-
Liczba zawartości
37658 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
249
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Jedno z białek zaangażowanych w tworzenie przerzutów nowotworowych ma także istotny udział w... powstawaniu zmarszczek. O zaskakującym odkryciu informują specjaliści z Berkeley Lab oraz University of Western Ontario. Proteina, o której mowa, nosi nazwę RHAMM (od ang. receptor for hyaluronan-mediated motility - receptor odpowiedzialny za ruchliwość wywołaną hialuronianem). Wcześniejsze badania, prowadzone przez ten sam zespół, dowiodły, że jej nadprodukcja w komórkach nowotworowych jest związana ze zmniejszeniem prawdopodobieństwa na przeżycie. Tym razem okazuje się, że ograniczenie poziomu tego białka może także spowodować zwiększenie aktywności komórek zdolnych do wygładzania zmarszczek. Opisywanymi komórkami, spisującymi się doskonale jako "naturalni chirurdzy plastyczni", są niedoceniane powszechnie... komórki tłuszczowe (adipocyty). Zablokowanie aktywności RHAMM powoduje ich namnażanie, migrację do miejsca uszkodzenia tkanki podskórnej i wypełniania ich, co pozwala na utrzymanie gładkości i sprężystości skóry. Niestety, z wiekiem produkcja tej proteiny rośnie, przez co adipocyty stają się mniejsze, a ich liczebność znacząco spada. Efektem są właśnie zmarszczki. Kolejne badania nad RHAMM ujawniły jego rolę w powstawaniu zasobów tłuszczu w okolicy brzucha. Przyniosły one bardzo zadowalające wieści: zmniejszenie syntezy RHAMM lub ograniczenie jego aktywności pozwala na zmniejszenie ilości wytwarzanej w tym miejscu tkanki tłuszczowej. Oznacza to, że neutralizacja jednego białka może wywoływać aż trzy korzystne objawy. Jeden z autorów studium, prof. Eva Turley z University of Western Ontario, ocenia: w przeciwieństwie do czynników neurotoksycznych [należy do nich m.in. botulina, czyli botoks - przyp. red.], które muszą być podawane okresowo, miejscowe wszczepienie substancji blokujących RHAMM powinno wywołać długotrwały efekt zwiększenia objętości skóry bez powodowania paraliżu mięśni, co oznacza, że nie dojdzie do utraty ekspresji [emocji] w przypadku wszczepienia w obrębie twarzy. Warto wspomnieć, że niekorzystne zjawisko powstawania tzw. maskowatości twarzy jest jednym z charakterystycznych objawów ubocznych podawania botuliny. Oprócz zastosowania w celu upiększania ciała z powodu czystej próżności, blokowanie badanej proteiny może potencjalnie być stosowane m.in. podczas przeprowadzania rozległych zabiegów chirurgicznych wymagających rozcinania powłok ciała na znacznej długości. Można w ten sposób pomóc także podczas ratowania ofiar ciężkich oparzeń. Istnieje też nadzieja na opanowanie powstawania przerzutów nowotworowych, a także, co udowodniły inne badania, rozwoju chorób związanych z powstawaniem szkodliwego stanu zapalnego. Całkiem nieźle, jak na pojedynczą substancję.
-
Jedną z typowych reakcji organizmu na infekcję wirusową jest wydzielanie w drogach oddechowych śluzu, którego zadaniem jest m.in. ułatwienie usuwania szkodliwych pozostałości wirusa z płuc. Wiele wskazuje jednak na to, że w niektórych sytuacjach proces ten może prowadzić do poważnych powikłań. O odkryciu informują naukowcy z Uniwersytetu Stanu Ohio. Jak tłumaczą, pogorszenie stanu zdrowia pacjentów zakażonych np. wirusem grypy wynika w dużym stopniu ze zdolności patogenu do osłabienia wchłaniania nadmiaru powstającej wydzieliny przez pęcherzyki płucne. Prowadzi to do niedotlenienia wielu tkanek organizmu, co może powodować znaczne pogorszenie ich kondycji. Mój pogląd jest taki, że jeśli ludzie umierają z powodu tego typu chorób, umierają, ponieważ nie mogą oddychać - ocenia dr Ian Davis, specjalista z zakresu weterynarii, główny autor studium. Dodaje: jeśli płuca nie działają prawidłowo, wóczas nie ma znaczenia, czy za tydzień od tego momentu [mowa o początku infekcji - przyp. red.] możesz wytworzyć odpowiedź immunologiczną i usunąć wirusa, bo nie możesz przetrwać tak długo, jeśli nie otrzymujesz dostatecznie dużo tlenu. Swoje wnioski zespół dr. Davisa opiera na serii eksperymentów na myszach. Badacze zakażali zwierzęta wysokimi dawkami wirusa grypy i oceniali zdolność ich organizmów do usuwania powstającego w płucach śluzu. Jako grupa kontrolna posłużyły zdrowe gryzonie. Aby zbadać skuteczność oczyszczania dróg oddechowych, naukowcy poddawali myszy znieczuleniu ogólnemu, a następnie podawali im równocześnie leki stymulujące wchłanianie śluzu oraz aplikowali wprost do dróg oddechowych roztwór jednego z białek. Po trzydziestu minutach oceniano stężenie proteiny w śluzie. Ponieważ ilość samego białka była stała (ciało myszy nie wytwarza go), jego stężenie w płynie zalegającym w płucach pozwalało na określenie, ile ubyło z nich czystej wody. Myszy zakażone najwyższymi dawkami wirusa grypy wykazywały dwa istotne, powiązane ze sobą objawy: zwiększenie ilości płynu w płucach oraz obniżenie zawartości tlenu we krwi. Usuwanie śluzu u zainfekowanych myszy było aż dwukrotnie słabsze, niż w grupie kontrolnej. W zdrowo funkcjonującym organizmie wydzielanie cieczy do światła dróg oddechowych jest procesem niezwykle przydatnym. Ułatwia ono przede wszystkim odkrztuszanie resztek wirusa, zanieczyszczeń oraz pozostałości po interwencji układu immunologicznego. W czasie infekcji płyn ten jest wytwarzany w pewnym nadmiarze, który jest następnie usuwany przez pęcherzyki płucne. Wiele wskazuje na to, że wirus grypy upośledza działanie tego ostatniego mechanizmu, powodując zaleganie nadmiaru śluzu w płucach i zmniejszenie wydajności wymiany gazowej. Jeżeli bakteria lub wirus wygrywa, zbierasz w swoich płucach coraz więcej płynu i stajesz się coraz bardziej chory. Jeżeli jednak jesteś w stanie je usunąć, wówczas wygrałeś, a ty zaczynasz dochodzić do siebie - podsumowuje dr Davis i zapowiada serię testów, których zadaniem będzie ocena skuteczności leków blokujących szkodliwy wpływ wirusa na usuwanie śluzu.
