Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37641
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Fizycy z Niemiec i Ameryki Północnej poinformowali o planach wybudowania u wybrzeży Kanady największego na świecie obserwatorium neutrin. The Pacific Ocean Neutrino Experiment (P-ONE) ma rejestrować najbardziej energetyczne neutrina pochodzące z ekstremalnych zjawisk w Drodze Mlecznej. Obserwatoria neutrin rejestrują promieniowanie Czerenkowa, które pojawia się, gdy neutrino przechodzące przez Ziemię trafi w jądro atomu, co powoduje powstanie szybko poruszających się cząstek. Obecnie największym tego typu urządzeniem jest opisywane przez nas IceCube, które korzysta z licznych fotodetektorów zawieszonych na linach, które są opuszczone głęboko w lód na Biegunie Południowym. Całość zajmuje 1 km3. W 2013 roku to właśnie IceCube zarejestrował pierwsze neutrino pochodzące spoza naszej galaktyki. Niedawno informowaliśmy o wykryciu tajemniczych sygnałów, które mogą doprowadzić do rewolucji w Modelu Standardowym. Jak mówi Elisa Resconi w Uniwersytetu w Monachium, która stoi na czele P-ONE, wyniki uzyskane dotychczas przez IceCube dowodzą, że potrzebne są dodatkowe obserwatoria neutrin oraz rozbudowa samego IceCube. Stoimy w przededniu istnienia astronomii opartej o neutrino. Jeśli jednak będzie się ona opierała o jedno obserwatorium, to jej rozwój potrwa bardzo długo, być może całe dekady. P-ONE ma składać się z 7 grup po 10 lin z czujnikami. Całość ma mieć objętość 3 km3. Dzięki temu, że będzie większe, obserwatorium będzie w stanie wyłapać rzadsze neutrina o większej energii. Będzie najbardziej czułe w zakresie dziesiątku teraelektronowoltów, podczas gdy IceCube jest w stanie zarejestrować neutrina o energiach rzędu pojedynczych TeV. P-ONE będzie obserwowało też inną część nieboskłonu, wyłapując głównie neutrina z południowej hemisfery. Częściowo jednak zakres prac obu obserwatoriów będzie się nakładał, zatem możliwa będzie niezależna weryfikacja obserwacji. Nowe obserwatorium zostanie umieszczone na głębokości około 2,6 km, w Cascadia Basin około 200 kilometrów od wybrzeży Kolumbii Brytyjskiej. Jego budowniczowie chcą wykorzystać już istniejącą infrastrukturę. Znajduje się tam bowiem 800-kilometrowe okablowanie używane przez Ocean Networks Canada, które zasila i przesyła dane ze znajdujących się na dnie oceanu urządzeń badawczych. Pierwsze eksperymenty w tym miejscu rozpoczęto w 2018 roku, kiedy to opuszczono dwie liny z czujnikami i stwierdzono, że wybrane miejsce ma odpowiednie właściwości optyczne do wykrywania neutrin. Obecnie P-ONE planuje opuszczenie dodatkowej stalowej liny zawierającej spektrometry, lidary i wykrywacze mionów. Pod koniec 2023 roku ma zostać zainstalowana pierwsza część obserwatorium, pierścień z 7 linami o długości kilometra każda. Jeśli to się uda, naukowcy zwrócą się z wnioskiem o grant w wysokości 50–100 milionów USD na dokończenie budowy obserwatorium. Koszty osobowe pochłoną kolejne 100 milionów USD. Resconi ma nadzieję, że prace nad budową P-ONE zakończą się przed rokiem 2030, jednak przyznaje, że jest to plan bardzo ambitny. Główną niewiadomą jest działanie czujników w warunkach dużego ciśnienia, obecności soli i stworzeń morskich. To nie pierwszy pomysł, by umieścić obserwatorium neutrin w morzu. Już w 2014 roku pracę miał rozpocząć umieszczony w Morzu Śródziemnym KM3NeT. Dotychczas udało się zainstalować jedynie 2 z 230 lin. Obecnie planuje się, że rozpocznie on pracę w 2026 roku. Z kolei u wybrzeży Francji powstaje jeszcze inny wykrywacz. Z planowanych 115 lin umieszczono dotychczas jedynie 6. Uruchomienie planowane jest na rok 2024. Jak mówi Resconi, jedną z największych trudności w budowie obserwatoriów neutrin jest brak odpowiednio przeszkolonych fachowców. Fizycy wiele rzeczy robią samodzielnie. Na przykład zbudowane przez nich skrzynki, które służą do łączenia kabli na dnie morza, zawiodły. Uczona ma nadzieję, że dzięki doświadczeniu pracowników Ocean Networks Canada uda się uniknąć kolejnych błędów. Dzięki zespołowi 30–40 osób zajmujących się budową infrastruktury, fizycy mogą zająć się stroną naukową przedsięwzięcia. « powrót do artykułu
  2. W Sakkarze, gdzie przed niemal 2 tygodniami znaleziono 13 nietkniętych od 2500 drewnianych trumien, dokonano kolejnego odkrycia. W tym samym miejscu odkryto kolejnych 14 drewnianych trumien ozdobionych kolorowymi malunkami. Egipcjanie przez tysiące lat składali swoich zmarłych w nekropolii w Sakkarze. To tam znajduje się słynna piramida Dżosera. Niestety, równie długo, jak składano tam zmarłych, plądrowano groby. Dlatego tak olbrzymią sensacją jest znalezienie aż 27 trumien, których nikt nie otwierał od 2500 lat. Na razie archeolodzy niewiele potrafią powiedzieć o pochówkach. Badania dopiero się rozpoczynają. Wiemy, że mamy do czynienia ze zdobionymi drewnianymi sarkofagami, przy których założono niewielkie artefakty. Wstępne badania wykazały, że trumny są zamknięte i nie były otwierane od czasu pochówku, oświadczyło egipskie Ministerstwo ds. Starożytności. To jedno z największych odkryć tego typu. Przedstawiciele Ministerstwa obiecują, że w najbliższym czasie zdradzą szczegóły dotyczące zarówno dokładnej liczby sarkofagów, jak i imion złożonych tam ludzi oraz ich funkcji i stanowisk, jakie zajmowali. « powrót do artykułu
  3. Archeolodzy odkryli w Rumunii grób jednego z najbardziej znanych królów Węgier, Andrzeja II. Władca, który rządził w latach 1205–1235 znany jest z wydania Złotej Bulli i udziału w V wyprawie krzyżowej, gdzie uczestniczył w obronie Akki. Grób władcy i jego drugiej żony Jolanty de Courtenay znaleziono w dawnym cysterskim opactwie w Egres w dzisiejszej Rumunii. Odkrycia dokonano w ubiegłym roku i już wtedy mówiono o 95-procentowej pewności, że mamy do czynienia z władcą Węgier. Teraz mamy 99% pewności, mówi Balazs Major, który koordynuje wykopaliska. Pomiędzy ołtarzem, a grobem z ubiegłego roku znajduje się niezbadana jeszcze przestrzeń. Gdy ją zbadamy będziemy mieli 100 procent pewności, stwierdza uczony. Andrzej II wstąpił na tron w 1205 roku. Całe jego rządy były naznaczone sporami z możnymi i wielkimi feudałami. Zubożała korona była zależna od feudałów, którzy wprowadzili kraj w stan ciągłej anarchii. W 1213 roku podczas rebelii zamordowali oni pierwszą żonę króla, Gertrudę z Meran. Cztery lata później Andrzej, na czele 15-tysięcznej armii, udał się na nieudaną krucjatę. Po powrocie możni zmusili władcę od podpisania Złotej Buli (1222). Dokument nadawał możnowładcom i duchowym liczne prawa i przywileje, ograniczał władzę króla. W Złotej Buli Andrzej potwierdzał dotychczasowe i nadawał nowe prawa. Zgodnie z nią król miał obowiązek regularnego zwoływania parlamentu, nie mógł uwięzić szlachcica bez wyroku, nie mógł nakładać podatków na nieruchomości możnowładców i duchownych. Te i wiele innych przywilejów uważanych jest za odpowiednik angielskiej Magna Carta. Andrzej sprowadził też do swego królestwa Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego. Krzyżacy otrzymali część dzisiejszej Transylwanii i bronili Węgier przed najazdami Połowców. W końcu weszli w konflikt z możnymi i Kościołem. Zostali wypędzeni w 1225 roku. Andrzej II zmarł w 1235 roku i został pochowany w cysterskim opactwie w Egres (Igris). Odkrycie jego grobu jest sensacją, gdyż – nie licząc władców Węgier pochowanych w Wiedniu – zachowało się niewiele grobów węgierskich królów. Wiemy, że pierwszy katolicki król Węgier, Stefan I (997–1038), został pochowany wraz ze swoim ojcem księciem Gezą w Székesfehérvár. Drugiego króla, Piotra Orseolo (1038–1041 i 1044–1046), pochowano w katedrze w Pescu. Niedawno prawdopodobnie znaleziono jego grób, ale jest on pusty. Kolejny z władców, Samuel Aba (1041–1044), zgodnie z przekazami spoczął w Abasarze, jednak jego grobu dotychczas nie znaleziono. Znany za to jest grób Andrzeja I (1046–1060), który można zwiedzać w opactwie benedyktynów w Tihany. Bela I pochowany został w Szekszárd, ale grobu dotychczas nie odnaleziono. Z kolei grób Gezy I prawdopodobnie został odkryty w Vac, jednak z powodu braku funduszy prace badawcze przerwano i nie wiadomo, czy rzeczywiście spoczywa tam władca. Król Salomon (1063–1074) musiał uciekać z kraju. Zmarł w Puli (dzisiejsza Chorwacja). Jego szczątki znajdują się pod ołtarzem tamtejszej katedry. Podobnie wygląda kwestia pochówków wielu innych władców Węgier. Mamy historyczne przekazy mówiące, gdzie zostali pochowani, ale albo ich grobów nie odnaleziono, albo nie ma pewności, czy w grobach, które zostały odkryte, rzeczywiście spoczywają królowie. « powrót do artykułu
  4. W Arabii Saudyjskiej odkryto najstarsze poza Afryką ślady stóp Homo sapiens. Odkrycie pozwoli lepiej zrozumieć, w jaki sposób człowiek opuścił Afrykę i rozpowszechnił się po świecie. Poza odciskami stóp znaleziono też odciski nóg słoni, hipopotamów i wielbłądów, dzięki czemu naukowcy zyskali rzadką możliwość przyjrzenia się ówczesnemu ekosystemowi. Skamieniałe odciski stóp Homo sapiens zostały znalezione w osadach jeziora na pustyni Wielki Nefud. Odkryto w sumie 376 śladów, w tym 7 należących do ludzi, 44 do słoni i 107 do wielbłądów. Zabytki liczą sobie 120 000 lat i są prawdopodobnie najstarszymi znanymi śladami stóp H. sapiens poza Afryką. Z różnych przyczyn uważamy, że to ślady Homo sapiens, a jeśli tak, to są najstarszymi poza Afryką, mówi główny autor badań, Mathew Stewart z Instytutu Ekologii Chemicznej im. Maxa Plancka. Znamy starsze odciski stóp homininów, ale są one przypisywane innym gatunkom, jak np. neandertalczykom, dodaje. Wiemy, że ludzie wyszli z Afryki przed około 120 tysiącami lat i że neandertalczyków nie było w tym regionie do czasu ochłodzenia się klimatu, co nastąpiło dziesiątki tysięcy lat później. Dlatego uważamy, że odciski stóp należą do Homo sapiens. Przed około 120 000 lat, w czasie ostatniego interglacjału, teren obecnej Arabii Saudyjskiej był porośnięty bujną roślinnością, przeważał krajobraz trawiasty. Nie jest też przypadkiem, że liczne ślady zwierząt i ludzi zachowały się tam, gdzie niegdyś istniało słodkowodne jezioro. Mogło być też ono miejscem, do którego ściągali ludzie i zwierzęta gdy nadchodziła pora sucha. W pewnym momencie historii obecne pustynie Arabii pełne były otwartych trawiastych przestrzeni poprzecinanych rzekami i jeziorami. Przypominały współczesne sawanny Afryki Wschodniej. Wydaje się, że w badanym przez nas okresie jezioro wysychało. Prawdopodobnie miało to miejsce z nadchodzącą porą suchą. Możliwe więc, że zwierzęta i ludzie gromadzili się wokół niego, by czerpać ze zmniejszających się zasobów wody, stwierdzają naukowcy. Odkrycie opisano w artykule Human footprints provide snapshot of last interglacial ecology in the Arabian interior w Science Advances. « powrót do artykułu
  5. Zważywszy, że pioruny uderzają w wysokie obiekty, zwłaszcza na obszarze otwartym, wzrost żyraf może sprawiać, że będą one szczególnie podatne na śmierć w wyniku porażenia prądem. Z drugiej strony, jak podkreślają biolodzy, natura mogła je wyposażyć w przystosowania behawioralne, które zmniejszą takie ryzyko (w grę wchodzi np. poszukiwanie schronienia w czasie burzy czy przemieszczanie się w gęsto porośnięte rejony). Ciska Scheijen, która pracuje w rezerwacie Rockwood w RPA, jako pierwsza szczegółowo opisała okoliczności, w jakich doszło do śmiertelnego porażenia piorunem 2 żyraf. Scheijen, która podkreśla, że po prostu znalazła się we właściwym miejscu we właściwym czasie, ma nadzieję, że jej obserwacje (zamieszczone na łamach African Journal of Ecology) zainspirują przyszłe badania nad wpływem piorunów na zgony żyraf. We wrześniu 2017 r. w Rockwood przeprowadzono introdukcję 6 żyraf. Dwie kolejne dołączyły do nich w czerwcu 2018 r. W momencie introdukcji wszystkie osobniki miały 2-4 lata. Pochodziły z 2 prywatnych rezerwatów. Żyrafy są monitorowane niemal każdego dnia. Przeważnie trzymają się w grupie (w odległości poniżej 1 km od siebie). Dwudziestego dziewiątego lutego 2020 r. nad Rockwood przeszła krótka, ale bardzo intensywna burza. Zaczęła się ok. 16.30. Po 2 godzinach się skończyła i tego dnia już nie padało. Dzień wcześniej (28 lutego) rankiem całe stado obserwowano w południowo-zachodniej części rezerwatu. Do popołudnia grupa przemieściła się na środkowy wschód. W dniu burzy specjaliści nie odnotowali lokalizacji żyraf. Pierwszego marca rano w centrum rezerwatu zauważyli jednak tylko 6 żyraf. To niezwykłe w tym stadzie, które bardzo rzadko się rozdziela. Drugiego marca ekipa natrafiła na ciała 2 żyraf; leżały w odległości ok. 7 m od siebie. Znajdowały się w pobliżu miejsca, gdzie odnotowano je po południu 29 lutego, co sugeruje, że zginęły podczas burzy. Ofiary to młode samice. Stwierdzono nieliczne urazy. U starszej - 5-letniej - samicy u podstawy prawego ossikonu, in. guza czaszkowego (czyli struktury przypominającej róg), znajdowała się rana. Z tyłu widoczne też były ugryzienia szakala. Poza tym eksperci nie zauważyli innych ran czy śladów działalności padlinożerców. Zbadawszy czaszkę, Scheijen i inni odkryli charakterystyczne duże złamanie na styku prawego ossikonu i prawej kości ciemieniowej. Wg nich, to wskazówka, że żyrafa zginęła wskutek bezpośredniego uderzenia pioruna w głowę. W pobliżu nie było żadnych dużych drzew, a samica leżała na lewym boku, co oznacza, że nie mogła złamać podstawy guza czaszkowego podczas upadku. U drugiej żyrafy (ok. 4-letniej) nie stwierdzono śladów urazu. U żadnej z samic nie zauważono śladów osmalenia. Jak jednak stwierdził Eugene D. Janzen z Uniwersytetu w Calagry (w opublikowanym w czerwcu br. artykule Lightning Stroke and Electrocution in Animals), ślady takie występują rzadziej, gdy śmiertelne porażenie prądem jest wynikiem napięcia krokowego. Wg Scheijen, obie żyrafy wydzielały bardzo silną woń amoniaku. O podobnym zjawisku wspominał Ryan Blumenthal z Uniwersytetu w Pretorii w artykule pt. Delayed post mortem predation in lightning strike carcasses: sense or nonsense (ukazał się on w 2014 r. w piśmie Vulture News). Uczony zauważył, że sępy i hieny nie żerowały na padlinie przez 5 dni od momentu, gdy żyrafa zginęła wskutek porażenia piorunem. Znaleźliśmy samice 1,5 dnia od zgonu i nie stwierdziliśmy pośmiertnego żerowania na drugiej żyrafie. Oczy nadal znajdowały się na miejscu, choć zazwyczaj są pierwszą zjadaną częścią ciała, zwłaszcza przez krukowate. W innym miejscu, 130 km na wschód od Rockwood, zauważyliśmy, że w czasie deszczu żyrafy szły w mniejszych odstępach (o ok. 13%), w porównaniu do aury bezdeszczowej (zespół Scheijen przygotowuje artykuł na ten temat). Sugeruje to, że żyrafy dostosowują swoje zachowanie do deszczowej pogody/burz. W przypadku Rockwood ciała znaleziono w rejonie pozbawionym wysokich drzew (powyżej 2 m). Ponieważ żyrafy mierzą ponad 2 m, były najwyższym obiektem w okolicy. Starsza zginęła najprawdopodobniej przez bezpośrednie uderzenie pioruna. Młodsza, znaleziona w odległości ok. 7 m, padła ofiarą przeskoku bocznego (iskry wtórnej) albo napięcia krokowego, które przekroczyło bezpieczną wartość. « powrót do artykułu
  6. Prywatna chińska firma Origin Space ma zamiar wystrzelić swojego pierwszego „kosmicznego robota wydobywczego”. NEO-1, który ma wystartować w listopadzie, to niewielki 30-kilogramowy satelita, który ma wejść na orbitę heliosynchroniczną na wysokości 500 kilometrów. Urządzenie nie będzie pozyskiwało żadnych surowców, posłuży do testowania technologii. Naszym celem jest sprawdzenie różnych elementów, takich jak manewry na orbicie, symulowanie przechwytywania niewielkich obiektów, inteligentna identyfikacja i kontrola, mówi współzałożyciel Origin Space, Yu Tianhong. Origin Space powstała w 2017 roku i opisuje siebie jako pierwszą chińską firmę skoncentrowaną na pozyskiwaniu zasobów w przestrzeni kosmicznej. Gdy Pekin w 2014 roku otworzył swój przemysł kosmiczny na współpracę z przedsiębiorstwami prywatnymi, zaczęły powstawać firmy zainteresowane działaniami poza Ziemią. Szczególnie interesujące jest wydobywanie surowców, gdyż szacuje się, że przemysł górniczy wykorzystujący asteroidy może być warty biliony dolarów. Nic więc dziwnego, że przedsiębiorstwa zainteresowane kosmicznych górnictwem, angażują się w rozwój rakiet i małych satelitów. Origin Space ma ambitne plany. Już podpisało umowę z państwową DHF Satellite, w ramach której ma zostać przygotowana misja Yuanwang-1, która w 2021 roku ma wynieść na orbitę teleskop zaprojektowany do obserwowania asteroid bliskich Ziemi. Celem prac będzie tutaj zidentyfikowanie potencjalnych celów do rozpoczęcia prac wydobywczych. Z kolei pod koniec przyszłego roku lub na początku roku 2022 ma wystartować misja NEO-2, której celem będzie Księżyc. Yu Tianhong przyznaje, że plan tej misji nie jest jeszcze gotowy, jednak nie wyklucza ewentualnego lądowania na Srebrnym Globie. Wydobywanie pozaziemskich surowców stało się ponownie przedmiotem gorącej debaty po tym, jak w ubiegłym tygodniu administrator NASA Jim Bridenstine zachęcał prywatne firmy, by przywoziły próbki księżycowych skał i gruntu obiecując, że NASA je odkupi. Jednak przed kosmicznym górnictwem wciąż wiele przeszkód. Od kwestii związanych z odpowiednimi technologiami, poprzez całą logistykę prac górniczych i transportu, aż po odpowiedź na banalne pytanie kto – oprócz NASA – byłby skłonny kupować te surowce. Wiele słyszeliśmy o wodzie na Księżycu, mówi Brian Weeden, jeden z dyrektorów Secure World Foundation. Jednak gdy porozmawia się z jakimkolwiek naukowcem zajmującym się tym tematem, okazuje się, że nie wiadomo, jaki skład chemiczny ma ta woda ani z jakimi trudnościami będzie wiązało się jej pozyskanie oraz przygotowanie z niej użytecznego produktu. Takie same, a nawet większe, problemy dotyczą prac górniczych na asteroidach. Na Ziemi mamy wielkie kopalnie, potężne maszyny, fabryki i huty, które przetwarzają minerały na użyteczne produkty. Jak wiele z tych rzeczy będziemy potrzebowali w kosmosie i jak je tam wybudujemy?, stwierdza Weeden. Obecnie jedynymi potencjalnymi klientami są państwowe agendy kosmiczne, które mają plany związane z Księżycem. One mogą być zainteresowane księżycowymi regolitami do wznoszenia konstrukcji i wodą, do wytwarzania paliwa i celów spożywczych. Jednak poza skromną ubiegłotygodniową deklaracją NASA nie obserwujemy żadnego zainteresowania za strony rządów kupowaniem takich materiałów, dodaje. Chińczycy z Origin Space nie są pierwszymi, którzy próbują szczęścia na nieistniejącym rynku kosmicznego górnictwa. W 2009 roku powstała amerykańska firma Planetary Resources, która doświadczyła problemów z finansowaniem i została przejęta przez ConsenSys. Z kolei w styczniu 2019 roku również amerykańska Deep Space Industries też zmieniła właściciela i obecnie zajmuje się rozwojem małych satelitów. Więcej szczęścia mają na razie Japończycy z ispace. Udało im się pozyskać 28 milionów dolarów i budują pierwszą serię księżycowych lądowników. « powrót do artykułu
