Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Ze skał z Afryki wyekstrahowano najstarsze jak dotąd kolory w zapisie geologicznym. Różowe pigmenty (porfiryny) mają aż 1,1 mld lat. Jak podkreśla dr Nur Gueneli z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego (ANU), morskie czarne łupki ilaste z syneklizy Taudeni w Mauretanii są o 600 mln lat starsze od poprzednich odkryć pigmentowych. Jaskraworóżowe pigmenty to skamieniałości molekularne chlorofilu, który był wytwarzany przez starożytne organizmy fotosyntetyzujące, zamieszkujące dawno nieistniejący ocean. Skamieniałości reprezentują całą gamę barw: w skoncentrowanej formie są krwistoczerwone-mocno fioletowe, a po rozcieńczeniu - jaskraworóżowe. Z naukowcami z ANU współpracowali koledzy po fachu z Japonii i USA. Zespół sproszkował starożytne skały, a następnie wyekstrahował występujące tam związki. Precyzyjne analizy starożytnych pigmentów potwierdziły, że przed miliardami lat podstawę łańcucha pokarmowego zdominowały sinice [...]. Prof. Jochen Brocks uważa, że pojawienie się dużych, aktywnych organizmów utrudniała ograniczona ilość większych cząsteczek pokarmowych, np. glonów. Choć nadal mikroskopijne, glony mają tysiące razy większą objętość od sinic i są bogatszym źródłem pokarmu. Początek zaniku sinicowych oceanów miał miejsce ok. 650 mln lat temu, gdy algi zaczęły się gwałtownie rozprzestrzeniać, zapewniając zastrzyk energii potrzebny do ewolucji złożonych ekosystemów [...]. « powrót do artykułu
  2. W laboratorium profesora Mikhaila Shapiro z Caltechu (California Institute of Technology), powstała metoda włączania i wyłączania poszczególnych obwodów mózgu bez potrzeby przeprowadzania interwencji chirurgicznej. W przyszłości technika ta może przydać się podczas leczenia chorób neurologicznych takich jak epilepsja czy choroba Parkinsona, związanych z nieprawidłowym działaniem szlaków sygnałowych w mózgu. Używając fal dźwiękowych i terapii genetycznych uzyskujemy, po raz pierwszy w historii, nieinwazyjną kontrolę nad konkretnymi obszarami mózgu i rodzajami komórek oraz uzyskujemy dostęp do informacji, kiedy neurony się włączają i wyłączają, mówi profesor Shapiro. Pomysł, by uzyskać wpływ na to, kiedy neurony są aktywne, a kiedy nie, nie jest nowy. Na przykład w rozwijającej się dopiero optogenetyce używa się światła do kontrolowania poszczególnych obszarów mózgu za pomocą wszczepionych światłowodów. Nowością w metodzie opracowanej przez zespół Shapiro jest wykorzystanie fal dźwiękowych. Były już one używane przez naukowców z Caltechu do obrazowania i kontroli funkcjonowania komórek wewnątrz ciała. Tym razem fale dźwiękowe są używane w połączeniu z małymi bąbelkami wprowadzanymi do krwi w celu czasowego otwarcia bariery krew–mózg. Gdy bąbelki są pobudzane przez fale dźwiękowe, zaczynają wibrować, a ich ruch na krótko otwiera barierę krew–mózg, wyjaśnia główny autor najnowszych badań doktor Jerzy Szablowski. Otwarcie bariery krew–mózg to pierwszy krok składającej się z 3 etapów techniki kontrolowania wybranych obszarów mózgu. Dzięki temu zespół może wykorzystać terapie genowe. Do krwi wprowadzany jest odpowiednio zmodyfikowany wirus, który przedostaje się przez barierę krew–mózg i dostarcza do wybranych komórek odpowiednie instrukcje. Instrukcje te kodują proteiny zwane chemoreceptorami, które w odpowiedni sposób reagują na leki przygotowane w laboratorium. Ostatnim etapem procesu jest podanie leków powodujących, że wybrane neurony się włączą lub wyłączą. Naukowcy zaprezentowali działanie swojej techniki na myszy, u której na cel wzięli neurony w hipokampie odpowiedzialne za tworzenie wspomnień. Gdy myszy podano leki wyłączające te neurony, nie była ona w stanie przez jakiś czas tworzyć nowych wspomnień. To odwracalna metoda, mówi Szablowski. Możesz podać leki wyłączające wybrane neurony, ale po jakimś czasie znowu się one włączą. Można też tak dobrać dawkę leku, by określić, na ile dany obszar mózgu ma zostać wyłączony, dodaje uczony. Nowa metoda zyskała nazwę akustycznie celowanej chemogenetyki (ATAC – acoustically targeted chemogenetics). « powrót do artykułu
  3. Projekt PolFEL polskiego lasera na swobodnych elektronach przygotowany przez konsorcjum ośmiu jednostek naukowych uzyska finansowanie z Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój. Decyzja o przeznaczeniu na ten cel kwoty ponad 118 mln. zł dotarła do NCBJ, gdzie powstać ma nowe urządzenie badawcze. Polski projekt będzie wspierany naukowo i technicznie m.in. dzięki współpracy NCBJ z twórcami najpotężniejszego tego typu urządzenia na świecie pracującego od roku w Hamburgu. Lasery na swobodnych elektronach, których już kilkadziesiąt powstało na świecie, pozwalają badać z niedostępną innymi metodami precyzją materiały, molekuły chemiczne, cząsteczki biologiczne i dynamikę procesów, w których one uczestniczą. Wyniki badań prowadzonych przy użyciu tych urządzeń mogą mieć rewolucyjne znaczenie dla medycyny, chemii czy elektroniki. Mamy ambitny plan by zbudować PolFEL w ciągu najbliższych czterech lat - wyjaśnia dr Paweł Krawczyk (NCBJ), który kieruje projektem. W konstrukcji naszego lasera na swobodnych elektronach można wydzielić cztery zasadnicze elementy. Pierwszy z nich to źródło elektronów wyposażone w nadprzewodzącą fotokatodę. Kolejne, to cztery nadprzewodzące kriomoduły przyspieszające elektrony do energii osiągającej maksymalnie 180 MeV. Na drodze wiązek rozpędzonych elektronów zostaną umieszczone dwa undulatory, w których elektrony będą poruszać się slalomem w niejednorodnym, specjalnie ukształtowanym polu magnetycznym. W czasie wymuszonego ruchu oscylacyjnego nastąpi akcja laserowa i elektrony będą emitować fotony układające się w niezwykle krótkie, lecz intensywne impulsy spójnego promieniowania elektromagnetycznego, czyli światła. Na końcu układu znajdą się trzy stanowiska eksperymentalne, do których będą wyprowadzone wiązki fotonów i jedno wykorzystujące wiązkę elektronów. PolFEL będzie mógł wytwarzać światło o długości fali powyżej 100 nanometrów, a więc obejmującej część zakresu ultrafioletu. Badacze będą mieli do dyspozycji także promieniowanie o większej długości fali, w tym promieniowanie terahercowe i podczerwone. Planujemy, by PolFEL działał nie tylko w trybie impulsowym – tak jak wszystkie dotychczas istniejące lasery na swobodnych elektronach – ale również w trybie fali ciągłej, w którym pulsy promieniowania generowane są ze stałą częstością” – dodaje dr Krawczyk. „Pozwoli to na badanie niektórych rzadkich procesów, umykających dotychczas stosowanym metodom. ,PolFEL powstanie w przebudowanej, historycznej hali pierwszego zbudowanego w Świerku akceleratora protonów Andrzej. Obok niej wzniesiona zostanie nowa hala mieszcząca stanowiska badawcze. Do hali Andrzeja dobudowane zostaną pomieszczenia nowego laboratorium fotokatod nadprzewodzących. Realizacja przedsięwzięcia będzie możliwa dzięki ogromnemu doświadczeniu zdobytemu przez polskich naukowców i inżynierów podczas budowy lasera XFEL w Hamburgu. NCBJ jest współudziałowcem międzynarodowej spółki będącej jego właścicielem, a w budowie lasera obok NCBJ uczestniczyły także inne polskie instytucje w tym IFJ PAN i Wrocławski Park Technologiczny. Owocne partnerstwo NCBJ z laboratorium w Niemczech jest nadal podtrzymywane. 