Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Otyłość jest poważnym globalnym problemem zdrowotnym i czynnikiem ryzyka chorób, takich jak cukrzyca typu II, choroby serca i stłuszczenie wątroby. Międzynarodowy zespół naukowców, w którym pracują badaczki z Wydziału Chemii UW, zidentyfikował nowy czynnik, który może przyczynić się do zastosowania nowej strategii terapeutycznej w walce z otyłością. Centralnym elementem w rozwoju otyłości jest tkanka tłuszczowa, na którą składają się komórki tłuszczowe (tzw. adipocyty, wyspecjalizowane w magazynowaniu tłuszczu) i makrofagi (komórki żerne układu odpornościowego, które są zwykle związane z niszczeniem drobnoustrojów). Naukowcy z Austrii wraz ze współpracownikami z Niemiec i Australii oraz zespołem naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego odkryli szlaki sygnałowe odpowiedzialne za rozwój cennego typu makrofagów tkanki tłuszczowej (ATM, adipose tissue macrophages) w otyłości, który zapobiega lipotoksyczności. Lipotoksyczność to proces, w którym cząsteczki tłuszczu odkładają się w tkankach innych niż tłuszcz. Badanie to zostało właśnie opublikowane w czołowym czasopiśmie Nature Metabolism. Jak Doktor Jekyll i pan Hyde W tym badaniu naukowcy, w tym dr Maria Górna, dr Marta Kulik i prof. Paulina Dominiak z Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego, szczegółowo zbadali szlak sygnałowy PI3K. Jest to główny regulator metaboliczny, ponieważ reguluje magazynowanie tłuszczu i odgrywa główną rolę w reakcji komórkowej na hormon insulinę. W otyłości zmniejszone działanie insuliny lub insulinooporność prowadzi do cukrzycy typu II, która jest związana z wysokim poziomem glukozy we krwi. Kluczowa rola PI3K w procesach metabolicznych jest udowodniona, ale jego rola w makrofagach tkanki tłuszczowej była dotychczas niejasna – mówi prof. Gernot Schabbauer z Instytutu Biologii Naczyniowej i Badań Zakrzepicy w Centrum Fizjologii i Farmakologii Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu. ATM są jak doktor Jekyll i pan Hyde. Przy otyłości mogą być dobre lub złe. Założyliśmy, że aktywny szlak sygnalizacyjny PI3K może przechylić szalę na korzyść „dobrego” – dodaje dr Julia Brunner z uczelni wiedeńskiej. Korzystając z technik, takich jak wielokolorowa cytometria przepływowa, lipidomika, testy oddychania komórkowego i kilka modeli zwierzęcych, naukowcy odkryli, że długotrwała aktywność szlaku sygnalizacyjnego PI3K może przechylić równowagę w makrofagach na lepsze: w szczególności ulegają wytworzeniu wyspecjalizowane makrofagi ATM, które charakteryzują się zwiększoną liczba receptorów-zmiataczy MARCO (receptorów makrofagowych o strukturze kolagenowej) na ich powierzchni. Zmiatacze lipidów Odkryliśmy, że komórki ATM z ekspresją MARCO są profesjonalnymi zmiataczami lipidów. Komórki te wchłaniają tłuszcz w sposób zależny od MARCO i rozkładają go, uniemożliwiając w ten sposób przedostanie się do krwiobiegu – wyjaśnia Andrea Vogel, doktorantka z immunologii Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu. Zespół metaboliczny i lipotoksyczność są cechami charakterystycznymi otyłości. Z naszych badań wynika, że wyższe spożycie lipidów i lepszy metabolizm energetyczny makrofagów ATM pomaga w utrzymaniu ogólnoustrojowego zdrowia metabolicznego. To odkrycie może mieć daleko idące znaczenie dla zrozumienia lub terapii wielu chorób metabolicznych – dodaje dr Omar Sharif uczelni wiedeńskiej. Udział badaczek z UW Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego przeanalizowali strukturę MARCO pod względem potencjału do wiązania lipidów. – To receptor znany z wiązania i usuwania tak różnorodnych obiektów jak bakterie czy utlenione lipoproteiny niskiej gęstości, ale jego rola w buforowaniu lipidów jest nowa – mówi dr Maria Górna z Wydziału Chemii UW. – Te badania to dopiero początek naszej współpracy z zespołem z Austrii i mamy już pomysły, jak następnie przetestować bezpośredni udział MARCO w wychwytywaniu lipidów. Kolejne badania zostaną teraz przeprowadzone w celu ustalenia, czy sygnalizacja PI3K może mieć również trwały wpływ na populację makrofagów ATM również u ludzi. Chociaż umiarkowane hamowanie PI3K było już omawiane jako strategia terapeutyczna w leczeniu chorób metabolicznych, nasze dane wskazują na potencjalne nieoczekiwane skutki uboczne. Mogą to być zmienione poziomy lipidów we krwi, spowodowane zmniejszonym wchłanianiem tłuszczu w makrofagach – mówi prof. Schabbauer. Szczegóły badań opublikowano w artykule The PI3K pathway preserves metabolic health through MARCO-dependent lipid uptake by adipose tissue macrophages. « powrót do artykułu
  2. Modele komputerowe sugerują, że głęboko pod powierzchnią Grenlandii na długości całej podlodowej doliny może płynąć rzeka, która do oceanu uchodzi we Fjordzie Petermanna na północnym wybrzeżu wyspy. Rzeka zasilana jest przez lód topniejący we wnętrzu Grenlandii. Na głębokości 2-3 kilometrów pod lodem Grenlandii znajduje się skaliste podłoże. W przeszłości użyto radarów do wykonania jego mapy, a tam, gdzie brakowało danych naukowcy wykorzystali modele matematyczne do ich uzupełnienia. Badania ujawniły istnienie długiej doliny, jednocześnie jednak wskazywały, że jest ona pofragmentowana przez wyniesione skały, co zapobiega ewentualnemu swobodnemu przepływowi wody. Zauważono jednak, że te skalne szczyty występują tylko w tych miejscach, dla których brakowało danych i zostały one uzupełnione modelowaniem matematycznym. Szczyty mogą więc w rzeczywistości nie istnieć. Christopher Chambers i Ralf Greve z Hokkaido University postanowili zbadać, co może się dziać, jeśli wspomniana dolina jest otwarta, a topnienie lodu zintensyfikuje się w głęboko położonym obszarze Grenlandii, o którym wiemy, że dochodzi tam do topnienia. We współpracy z naukowcami z Uniwersytetu w Oslo przeprowadzili liczne symulacje komputerowe, dzięki którym mogli porównać dynamikę wody na północy Grenlandii przy dolinie otwartej i pofragmentowanej. Wyniki badań zostały opublikowane w piśmie The Cryosphere. Wykazały one dramatyczne zmiany w przepływie wody jeśli dolina jest otwarta. Jeśli tak się dzieje i woda może swobodnie płynąć wspomnianą doliną, to pod lodami Grenlandii istnieje rzeka o długości 1000 kilometrów, które uchodzi w Fjordzie Petermanna. Wyniki naszych badań są zgodne z istnieniem długiej podlodowej doliny. Mamy tutaj jednak sporo niewiadomych. Nie wiemy na przykład, jak wiele wody może płynąć tą doliną i czy rzeczywiście uchodzi ona do Fjordu Petermanna czy ponownie zamarza albo wypływa z doliny po drodze, mówi Chambers. Jeśli jednak woda tam jest, to może ona płynąć całą długością doliny, która jest dość płaska, przypomina dno rzeki. To zaś sugeruje, że woda nie zamarza, bo nic jej nie blokuje. Symulacje wskazują też, że więcej wody płynie, jeśli dno doliny znajduje się 500 metrów pod powierzchnią oceanu niż gdy jest 100 metrów pod nią. Ponadto, jeśli w symulacjach zwiększono topnienie lodu tylko u podnóża regionu, w którym on topnieje, to przepływ wody przez całą dolinę się zwiększa tylko wówczas, gdy nie ma na niej żadnej blokady. Całościowe wyniki badań wskazują, że rzeka może istnieć jeśli spełnionych jest wiele warunków. Do potwierdzenia wyników naszych badań konieczne są kolejne badania radarowe. To jednak bardzo ważne, gdyż istnienie takiej rzeki oznaczałoby, że Grenlandia ma zupełnie inny układ hydrologiczny niż sądzimy. Dobre jego zrozumienie i możliwość dokładnego symulowania tego systemu jest ważne, jeśli chcemy rozumieć i symulować zmiany zachodzące na Grenlandii pod wpływem zmian klimatycznych, mówi Greve. « powrót do artykułu
  3. Astronomowie nie od dzisiaj wiedzą, że galaktyki mogą rosnąć łącząc się z innymi galaktykami. W ten sposób mogła też ewoluować Droga Mleczna. Międzynarodowy zespół astronomów pracujący pod kierunkiem doktora Diederika Kruijssena z Uniwersytetu w Heidelbergu oraz doktora Joela Pfeffera z Liverpool John Moores University stworzył drzewo genealogiczne naszej galaktyki, a o wynikach swoich badań poinformował na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. Gromady kuliste to gęste zgrupowania powiązanych grawitacyjnie gwiazd. To bardzo stare struktury. W skład gromady może wchodzić nawet milion gwiazd. Wiemy, że w Drodze Mlecznej występuje ponad 150 takich gromad. Wiele z nich powstało w mniejszych galaktykach, które łączyły się, by w końcu utworzyć Drogę Mleczną taką, jaką znamy ją dzisiaj. Naukowcy od dawna podejrzewali, że gromady kuliste mogą pełnić rolę swoistych „skamieniałości”, dzięki którym uda się kiedyś zbadać przeszłość naszej galaktyki. Teraz mamy już w ręku odpowiednie narzędzia, by podjąć się takiego zadania. Zespół Kruijssena i Pfeffera odtworzył drzewo genealogiczne Drogi Mlecznej opierając się przy tym wyłącznie na gromadach kulistych. Na potrzeby swoich badań naukowcy stworzyli zestaw zaawansowanych symulacji komputerowych modelujących powstawanie galaktyk podobnych do naszej. Zestaw ten, E-MOSAICS, jest jedynym, który zawiera kompletny model tworzenia się, ewolucji i niszczenia gromad kulistych. Naukowcy byli w stanie powiązać wiek gromad kulistych, ich skład chemiczny oraz ruch orbitalny z właściwościami galaktyk, w których powstały ponad 10 miliardów lat temu. Stosując tę metodę do gromad kulistych w naszej galaktyce uczeni zdołali obliczyć nie tylko, z ilu gwiazd składały się galaktyki, w skład których oryginalnie gwiazdy z gromad wchodziły, ale