  7. Amerykańska Narodowa Fundacja Nauki (NFS) przyznała GMTO Corporation, organizacji nadzorującej budowę Gigantycznego Teleskopu Magellana (GMT), 17,5 miliona dolarów na przyspieszenie prac nad teleskopem. Urządzenie, budowane kosztem miliarda USD, będzie teleskopem o średnicy lustra wynoszącym 25 metrów. GMT będzie jednym z największych teleskopów optycznych na Ziemi. Urządzenie ma rozpocząć pracę w 2029 roku w Las Campanas na Chile na Pustyni Atacama. Prace ziemne zostały już ukończone i w ubiegłym roku GMTO podpisało wart 135 milionów USD kontrakt na zaprojektowanie, wykonanie i zainstalowanie struktury teleskopu. Prace te zlecono niemieckiej firmie MT Mechatronics i amerykańskiej Ingersoll Machine Tools. Teleskop ma zostać dostarczony do Chile pod koniec 2025 roku i wówczas zacznie się jego montaż. GMT będzie składał się z siedmiu okrągłych luster o średnicy 8,4 metra każde. Złożone razem będą stanowiły ekwiwalent jednego lustra o średnicy 25,4 metra. Dwa lustra już są gotowe i leżą w magazynie w Arizonie, trzy kolejne znajdują się na różnych etapach polerowania. Prace nad dwoma ostatnimi się jeszcze nie rozpoczęły, ale wiadomo, że szóste lustro zostanie odlane w marcu 2021 roku. O procesie tworzenia niezwykłych luster, z których każde wykonane jest z 20 ton szkła, informowaliśmy już przed 8 laty. Wówczas planowano, że GMT rozpocznie pracę w 2020 roku. Jak widać projekt ma 10-letnie opóźnienie. Każdym z luster można niezależnie sterować, jednak całość musi bardzo precyzyjnie utrzymywać kształt, by działać jak jedno lustro. Dlatego też każdym z 7 luster będzie sterowało około 160 aktuatorów. Będziemy badali kształt luster i korygowali go co 30 sekund, mówi odpowiedzialny za całość projektu James Fenson. Dzięki wspomnianemu na wstępie grantowi z NFS można już będzie rozpocząć testy jednego z luster i systemu aktuatorów, by zbadać, czy wszystko działa jak należy. Każde z siedmiu luster będzie wysyłało odbity przez siebie obraz do odpowiadającego mu lustra o średnicy 1 metra. Mniejsze lustra są sterowane za pomocą 675 aktuatorów każde i zmieniają kształt co milisekundę, korygując zakłócenia obrazu powodowane przez atmosferę Ziemi. Grant z NFS pozwoli też na zbudowanie jednego z takich luster i jego systemu sterowania oraz całej infrastruktury testowej wraz ze specjalnym systemem symulowania zakłóceń atmosferycznych. To nowatorska technologia, której wcześniej nie używano. Jednym z elementów stanowiących przedmiot największej troski naszego zespołu jest chęć znalezienia już na początku prac nad teleskopem rozwiązań dla najbardziej ryzykownych problemów, które mogą się pojawić w czasie budowy urządzenia. Grant z NSF pozwoli na przyspieszenie prac nad krytycznymi elementami teleskopu, mówi prezydent GMTO Robert Shelton. « powrót do artykułu
  8. Amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom przewidują, że zbliżający się sezon grypowy będzie wyjątkowo łagodny. W raporcie opublikowanym na łamach „Morbidity and Mortality Weekly Report” badacze z CDC zauważają, że aktywność wirusa grypy w USA jest obecnie na historycznie niskim poziomie, a dane z półkuli południowej, gdzie właśnie kończy się zima, wskazują na brak aktywności grypy. Jednak, jak zauważają autorzy raportu, nic nie jest pewne, jeśli chodzi o sezon grypowy, szczególnie w czasie, gdy panuje pandemia innej choroby zakaźnej. Dlatego też CDC zaleca, by nie unikać szczepień przeciwko grypie. W USA aktywność wirusa grypy zaczęła gwałtownie spadać w marcu, gdy stało się jasne, że w kraju rozprzestrzenia się COVID-19. Spadek aktywności to zapewne zarówno wynik zamknięcia szkół, trzymania dystansu czy noszenia masek, jak i mniejszej liczby osób, które z objawami grypy zgłaszają się do lekarza. Ogólna liczba testów na grypę wykonywanych w USA spadła z niemal 50 000 tygodniowo w okresie od września 2019 do lutego 2020 do poziomu 19 500 tygodniowo pomiędzy marcem a majem bieżącego roku. Jeszcze bardziej uderzający jest spadek pozytywnych wyników testów. Ich odsetek zmniejszył się we wspomnianym okresie z 19% do 0,3%. Pomiędzy majem a sierpniem bieżącego roku odsetek pozytywnych wyników testów na grypę wyniósł zaledwie 0,2%, podczas gdy w analogicznym okresie roku ubiegłego było to 2,35%, w roku 2018 odsetek ten wyniósł 1,04%, a rok wcześniej – 2,36%. Podobne spadki odnotowano też w innych krajach. Pomiędzy kwietniem a lipcem, kiedy to na półkuli południowej mamy jesień i zimę, a więc szczyt sezonu grypy, w Australii, Chile i RPA na 83 000 testów jedynie 51 (czyli 0,06%) dało wynik dodatni. Tymczasem w latach 2017–2019 na 178 000 testów wynik dodatni dało 24 000, czyli niemal 14%. Wydaje się, że strategie walki z COVID-19 znacząco obniżyły liczbę zachorowań na grypę w tych trzech wspomnianych krajach, stwierdzają autorzy raportu. Dodają, że jeśli działania takie będą kontynuowane, to poziom zachorowań na grypę może pozostać na niskim poziomie. « powrót do artykułu
  9. Astronomowie z University of Wisconsin-Madison informują o prawdopodobnym znalezieniu nietkniętej olbrzymiej planety krążącej wokół białego karła. To sensacyjne odkrycie wskazuje, że planeta może przetrwać zniszczenie swojej gwiazdy. Biały karzeł WD 1856 – który jest zaledwie o 40% większy od Ziemi – stanowi część układu potrójnego znajdującego się w odległości około 80 lat świetlnych od Ziemi. Odkryta właśnie planeta wielkości Jowisza, WD 1856 b, jest około 7-krotnie większa od swojej gwiazdy i obiega ją w ciągu zaledwie 34 godzin. W jakiś sposób WD 1856 b zdołała znaleźć się blisko białego karła i pozostać w jednym kawałku, mówi profesor Andrew Vanderburg. W procesie tworzenia się białego karła, pobliskie planety zostają zniszczone. Wszystko, co później znajdzie się zbyt blisko, zostaje zwykle rozerwane przez potężne oddziaływanie grawitacyjne białego karła. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że WD 1856 b znajduje się tak blisko, a mimo to jej los nie potoczył się według jednego z tych scenariuszy. Odkrycia niezwykłego systemu dokonano za pomocą teleskopów TESS i Spitzera. Znajduje się on w Gwiazdozbiorze Smoka. Planeta krąży tam wokół chłodnego Białego karła o średnicy zaledwie 18 000 kilometrów. Gwiazda może liczyć sobie nawet 10 miliardów lat i jest odległym członkiem układu potrójnego. Gdy gwiazdy podobne do Słońca, a taki właśnie jest WD 1856, zużyją swoje paliwo, zaczynają zwiększać objętość stają się setki, a nawet tysiące razy większe niż wcześniej. Powstaje czerwony olbrzym, który wchłania i spopiela to, co znajduje się w jego sąsiedztwie. W końcu odrzuca on zewnętrzne warstwy, tracąc do 80% masy. Pozostaje gorące gęste jądro, biały karzeł. Gdyby planeta WD 1856 b znajdowała się w czasie procesu „puchnięcia” gwiazdy na swojej obecnej orbicie, musiałaby zostać przed nią wchłonięta. Jak wynika z obliczeń zespołu Vanderburga, by pozostać bezpieczną, musiałaby znajdować się co najmniej 50-krotnie dalej, niż obecnie. Od dawna wiemy, że gdy rodzi się biały karzeł, niewielkie odległe obiekty, jak asteroidy czy komety, mogą być przyciągane przez gwiazdę. Zwykle są rozrywane przez jej silną grawitację i tworzą dysk wokół gwiazdy, mówi Siyi Xu z Gemini Observatory na Hawajach. Mieliśmy pewne dane mówiące, że i planety mogą odbywać taką podróż, jednak po raz pierwszy widzimy planetę, która przetrwała ją nietknięta. Naukowcy nie potrafią na razie wyjaśnić obecności WD 1856 b tak blisko białego karła. Upewnili się za to, że obserwowany przez nich obiekt nie jest brązowym karłem.Obserwacje za pomocą różnych instrumentów wykazały, że nie emituje on własnego promieniowania, zatem najprawdopodobniej jest to duża planeta. Odkrycie planety blisko białego karła skłoniło też naukowców do przeprowadzenia symulacji dla scenariusza, w którym planetą taka jest skalista i ma wielkość Ziemi. Okazało się, że mogłaby na niej istnieć woda w stanie ciekłym. To zaś oznacza, że skoro planeta jest w stanie przetrwać tworzenie się białego karła i może wokół niego krążyć, to jeśli pojawiłyby się na niej warunki korzystne dla życia, to mogłyby one trwać miliardy la dłużej, niż się obecnie zakłada. Dodatkowe obliczenia wykazały, że Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba będzie w stanie wykryć wodę i dwutlenek węgla w atmosferze takiej planety rejestrując zaledwie 5 jej przejść na tle gwiazdy macierzystej, a kombinację gazów mogących wskazywać na istnienie życia wykryje po zaledwie 25 przejściach. « powrót do artykułu
  10. Ground to ekologiczny znicz z biodegradowalnego materiału, stworzonego z odpadów spożywczych, takich jak sfermentowany nabiał, łupiny orzecha włoskiego i makuch roślinny. Po zużyciu można go wyrzucić do pojemnika na bioodpady/kompostownika albo zakopać w ziemi. Zanim forma tam trafi, można kilkakrotnie uzupełnić wkład (jest to bowiem stopiona węza pszczela i bawełniany knot). Jak podkreśla projektantka znicza, Klaudia Ginter z gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, koncepcja jest odpowiedzią na problem zaśmieconych tworzywem sztucznym cmentarzy, a także segregacji odpadów na ich terenie. Ginter eksperymentowała z odpadami roślinnymi. Szukała spoiwa. Ostatecznie stał się nim sfermentowany nabiał. Za wytrzymałość materiału odpowiadają zaś makuch lniany (makuchy to wytłoki będące produktem ubocznym wytwarzania oleju) oraz łupiny orzechów. Znicz ma prostą formę, aby dało się ją powielać za pomocą prasy. Dążącej do prostoty projektantce przyświecał jeszcze jeden cel: minimalizując proces produkcyjny, ogranicza się też emisję dwutlenku węgla. Znicz był poddawany próbom trwałości materiału - 4-miesięczna obserwacja wpływu opadów atmosferycznych oraz temperatury zewnętrznej pozwala stwierdzić, że materiał okresowo nie jest podatny na wilgoć. Poddaje się też obróbce mechanicznej, takiej jak frezowanie czy szlifowanie. W ramach testów materiał poddano procesowi kompostowania w Zakładzie Utylizacyjnym w Gdańsku (ZUT) - po stopniowym zmniejszeniu swojej objętości po 3. tygodniu był prawie całkowicie przekompostowany. Profilowana przykrywka z jednej strony chroni przed deszczem, a z drugiej może być wykorzystana jako podstawka. Projekt został wyróżniony w organizowanym przez ZUT konkursie Up-Cykle 2020. « powrót do artykułu
