-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Jak przygotować się do zabawy z dzieckiem na dworze?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Wyjście z domu wiąże się z dużą dawką ekscytacji dla dziecka i starannymi przygotowaniami dla dorosłej osoby, która musi dopilnować kilku ważnych kwestii. Aby zabawa przebiegła pomyślnie i bez żadnych problemów, należy zadbać o wygodny strój nie tylko dla pociechy, ale także dla siebie. O czym musimy pamiętać? Dobre buty dla dziecka – jakie wybrać? Zależnie od warunków pogodowych i formy zabawy z dzieckiem musimy zdecydować się na konkretny model obuwia. Można postawić na klapki, sandały lub kalosze, jednak w większości przypadków najlepiej sprawdzają się wygodne sneakersy dziecięce. To idealny typ butów, które zapewniają bezpieczeństwo w każdej sytuacji. Poza tym odpowiednio dobrany model będzie wspierał również rozwój stóp, dlatego szczególną uwagę należy zwrócić na dopasowanie rozmiaru. Sportowe buty występują w różnych fasonach, więc każde dziecko może dowolnie wybierać wśród wielu możliwości, kierując się własnymi preferencjami. Nie należy obawiać się złej decyzji, ponieważ wszystkie modele od znanej marki wyróżniają się świetnymi cechami. Oddychająca cholewka nie pozwoli na zgromadzenie się nadmiernej ilości wilgoci wewnątrz buta. Skarpetki i stopy dziecka pozostaną więc suche bez względu na wszelką aktywność. Nie musimy martwić się również o bieganie po nierównych powierzchniach, ponieważ specjalna podeszwa zapewnia odpowiednią przyczepność do podłoża i amortyzację wstrząsów. Poza tym sneakersy sięgające do kostki gwarantują dodatkową stabilizację. Ważne będzie także zapięcie butów, które może pomóc w uczeniu się samodzielności. Zakładanie swojej ulubionej pary maluchom ułatwią rzepy, natomiast starsze pociechy poradzą sobie z wiązaniem sznurówek. Sneakersy dziecięce to nie tylko klasyczne białe modele, ale także te pełne barwnych połączeń, które świetnie urozmaicą stylizację. Jeśli w ramach zabawy chcemy zagrać z dzieckiem np. w piłkę nożną, każdy fan z pewnością ucieszy się z pary korków. Nie można zapomnieć także o własnym obuwiu, które powinno być równie wygodne, jeśli chcemy nadążyć za dzieckiem. Warto przejrzeć różne modele butów damskich i dopasować je do swoich potrzeb. Odpowiedni strój na zewnątrz – z czego powinien się składać? Podczas aktywności na świeżym powietrzu z dzieckiem potrzebna będzie przede wszystkim komfortowa odzież, w której nie zmarzniemy ani się nie przegrzejemy. Z uwagi na to, że mogą spotkać nas różne niemiłe niespodzianki związane z pogodą, warto mieć pod ręką ciepłą bluzę z kapturem czy kurtkę przeciwdeszczową – wybór zależy od panującej pory roku. Kluczem będą także materiały odporne na zniszczenia i takie, które bez problemu wyczyścimy z wszelkich zabrudzeń. Zarówno w przypadku dziecka, jak i w naszym, powinniśmy postawić na sportowe ubrania, dzięki którym poczujemy się swobodnie. Wygoda podczas zabawy jest szczególnie ważna, gdy nie chcemy się zbędnie martwić. Komplet składający się z bluzy i dresów okaże się prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem. Poza tym warto sięgnąć po czapkę z daszkiem, która ochroni nas przed słońcem w okresie letnim, a także nie zapominajmy o kremie z filtrem. « powrót do artykułu -
Polscy naukowcy szukają metod wczesnej diagnostyki alzheimera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Politechnika Poznańska oraz neurolodzy i psychiatrzy chcą opracować nową, bezinwazyjną metodę diagnozowania choroby Alzheimera na wczesnym etapie. Jak podkreślono na stronie UAM, w celu przeprowadzenia badań pilotażowych w projekcie naukowcy planują zgromadzić grupę około 50 osób zagrożonych rozwojem choroby, a także podobną grupę kontrolną. Choroba Alzheimer przez dekady może rozwijać się bez żadnych objawów. Tymczasem, jak w przypadku większości chorób, wczesne rozpoznanie ma olbrzymie znaczenie dla rokowań. Im zatem szybciej schorzenie zostanie zdiagnozowane, tym większa szansa na wyleczenie czy powstrzymanie dalszych postępów choroby. Wszyscy mamy nadzieję, że prędzej czy później będziemy dysponować skutecznym lekiem, jednak może się okazać, że największą barierą w jego zastosowaniu będzie dostęp do wczesnej diagnostyki - obecnie drogiej i trudno osiągalnej, mówi profesor Jędrzej Kociński z UAM. Naukowcy zapraszają więc do wzięcia udziału w bezpłatnych anonimowych badaniach wszystkich, którzy podejrzewają, że coś złego dzieje się z ich pamięcią, oraz osoby po 50. roku życia bez zaburzeń pamięci, ale w rodzinach których są lub były osoby z wczesnym otępieniem (czyli takie, u których rozwinęło się one przed 65. rokiem życia). W badaniach nie mogą wziąć udział osoby z wyraźnymi objawami otępienia, ani z już zdiagnozowaną chorobą Alzheimera. Szczegółowe informacje o projekcie znajdziemy na stronach Alzheimer Prediction Project, a chęć udziału w badaniu można zgłosić pisząc na adres kierownika projektu, doktora Marcina Górniaka, lekarz.marcin.gorniak[at]gmail.com. « powrót do artykułu-
- choroba Alzheimera
- diagnoza
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
AKTUALIZACJA: Inżynierowe SpaceX nie poradzili sobie z problemami z ciśnieniem w rakiecie Super Heavy. Test został odwołany. Dzisiaj o godzinie 15:00 czasu polskiego ma odbyć się testowy lot najpotężniejszej rakiety w dziejach, systemu Starship firmy SpaceX. Pojazd załogowy został zintegrowany z rakietą Super Heavy i czeka na stanowisku startowym. Start może odbyć się pomiędzy godziną 15:00 a 16:30, chociaż Elon Musk nie wyklucza, że zostanie odwołany. SpaceX bardzo ostrożnie podchodzi to pierwszego testu tak potężnej rakiety. Mimo, że system jeszcze nie został sprawdzony, NASA już podpisała ze SpaceX wielomiliardową umowę przewidującą, że w przyszłości Starship będzie woził astronautów na Księżyc w ramach programu Artemis. Plan pierwszego testu zakłada, że Starship wzniesie się na wysokość około 240 kilometrów nad powierzchnię Ziemi. Znajdzie się więc w przestrzeni kosmicznej, której granicę umownie wyznacza linia Karmana na wysokości 100 km nad Ziemią. Starship składa się z pojazdu załogowego o tej samej nazwie oraz rakiety nośnej Super Heavy, która korzysta z 33 silników. Całość ma wysokość 120 metrów. Już pierwsza wersja tego zestawu wielokrotnego użytku ma wynosić na niską orbitę okołoziemską (LEO) ładunek o masie od 100 do 150 ton. Po rozbudowie Starship będzie wynosił na LEO nawet 250-tonowe ładunki. Siła ciągu całości wynosi imponujące 75 900 kN. Starship jest nie tylko potężniejszy od najnowszego systemu NASA – SLS – o maksymalnym ciągu 41 000 kN, który będzie zdolny wynieść na LEO masę 130 ton. To również najpotężniejszy system rakietowy w historii. Obecnie miano najpotężniejszej rakiety w dziejach należy do Saturna V. Zawiozła ona ludzi na Księżyc i była w stanie wynieść na LEO ładunek o masie 140 ton. SpaceX przez rok czekała na zgodę Federal Aviation Administration na przeprowadzenie dzisiejszego testu. Firma musiała spełnić wysokie wymagania dotyczące m.in. bezpieczeństwa osób i infrastruktury naziemnej. W teście będą brali udział urzędnicy FAA, którzy sprawdzą, czy SpaceX spełniła wszystkie wymagania. NASA i SpaceX zawarły umowę, która przewiduje, że w roku 2025 Starship może wziąć udział w misji Artemis III. Plan przewiduje, że astronauci zostaną wystrzeleni w kapsule Orion za pomocą systemu SLS i – być może – przesiądą się do Starshipa, który będzie oczekiwał na orbicie Księżyca. To właśnie Starship ma lądować na Srebrnym Globie. Przedstawiciele SpaceX mówią, że zanim ich pojazd będzie gotowy do zabrania na pokład ludzi, będą chcieli przeprowadzić 100 testów orbitalnych. W tej chwili nie wiadomo, czy uda się to założenie spełnić. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Elon Musk
- Starship. Super Heavy
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Aleksander Chrószcz i Dominik Poradowski z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, naukowcy z Istanbul University-Cerrahpaşa oraz Uniwersytetu Atatürka dokładnie przyjrzeli się czaszce psa z okresu rzymskiego, którą znaleziono podczas wykopalisk w ruinach starożytnego Trallelis. Miasto to, zwane obecnie Aydın, leży na południowym-zachodzie Turcji. Wspominają o nim starożytne źródła greckie. W czasach rzymskich i bizantyńskich zwane było Tralles lub Tralleis i było jednym z największych miast u wybrzeży Morza Egejskiego. Naukowcy są zgodni co do tego, że Rzymianie byli pierwszymi, którzy opracowali współcześnie używane metody selekcji psów. Potrafili nadawać rasom psów pożądane przez siebie cechy. Świadectwami tego procesu są m.in. dzieła Kolumelli „De re Rustica” oraz „Georgiki” Wergiliusza. Dowiadujemy się z nich, że Rzymianie klasyfikowali psy według trzech typów. Canis villaticus były dużymi psami stróżującymi, Canis pastoralis to szybkie i wytrzymałe psy pasterskie, a Canis venaticus to większe od średnich psy myśliwskie. Mniejszych psów nie uwzględniali w tych klasyfikacjach. W sztuce Grecji i Rzymu widać przedstawienia psów o czaszkach dolichocefalicznych (wydłużonych, jak np. u chartów) i mezocefalicznych (proporcjonalnych jak np. u labradorów). Chrószcz, Poradowski i ich koledzy przyjrzeli się przed kilku laty czaszkom psów z okresu bizantyńskiego. Większość z nich stanowiły czaszki mezocefaliczne, a część była dolichocefalicznych. Nie znaleziono żadnej czaszki brachycefalicznej (jak np. u mopsa). Znaleziona w grobowcu nr. 3 w Tralleis czaszka psa na pierwszy rzut oka wygląda na czaszkę brachycefaliczną. Jednak dopiero ostatnio możliwe było dokonanie jej dokładnych pomiarów. Na podstawie datowania radiowęglowego określono, że czaszka pochodzi z lat 169 p.n.e. – 8 n.e. Specjalistyczne pomiary potwierdziły, że to czaszka brachycefaliczna. To druga – po znalezionej w Pompejach – czaszka brachycefalicznego psa na terenach pod kontrolą Rzymian. Jednocześnie to czaszka najstarsza. Stanowi ona silny dowód, że Rzymianie jako pierwsi hodowali rasy brachycefaliczne. Mimo że szkielet zwierzęcia nie jest kompletny, widać, że pies był dobrze traktowany. Miał więc lepsze życie niż większość rzymskich psów, używanych głównie do pracy i traktowanych źle. Najwyraźniej pies z Tralleis był domowym pupilkiem. Badania psów wykazały, że nie żył długo. Zmarł wkrótce po osiągnięciu dorosłości. Został pochowany w pobliżu człowieka. Autorzy badań przypuszczają, że gdy jego pan umarł, psa zabito, by pochować go razem z nim. « powrót do artykułu
-
Sportsmenka i alpinistka Beatriz Flamini spędziła w jaskini w Motril w Grenadzie 500 dni bez kontaktu z ludźmi. Eksperyment realizowany w ramach projektu Timecave był ściśle monitorowany przez ekspertów. Nadal tkwię w listopadzie 2021 r. Nie mam pojęcia, co się dzieje na świecie - powiedziała Hiszpanka po wyjściu. Dodała też, że to wspaniałe doświadczenie, którego nic nie przebije. Flamini weszła do jaskini jako 48-latka, a wyszła z niej jako 50-latka. Dysponując czołówką, spędzała czas na głębokości 70 metrów na ćwiczeniach, rysowaniu i robieniu czapek na drutach. Dzięki 2 kamerom GoPro dokumentowała, co robi. Producent z firmy Dokumalia zbierał zapis jej doświadczeń, by móc później na tej podstawie zmontować serial dokumentalny. Jaskinia wybrana na miejsce realizacji wyzwania została przygotowana przez speleologów. Powołując się na zespół wspierający sportsmenkę, BBC podało, że w ciągu 500 dni przeczytała 60 książek i zużyła 1000 litrów wody. Stan Beatriz monitorowali m.in. psycholodzy czy trenerzy. Nikt się z nią jednak nie kontaktował. Dla naukowców z Uniwersytetów w Grenadzie i Almerii oraz madryckiej kliniki snu wyczyn Hiszpanki jest okazją do określania wpływu izolacji społecznej i skrajnej przejściowej dezorientacji na postrzeganie przez człowieka czasu. Eksperci wspominają również o badaniu zmian neuropsychologicznych/poznawczych zachodzących pod ziemią i analizowaniu oddziaływań na rytmy okołodobowe oraz sen. Po wyjściu Flamini ujawniła, że ma problemy z równowagą i dlatego jest podtrzymywana. Podczas kolejnego spotkania z dziennikarzami 50-latka dodała, że poczucie czasu straciła po około 2 miesiącach. W pewnym momencie przestała liczyć dni. Jak sądziła, przebywała w jaskini 160-170 dni. Ujawniła, że jednym z najtrudniejszych momentów była dla niej inwazja owadów. Sportsmenka wspominała także o omamach słuchowych. Hiszpanka zeszła do jaskini 20 listopada 2021 r., a wyszła tuż po 9 rano 14 marca 2023 r. Na powierzchnię wychynęła w ciemnych okularach i powitała wszystkich szerokim uśmiechem. Gdy po mnie przyszli, spałam. Pomyślałam, że coś się stało. Zapytałam: to już? Z pewnością nie... Nie skończyłam jeszcze książki. Pytana przez dziennikarzy, czy myślała o skorzystaniu z przycisku alarmowego czy opuszczeniu jaskini, stwierdziła, że nie. Nigdy. W rzeczywistości nie chciałam wychodzić. Hiszpanka wyznała, że skupiała się na zachowaniu poczucia koherencji (spójności), dobrym odżywianiu i na rozkoszowaniu się ciszą. Poza standardowym prowiantem, ekipa wspierająca dostarczała jej co pewien czas czyste koszulki i przysmaki, takie jak awokado czy jajka, i przy okazji usuwała nieczystości. Nim jaskinia stała się domem dla Beatriz, koledzy ukryli w niej 2 butelki wina. Sportsmenka ich jednak nie znalazła. Gdyby zdarzył się jakiś wypadek, ekipa miała przygotowany plan awaryjny. Bezpieczeństwo kobiety monitorowano za pomocą kamer, zapisów wideo i notatek zostawianych w punkcie kontaktowym. Zanim zacznie planować kolejne wyprawy w góry bądź do jaskiń, Beatriz przejdzie kompleksowe badania. « powrót do artykułu
-
- Beatriz Flamini
- jaskinia
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nowe ustalenia Unii Europejskiej w związku z tak zwanym Pakietem Mobilności budzą spore kontrowersje w branży transportowej. Odkąd tylko zostały ogłoszone, są tematem wielu dyskusji. Pakiet w ostatnim czasie wpłynął też na pracę spedytorów. Co się zmieniło? Czym jest Pakiet Mobilności? Pakiet Mobilności to szereg rozporządzeń wprowadzonych odgórnie przez Parlament Europejski we wszystkich państwach członkowskich Unii. Jednym z najistotniejszych punktów Pakietu Mobilności jest zmiana sposobu wynagradzania kierowców zawodowych. Kładzie również większy nacisk na odpowiednio długi odpoczynek kierowców pod groźbą kar za niestosowanie się do nowych regulacji. Wprowadzony zostaje również szereg rozwiązań gwarantujący sprawiedliwą konkurencję w branży transportowej. Pakiet zakłada też obowiązek zmiany tachografów na nowszą generację. Mimo iż wielu interesantów zwłaszcza na rynku polskim było przeciwko wprowadzaniu tych regulacji, ostatecznie weszły one w życie i są cały czas rozwijane. Zgodnie z Pakietem Mobilności w pracy przewoźników musi zostać uwzględniona tak zwana przerwa tygodniowa. Kierowcy zawodowi uprawnieni są do tygodniowej przerwy raz na 4 tygodnie w miejscu zapewnionym przez pracodawcę albo w domu pracownika. Wprowadzono również możliwość wydłużenia czasu jazdy w ciągu dnia w przypadku, kiedy kierowca zmierza do miejsca zamieszkania lub miejsca tygodniowego odpoczynku. Nowe obowiązki dla spedytorów Spedytorzy, którzy zajmują się organizowaniem dostaw i przejazdów kierowców, również ponoszą odpowiedzialność za ewentualne złamanie nowych regulacji. Co więcej, koordynując usługi transportu muszą pamiętać o dodatkowych regulacjach obowiązujących w poszczególnych krajach Europy (np. stosowne licencje, zaświadczenia, kwestia obywatelstwa kierowców itd.) Właśnie dlatego warto zdecydować się na rozwiązania telematyczne, które usprawnią komunikację na linii spedytor-kierowca. Jedną z pomocnych metod jest skorzystanie z nowoczesnych technologii, tj. system telematyczny Webfleet od Webfleet Solutions. Dzięki wprowadzeniu takiego systemu do firmy transportowej, spedytorzy i menedżerzy flot pojazdów są w stanie z łatwością kontrolować trasę i czas poruszania się każdego firmowego pojazdu. Posiadając tak dokładną wiedzę, można uniknąć niepotrzebnych kar. Ponadto system taki umożliwia szybki kontakt z każdym kierowcą w celu przekazania jakichkolwiek instrukcji. Kary przy naruszeniu Pakietu Mobilności Wysokość grzywny za złamanie którejś z regulacji Pakietu Mobilności zależy od rodzaju wykroczenia. Monitoring GPS czy aplikacja do zarządzania tachografem cyfrowym oferowane przez Webfleet ułatwią dostosowanie się do wymogów wprowadzonych przez pakiet. Niezależnie w której części Europy pracownik aktualnie się zatrzymuje, system ułatwi codzienną pracę kierowcy i spedytora, pozwalając uniknąć wysokich kar za przekroczenie czasu pracy. « powrót do artykułu
-
Europejska Agencja Kosmiczna przeprowadziła udany start misji Juice (Jupiter Icy Moons Explorer), która – jak sama nazwa wskazuje – ma zbadać trzy Galileuszowe księżyce Jowisza, Ganimedesa, Kallisto i Europę. Na pokładzie misji znalazły się polskie urządzenia, wysięgniki firmy Astronika, na których zamontowano sondy do pomiarów plazmy. Mają one rozłożyć się na odległość 3 metrów od satelity i ustawić czujniki pod kątem 135 stopni, by umożliwić im zbadanie plazmy znajdującej się w atmosferze Jowisza. Juice wystartowała o godzinie 14:14 czasu polskiego, a 50 minut później stacja w Australii odebrała sygnał z pojazdu. ESA wstrzymała się z ogłoszeniem udanego startu do godziny 15:33, kiedy to nadeszły informacje o udanym rozłożeniu 27-metrowych paneli słonecznych. Dzięki nim pojazd będzie mógł polecieć do Jowisza. Juice to ostatnia misja wystrzelona za pomocą rakiety Ariane 5. Zadebiutowały one w 1999 roku podczas misji XMM-Newton, a w 2021 roku za pomocą jednej z nich wystrzelono Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba. Dzięki wcześniejszym misjom w kierunku Jowisza wiemy, że na wymienionych księżycach znajdują się zamarznięte oceany. To jedne z najbardziej obiecujących miejsc, w których może istnieć pozaziemskie życie w Układzie Słonecznym. Juice powinno przybliżyć nas do odpowiedzi na pytanie o jego obecność tam. Dotychczas ludzkość zorganizowała 9 misji, które badały Jowisza. Na orbicie planety wciąż pracuje, wystrzelona w 2011 roku, sonda Juno. W styczniu 2021 NASA przedłużyła jej misję do września 2025. Od tamtej pory Juno dokonała przelotu w pobliżu Ganimedesa i Europy. Ponad 400 lat temu Galileusz odkrył księżyce Jowisza, co zaszokowało świat renesansu i zrewolucjonizowało nasze myślenie o miejscu ludzkości we wszechświecie. Dzisiaj wysyłamy zestaw przełomowych narzędzi, które dadzą nam wyjątkowy ogląd tych księżyców, stwierdziła Carole Mundell, dyrektor ds. naukowych ESA. Teraz przez 2,5 tygodnia Juice będzie rozkładała liczne anteny i instrumenty. Podczas ośmioletniej podróży do Jowisza pojazd czterokrotnie skorzysta z asysty grawitacyjnej Ziemi i Wenus. Pierwszy taki przelot odbędzie się w kwietniu przyszłego roku, kiedy to Juice najpierw minie Księżyc, a 1,5 doby później wykorzysta oddziaływanie grawitacyjne Ziemi. Sondę wyposażono w osłony, które mają chronić jej elektronikę przed olbrzymimi dawkami promieniowania w pobliżu Jowisza oraz w wielowarstwową izolację, dzięki której wewnątrz urządzenia utrzymywana będzie stabilna temperatura. Izolacja będzie musiała poradzić sobie z temperaturami ponad 250 stopni Celsjusza podczas przelotu w pobliżu Wenus i -230 stopniami w pobliżu Jowisza. Obecnie planuje się, że podczas pobytu na orbicie Jowisza Juice wykona 35 przelotów w pobliżu trzech wspomnianych księżyców, a następnie wejdzie na orbitę Ganimedesa. To zaś będzie wymagało olbrzymiej precyzji podczas nawigacji. Mają ją zapewnić nadajniki w Hiszpanii, Argentynie i Australii oraz Europejskie Centrum Operacji Kosmicznych w Darmstadt. Będzie to jedna z najbardziej skomplikowanych misji podjętych przez ESA. Od przelotów w pobliżu księżyców Jowisza w ciągu 2,5 roku poprzez olbrzymie wyzwanie jakim jest zmiana orbity między olbrzymim Jowiszem, a Ganimedesem, opisuje trudności Angela Dietz, zastępca menadżera misji ds. operacyjnych. Głównym celem naukowym misji jest Ganimedes, księżyc większy od Merkurego. Juice spędzi na jego orbicie około 9 miesięcy. Ganimedes nie tylko pokryty jest oceanem, ale to jedyny w w Układzie Słonecznym księżyc generujący własne pole magnetyczne. Tylko dwa inne ciała skaliste – Merkury i Ziemia – generują takie pole. Mamy tutaj do czynienia z interesującym zjawiskiem niewielkiej „bańki magnetycznej” generowanej przez Ganimedesa, która znajduje się wewnątrz większej bańki generowanej przez Jowisza. Obie wchodzą ze sobą w skomplikowane interakcje. Dzięki misji Juice naukowcy chcą poznać strukturę wewnętrzną Ganimedesa, co powinno dać odpowiedź na pytanie o sposób generowania i utrzymywania pola magnetycznego. To zaś pozwoli zrozumieć, w jaki sposób księżyc ewoluował i czy może na nim istnieć życie. « powrót do artykułu
-
W Peru znaleziono niezwykły mural sprzed 1400 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Na północy Peru archeolodzy odkryli pochodzące sprzed 1400 lat murale przedstawiające mężczyznę o dwóch twarzach, który na głowie ma złotą ozdobę. Na jednym z murali mężczyzna trzyma wachlarz z piór i puchar, z którego piją cztery kolibry. Na drugim również widzimy wachlarz oraz jakiś obiekt, który jest częściowo zasłonięty. Eksperci zwracają uwagę zarówno na imponujące szczegóły murali, jak i fakt, że tego typu obrazów nie znaleziono wcześniej ani w przedstawieniach kultury Moche, ani żadnej innej prehiszpańskiej tradycji kulturowej regionu andyjskiego. Niezwykłe murale znaleziono w kompleksie architektonicznym Pañamarca. Prowadzący tam prace archeolodzy z Columbia University i Denver Museum of Nature and Science uważają, że kompleks wybudowali przedstawiciele kultury Moche pomiędzy 550 a 800 rokiem. Dotychczas odsłonięto mniej niż 10% malunków na tym stanowisku. Pañamarca była miejscem niezwykłe artystycznej kreatywności i innowacyjności. Malarze w kreatywny sposób wykorzystywali istniejący kanon w czasie, gdy zamieszkujący ten obszar ludzie wzmacniali swoją pozycję na południowych krańcach oddziaływania kultury Moche, mówi Lisa Trever z Columbia University. Niezwykłe przedstawienia znaleziono na jednym z filarów sali ceremonialnej. Naukowcy nie wiedzą, co one przedstawiają. Raczej nie są to bogowie, gdyż tych kultura Moche wyposażała w atrybuty niespotykane u ludzi, jak skrzydła czy wielkie kły. Trever nie wyklucza, że chodzi tutaj o eksperyment z przedstawianiem ruchu i dwóch narracji w jednym czasie. Prace na stanowisku Pañamarca prowadzone są od ponad 50 lat. Okrywane są tam wspaniałe murale. Jednak to, do czego archeolodzy dotarli ostatnio, jest czymś wyjątkowym. Bez wątpienia odkrycia te znacząco pomogą w zrozumieniu kosmologii i religii kultury Moche. Tym bardziej, że na dwóch muralach najwyraźniej się nie skończy. Archeolodzy zauważyli już bowiem kolejne podobne przedstawienie. Odkryli fragment wachlarza i trzymającej go ręki. Pod koniec roku rozpoczną kolejny sezon wykopalisk z nadzieją, na nowe wspaniałe znaleziska. « powrót do artykułu -
Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba prawdopodobnie znalazł galaktyki, których istnienie przeczy standardowemu modelowi kosmologicznemu. Wydaje się, że są one zbyt masywne jak na czas swoich narodzin. Astronomowie z The University of Texas at Austin informują na łamach Nature Astronomy, że sześć z najstarszych i najbardziej masywnych galaktyk zaobserwowanych przez JWST wydaje się przeczyć najbardziej rozpowszechnionym poglądom obowiązującym w kosmologii. Naukowcy szacują bowiem, że galaktyki te narodziły się w ciągu 500–700 milionów lat po Wielkim Wybuchu, a ich masa wynosi ponad 10 miliardów mas Słońca. Jedna z nich wydaje się nawet równie masywna co Droga Mleczna, a jest od niej o miliardy lat młodsza. Jeśli szacunki dotyczące masy są prawidłowe, to wkraczamy na nieznane terytorium. Wyjaśnienie tego zjawiska będzie wymagało dodania czegoś całkowicie nowego do teorii formowania się galaktyk lub modyfikacji poglądów kosmologicznych. Jednym z najbardziej niezwykłych wyjaśnień byłoby stwierdzenie, że wkrótce po Wielkim Wybuchu wszechświat rozszerzał się szybciej, niż sądzimy. To jednak mogłoby wymagać dodania nowych sił i cząstek, mówi profesor Mike Boylan-Kolchin, który kierował zespołem badawczym. Co więcej, by tak masywne galaktyki uformowały się tak szybko, w gwiazdy musiałoby zamienić się niemal 100% zawartego w nich gazu. Zwykle w gwiazdy zamienia się nie więcej niż 10% gazu galaktyki. I o ile konwersja 100% gazu w gwiazdy mieści się w teoretycznych przewidywaniach, to taki przypadek wymagałby zupełnie innych zjawisk, niż obserwujemy, dodaje uczony. Dane, jakich dostarczył JWST, mogą postawić astronomów przed poważnym problemem. Jeśli bowiem masy i wiek wspomnianych galaktyk zostaną potwierdzone, mogą być potrzebne fundamentalne zmiany w obowiązującym modelu kosmologicznym. Takie, które dotkną też ciemnej materii i ciemnej energii. Jeśli istnieją inne, szybsze sposoby formowania się galaktyk, albo też więcej materii było dostępnej we wczesnym wszechświecie, konieczna będzie radykalna zmiana poglądów. Oceny wieku i masy wspomnianych 6 galaktyk to wstępne szacunki. Następnym etapem prac powinno być przeprowadzenie badań spektroskopowych. W ich trakcie może się np. okazać, że czarne dziury w centrach galaktyk tak bardzo podgrzewają otaczający je gaz, że galaktyki są jaśniejsze, zatem wydają się bardziej masywne niż w rzeczywistości. Nie można też wykluczyć, że galaktyki tak naprawdę są młodsze, ale znajdujący się pomiędzy nami a nimi pył zmienia kolor docierającego z nich światła tak, iż jest ono bardziej przesunięte ku czerwieni, zatem wydaje się dochodzić z większej odległości, a zatem z młodszych galaktyk. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- kosmologia
- wszechświat
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dr Willard Wigan jest brytyjskim rzeźbiarzem, który tworzy mikroskopijne dzieła sztuki. Przeważnie umieszcza je w uchu igielnym albo na główce szpilki. Od kwietnia do października w Wollaton Hall można podziwiać jego wystawę „Miniature Masterpieces”. Składa się na nią 20 rzeźb, w tym przedstawienie „Ostatniej wieczerzy”. Częścią czasowej ekspozycji są też postaci Wiliama Szekspira i Alberta Einsteina. Poza tym nie zabrakło bohaterów książek i legend - Pinokia czy Robin Hooda. Oprócz tego pokazywana jest interpretacja „Dziewczyny z perłą” Johannesa Vermeera. Cztery niepokazywane wcześniej rzeźby stanowią część kolekcji Wigana pt. „Znikający świat” (Disappearing World), która ma wskazywać na zagrożenia bioróżnorodności i promować działania ochronne. Menedżer Wigana - John Bowden - ma nadzieję, że ludzie, którzy odwiedzą wystawę, zrozumieją, że najmniejsze rzeczy mogą wywierać największy wpływ i że uda się dzięki temu utworzyć ruch realizujący ważne zadania. Jak podkreślił Wigan w wywiadzie dla Wired, podczas pracy pod mikroskopem musi mieć rękę pewniejszą niż chirurg, bo nawet drobny błąd może zniweczyć efekty wielotygodniowych działań. Opowiedział też o „wypadku”, jaki przydarzył mu się podczas tworzenia „Alicji w Krainie Czarów”. Kiedy umieszczał postać w wybranym miejscu, zadzwonił telefon. Rzeźbiarz odebrał i przypadkowo zaaspirował figurkę. Przepadła gdzieś w moich nozdrzach - stwierdził ze śmiechem. O tym, jak trudna jest praca mikrorzeźbiarza, świadczy fakt, że Wigan pracuje między uderzeniami serca (puls w opuszkach wystarczy, by wywołać drobne ruchy palców). Brytyjczyk posługuje się zaostrzonymi igłami do akupunktury i odłamkami diamentów. Artysta ujawnił CNN-owi, że gotowe dzieła maluje czasem pojedynczymi rzęsami. Bywa, że artysta zajmuje się jednocześnie 4-5 rzeźbami. Pracuje do 5 tygodni przez 16 godzin dziennie. Wigan przyznaje, że nie lubi samego procesu tworzenia, bo jest dla niego stresujący. Nagradzające są dopiero reakcje ludzi na gotowe dzieła. W 2017 r. Willard Wigan ustanowił nowy rekord Guinnessa w kategorii najmniejszej ręcznie wykonanej rzeźby (pobił zresztą swój wcześniejszy rekord z 2013 r.). Rzeźba ludzkiego embrionu z kevlaru została umieszczona w wydrążonym włosie z brody Willarda. Figurka ma długość 78 (78,22) i szerokość niemal 54 (53,88) mikrometrów. Wigan ma zaburzenie ze spektrum autyzmu i dysleksję. W szkole był niedoceniany. Miniaturowe dzieła sztuki stały się jego sposobem na odreagowanie i udowodnienie światu swojej wartości. Do coraz większej miniaturyzacji figurek zachęcała go wspierająca mama. W 2007 r. w wieku 50 lat Willard Wigan został uhonorowany przez Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego. « powrót do artykułu
-
- Willard Wigan
- rzeźbiarz
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po udoskonaleniu zespołu radioteleskopów w Westerbork, holenderscy astronomowie nie tylko odkryli pięć nowych tajemniczych szybkich błysków radiowych (FRB), ale zaobserwowali, jak „podziurawiły” one sąsiadującą z nami galaktykę, co pozwoliło im – po raz pierwszy w historii – określić zagęszczenie niewidocznych atomów w tej galaktyce. FRB to jedne z najjaśniejszych eksplozji we wszechświecie. Trwają one około milisekundy, a ich natura nie jest znana. Wiemy, że mogą pochodzić ze źródeł odległych nawet o 4 miliardy lat świetlnych, a skoro potrafimy obserwować je z tak olbrzymiej odległości, oznacza to, że w czasie FRB uwalniana jest olbrzymia ilość energii. Jak duża? W ciągu milisekundy emitowane 10 bilionów razy więcej energii niż ludzkość zużywa w ciągu roku. Zespół radioteleskopów w Westerbork składa się z 12 urządzeń, a superkomputer bez przerwy łączy dostarczone przez nie dane, w celu uzyskania obrazu jak najlepszej jakości. Centrum zostało niedawno wyposażone w nowy superkomputer ARTS (Apertif Radio Transient System). Dzięki temu, jak mówią astronomowie, jakość danych niezwykle się zwiększyła. Porównują to z przejściem pomiędzy wzrokiem muchy, a wzrokiem orła. Superkomputer został zbudowany ze specjalnie stworzonych podzespołów. Takiej elektroniki nie można po prostu kupić. Większość podzespołów zaprojektowaliśmy samodzielnie we współpracy z wielkim zespołem ekspertów. W ten sposób stworzyliśmy supernowoczesną maszynę, jedną z najpotężniejszych na świecie, wyjaśnia architekt systemu Eric Kooistra. Wysiłek się opłacił. Astronomowie badają FRB, gdyż chcą zrozumieć jak i z czego powstają. Błyski są interesujące również dlatego, że na swojej drodze w kierunku Ziemi przechodzą przez galaktyki. Elektrony, zwykle dla nas niewidoczne, znajdujące się w tych galaktykach, zaburzają błyski. Badając te zaburzenia naukowcy mogą obserwować elektrony oraz atomy, z którymi są związane. To bardzo ważne, gdyż większość budulca wszechświata stanowi ciemna materia, o której niewiele wiemy. Dotychczas naukowcy mogli tylko w przybliżeniu określić, gdzie doszło do błysku. Dzięki superkomputerowi ARTS możliwe stało się dokładne określenie ich lokalizacji. Dowiedliśmy, że trzy z odkrytych przez nas błysków przeszyły naszego sąsiada, Galaktykę Trójkąta. Dzięki temu byliśmy w stanie, jako pierwsi, określić maksymalną ilość niewidocznych elektronów, jaką ona zawiera. To wspaniały wynik, chwali się główny autor badań, Joeri van Leeuwen. « powrót do artykułu
-
- szybkie błyski radiowe
- FRB
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Uniwersytetu Rzeszowskiego (UR) donoszą, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy najnowszej agresji Rosji na Ukrainę w Morzu Czarnym wymarło około 20% waleni. Uczeni, którzy o wynikach swoich badań poinformowali na łamach pisma Biology Letters, obawiają się, że żyjące w Morzu Czarnym delfiny i morświny mogą wymrzeć. Problem jest tym większy, że wszystkie trzy gatunki waleni w Morzu Czarnym – morświn zwyczajny, delfin butlonosy i delfin zwyczajny – są gatunkami zagrożonymi. Chcieliśmy nagłośnić fakt, że dzikie zwierzęta, w szczególności delfiny, są ofiarami wojny nie mniej niż ludzie. Skala cierpienia zwierząt podczas wojny jest ogromna, ale z kilku powodów fakty te pozostają nieznane. Po pierwsze, los innych istot często jest przyćmiony przez tragedię ludzi. Po drugie, prowadzanie badań naukowych podczas wojny jest niezwykle trudne. I po trzecie, nawet w czasach pokoju monitorowanie śmiertelności niektórych gatunków nie należy do łatwych zadań, tym bardziej nie jest jasne, co się z nimi dzieje podczas wojny. Na przykład, śmiertelność waleni wynikająca z działań wojennych nie była nigdy dotąd badana. Jedyne badania dotyczą stosunkowo krótkotrwałych morskich ćwiczeń wojskowych, które okazały się śmiertelnym zagrożeniem dla licznych gatunków waleni. Zatem można spodziewać się, że długotrwała wojna będzie oddziaływać na te ssaki morskie jeszcze dotkliwiej. Uczeni prowadzili swoje badania w dwojaki sposób. Jeden z nich polegał na analizie doniesień o martwych zwierzętach, pojawiających się w mediach społecznościowych na Ukrainie, w Bułgarii, Rumunii, Gruzji, Turcji i Rosji. Ponadto przeprowadzili własne badania terenowe na fragmencie wybrzeża Morza Czarnego w Parku Narodowym Tuzliwskie Limany na Ukrainie. Następnie porównali wyniki uzyskane z obu metod, przeprowadzili analizy, a uzyskane dane odnieśli do informacji o śmiertelności waleni sprzed wojny. W ciągu trzech miesięcy trwania badań naukowcy znaleźli doniesienia o około 2500 znalezionych martwych waleniach. Jako, że na brzeg wyrzucanych jest 6–8 procent martwych waleni, liczba 2500 zwierząt przekłada się na zgon 37 500–48 000 osobników w ciągu zaledwie 3 miesięcy. To od 16 do 20 procent całej populacji waleni w Morzu Czarnym. Stąd też obawa, że rosyjska agresja może przynieść zagładę czarnomorskim waleniom. W celu potwierdzenia tych wyników naukowcy wyliczyli, ile martwych waleni na każdy kilometr wybrzeża znaleźli użytkownicy mediów społecznościowych, a ile znaleźli oni sami w Parku Narodowym Tuzliwskie Limany. Okazało się, że wyniki były wysoce zbieżne, co dodatkowo potwierdziło, iż informacje z mediów społecznościowych dobrze odzwierciedlały śmiertelność zwierząt. Porównanie wyników obecnych badań z badaniami o śmiertelności waleni sprzed wojny wykazało, że obecnie – w zależności od lokalizacji – umiera od 8,8 do 14,3 razy więcej waleni niż przed wojną. Wiele ze znalezionych delfinów i morświnów posiadało liczne obrażenia ciała. Wiele zwierząt było wychudzonych, co wskazuje na śmierć z głodu i hipotermii. Tutaj przyczyną były używane przez wojsko sonary, które uszkadzają część mózgu odpowiedzialną za echolokację niezbędną do nawigacji i polowania. U wyrzuconych na brzeg zwierząt zauważono też oznaki choroby dekompresyjnej. Prawdopodobnie została ona spowodowana szybkim wynurzeniem się podczas eksplozji. Znajdowano też żywe jeszcze zwierzęta, ale tak ciężko ranne, że nie udało im się pomóc. Niezaprzeczalnie walenie należą do wyjątkowo inteligentnych istot zdolnych odczuwać różnorakie emocje w stopniu podobnym do ludzi. Jest zatem oczywiste, że te czujące istoty ogromnie cierpią, zanim umrą z powodu obrażeń odniesionych podczas konfliktu zbrojnego. Nie ma też wątpliwości, że umierają długie godziny w bólu. Delfiny rozwijają samoświadomość wcześniej niż ludzie, a ich inteligencja dorównuje wielkim małpom, co czyni je drugim najmądrzejszym stworzeniem po ludziach. W tej perspektywie okrucieństwo, jakiego doświadczają z powodu działań wojennych na Morzu Czarnym, wydaje się powodować cierpienie bliskie temu jakie odczuwają ludzkie ofiary wojny, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
-
- Morze Czarne
- delfin
- (i 4 więcej)
-
Przed 1300 laty pewien skryba w Palestynie wymazał tekst starego manuskryptu, by odzyskany w ten sposób pergamin wykorzystać do spisania nowego dzieła. Kilkaset lat później tekst zapisany przez Palestyńczyka również został usunięty. Tym razem przez skrybę gruzińskiego. Minęło 1000 lat i austriacki uczony odkrył podwójny palimpsest, zawierających jeden z zaledwie czterech znanych syryjskich przekładów Ewangelii. To niezwykle ważne znalezisko, gdyż przekłady takie zaczęły powstawać już w II wieku. Ze względu na czas powstania bliski oryginałom są bardzo ważnym źródłem krytyki tekstu biblijnego. Tym ważniejszym, że są starsze niż cztery wielkie kodeksy biblijne. Jeszcze do niedawna znaliśmy tylko dwie kopie Ewangelii w języku syryjskim – kuretońską (z IV wieku) oraz synajską (V wiek). W 2016 roku Sebastian Brock, pracujący przy Sinai Palimpses Project, odnalazł w dwóch różnych manuskryptach kilkanaście stron syryjskiego przekładu. Zdaniem Brocka, manuskrypt, którego karty wykorzystano do wytworzenia Sin. syr. M37N oraz Sin. syr. M39N pochodził z VI wieku. Teraz Grigory Kessel z Austriackiej Akademii Nauk zidentyfikował w watykańskim manuskrypcie Vat. iber. 4 fragmenty syryjskiego przekładu Ewangelii św. Mateusza (Mt. 11.30–12.26). Wspomniany manuskrypt to podwójny palimpsest, który prawdopodobnie pojawił się w Bibliotece Watykańskiej w połowie ubiegłego wieku. Mamy o nim wzmiankę z 1953 roku pozostawioną przez gruzińskiego uczonego M. Tarchnišviliego. Interesował się on manuskryptem, gdyż wszystko wskazuje na to, że jest on dziełem Iovane Zosime, słynnego gruzińskiego skryby z X wieku. Przez pół wieku Vat. iber. 4 uważany był za zaginiony. Odnaleziono go w 2010 roku, a w 2020 zdigitalizowano, dodając do cyfrowych zasobów Biblioteki Watykańskiej skan zarówno w świetle widzialnym, jak i w ultrafiolecie. Vat. iber. 4 to zdekompletowany manuskrypt Sin. geo. 49, który oryginalnie przechowywany był w klasztorze Św. Katarzyny na Półwyspie Synaj. Zawiera on gruzińskie Iadgari, hymny liturgiczne. W bibliotece klasztoru Św. Katarzyny na Synaju znajduje się wspaniały zbiór 6 tysięcy manuskryptów, z których najstarsze pochodzą z IV wieku. Przed kilku laty odkryto tam kopie tekstów Hipokratesa. Odkrycie niezwykłego syryjskiego fragmentu Ewangelii stało się możliwe dzięki temu, że do cyfrowych zbiorów Biblioteki Watykańskiej trafił Vat. iber. 4 zdigitalizowany również w ultrafiolecie. Grigory Kessel zauważył, że pod Iadgari znajduje się, spisany greką przez palestyńskiego skrybę, fragment Apoftegmantów ojców pustyni. A najniższa warstwa tekstu to prawdziwa perełka – fragment kopii syryjskiego przekładu Ewangelii. Gdy Kessel porównał odkryty fragment z dwoma niemal kompletnymi syryjskimi przekładami Ewangelii – kuretońską i synajską – stwierdził, że fragment ten jest identyczny z wersją kuretońską. Jest więc prawdopodobnie kopią tłumaczenia, które powstało w tym samym lub bardzo podobnym czasie, około III wieku. To zaś otwiera pole do dalszych badań nad historią i tłumaczeniem Ewangelii na syryjski. Kessel szczegółowo też przyjrzał się też samej budowie Vat. iber. 4, w szczególności folio, na których znajdował się palimpsest z syryjskim tekstem. Na tej podstawie stwierdził, że oryginał syryjskiej kopii Ewangelii, której fragmenty odkrył, musiał liczyć 160 folio. Był więc podobnej wielkości co tłumaczenie synajskie (164 folio) i kuretońskie (177 folio). Zdaniem Kessela, manuskrypt, z której palestyński skryba usunął syryjski tekst powstał w pierwszej połowie VI wieku. A jako że liczył wspomniane już 160 folio, nie można wykluczyć, że jego kolejne fragmenty zostaną z czasem odnalezione w innych rozsianych po świecie manuskryptach. « powrót do artykułu
-
Niepłodność została zdefiniowana jako choroba układu rozrodczego, która uniemożliwia zdrowej kobiecie zajście w ciąże po co najmniej 12 miesiącach regularnego współżycia bez zabezpieczenia. Niepłodność męska ma związek z wszystkimi problemami zdrowotnymi, które utrudniają prawdopodobieństwo poczęcia i mogą być spowodowane nieprawidłową funkcją plemników lub przeszkodami uniemożliwiającymi wytrysk. Do wystąpienia problemów z płodnością przyczynia się wiele czynników takich jak choroba, uraz czy styl życia. Zdolność do zapłodnienia u mężczyzn w dużym stopniu zależy od spermatogenezy, czyli od procesu powstawania i dojrzewania plemników w jądrach. Problemy z płodnością przypisywane są nieprawidłowym parametrom plemników spowodowanym niewydolnością spermatogenezy, takim jak: całkowity brak plemników (azoospermia), mała liczba plemników (oligozoospermia), nieprawidłowa morfologia (teratozoospemia) i nieprawidłowa ruchliwość (astenozoospermia). Na świecie problem z zajściem w ciążę ma ok 15% par w wieku rozrodczym, przy czym niepłodność męska stanowi nawet połowę wszystkich przypadków. Wskaźniki te mogą być jednak niedoszacowane co ma związek z różnicami kulturowymi, dylematami społecznymi i patriarchatem uniemożliwiającymi dokładne pobranie i analizę nasienia. U niektórych mężczyzn badania wywołują niepokój związany z piętnem hegemonicznej męskości. Jest to szczególnie trudne w społeczeństwach pronatalistycznych, gdzie zarówno męskość jak i płodność są uważane za cechy męskości, ale także w społeczeństwach zachodnich, w których niepłodność męska i impotencja są utożsamiane. Ponadto problem z zajściem w ciążę wywołany nieprawidłowym nasieniem związany jest ze znacznym stresem psychospołecznym i małżeńskim, zwiększonym ryzykiem raka, gorszym ogólnym stanem zdrowia i krótszą oczekiwaną długością życia1. Diagnostykę niepłodności u mężczyzn należy rozpocząć od podstawowego badania nasienia (seminogramu), które ma na celu ocenę całego ejakulatu, a także jakość plemników. Badania te są wykonywane metodą manualna zgodnie z rekomendacjami WHO z 2010 roku bądź komputerową CASA (ang. Computer Assisted Semen Analysis). Aby otrzymać wiarygodne wyniki, które mogą być porównywane między laboratoriami przed przystąpieniem do badania należy spełnić warunki wstępne określone przez WHO, czyli: Należy zachować odpowiedni okres wstrzemięźliwości płciowej (czas od ostatniego wytrysku), który wynosi minimum 48 h, a także nie jest dłuższy niż 7 dni. Informacja o czasie abstynencji znajduje się na wyniku pacjenta. Okres wstrzemięźliwości płciowej ma istotne znaczenie przy ocenie takich parametrów jak: liczba plemników, ich ruchliwość, żywotność, morfologia jak również objętość całego ejakulatu. Jeżeli pacjent oddaje nasienie do badania po raz kolejny powinien dodatkowo zwrócić uwagę, aby okres abstynencji płciowej był podobny jak przy pierwszym badaniu. Nasienie powinno być oddane krótko przed badaniem, drogą masturbacji, w specjalnie przeznaczonym do tego pomieszczeniu, zapewniającym intymność najlepiej blisko laboratorium. Materiał należy oddać do specjalnego pojemnika, który nie jest toksyczny dla plemników. Nasienie powinno być oddane w całości do pojemnika z zachowaniem zasad higieny. Jeśli pacjent ma problemy z oddaniem nasienia w laboratorium istnieje możliwość oddania próbki w domu (należy użyć specjalnego pojemnika lub prezerwatywy bez środków plemnikobójczych). Materiał należy dostarczyć do laboratorium w najkrótszym czasie, gdyż analiza niektórych parametrów musi być wykonana niedługo po upłynnieniu, czyli do 1 godziny po wytrysku. Zaleca się wykonanie co najmniej 2 seminogramów w odstępie 7 dni do 3 tygodni, w celu uzyskania wiarygodnych danych o jakości nasienia2. Podobnie jak u większości ssaków, u ludzi funkcja jąder w dużym stopniu zależy od temperatury. Aby jądra funkcjonowały prawidłowo wymagana jest temperatura o 2 – 40C niższa niż temperatura ciała. Temperatura jąder jest regulowana przez dwa mechanizmy. Za pierwszy mechanizm odpowiedzialna jest moszna, która nie posiada tłuszczu podskórnego, a całkowita powierzchnia jej skóry zmienia się wraz z temperaturą (spadek temperatury powoduje skurczenie skóry moszny) dzięki temu może odpowiednio odprowadzać ciepło na zewnątrz. Drugi układ regulujący umiejscowiony jest w powrózku nasiennym, gdzie następuje przeciwprądowa wymiana ciepła między napływającą krwią tętniczą a wypływającą krwią żylną, której temperatura jest niższa niż krwi tętniczej z powodu utraty ciepła przez skórę moszny. Tym sposobem następuje wstępne ochłodzenie krwi tętniczej docierającej do jąder3. Przy wzroście temperatur jąder o 10C występują zaburzenia w produkcji nasienia, a koncentracja plemników obniża się nawet o 40%. Mężczyźni z ograniczoną płodnością mają zwykle wyższą temperaturę jąder o ok 0,50 C od mężczyzn płodnych. Znaczący wpływ na parametry nasienia ma temperatura zewnętrzna związana ze zmianą pór roku. Okazuje się, że po upalnym lecie wyniki nasienia w populacji ogólnej są znacznie obniżone4. Wśród znanych etiologii prowadzących do niepłodności męskiej jest wykonywany zawód i narażenie na szkodliwe związane z nim czynniki środowiskowe. W badaniach przeprowadzonych przez naukowca Vaziri i in. [5], W Centrum Badań nad Niepłodnością w Iranie wykazano, że niektóre czynniki środowiskowe z którymi badani mieli do czynienia w pracy, mogą stanowić zagrożenie dla układu rozrodczego człowieka. W swoim eksperymencie Vaziri opisał przypadki ponad 1000 mężczyzn, z których część była narażona na znane czynniki wpływające na spermatogenezę tj. pestycydy, rozpuszczalniki, upał oraz kombinację tych czynników. Zgodnie z wykonywanymi zawodami uczestników oraz biorąc po uwagę podobne narażenia zawodowe wyodrębniono 12 kategorii zawodów: praca biurowa, sprzedaż, rolnictwo, malarstwo, usługi, praca budowlana, wojsko, praca mechaniczna, transport, artyści, praca metalowa i elektryka. U każdego z badanych wykonano analizę nasienia wspomaganą komputerowo (CASA). A wyniki przedstawiono w Tabeli 1. W przeprowadzonym eksperymencie wzięło udział ponad 1000 mężczyzn, którzy zgłaszali problemy z niepłodnością. Zostali oni sklasyfikowani według rodzaju zawodu, który wykonują. Uzyskane wyniki wykazują, że największy wskaźnik niepłodności występuje wśród pracowników branży transportowej. Zagrożenia, które są tego przyczyną to m.in. siedzący tryb życia, wibracje oraz narażenie na ciepło. Analiza tej grupy wykazała niższą ruchliwość oraz morfologię w porównaniu z innymi grupami. Na uwagę zasługuje również fakt, że liczba plemników u malarzy i pracowników budowlanych jest zauważalnie niższa niż w pozostałych grupach zawodowych. Niemal wszyscy badani zadeklarowali narażenie na stres w pracy, a prawie połowa mężczyzn przyznaje, że podczas wykonywania swojej pracy ma do czynienia z wysoką temperaturą, co również zwiększa bezpłodność5. Znajduje to potwierdzenie w badaniach Hjollund’a i in., którzy wykazali, że spawacze ciągle narażeni w pracy na wysoką temperaturą mają niską liczbę plemników6. Wśród pracowników biurowych i handlowców nie znaleziono żadnej istotnej klinicznie korelacji między środowiskiem pracy a niepłodnością. Wykonując określony zawód pracownicy mogą być narażeni na szereg szkodliwych czynników fizycznych, chemicznych i psychologicznych. Wpływ niektórych zagrożeń związanych z pracą na układ rozrodczy człowieka jest jednym z obszarów, którym od lat interesują się naukowcy. Opisane badanie zostało przeprowadzone w celu zrozumienia jak czynniki środowiskowe z którymi spotykamy się codziennie w pracy, mogą prowadzić do obniżenia jakości nasienia i związanej z tym bezpłodności u mężczyzn. Zrozumienie, co stanowi niebezpieczny zawód pod względem jego wpływu na płodność, może być istotnym krokiem do odkrycia, jak rodzić sobie z każdym czynnikiem i jakie rodzaje środków zapobiegawczych należy podjąć, aby płodności nie obniżać5. “Infertility in Men: Advances towards a Comprehensive and Integrative Strategy for Precision Theranostics” – Assidi M. Cells 2022, 11, 1711 “Diagnostyka laboratoryjna” – Solnica B. PZWL Wydawnictwo Lekarskie “Occupational heat exposure and male fertility: a review” - Thonneau P., Bujan L., Multigner L., Mieusset R. Human Reproduction vol.13 no.8 pp.2122–2125, 1998 „Znaczenie optymalizacji temperatury jąder dla poprawy płodności męskiej” - Maksym R. B., Ruta H., Konarski Ł., Rabijewski M. ISSN 2082-7067 3 (39)2019 KWARTALNIK NAUKOWY “The Relationship between Occupation and Semen Quality” - Vaziri M.H, Gilani M. A. S., Kavousi A. Firoozeh M. i inni. Int J Fertil Steril. 2011 Jul-Sep; 5(2): 66–71. “A follow up study of male exposure to welding and time to pregnancy” - Hjollund NH, Bonde JP, Jensen TK, Henriksen TB, Kolstad HA, Ernst E, i inni. Reprod Toxicol. 1998;12(1):29–37. « powrót do artykułu
-
Ultraintensywne źródła rentgenowskie (ULX) generują około 10 milionów razy więcej energii niż Słońce. Są tak jasne, że wydają się przekraczać granicę jasności Eddingtona o 100-500 razy, stanowiąc dla naukowców zagadkę. Opublikowane niedawno badania potwierdzają, że ULX rzeczywiście przekraczają jasność Eddingtona, a wszystko to prawdopodobnie dzięki niezwykle silnym polom magnetycznym, zmieniającym interakcje pomiędzy światłem a materią. Jednak hipotezy o wpływie tych pól nie można przetestować. Są one miliardy razy silniejsze niż najpotężniejsze magnesy, zatem pozostają nam tylko badania obserwacyjne. Cząstki światła, fotony, popychają obiekty, na które natrafiają. Jeśli obiekty takie jak ULX emitują wystarczająco dużo cząstek, siła ich oddziaływania może być większa niż siła grawitacji samego obiektu. W ten sposób obiekt osiąga granicę jasności Eddingtona, poza którą jego własne światło powinno teoretycznie wypychać wszelki gaz i inny materiał opadający na obiekt. Ten moment gdy ciśnienie światła jest większe niż grawitacja, jest niezwykle ważny, gdyż to właśnie opadający na ULX materiał jest źródłem promieniowania. Przypomina to sytuację, jaką znamy z czarnych dziur. Gdy ich grawitacja przyciąga gaz i pył, rozgrzewają się one i promieniują. Naukowcy przez długi czas sądzili, że ULX to czarne dziury otoczone jasnymi chmurami gazu. Jednak w 2014 roku NuSTAR (Nuclear Spectroscopic Telescope Array) odkrył, że ULX M82 X-2 jest pulsarem. To rodzaj gwiazdy neutronowej, czyli zdegenerowanej gwiazdy, która powstała w wyniku zapadnięcia się większej gwiazdy. Gwiazdy neutronowe mają średnicę niewielkiego miasta, ale ich masa może przekraczać masę Słońca. Gwiazda tworząca M82 X-2 jest więc niezwykle gęsta. Z tym zaś wiąże się silne pole grawitacyjne, które na jej powierzchni jest około 100 bilionów razy silniejsze niż pole grawitacyjne Ziemi. Gaz i pył przyciągany w kierunku gwiazdy osiąga prędkość milionów kilometrów na godzinę i uwalnia olbrzymie ilości energii, gdy uderza w jej powierzchnię. Jak obrazowo wyliczyli to naukowcy z NASA, pianka marshamallow uderzyłaby w pulsar z mocą tysięcy bomb wodorowych. Tak olbrzymie energie wyjaśniają, dlaczego ULX są źródłem tak potężnego promieniowania rentgenowskiego. Autorzy najnowszych badań wykorzystali NuSTAR, by ponownie przyjrzeć się M82 X-2 i zauważyli, że ten ULX „kradnie” materię z pobliskiej gwiazdy. Każdego roku pobiera z niej tyle materii, że można by z niej zbudować 1,5 planety o masie Ziemi. Znając ilość materii opadającej na powierzchnię ULX naukowcy mogli obliczyć jasność obiektu. I te obliczenia zgadzają się z pomiarami jasności, co potwierdza, iż M82 X-2 rzeczywiście przekracza limit Eddingtona. Jeśli badania te zostaną niezależnie potwierdzone, można będzie odrzucić hipotezę mówiącą, że ULX w rzeczywistości nie przekraczają limitu Eddingtona, ale silne wiatry wiejące z przestrzeni wokół źródła koncentrują kierują większość emisji w jednym kierunku. Jeśli zostanie ona skierowana w stronę Ziemi, może nam się wydawać, że emisja jest tak potężna, iż ULX przekraczają limit Eddingtona. Co jednak z limitem jasności Eddingtona i oddziaływaniem fotonów potężniejszym niż grawitacja? Nowe badania mogą być wsparciem dla alternatywnej hipotezy. Mówi ona, że silne pola magnetyczne generowane przez ULX zmieniają sferyczny kształt atomów w kształt podłużny. To zaś zmniejsza zdolność fotonów do wywierania wpływu na atomy, pozwalając na zwiększenie jasności obiektu. Możemy tutaj obserwować wpływ niewiarygodnie silnych pól magnetycznych. Takich, jakich nie jesteśmy w stanie obecnie odtworzyć na Ziemi. Na tym właśnie polega piękno astronomii. Obserwując niebo, wzbogacamy naszą wiedzę na temat funkcjonowania wszechświata. Z drugiej jednak strony, nie możemy przeprowadzić eksperymentów, by szybko uzyskać odpowiedzi na trapiące nas pytania, więc musimy czekać, aż wszechświat ujawni nam swoje tajemnice, mówi główny autor badań, Matteo Bachetti z Obserwatorium Cagliari we Włoszech. « powrót do artykułu
-
- ULX
- ultraintensywne źródła rentgenowskie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W etruskiej nekropolii Casale dell’Osteria w Vulci na pograniczu Lacjum i Toskanii odkryto doskonale zachowany grobowiec sprzed ok. 2,5 tys. lat. Był on bogato wyposażony - archeolodzy znaleźli nie tylko ceramikę, ale i umieszczony na piecyku ostatni posiłek. Podczas wykopalisk archeolodzy z Fondazione Vulci natrafili na dwie płyty o szerokości ok. 60 cm i wadze 40 kg. Znajdowały się one z przodu, przy wejściu do grobowca. By je przesunąć, zespół wykorzystał dźwig. We wnętrzu grobowca komorowego specjaliści ujrzeli wykutą w kamieniu platformę i ok. 30 naczyń w świetnym stanie; były to głównie ceramika bucchero nero, szklane unguentaria oraz amfory. Po prawej stronie, w pobliżu wejścia, stał brązowy piecyk, w którym nadal znajdował się węgiel i rożen z mięsem na ostatni posiłek. Archeolodzy nie znaleźli broni, natrafili za to na przęślik, uważają więc, że w grobowcu pochowano majętną kobietę. Spopielone szczątki zmarłej, nazywanej Etruską Damą (Signora Etrusca), złożono w urnie (olla) i umieszczono na wykutej w kamieniu platformie. ,/> Przed paroma dniami na profilu Parco Archeologico Naturalistico di Vulci na Facebooku ujawniono, że rozpoczęły się badania dóbr grobowych; prof. Antonio Brunetti, chemik z Uniwersytetu w Sassari, zajął się analizą metalograficzną 7 niewielkich fibul z brązu i srebra, odkrytych w pobliżu urny. Vulci było jednym z najważniejszych etruskich miast. Wyrosło w VIII wieku ze wsi kultury Vullanowa. Dzięki rozwiniętemu handlowi, wydobyciu minerałów z pobliskiej Monta Amiata oraz produkcji przedmiotów z brązu, miejscowość szybko się rozwinęła. Największy rozkwit miasto przeżywało pomiędzy VI a IV wiekiem, jako centrum dużego miasta-państwa. Z czzasem jednak zaczęło tracić terytorium i znaczenie na rzecz Rzymu. W końcu w 280 roku p.n.e. Vulci zostało podbite przez Rzym. Ze wspaniałego etruskiego miasta zachowały się przede wszystkim rozległe nekropolie z tysiącami grobów. Często były one niezwykle bogato wyposażone, nic więc dziwnego, że przez wieki przyciągały rabusiów. Zdecydowana większość grobów padła ofiarą łupieżców. Tym cenniejsze jest odnalezienie kompletnego, niesplądrowanego miejsca pochówku. « powrót do artykułu
-
- Etruskowie
- grobowiec
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Witamina B12, nazywana także kobalaminą, należy do grupy witamin rozpuszczalnych w wodzie. Odgrywa istotną rolę w wielu procesach zachodzących w organizmie człowieka. Dzięki niej możliwe jest prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego oraz utrzymanie odpowiedniej wydajności poznawczej. Jej obecność jest niezbędna w przebiegu procesu tworzenia erytrocytów1, podczas syntezy DNA, w podziałach komórkowych, a także do utrzymania odpowiedniej integralności osłonek mielinowych w komórkach nerwowych. Produkowana jest przede wszystkim przez bakterie znajdujące się w jelicie grubym zwierząt2, dlatego jej główne źródło w naszej diecie stanowią pokarmy zwierzęce, takie jak: mięso, jaja, mleko, podroby czy owoce morza. W niewielkich ilościach występuje w niektórych produktach pochodzenia roślinnego, jednak w tym przypadku jej wchłanianie do organizmu jest znacznie mniejsze niż z produktów pochodzenia zwierzęcego. Przyswajanie możliwe jest dzięki czynnikowi wewnętrznemu IF (ang. Intrinsic factor)1, nazywanemu też czynnikiem Castle’a, produkowanemu przez komórki okładzinowe żołądka6. Niedobór witaminy B12 stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia człowieka. Może prowadzić do zahamowania podziałów komórkowych, a także wywołać zaburzenia neurologiczne, wśród których należy wymienić: osłabienie czucia, uczucie mrowienia i drętwienia w rękach i stopach, problemy z pamięcią, demencję, trudności w poruszaniu się, ogólne osłabienie, stany depresyjne, a nawet utratę kontroli nad pęcherzem moczowym i wypróżnianiem. W wyniku niedoboru kobalaminy istnieje ryzyko rozwinięcia się niedokrwistości megaloblastycznej. Może być ona wywołana również niedoborem w organizmie kwasu foliowego. Jego uzupełnienie często prowadzi do zamaskowania objawów anemii megaloblastycznej, co mylnie może sugerować prawidłowy poziom witaminy B12 w organizmie. Dlatego też bardzo ważne jest zwrócenie uwagi na towarzyszące, nawet bardzo subtelne objawy ze strony układu nerwowego2. Dodatkowo, deficyt kobalaminy w organizmie może przyczyniać się do podwyższonego stężenia homocysteiny, co zwiększa ryzyko wystąpienia chorób układu sercowo - naczyniowego4. Najczęstszą przyczyną zbyt niskiego poziomu witaminy B12 w organizmie jest jej niewystarczająca podaż w diecie. Grupą szczególnie narażoną na niedobór kobalaminy są osoby wprowadzające do swojego żywienia dietę wegetariańską3. Istnieje kilka odmian wegetarianizmu. Jedną z najbardziej popularnych jest laktoowowegetarianizm, w przypadku którego wykluczone z diety zostają mięso, ryby oraz skorupiaki, jednak dopuszczalne jest spożywanie, mleka, produktów mlecznych oraz jajek. Niektóre grupy wegetarian akceptują w swoich posiłkach jedynie wybrane produkty pochodzenia zwierzęcego, np. laktowegetarianie spożywają mleko i jego przetwory, a owowegetarianie jajka. Dieta wegańska, będąca bardziej restrykcyjną odmianą wegetarianizmu, dopuszcza spożycie wyłącznie produktów roślinnych, świeżych owoców, warzyw, orzechów oraz nasion, całkowicie wykluczając mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego. Postawą posiłków frutarian są jedynie świeże owoce, orzechy i nasiona. Wegetarianizm buddyjski jest rodzajem weganizmu, w którym oprócz mięsa rezygnuje się ze spożywania warzyw z rodziny Allium, tj. cebuli, czosnku, pora, szalotki. Dieta makrobiotyczna uwzględnia spożywanie ziaren, fasoli oraz niektórych warzyw. Każdy z wymienionych sposobów odżywiania w znacznym stopniu ogranicza dostarczanie witaminy B12 do organizmu. Powoduje to stopniowe zmniejszanie zasobów tej witaminy w ludzkim ciele, a w konsekwencji jej niedobór, skutkujący poważnymi problemami zdrowotnymi4. Deficyt B12 może wystąpić również w okresie niemowlęcym, w wyniku karmienia piersią przez matkę będącą na diecie wegetariańskiej. Pokarm nie zawiera wówczas wystarczającej ilości kobalaminy, przez co w organizmie dziecka nie ma możliwości wytworzenia jej odpowiednich zapasów. Pierwsze objawy, w postaci zahamowania wzrostu, zatrzymania lub uwstecznienia rozwoju, wymiotów oraz letargu, zauważalne są w wieku od 2 do 12 miesięcy od urodzenia. Podanie preparatów zawierających witaminę B12 w ciągu kilku dni przywraca prawidłowy stan niemowlęcia5. Utrata witaminy B12 z magazynów (głównie z wątroby) jest stosunkowo niska. Potrzeba około 2 lat diety wykluczającej produkty będące jej źródłem do rozwinięcia się pierwszych objawów wynikających z wyczerpania się zasobów. Normy opracowane przez Instytut Żywności i Żywienia, opublikowane w 2020 roku wskazują, iż zalecane dzienne spożycie kobalaminy dla dorosłego człowieka powinno wynosić 2,4 µg na dobę. Trwają badania nad odkryciem jej źródeł w produktach pochodzenia roślinnego. Dostępne na rynku są również napoje roślinne dla wegan, wzbogacone o tę witaminę. W 2019 roku w wyniku pracy Zespołu do Spraw Suplementów Diety Rady Sanitarno – Epidemiologicznej określono dzienną zalecaną porcję witaminy B12 w wysokości 100 µg dla osób wymagających suplementacji6. Osoby preferujące dietę ograniczającą podaż witaminy B12 są w dużym stopniu narażone na jej niedobory, dlatego powinny wykonywać badanie kontrolne określające jej stężenie w surowicy. Dodatkowym parametrem, który warto kontrolować jest poziom homocysteiny we krwi. Niedobór kobalaminy może skutkować poważnymi problemami zdrowotnymi. Ważne jest, aby wegetarianie dbali o suplementację lub wprowadzenie do diety produktów spożywczych nią wzbogaconych2. Cristian Del Bo', Patrizia Riso, Claudio Gardana, Antonella Brusamolino, Alberto Battezzati, Salvatore Ciappellano. Effect of two different sublingual dosages of vitamin B12 on cobalamin nutritional status in vegans and vegetarians with a marginal deficiency: A randomized controlled trial. Clin Nutr. 2019 Apr;38(2):575-583. doi: 10.1016/j.clnu.2018.02.008 Carol L Zeuschner, Bevan D Hokin, Kate A Marsh, Angela V Saunders, Michelle A Reid, Melinda R Ramsay. Vitamin B₁₂ and vegetarian diets. Med J Aust. 2013 Aug 19;199(S4):S27-32. doi: 10.5694/mja11.11509. Gianluca Rizzo, Antonio Simone Laganà, Agnese Maria Chiara Rapisarda, Gioacchina Maria Grazia La Ferrera, Massimo Buscema, Paola Rossetti, Angela Nigro, Vincenzo Muscia, Gaetano Valenti, Fabrizio Sapia, Giuseppe Sarpietro, Micol Zigarelli, Salvatore Giovanni Vitale. Vitamin B12 among Vegetarians: Status, Assessment and Supplementation. Nutrients. 2016 Nov 29;8(12):767. doi: 10.3390/nu8120767 Fumio Watanabe, Yukinori Yabuta, Tomohiro Bito and Fei Teng. Vitamin B12-Containing Plant Food Sources for Vegetarians. Nutrients. 2014 May 5;6(5):1861-73. doi: 10.3390/nu6051861. Brahim El Hasbaoui, Nadia Mebrouk, Salahiddine Saghir, Abdelhkim El Yajouri, Rachid Abilkassem, Aomar Agadr. Vitamin B12 deficiency: case report and review of literature. Pan Afr Med J 2021 Mar 4;38:237. doi: 10.11604/pamj.2021.38.237.20967 Beata Przygoda, Regina Wierzejska, Ewa Matczuk, Wojciech Kłys, Mirosław Jarosz. Normy żywienia dla populacji Polski i ich zastosowanie. Witaminy. Red. Mirosław Jarosz, Ewa Rychlik, Katarzyna Stoś, Jadwiga Charzewskiej. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny, 2020, s.230-235. ISBN: 978-83-65870-28-5 « powrót do artykułu
-
Słoniowa trąba to niezwykle zręczny narząd, ale wciąż dobrze nie rozumiemy jego działania. Opiekunowie słonicy Pang Pha z zoo w Berlinie odkryli, że potrafi ona obierać banany. Gdy poinformowali o tym doktorantkę Lenę Kaufamnn z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, ta początkowo nie chciała wierzyć, ale przeprowadziła badania i spostrzegła, że słonica obiera banany w zależności od stopnia ich dojrzałości i... kontekstu społecznego. Kaufmann opisała wyniki badań na łamach Current Biology. Lena Kaufmann zajmuje się badaniami nad zmysłem dotyku u słoni. Gdy dowiedziała, że Pang Pha obiera banany, zaczęła je przynosić. Nic się nie działo. Brała ode mnie banany i je zjadała, mówi młoda uczona. Problem w tym, że przynosiła słonicy zielone banany. Słonie żywią się bananami Jedzą zielone i żółte. Jednak tych zbyt dojrzałych, o brązowej skórce unikają. Gdy Kaufman przyniosła Pang Pha zbyt dojrzałe banany, słonica albo ich odmawiała, albo rzucała nimi w kobietę. Czasami zjada przejrzałe banany, ale widać, że nie smakują jej one. W trakcie badań naukowcy zauważyli, że to czy Pang Pha obiera banany zależy od stopnia ich dojrzałości. Banany zielone i zielono-żółte nigdy nie były obierane. Takie banany są najchętniej jedzone przez słonie. Samica obierała jednak niektóre żółte banany i 82% żółto-brązowych owoców. Często zaś odrzucała brązowe. Na obieranie bananów wpływał też kontekst społeczny. Gdy bowiem na wybieg dostarczono żółto-brązowe banany, a obok były inne słonie, Pang Pha zjadała banany w całości, by zdążyć zjeść jak najwięcej przed innymi zwierzętami. Wyjątek stanowił jednak ostatni banan. Tego Pang Pha zwykle obierała. Nie musiała się wówczas spieszyć, gdyż i tak nie było więcej bananów do zjedzenia. Słonie zwykle nie obierają bananów. Istnieją co prawda anegdotyczne doniesienia o takim zachowaniu, można znaleźć filmy, na których je widać, ale wśród 10 słoni mieszkających w zoo w Berlinie i w Wiedniu tylko Pang Pha obiera banany. A fakt, że nie obiera ich jej córka Anchali wskazuje, iż nie jest to łatwo przekazywana wiedza. Naukowcy sądzą, że umiejętność Pang Pha ma związek z jej historią. Gdy w 1987 roku trafiła do Berlina, była karmiona butelką. Główny opiekun często dawał jej banany, które obierał w jej obecności. Z czasem słonica musiała się sama tego nauczyć. « powrót do artykułu
-
Brązy z Beninu są jednymi z najwspanialszych przykładów sztuki afrykańskiej. To tysiące metalowych plakietek i rzeźb, które w przeszłości zdobiły pałac królewski w Królestwie Beninu (obecnie stan Edo w Nigerii). Są tak doskonałe, że gdy dotarły do Europy spotkały się z niedowierzaniem. Sądzono, że jest niemożliwe, by ludy Afryki wytwarzały sztukę o tak wysokiej jakości. Teraz okazuje się, że głównym źródłem materiału, z którego powstawały zabytki pomiędzy XV a XVIII wiekiem były... dzisiejsze Niemcy. Obecnie dysponujemy ponad 700 analizami chemicznymi brązów z Beninu i wiemy, że ich skład znacznie różni się od składu zaawansowanych wyrobów metalurgicznych wytwarzanych w regionie Igbo-Ukwu w IX wieku. Ze źródeł historycznych wiemy, że gdy pod koniec XV wieku Portugalczycy rozpoczęli szeroko zakrojony handel z Afryką Zachodnią, jako środek płatniczy wykorzystywali manile. Były to płacidła w kształcie otwartej bransolety czy też podkowy wykonane z miedzi lub mosiądzu. Z Europy do Afryki trafiły miliony manili. Naukowcy od dawna podejrzewali, że głównym źródłem metalu, z którego w Królestwie Beninu wytwarzano brązy, były właśnie manile. Jednak badane dotychczas manile były i słabo datowane, i na tyle zanieczyszczone, że nie nadawały się do wytwarzania z nich przedmiotów wysokiej jakości. Dodatkową zagadkę stanowił fakt, że stosunek izotopów ołowiu w brązach z Beninu wykazywał się wysoką homogenicznością. To wskazywało, że materiał pochodził z jednego źródło, a twórcy brązów przez wieki z niego korzystali, zatem przywiązywali bardzo dużą wagę do jakości materiału. Znajduje to zresztą potwierdzenie w badaniach dotyczących historii handlu niewolnikami i spisów towarów, jakie Europejczycy wymieniali na niewolników. Grupa naukowców zbadała manile z XVI-XIX wieku wydobyte z wraków u wybrzeży Afryki, Europy i Ameryki. Gdy porównali je z brązami z Beninu okazało się, że skład jest niezwykle podobny. Co więcej, skład manili odpowiada składowi rud z niemieckiej Nadrenii. Badania te znajdują potwierdzenie w historycznych dokumentach. W 1548 roku między rodzina Fuggerów podpisała z królem Portugalii umowę na dostawę w ciągu trzech lat 432 ton (niemal 1 miliona 400 tysięcy) manili. Mowa jest tutaj o dwóch typach manili. Jedne zwane są „de la Mina”, a drugie „Guine”. Te pierwsze to manile, które produkowano na potrzeby handlu z obszarem obejmującym mniej więcej współczesne wybrzeże Ghany. Typ „Guine” był zaś używany na większym obszarze subsaharyjskiej Afryki Zachodniej. Kontrakt bardzo szczegółowo opisuje oba typy manili, mówi o tym, że mają odpowiadać one dostarczonym wzorcom, określa ich jakość oraz wagę. Ma to być 312 gramów dla „de la Mina” oraz 250 gramów dla „Guine”. W Afryce Zachodniej krążyła olbrzymia liczba manili. Były jednym z pierwszych europejskich towarów, jakie dotarły na rynki Afryki Zachodniej. Już od samego początku głównym źródłem materiału dla artystów z Królestwa Beninu były manile z nadreńskich rud. Z czasem na lukratywny rynek wytwarzania manili weszły też inne kraje. W XVIII wieku zaczęły pojawiać się manile z Anglii i prawdopodobnie Skandynawii. Jednak rzemieślnicy ludu Edo pozostali wierni wysokiej jakości metalowi z Niemiec, których domagali się od portugalskich kupców. « powrót do artykułu
-
- brązy z Beninu
- Nadrenia
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Gdy Vasa tonął, na jego pokładzie znajdowała się kobieta
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Wspaniały galeon Vasa, wybudowany na polecenie Gustawa Adolfa na wojnę z I Rzeczpospolitą, zatonął w 1628 roku podczas dziewiczego rejsu po przepłynięciu zaledwie 1300 metrów. Wrak odnaleziono ponad 300 lat później, wydobyto, a okręt zrekonstruowano. Można go podziwiać w specjalnie zbudowanym muzeum. Jednak prace badawcze nad okrętem i tym, co wraz z nim znaleziono, wciąż trwają i wciąż przynoszą niespodzianki. Właśnie okazało się, że na pokładzie w chwili zatonięcia jednostki znajdowała się kobieta. Wraz z Vasą zginęło około 30 osób. Ze źródeł historycznych znamy tylko nazwisko jednej z nich. Archeolodzy wydobyli liczne szkielety, które również są przedmiotem badań. Analiza osteologiczna wiele zdradza na temat tych ludzi, ich wieku, wzrostu czy historii chorób. Specjaliści, na podstawie budowy miednicy, od niedawna podejrzewali, że szkielet G należał do kobiety. Analizy DNA ujawniły nam jeszcze więcej informacji, mówi doktor Fred Hocker, dyrektor ds. badawczych w Vasamuseet. Muzeum on niemal 20 lat współpracuje z Wydziałem Immunologii, Genetyki i Patologii na Uniwersytecie w Uppsali. Akademicy prowadzą badania wszystkich ludzkich szczątków znalezionych wraz z Vasą, by jak najwięcej dowiedzieć się o każdym zmarłym. Badanie szkieletów z Vasy to dla nas to i interesujące, i wymagające wyzwanie. Bardzo trudno jest uzyskać DNA z kości, które przez 333 lata leżały na dnie morskim. Ale nie jest to niemożliwe, mówi profesor genetyki sądowej Marie Allen. Już kilka lat temu podejrzewaliśmy, że szkielet G należał do kobiety. W materiale genetycznym nie znaleźliśmy chromosomu Y. Ale nie mogliśmy być do końca pewni i chcieliśmy potwierdzić wyniki naszych badań, dodaje. Szwedzi nawiązali więc współpracę z doktor Kimberly Andreaggi z należącego do Pentagonu laboratorium AFMES-AFDIL (Armed Forces Medical Examiner System’sArmed Forces DNA Identification Laboratory), które specjalizuje się w testowaniu DNA szczątków, o których przypuszcza się, że należą do zaginionych amerykańskich żołnierzy. Pobraliśmy nowe próbki z kości, co do których chcieliśmy poznać odpowiedzi na dodatkowe pytania. AFMES-AFDIL przeanalizowało próbki i dzięki swoim metodom mogło potwierdzić, że G to kobieta, cieszy się Marie Allen. Wyniki badań bardzo ucieszyły doktor Annę Marię Forssenberg. Jest ona historykiem w Vasamuseet i od pewnego czasu zajmuje się badaniami nad żonami marynarzy. To odkrycie jest dla mnie szczególnie ekscytujące, gdyż zony marynarzy są często zapomniane przez historię, a odegrały ważną rolę w historii marynarki wojennej. To jednak nie koniec badań. Wkrótce powinniśmy dowiedzieć się jeszcze więcej. Allen i Adreaggi uważają, że będą mogły określić przybliżony wygląd poszczególnych osób, kolor ich oczu i włosów, być może nawet DNA zdradzi, skąd pochodziły rodziny zmarłych. Obecnie jesteśmy w stanie wydobyć z historycznego DNA więcej informacji niż wcześniej, a metody badawcze ciągle są udoskonalane. Możemy na przykład stwierdzić, czy dana osoba miała predyspozycje do jakichś chorób, a nawet określić takie szczegóły jak posiadanie piegów oraz czy woskowina w ich uszach była sucha czy wilgotna. « powrót do artykułu -
Bakteria „żywiące się powietrzem” udoskonalą ogniwa paliwowe?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Przed dziewięciu laty profesor Chris Greening i jego koledzy z Monash University zainteresowali się Mycobacterium smegmatis. Ta niezwykła bakteria może przetrwać wiele lat bez dostępu do organicznych źródeł pożywienia. Ku zdumieniu australijskich naukowców okazało się, że M. smegmatis pobiera wodór z atmosfery i wykorzystuje go produkcji energii. Teraz naukowcom udało się wyekstrahować enzym odpowiedzialny za cały proces. Mają nadzieję, że uda się go wykorzystać do produkcji tanich wydajnych ogniw paliwowych. Enzym hydrogenazy, zwany Huc, ma tak wysokie powinowactwo do wodoru, że utlenia wodór atmosferyczny, mówi Greening. Huc jest niezwykle wydajny. W przeciwieństwie do innych znanych enzymów i katalizatorów korzysta z wodoru poniżej poziomu atmosferycznego, który stanowi 0,00005% powietrza, którym oddychamy – dodaje uczony. Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że bakterie mogą wykorzystywać wodór atmosferyczny jako źródło energii. Jednak do teraz nie wiedzieliśmy, jak to robią – stwierdza. Bliższe badania ujawniły, że Huc niezwykle wydajnie zmienia minimalne ilości H2 w prąd elektryczny, jednocześnie zaś jest niewrażliwy na oddziaływanie tlenu, który jest zwykle bardzo szkodliwy dla katalizatorów. Co więcej Huc jest odporny na wysokie temperatury. Nawet w temperaturze 80 stopni Celsjusza zachowuje swoje właściwości. Bakterie wytwarzające Huc powszechnie występują w środowisku naturalnym. Odkryliśmy mechanizm, który pozwala bakteriom „żywić się powietrzem”. To niezwykle ważny proces, gdyż w ten sposób bakterie regulują poziom wodoru w atmosferze, pomagają utrzymać żyzność i zróżnicowanie gleb oraz oceanów, dodaje Greening. Obecnie naukowcy pracują nad skalowaniem produkcji Huc. Chcą uzyskać większe ilości enzymu, by go lepiej przebadać, zrozumieć oraz opracować metody jego wykorzystania w procesach przemysłowych. « powrót do artykułu -
Wesołych, szczęśliwych Świąt Wielkanocnych życzą Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
-
Supermasywna czarna dziura, pędząca z prędkością 1 650 000 kilometrów na godzinę, przemieszcza się przez przestrzeń międzygalaktyczną, ciągnąc za sobą gigantyczny ogon gwiazd i materii gwiazdotwórczej. Niezwykły, jedyny taki znany nam obiekt, zauważył przypadkiem Teleskop Kosmiczny Hubble'a. Za czarną dziurą o masie 20 milionów mas Słońca podąża ogon z nowo narodzonych gwiazd. Ma on długość 200 000 lat świetlnych, jest więc dwukrotnie dłuższy niż średnica Drogi Mlecznej i rozciąga się od czarnej dziury, aż po jej galaktykę macierzystą, z której się wydostała. W ogonie musi znajdować się olbrzymia liczba nowo powstałych gwiazd, gdyż całość ma aż połowę jasności swojej galaktyki macierzystej. Astronomowie nie są oczywiście w stanie dostrzec samej czarnej dziury, ale widzą skutki jej oddziaływania. Widzą zatem długi ogon gwiazd i materii gwiazdotwórczej, na którego jednym końcu znajduje się oddalona od nas o 7,5 miliarda lat świetlnych galaktyka RCP 28, a na drugim wyjątkowo jasno świecący obszar. Naukowcy przypuszczają, że obszar ten to albo dysk akrecyjny wokół czarnej dziury, albo też gaz, który został podgrzany do wysokich temperatur przez wdzierającą się w niego, pędzącą z olbrzymią prędkością czarną dziurę. Gaz na czele czarnej dziury jest podgrzewany przez falę uderzeniową generowaną przez czarną dziurę pędzącą z prędkością ponaddźwiękową, mówi Pieter van Dokkum z Yale University. To był całkowity przypadek. Przyglądałem się obrazom z Hubble'a i zobaczyłem niewielką smużkę. Pomyślałem, że to promieniowanie kosmiczne wywołało zaburzenia obrazu. Jednak, gdy wyeliminowaliśmy promieniowanie kosmiczne, smużka nadal nam była. I nie wyglądała jak coś, co wcześniej widzieliśmy, dodaje van Dokkum. Naukowcy postanowili się bliżej przyjrzeć tajemniczemu zjawisku i wykorzystali spektroskop z W. M. Keck Observatories na Hawajach. Zobaczyli jasną strukturę i po badaniach doszli do wniosku, że została ona utworzona przez supermasywną czarną dziurę, która wydobyła się ze swojej galaktyki. Zdaniem van Dokkuma i jego zespołu, wyrzucenie czarnej dziury to skutek licznych kolizji. Do pierwszej z nich doszło około 50 milionów lat temu, gdy połączyły się dwie galaktyki. Ich supermasywne czarne dziury utworzyły układ podwójny i zaczęły wirować wokół siebie. Po jakimś czasie doszło do zderzenia z kolejną galaktyką. Ta również zawierała supermasywną czarną dziurę. Utworzył się niestabilny układ trzech czarnych dziur. Około 39 milionów lat temu jedna z nich przejęła część pędu z dwóch pozostałych i została wyrzucona z galaktyki. Gdy pojedyncza czarna dziura odleciała w jedną stronę, dwie pozostałe krążące wokół siebie czarne dziury zostały odrzucone w drugą stronę. Po przeciwnej stronie galaktyki naukowcy zauważyli bowiem coś, co może być oddalającym się układem dwóch czarnych dziur, a w samym centrum galaktyki nie zauważono obecności żadnej czarnej dziury. « powrót do artykułu
- 6 odpowiedzi
-
Jakie warunki trzeba spełnić, aby otrzymać kredyt konsolidacyjny?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Problemy ze zbyt dużą ilością zobowiązań finansowych mogą dotknąć każdego, na przykład w związku z chorobą bądź utratą pracy. W takiej sytuacji warto zastanowić się nad konsolidacją, czyli zamianą wielu długów w jeden, znacznie łatwiejszy do spłaty. Podstawowe warunki kredytu konsolidacyjnego Trzeba być gotowym na to, że bank postawi osobom chcącym zaciągnąć kredyt konsolidacyjny pewne wymagania. Tylko jakie konkretnie warunki należy spełnić? Przed podjęciem decyzji w sprawie kredytu potencjalny kredytodawca będzie chciał przede wszystkim ustalić, czy dana osoba jest godna zaufania i z jak dużym prawdopodobieństwem będzie w stanie terminowo spłacać swoje zobowiązania. W związku z tym podstawowe warunki kredytu konsolidacyjnego dotyczą przede wszystkim dwóch kwestii: zdolności i historii kredytowej. Zdolność kredytowa jest obliczana na podstawie takich kryteriów, jak wysokość zarobków wnioskującego, forma zatrudnienia, poziom jego zadłużenia, wiek czy koszty utrzymania. Jako preferowaną formę zatrudnienia banki często wskazują umowę o pracę na czas nieokreślony, ale nie jest to warunek bezwzględny - inne źródła zarobków nie zamykają automatycznie drzwi do połączenia zobowiązań. Wszystko zależy tutaj od okoliczności. Im wyższa kwota kredytu, tym z zasady wyższa będzie wymagana zdolność kredytowa. Historia kredytowa to z kolei zbiór informacji na temat tego, jak dana osoba dotychczas wywiązywała się ze swoich zobowiązań - czy spłacała je w terminie, czy też nie, a jeśli doszło do opóźnienia, to do jak dużego. Pozytywna historia kredytowa zapewnia największe szanse na pozytywną decyzję kredytową, natomiast każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie. Bank weźmie pod uwagę także kwestię tego, kiedy zwłoka miała miejsce. Opóźnienie w spłacie sprzed 4 lat, po którym to już wszystkie zobowiązania były spłacane na czas zostanie potraktowane inaczej niż zwłoka sprzed kilku miesięcy, która trwa do czasu złożenia wniosku o konsolidację. Warto jednak wiedzieć, że dla osób poważnie zadłużonych, które nie tyle mają problemy z kontrolą nad zadłużeniem, ale nie są w stanie go spłacać, kierowany jest nieco inny produkt finansowy, a mianowicie kredyt oddłużeniowy. Warunki dodatkowe Odpowiednio wysoka zdolność kredytowa i pozytywna historia kredytowa to najważniejsze warunki związane z zaciąganiem kredytu konsolidacyjnego (i wielu innych typów zobowiązań finansowych), jednak niejedyne. W niektórych przypadkach może pojawić się także przykładowo wymóg dodatkowego zabezpieczenia spłaty zobowiązania. Zazwyczaj ma to miejsce, gdy ryzyko udzielenia kredytu danemu wnioskodawcy jest podwyższone, choćby z uwagi na niską zdolność kredytową. Dostępnych opcji jest wiele, począwszy od poręczenia spłaty przez osobę trzecią, po ubezpieczenie. Dodatkowo, banki i inne instytucje finansowe mogą wprowadzać warunki odnośnie do tego, jakie typy długów mogą podlegać konsolidacji (bankowe, pozabankowe) i czy kwalifikują się do niej również zobowiązania udzielone przez ten podmiot, który ma przeprowadzić konsolidację. « powrót do artykułu -
Sztuczna inteligencja opisuje echokardiograf lepiej niż technik
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Sztuczna inteligencja lepiej niż technik-elektroradiolog ocenia i diagnozuje funkcjonowanie serca na podstawie badań ultrasonograficznych, wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Cedars-Sinai Medical Center. Randomizowane testy prowadzili specjaliści ze Smidt Heart Institute i Division of Articifial Intelligence in Medicine. Uzyskane wyniki będą miały natychmiastowy wpływ na obrazowanie funkcji serca oraz szerszy wpływ na całe pole badań obrazowych serca, mówi główny autor badań, kardiolog David Ouyang. Pokazują bowiem, że wykorzystanie sztucznej inteligencji na tym polu poprawi jakość i efektywność obrazowania echokardiograficznego. W 2020 roku eksperci ze Smidt Heart Institute i Uniwersytetu Stanforda stworzyli jeden z pierwszych systemów sztucznej inteligencji wyspecjalizowany w ocenie pracy serca, a w szczególności w ocenie frakcji wyrzutowej lewej komory. To kluczowy parametr służący ocenie pracy mięśnia sercowego. Teraz, bazując na swoich wcześniejszych badaniach, przeprowadzili eksperymenty, w ramach których wykorzystali opisy 3495 echokardiografii przezklatkowych. Część badań została opisana przez techników, część przez sztuczną inteligencję. Wyniki badań wraz z ich opisami otrzymali kardiolodzy, którzy mieli poddać je ocenie. Okazało się, że kardiolodzy częściej zgadzali się z opisem wykonanym przez sztuczną inteligencję niż przez człowieka. W przypadku SI poprawy wymagało 16,8% opisów, natomiast kardiolodzy wprowadzili poprawki do 27,2% opisów wykonanych przez techników. Lekarze nie byli też w stanie stwierdzić, które opisy zostały wykonane przez techników, a które przez sztuczą inteligencję. Badania wykazały również, że wykorzystanie AI zaoszczędza czas zarówno kardiologów, jak i techników. Poprosiliśmy naszych kardiologów, by powiedzieli, które z opisów wykonała sztuczna inteligencja, a które technicy. Okazało się, że lekarze nie są w stanie zauważyć różnicy. To pokazuje, jak dobrze radzi sobie sztuczna inteligencja i że można ją bezproblemowo wdrożyć do praktyki klinicznej. Uważamy to za dobry prognostyk dla dalszych testów na wykorzystaniem SI na tym polu, mówi Ouyang. Badacze uważają, że wykorzystanie AI pozwoli na szybszą i sprawniejszą diagnostykę. Oczywiście o ostatecznym opisie badań obrazowych nie będzie decydował algorytm, a kardiolog. Tego typu badania, kolejne testy i artykuły naukowe powinny przyczynić się do szerszego dopuszczenia systemów AI do pracy w opiece zdrowotnej. « powrót do artykułu-
- sztuczna inteligencja
- medycyna
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: