Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36955
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Katalog Gwiazd Hipparchosa z Nikei jest pierwszym w dziejach ludzkości spisem koordynat wielu obiektów niebieskich. To słynne dzieło jest nam jednak nieznane, zaginęło. O jego istnieniu wiemy z przekazów, m.in. Klaudiusza Ptolemeusza (100 r. – 168 r.). Naukowcy z francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS), Uniwersytetu Sorbońskiego i brytyjskiego Tyndale House donieśli właśnie o dokonaniu niezwykłego odkrycia. Jeden ze średniowiecznych palimpsestów z najstarszego wciąż istniejącego klasztoru chrześcijańskiego, klasztoru św. Katarzyny na Półwyspie Synaj, skrywa pod chrześcijańskim tekstem fragment Katalogu Hipparchosa. Przed 5 laty w tym samym klasztorze odkryto nieznany manuskrypt, zawierający m.in. fragmenty pism Hipokratesa. Hipparchos z Nikei (190 p.n.e. – 120 p.n.e.) jest jednym z ojców współczesnej astronomii. Wynalazł astrolabium, zmierzył odległość pomiędzy Ziemią a Księżycem, odkrył zjawisko precesji, to on wprowadził jasności gwiazdowe, których astronomia używa do dzisiaj. Hipparchos zmierzył też czas obiegu Ziemi wokół Słońca, kąt nachylenia ekliptyki do równika niebieskiego, jest pomysłodawcą systemu południków i równoleżników, położył podwaliny pod trygonometrię i stworzył atlas 1080 gwiazd. Niestety, jego prace zaginęły. O ich istnieniu wiemy m.in. z Almagestu i Geografii Klaudiusza Ptolemeusza. Nie znamy jednak szczegółów prac Hipparchosa, a jego najlepiej zachowanym dziełem jest komentarz do traktatu astronomicznego Phaenomena autorstwa Eudoksosa z Knidos (408 p.n.e. – 355 p.n.e.) i poematu heksametrycznego o tym samym tytule, w którym Aratos z Soloj (310 p.n.e. – 245 p.n.e.) sparafrazował dzieło Eudoksosa. Dysponujemy też kilkoma odniesieniami u późniejszych autorów, którzy wspominają koordynaty astronomiczne Hipparchosa. Historia opisywanego tutaj niezwykłego odkrycia sięga 2012 roku. Wtedy to Peter Williams, wykładowca biblistyki na University of Cambridge, poprosił swoich studentów, by przyjrzeli się pewnemu manuskryptowi pochodzącemu z klasztoru św. Katarzyny na Półwyspie Synaj. Obecnie większość ze 146 kart manuskryptu jest przechowywana w Muzeum Biblii w Waszyngtonie. Zawierają one Codex Climaci Rescriptus, zestaw dziewięciu dzieł, zapisanych głównie po syryjsku. Kodeks powstał w X i XI wieku i wiadomo było, że jest palimpsestem, czyli spisano go na pergaminie, z którego usunięto wcześniejszy tekst. Williams dał studentom zadanie zainteresowania się właśnie wcześniejszym tekstem, o którym sądzono, że jest tekstem chrześcijańskim. Jeden ze studentów, Jaimie Klair, niespodziewanie odnalazł w dawniejszym tekście grecki ustęp przypisywany astronomowi Eratostenesowi (276 p.n.e. – 194 p.n.e.). W 2017 roku manuskrypt został zbadany za pomocą zaawansowanych multispektralnych narzędzi do obrazowania i okazało się, że 9 kart zawiera tekst astronomiczny. Pergamin został oryginalnie zapisany w V lub VI wieku. Zidentyfikowano tam tekst Eratostenesa oraz części poematu Phaenomena Aratosa z Soloj. Później zaś nadeszła pandemia koronawirusa i lockdown. Peter Williams, którego student jako pierwszy zwrócił uwagę na astronomiczny tekst w palimpseście, analizował wyniki badań multispektralnych, gdy zauważył coś niezwykłego. Natychmiast zawiadomił historyka nauki Victora Gysembergha z CNRS. Byłem niezwykle podekscytowany. Od początku było jasne, że mamy tam koordynaty gwiazd, mówi Gysembergh. Bliższe analizy wykazały, że odkryto całą stronę opisującą koordynaty najbardziej wysuniętych na północ, południe, wschód i zachód gwiazd Korony Północnej. Najbardziej ekscytujący był jednak fakt, że kilka cech tekstu wskazuje, iż mamy tutaj do czynienia z fragmentem Katalogu Gwiazd Hipparchosa. Jednym z nich jest sposób wyrażania części danych. Jednak znacznie ważniejsza dla zidentyfikowania autora okazała się niezwykła precyzja pomiarów położenia gwiazd. Dzięki zjawisku precesji pozycja gwiazd widocznych z ziemskiego punktu widzenia na nieboskłonie ulega zmianom. Naukowcy wykazali, że pozycje zapisane w tekście odpowiadają położeniu gwiazd z roku 129 przed naszą erą, z czasów, gdy Hipparchos tworzył swoje dzieła. Odkrycie nie tylko daje nam wgląd we fragment Katalogu Hipparchosa. Potwierdza też, że Grek opierał swój katalog na koordynatach równikowych, a jedyny zachowany starożytny katalog gwiazd, stworzony przez Klaudiusza Ptolemeusza, nie opierał się wyłącznie na danych z Katalogu Hipparchosa. Co więcej, z odkrytego tekstu Hipparchosa wynika, że pomiary wykonane przez Greka nie odbiegały od rzeczywistych koordynat gwiazd o więcej niż 1 stopień. Hipparchos był więc znacznie bardziej dokładny niż żyjący kilkaset lat później Klaudiusz Ptolemeusz. Traktat Almagest Ptolemeusza z II wieku naszej ery to jeden z najbardziej wpływowych tekstów w historii nauki. Opisuje on matematyczny model kosmosu z Ziemią w jego centrum i był powszechnie akceptowany przez ponad 1200 lat. Ptolemeusz zanotował też pozycję ponad 1000 gwiazd. Jednak wzmianki w wielu antycznych tekstach mówią, że pierwszym, który mierzył pozycję gwiazd, był Hipparchos. Teraz mamy potwierdzenie, że pomiary Hipparchosa były znacznie bardziej dokładne niż pomiary Ptolemeusza. Oczywiście trzeba tutaj wspomnieć, że pozycję gwiazd odnotowywali też babilońscy astronomowie. Oni jednak zmierzyli pozycję niektórych gwiazd wokół zodiaku. Hipparchos był pierwszym, który mierzył gwiazdy na całym nieboskłonie, korzystając przy tym z dwóch koordynat. To jednak nie wszystko. Gysembergh, Williams i Emanuel Zingg, na podstawie swojego odkrycia, potwierdzili, że koordynaty gwiazd w Gwiazdozbiorach Wielkiej Niedźwiedzicy, Małej Niedźwiedzicy oraz Smoka, które znajdują się w średniowiecznym manuskrypcie Aratus Latinus, musiały pochodzić bezpośrednio od Hipparchosa. Autorzy badań sądzą, że Hipparchos zawarł w swoim katalogu pozycje niemal wszystkich gwiazd widocznych gołym okiem. Dokonał tego 2200 lat temu, bez teleskopu, prawdopodobnie używając przy tym dioptry, instrumentu mającego kształt obracającego się pręta przymocowanego do tarczy z podziałką kątową. Szczegóły niezwykłego odkrycia opisano w artykule New evidence for Hipparchus’ Star Catalogue revealed by multispectral imaging, opublikowanym na łamach Journal of the History of Astronomy. « powrót do artykułu
  2. Od dwóch dekad Park Krajobrazowy Puszczy Rominckiej (PKPR) zajmuje się czynną ochroną nietoperzy. Na zimowiska dla tych ssaków przystosowywane są różne obiekty. W tym roku przeprowadzono kompleksowy remont 36 obiektów. Jak podkreślono na profilu Parku na FB, były to przede wszystkim przedwojenne piwniczki czy ziemianki z nieistniejących już gospodarstw, ale i poniemieckie schrony przeciwlotnicze. Znajdują się one na terenie Puszczy i w jej okolicach. Stale monitorujemy efekty naszych działań – a te są naprawdę obiecujące. Co roku bowiem odnotowujemy rekordową liczbę zimujących osobników [padają też rekordy w zakresie zróżnicowania gatunkowego], dlatego wiemy, że warto! - podkreślono w poście. Cytowany przez PAP dyrektor PKPR, Jaromir Krajewski, opowiada, że nietoperze chętnie korzystają z remontowanych obiektów.   Adaptacja 36 obiektów na zimowiska obejmowała m.in. wymianę albo wstawienie drzwi i okryw okienek, a także odtworzenie fragmentów ścian. Przeprowadzano też inne konieczne naprawy. Aby zapewnić nietoperzom dogodne kryjówki, w których mogą spędzić zimę, na stropie i ścianach zawieszone zostały cegły dziurawki i deski - napisano na stronie PKPR. Remont i adaptację obiektów zrealizowano w ramach projektu „Czynna ochrona zagrożonych siedlisk i gatunków na Mazurach wschodnich”. Tej zimy również będzie prowadzony monitoring. Po cichu specjaliści liczą na kolejny rekord. Warto przypomnieć, że podczas lutowej inwentaryzacji przeprowadzonej w miejscach zimowania nietoperzy doliczono się aż 803 osobników. Najwięcej było mopków zachodnich. Stwierdzono też obecność mroczka pozłocistego, nocków Brandta, wąsatka, rudego i Natterera oraz gacka brunatnego. « powrót do artykułu
  3. W pobliżu Opawy w Kraju morawsko-śląskim pewien rolnik znalazł złoty zabytek. Specjaliści początkowo sądzili, że to kobiecy diadem. Jednak bliższe badania wykazały, że znalezisko to złoty pas ze środkowej lub późnej epoki brązu. Zabytek ma długość 49 centymetrów długości, 9 centymetrów szerokości i waży 56 gramów. Pas wykonano z cienkiego stopu metali, który w 84% składa się ze złota i w mniej niż 15% ze srebra. Zidentyfikowano też ślady innych pierwiastków, jak miedź. Pas udekorowany jest pięcioma dużymi koncentrycznymi kręgami, wokół których znajdują się mniejsze koncentryczne kręgi. Całość zamknięta jest wewnątrz udekorowanych krawędzi pasa. Na razie nie wiadomo, czy pas powstał w regionie znalezienia czy na obszarze kultur karpackich lub bałkańskich. Po wstępnych oględzinach eksperci sądzą, że powstał on w kręgu kultur pól popielnicowych w latach 1300–750 p.n.e. Hipotezę taką wysunięto na podstawie podobieństwa zdobień pasa z ornamentami znajdowanymi na innych przedmiotach będących wytworem tych kultur. Wydaje się pewnym, że pas musiał należeć do osoby z wyższej klasy społecznej, która cieszyła się poważaniem w lokalnej społeczności. Pas trafił do muzeum w mieście Bruntal. Tam zajmują się nim specjaliści. Po konserwacji i badaniach będzie go można zobaczyć na muzealnej wystawie. « powrót do artykułu
  4. Szwecja pachnie cynamonowymi bułeczkami, a czym pachnie Norwegia? Norwegia też pachnie cynamonem, ale również i innymi przyprawami korzennymi. Dodatkowo ja bym dorzuciła jeszcze aromat kminku zwyczajnego, powszechnie wykorzystywanego w przemyśle alkoholowym. To też zapach ryb i owoców morza, ale w takim pozytywnym sensie, a nie w kontekście sklepu rybnego. Jakie jest narodowe danie Norwegii? W wywiadzie z Henrym Notakerem, norweskim historykiem, autorem książek o kuchni i kulturze, przeczytałam, że potrawka fårikål. Czy to prawda? Wybór jednego dania jest stosunkowo trudny, bo dawniej dieta była w dużej mierze związana z położeniem geograficznym. Fårikål na pewno jest wśród najpopularniejszych potraw, ale czy dla wszystkich jest daniem narodowym, to trudno stwierdzić. Sama koncepcja kuchni narodowej jest dość młoda i w dużej mierze ma charakter marketingowy. Żeby nie było, sama często używam skrótów kuchnia polska, norweska, japońska, bo to znacznie ułatwia komunikację. Wracając do pytania, ja bym w przypadku Norwegii wymieniła kilka dań. Fårikål, czyli baranina (jagnięcina) z kapustą, jest często w zestawieniach tradycyjnych potraw, tak jak lutefisk przygotowywany ze sztokfisza i serwowany podczas świąt. Nie może też zabraknąć kjøttkaker, czyli mięsnych klopsów. Jak na przestrzeni dziejów wyglądała kuchnia tego kraju? Czy bardzo się różni od kuchni sąsiadów? Kuchnia Norwegii ma wspólne elementy z kuchniami Danii, Szwecji, Finlandii czy Islandii. Są też różnice. W porównaniu do szwedzkich i duńskich sąsiadów, w Norwegii ryby miały większy udział w diecie na przestrzeni wieków. Norwegowie jedzą mniej mięsa, w tym w szczególności wieprzowiny. W tradycyjnej kuchni jest wiele potraw z baraniny. Z kleików najważniejsze znaczenie ma ten przygotowywany na bazie mąki pszennej, śmietany, z dużą ilością masła. Różnice ukryte są często w sposobie podania i dodatkach. Co sprawiło Pani największą trudność podczas pracy nad książką „Tradycje kulinarne Norwegii”? Każda książka to wyzwanie. W przypadku serii nordyckiej bardzo dużo czasu zajmuje mi szukanie materiału. Kultura kulinarna ukryta jest między wierszami opowieści, bajek, piosenek. Odniesienia do niej są w sztuce, w filmach. To właśnie poszukiwania są najciekawsze, ale i w pewien sposób trudne. Czasem brakuje źródeł, bo kulinaria przez wieki nie były najważniejszą częścią życia ludzi, którą opisywano. Pierwsza wzmianka o potrawie nie zawsze oznacza, że opracowano jej recepturę właśnie w momencie opisu. Jaki jest Pani ulubiony norweski przepis? Czy może nam go Pani zdradzić? Lubię bardzo dużo dań kuchni norweskiej. Skoro zaczęłyśmy rozmowę od fårikål, to warto przytoczyć przepis, jest on bardzo prosty. mała główka kapusty głowiastej (ok. 1 kg), 1 kg baraniny lub jagnięciny, 0,25–0,3 l wody, 1–2 łyżeczki soli, 2–3 łyżeczki pieprzu czarnego (ziarno), opcjonalnie 2–3 łyżki mąki. Kapustę myjemy, usuwamy głąb, kroimy na duże kawałki. Mięso myjemy i kroimy na duże kawałki. W garnku układamy warstwami kapustę i mięso. Zalewamy składniki wodą, dodajemy sól i pieprz. Doprowadzamy do wrzenia, po czym dusimy na wolnym ogniu co najmniej dwie godziny. Fårikål podajemy z gotowanymi ziemniakami. Część książki poświęciła Pani zapewne norweskim słodyczom. Co może nas zaskoczyć w tamtejszych łakociach? Słodycze to moja słabość. To, co zwraca uwagę przy tych norweskich, to duża ilość przypraw korzennych, a także orzechów, w szczególności migdałów w każdej postaci. Norwegowie uwielbiają ciasta i ciasteczka, które idealnie pasują do kawy. W sklepach znajdziemy też czekolady, żelki czy gumy o smaku lukrecjowym. Czy po książkach poświęconych kuchni Szwecji, Finlandii i Norwegii planuje Pani książkę o tradycjach kulinarnych pozostałych krajów nordyckich: Danii oraz Islandii? Książka o duńskiej kulturze kulinarnej jest już praktycznie skończona. Jej premiera zaplanowana jest na październik 2023 roku. Na deser natomiast zostawiłam Islandię. Premiera „Tradycji kulinarnych Norwegii” będzie miała miejsce już 27 października. To kolejna książka poświęcona nordyckiej kulturze kulinarnej autorstwa dr Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek - kulturoznawczyni, dziennikarki i zdobywczyni wielu światowych nagród. Wcześniej ukazały się „Tradycje kulinarne Szwecji” i „Tradycje kulinarne Finlandii”. Dwa lata temu przeprowadziliśmy rozmowę z dr Tomaszewską-Bolałek, kierowniczką Food Studies na Uniwersytecie SWPS, pt. „O neurogastronomii, historii sztućców, kimchi i dyplomacji kulinarnej słów kilka...”. Zapraszamy do lektury! « powrót do artykułu
  5. Gdy uczymy się czytać, w naszych mózgach tworzą się połączenia pomiędzy korą wzrokową a obszarami odpowiedzialnymi za przetwarzanie języka. Symbole, które widzimy na papierze, zostają powiązane z dźwiękami i znaczeniami. Wydaje się zatem logiczne, że umiejętność czytania i pisania powinna wpływać na naszą zdolność przetwarzania mowy. Kwestię tę postanowili zgłębić naukowcy z Uniwersytetu w Zurichu. Wcześniejsze badania wykazały, że w alfabetycznych systemach pisma, gdzie poszczególne znaki oznaczają samogłoski i spółgłoski, rzeczywiście istnienie zależność pomiędzy umiejętnością czytania i pisania a zdolnościami do przetwarzania mowy przez mózg. Jednak na Bliskim Wschodzie, w Afryce Wschodniej oraz Południowej i Wschodniej Azji wiele osób korzysta z systemów pisma, w których znaki oznaczają sylaby lub całe słowa, a nie pojedyncze głoski. Chcieliśmy wiedzieć, czy wykorzystanie pisma niealfabetycznego ma taki sam wpływ na mózg jak pisma alfabetycznego, mówi profesor neurolingwistyki Alexis Hervais-Adelman. Naukowcy z Zurichu, we współpracy z uczonymi z Instytutu Psycholingwistyki im. Maxa Plancka w Nijmegen oraz zespołem ze stanu Uttar Pradesh w Indiach, odtwarzali zdania nagrane w hindi dwóm grupom osób: umiejącym czytać i pisać oraz analfabetom. Hindi zapisywany jest pismem sylabicznym, dewanagari. Podczas odtwarzania aktywność mózgu badanych była rejestrowana za pomocą rezonansu magnetycznego. Wśród użytkowników hindi nie zauważono różnicy pomiędzy osobami piśmiennymi a niepiśmiennymi w sposobie przetwarzania mowy przez mózg. Wyniki badań są więc inne, niż uzyskane podczas analogicznych eksperymentów na osobach posługujących się pismem alfabetycznym. W ich przypadku umiejętność pisania i czytania wiązała się z większą aktywnością mózgu w obszarach odpowiedzialnych za przetwarzania mowy podczas słuchania słowa mówionego. Nasze odkrycie przeczy wcześniejszym przypuszczeniom na temat wpływu umiejętności czytania i pisania na sposób przetwarzania języka przez mózg. Okazuje się, że to rodzaj pisma, jakim się posługujemy, wpływa na to, jak nasz mózg przetwarza mowę, mówi Hervais-Adelman. Pomimo tego, że u badanych użytkowników języka hindi nie było różnic w sposobie przetwarzania mowy, naukowcy zauważyli, że osoby potrafiące czytać i pisać miały lepszą łączność funkcjonalną pomiędzy obszarami mózgu odpowiedzialnymi za grafomotorykę, czyli proces pisania ręcznego, a obszarami mózgu odpowiedzialnymi za przetwarzanie mowy. Połączenia te uaktywniały się, gdy osoby posługujące się pismem słyszały nagrania. Zdaniem autorów badań, może to sugerować, że to umiejętność pisania, a nie sama umiejętność czytania, wpływa na przetwarzanie języka przez mózg. Tego typu badania mogą – ukierunkowane na związek pomiędzy umiejętnością pisania a przetwarzaniem mowy – w przyszłości doprowadzić do opracowania metod leczenia dysleksji. « powrót do artykułu
  6. Podczas badań archeologicznych związanych z modernizacją Rynku w Jarosławiu (woj. podkarpackie) po stronie wschodniej odkryto fragment konstrukcji złożonej z 2 dębowych belek połączonych w kształt litery „L” oraz kawałki plecionego sznura. Być może są to relikty dawnej szubienicy lub pręgierza, który stał na jarosławskim Rynku. Trudno jednak stwierdzić to jednoznacznie, chociaż może być to pozostałość po dawnym miejscu straceń - wyjaśnia Monika Broszko, która prowadzi nadzór archeologiczny. Karanie przestępców W Trzecim Przywileju z 1479 r. właściciel Jarosławia Spytek Jarosławski zapewniał mieszkańców, że przestępcy będą ukarani, „a sędziemu przysięgłemu, albo podwóyciemu miasta naszego pomienionego sądzić onych poruczamy [...]” (F. Siarczyński „Wiadomość historyczna i statystyczna o mieście Jarosławiu”, s.27) - przypomniano w informacji prasowej Urzędu Miasta Jarosławia. Badanie belek Belki odkryto na głębokości 1,3 m. Próbki drewna przesłano do Laboratorium Datowań Bezwzględnych w Krakowie. Badanie dendrochronologiczne wykazało, że dąb, z którego wykonano belki, rósł w latach 1361-1458 i został ścięty po roku 1465. Jak tłumaczy Broszko, to ok. 90 lat po lokacji miasta przez namiestnika Rusi Halickiej Władysława Opolczyka. Konserwacja sznura Wymieniony na początku pleciony sznur trafił do Laboratorium Badań i Konserwacji Papieru i Skóry Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tamtejsi specjaliści przeprowadzą analizy i konserwację. Wcześniejsze odkrycia Warto dodać, że wcześniej podczas prac ziemnych odkryto ceglany kanał, którym najprawdopodobniej odprowadzano ścieki. Prowadzi on od Rynku w stronę ul. Ostrogskich. W środku znajdowała się butelka z początkowych lat działania Browaru Okocim (wymiary cegieł i butelka sugerują, że kanał pochodzi z końca XIX w.). Nieco później w okolicy drewnianej studni natrafiono na ceglany mur o szerokości ok. 1 m. Otaczał on całą studzienkę w odległości ok. 2 m. Mur zbudowany jest z cegieł palcówek o wymiarach 32x15,5x6,5 cm. Uważa się, że to pozostałość budowli o przekroju owalnym, w której niegdyś znajdowała się miejska studnia. Po obu stronach muru odkryto fragmenty ceramiki, kafli i szkła (datują się one na XVII w.). « powrót do artykułu
  7. Przed 75 laty, 14 października 1947 roku nad pustynią w Kalifornii rozległ się pierwszy sztuczny grom dźwiękowy. Wtedy to Chuck Yeager, pilotujący eksperymentalny samolot Bell X-1, przekroczył prędkość dźwięku. Pierwszy ponaddźwiękowy lot był olbrzymim osiągnięciem inżynieryjnym. Teraz NASA znowu chce przekroczyć prędkość dźwięku, ale znacznie ciszej. Jeśli się uda, być może na niebie zagoszczą naddźwiękowe samoloty pasażerskie. Catherine Bahm z Armstrong Flight Research Center, kieruje projektem Low Boom Flight Demonstrator. Zadaniem jej zespołu jest zbudowanie i przetestowanie eksperymentalnego samolotu X-59, który stanowi główny element prowadzonego przez NASA programu Quesst. Ma on umożliwić naddźwiękowe loty nad lądem, znacznie skracając czas podróży lotniczych. W 1962 roku Francja i Wielka Brytania ogłosiły projekt budowy naddźwiękowego samolotu pasażerskiego. Niecały rok później prezydent Kennedy zaproponował rozpoczęcie podobnego projektu SST. W 1971 roku prace nad projektem zakończono, a w roku 1973 w USA zakazano lotów naddźwiękowych nad lądem. Właśnie z powodu gromu dźwiękowego pojawiającego się przy przekraczaniu prędkości dźwięku. Badania nad lotem ponaddźwiękowym kontynuowano na potrzeby wojska oraz z powodów czysto naukowych. Dzięki dekadom badań i nowoczesnym komputerom naukowcy lepiej zrozumieli, jak tworzy się grom dźwiękowy i rozpoczęli prace nad samolotem o takim kształcie, by zmniejszyć intensywność gromu. W latach 2003–2004 NASA prowadziła program Shaped Sonic Boom Demonstration. Używano wówczas samolotu odrzutowego Northrop F5E o zmodyfikowanym kształcie. Testy wypadł pomyślnie. Generowany grom dźwiękowy był cichszy. Teraz NASA ma nadzieję, że dzięki eksperymentom z udziałem X-59 opracuje taki kształt kadłuba, który pozwoli na loty z prędkością naddźwiękową nad lądem. Przez ostatnich 50 lat prędkość samolotów pasażerskich utknęła na około 0,8 macha. Znacznie szybsze loty to wciąż niespełnione marzenie, mówi Peter Coen, jeden z menedżerów projektu Quesst. Myślę, że dzięki X-59 i misji Quesst znowu będziemy w stanie pokonać barierę dźwięku, dodaje. Pierwsze naddźwiękowe loty X-59 nad terenami zabudowanymi zaplanowano na początek przyszłego roku. Po lotach wśród mieszkańców zostaną przeprowadzone ankiety, z których dowiemy się, czy słyszeli głośne dźwięki, a jeśli tak, to na ile były one uciążliwe. « powrót do artykułu
  8. Szukając śladów roślin z czasów, kiedy ustępował lodowiec, naukowcy z paru uczelni pobierali rdzenie osadów z dna Małego Stawu w Karkonoszach. Zespół pracował na pokładzie pływającej platformy. W pewnych miejscach osady mają ok. 10 m grubości. Jak podkreślono we wpisie Karkonoskiego Parku Narodowego (KPN) na Facebooku, można tam znaleźć fragmenty DNA, części roślin i zwierząt, a także np. pyłki czy ślady pożarów.   Kierownikiem projektu „Paleogenomika refugiów środkowoeuropejskich: dynamika flory arktyczno-alpejskiej w czasie i przestrzeni pomiędzy strefą polarną a umiarkowaną” jest dr hab. Michał Ronikier z Instytutu Botaniki im. Władysława Szafera Polskiej Akademii Nauk. Badania finansuje Narodowe Centrum Nauki. Cytowany przez TVP3 Marek Dobrowolski, główny specjalista ds. ochrony przyrody z KPN, wyjaśnia, że nowoczesna technologia pozwala sprawdzić kod genetyczny znalezionych roślin, a potem porównać go z występującymi współcześnie w regionie. Dzięki temu można ustalić reakcje roślin: jakie gatunki przetrwały do dziś, jakie ograniczyły częstość występowania, a jakie wyginęły. Uzyskane wyniki pozwolą również wnioskować o przeszłych cyklach klimatycznych i geologicznych. Dr Ronikier dodaje, że na podstawie rekonstrukcji można pokusić się o prognozowanie, co zajdzie w przyszłości. Podobne badania mają zostać przeprowadzone w Wielkim Stawie, największym polodowcowym jeziorze cyrkowym Karkonoszy o powierzchni 8,321 ha. « powrót do artykułu
  9. Z wód otaczających Alaskę zniknęło tak dużo krabów śnieżnych, że po raz pierwszy w historii stan Alaska nie otworzył sezonu połowu tych zwierząt. Nie wiadomo, dlaczego kraby znikają tak szybko, jednak prawdopodobnie przyczyną są coraz cieplejsze wody oceaniczne. Jeszcze w 2018 roku na dnie Morza Beringa żyło około 8 miliardów krabów śnieżnych. W ubiegłym roku ich liczba spadła do zaledwie 1 miliarda. Specjaliści z Alaska Department of Fish & Game przypuszczają, że za tak drastyczny spadek populacji krabów odpowiadają wyjątkowo ciepłe wody Morza Beringa w latach 2018–2019. Kraby mogły gromadzić się na obszarach, gdzie wody były chłodniejsze, co zwiększało konkurencję między nimi, zmniejszało dostęp do żywności, a w większym zagęszczeniu zwierzęta były bardziej narażone na choroby i ataki drapieżników. Dodatkowo na północ przesunął się zasięg dorsza pacyficznego, który poluje na młode kraby. W związku z globalnym ociepleniem zasięgi obu gatunków pokrywają się w znacznie większym stopniu niż jeszcze kilka lat temu. Globalne ocieplenie nie od dzisiaj wpływa na kraby. Z danych amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) wynika, że w początku lat 80. kraby śnieżne przesunęły swój zasięg o 30 kilometrów na północ, zapewne w poszukiwaniu chłodniejszych wód. Alaska drugi raz z rzędu nie otworzyła też sezonu połowów kraba kamczackiego, zwanego czerwonym krabem królewskim. Przyczyną jest zbyt mała liczba dorosłych samic tego gatunku. Zakazy połowów to poważny cios w lokalną gospodarkę. Urzędnicy chcą jednak chronić pozostałe przy życiu kraby. Mają nadzieję, że w ciągu 3-4 lat populacja krabów się odrodzi. Tymczasem krab kamczacki, który został przez ZSRR wypuszczony w europejskich wodach, od lat 70. niszczy przyrodę u wybrzeży Norwegii, zamieniając tamtejsze dno morskie w pustynię. Dotarł do wybrzeży Wielkiej Brytanii. Istnieją obawy, że poważnie zaszkodzi wielu gatunkom ryb. « powrót do artykułu
  10. Dwa lata po zawaleniu się słynnego radioteleskopu w Arecibo, amerykańska Narodowa Fundacja Nauki (NSF) poinformowała, że nie wybuduje drugiego teleskopu. Zamiast tego powstanie tam centrum edukacyjne. Wielu astronomów jest zawiedzionych. Po cichu liczyli, że w Arecibo powstanie nowy teleskop. Nie wiadomo, jak decyzja NFS wpłynie na wciąż prowadzone badania. Nie zamykamy Arecibo. Sądzimy,że nowy ośrodek stanie się katalizatorem w wielu dziedzinach, stwierdził Sean Jones, szef Dyrektoriatu Nauk Fizycznych i Matematycznych NSF. Po ogłoszeniu swojej decyzji Fundacja rozpoczęła zbierania propozycji organizacji nowego centrum edukacyjnego. Miałoby ono ruszyć w 2023 roku, działać przez co najmniej 5 lat, a koszt jego utrzymania miałby wynosić od 1 do 3 milionów dolarów rocznie. Kwota ta może, ale nie musi, zawierać kosztów wciąż używanych w Arecibo urządzeń badawczych, takich jak 12-metrowa antena i system lidar. Krytycy decyzji NSF pytają, w jaki sposób nowe centrum edukacyjne ma przyciągać studentów i uczniów, jeśli nie będą w nim prowadzone badania naukowe. NSF oczekuje propozycji od czołowych instytucji naukowych świata. Jak jednak chce tego dokonać bez posiadania na miejscu światowej klasy naukowców, inżynierów i instrumentów naukowych, zastanawia się Anne Virkki z Uniwersytetu w Helsinkach. Przedstawiciele NSF odpowiadają, że właśnie na tym polega ich wezwanie do przedstawienia planów centrum edukacyjnego. Mogłoby one wspierać badania w dziedzinie astronomii i nauk pokrewnych, ale mogłoby też skupiać się na innych tematach, na przykład na naukach biologicznych. Mamy tutaj możliwość wymyślenia nowej roli dla Arecibo, mówi James L. Moore III, szef dyrektoriatu NSF ds. edukacji. W Arecibo nadal prowadzone są badania naukowe. Naukowcy chcą, by były one finansowane pod egidą centrum edukacyjnego. Działająca tam 12-metrowa antena używana jest do różnych badań, od mapowania Słońca na potrzeby określania pogody kosmicznej po śledzenie ruchu obrotowego pulsarów. Z kolei system lidar zawiera m.in. laser badający temperaturę poszczególnych warstw atmosfery, planowane jest też uruchomienie instrumentu do badania aerozoli w atmosferze. NSF chce zmienić nazwę Arecibo Observatory na Arecibo Center for STEM Education and Research. « powrót do artykułu
  11. Ta wciągająca opowieść odkrywa przed Czytelnikami prawa matematyczne rządzące światem biologii, chemii i astronomii. Autor w oparciu o powszechnie znane zasady matematyki odkrywa przed nami tajemnice cząstek atomowych, mrówek, fraktali, ale również galaktyk i nieskończoności. Dzięki tej lekturze w każdym z tych mikro- i makroświatów dostrzeżemy prawa matematyki! Przeczytamy między innymi o: 1) paradoksach, liczbach niewymiernych, liczbach urojonych; 2) znaczeniu matematyki w badaniach w skali makro (Wszechświat) i świata mikro (fizyka kwantowa); 3) porządku i chaosie (zwykle uważa się, że rośnie nieuporządkowanie we Wszechświecie, okazuje się jednak, że z chaosu może wyłonić się porządek). Książka zaskakuje i uczy nieszablonowego podejścia do nauki. Autor umieścił w książce niesamowite „eksperymenty myślowe”, takie jak: pomiar prędkości światła za pomocą kuchenki mikrofalowej, wykorzystanie teorii względności przy korzystaniu z GPS i wiele innych. Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem i zawiera wiele odniesień do życia wokół nas. Podaje wiedzę w sposób zrozumiały dla każdego, kto kiedykolwiek zetknął się z twierdzeniem Pitagorasa czy symbolem π. Będzie doskonałą lekturą dla pasjonatów matematyki, nauk przyrodniczych, ale także nauki w ogóle. Może stać się także wspaniałym źródłem inspiracji dla nauczycieli matematyki, biologii, chemii czy astronomii, którzy chcieliby zaciekawić swoich uczniów, wzbogacając lekcje o zaskakujące ciekawostki z otaczającego świata. Autorem „Matematycznego wszechświata” jest Joel L. Schiff. Schiff ma doktorat z matematyki uzyskany na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA). Swoją karierę związał z Uniwersytetem w Auckland w Nowej Zelandii, gdzie napisał pięć książek na tematy matematyczne i naukowe. Wraz ze swoim kolegą Wayne'em Walkerem pomógł w opracowaniu Arytmetycznej transformaty Fouriera, używanej w przetwarzaniu sygnałów. Jest też założycielem i wydawcą międzynarodowego czasopisma Meteorite, a w 1999 r., wykorzystując swoje obserwatorium ogrodowe, odkrył z żoną Christine nową asteroidę. Schiffowie nazwali ją po uznanym nowozelandzkim uczonym zajmującym się meteorytami Brianie Masonie.
  12. Obce gatunki roślin w byłych koloniach tych samych europejskich potęg są średnio bardziej do siebie podobne niż gatunki obce na innych obszarach, a stopień podobieństwa roślin jest proporcjonalny do długości okresu zależności kolonialnej. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez międzynarodowy zespół pracujący pod kierunkiem Bernda Lenznera i Franza Essla z Uniwersytetu w Wiedniu. Uczeni badali, jak europejski kolonializm wpłynął na rozprzestrzenianie się roślin na świecie. Globalna dystrybucja obcych gatunków, czyli gatunków, które oryginalnie nie występowały na danym obszarze, jest bardzo mocno powiązana z przemieszczaniem się ludzi, a proces rozprzestrzeniania się obcych gatunków przyspieszył wraz z początkiem wielkich odkryć geograficznych pod koniec XV wieku. Od tej pory Europejczycy celowo wprowadzali w wiele miejsc obce gatunki roślin. Działania takie były podejmowane głównie z przyczyn ekonomicznych, by zapewnić żywność kolonistom, oraz z przyczyn estetycznych czy nostalgicznych. Europejskie potęgi gospodarcze prowadziły przy tym restrykcyjną politykę handlową, by zapewnić sobie jak największe zyski z handlu z koloniami, dlatego też ograniczały innym potęgom dostęp do własnych kolonii. Z tej też przyczyny rośliny, które przewozili np. Portugalczycy, trafiały głównie do kolonii portugalskich, a te, którymi handlowali Holendrzy, głównie do kolonii holenderskich. To też spowodowało, że obce gatunki są bardziej podobne do siebie w ramach kolonii należących do tej samej metropolii, niż pomiędzy terenami zajętymi przez różne europejskie potęgi. Badania wykazały, że proces kolonizacji jest równie ważny dla rozprzestrzeniania obcych gatunków co inne procesy, jak rozwój społeczno-ekonomiczny czy zagęszczenie ludności w danym regionie, co ma wpływ na współcześnie wprowadzane gatunki obce. Co więcej, okazało się, że regiony, które odgrywały w danym imperium kolonialnym większą rolę gospodarczą lub strategiczną, charakteryzują się większym podobieństwem obcej flory, niż regiony odgrywające mniejszą rolę w ramach tego samego imperium. Takimi regionami były np. niektóre obszary Archipelagu Malajskiego ważne ze względu na handel przyprawami, czy wyspy takie jak Azory lub Św. Helena, będące ważnymi przystankami w podróżach transatlantyckich. Ślady po okresie kolonialnym widać więc nie tylko w języku, kulturze czy związkach państw z dawną metropolią, ale również we florze byłych kolonii. « powrót do artykułu
  13. Tydzień temu teleskopy wykryły rozbłysk gamma GRB 221009A. Kilka dni później astronomowie korzystający z teleskopu Gemini South stwierdzili, że to najpotężniejsze wydarzenie tego typu. Ten rozbłysk jest tak jasny, a jego źródło znajduje się tak blisko, że to jedna na 100 lat okazja, by odpowiedzieć na pewne podstawowe pytania związane z tego typu eksplozjami – od powstawania czarnych dziur po przetestowanie modeli dotyczących ciemnej materii, mówi Brendan O'Connor z University of Maryland. Badania GRB 221009A podjęły się, niezależnie od siebie, zespoły Brendana O'Connora i Jillian Rastinejad z Northwestern University. Oba zespoły wykorzystały teleskop Gemini South, ale użyły dwóch różnych instrumentów – pracującego w bliskiej podczerwieni spektrografu FLAMINGOS-2 oraz GMOS (Gemini Multi-Object Spectrographs). Naukowcy mieli nawzajem dostęp do swoich danych i wykonali ich własne analizy. Wyjątkowo długotrwały GRB 221009A jest najjaśniejszym zarejestrowanym rozbłyskiem gamma, a jego poświata bije wszelkie rekordy we wszystkich długościach fali, informuje O'Connor. Zjawisko będzie jeszcze długo długo badane. Astronomowie z całego świata udostępniają sobie nawzajem dane za pośrednictwem prowadzonego przez NASA archiwum Gamma-ray Coordinates Network. Naukowcy uważają, że niezwykle silny rozbłysk był wynikiem zapadnięcia się gwiazdy o masie wielokrotnie przekraczającej masę Słońca. W wyniku tego procesu pojawiła się potężna supernowa oraz czarna dziura. Rozbłysk miał miejsce 2,4 miliarda lat świetlnych od Ziemi, w kierunku Gwiazdozbioru Strzały. W naszym zespole nazywamy ten rozbłysk BOAT albo Brighest Of All Time, gdyż jeśli przejrzy się dane z tysięcy rozbłysków gamma, które zostały zarejestrowane od lat 90., ten się wyróżnia. Dzięki czułym i zróżnicowanym instrumentom na Gemini, będziemy mogli obserwować składniki optyczne GRB221009A znacznie dłużej, niż może to robić większość naziemnych teleskopów. To pomoże nam zrozumieć, dlaczego rozbłyski gamma są tak jasne i mają tak wielką energię, stwierdza Rastinejad. Po utworzeniu się czarnej dziury pojawiają się dżety cząstek przyspieszanych niemal do prędkości światła. Niedawno informowaliśmy o takim rekordowo szybkim dżecie. Cząstki te zderzają się z pozostałościami gwiazdy, w wyniku eksplozji której powstała czarna dziura. Skutkiem tych zderzeń jest emisja promieniowania rentgenowskiego i promieniowania gamma. Jeśli dżety są skierowane w stronę Ziemi, możemy je obserwować w formie potężnych rozbłysków. « powrót do artykułu
  14. Dr inż. Robert Gajda z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (UPWr) pracuje nad pierwszym w Polsce kwestionariuszem do oceny ryzyka żywieniowego seniorów. Jak poinformowała uczelnia, badania będą prowadzone we współpracy z Wrocławskim Centrum Rozwoju Społecznego. Prace nad polskim kwestionariuszem Badaniem zostaną objęci mieszkańcy Wrocławia i powiatu wrocławskiego w wieku 65+. Ankiety trafią do ok. 500 osób, a u 100 z nich zostaną powtórzone po 4 tygodniach w celu walidacji kwestionariusza. Pytania, a jest ich 107, dotyczą czynników ryzyka żywieniowego: zmiany wagi, sposobu żywienia, spożycia żywności, a także problemów fizjologicznych, adaptacyjnych i społecznych, które utrudniają zachowanie racjonalności żywieniowej. Nie istnieje polski kwestionariusz do badania ryzyka żywieniowego seniorów mieszkających w społeczności lokalnej. Dietetycy i lekarze opierają się najczęściej na kwestionariuszu opracowanym w Kanadzie [SCREEN-14], który zawiera, na przykład, pytania o puddingi, praktycznie nieobecne w tradycyjnej polskiej kuchni, tofu czy fasolę w sosie, równie rzadkie w codziennym żywieniu polskiego seniora – opowiada dr Gajda. Kolejne etapy działań Po opracowaniu polskiego kwestionariusza przyjdzie czas na rozpowszechnienie go w środowisku naukowym i na identyfikację zagrożeń zdrowotnych i społecznych będących skutkiem ryzyka żywieniowego. Ostatecznym etapem działań dr. Gajdy ma być stworzenie strategii eliminowania czynników odpowiadających za ryzyko żywieniowe seniorów. Starzenie polskiego społeczeństwa Naukowiec dodaje, że tak jak wiele innych, nasze społeczeństwo starzeje się. Za pomocą sposobu żywienia można zaś zapobiegać różnym chorobom cywilizacyjnym i oceniać stan zdrowia seniorów. Dr inż. Gajda podaje, jak kształtuje się ryzyko niedożywienia osób starszych w szpitalach, domach opieki i środowisku lokalnym. Wynosi ono, odpowiednio, 18,8, 18,5 oraz 5,2%. Ryzyko żywieniowe jest pojęciem bardziej ogólnym i dotyczy czynników związanych z problemami żywieniowymi, które nie muszą świadczyć o niedożywieniu, ale jeżeli te czynniki nie zostaną usunięte, mogą stać się przyczyną niedożywienia - tłumaczy specjalista. W naszym kraju ryzyko to wynosi 77,5%, ale to wynik uzyskany w oparciu o wspomniany już kanadyjski kwestionariusz SCREEN-14. Dlatego też potrzebujemy rzetelnego, własnego narzędzia, które będzie uwzględniało lokalną specyfikę - podsumowuje Gajda. « powrót do artykułu
  15. Ból to sygnał, że z naszym organizmem dzieje się coś niepokojącego. To sygnał ostrzegawczy, który pokazuje nam, że powinniśmy zwrócić uwagę na nasze ciało, bo może dziać się coś niedobrego. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Harvarda sugerują, że ból może być czymś więcej niż tylko sygnałem alarmowym. Może być też formą bezpośredniej ochrony. Z badań wynika bowiem, że neurony bólowe w jelitach myszy na co dzień regulują poziom chroniącego je śluzu, a gdy pojawia się stan zapalny, to właśnie one stymulują komórki do wytwarzania większej ilości śluzu. Uczeni z Harvarda opisali na łamach Cell cały złożony szlak sygnałowy i wykazali, że neurony bólowe bezpośrednio komunikują się z wydzielającymi śluz komórkami kubkowymi. Okazało się, że ból może chronić nas w sposób bezpośredni, a nie tylko przekazując do mózgu sygnały o potencjalnych problemach. Pokazaliśmy, w jaki sposób neurony bólowe komunikują się z pobliskimi komórkami nabłonka wyściełającymi jelita. To oznacza, że układ nerwowy odgrywa w jelitach większą rolę niż tylko wywoływanie nieprzyjemnych uczuć i jest on kluczowym elementem zapewniającym jelitom ochronę podczas stanu zapalnego, mówi profesor Isaac Chiu. W układzie pokarmowym i oddechowym znajdują się komórki kubkowe. Wydzielają one śluz zawierający białka i cukry, który działa jak warstwa chroniąca organy przed uszkodzeniem. Teraz wykazano, że śluz jest wydzielany w wyniku bezpośredniej interakcji komórek kubkowych z neuronami bólowymi. Podczas eksperymentów naukowcy zaobserwowali, że u myszy pozbawionych neuronów bólowych, śluz wytwarzany w jelitach miał gorsze właściwości ochronne. Doszło też do dysbiozy, zaburzenia równowagi pomiędzy pożytecznymi a szkodliwymi mikroorganizmami w mikrobiomie jelit. Bliższe badania wykazały, że komórki kubkowe zawierają receptory RAMP1, których zadaniem jest reakcja na sygnały przesyłane przez neurony bólowe. Z kolei neurony bólowe są aktywowane przez sygnały pochodzące z żywności, mikrobiomu, sygnały mechaniczne, chemiczne oraz duże zmiany temperatury. Gdy dochodzi do stymulacji neuronów bólowych, uwalniają one związek chemiczny o nazwie CGRP i to właśnie ten związek wychwytują receptory RAMP1. Co więcej, do wydzielania CGRP dochodziło w obecności niektórych mikroorganizmów, które zaburzały homeostazę w jelitach. To pokazuje nam, że neurony bólowe są pobudzane nie tylko przez stan zapalny, ale również przez pewne podstawowe procesy. Wystarczy obecność spotykanych w jelitach mikroorganizmów, by uruchomić neurony i zwiększyć produkcję śluzu, dodaje Chiu. Mamy tutaj więc mechanizm regulujący prawidłowe środowisko w jelitach. Nadmierna obecność niektórych mikroorganizmów pobudza neurony, neurony wpływają na produkcję śluzu, a śluz utrzymuje odpowiedni mikrobiom. Eksperymenty wykazały też, że u myszy, którym brakowały neuronów bólowych, dochodziło do znacznie większych uszkodzeń w wyniku zapalenia okrężnicy. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że osoby z tą chorobą często otrzymują środki przeciwbólowe, należy rozważyć potencjalnie szkodliwe skutki blokowania bólu w tej sytuacji. U osób z zapaleniem jelit ból jest jednym z głównych objawów, więc próbujemy jednocześnie blokować ból i leczyć chorobę. Jednak, jak widzimy, ból ten chroni jelita przed uszkodzeniem, zatem trzeba sobie zadać pytanie, jak zarządzać bólem, by nie poczynić dodatkowych szkód, wyjaśnia Chiu. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że wiele leków przeciwbólowych stosowanych przy migrenach tłumi sygnały przekazywane przez CGRP, zatem leki takie mogą prowadzić do uszkodzeń tkanki jelit zaburzając sygnały bólowe. Biorąc pod uwagę fakt, że CGRP bierze udział w produkcji śluzu, musimy dowiedzieć się, jak ciągłe blokowanie tego sygnału za pomocą środków przeciwbólowych wpływa na jelita. Czy leki te zaburzają wydzielanie śluzu oraz skład mikrobiomu?, pyta Chiu. Komórki kubkowe spełniają w jelitach wiele różnych ról. Współpracują z układem nerwowym produkując immunoglobulinę IgA, prezentują antygeny komórkom dendrytycznym. Rodzi się więc pytanie, czy zażywanie środków przeciwbólowych wpływa na inne niż wydzielanie śluzu funkcje komórek kubkowych. « powrót do artykułu
  16. W najnowszym światowym rankingu THE World University Rankings 2023 znalazły się 32 polskie uczelnie – najwyżej Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu. Z kolei jak powiedział PAP prof. Grzegorz Królczyk z Politechniki Opolskiej, dziewiąte miejsce w gronie polskich uczelni jest szczególnym wyróżnieniem dla politechniki. Tylko 32 polskie uczelnie wyższe zakwalifikowano do najnowszej edycji światowego rankingu The World University Rankings 2023. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu w rankingu notowany był po raz pierwszy i od razu sklasyfikowany w grupie 351-400 najlepszych uczelni świata. To najwyższa nota polskiej uczelni w tegorocznym rankingu – podano w komunikacie uczelni. Politechnika Opolska jest na dziewiątej pozycji w Polsce. W tegorocznym rankingu przeanalizowano ponad 121 mln cytowań z ponad 15,5 mln publikacji badawczych i uwzględniono odpowiedzi na ankiety od 40 tys. naukowców z całego świata. W sumie do rankingu zebrano ponad 680 tys. danych z ponad 2,5 tys. instytucji, które je przesłały. W klasyfikacji światowej rankingu Politechnika Opolska zajmuje miejsce w przedziale 1201-1500 obok takich ośrodków, jak: AGH, Politechnika Gdańska, Uniwersytet Gdański, Politechnika Śląska, Politechnika Poznańska, Uniwersytet im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, Uniwersytet Medyczny w Poznaniu, KUL w Lublinie, SGGW, Politechnika Warszawska, Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu oraz Uniwersytet Wrocławski. W przedziale 1501+ znalazły się takie uczelnie, jak: Politechnika Białostocka, Politechnika Krakowska, Uniwersytet Łódzki, Politechnika Łódzka, UMCS, Uniwersytet Medyczny w Katowicach, Politechnika Rzeszowska, SGH, Uniwersytet Śląski w Katowicach, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie i Politechnika Wrocławska. Już sam fakt zaklasyfikowania danej uczelni w rankingu jest niebywałą nobilitacją. Ranking THE (Times Higher Education) World University Rankings to największy, ogólnoświatowy ranking uczelni akademickich obejmujący ponad 100 krajów. Politechnika Opolska nie tylko została po raz pierwszy ujęta w rankingu THE, ale w klasyfikacji polskich uczelni zajęła 9 miejsce na 32 ośrodki naukowe – powiedział PAP prof. Grzegorz Królczyk, prorektor ds. nauki i rozwoju Politechniki Opolskiej. Ranking bierze pod uwagę takie kryteria, jak: jakość kształcenia i środowiska uczenia się (teaching) - 30 proc., jakość prowadzonych badań (research) – 30 proc., wpływ prowadzonych badań – 30 proc., perspektywy międzynarodowe: pracownicy, studenci i badania (international outlook) – 7,5 proc. oraz transfer wiedzy (international outlook) – 2,5 proc. Najlepiej wypadliśmy w kategorii dotyczącej jakości prowadzonych badań zajmując 1185 miejsce na świecie. To kolejny dowód na to, że badania naukowe prowadzone na naszej uczelni są innowacyjne, potrzebne a przede wszystkim ważne dla całego świata nauki – podkreśla prof. Grzegorz Królczyk. To pokazuje, że obrany przez nas kierunek rozwoju jest właściwy. To, co mnie jeszcze cieszy, to fakt, że nauka polska, w tym opolska, znajduje się wśród najlepszych uczelni na świecie – koleżankom i kolegom tego gratulujemy. Uważam także, że jest potencjał, aby jako uczelnia techniczna znaleźć się w tysiącu najlepszych uczelni świata, pomimo tego, że dysponujemy kilkakrotnie lub nawet kilkunastokrotnie mniejszym budżetem – dodaje prof. Królczyk. « powrót do artykułu
  17. Większość z nas ma świadomość, jak ważne jest zadbanie o wykupienie ubezpieczenia, gdy wyjeżdżamy na zagraniczne wakacje. Nie każdy jednak wie, że równie istotna jak ubezpieczenie, jest aktualna karta EKUZ. Czym jest karta EKUZ i kto ma do niej prawo? EKUZ to skrót od nazwy dokumentu unijnego, jakim jest Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego. Dokument ten wydawany jest w formie karty wielkości dowodu osobistego czy prawa jazdy. Karta EKUZ uprawnia do korzystania z podstawowej opieki medycznej w krajach Unii Europejskiej oraz Europejskiego Zrzeszenia Wolnego Handlu (EFTA). Koszt świadczeń medycznych, z których korzystamy za granicą na mocy karty EKUZ pokrywa polski Narodowy Fundusz Zdrowia. EKUZ przysługuje każdemu obywatelowi Polski, który jest uprawniony do świadczeń zdrowotnych w naszym kraju. A zatem o wydanie karty EKUZ może wnioskować każda ubezpieczona osoba (np. pracująca, o statusie bezrobotnego, przebywająca na emeryturze) lub osoba nieubezpieczona, mająca prawo do leczenia na podstawie szczególnych uprawnień (np. dziecko zgłoszone do ubezpieczenia przez rodzica). Karta EKUZ wydawana jest bezpłatnie i od ręki, a aby ją uzyskać, trzeba złożyć wniosek (osobiście, przez internet lub listownie) w lokalnym oddziale NFZ. Co zapewnia EKUZ? Karta EKUZ zapewnia dostęp do świadczeń medycznych w danym kraju UE lub EFTA w razie zachorowania bądź wypadku. Pomoc, którą turysta uzyska na podstawie karty będzie bezpłatna bądź częściowo refundowana. Rozbieżność ta jest uzależniona od przepisów danego państwa, ponieważ w każdym kraju zasady działania ochrony zdrowia są odmienne. Warunkiem refundacji czy bezpłatnej pomocy jest oczywiście zgłoszenie się do placówki publicznej. Karta EKUZ nie ma bowiem wpływu na koszty prywatnych wizyt u lekarza. Warto też mieć świadomość, że EKUZ uprawnia jedynie do niezbędnych świadczeń, wynikających z nagłych sytuacji. EKUZ a ubezpieczenie Podsumowując, karta EKUZ zapewnia nam podstawową opiekę medyczną w krajach UE i EFTA: w sytuacji nagłej, takiej jak wypadek czy występujące niespodziewanie dolegliwości zdrowotne w niezbędnym w danej sytuacji zakresie w ramach podstawowej opieki medycznej, specjalistycznej i szpitalnej, opieki dentystycznej i protetycznej, refundacji leków, znajdujących się na liście odpowiedniego funduszu zdrowia w przychodniach i placówkach publicznych, objętych umową z funduszem zdrowia odpowiednim dla danego państwa według przepisów obowiązujących w państwie, w którym się znajdujemy Czy zatem karta EKUZ jest wystarczająca w podróży i o ubezpieczeniu, gdy wybieramy się np. na Dominikanę https://www.polisaturystyczna.pl/poradniki/dominikana-co-musisz-wiedziec-planujac-karaibskie-wakacje możemy już nie myśleć? Niestety, odpowiedź brzmi: nie. Dlaczego? w zależności od kraju, EKUZ może nie refundować kosztów np. wizyt u lekarza rodzinnego albo transportu karetką EKUZ zazwyczaj nie pokrywa transportu chorej czy rannej osoby do Polski jeżeli rodzaj uprawianej przez nas turystyki będzie wymagał przeprowadzenia akcji ratunkowej, zapłacimy za to z własnej kieszeni Wyrobienie karty EKUZ to niezwykle ważna kwestia, o której koniecznie trzeba pamiętać przed wyjazdem na zagraniczne wakacje. Jednak, jak widzimy, jej posiadanie nie zawsze jest wystarczające. Aby uniknąć ryzyka ponoszenia kosztów związanych z dopłatami do nawet najbardziej podstawowych usług medycznych warto zadbać również o ubezpieczenie podróżne. Tym bardziej jest to istotne, gdy nasz wyjazd obejmuje aktywności takie jak chodzenie po górach czy np. wodne sporty ekstremalne. « powrót do artykułu
  18. Pożyczki to ewidentnie pomoc finansowa dla domowego budżetu, jak i możliwość spełnienia marzeń. Ludzie zaciągają pożyczki na różne cele. Jest to kwestia indywidualna. Teraz jednak chcemy się zając tym, czy przy każdym wnioskowaniu o pożyczkę jesteśmy sprawdzani w bazie BIK oraz KRD? Czy można tego uniknąć? Pora to sprawdzić. Sprawdź pożyczkodawcę Co jak co, ale pożyczki są dla ludzi. Kwestia tego, na co przeznaczymy pieniądze, jest kwestią indywidualną. Musimy jednak wiedzieć, gdzie się udać, gdy takową pożyczkę chcemy wziąć. Na pewno pożyczkodawca pożyczkodawcy nie jest równy. Skoro na rynku jest aktualnie popyt na pożyczki, to nie dziwi nas wcale to, że firm pożyczkowych wciąż wzrasta. Niektóre nie świadczą niestety usług na możliwie najwyższym poziomie. Takie firmy raczej chcemy omijać i to szerokim łukiem. Każdy pożyczkodawca powinien być przez nas sprawdzony, zanim podpiszemy z nim wiążącą umowę. Jest to absolutnie podstawa. W tym sektorze nie ma w żadnym wypadku miejsca na spontaniczne decyzje, które są mało przemyślane, a w zasadzie podjęte na szybko i bez zastanowienia. Gdy sprawdzany daną firmę pożyczkową, to powinniśmy także sprawdzić, czy sprawdza osoby składające wnioski w bazie KRD oraz BIK. Gdy mieliśmy kiedyś problem ze spłatą swoich należności, to powinniśmy mieć na uwadze, że w pewnej bazie może się znaleźć nasze nazwisko. W firmach pożyczkowych, które sprawdzają te właśnie bazy, możemy mieć problem z uzyskaniem pożyczki. Nie traćmy nadziei, ponieważ jest mnóstwo firm, które w bazach tego typu swoich wnioskodawców nie sprawdzają. Co jak co, ale pożyczka bez BIK i KRD w portalu Pozyczka4you.pl jest bardzo popularną opcją. Nie da się ukryć, że jest to na pewno opcja, dzięki której mamy większe prawdopodobieństwo na otrzymanie wymarzonej pożyczki. Wnioskowanie przez Internet Na pewno dużym ułatwieniem są nie tylko pożyczkodawcy niesprawdzający baz BIK i KRD, ale także możliwość wnioskowania przez Internet. Dzięki temu pożyczkę możemy uzyskać szybciej i łatwiej. Cieszy nas to niezmiernie, ponieważ przyzwyczailiśmy się już do tego, że większość swoich spraw właśnie w sieci załatwiamy. Dzięki temu nie tracimy czasu na stanie w korkach, dojazd do biura stacjonarnego pożyczkodawcy, szukanie wolnego miejsca parkingowego, a także na stanie w kolejce. Koniec z tym. Skoro mamy pewne możliwości, które to ułatwiają nam życie, to, dlaczego mielibyśmy z nich nie skorzystać, prawda? Lubimy sobie ułatwiać swoje życie. W sieci poza samym sprawdzeniem firmy, jak i wnioskowaniem, możemy także porównywać bardzo szybko między sobą firmy. Znajdziemy bez żadnego problemu porównywarki ofert, które zdecydowanie nam ułatwiają odnalezienie się w tym rynku. Szczególnie jest to bardzo ważne w takich rozbudowanych rynkach jak właśnie rynek finansowy. Laikom dosyć trudno odnaleźć się we wszystkich ofertach. Wydaje się to skomplikowane. Jeśli nie znamy się na takich określeniach jak RRSO, odsetki, czy też inne, to nawet nie powinniśmy próbować samodzielnie działać. « powrót do artykułu
  19. Profesor Marco Hirnstein z Uniwersytetu w Bergen w Norwegii bada, jak czynniki biologiczne, psychologiczne i społeczne wpływają na różnice pomiędzy płciami w zdolnościach poznawczych i jakie mechanizmy neurologiczne leżą u podłoża tych różnic. W przypadku większości zdolności umysłowych różnic takich nie ma lub są pomijalnie małe. Istnieją jednak zadania, w których przeciętnie wyraźnie lepsze są kobiety, a w innych średnio wyraźnie lepsi są mężczyźni, mówi uczony. Hirnstein postanowił przyjrzeć się kwestiom związanym ze zdolnościami językowymi, które uznawane są za domenę kobiet. Przyjmuje się, że panie mają lepszą fluencję słowną oraz lepiej wypadają w zadaniach związanych z zapamiętywaniem słów. Przewaga kobiet w posługiwaniu się językiem ma polegać np. na tym, że gdy trzeba wymienić słowa zaczynające się na konkretną literę czy należące do konkretnej kategorii, panie radzą sobie z takimi zadaniami lepiej. Czy jednak na pewno? Prowadzone dotychczas badania nie dawały jednoznacznej odpowiedzi, a ostatnia metaanaliza badań na ten temat została przeprowadzona w 1988 roku. Hirnstein i jego zespół siedli więc do metaanalizy, do której wybrali traktujące o temacie rozprawy doktorskie, prace magisterskie oraz badania opublikowane w pismach naukowych. W ten sposób zebrali ponad 500 badań, w których łącznie brało udział ponad 350 000 osób. Analiza wykazała, że kobiety są rzeczywiście lepsze, chociaż różnica pomiędzy płciami nie jest bardzo znacząca. Kobiety są lepsze, a przewaga ta utrzymuje się w czasie przez okres całego życia. Jest jednak dość mała, mówi Hirstein. Co interesujące, naukowcy zauważyli, że w badaniach, których głównym autorem była kobieta, przewaga pań w posługiwaniu się językiem była większa, niż w badaniach, gdzie głównym autorem był mężczyzna. Badania tego typu nie tylko zaspokajają naszą ciekawość dotyczącą różnic pomiędzy płciami. Przydadzą się też w... medycynie. Choroby neurodegeneracyjne diagnozuje się m.in. za pomocą testów słownych. Na przykład przy diagnozowaniu demencji wiedza o tym, że kobiety są generalnie lepsze od mężczyzn pozwoli uniknąć sytuacji, w której demencja nie jest rozpoznawana, mimo że istnieje, a w przypadku mężczyzn będzie można uniknąć postawienia diagnozy o demencji tam, gdzie jej nie ma. Obecnie wiele testów tego typu nie bierze bowiem pod uwagę różnic pomiędzy płciami. Wyniki badań opisano na łamach Perspectives on Psychological Science. « powrót do artykułu
  20. Na odległej australijskiej Pustyni Tanami trwa wyścig z czasem, którego celem jest udokumentowanie tamtejszych dendroglifów – rysunków wyrytych w baobabach przed setkami, a może nawet tysiącami lat. Australijskie dendroglify (arborglify) to niezwykle intrygująca forma ekspresji kulturowej Aborygenów. W przeciwieństwie do słynnych australijskich petroglifów są one słabo poznane. Prowadzone dotychczas nieliczne badania skupiały się na badaniu dendroglifów z okresu po przybyciu Europejczyków do Australii. Baobab australijski (Adansonia gregorii) to jeden z ośmiu gatunków baobabów. Pozostałe występują w Afryce (1 gatunek) i na Madagaskarze (6 gatunków). Wiadomo, że A. gregorii jest długo żyjącym drzewem, jednak określenie jego wieku jest trudne, gdyż wewnętrzna część pnia jest miękka i włóknista, nie tworzą się na niej pierścienie wzrostu. Najstarszym znanym baobabem australijskim jest drzewo z Kimberley Coast. Został na nim wyryty napis „HMC Mermaid 1820”. Wyrył go członek drugiej wyprawy Philipa Parkera Kinga wokół Australii, gdy ich statek musiał dobić do brzegu, by naprawić stępkę. W chwili wyrycia napisu obwód drzewa wynosił 8,8 metra. Obecnie, ponad 200 lat później, inskrypcja jest wciąż wyraźna, a obwód drzewa wynosi około 12 metrów. W ostatniej dekadzie w Afryce uschło wiele najstarszych baobabów. Przyczyną były prawdopodobnie zmiany klimatu. W Australii nie prowadzono badań nad stanem najstarszych baobabów, jednak wiadomo, że zagrażają im uderzenia piorunów, pożary buszu oraz insekty, które żerują na korze i mogą uszkadzać lub niszczyć dendroglify. Ponadto, jako że wnętrze baobabu jest miękkie, gdy drzewo umiera, zapada się i wali. Biorąc więc pod uwagę naszą nieznajomość rzeczywistego wieku baobabów, a zatem trudność w przewidzeniu, kiedy mogą zginąć, oraz inne zagrożenia dla dendroglifów, grupa badaczy stwierdziła, że konieczne jest ich udokumentowanie. Na łamach pisma Antiquity opisano właśnie prowadzone przez rok prace nad dokumentowaniem dendroglifów na Pustyni Tanami, która rozciąga się na granicy pomiędzy Zachodnią Australią a Terytorium Północnym. Obszar ten uznawany jest za zbyt suchy dla baobabów, ale w niektórych częściach pustyni odnotowywano obecność dużej liczby drzew. Naukowcy z The Australian National University (ANU), The University of Western Australia i University of Canberra, udokumentowali 12 drzew z glifami. Rzeźby, jak mówią ustne przekazy z okolicy, to opis ścieżki, którą w czasie snu podążał przodek, tworząc fizyczny świat. W tym przypadku mowa tutaj o wężu (lingka), a konkretnie czarnicy brunatnej, który był przodkiem klanu Lingka z ludu Djaru. Dominującym motywem są węże, ślady emu i ślady kangurów. Zauważono też motyw podobny do jednej z australijskich jaszczurek, niezidentyfikowany motyw zoomorficzny oraz liczne glify geometryczne. Przedstawienia węży miały różne formy. Od zwierząt w pozycji zwiniętej, po wyprostowaną, jakby się poruszające. Nie zauważono też żadnego wzorca występowania glifów. Tworzono je we wszystkich kierunkach geograficznych, większość z nich znajduje się na wysokości od 0,5 do 2 metrów nad ziemią. Wokół niektórych drzew znaleziono fragmenty kamieni służących do ostrzenia oraz kamienne odłupki. Nie było to zaskoczeniem, gdyż w okolicach, w których brak jest skał i jaskiń Aborygeni na miejsca obozowania wybierali duże drzewa. Glify na baobabach stanowią część tradycji Aborygenów, w ramach której rdzenni mieszkańcy Australii oznaczali krajobraz i nadawali mu znaczenie. Dendroglify opowiadają ważne historie i zawierają symbole klanowe. Podobnie jak petroglify, które były odnawiane przez pokolenia, także dendroglify były odświeżane. Opisane badania mają rzucić więcej światła na ten słabo poznany aspekt kultury Aborygenów. « powrót do artykułu
  21. W Ar-Rastanie w Syrii odsłonięto świetnie zachowaną mozaikę sprzed 1600 lat. Jest ona uznawana za najważniejsze znalezisko archeologiczne od początku trwającej 11 lat wojny domowej. Na razie odsłonięto ok. 120 metrów kwadratowych zabytku. Jedną z dwóch głównych scen umieszczono w kole, a drugą - w kwadracie. Nieruchomość z IV w., w której doszło do odkrycia, została kupiona przez biznesmenów z rady powierniczej libańskiego Nabu Museum, którzy przekazali ją państwu syryjskiemu. Dr Humam Saad, dyrektor wykopalisk z ramienia Directorate-General of Antiquities & Museums, DGAM Syria, podkreśla, że wśród scen uwiecznionych na mozaice można zobaczyć rzadkie przedstawienie Amazonek. Sceny są oddane bardzo szczegółowe. Pokazują wojnę trojańską, zabicie Hippolity, królowej Amazonek, przez Heraklesa czy Neptuna. Oprócz postaci z mitologii można tu również zobaczyć motywy geometryczne i roślinne. Na mozaice wymieniono też imiona wszystkich greckich władców, którzy zjednoczyli się przeciwko Troi, imiona królowych Amazonek oraz innych bohaterów. Ponieważ jeszcze nie zakończyliśmy wykopalisk, nie jesteśmy w stanie zidentyfikować typu budynku: czy była to publiczna łaźnia, czy coś innego - podkreślił Saad w wypowiedzi dla AP. Archeolog ubolewa, że mimo znaczenia Ar-Rastanu przed wybuchem konfliktu zbrojnego nie prowadzono tu większych wykopalisk. W rozmowie z agencją Sulaf Fawakherji, była aktorka i członkini rady powierniczej Nabu Museum, wyraziła nadzieję, że uda się kupić inne budynki w Ar-Rastanie, w których znajdują się stanowiska i zabytki czekające na odkrycie. Ar-Rastan jest ważnym historycznie miejscem i może się stać miastem dziedzictwa kulturowego. Wg Fawakherji, należy też dodać, że [...] to jasne, że mozaika jest większa i rozciąga się na większym obszarze [w stronę drugiego budynku i ulicy].   « powrót do artykułu
  22. Teleskop Hubble'a dokonał unikatowych pomiarów, z których wynika, że dżet wydobywający się z obiektu GW170817 porusza się z prędkością przekraczającą 99,97% prędkości światła. Wykryta w sierpniu 2017 roku fala grawitacyjna GW170817 była niezwykłym i jedynym dotychczas zarejestrowanym wydarzeniem swego rodzaju. Pochodziła ze zlania się dwóch gwiazd neutronowych i zabłyśnięcia kilonowej SSS17a, trwała wyjątkowo długo i była powiązana z emisją promieniowania gamma. Wydarzenie było tak niezwykłe, że zaczęło obserwować je kilkadziesiąt teleskopów z całego świata. Okazało się, że to pierwszy obiekt, w przypadku którego powiązano fale grawitacyjne z obecnością światła, a powstały w czasie rozbłysku dżet zawiera ilość energii porównywalną z ilością produkowaną przez wszystkie gwiazdy Drogi Mlecznej w ciągu roku. GW170817 zostało wykorzystane m.in. do potwierdzenia Ogólnej Teorii Względności. Wykrycie GW170817 było niezwykle ważnym momentem w rozwoju astronomii w dziedzinie czasu, która bada zmiany ciał niebieskich w czasie. Teleskop Hubble'a zaczął obserwować to wydarzenie już 2 dni po jego odkryciu. Gwiazdy neutronowe zapadły się w czarną dziurę, która zaczęła wciągać okoliczną materię. Utworzył się szybko obracający się dysk materii, z którego biegunów wydobywa się potężny dżet. Naukowcy od wielu lat analizują dane dostarczone przez Hubble'a i inne teleskopy obserwujące GW170817. Zespół pracujący pod kierunkiem Kunala P. Mooleya z California Institute of Technology połączył dane z Hubble'a z danym dostarczonymi przez grupę radioteleskopów. Dane radiowe zebrano 75 i 230 dni po eksplozji. Obliczenie prędkości dżetu wymagało wielomiesięcznych szczegółowych analiz, mówi Jay Anderson ze Space Telescope Science Institute. Początkowe pomiary Hubble'a wykazały, że dżet porusza się z pozorną prędkością wynoszącą 7-krotność prędkości światła. Późniejsze pomiary za pomocą radioteleskopów pokazały, że dżet zwolnił do pozornej 4-krotnej prędkości światła. Jako, że nic nie może poruszać się szybciej niż światło, tak duża prędkość dżetu jest złudzeniem. Ponieważ dżet porusza się w kierunku Ziemi niemal z prędkością światła, światło wyemitowane później ma do przebycia krótszą drogę niż to, wyemitowane wcześniej. Dżet goni własne światło. Przez to obserwatorowi wydaje się, że od emisji światła z dżetu minęło mniej czasu niż w rzeczywistości. To zaś powoduje przeszacowanie prędkości obiektu. Z naszych analiz wynika, że dżet w momencie pojawienia się poruszał się z prędkością co najmniej 99,97% prędkości światła, mówi Wenbin Lu z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. « powrót do artykułu
  23. We wtorek (11 października) odbyło się pierwsze w historii przesłuchanie robota przed izbą wyższą parlamentu brytyjskiego. Humanoidkę Ai-Dę nazwano na cześć brytyjskiej matematyczki Ady Lovelace. Politycy z Komisji Komunikacji i Cyfryzacji Izby Lordów wypytywali ją o związki między sztuczną inteligencją, robotami a sztuką. Ai-Da wystąpiła przed komisją w ciemnej peruce, dżinsowych spodniach ogrodniczkach i bluzce bez rękawów. Podczas transmitowanego przesłuchania Ai-Dzie towarzyszył jeden z jej twórców Aidan Meller. Zależę od programów komputerowych i algorytmów. Choć nie jestem żywa, mogę tworzyć sztukę - powiedziała Ai-Da. Robot [...] nie jest samodzielnym świadkiem. Nie chcę obrazić robota, ale nie ma on takiego samego statusu jak człowiek i to ty jako twórca jesteś odpowiedzialny za treść jego oświadczenia - zwróciła się do Mellera Tina Wendy Stowell, baronessa Stowell of Beeston. Komisja rozmawiała z Ai-Dą, a także z ekspertami przemysłowymi i naukowcami. Wszystkich pytano o to samo: o wpływ technologii na przedstawicieli branży artystycznej. Tłumacząc, w jaki sposób maluje, humanoidka wyjaśniła, że dysponuje algorytmami sztucznej inteligencji, kamerami w oczach oraz ramieniem robotycznym. Dzięki kamerom Ai-Da może malować ludzi, którzy siedzą lub stoją naprzeciw niej. Może też korzystać z wgranego przez inżynierów pliku z czyimś zdjęciem. Wg humanoidki, rola technologii w tworzeniu sztuki będzie dalej rosnąć, pod warunkiem że artyści znajdą sposoby na jej wykorzystanie w 3 celach: do wyrażania siebie, a także odzwierciedlania i eksplorowania relacji między technologią, społeczeństwem i kulturą. Ai-Da jest pierwszym robotem, który stawił się przed Izbą Lordów, wyższą izbą 2-izbowego parlamentu brytyjskiego. W 2018 r. robot Pepper odpowiadał na pytania Komisji Edukacji Izby Gmin na temat czwartej rewolucji przemysłowej oraz jej konsekwencji. Ai-Da jest konceptem wspomnianego już Aidana Mellera i Lucy Seal; zbudowali ją specjaliści z kornwalijskiej firmy Engineered Arts. Twórcami jej „malującej inteligencji” są badacze SI z Uniwersytetu w Oksfordzie. Ramię malujące humanoida zaprojektowali i zaprogramowali Salah El Abd i Ziad Abass, ówcześni studenci Szkoły Eletroniki oraz Inżynierii Elektrycznej Uniwersytetu w Leeds. W kwietniu br. humanoidka dostała nowe ramię, dzięki któremu mogła korzystać z palety, malując w British Library. Ai-Da stworzyła serię prac, w tym portret zmarłej królowej Elżbiety. Jej dzieła były prezentowane na wystawach i w galeriach.   « powrót do artykułu
  24. Mężczyźni z wyższym IQ są bardziej skłonni do oddawania się hazardowi wymagającemu wiedzy i umiejętności, jak np. obstawianie w wyścigach koni, informują naukowcy z Uniwersytetu Finlandii Wschodniej oraz University of Liverpool. Badania, których wyniki opublikowano na łamach Journal of Behavioral Decision Making, wykazały, że wyższe IQ łączy się z większym prawdopodobieństwem zaangażowania się w tego typu hazard, wybieraniem bardziej złożonych produktów hazardowych oraz wydawaniem na nie większej ilości pieniędzy. Naukowcy wzięli pod uwagę dane ponad 15 000 Finów, którzy podczas przymusowej służby wojskowej wypełniali testy na inteligencję. Wyniki testów zostały porównane następnie z danymi dotyczącymi ich zwyczajów powiązanych z hazardem oraz informacjami o ich statusie społeczno-ekonomicznym, zarobkach i poziomie wykształcenia. Nasze badania wskazują na istnienie silnej korelacji pomiędzy mężczyznami z wysokim IQ i angażowaniem się w hazard wymagający wiedzy, jak obstawianie wyścigów konnych. Bardzo ważnym jest by tutaj podkreślić, że wyniki te niekoniecznie można generalizować na hazard oparty na szczęściu, jak np. korzystanie z jednorękich bandytów. Dotychczas jednak prowadzono niewiele badań dotyczących związków pomiędzy inteligencją, a hazardem opartym na wiedzy, zatem odkrycie tak silnej korelacji jest czymś znaczącym, mówi profesor David Forrest z Liverpoolu. Badanie nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego mężczyźni o wyższym IQ angażują się w zakłady wyścigów konnych. Jego autorzy sądzą, że być może mężczyznom takim przyjemność sprawia wyzwanie matematyczne powiązane z tego rodzaju zakładami. Zakład tego typu można porównać do rozwiązywania krzyżówki. Być może zakładający się lubią analizować cyfry i obstawiać zwycięskiego konia, nawet jeśli zdają sobie sprawę z tego, że w dłuższym terminie stracą pieniądze, mówi profesor Jani Saastamoinen. « powrót do artykułu
  25. Konserwatorzy pracujący na terenie byłego Klasztoru Narodzenia Pańskiego w Tepotzlán w Meksyku odkryli prekolumbijski mural, który może rzucić światło na związki pomiędzy mieszkańcami tych terenów, a Kościołem Katolickim. W jednej z kaplic narożnych znaleziono namalowany okrąg, wewnątrz którego znajduje się prekolumbijska ikonografia przedstawiająca m.in. topór, gałąź z kwiatami, tarczę oraz penacho, wykonaną z piór ozdobę głowy. Do czasów dzisiejszych zachowało się niewiele penachos, a najbardziej znanym z nich jest penacho Montezumy znajdujące się w Welt Museum w Wiedniu. Znamy też niewiele naściennych rysunków penacho. Zadaniem konserwatorów było przede wszystkim odrestaurowanie kościoła, który od 1994 roku jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W 2019 roku zabytek został uszkodzony w wyniku serii trzęsień ziemi i wstrząsów wtórnych na wybrzeżu Meksyku. Na terenie klasztoru zachowały się trzy z czterech kaplic narożnych. Naukowcy nie do końca znają ich przeznaczenie. Być może stanowiły one schronienie dla księży i osób posługujących w czasie mszy podczas których dokonywano masowych chrztów nawracanych miejscowych mieszkańców. I to właśnie w jednej z tych kaplic, zamalowany wieloma warstwami mleka wapiennego, znaleziono mural z prekolumbijskimi symbolami. Odkryliśmy dobrze zachowany czerwony okrąg. Później zobaczyliśmy trójkąty, sądziliśmy, że to korona Dziewicy Marii, ale okazało się, że były to pióra penacho. W środku, wewnątrz kolejnego okręgu, znajduje się dobrze zdefiniowany ornament, gałązka z kwiatami i tepotzli (topór), podobny do glifu z Tepoztlán. To nie jest chrześcijańska ikonografia, a przedstawienie chimalli, tradycyjnej tarczy, mówią autorzy odkrycia. Główny okrąg ma średnicę nieco przekraczającą 1 metr, a grubość jego linii to 11 centymetrów. Rozmiary rysunku są podobne do rozmiarów tarcz maryjnych, które w XVI wieku namalowano na sąsiednich ścianach kaplic narożnych. Wszystkie murale pochodzą z lat 1555–1580, kiedy to został wzniesiony klasztor dominikanów. Mural z prehiszpańskimi motywami jest powtórzony w 2 pozostałych zachowanych kaplicach, ale jest znacznie mniej wyraźny. Znalezienie tych symboli w chrześcijańskiej budowli każe zadać sobie pytanie, dlaczego symbolika taka znalazła się w tak ważnym chrześcijańskim miejscu, do tego w pobliżu anagramu Dziewicy Marii oraz o relacje pomiędzy kulturą prehiszpańską a wiarą chrześcijańską wkrótce po podboju Meksyku. Lokalni mieszkańcy wciąż odbywają doroczne pielgrzymki na pobliską górę, na której znajduje się stanowisko archeologiczne El Tepozteco. To ruiny świątyni Tepoztēcatla, azteckiego boga napoju alkoholowego pulque, który był czczony w tej okolicy. Wokół świątyni mieszkali kapłani i ich pomocnicy. Prawdopodobnie to stamtąd pochodziła znaczna część osób, które budowały klasztor. Niewykluczone zatem, że mural z kaplic narożnych ma coś wspólnego z Tepoztēcatlem. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...