  11. Przeprowadzone w ciągu kilkunastu ostatnich lat badania jasno dowodzą, że colostrum bovinum, czyli siara bydlęca, ma korzystny wpływ na organizm człowieka. Reguluje ona pracę układu immunologicznego oraz jelit, które mają zaskakująco wiele wspólnego z odpornością. Czym jest colostrum, a także kiedy i w jakiej formie najlepiej je suplementować? Colostrum jest naturalną substancją wydzielaną w gruczołach mlekowych karmiących ssaków. Jest ona produkowana przez organizm matki w okresie okołoporodowym. Jej skład jest przystosowany do spełnienia konkretnej, kluczowej dla przetrwania młodych osobników funkcji - siara ma za zadanie aktywować układ immunologiczny noworodka i stymulować jego prawidłowy rozwój. Jest to niezwykle ważne dla wszystkich gatunków ssaków, które po opuszczenia matczynego łona muszą w szybki sposób przystosować się do warunków panujących w świecie zewnętrznym. Czynniki bioaktywne obecne w colostrum pozwalają przetrwać najtrudniejszy moment adaptacyjny.  Colostrum bovinum i jego wpływ na organizm ludzki Substancje czynne zawarte w siarze bydlęcej są obecne w organizmie ludzkim, stąd jest ona dobrze przyswajana i może być stosowana przez ludzi. Działanie colostrum jest kluczowe dla noworodków, których układ immunologiczny jest jeszcze niedojrzały i potrzebuje specjalnego wsparcia, jednak dobre efekty przynosi także przyjmowanie siary przez starsze dzieci, osoby dorosłe i seniorów.  Unikatowa kompozycja około 250 aktywnych składników zawartych w colostrum, z których najważniejsze to białka (laktoferyna, kazeina, albuminy, cytokiny), immunoglobuliny, polipeptyd bogaty w prolinę, a także mikroelementy, witaminy i hormony wzrostu regulują funkcjonowanie układu odpornościowego i pracę jelit. Kiedy warto włączyć do diety colostrum w formie suplementu? Colostrum może być świetnym dodatkiem do zdrowej, zbilansowanej diety. Marka Genactiv proponuje wysokiej jakości suplement diety w kapsułkach COLOSTRUM COLOSTRIGEN zawierających 200 mg naturalnej substancjinaturalnej substancji. Mogą być one przyjmowane dwa razy dziennie przed posiłkiem. Co bardzo ważne, kapsułki te zawierają colostrum liofilizowane, a więc poddane technologicznemu procesowi suszenia w niskich temperaturach. Taka forma obróbki pozwala zachować naturalny skład i właściwości siary bydlęcej przy jednoczesnym zapewnieniu jej wysokiej trwałości bez wykorzystania konserwantów. Marka Genactiv jest obecnie jedyną w Polsce firmą oferującą colostrum tak wysokiej jakości. Jej suplementy są tworzone na bazie siary bydlęcej z certyfikowanych, objętych stałym nadzorem weterynaryjnym hodowli. Wykorzystywane przez Genactiv colostrum jest pobierane w ciągu dwóch godzin od porodu, kiedy stężenie jego najcenniejszych składników jest najwyższe. To wszystko gwarantuje wysoką skuteczność suplementu, który najlepiej stosować w przypadku: • obniżonej odporności, • przebywanej infekcji, • zaburzeń pracy jelit, • chorób alergicznych i autoimmunologicznych, • skóry problematycznejz problemami. Colostrum może być stosowane niezależnie od wieku, gdyż jego działanie jest skuteczne również w przypadku organizmów dojrzałych. Jest bezpieczne dla osób nietolerujących laktozy, gdyż odpowiednio pozyskana siara zawiera jedynie niewielką, nieszkodliwą dawkę tego białkacukru. Zawartość laktozy w colostrum zwiększa się z każdą godziną od porodu, kiedy to siara stopniowo zamienia się w mleko mające pełnić głównie funkcje odżywcze.   Więcej na temat suplementu COLOSTRUM COLOSTRIGEN w kapsułkach znajdziesz na stronie: https://genactiv.eu/kategoria/kapsulki. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy próbują wyjaśnić, co prowadzi do śmierci tysięcy ptaków w Nowym Meksyku. Wydaje się, że zjawisko to dotyczy wyłącznie ptaków wędrownych. U gatunków miejscowych - kukawek czy sikor mysich - go nie stwierdzono. Jak wyjaśnia prof. Martha Desmond, biolodzy z Uniwersytetu Stanowego Nowego Meksyku oraz White Sands Missile Range (WSMR) zbadali w zeszły weekend blisko 300 ptaków; ich ciała znaleziono na terenie WSMR i hrabstwa Doña Ana. Zespół wspomina o podobnych doniesieniach, zdjęciach i filmach z innych rejonów stanu, a także z części Kolorado i Teksasu. Mieszkańcy opowiadają nie tylko o martwych ptakach, ale i o osobnikach, które nietypowo się zachowują: są apatyczne, nie jedzą, nisko latają i gromadzą się na ziemi (często są wtedy potrącane przez samochody). Naukowcy dodają, że zjawisko występuje zarówno u ptaków żywiących się owadami, jak i u ptaków jedzących nasiona, ale nie wydaje się, by dotyczyło gatunków miejscowych. Ciała zebrane przez uczonych w Las Cruces mają zostać zbadane w laboratorium; wyniki będą jednak znane najwcześniej za kilka tygodni. Biolodzy ubiegali się o zgodę na pobranie próbek piór, żeby za pomocą analizy izotopowej określić pochodzenie ptaków. Choć przyczyna zjawiska jest nieznana, naukowcy wysunęli kilka hipotez. Głównym podejrzanym są pożary trawiące Kalifornię i inne stany wzdłuż Zachodniego Wybrzeża. Desmond wyjaśnia, że przez to ptaki mogły zacząć migrować przed zgromadzeniem ilości tłuszczu, która wystarczy do zaspokojenia potrzeb energetycznych związanych z lotem (przesuwając się w głąb lądu, ptaki muszą się też zmierzyć z zasobami pokarmowymi/wodnymi uszczuplonymi przez długie i suche lato). Ogień i dym mogły też wpłynąć na zmianę trasy i dodatkowe zużycie energii, a nawet doprowadzić do uszkodzeń układu oddechowego. Desmond nie wyklucza potencjalnego wpływu nietypowego ochłodzenia i wczesnych opadów śniegu w północnym Nowym Meksyku. Wg niej, temperatury południa stanu nie były jednak na tyle niskie, by zabić ptaki. Ptaki migrują z chłodnymi frontami; de facto fronty te pchają je na południe, pomagają im migrować. Poza tym na terenie WSMR dużą liczbę padłych ptaków znaleziono 20 sierpnia przed nagłym ochłodzeniem. Warto też przypomnieć o licznych doniesieniach dot. dziwnego zachowania i padłych ptaków sprzed oziębienia. Jon Hayes, dyrektor wykonawczy Audubon New Mexico, podkreśla, że prawdopodobnie nałożyło się na siebie kilka czynników. Bez sekcji zwłok jest to jednak zwyczajne gdybanie. Chcąc wyjaśnić, co się stało, Southwest Avian Mortality Project zachęca mieszkańców, by donosili o ciałach ptaków za pośrednictwem aplikacji lub witryny iNaturalist.   « powrót do artykułu
  13. Kierowcy Ubera nadzorującemu autonomiczny samochód, który zabił kobietę, postawiono zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci. O sprawie informowaliśmy w 2018 roku. Wtedy to w Tempe w stanie Arizona autonomiczny pojazd Ubera śmiertelnie potrącił pieszą przechodzącą przez ulicę poza przejściem dla pieszych. Była to pierwsza piesza śmiertelna ofiara autonomicznych samochodów. Podczas jazdy za kierownicą pojazdu siedziała Rafaela Vasquez, której zadaniem było nadzorowanie pojazdu. Zamiast tego pani Vasquez oglądał film na smartfonie. Eksperci, którzy oglądali później film z całego zdarzenia byli zaskoczeni, że samochód w ogóle nie zareagował na obecność człowieka na drodze. Stwierdzili też, że człowiek uniknąłby wypadku. W marcu 2019 roku prokuratura z Arizony zdecydowała, że Uberowi nie zostaną postawione zarzuty kryminalne za spowodowanie wypadku. Jednak śledztwo Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) wykazało różne uchybienia, takie jak nieodpowiednie procedury oceny ryzyka, nieefektywny monitoring kierowców mających nadzorować autonomiczne pojazdy, brak odpowiedniej oceny kompetencji kierowców, którzy powinni być w każdej chwili gotowi do przejęcia sterów autonomicznego samochodu. W tym samym raporcie NTSB zwraca też uwagę, że Arizona ma nieodpowiednie przepisy dotyczące dopuszczania na drogi pojazdów autonomicznych. Uber czasowo zawiesił testy, a gdy je ponownie rozpoczął, przestrzegał bardziej surowych zasad, wprowadzając np. 2 kierowców do testowanego pojazdu. Obecnie 48-letnia Rafaela Vasquez, której postawiono zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci, nie przyznaje się do winy. Śledczy mówią, że pani Vasquez w chwili wypadku oglądała wideo i nacisnęła hamulce, gdy było już za późno. Nieuwaga podczas kierowania samochodem to poważny problem. Gdy kierowca wsiada za kierownicę, bierze na siebie odpowiedzialność z kontrolowanie pojazdu w sposób bezpieczny i zgodny z prawem, mówi prokurator Allister Adel. « powrót do artykułu
  14. Dotychczas słyszeliśmy, że „kiedyś” powstanie pełnowymiarowy komputer kwantowy, zdolny do przeprowadzania obliczeń różnego typu, który będzie bardziej wydajny od komputerów klasycznych. Teraz IBM zapowiedział coś bardziej konkretnego i interesującego. Firma publicznie poinformowała, że do końca roku 2023 wybuduje komputer kwantowy korzystający z 1000 kubitów. Obecnie najpotężniejsza kwantowa maszyna IBM-a używa 65 kubitów. Plan IBM-a zakłada, że wcześniej powstaną dwie maszyny pozwalające dojść do zamierzonego celu. W przyszłym roku ma powstać 127-kubitowy komputer, a w roku 2022 IBM zbuduje maszynę operującą na 433 kubitach. Rok później ma zaprezentować 1000-kubitowy komputer kwantowy. A „kiedyś” pojawi się komputer o milionie kubitów. Dario Gil, dyrektor IBM-a ds. badawczych mówi, że jest przekonany, iż firma dotrzyma zarysowanych tutaj planów. To coś więcej niż plan i prezentacja w PowerPoincie. To cel, który realizujemy, mówi. IBM nie jest jedyną firmą, która pracuje nad komputerem kwantowym. Przed rokiem głośno było o Google'u, który ogłosił, że jego 53-kubitowy komputer kwantowy rozwiązał pewien abstrakcyjny problem osiągając przy tym „kwantową supremację”, a więc rozwiązując go znacznie szybciej, niż potrafi to uczynić jakakolwiek maszyna klasyczna. Stwierdzenie to zostało jednak podane w wątpliwość przez IBM-a, a niedługo później firma Honeywell ogłosiła, że ma najpotężniejszy komputer kwantowy na świecie. Google zapowiada, że w ciągu 10 lat zbuduje kwantową maszynę wykorzystującą milion kubitów. Tak przynajmniej zapowiedział Hartmut Neven, odpowiedzialny w Google'u za prace nad kwantową maszyną, który jednak nie podał żadnych konkretnych terminów dochodzenia do celu. IBM zadeklarował konkretne daty po to, by jego klienci i współpracownicy wiedzieli, czego można się spodziewać. Obecnie dziesiątki firm kwantowe używają maszyn kwantowych IBM-a,by rozwijać własne technologie kwantowe. Poznanie planów Błękitnego Giganta i śledzenie jego postępów, pozwoli im lepiej planować własne działania, mówi Gil. Jednym z partnerów IBM-a jest firma Q-CTRL, rozwija oprogramowanie do optymalizacji kontroli i wydajności poszczególnych kubitów. Jak zauważa jej założyciel i dyrektor, Michael Biercuk, podanie konkretnych terminów przez IBM-a może zachęcić fundusze inwestycyjne do zainteresowania tym rynkiem. Fakt, że wielki producent sprzętu wkłada dużo wysiłku i przeznacza spore zasoby może przekonać inwestorów, mówi. Zdaniem Bierucka 1000-kubitowa maszyna będzie niezwykle ważnym krokiem milowym w rozwoju komputerów kwantowych. Co prawda będzie 1000-krotnie zbyt mało wydajna, by w pełni wykorzystać potencjał technologii, ale przy tej liczbie kubitów możliwe już będą wykrywanie i korekta błędów, które trapią obecnie komputery kwantowe. Jako, że stany kwantowe są bardzo delikatne i trudne do utrzymania, badacze opracowali protokoły korekcji błędów, pozwalające na przekazanie informacji z jednego fizycznego kubita do wielu innych. Powstaje w ten sposób „kubit logiczny”, którego stan można utrzymać dowolnie długo. Dzięki 1121-kubitowej maszynie IBM będzie mógł stworzyć kilka kubitów logicznych i doprowadzić do interakcji pomiędzy nimi. Taka maszyna będzie punktem zwrotnym w pracach nad komputerami kwantowymi. Specjaliści będą mogli skupić się nie na walce z błędami w indywidualnych kubitach, a na wysiłkach w celu udoskonalenia architektury i wydajności całej maszyny. IBM już w tej chwili buduje olbrzymi chłodzony helem kriostat, który ma w przyszłości chłodzić komputer kwantowy z milionem kubitów. « powrót do artykułu
  15. Wielkie, ogólnoeuropejskie badania DNA wikingów pokazują, jak wikingowie rozprzestrzeniali się po Europie i jak ludzie, którzy nie mieli skandynawskich korzeni, zostawali wikingami. Historia zapisana w DNA jest zgodna z tym, co mówią nam archeologowie i historycy. Te małe szczególiki z konkretnych miejsc są bardzo przekonujące, mówi Erika Hagelberg, ekspert od starego DNA z Uniwersytetu w Oslo, która nie brała udziału w najnowszych badaniach. Wszystko zaczęło się gdy w 2008 roku robotnicy budowlani pracujący na plaży w pobliżu estońskiego miasta Salme odkryli szkielety ponad 40 dobrze zbudowanych mężczyzn. Zostali oni pochowani na modłę wikińską, w dwóch okrętach, a wraz z nimi złożono broń i kosztowności. Najwyraźniej coś poszło nie tak po jednej z łupieżczych wypraw. Badania wykazały, że czterej mężczyźni, pochowani ramię w ramię, trzymający w dłoniach miecze, byli braćmi. Czterech braci pochowanych razem to coś nowego i unikatowego. To nowy przyczynek do badań, mówi Cat Jarman, archeolog z Muzeum Historii Kultury w Oslo. Bliżej zagadce wikingów postanowił przyjrzeć się zespół Eske Willersleva z Uniwersytetu w Cambridge i Kopenhadze. Naukowcy zebrali w całej Skandynawii próbki DNA z okresu od 750 do 1050 roku po Chrystusie. Zgromadzili też nieco wcześniejszych i nieco późniejszych próbek genetycznych. Ponadto pobrali próbki z całej Europy i poza nią z miejsc, gdzie pochówek w jakikolwiek sposób sugerował związek z wikingami. Dotarliśmy wszędzie, gdzie mogły istnieć jakieś ślady wikingów, mówi Willerslev. W ten sposób zgromadzono i zsekwencjonowano 442 genomy z epoki wikingów z tak różnych miejsc jak Włochy, Ukraina czy Grenlandia. Naukowcy dowiedzieli się na przykład, że dwaj mężczyźni, z których jeden był pochowany na terenie Wielkiej Brytanii, a drugi Danii byli kuzynami. Stwierdzili również, że mieszkańcy Skandynawii w epoce wikingów częściej mieli ciemne włosy niż obecni mieszkańcy Skandynawii. Zebrane DNA wskazuje też, że – przynajmniej w niektórych grupach – bycie wikingiem to określenie zajęcia, anie pochodzenia. Wiemy, że wikingowie ze Skandynawii podróżowali praktycznie po całej Europie. DNA wskazuje, że w zależności od pochodzenia preferowali oni różne kierunki ekspansji. Na przykład na Grenlandii próbowali osiedlać się wikingowie z dzisiejszej Norwegii. W wikińskich grobach na Orkadach złożono osoby, które nie pochodziły ze Skandynawii, a z kolei w niektórych pochówkach w Skandynawii spotykamy wikingów, których rodzice byli Szkotami czy Irlandczykami. W Norwegii zaś mamy pochowanych wikingów, którzy z pochodzenia byli Samami, ludem, któremu genetycznie bliżej do mieszkańców Azji Wschodniej i Syberii niż Europy. Identyfikacja jako wiking nie jest genetyczna czy etniczna, a społeczna, mówi Jarman. Badania DNA rozstrzygają też spory o kierunki ekspansji. Sagi, spisane setki lat po pierwszych wyprawach, mówią, że wikingowie z konkretnych regionów preferowali konkretne kierunki ekspansji. Wielu naukowców sugerowało jednak, że wikingowie panowali nad morzem i byli tak zręcznymi żeglarzami, iż każdy wódz mógł wybrać dowolny kierunek wyprawy. DNA wskazuje jednak, że to źródła pisane mają rację. Wikingowie pochodzący z terenów dzisiejszej Szwecji wybierali się na wschodnie i południowe wybrzeża Bałtyku, do dzisiejszej Polski, żeglowali rzekami Rosji i Ukrainy. Z kolei mieszkańcy Danii wybierali zachodni kierunek ekspansji, docierając do dzisiejszej Wielkiej Brytanii. Norwegowie zaś płynęli bardziej na północ, kolonizując Irlandię, Islandię i Grenlandię. Takich szczegółów nie moglibyśmy poznać wyłącznie dzięki badaniom archeologicznym, mówi Willerslev. Ku zaskoczeniu naukowców okazało się, że na terenie samej Skandynawii niemal nie dochodziło do mieszania się populacji. Co prawda kilka nadbrzeżnych osad i wysp, stanowiących centra handlowe, było też miejscem mieszania się ludności, jednak ludzie mieszkający w głębi lądu nie mieszali się ze sobą i przez wieki populacje pozostały rozdzielone i stabilne genetycznie. Jeszcze inną zagadkę przyniosły pochówki wikingów na Grenlandii. Okazało się, że są tam pochowani mężczyźni z terenu dzisiejszej Norwegii oraz kobiety z Wysp Brytyjskich. Jednak pochówki wyglądają całkowicie na skandynawskie. W materiale archeologicznym nie ma żadnych śladów pochodzenia kobiet. Kobiety mają geny z Wysp Brytyjskich, ale nic w materiale archeologicznym na to nie wskazuje. Badania DNA skłaniają więc do zastanowienia się, co się tutaj stało, mówi współautorka badań Jette Arneborg Muzeum Narodowego Danii. Jeszcze inny problem jest z pochówkami z terenu Ameryki. Tam nie zachował się materiał genetyczny, nie wiemy więc, skąd pochodzili pierwsi Europejczycy, którzy tam dotarli. Po drugiej zaś stronie świata wikingów, w Rosji, istnieje konieczność przeprowadzenia większej ilości badań DNA, by dowiedzieć się, skąd pochodzili ludzie, którzy zapoczątkowali ruską państwowość. To zaś kwestia silnie powiązana z polityką i tożsamością narodową, więc nacechowana silnymi emocjami. « powrót do artykułu
  16. Wykorzystując sztuczną inteligencję, po raz pierwszy udało się znaleźć zlewające się pary galaktyk przy użyciu identycznej metody zarówno w symulacjach, jak i obserwacjach prawdziwego wszechświata. Współautorem pionierskiej pracy jest dr William Pearson z Zakładu Astrofizyki Departamentu Badań Podstawowych NCBJ. Ostatnia Nagroda Nobla pokazała, jak ważną i fascynującą dziedziną jest astrofizyka. Wielu naukowców od lat próbuje odkryć tajemnice wszechświata, jego przeszłość i przyszłość. Teraz po raz pierwszy udało im się znaleźć zlewające się pary galaktyk przy użyciu identycznej metody zarówno w symulacjach, jak i obserwacjach prawdziwego wszechświata (wykorzystano do tego sztuczną inteligencję). W badaniach prowadzonych przez Lingyu Wang (Holenderski Instytut Badań Kosmicznych, SRON), Vicente Rodrigueza-Gomeza (Instytut Radioastronomii i Astrofizyki, IRyA) oraz Williama J. Pearsona (Narodowe Centrum Badań Jądrowych, NCBJ) zastosowano pionierską metodę identyfikacji zderzających się galaktyk zarówno w symulacjach, jak i w obserwacjach rzeczywistego wszechświata. Zderzenia galaktyk nie są niczym nowym, od początku powstania wszechświata galaktyki zderzają się ze sobą, często łącząc się w jedną większą galaktykę. Wiadomo, że większość znanych nam galaktyk uczestniczyła w co najmniej kilku takich zderzeniach w ciągu swojego życia. Proces zderzania się galaktyk trwa zwykle setki milionów lat. To ważny aspekt historii naszego wszechświata, który możemy zobaczyć też na własne oczy, np. dzięki zdjęciom z teleskopu Hubble'a. Identyfikacja zderzających się galaktyk nie jest jednak prosta. Proces ten możemy badać albo symulując całe wydarzenie i analizując jego przebieg, albo obserwując je w realnym świecie. W przypadku symulacji jest to proste: wystarczy śledzić losy konkretnej galaktyki i sprawdzać, czy i kiedy łączy się z inną galaktyką. W prawdziwym wszechświecie sprawa jest trudniejsza. Ponieważ zderzenia galaktyk są rzadkie i trwają miliardy lat, w praktyce widzimy tylko jeden "moment" z całego długiego procesu zderzenia. Astronomowie muszą dokładnie zbadać obrazy galaktyk, aby ocenić, czy znajdujące się na nich obiekty wyglądają tak, jakby się zderzały lub niedawno połączyły. Symulacje można porównać z prowadzeniem kontrolowanych eksperymentów laboratoryjnych. Dlatego są potężnym i użytecznym narzędziem do zrozumienia procesów zachodzących w galaktykach. Dużo więcej wiemy na temat zderzeń symulowanych niż zderzeń zachodzących w prawdziwym wszechświecie, ponieważ w przypadku symulacji możemy prześledzić cały długotrwały proces zlewania się konkretnej pary galaktyk. W prawdziwym świecie widzimy tylko jeden etap całego zderzenia. Wykorzystując obrazy z symulacji, jesteśmy w stanie wskazać przypadki zderzeń, a następnie wytrenować sztuczną inteligencję (AI), aby była w stanie zidentyfikować galaktyki w trakcie takich zderzeń – wyjaśnia dr William J. Pearson z Zakładu Astrofizyki NCBJ, współautor badań. Aby sztuczna inteligencja mogła spełnić swoje zadanie, obrazy symulowanych galaktyk przetworzyliśmy tak, żeby wyglądały, jakby były obserwowane przez teleskop. Naszą AI przetestowaliśmy na innych obrazach z symulacji, a potem zastosowaliśmy ją do analizy obrazów prawdziwego wszechświata w celu wyszukiwania przypadków łączenia się galaktyk. W badaniach sprawdzono, jak szanse na prawidłową identyfikację zderzającej się pary galaktyk zależą m.in. od masy galaktyk. Porównywano wyniki oparte na symulacjach i rzeczywistych danych. W przypadku mniejszych galaktyk AI poradziła sobie równie dobrze w przypadku obrazów symulowanych i rzeczywistych. W przypadku większych galaktyk pojawiły się rozbieżności, co pokazuje, że symulacje zderzeń masywnych galaktyk nie są wystarczająco realistyczne i wymagają dopracowania. Artykuł zatytułowany Towards a consistent framework of comparing galaxy mergers in observations and simulations został przyjęty do publikacji w czasopiśmie Astronomy & Astrophysics. « powrót do artykułu
  17. Od początku pandemii koronawirusa w wielu krajach na świecie obserwuje się znaczny wzrost odsetka obumarłych płodów, kiedy to dzieci umierają w łonie matki. Naukowcy mówią, że w niektórych krajach w czasie pandemii ciężarne kobiety były objęte mniejszą opieką niż było to potrzebne. To zaś powodowało, że wiele komplikacji, prowadzących do zgonu dziecka, zostało prawdopodobnie przeoczonych. Największe badania tego typu przeprowadzono w Nepalu. Na przykładzie 20 000 kobiet, które rodziły w 9 nepalskich szpitalach stwierdzono, że odsetek zgonów wśród nienarodzonych dzieci zwiększył się z 14 na 1000 pod koniec marca do 21 na 1000 pod koniec maja. To aż o 50% więcej. Największy wzrost zaobserwowano w czasie pierwszych 4 tygodni pandemii, gdy mieszkańcy mogli wychodzić z domów tylko, by zrobić zakupy oraz do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Autor badań, epidemiolog Ashish K.C. z Uniwersytetu w Uppsali mówi, że chociaż odsetek obumarcia płodu zwiększył się, to ogólna liczba zgonów pozostała taka sama. Stało się tak dlatego, że aż o połowę zmniejszyła się liczba kobiet rodzących w szpitalach. O ile w tygodniach poprzedzających pandemię we wspomnianych 9 szpitalach przyjmowano średnio 1261 rodzących tygodniowo, to w czasie lockdownu liczba ta spadała do 651. Zanotowano też większy odsetek komplikacji porodowych w szpitalach. Naukowcy nie wiedzą, co stało się kobietami, które nie rodziły w szpitalach, oraz z ich dziećmi. Nie wiadomo więc, czy ogólna liczba obumarć płodu zwiększyła się w całej populacji. Ashish K.c. dodaje, że obserwowany wzrost odsetka obumarć płodu nie miał nic wspólnego z infekcją COVID-19. Był on raczej spowodowany brakiem dostępu do opieki lekarskiej, przez co nie udało się zapobiec wielu komplikacjom prowadzącym do śmierci dziecka. Przyczyny, dla których kobiety w ciąży nie zgłaszały się do lekarzy, mogły być różne. Od braku możliwości transportowych spowodowanego zawieszeniem transportu publicznego, po obawy przed zarażeniem się koronawirusem. Część kobiet skorzystała z konsultacji telefonicznych czy internetowych, podczas których trudniej jest zauważyć problemy zdrowotne. W ciągu ostatnich 20 lat w Nepalu poczyniono olbrzymie postępy w dziedzinie opieki zdrowotnej nad kobietami i ich dziećmi. Jednak w czasie ostatnich kilku miesięcy doszło do zahamowania tych postępów, mówi autor badań. Podobne zjawisko zauważono też w innych krajach na świecie. Na przykład w londyńskim Szpitalu św. Jerzego doszło do 4-krotnego wzrostu odsetka obumarć płodów. Pomiędzy październikiem 2019 a końcem stycznia 2020 notowano średnio 2,38 zgonów na 1000 urodzeń. Pomiędzy zaś lutym 2020 a połową czerwca 2020 odsetek ten wzrósł do 9,31 na 1000 urodzeń. Ashma Khalil, położnik z St George's Hospital, która badała to zjawisko mówi, że jest to skutek lockdownu. Jej zdaniem na czas nie zdiagnozowano wielu komplikacji. Kobiety nie zgłaszały się do lekarzy i trafiały do nich dopiero wówczas, gdy problemy były na tyle zaawansowane, iż nie dało się wiele zrobić. O zwiększeniu odsetka obumarcia płodów poinformowały też 4 szpitale w Indiach. Podobnie jak w Nepalu, doszło tam do zmniejszenia liczby urodzeń w szpitalach, ponadto o 2/3 spadła liczba ciężarnych, które zgłaszały się na ostry dyżur. To zaś wskazuje, że do wielu porodów mogło dojść w domach lub małych ośrodkach medycznych. Także w Szkocji, która jest jednym z niewielu miejsc, gdzie na szczeblu ogólnokrajowym zbiera się comiesięczne dane na temat obumarć płodów i zgonów noworodków, doszło do zwiększenia odsetka obumarć w czasie pandemii. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, by każda ciężarna odwiedziła lekarza przynajmniej 8-krotnie w czasie ciąży. Znaczną część ryzyka związanego z obumarciem płodu można uniknąć, jeśli od 28. tygodnia ciąży kobieta śpi na boku, nie pali papierosów i informuje lekarza lub położną, jeśli dziecko zaczyna mniej się poruszać. Szczególnie ważne jest sprawdzanie zdrowia dziecka w ostatnim trymestrze ciąży. Gdy rozpoczęła się pandemia, organizacje lekarskie zaczęły zalecać zdalne konsultacje dla ciężarnych. Jednak podczas takich konsultacji lekarz nie może zmierzyć ciśnienia krwi matki, wykonać USG czy posłuchać bicia serca dziecka. To szczególnie ryzykowne u kobiet, które są w ciąży po raz pierwszy, nie wiedzą więc, jak odczuwa się wiele nieprawidłowości. Na przykład w Szpitalu św. Jerzego odnotowano spadek liczby ciężarnych ze zbyt wysokim ciśnieniem krwi. To zaś sugeruje, że kobiety z nadciśnieniem nie były w czasie lockdownu objęte wystarczającą opieką medyczną, a nadciśnienie u matki jest czynnikiem ryzyka obumarcia płodu. Ponadto w wielu krajach, szczególnie uboższych, lekarze i pielęgniarki zajmujące się normalnie opieką nad ciężarnymi, zostali skierowani do walki z COVID-19, co spowodowało mniejszą ich dostępność dla ciężarnych, a w niekórych przypadkach całkowite zamknięcie gabinetów i ośrodków położniczych. Dopiero kolejne badania pokażą pełną skalę wpływu pandemii na opiekę nad ciężarnymi i nie tylko. Wiadomo bowiem, że w czasie lockdownu zwiększyła się też liczba zgonów z powodu chorób serca i cukrzycy. « powrót do artykułu
  18. Po raz pierwszy znaleziono doskonale zachowane ciało niedźwiedzia jaskiniowego (Ursus spelaeus). Natrafili na nie pasterze reniferów z Wielkiej Wyspy Lachowskiej w archipelagu Wysp Nowosyberyjskich. To znalezisko jedyne w swoim rodzaju - pierwszy niedźwiedź zachowany z tkankami miękkimi. Zachował się w całości, ze wszystkim narządami wewnętrznymi, a nawet nosem. Wcześniej odkrywano jedynie czaszki i inne elementy szkieletu. To odkrycie o dużym znaczeniu dla całego świata - podkreśla dr Lena Grigoriewa z Ammosov North-Eastern Federal University (NEFU). Analizą ciała zajmą się naukowcy z NEFU, którzy zaproszą do współpracy specjalistów z Rosji i innych krajów. Wstępne analizy sugerują, że niedźwiedź pochodzi sprzed 22-39,5 tys. lat (z okresu kargińskiego). By określić dokładny wiek, trzeba przeprowadzić datowanie radiowęglowe - wyjaśnia Maksym Czeprasow. Planowane są badania na tak dużą skalę, jak w przypadku słynnej mamucicy z Małej Wyspy Lachowskiej - zaznacza Grigoriewa. Z relacji prasowej NEFU można się dowiedzieć, że w kontynentalnej części Jakucji (ułusie abyjskim) znaleziono również ciało co najmniej jednego niedźwiadka jaskiniowego. Uczeni mają nadzieję, że uda się wyekstrahować DNA. « powrót do artykułu
  19. Porównanie trzech komercyjnych systemów sztucznej inteligencji wykorzystywanej w diagnostyce obrazowej raka piersi wykazało, że najlepszy z nich sprawuje się równie dobrze jak lekarz-radiolog. Algorytmy badano za pomocą niemal 9000 obrazów z aparatów mammograficznych, które zgromadzono w czasie rutynowych badań przesiewowych w Szwecji. Badania przesiewowe obejmujące dużą część populacji znacząco zmniejszają umieralność na nowotwory piersi, gdyż pozwalają na wyłapanie wielu przypadków na wczesnym etapie rozwoju choroby. W wielu takich przedsięwzięciach każde zdjęcie jest niezależnie oceniane przez dwóch radiologów, co zwiększa skuteczność całego programu. To jednak metoda kosztowna, długotrwała, wymagająca odpowiednich zasobów. Tutaj mogłyby pomóc systemy SI, o ile będą dobrze sobie radziły z tym zadaniem. Chcieliśmy sprawdzić, na ile dobre są algorytmy SI w rozpoznawaniu obrazów mammograficznych. Pracuję w wydziale radiologii piersi i słyszałem o wielu firmach oferujących takie algorytmy. Jednak trudno było orzec, jaka jest ich jakość, mówi Fridrik Strand z Karolinska Institutet. Każdy z badanych algorytmów to odmiana sieci neuronowej. Każdy miał do przeanalizowania zdjęcia piersi 739 kobiet, u których w czasie krótszym niż 12 miesięcy od pierwotnego badania wykryto raka piersi oraz zdjęcia 8066 kobiet, u których w czasie 24 miesięcy od pierwotnego badania nie wykryto raka piersi. Każdy z algorytmów miał ocenić zdjęcie w skali od 0 do 1, gdzie 1 oznaczało pewność, iż na zdjęciu widać nieprawidłową tkankę. Trzy systemy, oznaczone jako AI-1, AI-2 oraz AI-3 osiągnęły czułość rzędu 81,9%, 67,0% oraz 67,4%. Dla porównania, czułość w przypadku radiologów jako pierwszych interpretujących dany obraz wynosiła 77,4%, a w przypadku radiologów, którzy jako drudzy dokonywali opisu było to 80,1%. Najlepszy z algorytmów potrafił wykryć też przypadki, które radiolodzy przeoczyli przy badaniach przesiewowych, a kobiety zostały w czasie krótszym niż rok zdiagnozowane jako chore. Badania te dowodzą, że algorytmy sztucznej inteligencji pomagają skorygować fałszywe negatywne diagnozy postawione przez lekarzy-radiologów. Połączenie możliwości AI-1 z przeciętnym lekarzem-radiologiem zwiększało liczbę wykrytych nowotworów piersi o 8%. Zespół z Karolinska Institutet spodziewa się, że jakość algorytmów SI będzie rosła. Nie wiem, jak efektywne mogą się stać, ale wiem, że istnieje kilka sposobów, by je udoskonalić. Jednym z nich może być np. ocenianie wszystkich 4 zdjęć jako całości, by można było porównać obrazy z obu piersi. Inny sposób to porównanie nowych zdjęć z tymi, wykonanymi wcześniej, by wyłapać zmiany, mówi Strand. Pełny opis eksperymentu opublikowano na łamach JAMA Oncology. « powrót do artykułu
  20. Najnowsze analizy dowodzą, że w biblijnym Królestwie Judy umiejętność pisania i czytania była bardzo rozpowszechniona. To zaś stanowi mocny argument za teorią, zgodnie z którą wiele tekstów biblijnych powstało przed zniszczeniem Pierwszej Świątyni Jerozolimskiej przez wojska Nabuchodonozora. Naukowcy z Uniwersytetu w Tel Awiwie przeanalizowali 18 tekstów z niewielkiego fortu Tel Arad pochodzących z około 600 roku przed Chrystusem. Korzystając z nowoczesnych metod obrazowania, maszynowych systemów uczenia się oraz pomocy eksperta grafologii, doszli do wniosku, że autorami zapisków było co najmniej 12 osób. To zaś świadczy, że wielu mieszkańców Królestwa Judy potrafiło czytać i pisać, a umiejętności te nie były ograniczone do wąskiej elity dworskiej. O korespondencji znalezionej w niewielkim przygranicznym forcie wspominaliśmy już wcześniej. Analizy sprzed kilku lat mówiły o co najmniej 6 autorach tekstów. Obecnie wiemy, że było ich dwukrotnie więcej. W skład zespołu, który obecnie analizował zapiski, wchodzili naukowcy w Wydziału Matematyki Stosowanej, Wydziału Fizyki i Astronomii oraz Wydziału Archeologii i Cywilizacji Bliskowschodnich Uniwersytetu w Tel Awiwie. Wspomagała ich Yana Gerber, która przed 27 lat pracowała w policyjnych laboratoriach, gdzie specjalizowała się w badaniu dokumentów i pisma. Wśród specjalistów toczy się dyskusja, czy Księgi Powtórzonego Prawa, Jozuego, Sędziów, Samuela i Królów zostały spisane na krótko przed zburzeniem Pierwszej Świątyni czy już po tym wydarzeniu. Jednym ze sposobów, by odpowiedzieć na to pytanie, jest zbadanie, kiedy istniał potencjał dla powstania tak złożonych dzieł historycznych, mówi matematyk doktor Arie Shaus. Mamy bardzo niewiele zachowanych dokumentów pisanych pochodzących z Jerozolimy i okolic z okresu po zburzeniu Pierwszej Świątyni. Ale jest bardzo dużo dokumentów sprzed zburzenia Świątyni. Powstaje jednak pytanie, kto dokumenty te spisał. Czy umiejętność posługiwania się słowem pisanym była rozpowszechniona w społeczeństwie, czy też pisać i czytać potrafiła garstka wykształconych ludzi?. W 2016 roku naukowcy badający teksty zapisane na skorupach naczyń, ostrakonach, które znaleziono w małym (liczącym 20-30 żołnierzy) forcie Tel Arad, spisało co najmniej 6 osób, wywołało to żywe zainteresowanie wśród specjalistów. Teraz, po zaprzęgnięciu do pracy dodatkowych metod i ekspertów stwierdzono, że autorów było znacznie więcej. To niezwykle ekscytujące badania, prawdopodobnie najbardziej ekscytujące w całej mojej karierze naukowej, mówi Yana Gerber. Mamy tutaj hebrajskie teksty naniesione atramentem na ceramice i spisane alfabetem, którego wcześniej nie znałam. Przestudiowałam i przeanalizowałam to pismo. Przeanalizowałam najdrobniejsze szczegóły inskrypcji pochodzących z okresu Pierwszej Świątyni. Korespondencja dotyczyła rozkazów odnośnie dyslokacji żołnierzy,  dostaw wina, oliwy i mąki, wymiany informacji z innymi fortami czy też rozkazów od wyższych szczebli dowodzenia. Specjalistka wyjaśnia, że jej praca była podzielona na trzy etapy: analizę, porównanie i ocenę. Całość została wykonana zgodnie z najwyższymi standardami, jakimi posługiwała się podczas pracy w policji kryminalnej. A te, jak przypomina Gerber, muszą być wysokie, gdyż izraelski Sąd Najwyższy dopuszcza skazanie na podstawie opinii eksperta grafologii. Matematyk, doktor Shaus, był zaskoczony wynikami pracy pani Gerber. Yana zidentyfikowała więcej autorów niż nasze algorytmy. Algorytmy działają bardzo ostrożnie. Potrafią zidentyfikować dwa bardzo różne charaktery pisma, ale w mniej oczywistych przypadkach nie wyciągają ostatecznych wniosków. W przeciwieństwie do nich ekspert grafologii nie tylko lepiej wyłapuje różnice pomiędzy różnymi charakterami, ale też w wielu przypadkach może dojść do wniosku, że różne teksty napisała ta sama osoba. Shaus dodaje, że jego najbardziej interesowało to, kim byli piszący. Na przykład w okolicy Arad była jednostka wojskowa, której żołnierze są w inskrypcjach opisywani słowem „Kittiyim”. To prawdopodobnie greccy najemnicy. Ktoś, zapewne ich dowódca, zamawia zaopatrzenie dla jednostki „Kittiyim”. Pisze do kwatermistrza fortu by „dał Kittiyim mąkę, chleb i wino”. Teraz, dzięki nowym badaniom, wiemy, że teksty zostały spisane przez co najmniej czterech różnych oficerów. Możemy więc się domyślać, że za każdym razem na patrol z żołnierzami wysyłany był inny oficer. Autorzy badań zwracają uwagę, że Tel Arad był małym fortem na krańcach Królestwa. Fakt, że w umiało tam pisać co najmniej 12 osób, od dowódcy fortu, poprzez oficerów, kwatermistrza Eliasziba i jego zastępcę Nahuma, pokazuje, iż umiejętność pisania i czytania była szeroko rozpowszechniona. Co więcej, ktoś ich musiał tego nauczyć, a to wskazuje na istnienie jakiegoś systemu edukacji Wydaje się, że czytać i pisać potrafił zauważalny odsetek mieszkańców. I tutaj pojawia się kwestia tekstów biblijnych. Ten, kto je spisał, chciał za ich pomocą przekazać ważne przesłanie. Dotychczas można było spekulować, że teksty były kierowane do wąskiej wykształconej elity. Jeśli jednak w tak oddalonym miejscu jak Tel Arad w krótkim czasie pojawia się co najmniej 12 autorów 18 inskrypcji, a w tym czasie populacja Królestwa Judy liczyła prawdopodobnie nie więcej niż 120 000 osób, to oznacza, że umiejętność czytania i pisania nie była domeną garstki królewskich skrybów z Jerozolimy. Czytać potrafił też kwatermistrz z Tel Arad, więc mógł docenić teksty biblijne, mówi główny autor badań, profesor Izrael Finkelstein. « powrót do artykułu
  21. Przed dwoma laty Microsoft rozpoczął interesujący eksperyment. Firma zatopiła u wybrzeża Orkadów centrum bazodanowe. Teraz wydobyto je z dna, a eksperci przystąpili do badań dotyczących jego wydajności i zużycia energii. Już pierwsze oceny przyniosły bardzo dobre wiadomości. W upakowanym serwerami stalowym cylindrze dochodzi do mniejszej liczby awarii niż w konwencjonalnym centrum bazodanowym. Okazało się, że od maja 2018 roku zawiodło jedynie 8 a 855 serwerów znajdujących się w cylindrze. Liczba awarii w podwodnym centrum bazodanowym jest 8-krotnie mniejsza niż w standardowym centrum na lądzie, mówi Ben Cutler, który stał na czele eksperymentu nazwanego Project Natick. Eksperci spekulują, że znacznie mniejszy odsetek awarii wynika z faktu, że ludzie nie mieli bezpośredniego dostępu do serwerów, a w cylindrze znajdował się azot, a nie tlen, jak ma to miejsce w lądowych centrach bazodanowych. Myślimy, że chodzi tutaj o atmosferę z azotu, która zmniejsza korozję i jest chłodna oraz o to, że nie ma tam grzebiących w sprzęcie ludzi, mówi Cutler. Celem Project Natic było z jednej strony sprawdzenie, czy komercyjnie uzasadnione byłoby tworzenie niewielkich podwodnych centrów bazodanowych, która miałyby pracować niezbyt długo. Z drugiej strony chciano sprawdzić kwestie efektywności energetycznej chmur obliczeniowych. Centra bazodanowe i chmury obliczeniowe stają się coraz większe i zużywają coraz więcej energii. Zużycie to jest kolosalne. Dość wspomnieć, że miliard odtworzeń klipu do utworu „Despacito” wiązało się ze zużyciem przez oglądających takiej ilości energii, jaką w ciągu roku zużywa 40 000 amerykańskich gospodarstw domowych. W skali całego świata sieci komputerowe i centra bazodanowe zużywają kolosalne ilości energii. Na Orkadach energia elektryczna pochodzi z wiatru i energii słonecznej. Dlatego to właśnie je Microsoft wybrał jako miejsce eksperymentu. Mimo tego, podwodne centrum bazodanowe nie miało żadnych problemów z zasilaniem. Wszystko działało bardzo dobrze korzystając ze źródeł energii, które w przypadku centrów bazodanowych na lądzie uważane są za niestabilne, mówi jeden z techników Project Natick, Spencer Fowers. Mamy nadzieję, że gdy wszystko przeanalizujemy, okaże się, że nie potrzebujemy obudowywać centrów bazodanowych całą potężną infrastrukturą, której celem jest zapewnienie stabilnych dostaw energii. Umieszczanie centrów bazodanowych pod wodą może mieć liczne zalety. Oprócz już wspomnianych, takie centra mogą być interesującą alternatywą dla firm, które narażone są na katastrofy naturalne czy ataki terrorystyczne. Możesz mieć centrum bazodanowe w bardziej bezpiecznym miejscu bez potrzeby inwestowania w całą infrastrukturę czy budynki. To rozwiązanie elastyczne i tanie, mówi konsultant projektu, David Ross. A Ben Cutler dodaje: Sądzimy, że wyszliśmy poza etap eksperymentu naukowego. Teraz pozostaje proste pytanie, czy budujemy pod wodą mniejsze czy większe centrum bazodanowe. « powrót do artykułu
  22. Podczas wykopalisk w Myrze archeolodzy odkryli ponad 50 terakotowych figurek sprzed 2-2,2 tys. lat. Przedstawiają one kobiety, mężczyzn, jeźdźców czy barany. Artefakty będą wystawiane w Muzeum Cywilizacji Licyjskich w Demre. Na zlecenie tureckiego Ministerstwa Kultury i Turystyki oraz Akdeniz Üniversitesi wykopaliskami kierował prof. Nevzat Çevik, który podkreśla, że głównym ich celem było zbadanie sekretów rzymskiego teatru. Çevik dodaje, że podczas wykopalisk natrafiono na mury struktur z epoki hellenistycznej, a także na szereg artefaktów. Oprócz wspomnianych wcześniej terakotowych figurek znaleziono ceramikę oraz przedmioty z brązu, ołowiu i srebra. Figurki przedstawiały mężczyzn, kobiety, dzieci, bogów i boginie, jeźdźców, zbieraczy owoców czy barany. Kolekcję figurek znaleźliśmy w jednym miejscu. Nie dotarliśmy jeszcze do całości. To trochę tak, jakby wskrzeszeni mieszkańcy Myry biegali wokół. [...] Gdy złożymy rozbite fragmenty, figurek będzie jeszcze więcej. Postaci przedstawiają codzienne życie. Dzięki temu, że ich kolory [różne odcienie czerwieni, niebieskiego i różowego] częściowo się zachowały, wiemy [na przykład], jakiej barwy ubrania noszono w owym czasie. Dysponując bogatym zestawem tak zróżnicowanych figurek, dowiadujemy się także, z jakich technik korzystali ówcześni rzemieślnicy [...] - wyjaśnia Çevik, dodając, że można w ten sposób zdobyć wiele cennych informacji nt. sztuki, kultury i wierzeń tamtego okresu. Profesor zapowiada publikację na temat odkryć z Myry. « powrót do artykułu
  23. Po 80 latach należące do University of Oxford Pitt Rivers Museum usunęło z gablot pomniejszone ludzkie głowy. Były one prezentowane w ramach wystawy zatytułowanej „Traktowanie zmarłych wrogów” i dla wielu wizytujących było główną atrakcją muzeum. Teraz zabytki trafią do magazynu, gdyż uznano, że „wzmacniają rasistowskie stereotypy”. Zminiaturyzowane głowy – tsantsas – zostały wykonane przez członków plemion Shuar i Achuar, którzy zamieszkują lasy deszczowe Ekwadoru i Peru. Aż do końca XIX wieku zabitym mężczyznom z wrogich plemion odcinano głowy, miniaturyzowano je i zachowywano, by przejąć siły z ciała zabitego. Tsantsas wykonywano zdejmując z głowy skórę i włosy, które były na chwilę zanurzane w gorącej wodzie. Skóra kurczyła się pod wpływem temperatury. Powieki i usta zaszywano, by uniemożliwić ucieczkę duszy zmarłego. Uzyskiwano w ten sposób głowę wielkości pomarańczy. Cała resztę wyrzucano. W zbiorach Pitt Rivers Museum znajduje się 12 tsantsas kupionych w latach 1884–1936. Siedem z nich to głowy ludzi, sześć pozostałych to głowy małp i leniwców. Ostatnio muzeum dokonało przeglądu swojej kolekcji składającej się z ponad 50 000 obiektów. Stwierdzono, że 120 z nich to obiekty wykonane z ludzkich szczątków, reprezentujące różne kultury. Muzeum przeprowadziło wśród swoich gości ankietę i okazało się, że wiele osób postrzega kultury, które wykonały takie obiekty z ludzkich szczątków jako „dzikie”, „prymitywne” lub „okropne”. W związku z ostatnimi wydarzeniami na Zachodzie, przede wszystkim zaś z protestami ruchu Black Lives Matter, zdecydowano się na usunięcie głów z wystawy. Nie chcieliśmy czekać. Postanowiliśmy działać proaktywnie. Zdjęliśmy ludzkie szczątki z wystawy, by trafiły do społeczności, z których pochodzą. Będziemy współpracować z tymi społecznościami, by określić nowe sposoby postępowania z tymi obiektami, mówi dyrektor muzeum, Laura Van Broekhoven. Miguel Puwainchir i Felipe Tsenkush, liderzy plemienia Shuar stwierdzili: Nie chcemy być postrzegani jako martwi ludzie pokazywani na wystawach w muzeum, opisywani w książkach, fotografowani i filmowani. Nasi przodkowie przekazali te święte obiekty nie zdając sobie w pełni sprawy z konsekwencji. Na razie nie wiadomo, co stanie się z tsantsas. Być może zostaną w magazynie, mogą też trafić na nową wystawę lub zostać zwrócone do Ekwadoru i Peru. « powrót do artykułu
  24. Każdy chromosom ludzkiego organizmu jest zakończony sekwencjami telomerowymi. Ponieważ skracają się one przy każdym podziale komórki, przyciągały od lat wyobraźnię badaczy. Stawiali oni sobie pytanie: co stanie się, kiedy telomery skrócą się tak bardzo, że podział będzie niemożliwy? W istocie, związek między skracaniem telomerów a maksymalną liczbą podziałów komórki (limitem Hayflicka) został potwierdzony. Istnieje zatem związek między długością telomerów a starzeniem się. Wiele chorób ma cechy przyspieszonego starzenia – dezorganizacji procesów, które normalnie utrzymują równowagę niezbędną dla funkcjonowania organizmu. Wobec tego można też postulować, że długość telomerów mogłaby okazać się przydatna w medycynie, służąc jako marker stanu zdrowia. Krótsze telomery leukocytarne to eksperymentalny biomarker ryzyka sercowo-naczyniowego [1], w znacznym stopniu niezależny od typowych czynników ryzyka ocenianych w wywiadzie i analizach biochemicznych. Może to być pośrednio związane z czynnikami dietetycznymi, jako że większa długość telomerów koreluje ze spożyciem warzyw i owoców [2], większą aktywnością fizyczną [3] i czystością powietrza [4]. Jednak liczba chorób, w których wykazano zmiany długości telomerów, jest obszerna. Większa długość telomerów w tkance raka piersi jest związana z lepszą prognozą niezależnie od szeregu innych czynników zazwyczaj branych przy takiej ocenie pod uwagę [5]. Wykazano również zależność między długością telomerów a ryzykiem raka żołądka, chorobą Alzheimera i cukrzycą [10]. Telomery są krótsze u palaczy, proporcjonalnie do liczby paczkolat, a efekt ten zdaje się w jakimś stopniu utrzymywać nawet po zaprzestaniu palenia [6]. Zaburzenia wzrastania wewnątrzmacicznego korelują ze skróceniem telomerów łożyska [7]. Wiadomo także, że kobiety mają dłuższe telomery niż mężczyźni [8]. Osoby z krótszymi telomerami zdają się reagować silniejszą produkcją kortyzolu na czynniki stresowe [9]. Temat długości telomerów jest również aktywnie zgłębiany w Polsce. W Klinice Gastroenterologii Dziecięcej i Chorób Metabolicznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu realizowany jest projekt Narodowego Centrum Nauki „Preludium” dotyczący długości telomerów w mukowiscydozie (2017/25/N/NZ5/02126). Mukowiscydoza jest najczęstszą poważną chorobą genetyczną w populacji osób białych. Polski program badań przesiewowych w kierunku mukowiscydozy należy do najlepszych na świecie (ok. 99% skuteczność). Dodatni wynik stwierdza się u ok. 1 na 5000 nowo urodzonych dzieci. Łącznie w Polsce na mukowiscydozę choruje ponad 2000 osób. Dzięki postępom w intensywnym leczeniu, jakie jest wymagane w tej chorobie, przeciętna długość życia polskich chorych wydłużyła się z ok. 20 lat dekadę temu do niemal 30 lat dziś. U znaczącej większości chorych można dokładnie poznać mutacje genu CFTR, którego mutacje są odpowiedzialne za chorobę. Niemniej, zależności między tymi mutacjami a przebiegiem choroby nie są ścisłe, co stanowi jedną z wielkich zagadek biomedycyny w ogóle. Z tego powodu potrzebne są dokładne narzędzia pozwalające charakteryzować chorych i przewidywać u nich przebieg choroby, a także uprzedzająco stosować odpowiednie interwencje. Prowadzone w Poznaniu badania mają na celu scharakteryzowanie długości telomerów oraz przebiegu klinicznego choroby w grupie dzieci i osób dorosłych z mukowiscydozą. Długość telomerów oznaczana jest metodą ilościowej reakcji polimerazy (qPCR), co wymaga znacznego stopnia precyzji. Publikacji wyników badań można spodziewać się w przyszłym roku. Tymczasem coraz wyraźniej widać, że telomery budzą szerokie zainteresowanie w środowisku naukowym i przyciągają uwagę jako potencjalne biomarkery. Ich wprowadzenie do praktyki będzie jednak wymagało licznych badań i weryfikacji przydatności w dużych grupach. Bibliografia 1.     Haycock PC, Heydon EE, Kaptoge S, Butterworth AS, Thompson A, Willeit P. Leucocyte telomere length and risk of cardiovascular disease: systematic review and meta-analysis. BMJ. 8 lipiec 2014;349:g4227. 2.     Rafie N, Golpour Hamedani S, Barak F, Safavi SM, Miraghajani M. Dietary patterns, food groups and telomere length: a systematic review of current studies. Eur J Clin Nutr. 2017;71(2):151–8. 3.     Lin X, Zhou J, Dong B. Effect of different levels of exercise on telomere length: A systematic review and meta-analysis. J Rehabil Med. 8 lipiec 2019;51(7):473–8. 4.     Miri M, Nazarzadeh M, Alahabadi A, Ehrampoush MH, Rad A, Lotfi MH, i in. Air pollution and telomere length in adults: A systematic review and meta-analysis of observational studies. Environ Pollut. styczeń 2019;244:636–47. 5.     Ennour-Idrissi K, Maunsell E, Diorio C. Telomere Length and Breast Cancer Prognosis: A Systematic Review. Cancer Epidemiol Biomarkers Prev. 2017;26(1):3–10. 6.     Astuti Y, Wardhana A, Watkins J, Wulaningsih W, PILAR Research Network. Cigarette smoking and telomere length: A systematic review of 84 studies and meta-analysis. Environ Res. 2017;158:480–9. 7.     Niu Z, Li K, Xie C, Wen X. Adverse Birth Outcomes and Birth Telomere Length: A Systematic Review and Meta-Analysis. J Pediatr. 2019;215:64-74.e6. 8.     Gardner M, Bann D, Wiley L, Cooper R, Hardy R, Nitsch D, i in. Gender and telomere length: systematic review and meta-analysis. Exp Gerontol. marzec 2014;51:15–27. 9.     Jiang Y, Da W, Qiao S, Zhang Q, Li X, Ivey G, i in. Basal cortisol, cortisol reactivity, and telomere length: A systematic review and meta-analysis. Psychoneuroendocrinology. 2019;103:163–72. 10.     Smith L, Luchini C, Demurtas J, Soysal P, Stubbs B, Hamer M, i in. Telomere length and health outcomes: An umbrella review of systematic reviews and meta-analyses of observational studies. Ageing Res Rev. 2019;51:1–10. « powrót do artykułu
  25. Przewodnicy turystyczni z Galápagos, którzy stracili pracę w wyniku pandemii, przechodzą pod okiem naukowców kurs. Dzięki temu będą mogli wziąć udział w projekcie Barcoding Galapagos, pomagając w skatalogowaniu gatunków zamieszkujących archipelag. Projekt prowadzą Uniwersytet w Exeter, Centrum Nauki Galápagos i Universidad San Francisco de Quito (USFQ). Barcoding Galapagos przewiduje zatrudnienie na 9 miesięcy menedżera i ok. 80 przewodników (mają to być różne stanowiska). Chcielibyśmy wyszkolić i zatrudnić przewodników przy katalogowaniu bioróżnorodności Galápagos [...] za pomocą metod molekularnych z XXI w. - podkreśla dr Camille Bonneaud. Przewodnicy ci pełnią centralną rolę w ożywieniu gospodarczym populacji, która niemal całkowicie polega na ekoturystyce. Przejdą oni trening umiejętności i znajdą zatrudnienie przy pobieraniu próbek, przechowywaniu [materiału] i stosowaniu najnowszych metod genetycznych. Jest to rozwiązanie korzystne dla obu stron, które pozwoli wypełnić istotne luki w wiedzy biologicznej dotyczącej wysp. Profesor Jaime Chaves z USFQ dodaje, że to pierwszy projekt barkodowania na Galapagos na tę skalę. Wszystkie dane będą generowane przez miejscowych i przetwarzane na archipelagu. Nie wydaje mi się, by gdzieś indziej na świecie realizowano taki projekt. Prof. Diana Pazmiño, która jest związana zarówno z Galápagos Science Centre, jak i USFQ, cieszy się, że może się podzielić z lokalną społecznością swoją wiedzą na temat narzędzi genetycznych. Zarówno społeczne, jak i naukowe konsekwencje tego projektu są niesamowicie ważne dla wysp i ludności. Naukowcy podkreślają, że bez dochodu z turystyki działania na rzecz ochrony przyrody Wysp Żółwich mogą być zagrożone. Zapewniając przewodnikom turystycznym alternatywne źródło dochodu, projekt zmniejszy negatywne oddziaływania nielegalnego pozyskiwania surowców i wzmocni ochronę Parku Narodowego w krótkim-średnim okresie. To z kolei może zagwarantować delikatną równowagę między bioróżnorodnością i dobrostanem lokalnych społeczności w długiej perspektywie czasowej - podsumowuje dr Tomas Chaigneau z Uniwersytetu w Exeter. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...