- 2 odpowiedzi
-
Wczoraj, 10 lutego, po długiej chorobie zmarł prof. dr hab. Jan Błoński. Ten wybitny historyk literatury, krytyk i tłumacz odegrał przełomową rolę w rozwoju historii literatury polskiej i krytyki literackiej. Profesor w znakomity sposób przyczynił się do rozwoju dialogu polsko-żydowskiego, publikując w 1987 roku w "Tygodniku Powszechnym" jeden z najważniejszych tekstów w historii pisma. "Biedni Polacy patrzą na getto" to analiza dwóch wierszy Czesława Miłosza o zagładzie getta w Warszawie. W kręgu zainteresowań Jana Błońskiego początkowo znalazła się poezja, szczególnie przemiany liryki w latach 50. Jednak największe zasługi ma jako interpretator klasyków XX wieku. Spod jego pióra wyszły takie książki jak interpretacja dzieł Prousta "Widzieć jasno w zachwyceniu", "Stanisław Ignacy Witkiewicz jako dramaturg", "Miłosz jak świat" czy "Wszystkie sztuki Sławomira Mrożka". Z kolei habilitację uzyskał na podstawie książki o Sępie-Szarzyńskim. Tłumaczył francuskich krytyków i pisarzy. Uznawany jest za jednego z ostatnich przedstawicieli dawnej szkoły krytyków literackich, dla których równie ważne co tworzenie literatury jest pisanie o niej. Prof. Jan Błoński odegrał przełomową rolę w rozwoju historii polskiej literatury, krytyki literackiej i recepcji polskiej literatury poza granicami Polski. Jego prace poświęcone twórczości Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, Witkacego, Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka, Czesława Miłosza to prawdziwe arcydzieła współczesnej humanistyki. Był wybitnym krytykiem literackim, autorem tomów o historycznym znaczeniu dla polskiej humanistyki. Jako nauczyciel akademicki ukształtował parę pokoleń historyków literatury, krytyków literackich i teatralnych - czytamy w nocie opublikowanej przez Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jan Błoński urodził się 15 stycznia 1931 roku. Ukończył polonistykę na UJ-ocie. W latach 1959-1962 pracował w Polskiej Akademii Nauk, a od 1970 związał się ze swoją Alma Mater. Uczony pracował też w "Przekroju" i współpracował z "Życiem Literackim", "Nową Kulturą", "Tygodnikiem Powszechnym" oraz był współtwórcą "Tekstów".
-
Intel pokazał pierwsze gotowe próbki 32-nanometrowych procesorów Clarkdale i Arrendale. Seryjna produkcja układów rozpocznie się w czwartym kwartale bieżącego roku. Dwurdzeniowe kości wyposażono w 4-megabajtowy cache, przetwarzanie wielowątkowe oraz dwukanałowy kontroler DDR3. Układy Clarkdale trafią na rynek pecetów, a Arrendale - notebooków. W kościach ma zostać zintegrowany 45-nanometrowy rdzeń graficzny. Rdzenie graficzne produkcji Intela są wykonywane w technologii o jedną generację wcześniejszej niż procesory. Pomimo tych różnic nowe procesory będą pasowały do obecnie stosowanych gniazd i mają współpracować z tymi samymi chipsetami z serii Intel 5. W 2010 roku rozpocznie się produkcja sześciordzeniowych układów Gulftown dla high-endowych pecetów oraz kości Westmere. Te ostatnie prawdopodobnie również wyposażone w sześć rdzeni i mają trafić do dwuprocesorowych serwerów. Z dostępnych informacji wynika, że Intel na razie nie wyprodukuje czterordzeniowych układów w technologii 32 nanometrów. Firma przygotuje czterordzeniowce Lynnfield dla pecetów oraz Clarksfield dla komputerów przenośnych, jednak zostaną one wykonane w 45-nanometrowym procesie. W porównaniu z innymi układami z rodziny Nehalem, procesory zostaną wyposażone w mniej pamięci cache i dwukanałowe kontrolery pamięci. Gwoli wyjaśnienia należy wspomnieć o strategii, którą Intel stosuje w rozwoju procesorów. Najpierw pojawia się nowa mikroarchitektura, a później nowy proces technologiczny. Tak więc w ramach mikroarchitektury Core pojawiły się 65-nanometrowe układy Merom, a później ich 45-nanometrowa odmiana o nazwie Penryn. Najnowsza mikroarchitektura Intela o nazwie Nehalem jest obecna na rynku już od jakiegoś czasu i możemy kupić procesory wykonane w procesie produkcyjnym 45 nanometrów, a teraz koncern zapowiada 32-nanometrowe układy Westmere, które są zmniejszonymi Nehalemami z dodanym rdzeniem graficznym. Z kolei w 2010 roku zadebiutuje nowa 32-nanometrowa mikroarchitektura o nazwie Sandy Bridge, a później Intel jeszcze bardziej zmniejszy proces technologiczny. Z wcześniejszych informacji wynika, że w latach 2011-2012 na rynek zaczną trafiać procesory wykonane w technologii 22 nanometrów. W roku 2011 zadebiutuje układ o nazwie kodowej Ivy Bridge. Będzie to 22-nanometrowe wcielenie mikroarchitektury Sandy Bridge. Z kolei w roku 2012, prawdopodobnie w jego drugiej połowie, będziemy mogli kupić 22-nanometrowe kości Haswell - pierwsze w historii układy wykonane w mikroarchitekturze zaprojektowanej specjalnie dla procesu technologicznego 22 nm. Najprawdopodobniej Haswell zadebiutuje jako ośmiordzeniowy procesor. Zestaw wykonywanych przezeń instrukcji zostanie powiększony o co najmniej jedną. Już teraz wiadomo, że obsłuży on FMA (Fused Multiply Add), która pozwoli na dodawanie i mnożenie trzech wartości w jednej operacji.
- 7 odpowiedzi
-
- Fused Multiply Add
- FMA
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Intel ogłosił, że mimo kryzysu zainwestuje w ciągu najbliższych dwóch lat 7 miliardów dolarów w fabryki w USA. Ulepszone zostaną zakłady w Oregonie, Arizonie i Nowym Meksyku, które mają produkować 32-nanometrowe układy przyszłej generacji. Inwestycje mają umocnić Intela na czołowej pozycji wśród firm półprzewodnikowych. Koncern pozostaje liderem rynku półprzewodników, a dokonanie znaczących inwestycji w czasie, gdy rywale starają się oszczędzać, powinno jeszcze bardziej zwiększyć jego przewagę. Co więcej, zapowiedziane wydatki nie zmienią poziomu już planowanych. W roku 2009 koncern i tak zarezerwował około 5,2 miliarda USD na nowe fabryki i ich wyposażenie.
- 8 odpowiedzi
-
Microsoft nadal ociepla swój wizerunek. Po reklamach z Billem Gatesem kupującym buty i zatrudnieniu popularnego komika Jerry'ego Seinfelda, przyszedł czas na czteroipółletnią Kylie. Zatrudnienie w reklamie dziecka ma pokazać, jak proste jest używanie narzędzi Microsoftu. Na koniec dowiadujemy się, że Kylie "jest pecetem i ma cztery i pół roku". To wyraźne odniesienie do słynnej kampanii "I'm Mac" Apple'a.
