Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36796
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Nadmierny poziom tlenku azotu (NO) w wydychanym powietrzu jest wyraźnym wskaźnikiem podwyższonego ryzyka astmy - donoszą naukowcy. Może to oznaczać szansę na stworzenie prostego i skutecznego testu przesiewowego wykrywającego osoby zagrożone zapadnięciem na tę chorobę. W czasie badań odkryto, że oddech u dzieci wykazujących częstsze napady świszczącego oddechu (jest to znaczący czynnik ryzyka rozwoju astmy i jednocześnie jeden z jej symptomów) zawiera znacznie większe ilości NO, niż u dzieci prezentujących ten objaw rzadziej. Jest to istotna informacja, gdyż liczne inne badania są niewystarczające z uwagi na wiele chorób, w przebiegu których może się pojawić świszczący oddech. Tlenek azotu jest naturalnym związkiem chemicznym produkowanym w obrębie miejsca objętego stanem zapalnym. Z tego powodu jest potencjalnie atrakcyjnym celem diagnostyki mającej na celu wykrycie rozwoju astmy, u podłoża której leży właśnie długotrwałe zapalenie w obrębie dróg oddechowych. Badania, wykonane w Szpitalu Dziecięcym w szwajcarskim Zurichu, objęły 391 dzieci. Spośród nich niemal połowa, czyli 190 osób, wykazywała nieliczne (tzn. od jednego do trzech) epizody świszczącego oddechu, a wyniki innych badań pozwalały podejrzewać podwyższone ryzyko rozwoju astmy. Kolejnych 121 młodych ludzi przeszło co najmniej trzy epizody świszczenia oddechu, natomiast u pozostałych pacjentów stwierdzono jedynie uporczywy, nawracający kaszel. W czasie testów wykazano wyraźnie, że dzieci o najintensywniejszej manifestacji objawów związanych z ryzykiem rozwoju astmy wydychają wyraźnie większe iloci NO w stosunku do pozostałych. Istnieje więc szansa na stworzenie w oparciu o tę wiedzę szybkiego i bardzo wydajnego systemu badań przesiewowych w kierunku określenia poziomu ryzyka rozwoju tej choroby. Metoda taka jest niezwykle potrzebna ze względu na fakt, że już dziś około 10% dzieci w krajach uprzemysłowionych cierpi z powodu astmy, na dodatek zachorowalność na nią rośnie z każdym rokiem. Szczegóły badań opublikowano w czasopiśmie Journal of Allergy and Clinical Immunology.
  2. Zespół badaczy z Uniwersytetu Chicago zaprezentował sposób, w jaki dwa białka związane z procesem naprawy uszkodzonego DNA wykonują swoje zadanie. Badanie jednego z nich, występującego u człowieka, może mieć znaczenie w procesie tworzenia środków wspomagających leczenie nowotworów. Jedno z białek, nazwane AlkB, odpowiada za naprawę uszkodzonego DNA u bakterii. Prof. Chuan He, główny autor badań, komentuje jego nietypowe właściwości: To bardzo interesujące, bo zwykle białka służące do naprawy DNA wiążą się z jego dwuniciową formą. Odkryto bowiem, że AlkB preferuje łączenie się z fragmentem cząsteczki DNA na odcinkach, gdzie tworzy ono formę jednoniciową (DNA składa się z dwóch połączonych ze sobą nici, wzajemnie dopasowanych do siebie pod względem struktury). Wynika to z faktu, że pojedyncza nić DNA jest znacznie bardziej elastyczna i dzięki temu dopasowuje się do narzuconej przez białko "formy", czyli zagłębienia w strukturze proteiny, do której wsuwa się DNA. Być może odkrycie nie byłoby tak istotne, gdyby nie zastosowanie nowatorskiej metody analitycznej. Problem z badaniami białek podobnych do AlkB polega na tym, że wiążą one docelową cząsteczkę bardzo słabo, przez co trudno jest obserwować ich strukturę w stanie odpowiadającym wykonywaniu swojego zadania. Z tego powodu przeprowadzono specjalny proces, w którym zmuszono DNA i AlkB do połączenia się ze sobą silnymi wiązaniami chemicznymi, przez co ustabilizowano ich wzajemne położenie. Połączone ze sobą cząsteczki poddano analizie krystalograficznej, tzn. określono dokładnie rozkład przestrzenny atomów wewnątrz cząsteczek. Udało się dzięki temu zdefiniować tzw. miejsca aktywne w strukturze AlkB, których zablokowanie powinno znacząco obniżyć aktywność proteiny. Prof. Phoebe Rice, pracująca w zespole jako ekspert z dziedziny krystalografii, pochwaliła pomysł kolegów: Zastosowana przez nich technika jest bardzo sprytna. To ładny przykład zastosowania chemii w celu rozwiązania ważnych zagadek z dziedziny biologii. Zachęceni udanym eksperymentem, badacze zbadali (lub, jak wolą mówić sami krystalografowie, rozwiązali) w podobny sposób strukturę kolejnego białka, zwanego ABH2. Jest ono istotne z punktu widzenia medycyny, gdyż występuje u człowieka i odgrywa istotną rolę w procesie "samoobrony" złośliwych nowotworów człowieka przed chemioterapią (najczęściej zadaniem tego typu leczenia jest uszkadzanie DNA komórek nowotworowych, co prowadzi do ich obumierania). Odkrycie to otwiera drogę dla poszukiwania wyspecjalizowanych cząsteczek, które blokowałyby to białko i w ten sposób zwiększały podatność guza na leczenie. Zarówno AlkB, jak i ABH2, usuwają tzw. grupy alkilowe, powstające w wyniku reakcji z prostymi związkami organicznymi, od DNA. Proces dołączania grup alkilowych jest niezwykle groźny dla stabilności genetycznej komórki - z jednej strony zagraża to zdrowym komórkom, lecz jednocześnie u człowieka jest on jeszcze bardziej szkodliwy dla komórek nowotworu, które - w przeciwieństwie do funkcjonujących prawidłowo - nie potrafią odtworzyć powstających uszkodzeń. Problem pojawia się, gdy nowotowór jest wyposażony w skuteczny system naprawy DNA - może się wówczas skutecznie bronić przed chemioterapią. Z tego powodu trwają poszukiwania nad sposobami ograniczenia aktywności systemów naprawczych wewnątrz guza. Mogłoby to znacznie zwiększyć skuteczność leczenia tych chorób.
  3. NTT rozpoczęło sprzedaż urządzenia, które przesyła dane po powierzchni ludzkiego ciała. Pozwala ono człowiekowi na komunikowanie się z urządzeniami za pomocą dotyku. "Firmo" składa się z nadajnika wielkości karty kredytowej, który noszony jest w kieszeni. Nadajnik przekształca dane w słabe pole elektryczne. Jest ono wysyłane przez ciało właściciela. Gdy ten dotknie urządzenia wyposażonego w kompatybilny odbiornik, sygnał elektryczny jest ponownie konwertowany na dane. "Firmo" jest w stanie przesyłać informacje z prędkością 230 kilobitów na sekundę. NTT pracuje podobno nad udoskonaleniem urządzenia tak, by transfer danych odbywał się z prędkością 10 megabitów na sekundę. To wystarczy do wygodnego przesyłania danych audio i wideo. "Firmo" korzysta z opracowanej przez NTT technologi RedTacton, której zadaniem jest wymiana danych pomiędzy człowiekiem a maszyną za pomocą dotyku. Informacje mają przepływać przez ubrania, rękawiczki czy buty. Koncern ma nadzieję, że najpierw tego typu technologiami zainteresują się firmy, które będą chciały lepiej zabezpieczać swoje siedziby. RedTacton pozwoli np. wpuszczać do danych pomieszczeń tylko określonych pracowników, którzy nie będą musieli pamiętać o konieczności posiadania klucza. Może zastąpić też klucz i karty zegarowe. Godziny pojawienia się pracowników w firmie byłyby odnotowywane w momencie, gdy nacisnęliby oni klamkę. Obecnie zestaw "Firmo" składający się z 5 nadajników i 1 odbiornika kosztuje około 8000 dolarów. NTT ma jednak nadzieję, że cena szybko spadnie, gdy tylko ruszy masowa produkcja.