25 czerwca został podpisany aneks do umowy o współpracy pomiędzy NCBJ a European XFEL GmbH. Dotychczasowa umowa przewidywała współpracę przy przetwarzaniu danych zbieranych przez eksperymenty prowadzone w Hamburgu. W aneksie rozszerzono pole współpracy w dziedzinie przetwarzania danych oraz dodano wspólne prace nad technologiami wykorzystywanymi w laserach na swobodnych elektronach, a także zaplanowano udział NCBJ w przygotowywaniu koncepcji wykorzystania dwóch z pięciu tuneli wyprowadzających wiązki cząstek z akceleratora XFEL. Konsorcjum XFEL jest zainteresowane między innymi prowadzonymi u nas od kilku lat pracami nad ołowianymi fotokatodami nadprzewodzącymi - wyjaśnia dyrektor NCBJ, prof. Krzysztof Kurek. Opracowywane fotokatody mają umożliwić pracę laserów na swobodnych elektronach w trybie fali ciągłej lub w trybie długich impulsów. Takie katody chcemy zastosować także w laserze, który zostanie zbudowany w Świerku. Naukowcy z NCBJ zgłaszają również koncepcję wykorzystania nowatorskiej metody uzyskiwania monoenergetycznych wiązek fotonów gamma w jednym z kanałów XFELa. Fotony takie powstawałyby w wyniku zderzenia elektronów pochodzących z akceleratora lasera z wiązką fotonów emitowaną przez tradycyjny laser. Ta koncepcja ma być realizowana również w projekcie PolFEL. Laboratorium PolFEL, które powstanie w ośrodku jądrowym NCBJ w Świerku, będą współtworzyć gospodarze oraz specjaliści z Wojskowej Akademii Technicznej, Politechniki Warszawskiej, Politechniki Łódzkiej, Politechniki Wrocławskiej, Uniwersytetu Zielonogórskiego, Uniwersytetu w Białymstoku i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Polskich naukowców będą wspierać partnerzy NCBJ - m.in. laboratoria DESY, STFC Lab Daresbury, a także European XFEL GmbH i firmy RI Research Instruments GmbH i Kubara Lamina S.A. Większość środków będzie pochodziła z Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój ustanowionego przez Unię Europejską. Jednostką wdrażającą Program pośredniczącą w procesie finansowania przedsięwzięcia jest Ośrodek Przetwarzania Informacji (OPI) - Państwowy Instytut Badawczy. Akcelerator lasera PolFEL będzie działał w trybach fali ciągłej (cw) i długiego impulsu (lp). Elektrony będą rozpędzane przez cztery kriomoduły, mieszczące w 8 wnękach typu TESLA SRF. Wiązki o energii 120 MeV i 160 MeV w trybie cw i lp zostaną skierowane do undulatora VUV, podczas gdy niższe wiązki energii będą napędzać undulator THz. Wygenerowane promieniowanie w zakresie od 0,3 mm do 150 nm dla pierwszej harmonicznej (50 nm dla trzeciej harmonicznej) zostanie dostarczone do eksperymentów przeprowadzanych w dedykowanej sali eksperymentalnej. Oczekiwana energia impulsu będzie na poziomie 100 μJ dla VUV i dziesiątek mikrodżuli dla promieniowania THz. Maksymalna częstotliwość błysków fotonowych w wiązce wyniesie 100 kHz. Wiązka elektronów po przejściu przez undulator VUV będzie wtórnie wykorzystywana do generowania neutronów lub będzie używana do rozpraszania wstecznego Comptona. Część czasu pracy urządzenia zostanie poświęcona badaniom nad rozwojem technologii FEL i nowym komponentom akceleratora we współpracy ze STFC Daresbury, E-XFEL i DESY.Budowa rozpocznie się w styczniu 2019 r. i powinna zakończyć się w 2022 r. « powrót do artykułu
  4. Fizycy z Chińskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii poinformowali o splątaniu 18 kubitów. To największa jak dotychczas liczba splątanych kubitów z zachowaniem kontroli nad pojedynczym kubitem. Jako, że każdy z kubitów może reprezentować 2 stany, możemy w tym przypadku uzyskać 262 144 kombinacje ich stanów (218). Artykuł opisujący osiągnięcie Xi-Lin Wanga i jego kolegów został opublikowany na łamach Physical Review Letters. W artykule informujemy o splątaniu 18 kubitów, co rozszerza efektywną przestrzeń Hilberta do 262 144 wymiarów z pełną kontrolą o trzech stopniach swobody dla sześciu fotonów, w tym z kontrolą ich polaryzacji, orbitalnego momentu pędu oraz drogi, stwierdził współautor badań Chao-Yang Lu. To największa jak dotąd liczba splątanych kubitów. Splątywanie coraz większej liczby kubitów interesuje nie tylko specjalistów zajmujących się badaniami podstawowymi. Stanowi to jedno z głównych wyzwań informatyki kwantowej. Istnieją dwa sposoby na splątanie większej liczby kubitów. Można albo dodawać kolejne cząstki do już splątanych, albo wykorzystywać dodatkowe stopnie swobody splątanych cząstek. Gdy korzystamy z dodatkowych stopni swobody mówimy o hipersplątaniu. Jak dotychczas największymi osiągnięciami na tym polu było splątanie 14 jonów z jednym stopniem swobody oraz pięciu fotonów z dwoma stopniami swobody, co odpowiada 10 kubitom. Mimo, że przejście od dwóch do trzech stopni swobody stanowi poważne wyzwanie, chińskim naukowcom udało się uzyskać nie tylko trzy stopnie swobody, ale i zwiększyć liczbę fotonów do sześciu, przez co uzyskali 18 splątanych kubitów. Użycie dodatkowych stopni swobody niesie ze sobą liczne korzyści. Na przykład zwiększenie z dwóch do trzech stopni swobody oznacza, że każdy foton może znajdować się nie w czterech, a w ośmiu różnych stanach. Ponadto hipersplątany 18-kkubitowy stan z trzema stopniami swobody jest o 13 rzędów wielkości bardziej efektywny niż  18-kubitowy stan składający się z 18 fotonów o pojedynczym stopniu swobody. Dzięki naszej pracy uzyskaliśmy nową platformę do optycznego przetwarzania informacji kwantowej. Możliwość kontrolowania 18 kubitów pozwala nam na przeprowadzenie niedostępnych dotychczas badań, takich jak na przykład wykorzystanie kodu Raussendorfa-Harringtona-Goyala do korekcji błędów czy teleportacji trzech stopni swobody pojedynczego fotonu, mówi Lu. « powrót do artykułu
  5. Poszukując jadalnego czynnika kontrastowego, naukowcy z Uniwersytetu w Buffalo kupili ponad 200 rodzajów herbaty, czekolady, ziół i innych produktów spożywczych. Ostatecznie okazało się, że do tego celu najlepiej nadają się prażone ziarna jęczmienia. Z pomocą światła lasera można obrazować zarówno gardło, jak i dalsze odcinki układu pokarmowego. Amerykanie przekonują, że dzięki ich odkryciu będzie można poprawić diagnostykę zaburzeń połykania i chorób przewodu pokarmowego. To niesamowite. Mamy zwykłe ziarno - uprawiane na całym świecie od tysięcy lat i wykorzystywane do produkcji herbaty, chleba czy piwa - i znajdujemy dla niego nowe zastosowanie w postaci bycia czynnikiem kontrastującym w obrazowaniu medycznym - cieszy się prof. Jun Xia. Zaburzenia połykania (dysfagia) mogą być wskaźnikiem różnych problemów medycznych: od brakujących zębów po urazy szyi i nowotwory. W ramach diagnostyki dysfagii pacjentowi daje się do wypicia gęstą zawiesinę siarczanu baru (środek cieniujący). Później wykonuje się serię zdjęć rtg. Niekiedy przeprowadza się też rezonans magnetyczny czy usg. Każda z tych metod ma jednak ograniczenia, np. w postaci wysokich kosztów czy braku odpowiedniego kontrastu. Nową alternatywą jest fotoakustyczna tomografia komputerowa (ang. photoacoustic computed tomography, PACT), w przypadku której pacjent wypija środek cieniujący. Kontrast podaje się też w formie iniekcji. Niejednokrotnie są to dopiero opracowane nanocząstki metali, polimerów i innych materiałów. Gdy oświetla się je promieniem lasera, powstaje fala ciśnieniowa. Specjaliści uzyskują w ten sposób szczegółowy obraz w czasie rzeczywistym. Ograniczeniem PACT jest długi i często kosztowny proces dopuszczenia czynników kontrastowych do użytku. To nas skłoniło do poszukiwania jadalnych alternatyw. Ponieważ zjadamy bądź wypijamy te produkty, wiemy, że są bezpieczne dla większości ludzi - tłumaczy prof. Jonathan Lovell. Naukowcy skupili się na ciemnych pokarmach i napojach, bo lepiej pochłaniają one światło lasera i teoretycznie podczas PACT powinien powstać lepszy obraz. Najlepsze rezultaty dało, jak wspomnieliśmy na początku, prażone ziarno jęczmienia. Akademicy potrafili je wykryć przez 3,5-cm pierś kurczaka i przez ludzkie dłonie. Herbatę z prażonego jęczmienia dało się wykryć pod piersią kurzą o grubości 2,5 cm. Gdy pili ją ludzie, można było w ten sposób wizualizować wnętrze ich jamy ustno-gardłowej.   Na filmie widać, jak człowiek przełyka prażony jęczmień: « powrót do artykułu
  6. Na Parker Solar Probe, pierwszym pojeździe, który wleci w atmosferę Słońca, zamontowano osłony termiczne. Zadaniem Thermal Protection System (TPS) jest zapewnienie bezpieczeństwa sondzie i jej czterem instrumentom naukowym, które mają pracować w temperaturze pokojowej. Po jednej stronie osłony temperatura będzie przekraczała 1300 stopni Celsjusza, ale sonda, która będzie pracowała w cieniu osłony, doświadczy zaledwie 30 stopni Celsjusza. TPS składa się z dwóch paneli węglowego kompozytu, pomiędzy którymi umieszczono 11,5 centymetra węglowej pianki. Ta strona osłony, która będzie zwrócona w kierunku Słońca została pokryta specjalną białą warstwą odbijającą promieniowanie cieplne. Osłona o średnicy 2,5 metra waży zaledwie 72,5 kilograma. Musiała być ona lekka, by poruszająca się z olbrzymią prędkością sonda mogła wejść na odpowiednią orbitę wokół naszej gwiazdy. Parker Solar Probe będzie bowiem najszybszym pojazdem skonstruowanym przez człowieka. Jej maksymalna prędkość sięgnie niemal 700 000 km/h. Osłona termiczna to ostatni element, który został zamontowany na Parker Solar Probe. Parker Solar Probe to urządzenie rozmiarów małego samochodu. Jego celem jest atmosfera Słońca znajdująca się w odległości około 6,5 miliona kilometrów od powierzchni naszej gwiazdy. Głównym celem misji jest zbadanie, w jaki sposób w koronie Słońca przemieszcza się energia i ciepło oraz odpowiedź na pytanie, co przyspiesza wiatr słoneczny. Naukowcy wiążą z misją olbrzymie nadzieje, licząc, że zrewolucjonizuje ona rozumienie Słońca, Układu Słonecznego i Ziemi. Start misji zaplanowano na 4 sierpnia bieżącego roku. Już 28 września sonda po raz pierwszy przeleci w pobliżu Wenus i trafi na orbitę wokół Słońca. Będzie to orbita o długości 150 dni. Jednak sonda będzie coraz bardziej zliżała się do naszej gwiazdy. Już podczas drugiego przelotu wokół Wenus (21 grudnia 2019) jej orbita wyniesie 130 dni. Po kilku latach, 2 listopada 2024 roku Parker Solar Probe spotka się z Wenus po raz siódmy i ostatni. Wtedy to sonda będzie okrążała Słońce w ciągu zaledwie 88 dni. Niedługo potem, 19 grudnia, podczas 22. peryhelium, Parker Solar Probe pierwszy raz zbliży się do Słońca na minimalną odległość. « powrót do artykułu
  7. Pasy zebr nie pomagają w chłodzeniu. Prof. Susanne Åkesson, biolog z Uniwersytetu w Lund, opowiada, że jedna z teorii wyjaśniających występowanie pasów u zebr sugeruje, że w słońcu czarne pasy nagrzewają się bardziej od białych, przez co gdy cieplejsze powietrze z ciemnych okolic zetknie się z chłodniejszym znad jasnych pasów, tworzą się drobne zawirowania działające jak wiatraczki (wentylatory). By przetestować tę hipotezę, Szwedzi wypełnili duże metalowe beczki wodą i pokryli je imitacjami skór z 1) czarno-białym pasami, 2) jednolicie białymi, 3) jednolicie czarnymi, a także całkowicie 4) brązowymi i 5) szarymi. Beczki postawiono na słońcu i mierzono temperaturę. Tak jak się można było spodziewać, czarna beczka była najgorętsza, a biała najchłodniejsza. Beczki w pasy i szara miały zaś podobną temperaturę. Pasy nie obniżały [więc] temperatury - twierdzi Åkesson. Warto przypomnieć, że parę lat temu Susanne Åkesson zaproponowała własną teorię, po co zebrze paski. Zgodnie z przeprowadzonymi przez nią badaniami, czarno-biały wzór sprawia, że ssaki te są nieatrakcyjne dla wysysających krew samic bąkowatych (Tabanidae). W 2016 r. Dunka dostała Ig Nobla. Niezrażona, kontynuowała jednak eksperymenty. « powrót do artykułu
  8. Po ponad półwieczu w kontynentalnej Australii urodziły się pierwsze dzikie niełazy plamiste (Dasyurus viverrinus). Ostatni udokumentowany okaz w Australii kontynentalnej został upolowany 31 stycznia 1963 roku. Później D. viverrinus występował tylko w rozproszonych populacjach w Tasmanii. W marcu 20 niełazów reintrodukowano w Parku Narodowym Booderee. Specjaliści sprawdzali, czy ssaki przeżyją i się rozmnożą. W poniedziałek (9 lipca) menedżer ds. zasobów naturalnych Nick Dexter poinformował, że młode znajdują się w torbach lęgowych 3 samic. Wg niego, do trwałej populacji jeszcze długa droga, ale udało się zrobić krok w dobrym kierunku. Za pomocą obroży GPS śledzimy wszystkie zwierzęta objęte tym projektem, dlatego w odróżnieniu od innych przedsięwzięć związanych z przesiedleniem, byliśmy w stanie szybko wykryć i poradzić sobie z zagrożeniami. Natasha Robinson z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego podkreśla, że nowa kolonia zademonstrowała, że spełnia kilka kryteriów koniecznych do zagwarantowania dobrej przyszłości. Udowodniliśmy, że niełazy potrafią znaleźć pokarm oraz schronienie i się rozmnożyć. « powrót do artykułu
  9. Po wirtualnym doświadczeniu posiadania ciała Alberta Einsteina ludzie odblokowują niedostępne wcześniej zasoby mentalne. Po wirtualnym wejściu w ciało wybitnego fizyka ochotnicy byli m.in. mniej skłonni, by stereotypowo podchodzić do starszych osób, a osoby z niższą samooceną lepiej wypadały w testach poznawczych. Autorzy publikacji z pisma Frontiers in Psychology mają nadzieję, że technika znajdzie zastosowanie w edukacji. Wcześniejsze eksperymenty pokazały, że wirtualne ucieleśnienie silnie oddziałuje na postawy i zachowanie. "Zastanawialiśmy się więc, czy będzie też wpływać na funkcjonowanie poznawcze. Czy jeśli damy komuś rozpoznawalne ciało, które reprezentuje nadrzędną inteligencję, np. Alberta Einsteina, czy będzie on sobie radzić z zadaniem lepiej niż ktoś, komu dano zwykłe ciało?". By udzielić odpowiedzi na to pytanie, naukowcy z zespołu prof. Mela Slatera Uniwersytetu Barcelońskiego zebrali grupę 30 młodych mężczyzn. Przed eksperymentem panowie wykonali 3 testy. Jeden miał ocenić ich zdolność planowania i rozwiązywania problemów, drugi - samoocenę, a trzeci pozwalał zidentyfikować ukryte uprzedzenia w stosunku do starszych ludzi. Później badani wkładali specjalne kombinezony i gogle do rzeczywistości wirtualnej. Połowa doświadczała bycia w ciele Einsteina, reszta miała zwykłe ciała. Po wykonaniu paru ćwiczeń ochotnicy powtarzali testy sprzed eksperymentu. Okazało się, że po byciu Albertem Einsteinem osoby z niską samooceną lepiej wypadały w zadaniu poznawczym (porównań dokonywano do mężczyzn "dostających" ciało zwykłej osoby w swoim wieku). Oprócz tego ochotnicy z grupy Einsteina przejawiali słabsze nieświadome uprzedzenia w stosunku do starszych ludzi. Psycholodzy wyjaśniają, że uprzedzenia bazują na uznawaniu kogoś za innego od siebie. Przebywanie w starszym ciele mogło delikatnie zmienić postawy badanych, rozmywając rozróżnienie między starszymi osobami i sobą. Na podobnej zasadzie bycie w ciele kogoś bardzo inteligentnego spowodowało, że ochotnicy zaczęli inaczej o sobie myśleć i odblokowali zasoby mentalne, do których na co dzień nie mieli dostępu. Co ważne, poprawa funkcjonowania poznawczego występowała wyłącznie u osób z niską samooceną. Wg psychologów, tacy ludzie mogą najwięcej zyskać, zmieniając sposób myślenia o sobie. Zespół Slatera już teraz planuje rozszerzone badania na większej obupłciowej próbie. « powrót do artykułu
  10. Wielu użytkowników produktów Apple'a nie zdaje sobie sprawy z faktu, że korzystając ze streamingu plików dźwiękowych za pośrednictwem aplikacji na iPhone'a czy iPada, płacą nawet o 30% więcej za te same usługi, niż użytkownicy innych platform. Miłośnicy produktów firmy z Cupertino mogą więc zaoszczędzić do 30%, jeśli zrezygnują z obecnych subskrypcji i ponownie je wykupią, ale tym razem zapisując się za pośrednictwem przeglądarki, a nie specjalnej aplikacji. Wyższe opłaty naliczane są m.in. przez serwisy Youtube Music, YouTube Premium, Deezer czy Amazon Prime. Dzieje się tak, gdyż Apple pobiera od tych serwisów 30-procentową prowizję od sprzedaży subskrypcji dokonanej za pośrednictwem aplikacji z App Store. Z tego też powodu, wielu użytkowników Apple'a uważa, że większość serwisów ze stremingiem muzycznym jest droższych od Apple Music. Tymczasem zwykle miesięczna subskrypcja kosztuje w nich 9,99 USD, a tylko ci, którzy wykupili ją za pośrednictwem aplikacji z App Store płacą więcej, gdyż właściciele tych serwisów muszą oddawać część pieniędzy Apple'owi. Na przykład przeciętny użytkownik Youtube Music płaci za pojedynczą subskrypcję 9,99 USD miesięcznie, a osoba, która korzysta z aplikacji Apple'a płaci 12,99 USD. W przypadku wykupienia subskrypcji rodzinnej różnica jest jeszcze większa i ma się jak 14,99 do 19,99. Tak więc każdego roku taki klient, często o tym nie wiedząc, płaci Apple'owi 60 USD za to, że słucha muzyki z serwisu firmy niepowiązanej z Apple'em. Jedynym dużym serwisem, który prowadzi inną politykę jest Spotify. Nie można doń się już zapisać za pośrednictwem aplikacji z App Store. Ci, którzy zrobili to zanim Spotify zmieniło zasady mogą zaoszczędzić około 3 dolarów miesięcznie, jeśli zrezygnują z subskrypcji i ponownie zapiszą się na nowych zasadach. « powrót do artykułu
  11. Azja Południowo-Wschodnia ma jedną z najbardziej zróżnicowanych genetycznie ludzkich populacji na świecie. Od ponad 100 lat istnieje spór pomiędzy naukowcami, która z dwóch teorii dotyczących wczesnej historii człowieka jest prawdziwa. Jedna z nich mówi, że prehistoryczni łowcy-zbieracze, zwani Hoabinhian, którzy zasiedlili te regiony przed 44 000 lat samodzielnie zaadaptowali rolnictwo, bez wpływów z Bliskiego Wschodu. Wedla drugiej teorii rolnicy pochodzący z obszaru dzisiejszych Chin napłynęli na te tereny i wyparli Hoabinhian. Międzynarodowy zespół naukowy przeprowadził badania genetyczne, które wykazały, że żadna z tych teorii nie odpowiada w pełni prawdzie, a współcześni mieszkańcy Azji Południowo-Wschodniej pochodzą od co najmniej czterech różnych populacji. Naukowcom udało się zsekwencjonować pozostałości po ludziach z Tajlandii, Malezji, Filipin, Wietnamu, Indonezji, Laosu i Japonii, którzy zamieszkiwali te tereny nawet przed 8000 lat. Dotychczas najstarsze zsekwencjonowane próbki z tego regionu liczyły sobie 4000. Co interesujące, wśród próbek było zarówno DNA Hoabinhian jak i Jomon z Japonii, dzięki czemu po raz pierwszy udało się potwierdzić podejrzewane wcześniej pokrewieństwo pomiędzy tymi ludami. W sumie zsekwencjonowano 26 genomów, które porównano z DNA współczesnych mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej. Na czele zespołu badawczego stał profesor Eske Willerslev z Uniwersytetu w Kopenhadze i Uniwersytetu w Cambridge. Fakt, że byliśmy w stanie uzyskać 26 genomów i rzucić światło na niezwykłe bogactwo genetyczne ludzi zamieszkujących dzisiaj ten region, jest czymś niezwykłym. Doktorant Hugh McColl z Duńskiego Muzeum Historii Naturalnej stwierdził: Wykazaliśmy, że żadna z obecnych teorii nie opisuje złożonej historii Azji Południowo-Wschodniej. Do obecnej różnorodności genetycznej przyczynili się zarówno łowcy-zbieracze Hoabinhian, jak i rolnicy z Azji Wschodniej, a kolejne fale migracji dotarły do wysp oraz do Wietnamu. To znacznie bardziej skomplikowane, niż się nam dotychczas wydawało, dodaje doktor Fernando Racimo. Badania te pokazują związki pomiędzy odległymi od siebie populacjami, takimi jak Jomon i Hoabinhian, jeszcze sprzed okresu pojawienia się rolnictwa, stwierdziła profesor Marta Mirazon Lahr. « powrót do artykułu
  12. Stworzony na MIT robot Cheetah 3 potrafi skakać i biegać po nierównym terenie, chodzić po schodach, na których ustawiono przeszkody oraz szybko odzyskać równowagę, gdy ją straci. A wszystko to bez systemu wizyjnego. Urządzenie waży nieco ponad 40 kilogramów i jest wielkości dorosłego labradora. Jego twórcy nie wyposażyli go w żadne kamery ani innego typu czujniki pozwalające „widzieć” otoczenie. Robot porusza się mniej więcej tak, jak człowiek w całkowicie ciemnym pokoju. Musi dotykiem wyczuwać otoczenie. Istnieje bardzo dużo niespodziewanych sytuacji, w których robot powinien sobie poradzić bez zbytnego polegania na wizji. Obraz może wprowadzać dużo szumu, może być nieco niedokładny, a czasem po prostu niedostępny. Jeśli chcesz polegać na systemie wizyjnym, to robot musi niezwykle precyzyjnie się pozycjonować i będzie powolny. My chcemy, by nasz robot polegał na wrażeniach dotykowych. Dzięki temu poradzi sobie z przeszkodami podczas szybkiego przemieszczania się, mówi profesor Sangbae Kim, twórca Cheetaha. Kim przewiduje, że w ciągu kilku najbliższych lat roboty będą wykonywały zadania zbyt niebezpieczne dla ludzi. Cheetah 3 został zaprojektowany z myślą o wykonywaniu takich zadań jak inspekcje elektrowni, co wymaga poruszania się po różnym terenie, w tym po schodach, przechodzenia przez krawężniki czy radzeniu sobie z przeszkodami. Istnieje wiele prostych zadań, do wykonania których możemy wysłać roboty zamiast ludzi. Niebezpieczne, brudne czy trudne prace można bardziej bezpiecznie wykonać za pośrednictwem zdalnie sterowanego robota, stwierdza uczony. Sterujący Cheetahem 3 algorytm bez przerwy oblicza dla każdej z nóg trzy prawdopodobieństwa: prawdopodobieństwo kontaktu nogi z gruntem, prawdopodobieństwo oddziaływania siły wskutek takiego kontaktu oraz prawdopodobieństwo poślizgu. Prawdopodobieństwa te są wyliczane na podstawie danych z akcelerometrów, żyroskopów i pozycji stawów w nogach urządzenia, z których dostarczane są informacje o kącie i wysokości nad gruntem. Jeśli na przykład robot nastąpi na przeszkodę, która obsunie mu się spod nogi, jego pozycja ulegnie gwałtownej zmianie, dane dostaną dostarczone do algorytmu, który dla każdej z nóg wyliczy odpowiednie działanie pozwalające na odzyskanie równowagi. Algorytm sterujący został przetestowany w laboratorium i na zbudowanych tam schodach. Robot nie znał wysokości schodów ani rozkładu przeszkód. Musiał sobie radzić z nimi tak, jak radziłby sobie człowiek idący z zamkniętymi oczami. Algorytm podejmując decyzje co do wymaganych działań usiłuje przewidzieć, jaki skutek działania te będą miały pół sekundy później. Wyobraźmy sobie, że ktoś kopnie robota z boku. Gdy dana noga robota ma kontakt z gruntem, algorytm musi zdecydować, z jaką siłą trzeba oddziaływać na grunt w sytuacji, gdy z lewej strony niespodziewanie przyłożono dodatkową siłę. Dojdzie do wniosku, że należy przyłożyć siłę ze strony przeciwnej. Musi jeszcze obliczyć siłę, którą trzeba przyłożyć oraz przewidzieć, jaki będzie to miało skutek pół sekundy później, wyjaśnia Kim. Tego typu obliczenia wykonywane są dla każdej nóg co 50 milisekund, zatem 20 razy na sekundę. Cheetah 3 został też właśnie wyposażony w kamery, które dają mu ogólny obraz otoczenia i pozwalają wcześniej zauważyć ściany czy drzwi. Jednak głównym celem jest udoskonalenie nawigacji bez systemu wizyjnego. Chcemy, by bardzo dobrze potrafił się kontrolować bez posiadania obrazu otoczenia. A gdy dodamy wizję, to – nawet gdy z kamer dostanie niewłaściwe informacje – jego nogi powinny poradzić sobie z przeszkodami. Co się bowiem wydarzy, gdy nadepnie na coś, czego kamera nie zauważyła? Co robot zrobi? To właśnie w takich przypadkach musi działać lokomocja bez systemu wizyjnego. Nie chcemy polegać zbytnio na obrazie.   « powrót do artykułu
  13. Otyłość wpływa na wyniki oznaczeń PSA, czyli swoistego antygenu sterczowego. Stężenie enzymu bada się w ramach wykrywania, diagnostyki i monitorowania raka prostaty. Dr Adel Aref, doktorantka z Uniwersytetu Adelajdy, analizowała dane 970 uczestników Florey Adelaide Male Ageing Study. Interesował ją wpływ otyłości na poziomy PSA wykrywane we krwi, a także oddziaływania hormonów: testosteronu i estrogenu. Jako pierwsi wykazaliśmy, że stężenie PSA we krwi jest u mężczyzn ze znaczącą otyłością (BMI ≥ 30) niższe niż u mężczyzn szczupłych. Można to przypisać mniejszym stężeniom krążącego testosteronu. Wyniki tego badania mają spore znaczenie dla interpretacji poziomów PSA u otyłych mężczyzn - podkreśla prof. Gary Wittert. Otyłość to ważny czynnik ryzyka nowotworów i innych chorób. W Australii nadwagę bądź otyłość ma 65% mężczyzn, a przewiduje się, że statystyki te wzrosną. By stwierdzić, jak skutecznie wykorzystać nowo zdobytą wiedzę w praktyce klinicznej, potrzebne są dalsze badania. « powrót do artykułu
  14. Ropucha Ansonia smeago, której nazwa nawiązuje do Tolkienowskiego Golluma (Sméagola), została uznana przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody (IUCN) za gatunek narażony na wyginięcie. A. smeago opisano w 2016 r. na łamach periodyku Zootaxa. Występuje w górach Titiwangsa w stanie Pahang. Zagraża jej rozwój ośrodków turystycznych. Jeśli nie zrobimy nic, by zabezpieczyć jej habitat, a zwłaszcza odpowiednią jakość wody w strumieniach, może zniknąć z powierzchni ziemi. Fakt, że jest tak wyspecjalizowana i że jak dotąd znajdowano ją wyłącznie na jednej górze, czyni ją wyjątkową, ale i bardzo podatną na różne zagrożenia - podkreśla dr Chan Kin Onn z Uniwersytetu Singapurskiego, który przeprowadzał ekspertyzę dla IUCN. Autorzy publikacji z Zootaxa znaleźli 9 osobników A. smeago: 4 w niewielkim rowie melioracyjnym przy drodze gruntowej, a 5 kolejnych na kupie liści. Obie lokalizacje dzieliła niewielka odległość (50-200 m) od dużego, szybko płynącego strumienia górskiego ze zbiornikami bocznymi. Skąd nazwa nawiązująca do Golluma? Naukowcy wskazują m.in. na duże oczy, a także smukłe kończyny i palce. « powrót do artykułu
  15. W Morzu Bałtyckim występują największe na świecie martwe strefy, obszary pozbawione tlenu, gdzie większość stworzeń morskich nie jest w stanie przetrwać. Bałtyk od dawna cierpli na niedobór tlenu. Badania przeprowadzone właśnie przez naukowców z Finlandii i Niemiec wykazały, że utrata tlenu w bałtyckich wodach przybrzeżnych jest największa od 1500 lat. Zdaniem badaczy głównymi przyczynami utraty tlenu w Bałtyku są różnego typu zanieczyszczenia wprowadzane do morze przez człowieka, od nawozów spływających z pól uprawnych po ścieki bytowe. Rozszerzanie się przybrzeżnych martwych stref będzie miało tragiczne konsekwencje dla samego morza, jak i dla mieszkańców przybrzeżnych miejscowości. Należy liczyć się ze znacznym spadkiem populacji ryb i, być może, z masowym wymieraniem zwierząt morskich. W XX wieku Bałtyk został ciężko doświadczony przez zanieczyszczenia wprowadzane przez człowieka i wciąż odczuwa skutki takich działań, stwierdził profesor Tom Jilbert z Uniwersytetu w Helsinkach. Pomimo tego, że w ostatnich latach zredukowano ilość zanieczyszczeń, naukowcy nie zauważyli oznak odradzania się w badanym przez siebie obszarze pomiędzy Finlandią a Szwecją. Ich zdaniem może w tym przeszkadzać globalne ocieplenie, gdyż cieplejsze wody mniej efektywnie przechowują tlen. Zmiany klimatyczne nie są główną przyczyną powstawania obecnie istniejących martwych stref, ale są ważnym czynnikiem, który opóźnia odradzanie się tych obszarów, stwierdził Sami Jokinen z Uniwersytetu w Turku. Badacze przeprowadzili odwierty w dnie morskim, podczas których pozyskali 4-metrowe rdzenie z osadami. To pozwoliło na zbadanie poziomu tlenu na przestrzeni ostatnich 1500 lat. Badany okres obejmuje też średniowieczne optimum klimatyczne, kiedy to temperatury wzrosły w porównaniu z wcześniejszym okresem. Mogli więc porównać współczesne czasy z okresem, gdy temperatury rosły, ale człowiek znacznie mniej zanieczyszczał Bałtyk. Stwierdziliśmy, że na obszarach przybrzeżnych utrata tlenu jest obecnie wyjątkowo duża i ma to związek ze składnikami odżywczymi wprowadzonymi do wody przez człowieka, dodaje Jilbert. Badania wykazały, że do utraty tlenu doszło też w czasie średniowiecznego optimum klimatycznego. Jednak obecnie jest to zjawisko szczególnie dramatyczne. Obecnie obserwowany proces szybkiej utraty tlenu rozpoczął się na początku XX wieku. To całe dziesięciolecia szybciej, niż dotychczas sądzono i na długo przed prowadzeniem regularnych pomiarów jakości wód. To zaskakujące, gdyż dotychczas sądzono, że dopiero w latach 50. ludzie zaczęli wprowadzać do Bałtyku tyle materii organicznej, iż doprowadziło to do szybkiej utraty tlenu. Tymczasem okazało się, że zjawisko takie pojawiło się na początku XX wieku, stwierdza Jokinen. Wprowadzane przez człowieka zanieczyszczenia są źródłem pożywienia dla glonów. Gdy glonu wymierają, opadają na dno i są rozkładane przez bakterie, a proces ten prowadzi do zużycia tlenu z wody. Jeśli ludzie ograniczą ilość zanieczyszczeń, możemy spodziewać się zmniejszonego zakwitu glonów i kurczenia się martwych stref, mówi Jilbert. Problem w tym, że w martwych strefach rozkładające się glony uwalniają duże ilości fosforu, który przemieszcza się do wód powierzchniowych, gdzie powoduje rozrost populacji cyjanobakterii. Bakterie te wyłapują azot z powietrza. W wyniku tego procesu ogólna ilość składników odżywczych – fosforu i azotu – w wodzie pozostaje na wysokim poziomie nawet wtedy, gdy ludzie zmniejszą ilość zanieczyszczeń. To samopodtrzymujący się mechanizm. Mogą minąć dekady, zanim on wygaśnie, wyjaśnia uczony. Obecnie, i prawdopodobnie też w przyszłości, na badanym przez nas obszarze ciągle będzie dochodziło do utraty tlenu wskutek przenikania składników odżywczych z pól uprawnych, uwalnianie się fosforu z osadów dennych i jego wędrówki w górę kolumny wody oraz wskutek globalnego ocieplenia, dodaje Jokinen. Dobra wiadomość jest taka, że wiele krajów leżących nad Bałtykiem zredukowało ilość zanieczyszczeń, zatem jest nadzieja, że po kilku dekadach stan wód w Morzu Bałtyckim ulegnie poprawie. « powrót do artykułu
  16. Naturalne drgania samochodu sprawiają, że ludzie stają się coraz bardziej senni. Wpływa to na koncentrację i czujność już po kwadransie za kierownicą. Zważywszy, że ok. 20% śmiertelnych wypadków ma związek ze zmęczeniem kierowcy, naukowcy z RMIT University w Melbourne liczą, że ich wyniki zostaną wykorzystane przez producentów samochodów do opracowania foteli wspomagających czujność. Prof. Stephen Robinson podkreśla, że dotąd nie rozumiano dokładnie wpływu drgań na kierowców (coraz więcej dowodów wskazywało jednak, że wibracje przyczyniają się do senności). Odkryliśmy, że delikatne drgania fotela podczas jazdy usypiają mózg i ciało. Nasze badanie pokazuje, że stałe wibracje o niskiej częstotliwości, czyli takie, jakich doświadczamy, prowadząc samochód czy ciężarówkę, stopniowo powodują senność nawet u osób, które są wypoczęte i zdrowe. Po 15 min [...] senność zaczyna działać. Po 30 min ma już znaczący wpływ na zdolność zachowania koncentracji i czujności. W eksperymentach Robinsona i prof. Mohammada Farda wzięło udział 15 ochotników. Przechodzili oni symulację monotonnej jazdy po 2-pasmowej autostradzie. Symulator ustawiano na platformie, która może drgać z różną częstotliwością. Badani przechodzili 2 testy. Raz częstotliwość drgań była niska (4-7 Hz), a raz drgań w ogóle nie było. Zmęczenie wywoływane przez drgania psychologicznie i fizjologicznie utrudnia wykonanie zadań, dlatego układ nerwowy musi to kompensować (pojawiają się np. zmiany tętna). Badając zmienność rytmu zatokowego (ang. heart rate variability, HRV), naukowcy mogli więc obiektywnie zmierzyć, jak bardzo ktoś czuł się senny w danym momencie godzinnego testu. Okazało się, że objawy senności pojawiają się w ciągu kwadransa. Po 30 min senność jest już znacząca (trzeba sporego wysiłku, by podtrzymać czujność i formę poznawczą). Zmęczenie narasta przez godzinę, osiągając szczyt po 60 min. Fard podkreśla, że dzięki większej próbie w przyszłości powinno się udać określić, jak wiek może wpływać na czyjąś podatność na senność wywołaną drganiami. Interesują nas też potencjalne oddziaływania problemów zdrowotnych, np. bezdechu sennego. Nasze badania sugerują także, że drgania w pewnych częstotliwościach mają odwrotne działanie i mogą podtrzymywać czujność. Chcemy więc przetestować większy zakres częstotliwości [...]. « powrót do artykułu
  17. W najnowszym numerze Science ukazał się artykuł, który wyjaśnia losy pierwszych psów, jakie pojawiły się w Amerykach. Wbrew temu, co niektórzy przypuszczali, psy te nie były wilkami udomowionymi w Amerykach, ale przybyły już udomowione z ludźmi, którzy zasiedlili Nowy Świat. Najstarsze psie szczątki znalezione w Amerykach liczą sobie około 9000 lat. Grupa brytyjskich i amerykańskich naukowców przeprowadziła pierwsze całościowe analizy nuklearnego DNA amerykańskich psów. Pod uwagę wzięto 71 mitochondrialnych i 7 nuklearnych genomów psów z Ameryki Północnej i Syberii, które żyły na przestrzeni ostatnich 9000 lat. Psy przetrwały w Amerykach przez tysiące lat, ale niemal całkowicie wyginęły w czasie europejskiej kolonizacji. To pokazuje, że nastąpiła jakaś katastrofa i prawdopodobnie miała ona związek z przybyciem Europejczyków. Nie mamy jednak dowodów, które pozwalały by nam stwierdzić, co się stało, mówi jeden z głównych autorów badań, Laurent Frantz z Queen Mary University i University of Oxford. Dzięki badaniom genetycznym potwierdziliśmy, że psy przybyły do Ameryk wraz z ludźmi i że doszło do niemal całkowitej utraty ich zróżnicowania, najprawdopodobniej wskutek europejskiej kolonizacji, dodaje Kelsey Witt z University of California, Merced. Niewiele współczesnych psów ma geny tamtych zwierząt, dodaje. Naukowcy odkryli, że sygnatura genetyczna psiego zakaźnego nowotworu wenerycznego (CTVT) jest jedną z niewielu pozostałości po pierwszych psach Ameryki. To zaś wskazuje, że choroba ta pojawiła się w Ameryce lub w czasie migracji do niej. Wszystko wskazuje więc na to, że Europejczycy nie tylko zdziesiątkowali Indian, ale w jakiś sposób doprowadzili do niemal całkowitego wyginięcia ich psów. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy planują badania, które wyjaśnią dziwną chorobę występującą u wszystkich osób przebywających na Księżycu. Harrison Schmitt, Amerykanin, który jako 12. stanął na Srebrnym Globie, nazwał ją księżycowym "katarem siennym". Objawy, takie jak kichanie i zatkany nos, utrzymują się czasem przez kilka dni. Jak na razie pytań jest więcej niż odpowiedzi. Mimo że badania pokazywały, że przy długiej ekspozycji symulowana gleba księżycowa może uszkadzać komórki płuc i mózgu, nadal nie wiemy, jak bardzo niebezpieczny jest ten pył - podkreśla Kim Prisk z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, który jest jednym z 12 naukowców z zespołu Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Z myślą o przyszłych misjach, kwestię tę trzeba dokładnie zbadać. Pył księżycowy jest wysoce ścierny; niszczy np. warstwy obuwia astronautów. W glebie księżycowej występują krzemiany, a skądinąd wiadomo, że w wyniku wdychania pyłu krzemionki krystalicznej górnicy na Ziemi cierpią na tzw. pylicę krzemową (silicosis). Ponieważ grawitacja na Księżycu to tylko 1/6 przyciągania ziemskiego, drobne cząstki są dłużej zawieszone i mogą głębiej penetrować płuca. Cząstki 50-krotnie mniejsze od [średnicy] ludzkiego włosa mogą miesiącami "wałęsać się" po płucach. Im dłużej tam przebywają, tym większe ryzyko toksycznego oddziaływania - tłumaczy Prisk. Księżycowy pył jest nie tylko ostry/niewygładzony przez erozję, ale i naładowany elektrostatycznie (dzieje się tak przez cienką atmosferę i stałe oddziaływanie promieniowania słonecznego). Wskutek tego pył unosi się nad powierzchnią, co zwiększa prawdopodobieństwo, że dostanie się do ekwipunku i ludzkich płuc. By przetestować sprzęt i zachowanie pyłu księżycowego, ESA wykorzysta symulowany pył księżycowy w postaci próbek pozyskanych z regionu wulkanicznego w Niemczech. Uzyskanie "godnego naśladowcy" nie jest jednak wcale łatwe. Musimy zemleć materiał źródłowy, a to oznacza, że usuniemy ostre krawędzie - wyjaśnia Erin Tranfield, biolog i ekspertka od toksyczności pyłu. « powrót do artykułu
  19. Kilka miesięcy po śmierci Sudana, ostatniego na Ziemi samca nosorożca białego północnego, naukowcy poinformowali o wyhodowaniu embrionów zawierających DNA gatunku Sudana. Daje to nadzieję na uratowanie gatunku, który niemal w całości został wytępiony przez ludzi. Na świecie pozostało jedynie 2 przedstawicieli nosorożca białego północnego. To dwie bezpłodne samice, córka i wnuczka Sudana. Naszym celem jest doprowadzenie w ciągu trzech lat do urodzenia młodego nosorożca białego północnego, powiedział Thomas Hildebrandt, szef wydziału reprodukcji w Instytucie Leibnitza ds. Badań Przyrodniczych. Biorąc pod uwagę 16-miesięczną ciążę, mamy nieco ponad rok do przeprowadzenia implantacji, dodaje uczony. Uzyskanie embrionów było możliwe dzięki skonstruowaniu specjalnego dwumetrowego urządzenia do pobrania jaja. Dzięki temu po raz pierwszy w historii w warunkach laboratoryjnych udało się stworzyć embriony nosorożca. Embriony zostały zamrożone. Zdaniem Hildebrandta istnieje bardzo duża szansa na doprowadzenie do ciąży. Hybrydowe embriony uzyskano z zamrożonej spermy samców nosorożców białych północnych i jaj samic nosorożców białych południowych, które pozyskano z europejskich ogrodów zoologicznych. Niemieccy uczeni mają nadzieję na pozyskanie jaj od Najin i Fatu, córki i wnuczki Sudana, które żyją w rezerwacie w Kenii. Chcieliby uzyskać na to zgodę jeszcze przed końcem bieżącego roku. Zdają sobie jednak sprawę, że specjaliści opiekujący się Najin i Fatu będą bardzo ostrożnie rozważali ich prośbę. Uzyskanie jaj wymaga bowiem pełnego znieczulenia. Zwierzę jest usypiane na dwie godziny, a to niebezpieczna sytuacja. Bardzo się boimy, że mogłoby dojść do jakiegoś niespodziewanego wydarzenia. To byłby koszmar, mówi Hildebrandt. W międzyczasie w ramach testów naukowcy chcą doprowadzić do urodzenia hybrydy z genami nosorożca białego północnego przez samicę nosorożca białego południowego. Później hybrydy mogłyby pełnić ważną rolę w ocaleniu gatunku, dostarczając kolejnym pokoleniom więcej materiału genetycznego nosorożców białych północnych. Na drodze ku ocaleniu gatunku istnieje jednak poważna przeszkoda. Na świecie żyją tylko dwie samice nosorożca białego północnego, a naukowcy dysponują zamrożonym nasieniem czterech samców. To może być zbyt mało, by obecnie użyta technika zapewniła różnorodność pozwalającą na przetrwanie gatunku. Nie wszystko jednak stracone. Uczeni mają nadzieję, że uda się wykorzystać technologię komórek macierzystych do stworzenia komórek jajkowych i spermy z zamrożonych fragmentów skóry 12 niespokrewnionych ze sobą nosorożców białych północnych. To znacząco zwiększyłoby różnorodność genetyczną przyszłych pokoleń tego gatunku, stwierdzili naukowcy. Trzeba się jednak spieszyć. Mamy bowiem do dyspozycji jedynie dwie samice, które mogą wychować młode nosorożce w sposób właściwy dla nosorożca białego północnego. To nas motywuje, by jak najszybciej doprowadzić do udanych urodzin, by młode mogły wychowywać się z Najin i Fatu, mówi Hildebrandt. Inni specjaliści zwracają uwagę, że samo stworzenie embrionu nie gwarantuje sukcesu. Doprowadzenie do ciąży i jej utrzymanie będzie drogą w nieznane. Wielu wyraża wątpliwość, czy uda się odnowić populację nosorożca białego północnego. Podkreślają jednocześnie, że prowadzone obecnie prace mogą pozwolić na uratowanie wielu gatunków, których populacja drastycznie się zmniejszyła i których nie można ocalić konwencjonalnymi metodami ochrony przyrody. « powrót do artykułu
  20. W ramach programu Next Space Technologies for Exploration Partnerships (NextSTEP) NASA zachęca swoich partnerów do opracowania technologii pozbywania się odpadów podczas długotrwałych misji w głębszych partiach przestrzeni kosmicznej. Życie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wymaga rozsądnego gospodarowania zasobami, redukowania liczby odpadów, wielokrotnego wykorzystywania materiałów i recyklingu wody oraz powietrza. Każdego roku na ISS dostarczanych jest około 12 ton metrycznych towarów, co z kolei rodzi poważne wyzwania dotyczące ich przechowywania. Obecnie każdy odpad jest ręcznie zgniatany przez astronautów i pakowany do worka. Na ISS przechowywane są w ten sposób nawet 2 tony śmieci. Odpadki te są albo przywożone na Ziemię, albo spalane w atmosferze. W przyszłości podczas misji znacznie bardziej oddalonych od Ziemi, astronauci prawdopodobnie nie będą mogli liczyć na regularne misje zaopatrzeniowe, które będą odbierały też odpadki. Dlatego też NASA wezwała przemysł prywatny do opracowania systemu radzenia sobie ze śmieciami. Ich przechowywanie na pokładzie pojazdu kosmicznego wiąże się nie tylko z zajęciem cennego miejsca, ale stwarza też ryzyko fizyczne i biologiczne. Ponadto składowanie odpadów oznacza utratę potencjalnych zasobów, które można by ponownie wykorzystać. NASA chce, by powstał bezpieczny dla załogi system maksymalnie wykorzystujący dostępne zasoby, zmniejszający objętość odpadków, których nie da się wykorzystać. Chętni do udziału w programie nie będą musieli zaczynać od zera. NASA od lat 80. rozwija system zarządzania odpadkami i ma na swoim koncie takie rozwiązania jak Heat Melt Compactor. Wspomniany program będzie składał się z dwóch etapów. Podczas Fazy A firmy mają opracować koncepcję systemu, poprawić je pod kierunkiem inżynierów z NASA oraz zbudowanie i przetestowanie na Ziemi prototypu. Firmy biorące udział w projekcie będą mogły wystąpić do NASA o zgodę na wykorzystanie infrastruktury Agencji. Z kolei w Fazie B zaproponowane systemy zostaną przetestowane na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Testy mogą rozpocząć się już w roku 2022. Zainteresowane firmy będą musiały co najmniej 20% kosztów prac nad swoimi systemami (10% w przypadku małych przedsiębiorstw). « powrót do artykułu
  21. Gdy w grę wchodzą konflikty między wronami i krukami, okazuje się, że dominującymi agresorami są te pierwsze. W piśmie The Auk: Ornithological Advances ukazały się właśnie wyniki badania, które demonstrują, że bez względu na region Ameryki Północnej, aż w 97% przypadków to wrony amerykańskie (Corvus brachyrhynchos) i alaskańskie (Corvus caurinus) prowokują sprzeczki z krukami (Corvus corax). Zespół Bena Freemana z Uniwersytetu Cornella analizował dane (ponad 2 tys. obserwacji) z platformy eBird. Na tej podstawie ustalono, że zamiast angażować się w konfrontacje 1:1, wrony przeważnie atakują w małych grupach. Ponieważ najwięcej ataków odnotowano w sezonie lęgowym, biolodzy stwierdzili, że najprawdopodobniej wiążą się one z drapieżnictwem gniazdowym kruków. Wynikają z tego 2 wnioski. Po pierwsze, pokazaliśmy, że większe ptaki nie zawsze dominują mniejsze w agresywnych interakcjach i że społeczne zachowania [współpraca] pozwalają mniejszym gatunkom odstraszać większe. Po drugie, zademonstrowaliśmy moc nauki obywatelskiej. Nawet najbardziej zaangażowanemu badaczowi trudno byłoby zebrać tyle danych z całej Ameryki Północnej. Ponieważ jednak tysiące ludzi mają doświadczenie w identyfikacji ptaków czy interesują się zachowaniem tych zwierząt, mogliśmy wykorzystać informacje z eBirda, by analizować interakcje behawioralne na skalę kontynentalną. « powrót do artykułu
  22. Behawioryści z Uniwersytetu Wiedeńskiego donoszą, że psy utraciły umiejętność godzenia się po konfliktach. Wilki zaś wciąż tę umiejętność posiadają. Na łamach Royal Society Open Science naukowcy opisują wyniki badań, podczas których przyglądali się żyjącym w niewoli wilczym stadom oraz psom ze schronisk. Wilki żyją w stadach. A w nich obowiązują zasady, które pozwalają stadu przetrwać. Określają one zachowania dominujące, sposób jedzenia, łączenia się w pary i – jak wynika z badań Austriaków – sposób godzenia się po konfliktach. Psy, które również są uważane za zwierzęta stadne, najwyraźniej utraciły natomiast umiejętność godzenia się po konfliktach. Naukowcy przyjrzeli się stadom wilków i psów, zwracając szczególną uwagę na to, jak zwierzęta zachowują się w ciągu najbliższych minut po tym, jak doszło między nimi do sprzeczki. Cztery stada wilków były złożone ze zwierząt, które urodziły się na wolności, zostały schwytane i są trzymane w niewoli. Jako, że zwierzęta były dla siebie obce, prowadziło to do częstych konfliktów. Średnio dochodziło do jednej bójki na godzinę. Jednak, jak zauważono, po takiej sprzeczce napięcie szybko opadało i już 10 minut później skonfliktowane wcześniej zwierzęta bawiły się ze sobą. Z kolei cztery stada psów utworzono ze zwierząt ze schronisk. Również one były dla siebie obce. Również i między nimi dochodziło do bójek, chociaż zdarzały się one rzadziej, niż pomiędzy wilkami. Jednak, co odnotowali badacze, starcia pomiędzy psami były bardziej intensywne, a po walce zwierzęta raczej unikały się, niż się godziły. Badacze sugerują, że wykazywana przez wilki umiejętność pogodzenia się jest konieczna do przetrwania stada. Tymczasem psy przez tysiące lat towarzyszenia człowiekowi utraciły wiele umiejętności zapewniających przetrwanie stada. Jedną z tych utraconych wydaje się brak godzenia się z innymi psami. W ich obecnej roli, towarzysza stada ludzkiego, znacznie ważniejsze jest dostosowanie się do środowiska stworzonego przez człowieka i zachowywanie się niezależne od innych psów. « powrót do artykułu
  23. Boliwia chce wybudować podwodne muzeum w jeziorze Titicaca. Poinformowała o tym minister kultury Wilma Alanoca. To będzie kompleks turystyczny oraz centrum badań archeologicznych, geologicznych i biologicznych [...]. Budowa muzeum w pobliżu San Pedro de Tiquina ma kosztować 10 mln dolarów. Alanoca dodaje, że wkład belgijskiej agencji rozwojowej Enabel i UNESCO to 2 mln USD. Titicaca ma duże znaczenie dla tutejszej ludności. Indianie wierzą bowiem, że z wód jeziora wyłonili się Manco Capac, legendarny założyciel królewskiej dynastii Inków, i jego żona Mama Ocllo. To stąd para wyruszyła, by stworzyć miasto Cuzco. Podczas ostatnich wykopalisk Titicaca odkryto ok. 10 tys. artefaktów, m.in. obiekty wykonane z kości, metalu i ceramiczne, a także szczątki ludzi i zwierząt. Datują się one na 3 okresy, m.in. na okres inkaski. « powrót do artykułu
  24. Dzieci matek prowadzących zdrowy styl życia są narażone na znacznie mniejsze ryzyko otyłości, niż dzieci matek, które takiego stylu nie prowadzą. Ryzyko takie jest najmniejsze u dzieci matek utrzymujących prawidłową masę ciała, regularnie aktywnych fizycznie, które nie palą, odżywiają się zdrową dietą i piją niewiele alkoholu. Otyłość dzieci to coraz większy problem w krajach rozwiniętych. W Polsce mamy do czynienia z prawdziwą epidemią otyłości wśród dzieci. W ubiegłym roku polscy 11-nastolatkowie byli bardziej otyli, niż ich rówieśnicy z Europy Zachodniej i USA. W naszym kraju nadwagę ma 29% 11-latków i niemal tyle samo 14-latków. Odsetek 11-latków z nadwagą jest najwyższy na świecie, a wśród 12-latków zdarzają się osoby ważące ponad 100 kilogramów. Jeszcze w 1975 roku na świecie było około 11 milionów otyłych dzieci i młodzieży. W roku 2016 były ich już 124 miliony. Z tego też powodu zidentyfikowanie czynników ryzyka przyczyniających się do dziecięcej otyłości staje się jednym z ważniejszych zadań dla epidemiologów. Podczas wspomnianych badań przeanalizowano dane zdrowotne i dane na temat stylu życia dotyczące 24 289 dzieci w wieku 9–14 lat, których matkami było 16 945 kobiet. Ankietowani odpowiadali na szczegółowe badania dotyczące zdrowia, stylu życia, podawali dane na temat BMI, aktywności fizycznej, diety oraz palenia papierosów i picia alkoholu. Na podstawie tych danych naukowcy obliczyli ryzyko otyłości dla każdego z dzieci. Średni wiek badanych kobiet wynosił 41 lat, a średnie BMI to 25. Zdecydowana większość z nich, bo 93% nie paliła papierosów. Ich dzieci miały średnio 12 lat i było wśród nich 46% chłopców. Po uwzględnieniu czynników mogących wpłynąć na wynik badania, takich jak wiek, pochodzenie etniczne, historia chorób chronicznych, dochody gospodarstwa domowego i poziom wykształcenia, naukowcy stwierdzili, że dzieci matek o prawidłowej masie ciała są narażone na o 56% mniejsze ryzyko otyłości, niż dzieci matek o nieprawidłowym BMI. Okazało się, że na ryzyko otyłości dziecka wpływa nie tylko masa ciała matki. Dzieci matek niepalących miały o 31% mniejsze szanse rozwinięcia się otyłości niż dzieci palaczek. Ponadto, jeśli matka oddawała się ćwiczeniom fizycznym przez co najmniej 150 minut w tygodniu i piła niewiele alkoholu (1-2 małe kieliszki wina lub pół litra piwa dziennie), jej dziecko było mniej narażone na otyłość w porównaniu z dziećmi matek, które nie ćwiczyły i nie piły alkoholu. W końcu, dzieci matek, które przestrzegały wszystkich pięciu zaleceń – odpowiedniej diety, utrzymywały prawidłową masę ciała, były aktywne fizycznie, piły niewiele alkoholu i nie paliły papierosów – miały o 75% mniejsze szanse na wystąpienie otyłości niż potomstwo kobiet, które nie prowadziły zdrowego trybu życia. « powrót do artykułu
  25. Firma Micro Focus Intl podpisała umowę sprzedaży SUSE. Nowym właścicielem tej popularnej wśród przedsiębiorstw wersji Linuksa będzie szwedzka EQT Partners. Transakcja warta jest 2,535 miliarda dolarów. Micro Focus nabyła SUSE w 2014 roku przejmując za 2,35 miliarda dolarów firmę The Attachmate Group. SUSE to główny rywal Red Hata i Ubuntu na rynku przedsiębiorstw wykorzystujących Linuksa. Przedstawiciele EQT oświadczyli, że pomogą SUSE w rekrutacji nowych inżynierów, dzięki czemu możliwe będzie rozszerzenie portfolio produktu. Zatrudnianie nowych programistów było ograniczone przez dotychczasowego właściciela. Teraz się to zmieni, oświadczył Johannes Reichel z EQT. Nowy właściciel SUSE liczy na to, że zyska na napięciu w stosunkach gospodarczych pomiędzy USA i Europą. Jego zdaniem część europejskich firm nie będzie chciało całkowicie uzależniać się od amerykańskich produktów, takich jak Red Hat. Klienci korporacyjni doceniają dostawców oprogramowania z europejskimi korzeniami, stwierdził Reichel. W roku podatkowym, który zakończył się w kwietniu 2017 SUSE przyniosło firmie Micro Focus zysk netto w wysokości 98,7 miliona dolarów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...