-
Liczba zawartości
37642 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
W Holandii można się włączyć w cykl natury, decydując się na pochówek w żywej trumnie z grzybni, która przyspiesza rozkład ciała. Na pomysł Living Cocoon wpadł Bob Hendrikx z Technische Universiteit Delft. Jak można przeczytać w relacji prasowej z witryny naukowca, Living Cocoon pomaga w wydajniejszym kompostowaniu ciała i usuwa toksyczne substancje, tworząc lepsze warunki do wzrostu nowych drzew i innych roślin. Po intensywnych testach, prowadzonych we współpracy z firmami pogrzebowymi CUVO (Haga) i De Laatste Eer (Delft), nowa forma pochówku jest już gotowa do wdrożenia. Pierwszą pochowaną w ten sposób osobą była 82-letnia kobieta. Prędkość, z jaką rozkłada się ciało, zależy od wielu czynników, ale praktyka pokazuje, że proces ten może potrwać ponad 10 lat. Lakierowane i metalowe elementy trumny, a także ubiór z syntetycznych tkanin zachowują się dłużej. Przedstawiciele firmy Loop mają nadzieję, że ich trumna sprawi, że cały proces zakończy się w ciągu 2-3 lat (aktywnie przyczynia się ona bowiem do kompostowania). Jak podkreśla Holender, sama Living Cocoon zniknie w ciągu 30-45 dni. "To tak naprawdę żywy organizm; jest wykonana z grzybni", czyli plechy stanowiącej ciało grzybów. Ponieważ grzyby są mistrzami recyklingu, to najbardziej naturalny sposób [pochówku], jaki można sobie wyobrazić. Nie zanieczyszczamy środowiska toksynami ze swojego ciała i trumien, ale wzbogacamy je i stajemy się kompostem [...] - dodaje Hendrikx. Testy przeprowadzone przez Ecovative w Ameryce pokazały, że w normalnych holenderskich warunkach żywa trumna jest absorbowana w ciągu 30-45 dni. By określić korzystny wpływ na jakość gleby, Loop nawiązało współpracę ze specjalistami z Naturalis. Celem mają być badania nad wzrostem bioróżnorodności związanym z tą formą pochówku. Chcemy dokładnie znać wkład Living Cocoon w skład gleby, ponieważ to pomoże nam przekonać lokalne władze, by wykorzystując nasze ciała jako źródło składników odżywczych, przekształcać zanieczyszczone obszary w zdrowy las. Hendrikx chciałby, aby żywa trumna pomogła stworzyć system o obiegu zamkniętym; chowając ciało w Living Cocoon, można by naprawić szkody wyrządzone naturze. Obecnie żyjemy na cmentarzysku natury. Nasze zachowanie jest nie tylko pasożytnicze, ale i krótkowzroczne. [...] Living Cocoon pozwala zjednoczyć się z przyrodą. W dodatku zamiast zanieczyszczać glebę, można ją użyźnić. Trumna z grzybni ma tę samą wielkość i formę, co klasyczna trumna. Różni się tylko kolorem, który pochodzi od barwy grzybni. Wnętrze wyścielone jest mchem. Living Cocoon jest lżejsza od drewnianego odpowiednika. Obecnie kosztuje ok. 1500 euro. Living Cocoon rośnie i jest kształtowana w ciągu 7 dni. By ją uzyskać, grzybnię miesza się w formie z organicznym substratem. W ciągu 7 dni, a więc całkiem szybko, grzybnia urośnie i stanie się ciałem stałym, które jest de facto żywym organizmem. Później całość jest naturalnie "suszona" przez usunięcie formy [...]. Wtedy grzybnia staje się nieaktywna. Po umieszczeniu w ziemi następuje ponowna aktywacja. Od 21 września Living Cocoon można oglądać na wystawie (Re)Design Death. Cube Design Museum w Kerkrade zachęca zwiedzających do "karmienia" trumny; ma się to przyczynić do wzrostu pobliskiego lasu. Obecnie Hendrikx i jego zespół eksperymentują ze świecącymi grzybami, tak by za ich pomocą móc oznaczać miejsca, gdzie zostali pochowani ludzie. Takie grzyby wykorzystywano by w zastępstwie nagrobnych zniczy i kwiatów. Living Cocoon nie jest pierwszym rozwiązaniem funeralnym uwzględniającym grzyby. W zeszłym roku nowojorska projektantka Shaina Garfield stworzyła ekologiczną "trumnę" Leaves. W tym przypadku owinięte w bawełnianą tkaninę ciało kładzie się na sosnowym drewnie. Całość zabezpiecza się siatką ze sznurka z zarodnikami grzybów. « powrót do artykułu
-
- Living Cocoon
- żywa trumna
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Koszty fotowoltaiki - wady i zalety paneli fotowoltaicznych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Instalacje fotowoltaiczne cieszą się w dzisiejszych czasach coraz większym zainteresowaniem. To odnawialne źródło energii oznacza, iż domownicy oszczędzają spore pieniądze i bazują na ekologicznych oraz ekonomicznych rozwiązaniach. Panele fotowoltaiczne są bardzo łatwe w montażu, a założeniem całej instalacji zajmują się doświadczeni fachowcy. To stabilna inwestycja, która z biegiem lat zacznie się zwracać, więc nic dziwnego, że warto wziąć ją pod uwagę, zwłaszcza wtedy, gdy zacznie się budować własny dom. Instalacje fotowoltaiczne – największe zalety oraz wady Jeśli weźmie się pod lupę instalację fotowoltaiczną, trzeba zwrócić uwagę na całkowite koszty fotowoltaiki, które na samym początku mogą być dość okazałe. Wszystko zależy od mocy wybranej instalacji, przykładowo instalacja o mocy 4 kW będzie kosztowała około 30 tysięcy złotych. Średnio wartości te wahają się w granicach 15-20 tysięcy złotych. W tym wszystkim warto jednak wyróżnić największe zalety fotowoltaiki, a tych jest mnóstwo: • wytwarzanie darmowego prądu z promieni słonecznych, • nadwyżki energii, które można uzyskać, są następnie sprzedawane, • wartość nieruchomości zdecydowanie wzrośnie, • instalacja może być odliczona od podatku, • domownicy stają się niezależni od wzrostu cen za prąd. Jak widać zalet jest naprawdę bardzo dużo, więc nic dziwnego, że takie instalacje cieszą się sporym zainteresowaniem. Trzeba jednak wziąć pod uwagę również wady fotowoltaiki, a tych jest akurat mało. Chodzi tutaj o uzależnienie od promieni słonecznych, możliwość wytwarzania energii jedynie w ciągu dnia czy też spore koszty początkowe. Instalacje fotowoltaiczne - doskonała inwestycja pod kątem ekologicznym Osoby, które zechcą zainwestować w fotowoltaikę powinny mieć na uwadze to, iż jest to doskonała inwestycja pod kątem ekologicznym. Wystarczy wspomnieć o tym, że fotowoltaika zapewnia czystą energię, a do tego jest ona odnawialna i zrównoważona. Wszystkie osoby żyją w zgodzie z otaczającym ich środowiskiem. Ekologiczne zalety fotowoltaiki to także cicha praca oraz szeroka dostępność czystej energii. Dodatkowo cała instalacja prezentuje się nad wyraz schludnie i estetycznie, a z technologii można skorzystać nawet w bardzo trudnych warunkach. Istotną informacją jest również to, że zestawy fotowoltaiczne przez cały czas się rozwijają. Instalacje fotowoltaiczne - jak wyposażyć się w konkretne produkty? W sytuacji, gdy zainteresowani zapoznają się już z największymi zaletami wspomnianych instalacji oraz przeanalizują znane wady fotowoltaiki, podejmują decyzję o inwestowaniu we wszystkie niezbędne produkty. Jeśli decyzja jest pozytywna, zakupów można dokonać przez internet, z pomocą Ceneo.pl. W ten sposób można nabyć m.in. wysokiej klasy panele fotowoltaiczne, które znajdą potem zastosowanie w użytkowanej instalacji. Oczywiście ostateczne decyzje powinny być jak najbardziej przemyślane, ale na Ceneo.pl nie ma z tym najmniejszych problemów. To właśnie tam otrzymuje się dostęp do zaufanych opinii innych użytkowników, ale też do wielu ofert sklepowych, które mogą zostać między sobą porównane w jednym miejscu. Nie ma więc mowy o jakichkolwiek pomyłkach. Warto wziąć pod uwagę koszty fotowoltaiki, ale też korzyści płynące z tej inwestycji i zdecydować się na dokonanie zakupów. Wszystkie produkty, które będą potrzebne do wykonania instalacji fotowoltaicznej znajdzie się na Ceneo.pl, a dodatkowym atutem jest to, iż są one dostępne w bardzo korzystnych cenach. Wystarczy przeanalizowanie poszerzających się ofert sklepowych i wybranie tych produktów, które okażą się najwłaściwsze, bez wychodzenia z domu. « powrót do artykułu -
Chińskie sukcesy w walce z zanieczyszczeniem powietrza mogą mieć negatywny wpływ na ocieplenie się klimatu, zauważają autorzy najnowszych badań. Naukowcy z Carnegie Institution of Science i University of California Irvine oraz Chińskiej Akademii Planowania Środowiskowego i Uniwersytetu Tsinghua, wykorzystali modele komputerowe do zbadania wpływu redukcji zanieczyszczeń siarką, sadzą i węglem na zmiany klimatu. W ostatnich dekadach chiński wzrost gospodarczy i uprzemysłowienie były napędzane przez coraz większą konsumpcją węgla. Chiny stały się największym emitentem zanieczyszczeń, takich jak dwutlenek siarki i sadza. Zanieczyszczenia te miały olbrzymi wpływ na jakość powietrza i zdrowie ludzi, więc wprowadzono bardziej surowe normy, by sobie z tym poradzić. Działania te przyniosły spodziewany efekt i po roku 2013 zanieczyszczenie aerozolami w Chinach znacząco się zmniejszyło, co miało widoczny wpływ na zdrowie populacji, mówi główny autor badań, doktor Yixuan Zheng z Chińskiej Akademii Planowania Środowiskowego. Jednak zmniejszenie ilości zanieczyszczeń, takich jak dwutlenek siarki i sadza, ma też wpływ na wymuszenie radiacyjne, czyli zmianę bilansu promieniowania. A to z kolei jeden z głównych elementów zmian klimatycznych. Szacuje się, że emitowane przez ludzi tlenki siarki ochładzały w 2010 roku powierzchnię planety średnio o 0,5 stopnia Celsjusza. Odpowiadały one za 76% efektu chłodzącego wywoływanego aerozolami emitowanymi przez człowieka. Z drugiej strony sadza absorbuje energię cieplną i ogrzewa Ziemię. Zrozumienie całościowego efektu zmniejszenia emisji do atmosfery tych zanieczyszczeń jest niezwykle ważne dla prac nad strategią walki z globalnym ociepleniem, dodaje Zheng. Naukowcy przeprowadzili więc symulacje komputerowe, by zbadać, jak wpływ na globalne ocieplenie miało zredukowanie przez Chiny emisji zanieczyszczeń powietrza. Z obliczeń wynika, że chińska polityka poprawy jakości powietrza, wprowadzana w latach 2006–2017 spowodowała, że półkula północna ogrzeje się o dodatkowe 0,1 stopnia Celsjusza. Przed takim zresztą zjawiskiem amerykańscy naukowcy ostrzegali już przed ośmioma laty. Współautor badań, profesor Steven J. Davis z University of California, wyjaśnia: Pomiędzy rokiem 2006 a 2017 chińska emisja dwutlenku węgla zwiększyła się o około 54%. Jednocześnie emisja dwutlenku siarki spadła o około 70%, sadzy o około 30%, a organicznych związków węgla o 40%. Rozdzielenie się emisji dwutlenku węgla od emisji aerozoli to wynik zastosowania urządzeń do kontroli emisji, które redukują ilość emitowanych aerozoli, ale nie ilość dwutlenku węgla. Takie rozdzielnie spowodowało wzmocnienie efektu cieplarnianego spowodowanego emisją dwutlenku węgla. Naukowcy przypominają, że zmniejszenie emisji aerozoli do atmosfery ma olbrzymie znaczenie dla jej oczyszczenia i poprawy zdrowa ludzi, jednocześnie jednak obecność aerozoli częściowo maskuje globalne ocieplenie. O podobnym zjawisku informowaliśmy przed 8 laty. Wtedy to naukowcy z Uniwersytetu Harvarda dowiedli, że zanieczyszczenia emitowane przez przemysł częściowo chroniły wschodnią część USA przed ociepleniem. Gdy zaś zaczęto redukować zanieczyszczenia, ocieplenie przyspieszyło. « powrót do artykułu
-
- zanieczyszczenie powietrza
- globalne ocieplenie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Doktor Marek Olszewski z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że odkryta na Cyprze mozaika z IV wieku jest krytyką chrześcijaństwa. Zdaniem uczonego, mozaika znajdująca się w domu w Pafos Nea postała z inspiracji neoplatończyków. Mozaika to antychrześcijańska polemika, która miała miejsce w czasie rosnącej dominacji chrześcijaństwa, mówi doktor Olszewski. Tocznie publicznych sporów religijnych i filozoficznych było w tamtym czasie bardzo popularne. Miasto Pafos Nea to jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych na Cyprze. Było w swoim czasie stolicą wyspy. Wykopaliska trwają tam od dziesięcioleci. W 1983 roku zespół profesora Wiktora Daszewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego odkrył ruiny wspaniałej willi z IV wieku, nazwanej Domem Aiona. W dużym pomieszczeniu o powierzchni 68 metrów kwadratowych odsłonięto wspaniałą mozaikę. Architektura pomieszczenia wskazuje, że mogła to być jadalnia, gdzie spotykano się, by spożyć posiłek i prowadzić ożywione dyskusje. Sala była jednym z pomieszczeń niezależnych od reszty domu, z osobnym wejściem od strony ulicy. Prawdopodobnie była ona wynajmowana grupom osób, np. stowarzyszeniom, które się w niej spotykały. Mozaika o powierzchni 16 metrów składa się z 5 paneli, z których każdy zdobią pogańskie mity. Widzimy tam więc Ledę z Zeusem pod postacią łabędzie, Dionizosa-niemowlę siedzącego na kolanach Hermesa w momencie, gdy zostaje przekazany Nimfom (niańkom), Anatrofe (pierwszej opiekunce) i Trofeusowi (pierwszemu nauczycielowi) na górze Nysie. Na panelu centralnym widzimy królową Etiopii Kasjopeę, która staje przed boskim sądem, który ma wydać wyrok, kto jest piękniejszy, kobieta czy morskie boginie Nereidy. Dwa kolejne panele pokazują orszak dionizyjski, w tym boga w otoczeniu menad i satyrów oraz wyrok śmierci na Marsjaszu, wydany przez Apollina po tym, jak sylen przegrał z bogiem konkurs muzyczny. Dzięki monecie znalezionej w zaprawie murarskiej mozaikę datowano na okres po 318 roku, a więc na czasy, gdy władza i administracja rzymska odrzucały starą religię i przechodziły na chrześcijaństwo. To czas gorących sporów pomiędzy zwolennikami nowej i starej wiary. Dotychczas nikt nie potrafił jednoznacznie zinterpretować znaczenia całej mozaiki. Doktor Olszewski ustalił, że cała opowieść ma charakter narracji alegorycznej. Jego zdaniem historia opowiada dzieje człowieka religijnego, poganina, od poczęcia (Leda z Zeusem), który jest wychowywany w duchu wiary pogańskiej (Dionizos wśród wychowawców), żyjącego w pogańskiej wierze (orszak dionizyjski). Jeśli człowiek ten odstąpi od swojej wiary, nie szanuje bogów, czeka go kara (Apollo i Marsjasz), jeśli zaś pozostaje wiernym religii swoich przodków może oczekiwać nagrody (zwycięstwo Kasjopei nad Nereidami). Po umieszczeniu mozaiki w szerszym kontekście czasów, a których powstała, doktor Olszewski dokonał ostatecznej interpretacji. Zdaniem naukowca mozaika to ilustrowana polemika antychrześcijańska. Jak zauważył Olszewski, podlega ona kilku zasadom sztuki retorycznej starożytności. Mamy tutaj alegorię, analogię, personifikację i – co było najważniejszym odkryciem – antytezę. Mozaika to retoryczna antyteza zasad chrześcijaństwa, krytykująca Pasję Chrystusa. Interpretacja polskiego naukowca spotkała się z przychylnym przyjęciem specjalistów, a z jej szczegółami można zapoznać się w artykule pod tytułem Les figures de rhétorique et l’antithèse dans la narration allégorique de la mosaïque de la Maison d’Aiôn à Paphos. « powrót do artykułu
-
Wąż patroszy ropuchy i żeruje na ich organach
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Zwykle węże połykają swoje ofiary w całości. Wąż Oligodon fasciolatus wyewoluował jednak inną makabryczną strategię. Podczas badań w Tajlandii naukowcy udokumentowali 3 sytuacje, gdy O. fasciolatus rozpruwały żywcem ropuchy Duttaphrynus melanostictus i wyrywały im narządy wewnętrzne. Wyniki badań zespołu Henrika Bringsøe ukazały się w piśmie Herpetozoa. O. fasciolatus rozrywały brzuch ofiary zębami, a potem wkładały do środka całą głowę. Ropuchy usiłowały się wyrwać i uniknąć wypatroszenia, ale za każdym razem ich próby okazywały się daremne. Wg naukowców, strategia O. fasciolatus może być związana z tym, że ropuchy D. melanostictus uwalniają z gruczołów zausznych silną toksynę. Niewykluczone więc, że węże zaczęły stosować brutalną strategię żerowania, by uniknąć otrucia. Jeden z opisanych przypadków miał miejsce w 2016 r., reszta w br. W 2016 r. w momencie pojawienia się obserwatorów ropucha była już martwa, ale teren wokół pokrywała krew, co oznacza, że ropucha zginęła po walce. Wąż dostał się do środka przez ranę pod lewą przednią kończyną. Wsadził do środka głowę i systematycznie usuwał narządy wewnętrzne. Pocięte na mniejsze kawałki połykał. W kwietniu 2020 r. rozegrała się bitwa, która trwała niemal 3 godziny. Nim pojawili się naukowcy, O. fasciolatus zdążył już wsadzić głowę do wnętrza ropuchy. Mimo urazu D. melanostictus przesuwała się w kierunku bajorka. Zatrzymała się dopiero na brzegu. W pewnym momencie wąż wysunął łeb; prawdopodobnie chciał zaczerpnąć powietrza. Ropucha spryskała go toksyczną wydzieliną; jej część wylądowała na głowie drapieżnika. Poza tym pewna ilość cieczy spłynęła z ropuchy, skapując na głowę i do oczu węża. D. melanostictus zdołała wtedy odskoczyć. Wąż ocierał głowę o podłoże, m.in. o opadłe liście, próbując pozbyć się toksyny. Uciekł pod stertę drewna. Po 10 min wypełzł i ponownie udał się w pościg za ropuchą. Ropucha przemieściła się 2,5 m w kierunku bajorka, ale wąż chwycił ją za tylną kończynę. Gdy toksyczna wydzielina pojawiła się w okolicy grzbietowej ropuchy, jej część ponownie dostała się do oczu napastnika, który znów wycofał się i zaczął się czyścić. W tym czasie ropucha wskoczyła do wody. Wypłynęła na brzeg i przez pół godziny próbowała się chować pod kłodą. W tym czasie O. fasciolatus również przebywał pod pobliską kłodą, ciągle próbując się oczyścić. Później zaatakował ostatni raz. Przez utworzoną wcześniej ranę wyrwał zapadnięte płuco, tkankę mięśniową i prawdopodobnie tkankę tłuszczową D. melanostictus. Choć ofiara się nie ruszała, nadal oddychała. Metoda ekstrahowania i połykania narządów była taka sama, jak zaobserwowana w 2016 r. W czerwcu 2020 r. wąż obrał na cel środek brzucha. Myśliwy naciął skórę, by zyskać dostęp do organów wewnętrznych. Następnie porzucił zdobycz, aby pojawić się ponownie po ok. 5 godz. i zakończyć żerowanie na narządach martwej ropuchy. W czwartym opisanym przez zespół przypadku dorosły wąż zaatakował mniejszy okaz ropuchy. Tym razem D. melanostictus została jednak połknięta w całości. Dlaczego? Tego na razie nie wiadomo. Jedna z hipotez jest taka, że mniejsze ropuchy są mniej toksyczne od dorosłych egzemplarzy. Z drugiej strony badacze dopuszczają wyjaśnienie, że węże są oporne na toksynę ropuchy, a przyczyną zachowania zaobserwowanego w pozostałych 3 przypadkach są gabaryty dorosłych ropuch (nie da się ich połknąć w całości). Obecnie nie możemy odpowiedzieć na te pytania, ale kontynuujemy obserwacje i raportowanie na temat tych fascynujących węży. Mamy nadzieję, że odkryjemy kolejne interesujące aspekty ich biologii - podsumowuje Bringsøe. « powrót do artykułu- 4 odpowiedzi
-
- wąż
- Oligodon fasciolatus
- (i 5 więcej)
-
Homo sapiens dotarł na zachodnie krańce Europy około 5000 lat wcześniej niż dotychczas sądzono. Profesor Jonathan Haws, dziekan Wydziału Antropologii University of Louisville, i prowadzony przez niego międzynarodowy zespół naukowy stwierdzili, że człowiek współczesny zasiedlił portugalskie wybrzeża Atlantyku 38–41 tysięcy lat temu. Z Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) dowiadujemy się, że w jaskini Lapa do Picareiro, położonej w pobliżu wybrzeża Atlantyku w środkowej Portugalii, znaleziono kamienne narzędzia podobne do tych, jakie H. sapiens pozostawiał w innych jaskiniach Eurazji. Odkrycie to wspiera hipotezę mówiącą, że od czasu pojawienia się w południowo-wschodniej Europie H. sapiens potrzebował zaledwie kilku tysięcy lat, by dotrzeć do zachodnich krańców kontynentu. Dowodzi też, że neandertalczyk nie był jedynym gatunkiem człowieka, który zamieszkiwał te tereny w tamtym czasie. Jednym z nierozwiązanych zagadek paleoantropologii jest odpowiedź na pytanie, czy ostatni neandertalczycy Europy zostali zasymilowani czy zastąpieni przez Homo sapiens. Odkrycie wczesnych narzędzi kultury oryniackiej w Lapa do Picareiro pokazuje, że H. sapiens nie zasiedlał terenów, na których od dawna nie było już neandertalczyków. Już samo to jest ekscytujące, mówi współautor badań, antropolog Lukas Friedl z Uniwersytetu Zachodnioczeskiego w Pilźnie. Odkrycie narzędzi kultury oryniackiej, której nosicielem był H. sapiens, w niezaburzonych warstwach stratygraficznych jednoznacznie dowodzi, że człowiek współczesny wcześniej niż sądzono przybył na europejskie wybrzeże Atlantyku. Nie wiadomo, jaką drogą tam się dostał. Ludzie mogli migrować wzdłuż rzek, jednak nie można wykluczyć migracji wzdłuż wybrzeża. Wykopaliska w jaskini Picareiro trwają od 25 lat. Przyniosły one dowody, że ludzie zamieszkiwali tę jaskinię od przez ostatnich 50 000 lat. Celem najnowszych badań jest określenie, kiedy przybył tam H. sapiens i jak wyglądały interakcje naszego gatunku z Homo neanderthalensis. Datowanie znalezionych narzędzi zostało wykonane na podstawie znajdujących się w tej samej warstwie kości, na których widać ślady pozyskiwania szpiku. Z badań wynika, że H. sapiens wprowadził się do jaskini 41–38 tysięcy lat temu. Ostatnie ślady pobytu w niej neandertalczyka pochodzą sprzed 45–42 tysięcy lat. Co prawda wskazuje to, że H. sapiens przybył, gdy neandertalczyków już nie było, jednak w pobliskiej jaskini Oliveira znaleziono dowody, że neandertalczycy przebywali w niej jeszcze 37 000 lat temu. Zatem oba gatunki przez kilka tysięcy lat mogły mieszkać na tym samym terenie. Jeśli grupy te przez jakiś czas sąsiadowały ze sobą na atlantyckim wybrzeżu Portugalii, to mogły mieć ze sobą kontakt i wymieniać nie tylko technologie i narzędzia, ale również geny. To może wyjaśniać, dlaczego wielu Europejczyków ma neandertalskie geny, mówi Nunu Bicho z Uniwersytetu w Algarve. Dotychczas jednak nie znaleziono dowodów, by oba gatunki się ze sobą kontaktowały. Neandertalczycy ciągle używali tych samych narzędzi, co przed przybyciem Homo sapiens. Różnice w narzędziach używanych przez oba gatunki są widoczne zarówno przed jak i po 42 000 lat temu. To uderzający fakt w Picareiro. W starszych warstwach widzimy narzędzia zdominowane przez kwarc i typową dla neandertalczyków technikę lewaluaską. W warstwach z narzędziami oryniackimi widzimy dominację krzemienia i bardzo małe ostrza, używane prawdopodobnie jako groty strzał, stwierdza João Cascalheira z Uniwersytetu w Algarve. Jaskinia Picareiro to bardzo obiecujące stanowisko archeologiczne. Od 25 lat prowadzę wykopaliska w Picareiró i gdy zaczynam myśleć, że odkryliśmy już wszystkie tajemnice, pojawia się coś nowego. Co kilka lat znajdujemy coś nadzwyczajnego, więc kopiemy dalej, przyznaje profesor Haws. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Lapa do Picareiro
- neandertalczyk
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Cztery średniowieczne bełty do kuszy wraz z fragmentami drewnianych promieni odkryli warszawscy archeolodzy w czasie badań jeziora Hammersø - największego naturalnego zbiornika na Bornholmie. W jego centralnej części spoczywała też zatopiona... wanna. Do znaleziska doszło we wrześniu w okolicy zamku Hammershus, który położony jest w północno-zachodniej części wyspy. Naukowcy liczyli, że odkryją na dnie fragmenty dawnej broni. Ludy mieszkające w Skandynawii 1500-2500 lat temu praktykowały rytualne niszczenie broni zdobytej na najeźdźcach. Uzbrojenie było następnie wrzucane w czasie ceremonii do jezior - opowiada PAP prof. Bartosz Kontny z Wydziału Archeologii UW, który kierował badaniami. Przeprowadzone we wrześniu tego roku kilkudniowe badania dna jeziora zaskoczyły jednak naukowców. Nie było tam bowiem rytualnie zniszczonej broni, a dość duża liczba śmieci; odkryto butelki, puszki, monety, kluczyk czy żelazne pręty - ekwipunek związany z eksploatacją skał nad jeziorem i w pobliskim kamieniołomie. A na środku jeziora spoczywała... współczesna wanna z tyczką w miejscu jej odpływu! Ciekawych z punktu widzenia archeologów przedmiotów było natomiast kilka i pochodziły ze znacznie późniejszego okresu, niż przewidywali naukowcy. Blisko linii brzegowej w północnej części zbiornika, na przestrzeni około 20 m, znaleźliśmy cztery średniowieczne bełty do kuszy z XIII lub XIV w. Ciekawostką jest fakt, że w każdym z nich zachowały się drewniane promienie w tulejkach. To prawdziwa rzadkość. Bełty wykonano w różnych typach - zarówno mocowane za pomocą tulejki, jak i trzpienia wbijanego w drewno - powiedział PAP prof. Bartosz Kontny. Teraz drewno będzie poddane szczegółowym analizom. Naukowcy szacują, że przebadali zaledwie kilka procent powierzchni dna jeziora. Zbiornik ma ok. 700 m długości i 160 m szerokości. Archeolodzy używali do swojej pracy detektorów metalu, przy czym przejrzystość wody jest bardzo dobra. Przed nurkowaniem wykonali pomiary całego dna za pomocą sonaru. Wówczas dostrzegli w centralnej części jeziora wannę. Początkowo sądziliśmy, że jest to dłubanka, czyli łódź zrobiona z jednego pnia. Liczyliśmy zatem na ciekawe znaleziska sprzed co najmniej kilkuset lat - wspomina archeolog. Naukowcom udało się namierzyć na dnie Hammersø też dwa nowożytne wraki. Przypuszczalnie są to XIX-wieczne żaglówki. To nie pierwsze badania podwodne polskich archeologów w jeziorze Hammersø. W ubiegłym roku natrafili na późnośredniowieczny, masywny grot broni drzewcowej (ma ok. 64 cm i waży ponad 1 kg), zaopatrzony w tzw. skrzydełka i wąsy. Naukowcy określają jego stan zachowania jako bardzo dobry. Dr hab. Kontny mówi, że jeziora na terenie Danii (do niej należy również Bornholm) są terra incognita dla archeologów. Prawie nikt w nich nie nurkuje, nie prowadzi się w nich również badań archeologicznych. W ostatnich latach zajęliśmy się tym zagadnieniem tylko my - dodaje. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Bornholm
- jezioro Hammersø
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Obecnie na świecie jeździ ponad 7 milionów samochodów elektrycznych. To olbrzymia zmiana w porównaniu z 20 tysiącami sprzed dekady, jednak zdaniem naukowców z Wydziału Inżynierii Uniwersytetu w Toronto samo przechodzenie na transport elektryczny nie wystarczy, by sektor transportowy przestał przyczyniać się do zmian klimatycznych. Wiele osób sądzi, że wystarczy masowo przesiąść się do samochodów elektrycznych, by rozwiązać problemy klimatyczne powodowane przez sektor transportowy. Jednak trzeba spojrzeć na to w inny sposób. Masowy transport elektryczny jest niezbędny, jednak sam w sobie niewystarczający, mówi Alexandre Milovanoff, główny autor artykułu opublikowanego na łamach Nature Climate Change. Naukowcy z Toronto postanowili przyjrzeć się wpływowi, jaki na emisję węgla będzie miało przechodzenie na transport elektryczny. Rządy wielu krajów intensywnie promują ten rodzaj transportu. Na przykład w Norwegii, gdzie już w tej chwili samochody elektryczne stanowią połowę wszystkich sprzedawanych pojazdów, rząd chce, by do roku 2025 zaprzestać sprzedaży samochodów z napędem spalinowym. Rząd Holandii chce taki zakaz wprowadzić w roku 2030, a rządy Francji i Kanady w roku 2040. Uczeni z University of Toronto przeprowadzili swoje analizy dla USA. Wybraliśmy ten rynek, gdyż Amerykanie używają dużych, ciężkich pojazdów, liczba samochodów w przeliczeniu na mieszkańca jest tam wysoka, a właściciele pojazdów dużo nimi podróżują. Ponadto w USA zbieranych jest dużo danych wysokiej jakości na temat całego sektora transportowego, więc stwierdziliśmy, że analizy dla tego rynku dadzą nam najlepsze odpowiedzi, mówi Milovanoff. Stworzono więc model komputerowy, by zbadać, ile samochodów elektrycznych musi być wykorzystywanych w USA by globalne ocieplenie pozostało do roku 2100 na poziomie nie wyższym niż 2 stopnie Celsjusza powyżej epoki preindustrialnej. Z wyliczeń wynika, że do roku 2050 po amerykańskich drogach powinno poruszać się około 350 milionów samochodów elektrycznych. Innymi słowy, aż 90% amerykańskiej floty pojazdów powinno wykorzystywać silniki elektryczne. Żeby uświadomić sobie skalę problemu trzeba wiedzieć, że obecnie samochody elektryczne stanowią w USA 0,3% całej floty, mówi Milovanoff. To prawda, że sprzedaż rośnie szybko. Ale nawet najbardziej optymistyczne scenariusze zakładają, że w roku 2050 samochody elektryczne będą stanowiły 50% całego amerykańskiego parku samochodowego, dodaje uczony. Rozwojowi motoryzacji opartej na silnikach elektrycznych towarzyszą nie tylko bariery w postaci preferencji użytkowników. Flota 350 milionów samochodów elektrycznych wymagałaby 1730 TWh rocznie więcej niż obecnie. To oznacza wzrost zapotrzebowania na energię o 41% ponad obecny poziom. Tę dodatkową energię trzeba będzie wyprodukować i dostarczyć. To zaś wymaga olbrzymich inwestycji zarówno w zakłady produkujące energię, jak i w sieci przesyłowe. Olbrzymia flota samochodów elektrycznych zmieni też krzywą zapotrzebowania na energię. Szczyty zapotrzebowania na nią będą wyglądały inaczej niż obecnie. To zaś oznacza, że zarządzanie przesyłem stanie się jeszcze bardziej skomplikowane niż obecnie. Jakby jeszcze tego było mało, pozostaje wyzwanie w postaci zapewnienia odpowiedniej ilości surowców do produkcji samochodów elektrycznych, takich jak kobalt, lit czy mangan. Kanadyjscy naukowcy stwierdzają, że osiągnięcie do roku 2050 poziomu 90% nasycenia rynku USA samochodami elektrycznymi jest nierealne. Ich zdaniem nie wystarczy propagować samochodów elektrycznych. Należy jak najwięcej osób zachęcać do rezygnacji z indywidualnych środków transportu na rzecz transportu zbiorowego. To zresztą też będzie wymagało wielu zmian. Do większej liczby pasażerów trzeba będzie dostosować linie autobusowe, pociągowe, metro. Konieczne będzie też przemyślenie architektury miast tak, by łatwiej było po nich przemieszczać się pieszo czy na rowerze. Musimy przemyśleć nasze zachowania, przeprojektować nasze miasta, a nawet pewne aspekty naszej kultury. Każdy musi wziąć za to odpowiedzialność, mówi współautorka badań, Heather MacLean. « powrót do artykułu
- 13 odpowiedzi
-
- samochody elektryczne
- transport elektryczny
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na początku września informowaliśmy, że orka Tahlequah (J35), która w 2018 r. przepychała głową nieżywe młode przez co najmniej 17 dni, urodziła parę dni wcześniej żywe cielę (J57). Teraz wiadomo już, że jest to samiec. Na tym jednak nie koniec dobrych wiadomości. Stado J powiększyło się bowiem o kolejnego członka. Tym razem matką została J41. J41 (Eclipse) urodziła w czwartek - 24 września - po południu, na południowy zachód od Race Rocks Ecological Reserve. Świadkami narodzin stali się ludzie zgromadzeni na pokładzie Pacific Explorera (statek ten należy do Orca Spirit Adventures). Byli w drodze do Race Rocks, gdy nagle zobaczyli samotną orkę. Jak wspomina biolog Talia Goodyear, przez kilka minut trzymała się ona bardzo blisko powierzchni wody. Po zanurzeniu na jakiś czas pojawiła się ponownie. Tym razem popychała coś pyskiem. Wynurzała się w ten sposób 3- czy 4-krotnie. Wreszcie obserwatorzy zdali sobie sprawę, że oglądają narodziny i pierwsze oddechy drugiego cielęcia J41 (matka pomagała cielęciu w wynurzeniach). Chwilę trwało, nim zdałam sobie sprawę, co się właściwie dzieje. Potem, widząc, że młode jest żywe i ruchliwe, byłam już tylko podekscytowana - wspomina Leah Vanderwiel. To drugie młode J41. Pierwsze cielę (samca J51) Elicpse urodziła w 2015 r. w wieku 10 lat. Drugi poród w stadzie J w ciągu miesiąca jest oczywiście powodem do świętowania [składająca się ze stad J, K i L populacja SRKW - od ang. southern resident killer whales - jest uznawana przez Służbę Połowu i Dzikiej Przyrody Stanów Zjednoczonych za zagrożoną] - podkreśla prof. Deborah Giles z Uniwersytetu Waszyngtońskiego. « powrót do artykułu
-
Uznano oficjalny rekord zimna na półkuli północnej
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Po 30 latach od dokonania pomiarów Światowa Organizacja Meteorologiczna oficjalnie uznała, że najniższą zanotowaną temperaturą na półkuli północnej było -69,6 stopnia Celsjusza. Taki wynik zarejestrowały w grudniu 1991 roku znajdujące się na Grenlandii instrumenty University of Wisconsin-Madison Antarctic Meteorological Research Center Automatic Weather Station. Stacja rejestruje wiele danych meteorologicznych, które następnie w niemal rzeczywistym czasie przekazuje za pomocą satelity. Z czasem takie dane stają się punktami wyjściowymi dla rozumienia ekstremów pogodowych i zmian klimatycznych. Im więcej zbierasz danych, tym lepiej rozumiesz, co się dzieje w skali całego globu. To ważny moment dla naszego systemu, gdyż jego dane zostały oficjalnie zaakceptowane, mówi George Weidner, emerytowany badacz z UW-Madison Department of Atmospheric and Oceanic Sciences. Od 2007 roku Światowa Organizacja Meteorologiczna prowadzi online'owe archiwum ekstremów pogodowych i klimatycznych na całym globie. Znajdują się tam takie informacje jak rekordowo wysokie temperatury, prędkości wiatru czy dane o sile tropikalnych cyklonów. Dane wskazujące na ekstremalne zjawiska podlegają bardzo rygorystycznemu procesowi weryfikacji. Sprawdza się m.in. czy zgadzają się one z innymi danymi oraz z modelami pogodowymi. Informacje dotyczące najniższej temperatury na naszej półkuli można było pozytywnie zweryfikować dzięki wysokiej jakości danym. Jak mówi Weidner, rekordowo niską temperaturę zanotowano dzięki zbiegowi kilku zjawisk. Stacja pogodowa znajduje się daleko w głębi Grenlandii na wysokości 3100 metrów nad poziomem morza. Bardzo niskie temperatury mogą panować, gdy powietrze jest nieruchome, a niebo czyste. W momencie, gdy zanotowano tak niską temperaturę, wiatry wiejące zwykle nad Grenlandią ucichły i powstała martwa strefa, w której już i tak zimy region planety dodatkowo wypromieniowywał ciepło. Podobne zjawiska zachodzą czasem nad Kanadą, w wyniku czego tworzy się wyjątkowo mroźny polarny wir, z bardzo niskimi temperaturami, które sięgają aż do USA. « powrót do artykułu-
- rekord zimna
- półkula północna
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W ciągu ostatnich kilku miesięcy pojawiły się dziesiątki szkodliwych aplikacji dla Androida. Niektóre z nich trafiły do oficjalnego sklepu Play. Aplikacje zostały zarażone szkodliwym oprogramowaniem z rodziny Joker. Atakuje ono użytkowników Androida od końca 2016 roku, jednak obecnie stało się jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla tego systemu. Po zainstalowaniu Joker zapisuje użytkownika do drogich usług subskrypcyjnych, kradnie treści SMS-ów, listę kontaktów oraz informacje o urządzeniu. Już w lipcu eksperci donosili, że znaleźli szkodliwy program w 11 aplikacjach, które zostały pobrane ze sklepu Play około 500 000 razy. W ubiegłym tygodniu firma Zscaler poinformowała o odkryciu w Play 17 aplikacji zarażonych Jokerem. Zostały one pobrane 120 000 razy, a przestępcy stopniowo wgrywali aplikacje do sklepu przez cały wrzesień. Z kolei firma Zimperium doniosła o znalezieniu 64 nowych odmian Jokera, z których większość znajduje się w aplikacjach obecnych w sklepach firm trzecich. Joker to jedna z największych rodzin szkodliwego kodu atakującego Androida. Mimo że rodzina ta jest znana, wciąż udaje się wprowadzać zarażone szkodliwym kodem aplikacje do sklepu Google'a. Jest to możliwe, dzięki dokonywaniu ciągłych zmian w kodzie oraz s sposobie jego działania. Jednym z kluczowych elementów sukcesu Jokera jest sposób jego działania. Szkodliwe aplikacje to odmiany znanych prawdziwych aplikacji. Gdy są wgrywane do Play czy innego sklepu, nie zawierają szkodliwego kodu. Jest w nich głęboko ukryty i zamaskowany niewielki fragment kodu, który po kilku godzinach czy dniach od wgrania, pobiera z sieci prawdziwy szkodliwy kod i umieszcza go w aplikacji. Szkodliwy kod trafia i będzie trafiał do oficjalnych sklepów z aplikacjami. To użytkownik powinien zachować ostrożność. Przede wszystkim należy zwracać uwagę na to, co się instaluje i czy rzeczywiście potrzebujemy danego oprogramowania. Warto też odinstalowywać aplikacje, których od dawna nie używaliśmy. Oraz, tam gdzie to możliwe, wykorzystywać tylko aplikacje znanych dewelperów. « powrót do artykułu
-
Osiem miesięcy po starcie misji CHEOPS, pierwszego europejskiego teleskopu kosmicznego, którego zadaniem jest badanie znanych planet pozasłonecznych, naukowcy opisali jeden z najbardziej ekstremalnych światów, jakie dotychczas poznaliśmy. Obserwacje te potwierdzają, że CHEOPS spełnia związane z nim oczekiwania, mówi profesor Willy Benz z Uniwersytetu w Bernie, który stoi na czele konsorcjum CHEOPS. Dzięki danym zebranym przez CHEOPSa naukowcy mogli szczegółowo scharakteryzować planetę WASP-189b. Krąży ona wokół gwiazdy HD 133112, jednej z najgorętszych gwiazd posiadających układ planetarny. Układ planetarny znajduje się w odległości 322 lat świetlnych od Ziemi w Gwiazdozbiorze Wagi. WASP-189b jest szczególnie interesująca, gdyż to gazowy olbrzym, który znajduje się bardzo blisko gwiazdy macierzystej. Okrąża ją w ciągu 3 dni, a odległość pomiędzy gwiazdą a planetą jest 20-krotnie mniejsza niż pomiędzy Ziemią a Słońcem, mówi główna autorka badań, Monika Lendl z Uniwersytetu w Genewie. Uczona dodaje, że WASP-189b jest o 50% większa od Jowisza. Planeta ma stałą półkulę dzienną, która jest ciagle wystawiona w stronę gwiazdy, i stałą półkulę nocną. Na podstawie danych z CHEOPSa możemy stwierdzić, że temperatura na planecie dochodzi do 3200 stopni Celsjusza. Jest to więc ultragorący Jowisz. W takiej temperaturze nawet żelazo topnieje i staje się gazem. To jedne z najbardziej ekstremalnych warunków panujących na planetach, mówi Lendl. Nie możemy obserwować planety bezpośrednio, gdyż jest zbyt daleko i zbyt blisko swojej gwiazdy. Używamy więc metod pośrednich, dodaje uczona. CHEOPS korzysta z wysoce precyzyjnych pomiarów jasności gwiazdy oraz ich zmian powodowanych przesłanianiem gwiazdy przez planetę przechodzącą na jej tle. Jako,że WASP-189b znajduje się tak blisko gwiazdy, jej strona dzienna jest tak jasna, że możemy zmierzyć „zagubione” światło nawet wówczas, gdy planeta znajduje się za gwiazdą, stwierdza Lendl. Wygląda na to, ze planeta nie odbija zbyt wiele światła swojej gwiazdy. Absorbuje jej energię, co powoduje, że jest podgrzewana i zaczyna świecić, dodaje. Naukowcy sądzą, że planeta słabo odbija światło gwiazdy, gdyż w jej atmosferze po stronie dziennej nie ma chmur. To nie jest zaskakujące. Modele teoretyczne mówią, że w tak wysokich temperaturach chmury nie mogą się uformować, stwierdzają autorzy badań. Okazało się też, że tranzyty planety nie są symetryczne. Dzieje się tak, gdy planeta ma stałą stronę dzienną i jasną. Dzięki danym z CHEOPSa możemy wnioskować, że sama gwiazda obraca się tak szybko, że nie jest sferą a elipsoidą. Jest rozciągana na równiku, dodaje profesor Benz. Sama gwiazda jest znacznie większa i o ponad 2000 stopnie Celsjusza cieplejsza niż Słońce. Przez to wydaje się niebieska, a nie żółta. Znamy niewiele planet krążących wokół tak gorących gwiazd. A ten system jest najjaśniejszy ze zbadanych, dodaje Benz. Naukowcy spodziewają się, że to dopiero początek spektakularnych odkryć dokonanych dzięki CHEOPSowi. « powrót do artykułu
-
- WASP-189b
- planeta pozasłoneczna
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Uniwersytetu Queensland sprawdzają, czy do listy zagrożeń czyhających na koale należy doliczyć ryzyko stratowania przez krowy. Od lat weterynarze, farmerzy i opiekunowie dzikich zwierząt z Australii wspominali o poważnych obrażeniach lub zgonach koali wskutek stratowania przez krowy - opowiada doktorant Alex Jiang. Jiang wspomina o odciskach kopyt, znajdowanych na ciałach koali podczas sekcji. To wskazuje na agresywne zachowanie w stosunku do tych biednych zwierząt. Naoczni świadkowie, rolnicy, potwierdzają, że widzieli bydło ścigające koale na padokach. Wydaje się, że w sytuacji, gdy liczebność koali zmniejsza się wskutek wylesienia i urbanizacji, znacząca liczba habitatów tych torbaczy graniczy albo pokrywa się z pastwiskami. By określić prawdopodobieństwo i częstość takich incydentów, chcielibyśmy zrozumieć, jak wyglądają interakcje koali i bydła. Jiang tłumaczy, że podczas testów wykorzystywany jest zdalnie sterowany pojazd. Naukowcy przyczepiają do niego pluszaka, spryskanego moczem i fekaliami koali. Obecnie spędzam dużo czasu na padoku. Przyczepiam fałszywego torbacza [...] do zdalnie sterowanego pojazdu i nakierowuję go na stado. Jeżdżę także po okolicy pojazdem z pluszowym psem i zwykłym pojazdem. Jeśli bydło inaczej reaguje na pojazd z koalą, to znaczy, wykazuje większą agresję niż w stosunku do zwykłego pojazdu, możemy być pewni, że reakcje te są spowodowane obecnością fałszywego torbacza. Przeprowadzimy również online'owy sondaż wśród opiekunów dzikich zwierząt. Będzie on dotyczyć występowania u innych zwierząt urazów i zgonów wywołanych przez bydło. Poza tym naukowcy będą monitorować zmiany wielkości i lokalizacji areału koali przed, w czasie i po dzieleniu przestrzeni z bydłem (może to odzwierciedlać stres związany z zagrożeniem stwarzanym przez bydło). Byki i krowy z cielętami są bardziej agresywne i opiekuńcze niż krowy bez cieląt, dlatego te trzy grupy będą testowane oddzielnie. Jak dotąd nie odnotowaliśmy ataków, ale pojazd z maskotką na pewno silniej zwraca uwagę bydła. Zauważyliśmy również zrytualizowaną agresję, np. rycie i zawołania ostrzegawcze. Wyniki uzyskane przez Australijczyków pozwolą opracować przyszłe strategie zarządzania ochroną. Rozwijana jest koncepcja "koala beef", która zachęca do zachowania na pastwiskach drzew dla koali, tak aby zwierzęta te mogły ze sobą koegzystować. Dotąd jednak nie przeprowadzono badań nt. interakcji koali i bydła. « powrót do artykułu
-
Odkryto pierwszą planetę poza naszą galaktyką?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Chińsko-amerykański zespół naukowy donosi o prawdopodobnym odkryciu pierwszej planety poza Drogą Mleczną. Dotychczas udało się odkryć wiele planet pozasłonecznych i kandydatów na planety, jednak wszystkie te obiekty znajdują się w Drodze Mlecznej. Dotychczas jednak nie zidentyfikowano planety, która mogłaby leżeć w innej galaktyce. Chińczycy i Amerykanie sądzą, że właśnie mogli znaleźć taką planetę. Obiekt M51-ULS-1b znajduje się w galaktyce Messier 51 (M51, Galaktyka Wir). Znajduje się ona w odległości około 23 milionów lat świetlnych od Ziemi. Można ją zobaczyć z pobliżu ostatniej gwiazdy dyszla Wielkiego Wozu, jednak do obserwacji potrzebny jest teleskop. Zaobserwowanie planety położonej tak daleko byłoby niezwykle trudne lub nawet niemożliwe za pomocą współczesnych technik badawczych. Jednak naukowcom z pomocą przyszła nietypowa konfiguracja układu, w której znajduje się M51-ULS-1b. Prawdopodobna planeta krąży bowiem wokół układu podwójnego. W jego centrum znajduje się czarna dziura lub gwiazda neutronowa, która właśnie „pożera” swojego towarzysza. W wyniku tego procesu pojawia się silne promieniowanie rentgenowskie, które zwróciło uwagę badaczy. Ponadto źródło tego promieniowania jest bardzo małe. Na tyle małe, że przechodzący na jego tle obiekt, czasowo blokuje promieniowanie. I właśnie takie zjawisko udało się zarejestrować naukowcom z Chin i USA – możliwy tranzyt planetarny trwający około 3 godzin. Dotychczas odkrywcy wykluczyli, by to inna gwiazda blokowała promieniowanie rentgenowskie. Obserwowany układ podwójny jest na to zbyt młody. Stwierdzili też, że promieniowanie nie jest blokowane przez materiał wciągany do źródła emisji, gdyż charakterystyki światła nie odpowiadają takiemu wydarzeniu. Ostateczne potwierdzenie istnienia planety poza Drogą Mleczną będzie wymagało dalszych badań. Jeśli jednak rzeczywiście mamy do czynienia z planetą to, zdaniem odkrywców, ma ona wielkość Saturna. Więcej o odkryciu można przeczytać w serwisie arXiv. « powrót do artykułu-
- Galaktyka Wir
- Messier 51
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Podczas wykopalisk w Aigai w Turcji odkryto sporo kozich kości, a także obiekty, które z nich wykonano. Mają one ok. 2500 lat. Naukowcy liczą na to, że badania DNA pokażą stopień pokrewieństwa między tamtymi kozami i współczesnymi rasami. Kości znaleziono w dole na odpady. Ich analizą mieli się zająć specjaliści z Orta Doğu Teknik Üniversitesi i Uniwersytetu w Stambule. Szef wykopalisk, Yusuf Sezgin z Manisa Celal Bayar University, podkreślił, że słowo aigai oznaczało w starożytnej grece kozę. Warto też pamiętać, że niegdyś miasto słynęło ze swoich kóz. Jeden z odkrytych przez nas warsztatów zajmował się obróbką kości. Cztery lata później [wykopaliska w Aigai są prowadzone od 16 sezonów] w dole na odpady natrafiliśmy na dużą liczbę kości kóz. Znaleźliśmy różne kościane obiekty, narzędzia, łyżki, noże, szpilki do włosów. Widzimy, że wszystkie wykonano z kozich kości - podkreśla Sezgin. « powrót do artykułu
-
NASA rozpoczyna odliczanie do lądowania na asteroidzie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
NASA rozpoczęła odliczanie do momentu lądowania pojazdu OSIRIS-REx na asteroidzie Bennu. Za trzy tygodnie sonda na kilka sekund wyląduje na Bennu, pobierze próbki skał i pyłu, które następnie przywiezie na Ziemię. Pierwszą próbę pobrania próbek wyznaczono na 20 października. OSIRIS-REx ma wylądować wówczas w miejscu nazwanym Nighitngale, To skalisty obszar o średnicy 16 metrów, który znajduje się w północnej części asteroidy. Robotyczne ramię ma pobrać stamtąd fragmenty Bennu. Nightingale wybrano dlatego, że zawiera ono największą ilość drobnego materiału. Jest ono otoczone skałami wielkości budynków. Sam OSIRIS-REx jest rozmiarów dużego samochodu dostawczego. Lądowanie odbędzie się zatem w odległości kilku metrów od wielkich skał. Cała sekwencja pobierania próbek potrwa 4,5 godziny. Najpierw OSIRIS-REx opuści bezpieczną orbitę znajdującą się na wysokości 770 metrów nad asteroidą. Przez około 4 godziny będzie powoli opuszczał się na wysokość 125 metrów nad Bennu. Następnie odpalone zostaną silniki manewrowe, które ustabilizują jego pozycję i odpowiednio dopasują prędkość. Około 11 minut później pojazd powinien znaleźć się na wysokości 54 metrów. Silniki zostaną uruchomione po raz drugi, spowalniając sondę i ustawiając ją tak, by w momencie lądowania pozycja pojazdu była precyzyjnie dobrana do pozycji obracającej się asteroidy. OSIRIS-REx ma pozostać na powierzchni Bennu krócej niż 16 sekund. Zaraz po lądowaniu otwarty zostanie jeden z pojemników ze sprężonym azotem. Gaz ma spowodować wzbicie się w powietrze materiału z powierzchni Bennu. Materiał ten zostanie zebrany przez pojazd. Po wykonaniu zadania OSIRIS-REx uruchomi silniki i oddali się na bezpieczną odległość od Bennu. Jako, że Bennu znajduje się w odległości około 334 milionów kilometrów od Ziemi, bezpośrednie sterowanie OSIRIS-REx jest niemożliwe. Sygnał z sondy biegnie na Ziemię około 18,5 minuty. Dlatego też cała operacja zostanie przerowadzona automatycznie. Wcześniej sonda nawiąże kontakt z Ziemią i będzie oczekiwała na zgodę na rozpoczęcie operacji. OSIRIS-REx ma zebrać co najmniej 60 gramów materiału. Będzie to największa ilość próbek przywieziona na Ziemię od czasu programu Apollo. Zanim jednak pojazd wróci na Ziemię, trzeba będzie upewnić się, że materiał rzeczywiście został pobrany. Zostanie to sprawdzone dwukrotnie. Najpierw, 22 października, na Ziemię zostanie przesłane zdjęcie ramienia, które ma zebrać próbki. Dwa dni później OSIRIS-REx przeprowadzi manewr, polegający na obrocie wokół własnej osi, dzięki czemu określona zostanie masa zebranego materiału. Jeśli potwierdzi się, że zebrano zakładaną ilość próbek, zostaną one umieszczone w Sample Return Capsule, w której trafią na Ziemię. Jeśli okaże się, że materiału jest zbyt mało, podjęta zostanie kolejna próba jego zebrania. W takim wypadku OSIRIS-REx – nie wcześniej niż w styczniu 2021 – wyląduje w miejscu zapasowym nazwanym Osprey i wykorzysta tam dwa pozostałe pojemniki ze sprężonym azotem. Pojazd ma pożegnać się z Bennu z 2021 roku, a próbki mają wylądować na Ziemi 24 września 2023 roku. « powrót do artykułu- 5 odpowiedzi
-
- lądowanie na asteroidzie
- Bennu
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wielkoszczur południowy Magawa, który pracuje przy wykrywaniu min lądowych w Kambodży, został odznaczony przez brytyjską organizację charytatywną People's Dispensary for Sick Animals (PDSA) złotym medalem. Przyznano mu go za "odwagę w ratowaniu życia i poświęcenie". Po wytresowaniu przez APOPO (Anti-Persoonsmijnen Ontmijnende Product Ontwikkeling) Magawa wykrył 39 min lądowych i 28 niewybuchów. Dzięki zwierzęciu oczyszczono ponad 141 tys. m2 ziemi. Medal przyznany Magawie to odpowiednik Krzyża Jerzego, najwyższego cywilnego odznaczenia Zjednoczonego Królestwa (Krzyż nadaje się za czyny najwybitniejszej odwagi). Medal specjalnie dostosowano, żeby pasował do uprzęży roboczej wielkoszczura. Otrzymanie tego medalu jest dla nas wielkim zaszczytem. Zwłaszcza dla naszych trenerów, którzy codziennie wcześnie wstają [...]. Wydarzenie to ma również duże znaczenie dla mieszkańców Kambodży i wszystkich ludzi z całego świata, którzy cierpią z powodu min lądowych. Złoty Medal PDSA [Gold Medal PDSA] zwraca globalną uwagę na problem min lądowych - podkreśla Christophe Cox, dyrektor APOPO. Cox dodał, że wielkoszczury to inteligentne stworzenia, które szybko się uczą. Choć są większe od przeciętnego szczura pupila, nadal pozostają na tyle lekkie, że wchodząc na minę, nie detonują jej. Magawa, który niedługo osiągnie wiek emerytalny, jest w stanie przeszukać w pół godziny obszar o powierzchni boiska do tenisa (200 m2). Człowiekowi z wykrywaczem metali wykonanie tego zadania zajęłoby 4 dni. Wielkoszczur ignoruje leżące wokół kawałki metalu. Gdy wykryje minę, powiadamia opiekuna, który wie, że ze względu na czuły węch wskazuje jej dokładną lokalizację. Praca Magawy i APOPO jest unikatowa [...]. Kambodża szacuje, że między 1975 a 1998 zainstalowano tu 4-6 mln min lądowych [ok. 3 mln nadal nie znaleziono]; spowodowały one śmierć ponad 64 tys. osób. Praca Magawy pozwala ocalić życie mężczyzn, kobiet i dzieci. Każda detekcja pomaga zmniejszyć ryzyko urazu czy zgonu lokalnych mieszkańców - opowiada dyrektor generalny PDSA Jan McLoughlin. « powrót do artykułu
-
- Magawa
- wielkoszczur południowy
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choroby układu krążenia są główną przyczyną zgonów na świecie. Lepsze zrozumienie mechanizmów tych chorób pozwoliłoby na uratowanie wielu ludzi. Niezbędnym elementem jest tutaj zaś zrozumienie procesów molekularnych zachodzących w komórkach zdrowego serca. Naukowcy stworzyli właśnie wielką szczegółową mapę zdrowego mięśnia sercowego. Mapa powstała w ramach wielkiej inicjatywy Human Cell Atlas, której celem jest opisanie każdego typu komórek znajdujących się w ludzkim organizmie. Autorzy atlasu serca przeanalizowali niemal 500 000 indywidualnych komórek. Dzięki temu powstał najbardziej szczegółowy opis ludzkiego serca. Pokazuje on olbrzymią różnorodność komórek i ich typów. Jego autorzy scharakteryzowali sześć regionów anatomicznych serca. Opisali, w jaki sposób komórki komunikują się ze sobą, by zapewnić działanie mięśnia sercowego. Badania przeprowadzono na podstawie 14 zdrowych ludzkich serc, które uznano za nienadające się do transplantacji. Naukowcy połączyli techniki analizy poszczególnych komórek, maszynowego uczenia się oraz techniki obrazowania, dzięki czemu mogli stwierdził, które geny były aktywne, a które nieaktywne w każdej z komórek. Uczonym udało się zidentyfikować różnice pomiędzy komórkami w różnych regionach serca. Stwierdzili też, że w każdym obszar mięśnia sercowego zawiera specyficzny dla siebie zestaw komórek, co wskazuje, że różne obszary serca mogą różnie reagować na leczenie. Projekt ten to początek nowego sposobu rozumienia budowy serca na poziomie komórkowym. Dzięki lepszemu poznaniu różnic pomiędzy różnymi regionami serca możemy zacząć rozważać wpływ wieku, trybu życia oraz chorób i rozpocząć nową epokę w kardiologii, mówi współautor badań Daniel Reichart z Harvard Medical School. Po raz pierwszy tak dokładnie przyjrzano się ludzkiemu sercu, dodaje profesor Norbert Hubner z Centrum Medycyny Molekularnej im. Maxa Delbrücka. Poznanie pełnego spektrum komórek serca i ich aktywności genetycznej są niezbędne do zrozumienia sposobu funkcjonowania serca oraz odkrycia, w jaki sposób reaguje ono na stres i choroby. Ze szczegółami badań można zapoznać się w artykule Cells of the adult human heart, opublikowanym na łamach Nature. « powrót do artykułu
-
Unikalną aplikację komputerową, która pozwoli małym i średnim piekarniom zoptymalizować procesy technologiczne, a tym samym ograniczyć marnotrawienie żywności i emisję CO2, opracowuje międzynarodowy zespół ekspertów z udziałem naukowców z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie. Aplikacja powstaje w ramach projektu PrO4Bake, finansowanego przez Wspólnotę Wiedzy i Innowacji w obszarze żywności EIT Food. Działania projektowe koordynuje Uniwersytet w Hohenheim (Niemcy) przy zaangażowaniu partnerów z przemysłu, m.in. firmy Siemens, oraz ośrodków naukowych z Polski, Danii, Szwecji, Hiszpanii i Włoch. Kilka tygodni temu PrO4Bake został nominowany do nagrody EIT Innovators Award 2020. To, co nazywane jest odpadem piekarniczym, jest niczym innym jak efektem nadprodukcji lub niesprzedania wyrobów przez piekarnię. W polskich piekarniach powstaje średnio do kilku ton odpadów piekarniczych w tygodniu. To nie tylko ogromne marnotrawstwo żywności, ale także niepotrzebne zużycie energii. W przeciwieństwie do wielkoskalowej produkcji przemysłowej, małe i średnie piekarnie mogą odpowiedzieć indywidualnie na preferencje lokalnej społeczności. Zaproponowana w projekcie PrO4Bake aplikacja pozwoli takim piekarniom nie tylko dostosować asortyment produktów do oczekiwanego zapotrzebowania konsumentów, ale i zoptymalizować czas produkcji, efektywniej wykorzystać surowce i istniejące maszyny oraz wdrożyć energooszczędny proces produkcyjny. To z kolei pozwoli im zminimalizować ślad ekologiczny, zmniejszyć ilość generowanych odpadów, zużycie energii oraz emisję CO2. W pierwszym etapie realizacji projektu pobierane są dane z procesów produkcji we współpracujących piekarniach. W Polsce to zadanie realizuje Instytut Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie, który gromadzi informacje udostępniane przez małe i średnie piekarnie w województwie warmińsko-mazurskim. Jednym z kluczowych elementów opracowania algorytmu dla aplikacji będą też kompleksowe badania konsumenckie, prowadzone we wszystkich krajach uczestniczących w projekcie. Analiza ta uwzględni wymagania i oczekiwania konsumentów związane m.in. z pogodą czy okresami świątecznymi oraz akceptacją dla zmian dostępności produktów w ciągu dnia. Wszystkie te czynniki zostaną przetworzone za pomocą nowoczesnych narzędzi obliczeniowych, m.in. algorytmów ewolucyjnych i technologii cyfrowych bliźniaków, które pozwolą ekspertom z firmy Siemens stworzyć optymalny prototyp gotowy do komercjalizacji. Opracowana aplikacja zostanie skomercjalizowana poprzez szereg szkoleń, tak aby umożliwić europejskim piekarniom dostosowanie asortymentu produktów do oczekiwanego zapotrzebowania konsumentów i wyprodukowanie w piekarni tylko takiej ilości, która będzie sprzedawana, a tym samym utrzymanie na jak najniższym poziomie zarówno ilości odpadów, jak i zużycia energii – mówi dr hab. inż. Małgorzata Wronkowska, koordynator projektu w IRZiBŻ PAN. Projekt PrO4Bake rozpoczął się w 2020 roku i będzie trwał dwa lata. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
W Kalkriese w Niemczech znaleziono najbardziej kompletny rzymski pancerz. Najprawdopodobniej należał on do legionisty, który brał udział w jednej z największych klęsk militarnych Imperium Rzymskiego. Po przegranej bitwie legionista trafił do niewoli. Bitwa w Lesie Teutoborskim rozegrała się w 9 roku naszej ery. Prowadzona przez Arminiusza koalicja germańskich plemion zmiotła z powierzchni ziemi trzy rzymskie legiony. Zginęło około 20 000 legionistów i towarzyszących im oddziałów pomocniczych. Obecnie uważa się, że bitwa odbyła się w okolicach dzisiejszej miejscowości Kalkriese. Po znalezieniu kompletnego pancerza eksperci zastanawiali sie, dlaczego nie został on zabrany przez Germanów. Była to przecież bardzo cenna zdobycz. Dyrektor muzeum w Kalkriese, Stefan Burmeister uważa, że właściciel zbroi został rytualnie poświęcony przez germańskich wojowników. Dlatego nie zabrali oni zbroi. Jeśli mamy tutaj kontekst rytualny, to ciało jak i zbroja stanowiłyby tabu, wyjaśnia uczony. Wstępne badnia pancerza wskazują, że pancerz został wykonany za pomocą bardziej zaawansowanych technik, niż wcześniej, co wskazuje, że Rzymianie zmieniali technologię produkcji wojskowej. Klęska odniesiona przez Rzymian w Lesie Teutoborskim spowodowała ustalenie granicy Imperium Romanum na Renie. Imperium utraciło kontrolę nad terenami położonymi na wschód od tej rzeki i nigdy jej nie odzyskało. Kilka lat po bitwie do Lasu Teutoborskiego dotarł Germanik ze swoimi legionami. Pochował wówczas szczątki żołnierzy, którzy zginęli w tamtej bitwie. « powrót do artykułu
-
To jeden z najstarszych psów znalezionych w miejscach pochówku w Szwecji. Jest on dobrze zachowany, a fakt, że pochowano go w środku osady z epoki kamienia jest czymś niezwykłym, mówi osteolog Ola Magnell z Lund. Odkrycia pochówku sprzed 8400 lat dokonano w Ljungaviken w gminie Solvesborg na południu Szwecji. W grobie wraz ze zwierzęciem złożono różne przedmioty, co przywodzi na myśl artefakty, które wkładano do pochówków ludzi. Wbrew temu, co napisały światowe media, pies został pochowany sam. Nie towarzyszył mu pochówek człowieka. Szczątki psa świetnie się zachowały, gdyż w tym samym czasie szybko podnoszące się morze zalało myśliwską wioskę. Woda pogrzebała wszystko pod warstwami piasku i mułu. Teraz, po raz pierwszy od 8000 lat szczątki wsi znowu ujrzały światło dzienne. Dotychczas znaleziono tam duże ilości krzemienia, pozostałości po ogniskach i dużego domu. Mamy nadzieję, że uda nam się podnieść całego psa, mówi zarządzający wykopaliskami Carl Persson z Blekinge Museum. Takie odkrycie powoduje, że czujemy się jeszcze bliżej związani z ludźmi, którzy tu kiedyś żyli. Pochowany pies pokazuje, jak bardzo jesteśmy do nich podobni. W taki sam sposób odczuwamy stratę i żałobę", dodaje. Szczątki psa znaleziono w ramach największych w historii wykopalisk prowadzonych w tym regionie. Prowadzi się je w ramach przygotowań przed budową osiedla mieszkaniowego. « powrót do artykułu
-
Po raz pierwszy w historii udowodniono istnienie świadomych procesów u ptaków. Naukowcy z Uniwersytetu w Tybindze dokonali pomiarów sygnałów z mózgów krukowatych i wykazali, że zwierzęta te doświadczają subiektywnych doznań. Dzięki jednoczesnej rejestracji zachowania i fal mózgowych zespół profesora Andreasa Niedera wykazał, że krukowate świadomie przetwarzają bodźce. Dotychczas tego typu zjawiska obserwowano jedynie u ludzi i innych naczelnych, czyli u stworzeń o budowie mózgu całkowicie odmiennej niż u ptaków. Nasze badania to początek zupełnie nowego spojrzenie na ewolucję świadomości i związanych z nią procesów neurologicznych, mówi Nieder. U ludzi i naszych najbliższych krewnych świadome przetwarzanie sygnałów odbywa się w korze mózgowej. Od wielu lat trwała wśród specjalistów dyskusja, czy zwierzęta o zupełnie innej strukturze mózgu, nie posiadające kory mózgowej, posiadają świadomość. Dotychczas jednak nikt nie przeprowadził eksperymentów, które by wykazały istnienie takiej świadomości. Naukowcy z Tybingi wytresowali dwa kruki. Ptaki nauczono, by na widok stymulantu wyświetlanego na ekranie, poruszały głowami. Większość sygnałów była jednoznaczna. Podczas sesji zwierzętom pokazywano na ekranie albo jaskrawą figurę, albo nie wyświetlano niczego. Kruki zawsze prawidłowo sygnalizowało. Jednak czasem wyświetlano tak słaby stymulant, że był on na granicy percepcji. Wtedy okazywało się, że kruki czasem widział stymulant i sygnalizowały jego obecność, a czasem go nie widziały. To pokazuje, że ma u nich miejsce subiektywne postrzeganie rzeczywistości. Podczas badań naukowcy rejestrowali też aktywność indywidualnych komórek nerwowych w mózgu ptaków. Gdy kruki informowały, że coś widzą, komórki nerwowe w ich mózgach były aktywne pomiędzy pokazaniem stymulantu, a bahawioralnej reakcji u ptaków. Gdy ptak niczego nie widział, komórki nerwowe były nieaktywne. Co zaskakujące, możliwe było przewidzenie subiektywnej reakcji ptaków na podstawie aktywności komórek nerwowych. Należałoby się spodziewać, że komórki nerwowe, które po prostu reagują na bodziec wzrokowy, będą zawsze tak samo reagowały na bodźce o identycznej intensywności. Okazało się jednak, że komórki na wyższych poziomach przetwarzania sygnałów ulegają wpływowi czynników subiektywnych, zatem tworzą subiektywne doznania, stwierdzają naukowcy. Wyniki badań oznaczają, że świadomość jest znacznie starsza i bardziej rozpowszechniona w królestwie zwierząt, niż nam się wydaje. Ostatni wspólny przodek człowieka i krukowatych żył 320 milionów lat temu. Możliwe więc, że od tamtego czasu świadomość jest przekazywana kolejnym pokoleniom zwierząt, mówi Nieder. Alternatywnie można stwierdzić, że świadomość pojawiła się niezależnie u tak różnych gatunków jak ludzie i kruki. Niezależnie jednak od tego, widzimy, że świadomość może istnieć w mózgach o bardzo różnej budowie i niezależnie od istnienia kory mózgowej, dodaje uczony. « powrót do artykułu
- 17 odpowiedzi
-
- kora mózgowa
- mózg
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na polski rynek trafił właśnie nowy czytnik e-książek i e-prasy marki inkBOOK – model Calypso. Urządzenie wyposażone jest w ekran E Ink o przekątnej 6 cali z płynną regulacją intensywności oraz barwy podświetlenia i zapewnia wygodny dostęp do najpopularniejszych polskich usług oferujących abonamentowy dostęp do ogromnej biblioteki cyfrowych książek (Legimi, Empik Go) oraz prasy (Publio). inkBOOK Calypso jest wygodny w obsłudze, lekki, stylowy (do wyboru 5 kolorów: czarny, szary, niebieski, czerwony, różowy) i pozwala zatopić się w lekturze w każdym miejscu i w każdej sytuacji. W dobie koronawirusa czytnik książek pozwala zapobiegać infekcjom na skutek przenoszenia wirusa poprzez kontakt z książką fizyczną w bibliotece lub księgarni, a osobom chorym, lub tym podczas kwarantanny umożliwiają czytanie literackich nowości czy prasy bez wychodzenia z domu. Jedyny w Unii Europejskiej producent czytników książek elektronicznych, wrocławska firma inkBOOK Polska, wprowadza na rynek nowoczesny czytnik ebooków - inkBOOK Calypso. Najnowsze urządzenie polskiego producenta czytników książek elektronicznych jest następcą popularnego inkBOOKa Prime, sprzedawanego z sukcesem zarówno w Polsce, jak i między innymi w Europie i Stanach Zjednoczonych (przez Amazon). Niewiarygodna lekkość czytania inkBOOK Calypso to ultralekkie urządzenie (waży zaledwie 155 gramów i mierzy 159 x 114 x 9 mm) wyświetlające bez reklam ebooki na najnowszej generacji doskonałym ekranie z papieru elektronicznego E Ink, w takiej jakości, jak strona książki pokazuje wydrukowany tekst. Skupiliśmy się na tym, by inkBOOK Calypso pomimo swego zaawansowania był, zarówno łatwy, jak i intuicyjny w obsłudze. Nie potrzeba więc żadnej technologicznej wiedzy, aby od razu rozpocząć swoja przygodę z e-czytaniem – wyjaśnia Paweł Horbaczewski, założyciel i prezes spółki Arta Tech, będącej właścicielem marki czytników inkBOOK. Urządzenie jest bardzo przyjazne dla oczu czytelnika – ekran E Ink nie męczy ich, jest zawsze doskonale czytelny i nie wymaga zewnętrznego doświetlenia po zmroku. Ogromnym atutem Calypso jest właśnie płynnie działający system doświetlenia ekranu z regulacją barwy i natężenia światła, który sprawia, że każdy użytkownik może bez problemu dopasować go do warunków oświetleniowych i swoich preferencji. Dodajmy, że ekran jest oczywiście dotykowy, może wyświetlać do 16 odcieni szarości (dzięki czemu wszelkie ilustracje są idealnie wyraźne) i charakteryzuje się rozdzielczością 212 ppi. Interfejs czytnika zaprojektowano tak, by działał szybko i płynnie, a także by jego obsługa była maksymalnie wygodna i intuicyjna (wszelkie kluczowe dla użytkownika funkcje i narzędzia są bezpośrednio dostępne z poziomu głównego ekranu). Strony możemy przekładać korzystając zarówno z dotykowego ekranu, jak i przycisków umieszczonych obok wyświetlacza. Czytnik inkBOOK Calypso jako jedyny w Polsce pozwala czytelnikom w pełni korzystać z biblioteki Legimi. Z inkBOOK CALYPSO zbędne są dodatkowe kable, podłączanie komputera, telefonu, czy długie, uciążliwe synchronizacje – tu dziesiątki tysięcy ebooków można zarówno przeglądać, przeczytać fragment, jak i pobierać do czytania bezpośrednio z poziomu ekranu Calypso. inkBOOK Calypso jako jedyne urządzenie na rynku zapewnia dostęp do aplikacji Empik Go, w której w ramach jednego abonamentu i bez limitu dostępna jest ogromna biblioteka najróżniejszych ebooków – wygodnie, nowocześnie i zawsze z dostępem do najgorętszych nowości wydawniczych. Ale inkBOOK Calypso to czytnik także dla tych, którzy kochają czytać nie tylko książki - urządzenie jako jedyne oferuje dostęp do polskich gazet i magazynów bez wychodzenia z domu i zanim ich wersja drukowana pojawi się w kioskach. Dla czytających w językach obcych, inkBOOK Calypso ma do zaoferowania integrację z ebookowymi serwisami zagranicznymi. Wśród nich znajdziecie m.in. amerykański Amazon Kindle, niemieckie Skoobe, czy francuski Youboox. Okulary nie będą już dłużej potrzebne do czytania (wystarczy powiększyć czcionkę), a cała biblioteka może ważyć tyle, co klucze – wszystkie nasze książki możemy mieć zawsze przy sobie. I to niezależnie od tego czy wgramy je łatwo sami z Virtualo, Woblink, Publio, czy też pobierzemy w ramach abonamentu ze swojej biblioteki, lub z Legimi czy Empik Go. Dzięki Calypso można wygodnie czytać po polsku, bez reklam, zbędnych powiadomień, czy innych "rozpraszaczy”. Całość dopełnia solidna polska instrukcja, intuicyjna obsługą i wbudowana pamięć 16 GB, która pozwala na zapisanie nawet 10 000 ebooków. inkBOOK Calypso dostępny jest w kolorach niebieskim, czerwonym, srebrnym, różowym oraz tradycyjnym czarnym. Cena urządzenia to 499 zł. Wraz z czytnikiem nabywcy otrzymują również czasowy bezpłatny dostęp do usługi Legimi (60 dni) lub Empik Go (30 dni). « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
Wystarczyło kilka tygodni pandemii, by zamieszkująca Amerykę Północną pasówka białobrewa zaczęła śpiewać jak dawniej. Ten niewielki ptak powszechnie zamieszkuje amerykańskie miasta. Jednak coraz większe zanieczyszczenie hałasem powoduje, że samce muszą wydawać głośniejsze, mniej efektywne dźwięki, by przyciągnąć uwagę samic i odstraszyć rywali. W ciągu kilku tygodni lockdownu, gdy miasta stały się cichsze, pasówka zaczęła śpiewać tak, jak robiła to jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Ekolog behawioralna Elizabeth Derryberry z University of Tennessee wraz z zespołem od ponad 20 lat badają pasówki białobrewe mieszkające w San Francisco i jego okolicach. Nagrywają dźwięki wydawane przez ptaki i porównują je z nagraniami z lat 70. ubiegłego wieku. Odkryli, że w miarę rozwoju ruchu i hałasu w mieście, zwiększyła się częstotliwość najniższych dźwięków wydawanych przez pasówki. Jednak częstotliwość dźwięków najwyższych pozostała na niemal niezmienionym poziomie, co oznacza, że całe pasmo komunikacji ptaków uległo zwężeniu. Z wielu badań wiemy, że taka degradacja u ptaków powoduje, że całych ich system komunikacji staje się mniej efektywny. Ptaki muszą śpiewać głośniej, mimo to komunikacja jest mniej efektywna, oba te zjawiska są dla zwierząt stresujące, co z kolei przyspiesza ich starzenie się i negatywnie wpływa na metabolizm. Hałas w miastach może powodować, że ptaki nie słyszą własnych piskląt czy krzyków ostrzegawczych innych przedstawiciele swojego gatunku. Nie można wykluczyć, że hałas w dużej mierze może przyczyniać się do spadku różnorodności ptaków. Gdy rozpoczął się lockdown i miasta stały się wyraźnie cichsze, Derryberry zaczęła zastanawiać się, czy i jak wpłynęło to na ptaki. Przeprowadziła wraz z zespołem odpowiednie badania i okazało się, że pasówki zaczęły śpiewać średnio o 30% ciszej. Co więcej, powróciły do zakresu dźwięków, jaki był wydawany przez ten gatunek w latach 70. Uczeni wyliczają, że cichsze miasta i zmiana sposobu śpiewu mogą spowodować, że samce pasówek będą mogły usłyszeć się z 2-krotnie większej odległości niż przed lockdownem. Jak mówi Jenny Philips, ekolog z California Polytechnic State University, poprawa komunikacji może oznaczać, że samcom będzie łatwiej się unikać, co może skutkować mniejszą liczbą walk. Philips już wcześniej odkryła, że ptaki żyjące w miastach szybciej atakują innych przedstawicieli swojego gatunku, niż czynią to ptaki żyjące w mniejszym hałasie. Ornitolog Sue Anne Zollinger z Manchester Metropolitan University, która nie była zaangażowana w opisywane badania, mówi, że ich wyniki to dobra wiadomość. Skoro pasówki są w stanie tak szybko dostosować swój śpiew do zmieniających się warunków, może to oznaczać, że są na tyle elastyczne, iż poradzą sobie też z innymi aspektami zmieniającego się środowiska. Nie można wykluczyć, że mniejszy hałas spowoduje, że do miast wrócą różne gatunki ptaków, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu w nich żyły. Jeśli udałoby się nam mniej hałasować, miałoby to naprawdę olbrzymi wpływ, stwierdziła. Niestety, znoszenie pandemicznych obostrzeń powoduje, że hałas powraca do poprzedniego poziomu. Wiosną przyszłego roku, gdy pasówki znowu zaczną bardziej intensywnie się ze sobą komunikować, Derryberry i jej zespół chcą sprawdzić, czy w ich śpiewie znowu zaszły niekorzystne zmiany. « powrót do artykułu
-
- pasówka białobrewa
- pandemia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sir David Attenborough, sławny brytyjski biolog, popularyzator wiedzy przyrodniczej i podróżnik, zadebiutował na Instagramie. Za jego pośrednictwem chce rozpowszechniać swój przekaz w zakresie ochrony środowiska. Wykonuję ten ruch, ponieważ, jak wszyscy wiemy, Ziemia ma kłopoty. Kontynenty płoną, lodowce topnieją, rafy koralowe umierają [...]. Ta lista ciągnie się dalej. Po godzinie od zamieszczenia pierwszego posta 94-latek miał już ponad 200 tys. obserwujących (obecnie ich liczba sięga 2,8 mln). Jak podkreślono we wpisie, dzisiaj ocalenie naszej planety jest wyzwaniem komunikacyjnym. Wiemy, co robić, potrzeba tylko woli. [...] Razem możemy zainspirować zmiany. Termin debiutu sir Davida na Instagramie został pieczołowicie dobrany. Niedługo nastąpi bowiem premiera jego filmu i książki. Jak można przeczytać w opisie "Życia na naszej planecie" (A Life on Our Planet) na Netfliksie, Attenborough szuka rozwiązań w kryzysie. Wspomina swoje życie i opowiada o ewolucji życia na Ziemi, ubolewając nad zanikiem dzikiej przyrody i dzieląc się swoją wizją przyszłości. Premiera dokumentu biograficznego jest zaplanowana na 4 października. Media społecznościowe nie są zwykłym habitatem Davida, dlatego w prowadzeniu profilu będą pomagać biologowi Jonnie Hughes i Colin Butfield, którzy współpracowali z nim przy "A Life on Our Planet". Attenborough sam będzie nagrywał filmiki, a Jonnie i Colin będą zamieszczać posty z unikatowymi klipami i scenami rozgrywającymi się poza kadrem. Biolog będzie korzystać z platformy, by zamieszczać komunikaty wideo. Filmy będą zarysowywać problemy i wskazywać ich rozwiązania. Attenborough zachęca, aby się do niego przyłączyć. « powrót do artykułu
-
- Instragram
- David Attenborough
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami: