń. W Nielson's Creek w Nowej Południowej Walii oraz na indonezyjskiej wyspie Kisar prehistoryczni ludzie wykonali z szablonów miniaturowe przedstawienia ludzkich postaci. Jaskinia Yilbilinji jest wyjątkowa pod tym względem. Nie tylko jest tam w sumie 17 rysunków, ale są one bardzo zróżnicowane. Przedstawiono na nich ludzi, kraba, żółwie wężoszyje, łapy kangurów, falowane linie, bumerangi oraz kształty geometryczne. Badacze zauważyli, że większość z rysunków ma zaokrąglone kształty, co oznacza, że szablony prawdopodobnie wykonano z materiału, który łatwo dawał się formować i przymocować do powierzchni skały. Doktor John Bradley z Monash Indigenous Centre, który od ponad 40 lat współpracuje z miejscowymi Aborygenami, domyślił się, jaki materiał posłużył jako szablon. Przypomniał sobie, że Aborygeni używają pszczelego wosku do naprawiania włóczni i harpunów, a ich dzieci lepią z wosku figurki zwierząt i ludzi. Naukowcy przeprowadzili więc eksperymenty. Podgrzewali wosk i formowali go w różne kształty, a następnie sprawdzali, czy takie szablony trzymają się skał. Okazało się, że wosk jest idealnym materiałem na szablony do malowania po skałach. Nie wiemy, kto – dzieci czy dorośli – wykonał te rysunki. Nie znamy też ich znaczenia. Jednak Najważniejsze jest samo odkrycie, które wzbogaca naszą wiedzę o światowej sztuce naskalnej, mówi profesor Amanda Kearney. Badania zostały opisane w piśmie Antiquity. « powrót do artykułu
  14. To nie bez znaczenia, jakie materiały producent wybiera do wykonania zegarka. Przykład japońskiej marki Casio oraz jej czasomierzy pokazuje, że dobrej jakości komponenty mają duże znaczenie dla wyglądu, jak również żywotności produktu. Nic dziwnego, że wiele firm decyduje się na stosowanie szkła mineralnego jako osłonki dla cyferblatu. Sprawdź dlaczego. Główną rolą szkiełka w zegarku jest ochrona tarczy przed uszkodzeniami. Od tego, jak solidny jest ten element, zależy nie tylko poziom zabezpieczenia całego mechanizmu, ale również widoczność cyferblatu. Do produkcji części często używane jest szkło mineralne. Szkła mineralne w zegarkach G Shock Już sam fakt, że szkło mineralne stosowane jest w zegarkach G Shock, wskazuje na jego ponadprzeciętną wytrzymałość. Czasomierze japońskiej marki określane są bowiem mianem niezniszczalnych i dotyczy to również szkiełka. To wykorzystywane w produkcji Casio G Shock GA 100 czy innych zegarków męskich G Shock musi więc odznaczać się wysoką jakością oraz solidnością. Jak można się dowiedzieć z danych udostępnionych przez firmę ZegarkiCentrum.pl, zegarki męskie G Shock ze szkłem mineralnym najrzadziej ulegają uszkodzeniom i trafiają na gwarancję. Dzieje się tak, ponieważ szkło mineralne w G Shock męskim lub damskim: ●    ma bardzo dobre właściwości optyczne — nie zniekształca cyfr, nie przekłamuje ich wielkości, nie odbija promieni słonecznych, dzięki czemu użytkownik może w każdej chwili odczytać aktualną godzinę, ●    stanowi optymalne połączenie ceny i funkcjonalności — nie winduje kosztu zakupu zegarka w górę, lecz sprawia, że jest on produktem solidnym, z dobrze chronionym cyferblatem, ●    jest elastyczne, co pozwala producentowi na swobodne formowanie elementu i dopasowywanie go do kształtu oraz rozmiaru tarczy. W wielu nowoczesnych zegarkach można zauważyć, że krawędzie są nieco zaokrąglone, co poprawia widoczność, a zarazem zmniejsza ryzyko zadrapania ostrym brzegiem koperty, ●    jest uniwersalne — pod względem wyglądu oraz parametrów technicznych pasuje do wszystkich modeli czasomierzy — sportowych, eleganckich i casualowych, ●    jest odporne na zachlapania i zabrudzenia, można łatwo przetrzeć szkiełko mineralne bez ryzyka, że zmatowieje czy wytarcia, ●    jest niepodatne na zarysowania i inne uszkodzenia mechaniczne — ten parametr oceniany jest w 10-stopniowej skali Mohsa. W przypadku szkła mineralnego ta wartość oscyluje mniej więcej w połowie. Wskaźnik odporności na zarysowania wynoszący 4/5 plasuje go pod najtwardszymi w zestawieniu (i najdroższymi) szkłami szafirowymi, lecz znacznie wyżej od miękkich szkieł hesalitowych. Zastosowanie szkieł mineralnych w zegarkach G Shock Mając na uwadze wszystkie powyższe aspekty, nie dziwi fakt, że szkło mineralne stosowane jest do produkcji zegarków męskich G Shock. Przedstawicielem tej kategorii jest sportowy model Casio G Shock GA100. Zastosowanie wytrzymałego szkła mineralnego w takim produkcie jest rozsądne. Na jego tarczy znajdują się nie tylko wskazówki, ale też datownik, wskaźnik poziomu baterii i barometr. Cyfrowe wyświetlacze na cyferblacie muszą być dobrze widoczne, a przy tym świetnie chronione przed wstrząsami czy upadkami zegarka z wysokości. Wraz z solidną obudową z tworzywa sztucznego i kauczukowym paskiem, czasomierz jest doskonale zabezpieczony i gotowy nawet na ekstremalne wyprawy. Producent stosuje szkło mineralne również w modelach damskich, np. G Shock złotym czy różowym. « powrót do artykułu
