Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36953
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dzięki protokołowi medycznemu opracowanemu na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco (UCSF), kanadyjscy lekarze jako pierwsi na świecie przeprowadzili w macicy matki udane leczenie dziecka cierpiącego na rzadką genetyczną chorobę Pompego. Nieleczona prowadzi do śmierci dzieci i niemowląt. Mała Ayla, którą zajmowali się lekarze w Kanadzie od dwóch lat rozwija się prawidłowo. Gdy Zahid i Sobia Bashir dowiedzieli się, że ich nienarodzone dziecko ma to samo zaburzenie genetyczne, na które zmarła już dwójka ich dzieci, natychmiast zapisali je na eksperymentalne leczenia. Choroba Pompego to rzadka choroba dziedziczna. Należy do lizosomalnych chorób spichrzeniowych. Polega na braku enzymu α-glukozydazy. W jej wyniku następuje odkładanie glikogenu w wątrobie, sercu, komórkach glejowych, jądrach ruchowych pnia mózgu czy w rdzeniu kręgowym. U niemowląt i dzieci prowadzi to do hipotonii mięśniowej (obniżenia napięcia tonicznego mięśni), powiększenia serca i jego niewydolności, a w końcu śmierci. Chorobę leczy się za pomocą enzymatycznej terapii zastępczej, w której choremu podaje się glikoproteinę o nazwie alglukozydaza alfa. Doktor Tippi MacKenzie, chirurg dziecięca z należącego do UCSF Benioff Children's Hospital wysunęła hipotezę, że terapia choroby Pompego może być bardziej skuteczna, jeśli zastosuje się ją u nienarodzonego dziecka, gdy lek będzie mógł łatwiej przekroczyć barierę krew-mózg. Po udanych badaniach na myszach uzyskała zgodę FDA na rozpoczęcie testów na pierwszych 10 osobach. Szybko skontaktował się z nią lekarz, który miał pierwszego kwalifikującego się pacjenta – nienarodzone dziecko państwa Bashir. Było to jednak pod koniec 2020 roku i pandemia uniemożliwiała podróżowanie między USA a Kanadą. Podzieliliśmy się opracowanym przez nas protokołem leczenia z lekarzami w Kanadzie, a oni postarali się o zgodę władz na jego zastosowanie. Wraz ze specjalistami od choroby Pompego z Duke University organizowaliśmy cotygodniowe wideokonferencje, podczas których omawialiśmy sposoby opieki nad matką i płodem, mówi MacKenzie. Mała Ayla jeszcze przed narodzinami otrzymała 6 dawek enzymu. Urodziła się w terminie i po 16 miesiącach rozwija się prawidłowo. Funkcje motoryczne i układu krążenia są dokładnie takie, jak być powinny, spełnia wszystkie kryteria prawidłowego rozwoju dla dziecka w jej wieku. Cechą charakterystyczna choroby Pompego u niemowląt jest choroba serca, która rozwija się jeszcze w łonie matki. W przypadku tej pacjentki choroba serca się nie rozwinęła. U jej rodzeństwa, które zostało zdiagnozowane przed narodzinami ale nie było leczone w łonie matki, doszło do poważnego pogrubienia mięśnia sercowego, dodaje uczona. Doktor Paul Harmatz, gastroenterolog dziecięcy, który zajmuje się pacjentami z lizosomalnymi chorobami spichrzeniowymi mówi, że to bardzo dewastujące schorzenia. Sam fakt, że Ayla żyje, normalnie się porusza i rozwija to znaczny postęp w porównaniu z tym, co zwykle widzimy. Wyniki terapii prenatalnej są więc znaczące. Przypadek Ayli został opisany na łamach The New England Journal of Medicine. Wciąż trwa rekrutacja pacjentów do testów klinicznych. Więcej informacji pod adresem fetaltreatmentcenter@ucsf.edu. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy z Katedry Chemii Analitycznej i Metalurgii Chemicznej Politechniki Wrocławskiej wykazali, że soki owocowe i napoje roślinne potraktowane zimną plazmą mają większą wartość odżywczą i dłuższy czas przechowywania. Jednak najbardziej zaskakujący był fakt, że zimna plazma powoduje, iż sok staje się cytotoksyczny dla komórek nowotworowych, nie wpływając przy tym na komórki zdrowe. Wrocławscy uczeni wykazali, że po obróbce za pomocą zimnej plazmy w sokach wzrasta zawartość frakcji kationowej niektórych metali, np. magnezu, manganu czy cynku, oraz zawartość frakcji pozostałych form innych metali, jak żelazo, miedź czy wapń. Bioprzyswajalność metali jest tutaj zwiększona, co oznacza, że soki mają lepsze właściwości odżywcze. Zajmowaliśmy się do tej pory sokami buraczanymi, jabłkowymi i pomarańczowymi, które w określonych warunkach potraktowaliśmy zimną plazmą atmosferyczną, czyli zjonizowanym gazem, uważanym za czwarty stan skupienia materii. Wyniki różnią się w zależności od rodzaju soku, ale niezmienne jest to, że dzięki plazmie następuje dysocjacja kompleksów jonów metali z wielkocząsteczkowymi związkami organicznymi, np. związkami fenolowymi. Dotyczy to pierwiastków, których potrzebuje nasz organizm, ale kiedy są one zwykle związane w tego rodzaju matrycy przez różnego rodzaju wielkocząsteczkowe związki organiczne, utrudnia to ich przyswajalność przez organizm. Dzięki działaniu plazmy dochodzi do dysocjacji tych kompleksów jonów metali ze związkami organicznymi, co w efekcie sprawia, że metale te stają się bardziej bioprzyswajalne – stwierdził dr hab. inż. Piotr Jamróz. Potraktowane plazmą soki muszą być jednak bezpieczne do spożycia. I na tym też skupili się badacze. Badania pod tym kątem prowadzimy wspólnie z Instytutem Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN, ponieważ to ośrodek, który specjalizuje się w analizach związanych z komórkami nowotworowymi. Od razu sprawdzono, czy aby taki sok nie powoduje procesów nowotworzenia. Wyniki badań pokazały, że nie tylko nie wpływa on na komórki prawidłowe, ale dodatkowo ma właściwości antynowotworowe! – dodaje dr hab. inż. Anna Dzimitrowicz. Testy wykazały, że soki zaburzają funkcje życiowe komórek nowotworowych. Tempo ich proliferacji, czyli namnażania się, ulega zahamowaniu. Wykazaliśmy to m.in. w przypadku prac z sokiem buraczanym i komórek gruczolaka nabłonka jelita grubego. Teraz sprawdzamy, czy soki potraktowane zimną plazmą atmosferyczną mogą także pomóc w zahamowaniu zdolności do migracji komórek nowotworowych, czyli przerzutowania, mówi Dominik Terefinko. Oczywiście koniecznych jest jeszcze wiele badań, zanim jednoznacznie można będzie stwierdzić, czy soki traktowane plazmą są na pewno bezpieczne i czy mogą posłużyć do walki z nowotworami. Więcej na temat badań można przeczytać na łamach Food Chemistry. « powrót do artykułu
  3. Od niemal 20 lat w okolicach świątyni Ozyrysa w Tapuziris Magna trwają poszukiwania grobu Kleopatry i Marka Antoniusza. Zespół dominikańskich archeologów, pracujący pod kierunkiem doktor Kathleen Martinez z Uniwersytetu w Santo Domingo, odkrył wykuty w skale długi tunel. Naukowcy mają nadzieję, że prowadzi on do grobowca jednej z najsłynniejszych par w dziejach. Tunel znajduje się na głębokości około 13 metrów pod ziemią, ma 1305 metrów długości i 2 metry wysokości. Jest podobny do tunelu Eupalinosa z greckiej wyspy Samos, jednego z największych osiągnięć inżynieryjnych świata starożytnego. Tunel Eupalinosa był akweduktem zasilającym w wodę miasto Pythagorion. Podczas wykopalisk i prac w tunelu w Tapuziris Magna zespół doktor Martinez znalazł liczną ceramikę oraz bloki piaskowca. W pobliżu świątyni natrafiono też na dwie alabastrowe głowy z epoki ptolemejskiej, z których jedna prawdopodobnie przedstawia sfinksa. Część tunelu znajduje się pod wodą, co wspiera hipotezę, że fundamenty świątyni Ozyrysa również są pod wodą. W latach 320–1303 na wybrzeżu Egiptu doszło do co najmniej 23 trzęsień ziemi, co prawdopodobnie spodowowało częściowe zawalenie się i zatonięcie świątyni. Miasto Taposiris Magna, którego nazwa oznacza „wielki grób Ozyrysa”, zostało założone przez Ptolemeusza II Filadelfosa pomiędzy 280 a 270 rokiem p.n.e. Stało się ono centrum religijnego festiwalu Khoiak, podczas którego odbywały się uroczystości ku czci Ozyrysa zamordowanego przez jego brata Setha, a ożywionego przez siostrę i żonę Izydę, która urodziła Ozyrysowi Horusa. Kathleen Martinez to prawniczka, która porzuciła swój zawód i została archeologiem. Od wielu lat uważa, że Kleopatra została pochowana w świątyni w Taposiris Magna. To idealne miejsce na grób Kleopatry. Jeśli istnieje 1-procentowa szansa, że ostatnia królowa Egiptu została tam pochowana, mam obowiązek jej szukać. Jeśli trafimy na grób, będzie to najważniejsze odkrycie XXI wieku. Jeśli nie znajdziemy grobu, już dokonaliśmy istotnych odkryć zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz świątyni, mówi Martinze. Dotychczas jej zespół znalazł mumię ze ze złotym językiem, popiersie, które może przedstawiać Kleopatrę i 22 monety z jej wizerunkiem. Jednak tym, co Martinez zwraca szczególną uwagę jest cmentarz z mumiami w stylu grecko-rzymskim, których twarze były zwrócone w kierunku świątyni. Uczona uważa, że to znak, iż wybudowano tam królewski grobowiec. Kleopatra VII Filopator była ostatnią królową hellenistycznego Egiptu. Rządziła w latach 51–30 p.n.e. W tym czasie Egipt był uzależniony od Rzymu. Podczas rzymskiej wojny domowej, która wybuchła po zamordowaniu Juliusza Cezara, królowa poparła Oktawiana Augusta i Marka Antoniusza. Tego ostatniego poznała osobiście i zostali kochankami. W 33 roku rozpoczęła się kolejna wojna domowa, tym razem pomiędzy Markiem Antoniuszem a Oktawianem Augustem. W 31 roku p.n.e. flota Oktawiana Augusta pokonała flotę Marka i Kleopatry pod Akcjum. Kochankowie uciekli do Egiptu. Oktawian najechał na Egipt. Marek Antoniusz i Kleopatra popełnili samobójstwo w odstępie kilkunastu dni w sierpniu 30 r. p.n.e. Uważa się, że zostali pochowani razem. « powrót do artykułu
  4. Niezwykłe posągi z brązu, odkryte w świętym źródle w San Casciano dei Bagni w pobliżu Sieny zmienią nasz pogląd na przejście od cywilizacji etruskiej do kultury Imperium Rzymskiego. Zdaniem przedstawicieli włoskiego Ministerstwa Kultury, mamy do czynienia z jednym z najbardziej znaczących odkryć archeologicznych w basenie Morza Śródziemnego, a z pewnością z najbardziej znaczącym od 1972 roku, kiedy to u wybrzeży Riace odkryto dwa posągi nagich wojowników. W 2019 roku rozpoczęto prace archeologiczne na terenie byłego etrusko-rzymskiego sanktuarium w Bagno Grande di San Casciano dei Bagni. Władze właśnie poinformowały, że na początku października bieżącego roku dokonano tam niezwykłego odkrycia. To odkrycie zmieni historię. Pracuje nad nim 60 ekspertów z całego świata, mówi kierujący wykopaliskami etruskolog profesor Jacopo Tabolli z Università per Stranieri di Siena. W mule, który zabezpieczył je przed działaniem czynników atmosferycznych, znaleziono ponad 20 świetnie zachowanych posągów z brązu, inne brązowe obiekty oraz 5000 złotych, srebrnych i brązowych monet. Odkrycie jest tak imponujące, że już zapowiedziano budowę na miejscu nowego muzeum oraz stworzenie parku archeologicznego. Część z ponad 20 rzeźb z San Casciano przedstawia bóstwa, którym oddawano cześć w sanktuarium. Z mułu wydobyto m.in. posągi Hygiei oraz Apolla, a także posąg przypominający słynnego Mówcę (Arringatore) – znalezioną w XVI wieku późnoetruską rzeźbę wykonaną metodą wosku traconego, która przedstawia etruskiego mówcę Aule Metele. Część zaś to rzeźby organów wewnętrznych oraz części ciała, o uzdrowienie których proszono u świętego źródła. Na rzeźbach zachowały się nawet etruskie i łacińskie inskrypcje. Zawierają one nazwiska potężnych etruskich rodów oraz formuły wotywne. Z kolei inskrypcje łacińskie wspominają o aquae calidae, gorących źródłach Bagno Grande, gdzie posągi zostały ustawione. Większość rzeźb datowana jest na II w. p.n.e. – I w. n.e. W okresie tym na terenie dzisiejszej Toskanii dochodziło do przejścia z kultury etruskie do rzymskiej. To czas wojen pomiędzy Rzymem a miastami Etrurii i czas rywalizacji oraz zmian społecznych, okres zlewania się kultur. Mamy tutaj absolutnie unikatowy kontekst pokojowej egzystencji wielokulturowej i wielojęzycznej w otoczeniu politycznej niestabilności i wojny, czytamy w oświadczeniu Ministerstwa Kultury. Wojny toczyły się poza sanktuarium. W sanktuarium elity wielkich etruskich i rzymskich rodów modliły się w spokoju, otoczone przez wojnę. To okazja do ponownego napisania rozdziału historii o wzajemnych stosunkach pomiędzy Etruskami a Rzymianami, dodaje Tabolli. Etruskowie zamieszkiwali Półwysep Apeniński pomiędzy rzekami Tyber i Arno. Szczyt rozwoju ich kultury przypadł na VI wiek p.n.e. Nie wiadomo, skąd pochodzili. Herodot twierdził, że byli oni potomkami ludu, który przed IX wiekiem p.n.e. przybył z Anatolii. Z kolei zdaniem Donizjusza z Halikarnasu Etruskowie to rodzimy lud Italii. Na temat pochodzenia Etrusków wciąż toczą się spory wśród naukowców. Wiemy natomiast, że do połowy VII wieku przed Chrystusem istniały już główne etruskie miasta. Każde z nich, prawdopodobnie na własną rękę, rozszerzało swoje panowanie. Pochód Etrusków na południe i wschód został zatrzymany na linii Tybru przez Umbrów. Na północy Etruskowie nie napotkali na tak silny opór, dzięki czemu mogli dotrzeć aż do doliny rzeki Po na północy. Etruskowie wywarli wielki wpływ na Rzym, którym przez 100 lat rządziła etruska dynastia Tarkwiniuszy. W 509 roku p.n.e. Rzymianie wygnali Etrusków. Za początek upadku potęgi Etrusków uznaje się bitwę morską pod Kyme z 474 roku p.n.e. Przez kolejne dwa wieki ze wszystkich stron napierali na nich Grecy, Kartagińczycy, Celtowie czy Samnici. W 283 roku po bitwie nad Jeziorem Wadymońskim dostali się pod władzę Rzymu. Stopniowo ulegali romanizacji. W 89 roku przed Chrystusem uzyskali obywatelstwo rzymskie. Stopniowo całkowicie rozpłynęli się w łacińskim żywiole. « powrót do artykułu
  5. Prof. Hélène Langevin-Joliot, wnuczka Marii Skłodowskiej-Curie, odebrała dyplom doktora honorowego, przyznany noblistce 100 lat temu przez Uniwersytet Poznański (obecny Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, UAM). Uroczystość odbyła się 8 listopada. Senat uczelni przyznał doktorat honoris causa Marii Skłodowskiej-Curie w 1922 roku, jednak ta nigdy go nie odebrała. Według wspomnień ówczesnego dziekana Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego, profesora Adama Wrzoska, dyplom nie został wydrukowany, nie doszło także do uroczystej promocji - wyjaśniono w komunikacie prasowym UAM. Prof. Wrzosek miał bezpośredni kontakt ze Skłodowską-Curie, która na listowne pytanie, czy uda jej się przyjechać do Poznania, odpowiedziała, że postara się, jeśli pozwolą na to okoliczności. Na przeszkodzie stanęły jednak rozliczne obowiązki chemiczki i sytuacja międzynarodowa. Inicjatorami przekazania dyplomu wnuczce uczonej byli dr hab. Tomasz Pospieszny, prof. UAM, i dr Iwona Taborska z Wydziału Chemii uczelni. Podczas uroczystości rektorka UAM, prof. Bogumiła Kaniewska, podkreśliła, że Maria Skłodowska-Curie wyprzedzała swoją epokę i była ikoną czasu emancypantek. Uczona stała się przykładem na to, że nawet w trudnych czasach, dzięki samozaparciu, pracowitości i oddaniu, osiągnąć można bardzo wiele. Rektorka dodała, że uroczystość jest pretekstem do powrotu do ponadstuletniej historii uczelni. Na przestrzeni tych lat tytuł honorowy przyznano blisko 150 osobom – pierwszego dyplomu jednak nigdy nie odebrano, a nawet go nie wydrukowano. Dzisiejsza bohaterka została wyróżniona tytułem doktora honoris causa 100 lat temu, dokładnie 15 grudnia 1922 roku - powiedziała cytowana przez PAP prof. Kaniewska. Prof. Hélène Langevin-Joliot zaznaczyła, że jest bardzo wzruszona tym, co usłyszała o swojej babce. Powiedziano, że była to osoba niezwykle skromna. I to prawda być może, ale także była osobą bardzo świadomą, była osobą, dla której niezwykle ważne było to, by szanować innych. I być może właśnie także w tym wyrażała się jej skromność - skomentowała. Choć mierzyła się z rozmaitymi trudnościami, zawsze pozostawała bardzo oddaną uczoną oraz matką i zawsze pamiętała o swojej rodzinie, którą stawiała bardzo wysoko - dodała. Obchodom 100-lecia przyznania noblistce doktoratu honorowego Uniwersytetu Poznańskiego towarzyszy wystawa „Maria Skłodowska-Curie. Zakochana w nauce” oraz sympozjum naukowe z udziałem gości honorowych i licznych prelegentów, m.in. prof. Hélène Langevin-Joliot, Hanny Karczewskiej (prawnuczki Heleny Skłodowskiej-Szalay, siostry Marii), dr. inż. Piotra Chrząstowskiego (prawnuka Józefa Skłodowskiego, brata Marii) czy Renauda Huynha (dyrektora paryskiego Muzeum Curie). Wernisaż i sympozjum naukowe mają się odbyć 9 listopada w Collegium Chemicum UAM. « powrót do artykułu
  6. Od lat 70. XX wieku wykonywane są testy zderzeniowe z wykorzystaniem manekinów. Służą one do oceny efektywności systemów zabezpieczeń, ogólnego bezpieczeństwa pojazdu czy ryzyk związanych z różnymi rodzajami wypadków. Problem jednak w tym, że najczęściej używany manekin bazuje na średniej budowie i wadze ciała mężczyzny. Tymczasem kobiety równie często jeżdżą samochodami i są bardziej narażone na odniesienie obrażeń. Używane w testach manekiny, mające odpowiadać kobietom, to po prostu przeskalowane do wzrostu 12-latki manekiny męskie. Mają one 149 cm wzrostu i ważą 48 kg. Już w połowie lat 70. taka waga i wzrost reprezentowały zaledwie 5% najdrobniejszych kobiet. Szwedzcy specjaliści pracują nad manekinem bardziej reprezentatywnym dla kobiecej budowy ciała. Ma on 162 cm wzrostu i waży 62 kg. Powstanie manekina bardziej reprezentatywnego dla przeciętnej kobiety jest niezwykle ważne. Z danych amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu Drogowego wynika na przykład, że przy uderzeniach z tyłu kobiety 3-krotnie częściej niż mężczyźni odnoszą obrażenia kręgosłupa szyjnego. Co prawda rzadko są one śmiertelne, ale mogą prowadzić do trwałego kalectwa. "Ze statystyk wiemy, że przy zderzeniach z niewielką prędkością, kobiety częściej odnoszą obrażenia. Dlatego też, jeśli chcemy sprawdzić, jakie zabezpieczenia najlepiej chronią ludzi, musimy uwzględnić tę część populacji, która jest bardziej narażona na zranienie", mówi Astrid Linder, dyrektor ds. bezpieczeństwa ruchu w Szwedzkim Narodowym Instytucie Badawczym Dróg i Transportu. Doktor Linder kieruje programem testów zderzeniowych prowadzonym w laboratorium w Linköping. Kobiety są przeciętnie niższe i lżejsze niż mężczyźni, mają słabsze mięśnie, inaczej rozłożoną tkankę tłuszczową. To wszystko wpływa na zachowanie się ciała podczas wypadku. Istnieją między nami różnice w kształcie tułowia, umiejscowieniu środka ciężkości, budowie bioder i miednicy, wyjaśnia Linder. Specjalistka zauważa jednocześnie, że nie wystarczy wyprodukowanie odpowiedniego manekina. Konieczne są też zmiany prawne dotyczące testów zderzeniowych. Obecnie nie ma w nich bowiem mowy o wymogu używania manekinów odpowiadających budowie przeciętnej kobiety. Szef amerykańskiej firmy Humanetics, największego na świecie producenta manekinów do testów zderzeniowych przyznaje, że mimo coraz większego zaawansowania systemów bezpieczeństwa w samochodach, podczas ich opracowywania nie brano pod uwagę różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami. Nie można przetestować kobiety i mężczyzny za pomocą tego samego urządzenia. Nie określimy miejsc powstawania urazów, dopóki nie umieścimy czujników na manekinie i tego nie zbadamy, stwierdza. Dodaje, że dopiero testy z udziałem manekinów reprezentatywnych dla kobiet pozwolą na opracowanie systemów równie dobrze chroniących obie płci. Od pewnego czasu trwają też prace nad manekinami lepiej reprezentującymi dzieci, osoby starsze czy otyłe. « powrót do artykułu
  7. W epoce światowej gospodarki, rozwiniętych i skomplikowanych łańcuchów dystrybucji oraz przemysłowej produkcji żywności, ocena wpływu danego produktu żywnościowego na środowisko jest trudna. Kalifornijscy naukowcy stworzyli właśnie światową mapę takie wpływu, obejmującą wszystkie lądy i oceany. Coraz więcej osób zwraca uwagę na to, jakie są konsekwencje środowiskowe produkcji spożywanej przez nich żywności, mówi ekolog morski Ben Halpern z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB). Naukowiec przypomina, że dotychczas ukazywały się podobne opracowania. O ile jednak mogliśmy się z nich dowiedzieć, jak duże zanieczyszczenie wody czy emisja gazów cieplarnianych wiążą się z wytworzeniem kilograma danego produktu, to nie był to obraz zbyt precyzyjny. W różnych miejscach na świecie produkuje się bowiem różne rodzaje żywności i wykorzystuje przy tym różne metody. Dlatego też konieczna była ocena rzeczywistego wpływu na lokalne środowisko. Tę lukę w wiedzy postanowili wypełnić naukowcy z National Center for Ecological Analysis & Synthesis na UCSB. Kumulatywna presja produkcji żywności jest bardziej skoncentrowana niż sądzono. Aż 92% tego wpływu ma miejsce na 10% powierzchni Ziemi, mówi Melanie Frazier. Ponadto za około 25% presji środowiskowej odpowiada produkcja mleka i wołowiny. A z badań wynika, że niemal 50% obciążenia środowiska przez produkcję żywności ma miejsce w zaledwie pięciu krajach. Są to Indie, Chiny, USA, Brazylia i Pakistan. Naukowcy wzięli też pod uwagę wydajność produkcji każdego z rodzajów żywności, ale uwzględnili przy tym różnice pomiędzy krajami. Wydajność środowiskowa konkretnego rodzaju żywności jest zróżnicowana przestrzennie, przez co ranking produktów