  4. Choć jeszcze niedawno nikt by się tego nie spodziewał, ścieżki Johna Cleese'a z Monty Pythona i polskiego Pcimia dość często się ze sobą krzyżują. Ciotka z Pcimia to zapewne tylko chwyt marketingowy, ale twarz Anglika na billboardzie reklamującym polską miejscowość stała się rzeczywistością. Komik wyraził na to zgodę, co więcej, może zdecyduje się przyjąć zaproszenie wójta gminy Pcim Daniela Obajtka i zostanie sędzią w lokalnym konkursie dziwnych kroków. Na razie pcimianie czekają na decyzję Cleese'a. Wcześniej Obajtek miał wiele zastrzeżeń do reklamy BZ WBK, ponieważ, w jego mniemaniu, miasto kojarzyło się z jednym wielkim żartem i nikt nie doceniał osiągnięć jego mieszkańców. Przekonały go jednak argumenty agencji reklamowej, że Pcim może skorzystać na takiej formie autopromocji.* Teraz konkurs dziwnych kroków jest postrzegany przez władze jako ważne wydarzenie. AKTUALIZACJA: *Burmistrz Obajtek poinformował nas, że nie był przeciwny reklamie z brytyjskim komikiem, ale sposobowi, w jaki jedna ze stacji telewizyjnych pokazała Pcim. Jednocześnie dowiedzieliśmy się, że John Cleese zgodził się na użyczenie swojego wizerunku do promocji Pcimia. Przy Zakopiance zostaną ustawione dwa duże billboardy reklamujące miasteczko. Bank BZ WBK zobowiązał się do wybudowania w Pcimiu placu zabaw.
  5. Na placu Ladeuzeplein w Leuven w Belgii zjawiło się ok. 1500 studentów. Wszyscy byli ubrani w błękitne peleryny przeciwdeszczowe, choć nie zanosiło się, że zacznie padać. Na ustawionych pośrodku biesiadnych stołach nie było nic poza butelką dietetycznej coca-coli. Tak wyglądały przygotowania do pobicia rekordu największego eksperymentu naukowego pod chmurką. Zadanie ochotników polegało na jednoczesnym wrzuceniu do napoju drażetki miętowych mentosów. Po zajściu reakcji chemicznej z placu wystrzeliły w niebo setki brunatnych fontann. Widok niesamowity. Ciekawe, czy bezprobówkowy eksperyment zostanie wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Podobne zjawisko można zaobserwować po wrzuceniu mentosów do różnych napojów gazowanych. Mentosomania rozpoczęła się przez Frtiza Grobe'a i Stephena Voltza, którzy zorganizowali w Barcelonie happening. Do kilkuset butelek napoju wrzucili cukierki, zaskakując Hiszpanów i licznych turystów wybuchem słodkiego gejzeru. Pokaz nie należał do tanich, bo same mentosy kosztowały 500 dol. Potem w 2006 roku zorganizowano konkurs filmowy. Nagrania konsumentów trafiały na stronę Mentosgeysers.com. Grupa gejzerów mentosowych powstała też na YouTube'ie. Działa zresztą do dziś. Liczy 1827 członków, którzy zamieścili 122 nagrania. Z czasem internauci zaczęli kojarzyć napój, do którego wrzuca się cukierki, z coca-colą, chociaż organizatorzy konkursu wspominali jedynie o napoju gazowanym. Zapewne z tego samego powodu Belgowie zdecydowali się użyć podczas happeningu właśnie coca-coli. Co powoduje, że z butelki zaczyna tryskać piana? Drażetka mentosa jest porowata, co powiększa jej powierzchnię. Jest stosunkowo ciężka, więc opada na dno butelki. Rozpuszcza się zawarty w niej cukier i w płynie pojawia się coraz więcej dwutlenku węgla. Sam napój również jest mocno gazowany. Gromadzący się na dole gaz wypycha znajdujący się wyżej słup cieczy i tak powstaje gejzer...
  6. Badacze z Uniwersytetu Stanowego Ohio dowodzą, że część metod nauczania matematyki, które stworzono z myślą o ułatwieniu przyswajania wiedzy, w rzeczywistości utrudnia zrozumienie nowych pojęć. Uczniowie stykający się z matematyką abstrakcyjną, a nie operującą na przykładach wziętych z życia radzili sobie lepiej w przygotowanych przez naukowców eksperymentach (Science). Powód? Amerykanie przypuszczają, że dodatkowe szczegóły utrudniają wyekstrahowanie z natłoku informacji tych najważniejszych, czyli dotyczącej samego konceptu matematycznego, a następnie zastosowanie ich w odniesieniu do nowego problemu. Wg Jennifer Kaminski, niebezpieczeństwo związane z nauczaniem o względnej prędkości za pomocą przykładów z pociągami jest takie, że wielu uczniów opanuje rozwiązywanie tylko i wyłącznie problemu pociągów. Aby stwierdzić, jakie metody uczenia podstawowych pojęć matematycznych są skuteczniejsze, naukowcy przeprowadzili całą serię eksperymentów. W przypadku części uczniów college'u zastosowano metodę abstrakcyjnych wzorów i symboli, a w przypadku reszty korzystano z konkretnych przykładów, m.in. ilości płynu w szklance czy piłeczek tenisowych w pojemniku. W ten sposób zapoznawano ich np. z przemiennością (komutatywnością). Jest to własność operacji algebraicznych, która polega na tym, że wynik operacji na dwóch elementach nie zależy od ich kolejności. Przemienne są więc mnożenie i dodawanie, ale już nie odejmowanie. Wszyscy uczniowie szybko opanowali pojęcie, ale pierwsza grupa z większą łatwością potrafiła odnieść nabytą wiedzę do nowych problemów (transfer). Kaminsky podkreśla, że zadania tekstowe nie powinny, oczywiście, zniknąć ze szkół. Dzięki nim można sprawdzić, czy uczniowie przyswoili sobie dane pojęcie abstrakcyjne. Prawdopodobnie jednak nie są dobrą metodą wprowadzania konceptów czy rozwiązywania problemów. To powinno zostać zrobione za pośrednictwem symboli. Pozostaje tylko problem, jak dostosować to, czego się dowiedzieli Amerykanie, do wieku i możliwości intelektualnych ucznia. Jak wiadomo, stopniowo opanowujemy różne typy operacji myślowych, dzięki czemu przechodzimy od czynności konkretnych, przez wyobrażeniowe, do abstrakcyjnych. Wg szwajcarskiego psychologa i pedagoga Jeana Piageta, etap operacji konkretnych trwa od 7.-8. do 11.-12. roku życia. Warto też wspomnieć o tzw. czynnościowej metodzie nauczania matematyki, która bazuje na analizie teoretycznej danego materiału. Wskutek tego z każdego dowodu, twierdzenia lub definicji wydobywa się sedno, a więc podstawowe operacje. Uczeń świadomie operuje nabywanymi stopniowo konceptami i stara się samodzielnie organizować problem (najpierw rozłożyć go na "części pierwsze", a następnie stworzyć całościowy ogląd sytuacji).