również, kiedy doszło do ich połączenia z Drogą Mleczną. Głównym wyzwaniem był fakt, że zderzenia galaktyk to bardzo chaotyczny proces, podczas którego orbity gromad kulistych zostają całkowicie zmienione. Wykorzystaliśmy więc sztuczną inteligencję, którą pomogła nam zrozumieć cały złożony system, który istnieje dzisiaj. Wytrenowaliśmy sieć neuronową na symulacjach E-MOSAICS tak, by łączyła właściwości gromad kulistych z historią ich oryginalnych galaktyk. Przetestowaliśmy nasz algorytm dziesiątki tysięcy razy i byliśmy zaskoczeni jak dokładnie reoknstruował łączenie się symulowanych galaktyk, wykorzystując w tym celu jedynie gromady kuliste, mówi Kruijssen. Zachęceni wysoką dokładnością algorytmu naukowcy postanowili odszyfrować za jego pomocą historię Drogi Mlecznej. Symulacje nie tylko ujawniły masy moment łączenia się mniejszych galaktyk z Drogą Mleczną, ale pozwoliły na odkrycie nieznanej dotychczas kolizji Drogi Mlecznej z galaktyką, którą badacze nazwali Krakenem. Zderzenie z Krakenem musiało być najważniejszym takim wydarzeniem w historii Drogi Mlecznej. Dotychczas powszechnie sądzono, że największym zderzeniem była kolizja z galaktyką karłowatą Gaia-Enceladus do którego doszło przed 9 miliardami lat. Teraz dowiadujemy się, że 11 miliardów lat temu, gdy Droga Mleczna była 4-krotnie mniej masywna, połączyła się z galaktyką Kraken. Kolizja ta musiała całkowicie zmienić wygląd Drogi Mlecznej, mówi Kruijssen. Dzięki rekonstrukcji wiemy, że dotychczas Droga Mleczna wchłonęła około 5 galaktyk, z których każda miała ponad 100 milionów gwiazd oraz około 15 galaktyk, z których każda miała co najmniej 10 milionów gwiazd. Do zderzenia z najbardziej masywną galaktyką doszło pomiędzy 6 a 11 miliardów lat temu. Pozostałości po pięciu wielkich galaktykach zostały już zidentyfikowane. Obecne i przyszłe teleskopy powinny umożliwić identyfikację pozostałości wszystkich galaktyk wchłoniętych przez Drogę Mleczna, mówi Kruijssen. Warto tutaj przypomnieć, że – jak informowaliśmy – naukowcy sądzą, że za kilka miliardów lat dojdzie do połączenia Drogi Mlecznej i Galaktyki Andromedy. « powrót do artykułu
  4. Jeszcze całkiem niedawno w Kenii żyły aż 3 białe żyrafy z leucyzmem. W marcu br. świat obiegła jednak smutna wiadomość: kłusownicy zabili samicę i cielę (ciała w stanie zeszkieletowanym znaleziono w hrabstwie Garissa we wschodniej Kenii). Przeżył młody samiec, syn zabitej żyrafy. Ósmego listopada założono mu nadajnik GPS, dzięki któremu można śledzić jego położenie. O założenie nadajnika zabiegała rada ds. ochrony Ishaqbini Community Conservancy. Wystąpiła ona z wnioskiem do Kenya Wildlife Service (KWS). GPS trafił na jeden z ossikonów samca dzięki wydatnej pomocy Northern Rangelands Trust i Save Giraffes Now. Nadajnik co godzinę przekazuje dane dotyczące położenia samca. Dzięki temu strażnicy monitorują jego ruchy. Jak można się domyślić, ułatwia to ochronę przed kłusownikami. Ahmed Noor, menedżer Ishaqbini Hirola Community Conservancy, cieszy się, że na obszarach, gdzie pasie się żyrafa, popadało. Ponieważ deszcze gwarantują obfitość pożywienia, przynajmniej pod tym względem przyszłość białego samca rysuje się w różowych barwach... « powrót do artykułu
  5. Dobór odpowiedniego materaca to klucz do zapewniania sobie zdrowia i komfortu. Dziś odkrywamy sekrety skutecznego snu – wypoczynek bez tajemnic! Postaw na zdrowy sen – to bardzo ważne Dziś wszystko musi być wysokiej jakości. Telefony, żywność, wykonywana praca czy nawet relacje z innymi ludźmi. Warto zatem zainwestować także w odpowiednią klasę czegoś bardzo podstawowego i kluczowego dla naszego zdrowia. Odpowiedni materac zapewni nam zdrowy i spokojny sen – to zdecydowanie zaowocuje w każdym aspekcie życia. Wyspani jesteśmy bardziej aktywni, chętni do działania, wypoczęci. Nasza psychika staje się bardziej odporna, dzięki czemu lepiej radzimy sobie ze stresem. Nawet nasze ciało na poziomie stricte fizycznym zaczyna lepiej radzić sobie z różnymi problemami, na przykład natury kardiologicznej. Wsparcie naszego snu to klucz do sukcesu, a wybór materaca jest w tym wszystkim niewątpliwie bardzo istotny. Rodzaj i twardość materaca. Wybierz najlepszy model do swoich potrzeb Skoro ustaliliśmy już, jak monumentalne znaczenie dla naszego zdrowia ma dobór materaca, czas na część praktyczną – dokonanie właściwego zakupu. W tym celu warto postawić na kilka sprawdzonych metod. Zacznijmy od krótkiego przeglądu typów materacy. Każdy z nich sprawdzi się w innej sytuacji: •    Materac sprężynowy – wyróżnia go niska cena, trwałość i zróżnicowane strefy nacisku. To idealne rozwiązanie dla osób, które oczekują dobrego snu, nie wydając jednocześnie ogromnych kwot. Jest to bardzo popularny typ materaca – nie bez powodu. Sprężyny przeważnie nadają się do wieloletniej eksploatacji: są trwałe i odporne na odkształcenia. Wadą tych materacy często jest jednak mikroklimat. Warto stawiać na zaufane marki, gdyż ich produkty są bardzo odporne na powstawanie grzybów i rozwój bakterii wewnątrz konstrukcji materaca. •    Materac piankowy – zapewnia unikatowy komfort. Pianka idealnie dostosowuje się do naszego ciała. Oznacza to, że mamy do czynienia z niezwykle wygodnym podłożem. Są to ponadto materace bardzo higieniczne – ich mikroklimat uniemożliwia rozwój grzybom i bakteriom. Materace piankowe muszą jednak bezwzględnie pochodzić od sprawdzonego producenta. Niestety tylko topowe marki mają dostęp do odpowiednich technologii tworzenia wytrzymałych pianek. Różnicę w jakości widać chociażby po okresach gwarancyjnych. W przypadku tanich modeli mało znanych producentów wynoszą one zaledwie parę lat, podczas gdy materace piankowe cenionych producentów, takich jak np. Hilding, są objęte gwarancją nawet na 15 lat. •    To podstawowe typy materacy, istnieją jednak także inne – np. hybrydowy, który łączy ich cechy. Materace medyczne sprawdzą się w przypadku osób przewlekle chorych, podczas gdy materace lateksowe najbardziej zainteresują alergików. Kiedy wybierzemy typ materaca, możemy przejść do twardości. To parametr, który pozwala nam na dokonanie właściwego wyboru – określa masę osoby, która najlepiej czuć się będzie na danym podłożu. Skala jest prosta: •    H1 – osoby ważące mniej niż 60 kg, •    H2 – od 60 do 80 kg, •    H3 – od 80 do 100 kg, •    H4 – powyżej 100 kg. To jedynie orientacyjne wartości – zdarza się, ktoś czuje się lepiej na twardszym materacu niż docelowa kategoria. Nie warto jednak decydować się na materac o niższym poziomie twardości od zalecanego, ponieważ może to skutkować pojawieniem się problemów z kręgosłupem. Postaw na sprawdzonego producenta – firma Hilding to czołowy dostawca materacy w Europie Przy wyborze materaca niezwykle istotne jest korzystanie z ofert dostawców, którzy prezentują znakomity standard rozwiązań i innowacji. Sen jest bardzo skomplikowanym zjawiskiem – dlatego też firma Hilding przygląda się mu kompleksowo. By tworzyć tak wygodne i znakomicie funkcjonujące materace, producent sięga po wiedzę z dziedzin psychologii, fizjologii i anatomii. To rozbicie na czynniki pierwsze snu przez ekspertów z Hilding SleepLab zapewnia niezwykły efekt. Materace spełniają potrzeby każdego, kto potrzebuje wysokiej jakości snu. To dlatego marka cieszy się tak sporym zaufaniem klientów – korzysta z najnowszych odkryć naukowych i bogatego doświadczenia. Baza wiedzy Hilding jest niezwykle imponująca, a dzięki niej możemy cieszyć się snem wysokiej jakości. Produkty firmy Hilding znajdą Państwo na stronie sennamaterace.pl. Założona w 1939r. w Szwecji firma Hilding Anders jest wiodącym producentem materacy na rynku. Obecna na Polskim rynku od 2001 roku firma podbiła serca Polaków wysoką jakością I skandynawskim stylem. W swoim portfelu firma posiada marki takie jak Hilding, Curem, Jansen, Bedding oraz Carpe Diem. Poza własną produkcją Hilding tworzy również materace dla marek takich jak Agata, Amazon BRW, Sleepmed i wiele innych. « powrót do artykułu
  6. Im więcej dowiadujemy się o interakcjach w przyrodzie, tym bardziej przekonujemy się, jak niewiele wiemy o otaczającym nas świecie. Najnowsze badania, których autorami jest kanadyjsko-amerykański zespół naukowy z University of Minnesota, University of Manitoba i Voyageurs National Park, pokazują, że wilki wpływają na... powstawanie i kształt mokradeł. V083 to samiec alfa przewodzący stadu wilków z Cranberry Bay. Zwierzę wyspecjalizowało się w polowaniu na bobry. V083 wraz ze swoim stadem przemierzają Voyageurs National Park w Minnesocie i wiosną oraz latem polują na bobry. Tylko w bieżącym roku V083 pożarł 36 tych gryzoni. To odpowiednik 7 kolonii. Jak wynika z najnowszych badań, takie zachowania wilków mają olbrzymi wpływ na środowisko naturalne. Wilki, wpływając na to, gdzie bobry żyją i budują tamy, kształtują mokradła. Mamy tutaj do czynienia z całym łańcuchem zależności, od którego zależy ukształtowanie terenu. Gdy patrzymy na to w odpowiedniej perspektywie czasowej, zaczynamy dostrzegać, jak bardzo wilki połączone są z tworzeniem mokradeł, mówi Tom Gable, biolog z Voyageurs Wolf Project i główny autor badań opublikowanych właśnie w Science Advances. Dopiero od niedawna zaczynamy zauważać niezwykle rozbudowaną i skomplikowaną sieć powiązań w przyrodzie. Zaczynamy też poznawać rolę głównego drapieżnika w ekosystemie. Drapieżnika, którego ludzie od wieków tępią i próbują z ekosystemu usunąć. W wielu ekosystemach rolę taką pełnią właśnie wilki, które w wielu miejscach zostały skutecznie wytępione. Gdy jednak zostają reintrodukowane, w ekosystemie dochodzi do olbrzymich korzystnych zmian. Tak było np. w Yellowstone National Park. Wilki reintrodukowano tam w 1995 roku po dziesięcioleciach nieobecności. Po latach badania zaczęły pokazywać, że obecność wilków wpłynęła na liczebność i zachowania łosi, które wcześniej bardzo niszczyły szatę roślinną parku. Wprowadzenie wilka wpłynęło na odrodzenie ekosystemu, chociaż zależność nie jest aż tak prosta, jak się początkowo wydawało. Badania na ten temat opisywaliśmy w tekście Sam wilk nie da rady. Wcześniej natomiast informowaliśmy, że obecność wilków pomaga w odradzaniu się zagrożonej populacji rysiów. Teraz poznajemy rolę głównego drapieżnika ekosystemu – wilka – w tworzeniu się mokradeł. Naukowcy z Voyageurs Wolf Project nałożyli obroże 32 wilkom. Zwierzęta były śledzone w latach 2015–2019 za pomocą GPS. Gdy wilk pozostawał przez dłuższy czas w jednej okolicy, robił tak zwykle dlatego, że coś upolował. Wówczas naukowcy wybierali się w miejsce przebywania wilka, szukali śladów ofiary, zbierali próbki i badali, jakie zwierzę padło ofiarą. Okazało się, że w wielu przypadkach ofiarami wilków padają bobry. Ci inżynierowie ekosystemu odgrywają szczególną rolę w Voyageurs, gdzie utworzone przez bobrze tamy rozlewiska zajmują aż 13% powierzchni parku. Chociaż wilki zjadały bardzo dużo bobrów – niektóre stada zabijały aż 40% bobrów żyjących na ich terenie – to nie miało to długoterminowego wpływu na liczebność tych gryzoni. Okazało się, że wilki wpływają nie tyle na liczbę, co na miejsce życia bobrów. Gable i jego zespół zauważyli, że wilki wyjątkowo często zabijają samotne bobry, te, które odłączyły się od swoich rodzin, by skolonizować nowe tereny. Zwierzęta takie są szczególnie narażone na ryzyko, gdyż często muszą zapuszczać się na ląd w poszukiwaniu gałęzi do budowanej przez siebie tamy. Gdy wilki zabijały takiego bobra jego budowana tama pozostawała niezamieszkana przez resztę roku. W ten sposób wilki chroniły las przed całkowitym zmienieniem się w mokradła, zapobiegając dalekosiężnym olbrzymim zmianom ekosystemu. W przeciwieństwie do bardzo skomplikowanych interakcji zachodzących pomiędzy wilkami a ekosystemem w Yellowstone tutaj mamy znacznie prostszy mechanizm. Gdy w Voyageurs wilki zabijają bobra, w nowym miejscu nie powstaje rozlewisko. Naukowcy próbują zrozumieć, jaka jest zależność pomiędzy dużymi drapieżnikami a ekosystemami wodnym. Tutaj mamy do czynienia z prostym mechanizmem, który można wytłumaczyć 5-latkowi, mówi Gable. Mimo tej prostoty, już widać, że nie wszystko jest jasne. Każdego roku wilki wpływają bowiem na zmiany w około 88 bobrzych tamach. Utworzone przez bobry sadzawki pojawiają się i znikają w różnych miejscach. Ale ta liczba to zbyt mało, by mogło to mieć decydujący wpływ, mówi Robert Beschta, hydrolog, który badał wilki w Yellowstone. Gable uważa, że wpływ wilków może się sumować w czasie. Ocenia on, że w Voyageurs przeciętne stado wilków ma w ciągu 10 lat wpływ na 1 bobrzą sadzawkę na każdych 2 km2 terenu. Biorąc pod uwagę fakt, że bobry i wilki żyją razem na dużych obszarach półkuli północnej, zjawisko takie może zachodzić wszędzie tam, gdzie wilki polują na bobry. « powrót do artykułu
  7. Grupa astronomów z University of Texas at Austin doszła do wniosku, że wybudowany na Księżycu teleskop – pomysł, który NASA zarzuciła dekadę temu – może rozwiązać problemy, z którymi inne teleskopy sobie nie poradzą. Księżycowy teleskop mógłby bowiem dostrzec pierwsze gwiazdy, które powstały we wszechświecie. Zespół, na którego czele stoi Anna Schauer pracująca przy Teleskopie Hubble'a, opublikuje wyniki swoich badań w The Astrophysical Journal. Historia astronomii to coraz potężniejsze teleskopy, które pozwalają nam dostrzec obiekty coraz bliżej Wielkiego Wybuchu, mówi profesor Volker Bromm, astrofizyk-teoretyk, który od dziesięcioleci bada pierwsze gwiazdy. Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) pozwoli nam zobaczyć pierwsze galaktyki. Jednak teorie mówią, że zanim powstały pierwsze galaktyki istniały gwiazdy III populacji. Ich dostrzeżenie jest nawet poza zasięgiem JWST. Do ich badań potrzebujemy jeszcze potężniejszego urządzenia. Pierwsze gwiazdy powstały około 13 miliardów lat temu. Narodziły się z połączenia wodoru oraz helu i prawdopodobnie były nawet 100-krotnie większe od Słońca. Nowe obliczenia wykonane przez Schauer pokazują, że teleskop, którego projekt NASA porzuciła przed dekadą, mógłby badać te gwiazdy. W roku 2008 zespół Rogera Angela z University of Arizona zaproponował zbudowanie na Księżycu urządzenia o nazwie Lunar Liquid-Mirror Telescope (LLMT). NASA przeprowadziła analizy dotyczące zasadności budowy takiego teleskopu i zrezygnowała z projektu. Jak zauważa Niv Drory z McDonald Obserwatory, wówczas jednak nie istniała nauka dotycząca najwcześniejszych gwiazd. Obecnie wiele wskazuje na to, że taki teleskop mógłby je badać. Potencjalne księżycowe laboratorium, nazwane przez Shauer „Ultimately Large Telescope”, miałoby średnicę 100 metrów. Teleskop działałby autonomicznie, byłby zasilany przez zbudowaną obok elektrownię fotowoltaiczną i przesyłałby dane do satelity na orbicie Księzyca. Lustro takiego teleskopu nie byłoby wykonane ze szkła, ale z płynu, który jest lżejszy, zatem jego transport na Księżyc byłby tańszy. Teleskop byłby obracającą się kadzią wypełnioną płynem, na powierzchni którego znajdowałby się metaliczny płyn. Mogłaby to być np. rtęć. Kadź bez przerwy by się obracała, by nadać powierzchni płynu odpowiedni paraboliczny kształt, dzięki czemu działałaby ona jak lustro paraboliczne. Autorzy najnowszego studium mówią, że teleskop taki mógłby powstać w kraterze na północnym lub południowym biegunie księżyca. Żyjemy w świecie pełnym gwiazd. Kluczowym pytaniem jest więc to o utworzenie się pierwszych gwiazd. Ich powstanie było bowiem kluczowym elementem w historii wszechświata, kiedy to pierwotne warunki panujące po Wielkim Wybuchu prowadziły do coraz bardziej złożonej budowy kosmosu, a z czasem umożliwiły powstanie planet, życia oraz istot inteligentnych. Moment powstania pierwszych gwiazd jest poza możliwościami obserwacyjnymi obecnych lub planowanych już teleskopów. Dlatego też musimy pomyśleć o urządzeniu, które pozwoli nam na obserwacje pierwszych gwiazd u zarania dziejów, mówi Bromm. Warto w tym miejscu przypomnieć, że niedawno pisaliśmy iż NASA chce wiedzieć, czy roboty mogą wybudować na Księżycu gigantyczny radioteleskop. « powrót do artykułu
  8. W zeszły piątek (13 listopada) w Atenach podczas wykopalisk związanych z pracami kanalizacyjnymi znaleziono rzeźbę przedstawiającą głowę Hermesa. Jak poinformowało greckie Ministerstwo Kultury i Sportu, jest to fragment hermy. Odkrycia dokonano na głębokości ok. 1,3 m, na ulicy Aiolu w samym centrum miasta. Co ciekawe, na rzeźbie można podziwiać Hermesa w sile wieku, podczas gdy zwykle boga dróg przestawiano jako młodzieńca. W komunikacie Ministerstwa na Facebooku ujawniono, że rzeźba datuje się na ok. 300 r. p.n.e. W pewnym momencie głowa wieńcząca niegdyś hermę została wmurowana w ścianę kanału odpływowego. Znalezisko trafiło do magazynu Eforatu Starożytności. « powrót do artykułu
  9. W jednym z holenderskich browarów testowana jest właśnie niezwykła instalacja grzewcza, która nie emituje dwutlenku węgla do atmosfery. Wszystko dzięki temu, że zamiast węgla spalane jest w niej... żelazo. Próba podpalenie kawałka żelaza to karkołomne przedsięwzięcie, którego koszty nie są warte potencjalnych zysków. Jednak inaczej ma się sprawa z drobno sproszkowanym żelazem. Ono, po wymieszaniu z powietrzem, jest wysoce palne. Gdy spala się taką mieszaninę, dochodzi do utleniania żelaza. Gdy spalamy węgiel produktem utleniania tego pierwiastka jest szkodliwy dla atmosfery dwutlenek węgla. Gdy zaś spalamy żelazo, produktem utleniania jest Fe203, czyli.. rdza. Bardzo interesującą cechą rdzy jest fakt, że to ciało stałe, które bardzo łatwo odzyskać po procesie spalania. W ten oto sposób spalając drobno sproszkowane żelazo otrzymujemy jedyny odpad – rdzę – który bardzo łatwo się wychwytuje. Gęstość energetyczna żelaza wynosi 11,3 kWh/L czyli jest lepsza niż gęstość energetyczna benzyny. Znacznie gorzej ma się sprawa z energią właściwą. Ta wynosi jedynie 1,4 kWh/kg. To oznacza, że na określoną ilość energii żelazny proszek zajmuje nieco mniej miejsca niż benzyna, ale jest on niemal 10-krotnie cięższy. Sproszkowane żelazo nie przyda się więc do zasilania samochodów czy domów. Jedak może okazać się świetnym rozwiązaniem dla przemysłu. W przypadku wielu procesów przemysłowych energia elektryczna, którą możemy pozyskiwać m.in. z czystych źródeł, nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego rodzaju energii cieplnej. Dlatego też naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego z Eindhoven od lat pracują nad wykorzystaniem żelaza w roli czystego paliwa. W ubiegłym miesiącu w jednym z browarów uruchomili testową instalację, w której spalane jest sproszkowane żelazo. Powstała w procesie spalania rdza może być ponownie wykorzystywana. Żelazo jest traktowane jak rodzaj akumulatora. Spalanie go rozładowuje, zamieniając żelazo w Fe203. Aby je ponownie załadować należy pozbawić ten związek tlenu, odzyskując żelazo, które można ponownie spalić. Żeby jednak cały proces był bezemisyjny, również odzyskiwanie