-
Holenderska firma Motek Medical stworzyła system cyfrowego obrazowania CAREN, który w znacznym stopniu przyspieszy i ułatwi rehabilitację osób po wypadkach, amputacji czy przebytym udarze. Pozwala on na wyświetlenie obrazu czyjegoś ciała i ruchów poszczególnych mięśni w czasie rzeczywistym. Rehabilitanci widzą więc dokładnie, co się dzieje i nad czym należy jeszcze popracować. Przypomina to zdjęcie z kogoś skóry, by pomóc lekarzowi zobaczyć więcej i bardziej przejrzyście niż do tej pory – tłumaczy Michiel Westermann, jeden z dyrektorów amsterdamskiego producenta. Na czas wykonywania ćwiczeń pacjent zakłada odbijający promienie kombinezon. Poza tym na holenderski wynalazek składa się osiem kamer i system stroboskopowego światła podczerwonego. Ruch mięśni jest wyświetlany w ramach wirtualnego schematu ciała. Chorzy mogą wykorzystać urządzenie podczas ponownej nauki chodzenia czy utrzymywania równowagi. Sportowcom przyda się ono do poprawienia techniki i zapobiegania urazom. Chory ćwiczy na specjalnej platformie, do której dodawane są 1 lub 2 specjalne maty. Pozwalają one zmierzyć siłę, z jaką nogi człowieka oddziałują na podłoże. Doskonałym uzupełnieniem standardowego systemu CAREN jest wbudowany elektromiograf, czyli urządzenie diagnostyczne do badania układu mięśniowo-nerwowego podczas skurczu. Na platformie da się zamontować bieżnię. Gdy pacjent nałoży specjalne rękawiczki, na widzianym przez rehabilitanta ekranie pojawiają się dane dotyczące kinetyki rąk, dłoni i palców. CAREN ułatwia zatem badania nad zamaszystymi ruchami oraz chwytaniem czy sięganiem po coś. Ponieważ system wyposażono w opcję wykrywania kolizji, podaje on człowiekowi bardzo przydatną w tego typu przypadkach informację zwrotną. Westermann zapewnia, że system powinien stać się powszechnie dostępny już od przyszłego roku. Obecnie jest testowany w szpitalach.
- 1 odpowiedź
-
Storrs Olson, zoolog z Smithsonian Institutes oraz geolog Paul Hearty z Bald Head Island Conservancy, znaleźli dowody na to, że w średnim plejstocenie poziom oceanów był aż o 21 metrów wyższy niż obecnie. Hearty już ponad 10 lat temu przedstawiał wstępne dowody na istnienie tak olbrzymiej różnicy w poziomie mórz obecnie i przed 400 000 lat. Wówczas jednak były one zbyt słabe, by kogokolwiek przekonać. Teraz w skałach wapiennych na Bermudach znaleziono osady i skamieniałości, które dowodzą, iż poziom wód znacznie różnił się od obecnego. Natura osadów wskazuje, że doszło do znacznego i dość szybkiego podniesienia się poziomu wód. Miało to związek z roztopieniem się czap lodowych na biegunach. Tak duże zmiany miały katastrofalne następstwa dla zwierząt żyjących na wybrzeżach. Wiadomo na przykład, że spowodowały one wyginięcie albatrosów na północnym Atlantyku, dlatego zwierzęta te obecnie pojawiają się w tym rejonie sporadycznie. Olson i Hearty mówią, że zrozumienie zmian, jakie wówczas zaszły, jest bardzo istotne, gdyż ówczesny okres między zlodowaceniami przypomina ten, w którym obecnie żyjemy. Jeśli na przykład poziom oceanów podniósłby się teraz o 21 metrów, to pod wodą zniknęłaby niemal cała Floryda.
- 22 odpowiedzi
-
- plejstocen
- poziom wód
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zmiana miejsca zimowania przez ptaki może mieć wiele różnych przyczyn - od ekspansji miast, poprzez wycinanie lasów po pojawienie się nowych źródeł pożywienia. Gdy jednak zmiany takie zachodzą masowo, wskazują, że mamy do czynienia z jakimś szeroko oddziałującym zjawiskiem. Audubon Society opublikowało badania, w których informuje, że niemal 60% z 305 gatunków północnoamerykańskich ptaków zimuje dalej na północ niż zwykle. To, zdaniem przedstawicieli towarzystwa, dowód na globalne ocieplenie. Średnio ptaki zimują obecnie o 56 kilometrów bliżej bieguna północnego niż przed 40 laty. Rekordzistą jest dziwonia purpurowa, której stada pojawiły się niemal 650 kilometrów dalej niż zwykle. Obserwacje dotyczące migracji ptaków znajdują potwierdzenie w danych klimatologicznych. W ciągu ostatnich 40 lat średnie temperatury stycznia na terenie USA zwiększyły się o około 2,7 stopnia Celsjusza. Zmiany temperatury i migracji ptaków są szczególnie widoczne w północnych stanach USA. Obserwuje się w nich zwierzęta, które dotychczas pojawiały się tylko w stanach południowych, a z kolei niektóre gatunki zimujące na północy USA poleciały do Kanady. Zdaniem Grega Butchera, głównego naukowca i dyrektora badań Audubon Society, to dowód na zwiększanie się temperatur na Ziemi. Tego [zmiany miejsca zimowania - red.] nie zrobiły pojedyncze ptaki. To ruchy wielu gatunków, które sugerują, że dzieje się coś z temperaturą, a nie warunkami ekologicznymi - mówi Butcher. Ornitolodzy od wielu lat są zgodni, że na wzrost temperatury ptaki odpowiadają przesuwaniem zimowisk na północ. Badania przeprowadzone przez Audubon Society potwierdzają wcześniejsze obserwacje ptaków na wschodzie USA i w Wielkiej Brytanii. Towarzystwo przeprowadziło jednak obserwacje na znacznie większą skalę i objęło nimi więcej gatunków. Terry Root, biolog z Uniwersytetu Stanforda mówi, że od pewnego czasu można zaobserwować olbrzymią ilość zimujących gatunków, które przenoszą się na północ. Zmiany zachodzą na tak dużą skalę, że nie może być mowy o pomyłce lub lokalnym czynniku. Migracje ptaków mają też wymiar symboliczny. Strzyżyk karoliński (Thryothorus ludovicianus), który jest symbolem Południowej Karoliny, masowo pojawia się w Nowej Anglii (stany Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island i Connecticut). Pamiętam jak 20 lat temu ludzie przez kilka godzin potrafili podróżować samochodem, by zobaczyć w naszym stanie jednego strzyżyka. Teraz co roku w mojej okolicy zauważam dwa lub trzy osobniki. Bez wątpienia zaszły zmiany - mówi Jeff Wells, ornitolog z Maine. Audubon Society zauważa, że nie wszystkie zmiany w migracji można uznać za efekt ocieplania się klimatu. Niektóre gatunki rozszerzyły obszar swojego występowania w wyniku wysiłków podejmowanych na rzecz ich ochrony. Jednym z nich jest dziki indyk, który niemal dorównuje dziwonii purpurowej pod względem zmiany występowania. Inny, to żuraw kanadyjski. W stanie Tennessee doszło do tak dużej eksplozji populacji tych ptaków, iż władze zastanawiają się nad wydaniem zezwoleń na polowania na nie. Jednak te pojedyncze przypadki nie zmieniają całego obrazu sytuacji.
- 7 odpowiedzi
-
- globalne ocieplenie
- migracja
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badacze z University of Surrey twierdzą, że spożycie jajek nie ma większego wpływu na poziom cholesterolu. Co więcej, większość ludzi może jeść tyle jajek w koszulkach, na twardo i miękko, na ile ma ochotę, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Brytyjczycy przeanalizowali badania dotyczące wartości odżywczych jajek i stwierdzili, że przekonanie, że nie powinno się przekraczać "bariery" 3 jaj tygodniowo, nadal pokutuje w świadomości społecznej. Gdy British Egg Information Service przeprowadziło wśród konsumentów ankietę, okazało się, że aż 45% wierzy, że ograniczanie liczby zjadanych jaj jest sensowne i służy jakiemuś celowi. Profesor Bruce Griffin przekonuje, że jest dokładnie na odwrót. Jajka powinny stanowić część zdrowej diety, ponieważ, podobnie jak kiełki, zawierają mnóstwo wartościowych składników odżywczych. Bardziej szkodliwe od jedzenia jaj jest spożywanie nasyconych kwasów tłuszczowych i to na nie powinno się zwracać szczególną uwagę. Ilość nasyconych tłuszczów w menu oddziałuje na stężenie cholesterolu we krwi kilkakrotnie silniej niż stosunkowo niewielkie ilości cholesterolu pokarmowego. Podwyższony poziom złego cholesterolu LDL rzeczywiście zwiększa ryzyko chorób serca, ale cholesterol pokarmowy pozwala wyjaśnić tylko 1/3 stężenia substancji w organizmie. Czynnikami ryzyka są za to palenie, nadmierna waga i brak ruchu.
- 15 odpowiedzi
-
- Bruce Griffin
- cholesterol
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sprzęty kuchenne nie muszą być tylko i wyłącznie użyteczne. Biorąc pod uwagę, że i tak w przypadku niektórych osób stoją na blatach, spełniając głównie rolę ozdoby, można spróbować połączyć przyjemne z pożytecznym. Tak też postąpił pochodzący z Korei projektant Sang Jang Lee, który jako wzór miksującego ostrza blendera wykorzystał kiełkującą roślinę. Urządzenie powstało w 2008 roku i wygląda, trzeba to przyznać, niezwykle elegancko. Ponieważ artysta skorzystał z drukarki 3D, akrylu i tonera w spreju, podobny zabieg udałoby się zapewne powtórzyć w domu. Pod warunkiem, oczywiście, że dysponujemy odpowiednim sprzętem biurowym. Miło jednak pomyśleć, że można by zmiksować zupę z, dajmy na to, ciecierzycy nożami w kształcie liści tej rośliny albo dostosowywać końcówki nie tylko do dania, ale również do wystroju wnętrza czy nastroju.
-
Kobiety, które rodzą swoje pierwsze dziecko po 35. roku życia, są w większym stopniu narażone na psychozę poporodową. Wg naukowców z Karolinska Institutet zapadają na nią ponad 2-krotnie częściej od młodszych matek. Ryzyko wystąpienia psychozy poporodowej w ciągu pierwszych 90 dni od wydania na świat dziecka wzrasta z wiekiem. Gdy rodząc po raz pierwszy, kobieta ma ponad 35 lat, szanse na wystąpienie psychozy poporodowej są 2,4 razy wyższe niż u dziewcząt mających mniej niż 19 lat. Studium ma solidną podbudowę, ponieważ uwzględniono w nim dane ok. 750 tys. tzw. pierwiastek, które rodziły w Szwecji między 1983 a 2000 rokiem. Analiza wykazała, że niemal 80% kobiet odczuwało jakieś zaburzenia nastroju lub miało lekką depresję (baby blues/smutek poporodowy), ale tylko u 1 na 1000 zdiagnozowano psychozę poporodową. Psychoza poporodowa charakteryzuje się ciężką depresją i urojeniami. Zazwyczaj rozwija się w 2-3 dni po porodzie. Początkowo pojawiają się bezsenność, niepokój i chwiejność emocjonalna. Z czasem objawy nasilają się i mamy do czynienia z upośledzeniem racjonalnego myślenia, zmąceniem świadomości, urojeniami oraz obsesyjnym lękiem o dziecko. Bardzo charakterystyczne dla tego stanu są niepokoje o wyrządzenie krzywdy sobie lub maluchowi. Niekiedy u pacjentek występują stany pobudzenia psychoruchowego i świeżo upieczona mama zaczyna czuć, że musi np. wygotować umyte wcześniej butelki. Psychiatrzy uważają, że chorobę mogą wyzwalać nagłe zmiany w stężeniu hormonów po porodzie.
- 8 odpowiedzi
-
- pierwiastka
- kobieta
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zdolność wirusa grypy do wywoływania zakażeń zależy od bezwzględnej wilgotności powietrza - donoszą naukowcy z Uniwersytetu Stanu Oregon. Ich zdaniem, istnieje ścisła zależność pomiędzy zawartością wody w powietrzu i łatwością transmisji choroby. Liczne zespoły naukowców już wielokrotnie szukały podobnego powiązania. Wszystkie z nich interesowały się jednak tzw. wilgotnością względną, czyli ilością wody zawieszonej w powietrzu wyrażoną jako ułamek maksymalnej zawartości wody mogącej znajdować się w powietrzu przy określonej temperaturze. Tymczasem okazuje się, że kluczowym parametrem jest wilgotność bezwzględna, określana jako masa wody znajdującej się w jednostce objętości powietrza. Korelacja jest zadziwiająco silna, twierdzi dr Jeffrey Shaman, główny autor studium. Badacz dodaje: kiedy wilgotność bezwzględna jest niska, trwałość [czyli brak podatności na rozpad i utratę zdolności do zakażania - przyp. red.] wirusa grypy jest wydłużona, a jego zdolność do zakażania rośnie. Praca naukowców ze stanu Oregon jest kontynuacją badań przeprowadzonych przez badaczy z nowojorskiej Mt. Sinai School of Medicine. W serii testów na świnkach morskich sprawdzali oni wówczas, czy istnieje zależność pomiędzy wilgotnością względną pomieszczeń, w których trzymano zwierzęta, oraz infekcyjnością patogenu. Zespół dr. Shamana przejrzał ponownie zebrane informacje i skupił się na wilgotności bezwzględnej, nie zaś na względnej, jak jego poprzednicy. Ta prosta modyfikacja obliczeń statystycznych sprawiła, że wyliczony związek pomiędzy badanymi parametrami diametralnie się umocnił. Zgodnie z analizami przeprowadzonymi przez badaczy z Nowego Jorku wilgotność względna powietrza wpływała zaledwie w 12% na trwałość wirusa oraz w 36% na jego zdolność do infekowania kolejnych świnek morskich. Korekta naniesiona przez specjalistów z Oregonu sprawiła, że wartości te wynosiły odpowiednio 50% oraz 90%. Mówiąc najprościej, oznacza to, że związek pomiędzy badanymi parametrami stał się znacznie lepiej widoczny (wartość 100% oznacza wyłączny wpływ danego czynnika, zaś 0% - brak jakiejkolwiek zależności). Przeprowadzone studium wyjaśnia dość skutecznie, dlaczego największe epidemie grypy zdarzają się zimą. Liczne wcześniejsze hipotezy podawały co najmniej kilka przyczyn takiego stanu rzeczy, wśród nich m.in.: mniejsze nasłonecznienie i wpływ światła zdolnego do neutralizacji wirusa, spędzanie większej ilości czasu w zamkniętych pomieszczeniach czy zmiany w odporności człowieka. Wygląda jednak na to, że dane statystyczne potwierdzają prawdziwość hipotezy zaproponowanej przez zespół dr. Shamana. O odkryciu informuje czasopismo Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS).
- 7 odpowiedzi
-
- wilgotność bezwzględna
- wilgotność względna
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pierwsze zamieszkujące Ziemię walenie rodziły swoje potomstwo na lądzie - dowodzą naukowcy z amerykańskiej Narodowej Fundacji Nauki. O prawdziwości postawionej przez nich tezy mają świadczyć szczątki odkryte na terenie Pakistanu. Liczące 47,5 miliona lat pozostałości pradawnych, lądowo-morskich przodków waleni odkryto w latach 2000 oraz 2004, lecz obszerne dane na ich temat opublikowano dopiero teraz. Jak tłumaczy H. Richard Lane, kierownik projektu związanego z badaniem znalezisk, to niezwykłe odkrycie umacnia nasze przekonanie, że współczesne walenie wywodzą się od swoich lądowych przodków. Odnalezione w Pakistanie szczątki były z początku wielkim zaskoczeniem dla ich odkrywców. Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy małe zęby, pomyśleliśmy, że mamy do czynienia z niewielkim dorosłym waleniem, ale gdy odsłanialiśmy resztę znaleziska zauważyliśmy żebra, które był zbyt duże, by pasować do tych zębów, tłumaczy Philip Gingerich, szef zespołu pracującego przy wykopaliskach. Pod koniec dnia zdaliśmy sobie sprawę, że odnaleźliśmy samicę walenia wraz z płodem. Gatunek, do którego należały odnalezione organizmy, został nazwany Maiacetus inuus. Pierwsza część nazwy oznacza "walenią matkę", zaś druga pochodzi od imienia rzymskiego boga płodności. O tym, że odkryte zwierzęta mogły stanowić pośrednie ogniwo ewolucji pomiędzy ssakami lądowymi i wodnymi, może świadczyć położenie płodu w łonie matki. Był on skierowany głową w kierunku pochwy, zupełnie jak u ssaków lądowych, lecz nie u żyjących obecnie waleni. Sugeruje to, że poród odbywał się na lądzie. Co więcej, stosunkowo dobrze rozwinięte zęby płodu oznaczają według badaczy, że zwierzę to było od początku życia zmuszone do samoobrony i zdobywania pożywienia na własną rękę, co jest u współczesnych waleni niespotykane. Przedstawiciele Maiacetus inuus żyli najprawdopodobniej w stadach, w których obowiązywało najprawdopodobniej "równouprawnienie" obu płci. Świadczyć o tym mają podobne rozmiary ciał (samice były co prawda większe, lecz zaledwie o 12%). Oznacza to najprawdopodobniej, że przedstawiciele żadnej z płci nie byli w stanie ściśle kontrolować porządku w stadzie i dobierać sobie partnerów do rozrodu. Budowa szkieletu przedstawicieli odkrytego gatunku pozwalała im najprawdopodobniej na pływanie z wykorzystaniem wszystkich czterech kończyn. Dodatkowo przednie z nich pozwalały im na opieranie części masy ciała właśnie na nich, lecz, zdaniem Gingericha, były one zbyt słabe, by umożliwić wyprawy w rejony odległe od brzegu. Wiele wskazuje na to, że Maiacetus inuus był ogniwem pośrednim na drodze od ssaków lądowych do morskich. Dokładne analizy jego szkieletu dostarczają cennych informacji na temat procesu adaptacji do życia w wodzie oraz stopniowego przekształcania się ich fizjologii oraz zachowań. To istne kamienie z Rosetty, podsumowuje Gingerich i dodaje: umożliwiają one wgląd w historię życia wymarłych zwierząt, która nie mogłaby być poznana w żaden inny sposób.
-
Dzięki przypadkowemu odkryciu, dokonanemu na Case Western Reserve University, możliwe będzie dłuższe i bezpieczniejsze przechowywanie żywności oraz leków i lepsze zabezpieczenie elektroniki przed wilgocią. A wszystko przy jednoczesnych obniżonych kosztach. Uczeni w laboratorium Centrum Warstwowych Systemów Polimerowych zablokowali przenikanie gazu przez polimer. Oznacza to, że jego cieńsza warstwa będzie zabezpieczała lepiej, niż obecnie grubsza. Badacze przypadkowo odkryli, że tlenek polietylenu (PEO), gdy nakładany jest w warstwach, których grubość liczymy w skali nano, krystalizuje w jedną warstwę, która przypomina pojedynczy olbrzymi kryształ. Charakteryzuje się on 100-krotnie mniejszą przepuszczalnością gazów niż obecnie wykorzystywany polietylen. Dzięki temu, że struktura takich warstw jest krystaliczna, nie pozwala ona na penetrację gazów takich jak tlen czy dwutlenek węgla. Nigdy wcześniej nie udało się zaobserwować spontanicznego organizowania się polimeru w niemal idealne kryształy. Odkrycie pozwoli na produkcję olbrzymich, liczonych w kilometrach długości, płacht polietylenu o bardzo dobrych właściwościach. Obecnie polimery, takie jak polietylen, polipropylen czy nylon, są wykorzystywane jako bariery dla gazów w przemyśle opakowaniowym. Zabezpieczają żywność, leki i elektronikę, a ich głównymi zaletami są niewielki koszt produkcji, odporność mechaniczna i łatwość produkcji. Teraz będą one lepiej zabezpieczały żywność i leki, a jako że ich właściwości są znacznie lepsze, samego materiału może być mniej, co obniży koszty jego stosowania.
-
Oluchi Nwaubani to dwulatka, która po 20 minutach spędzonych na dnie basenu niemal całkowicie powróciła do zdrowia. Jej mózg był pozbawiony dopływu tlenu przez ok. 18 minut, czyli 3-krotnie dłużej niż czas prowadzący zazwyczaj do jego śmierci. Rodzicom dziewczynki powiedziano, że nawet jeśli przeżyje, może nie być w stanie mówić ani chodzić. Tymczasem mała Brytyjka biega wokół i bez problemu się komunikuje. Do wypadku doszło we wrześniu ubiegłego roku. Ratownicy błyskawicznie dotarli na miejsce. Oluchi trafiła najpierw do Royal London Hospital w Whitechapel, a stąd na oddział intensywnej terapii w innej placówce. Po 3 dniach oddychała już samodzielnie. Specjaliści uważają, że wszystko zakończyło się dobrze z co najmniej 3 powodów. Po pierwsze, dziewczynce udzielono natychmiastowej pomocy. Po drugie, wpadła do zimnej wody, która mogła spowolnić przebieg procesów życiowych, a organizm maluchów wychładza się szybciej niż u dorosłych ze względu na wyższy stosunek powierzchni ciała do wagi. Po trzecie wreszcie, niebagatelną rolę odegrał jej bardzo młody wiek. Wbrew obiegowej opinii, małe dzieci są całkiem silne – mają bardzo zdrowe serca, płuca i mózgi – przekonuje Ffion Davies, członkini i konsultantka Królewskiego College'u Pediatrii i Zdrowia Dziecka. Przykład Oluchi Nwaubani nie jest odosobniony. W 1986 r. do podobnego wypadku doszło w Stanach Zjednoczonych. Dwuletnia wtedy Michelle Funk wpadła do zimnej wody rzeki Utah i była w niej zanurzona przez ok. 70 min. Gdy w 1988 r. w prasie medycznej opublikowano artykuł nt. czynionych przez nią postępów, rozwijała się niemal całkowicie normalnie.
-
Grupa absolwentów MIT-u opracowała amortyzator samochodowy, który pozyskuje energię z nierówności na drodze. Zapewniają, że zastosowanie ich urządzenia przyczyni się do nawet 10-procentowych oszczędności paliwa. Wynalazkiem już zainteresowała się armia USA i producenci ciężarówek. Jak mówi Zack Anderson, jeden z twórców amortyzatorów, chcieliśmy sprawdzić, gdzie w pojazdach marnowana jest energia. W samochodach hybrydowych powszechnie stosuje się systemy odzyskiwania energii z hamowania. Przyszedł więc czas na energię z amortyzatorów. Pomysł polega na użyciu amortyzatorów hydraulicznych i podłączonych do generatora turbin zanurzonych w płynie. Pozyskiwana energia z jednej strony zasila układy elektroniczne amortyzatorów, dzięki czemu jazda staje się bardziej płynna, a z drugiej zasila sam pojazd i, jeśli mamy do czynienia z hybrydą lub pojazdem elektrycznym, jego zespół napędowy. Dotychczasowe testy wykazały, że system jest bardzo wydajny. W przypadku 6-kołowej ciężarówki każdy z amortyzatorów może wygenerować średnio 1 kilowat mocy. Wystarczy to, by wyeliminować alternator, a tym samym zmniejszyć wagę samego pojazdu. Obecnie trwają testy z wojskowym Humvee wyposażonym w nowe amortyzatory. Jeśli dadzą one dobre wyniki, to Levant Power Corp. (tak nazywa się firma założona przez wynalazców amortyzatora) będzie miała szansę pracy przy wartym 40 miliardów USD projekcie Joint Light Tactical Vehicle. Pojazd wyposażony w nowe amortyzatory nie tylko zużyje mniej paliwa, co jest istotne np. dla armii działającej na terenie wroga, ale pozwoli też na łagodniejsze pokonywanie trudnego terenu, a więc i na szybsze poruszanie się po nim. Olbrzymie korzyści mogą odnieść też firmy posiadające duże floty pojazdów. Twórcy amortyzatora obliczyli, że oszczędności Wal-Marta mogłyby sięgnąć 13 milionów dolarów rocznie.
- 18 odpowiedzi
-
- oszczędność energii
- generator
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wyrażenie woda życia zyskało nowe znaczenie, gdy okazało się, że po wypiciu roztworu trójpirofosforanu mioinozytolu (ang. myo-inositol trispyrophosphate, ITPP) czerwone krwinki myszy po przebytym zawale serca były w stanie uwalniać do uszkodzonego mięśnia więcej tlenu. Dla osób z chorobami sercowo-naczyniowymi oznacza to szansę na zmianę trybu życia (Proceedings of the National Academy of Sciences). Jean-Marie Lehn i zespół z Uniwersytetu w Strasburgu zauważyli, że po podaniu ITPP w postaci wodnego roztworu aktywność fizyczna myszy wzrosła o 35%, a po zastrzyku aż o 60%. ITPP nie dostarcza samego tlenu, lecz umożliwia hemoglobinie uwalnianie większych ilości O2 do tkanek. W normalnych warunkach hemoglobina "wypuszcza" tylko 25% swojego tlenowego ładunku, a po związaniu z trójpirofosforanem mioinozytolu uwalnia o 35% więcej życiodajnego gazu. Dzieje się tak, mimo że sama akcja oddechowa pacjenta nie ulega zmianie. W ciągu 3 dni nastąpił też 5-krotny spadek stężenia czynnika transkrypcyjnego indukowanego niedotlenieniem, czyli hipoksją (ang. hypoxia-inducible factor, HIF). Jest on wytwarzany przez niedotlenione tkanki. Co ważne, okazało się, że efekty podania ITPP utrzymują się przez co najmniej tydzień. Oznacza to, że leku nie trzeba by było zażywać codziennie. ITPP bardzo przypomina mioinozytol - substancję wytwarzaną naturalnie w organizmie i występującą w niektórych pokarmach, np. ryżu. Wątpliwe, by ITPP mógł zostać wykorzystany przez stosujących doping sportowców, ponieważ bardzo łatwo go wykryć.
- 3 odpowiedzi
-
Przez kilka najbliższych tygodni na niebie będziemy mogli obserwować niedawno odkrytą kometę Lulin. Jej nazwa pochodzi od obserwatorium Lulin na Tajwanie, gdzie została sfotografowana po raz pierwszy 11 lipca 2007 roku. Jej odkrycia dokonano jednak później, kiedy to jeden ze studentów w Chinach porównał trzy fotografie i znalazł na nich kometę. Jej oficjalna nazwa to C/2007 N3. Kometa zbliża się do Ziemi i najbliżej naszej planety będzie 24 lutego. Jej magnitudo wyniesie 5-6 i w regionach wiejskich powinna być widoczna gołym okiem. Obecnie kometa znajduje się w pobliżu gwiazdozbioru Panny, a 16 lutego przejdzie 3 stopnie na północ od gwiazdy Spica. To najjaśniejsza gwiazda Panny i jedna z najjaśniejszych gwiazd na niebie. Brian Marsedn z Smithsonian Astrophysical Observatory wyliczył, że Lulin przeszła przez swoje peryhelium 10 stycznia i znajdowała się wówczas w odległości 182 milionów kilometrów od Słońca. Gdy za dwa tygodnie znajdzie się najbliżej Ziemi będzie ją od nas dzieliło 61 milionów kilometrów. Jeśli będziemy ją obserwować za pomocą nawet zwykłej lornetki, wystarczy kilka minut, by przekonać się o jej ruchu. Zobaczymy też głowę i warkocz komety, które powinny być zielone lub niebieskie. Widoczny będzie też antywarkocz. Szczegółowe mapy położenia komety można zobaczyć w serwisie AstroNews.
-
Choć dla osób obawiających się dyskryminacji od najwcześniejszych lat życia brzmi to niezbyt optymistycznie, od 2019 r. rutynowe oznaczanie genomu tuż po urodzeniu stanie się najprawdopodobniej rzeczywistością. Taką właśnie wizję bliskiej przyszłości przedstawia dr Jay Flatley, jeden ze światowej sławy specjalistów ds. sekwencjonowania. Naukowiec jest dyrektorem wykonawczym Illuminy, firmy biotechnologicznej z San Diego, która wytwarza systemy do badania genomu. Wg niego, technologia do szybkiego odczytu właściwości DNA noworodka będzie dostępna w ciągu najbliższych 10 lat. Uspokajając pesymistów, Flatley zapewnia, że obniżenie kosztów produkcji aparatury umożliwi przeprowadzenie prawdziwej rewolucji w ramach opieki zdrowotnej. Nie trzeba już będzie czekać na pojawienie się pierwszych niepokojących objawów, np. cukrzycy, nowotworów czy choroby sercowo-naczyniowej, a proces zapobiegania rozpocznie się właściwie w łonie matki. Osoby wyposażone w określone warianty genów będą częściej poddawane badaniom przesiewowym, a specjaliści doradzą im w zakresie żywienia i przepiszą leki. Trzeba będzie oczywiście rozważyć i odpowiednio uregulować kwestie natury etycznej, np. kto będzie miał dostęp do danych genetycznych i jak w takich warunkach zadbać o poszanowanie prywatności. Swój genom można zbadać już teraz, jednak na razie jest to bardzo kosztowne przedsięwzięcie i chętni muszą się przygotować na wydatek rzędu 360 tys. złotych. Illumina pracuje nad dużo tańszym systemem, który powinien zostać ukończony w ciągu 2 lat. Już rozpoczynają się poszukiwania pierwszych klientów, zdecydowanych przeznaczyć na ten cel od ok. 36 do 76 tys. złotych (7-14 tys. funtów). Za 3-4 lata będzie można zsekwencjonować swój genom za mniej niż 3,5 tys. zł. Flatley przekonuje, że ograniczenia mają charakter nie techniczny, lecz socjologiczny i dlatego wdrożenia przełomowej technologii należy się spodziewać z pewnym odroczeniem, czyli po upływie dekady.
- 11 odpowiedzi
-
- urodzenie
- dr Jay Flatley
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Mało znana australijska firma 4DS Inc. twierdzi, że wyprzedziła światowych gigantów i dokonała znaczącego przełomu na drodze do wyprodukowania pamięci rezystywnych (RRAM - resistive random access memory). Teraz przedsiębiorstwo szuka partnerów, którzy rozpoczną wraz z nim produkcję nowego typu pamięci uniwersalnej, czyli łączącej w sobie zalety pamięci flash (gęstość i przechowywanie danych bez konieczności odświeżania) i DRAM (szybkość pracy). RRAM to pamięć półprzewodnikowa, w której materiał zmienia rezystancję pod wpływem przyłożonego napięci elektrycznego. Jej zalety to duża gęstość upakowania danych, niewielki pobór mocy oraz przechowywanie danych po odłączeniu zasilania. Prace badawcze nad RRAM trwają od 2000 roku, kiedy to odkryto, że w materiałach cienkowarstwowych (thin film) pod wpływem impulsu elektrycznego zachodzi zmiana rezystancji. W skład badanych materiałów wchodziły zwykle złożone tlenki o strukturze perowskitów. Od wielu lat badania nad RRAM prowadzą najwięksi - Sharp, Sony, Samsung, Micron, Elpida czy Hynix. Podobno sami Japończycy wydali na nie 100 milionów dolarów i, jak dotąd, na rynek nie trafiły żadne pamięci tego typu. Nie widać też rezultatów badań prowadzonych przez europejski IMEC we współpracy z piątką największych producentów układów pamięci - Samsungiem, Hyniksem, Quimondą, Micronem i Elpidą. W roku 2007 z firmy 4D-S Pty. Ltd. wyłoniła się 4DS z siedzibą w Kalifornii, która zebrała fundusze i zaczęła prowadzić własne badania nad RRAM. Obecnie firma informuje, że opracowane przez nią pamięci 4DS są praktycznie gotowe i może rozpocząć się ich produkcja. Z ujawnionych informacji wynika, że układy 4DS mogą zastąpić wszystkie rodzaje pamięci półprzewodnikowych, są proste w produkcji i mogą zostać wytworzone przy użyciu obecnie stosowanych technik. 4DS RRAM to nieulotna pamięć, w której przełączanie pomiędzy poszczególnymi stanami odbywa się w czasie krótszym niż 5 nanosekund. Pamięć jest w stanie wytrzymać miliard cykli odczytu/zapisu. Zużywa przy tym mniej energii, co czyni ją szczególnie przydatną w niewielkich urządzeniach przenośnych. RRAM ma tę przewagę nad innymi nowymi rodzajami pamięci, że potrzebuje mniej energii niż PRAM i jest znacznie prostsza w produkcji od MRAM. Pozostaje pytanie, czy Australijczycy są w stanie spełnić swe obietnice i wypuścić na rynek gotowe pamięci uniwersalne. Oni sami twierdzą, że jeśli znajdą odpowiedniego partnera, to pierwsze RRAM-y trafią do sprzedaży w ciągu 18-24 miesięcy.
- 5 odpowiedzi
-
- 4DS
- pamięć uniwersalna
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ludzie, którzy nie potrafią lub nie chcą rzucić palenia ze względu na szkody wyrządzane własnemu organizmowi, prędzej zdecydują się na zerwanie z nałogiem, gdy (u)wierzą, że ich działania szkodzą mieszkającym z nimi zwierzętom (Tobacco Control). Za pomocą internetowego kwestionariusza Sharon Milberger z Henry Ford Health System zbadała właścicieli psów, kotów i ptaków. Wszyscy mieszkali w Michigan. W sumie udało się zebrać 3293 wypełnione ankiety. Okazało się, że 21% respondentów to aktywni palacze, którzy dziennie wypalają ok. 13,5 papierosa (z tego połowę w domu). Dwadzieścia siedem procent ankietowanych wspominało o mieszkaniu z co najmniej jedną osobą palącą. Jeden na trzech palaczy (28,4%) przyznał, że gdyby wiedział, że bierne palenie szkodzi czworonożnym i skrzydlatym pupilom, zerwałby z nałogiem. Wśród ludzi niepalących tylko 16,4% poprosiłoby uzależnionego od nikotyny partnera, by przestał palić, bo mogłoby to zaszkodzić zwierzęciu. Przeprowadzono wiele badań, których wyniki pokazują niezbicie, że bierne palenie szkodzi zwierzętom tak samo jak ludziom, ale najczęściej właściciele nie zdają sobie z tego sprawy.
- 23 odpowiedzi
-
Radiology Art to projekt realizowany od lata 2007 roku. Jego pomysłodawcom zależało na, jak to sami ujęli, głębszym zwizualizowaniu ważnych kulturowo obiektów, np. zabawek, przekąsek czy tzw. elektroniki osobistej. Prześwietlając je, można zajrzeć w głąb, dowiedzieć się, co znajduje się wewnątrz i jaką ma strukturę. Autor witryny zachęca internautów do nadsyłania własnych zdjęć. Tyle tylko, że niewiele osób, przynajmniej w Polsce, ma dostęp do tomografu komputerowego. Skany muszą być wykonane w standardzie DICOM (Digital Imaging and Communications in Medicine). Potem są one przetwarzane przez różne programy graficzne, m.in. Photoshop. Barwa zostaje przypisana na podstawie gęstości materiału. Do niej dostosowuje się następnie kolor tła (biały bądź czarny). Dzięki tym prostym zabiegom można obejrzeć z niecodziennej perspektywy zabawkową łódź podwodną czy przypominającą zniekształcone słoje drzewne rosyjską matrioszkę. Ciekawie wyglądają prześwietlone hamburgery, banan czy zapakowane próżniowo plastry mięsa. Elektronika poddana badaniu CT z trudem przypomina oryginał. Dotyczy to zwłaszcza golarki oraz iPoda, który przemienia się w coś na kształt różowej tabliczki czekolady. Niektóre przedmioty uwieczniono nie tylko na zdjęciach, ale i na krótkich filmach. Warto się z nimi zapoznać, bo to naprawdę niecodzienne doświadczenie...
- 1 odpowiedź
-
Białko występujące naturalnie w mózgach ssaków jest w stanie ograniczyć, a nawet całkowicie zatrzymać wzrost choroby Alzheimera - dowodzą badacze z Uniwerystetu Kalifornijskiego. O ich odkryciu informuje czasopismo Nature Medicine. Do odkrycia doszło podczas badania właściwości mózgowego czynnika neurotrofowego (ang. brain-derived neurotrophic factor - BDNF). Jak dowiedziono dzięki szeregowi doświadczeń na kilku gatunkach ssaków, w niektórych przypadkach jest on w stanie całkowicie zablokować degenerację mózgu związaną z rozwojem choroby Alzheimera. W prawidłowo funkcjonującym organizmie badana proteina wytwarzana jest przez tzw. korę śródwęchową - element mózgu współpracujący z hipokampem i wspomagający pamięć epizodyczną i przestrzenną. Produkcja tego białka obniża się w przebiegu choroby Alzheimera i wiele wskazuje na to, że właśnie zjawisko to może być jedną z przyczyn schorzenia. Aby potwierdzić rolę badanej substancji, przeprowadzono serię eksperymentów, do których wykorzystano m.in. transgeniczne myszy podatne na rozwój choroby Alzheimera, hodowle komórkowe, starzejące się szczury i rezusy, a także zwierzęta z uszkodzoną korą śródwęchową. W każdym z modeli porównywano żywotnośc neuronów stymulowanych BDNF (białko to podawano zarówno w formie gotowego białka, jak i genu, na podstawie którego komórki wytwarzały je samodzielnie) oraz pozbawionych dostępu do tej substancji. Przeprowadzone doświadczenia wykazały, że stymulacja neuronów badaną proteiną poprawiała kondycję umysłową zwierząt, wpływając korzystnie na ich zdolność do zapamiętywania oraz uczenia się. Znacznemu polepszeniu ulegała też żywotność komórek nerwowych, które były wyraźnie większe i bardziej aktywne pod względem sygnalizacji międzykomórkowej. Korzystne objawy zaobserwowano szczególnie w obrębie hipokampa, będącego pierwszym obszarem mózgu atakowanym zwykle przez chorobę Alzheimera. BDNF nie jest pierwszym związkiem o potwierdzonym działaniu ochronnym na neurony. Wcześniej ten sam zespół wykazał korzystny wpływ białka o nazwie NGF, czyli nerwowego czynnika wzrostu (ang. nerve growth factor), na ich kondycję. Obecnie trwają testy kliniczne terapii polegających na podawaniu genu kodującego tę proteinę wprost do mózgów pacjentów. Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego zapowiedzieli podjęcie starań o uruchomienie serii podobnych badań na ludziach z wykorzystaniem BDNF.
- 4 odpowiedzi
-
- nerwowy czynnik wzrostu
- NGF
- (i 8 więcej)
-
Na terenie południowego Omanu (na Półwyspie Arabskim) odnaleziono najstarsze znane pozostałości zwierząt na Ziemi. Odkryte szczątki mają aż 635 milionów lat. Znalezisko jest owocem pracy międzynarodowego zespołu prowadzonego przez badaczy z Uniwersytetu Kalifornijskiego oraz MIT. Odnaleziono je w skałach osadowych datowanych na koniec pierwszej udokumentowanej epoki lodowcowej, datowanej na 850-630 mln lat temu. Do odkrycia doszło dzięki wykryciu niespodziewanie wysokiego stężenia sterydów. Związki tego typu są wytwarzane wyłącznie przez organizmy żywe, co wyraźnie sugeruje, że zostały one wytworzone przez prymitywne zwierzęta należące do gąbek - najprostszych wielokomórkowych form życia na Ziemi. Zdaniem badaczy odnalezione szczątki są dowodem na to, że pierwsze organizmy wielokomórkowe pojawiły się na Błękitnej Planecie aż 100 milionów lat przed tzw. eksplozją kambryjską, uznawaną za przełomowy moment w przebiegu ewolucji. To właśnie wtedy (tak przynajmniej uważano dotychczas) doszło do gwałtownego wzrostu tempa powstawania gatunków, szczególnie tych wielokomórkowych. Zebrane informacje są niezwykle istotne dla badań nad rekonstrukcją pradawnych ziemskich ekosystemów. Po raz pierwszy uzyskano także jednoznaczny dowód na występowanie znacznych ilości tlenu rozpuszczonego w wodzie w tak odległej epoce. Dostępność życiodajnego gazu, wraz z powolnym ustępowaniem epoki lodowcowej, gwałtowne przyśpieszenie ewolucji i zwiększenie liczebności gatunków zamieszkujących Ziemię. Kolejne badania międzynarodowego zespołu mają ustalić, jakie warunki środowiskowe towarzyszyły rozwojowi najprymitywniejszych wielokomórkowych form życia. Pomoże to w ustaleniu przebiegu ewolucji prostych organizmów, a także zwiększy zakres naszej wiedzy w dziedzinie ochrony wrażliwych ekosystemów morskich.
- 1 odpowiedź
-
- eksplozja kambryjska
- epoka lodowcowa
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami: