-
Liczba zawartości
37652 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
249
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Brytyjskie Ministerstwo Obrony nagrodziło 100 000 funtów niewielką firmę, która opracowała nowatorski żel twardniejący pod wpływem uderzenia. Substancja o nazwie d3O błyskawicznie twardnieje, pochłaniając olbrzymią część energii kinetycznej uderzającego przedmiotu. Prawdopodobnie trafi do hełmów, w których może o 50% zmniejszyć energię uderzającego pocisku lub odłamka. Niewykluczone, że dzięki niej hełmy nie będą mogły zostać przebite. Richard Palmer, który wynalazł niezwykły żel, wyjaśnia, że podczas powolnego ruchu, jego molekuły swobodnie przesuwają się względem siebie. Jednak w przypadku mocnego uderzenia gwałtownie sczepiają się, pochłaniając energię. D3O już od pewnego czasu stosowana jest w sprzęcie sportowym, takim np. jak kaski dla narciarzy. Teraz może trafić do wojska.
-
Steven Sinofsky, wiceprezes Microsoftu ds. Windows i Windows Live, poinformował, że od czasu opublikowania publicznej wersji beta Windows 7 jego firma wprowadziła w programie 2000 poprawek. Wszystko dzięki informacjom otrzymanym od testerów. W szczytowym okresie testów do Microsoftu wpływał 1 raport co 15 sekund. Koncern otrzymał 500 000 takich raportów. Sinofsky wyjaśnił, jaka była natura wprowadzonych poprawek. Otóż naprawiano "bugi", przez co firma rozumie takie zachowanie systemu, którego się użytkownik nie spodziewał. "Bugiem" może być więc w tym przypadku zarówno niewielki błąd kosmetyczny, jak też i taki błąd, który prowadzi do awarii systemu. Sinofsky poinformował też, że w czasie testów Windows 7 Beta 1 zanotowano 10 milionów przypadków instalowania urządzeń, 2,8 miliona uruchomienia unikatowych identyfikatorów dla urządzeń P&P. Działały praktycznie wszystkie urządzenia, które użytkownicy próbowali podłączyć do komputerów z Windows 7 Beta 1. Aż 75% z nich funkcjonowało dzięki sterownikom dostarczonym z systemem, pozostałe działały dzięki pobraniu nowych sterowników z Windows Live lub przekierowaniu użytkownika na stronę producenta sprzętu, z której mógł zainstalować sterowniki. Z microsoftowego bloga możemy poznać niektóre z poprawek, które znajdą się w wersji RC1 Windows 7. Ułatwiono nawigowanie za pomocą klawiatury po wszystkich elementach menu i paska zadań. Wystarczy użyć kombinacji Alt+Tab by nie tylko przełączać programy, ale również zyskać dostęp do podglądu uruchomionych programów na pasku zadań. Z kolei kombinacja Windows+# pozwala na uruchamianie i przełączanie się do programów na pasku szybkiego uruchamiania. Inne kombinacje klawiszy pozwalają na uruchamianie nowych okien programów, przełączanie się pomiędzy nimi itp. Wszystko to możliwe jest bez dotykania myszy. Mocniej podkreślono okna, które "chcą" zwrócić na siebie uwagę użytkownika. Testerzy skarżyli się, że np. migająca ikona komunikatora jest słabo widoczna na pasku. Teraz będzie łatwiej zauważyć tego typu komunikaty. Kolejną zmianą na lepsze jest skalowanie paska w zależności od rozdzielczości monitora. Dzięki temu przy wyższej rozdzielczości na pasku zmieści się więcej ikon. Przyspieszeniu uległo też otwieranie menu startowego. Ponadto w wersji Beta funkcja zablokowania komputera wymagała ustawienia wygaszacza ekranu. Teraz nie jest to konieczne. Interesującym rozwiązaniem jest też możliwość błyskawicznego wyboru, pomiędzy zrównoważonym a oszczędnym trybem pracy na bateriach. Standardowo Windows 7 zainstalowany na notebooku będzie korzystał z ustawień zrównoważonych, dzięki którym z jednej strony ma dostęp do wszystkich funkcji graficznych, a z drugiej - maszyna nie jest zbyt energożerna. Wystarczy jednak kliknąć na ikonie baterii, by ustawić tryb oszczędny. Jedną z naistotoniejszych innowacji może okazać się... obsługa formatu .mov przez Windows Media Playera. Dotychczas większość osób, które chciało odtwarzać filmy w tym formacie instalowało QuickTime'a. Możliwość uruchomienia plików .mov w WMP może być pierwszym krokiem na drodze do zakończenia dominacji Apple'owskiego programu. Osłabienie jego pozycji nie będzie jednak łatwe, gdyż Apple powiązał QuickTime'a z iTunes tak, że użytkownicy tego sklepu muszą zainstalować firmowy odtwarzacz. Zainteresowanych szczegółowymi informacjami o zmianach odsyłamy do microsoftowego bloga.
-
Austriacki chemik Georg Steinhauser zidentyfikował typ owłosienia, który odpowiada za zaśmiecenie pępka. Włoski wychwytują niewielkie drobinki różnych substancji i kierują je do pobliskiego otworu. Doszedł do tego po obejrzeniu 503 obiektów znalezionych we własnej bliźnie (Medical Hypotheses). Analiza chemiczna wykazała, że nie są to wyłącznie kawałki bawełny czy innych materiałów z ubrań, ale również zwinięte fragmenty martwego naskórka, tłuszcz, pot oraz kurz. Pan doktor zaobserwował, że małe kłaczki formują się najpierw wokół włosa, by dopiero na koniec dnia trafić do pępka. Wg Austriaka, łuskowata struktura włosów sprzyja ścieraniu włókien z ubrania. Łuski włosa działają jak rodzaj fryzjerskich nożyczek, a te rosnące na brzuchu wydają się skupiać w otaczające pępek koncentryczne kręgi. Badacz z Politechniki Wiedeńskiej nie poprzestał na przeszukiwaniu własnego pępka, przeprowadził też wywiady z przyjaciółmi, rodziną i współpracownikami. Wydepilowanie okolic pępka eliminuje zaśmiecenie blizny. Do czasu odrośnięcia włosów jest tam pusto. Zakłaczenie da się też ograniczyć, nosząc stare ubrania. Nie ścierają się one w takim stopniu jak nowsze, które w ciągu roku tracą na rzecz pępka do jednej tysięcznej swojej wagi. Kolejnym zabezpieczeniem jest piercing. Najskuteczniejsze są kolczyki w kształcie kółek. Podobne badania przeprowadzili wcześniej Australijczycy. Zespół Karla Kruszelnickiego zbadał próbki pobrane z pępków 5 tys. osób. Okazało się, że typowym posiadaczem takowego magazynu śmieci jest mężczyzna w średnim wieku z lekką nadwagą, którego cechuje znaczne niekiedy owłosienie brzucha. Czemu zazwyczaj kłaczki są niebieskie? Ponieważ najczęściej nosimy niebieskie bądź szare dżinsy. Ocierają się one o ciało, a włókna trafiają potem do pępka.
- 8 odpowiedzi
-
- Georg Steinhauser
- kierować
- (i 4 więcej)
-
Międzynarodowy zespół naukowców prowadził badania bakterii zamieszkujących wody morskie. Wskutek tego udało się znaleźć 11 gatunków produkujących substancje zabijające komórki nowotworowe oraz trzy kolejne, które wytwarzają nieznane dotąd antybiotyki. W pracach ekipy uczestniczyli akademicy z Uniwersytetu w Bergen, niezależnej grupy badawczej SINTEF, Moskwy oraz Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (Norges Teknisk-Naturvitenskapelige Universitet, NTNU). Biolodzy liczą na to, że odkryte substancje mają nie tylko nową budowę chemiczną, ale także inny od znanych dotychczas mechanizm działania. Wtedy można by je wykorzystać do różnych celów, w tym walki z rakiem. To dlatego potrzebujemy więcej struktur kandydujących. Nie wszystkie da się przekształcić w nowe leki, ale jeśli uda się to z jedną lub dwiema, będziemy całkiem szczęśliwi – opowiada profesor Sergey Zotchev z NTNU. Na razie 11 związków przetestowano pod kątem białaczki, nowotworów żołądka, okrężnicy i prostaty. Ekstrakty oddziaływały wybiórczo tylko na chore komórki, oszczędzając te zdrowe. Poza tym poszczególne "mikstury" okazały się skuteczne w odniesieniu do różnych rodzajów komórek nowotworowych. Na razie jednak nie zidentyfikowaliśmy aktywnych substancji wytwarzanych przez bakterie – podsumowuje Håvard Sletta. Udało się zaś opisać budowę jednej z 3 substancji o właściwościach antybiotyku. Co ważne, działa ona na wielooporne szczepy bakteryjne. Do końca stycznia planowano rozpocząć testowanie jej na zwierzętach. Zotchev trzymał kciuki za powodzenie przedsięwzięcia, gdyż konieczność nawet nieznacznego zmodyfikowania budowy związku oznaczałaby kolejne wydatki, a na to mogłoby zabraknąć środków. Trzeba pamiętać, że bakterie morskie produkują antybiotyki, by poradzić sobie z naturalnymi wrogami, a nie by działać na zakażenia w ramach ludzkiego organizmu. Norwedzy są z siebie niezwykle dumni, ponieważ po raz pierwszy udało im się przeprowadzić od początku do końca cały proces: od schwytania bakterii w fiordzie Trondheim po zaprezentowanie fiolek z zupełnie nowymi związkami chemicznymi. Najpierw jednak mozolnie wybierali, hodowali, izolowali i testowali. NTNU i SINTEF współpracują ze sobą od ok. 5-6 lat. Największy postęp dokonał się jednak w ciągu kilku ostatnich miesięcy, kiedy dołączyli do nich profesor Stein Ove Døskeland i jego zespół z Uniwersytetu w Bergen. Niektóre bakterie były badane przez Rosjan.
-
- Sergey Zotchev
- substancje
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zaskakujące obserwacje doprowadziły badaczy z Duke University do zidentyfikowania nowego, nieznanego wcześniej sposobu aktywacji odpowiedzi organizmu przeciwko chorobom zakaźnym. Odkrycie może istotnie wpłynąć na kierunek prac nad nowoczesnymi szczepionkami. Niespodziewane wnioski pochodzą z badania tzw. pomocniczych limfocytów T typu pierwszego (ang. Type 1 helper T cells - TH1). Ich główną rolą jest zwalczanie infekcji wirusowych i bakteryjnych, lecz aby było to możliwe, muszą one zostać uprzednio aktywowane i "upoważnione" do działania przez tzw. komórki dendrytyczne (ang. dendritic cells - DC). Dotychczasowe badania sugerowały, że podczas infekcji dochodzi do aktywacji DC, które opuszczają tkankę, w której doszło do ataku mikroorganizmów, i docierają do węzłów chłonnych. Tam spotykają się z komórkami TH1 i przekazują im sygnał niezbędny do ich aktywacji. Jak się okazuje, przekonanie to, silnie ugruntowane wśród immunologów, okazało się błędne. Wbrew oczekiwaniom badaczy okazało się, że najważniejszym źródłem komórek dendrytycznych jest zupełnie inny typ komórek - monocyty. Podczas infekcji komórki te, powszechne (w przeciwieństwie do DC) w ludzkiej krwi, zmieniają swoją formę i transformują się do postaci DC. W takiej formie docierają do węzłów chłonnych i wypełniają swoje zadanie. Te wyniki dotyczą najbardzej podstawowych założeń odpowiedzi immunologicznej przeciwko patogenom, ocenia dr Michael D. Gunn, główny autor odkrycia. Może to także wyjaśniać słabe wyniki obserwowane podczas prób opracowania efektywnych szczepionek opartych o komórki dendrytyczne. Odkrycia dokonano podczas badań nad jedną z tzw. chemokin, czyli cząsteczek sygnałowych działających w obrębie układu odpornościowego. Nieco wcześniej zauważono, że stymuluje ona migrację DC do węzłów chłonnych, co sugerowało, że myszy pozbawione zdolności do produkcji tej substancji będą pozbawione odporności na zakażenie wirusem grypy. Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Naprawdę byliśmy przekonani, że myszy nie będą w stanie wygenerować jakiejkolwiek odpowiedzi immunologicznej - wspomina dr Gunn. Tymczasem myszy wykazywały wzmocnioną odpowiedź komórek TH1. Wiedzieliśmy, że musimy ustalić, co tak naprawdę wywoływało tę odpowiedź. Rozwiązaniem zagadki okazała się inna chemokina, zwana Ccr2. Odpowiada ona za pobudzenie migracji monocytów - pospolitych komórek odpornościowych, występujących w ludzkiej krwi w bardzo znacznej liczbie. Dalsze studium wykazało, że to z nich powstają następnie komórki dendrytyczne odpowiedzialne za aktywację odpowiedzi komórek TH1 na wirusa grypy. Dalsze plany dr. Gunna obejmują przeprowadzenie badań, które pozwolą na zidentyfikowanie czynników pozwalających na zwiększenie odpowiedzi immunologicznej opartej o DC uzyskane z monocytów. Ich wyniki mogą być kluczowe dla dalszych prac nad szczepionkami na wiele trapiących nas chorób.
- 16 odpowiedzi
-
- odporność
- węzły chłonne
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Prosty implant, wspomagający działanie jednego z mięśni przełyku, może już wkrótce stać się środkiem stosowanym rutynowo do leczenia refluksu żołądkowo-przełykowego. Właśnie ruszyły testy kliniczne tej obiecującej terapii. Refluks żołądkowo-przełykowy jest chorobą wynikającą z nieprawidłowego działania zwieracza dolnego przełyku - mięśnia zapobiegającego cofaniu się pokarmu i kwaśnego soku żołądkowego do przełyku. Choć jest chorobą powszechnie lekceważoną, może on prowadzić do licznych powikłań. Oprócz symptomów stosunkowo łagodnych, takich jak zgaga, refluks żołądkowo-przełykowy związany jest z podwyższonym ryzykiem rozwoju zapalenia, owrzodzenia, a nawet raka przełyku. W połączeniu z ogromną liczbą chorych, sięgającą nawet kilkudziesięciu procent osób dorosłych, oznacza to ogromne zapotrzebowanie na skuteczną terapię tego schorzenia. Nowym pomysłem na leczenie opisywanej choroby jest wynalazek o nazwie LINX, opracowany przez firmę Torax Medical. Jak określają jego autorzy, jest to elastyczna "obrączka" zakładana na dolny odcinek przełyku, której zadaniem jest wywieranie łagodnego ucisku zapobiegającego cofaniu się treści pokarmowej do przełyku. Urządzenie zawdzięcza swoją skuteczność magnesom, które rozmieszczono na obwodzie opaski w celu wspomagania pracy dolnego zwieracza przełyku. Całość implantu została powleczona warstwą tytanu - materiału zapewniającego brak wykrywalności przez układ immunologiczny. Najważniejszą zaletą LINX jest łatwość jego założenia. Dokonuje się tego podczas prostego zabiegu chirurgicznego, trwającego 20-30 minut. Do założenia "obrączki" wystarczają nieduże nacięcia skóry, przez które wprowadza się do wnętrza organizmu narzędzia chirurgiczne, kamerę, oraz, oczywiście, sam implant. Siła ucisku wywierana przez "obrączkę" jest dobrana tak, by zapobiegać refluksowi, lecz zachować przy tym możliwość naturalnego przepływu pokarmów i płynów z przełyku do żołądka oraz gazów w odwrotnym kierunku. Jak twierdzą przedstawiciele Torax Medical, opracowana przez nich terapia umożliwia odzyskanie przez pacjenta pełnej formy w czasie poniżej tygodnia oraz powrót do normalnego stylu życia bez szczególnych ograniczeń dietetycznych. System LINX został właśnie dopuszczony do pierwszych testów na pacjentach. Ponieważ procedura rejestracyjna dla implantów oraz procedur chirurgicznych jest zwykle krótsza niż dla leków, można się spodziewać, iż produkt trafi na rynek w ciągu najbliższych kilku lat.
- 9 odpowiedzi
-
- LINX
- układ pokarmowy
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badacze z Uniwersytetu Tokijskiego donoszą o stworzeniu mikroskopijnych kapsułek, które umożliwiają precyzyjny pomiar temperatury cieczy na podstawie obserwacji fluorescencji. Ponieważ materiał wykorzystany do ich produkcji jest nietoksyczny, najważniejszym zastosowaniem wynalazku będzie najprawdopodobniej ustalanie temperatury wewnątrz pojedynczych komórek. Miniaturowe sensory, opisane na łamach czasopisma Journal of American Chemical Society, składają się z dwóch głównych elementów połączonych ze sobą w formie nanożelu. Pierwszym z nich jest związek nazwany DBD-AA, należący do tzw. fluoroforów, czyli związków zdolnych do fluorescencji. Drugim jest polimer o nazwie polyNIPAM, którego cząsteczki są zdolne do gwałtownej zmiany struktury wewnętrznej pod wpływem zmian temperatury. Działanie "termometru" jest wypadkową cech obu związków. DBD-AA wytwarza światło po oświetleniu niebieskim laserem, lecz jego fluorescencja gwałtownie słabnie pod wpływem wody. Dostęp tej ostatniej jest z kolei kontrolowany przez polyNIPAM, który pęcznieje w niskich temperaturach, ułatwiając przenikanie wody do wnętrza kapsułek. Dochodzi wówczas do tłumienia światła wydzielanego przez fluorofor. Odwrotnie dzieje się po ogrzaniu sensora - trójwymiarowa sieć utworzona przez cząsteczki polyNIPAM ulega zaciśnięciu, co prowadzi do usunięcia wody i przywrócenia DBD-AA zdolności do emisji światła. Zjawisko to zachodzi w sposób bardzo przewidywalny, co pozwala na pomiar temperatury z dokładnością do 0,5, a nawet 0,3°C. Dodatkową zaletą opracowanych kapsułek jest ich rozpuszczalność w wodzie - cecha, której nie posiada prawdopodobnie żaden konkurencyjny prototyp. Jest to niezwykle istotne, gdyż umożliwia - w połączeniu z brakiem toksyczności składników nanożelu - wprowadzenie "termometru" do wnętrza żywych komórek. Co więcej, poziom fluorescencji jest niezależny od pH otoczenia, co dodatkowo zwiększa wiarygodność pomiarów. Japońscy naukowcy planują na najbliższą przyszłość opracowanie zmodyfikowanej wersji czujników, które mogłyby zostać wprowadzone do ściśle określonych rejonów komórki. Pozwoliłoby to na dalsze zwiększenie dokładności pomiarów, co znacząco ułatwiłoby prowadzenie badań z zakresu biologii.
-
Międzynarodowy zespół specjalistów zebrał się w Paryżu w celu znalezienia sposobów na uratowanie prehistorycznych malowideł w jaskini w Lascaux. Są one niszczone przez grzyby, algi i bakterie. Jaskinię zamknięto dla turystów w 1963 roku, gdy odkryto, że obecność ludzi powoduje szybki rozwój alg oraz inne szkody. Sytuację pogarsza chemiczny skład skał, które ułatwiają wzrost mikroorganizmów. Los malowideł zależy w głównej mierze od mikroklimatu jaskini. Ostatnio zauważono katastrofalne zjawisko - wskutek globalnego ocieplenia doszło do zatrzymania cyrkulacji powietrza. To sprzyja rozwojowi stworzeń szkodzących malowidłom. Zatrzymanie cyrkulacji powietrza powoduje też, że ewentualna wizyta specjalistów, którzy mieliby zbadać jaskinię, stała się bardzo ryzykowna, gdyż ich obecność zwiększy wilgotność i temperaturę wnętrza. Na razie słynna jaskinia jest całkowicie niedostępna dla ludzi. Uczeni mają nadzieję, że sama się "uzdrowi". Rozważane są też dwa pomysły ratowania malunków. Jeden zakłada zainstalowanie systemu sztucznie podtrzymującego odpowiedni mikroklimat, a drugi to propozycja wykorzystania biocydów, mających zabić szkodliwe mikroorganizmy. Ze środków chemicznych korzystano już wcześniej, ale nie dały one w pełni zadowalających rezultatów.
-
Młoda mieszkanka Pekinu Chen Xiao miała już dość podejmowania niewłaściwych decyzji i oddała swój los w cudze ręce, a w Chinach jest ich przecież niemało. Od grudnia zeszłego roku to internauci planują dziewczynie poszczególne dni tygodnia. Na jej witrynie widnieje napis: Waszym prawem jest aranżować życie Chen Xiao, a jej obowiązkiem jest wam służyć. Większość 2008 roku była, wg przedsiębiorczej Chinki, jednym wielkim pasmem klęsk. Rodzinne miasto nawiedziła zamieć śnieżna, kraj zdewastowało trzęsienie ziemi, przyjaciele się rozwodzili, a sklep z ubraniami, z którego się utrzymywała, zbankrutował. Za każdym razem, gdy planowałam, jak ma wyglądać moje życie, nic z tego nie wychodziło. To było bardzo rozczarowujące. Czemu więc inni nie mieliby wpadać na lepsze pomysły? W sumie nie ma już nic do stracenia... Dziewczyna otrzymuje ok. 3 dol. za godzinę. Jak dotąd dostarczała m.in. karmę dla psów, zajmowała się bezpańskimi kotami i częstowała lunchem bezdomnego człowieka, a także uczestniczyła w narodzinach dziecka (Chen Xiao nie znała rodziców, ale ojcu malucha bardzo zależało, by ktoś zrobił pamiątkowe zdjęcia). Wygląda więc na to, że klienci postanowili jej pomóc w spełnianiu dobrych uczynków. Co więcej, dzięki nim odkryła w sobie nowego człowieka. Wykonywanie prostych zadań uszczęśliwiło ją i wpłynęło na samoocenę. Tak przynajmniej twierdzi sama zainteresowana. Nie wszystkie chwyty są dozwolone. Chen Xiao odmawia wykonania zadań związanych z pogwałceniem prawa, niemoralnych lub brutalnych, ale część klientów i tak próbuje ją o to prosić. Chinka nie ma pojęcia, jak długo będzie realizować internetowe zamówienia. Gdy ludzie nie będą mnie już potrzebować, wrócę do swojego starego życia. Na razie jednak nowoczesne technologie pomagają jej przetrwać kryzys ekonomiczny.
-
Choć codziennie mijamy się i "wymieniamy" bakteriami z mnóstwem ludzi, każdy z nas posiada w swojej jamie ustnej unikalną kompozycję mikroorganizmów. Co ciekawe jednak, kolekcja ta nie wykazuje, jak mogłoby się wydawać, żadnych istotnych zróżnicowań w zależności od miejsca zamieszkania. Zależy za to, i to bardzo wyraźnie, od indywidualnych cech biologicznych ich nosicieli. Odkrycia dokonał zespół prowadzony przez Marka Stonekinga, antropologa pracującego dla Instytutu Maxa Plancka. Wraz z kolegami przebadał on bakterie zawarte w ślinie 120 osób zamieszkujących 10 miast na pięciu kontynentach. Ku zaskoczeniu badaczy okazało się, że zdecydowana większość bakterii wyizolowanych z śliny uczestników studium nie podporządkowuje się jakimkolwiek uwarunkowaniom geograficznym. Pomysł na identyfikację pochodzenia lub tożsamości ludzi na podstawie indywidualnych cech flory bakteryjnej wziął się z odkryć dokonanych wcześniej na podstawie analizy genomu Helicobacter pylori, mikroorganizmu odpowiedzialnego za wrzody żołądka. Ponieważ DNA bakterii mutuje szybciej od ludzkiego, badacze uznali (a następnie potwierdzili doświadczalnie), że na podstawie analizy DNA zawartego w komórkach H. pylori wyizolowanych z żołądków ludzi w różnych rejonach świata będzie można odtworzyć... kierunki dawnych migracji ludzkości. Niestety, analiza flory jamy ustnej, choć jest znacznie prostsza technicznie, nie daje równie wiarygodnych wyników. Spośród czternastu tysięcy gatunków bakterii wyizolowanych z śliny uczestników, tylko nieliczne poddają się jakimkolwiek trendom geograficznym. Zaobserwowano za to, że istnieją wyraźne różnice pomiędzy gatunkami i szczepami bakterii zamieszkującymi usta poszczególnych osób, nawet jeśli zamieszkują one blisko siebie. Czy to koniec poszukiwań? Absolutnie nie - badacz postanowił nie składać broni. Jego zdaniem, uzyskanie dodatkowych informacji na temat flory bakteryjnej jamy ustnej człowieka jest możliwe, lecz będzie wymagało wykorzystania bardziej zaawansowanych technik sekwencjonowania DNA. Kluczem będzie odkrycie bakterii, które przenoszą się z pokolenia na pokolenie - z matki na dziecko, lecz nie z jednej osoby na drugą np. poprzez pocałunki i inne sposoby transferu, tłumaczy kierunek swoich dalszych poszukiwań Stoneking. Trzymamy kciuki.
- 4 odpowiedzi
-
- ślina
- jama ustna
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Uniwersytetu Missouri zidentyfikowali fragment DNA odpowiedzialny za liczne objawy dystrofii mięśniowej Duchenne'a. Odkrycie może doprowadzić do opracowania nowych terapii, które mogą znacząco poprawić jakość życia pacjentów. Dystrofia mięśniowa Duchenne'a (ang. Duchenne muscular dystrophy - DMD) jest chorobą wynikającą z mutacji w genie kodującym dystrofinę - białko odpowiedzialne za utrzymanie sztywności włókien mięśniowych. Wytwarzanie nieprawidłowych cząsteczek tej proteiny lub ich niedostateczna synteza prowadzą do obumierania komórek mięśniowych. Pacjenci chorzy na DMD umierają najczęściej z powodu porażenia mięśni oddechowych. Przeważnie dochodzi do tego w drugiej lub trzeciej dekadzie życia. Choć nieprawidłowe funkcjonowanie dystrofiny powoduje drastyczne zmiany właściwości mechanicznych komórek mięśniowych, nie jest to jedyna przyczyna ich obumierania. Równie istotne jest upośledzenie działania neuronalnej syntazy tlenku azotu (ang. neuronal nitric oxide synthase - nNOS) - enzymu, który, by działać, musi związać się z cząsteczką dystrofiny. Dlaczego wytwarzanie tlenku azotu (NO) jest tak istotne? Wynika to z zachowania mięśni podczas skurczu. Działające na nie siły powodują ściskanie naczyń krwionośnych, lecz działanie tego związku pozwala na rozszerzenie naczyń i niweluje efekty nacisku na ściany żył i tętnic. Zwiększa to dopływ krwi, utrzymując mięśnie przy życiu. Niestety, u pacjentów z DMD wytwarzanie NO jest zbyt niskie, co jest jedną z przyczyn śmierci komórek mięśniowych. Badania nad terapią genową DMD były dotychczas utrudnione, ponieważ sekwencja genu dla dystrofiny jest zbyt długa, by dostarczyć go do komórek, zaś jego fragment odpowiedzialny za interakcję z nNOS nie był znany. Przełom nastąpił dopiero teraz. Zidentyfikowanymi odcinkami genu okazały się tzw. powtórzenia spektrynopodobne nr 16 oraz 17. Badania na myszach potwierdziły, że odpowiednio "przycięta" wersja genu dla dystrofiny, zawierająca obie opisane sekwencje, wystarcza do przywrócenia niemal zupełnie prawidłowego funkcjonowania mięśni. Dzięki dostarczeniu tzw. mikro- i minigenów zawierających badane fragmenty genu dla dystrofiny uzyskano nie tylko poprawę przepływu krwi przez mięśnie, lecz także zwiększenie ich siły. Zmniejszono przy tym zakres uszkodzeń związanych z wysiłkiem oraz zmęczenie, które szybko pojawiały się po równie intensywnym wysiłku u myszy nieleczonych. Dzięki temu odkryciu rozwiązaliśmy trapiącą nas od dawna zagadkę DMD, tłumaczy Dongsheng Duan, główny autor publikacji. Zmieni to sposób naszego przyszłego podejścia do terapii genowej leczącej pacjentów chorych na DMD. Dzięki naszemu studium nareszcie odnaleźliśmy materiał genetyczny mogący w pełni odtworzyć wszystkie funkcje potrzebne do poprawienia działania dystroficznych mięśni i zamienienia je w mięśnie normalne.
-
- dystrofia mięśniowa Duchennea
- dystrofia Duchennea
- (i 10 więcej)
-
Rysowanie (choć niektórzy woleliby określenie gryzmolenie) podczas słuchania nudnego wywodu lub rozmowy wcale nie świadczy o błądzeniu myślami czy snuciu marzeń o niebieskich migdałach. Wg psychologów, czynność ta pomaga w skupieniu się na istotnych szczegółach przekazu (Applied Cognitive Psychology). Dr Jackie Andrade, psycholog z Uniwersytetu w Plymouth, zebrała grupę 40 osób. Wszyscy byli członkami Komitetu Badań Medycznych z Cambridge. Poproszono ich o wysłuchanie nieciekawej wiadomości telefonicznej. Trwała ona 2,5 minuty, a głos wymieniał imiona ludzi i nazwy miejsc. Zadanie polegało na zapisywaniu wyłącznie danych osób udających się na imprezy. Dwudziestu ochotnikom polecono, by cieniowali kontury na dostarczonych im arkuszach. Mieli nie zwracać zbyt dużej uwagi na staranność. Ponieważ nie było to swobodne i dowolne bazgranie, czynność nie zwiększała samoświadomości badanych. Żadnego uczestnika eksperymentu nie poinformowano, że w rzeczywistości przeprowadzany jest test pamięciowy. Po wysłuchaniu komunikatu wolontariusze mieli przypomnieć sobie 8 nazwisk imprezowiczów, a także miejsca, gdzie się udawali. Rysujący wymieniali średnio 7,5 nazwiska, a niebazgrający zaledwie 5,8 (oznacza to 29-proc. przewagę tych pierwszych). Jeśli ktoś wykonuje nużące zadanie, np. wysłuchuje nudnej rozmowy telefonicznej, może zacząć fantazjować. Bujanie w obłokach rozprasza, co pogarsza uzyskiwane wyniki. Proste zadanie, takie jak rysowanie, może wystarczyć, by zapobiec błądzeniu myślami, nie oddziałując przy tym na poziom wykonania głównego zadania.