żelaza powinno takie być. Dlatego też holenderscy naukowcy testują obecnie trzy sposoby na jego odzyskanie. Jeden z nich polega na przetransportowaniu rdzy taśmociągiem do pieca, gdzie w temperaturze 800–1000 stopni dodawany jest wodór. Tlenek żelaza zamienia się w żelazo, wodór zaś łączy z tlenem dając wodę. Minusem tej metody jest ponowne stapiania się sproszkowanego żelaza w jedną warstwę, którą należy zmielić. W drugiej metodzie wykorzystywany jest standardowy reaktor fluidalny. Również dodawany jest wodór, jednak cały proces odbywa się w temperaturze 600 stopni Celsjusza. Dzięki temu żelazo pozostaje w formie sproszkowanej, jednak jego odzyskiwanie trwa dłużej. Trzecia i ostatnia metoda polega na wdmuchiwaniu tlenku żelaza i wodoru do komory reaktora, w której panuje temperatura 1100–1400 stopni. Dzięki wdmuchiwaniu żelazo pozostaje w formie sproszkowanej. To może być najlepsza z trzech wymienionych technologii, jest jednak nowa, więc najpierw trzeba udowodnić, że działa. Oczywiście zarówno do wyprodukowania wodoru czy uzyskania odpowiedniej temperatury w reaktorze/piecu potrzebna jest energia. Jednak może być to energia elektryczna uzyskana z czystych źródeł. Można się zastanowić, dlaczego zamiast żelaza nie spalać po prostu wodoru. Problem w tym, że wodór jest bardzo trudny i niebezpieczny w transporcie. Jego przechowywanie również nie jest łatwe, wymaga wysokich ciśnień i niskich temperatur. Sproszkowane żelazo może być łatwo i długo przechowywane i bardzo łatwo jest je przewozić z olbrzymich ilościach np. koleją. Sproszkowane żelazo może więc w przyszłości zastąpić węgiel w wielu procesach przemysłowych. Będzie to wymagało przerobienia obecnych instalacji do spalania węgla na takie do spalania żelaza. Holenderscy naukowcy badają też, czy sproszkowane żelazo może posłużyć jako paliwo dla masowców, wielkich statków będących dużym źródłem emisji węgla z paliw kopalnych. Profesor Philip de Goey z Uniwersytetu Technologicznego w Eindhoven mówi, że ma nadzieję, iż w ciągu najbliższych 4 lat powstanie pierwsza 10-megawatowa instalacja przemysłowa do spalania sproszkowanego żelaza, a w ciągu 10 lat pierwsza elektrownia węglowa zostanie przerobiona na elektrownię na żelazo.   « powrót do artykułu
  10. W województwie łódzkim kilkanaście przystanków PKS przeszło malarską metamorfozę. Folkowe Przystanki zostały przyozdobione wielkoformatowymi dziełami sztuki. Nie są one wiernymi kopiami znanych obrazów, lecz bazują na głównych motywach oryginału (artysta wkomponowuje je w bryłę wiaty). Jak ujawniła nam Barbara Gortat, pomysłodawczyni i koordynatorka projektu, jego celem było - i na ten moment nadal jest - tworzenie sieci, tak by 'śródpolna galeria' stanowiła szlak - do przemierzenia np. rowerem. Do 2018 roku Folkowe Przystanki mieściły się tylko na obszarze gminy Poddębice, w tej chwili dołączyły gminy sąsiednie, jednak operacja przebiega na obszarze powiatu poddębickiego. Za akcją Folkowe Przystanki stoi Fundacja Tu Brzoza. Dzięki niej, czekając na autobus, można podziwiać np. pracę nawiązującą do "Portretu Józia Feldmana" Stanisława Wyspiańskiego. Akcja zaczęła się w 2015 r. Pierwszy wielki format powstał w Nowym Pudłowie, rodzinnej wsi Gortat. Sylwester Stabryła namalował wtedy "Babie lato" Józefa Chełmońskiego. Rok później Natalia Grala stworzyła dzieło inspirowane sieradzkim folklorem. W 2017 r. w Górze Bałdrzychowskiej powstało autorskie opracowanie wiaty inspirowane "Chłopami". Dwa lata temu pod hasłem "Małopolskie białogłowy" duet Grala-Stabryła zagospodarował 4 przystanki. W Businie "zadebiutowała" "Panna młoda" Piotra Stachiewicza (S.S.), zaś w Anusinie "Wiosna" Jacka Malczewskiego (S.S.). Grala była odpowiedzialna za "Ojczyznę" Malczewskiego w Feliksowie i "Żniwa" Włodzimierza Przerwy-Tetmajera w Wólce. Tegoroczna edycja Folkowych Przystanków wzbogaci Śródpolną Galerię aż o 6 nowych dzieł. To ważne, gdyż rok 2019 był rokiem przerwy. Tym razem malują już nie tylko Stabryła i Grala, ale i nowi członkowie zespołu: Marcin Jaszczak oraz Olga Pelipas. Gortat podkreśla, że wśród obrazów pojawiają się też prace oryginalne. Tegoroczna "Rusałka rudnicka" Jaszczaka jest współczesną impresją. Portret dziewczyny w wianku nawiązuje do motywów występujących w Śródpolnej Galerii i twórczości malarza (nie brakuje w niej rusałek, nimf i leśnych duchów).     « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Kalifornijskiego Instytutu Technologicznego (Caltech) zaprezentowali kamerę 3D zdolną do rejestrowania obrazu z prędkością... 100 miliardów klatek na sekundę. To kolejne imponujące osiągnięcie zespołu Lihong Wanga, który przed kilkoma miesiącami ogłosił powstanie jeszcze szybszej kamery, ale rejestrującej obraz 2D. Najpierw w maju bieżącego roku grupa pracująca pod kierunkiem Wanga zaprezentowała kamerę nagrywającą obraz 2D z prędkością... 70 bilionów klatek na sekundę. To wystarczająco szybko, by zarejestrować przesuwający się promień światła. Teraz uczeni, korzystając z tej samej technologii skompresowanej superszybkiej fotografii (compressed ultrafast photography – CUP) zbudowali kamerę, która nagrywa obraz 3D z prędkością 100 miliardów klatek na sekundę. Wykorzystuje one technikę nazwaną jednokrotną stereopolarymetryczną skompresowaną superszybką fotografią (single-shot stereo-polarimetric compressed ultrafast photography – SP-CUP). W technologii CUP wszystkie ramki obrazu rejestrowane są w jednym momencie. Technologia SP-CUP działa niemal identycznie, z tym, że dodano do niej możliwość rejestrowania obrazu stereo. Mamy jeden zestaw soczewek, ale działają one jak dwie połówki, z których każda rejestruje obraz pod nieco innym kątem. To działa podobnie, jak nasze oczy, wyjaśnia Wang. Jednak w przeciwieństwie do ludzkich oczu kamera rejestruje polaryzację światła. Zjawisko polaryzacji jest powszechnie wykorzystywane od ekranów LCD po okulary przeciwsłoneczne i specjalistyczne kamery służące do wykrywania defektów w materiałach czy rejestrowania kształtu molekuł. Wang mówi, że technika SP-CUP, dzięki połączeniu bardzo szybkiego rejestrowania obrazów 3D i wykorzystaniu polaryzacji będzie przydatna w wielu zastosowaniach naukowych. Uczony szczególną nadzieję wiąże z jej wykorzystaniem do badania sonoluminescencji, zjawiska, w wyniku którego fale dźwiękowe tworzą niewielkie bąble w wodzie i innych płynach. Gdy bąble gwałtownie znikają, dochodzi do emisji światła. Niektórzy uważają sonoluminescencję za jedną z największych tajemnic fizyki. Gdy bąbel się zapada, w jego wnętrzu pojawia się tak wysoka temperatura, że dochodzi do emisji światła. Cały proces jest niezwykle tajemniczy, gdyż zachodzi bardzo szybko. Ciekawi jesteśmy, czy nasza kamera pozwoli na jego zbadanie. « powrót do artykułu
  12. Dzisiaj o godzinie 1:27 czasu polskiego z Przylądka Canaveral na Florydzie, ze słynnego Launch Complex 39A, wystartowała misja SpaceX Crew-1. To pierwsza pełnoprawna misja załogowa SpaceX zrealizowana na zlecenie NASA. Na pokładzie kapsuły Crew Dragon znaleźli się astronauci Michael Hopkins, Victor Glover i Shannon Walker z NASA oraz Soichi Noguchi z JAXA. NASA dotrzymuje obietnicy danej Amerykanom i naszym międzynarodowym partnerom. We współpracy z amerykańskim prywatnym przemysłem zapewniamy bezpieczny, wiarygodny i ekonomiczny transport na Międzynarodową Stację Kosmiczną. To ważna misja dla NASA, SpaceX i JAXA, powiedział szef NASA, Jim Bridenstine. Kapsuła Crew Dragon o nazwie Resilience zadokuje do Międzynarodowej Stacji kosmicznej jutro około godziny 5 czasu polskiego. Astronauci pozostaną na pokładzie ISS przez pół roku. Jesteśmy bardzo dumni z naszej pracy. Falcon 9 wyglądał wspaniale. Dragon osiągnął idealną orbitę po około 12 minutach od startu, powiedziała Gwynne Shotwell, dyrektor SpaceX. Misja Crew-1 to pierwsza z sześciu załogowych misji, jakie NASA zamówiła w SpaceX w ramach swojego Commercial Crew Program. Misja już zapisała się w historii. Jest to bowiem pierwsza regularna misja wykonana na certyfikowanym przez NASA (i jakąkolwiek inną agencję kosmiczną) pojeździe prywatnej firmy, który ma posłużyć odbywaniu regularnych misji tego typu. Po raz pierwszy też na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przez dłuższy czas będzie przebywało aż 7 astronautów, co powinno zaowocować większą liczbą badań naukowych. Załoga SpaceX Crew-1 dołączy do znajdujących się obecnie na MSK Siegrieja Ryżikowa i Siergieja Kud-Swierczkowa z Roskosmosu oraz Kate Rubins z NASA. Podczas lotu nad Crew Dragonem czuwa centrum kontroli lotu SpaceX w Hawthorne, natomiast za przygotowanie MSK do przyjęcia Crew Dragona odpowiada centrum kontroli lotu NASA w Johnson Space Center w Houston. Załoga Crew-1 pozostanie na Stacji do wiosny przyszłego roku. Ich misja będzie najdłuższą misją załogową wystrzeloną dotychczas z terenu USA. Zgodnie z wymaganiami NASA kapsuła Crew Dragon może pozostać w przestrzeni kosmicznej przez co najmniej 210 dni. Na pokładzie kapsuły znalazło się też ponad 200 kilogramów zaopatrzenia i sprzętu naukowego. Załoga zajmie się m.in. badaniami wpływu diety na zdrowie osób przebywających w kosmosie, wpływu misji kosmicznych na mózg, badaniami roli mikrograwitacji na różne tkanki i organy organizmu itp. itd. W czasie pobytu na MSK astronauci przyjmą wiele bezzałogowych misji zaopatrzeniowych organizowanych zarówno za pomocą kapsuły Dragon SpaceX, jak i kapsuł Cygnus Northropa Gummana i CST-100 Starliner Boeinga. W międzyczasie dojdzie też do wymiany dotychczasowej załogi stacji na nową, która przyleci na pokładzie rosyjskiego Sojuza. Wiosną 2021 roku powitają zaś kolejną misję SpaceX Crew Dragon. Po zakończeniu Crew-1 załoga wsiądzie na pokład Crew Dragona, który automatycznie odłączy się od Stacji. Kapsuła wyląduje na wodach na wschód od Florydy lub w Zatoce Meksykańskiej. « powrót do artykułu
  13. Pantofelek Marii Antoniny Habsburg został sprzedany na aukcji za 43.750 euro. To ponad 4-krotnie więcej, niż specjaliści z domu aukcyjnego Osenat spodziewali się uzyskać. Stan bucika jest dobry (widoczne jest tylko niewielkie wystrzępienie jedwabiu). Bucik na 4,7-cm obcasie jest wykonany z jedwabiu i koźlęcej skóry. Przód zdobią 4 drapowane wstążki. Wg współczesnej numeracji, trzewik odpowiada mniej więcej rozmiarowi 36. Na obcasie widnieje napis: Soulier de Marie-Antoinette donné à M. de Voisey. Koniec końców trzewik trafił do Marie-Emilie Leschevin de Prévoisin (1762-1816), bliskiej przyjaciółki Madame Campan (Jeanne Louise Henriette Campan) - damy dworu Marii Antoniny. Bucik pozostawał w rękach jej spadkobierców przez wiele lat. Maria Antonina to [niemal] mityczna postać, która do tej pory wzbudza zainteresowanie na całym świecie. Bucik jest rzadkim i bardzo delikatnym obiektem. Czas działa na niekorzyść wszelkich przedmiotów wykonanych z tkanin, dlatego nabywca trzewika będzie musiał o niego zadbać. Najlepszą rzeczą, jaką może zrobić, wydaje się umieszczenie go w specjalnej gablotce - podkreśla Jean-Christophe Chataignier z domu aukcyjnego Osenat. Maria Antonina była córką cesarza Franciszka I i Marii Teresy. Słynęła z rozrzutności i dworskich intryg. Była niepopularna we Francji. Po wybuchu rewolucji francuskiej  bezskutecznie starała się o pomoc w rodzinnej Austrii. W 1792 r. osadzona z królem w więzieniu. Podczas dyktatury jakobinów została skazana na śmierć i ścięta.   « powrót do artykułu
  14. Do wystawy głównej międzynarodowego festiwalu Abierto Mexicano de Diseno zakwalifikowano pracę Katarzyny Przybyły, doktorantki Wydziału Architektury PWr. Ekspozycję prezentującą pomysły na przyszłościowe rozwiązania środowiskowe i społeczne można teraz w całości obejrzeć w internecie. Projekt naszej doktorantki był częścią wystawy głównej „Design and Utopia: From Manifesto to Action” prezentowanej przez niemal cały październik w Muzeum Franza Mayera w Meksyku. Jej praca została pokazana w sekcji dotyczącej kryzysu klimatycznego („Climate Emergency”) obok plansz poświęconych m.in. Grecie Thunberg i zainicjowanemu przez niej ruchowi „Skolstrejk for Klimate” czy wideo z amerykańską kongresmenką Alexandrią Ocasio-Cortez, autorką koncepcji Nowego Zielonego Ładu. Wystawa była rodzajem przeglądu idei, materiałów i produktów, w jakich projektanci, architekci i artyści upatrują nadziei na rozwiązanie problemów środowiskowych i społecznych. Pokazywano tam m.in. dżins z recyklingu czy biomateriały z pestek awocado, ale także ekologiczne i społeczne inicjatywy z całego świata – np. badania włoskiego zespołu Formafantasma, którego członkowie przyglądali się pozyskiwaniu, produkcji i dystrybucji produktów z drewna na całym świecie oraz wpływowi tych praktyk na ziemską biosferę. Ekspozycję podzielono na trzy sekcje: Design and Regeneration, Design and Power oraz Climate Emergency. Teraz można ją obejrzeć na stronie festiwalu Abierto Mexicano De Diseno – zarówno w formie e-spaceru po muzealnych salach, jak i opisów poszczególnych eksponatów (często z materiałami wideo). Sam festiwal w tym roku odbył się pod hasłem "Utopia" i miał formę tematycznych wystaw zorganizowanych w trzech największych muzeach Meksyku. Wydarzenie jest organizowane co roku i cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. Prezentowana na festiwalu praca naszej doktorantki Katarzyny Przybyły to projekt „Icemill – pure water for global sustainability”. Jest to koncepcja ogromnej instalacji, która pozyskiwałaby wodę pitną z oceanów, bazując na metodzie odsalania przez zamrażanie. Opiera się ona na zjawisku krystalizacji cząsteczek wody – temperatura zamarzania czystej wody jest bowiem wyższa niż roztworu wody morskiej. Z tego względu krystalizacji ulegają najpierw cząsteczki czystej wody, oddzielając się od roztworu w postaci lodu. W porównaniu do innych technologii, zamrażanie jest mniej energochłonne i tańsze, a ze względu na ujemną temperaturę roboczą znacznie redukuje korozję – tłumaczy Katarzyna Przybyła. Instalacja mogłaby powstać na bazie struktury żyroskopu. Cylinder zewnętrzny służyłby do produkcji lodu i mógł się obracać niezależnie od części wewnętrznej, a umieszczony w środku lodowy młyn obracałby się zgodnie z trzyfazowym cyklem procesu odsalania: produkcji, czyszczenia i topienia lodu. Lód byłby wytwarzany w zbiornikach instalowanych na lodówkach. Zbiornik miałby formę zwężającego się cylindra, co wspomagałoby proces oczyszczania lodu – solanka wypływałaby samodzielnie dzięki grawitacji i wracała do oceanu. Zastosowanie zbiorników zapewniałoby też większe możliwości transportu – czysta woda mogłaby być przewożona nie tylko tankowcami, ale i innymi jednostkami. Projekt „Icemill" zdobył także trzy międzynarodowe nagrody: pierwsze miejsce w konkursie reThinking Competition, wyróżnienie honorowe w Evolo Skyscraper i wyróżnienie honorowe w Jacques Rougerie Competition (konkurs organizowany we współpracy z Institut de France, czyli Francuską Akademią Naukową) oraz trzecie miejsce w polskim Konkursie dla Młodych Architektów i Inżynierów magazynu Builder. Autorka pracuje właśnie nad rozprawą doktorską na temat współczesnych możliwości i perspektyw kształtowania podwodnych habitatów mieszkalnych (pod opieką promotor dr hab. inż. arch. Barbary Widery, prof. uczelni). Icemill to efekt uboczny moich badań dotyczących odsalania wody morskiej w celu zaopatrywania habitatów w wodę pitną – opowiada Przybyła.   « powrót do artykułu
  15. W Nadleśnictwie Cierpiszewo znaleziono kilkadziesiąt srebrnych monet. Odkrycia skarbu z okresu potopu szwedzkiego dokonali poszukiwacze z grupy historyczno-eksploracyjnej Weles. Znaleziono go na głębokości zaledwie 10 centymetrów pod ziemią. Członkowie Weles natrafili na 38 srebrnych monet z XVI i XVII wieku. Na większości z nich widzimy wizerunek króla Gustawa II Adolfa. Rządził on Szwecją w latach 1611–1632. Był wybitnym reformatorem i strategiem. Pod jego rządami Szwecja stała się mocarstwem, a władca zyskał przydomek Lwa północy. Znalezione właśnie monety zostały zakopane najprawdopodobniej w czasie potopu szwedzkiego, dlatego też znalazy nazywają skarb sakiewką potopową. O tym, jak doszło do znaleziska możemy dowiedzieć się z profilu grupy na Facebooku: Wybraliśmy się na poszukiwania w dość mocno okrojonym składzie czyli dwuosobowy team Artur Rybski z Equinoxem 800 i Sławomir Grabowski z Simplexem+. Teren który wymyślił na dzisiejszy dzień Artur nie zapowiadał się szczególnie obiecująco choć przeczucie, że coś tu może być nie myliło go. Po wspólnym początku postanowiliśmy się rozdzielić i poszukać w różnych lokalizacjach. W trakcie przerwy w eksploracji Artur stwierdził, że znalazł niedaleko srebrną monetę. W związku z tym połączyliśmy siły i postanowiliśmy pokręcić się niedaleko w nadziei na coś więcej. Szybko weszliśmy w powierzchownie przeczesany teren i pierwszy sygnał Simplexa okazał się srebrną monetą powiększając kolekcję. Od tej chwili wszedł już do akcji Equinox Artura i rozpoczęły się srebrne łowy gdy na powierzchnię wyszło jeszcze ponad 30 kolejnych srebrnych monet. 38 monet zalegało w ziemi na głębokości ok 10 cm., czyli prawie na wierzchu. Prawdopodobnie więc natrafiliśmy na tzw. „sakiewkę potopową” z srebrnymi monetami z XVI i XVII wieku.” Grupa Weles ma na swoim koncie liczne interesujące znaleziska. Niedawno w Ciepicach członkowie grupy znaleźli scytyjską uprząż z VI wieku p.n.e. Poszukiwacze podkreślają, że na swoje prace uzyskali zgodę Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Toruniu, Nadleśnictwa Cierpiszewo oraz Wójga Gminy Wielkiej Nieszawki. « powrót do artykułu
  16. Wokół archipelagu Tristan da Cunha, terytorium zamorskiego Wielkiej Brytanii, powstanie jeden z największych rezeratów przyrody o powierzchni niemal trzykrotnie większej niż powierzchnia Wielkiej Brytanii. Wchodząca w skład archipelagu wyspa Tristan da Cunha jest jedną z najbardziej odosobnionych zamieszkałych wysp na świecie. Jej najbliższym zamieszkałym sąsiadem jest Wyspa Świętej Heleny, położona o 2420 kilometrów na północ. Na Tristan da Cunha mieszka mniej niż 250 osób. Samorząd wyspy zdecydował właśnie o utworzeniu na archipelagu i otaczających go wodach rezerwatu o powierzchni 627 247 kilometrów kwadratowych. To dwukrotnie więcej niż powierzchnia Polski. Rezerwat będzie największą na południowym Atlantyku i czwartą największą na Ziemi tzw. no-take zone. To obszar, na którym zakazane jest pozyskiwanie jakichkolwiek zasobów. W strefach takich zakazane jest rybołówstwo, działalność górnicza, wykonywanie odwiertów i inne tego typu działania. Dzięki tego typu ochronie ryby i inne stworzenia morskie w tego typu strefach mogą cieszyć się naturalną długością życia i dorastać do naturalnych rozmiarów. Powstawaniu no-take zones najbardziej sprzeciwia się przemysł rybacki. Z najnowszych badań wiemy jednak, że istnienie takich stref jest niezwykle korzystne również dla rybołówstwa. Okazuje się bowiem, że na każdy hektar powierzchni no-take zone przypada co najmniej 5-krotnie więcej ryb niż na obszarach niechronionych, a im większa ryba, tym więcej ma młodych. Młodych, które swojego miejsca do życia szukają często poza obszarem chronionym. Obszary ściśle chronione „zasilają” zatem inne części oceanu. Rezerwat wokół archipelagu Tristan da Cunha będzie chronił ryby oraz dziesiątki milionów ptaków morskich, które się nimi żywią. Na jego terytorium znajdzie się 85% populacji zagrożonego pingwina długoczubego, 11 gatunków waleni oraz większość populacji kotika subantarktycznego. Chroniona strefa będzie częścią brytyjskiego Blue Belt Program, w ramach którego rząd w Londynie przeznaczył 27 milionów funtów na promocję idei ochrony zasobów morskich w swoich zamorskich terytoriach. Obecnie w ramach tej inicjatywy chronionych jest 11,1 miliona kilometrów kwadratowych środowiska morskiego, czyli około 1% światowych oceanów. Inicjatywa władz Tristan da Cunha jest tym bardziej cenna, że wody otaczające wyspę są miejscem żerowania krytycznie zagrożonego albatrosa atlantyckiego (Diomedea dabbenena) i zagrożonego albatrosa żółtodziobego. Na archipelagu Tristan da Cuhna występuje też kilka gatunków endemicznych ptaków, w tym derkaczyk nielotny, najmniejszy nielotny ptak na świecie, którzy żyje na wyspie Inaccessible. W prace i ochronę nowego obszaru zaangażowany jest Pew Bertarelli Ocean Legacy. To wspólne przedsięwzięcie Pew Charitable Trusts i Bertareli Foundation, którego celem jest promowanie tworzenia chronionych obszarów morskich. Organizacja zapewni technologię do monitorowania w czasie rzeczywistym stanu środowiska naturalnego oraz ludzkiej aktywności w obszarze chronionym. Jako, że lokalna społeczność utrzymuje się głównie z poławiania langust i ryb, zdecydowano, że na 10% obszaru chronionego dozwolone będzie ograniczone pozyskiwanie zasobów morskich. Z prawa tego mogą korzystać tylko mieszkańcy. « powrót do artykułu
  17. Eystein Østmo i jego zespół archeologów z Nowerskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii dokonali odkrycia, które poruszyło i wprawiło w zdumienie norweskie środowisko archeologiczne. Pod warstwą ziemi o wyraźnie innym kolorze od otoczeni natrafiono na grób sprzed około 1000 lat, z epoki wikingów. Oczywiście samo znalezienie takiego pochówku nie jest niczym niezwykłym. Jednak zwykle groby takie występują w większych grupach. Tym razem jednak było inaczej. To jedyny znany grób wikingów w promieniu wielu kilometrów. To był jednak dopiero początek niespodzianek. Wykopaliska ujawniły istnienie kwadratowej okrywy. Mieli do czynienia nie ze zwyczajnym grobem, a z komorą grobową. Takie pochówki były zarezerwowane dla mieszkańców miast i wikińskiej elity. Tymczasem Trondelag już od czasów wikingów leżało na wiejskiej prowincji, z dala od większych ośrodków. Przedmioty znalezione w grobie wskazują, że pochowano tam kobietę. Archeolodzy natrafili m.in. ponad 300 zielonych i purpurowych koralików, liczne brosze oraz grzebienie. Znaleziono również kości i zęby. Naukowcy mają nadzieję, że ich analiza pozwoli na bliższe określenie tożsamości pochowanej. Biorąc pod uwagę naturę znalezionych przedmiotów i bogate wyposażenie grobu, naukowcy sądzą, że kobieta była wpływowym członkiem lokalnej społeczności. Na razie jednak nic więcej na jej temat nie wiadomo. « powrót do artykułu
  18. Pewna szczególnie bolesna i inwazyjna forma endometriozy być może będzie leczona za pomocą terapii epigenetycznej, donoszą naukowcy z Michigan State University. Uczeni skupili się na rodzaju endometriozy, który występuje u kobiet z mutacją genu ARID1A. Gdy dochodzi do tej mutacji ma miejsce gwałtowna aktywizacja tzw. super wzmacniaczy transkrypcji (super enhacers). W wyniku ich działania komórki wyściółki macicy (endometrium) wydostają się poza macicę, powodując olbrzymi ból. Na łamach Cell Reports opisano badania, podczas których profesor Ron Chandler, doktor Mike Wilson oraz Jake Reske testowali lek, który bierze na cel super wzmacniacze i powstrzymuje rozprzestrzenianie się komórek poza macicę. Taki lek może być znacznie skuteczniejszy niż stosowane obecnie leczenie hormonalne, chirurgiczne czy podawanie środków przeciwbólowych. Endometrioza, szczególnie jej rodzaj związany z mutacją ARID1A wiąże się m.in. z olbrzymim długotrwały bólem i często prowadzi do niepłodności. Negatywnie wpływa ona na jakość życia kobiety, jej zdolność do podjęcia pracy i posiadania dzieci. Nie jest łatwa w leczeniu i może uodpornić się na terapię hormonalną. Odkryliśmy, że leki biorące na cel super wzmaczniacze transkrypcji mogą być nowym sposobem leczenia tej bardzo inwazyjnej choroby, mówi Chandler. Badany przez nich lek bierze na cel proteinę P300, hamując działanie super wzmacniaczy i w ten sposób niwelując skutki mutacji ARID1A. Zdaniem Wilsona ten sam lek może znaleźć zastosowanie także w leczeniu innych form endometriozy. Naukowcy już planują badania innych leków epigenetycznych, które mogą brać za cel P300. « powrót do artykułu
  19. Pandemia koronawirusa SARS-CoV-1 w bardzo istotny sposób odcisnęła swoje piętno na światowej gospodarce. Z tego względu miała niebagatelny wpływ na zachowanie wszystkich instrumentów finansowych, w tym kryptowalut. Okazuje się, że wahania, jakich doświadcza rynek walut wirtualnych w tym okresie, odzwierciedlają zmiany innych rynków kapitałowych i towarowych. Ponadto rynek ten wykazał się względną stabilnością w tym trudnym czasie. Jest to kolejny dowód na to, że kryptowaluty można traktować jako dojrzały i pełnoprawny instrument finansowy. Systemy społeczne charakteryzują się ogromną siecią powiązań i czynników, które mogą wpływać na ich strukturę i dynamikę. Spośród tych systemów cała ekonomiczna sfera działalności człowieka wydaje się najbardziej ze sobą powiązana i złożona. Do tej sfery należą wszystkie rynki finansowe, w tym najmłodszy z nich – kryptowalutowy. Pierwsza kryptowaluta o nazwie bitcoin pojawiła się w 2008 roku u szczytu światowego kryzysu finansowego. W zamyśle swych twórców miała zapewnić narzędzie do przeprowadzania transakcji za pośrednictwem Internetu bez udziału centralnej jednostki zarządzającej emisją pieniądza. Z tej perspektywy waluty wirtualne można traktować jako niezależny instrument finansowy, gdyż nie opiera się na zaufaniu względem emitenta centralnego. Czy jednak rynek kryptowalut spełnił pokładane w nim nadzieje? Jak zareagował na sytuację wywołaną pojawieniem się warunków kryzysowych? A także – czy kryptowaluty osiągnęły już dojrzałość i stabilność, jakiej wymaga się od pełnoprawnego instrumentu finansowego? Wydarzenia związane z wybuchem i rozwojem epidemii COVID-19 stanowiły świetną okazję do poszukiwania odpowiedzi na te pytania. Dlatego też grupa naukowców z IFJ PAN w Krakowie pracujących pod kierunkiem prof. Stanisława Drożdża, od wielu lat zajmująca się modelowaniem i opisem teoretycznym rynków finansowych, postanowiła zbadać zachowanie rynku kryptowalut w odpowiedzi na sytuację ekonomiczną wywołaną pandemią. Nasze wcześniejsze ilościowe analizy różnych charakterystyk złożoności rynku kryptowalut i specyfiki jego korelacji z bardziej tradycyjnymi rynkami świata, takimi jak rynki akcji, walut czy towarów, pokazały, że rynek ten w tym sensie stał się w zasadzie od nich nieodróżnialny i niezależny. Tym niemniej w obliczu nadchodzącej pandemii poważnie braliśmy pod uwagę możliwość, że czegoś takiego jak bitcoin inwestorzy zaczną się pozbywać w pierwszej kolejności. Przez swoją wirtualność kryptowaluty są jednak ciągle postrzegane przez większość potencjalnych uczestników rynku jako twory zdecydowanie osobliwe. W kryzysowych momentach, podczas gwałtownych zawirowań ekonomicznych i politycznych, ludzie uciekają w środki finansowe, które uważają za pewniejsze. Tymczasem z naszych zestawień wynikało, że solidne instrumenty odnotowywały spadki w tych najbardziej krytycznych momentach, natomiast kryptowaluty zachowywały się znacznie stabilniej – mówi prof. Drożdż. W pierwszej fazie pandemii, kiedy jeszcze nie było wiadomo, jak cała sytuacja się rozwinie, nastąpiła ucieczka z ryzykownych instrumentów finansowych do bitcoina. Wystąpiła dodatnia korelacja bitcoina z instrumentami finansowymi uważanymi za bezpieczne, takimi jak frank szwajcarski, jen, złoto i srebro. Potem nastąpił dalszy wzrost liczby zakażeń na całym świecie i stowarzyszone z nimi gwałtowne spadki na światowych giełdach – szczególnie w USA – powodowane totalną wyprzedażą wszystkich aktywów, łącznie z bitcoinem. Inwestorzy uciekali do gotówki, głównie do jena i dolara. W tym okresie bitcoin nieco utracił status bezpiecznej przystani, ale taka sama sytuacja dotyczyła też złota i srebra. Mimo to zachował się jak całkowicie normalny, tradycyjny, solidny instrument finansowy. Jednak szczególnie interesujące jest skorelowanie bitcoina (BTC) i ethereum (ETH) z tradycyjnymi instrumentami finansowymi w trakcie wzrostów na światowych giełdach, związanych ze spowolnieniem epidemii podczas lata 2020. Jest to bardzo ciekawy efekt, ponieważ przed pandemią takie korelacje nie występowały. Ponadto utrzymują się one w dalszym ciągu na istotnym poziomie. To może być dowodem, że bitcoin stał się pełnoprawnym elementem rynku finansowego. Można powiedzieć, że pandemia COVID-19 pozytywnie zweryfikowała kryptowaluty. Okazało się, że inwestorzy nie przestraszyli się bitcoina, a nawet więcej – włączyli go swoich portfeli inwestycyjnych – opisuje wnioski płynące