  15. Jak się okazuje, do rozwoju wielkich cywilizacji ludzkości potrzebny był nie tylko miecz i pług, ale również pióro. Autorzy najnowszej analizy dowodzą, że o być albo nie być protopaństw i pierwszych cywilizacji decydowała technologia informacyjna. Analiza danych zgromadzonych w ramach projektu „Seshat: Global History Databank” dowodzi, że na pewnym etapie rozwoju rodzące się państwa napotykały wąskie gardło w postaci konieczności wymiany informacji. Te, które sobie z tym poradziły, mogły rozwijać się dalej. Jaeweon Shin z Rice University, Michael Holton Price, David Wolpert, Hajime Shimao i Brendan Tracey z Santa Fe Institute oraz Timothy Kohler z Washington State University dowodzą, że każda cywilizacja rozwijała się w trzech etapach. Na początkowym etapie rozwój protopaństwa napędzany był samym wzrostem liczby ludności. Osiadły tryb życia, udomowienie roślin i zwierząt pojawiły się niezależnie w wielu miejscach na Ziemi. W wielu społeczeństwach doszło też do znacznej zmiany mobilności ich członków. Wraz z pojawianiem się nadwyżek żywności, przekazywaniem zgromadzonych dóbr kolejnym pokoleniom rosły nierówności, pojawiały się i umacniały ośrodki władzy. Powstawały protopaństwa, a wzrost ich siły był napędzany wzrostem liczby ludności. Niemal wszędzie obserwuje się występowanie takich powiązanych ze sobą zjawisk jak wzrost produkcji rolnej, wzrost liczby ludności, pojawianie się zaczątków miast, rozwój hierarchii politycznej i coraz większe nierówności majątkowe. Na wszystkich kontynentach gdzie pojawiło się rolnictwo zauważalny jest wysoki stopień podobieństwa zarówno w sposobie formowania się społeczności ludzkich, od niewielkich grup łowców-zbieraczy po ostatnią znaną nam formę czyli wielkie społeczeństwa miejskie. Naukowcy chcieli sprawdzić, co powoduje, że społeczeństwa rozwijają się w tak bardzo podobny sposób. W tym celu wzięli na warsztat bazę Seshat. To ambitny projekt, w którym pod uwagę branych jest ponad 1500 zmiennych, za pomocą których opisano ponad 400 społeczeństw z 6 kontynentów na przestrzeni ostatnich 10 000 lat historii. Na podstawie wykonanej analizy autorzy badań doszli do wniosku, że po początkowej pierwszej fazie rozwoju protopaństw wzrost liczby ludności przestaje wystarczać i pojawia się wąskie gardło. Jest nim konieczność opracowania efektywnego systemu wymiany informacji i przeprowadzania transakcji handlowych. Istnieje bardzo silny związek pomiędzy sposobem, w jaki społeczeństwa przetwarzają informacją, a tym, jak duże mogą się stać. Wydaje się, że wcześnie dokonany postęp w przetwarzaniu informacji, a zatem np. pojawienie się pisma czy pieniądze, był dla rozwoju tamtych społeczeństw równie ważny, jak dla nas ważny jest dzisiaj internet, mówi Tim Kohler. Dopiero, gdy w takim protopaństwie pojawi się pismo i pieniądz, społeczeństwo może nadal się rozwijać i przejść do fazy trzeciej. Nasze analizy wykazały, że starożytne cywilizacje, po osiągnięciu pewnej wielkości, natykały się na informacyjne wąskie gardło. To punkt zwrotny naszej skali rozwoju społeczeństw. Bardzo rzadko zdarzało się, by bez pisma lub pieniądza, mogły nadal się rozwijać. Jednak tam, gdzie dokonano tych wynalazków, narodziły się wielkie imperia, dodaje Kohler. Badania Kohlera i jego kolegów dostarczają też możliwego wyjaśnienia różnic technologicznych, jakie widzimy pomiędzy cywilizacjami Starego i Nowego Świata. Ich praca dowodzi bowiem, że bardzo mało cywilizacji obu Ameryk było w stanie dotrzeć do punktu zwrotnego. W związku z tym istniała tam mniejsza presja na rozwój pisma i innych form informacji, które przyniosły postęp technologiczny w Europie i Azji. Jednym z głównych powodów, dla których cywilizacje Ameryki nigdy nie osiągnęły punktu zwrotnego był brak koni, wołów i innych dużych zwierząt zdolnych do przenoszenia ludzi i ładunków. Takie zwierzęta pozwalały na powstanie nadwyżek żywności, ułatwiały handel i umożliwiały ekspansję imperiów w Azji i Europie, dodaje Kohler. Naukowcy mają nadzieję, że analiza bazy Seshat da też odpowiedź na inne interesujące pytania, jak np. dlaczego niektóre cywilizacje upadły, mimo że nie widać żadnych zewnętrznych przyczyn ich porażki. Mamy nadzieję, że z czasem, gdy do Seshat będzie trafiało coraz więcej danych, uda nam się odpowiedzieć na tego typu pytania, mówi Kohler. Obecnie posiadamy nowe niezwykłe możliwości przechowywania i przetwarzania danych. Większe niż kiedykolwiek wcześniej. Czy to oznacza, że przed nami nowy etap rozwoju ludzkiej cywilizacji? A jeśli tak, to jak będzie on wyglądał, zastanawia się uczony. « powrót do artykułu
  16. Pu Zhang i jego koledzy z Binghamton University stworzyli sieć krystaliczną z płynnego metalu, która po zniszczeniu a następnie podgrzaniu powraca do oryginalnego kształtu. Metal utrzymywany jest przez krzemową skorupę i może znaleźć zastosowanie w robotyce, elektronice czy przemyśle kosmicznym. Na myśl przychodzi też od razu robot T-1000 z Terminatora 2. Niezwykła konstrukcja powstała ze specjalnej mieszaniny bizmutu, indu i cyny, zwanej stopem Fieldsa. Stop taki ma wiele niezwykłych właściwości, np. jego temperatura topnienia wynosi zaledwie 62 stopnie Celsjusza. Oznacza to, że topi się on pod wpływem gorącej wody. Stop Fieldsa już jest stosowany np. jako chłodziwo w zaawansowanych reaktorach atomowych. Zhang i jego zespół wykorzystali złożony proces produkcyjny, składający się m.in. z druku 3D, odlewania w próżni czy nakładanie powłok ochronnych, w celu połączenia stopu z krzemową skorupą. To właśnie ta skorupa pozwala sieci krystalicznej stopu na zapamiętanie kształtu i powrót do niego po ogrzaniu. Bez skorupy całość nie zadziała. Metal sobie popłynie. To ten krzemowy szkielet kontroluje kształt i integralność całości, mówi Zhang. Stop Fieldsa jest niezwykle wytrzymały i stabilny oraz znacznie sztywniejszy niż większość polimerów zapamiętujących kształt. Główną zaletą wynalazku Zhanga jest możliwość skruszenia materiału np. na czas transportu czy przechowywania, a później, po ogrzaniu, jego powrót do oryginalnego kształtu. Badacze mówią, że świetnie sprawdzi się on np. podczas misji kosmicznych. Można będzie robić z niego czasze anten czy elementy dużych struktur, które na czas transportu np. na Księżyc zostaną ciasno upakowane, a na miejscu łatwo odzyskają oryginalny kształt. Materiał taki przyda się też do budowy poduszek amortyzujących lądowanie pojazdu kosmicznego, gdyż podczas kruszenia absorbuje duże ilości energii. Takie poduszki zwykle tworzone są z aluminium lub stali. Po wylądowaniu na Księżycu poduszka amortyzuje pojazd, absorbuje energię i się odkształca. I to koniec. Może być użyta tylko raz, zauważą Zhang. Tymczasem jego wynalazek jest wielokrotnego użytku. Używając stopu Fieldsa w r roku poduszki możemy odkształcić czy skruszyć metal podczas lądowania, a później go podgrzać i odzyskać oryginalny kształt, dodaje uczony. Carmel Majidi, inzynier z Carnegie Mellon University przypomina, że rośnie zainteresowanie maszynami i strukturami, które mogą zmieniać kształt, sztywność czy odporność na obciążenia. Tego typu struktury i urządzenia znajdą zastosowanie w robotach naśladujących organizmy żywe, ubieralnych systemach komputerowych dostosowujących się do ruchu ciała czy egzoszkieletach. Praca Zhanga to wspaniały przykład, pokazujący, że do tego celu można wykorzystać metale o niskiej temperaturze topnienia. Wynalazek grupy Zhanga opisano w artykule Multifunctional liquid metal lattice materials through hybrid design and manufacturing. « powrót do artykułu
  17. Analiza zwęglonego materiału organicznego, który znaleziono w zagłębieniach ołtarzy z wapienia, stojących po obu stronach wejścia do celli (hebr. debîr) w świątyni izraelskiej w Tel Arad, wykazała, że palono tu konopie zmieszane z odchodami zwierzęcymi i olibanum z tłuszczem zwierzęcym. Mniejszy z ołtarzy stojących po bokach trzech schodów prowadzących do debîr ma 40 cm wysokości; płyta na jego szczycie mierzy 20 na 20 cm. Drugi, wyższy, ma 50 cm wysokości. Płyta na jego szczycie również jest większa (30 na 30 cm). We wklęsłych wierzchołkach ołtarzy znaleziono zwęglony materiał organiczny. Poprzednie analizy nie pozwoliły go jednak zidentyfikować. Ostatnio spróbowano ponownie za pomocą nowoczesnych metod. Okazało się, że na mniejszym ołtarzu konopie (kwiatostany) zmieszano z odchodami zwierzęcymi, by ułatwić podgrzewanie. Na większym zaś wykryto ślady olibanum (żywicy kadzidłowców) i tłuszczu zwierzęcego, który miał sprzyjać parowaniu. Naukowcy podkreślają, że konopie wykorzystano, by wywołać ekstazę w czasie ceremonii. Olibanum było importowane z terenów dzisiejszego Omanu, przez Jemen i wzdłuż wschodniego wybrzeża Morza Czerwonego trafiało do Lewantu i Egiptu, co dostarcza cennych informacji na temat kontaktów handlowych Królestwa Judy. Z okresu izraelskiego Tel Arad (XI–VI w. p.n.e.) pozostały ruiny cytadeli oraz sanktuarium. Odnaleziono ponad 100 ostrakonów z czasów izraelskiej twierdzy; stanowią one dokumentację obejmującą 1) imiona dowódców i zarządców, 2) zapis spraw, jakimi się mieli zajmować, a także 3) wykaz miejscowości znajdujących się wtedy na pustyni Negew. Ważną rolę w badaniu stanowiska odegrali Yohanan Aharoni i Ruth Amiran. Ze szczegółowymi wynikami badań można się zapoznać w piśmie Tel Aviv. « powrót do artykułu
  18. Od pewnego czasu wśród specjalistów kiełkuje idea „szympansiej etnografii”, czyli badań kulturoznawczych nad szympansami. Już sam pomysł, że inne zwierzęta niż ludzie mogą wytworzyć kulturę – czyli zbiór zachowań i norm społecznych różnych w różnych grupach – jest niezwykle kontrowersyjny. Tymczasem ukazały się kolejne badania, które potwierdzają, że istnieje kultura szympansów. O kulturze szympansów w ciągu ostatnich lat w tekstach Szympansia wymiana kulturowa, Kultury dziadków do orzechów, Niezwykłe zachowanie szympansów zaczątkiem religii? czy Ludzie niszczą unikatowe kultury szympansów. Autorzy najnowszych badań, naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka, postanowili zbadać sposób, w jaki szympansy łowią termity. Wybrali to właśnie zachowanie, gdyż jest ono niezwykle rozpowszechnione, więc pozwala na przeprowadzenie licznych obserwacji w różnych społecznościach szympansów. Obserwacje wykazały, że istnieje zadziwiająco dużo sposobów wykorzystania kija do pozyskiwania termitów. Różne grupy szympansów w różny sposób łowią termity i w różny sposób się przy tym zachowują. Badacze porównują to do różnego wykorzystywania pałeczek przez ludzi należących do różnych kultur. Naukowcy rozstawili kamery w miejscach zamieszkiwanych przez 39 różnych grup szympansów. Chcieli zarejestrować, jak małpy polują na termity. Kamery zarejestrowały łowienie termitów przez 10 grup. Pozostałe grupy albo nie miały wystarczającej liczby kopców termitów na swoim terenie, albo po prostu nie udało się zarejestrować takiego zachowania. Uczeni przeanalizowali setki nagrań i szczegółowo rejestrowali każdy element zachowania związany z łowieniem termitów. Na tej podstawie stwierdzili, że istnieje 38 różnych elementów technicznych, które w każdej społeczności były łączone w różny sposób. Okazało się, że członkowie tego samego stada używali podobnych technik pozyskiwania termitów i wyraźnie różnili się w tym zakresie od członków innych grup. Innymi słowy, widoczne były lokalne różnice kulturowe. Widzimy więc tutaj, podobnie jak ma to miejsce w ludzkich społecznościach, konwencje społeczne, mówi główny autor badań Christophe Boesch. Naukowcy zaobserwowali na przykład, że szympansy z Korup National Park w Kamerunie opierają się na łokciach podczas wsuwania patyków do kopców termitów i wykorzystują usta, by potrząsać końcówką patyka i skłonić w ten sposób termity do gryzienia patyka. Tymczasem szympansy z Wonga Wongue National Park w Gabonie podczas łowienia termitów kładą się na boku i nie potrząsają patykami. A gdy je wyjmują, zdejmują termity ustami. Carel van Schaik z Uniwersytetu w Zurichu, który nie brał udziału w badaniach, mówi, że badania te udowodniły poza wszelką wątpliwość, iż są to różnice kulturowe. Uczony dodaje, że badanie rodzi też intrygujące pytanie o możliwość istnienia etykiety wśród szympansów. Tym bardziej, że Boesch i jego zespół zauważyli, iż różnice pomiędzy sąsiadującymi grupami szympansów utrzymują się mimo wymiany członków pomiędzy grupami. Pogląd o istnieniu szympansich kultur jest tym bardziej uzasadniony, że obserwowane różnice nie wynikają z funkcjonalności. Jedne metody w jednych miejscach sprawdzają się bowiem lepiej niż w innych. Są to różnice kulturowe. Szympansy, które przechodzą do innego stada przyjmują zachowania tego stada, by lepiej pasować do swojej grupy społecznej oraz zwiększyć swoją społeczną akceptację i lepiej się integrować. Na razie jeszcze nie wiemy ani czy szympansy odczuwają presję na dostosowanie się ze strony swojej nowej grupy społecznej, ani czy są w jakiś sposób karane za brak integracji. « powrót do artykułu
  19. Podczas wykopalisk w pobliżu grobu Nr 120 w sąsiedztwie Hwangnam-dong w Gyeongsangu Północnym w Korei Południowej odkryto pozłacane buty z brązu z okresu królestwa Silla (końca V-początku VI w.). Służba Dziedzictwa Narodowego (CHA) oraz Instytut Badania Dziedzictwa Kulturowego Królestwa Silla poinformowały, że wykopaliska znajdują się na początkowym etapie. Archeolodzy przypominają, że ostatnio pozłacane obuwie z brązu odkryto w 1977 r. w grobie w sąsiedztwie Inwang. Wg CHA, buty z grobowców były tworzone specjalnie na ceremonie pogrzebowe. Archeolodzy dodają, że powierzchnię obuwia znaczą liczne nacięcia w kształcie litery "T". Grób Nr 120 został skatalogowany za czasów, kiedy Korea Południowa znajdowała się pod okupacją japońską (1910-45). W tym samym czasie został, niestety, zniszczony w związku z budową wsi. W Gyeongju i jego okolicach można znaleźć wiele grobowców oraz innych pozostałości z okresu królestwa Silla (Gyeongju było jego stolicą). « powrót do artykułu
  20. Arktyka to jedno z najszybciej ocieplających się miejsc na Ziemi. Wiemy, że ocieplanie się przyspieszają roztapiające się śniegi i lody, że przyczynia się do niego zmiana cyrkulacji atmosferycznej. Jest wiele powodów, dla którego to w Arktyce ocieplenie zachodzi wyjątkowo szybko. Teraz naukowcy uważają, że znaleźli dodatkowy czynnik. A są nim... drzewa. Nie tylko zresztą drzewa, ale w ogóle rośliny mogą mieć niespodziewany wpływ na globalne ocieplenie. Gdy w atmosferze rośnie ilość dwutlenku węgla, rośliny bardziej wydajnie przeprowadzają fotosyntezę. Bardziej wydajny proces oznacza często mniejsze straty wody, czyli mniejsze parowanie z roślin. Parowanie zaś jest procesem powiązanym z chłodzeniem. Jeśli się ono zmniejsza, otoczenie ogrzewa się. I właśnie na ten proces zwrócili uwagę naukowcy z University of Edinburgh na łamach Nature Communications. Dotychczas przegapiano wpływy roślin. To badanie pokazuje wpływ roślinności na ocieplanie się Arktyki w warunkach zwiększonej koncentracji CO2 w atmosferze, mówi współautor badań Jin-Soo Kim. Naukowcy wykorzystali modele klimatyczne, w których uwzględnili parowanie z roślin. Modele te wykazały, że wraz z rosnącym poziomem atmosferycznego dwutlenku węgla rośliny na półkuli północnej tracą mniej wody. W wyniku tego procesu poszczególne regiony ocieplają się bardziej niż wynikałoby z samej tylko zmiany klimatu. Autorzy badań szacują, że opisany przez nich wpływ roślin jest odpowiedzialny za niemal 10% ocieplenia w Arktyce i nawet 28% ocieplenia na niższych szerokościach półkuli północnej. Podkreślają jednocześnie, że ich szacunki obarczone są sporym marginesem błędu. Podczas badań naukowcy wykorzystali 8 modeli i porównali je między sobą. Okazało się, że istnieją spore różnice w uzyskiwanych wynikach dotyczących wpływu roślin na ocieplanie się Arktyki. Może się tak dziać zarówno z powodu sporej niepewności odnośnie reakcji lodu morskiego na ocieplający się klimat jak i z powodu braku zgody w środowisku naukowym odnośnie wpływu zwiększonej koncentracji CO2 na rośliny. Z jednej strony gdy mamy więcej dwutlenku węgla w atmosferze, rośliny nie muszą tak szeroko otwierać aparatów szparkowych, więc tracą mniej wody. Z drugiej strony CO2 może czasem przyspieszać wzrost roślin. A jeśli roślin jest więcej, to mamy i większe parowanie. Te oba zjawiska – większy wzrost roślin i mniejsze rozwarcie aparatów szparkowych – mogą mieć przeciwny wpływ na lokalne temperatury. Omawiane tutaj badanie sugeruje jednak, że silniejszy jest wpływ zmian w otwarciu aparatów szparkowych. W wielu ekosystemach nie obserwujemy takiego wzrostu roślin, jaki naiwnie założyliśmy myśląc o wzroście stężenia CO2, mówi doktor Leander Anderegg z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. « powrót do artykułu
  21. Anatolia, północny Lewant i Kaukaz odegrały niezwykle ważną rolę w rozwoju złożonych społeczności i kultur epoki miedzi i brązu. Najnowsze genomów 110 osób żyjących w okresie od 7500 do 3000 lat temu pozwoliły lepiej zrozumieć przemieszczanie się ludzi i niesionych przez nich kultur na krótko przed powstaniem pierwszych państw. Historię materialną badanego regionu znamy dość dobrze. Jednak słabo rozumiemy procesy, w wyniku których społeczności rolnicze zorganizowały się w państwa. Nie wiemy, czy proces ten nastąpił przede wszystkim w wyniku wymiany idei czy też jednocześnie dochodziło do wielkich ruchów ludności. Właśnie na tak postawione pytanie chcieli odpowiedzieć badacze z międzynarodowego zespołu naukowego pracujący pod kierunkiem specjalistów z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Analizy genomów wykazały istnienie dwóch istotnych wydarzeń oraz dostarczyły dowodów na długodystansowe przemieszczenia się poszczególnych osób. Naukowcy dowiedzieli się, że przed około 8500 lat rozpoczął się proces genetycznego mieszania populacji Anatolii i południowego Kaukazu. Powstała wyjątkowa mieszanka genetyczna, która stopniowo rozprzestrzeniła się po całym regionie. Ta stopniowa zmiana profilu genetycznego mieszkańców całego regionu jest widoczna tysiące lat później od północno-centralnej po wschodnią Anatolię. Zwykle zachowanie ciągłości genetycznej wskazuje, że populacja była mało mobilna. Jednak naukowcy uważają, że w tym przypadku było inaczej. Ich zdaniem rozprzestrzenianie się genów z północnej i centralnej Anatolii po południe