żywnościowych znacząco się różni pomiędzy poszczególnymi krajami. Ważne jest nie tylko co jemy, ale i gdzie to zostało wyprodukowane, dodaje współautorka badań profesor Halley Froehlich. Ha przykład dzięki technologiom, które zmniejszają emisję gazów cieplarnianych i zwiększają wydajność z hektara soja ze Stanów Zjednoczonych (to 1. producent soi na świecie) obciąża środowisko ponad 2-krotnie mniej niż soja z Indii (5. producent soi). Naukowcy uwzględnili też wzajemne relacja pomiędzy lądami a oceanami. Na przykład hodowla świń i drobiu obciąża środowisko morskie, gdyż zwierzęta te są żywione produktami pochodzącymi z sardynek czy śledzi. Z kolei farmy morskie obciążają środowisko lądowe, ponieważ w hodowli ryb wykorzystuje się żywność wytworzoną na lądach. Trzeba też zauważyć, że ocena łącznej presji środowiskowej może dawać inne wyniki niż każdego z elementu z osobna. Na przykład o ile hodowla krów na pastwiskach bardzo obciąża środowisko ze względu na rozległość terenów przeznaczanych na pastwiska, to łączna presja farm hodowlanych świń, które wytwarzają olbrzymią ilość zanieczyszczeń i zużywają nieco więcej wody niż hodowla krów, jest większa. Biorąc pod uwagę łączną presję środowiskową pięć najbardziej zanieczyszczających produktów to wieprzowina, wołowina, ryż, pszenica i rośliny oleiste. Wiele lat temu zrezygnowałem z jedzenia mięsa zwierząt lądowych, gdyż chciałem zmniejszyć swój wpływ na środowisko. Ale potem pomyślałem, że skoro jestem naukowcem, to powinienem podejmować takie decyzje na podstawie danych naukowych. Dlatego chciałem przeprowadzić badania tego typu. I teraz, gdy mamy wyniki, widzę, że niektóre ryby i owoce morza bardziej obciążają środowisko niż drób. Więc znowu jem drób, a wyeliminowałem takie produkty jak dorsz poławiany przez trawlery czy plamiak, przyznaje Halpern. Szczegóły pracy zostały opublikowane na łamach Nature Sustainability. « powrót do artykułu
  8. W drugiej połowie zeszłego miesiąca przeprowadzono kolejny etap prac na stanowisku w Zawichoście-Trójcy. Archeolodzy zamierzali przede wszystkim rozpoznać zasięg i wielkość osady wczesnośredniowiecznej oraz zweryfikować hipotezę dot. XI-w. cmentarza w jej pobliżu. Systematyczne rozpoznawanie stanowiska w Zawichoście-Trójcy jest prowadzone od 2020 r. Przypomnijmy, że w ramach poszukiwań z wykrywaczami metali znaleziono m.in. skarb srebrny, złożony z niemal 1900 monet piastowskich z XII w. Wielkość i zasięg wczesnośredniowiecznej osady W trakcie tegorocznych badań, w oparciu o wyniki badań powierzchniowych i obserwacji z użyciem drona, udało się ustalić zasięg i wielkość osady wczesnośredniowiecznej w Trójcy. Okazało się, że w XI-XII wieku jej zabudowania zajmowały powierzchnię co najmniej 20 hektarów. Dla porównania, w XIV wieku miasto Sandomierz w obrębie murów obronnych wraz z zamkiem miało powierzchnię ok. 17 hektarów - podkreśla dr hab. Marek Florek z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej (UMCS) w Lublinie. Lokalizacja cmentarza Nie udało się jednoznacznie potwierdzić hipotezy, że w XI w. na północny zachód od dzisiejszego kościoła Świętej Trójcy istniał cmentarz. Archeolodzy zdobyli jednak nowe wskazówki co do jego prawdopodobnej lokalizacji. Liczne znaleziska W trakcie wykopalisk odkryto kilka tysięcy fragmentów naczyń glinianych, przede wszystkim XI- i XII-w., oraz kilkaset kości zwierzęcych. Wśród szczątków zwierzęcych zwraca uwagę duża liczba kości owcy i kozy, zidentyfikowano także kości należące do konia, świni, bydła, [a] wśród kości zwierząt dzikich prawdopodobnie również tura - wylicza dr hab. Marek Florek. Archeolodzy odnaleźli również gliniane przęśliki, żelazne noże, srebrne monety (m.in. XI-w. denary krzyżowe), srebrne kabłączki skroniowe, szklane pierścionki i odpady powstałe podczas odlewania z ołowiu. Odkryto też kolejne monety ze zniszczonego przez orkę skarbu srebrnego, nazywanego skarbem III. Natrafiono na niego podczas zeszłorocznych wykopalisk. W jego skład wchodziły, jak tłumaczy dr hab. Florek, zachowane w całości lub we fragmentach monety niemieckie, m.in. denary Ottona II, Ottona III, Ottona II i Adelajdy, denary Ottona II i Ottona III, Ottona i Adelajdy, Henryka IV Świętego, saksońskie denary krzyżowe, monety angielskie króla Aethelreda I, arabski dirhem oraz drobne ułamki ozdób srebrnych zdobionych filigranem i granulacją. Ponieważ niektóre fragmenty monet i ozdób były ze sobą posklejane, można się domyślić, że kiedyś znajdowały się one w jednym pojemniku, np. skórzanym lub płóciennym woreczku. W ramach towarzyszących wykopaliskom poszukiwań natrafiono także na różne metalowe artefakty: żelazne groty strzał (także typów powszechnie używanych na Rusi), ozdoby i elementy stroju (np. brązowe klamry do pasów), żelazne i ołowiane odważniki, krzyżyki czy monety. Tajemniczy ołowiany krążek Na szczególną uwagę zasługuje odlany z ołowiu krążek, naśladujący denary krzyżowe. Należy podkreślić, że oryginalne monety wybijano ze srebrnej blachy, a nie odlewano. Kamienne formy odlewnicze do odlewania takich krążków odkryto kilka lat temu w trakcie badań archeologicznych przy kościele św. Jakuba w Sandomierzu. Do czego takie krążki ołowiane służyły, pozostaje zagadką. Ważna osada handlowo-rzemieślnicza Tegoroczne badania potwierdzają, że w XI w. Trójca była ważną osadą handlowo-rzemieślniczą. Leżała przy przeprawie przez Wisłę, na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych łączących Europę Wschodnią (Ruś z jej głównymi ośrodkami Kijowem i Nowogrodem) z Europą Zachodnią, a także wybrzeże Bałtyku z Kotliną Karpacką i Europą Południową. Wszystko wskazuje na to, że szczególnie intensywne kontakty handlowe utrzymywano ze Skandynawią i Rusią. Odpady, półfabrykaty i gotowe wyroby z ołowiu, które znaleziono w tym i w zeszłym roku, wskazują, że w XI-XII w. w Trójcy działał nie tylko targ, ale i warsztaty rzemieślnicze, specjalizujące się w metalurgii metali kolorowych. Badania prowadził Instytut Archeologii UMCS we współpracy z Nadwiślańską Grupą Poszukiwawczą „Szansa” z Annopola i firmą archeologiczną „Trzy Epoki” Moniki Bajki. Po konserwacji i opracowaniu zabytki zostaną przekazane do Muzeum Zamkowego w Sandomierzu. W przyszłym roku badania będą kontynuowane. « powrót do artykułu
  9. Jednym z najczęstszych nowotworów złośliwych u kobiet jest rak piersi. Alarmujący jest wzrost zachorowalności na ten nowotwór, jednak z roku na rok umieralność z jego powodu się obniża. Należy zwrócić uwagę na poprawę wyników leczenia raka piersi w Polsce, jak również na świecie. Najprawdopodobniej jest to spowodowane coraz częstszym wykrywaniem tego nowotworu we wczesnym stadium oraz wprowadzania bardziej efektywnych metod leczenia. Dlatego tak ważne jest regularne badanie się kobiet w tym kierunku - samobadanie, usg piersi, mammografia. Ustanowienie października “Miesiącem Świadomości Raka Piersi” ma na celu szerzenie wiedzy o raku piersi. W tym czasie zaplanowano wiele akcji oraz programów profilaktycznych związanych z profilaktyką i nauczeniem społeczeństwa czujności onkologicznej np. Marsz Różowej Wstążki ulicami Szczecina, VI Konferencja Rak Piersi – Onkologia i Plastyka w Poznaniu. Czynniki ryzyka rozwoju raka piersi są złożone. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat przeprowadzono liczne badania epidemiologiczne pomogły ustalić główne przyczyny wzrostu lub progresji tego nowotworu. Do czynników ryzyka zwiększających ryzyko rozwoju raka piersi należą m.in.: płeć żeńska, wiek (obserwuje się wzrost zachorowalności u kobiet powyżej 50 r.ż.), mała aktywność fizyczna, wysokie BMI, rodzinne obciążenia (szczególnie występowanie raka piersi w młodym wieku), obecność mutacji niektórych genów (głównie BRCA1 i BRCA2), element hormonalny (wczesna pierwsza miesiączka, menopauza w późnym wieku, wieloletnia hormonalna terapia zastępcza). Rak piersi często nie daje żadnych objawów poza guzem. Jeśli się już pojawiają to są one współistniejące np. zmiana wielkości/kształtu piersi, wyciek z brodawki, zaczerwienienie piersi (tzw. “objaw skórki pomarańczy”), powiększenie węzłów chłonnych w dole pachowym. Zaobserwowanie jakiegokolwiek objawu sugerującego raka jest wskazaniem do wykonania dalszej diagnostyki, która obejmuje USG (u kobiet poniżej 40 r.ż.), mammografię (pozwala ocenić całą pierś wraz z brodawką, tkanką podsutkową i mięśniem piersiowym większym), MRI piersi (wykonywana u osób wymagających testów wysokiej czułości np. u osób z mutacją genu BRCA1 i BRCA2, służy również do oceny skuteczności leczenia chemioterapią przedoperacyjną oraz w poszukiwaniu pierwotnego ogniska przy obecnych przerzutach). Należy jednak pamiętać, że “złotym standardem” w rozpoznawaniu raka piersi jest badanie patomorfologiczne/histopatologiczne materiału pobranego podczas biopsji. Następnym krokiem po postawieniu diagnozy jest ustalenie stopnia zaawansowania raka za pomocą klasyfikacji TNM (T-guz, N-węzły chłonne, M-przerzuty odległe). Pomaga to w doborze odpowiedniej strategii leczenia, która jest również zależna od wielu czynników rokowniczych i predykcyjnych. Najważniejsze z nich to: stopień zaawansowania klinicznego, typ histologiczny, podtyp biologiczny, wyniki badań molekularnych i obecność przerzutów. Jednak nadal podstawowym sposobem leczenia pozostaje postępowanie chirurgiczne, a dopiero po jego zakończeniu możliwe jest zastosowanie leczenia uzupełniającego np. radioterapii. Rak piersi należy do nowotworów hormonozależnych, dlatego ważne w diagnostyce tego nowotworu jest oznaczanie zawartości receptorów estrogenowych (ER) i receptorów progesteronowych (PR) w komórkach nowotworowych. Estrogeny pobudzają rozrastanie się guza, natomiast zablokowanie lub obniżenie ilości receptorów ER powoduje obniżenie proliferacji rakowo zmienionych komórek. Chorzy, którzy wykazują duże stężenie i/lub ekspresję obu receptorów, cechują się największym prawdopodobieństwem skuteczności terapii hormonalnej, a więc dużym poziomem remisji. W diagnostyce laboratoryjnej chorych na raka piersi wykorzystuje się oznaczenia: antygenu karcynoembrionalnego (CEA). Podwyższone stężenie tego markera występuje głównie w zaawansowanych stadiach choroby, jest również niekorzystnym czynnikiem prognostycznym. Po prawidłowo przeprowadzonym leczeniu operacyjnym stężenie CEA ulega obniżeniu, aż do zaniku w krążeniu chorego. antygenu 15-3. Ten marker jest silnie skorelowany z stadium raka piersi oraz z odpowiedzią na przeprowadzane leczenie. TPA,TPS, CYFRA 21-1. Są to pochodne cytokreatyn. Mają zastosowanie w monitorowaniu leczenia oraz kontroli po jego ukończeniu. receptorów typu 2 dla naskórkowego czynnika wzrostu (HER2). Uważa się, że wzrost ich ekspresji jest skorelowany z zwiększonym ryzykiem rozwoju przerzutów. Aby zmniejszyć to ryzyko podaje się chorym na raka piersi trastuzumab (herceptyna). białka p105, które jest zewnątrzkomórkową domeną receptora HER2. Wykorzystuje się go do monitorowania leczenia trastuzumabem, oraz do rokowania odpowiedzi na leczenie hormonalne. Rak piersi nie jest jednolitą chorobą, jest za to jednym z najczęstszych nowotworów złośliwych kobiet. Wywiera on bardzo silny wpływ na psychikę i życię ludzi. Dlatego bardzo duże znaczenie ma uświadamianie ludzi o raku piersi, regularne wykonywanie samobadania i badań przesiewowych, aby zmniejszyć  umieralność, aby “droga przez chorobę była drogą do zdrowienia”. Bibliografia: 1. Solnica B. (red.) Diagnostyka Laboratoryjna. PZWL Wydawnictwo Lekarskie, Warszawa 2019 2. Jassem J, Krzakowski M, Bobek-Billewicz B et al. Breast cancer. Oncol Clin Pract 2018. 3. Wild CP, Weiderpass E, Stewart BW, redaktorzy (2020). World Cancer Report: Cancer Research for Cancer Prevention. Lyon, Francja: Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem. 4. Kashyap D, Pal D, Sharma R, Garg VK, Goel N, Koundal D, Zaguia A, Koundal S, Belay A.. Global Increase in Breast Cancer Incidence: Risk Factors and Preventive Measures. Biomed Res Int. 2022 Apr 18;2022:9605439. 5. Ginsburg O, Yip CH, Brooks A, Cabanes A, Caleffi M, Dunstan Yataco JA, et al. Wczesne wykrywanie raka piersi: podejście etapowe do wdrożenia. Rak 2020 5. Ulotki informacyjne: Rak piersi - od diagnozy do leczenia. Federacja Stowarzyszeń “Amazonki” « powrót do artykułu
  10. W basenach pływowych Naples Point, pod nosem naukowców ze znajdującego się 10 kilometrów dalej Uniwersytetu Kalifornijskiego z Santa Barbara, ukrywało się zwierzę, znane dotychczas jedynie ze skamieniałości. Rzadko znajduje się żywy gatunek, znany uprzednio ze skamieniałości. Szczególnie w tak dobrze przebadanym regionie jak Południowa Kalifornia, mówi Jeff Goddard, współautor odkrycia. W listopadzie 2018 roku, podczas popołudniowego odpływu, poszukiwał w basenach pływowych Naples Point ślimaków z rzędu nagoskrzelnych. Odwrócił kolejny kamień, gdy jego uwagę przykuła para półprzezroczystych małży, których skorupy miały ok. 1 cm długości. Gdy otworzyły muszle i wysunęły z nich ozdobione białymi paskami nogi o długości większej niż muszle, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie widziałem tego gatunku, wspomina Goddard. Naukowiec był niezwykle zdziwiony. Od dziesiątków lat bada bowiem ekosystemy basenów pływowych, a od roku 2002 bada Naples Point. Goddart wykonał zdjęcia małży i, jako że wydawały się rzadkie, postanowił nie zabierać samych zwierząt. Gdy określił przynależność taksonomiczną zwierząt, wysłał zdjęcia do Paula Valenticha-Scotta, emerytowanego kuratora zbioru małży w Santa Barbara Museum of Natural History. Byłem zaskoczony i zaintrygowany. Bardzo dobrze znam przedstawicieli rodziny Galeommatidae zamieszkujących wybrzeża obu Ameryk, ale tego gatunku nigdy nie widziałem, przyznaje ekspert. Uczony stwierdził, że musi zobaczyć przedstawiciela gatunku. Przez kolejnych kilka miesięcy Goddartowi nie udało się ponownie trafić na tajemnicze zwierzę. W końcu pod jednym z kamieni znalazł zwierzę i dostarczył je Valentichowi-Scottowi. Ekspert nie potrafił go zidentyfikować. Gdy podejrzewam, że mam do czynienia z nowym gatunkiem, muszę przejrzeć całą dostępną literaturę naukową od 1758 roku do dnia dzisiejszego. To żmudna praca, ale dzięki doświadczeniu można ją wykonać dość szybko, przyznaje. Obaj naukowcy zaczęli też przyglądać się skamieniałościom. W końcu w artykule z 1937 roku znaleźli opis i rysunek skamieniałego gatunku Bornia cooki. Autorem opisu gatunku był naukowiec George Willett, który w Baldwin Hill w Los Angeles wykopał około miliona różnych skamielin. Willett sam nie znalazł żadnego B. cooki. Jest on autorem opisu, a gatunek nazwał na cześć Edny Cook, która w Baldwin Hills znalazła jedyne dwie znane dotychczas skamieniałości B. cooki. Po zapoznaniu się z opisem i rysunkiem Willetta, Valentich-Scott udałsię do Natural History Museum of Los Angeles County, by przyjrzeć się muszli, którą opisał Willett. Obecnie jest ona zaklasyfikowana jako Cymatioa cooki. Jako, że to na jej podstawie opisano gatunek, tylko porównanie z nią może dać odpowiedź na pytanie o identyfikację zwierzęcia znalezionego przez Goddarta. W międzyczasie Goddard znalazł pod kamieniem jeszcze jedną pustą muszlę. Okazało się, że i ona i wcześniej znalezione zwierzę to rzeczywiście Cymatioa cooki. Powstaje pytanie, jak to się stało, że dotychczas nikt nie zauważył C. cooki w tak dobrze zbadanym obszarze, gdzie kolekcjonowaniem muszli zajmuje się też wielu amatorów. Goddard podejrzewa, że C. cooki mogły trafić w miejsce, w którym je znaleziono, jako larwy podczas fali upałów z lat 2014–2016. Prawdopodobnie przyniosły je prądy morskie z południa. W zależności od rozmiarów i tempa rozwoju, rzeczywiście mogły zostać przez lata niezauważone. Pacyficzne wybrzeże Baja California charakteryzuje się rozciągającymi się na wiele kilometrów polami kamieni. Podejrzewam, że to właśnie tam C. cooki żyje w bliskim związku ze zwierzętami grzebiącymi pod kamieniami, mówi Goddard. « powrót do artykułu
  11. Uruchomiono długo oczekiwaną online'ową bazę danych z informacjami na temat zabytków wywiezionych z Królestwa Beninu. Zawarto w niej dane ponad 5000 przedmiotów, które obecnie znajdują się w ponad 100 muzeach na całym świecie. Są wśród nich również dane słynnych brązów z Beninu, które Brytyjczycy ukradli w 1897 roku ze splądrowanego przez siebie pałacu królewskiego w Beninie. Z pałacu zabrano wówczas co najmniej 3000 przedmiotów. Jeden z nich znajduje się w Polsce. W bazie Digital Benin znajdują się obecnie dane o 5246 obiektach, przechowywanych przez 131 instytucji w 20 krajach świata. Zostały one opisane jako obiekty ukradzione przez brytyjskie siły z Królestwa Beninu (obecnie stan Edo, Nigeria) w lutym1897 roku. Dane dotyczące obiektów zostały dostarczone przez instytucje, w których się one znajdują, zatem jakość opisów poszczególnych obiektów może różnić się między sobą. Kwestia brązów z Beninu i ich ewentualnego zwrotu stała się w ostatnich latach głośnym tematem i ma pokazywać, czy europejskie muzea są skłonne zwrócić zabytki krajom, z których terenów zostały niegdyś wywiezione. Największą kolekcję zabytków z Beninu, składającą się z 944 przedmiotów, przechowuje British Museum. Uchwalone w 1963 roku przepisy zabraniają BM usuwania zabytków ze swojej kolekcji, zatem obecnie władze muzeum nie mogą decydować o żadnych zwrotach. Prowadzą jednak rozmowy z władzami Nigerii na temat wypożyczenia zabytków na wystawę planowanego Edo Museum of West African Art. Z danych Digital Benin wynika, że drugą największą kolekcję brązów posiada berlińskie Muzeum Etnologiczne, w którym można podziwiać 518 zabytków. Coraz więcej instytucji z całego świata deklaruje, że zwróci zabytki z Beninu. W październiku amerykańskie National Gallery of Art, National Museum of African Art i Rhode Island School of Design Museum zorganizowały specjalną ceremonię, w ramach której przekazały Nigerii 31 brązów. Z kolei rząd Niemiec zadeklarował zwrócenie Nigerii ponad 1100 dzieł sztuki. W lipcu uroczyście przekazano przedstawicielom Nigerii wykonaną z brązu głowę króla oraz XVI-wieczną tabliczkę. Niemcy pomagają też w budowie Edo Museum of West African Art. Czym są brązy z Beninu? Brązy z Beninu to zbiór tysięcy metalowych rzeźb oraz rzeźbionych płytek, które w przeszłości zdobiły pałac władcy Królestwa Beninu. Były wytwarzane przez lud Edo od co najmniej XIII wieku. Cechuje je niezwykły artyzm, realizm i precyzja wykonania. Są tak doskonałe, że gdy dotarły do Europy spotkały się z niedowierzaniem. Sądzono, że jest niemożliwe, by „prymitywne i dzikie” ludy Afryki wytwarzały sztukę o tak wysokiej jakości. Niektórzy twierdzili, że doskonała jakość brązów to dowód, iż rzemieślnicy z Beninu nauczyli się metalurgii od Portugalczyków. Wiemy jednak, że wiele z tych rzeźb powstała całe wieki przed kontaktem z Europejczykami. Mimo, że zabytki są znane pod ogólną nazwą brązów, to w rzeczywistości są wykonane głownie z mosiądzu. Niektóre z nich wykonano z połączenia brązu z mosiądzem, pojawia się też drewno, kość słoniowa, ceramika i inne materiały. Metalowe części wykonano techniką traconego wosku i są najwspanialszymi przykładami wykorzystania tej metody. Wiele brązów przedstawia królów i wojowników. Gdy umierał król, jego następca zamawiał portret zmarłego wykonany w brązie. Znamy około 170 takich przedstawień, najstarsze z nich pochodzi z XII wieku. Jako, że królowie zmonopolizowali najcenniejsze materiały, to na dworach królewskich powstawały wspaniałe brązy z Beninu i to dwory stały się ośrodkami rozwoju subsaharyjskiej sztuki. Brązy z Beninu to jedne z najwspanialszych przykładów sztuki afrykańskiej. To tysiące metalowych plakietek i rzeźb, które w przeszłości zdobiły pałac królewski w Królestwie Beninu (obecnie to stan Edo w Nigerii). Najcenniejsze z nich, cechujące się największym artyzmem powstały w czasie rządów króla Esigie (ok. 1550 r.) oraz Ersoyena (I poł. XVIII w.). Większość brązów z Beninu została zagrabiona w 1897 roku podczas karnej ekspedycji armii brytyjskiej, w czasie której Brytyjczycy zdobyli Benin City, zakończyli istnienie niepodległego Beninu i włączyli ten kraj do kolonialnej Nigerii. Ekspedycję podjęto w odwecie za zmasakrowanie wyprawy brytyjskiego komisarza i konsula Protektoratu Wybrzeża Nigru, który – wbrew życzeniu króla Beninu – postanowił odwiedzić go w jego stolicy. Zrabowane brązy trafiły do British Museum oraz do wielu innych muzeów w całej Europie oraz Ameryce. Jeden z zabytków, Głowa Królowej Matki, znajduje się w Szczecinie. Nie wiadomo, jak się tam znalazła. « powrót do artykułu
  12. Zakończył się 2. etap prac konserwatorskich przy polichromowanym barokowym stropie na plebanii w Brzeźnicy (woj. lubuskie). Przeprowadzone 5 lat temu z funduszy Lubuskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków badania wykazały, że to bardzo cenne znalezisko. Jak podkreśliła we wpisie LWKZ Agnieszka Kirkor-Skowron, ukryty pod wtórnym sufitem malowany, belkowy strop przetrwał do naszych czasów nie tylko w kompletnej, nieprzekształconej formie, ale również w bardzo dobrym stanie. Analogiczny strop z sąsiedniego - reprezentacyjnego - pomieszczenia został, niestety, zamalowany farbą olejną. Wstępne badania pokazały, że polichromia zachowała się prawdopodobnie jedynie szczątkowo. Plebanię wzniesiono w 1676 r. Opisywany strop znajduje się na jej drugiej kondygnacji, w pomieszczeniu zlokalizowanym w południowo-wschodnim narożniku. Zarówno belki stropowe, o dekoracyjnie wyprofilowanych krawędziach, jak i wypełnienie z szerokich, wsuwanych desek udekorowano bogatą florystyczną polichromią z motywami akantu, rozet i girland - wyjaśniono w poście. W tym roku stropem zajął się zespół Bartosza Anusiaka z Torunia. Uzupełniono ubytki w drewnie i warstwie malarskiej. Konserwatorzy zabezpieczyli też polichromię werniksem. Dzięki zidentyfikowaniu barwników charakterystycznych dla baroku potwierdzono XVII-w. datowanie obiektu. « powrót do artykułu
  13. Zakaz poruszania się po mieście elektrycznych hulajnóg i rowerów może zmniejszyć zagęszczenie na chodnikach i zwiększyć bezpieczeństwo pieszych oraz użytkowników elektrycznych pojazdów, jednak ma też swoje negatywne konsekwencje, informują naukowcy z Georgia Institute of Technology. W 2019 roku Atlanta zakazała poruszania się elektrycznymi hulajnogami i rowerami w godzinach od 21 do 4 rano. Zakaz wprowadzono po tym, jak cztery osoby korzystające z takich pojazdów zginęły w wyniku kolizji z samochodami. Naukowcy z GaTech postanowili sprawdzić, jakie były skutki zakazu. Okazało się usunięcie tych pojazdów spowodowało, że przeciętny czas podróży po mieście wydłużył się przeciętnie o około 10%. Dla mieszkańców Atlanty oznacza to, że w godzinach, w których obowiązuje zakaz, stracą dodatkowych 784 000 godzin na przemieszczanie się. Gdyby zakaz rozszerzono na godziny szczytu, straty byłyby jeszcze większe, ostrzega główny autor badań, Omar Asensio. W Atlancie godziny szczytu trwają od 6 do 10 rano i od 15 do 19 po południu. Naukowcy z Georgii szacują, że w skali całego kraju elektryczne hulajnogi, rowery i inne podobne środki lokomocji oszczędzają obywatelom około 17,4% czasu przeznaczonego na podróże. Mają więc one duży wpływ na zmniejszenie ruchu na drogach, co odczuwają wszyscy z nich korzystający. Wcześniej prowadzono już co prawda podobne badania, jednak były to badania ankietowe. Asensio i jego zespół oparli się na rzeczywistych danych o ruchu i skorzystali przy tym z faktu, że miasto zastosowało geo-fencing, co całkowicie uniemożliwiło korzystanie z zakazanych pojazdów w wyznaczonych godzinach. Mamy tutaj świetną okazję, by przeprowadzić badania, gdyż w wyniku działań miasta i policji mamy niemal 100-procentowe przestrzeganie zakazu. Powstało pytanie, co zrobią ludzie, którzy nagle nie mogą wypożyczyć hulajnogi lub użyć własnej. To wielki naturalny eksperyment, który pozwolił nam zbadać warunki na drogach przed i po jego wprowadzeniu. Pozwoliło nam to przetestować teorie dotyczące zmiany zachowań, dodaje Asensio. Naukowcy uzyskali też dostęp do danych Ubera, które pozwoliły im na ocenę czasu przemieszczania się po mieście. Z badań wynika, że o ile rzeczywiście zakaz używania hulajnóg zmniejsza liczbę wypadków z ich udziałem, to jednocześnie wydłuża czas podróży po mieście, zwiększa korki na drogach, a co za tym idzie, zanieczyszczenie powietrza w mieście, co również negatywnie wpływa na zdrowie mieszkańców. Możliwość łatwego wypożyczenia elektrycznej hulajnogi czy roweru i pozostawienia pojazdu w mieście przyczynia się do zmniejszenia korków i zanieczyszczeń, gdyż część mieszkańców rzadziej korzysta z własnego samochodu i transportu publicznego. Skraca się więc czas podróży po mieście samochodem. Zespół Asensio wylicza, że wartość zaoszczędzonego w ten sposób czasu wynosi, w skali całego kraju, 536 milionów dolarów. Naukowcy mówią, że dla lepszego planowania miast i życia w nich potrzebne jest lepsze zrozumienie wpływu różnych środków transportu oraz motywów stojących za decyzjami o wykorzystaniu danego pojazdu. Sądzę, że kolejnym etapem tego typu badań mogłoby być modelowanie wpływu zanieczyszczeń, mówi Asensio. « powrót do artykułu
  14. Galopująca inflacja zwróciła naszą uwagę w kierunku poszukiwania oszczędności. Staramy się dopasowywać do zwiększonych kosztów życia i nierosnących pensji. Dodatkowo musimy odzwyczaić się od niskich cen ogrzewania. Sprawia to, że osoby budujące domy lub wymieniające instalację grzewczą zastanawiają się, w którą stronę podążyć. Dokonując wyboru opału, warto zwrócić uwagę na jeden z istotnych czynników, czyli czas, który możemy poświęcić na obsługę kotła. Na wiele nam się nie zda tanie ogrzewanie, jeśli będzie wymagać wielu godzin na przygotowanie opału i obsługę kotła, którego zwyczajnie nie mamy. Węgiel – jedno z najpopularniejszych paliw stałych Wiele miast zakazuje palenia węglem, mimo to nadal cieszy się on sporą popularnością. Niestety przez wzrost cen nie jest on już tak opłacalny, jak jeszcze kilka lat temu. Węgiel wymaga sporo miejsca blisko kotła oraz musi być przechowywany w suchym pomieszczeniu. Gaz ziemny – czyste i bezobsługowe ogrzewanie Gaz ziemny jest jednym z droższych rozwiązań ogrzewania domów, ale za to ma jedną niewątpliwą zaletę. Jest w pełni bezobsługowy. Nie interesuje nas składowanie opału, napełnianie podajnika czy rozpalanie w piecu. Wszystko można wykonać z poziomu smartfonu, jeśli kocioł ma odpowiednie dodatkowe urządzenia. Zdecydowanie przewyższa wszystkie inne źródła energii w kwestii ekologii, poza energią ze źródeł odnawialnych. Minusem jest konieczność posiadania instalacji z gazem ziemnym w pobliżu domu. Drewno – tanie, ale wymagające Drewno jako opał jest popularne szczególnie na wsiach, gdzie nie ma możliwości przyłączenia gazu. Korzystając z drewna opałowego, mamy kilka możliwości zakupu: - drewno gotowe opałowe suche (o wilgotności poniżej 20%), z którego od razu będzie można skorzystać. - drewno gotowe opałowe, które powinno wyschnąć przed wrzuceniem go do pieca. - drewno opałowe, zakupione np. w Lasach Państwowych. Jest to najtańsza opcja, ale konieczne będzie przygotowanie drewna pod podajnik lub piec. Dodatkowo należy sezonować drewno od roku do 3 lat w zależności od gatunku. Drewno to najtańsza opcja opału, ale najczęściej wymaga dodatkowego czasu na przygotowanie go oraz sporo miejsca do składowania. Kocioł – energooszczędność zmniejsza koszty Przy dobieraniu ogrzewania warto zadbać także o wybór kotła, który będzie wysoce energooszczędny. Kocioł jest ważnym elementem składowym, który ma wpływ na finalne koszty ogrzewania. Jest to wyrażane przez sprawność ciepła, czyli stosunek ilości ciepła przekazanego ogrzanej wodzie do ilości energii chemicznej zawartej w opale. Wyposażenie pomocnicze kotła Większość osób wie, że kocioł ma wpływ na koszty ogrzewania, ale dodatkowo należy pamiętać o wyposażeniu pomocniczym kotła. Elementy armatury około kotłowej to między innymi sterowniki, wymienniki ciepła, pompy obiegowe czy zestawy połączeniowe. One także mają wpływ na energooszczędność instalacji grzewczej, dlatego warto sprawdzić np. z jakich materiałów zostały stworzone. « powrót do artykułu
  15. Badania, podczas których porównano bioróżnorodność dzikich ssaków w Europie sprzed 8000 lat z dniem dzisiejszym, wykazały, że w tym czasie Stary Kontynent zyskał więcej gatunków, niż stracił, informują naukowcy z University of York. Ostatnie wysiłki na rzecz reintrodukcji gatunków oraz wprowadzenie gatunków obcych spowodowały, że w wielu miejscach Europy, pomimo utraty habitatów i lokalnego wyginięcia zwierząt, zróżnicowanie ssaków wzrosło. Uczeni stwierdzili, że jeśli obecnie prowadzone projekty ochrony przyrody i reintrodukcji gatunków zostaną utrzymane, to jest szansa, że gatunki takie jak wilki, rysie i bobry, które zostały w wielu miejscach wytępione, powrócą i na większości obszaru Starego Kontynentu bioróżnorodność ssaków będzie większa niż 8000 lat temu. W ciągu ostatnich 8000 lat Europa straciła ssaki żyjące na niektórych wyspach. Jednak ze zwierząt żyjących na samym kontynencie na stałe utraciliśmy tylko dwa gatunki ssaków: tura i dzikiego osła. Mimo że w czasie naszych badań nie skupialiśmy się na liczebności poszczególnych gatunków, to ich wyniki są optymistyczne. Większość europejskich ssaków przetrwała i jeśli w przyszłości damy im więcej przestrzeni, bioróżnorodność może wzrosnąć ponad to, co widzieli nasi przodkowie, mówi doktor Jack Hatfield. Wiele badań wykazało, że w niektórych populacjach doszło do olbrzymich spadków liczebności, więc zaskakujące jest, jak natura przystosowała się do zmian antropogenicznych. Udana reintrodukcja w wielu krajach takich gatunków jak żubry i bobry oraz wprowadzenie gatunków obcych pomogły w utrzymaniu poziomu bioróżnorodności, dodaje uczony. Nie jest możliwe, byśmy wrócili do naturalnego środowiska sprzed 8000 lat. Jednak nie wszystkie zmiany były negatywne, a przyszłość naszych stosunków z dzikimi ssakami Europy rysuje się w jasnych barwach, dodaje profesor Chris Thomas. Autorzy badań przypominają, że 8000 lat temu na Ziemi żyło jedynie około 5 milionów ludzi, a w Europie rolnictwo dopiero raczkowało. Ostrzegają też, że pozytywne wieści z Europy nie oznaczają, że na całym świecie sytuacja jest równie dobra. W wielu miejscach planety mamy bowiem do czynienia z błyskawicznym niszczeniem habitatów. « powrót do artykułu
  16. Maria Stuart, bardziej znana w kulturze popularnej jako Maria, królowa Szkotów, została uwięziona przez brytyjską królową Elżbietę I, która postrzegała – nie bez przyczyny – katolicką kuzynkę jako zagrożenie dla swojej władzy. Elżbieta więziła Marię w różnych zamkach przez ponad 18 lat, w końcu kazała ją ściąć. Opublikowany właśnie dokument dowodzi, że pomimo statusu więźnia Maria była traktowana jak królowa. British Library nabył oficjalne sprawozdania finansowe z lat 80. XV wieku, z których możemy poznać wydatki związane z uwięzieniem Marii w Wingfield Manor oraz Tutbury Castle. Była królowa Szkocji otrzymywała luksusowe jedzenie i opływała w inne dostatki. To była luksusowa niewola. Dzięki tym dokumentom mamy wgląd w życie Marii w więzieniu. Spis żywności jest niewiarygodny. Od produktów podstawowych jak chleb, masło i jaja, po olbrzymie ilości drobiu, ryb i mięs. O części z nich nigdy w życiu nie słyszałam, mówi Andrea Clarke, kuratorka wystawy „Elizabeth and Mary: Royal Cousins, Rival Queens”. Dokumenty obejmują okres od grudnia 1584 roku do lutego 1585. W lutym 1585 Maria przebywała w niewoli już niemal 17 lat i niedawno została oddana pod opiekę sir Ralphowi Sadlerowi. Z korespondencji Sadlera z tego samego okresu widzimy, jak Sadler starał się zaspokoić wymagania swojego więźnia za jak najniższą cenę. To może być niezłe ćwiczenie z cięcia kosztów, mówi Clarke. Wśród dokumentów znajduje się list doradcy Elżbiety I i wielkiego skarbnika lorda Burghleya, który pisał do Sadlera: Jej Wysokość... zażyczyła sobie, bym do Ciebie szczerze napisał – jako że Maria znajduje się teraz u Ciebie w Tutbury – by zaplanować, żeby opłata nie przekraczała 1500 funtów rocznie. Dowiadujemy się, że Maria jadała wołowinę, baraninę, drób, cielęcinę oraz łososia, dorsza, węgorza czy śledzie doprawiane szafranem, imbirem i gałką muszkatołową. Do posiłków piła wino i piwo. Otrzymywała pomarańcze, oliwki, kapary, figi, migdały, zajadała się marmoladą, biszkoptami czy owocami w syropie. Jadała pod oficjalnym państwowym baldachimem, a każdy z jej posiłków składał się z 16 dań. Wśród wydatków znajdziemy takie pozycje jak „na pranie królewskich lnów”, „maty do królewskiej sypialni”. Wymieniono też wypłaty pensji dla służby zajmującej się np. czyszczeniem zbroi czy ścieleniem królewskiego łoża. Maria, mimo że rzadko pozwalano jej jeździć, utrzymywała własne konie, stąd w spisie wydatki na oświetlenie stajni, siano czy weterynarza i leki dla zwierząt. Musimy też pamiętać, że Maria była więźniem, zatem dokumenty wymieniają też pensje dla 40 pilnujących ją żołnierzy. « powrót do artykułu
  17. Dzięki teleskopowi Gemini North na Hawajach udało się wykryć najbliższą Ziemi czarną dziurę. Obiekt Gaia BH1 ma masę 10-krotnie większą od Słońca i znajduje się w odległości 480 parseków (ok. 1560 lat świetlnych) od Ziemi w Gwiazdozbiorze Wężownika. Dziurę odkryto dzięki temu, że krąży wokół niej żółty karzeł typu widmowego G o masie 0,93 mas Słońca i metaliczności podobnej do słonecznej. Jest to więc gwiazda tego samego typu, co Słońce. Weź Układ Słoneczny, wsadź czarną dziurę tam, gdzie jest Słońce, a Słońce tam, gdzie jest Ziemia i masz obraz tego układu, wyjaśnia główny autor badań Kareem El-Badry, astrofizyk z Center for Astrophysics | Harvard & Smithsonian i Instytutu Astronomii im. Maksa Plancka. Okres orbitalny gwiazdy wokół Gai BH1 wynosi aż 185,6 ziemskich dni, jest więc dłuższy niż jakikolwiek znany nam okres orbitalny w podobnym układzie. Wielokrotnie ogłaszano odkrycie podobnych systemów, jednak niemal wszystkie te stwierdzenia zostały z czasem obalone. Tutaj mamy pierwsze jednoznaczne odkrycie w naszej galaktyce gwiazdy typu słonecznego na szerokiej orbicie wokół czarnej dziury o masie gwiazdowej, dodaje El-Badry. Obecne modele astronomiczne nie wą w stanie wyjaśnić, w jaki sposób mógł powstać taki system. Przede wszystkim dlatego, że skoro mamy czarną dziurę o masie 10-krotnie większej od masy Słońca, to musiała ona powstać z gwiazdy o masie co najmniej 20-krotnie większej od masy Słońca. To oznacza, że mogła ona istnieć zaledwie przez kilka milionów lat. Jeśli zaś obie gwiazdy – czyli ta, która zamieniła się w czarną dziurę i ta, która wokół niej krąży – powstały w tym samym czasie, to bardziej masywna z gwiazd na tyle szybko powinna zmienić się w czerwonego olbrzyma, pochłaniając towarzyszącą gwiazdę, że towarzyszka nie zdążyłaby wyewoluować do etapu gwiazdy ciągu głównego podobnej do Słońca. Nie wiadomo, jak towarzyszka czarnej dziury przetrwała etap czerwonego olbrzyma drugiej z gwiazd. Modele teoretyczne, które zakładają taką możliwość, mówią, że gwiazda o masie Słońca powinna znajdować się na znacznie ciaśniejszej orbicie wokół czarnej dziury. To oznacza, że w naszym rozumieniu tworzenia się i ewolucji czarnych dziur w układach podwójnych znajdują się spore luki, co sugeruje, że istnienie niezbadana dotychczas populacja czarnych dziur w takich układach. Trzeba tutaj przypomnieć, że rok temu poinformowano, iż wokół czerwonego olbrzyma V723 Mon, w odległości 460 parseków (ok.1500 lat świetlnych) od Ziemi, krąży najbliższa nam czarna dziura. Po jakimś czasie okazało się, że w układzie tym nie ma czarnej dziury. « powrót do artykułu
  18. Suszenie prania nie wydaje się niczym skomplikowanym. W końcu jest to czynność, jaką wykonujemy kilka razy w tygodniu, a czasami zdarza się, że nawet codziennie. Co więcej, jest to zajęcie doskonale znane naszym mamom i babciom. W rzeczywistości okazuje się jednak, że suszenie prania może stać się dość problematyczne, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę to, w jaki sposób powinno być ono przeprowadzane. Dla wielu osób, w szczególności tych, które mieszkają w domach lub posiadają odpowiednio duży balkon, oczywistym rozwiązaniem jest suszenie prania na zewnątrz. Czy taki sposób rzeczywiście jest odpowiedni dla kondycji i trwałości naszych tkanin? Poznaj wady i zalety suszenia prania na zewnątrz i dowiedz się o jego alternatywach. Suszenie prania na zewnątrz – zalety Pranie i suszenie ubrań są czynnościami, od których bardzo trudno uciec. Nawet jeśli będziemy odkładać je w nieskończoność, prędzej czy później będziemy musieli zmierzyć się ze stertą brudnych ubrań lub czystymi ubraniami, które należy wyprasować, a następnie poskładać. Dlatego też niezmiennie szukamy różnego rodzaju rozwiązań, jakie miałyby przyspieszyć cały proces. Jednym z nich i to bardzo popularnym jest suszenie ubrań na zewnątrz.  Suszenie ubrań na zewnątrz jest przede wszystkim praktykowane przez osoby, które dysponują ogrodem lub odpowiednio dużym balkonem. W ten sposób mogą swobodnie rozwiesić sporo prania, które, jak wiadomo, wyschnie znacznie szybciej, niż miałoby to miejsce w domu. Taki sposób jest szczególnie praktykowany, kiedy na zewnątrz panuje słoneczna pogoda i delikatny wiatr – dzięki temu ubrania wyschną jeszcze szybciej.  Również osoby, które mieszkają w blokach, decydują się na rozwieszenie swojego prania na balkonie. Oczywiście w ich przypadku możliwości są dużo bardziej ograniczone, przede wszystkim przez znacznie mniejszą powierzchnię. Ci z mieszkańców bloków, którzy dysponują większym balkonem, mogą tam umiejscowić rozkładaną suszarkę na bieliznę, dzięki czemu nie zajmuje ona przestrzeni wewnątrz salonu czy sypialni. Dodatkowo niewątpliwą zaletą prania suszonego na zewnątrz jest fakt, że nie tylko schnie o wiele szybciej, ale zyskuje przyjemny, świeży zapach. Co ciekawe, niektórzy praktykują także suszenie prania na zewnątrz zimą. Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, niskie, ujemne temperatury paradoksalnie są w stanie pomóc w tym, że pranie wyschnie znacznie szybciej. To zjawisko określa się mianem sublimacji. Na czym polega? Kiedy wywiesimy wilgotne pranie na zewnątrz, znajdująca się w tkaninie woda zamarza i przekształca się w lód. Ten następnie zamienia się w gaz i odparowuje, czego efektem jest suche ubranie.  Suszenie ubrań na zewnątrz zimą jest doskonale znane naszym babciom. Był to ich sposób na „odkażanie” pościeli i ubrań, gdyż, jak wiadomo, ujemne temperatury zabijają bakterie i wirusy. Suszenie prania na zewnątrz to bez wątpienia rozwiązanie dla tych osób, które nie lubią ciągle rozkładać swojej suszarki na pranie. Wady suszenia prania na zewnątrz Czy suszenie prania na zewnątrz posiada wady, które mogą sprawić, że lepszym wyborem okaże się elektryczna suszarka do prania? Odpowiedź na to pytanie brzmi: tak. Jak już wspomniano, suszymy ubrania na zewnątrz, ponieważ zależy nam na tym, by jak najszybciej wyschły. W słoneczny dzień jest to jak najbardziej możliwe. Nie możemy jednak zapominać, że promieniowanie słoneczne działa niekorzystnie także na tkaniny, szczególnie jeśli mamy do czynienia z bardzo delikatnymi materiałami, jak chociażby jedwab. Suszenie delikatnych tkanin na zewnątrz może doprowadzić do ich blaknięcia i bezpowrotnie je uszkodzić. Dodatkowo ubrania suszone na zewnątrz mogą w łatwy sposób ulec różnego rodzaju zabrudzeniom.  Kolejna wada suszenia ubrań na zewnątrz to zapach. Wcześniej zwrócono uwagę, że wiele osób z chęcią suszy ubrania na zewnątrz właśnie ze względu na zapach świeżości, jaki zyskują po kilku godzinach na dworze. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że wilgotna odzież i pościel pochłaniają z zewnątrz wszystkie zapachy, nie tylko te przyjemne. Dlatego też jeżeli ktoś nagle rozpali ognisko, zapach dymu przesiąknie Twoje ubrania. Podobnie dzieje się z odzieżą, którą suszymy na zewnątrz zimą. Wtedy zwykle panuje dość spora wilgotność. Zima to jednocześnie czas, w którym zwiększa się ilość smogu i innych zanieczyszczeń w powietrzu. One również mogą przesiąknąć Twoje ubrania, przez co po wyschnięciu będą one pachnieć nieprzyjemnie i nieświeżo.  Suszarka do prania zamiast suszenia na zewnątrz Jak w takim razie suszyć pranie, jeśli rozwieszanie go na zewnątrz w rzeczywistości nie jest tak dobrym pomysłem, jak mogłoby się wcześniej wydawać? W tym miejscu szczególnie polecamy zainteresowanie się możliwościami i korzyściami, jakie daje nam posiadanie elektrycznej suszarki do prania marki Electrolux.  To rozwiązanie, które tak naprawdę posiada w sobie same plusy. Suszarka do prania to przede wszystkim oszczędność miejsca – nie musisz już ciągle rozkładać zwykłej suszarki, która zajmuje dużo przestrzeni i po prostu jest nieporęczna. Od tej pory Twoje urządzenie będzie znajdować się w jednym miejscu. Jeśli posiadasz małe mieszkanie, możesz wybrać zestaw pralka + suszarka, w którym w celu zaoszczędzenia miejsca możesz ustawić urządzenia jedno na drugim. W ofercie Electrolux znajdziesz także modele idealne do zabudowy. Dzięki temu, jeśli nie posiadasz odpowiedniej ilości miejsca w łazience, suszarkę do prania możesz umieścić w kuchni.  Kolejny plus posiadania bębnowej suszarki do prania to oszczędność Twojego czasu. Wybrane modele pralek Electrolux posiadają technologie, które zapobiegają powstawaniu zagnieceń, dzięki czemu nie musisz ciągle prasować swoich ubrań. Co więcej, posiadają także specjalne programy do suszenia bardzo delikatnych i wymagających tkanin. Dzięki temu swoich wełnianych swetrów i jedwabnych bluzek nie musisz już suszyć na płasko, co, jak wiemy, bywa bardzo czasochłonne. Wybierając bębnową suszarkę do prania Electrolux, możesz mieć pewność, że Twoje ubrania po wysuszeniu będą w idealnym stanie i zostaną z Tobą na dłużej. « powrót do artykułu
  19. Wstępne wyniki badań szczepionki przeciwko rakowi piersi wskazują, że wywołuje ona silną reakcję układu odpornościowego na kluczową proteinę guzów nowotworowych, donoszą na łamach JAMA Oncology naukowcy z University of Washington. Być może szczepionka będzie skuteczna przeciwko różnym rodzajom nowotworów piersi. Jako, że nie była to randomizowana próba kliniczna, uzyskane wyniki należy uznawać za wstępne, ale są one na tyle obiecujące, że stanowią podstawę do przeprowadzenia większych randomizowanych prób klinicznych, cieszy się główna autorka badań, doktor Mary L. Disis, dyrektor Cancer Vaccine Institute. Podczas zakończonego właśnie I etapu badań sprawdzano bezpieczeństwo szczepionki, która na cel bierze proteinę HER2 (receptor ludzkiego naskórkowego czynnika wzrostu 2), by wytworzyć reakcję układu odpornościowego przeciwko niej. HER2 znajduje się na powierzchni wielu komórek. W przypadku około 30% nowotworów piersi w komórkach nowotworowych poziom HER2 jest nawet sto razy wyższy niż w zdrowych komórkach. Te tak zwane nowotwory HER2 dodatnie są zwykle bardziej agresywne i z większym prawdopodobieństwem dają nawroty. Jednak nadmierna obecność HER2 wywołuje reakcję układu odpornościowego, co postanowili wykorzystać naukowcy. Tym bardziej, że u pacjentów z HER2, których układ odpornościowy reaguje silniej na obecność komórek nowotworowych, rzadziej dochodzi do nawrotów, więc średnia przeżywalność takich osób jest wyższa. Disis i jej zespół stworzyli szczepionkę DNA, zawierającą instrukcję produkcji fragmentu proteiny. Po wstrzyknięciu, DNA dostawało się do komórek, które wykonywały instrukcję, wytwarzały wspomniany fragment i prezentowały go układowi odpornościowemu. Ten ją rozpoznawał i atakował komórki. Instrukcja dotyczyła fragmentu HER2, o którym wiadomo, że wywołuje silną odpowiedź immunologiczną. Do badań zaangażowano 66 z nowotworami piersi, które dały przerzuty. Wszystkie zakończyły standardowe leczenia i albo uzyskano u nich całkowitą remisję, albo guzy pozostały jedynie w kościach, gdzie zwykle powoli rosną. Uczestniczki badań podzielono na trzy grupy, z których każda otrzymała trzy zastrzyki. Jedna z grup dostała trzykrotnie niską dawkę 10 mikrogramów szczepionki, drugiej wstrzyknięto po 100 mcg, trzecia zaś otrzymała trzy dawki po 500 mikrogramów preparatu. Kobietom zaordynowano też GM-CSF (czynnik stymulujący tworzenie kolonii granulocytów i makrofagów). Losy kobiet śledzono następnie przez od 3 do 13 lat (mediana wyniosła niemal 10 lat). Naukowcy chcieli upewnić się, czy szczepionka nie wywoła odpowiedzi immunologicznej przeciwko innym komórkom zawierającym HER2. Wyniki dowodzą, że szczepionka jest bardzo bezpieczna. Najpowszechniejsze skutki uboczne, jakie obserwowaliśmy, były podobne do tych, jakie wywołują szczepionki przeciwko COVID: zaczerwienienie i obrzęk w miejscu podania szczepionki, może lekka gorączka, dreszcze i objawy podobne do grypy, stwierdza uczona. Szczepionka wywołała też pożądaną reakcję układu odpornościowego, bez powodowania poważnych skutków ubocznych. Najlepszy wynik uzyskano u pacjentek, które otrzymały średnią dawkę. Chociaż celem tego etapu badań nie było sprawdzenie skuteczności szczepionek, naukowcy stwierdzili, że pacjentki radziły sobie znacznie lepiej niż kobiety na podobnym etapie rozwoju raka piersi. Przeciętnie bowiem w ciągu pięciu lat umiera około 50% takich kobiet. Śledzimy ich losy średnio przez 10 lat i 80% z nich wciąż żyje, mówi Disis. Jeśli II faza badań klinicznych wypadnie pomyślnie, będzie to silnym argumentem za przyspieszeniem rozpoczęcia fazy III. Mamy nadzieję, że jesteśmy blisko opracowania szczepionki, która efektywnie leczy pacjentów z rakiem piersi, dodaje uczona. « powrót do artykułu
  20. Podczas badań prowadzonych w ramach światowej akcji The Poison Book Project w Leeds Central Library odkryto toksyczną książkę. Okładka „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” zawdzięcza swą zieloną barwę związkowi arsenu - zieleni szmaragdowej (in. paryskiej czy szwajnfurckiej). „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” usunięto z bibliotecznej półki. Dedykacja wskazuje, że w 1855 r. w prezencie od ojca Williama dostała ją młoda Caroline Gott (Gottowie byli znaną rodziną przemysłowców z Leeds). Do odkrycia doszło, gdy starsza bibliotekarka Rhian Isaac zaczęła zestawiać zbiory Leeds Central Library z bazą danych The Poison Book Project. Isaac zauważyła, że wydanie książki z jej miejsca pracy znajduje się na liście książek o ustalonym wykorzystaniu arsenu. The Poison Book Project oraz Arsenical Books Database prowadzą dr Melissa Tedone i dr Rosie Grayburn z amerykańskiego Winterthur Museum, Garden and Library. Jako bibliotekarka jestem zawsze niesamowicie podekscytowana odkryciem w naszych zbiorach książki rzadkiej bądź niezwykłej jakiegokolwiek rodzaju. Opisywany projekt jest ważny również z innego powodu - pomaga bibliotekarzom z całego świata zrozumieć, jak i kiedy takie [toksyczne] książki powstawały, a także jakie kroki można podjąć, by je śledzić i upewnić się, że są bezpiecznie przechowywane i odpowiednio zadbane - podkreśla Isaac. Co zaskakujące, metale ciężkie były niegdyś dość powszechnie wykorzystywane przy produkcji książek - do uzyskiwania zachwycających odcieni zieleni. O ile ludzie zdawali sobie wtedy sprawę z ich szkodliwości, o tyle prawdopodobnie nie rozumieli, na ile różnych sposobów można je przypadkowo wprowadzić do organizmu - dodaje bibliotekarka. Caroline i William byli potomkami handlarza wełną Benjamina Gotta. Przez kilka pokoleń Gottowie pozostawali wpływowymi lokalnymi przemysłowcami. Książka trafiła do zbiorów bibliotecznych Leeds, gdy Beryl Gott przekazała dużą część swojego księgozbioru, głównie książki botaniczne, bibliotekom publicznym Leeds (Leeds Public Libraries). Zabezpieczona pozycja czeka na badania spektrografem.   « powrót do artykułu
  21. Profesor Nikolai Kuhnert i jego zespół z Jacobs University w Bremie wykazali, że jeden ze związków znajdujących się w kawie znacząco utrudnia interakcje pomiędzy białkiem kolca koronawirusa SARS-CoV-2 a receptorem ACE-2 w komórkach. Potencjalnie oznacza to, że picie kawy może chronić przed zakażaniem i zachorowaniem na Covid-19. Uczeni z Bremy wykazali podczas badań laboratoryjnych, że obecny w kawie kwas chlorogenowy aż 50-krotnie zmniejsza prawdopodobieństwo przyłączenia się białka S do receptora ACE-2 w ludzkich komórkach. W 200-mililitrowym kubku kawy znajduje się około 100 miligramów kwasu chlorogenowego. Dlatego też uczeni użyli dokładnie takie stężenia podczas swoich eksperymentów. I udowodnili, że jest ono wystarczające do zablokowania interakcji pomiędzy wirusem a komórką, do której próbuje on wniknąć. Jako chemicy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na praktyczne pytanie, czy picie kawy rzeczywiście może chronić przed infekcją. Jednak z naszych badań wynika, że jest to prawdopodobne. Wiele osób pije kawę i wiemy, że napój ten niesie ze sobą liczne korzyści, mówi profesor Kuhnert. Odpowiedź na pytanie, czy picie kawy może nas chronić wymaga dalszych badań, ale te muszą być prowadzone przez specjalistów z innych dziedzin. Badania epidemiologiczne mogłyby wykazać, czy osoby regularnie pijące kawę rzadziej zarażały się SARS-CoV-2, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  22. Dzięki przeprowadzonym w Krakowie badaniom akceleratorowym udało się poszerzyć wiedzę o lekkich jądrach atomowych. To o tyle istotne, że wszystkie pierwiastki powstały w toku ewolucji wszechświata, w którym dominowały lekkie jądra atomowe. Naukowcy z Polski, Włoch, Francji, Belgii, Niemiec, Rumunii i Holandii prowadzili swoje badania w Centrum Cyklotronowym Bronowice. Uczeni skupiali się na wzbudzeniach jąder atomowych węgla 13C zwanych rozciągniętymi stanami rezonansowymi. Stany te interesują przede wszystkim astrofizyków. Badania jąder atomowych wzbudzonych do wysokich energii są bardzo trudne, gdyż tworzące jądra cząstki wchodzą w interakcje angażujące aż trzy z czterech oddziaływań podstawowych: silne, słabe oraz elektromagnetyczne. Zaletą prac z rozciągniętymi stanami energetycznymi lekkich jąder jest prostota ich opisu, co pozwala na zbudowanie modeli wyników pomiarów. Jądro znajdujące się w stanie energetycznym nazywanym rozciągniętym można sobie wyobrażać jako układ, w którym pod wpływem zderzenia z protonem z zewnątrz tylko jeden proton lub jeden neutron jądra pokonuje szczelinę energetyczną i przenosi się do stanu energetycznego leżącego w tak zwanym kontinuum energetycznym. W kontinuum różne stany energetyczne jądra mogą na siebie nachodzić, co radykalnie utrudnia opis zachodzących zjawisk i ich zrozumienie, a w konsekwencji także interpretowanie danych z eksperymentów. Stany rozciągnięte są więc tak istotne, ponieważ na energetycznej drabince powłok energetycznych w jądrze atomowym to jedne z najwyższych miejsc, gdzie jeszcze można prowadzić względnie proste i jednocześnie precyzyjne obserwacje, wyjaśnia doktor Natalia Cieplicka-Oryńczak z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN. Uczeni wykorzystali cyklotron Proteus C-235, którego wiązkę koncentrowano na tarczach węglowych. W wyniku zderzenia wiązki z tarczą powstawały protony. Koncentrycznie wokół osi wiązki umieszczono detektory rejestrujące przede wszystkim te protony, które były rozpraszane pod kątem 36 stopni od wiązki. Analizy teoretyczne wykazywały bowiem, że właśnie pod takim kątem powinno być widocznych jak najwięcej protonów związanych ze wzbudzeniem rozciągniętych stanów węgla 13C. Dodatkowe detektory rejestrowały kwanty gamma i lekkie cząstki. Dzięki badaniom udało się ustali, że jądro 13C stanu rozciągniętego rozpada się na dwa sposoby, tzw. kanały. Częściej występuje kanał, w czasie którego jądro emituje proton i przekształca się w bor 12B, który następnie emituje kwant gamma. W drugim kanale powstaje węgiel 12C z emisją neutronu i kwantu gamma. W następnym etapie badań Centrum Cyklotronowe Bronowice zostanie wykorzystane do badań jąder azotu 14N i węgla 12C, a później uczeni poszukają rozciągniętych stanów jądrowych w borze 11B. « powrót do artykułu
  23. Przed dwoma laty japońska sonda Hayabusa 2 przywiozła na Ziemię próbki asteroidy Ryugu. Międzynarodowy zespół naukowcy opisał właśnie szczegółowy skład asteroidy. Z ich badań wynika, że Ryugu nie powstała w miejscu, w którym sonda pobrała próbki. Jest przybyszem z daleka. Kapsuła, która wylądowała w grudniu 2020 roku na południu Australii zawierała jedynie 5 gramów materiału. Dwa lata po jej lądowaniu ukazały się pierwsze wyniki jej badań. Potwierdzają one m.in. że mamy do czynienia z ziarnistą luźną skałą, której minerały przez długi czas reagowały z wodą oraz że Ryugu zawiera aminokwasy i inne złożone molekuły organiczne. Jednak jednym z nierozstrzygniętych pytań było to o pochodzenie Ryugu. Badania przeprowadzone między innymi przez naukowców z Instytutu Badań Układu Słonecznego im. Maxa Plancka, przybliżają nas do odpowiedzi na to pytanie. Ryugu ma średnicę około kilometra, przypomina dwie sklejone piramidy i należy do tzw. NEO, obiektów bliskich Ziemi. To obiekty kosmiczne, które krążą wokół Słońca w podobnej odległości co Ziemia. Astronomowie przypuszczają, że podobne do Ryugu asteroidy bogate w węgiel przybyły do wewnętrznych obszarów Układu Słonecznego stosunkowo niedawno. Większą czasu spędziły w pasie asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem. Jednak prawdopodobnie większość asteroid z pasa powstała dawniej. Pomiary i symulacje dotyczące asteroid bogatych w węgiel sugerują, że większość z nich utworzyła się tam, gdzie powstały Jowisz i Saturn, a część jeszcze dalej, w pobliżu Urana i Neptuna. To narodziny wielkich planet wepchnęły asteroidy do pasa asteroid. Wszystko wskazuje na to, że Ryugu, podobnie jak chondryty węgliste, to dziecko Układu Słonecznego, mówi główny autor badań, Timo Hopp z University of Chicago. Jednak dotychczas nie było wiadomo, czy Ryugu powstał w pobliżu Jowisza i Saturna czy jeszcze dalej od Słońca. Naukowcy zbadali więc izotopy żelaza w próbce. Podczas narodzin Układu Słonecznego różne pierwiastki nie były równomiernie rozłożone. Dlatego też wzajemny stosunek izotopów do siebie wskazuje na miejsce powstanie danego obiektu. Eksperci porównali więc próbki z Ryugu z próbkami 13 meteorytów różnych rodzajów. Większość z nich, podobnie jak Ryugu, było bogatych w węgiel. Analizy wykazały, że Ryugu znacząco różni się od większości badanych meteorytów. Podobny jest do jednej grupy, chondrytów CI, zwanych chondrytami węglistymi typu Ivuna. Nazwa pochodzi od miejsca znalezienia tych meteorytów w Tanzanii. Istnieje uderzające podobieństwo pomiędzy Ryugu a chodrytami CI. Nasze badania pokazały, że powstały one w tym samym miejscu Układu Słonecznego, a region ten nie pokrywa się z miejscami powstania innych chondrytów węglistych, wyjaśnia Hopp. A profesor Andreas Pack z Uniwersytetu w Getyndze dodaje, że wiele wskazuje na to, iż Ryugu i CI to pozostałości wczesnych ciał protoplanetarnych, które powstały na samych krawędziach Układu Słonecznego. Tymczasem sonda Hayabusa 2 otrzymała nowe zadanie. W 2031 roku przeleci w pobliżu asteroidy 1998 KY26. « powrót do artykułu
  24. Wiele wskazuje na to, że obraz holenderskiego malarza Pieta Mondriana „New York City I” był od 1945 r. wystawiany do góry nogami, ale ze względu na delikatną naturę dzieła, które mogłoby nie wytrzymać obrócenia, w najbliższej przyszłości nic się w tej kwestii raczej nie zmieni. Mondrian stworzył „New York City I” w 1941 r. Artysta wykorzystał przeplatające się paski z taśmy klejącej w 3 kolorach. Po raz pierwszy dzieło było wystawiane w 1945 r. w Museum of Modern Art (MoMA) w Nowym Jorku. Od 1980 r. znajduje się ono w Kunstsammlung Nordrhein-Westfalen w Düsseldorfie. W zeszłym roku włoski artysta Francesco Visalli wysłał do Kunstsammlung Nordrhein-Westfalen e-mail, w którym podkreślał: Kiedy tylko patrzę na tę pracę, zawsze mam przemożne uczucie, że trzeba by ją obrócić o 180 stopni. Zdaję sobie sprawę, że przez dekady dzieło oglądano i publikowano w tym samym ustawieniu, a mimo to nadal mam obiekcje. Obecnie dzieło jest wystawiane w taki sposób, że paski zagęszczają się na dole, przez co linia horyzontu jest bardzo uproszczona. Gdy jednak kuratorka Susanne Meyer-Büser prowadziła badania w ramach przygotowań do wystawy „Mondrian. Evolution” organizowanej z okazji 150-lecia urodzin artysty, doszła do podobnych wniosków, co Visalli. Zagęszczenie siatki powinno znajdować się na górze, jak ciemne niebo. Kiedy pokazałam to innym kuratorom, stwierdziliśmy, że to oczywiste. Jestem całkowicie pewna, że praca jest źle powieszona. Choć pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi, dysponujemy też paroma wskazówkami. Jedną z nich jest zdjęcie wykonane w pracowni Mondriana parę dni po jego śmierci. Opublikowano je w 1944 r. w czerwcowym numerze amerykańskiego pisma „Town & Country”. Ubrana w czarną suknię modelka pozuje na tle ustawionego na sztalugach obrazu. Zagęszczenie linii znajduje się na górze. Meyer-Büser uważa, że prawdopodobnie Mondrian zaczynał pracę od linii na samej górze, a później przesuwał się w dół, co może wyjaśniać, czemu niektóre żółte paski są o parę milimetrów za krótkie i nie sięgają do krawędzi. Czy [lata temu] ktoś popełnił błąd, wyciągając pracę z opakowania? A może ktoś był niedbały w czasie przenoszenia obrazu? Nie da się tego stwierdzić - powiedziała kuratorka Guardianowi. Warto zauważyć, że na innym podobnym obrazie Mondriana „New York City” linie wydają się zagęszczać raczej na górze. Problemów z ustaleniem właściwego ustawienia „New York City I” przysparza dodatkowo fakt, że na obrazie brakuje sygnatury malarza (Mondrian nie uznawał go za skończone dzieło). Mimo wyników kuratorskiego „śledztwa” dzieło nie zostanie obrócone. Taśma klejąca jest już [bowiem] bardzo luźna i trzyma się na słowo honoru. Gdyby obraz został odwrócony, grawitacja zrobiłaby swoje. Poza tym ten sposób prezentowania stał się już częścią jego historii - podsumowuje Meyer-Büser. Wystawę „Mondrian. Evolution” można oglądać od 29 października br. do 12 lutego 2023 r. w Kunstsammlung Nordrhein-Westfalen. « powrót do artykułu
  25. Mówienie, żebyś przestał być niespokojny, gdy właśnie tak się czujesz, jest trochę jak mówienie, by zasnąć, gdy masz bezsenność – to nie działa. Więc co powinniśmy, w tej sytuacji zrobić? Jeśli miewasz zaburzenia lękowe, poniżej przedstawimy kilka pomysłów, jak sobie z nimi radzić. Jeśli utrudniają Ci one funkcjonowanie na tyle, że nie jesteś w stanie pracować, warto zastanowić się nad przejściem na zwolnienie lekarskie. Dzięki rozwojowi telemedycyny L4 online, jest możliwe do uzyskania bez wychodzenia z domu. Jak mogą się objawiać zaburzenia lękowe? Niezależnie od tego, czy martwisz się o coś konkretnego, np. o zbliżający się termin oddania projektu, czy po prostu masz bezkształtne uczucie strachu, możesz mówić sobie coś w tym stylu: „Musisz wrócić do pracy, przestań się martwić, przestań mieć obsesję, po prostu skup się!”. Widząc, że zaczynasz nie radzić sobie z pracą zawodową, a życie prywatne „przecieka Ci przez palce”, to następną rzeczą, o którą będziesz się martwić, jest to, że zostaniesz zwolniony. Przez to Twoje zaburzenia lękowe staną się jeszcze większe. Wkrótce będziesz miał wrażenie, że Twój stan wymknął Ci się spod kontroli. Jest to błędne koło, z którego niełatwo wyjść, ale jak znaleźć na to rozwiązanie? Co robić w przypadku podejrzenia występowania zaburzeń lękowych? Poszukaj pomocy. Jest to najlepsze, co możesz dla siebie zrobić. Spróbuj znaleźć nowe hobby, poszukaj wsparcia w rodzinie, czy zmień priorytety w swoim życiu. Jeśli jednak, to nic nie daje, a Twój stan, zamiast się poprawiać, jeszcze bardziej się pogarsza – zgłoś się do specjalisty. Terapia przy zaburzeniach lękowych może zdziałać cuda. Jednak nie zawsze jest ona wystarczająca. W pewnych przypadkach połączenie leczenia farmakologicznego wraz z terapią może okazać się najlepszym rozwiązaniem, a bez zwolnienia lekarskiego z pracy się nie obędzie. Wizyty w gabinecie lekarskim twarzą w twarz, czy zbyt duża liczba osób w poczekalni, może jeszcze bardziej potęgować nasze zaburzenia. Idealnym rozwiązaniem w dzisiejszych czasach jest medycyna online, która umożliwia pacjentom uzyskanie kompleksowych usług z każdego miejsca na świecie z dostępem do Internetu. Podczas e-wizyty ze specjalistą możesz przeprowadzić terapię, uzyskać e-receptę na leki lub L4 online, dzięki któremu na czas leczenia będziemy mogli się skupić w 100% na dojściu do siebie. Uzyskanie L4 online za pomocą Internetu, jest idealnym rozwiązaniem przy zaburzeniach lękowych. Co warto mieć na uwadze, kiedy zostaną zdiagnozowane u Ciebie zaburzenia lękowe? 1. To, co czujesz, jest prawdziwe Myślenie, że tylko fizyczne objawy choroby mogą potwierdzić kłopoty zdrowotne i tylko w takich przypadkach lekarz wypisuje L4 online, jest błędne. Problemy ze zdrowiem psychicznym, są tak realne, jak te fizyczne. Kiedy jesteś w pracy, w miejscu, w którym oczekuje się od Ciebie działania i bycia najlepszym, obcowanie z nieleczonymi zaburzeniami lękowymi, może być bardzo trudne. Staraj się jednak pamiętać, że Twój lęk jest tak samo prawdziwy jak najbardziej bolesna migrena lub nieprzyjemny ból brzucha – i zasługujesz, aby zadbać o siebie. 2. Twój pracodawca Cię nie zwolni Główną częścią ataku lękowego w miejscu pracy może być strach, że zostaniesz zwolniony. Dobra wiadomość jest taka, że przechodząc na zwolnienie lekarskie, taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Strach przed zwolnieniem jest częścią katastrofalnego mechanizmu, który jest charakterystyczny dla niepokoju w miejscu pracy. 3. Zrób stres swoim przyjacielem Stres jest szkodliwy, w taki sposób, w jaki o nim myślimy. Zamiast postrzegać stres jako wroga, możesz sprawić, by był Twoim sprzymierzeńcem. Stres i niepokój to nic innego jak znak, że na czymś Ci zależy, a ta troska może być ukształtowana w coś, co znacznie poprawia Twoją wydajność, zamiast ją hamować. Praca w dynamicznym środowisku jako część zespołu, pozwala przekierować niepokój i skierować go na bycie produktywnym w pracy. 4. Znajdź to, co jest dla ciebie dobre Często ci z nas, którzy żyją z lękiem, są również perfekcjonistami i osiągającymi wysokie wyniki w pracy. W momencie napadu lękowego odczuwasz niepokój, ponieważ niebycie w najlepszej formie sprawia, że jesteś na siebie zły, a surowe traktowanie siebie jest ostatnią rzeczą, której potrzebujesz. Warto w obliczu zaburzeń lękowych znaleźć coś, co pozwoli nam, chociaż na moment w ciągu dnia odwrócić uwagę od stresorów. Może być to rozmowa z przyjaciółką, czy odcinek ulubionego serialu. Nie zamykaj się w sobie, a kiedy potrzebujesz odpoczynku, umów się na wizytę lekarską i otrzymaj L4 online, dzięki któremu będziesz mógł powrócić do pracy silniejszy. Usługi medyczne świadczone za pośrednictwem internetu, są tak samo skuteczne, jak te w gabinecie stacjonarnym lekarza. Są one idealnym rozwiązaniem podczas prowadzenia terapii, ponieważ pacjent może pozostawać przez cały okres leczenia w swoim komfortowym otoczeniu. E-recepta, czy L4 online wystawione za pośrednictwem internetu, jest tak samo respektowane, jak te otrzymane „na miejscu”. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...