  7. "Poważni" hakerzy już nie atakują stron internetowych i komputerów prywatnych wirusami. Pozyskują cenne poufne dane i handlują nimi w internecie. Internetowym sabotażem zajmują się młodzieżowe gangi - uważają eksperci. Według specjalistów od zabezpieczeń w internecie, dane takie jak numer czyjejś karty kredytowej to już powszechny towar, który można kupić na specjalnej stronie internetowej za kilka dolarów. Droższe są dane handlowe firm i karty medyczne pacjentów (kilkaset dolarów). Na konferencji InfoSecurity Europe, która odbyła się we wtorek w Londynie, firmy zajmujące się zabezpieczaniem danych wymieniały się doświadczeniami. To ważne, bo działalność przestępcza w sieci bardzo szybko się rozwija. Co miesiąc pojawia się nowa taktyka. Za rok przestępcy będą używali sposobów, których dziś nawet sobie nie wyobrażamy - mówi założyciel jednej z firm, Bruce Schneier. Specjaliści zauważyli również, że "tradycyjni" hakerzy nie zniknęli z internetu. Ale teraz wandalizmem i sabotażem w sieci zajmują się nastoletni adepci tej sztuki. Często zrzeszeni w gangach. Jak mówi przedstawiciel działającej w Azji firmy zajmującej się ochroną danych Paul Ducklin, jego przedsiębiorstwo poświęciło ostatnie pół roku na ściganie takiego gangu, najprawdopodobniej działającego w Chinach. Grupa atakowała instytucje rządowy i organizacje praw człowieka. Do e-maili z tytułami związanymi z Olimpiadą hakerzy dołączali wirusy komputerowe.
  8. W laboratoriach Microsoftu trwają prace nad nowym sposobem komunikacji pomiędzy człowiekiem a komputerem. Inżynierowie z Redmond we współpracy z naukowcami z University of Washington w Seattle pracują nad zakładaną na ramię opaską, która będzie rozpoznawała ruchy palców, rejestrując aktywność mięśni. MUCI (muscle-computer interface) ma przydać się tam, gdzie osoba sterująca komputerem będzie zaangażowana w inne czynności, uniemożliwiające skorzystanie z klawiatury. Opaska założona poniżej łokcia pozwoli np. na sterowanie komputerem podczas jazdy samochodem. Wystarczy, że, trzymając dłonie na kierownicy, będziemy poruszali palcami. Z MUCI skorzystają też np. osoby biorące udział w firmowych spotkaniach. Specjaliści pracujący nad opaską mówią, że inne metody sterowania maszyną, takie jak rozpoznawanie mowy czy gestów, są wciąż bardzo niedoskonałe, a ich wykorzystanie w wielu sytuacjach jest niemożliwe. Obecnie prototypowa opaska składa się z 10 czujników, które odczytują aktywność elektryczną mięśni. Podobne metody stosuje się w prototypowych nowoczesnych protezach kończyn. Problem jednak w tym, że ich użycie wymaga długotrwałych ćwiczeń pod okiem eksperta. Urządzenie, które ma być wykorzystywane przez przeciętnego człowieka, nie może być jednak aż tak skomplikowane w obsłudze. MUCI ma więc być maksymalnie proste. Użytkownik powinien móc założyć opaskę bez konieczności zastanawiania się, czy założył ją prawidłowo i czy czujniki są w odpowiedniej pozycji. Następnie czujniki same się kalibrują, w zależności od położenia opaski. W przyszłości opaska może przybrać formę zegarka czy biżuterii. Dotychczas przeprowadzono badania na 10 ochotnikach. Wykazały one, że prototyp jest w stanie prawidłowo rozpoznać ruchy wszystkich 10 palców z 95-procentową dokładnością. Co więcej, rozpoznaje też trzy różne siły nacisku palca. Urządzenie działa bardzo dobrze, jeśli ramię jest nieruchome i np. opiera się o biurko - mówi Desney Tan z Microsoftu. Podkreśla jednak, że MUCI znajduje się w bardzo wczesnej fazie rozwoju i potrzeba jeszcze dużo pracy, by uzyskać równie wielką dokładność w czasie, gdy użytkownik będzie ruszał całym ramieniem. Pozostaje też problem wydawania poleceń. Niektóre z nich będą banalnie proste. Odpowiedni ruch określonym palcem podczas jazdy samochodem umożliwi odebranie telefonu. Naukowcy zastanawiają się jednak, jak za pomocą MUCI wprowadzać tekst. Można skorzystać z alfabetu Morse'a, ale mamy nadzieję, że nie jest to jedyne wyjście, bo nie jest łatwo się go nauczyć, a pisanie za jego pomocą jest powolne - mówi Tan. Stephen Brewster, specjalizujący się w interfejsach komputerowych naukowiec z University of Glasgow, jest pod wrażeniem osiągnięć Amerykanów. Uzyskanie 95-procentowej dokładności przy rozpoznawaniu prostych gestów to niezły wynik. To daje możliwość sterowania urządzeniami w czasie gdy, na przykład, niesiesz ciężkie walizki - mówi. Dodaje jednak, że jeśli MUCI ma być wykorzystane do wprowadzania tekstu, to musi zostać udoskonalone.
  9. Pracujący z amerykańskim Narodowym Instytutem Zdrowia naukowcy donoszą o stworzeniu nowej metody, która pozwala na zbadanie zawartości tlenu w guzie nowotworowym bez uzyskiwania bezpośredniego dostępu do jego wnętrza. Technologia ta ma szansę stać się ważnym krokiem naprzód, pozwalającym na optymalizację terapii u indywidualnych pacjentów. Może to mieć bezpośredni wpływ na ogólną skuteczność leczenia wielu typów nowotworów. Dlaczego badanie poziomu tlenu w guzie jest tak ważne? Jest to istotne przede wszystkim podczas planowania radioterapii. Stosowane w tej procedurze promieniowanie ma na celu uszkodzenie DNA chorych komórek i w efekcie ich zabicie. Przeważnie nie dzieje się to jednak bezpośrednio, lecz właśnie za pośrednictwem tlenu i jego związków. Cząsteczki tego życiodajnego gazu rozpadają się pod wpływem uderzających w nie fal na tzw. wolne rodniki, które trwale uszkadzają DNA komórek. Z tego powodu dokładna znajomość ilości tlenu w nowotworze może być istotna podczas decyzji o wyborze odpowiedniego leczenia. Kolejnym powodem, dla którego pomiar stężenia tlenu jest tak bardzo istotny, jest jego wpływ na złośliwość guza. Udowodniono bowiem, że guzy wysycone tlenem w mniejszej ilości mają znacznie wyraźniejszą tendencję do tworzenia przerzutów. Są także trudniejsze do usunięcia, gdyż żyjąc długo w stanie niedotlenienia, "zahartowały się" i nabrały oporności na wiele typów terapii. Obniżona ilość tlenu zmniejsza także podatność guza na chemioterapię, lecz mechanizm tego zjawiska nie jest do końca zrozumiały. Obecnie lekarze są w stanie zbadać ilość tlenu w chorej tkance wyłącznie poprzez bezpośredni pomiar pobranego wycinka. Jest to metoda prosta i tania, lecz, niestety, często nieosiągalna (np. wtedy, gdy guz jest położony zbyt głęboko). Z odsieczą przybyli specjaliści z zakresu fizyki medycznej i diagnostyki obrazowej. Stworzyli oni system łączący dwie techniki badania metodą rezonansu magnetycznego, który ma szansę zrewolucjonizować proces planowania leczenia nowotworów. Na wspomniany tandem składają się dwa rodzaje badań: elektronowy rezonans paramagnetyczny oraz jądrowy rezonans magnetyczny. Pierwsza z nich pozwala wykryć związki z nieparzystą liczbą elektronów, czyli wolne rodniki. To właśnie one bezpośrednio uszkadzają DNA, prowadząc tym samym do śmierci komórki. Z kolei jądrowy rezonans magnetyczny to technika pozwalająca na określenie rozmieszczenia atomów poszczególnych pierwiastków w organizmie. Połączony obraz z obu tych badań pozwala określić, ile tlenu znajduje się w nowotworze oraz jaka jest jego zdolność do wytwarzania toksycznych dla DNA wolnych rodników. To z kolei pozwala przewidzieć, jak skuteczna będzie radioterapia w niszczeniu nieprawidłowych komórek. Dr Mark Dewhirst, profesor specjalizujący się w tematyce radioterapii onkologicznej, komentuje odkrycie następująco: Obrazowanie opisane w tym badaniu dostarcza wszelkich informacji pozwalających na ocenę poziomu tlenu w guzach, a także umożliwia ocenę przyczyn jego ewentualnego niedoboru w nowotworze. W związku z tym, że technika jest całkowicie nieinwazyjna dla pacjenta, można ją wykonywać wielokrotnie i w ten sposób oceniać na bieżąco skuteczność leczenia. Niestety, istnieją też spore problemy związane z rozwojem tej technologii. Najważniejszy z nich wynika z faktu, że dotychczas urządzenie testowano wyłącznie na myszach, co może przynieść problemy przy próbie "przeniesienia" badań na człowieka. Z tego powodu niezbędne jest przeprowadzenie jeszcze wielu testów na różnych gatunkach zwierząt, by w końcu, jeśli wszystko dobrze pójdzie, uruchomić testy na pacjentach.
  10. Holenderska ekolog Roxina Soler wraz ze swoim zespołem odkryła nieznany dotąd sposób komunikacji wśród owadów. Naukowcy zauważyli, że roślinożerne insekty używają liści drzew niczym telefonu. Wymiana informacji zachodzi pomiędzy owadami żyjącymi nad ziemią oraz ich latającymi krewniakami. Szkodniki żyjące nad ziemią oraz pod jej powierzchnią unikają wzajemnej konkurencji przy wyborze rośliny, na której chcą się osiedlić i żywić. Aby to sobie zapewnić, żyjące pod ziemią zwierzęta wydzielają do soków rośliny substancje informacyjne, które następnie wraz z wodą przemieszczają się w górę pędu, napędzane siłą zasysającą wytworzoną przez parowanie wody z liści. Kiedy latający insekt poczuje obecność określonej substancji w sokach rośliny lub w otaczającym ją powietrzu (substancja informacyjna jest związkiem lotnym), szuka innego żywiciela. W ten sposób możliwe jest "przesłanie" informacji pomiędzy dwoma organizmami, które w normalnych okolicznościach nie mają ze sobą nawet kontaktu wzrokowego. Odkrycie pani Soler jest wyjaśnieniem dokonanej kilka lat wcześniej obserwacji. Zauważono wówczas, że szkodniki nad- i podziemne z powodu nieznanych wówczas interakcji unikają bytowania na jednej roślinie. Zespół odkrył także, że jeśli już dojdzie do takiej sytuacji, jest ona wyraźnie niekorzystna dla obu stron. W związku z tym system "telefoniczny" powstał najprawdopodobniej w drodze selekcji naturalnej - osobniki, które go wykształciły i w ten sposób unikały niepotrzebnej konkurencji, radziły sobie znacznie lepiej w środowisku. Przy okazji odkryto jeszcze jedną ciekawą zależność. Zauważono bowiem, że całą tę subtelną komunikację "podsłuchuje" pewien gatunek pasożytniczych pszczół, które składają jaja w ciałach owadów żerujących na liściach. Jeżeli taka pszczoła przelatuje obok rośliny i wyczuwa zapach wytwarzany przez szkodnika korzeni, wtedy wie, że nie może liczyć na obecność żywiciela i porzuca dane miejsce, szukając kolejnego. Badacze przypuszczają, że proces komunikacji z wykorzystaniem roślin może być bardziej rozpowszechniony w naturze, niż się nam wydaje. Weryfikacja tej teorii wymaga jednak dalszych badań.
  11. Po raz pierwszy od złożenia propozycji kupna Yahoo!, Microsoft zasugerował, że może wycofać swoją ofertę. Steve Ballmer, prezes koncernu stwierdził, że Microsoft jest gotowy do marszu naprzód bez łączenia się z Yahoo!. Ballmer stwierdził jednocześnie, że najlepszym wyjściem byłby zakup Yahoo!, gdyż wspólnie firmy mogłyby konkurować z potężnym Google'em. Prezes Microsoftu mówi jednak, że jeśli do przejęcia Yahoo! nie dojdzie, to jego koncern nadal będzie realizował swoje plany ekspansji w Sieci. W sobotę upływa termin ultimatum, jakie Microsoft dał Yahoo!. Już przed kilkoma tygodniami pojawiły się głosy analityków, że Microsoft może wycofać swoją ofertę. Nie oznaczałoby to jednak rezygnacji z planów przejęcia portalu, ale dalsza część walki o jego przejęcie. Jeśli Microsoft oficjalnie wycofa ofertę, to cena akcji Yahoo! może gwałtownie spaść. Wówczas koncern z Redmond może wystąpić z nową, mniej korzystną propozycją i liczyć na to, że akcjonariusze, obawiając się po raz kolejny straty okazji do zarobienia pieniędzy, zmuszą zarząd do przyjęcia propozycji Microsoftu.
  12. Muzułmańscy teologowie, zebrani w Katarze na konferencji "Mekka, Centrum Ziemi, teoria i praktyka" uważają, że czas uniwersalny (GMT) powinien zostać zastąpiony "czasem Mekki". Ich zdaniem Mekka wyznacza centrum naszej planety i to od tego punku powinien być obliczany czas, a nie od obserwatorium w Greenwich. Wspomniana konferencja to część większego zjawiska o nazwie "Ijaz al-Koran", trendu zgodnie z którym poszukuje się w Koranie danych, które później zostały odkryte przez współczesną naukę. Część muzułmańskich teologów krytykuje takie podejście mówiąc, że twierdzenie, jakoby współczesna empiryczna wiedza została zapowiedziana w Koranie, spłyca świętą księgę i pozbawia ją wymiaru duchowego
  13. Doktor Suzanne Higgs z Uniwersytetu w Birmingham odkryła zjawisko, które z pewnością docenią osoby odchudzające się. Skupianie uwagi na niedawno zjedzonym posiłku zmniejsza chęć sięgania po przekąski. W eksperymencie wzięło udział 47 studentek. Po zjedzeniu obfitego lunchu poproszono je o przeznaczenie 30 minut na przemyślenie pewnej kwestii. Połowa miała opisać detale ostatniego posiłku, a reszta szczegóły związane z dojazdem do kampusa. Potem wszystkie panie zaczęto częstować ciasteczkami. Wcześniej jednak, by zamaskować prawdziwy cel naukowców, przeprowadzono test smakowy. Kobiety, które myślały o jedzeniu, sięgały po herbatniki mniej chętnie (aż o 40%) niż przedstawicielki płci pięknej dumające o podróżach. Dr Higgs zwraca uwagę, że inne studia sugerowały, że myślenie o jedzeniu zwiększa ilość spożywanych potem pokarmów, zwłaszcza u ludzi, którzy się odchudzają. Pani psycholog przedstawia jednak wyjaśnienie rozbieżności uzyskanych wyników. Wg niej, różnica polega na tym, że jej eksperyment polegał na przypominaniu sobie konkretnego posiłku, a nie na aktywowaniu ogólnych wspomnień pokarmu. Naukowcy przypuszczają, że świeże ślady pamięciowe znajdują się w tej samej części mózgu, która odgrywa ważną rolę w podejmowaniu decyzji, czyli w hipokampie. Jedna z możliwości jest taka, że wspomnienie ostatniego posiłku wzmacnia oddziaływanie tej konkretnej informacji na proces decyzyjny. Efekt wzmagał się z upływem czasu. Po trzech godzinach od lunchu różnice w apetycie obu grup stawały się bardziej widoczne. Odkryta zależność między pamięcią a wagą ciała jest niezwykle ważna. Badania sugerują, że to, jak dobrze ktoś pamięta [ostatni posiłek], może być czynnikiem pozwalającym wyjaśnić, czemu pewni ludzie jedzą więcej od innych. Co więcej, zjawisko to tłumaczy, przynajmniej częściowo, obserwowany ostatnimi laty zatrważający wzrost liczby osób otyłych. Bardzo często jemy, oglądając telewizję, czytając bądź siedząc przed komputerem. Najprawdopodobniej utrudnia to zapamiętywanie, a więc i odtwarzanie listy zjedzonych produktów. W ten sposób nieświadomie sabotujemy plany zrzucenia kilku zbędnych kilogramów. Eksperci sugerują, że leki wzmagające aktywność hipokampa mogłyby hamować apetyt.
  14. Na Purdue University powstaje urządzenie, które pozwoli lekarzom precyzyjnie określić ilość promieniowania, jaką podczas radioterapii zaaplikowano guzowi. Dzięki niemu ta metoda walki z nowotworem będzie miała mniej skutków ubocznych. Urządzenie jest prostszą wersją dozymetru, przyrządu, w który wyposażane są osoby pracujące w środowiskach skażonych promieniowaniem jonizującym. Dozymetr służy do określania indywidualnej dawki promieniowania, na jakie został narażony pracownik. Przyrząd opracowywany na Purdue zamknięto w kapsułce o długości dwóch centymetrów i średnicy 2,5 milimetra. Można więc wstrzyknąć go do ciała pacjenta za pomocą dużej igły. Składa się ono z drutu i kondensatora przechowującego ładunek elektryczny. Razem charakteryzują się one określoną wartością rezonansu magnetycznego. Przechowywany w kondensatorze ładunek zanika pod wpływem promieniowania jonizującego. W wyniku tego zmienia się wartość rezonansu urządzenia, a zmiany są wykrywane przez zewnętrzną antenę. W ten sposób, jak mówi Babak Ziaie, szef zespołu pracującego nad urządzeniem, mierzona jest dawka promieniowania, którą otrzymał guz. Co ważne, jedno urządzenie może być używane podczas wielu sesji radioterapii, aż do całkowitego wyczerpania kondensatora. Podobne urządzenie o nazwie DVS (dose verification system - system weryfikacji dawki) opracowała firma Sicel Technologies. Uzyskała ona zgodę na wykorzystywanie DVS w leczeniu raka piersi i prostaty. Jednak urządzenie powstające na Purdue jest znacznie prostsze, nie zawiera żadnych układów scalonych, a więc można je łatwiej i taniej wyprodukować. Radioterapia to jeden z najpopularniejszych sposobów zwalczania nowotworów. Wciąż jednak nie istnieje metoda, która pozwoliłaby na precyzyjne określenie dawki promieniowania, która dotarła do guza. Urządzenia podobne do DVS czy tego, które powstaje na Purdue, mogą to zmienić. Ziaie ma nadzieję, że przed końcem bieżącego roku rozpoczną się testy na zwierzęta, a w ciągu dwóch lat urządzenie będzie testowane na ludziach.
  15. Chemicy z Purdue University opracowali nową metodę tworzenia kryształów podobnych do diamentów, które pomogą wyprodukować "perfekcyjne lustra". Te z kolei przydadzą się do produkcji komputera optycznego oraz pozwolą zastąpić sygnały elektryczne optycznymi (świetlnymi). Technika, która powstała w Purdue, wymusza na cząsteczkach układanie się w żądane kształty na krzemowej matrycy. Jest ona tańsza i pozwala na szybszą produkcję kryształów, niż obecnie wykorzystywane technologie. Aktualnie używa się technik wymuszających tworzenie konkretnych kształtów do produkcji dwuwymiarowych struktur zwanych kryształami koloidalnymi. Prawdopodobnie znajdą one zastosowanie np. w oprzyrządowaniu optycznym aparatów fotograficznych i innych produktach konsumenckich. Kolejnym krokiem na drodze do ulepszania przyrządów optycznych jest stworzenie trójwymiarowych kryształów, dzięki którym powstaną materiały zdolne do odbijania nadbiegających z wielu kierunków promieni światła o określonej długości fali. Takie materiały istnieją, jednak są tak drogie, że nie są stosowane, mimo iż znacząco poprawiłyby jakość światłowodów. Naukowcy z Purdue właśnie opracowali technikę, która, jak mają nadzieję, pozwoli w najbliższej przyszłości produkować na masową skalę tanie materiały, z których powstaną
  16. Japońscy naukowcy wykazali, że komplementy uaktywniają w mózgu ten sam obszar, co nagroda pieniężna. Wg nich, w ten sposób udało się uzyskać dowód na to, że dobra reputacja stanowi rodzaj nagrody. Odkryliśmy, że te dwa pozornie różne rodzaje nagrody – dobra reputacja i pieniądze – są biologicznie kodowane przez tę samą strukturę: prążkowie (striatum) – donosi dr Norihiro Sadato z Japońskiego Narodowego Instytutu Nauk Fizjologicznych w Okazaki. Podczas eksperymentów, w których wzięło udział 19 zdrowych osób, badacze posłużyli się funkcjonalnym rezonansem magnetycznym (fMRI). Najpierw ochotnicy zmierzyli się z grą hazardową. Powiedziano im, że wygrywa tylko jedna z trzech kart. Kiedy ktoś inkasował wypłatę, naukowcy monitorowali aktywność jego lub jej mózgu. Potem wolontariuszom powiedziano, że zostaną ocenieni przez obce osoby. Podstawą miały być kwestionariusz osobowościowy oraz nagrany wcześniej film wideo. Obserwowano, jak badani reagują na różne opinie, także na te, które były, wg nich, komplementami. Sadato uważa, że być może jego zespół natrafił na biologiczne podstawy altruizmu. Skoro bowiem nagrody społeczne są zakodowane biologicznie, oznacza to, że potrzeba przynależności jest dla ludzi naprawdę istotna. Ekipa Caroline Zink z amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego (National Institute of Mental Health) zauważyła, że prążkowie uaktywniało się podczas przetwarzania informacji na temat statusu społecznego. Naukowcy wierzą, że natrafili na ślad mechanizmu, za pośrednictwem którego status społeczny wpływa na zdrowie oraz zachowanie. Badacze stworzyli sztuczną hierarchię społeczną. Siedemdziesiąt dwie osoby brały udział w interaktywnej grze komputerowej na pieniądze. Poinformowano je, że zajmowana pozycja zależy od wyników uzyskanych w zabawie. W czasie, gdy ochotnikom pokazywano zdjęcia innych graczy o wyższym lub niższym statusie, którzy mieli się znajdować w innych pomieszczeniach, śledzono aktywność ich mózgu. Centra nagrody przejawiały zwiększoną aktywność, kiedy ludzie wygrywali pieniądze albo mieli świadomość wzrostu swojej pozycji społecznej. Wyniki studiów obu zespołów ukazały się piśmie Neuron.
  17. Amerykański urząd odpowiedzialny za rejestrację leków i produktów leczniczych, FDA (Food and Drug Administration - Administracja Żywności i Leków), ogłosiła dziś decyzję o pozytywnym zakończeniu badań klinicznych i dopuszczeniu do użytku pierwszego mechanicznego urządzenia wspomagającego pracę serca. Urządzenie, wyprodukowane przez firmę Thoratec, ma wzmacniać niewydolne serce u pacjentów oczekujących na przeszczep i być usuwane z organizmu po przeprowadzeniu udanej transplantacji. Z technicznego punktu widzenia urządzenia wspomagające pracę serca (Heart assist devices) to wyspecjalizowane pompy, które podłącza się do układu krwionośnego. Ich zadaniem jest częściowe zastępowanie lewej komory serca, która w wyniku różnych czynników pracuje na tyle niewydajnie, że zagrożone jest zdrowie i życie pacjenta. Dotychczas podejmowano wiele prób zastąpienia mięśnia sercowego sztucznymi pompami (jeden z prototypów jest opracowywany w Instytucie Protez Serca działającym przy Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu), lecz przeważnie były one zbyt duże, by wszczepić je na stałe do organizmu człowieka. Wszystko wskazuje na to, że oczekiwany od dawna przełom właśnie stał się faktem. Dopuszczona przez FDA maszyna, nazwana HeartMate II (co można przełumaczyć na język polski jako kumpel serca), diametralnie różni się sposobem pracy od innych testowanych modeli. Podczas, gdy większość z urządzeń wspierających serce ma charakter pompy tłoczącej krew skokowo (tzn. następuje w nich naprzemiennie wypełnianie komory krwią oraz skurcz i wypchnięcie krwi do krwiobiegu), HeartMate II działa na zasadzie stymulowania jednostajnego przepływu krwi. Zamiast tradycyjnego tłoka umieszczonego w cylindrze, w urządzeniu tym zainstalowano wirnik, który pompuje krew w sposób podobny do działania śruby okrętowej. Zmiana konstrukcji pozwoliła na zmniejszenie rozmiarów wynalazku do niecałych 8 centymetrów długości, zaś jego masa - pół kilograma - jest aż o połowę mniejsza, niż w przypadku produktów konkurencji. Sztuczne serce produkcji Thorateku oprócz samej pompy składa się też z kontrolera umieszczonego na pasku (oba elementy są połączone kablem, który przechodzi przez skórę). To w nim umieszcza się baterie służące do zasilania urządzenia, choć urządzenie może także pracować podłączone bezpośrednio do zwykłego gniazdka elektrycznego. Służy on także jako regulator intensywności pracy, a także podnosi alarm w wypadku wykrycia zaburzeń własnej pracy. Na jednym zestawie baterii czas działania wynosi w przybliżeniu trzy godziny. Testy kliniczne HeartMate II objęły 126 pacjentów znajdujących się pod opieką 26 ośrodków transplantologicznych. Zgodnie z dokumentami rejestracyjnymi wynalazek ma służyć do wspierania pracy chorego serca do czasu odnalezienia odpowiedniego ludzkiego dawcy naturalnego serca. Spośród badanych osób stosujących nowatorski produkt 57% doczekało się przeszczepu serca od innego człowieka. Jest to wynik porównywalny z innymi urządzeniami tego typu, lecz inne jego zalety, takie jak niska masa i stosunkowo łatwa możliwość wszczepiania (urządzenie instaluje się w podbrzuszu - przyp. red.) zadecydowały, że właśnie wynalazek Thorateku został zarejestrowany jako pierwszy. Pomimo rozwoju świetnych technik chirurgicznych transplantologia przechodzi ciężkie chwile. Największym kłopotem jest niewspółmierny wzrost osób czekających na przeszczep w stosunku do podaży serc od ludzkich dawców. Obecnie w samych Stanach Zjednoczonych na liście oczekujących na nowe serce osób liczy około 4000 osób. To właśnie z myślą o osobach w podobnym stanie stworzono HeartMate II. Dopuszczenie pierwszego sztucznego serca do rutynowego stosowania to jednak nie koniec zmagań jego twórców z urzędnikami. Producent został zobligowany do przeprowadzenia dalszych testów (jest to tzw. porejestracyjna faza badań klinicznych), których zadaniem jest ustalenie bezpieczeństwa i skuteczności urządzenia po pozytywnym przejściu rejestracji. Trzymamy kciuki za pozytywne przejście wszelkich testów.
  18. Naukowcy z New York Medical College odkryli, dlaczego ptaki, w przeciwieństwie do ssaków, nie są w stanie wydajnie wytwarzać ciepła w tkance tłuszczowej. Być może odkrycie to nie byłoby tak pasjonujące gdyby nie fakt, że przyczyna tego zjawiska może być zarazem jednym z powodów... wyginięcia dinozaurów. Ludzie, podobnie jak pozostałe ssaki, wytwarzają w swoich organizmach dwa rodzaje tkanki: żółtą i brunatną. Pierwsza z nich jest dobrze znana wszystkim - to w niej odkłada się nadmiar energii zmagazynowanej w postaci cząsteczek tłuszczu. Drugi typ tkanki tłuszczowej ma inną funkcję. Zachodzi w niej produkcja białka zwanego termogeniną, należącego do grupy tzw. rozprzęgaczy. Ich rola polega na blokowaniu powstawania związków wysokoenergetycznych, które mogłyby zostać następnie zużyte jako nośnik energii. Zamiast tego dochodzi do rozproszenia energii w postaci ciepła. Z tego powodu nie powinien dziwić fakt, że najwięcej brunatnej tkanki tłuszczowej wytwarzają organizmy narażone na wychłodzenie, przede wszystkim niedźwiedzie brunatne. U ludzi brunatna tkanka tłuszczowa występuje u noworodków oraz - w znacznie mniejszej ilości - u dorosłych. Gen kodujący termogeninę zwany jest UCP1. Stwierdzono, że choć występuje on u ssaków, u ptaków został w drodze ewolucji wyeliminowany. Podobna sytuacja ma miejsce u jaszczurek. Porównanie tych danych z danymi na temat historii ewolucji kolejnych gatunków wykazało, że do usunięcia wspomnianego genu niemal na pewno doszło u wspólnego przodka jaszczurek i ptaków. Wiadomo także, że ten sam przodek w drodze ewolucji dał początek linii rozwojowej dinozaurów. Oznacza to, że najprawdopodobniej także te wielkie gady były pozbawione zdolności syntezy termogeniny. Gdyby rzeczywiście tak było, oznaczałoby to znacznie wyższą podatność na spadek temperatury otoczenia, np. w wyniku pojawienia się na niebie gęstych chmur po uderzeniu w powierzchnię Ziemi meteorytu. Szczegóły wykonanych badań opisano w najnowszym numerze czasopisma BMC Biology.
  19. Jak wpłynąć na płeć dziecka? Naukowcy twierdzą, że pewnych sposobów nie ma. Ostatnie badania sugerują jednak, że kobiety, które chciałyby urodzić syna, w okresie poprzedzającym zapłodnienie powinny przestrzegać zaleceń diety wysokokalorycznej i regularnie jeść śniadania (Biological Sciences). Według akademików z uniwersytetów w Oksfordzie i Exeter, proporcja chłopców przychodzących na świat w krajach rozwiniętych spada m.in. dlatego, że ich matki spożywają pokarmy niskokaloryczne i dość często odchudzają się. Badanie objęło 740 kobiet, które spodziewały się pierwszego dziecka. Poproszono je o opisanie nawyków żywieniowych przed poczęciem i we wczesnej ciąży. Panie, które w okresie okołozapłodnieniowym spożywały najwięcej kalorii, częściej rodziły chłopców (56%) niż kobiety, które dostarczały swojemu organizmowi najmniej kalorii (45%). Średnia dzienna dawka energii w grupie matek synów wynosiła 2413 kalorii, a córek - 2283. Kobiety, które powiły chłopców, zapewniały sobie i dziecku większe dawki składników odżywczych, m.in. potasu, wapnia oraz witamin C, E i B12. Poza tym lista spożywanych przez nie substancji była bardziej rozbudowana. Panie te częściej sięgały również po płatki śniadaniowe. W ciągu ostatnich 40 lat w społeczeństwach rozwiniętych obserwowano niewielki, lecz stały spadek stosunku rodzących się chłopców do dziewcząt: rocznie o 1 na 1000 narodzin. Od jakiegoś czasu naukowcy wiedzą, że u wielu gatunków zwierząt na świat przychodzi więcej samców, gdy matka dysponuje nieograniczonym dostępem do różnych zasobów, w tym pożywienia, lub zajmuje wysoką pozycję społeczną. Zjawisko to lepiej poznano u bezkręgowców, ale występuje ono także u kręgowców, m.in. koni czy krów. Samce większości gatunków mogą potencjalnie spłodzić większą liczbę potomstwa niż samice. Duży wpływ na to, jak wszystko się potoczy, mają rozmiary i pozycja samca. Słabowite osobniki nie rozmnożą się wcale – tłumaczy dr Fiona Mathews. W latach tłustych lepiej inwestować w syna. Jak widać, motyw samolubnego genu przewija się w przyrodzie często... Z badań nad zapłodnieniem zewnątrzustrojowym wiadomo, że wysokie stężenie glukozy sprzyja rozwojowi zarodków męskich i hamuje wzrost żeńskich. Rezygnowanie ze śniadań obniża poziom cukru we krwi, co może być przez organizm interpretowane jako sygnał świadczący o ograniczonych zasobach środowiskowych.
  20. Najnowsze badania Brytyjczyków sugerują, że osoby spędzające wiele godzin na grach wideo przejawiają te same cechy osobowości, co pacjenci z zespołem Aspergera. Zaburzenie to należy do tzw. spektrum autyzmu. Jego objawy przypominają autyzm, ale są słabiej wyrażone. Zespół doktora Johna Charltona z Uniwersytetu w Bolton alarmuje, że spędzanie czasu na grach wideo pogłębi jeszcze wyizolowanie tej grupy i nasili różnego rodzaju problemy psychiczne, np. depresję. Psycholodzy zbadali prawie 400 graczy, większość stanowili mężczyźni. Pytali o czas spędzany na grach. Wyniki swoich dociekań zaprezentowali na forum Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego. Okazało się, że im więcej czasu dana osoba spędzała przed pecetem czy konsolą, z tym większym prawdopodobieństwem przejawiała 3 cechy charakterystyczne dla zespołu Aspergera: neurotyzm, niezgodność i introwersję. Charlton spekuluje, że być może ludzie z zespołem są bardziej podatni na uzależnienie od gier MMORPG (ang. massive multi-player online role playing games), ponieważ pozwalają im one na ucieczkę od świata i kontaktów twarzą w twarz. Dla osób z zespołem Aspergera spotkania z innymi są źródłem stresu. Nie potrafią utrzymywać prawidłowego kontaktu wzrokowego ani odczytywać wskazówek w rodzaju mowy ciała. Eksperci martwią się o przyszłość dzieci z zespołem Aspergera. Dr Eileen Costello, amerykańska psychiatra, podkreśla, że gry wideo nie przygotowują ich do kontaktów z prawdziwymi ludźmi. Nie możesz pójść na rozmowę kwalifikacyjną do college'u i powiedzieć, że jesteś naprawdę dobry w grze na Xboksie.
  21. Dotychczas uważano, że malarstwo olejne narodziło się w Europie. Najnowsze badania wykazały jednak, że Azjaci wyprzedzili Europejczyków o setki lat. Jak wielu z nas pamięta, w 2001 roku talibowie wysadzili w powietrze dwa niezwykłe posągi Buddy w Bamiyanie. Pochodziły one z VI wieku naszej ery. Wyższy z nich mierzył 55 metrów, a niższy 37 metrów - były to największe tego typu posągi na świecie. Podczas eksplozji ucierpiały też pobliskie jaskinie z malunkami naskalnymi, z których najstarsze liczą sobie 1500 lat. Po upadku władzy talibów naukowcy zaczęli bardzo intensywnie badać wspomniane jaskinie. Eksperymenty przeprowadzone w Grenoble wykazały, że malunki zostały wykonane przy użyciu farb olejnych. Dotychczas sądzono, że na pomysł połączenia pigmentów z olejami wpadli Europejczycy w okresie Renesansu, a więc co najmniej kilkaset lat później. W wielu europejskich książkach możemy znaleźć wzmiankę o tym, że malarstwo olejne zostało wynalezione w XV wieku w Europie. Tymczasem najnowsze badania pokazały, że farby olejne z Bamiyanu pochodzą z połowy VII wieku.
  22. Po ogłoszeniu nie najlepszych wyników finansowych za ostatni kwartał, prezes Yahoo!, Jerry Yang, powiedział, że jego firma jest otwarta na propozycję Microsoftu, ale szuka też alternatywnych rozwiązań. Yang stwierdził też, że nowa strategia firmy dotycząca technologii, użytkowników i reklamy "zaczyna przynosić efekty".Prezes portalu zasugerował również, że, chociaż rynek wyszukiwarek jest bardzo atrakcyjny, to jednak Yahoo! bardziej zależy na rynku internetowej reklamy.W sobotę, 26 kwietnia, upływa termin ultimatum, jakie Microsoft wystosował do Yahoo!. Ogłoszenie kwartalnych wyników finansowych ma ogromne znaczenie w walce o przejęcie portalu. Dobre wyniki pozwoliłyby przekonać udziałowców portalu, że obecny zarząd dobrze pracuje, firma się rozwija i nie ma powodów, by ją sprzedawać.Tymczasem okazało się, że wyniki samego portalu były niewiele lepsze od ubiegłorocznych. Lwią część przychodów zapewniło Yahoo! posiadanie 40% udziałów w portalu Alibaba, który prowadzi największy w Chinach sklep internetowy. Samo Yahoo! nie poprawiło zbytnio swej kondycji finansowej, więc spora część inwestorów, zawiedziona słabymi wynikami, może poprzeć starania Microsoftu o przejęcie portalu.http://kopalniawiedzy.pl/wiadomosc_6922.html
  23. Choć większość ludzi nie zwraca na to uwagi, gotowanie również jest chemią, tyle że praktyczną. Często właśnie skład chemiczny decyduje o tym, jakie składniki do siebie pasują, a jakie nie. To dlatego np. bazylia "lubi się" z pomidorami. Grupą zawodową, która ostatnio bardzo się udziela w zakresie gastronomii molekularnej, są barmani. Dążąc do przygotowania jak najlepszych koktajli, wykorzystują ciekły azot, alginiany i chlorki. Dzięki temu uzyskują m.in. pianki marshmallow z whisky. Charlotte Voisey, nagradzana z nowatorskie mieszanie barmanka, tłumaczy, jaki cel przyświeca ludziom podzielającym jej zainteresowania. Chodzi o zmianę struktury, gęstości bądź lepkości, czyli struktury molekularnej cieczy. Tzw. ruch "chemokoktajli" powstał i zaczął się rozwijać po sympozjum z 2005 roku. Było ono sponsorowane przez Bolsa. Wzięli w nim udział Hervé This, ojciec gastronomii molekularnej, i 8 czołowych barmanów świata. Razem serwowali różne drinki, np. "pijaną" bitą śmietanę. Tworzyli ją z ciekłego azotu i galaretki z dżinu z tonikiem w kształcie kostek lodu. W tym miesiącu Cointreau wprowadza do sprzedaży zestaw, który pozwala na przekształcenie likieru pomarańczowego w kuleczki przypominające kawior. Niektórzy barmani mają swoje popisowe numery. Adrian Vasquez z Solids w Los Angeles przygotowuje sfery z kubańskiego mojito. Potrzebuje do tego heksametafosforanu sodu. Hervé This jest Francuzem. Zajmuje się chemią fizyczną. Pracuje w Narodowym Instytucie Badań Rolniczych. Termin gastronomia molekularna ukuł w 1988 roku z Nicholasem Kurtim. Początkowo posługiwali się sformułowaniem "gastronomia fizyczna i molekularna", potem (po śmierci Kurtiego) został wyeliminowany człon "fizyczna". Rozprawa doktorska Thisa także dotyczyła fizykochemii materiałów. Naukowiec napisał kilka książek, które przybliżają jego dziedzinę przeciętnemu zjadaczowi chleba (i innych produktów spożywczych). Francuz odkrył kilka przydatnych zjawisk. Opisał m.in. idealną temperaturę gotowania jajka na miękko. Powinna ona wynosić ok. 65°C. Wtedy ścina się białko, ale nie żółtko. Zauważył też, że można poprawić efekty wędzenia łososia, wykorzystując pole elektryczne.
  24. Przy opisywaniu dziedziczenia przyjęło się traktować ten proces wyłącznie jako zależny od informacji zapisanej w DNA. Okazuje się jednak, że oprócz tego mechanizmu istnieje także druga grupa zjawisk, które kontrolują aktywność genów przekazywanych potomstwu. Jeden z mechanizmów decydujących o pozagenowym (lub, mówiąc fachowym językiem, epigenetycznym) dziedziczeniu został niedawno odkryty przez amerykańskich naukowców. Badacze z laboratorium Cold Springs Harbor rozszerzyli dostępną dotychczas wiedzę na temat sposobu, w jaki sposób upakowanie nici DNA w jądrze komórkowym wpływa na rozwój komórek potomnych. Nić ta jest nawinięta na białka zwane histonami, wraz z którymi tworzy strukturę zwaną chromatyną, przypominającą sznur z nawleczonymi koralami. Im silniej histony wiążą w danym miejscu z DNA, tym mniej aktywne są położone w tym miejscu nici geny. Takie "ciche" obszary genomu komórki nazywamy heterochromatyną. Tworzy ona około 10% całego genomu człowieka i "rozluźnia" swoją strukturę wyłącznie w czasie kopiowania DNA na potrzeby podziału komórkowego. Podczas replikacji materiału genetycznego dochodzi do powielenia nie tylko samej jego sekwencji, lecz także miejsc, w których powstaje heterochromatyna. Oznacza to, że nawet bliźnięta o identycznej informacji genetycznej mogą wykazywać inną ekspresję genów z powodu zjawisk epigenetycznych. Dotychczas nie było jasne, w jaki sposób dochodzi do "zapamiętywania" przez potomne komórki sposobu, w który histony łączą się z określonymi odcinkami DNA. Jako model do badań posłużyły drożdże piekarskie, bardzo często stosowane w tego typu eksperymentach. Odkryto, że za zjawiskiem stoi mechanizm tzw. interferencji RNA (za jego odkrycie przyznano w 2006 Nagrodę Nobla). Polega on na bardzo precyzyjnym wyłączaniu aktywności określonych genów za pomocą krótkich nici RNA. Okazało się, że do syntezy RNA odpowiedzialnego za interferencję dochodzi wyłącznie podczas podziału komórek, kiedy to cała nić DNA (a więc także heterochromatyna) na krótki okres rozluźnia się i staje się aktywna. Właśnie przez ten krótki czas dochodzi do syntezy RNA, które następnie reguluje proces powstawania struktury chromatyny. Badacze zauważyli jednocześnie, że bardzo podobny proces zachodzi u niektórych roślin. Odkryto bowiem, że pod wpływem zmiany temperatury dochodzi do zmiany nasilenia zjawiska interferencji RNA. Roślina musi przejść przez okres chłodu, by z nasiona zaczął powstawać zalążek nowego pędu (właśnie w tym czasie dochodzi do zmian w ekspresji genów pod wpływem zmiany temperatury). Proces ten widać doskonale w przypadku niektórych zbóż, zwanych ozimymi. Artykuł na temat szczegółów odkrycia został opublikowany w najnowszym numerze czasopisma Current Biology.
  25. Nowy, zaskakujący sposób komunikacji pomiędzy komórkami odkryli naukowcy z Centrum Zdrowia Uniwersytetu McGill oraz Uniwersytetu w Toronto. Badacze dowiedli, że komórki nowotworowe potrafią wydzielać do swojego otoczenia specjalne pęcherzyki, które nazwano onkosomami. W środku tych struktur, przypominających nieco krople tłuszczu w wodzie, znajdują się stymulujące rozwój guza (lub fachowo: onkogenne) białka, które są w stanie "zmusić" zdrowe komórki do niekontrolowanych podziałów. Odkrycie to można uznać za przełomowe, gdyż dotychczas podobny aspekt funkcjonowania tkanki nowotworowej nie był znany, a jego występowanie może mieć ogromne znaczenie dla poszukiwania nowych, skuteczniejszych terapii ograniczających rozwój nieprawidłowej tkanki. Od dłuższego czasu wiadomo, że na powierzchni komórek niektórych nowotworów mózgu znajduje się nieprawidłowa wersja białka służącego jako receptor (czyli "odbiornik") białkowego sygnału płynącego z otoczenia i stymulującego podział komórek. Sygnał ten, zwany nabłonkowym czynnikiem wzrostu, jest niezbędny dla zdrowego funkcjonowania tkanek, lecz komórki nowotworowe często nadmiernie nań reagują i przez to dzielą się szybciej, niż miałoby to miejsce w zdrowej tkance. Dotychczas jednak nie udawało się do końca wyjaśnić niektórych zjawisk związanych z obecnością tego białka w guzie. Badaczom udało sie ustalić, że w wyniku mutacji może dojść do uwalniania z powierzchni komórek małych pęcherzyków, w których zamknięte są cząsteczki receptora dla nabłonkowego czynnika wzrostu (EGFRvIII, od ang. Epidermal Growth Factor Receptor version III - trzecia wersja receptora dla nabłonkowego czynnika wzrostu). Co ciekawe, te mikroskopijne ciałka mają zdolność do wiązania się z otaczającymi komórkami, a przekazane w ten sposób białko funkcjonuje w nich identycznie jak w komórce, w której powstały. Jeżeli komórka "odbierająca" taki pęcherzyk jest w stadium przednowotworowym lub nowotworu łagodnego, obecność dodatkowych cząsteczek EGFRvIII może spowodować jej nadmierną stymulację do podziałów. Grozi to bezpośrednio powstaniem guza złośliwego. Biorący udział w projekcie naukowiec polskiego pochodzenia, dr Janusz Rak, wyjaśnia istotę odkrycia: Uzbrojeni w tę wiedzę możemy wyobrazić sobie, że zmutowane białko niekoniecznie musi działać w tej samej komórce, w której powstało. Możliwa jest także migracja takiej proteiny i jej rozprzestrzenianie jako zawartości pęcherzyka, przez co wokół guza powstaje twór, który moglibyśmy nazwać "przestrzenią onkogenną [tzn. tworzącą nowotwór - przyp. red.]". Widzimy dzięki temu, że nowotwór to niezwykle złożona struktura, w której komórki intensywnie wymieniają się informacjami. Wykracza to poza klasyczny model guza powstającego z jednej zmutowanej komórki, która zaczyna mnożyć się bez jakiejkolwiek kontroli. To odkrycie otwiera nowe drogi dla badań, ale mamy nadzieję, że przyniesie także korzyści dla pacjentów. Być może poszukiwanie we krwi pęcherzyków zawierających EGFRvIII (a być może także inne białka, jeśli te zostaną odkryte w innych rodzajach onkosomów) mogłoby stać się ważnym elementem badania charakteru rozwijającego się guza, a w efekcie być może pozwalałoby na optymalizację terapii. Obecnie diagnostyka nowotworów mózgu i pobieranie z nich materiału jest bardzo ograniczone ze względu na utrudniony dostęp do tego organu. Ewentualne badanie oparte na poszukiwaniu receptora opierałoby się prawdopodobnie na niewielkiej próbce krwi lub płynu mózgowo-rdzeniowego, które są znacznie łatwiejsze do pobrania. Mogłoby to przynieść ogromne korzyści dla pacjenta w postaci lepszego scharakteryzowania nowotworu oraz lepszego dostosowania terapii. http://kopalniawiedzy.pl/wiadomosc_6916.html
×
×
  • Dodaj nową pozycję...