z badań krakowskiej grupy dr Marcin Wątorek. W swoich badaniach naukowcy z Krakowa skupili się na dynamicznych i strukturalnych właściwościach rynku kryptowalut. Przeanalizowali dane przedstawiające kursy wymiany 129 walut wirtualnych na platformie Binance. Analiza składała się z trzech części, z których każda miała na celu zbadanie innego aspektu struktury rynku. Podeszliśmy do tematu z trzech perspektyw: dynamiki kursów wymiany kryptowaluty na inne waluty wirtualne i fiducjarne, sprzęgania i rozprzęgania walut wirtualnych i tradycyjnych aktywów oraz wewnętrznej struktury rynku kryptowalut. Dokonaliśmy tego w oparciu o dane z przedziału czasowego od stycznia 2019 do czerwca 2020. Okres ten obejmuje szczególny czas pandemii COVID-19; dlatego zwróciliśmy szczególną uwagę na to wydarzenie i zbadaliśmy, jak silny był jego wpływ na strukturę i dynamikę rynku. Poza tym analizowane dane obejmują kilka innych znaczących wydarzeń, takich jak faza podwójnej hossy i bessy w 2019 roku – wyjaśnia metodykę prac dr hab. Jarosław Kwapień, członek zespołu. Analiza wzajemnych korelacji między rynkiem kryptowalut reprezentowanym przez kurs wymiany BTC/USD i ETH/USD a rynkami tradycyjnymi głównych walut fiducjarnych, najważniejszych towarów (takich jak ropa naftowa i złoto) oraz amerykańskich indeksów giełdowych doprowadziła do wniosku, że rynek walut wirtualnych był niezależny od pozostałych rynków przez cały rok 2019, ale uległ tymczasowej korelacji z tymi rynkami podczas kilku wydarzeń w pierwszej połowie 2020 roku, jak na przykład w styczniu, kiedy zgłoszono pierwszy przypadek COVID-19 w Stanach Zjednoczonych, w marcu podczas wybuchu pandemii oraz od maja do lipca 2020 roku podczas drugiej fali pandemii. W pierwszym przypadku bitcoin wykazywał antykorelację z głównymi indeksami giełdowymi, takimi jak S&P500 i Nasdaq100, ale w drugim i trzecim przypadku analogiczne korelacje były dodatnie. Dodatnie były wtedy również korelacje między bitcoinem a kilkoma walutami fiducjarnymi i rynkiem towarów. Brak statystycznie istotnych korelacji w 2019 roku, kiedy klasyczne instrumenty finansowe nie doświadczyły żadnych zawirowań, był przypuszczalnie spowodowany asymetrią kapitalizacji rynkowej między rynkiem kryptowalut a rynkami konwencjonalnymi na niekorzyść pierwszego z nich, który jest jednak zbyt mały, aby mieć jakikolwiek znaczący wpływ na inne rynki. Jednak konwencjonalne rynki mogą łatwo wpływać na rynek kryptowalut, jeśli wykazują zawirowania. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w marcu i czerwcu 2020 roku. Najbardziej znaczący wynik naszych analiz dynamiki rynków finansowych świata w okresie pandemii COVID-19 jest taki, że to rynek kryptowalut, a szczególnie bitcoin, okazał się jednym z najbardziej odpornych na uleganie zawirowaniom, jakich w tym okresie wszystkie światowe rynki doświadczały. Ta obserwacja jest w zgodzie i uzupełnia nasze wcześniej publikowane wyniki odnośnie stabilności i dojrzałości, do jakiej rynek kryptowalut się zbliżał w ciągu ostatnich 2–3 lat. Okres COVID-19 zdaje się w pełni potwierdzać te wcześniejsze sygnały – podsumowuje prace zespołu prof. Drożdż. « powrót do artykułu
  20. Dawno temu, gdzieś we wszechświecie pojawił się gigantyczny rozbłysk promieniowania gamma. W ciągu pół sekundy wyemitowane zostało tyle energii, ile nasze Słońce wyprodukuje przez całe swoje życie. Powstała najjaśniejsza ze znanych nam kilonowych, której światło dotarło do Ziemi 22 maja 2020 roku. Naukowcy z Northwestern University, po przeanalizowaniu rozbłysku w zakresie promieniowania radiowego, rentgenowskiego i bliskiej podczerwieni doszli do wniosku, że zarejestrowali – jako pierwsi w historii – narodziny magnetara. Magnetar powstał w wyniku połączenia się dwóch gwiazd neutronowych. Współczesne teorie mówią, że gdy łączą się dwie gwiazdy neutronowe, powstaje ciężka gwiazda neutronowa, która w ciągu milisekund zapada się w czarną dziurę. Nasze analizy rozbłysku pokazują, że w tym przypadku ciężki obiekt przetrwał. Nie zapadł się w czarną dziurę, a utworzył magnetar – szybko obracającą się gwiazdę neutronową o bardzo silnych polach magnetycznych, która emituje energię do otoczenia, tworząc w ten sposób jasny rozbłysk, który zaobserwowaliśmy, mówi profesor Wen-fai Fong, która stała na czele grupy badawczej. Rozbłysk został najpierw zaobserwowany przez Neil Gehrels Swift Observatory. Wiadomość o wydarzeniu została przekazana dalej i wiele teleskopów zostało skierowanych, by obserwować nowe zjawisko. Badano je m.in. za pomocą Teleskopu Hubble'a, Keck Observatory, Very Large Array czy Las Cumbres. Zespół profesor Fong szybko zdał sobie sprawę, że zjawisko nie jest typowe. Uczeni zauważyli, że w odniesieniu do promieniowania rentgenowskiego i radiowego, promieniowanie w bliskiej podczerwieni, które zarejestrował Hubble, było zbyt jasne, Dokładnie aż 10-krotnie jaśniejsze, niż się spodziewano. Informacje dostarczone przez Hubble'a pokazały nam, że musimy porzucić konwencjonalne myślenie i że mamy do czynienia z nieznanym zjawiskiem, mówi współautor badań Tanmoy Laskar z brytyjskiego University of Bath. Z przeprowadzonych analiz wynika, że w wyniku połączenia dwóch gwiazd neutronowych doszło do powstania magnetara, który obraca się z prędkością 1000 obrotów na sekundę. Wiemy, że magnetary istnieją, bo obserwujemy je w naszej galaktyce. Uważamy, że większość z nich powstała w wyniku eksplozji olbrzymich gwiazd. Dotychczas tylko przypuszczaliśmy, że niewielka część magnetarów pochodzi z połączenia gwiazd neutronowych. Nigdy jednak nie mieliśmy na to dowodów, co czyni nasze odkrycie wyjątkowym, dodaje Fong.   « powrót do artykułu
  21. Firma Axiom Space poinformowała, że wyśle pierwszy w historii prywatny zespół astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Misja Ax-1 ma odbyć się w czwartym kwartale przyszłego roku. Na razie wiadomo jedynie tyle, że w misji weźmie były astronauta NASA Michael Lopez-Alegria oraz trzy inne osoby. Niewykluczone, że jednym z podróżników będzie aktor Tom Cruise. Na Międzynarodową Stację Kosmiczną latali już turyści. W latach 2001–2009 odbyło się łącznie 8 lotów, w których brało udział 7 turystów. Wszystkie loty organizowała firma Space Adventures, a za dostarczenie turystów na MSK odpowiadał rosyjski Roskosmos. W 2010 roku Rosja wstrzymała program lotów turystycznych. W czerwcu 2019 roku NASA ogłosiła, że od roku 2020 zezwoli osobom prywatnym na loty na Międzynarodową Stację Kosmiczną na pokładzie Crew Dragona firmy SpaceX oraz Starlinera firmy Boeing. Misja Ax-1 będzie wyjątkowa z tego powodu, że po raz pierwszy prywatna firma – Axiom Space – zapłaci innej prywatnej firmie – SpaceX – za dostarczenie jej astronautów na MSK. Pojawiły się pogłoski, że w misji weźmie udział Tom Cruise oraz reżyser Doug Liman. Już jakiś czas temu media donosiły, że obaj panowie prowadzą z NASA rozmowy dotyczące nagrywania na ISS ujęć do filmu. Szef NASA, Jim Bridenstine potwierdził w czerwcu, że w rozmowy zaangażowana jest też firma Axiom. Ax-1 zapisze się w historii też dlatego, że stanie się kamieniem milowym w planowanym przez NASA otwarciu ISS dla prywatnej działalności biznesowej. Przez ostatnie lata swojego istnienia stacja ma stać się platformą za pomocą której prowadzona będzie komercjalizacja niskiej orbity okołoziemskiej. Axiom planuje, że w 2024 roku podłączy do ISS własny moduł mieszkalny. Będzie to pierwszy element większej prywatnej stacji kosmicznej. « powrót do artykułu
  22. Prototyp sterowanej impulsami mięśniowymi elektronicznej protezy dłoni zwyciężył w kategorii "Studencki projekt roku" konkursu Pro Juvenes. Autorką tego rozwiązania jest Agnieszka Tkaczyk, studentka inżynierii biomedycznej Politechniki Krakowskiej (PK). VIII Gala Nagród Środowiska Studenckiego Pro Juvenes odbyła się 8 listopada, po raz pierwszy on-line. Transmitowano ją ze Studenckiego Centrum Kultury Politechniki Krakowskiej "Kwadrat". Projekt Tkaczyk został zrealizowany we współpracy z firmą ABB w ramach 7. edycji Koła Naukowego ABB. W przypadku amputacji dłoni i ewentualnie części przedramienia pozostałe mięśnie ręki mogą zostać wykorzystane do sterowania protezą, ale ponieważ dają słabe impulsy EMG, trzeba je wzmocnić przez profesjonalne czujniki. W moim prototypie sterowanie protezą odbywa się właśnie za pomocą zbierania i przetwarzania sygnałów EMG z mięśni przedramienia – tłumaczy Agnieszka Tkaczyk. Jak wyjaśniono na witrynie PK, każdy czujnik zawiera trzy elektrody. Dwie (różnicujące sygnał) przykłada się w miejscach, gdzie pod skórą znajduje się brzusiec mięśnia. Trzecią – elektrodę odniesienia – przykleja się w "neutralnym miejscu" na skórze. Sygnały są przekazywane do programu odczytującego wartości progowe wzmocnionych impulsów EMG i kierowane do serwomechanizmów w protezie. Dysponując kilkoma czujnikami, można programować podstawowe gesty. Pierwszy prototyp Pani Agnieszka, studentka inżynierii biomedycznej, wydrukowała na drukarce 3D. Pomysł na wynalazek wziął się m.in. z powieści Stanisława Lema. Moje rozwiązanie jest prototypem, [dlatego] chcę je doskonalić i zaplanowałam już ulepszenia projektu. Dotyczą zarówno designu, jak i samej konstrukcji. Nad drugą wersją prototypu Tkaczyk pracuje w ramach 8. edycji Koła Naukowego ABB. Chciałabym, by mój prototyp był niedrogi i dostępny dla wszystkich, którzy potrzebują takiej pomocy. Projektowanie tego typu urządzeń daje ogromną satysfakcję, ponieważ będą one mogły pomóc w powrocie do normalnego życia osobom po amputacji. Nagrody Pro Juvenes to inicjatywa organizowana przez Parlament Studentów RP od 2013 roku. Celem konkursu jest 1) promowanie aktywnych studentów, a także ich inicjatyw czy 2) podkreślanie zasług osób/podmiotów przyjaznych studentom. « powrót do artykułu
  23. Zmiany klimaty spowodowały, że cyklony tropikalne docierające na ląd wolniej słabną, przez co dalej docierają i powodują większe zniszczenia, czytamy na łamach najnowszego wydania Nature. Naukowcy z The Okinawa Institute of Science and Technology (OIST) Graduate University dowiedli, że cyklony, które tworzą się nad gorącymi wodami oceanicznymi, niosą obecnie więcej wilgoci, przez co po dotarciu na ląd dłużej się utrzymują. To sugeruje, że w przyszłości mogą utrzymywać się jeszcze dłużej i obszarom, do których wcześniej nie docierały. To bardzo ważne spostrzeżenie, które powinno być brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji dotyczących radzenia sobie ze skutkami globalnego ocieplenia, mówi jeden z autorów badań, profesor Pinaki Chakraborty, dyrektor Jednostki Mechaniki Płynów na OIST. Wiemy, że miejscowości przybrzeżne muszą przygotować się na bardziej intensywne huragany. Okazuje się, że na ich nadejście muszą być też gotowe miejscowości położone w głębi lądu, które mogą nie mieć odpowiedniej infrastruktury, by sobie z tym radzić, a ich mieszkańcy mogą nie mieć doświadczenia z takimi zjawiskami, dodaje uczony. Naukowcom z Okinawy udało się wykazać bezpośredni związek pomiędzy ocieplającym się klimatem, a tymi cyklonami, które docierają na ląd. Na potrzeby swoich badań naukowcy przeanalizowali huragany, które w ostatnim półwieczu uformowały się nad północnym Atlantykiem i dotarły na ląd. Okazało się, że obecnie w ciągu pierwszej doby po uderzeniu w ląd cyklony słabną dwukrotnie wolniej niż przed 50 laty. Gdy przyjrzeliśmy się danym jasno było widać, że w kolejnych latach cyklony słabną coraz wolniej. Nie był to jednak proces ciągły. Zmiany w poszczególnych latach odpowiadały zmianom temperatury powierzchni wód oceanicznych, mówi doktorant Lin Li, główy autor badań. Naukowcy przetestowali swoje spostrzeżenia za pomocą symulacji komputerowych czterech różnych cyklonów, które przeprowadzono z różnymi danymi dotyczącymi temperatury powierzchni oceanu. Gdy w symulacji huragan osiągnął kategorię 4, naukowcy symulowali jego nadejście nad ląd, odcinając go od źródła wilgoci od spodu. Cyklony tropikalne to silniki cieplne, jak np. silnik w samochodzie. W silniku samochodowym spalane jest paliwo i uzyskana energia cieplna zamieniana jest w pracę mechaniczną. W cyklonach wilgoć z powierzchni oceanu jest paliwem, które intensyfikuje i podtrzymuje siłę huraganu, a energia cieplna z wody jest zamieniana w potężne wiatry. W momencie, gdy huragan dotrze na ląd, dostawy paliwa zostają przerwane. Bez paliwa samochód zaczyna zwalniać, a huragan, bez źródła wilgoci, traci na sile, wyjaśnia Li. Naukowcy zauważyli, że nawet gdy nad ląd docierają cyklony o tej samej sile, to ten, który uformował się nad cieplejszymi wodami, wolniej słabnie. Symulacje te udowodniły, że wyciągnęliśmy prawidłowe wnioski z naszych analiz. A wnioski te mówią, że cieplejsze oceany wpływają na tempo słabnięcia huraganu, nawet po odcięciu połączenia z wodami oceanicznymi. Pytanie brzmi, dlaczego tak się dzieje, mówi Chakraborty. Przeprowadzili więc dodatkowe symulacje i wykazali, że odpowiedzią na to pytanie jest wilgotność. Nawet gdy cyklon dociera na ląd, zamienia się w huragan i nie ma łączności z oceanem, powietrze wciąż zawiera sporo wilgoci. Z czasem wilgoć tę traci i wiatry słabną. Huragany, które powstają nad cieplejszymi wodami oceanicznymi, mogą zawierać więcej wilgoci, która podtrzymuje je przez dłuższy czas i nie pozwala im szybko osłabnąć, dodają uczeni. Naukowcy zauważają, że konieczna jest zmiana obecnych – zbyt prostych – modeli badania huraganów. Obecne modele nie biorą pod uwagę wilgotności. Rozważają one huragany jako suchy wir powietrza, który jest osłabiany przez tarcie o ląd. Nasza praca pokazuje, że ten model jest niekompletny. Dlatego też modele te nie wykazywał dotychczas oczywistego wpływu ocieplania się klimatu na huragany, mówi Li. « powrót do artykułu
  24. Cmentarzysko w Sadowiu koło Opatowa (zob. W neolitycznym grobowcu pod Kielcami znaleziono zabytek z Bliskiego Wschodu) zostało odkryte przypadkiem w 2015 roku, przez jednego z mieszkańców, który w trakcie prac rolnych natknął się na zalegające w ziemi kamienie. W trakcie ich usuwania odsłonił komorę grobową oraz znajdujące się w niej kości ludzkie i fragmenty glinianego naczynia. O swoim odkryciu powiadomił Urząd Konserwatorski w Sandomierzu, który zlecił Instytutowi Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego badań wykopaliskowych. W trakcie 6 sezonów badawczych odkryto łącznie 28 grobów pochodzących z późnego neolitu (od początku do połowy III tys. przed Chrystusem). Dwadzieścia trzy z nich należało do tzw. kultury amfor kulistych, a dwa można wiązać z kulturą złocką. Prace wykopaliskowe prowadzi tam doktor Wojciech Pasterkiewicz z Katedry Archeologii Pradziejowej Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego. Groby kultury amfor kulistych odkryte i zbadane w Sadowiu zawierały pochówki ludzkie oraz zwierzęce, zarówno szkieletowe jak i ciałopalne. Groby ludzkie miały charakter pochówków w jamach z dodatkowymi elementami konstrukcyjnymi, jak bruki, kamienne skrzynie lub obstawy. W ich wnętrzach znajdowano zbiorowe szczątki ludzkie, szkielety wtórnie naruszone, często z brakującymi kośćmi lub przemieszane, poddane zabiegom rytualnym. Groby zwierzęce zawierały najczęściej szczątki bydła lub świni, często w towarzystwie konstrukcji kamiennych. W odniesieniu do tej grupy obiektów używa się określenia jamy ofiarnicze, gdyż znajdowały się w nich szczątki zwierząt poświęcone zmarłym. Wyposażenie znajdowane w grobach, zarówno ludzkich jak i należących do zwierząt, składało się głównie z naczyń, często niekompletnych należących do kultury amfor kulistych, zabytków krzemiennych-jak dłuta i siekierki oraz ozdób z bursztynu. Prawidłowością stwierdzoną w trakcie badań w Sadowiu jest występowanie grobów w skupiskach, w których na jeden grób ludzki dwa lub trzy kolejne to zwierzęce. Ze względu na swój zasięg i liczbę odkrytych grobów cmentarzysko w Sadowiu jest jednym z największych w całym zasięgu kultury amfor kulistych. « powrót do artykułu
  25. Władze Pszowa (województwo śląskie) chciałyby utworzyć w budynku maszynowni po byłej Kopalni Węgla Kamiennego Anna bibliotekę. Szukają funduszy na zrealizowanie planów. Pierwsze kroki już zostały podjęte. Jak napisano na portalu miasta, twórcy koncepcji tak zaplanowali przestrzeń, by maszyna wyciągowa [Szybu Jan] stała się oryginalnym elementem ekspozycji. Wokół niej ustawiono regały, stoły i krzesła. Miejsce docelowo ma zająć biblioteka publiczna miasta Pszów, która wreszcie zyska przestronną czytelnię. Oprócz biblioteki w budynku powstaną pomieszczenia biurowe. Samorządowcy wspominają o modernizacji maszynowni wyciągowej i łaźni kobiecej oraz wyeksponowaniu samego szybu. Zmieni się przeznaczenie i sposób zagospodarowania obiektów, ale w poszanowaniu wartości historycznych i autentyczności, jakie za tymi budynkami stoją – podkreśla Piotr Kowol, wiceburmistrz Pszowa. Aby w jak najmniejszym stopniu ingerować w pierwotny układ nieruchomości, architekci bazowali m.in. na archiwalnej dokumentacji fotograficznej. Przeprowadzono szczegółową inwentaryzację obiektu. Miasto ubiega się o wsparcie w ramach Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Jak wylicza Kowol, koszt całej inwestycji (remontu oraz zagospodarowania terenu wokół budynku i Szybu Jan) może sięgać ok. 8 mln zł. Władze Pszowa wierzą, że uda się zapewnić finansowanie. Kowol dodaje, że budynki przekazane przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń są perełkami architektonicznymi, znajdują się jednak, niestety, w fatalnym stanie technicznym. Choć początkowo zastanawiano się nad zaangażowaniem prywatnych inwestorów, wstępnie zainteresowani dość szybko rezygnowali. Należy pamiętać, że budynek znajduje się w gminnej ewidencji zabytków i jako taki jest pod nadzorem konserwatora zabytków. Jakikolwiek remont wymusza na inwestorze konieczność odtworzenia wszelkich detali architektonicznych czy też zapewnienie zgodności z historycznym wyglądem obiektu, [a] to bardzo mocno podwyższa wszelkie roboty budowlane. Koniec końców narodził się pomysł na przeniesienie tu biblioteki publicznej. Z wizualizacją można się zapoznać na witrynie Pszowa. Koncepcja modernizacji starych budynków z przeznaczeniem dla instytucji kulturalnych nie jest bynajmniej nowa. W Polsce spośród takich przedsięwzięć warto wymienić Bibliotekę Publiczną im. Floriana Ceynowy w Rumi. Jak chwali się ta instytucja, w 2014 roku Biblioteka Główna przeniesiona została do Stacji Kultura – nowocześnie zaprojektowanej przestrzeni, otwartej na dworcu kolejowym w Rumi. Parę lat temu Stację Kultura uznano za najpiękniejszą bibliotekę świata. W 2016 r. została ona bowiem laureatką nagrody w międzynarodowym konkursie dla najlepiej zaprojektowanych wnętrz bibliotek (Library Interior Design Awards) w kategorii bibliotek jednoprzestrzennych (Single Space Design). Stacja Kultury była też wyróżniana na arenie narodowej. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...