Kaukazu i góry Zagros wskazuje na mobilną populację, której geny mieszały się w Anatolii. Johannes Krause z Instytut Maxa Plancka mówi, że wskazuje to, iż w Azji Zachodniej dochodziło do genetycznego mieszania się ludzi i rozwoju społeczno-kulturowego, zanim jeszcze tamtejsi mieszkańcy pozostawili nam archeologiczne dowody zachodzenia takiego procesu. Tymczasem w północnym Lewancie, w przeciwieństwie do Anatolii, doszło do napływu nowych populacji. Odkryliśmy, że skład genetyczny populacji epoki brązu w takich miastach jak Alalach i Ebla na południu dzisiejszej Turcji i północy Syrii był inny niż populacji wcześniejszych. Zauważyliśmy istnienie subtelnych zmian genetycznych, które wskazują na wpływ grup z zewnątrz, wyjaśnia główna autorka badań, Eirini Skourtanioti z Instytutu Maxa Plancka. Najnowsze badania wniosą cenny wkład w dyskusję dotyczącą ruchów ludności pomiędzy III a II tysiącleciem przed Chrystusem. Obecnie obowiązują dwa główne poglądy. Jeden z nich mówi o stopniowo zwiększającej się liczbie kontaktów regionalnych, natomiast zwolennicy drugiego z poglądów twierdzą, że ruchy ludności w tamtym czasie były związane z potężną, trwającą 300 lat suszą, która miała miejsce około 4200 lat temu. Dowody archeologiczne wskazują, że w tym czasie opuszczona została dolina rzeki Chabur, a zabytki pisane mówią o migracji Amorytów (pochodzących prawdopodobnie z Półwyspu Arabskiego) i Hurytów (wywodzili się z Wyżyny Armeńskiej). Nowe geny w regionie Alalach i Ebly pochodziły – na co wskazują dowody archeologiczne – z Mezopotamii, jedna dotychczas nie udało się tego jednoznacznie potwierdzić. Badacze znaleźli dowody nie tylko na długoterminową zmianę genetyczną w skali całego regionu i całych populacji, ale też na przemieszczanie się poszczególnych osób na dalekie odległości. Profil genetyczny kobiety pochowanej w Alalach jest najbardziej podobny do genomu mieszkańców Azji Centralnej z epoki brązu. Zmarłą znaleziono na dnie studni, która była w tym czasie użytkowana. Zafascynowała mnie historia „pani ze studni”, przyznaje Philipp Stockhammer. To kobieta, która przebyła wielką odległość. Ze źródeł pisanych wiemy o kobietach, które w tym czasie przemierzały Azję Zachodnią, bardzo często ze swoimi małżonkami. Jednak tutaj mamy do czynienia z kobietą z Azji Centralnej. To dla nas zagadka. Obecnie dostępne narzędzia badawcze nie pozwalają nam stwierdzić, jaką drogą ta kobieta lub jej przodkowie dostali się z Azji Centralnej na północ Lewantu. Czy została zmuszona do opuszczenia swoich stron rodzinnych? Czy kobieta wpadła do studni przypadkiem czy została zamordowana? « powrót do artykułu
  22. Amerykańscy naukowcy zauważyli, że ruch tzw. myszy lodowcowych (ang. glacier mice), czyli kulistych konglomeratów mchów i osadów, odbywa się na powierzchni lodowca z podobną prędkością i ma charakter "stadny" - kule przemieszczają się w tym samym kierunku. Wyniki ich badań ukazały się właśnie w piśmie Polar Biology. Najprawdopodobniej niezwykłe kule opisano po raz pierwszy w 1951 r. w Journal of Glaciology. Islandzki badacz Jón Eythórsson użył nazwy "jökla-mýs", czyli właśnie lodowcowe myszy. Choć od tego czasu fenomen cieszył się wśród glacjologów pewnym zainteresowaniem, dotąd nie było wiadomo zbyt wiele o ich ruchu. Zespół z Uniwersytetu Idaho postanowił uzupełnić tę lukę w wiedzy. Scott Hotaling, Timothy C. Bartholomaus i Sophie L. Gilbert badali glacier mice na Alasce, a konkretnie w najniższej części Root Glacier w Górach Wrangla. Obszar o powierzchni 600 m2 wybrano ze względu na wysokie zagęszczenie "myszy lodowcowych". Badania rozpoczęły się na przełomie czerwca i lipca 2009 r. (później Amerykanie przyjeżdżali tu co roku w latach 2010-12). Naukowcy zamontowali w lodzie trzy rurki z PVC. Ustawiono je w taki sposób, by tworzyły trójkąt. Służyły one do dwóch celów. Po pierwsze, stanowiły punkty referencyjne, w stosunku do których można było określić położenie kul mchu. Po drugie, pozwalały mierzyć ablację (topnienie) lodowca. Latem 2009 r. ekipa oznakowała 30 "dojrzałych" kul, czyli takich, które miały co najmniej ok. 10 cm długości (najdłuższa oś) i były owalne, bez oczywistych nieregularności. W tym samym roku naukowcy wracali na stanowisko 8 razy. W latach 2010, 2011 i 2012 prowadzono proces ich odzyskiwania (wychwytu). Po inspekcji kule umieszczano dokładnie w miejscu znalezienia. W roku 2009 mierzono ruchy kul, a w latach następnych badano okres utrzymywania się dojrzałych kul w środowisku (długość ich życia). Wydaje się, że stanowią one stabilne jednostki ekologiczne; ich żywotność wynosi prawdopodobnie ponad 6 lat. By śledzić ruch "glacier mice", Amerykanie mierzyli za pomocą taśmy odległość między zidentyfikowanymi kulami i każdym z palików referencyjnych. Później posługiwali się metodą trilateracji. Okazało się, że cała kolonia kul przemieszcza się ze zbliżoną prędkością w tych samych kierunkach. Prędkość i kierunki zmieniają się [zaś] na przestrzeni tygodni - opowiada Bartholomaus. Ekipa stwierdziła, że choć mediana prędkości wynosiła 2,5 cm dziennie, tempo znacząco się zmieniało podczas letniego sezonu badawczego. Pod koniec czerwca mediana prędkości wynosiła 1,8 cm dziennie, na początku lipca wzrosła do 4 cm dziennie, by na przełomie lipca i sierpnia zwolnić do 2 cm dziennie. Maksymalna obserwowana prędkość wyniosła 7,8 cm dziennie; pewna kula osiągnęła ją w 5-dniowym okresie obserwacyjnym od 9 do 14 lipca. Naukowcy zauważyli, że nawet na delikatnie nachylonym zboczu lodowca kule przemieszczają się relatywnie szybko, bo ~2,5 cm dziennie (to mediana, czyli wartość środkowa). Stadny ruch nie zachodzi po prostu w dół zbocza ani zgodnie z dominującym kierunkiem wiatru czy dominującym kierunkiem padania promieni słonecznych. Zrodziło się więc pytanie: dlaczego azymuty myszy wydają się zmieniać symultanicznie? Jak zauważyli Amerykanie, kule rozpoczęły lato, poruszając się na południe, a potem powoli "przestawiły się" na ruch w kierunku zachodnim. Zespół zaczął się więc zastanawiać, czy nie chodzi o zmiany wzorców nasłonecznienia. Być może pogoda zmieniła się z bezchmurnego nieba w środku dnia pod koniec czerwca-na początku lipca na poranne chmury i popołudniowe słońce pod koniec lipca. Taka zmiana mogłaby zaś napędzić topnienie lodu po zachodniej stronie kul, sprzyjając ruchowi w tym właśnie kierunku. Niestety, hipotezy tej nie udało się potwierdzić. Akademicy biorą pod uwagę taki scenariusz, że różnice w topnieniu lodu prowadzą do powstawania minipiedestałów, na których spoczywają kule. Gdy pod spodem stopi się wystarczająco dużo lodu, mysz spada, obracając się. Niewykluczone także, że kule ślizgają się po mokrej powierzchni lodowca. « powrót do artykułu
  23. Opaski fitness czy smartzegarki zapewniają wiele użytecznych informacji, np. o liczbie kroków czy tętnie, ale zazwyczaj nie dają głębszego wglądu w stan czyjegoś zdrowia. Koreańscy naukowcy postanowili więc stworzyć bardziej zaawansowane urządzenie. Efektem ich prac są e-okulary, które monitorują fale mózgowe i ruchy ciała użytkownika, a także spełniają funkcję okularów przeciwsłonecznych i pozwalają kontrolować gry za pomocą ruchów gałek ocznych. Jak podkreślają autorzy artykułu z pisma ACS Applied Materials & Interfaces, tego typu urządzenie z funkcją EEG i EOG (elektroencefalografii i elektrookulografii) może w przyszłości pomóc np. w diagnozowaniu padaczki czy zaburzeń snu. Zespół Suk-Won Hwanga z Uniwersytetu Koreańskiego uzyskał oprawki okularów za pomocą drukarki 3D. Elastyczne kompozytowe elektrody umieszczono w pobliżu uszu (czujnik EEG) i oczu (czujnik EOG). Pomyślano też o czujnikach ruchu i promieniowania UV, a także o soczewkach z jonożelem. Gdy czujnik wykrywał promieniowanie ultrafioletowe o określonym natężeniu, soczewki zmieniały barwę; w ten sposób okulary mogły pełnić rolę zwykłych okularów i okularów przeciwsłonecznych. Czujnik ruchu (przyspieszeniomierz) pozwalał akademikom monitorować postawę i chód użytkownika oraz wykrywać upadki. Sensor EEG wykrywał fale alfa. Czujnik EOG umożliwiał zaś przesuwanie cegieł w popularnej grze wideo. « powrót do artykułu
  24. Astronomowie z National Radio Astronomy Observatory informują o odkryciu nowej klasy kosmicznych eksplozji. Wszystko zaczęło się w 2018 roku od słynnej Krowy, czyli obiektu oznaczonego AT2018cow. Od tamtej pory okazało się, że dwa inne obiekty, zaobserwowane w 2016 i 2018 roku nie mieszczą się w znanych nam kategoriach. Wspomniana na wstępie Krowa, o zaobserwowaniu której informowaliśmy, od samego początku zastanawiała naukowców. Początkowo wydawało się, że dość szybko rozszyfrowano jej zagadkę, a rok później naukowcy przyznali, że nie wiedzą, z czym mają do czynienia. Wybuch był podobny do znanych nam wybuchów supernowych, ale miał też wyjątkowe cechy, szczególnie wyjątkową jasność początkową, bardzo szybkie tempo zwiększania jasności oraz bardzo szybkie tempo przygasania. Wszystko odbyło się w ciągu kilku dni. Okazało się również, że teleskopy wykryły dwie podobne eksplozje. Jedna z nich, Koala (ZTF18abvkwla), miała miejsce w galaktyce odległej o 3,4 miliarda lat świetlnych, a do drugiej – CSS161010 (CRTS CSS161010 J045834-081803) – doszło w odległości 500 milionów lat świetlnych. Anna Ho z Caltechu, główna autorka badań nad Koalą mówi, że od razu zauważyła, iż jasność tego obiektu odpowiada źródło rozbłysków gamma. Jednak gdy dokonałam redukcji danych, sądziłam, że się pomyliłam, stwierdza uczona. Z kolei Deanne Coppejans, badająca CSS161010 zauważyła, że obiekt ten wyrzucił niezwykle dużą ilość materiału, który przemieszczał się z prędkością powyżej połowy prędkości światła. Uczona i jej zespół przyznają, że przez dwa lata badali obiekt, by w końcu zdać sobie sprawę z faktu, że obserwują coś niezwykłego. W obu przypadkach kolejne obserwacje wykazały, że Koala i CSS161010 są podobne do Krowy. W końcu naukowcy doszli do wniosku, że mamy do czynienia z nieznaną dotychczas klasą eksplozji obiektów gwiazdowych, którą nazwano Fast Blue Optical Transients (FBOT). O nowej klasyfikacji poinformowano na łamach Astrophysical Journal oraz Astrophysical Journal Letters. Naukowcy przypuszczają, że FBOT rozpoczyna się podobnie jak niektóre eksplozje supernowych czy rozbłyski gamma. Prawdopodobnie zapoczątkowuje je eksplozja gwiazdy znacznie bardziej masywnej od Słońca, która właśnie kończy swoje życie. Różnica pojawia się natomiast na późniejszych etapach wybuchu. W standardowych supernowych typu II dochodzi do zapadnięcia się jądra. Wybuch rozrywa gwiazdę, a fala uderzeniowa o kształcie sfery rozrzuca materiał w przestrzeni. Jeśli dodatkowo wokół utworzonej gwiazdy neutronowej lub czarnej dziury uformuje się dysk akrecyjny, w którym pojawią się wąskie dżety materiału przemieszczające się niemal z prędkością światła na zewnątrz, wywoła to rozbłyski gamma. Ten obracający się dysk akrecyjny i dżety nazywane są przez astronomów silnikiem. FBOT też posiadają swój silnik. Jednak, jak przypuszczają specjaliści, w tym wypadku całość otoczona jest grubą warstwo materii. Materia ta prawdopodobnie została wyciągnięta z gwiazdy jeszcze przed eksplozją przez towarzyszącą jej gwiazdę. Mamy tutaj zatem do czynienia z układem podwójnym. Gdy w układzie tym dochodzi do eksplozji gwiazdy otoczonej wcześniej przez gęsty materiał, fala uderzeniowa dociera do materiału wywołując krótki niezwykły rozbłysk w zakresie widzialnym. To właśnie on odróżnia FBOT od standardowych supernowych. Następnie fala uderzeniowa wychodzi poza gęstą otoczkę materii i rejestrujemy bardzo jasną emisję w paśmie radiowym. Z dotychczasowych badań dowiadujemy się, że w przypadku Krowy i CSS161010 gęsty materiał zawierał wodór. W rozbłyskach gamma nie stwierdza się obecności tego pierwiastka. Naukowcy doszli też do wniosku, że Krowa, Koala i CSS161010 miały miejsce w galaktykach karłowatych. Coppejans uważa, że pewne właściwości galaktyk karłowatych mogą powodować pojawianie się niezwykle rzadkich ścieżek ewolucyjnych gwiazd i stąd biorą się niezwykłe eksplozje. Jak podkreślają astronomowie, nic nie jest jeszcze przesądzone. Cechą charakterystyczną wszystkich trzech FBOT było posiadania centralnego silnika. Jednak specjaliści zauważają, że mogą się mylić i nie mieliśmy do czynienia z eksplozjami, ale z rozrywaniem gwiazd przez czarna dziury. Scenariusze z eksplozjami są jednak bardziej prawdopodobne. Dopiero zaobserwowanie kolejnych FBOT pozwoli nam zyskać pewność, z jakim mechanizmem mamy do czynienia. « powrót do artykułu
  25. Podczas remontu domu para z Seivåg w północnej Norwegii natrafiła, wg archeologów, na grób z ery wikingów. Gdy by ułożyć warstwę izolacyjną, zerwano podłogę sypialni i usunięto leżący pod nią piasek, znaleziono kamienie, które najprawdopodobniej tworzyły kopiec (cairn). Pod rumowiskiem odkryto szklany koralik, a nieco głębiej obuch toporka i inne żelazne obiekty. Najprawdopodobniej są one równie stare, jak toporek. Nie od razu zdaliśmy sobie sprawę z tego, co to może być. Początkowo myśleliśmy, że [lśniący obiekt] to kierownica zabawkowego samochodu - opowiada Mariann Kristiansen. Archeolog Martinus Hauglid z Nordland fylkeskommune (NFK) odwiedził parę w zeszły poniedziałek (25 maja) i ocenił, że znalezisko jest najprawdopodobniej grobem z epoki żelaza/ery wikingów. [...] Odkryliśmy toporek, który pochodzi z 950-1050 r. i ciemnoniebieski szklany koralik, także z okresu wikińskiego. Hauglid dodaje, że nigdy nie słyszał o takim znalezisku pod czyimś domem. Nigdy o czymś takim nie słyszałem, chociaż pracuję blisko 30 lat. Zachowali się wspaniale; gdy tylko zaczęli podejrzewać, że to coś starego, od razu się z nami skontaktowali. Koralik i toporek wysłano do Tromsø Museum. W domu w Seivåg pojawił się też zespół, który miał prowadzić dalsze wykopaliska. Kristiansen podkreśla, że jej prapradziadek zbudował dom w 1914 r. Nikt z rodziny nie wspominał nigdy o wikińskim grobie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...