- 5 odpowiedzi
-
- Jackie Andrade
- istotne szczegóły
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Część opensource'owego środowiska została poruszona informacją o procesie wytoczonym firmie TomTom przez Microsoft. Ten producent systemów do nawigacji satelitarnej korzysta zarówno z opensource'owych rozwiązań jak i z programów o zamkniętym kodzie. Koncern z Redmond od kilku lat oferuje program licencjonowania swoich patentów. Od ponad roku prowadzi też z TomTomem negocjacje w sprawie licencji. W czerwcu ubiegłego roku firma Ballmera zwróciła holenderskiemu przedsiębiorstwu uwagę, że narusza osiem jej patentów. Pięć z nich ma związek z technologią samochodowej nawigacji, a trzy z systemem zarządzania plikami (to właśnie one są obiektem szczególnej troski linuksowego środowiska). Przez kilka miesięcy trwały negocjacje w sprawie ewentualnych opłat licencyjnych. Nie przyniosły one żadnego efektu, dlatego też Microsoft zdecydował się podać TomToma do sądu o odszkodowanie i wydanie zakazu rozpowszechniania w USA urządzeń naruszających patenty. Koncern jednocześnie zwrócił się do amerykańskiej Komisji Handlu Zagranicznego, której jednym z zadań jest zapobieganie nieuczciwej konkurencji poprzez niedopuszczenie na rynek towarów naruszających własność intelektualną amerykańskich firm. Pozew Microsoftu zbiegł się w czasie z wystąpieniem Steve'a Ballmera, w którym stwierdził on, że to Linux, a nie posiadający większe udziały rynkowe Mac OS X jest poważniejszym rywalem dla Windows. Stąd też obawy opensource'owego środowiska o to, że pozew może stać się początkiem większej akcji przeciwko systemowi spod znaku pingwina. Horacio Gutierrez, wiceprezes Microsoftu ds. własności intelektualnej, stwierdza jednak: Microsoft szanuje i docenia ważną rolę, jaką opensource'owe oprogramowanie odgrywa w przemyśle i szanujemy oraz doceniamy pasję i wielki wkład opensource'owych developerów. Ten szacunek nie jest jednak sprzeczny z szacunkiem dla praw własności intelektualnej. Pytany o to, czy inni producenci opensource'owych programów mogą również być pozwani, Gutierrez odpowiedział, że w tej chwili nie można tego rozstrzygać. Podkreślił jednak, że w całej swojej historii Microsoft jedynie trzykrotnie wystąpił do sądu w związku z naruszeniem jego praw i po raz pierwszy ma to związek z Linuksem. Dodał przy tym, że open source nie jest celem. Koncernowi bardziej zależy na ochronie patentów, których TomTom używa w oprogramowaniu o zamkniętym kodzie. Słowa Gutierreza nie uspokoiły jednak Linux Foundation. Jej przedstawiciele zapowiedzieli, że będą z uwagą przyglądali się tej sprawie i jeśli uznają, że Microsoft może wystąpić przeciwko samemu Linuksowi, podejmą odpowiednie kroki. Z drugiej jednak strony Fundacja nie wydaje się zbytnio zaniepokojona, na co mogą wskazywać słowa jej dyrektora, Jana Zemlina, który stwierdził, że jest to spór pomiędzy Microsoftem i TomTomem. Nie powinniśmy robić żadnych założeń dotyczących wpływu tej sprawy i wynikających z tego faktów, o ile jakiekolwiek istnieją, na technologie związane z Linuksem - dodał Zemlin. Jason Haislmaier z firmy Holme Roberts & Owen zwraca uwagę, że jeśli sąd uzna racje Microsoftu, to może mieć to poważny wpływ na komercyjne wykorzystywanie opensource'owego oprogramowania. Jeśli okazałoby się, że rzeczywiście Linux korzysta z chronionych prawem rozwiązań Microsoftu, to przynajmniej duże firmy musiałyby kupić od koncernu licencję. Ryzyko ewentualnych pozwów mogą one zmniejszyć rozpoznając chronione technologie i zawczasu kupując licencje. Haislmaier uważa, że opensource'owe oprogramowanie jest tak samo podatne na pozwy o naruszenie własności intelektualnej jak każde inne. Sporne patenty, o którym mowa to zastosowane w jądrze Linuksa technologie dla krótkich i długich nazw plików (patenty nr 5,579,517 i 5,5758,352) oraz technologia zarządzania systemem plików za pomocą Flash-EPROM (6,256,642). Pozostałe niezwiązane z Linuksem patenty obejmują m.in. technologie samochodowego systemu komputerowego z modułem bezprzewodowej łączności z Internetem, metody i system generowania instrukcji dla kierowcy czy sposób interakcji kontrolowanych obiektów w środowisku GUI.
-
Piękno kryje się w wielu przedmiotach, także tych codziennego użytku. Mało kto znalazłby coś interesującego w rolkach po papierze toaletowym, pudełkach po pizzy czy w torbach po fast foodzie, okazuje się jednak, że potraktowane w nietypowy sposób, ujawniają swoje drugie oblicze – stają się miniaturowymi dziełami sztuki. Wszystkie wyprodukowano z papieru, a bez drzew byłoby to niemożliwe. Być może stąd Yuken Teruya bierze swoje roślinne skojarzenia. Z pozbawionych zawartości lub pokrycia tekturek wypełzają misternie wycięte drzewka. Ich konary rozgałęziają się, a na końcu powiewają miniaturowe listki. Ze zdjęcia na stronie tytułowej gazety kiełkują siewki, a wnętrze torby po hamburgerze stało się całym wszechświatem samotnego krzewu. Projekt Drzewo nie ominął także zużytych terminarzy. W przeszłości Teruya zorganizował akcję Świt, w ramach której do designerskich przedmiotów przymocowywał klejem poczwarki jedwabników. Połączenie natury ze sztucznie utworzonymi obiektami miało odwrócić hierarchię ważności – w tym przypadku cenne cacka stawały się zaledwie rusztowaniami dla przyszłego życia. Poza tym Japończyk projektował fikcyjną walutę dla Zjednoczonej Azji, a motywy natury i rolnictwa miały symbolizować siłę ekonomiczną oraz chaos tamtego rejonu świata.
- 1 odpowiedź
-
- dzieła sztuki
- torba
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Psycholog Donna Dawson przyjrzała się pulpitom użytkowników komputerów i stwierdziła, że na ich podstawie można wyciągać wnioski o osobie, do której maszyna należy. Pulpit to nasza przestrzeń osobista i dostarcza całkiem dokładnego opisu osobowości - mówi Dawson. Dawson uważa, że np. pulpit z licznymi porozrzucanymi ikonami wskazuje na osobę nieuporządkowaną, która ma problemy ze skupieniem się na jednej czynności. Z kolei ikony równo ułożone po dwóch stronach monitora są charakterystyczne dla osób lubiących równowagę, opanowanych, zorganizowanych i nielubiących chaosu. Gdy widzimy wiele ikon równo poukładanych na pulpicie możemy przypuszczać, że mamy do czynienia z kimś, kto lubi kontrolować sytuację, mieć wszystko pod ręką, ale jednocześnie jest nieco niezorganizowany. Jeśli na tapecie mamy fotografie z życia osobistego, to wskazują one na to, co jest dla nas najważniejsze. Rodzice często mają fotografie dzieci, a miłośnicy podróży - zdjęcia z egzotycznych miejsc. Z kolei fotografie dokumentujące sukcesy właściciela to oznaka jego dużego ego. Wskazują też na kogoś, kto lubi rozkoszować się swoimi osiągnięciami. Standardowa tapeta z małą liczbą ikon może zdradzać osobę, która chce swoją prywatność zatrzymać tylko dla siebie.
-
Zasada nieoznaczoności Heisenberga mówi, że pewnych par wielkości nie można dokładnie zmierzyć. Pomiar jednej zakłóca bowiem odczyt drugiej. Z zasady tej wynika, że w fizyce kwantowej nie jesteśmy w stanie dokładnie zmierzyć jednocześnie położenia i pędu cząstki. Możemy tylko wyciągnąć średnią z całej serii pomiarów. Jest to jedna z głównych przeszkód na drodze do zbudowania komputera kwantowego, w którym przecież musimy dokładnie mierzyć, czyli odczytywać, kwantowe dane. Tymczasem Maurice de Gosson z Uniwersytetu Wiedeńskiego twierdzi, że zasada nieoznaczoności ma więcej wspólnego z geometrią symplektyczną niż z fizyką kwantową. Zdał on sobie sprawę, że teorie z dziedziny geometrii symplektycznej są paralelne do zasady nieoznaczoności. Swoje odkrycie de Gosson nazwał symplektycznym wielbłądem, odnosząc się w ten sposób do biblijnej przypowieści o zwierzęciu, które prędzej przejdzie przez ucho igielne niż bogacz trafi do nieba. De Gosson proponuje, by wyobrazić sobie wszystkie możliwe położenia danej cząsteczki w formie kuli. Moglibyśmy określić jej dokładne położenie pod warunkiem, że bylibyśmy w stanie ścisnąć tę kulę do wielkości samej cząsteczki. Jednak fakt, iż nie możemy tego zrobić nie wynika z fizyki kwantowej a właśnie z zasad geometrii. Teoria de Gossona może mieć niezwykle ważne implikacje. Jeśli jest prawdziwa, to zasada nieoznaczoności ma naturę klasyczną, a nie kwantową. Być może uda się zatem przełożyć to, co dzieje się w świecie kwantowym na geometrię symplektyczną i w ten sposób rozwiązać pewne nierozwiązywalne dotychczas problemy. Przede wszystkim trzeba zbadać, czy spostrzeżenie de Gossona do jedynie przypadkowa zależność czy też głębokie powiązanie pomiędzy fizyką kwantową a geometrią. John Norton, filozof fizyki z University of Pittsburgh zwraca uwagę na poważną lukę w teorii de Gossona. Otóż nieoznaczoność w położeniu i pędzie cząsteczki jest zawsze większa niż wielkość reprezentowana przez stałą Plancka. Tymczasem u de Gossona brak jakiejkolwiek stałej.
- 9 odpowiedzi
-
- zasada nieoznaczoności
- geometria symplektyczna
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Odnaleziona w przepastnych zasobach Muzeum Historii Naturalnej w Londynie skamieniałość ciężarnej ryby rzuca światło na pochodzenie seksu, twierdzą naukowcy w artykule opublikowanym w najnowszym Nature. Obiektem zainteresowania jest dorosły okaz, przedstawiciel kopalnej gromady ryb pancernych (Placodermi), w której ciele znaleziono zarodek o długości 5 centymetrów. Incisoscutum ritchiei została znaleziona w zachodniej Australii, konkretnie w skalnej formacji Gogo, a jej wiek szacuje się na około 350 milionów lat. Skamieniałość pochodzi zatem z dewonu górnego, kiedy to na lądach zaczęły pojawiać się formy przejściowe między rybami a płazami. Mimo że naukowcy znają kilka skamielin ciężarnych zwierząt, to okaz ciężarnej ryby jest wyjątkowy, gdyż przesuwa dolną granicę pojawienia się zapłodnienia wewnętrznego, czyli po prostu seksu. To odkrycie jest niezwykle ważne, ponieważ przykłady biologii reprodukcyjnej z tak wczesnych epok, są bardzo rzadkie - mówi dr Zerina Johanson, paleontolog z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie i autorka odkrycia. Samo odkrycie istnienia zapłodnienia wewnętrznego u tak wczesnych organizmów jest wyjątkowe, dodatkowo zmienia poglądy na temat ewolucji ryb. Do tej pory naukowcy sądzili, że okazy z dewonu miały dużo prostszy sposób rozmnażania się. Co ciekawe skamielina była znana naukowcom już od lat 80. Jednak wszyscy sądzili, że jest to zwierzę, które zginęło tuż po ostatnim posiłku, gdyż jego "ofiara" ma wyraźnie widoczne chrząstki. Jednak odkrycia z zeszłego roku, które doprowadziły do rozpoznania zarodków u innych prehistorycznych ryb zmusiły naukowców do ponownego zbadania Incisoscutum ritchiei i zmiany poglądów. Seks był dużo bardziej rozpowszechniony u tych prymitywnych zwierząt niż sądziliśmy - podsumowuje Johanson.
-
- ciężarna ryba
- ryba pancerna
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Badacze z Uniwersytetu w Toronto zauważyli uderzające podobieństwa między wyrazami twarzy towarzyszącymi moralnemu oburzeniu i uczuciom obrzydzenia, np. na widok trucizny czy paskudnie wyglądającej rany. Jak widać, sprawy nieczyste z etycznego punktu widzenia naprawdę są odczuwane jako coś odrażającego (Science). Zespół częstował badanych ohydnymi napojami oraz pokazywał im fotografie brudnych toalet czy poważnych urazów. Pojawiające się wtedy miny porównywano z wyrazem "wykwitającym" na twarzy po nieuczciwym potraktowaniu podczas gry laboratoryjnej. Za każdym razem widywano taką samą reakcję. Następowało uniesienie i wygięcie w podkówkę górnej wargi oraz zmarszczenie nosa. W ten sposób manifestowało się działanie pewnego mięśnia, a mianowicie dźwigacza wargi górnej i skrzydła nosa (łac. musculus levator labii superioris). Akademicy wykryli to, posługując się elektromiografią – techniką badania czynności elektrycznej mięśni. Wykazaliśmy, że mięsień ten jest aktywowany w 3 sytuacjach: podczas kosztowania czegoś niesmacznego, patrzenia na coś obrzydliwego oraz doświadczania jawnej niesprawiedliwości – podsumowuje Hanah Chapman. Dr Adam Anderson, szef zespołu, dodaje, że skomplikowane wyczucie moralności, a więc tego, co jest dobre, a co złe, mogło się rozwinąć z wrodzonej zdolności noworodka do odróżniania dobrych i złych smaków, czyli produktów potencjalnie odżywczych lub trujących. Psycholodzy wnioskują, że ocena moralna może być w równym stopniu efektem prostych procesów emocjonalnych oraz złożonego wnioskowania. Obrzydzenie jest pierwotnym mechanizmem, który zabezpiecza przed chorobą i pomaga w unikaniu zagrożeń. To ono odpycha od niemiłych woni, gorzkiego pożywienia czy widoku krwi.
- 8 odpowiedzi
-
- wyraz twarzy
- Adam Anderson
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
PolyFlav to smakowy plastik. Nośnikiem dla smaku jest w tym przypadku forma z polietylenu małej gęstości (ang. low-density polyethylene, LDPE). Jest on lekki i delikatny, a swoich właściwości nie zawdzięcza szkodliwym plastyfikatorom czy dodatkom chemicznym. Wg twórców, wynalazek można zastosować w wielu produktach, np. butelkach, szczoteczkach do zębów, ochraniaczach jamy ustnej dla sportowców czy smoczkach lub łyżeczkach dla dzieci. LDPE zostało dopuszczone do użytku przez amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków jako składnik opakowań na żywność oraz zabawek. W przypadku PolyFlav cząsteczki substancji smakowej dyfundują przez plastik. Ponieważ w produkcie zastosowano polietylen małej gęstości, który podczas spalania rozkłada się na dwutlenek węgla i wodę, nadaje się on do recyklingu. PolyFlav uzyskuje się metodą odlewania z monomeru lub wyciskania. Gdy dany obiekt musi być bardziej sztywny, można zastosować rusztowanie z twardszego materiału, a z LDPE utworzyć położoną bliżej powierzchni warstwę. Na razie na stanie firma ma tylko dwa smaki: truskawkowy i miętowy, ale na życzenie klienta da się stworzyć jakikolwiek inny (zarówno słodki, jak i pikantny). Dotyczy to również smaków bardziej złożonych czy ulotnych. Nad przedsięwzięciem pracują m.in. naukowcy z Instytutu Polimerów University of Wisconsin. Add the Flavor, firma-matka PolyFlavor, została założona w 2006 r., by uzyskać smakowy plastik do smakowych rurek. Do współpracy przystąpiła też firma A. Schulman, międzynarodowy dostawca materiałów plastikowych. Gotową recepturę dostarczono w 2007 r.
-
Ludzie, którzy są wiecznymi optymistami i nigdy nie powiedzą, że szklanka jest do połowy pusta, to prawdziwi szczęściarze. Okazuje się bowiem, że natura wyposażyła ich w warianty genu, związane z tendencją do unikania negatywnych obrazów i zwracania uwagi na pozytywne informacje. To coś w rodzaju genetycznych różowych okularów. Badacze z Uniwersytetu w Essex uważają, że ich odkrycie pozwala wyjaśnić, czemu niektórzy są tak odporni na stres, a inni w ogóle sobie z nim nie radzą. Brytyjczycy zebrali grupę 97 zdrowych ochotników. Udało im się wykazać, że posiadacze pewnego zestawu wariantów genu transportera serotoniny upodobali sobie pozytywne obrazy, a trzymali się z dala od tych o negatywnym wydźwięku emocjonalnym. 5-HTTLPR odpowiada za mózgowy poziom serotoniny – neuroprzekaźnika odgrywającego ważną rolę w regulacji nastroju. Każdy człowiek może mieć 1) parę krótkich wersji tego genu (SS), 2) parę długich wariantów (LL) lub 3) po jednym allelu z każdego rodzaju (SL). Przedstawiciele drugiej grupy przejawiają owe zacięcie optymistyczne. Wykazaliśmy po raz pierwszy, że wariant genu może być związany z tendencją do ustawicznego spoglądania na życie z humorem. To kluczowy mechanizm, który leży u podłoża odporności na stres. Brak ochrony w innych konfiguracjach genomu [czyli w obecności allelu S: SS i SL] prowadzi do podwyższonej lękowości i depresyjności – podsumowuje profesor Elaine Fox. Na początku wolontariusze uczestniczyli w badaniu wybiórczej uwagi. Pokazywano im pary slajdów z obrazami zaczerpniętymi ze standardowego testu International Affective Picture Set: jeden z nich był pozytywny (np. o wydźwięku erotycznym) lub negatywny (groźny pająk, ktoś myślący o samobójstwie), a drugi neutralny. Psycholodzy sprawdzali, na co kieruje swoją uwagę dana osoba. Od wszystkich pobrano też i przeanalizowano próbki DNA. Obecnie zespół Fox próbuje określić, czy modyfikowanie czyjegoś nastawienia może wzmocnić odporność na negatywne bądź zagrażające wydarzenia.
-
Miniaturowy peryskop, umożliwiający obserwację komórek mikroorganizmów z wielu stron jednocześnie, został opracowany przez naukowców z Vanderbilt University. To proste urządzenie znacząco obniży koszty wykonywania badań laboratoryjnych i uprości mikroskopowanie. Korzystając ze standardowego mikroskopu laboratoryjnego można oglądać komórki tylko z jednej strony - z góry, tłumaczy dr Chris Janetopoulos, jeden z badaczy pracujących nad miniaturowym peryskopem. Jak wyjaśnia naukowiec, dzięki opracowanemu wynalazkowi możemy oglądać nie tylko wierzch komórek, lecz także ich boki, czyli to, czego biolodzy praktycznie nie dostrzegają. Konstrukcja przyrządu jest niezwykle prosta. Przypomina on standardowe szkiełko podstawowe do mikroskopowania, lecz na jego powierzchnię naniesione są liczne zagłębienia w kształcie odwróconych do góry nogami piramidek. Ich wnętrza są pokrywane, w zależności od wersji, warstewką złota lub platyny, pełniącą funkcję zwierciadła. Wielkość pojedynczego otworu jest porównywalna do średnicy ludzkiego włosa, lecz skonstruowanie modelu o innych wymiarach nie stanowi, oczywiście, większego problemu. Co ciekawe, ten sam zespół wytworzył nieco wcześniej dołki tak małe, że możliwe było ich wykorzystywanie do przechowywania... pojedynczych atomów. Zasada działania peryskopu jest niezwykle prosta. Część światła padającego na komórkę odbija się od jej boków, a następnie, po uprzednim odbiciu się od ścianek "piramidki", trafia do oka obserwatora. Można w ten sposób nie tylko oglądać badany obiekt z wielu stron, lecz także precyzyjnie ustalić jego pozycję w przestrzeni, jeżeli jest to np. komórka pływająca w roztworze. Pierwsze doświadczenia z mikroskopijnymi "piramidkami" pokazały, że umożliwiają one obserwację w czasie rzeczywistym nawet pojedynczych komórek pierwotniaków. Bez trudu można było zauważyć, jak pływają i dzielą się, dostrzeżono także liczne zmiany zachodzące we wnętrzu komórek. Wynalazek wydaje się oczywisty, lecz, choć trudno w to uwierzyć, nikt dotychczas nie opracował podobnego urządzenia. Korzyść z jego opracowania jest tymczasem ogromna, gdyż jego stosowanie umożliwia rezygnację ze standardowych metod mikroskopii trójwymiarowej, wymuszających stosowanie niezwykle drogiego sprzętu oraz złożonego oprogramowania komputerowego. Jak szacuje Ron Reiserer, jeden z badaczy biorących udział w projekcie, opracowane szkiełka z łatwością mogą stać się tak samo powszechne, jak zwykłe szkiełka mikroskopowe, i całkowicie wyeliminować kosztowne metody stosowane obecnie do ustalania pozycji pojedynczych komórek.
- 6 odpowiedzi
-
- optyka
- trójwymiarowy
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Monterey Bay Aquarium Research Institute (MBARI) wyjaśnili zagadkę funkcjonowania wzroku jednego z najbardziej niezwykłych zwierząt, ryby Macropinna microstoma. Gatunek ten, którego cechami charakterystycznymi są przezroczysta głowa i cylindryczne oczy, został opisany w 1939 roku. To jedna z wielu ryb, które posiadają oczy w kształcie cylindrów. Dotychczas wiedziano, że tego typu oczy pozwalają na dobre widzenie na dużych głębokościach, jednak sądzono, że są przymocowane do głowy w jednej pozycji, przez co zwierzę ma niezwykle wąski kąt widzenia. Bruce Robison i Kim Reisenbichler wykorzystali zdalnie sterowane pojazdy, które pozwoliły na badanie ryb w ich naturalnym środowisku. Macropinna microstoma żyje na głębokościach 600-800 metrów, gdzie światło słoneczne zaczyna zanikać. Przez większość czasu ryba pozostaje nieruchoma w pozycji horyzontalnej, jednak obserwuje to, co dzieje się nie przed nią, a nad nią. Okazuje się bowiem, że jej ukryte wewnątrz głowy oczy zanurzone są w przezroczystym płynie, którego dotychczas nie wykryto. Na powierzchnię wyciągano bowiem zawsze martwe osobniki. Teraz naukowcom udało się wyciągnąć rybę, które przeżyła w akwarium kilkanaście godzin, co umożliwiło jej dokładne zbadanie i potwierdzenie obserwacji zapisanych na taśmie. Jak już wspomniano, Macropinna microstoma pozostaje nieruchoma i obserwuje to, co dzieje się nad nią. Jej zabarwione na zielono oczy pozwalają na dobre filtrowanie światła słonecznego. Gdy ryba ujrzy zdobycz, zaczyna pionowo płynąć w jej kierunku. Zanurzone w płynie oczy ciągle podążają za ofiarą, nie pozwalając jej zgubić. Ryba ma bardzo małe usta, co świadczy o tym, że oczy umożliwiają jej niezwykle precyzyjną nawigację. Zwierzę żywi się przede wszystkim meduzami oraz, na co wskazuje budowa jej układu trawiennego, wieloma gatunkami niewielkich stworzeń. Wśród zwierząt, żyjących na tej głębokości, często spotykane są meduzy z gatunku Apolemia, które mogą mieć długość ponad 10 metrów. Ich ciała wyposażone są w liczne macki, którymi chwytają ofiary. Badacze spekulują, że oczy Macropinna microstoma umożliwiają stworzeniu na tyle precyzyjną nawigację, iż może pływać pomiędzy mackami kradnąc meduzie schwytany pokarm. Naukowcy z MBARI chcą teraz sprawdzić, czy inne ryby posiadające cylindryczne oczy posługują się nimi w podobny sposób. Na załączonym filmie widać oczy ukryte wewnątrz głowy, a to, co wzięlibyśmy za oczy, jest narządem węchowym ryby.
- 4 odpowiedzi
-
- przezroczysta głowa
- oczy
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szef Nokii, Olli-Pekka Kallasvuo, potwierdził, że jego firma poważnie zastanawia się nad zaistnieniem na rynku notebooków. Plotki na ten temat pojawiły się już w ubiegłym roku, a teraz doczekaliśmy się ich pierwszego oficjalnego potwierdzenia. Kallasvuo zauważa, że telefony komórkowe i komputery coraz bardziej się do siebie upodabniają. Miliony ludzi na całym świecie po raz pierwszy korzysta z Internetu właśnie za pośrednictwem telefonu komórkowego - zauważą Kallasvuo. Od pewnego czasu możemy zaobserwować przenikanie się rynków komputerów i komórek. Niektórzy producenci komputerów - Lenovo, HP, a ostatnio Asus - zaprezentowali już własne linie telefonów komórkowych. Ben Wood, dyrektor firmy analitycznej CCS Insight, uważa, że Nokia chce wejść na bardzo trudny rynek, ale na korzyść firmy przemawia fakt, iż posiada dobre zaplecze produkcyjne oraz sieć dystrybucji i sprzedaży.
-
W poniedziałek (23 lutego) norweska marynarka wojenna poinformowała, że pomoże w poszukiwaniach samolotu Roalda Amundsena. W 1911 r. badacz zdobył biegun południowy, w 1926 przeleciał na sterowcu Norge nad biegunem północnym, a zaginął w czerwcu 1928 r., lecąc na pomoc wyprawie Umberto Nobilego. Operacja rozpocznie się w ostatnim tygodniu sierpnia i obejmie obszar Morza Arktycznego o powierzchni ok. 104 kilometrów kwadratowych. Komandor Frode Loeseth jest bardzo pewny swego. Uważa, że jeśli coś tam jest, jego ludzie na pewno to odnajdą. Żołnierze skupiają się na poszukiwaniach wraku, nie liczą zaś odkrycie szczątków samego podróżnika. Oprócz marynarki wojennej, w przedsięwzięciu wezmą udział Norweskie Muzeum Lotnictwa, Kongsberg Maritime (firma dostarczająca technologie morskie) oraz berlińska telewizja Context TV, która udokumentuje przebieg wyprawy. Do tej pory wielokrotnie usiłowano zlokalizować miejsce wypadku Amundsena. Ostatnia próba miała miejsce zaledwie 5 lat temu. Tym razem będzie można szukać głębiej, ponieważ w akcji weźmie udział bezzałogowa łódź podwodna Hugin 1000 (nazwa pochodzi od imienia jednego z kruków Odyna), która może pracować nawet do 18 godzin. Jest ona bardzo nowoczesna i stanowi oczko w głowie komandora. Nie wiadomo, jakie będą koszty operacji ani kto ją finansuje. Loeseth zaznacza jednak, że pieniądze nie pochodzą z kieszeni podatników. Projekt wspierają krewni Amundsena. Naoczni świadkowie opowiadali, że samolot polarnika od początku zachowywał się dziwnie. Kiedy Latham 47.02 startował w Tromsø, bardzo długo się wznosił. Po 3 godzinach kontakt radiowy z maszyną się urwał, a po załodze zaginął wszelki ślad. W sierpniowej akcji wezmą udział należący do norweskiej marynarki trałowiec Tyr i łódź straży przybrzeżnej Harstad. Tyr ma już na swoim koncie parę sukcesów, w tym odnalezienie niemieckiego pancernika Scharnhorst (2000) oraz brytyjskiego niszczyciela HMS Hunter (2008). Hugin znajdzie się na wyposażeniu Tyra.
-
- poszukiwania
- norweska marynarka wojenna
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z University of Reading twierdzą, że udało im się zidentyfikować najstarsze angielskie słowa. Specjaliści zajmujący się ewolucją języka uważali dotychczas, że badając go nie są w stanie cofnąć się bardziej niż o 5000 lat. Jednak dzięki superkomputerowi ThamesBlue produkcji IBM-a mogli dokonać szczegółowej analizy całej rodziny języków indoeuropejskich, sprawdzić występowanie wyrazów, zbadać ich ewolucję i przewidzieć ich przyszłość. Okazuje się, że wśród najstarszych angielskich słów, używanych od co najmniej 10 000 lat, są "I" (ja), "we" (my), "who" (kto) oraz "one" (jeden), "two" (dwa) i "three" (trzy). Z kolei wyrazy "squeeze" (ściskać), "guts" (trzewia), "throw" (rzut) czy "dirty" (brudny) oraz wiele innych zaczynają zanikać. Przy okazji odkryto, że najwolniej ewoluują liczebniki, następnie rzeczowniki, później czasowniki, i w końcu przymiotniki. Najszybciej ewoluującymi wyrazami są spójniki i przyimki ("and - i", "or - lub", "but - ale", "on - na" czy "over - ponad"). Zmiany w nich mogą zachodzić nawet 100-krotnie szybciej niż w liczebnikach. Ocenia się na przykład, że okres połowicznego życia szybko ewoluującego wyrazu "throw" wynosi 900 lat. Znaleziono aż 42 niezwiązane z nim dźwiękowo odpowiedniki w innych językach. Eksperci ocenili, że w ciągu najbliższych 10 000 lat około 10 spośród nich zostanie zastąpionych innymi wyrazami. "Throw" zniknie też z języka angielskiego. Mark Pagel, profesor biologii ewolucyjnej z University of Reading, mówi, że 50% wyrazów, których obecnie używamy, byłoby niezrozumiałych dla naszych przodków, którzy żyli 2500 lat temu.
- 2 odpowiedzi
-
- liczebnik
- rzeczownik
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami: