Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Śledczy zajmujący się śmiertelnym wypadkiem z udziałem autonomicznego pojazdu Ubera ujawnili, że siedząca za kierownicą Rafaela Vasquez w chwili wypadku oglądała program telewizyjny na swoim smartfonie. Obecnie śledczy uważają, że Uber prawdopodobnie nie jest winnym wypadku. Vazquez może zostać postawiony zarzut zabójstwa. Policja uważa, że wypadku można było uniknąć, gdyby kobieta patrzyła na drogę. Autonomiczny pojazd Ubera poruszał się z prędkością poniżej 71 km/h i jechał w trybie autonomicznym. Przepisy nie pozwalają takim samochodom poruszać się samodzielnie. Za każdym razem za kierownicą musi siedzieć człowiek, którego zadaniem jest przejęcie kontroli w krytycznej sytuacji. Dane z serwisu Hulu wskazują, że w momencie wypadku osoba korzystająca z konta Vasquez korzystała ze streamingu i oglądała „The Voice”. Ani Vasquez, ani Uber nie skomentowali tych doniesień. Wiadomo, że Uber zabrania kierowcom samochodów autonomicznych korzystać z urządzeń przenośnych w czasie testów na drogach publicznych. Na wideo z wnętrza pojazdu widać, że Vasquez patrzy w dół, a nie na drogę. Wydaje się też reagować na to, co widzi. Z policyjnych analiz wynika, że przez niemal 7 z 22 minut poprzedzających wypadek Vasquez nie patrzyła na drogę. Podczas przesłuchania kobieta utrzymywała, że monitorowała interfejs samochodu i zapewniała, że nie używała smartfonu. W swoim raporcie policja skrytykowała też ofiarę za przechodzenie przez ulicę w miejscu niedozwolonym. « powrót do artykułu
  2. W każdym litrze wody w rzekach i strumieniach Europy znajduje się średnio 20 miliardowych części grama kokainy. Narkotyk ten trafia do wody z moczem użytkowników lub też gdy jest przez nich wyrzucany do toalety w czasie policyjnych nalotów. Wiadomo, że negatywnie wpływa na zdrowie zwierząt. Naukowcy z Uniwersytetu Neapolitańskiego i Uniwersytetu w Salerno postanowili sprawdzić, czy w tak małym stężeniu może on zaszkodzić węgorzom zamieszkującym wody przybrzeżne Europy. W tym celu uczeni kupili na farmie 150 węgorzy i umieścili ich w różnych zbiornikach. W jednych znajdowała się woda bez kokainy, w innych taka sama woda, ale z dodatkiem kokainy w takich stężeniach, jakie są spotykane w przyrodzie. Zwierzęta były obserwowane przez 50 dni. Naukowcy zauważyli, że węgorze ze zbiorników z kokainą były zdecydowanie bardziej aktywne, niż te ze zbiorników z czystą wodą. Poza tym wydawały się całkowicie zdrowe. Po 50 dniach większość zwierząt zabito i poddano sekcji. Okazało się, że obserwacja zewnętrzna nie dała prawdziwego obrazu. Sekcja wykazała, że u zwierząt żyjących w zbiornikach z kokainą nastąpiły uszkodzenia mięśni szkieletowych. Były one najczęściej opuchnięte, w niektórych przypadkach włókna mięśniowe były poprzerywane. Nie wydaje się, by tego typu uszkodzenia zagrażały życiu zwierząt, jednak mogły uniemożliwić im skuteczną migrację. Węgorze przepływają bowiem cały Atlantyk. Część z węgorzy została też po 50 dniach przeniesiona ze zbiorników z kokainą do zbiorników z czystą wodą. Po 5-7 dniach i je poddano sekcji. W tak krótkim czasie nie nastąpiła regeneracja ich mięśni. « powrót do artykułu
  3. Wyświetlacz melanopsynowy (ang. melanopic display) to rozwiązanie opracowane dla osób cierpiących na problemy ze snem i dla ludzi, którzy z różnych względów nie powinni odczuwać senności. Nowa technologia zespołu z Uniwersytetów w Manchesterze i w Bazylei ma zrewolucjonizować wyświetlacze w telewizorach, smartfonach, komputerach czy tabletach. Wyświetlacz melanopsynowy pozwala użytkownikowi kontrolować pobudzające efekty kontaktu z ekranami. Można bowiem zmieniać ilość cyjanu w obrazach (co istotne, kolory nie stają się przy tym przekłamane). Tradycyjne wyświetlacze bazują na 3 barwach podstawowych: czerwieni, zieleni i niebieskim, co odpowiada 3 typom fotoreceptorów (czopków) ludzkiego oka. Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Szwajcarii dodali jeszcze 4. kolor - cyjan, który (zwykle w ciągu dnia) kontroluje fotoreceptory melanopsynowe siatkówki. Ochotnicy oglądali film z uwzględnieniem lub bez cyjanu. Mieli oceniać, jak bardzo senni byli po projekcji. Dzięki próbkom śliny naukowcy mogli określić poziom melatoniny. Gdy podczas eksperymentów uwzględniano światło z zakresu odpowiadającego cyjanowi, badani (11) byli bardziej czujni. Kiedy je eliminowano, czuli się bardziej senni i mieli wyższy poziom melatoniny. Wyniki są naprawdę ekscytujące, bo pokazują, że regulując ekspozycję na światło z zakresu cyjanu, można wpływać na uczucie senności. Nasze badanie pokazuje też, w jaki sposób możemy wykorzystać tę wiedzę do ulepszenia wyświetlaczy. Skonstruowaliśmy nasz wyświetlacz melanopsynowy, modyfikując rzutnik multimedialny, ale uważamy, że ten sam dizajn da się zastosować w dowolnym rodzaju wyświetlacza - opowiada prof. Rob Lucas. Wg naukowców, zmodyfikowany wyświetlacz pozwoli zasnąć uzależnionym od telefonu nastolatkom. Przyda się też osobom, które muszą na nocnej zmianie pracować przy komputerze. « powrót do artykułu
  4. Każdego dnia australijskie zdziczałe koty zabijają ponad milion gadów. Ta rzeź zagraża przetrwaniu wielu gatunków. Od czasu, gdy przed 200 lat osadnicy z Europy wprowadzili do Australii koda domowego, zwierzęta te wytępiły całe populacje rodzimych zwierząt. Najnowsze badania dotyczące liczby ofiar zdziczałych kotów bazują na analizie diety ponad 10 000 kotów z całego kontynentu. Naukowcy stwierdzili, że każdego roku ofiarą tych zwierząt pada około 650 milionów gadów. Każdy zdziczały kot zabija średnio 225 gadów rocznie, mówi główny autor badań, John Woinarski z Uniwersytetu Karola Darvina. Niektóre koty zjadają zadziwiająco dużo gadów. Znaleźliśmy wiele przykładów kotów, które kompulsywnie obżerały się jaszczurkami. W ich żołądkach znajdowaliśmy po 40 jaszczurek, dodaje uczony. Badania wykazały, że koty zabijają 250 różnych gatunków gadów, z czego 11 to gatunki zagrożone. W Australii żyją miliony zdziczałych kotów. Są one jedną z przyczyn niezwykle wysokiego tempa ginięcia miejscowych ssaków. Już wcześniejsze badania dowiodły, że koty te zabijają też ponad milion ptaków dziennie, w tym gatunki zagrożone. Sally Box, australijska komisarz ds. zagrożonych gatunków mówi, że bez wątpienia koty mają negatywny wpływ na populację gadów, jednak dokładnie nie wiadomo, jak duży jest to wpływ. Wynika to z faktu, że liczebność populacji większości gatunków australijskich gadów nie jest znana. Rząd Australii przeznaczył 30 milionów dolarów australijskich na projekt, którego celem jest zmniejszenie negatywnego wpływu zdziczałych kotów na dzikie gatunki. W ubiegłym roku organizacja Australian Wildlife Conservancy ukończyła 44-kilometrowy płot elektryczny, za pomocą którego odgrodzono niemal 9400 hektarów pustyni, by utrzymać od niej koty z daleka. W przyszłości ogrodzony obszar ma zostać powiększony do około 100 000 hektarów. « powrót do artykułu
  5. Po 32 latach dzięki wyrzuconej w restauracji papierowej serwetce udało się rozwiązać sprawę gwałtu i morderstwa w Tacoma w północno-zachodnich Stanach. Policja aresztowała 66-letniego Gary'ego Hartmana. W poniedziałek (25 czerwca) ma się rozpocząć jego proces. Dwudziestego szóstego marca 1986 r. zaginęła 12-letnia Michella Welch, która bawiła się w parku z dwiema młodszymi siostrami. Policyjny pies znalazł jej ciało w jarze, ale śledztwo utknęło w martwym punkcie i zostało w końcu umorzone. Postępy na polu genetyki pozwoliły jednak wznowić dochodzenie. W 2006 r. policyjnym specjalistom udało się zrekonstruować odcisk DNA z rzeczy znalezionych na miejscu zbrodni. Nie znaleziono jednak dopasowania do żadnego przestępcy z baz danych. Dwanaście lat później sprawy zmieniły się diametralnie dzięki rozkwitowi genealogii genetycznej. Technologia ta doprowadziła organy ścigania do 2 braci, których wiek i miejsce zamieszkania w 1986 r. sprawiły, że stali się podejrzanymi. Znaleźli się oni pod obserwacją, a policja czekała na okazję, by zweryfikować ich profile genetyczne. Ostatnio Gary Hartman jadł w restauracji. Przy sąsiednim stoliku siedział policjant po cywilnemu. Gdy podejrzany wyszedł, policjant zabrał wyrzuconą przez niego serwetkę. Została ona wysłana do laboratorium do analizy. Okazało się, że DNA pasowało do tego znalezionego na ciele Michelli Welch. « powrót do artykułu
  6. Brytyjsko-duński zespół opracował plaster przywierający do wilgotnej śluzówki jamy ustnej. Pomaga on w leczeniu nawracających i często bardzo bolesnych owrzodzeń. Do jego produkcji naukowcy wykorzystali biodegradowalne polimery. Plaster Rivelin uwalnia steroid (propionian klobetazolu) bezpośrednio do wrzodów lub uszkodzonych miejsc. Tworzy też ochronną barierę, która przyspiesza gojenie. Autorzy publikacji z pisma Biomaterials podkreślają, że plaster przyda się w terapii liszaja płaskiego śluzówki jamy ustnej (ang. oral lichen planus, OLP) czy nawracających aft (ang. recurrent aphthous stomatitis, RAS), które powodują bolesne nadżerki i występują u ok. 1-2% populacji. Akademicy podkreślają, że dotąd owrzodzenie czy nadżerki leczono za pomocą kremów, maści bądź płynów do płukania. Te jednak wpływają na całą jamę ustną, a nie na konkretny obszar, przez co są mniej skuteczne. Plaster Rivelin ma długi czas przylegania i wysoką giętkość, co przydaje się w trudnym środowisku, jakim jest wnętrze jamy ustnej. Przewlekłe schorzenia zapalne, takie jak OLP i RAS, powodują bolesne zmiany w jamie ustnej, które mają spory wpływ na jakość życia. Obecnie leczenie polega na wykorzystaniu steroidów w postaci płukanek, maści i kremów, ale często są one nieskuteczne przez nieadekwatny czas kontaktu leku ze zmianą. Nasza łatka działa jak plaster do wnętrza ust, który bardzo efektywnie obiera na cel konkretny obszar i tworzy ochronną barierę. Testujący Rivelin pacjenci stwierdzili, że jest bardzo wygodny i byli naprawdę zadowoleni z czasu przylegania [...] - podkreśla dr Craig Murdoch z Uniwersytetu w Sheffield. « powrót do artykułu
  7. W ciągu ostatnich 25 lat Antarktyka straciła 3 biliardy ton lodu. Większość z tej straty odnotowano w Zachodniej Antarktyce, gdzie tempo utraty lodów zwiększyło się trzykrotnie w ciągu ostatniej ćwierci wieku. Załamanie się pokrywy lodowej w Zachodniej Antarktyce może oznaczać zwiększenie poziomu oceanów aż o 3 metry. Najnowsze badania dają jednak nadzieję, że sytuacja może nie być tak dramatyczna. Zauważono bowiem proces, który może spowolnić utratę lodu. W miarę, jak ubywa lodu, zmniejsza się nacisk na położone poniżej warstwy skał. Już teraz podłoże skalne pod Zachodnią Antarktyką gwałtownie się unosi. W przyszłym wieku w niektórych miejscach może się ono podnieść nawet o 8 metrów, co mogłoby ochronić lód przed roztapiającymi go od spodu wodami oceanu. To może opóźnić proces utraty lodu o kilka dekad, uważa Rick Aster, sejsmolog z Colorado State University i główny autor badań. Zachodnia Antarktyka jest szczególnie podatna na globalne ocieplenie, gdyż podstawa jej lodu znajduje się znacznie poniżej poziomu oceanu, tworząc na lądzie basen o głębokości ponad kilometra pod poziomem morza. Erozja może spowodować, że woda wedrze się pod lód, uniesie go, co znacznie przyspieszy topnienie. Tam mamy do czynienia z bardzo niestabilną sytuacją, mówi geofizyk Natalya Gomez z McGill University. Ten położony poniżej poziomu oceanu basen powstał w czasie ostatniej epoki lodowej, gdy rosnące warstwy lodu naciskały na skały, coraz bardziej je obniżają. Obecnie jednak mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Ziemia działa jak materac, dodaje Valentina Barletta z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego w Kongens Lyngby. Przeprowadzone przez nią badania wykazały, że w różnych miejscach skały unoszą się w różnym tempie. Wszystko zależy od temperatury i elastyczności skał. Badania za pomocą czujników GPS ujawniły, że w niektórych miejscach podłoże skalne unosi się w tempie ponad 4 centymetrów na rok. To pokazuje, że skały tutaj są elastyczne. Znacznie bardziej elastyczne niż sądziliśmy, mówi Robin Bell, geofizyk z Columbia University. Uczony dodaje, że podobny proces miał miejsce w przeszłości. Przed 12 000 laty pod koniec epoko lodowej Zachodnia Antarktyka traciła pokrywę lodową i jej skały się unosiły. Później jednak znowu lodu przybyło. Część naukowców twierdzi jednak, że żaden proces unoszenia się podłoża skalnego nie uchroni w dłuższym terminie Zachodniej Antarktyki przed załamaniem, o ile ludzkość nie zredukuje emisji dwutlenku węgla. Podkreślają, że unoszenie się podłoża jest bardzo powolnym procesem w porównaniu z tempem utraty lodu. Gdy ocean szybko się ogrzewa, pokrywy lodowe zanikną, niezależnie od tego, co dzieje się z podłożem, stwierdził Igo Sasgen, geofizyk z niemieckiego Instytutu Alfreda Wegenera. « powrót do artykułu
  8. Od kilku dni na terenie jedynego w Polsce głębokowodnego terminala kontenerowego w Gdańsku (DCT-Gdańsk) odbywają się testy kompleksowego systemu wykrywania ładunków niebezpiecznych i nielegalnych opracowywanego w ramach projektu C-BORD finansowanego z programu Horyzont 2020 Unii Europejskiej. Celem projektu jest wykorzystanie i maksymalne zintegrowanie dostępnych obecnie metod nieinwazyjnej inspekcji ładunków kontenerowych. Połączenie wielu metod umożliwi prowadzenie dokładniejszych kontroli, a jednocześnie mniej uciążliwych dla przewoźników i firm prowadzących międzynarodowy handel. W projekcie, którego pełna nazwa brzmi „effective Container inspection at BORDer control points” (Efektywna Kontrola Kontenerów na Punktach Kontroli Granicznej) uczestniczy 18 partnerów z 7 krajów UE. Wsród nich jest dziewięciu dostawców technologii (w tym Narodowe Centrum Badań Jądrowych), czterech potencjalnych odbiorców i użytkowników (w tym polska Krajowa Administracja Skarbowa, czyli nasze służby celne) oraz pięć podmiotów eksperckich, w tym Komisja Europejska. Naukowcy, przedsiębiorcy i funkcjonariusze celni pracujący nad projektem chcą, by do kontroli mogło być wykorzystane pięć niezależnych technik inspekcyjnych. Najbardziej znane i najczęściej w tej chwili wykorzystywane jest tradycyjne prześwietlanie ładunków promieniami X, do czego wykorzystuje się mobilne akceleratory. Standardowo bada się też radioaktywność towarów, a służą do tego specjalne bramki detekcyjne, wyposażone w zaawansowane oprogramowanie pozwalające zidentyfikować pierwiastki promieniotwórcze w zawartości kontenera. Istnieje też metoda, którą obrazowo można nazwać elektronicznym psem: urządzenie „wącha” próbki powietrza pobranego z zamkniętego kontenera co pozwala na wykrycie tytoniu, substancji odurzających oraz wybuchowych. Metody inspekcji kontenerów morskich, jak na razie, ograniczają się do prześwietlania za pomocą promieniowania X o jednej energii, z użyciem stacjonarnych lub mobilnych skanerów RTG – wyjaśnia dr Agnieszka Syntfeld-Każuch, kierująca zadaniami realizowanymi w NCBJ. Producent urządzenia dostarcza, co prawda, zaawansowane oprogramowanie do wizualizacji wnętrza kontenera, ale to przede wszystkim czujne oko operatora jest w stanie zauważyć nieprawidłowości w otrzymanym obrazie w trakcie prześwietlania ładunku. Dlatego zdecydowaliśmy się na wykorzystanie kilku technik badań nieinwazyjnych, które będą uzupełniały badanie skanerami RTG i wspomogą operatora w podejmowaniu ostatecznej decyzji w sytuacji, gdy istnieje podejrzenie niezgodności z deklaracją przewozową. Żadna z pięciu technologii wykorzystywanych w projekcie C-BORD nie wymaga otwierania ładunku. Dwie najbardziej nowatorskie z nich bazują na zjawiskach aktywacji materiałów neutronami oraz aktywacji promieniowaniem X o wysokiej energii co nazywane jest fotorozszczepieniem. Zarówno neutrony jak i kwanty gamma o dużej energii z łatwością wnikają do wnętrza kontenera i ewentualnych znajdujących się wewnątrz opakowań. Oddziałując z pojedynczymi jądrami atomowymi materiału stanowiącego ładunek, zmuszają je do odpowiedzi w postaci promieniowania, które może być zarejestrowane i natychmiast przeanalizowane na zewnątrz. Odpowiedź jądra każdego z izotopów każdego z pierwiastków z tablicy Mendelejewa jest trochę inna i dzięki temu można dość dokładnie określić, co znajduje się, a co nie znajduje się w środku. Jeśli ta odpowiedź nie zgadza się z deklaracją przewozową, to może to oznaczać kłopoty dla przewoźnika. Wyzwaniem dla naukowców jest przygotowanie urządzeń, które szybko, wygodnie i w zrozumiały sposób dostarczą kontrolerom potrzebnych informacji. Wymaga to skoordynowania działań różnych części systemu i zebrania informacji w jednym miejscu. Wymaga też zastosowania systemów inteligentnych, które uczyłyby się odpowiedniego interpretowania zebranych informacji na podstawie przebiegów kontroli wzorcowych i później, na podstawie codziennej praktyki. Odbywające się testy w Gdańsku polegają m.in. na sprawdzeniu skuteczności kontroli specjalnie przygotowanych ładunków. Podobne testy odbywały się w maju na granicy węgiersko-serbskiej, a kolejne przewidziane są we wrześniu w porcie w Rotterdamie. NCBJ przygotowało w ramach projektu specjalnie zaprojektowane i wykonane detektory do badania fotorozszczepienia, układy mechaniczne niezbędne do sprawnego działania pomiarów przy aktywacji neutronowej, a także koordynuje testy w Gdańsku. Nasz układ mechaniczny ma pozycjonować z dużą precyzją system neutronowy wraz z osłonami i detektorami – opisuje dr Paweł Sibczyński z Zakładu Elektroniki i Systemów Detekcyjnych NCBJ. System neutronowy jest wyjątkowo ciężki, a jednocześnie musi być pozycjonowany na całej wysokości kontenera. Musi być także odporny na trudne warunki atmosferyczne. Metodą neutronową można wykrywać m.in. przemyt tytoniu, narkotyków i materiałów wybuchowych. System neutronowy będzie drugą linią inspekcji, w przypadku, gdy obraz uzyskany ze skanera RTG nie da jednoznacznej odpowiedzi, czy w danym miejscu kontenera znajduje się nielegalnie transportowany towar. Naukowcy już przygotowują się do wrześniowej, ostatniej fazy testów. Po raz pierwszy w historii przeprowadzone zostaną testy detekcji materiałów jądrowych z wykorzystaniem zjawiska fotorozszczepienia zorganizowane na rzeczywistym stanowisku służącym do prześwietleń wysokoenergetycznych w porcie Maasvlakte w Rotterdamie – wyjaśnia dr Sibczyński. W procesie fotorozszczepienia wzbudzone jądra materiału rozszczepialnego rozpadają się na mniejsze fragmenty, emitując charakterystyczne promieniowanie gamma i neutrony – zarówno natychmiastowe, jak i opóźnione. Ta metoda inspekcji pozwala na wykrycie materiałów jądrowych, nawet jeśli zostały one osłonięte materiałami osłonowymi. Dr Paweł Sibczyński jest współtwórcą systemu do detekcji materiałów rozszczepialnych bazującego na rejestracji neutronów natychmiastowych oraz opóźnionego promieniowania gamma. System został opracowany w NCBJ w ramach zadania wykonywanego w projekcie. Wartość projektu C-BORD wynosi prawie 12 milionów euro. Jego koordynatorem jest Komisariat Energii Atomowej i Energii Alternatywnych z Francji. « powrót do artykułu
  9. Pani Xia, konkubina króla Xiaowena z państwa Qin, była babką pierwszego cesarza Chin. Pochowano ją przed około 2200 laty, a teraz w jej grobowcu archeolodzy zidentyfikowali coś niezwykłego. To szczątki nieznanego dotychczas gatunku gibona, który prawdopodobnie był maskotką pani Xia. Grobowiec Xia to drugi największy grobowiec w Chinach. Został on zbadany w 2004 roku. Wewnątrz znaleziono część kości twarzy oraz szczękę małpy. Przeprowadzone właśnie analizy dowiodły, że mamy do czynienia z nowym gatunkiem. Wiemy, że co najmniej od czasów dynastii Zhou (1046 p.n.e. – 256 p.n.e.) gibony były trzymane przez osoby o wysokim statusie jako zwierzęta domowe, mówi Sam Turvey z Instytutu Zoologii w Londynie, który stał na czele zespołu, który zidentyfikował szczątki gibona i nadał nowemu gatunkowi nazwę Junzi imperialis. Znaleziona kość twarzy zawierała zęby, w tym dwa kły, jamę nosową, część oczodołu i czoła. Szczęka zawierała zęby. To wystarczająco dużo cech charakterystycznych, by można było porównać szczątki z obecnie żyjącymi gibonami. Analizy wykazały, że Junzi to nie tylko nowy gatunek, ale i nowy rodzaj, oddzielny od znanych nam obecnie czterech rodzajów gibonów. Turvey i jego zespół uważają, że rodzaj ten wyewoluował lokalnie. W grobowcu pani Xia znaleziono bowiem szczątki innych rodzimych gatunków, m.in. lamparta, niedźwiedzia i żurawia. Tezę Turveya wspiera też fakt, że od co najmniej 300 lat w okolicy nie zanotowano obecności gibonów. Ich najbliższa populacja znajduje się o 1200 kilometrów na południowy-zachód. Aż do odkrycia i opisania Junzi imperialis panowało przekonanie, że małpy i większość innych naczelnych jest dość odpornych na presję ze strony człowieka, a ich wymieranie to współczesne zjawisko. Teraz zdajemy sobie sprawę, że już wcześniej ludzie mogli doprowadzać do wyginięcia małp i innych naczelnych, mówi Susan Cheyne z University of Kent. Obecnie zagrożone są wszystkie 20 gatunków gibonów. Jednym z nich jest gibon z wyspy Hainan. Wskutek działań człowieka na wolności pozostało mniej niż 30 przedstawicieli tego gatunku. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy zbadali narzędzia z rogowca, które miał przy sobie Ötzi, Alpejski Człowiek Lodu. Dzięki temu zdobyli więcej informacji o tym, jak żyło się ok. 5300 lat temu w górach. Ötzi zginął prawdopodobnie od strzały. W momencie zgonu miał ok. 45 lat. Jego zmumifikowane ciało odkryto w lodowcu w 1991 r. Wcześniejsze badania wykazały, że żył w epoce miedzi ok. 3370-3100 r. p.n.e. Wiadomo też, że miał liczne tatuaże i był zarażony Helicobacter pylori. Ostatnio zespół Ursuli Wierer z Soprintendenza Archeologia przeanalizował narzędzia z rogowca znalezione w pobliżu Ötziego. Naukowcy mieli nadzieję, że w ten sposób uda się zdobyć więcej informacji nt. życia Alpejskiego Człowieka Lodu i wydarzeń, które doprowadziły do jego tragicznej śmierci. Narzędzia, w tym groty strzał, sztylet czy odłupki, zbadano pod mikroskopem i za pomocą tomografu. Okazało się, że rogowiec pochodził z kilku wychodni w rejonie dzisiejszego Trydentu (to ok. 70 km od domniemanego miejsca zamieszkania Ötziego). Porównując zestaw narzędzi Tyrolskiego Człowieka Lodu z innymi artefaktami z epoki miedzi, archeolodzy zauważyli wpływy stylistyczne odległych alpejskich kultur. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE stwierdzili np., że drapacz wykazuje podobieństwa, m.in. w rozmiarach i morfologii, do narzędzi wiórowych kultury Horgen (Niemcy, Szwajcaria). Ślady zniszczeń na kamieniu zademonstrowały, że Ötzi był praworęczny. Wiele wskazuje też na to, że niedługo przed śmiercią mężczyzna naostrzył i przerobił część swoich narzędzi. Dowody zebrane przez ekipę potwierdzają wcześniejsze doniesienia o podtrzymywaniu kontaktów międzykulturowych między alpejskimi społecznościami epoki miedzi i o bezproblemowym dostępie do rogowca. « powrót do artykułu
  11. Pracując nad umieszczaniem elektrod na miękkich materiałach, inżynierowie z Uniwersytetu Technicznego (TUM) w Monachium nanieśli macierze mikroelektrod na różne miękkie podłoża, m.in. na misie Haribo. Mikroelektrody można wykorzystać do bezpośrednich pomiarów sygnałów elektrycznych w mózgu czy sercu. By się to jednak udało, należy używać miękkich materiałów. Niestety, przytwierdzenie elektrod do takich materiałów za pomocą istniejących metod napotyka na parę problemów. Ostatnio jednak zespół z TUM i Forschungszentrum Jülich zdołał zrobić nadruk na misiu-żelce. Co ważne, prof. Bernhard Wolfrum i inni nie wydrukowali logo czy obrazu, ale macierze mikroelektrodowe, a takie komponenty mogą wykrywać zmiany napięcia wynikające z aktywności neuronów czy komórek mięśniowych. Choć macierze mikroelektrodowe są znane już od jakiegoś czasu, dotąd produkowano je z twardych materiałów, np. silikonu. W przypadku kontaktu z żywymi komórkami ma to, niestety, kilka minusów. W laboratorium twardość wpływa np. na kształt i organizację komórek. W organizmie twarde materiały mogą zaś uruchamiać stan zapalny lub negatywnie wpływać na funkcjonowanie narządu. Dotychczasowe próby umieszczania elektrod na miękkich materiałach bazowały na tradycyjnych metodach, a te są czasochłonne i wymagają dostępu do drogich wyspecjalizowanych laboratoriów. Jeśli zamiast tego wydrukuje się elektrody, prototyp da się uzyskać szybko i tanio. Nie ma też problemów z przeprojektowaniem - opowiada Wolfrum. Ekipa Wolfruma pracuje z nowoczesnymi drukarkami atramentowymi. Elektrody są drukowane za pomocą tuszu węglowego. By zapobiec wychwytywaniu sygnałów pobocznych, Niemcy dodają jeszcze neutralną warstwę ochronną. Proces testowano na paru różnych podłożach, w tym na poli(dimetylosiloksanie), PDMS, agarozie i na różnych postaciach żelatyny (stąd misie Haribo, które najpierw topiono, a potem pozostawiano do ponownego stwardnienia). Jak podkreślają autorzy publikacji z pisma npj Flexible Electronics, każdy z tych materiałów ma pewne pożądane właściwości, np. pokryte żelatyną implanty zmniejszają niechciane reakcje w żywej tkance. Dzięki eksperymentom na hodowlach komórkowych Niemcy potwierdzili, że czujniki zapewniają miarodajne pomiary. Z przeciętną średnicą rzędu 30 mikrometrów pozwalają także na pomiary dot. pojedynczych bądź kilku komórek. Problemem jest precyzyjne dostrojenie wszystkich komponentów - zarówno technicznych ustawień drukarki, jak i składu tuszu. W przypadku PDMS musieliśmy np. zastosować wstępną obróbkę, dzięki której tusz przywierał do powierzchni - wyjaśnia Nouran Adly. « powrót do artykułu
  12. Kofeina chroni serce z pomocą mitochondriów. Spożycie kofeiny powiązano z niższym ryzykiem różnych chorób, w tym cukrzycy typu 2., choroby serca czy udaru. Nowe badanie wykazało, jaki mechanizm leży u podłoża tego zjawiska. Okazuje się, że kofeina sprzyja przemieszczaniu do mitochondriów białka regulacyjnego, poprawiając działanie i chroniąc komórki sercowo-naczyniowe przed uszkodzeniem. Zespół Judith Haendeler z Uniwersytetu Heinricha Heinego w Düsseldorfie odkrył, że zabezpieczający efekt osiąga się przy stężeniach będących odpowiednikiem spożycia 4 filiżanek kawy. Warto przypomnieć, że wcześniej ta sama ekipa wykazała, że w stężeniach fizjologicznych (np. po spożyciu 4 lub większej liczby filiżanek kawy) kofeina wspomaga wydolność funkcjonalną komórek śródbłonka. Efekt ten zależy od mitochondriów. Ostatnio autorzy publikacji z pisma PLoS Biology wykazali, że białko p27, znane głównie jako inhibitor cyklu komórkowego, występuje w mitochondriach podstawowych komórek serca. Naukowcy wykazali, że p27 sprzyja migracji komórek śródbłonka, chroni kardiomiocyty przed programowaną śmiercią (apoptozą) i jest konieczne do różnicowania miofibroblastów. Ma to kluczowe znaczenie dla naprawy mięśnia sercowego po zwale. Akademicy ustalili, że kofeina wyzwala ruch p27 do mitochondriów, uruchamiając ciąg korzystnych zdarzeń. Co ważne, wszystko to zachodził w stężeniach, które u ludzi można osiągnąć za pomocą 4 filiżanek kawy. Nasze badania wskazują na nowy [nieznany] sposób działania kofeiny [...]. Uzyskane wyniki powinny doprowadzić do stworzenia lepszych strategii zabezpieczania serca przed uszkodzeniem; w grę wchodzi np. rozważenie spożycia kawy lub kofeiny [...] przez starszą populację. Zwiększanie poziomu mitochondrialnego p27 mogłoby być potencjalną strategią terapeutyczną nie tylko w chorobach serca, ale i w wydłużaniu okresu życia, w którym jest się zdrowym [ang. healthspan] - podsumowuje Haendeler. « powrót do artykułu
  13. Gdy w roku 2013 Joel Dudley, genetyk, z Icahn School of Medicine rozpoczynał wraz z kolegami prace nad zmianami molekularnymi w mózgach osób cierpiących na chorobę Alzheimera, nie przypuszczał, że wyniki jego badań wesprą kontrowersyjną ideę mówiącą o roli wirusów w rozwoju alzheimera. Hipoteza taka pojawia się od dłuższego czasu, a w marcu 2016 roku w Journal of Alzheimer's Disease 33 naukowców wezwało do poważnego rozważenia hipotezy, że za rozwój choroby Alzheimera mogą być odpowiedzialne mikroorganizmy. Dudley miał dostęp do 876 mózgów. Część pochodziła od osób zdrowych, a część od osób z wczesnym lub późnym stadium Alzheimera. Naukowcy przeprowadzali sekwencjonowania DNA i RNA, by odkryć różnice genetyczne pomiędzy osobami zdrowymi a chorymi oraz różnice w ekspresji genów. Dość szybko zaczęli otrzymywać dziwne wyniki. Algorytm zwracał nam wzorce charakterystyczne dla biologii wirusów, mówi Dudley. Okazało się, że w mózgach osób z Alzheimerem znajduje się więcej DNA wirusów, niż w mózgach osób zdrowych. Szczególnie dużo DNA pochodziło od ludzkiego herpeswirusa 6A (HHV-6A). Poziomy RNA HHV-6A i HHV-7A były również wyższe w mózgach osób chorych niż w mózgach ludzi zdrowych. Co więcej, wirusowego RNA było tym więcej, im bardziej zaawansowana była choroba. HHV-6A to wirus, który zwykle nie daje objawów i infekuje ludzi na późniejszym etapie życia. Z kolei HHV-7 zaraża ponad 80% niemowląt, a skutkiem infekcji jest wysypka. Naukowcy chcieli się następnie dowiedzieć, czy wirusy biorą jakiś udział w rozwoju choroby, czy też są przypadkowymi jej świadkami lub jej konsekwencją. W tym celu stworzyli odpowiednik biologicznej sieci powiązań społecznych i za jego pomocą badali interakcje pomiędzy różnymi sygnałami molekularnymi i genetycznymi. Odkryli w ten sposób, że geny wirusów wpływają na znane nam geny i molekuły odpowiedzialne za chorobę Alzheimera. To zaś dowodzi, że wirusy są przynajmniej częściowo odpowiedzialne za postępy choroby. Odkryli nawet molekułę mikro-RNA, której działanie jest blokowane przez wirusa HHV-6A w mózgu. Gdy następnie stworzyli myszy pozbawione tej molekuły, okazało się, że w ich mózgach pojawiło się więcej blaszek amyloidowych i były one większe niż u myszy z prawidłowym poziomem miRNA. O możliwej roli wirusów i bakterii w rozwoju choroby Alzheimera mówi się od dekad, jednak dotychczas żadne badania nie wykazały, w jaki sposób mikroorganizmy mogą ją powodować. To pierwsze badania przeprowadzone na dużym zestawie danych, które wydają się wspierać tę hipotezę. Potrzeba jednak dalszych badań określających rolę, jaką, o ile w ogóle, pełnią mikroorganizmy. Obecne badania nie dowodzą, że wirusy powodują chorobę Alzheimera lub biorą udział w jej rozwoju, mówi Keith Fargo, dyrektor projektów naukowych w Alzheimer's Association. Zdaniem Dudleya u osób podatnych genetycznie lub fizjologicznie, wirus może współuczestniczyć w rozwoju choroby. W procesie rozwoju choroby może brać udział wiele czynników, a wirus to jedne z nich. « powrót do artykułu
  14. Wczoraj (21 czerwca) w Kalifornii padła Koko, gorylica, która nauczyła się ponad 1000 znaków języka migowego i za jego pośrednictwem komunikowała się z ludźmi. Zwierzę znakami wyrażało myśli i uczucia. Zdolności Koko, która wydawała się rozumieć – przynajmniej częściowo – mówioną angielszczyznę, zostały wykorzystane przez behawiorystkę Francine Patterson. W czasie swojego 46-letniego życia Koko adoptowała zwierzęta i nadawała im imiona. Był wśróch nich m.in. kot, którego nazwała All Ball. Gdy w 1984 roku kot uciekł i został zabity przez samochód, Koko wyraźnie okazywała oznaki żałoby, mówi doktor Patterson. Według niektórych badaczy poziom inteligencji Koko wahał się pomiędzy 75 a 95 punktów. Dzięki temu małpa rozumiała 2000 słów z języka angielskiego. Koko urodziła się w Zoo w San Francisco w 1971 roku. Rok później doktor Patterson zaczęła uczyć ją amerykańskiego języka migowego. Koko spędziła większość życia w Gorilla Foundation w Kalifornii. Pomimo tego, że umiejętności Koko zostały udokumentowane m.in. na wielu filmach, niektórzy naukowcy wątpią w zdolności zwierzęcia. « powrót do artykułu
  15. Dinozaury, np. tyranozaury, często przedstawia się z obnażonymi zębami i wystawionym językiem. Nowe badania pokazują jednak, że nie mogły one wysuwać języka z pyska jak jaszczurki. Ich języki były bowiem prawdopodobnie zakotwiczone w dnie jamy ustnej podobnie jak u aligatorów. Naukowcy z Uniwersytetu Teksańskiego w Austin i Chińskiej Akademii Nauk doszli do takiego wniosku, badając kości gnykowe współczesnych ptaków i aligatorów, a także dinozaurów i pterozaurów. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE twierdzą, że istnieje związek między lataniem a wzrostem różnorodności i mobilności języka. Języki są często przeoczane. A dają one kluczowy wgląd w tryb życia wymarłych zwierząt - zaznacza prof. Zhiheng Li. W ramach badań wykonano wysokiej rozdzielczości zdjęcia tomograficzne mięśni i kości gnykowych 3 aligatorów i 13 gatunków współczesnych ptaków, np. strusi i kaczek. Okazy kopalne, głównie z północno-zachodnich Chin, obejrzano pod kątem zachowania delikatnych kości. Analiza objęła m.in. pterozaury i tyranozaury (Tyrannosaurus rex). Okazało się, że kości gnykowe większości dinozaurów przypominały kości gnykowe aligatorów i krokodyli, tzn. były krótkie, proste i połączone z niezbyt mobilnym językiem. Prof. Julia Clarke dodaje, że w związku z tym wszelkie rekonstrukcje, które przedstawiają języki dinozaurów wystawione z rozdziawionej paszczy, są błędne. Przez długi czas źle je rekonstruowano. U większości dinozaurów kości gnykowe były bardzo krótkie. U przedstawicieli rzędu krokodyli [Crocodilia] z podobnie krótkimi kośćmi gnykowymi język jest [zaś] przymocowany do dna jamy ustnej. U pterozaurów, dinozaurów ptasiomiednicznych i współczesnych ptaków występowała za to duża różnorodność kości gnykowych. Naukowcy sądzą, że spory zakres kształtów kości ma związek ze zdolnością lotu (kości nielotów, np. emu, wyewoluowały zaś od przodka, który umiał latać). Amerykańsko-chiński zespół przekonuje, że wzbicie się w przestworza doprowadziło do nowych sposobów żerowania/odżywiania się, a to z kolei miało związek z różnorodnością i ruchliwością języka. Generalnie ptaki w niezwykły sposób rozbudowały strukturę języka - zaznacza Clarke. Może to mieć związek ze spadkiem zręczności w wyniku przekształcenia dłoni w skrzydła - dodaje Li. Jeśli nie możesz wykorzystywać łap do manipulowania ofiarą, wzrasta rola języka w manipulowaniu pokarmem. To jedna z wysuniętych przez nas hipotez. Wyjątkiem od reguły łączącej różnorodność języka z lotem były dinozaury ptasiomiedniczne, do których należały m.in. stegozaury, ceratopsy i inne roślinożerne gady przeżuwające. Choć nie latały, także miały wysoce skomplikowane i bardziej mobilne kości gnykowe, które mimo wszystko różniły się strukturalnie od kości latających dinozaurów i pterozaurów. Clarke przekonuje, że dalsze badania nad zmianami anatomicznymi, które towarzyszyły przekształceniom funkcji języka, mogą poprawić stan wiedzy nt. ewolucji ptaków. Współcześnie da się bowiem np. prześledzić, jak zmiany języków ptaków wiążą się z położeniem głośni. To z kolei oddziałuje na sposób oddychania i wokalizacji. « powrót do artykułu
  16. Naukowcy z MIT-u błyskawicznie przeanalizowali dane na temat około 50 000 gwiazd dostarczone przez Teleskop Keplera. W artykule opublikowanym w Astronomical Journal naukowcy informują, ze zidentyfikowali niemal 80 kandydatów na planety. Jest wśród nich prawdopodobna planeta krążąca wokół gwiazdy HD 73344. Jeśli odkrycie to się potwierdzi, HD 73344 będzie najjaśniejszą znaną nam gwiazdą posiadającą planetę. Planeta okrąża HD 73344 w ciągu 15 dni, a astronomowie szacują, że jej średnica jest o około 2,5 raza większa od średnicy Ziemi, natomiast masa jest 10-krotnie większa niż masa Błękitnej Planety. Temperatury na powierzchni planety sięgają 1200–1300 stopni Celsjusza. HD 73344 znajduje się w odległości około 114 lat świetlnych od Ziemi. Naukowcy uważają, że dzięki dużej jasności gwiazdy, krążąca wokół niej planeta jest idealnym kandydatem do prowadzenia przyszłych badań planet pozasłonecznych. Wspomniane analizy zostały też przeprowadzone wyjątkowo szybko. Opracowane przez MIT narzędzia pozwoliły na przeprowadzenie analizy widma każdej z 50 000 gwiazd w ciągu kilku tygodni. Zwykle podobne analizy trwały od wielu miesięcy do nawet roku. Większe tempo analizy i poszukiwania potencjalnych kandydatów na egzoplanety pozwala astronomom na szybsze przyjrzenie się im, bez konieczności oczekiwania, aż Ziemia, a wraz z nią Teleskop Keplera, ponownie znajdą się w punkcie orbity odpowiednim do ich obserwacji. « powrót do artykułu
  17. Psy potrafią zrozumieć emocje kryjące się za ludzką mimiką. Jeśli pies przekręca głowę w lewą stronę, na twarzy człowieka malują się zapewne złość, strach lub szczęście. Gdy człowiek jest zaskoczony, psy mają za to tendencję do obracania głowy w prawo. Na widok człowieka odczuwającego negatywne emocje u psów rośnie też tętno. Marcello Siniscalchi, Serenella d'Ingeo i Angelo Quaranta z Uniwersytetu im. Aldo Moro w Bari podkreślają, że przetwarzając ludzkie emocje, psy wykorzystują różne części mózgu. Podczas eksperymentu Włosi pokazywali 26 jedzącym psom zdjęcia twarzy dorosłych osób: mężczyzny lub kobiety. Demonstrowano je jednocześnie w prawej i lewej połowie pola widzenia. Przedstawiały one jedną z sześciu podstawowych emocji: złość, strach, szczęście, smutek, zaskoczenie bądź wstręt (uwzględniono też neutralny wyraz twarzy). Psy wykazywały silniejszą reakcję i aktywność serca, gdy pokazywano im pobudzające stany emocjonalne, takie jak strach czy złość. Gdy zobaczyły fotografie wyrażające te uczucia, nim wróciły do jedzenia, upływał dłuższy czas. Podwyższone tętno wskazywało, że w tych przypadkach czworonogi doświadczały silniejszego stresu. Kiedy psy widziały ludzkie twarze wyrażające złość, strach i szczęście, obracały głowę w lewo. Przy zaskoczeniu, zwracały głowę w prawo, co wg autorów publikacji z pisma Learning & Behavior, oznacza, że postrzegały tę minę jako niezagrażającą, zrelaksowaną. Wszystko wskazuje na to, że pobudzające, negatywne emocje są przetwarzane przez prawą półkulę, a bardziej pozytywne przez lewą - wyjaśnia Siniscalchi. Uzyskane wyniki stanowią poparcie dla innych badań nad psami i pozostałymi ssakami, które demonstrowały, że prawa półkula mózgu odgrywa ważniejszą rolę w regulowaniu odśrodkowej impulsacji współczulnej do serca (to ważne dla kontroli reakcji walcz lub uciekaj). « powrót do artykułu
  18. Archeolodzy z Uniwersytetu w Lund odkryli skarbonizowane kiełkowane ziarna zbóż, co sugeruje, że piwo było wytwarzane w regionie nordyckim już w epoce żelaza. Odkrycia w Uppåkrze w południowej Szwecji wskazują na produkcję na dużą skalę, być może na święta lub handel. Znaleźliśmy skarbonizowany słód w okolicy z niskotemperaturowymi piecami, zlokalizowanymi w osobnej części osady. Pochodzi on z V-VII w., są to więc jedne z najstarszych dowodów na warzenie piwa w Szwecji - opowiada specjalista od archeobotaniki Mikael Larsson. Archeolodzy od dawna wiedzą, że piwo było ważnym produktem w starożytnych społecznościach z całego świata. Dokumenty i przedstawienia pokazały np., że było wytwarzane w Mezopotamii już 4000 lat p.n.e. Ponieważ jednak w regionie nordyckim brakuje źródeł pisanych sprzed średniowiecza (sprzed ~1200 r. n.e.), wiedza na temat warzenia piwa zależy w całości od dowodów botanicznych. Na stanowiskach archeologicznych często znajdujemy ziarna zbóż, ale bardzo rzadko w kontekście, który wskazywałby, jak były przetwarzane. Te skiełkowane ziarna odkryto wokół niskotemperaturowego pieca, a to sugeruje, że miały być słodem do produkcji piwa. Jak wyjaśniają autorzy publikacji z pisma Archaeological and Anthropological Sciences, w przebiegu słodowania namacza się ziarno, które zaczyna kiełkować. Podczas kiełkowania enzymy przekształcają białka i skrobie w fermentowalne cukry. Kiedy powstaje wystarczająca ilość cukrów, by zatrzymać kiełkowanie (i scukrzanie), ziarno jest suszone w piecu za pomocą ciepłego powietrza. To właśnie zaszło w piecu w Uppåkrze. Ponieważ badany piec i skarbonizowane ziarno znajdowały się w rejonie z kilkoma podobnymi piecami, gdzie brakowało pozostałości wskazujących na część mieszkalną, możliwe, że produkcję słodu na dużą skalę przeniesiono w osadzie do konkretnego regionu, przeznaczonego do świętowania i/lub handlu. W regionie nordyckim wczesne ślady słodu kojarzonego z warzeniem piwa odkryto jeszcze tylko w dwóch miejscach: w Danii (100 r. n.e.) i Eketorp na Olandii (ok. 500 r. n.e.). Na innych stanowiskach archeologicznych w regionie nordyckim odkrywano ślady woskownicy europejskiej, co [także] wskazuje na warzenie piwa. W przeszłości roślinę tę wykorzystywano bowiem do konserwowania smaku piwa. Dopiero w średniowieczu zaczęto do tego celu używać chmielu. Uppåkra to największa osada z epoki żelaza w południowej Skandynawii. Przed ponad 1000 lat, od II do XI w., była gęsto zaludnionym ośrodkiem politycznym i religijnym. « powrót do artykułu
  19. Włosko-amerykańskiemu zespołowi naukowemu udało się odnaleźć ostatni we wszechświecie rezerwuar zaginionej materii. Tej materii, która jest widoczna i jest złożona z barionów. Dotychczas astrofizycy potrafili zlokalizować około 2/3 materii stworzonej podczas Wielkiego Wybuchu. Teraz międzynarodowy zespół naukowy stwierdził, że reszta znajduje się pomiędzy galaktykami, w postaci gazu o temperaturze około miliona stopni Celsjusza. Odkrycie jest bardzo ważne dla astrofizyki. Jednym z kluczowych elementów pozwalających na przetestowanie teorii Wielkiego Wybuchu jest dokonanie dokładnego spisu barionów helu, wodoru i wszystkich innych pierwiastków, wyjaśnia współautor badań Michael Shull. Obecnie wiemy, że około 10% materii tworzy galaktyki, a około 60% znajduje się w chmurach gazu pomiędzy nimi. W 2012 roku Shull i jego zespół postawili hipotezę, że brakujące 30% barionów ulokowało się w ciepłym ośrodku międzygalaktycznym (WHIM, Warm-Hot Intergalactic Medium). W celu potwierdzenia hipotezy naukowcy zaczęli satelitarne obserwacje kwazara 1ES 1553. To bardzo jasno świecąca czarna dziura. Obserwując tego typu struktury, można określić, jak promieniowania rozchodzi się w kosmosie. Dzięki teleskopom Hubble'a i XMM-Newton odkryto sygnatury wysoce zjonizowanego tlenu leżącego pomiędzy kwazarem an Układem Słonecznym. Jego gęstość jest wystarczająca, by – po ekstrapolacji na cały wszechświat – można było powiedzieć o odnalezieniu brakujących 30% materii. « powrót do artykułu
  20. Fernando Ramirez Rozzi, który przez lata badał Pigmejów z plemienia Baka zamieszkującego południowo-wschodni Kamerun, zauważył, że w 2011 roku doszło do znacznego spadku płodności u młodych kobiet. Kolejne lata szukał przyczyny takiego stanu rzeczy i ze zdumieniem odkrył, że jest nią... otwarcie baru. Pod koniec 2010 roku w centrum wsi Moange-le-Bosquet pojawił się bar, który oferuje tanią niebezpieczną mieszankę alkoholu etylowego i metylowego. Od tamtej pory centrum życia wsi, którym dotychczas była lokalna misja katolicka, przeniosło się baru. Kobiety, mężczyźni i dzieci przesiadują tam całymi nocami i sączą tani alkohol z plastikowych torebek. Rozzi miał dużo szczęścia, gdyż zwykle zdobycie wieloletnich wiarygodnych danych na temat urodzeń wśród nomadów jest praktycznie niemożliwe. W tym jednak przypadku katolickie misjonarki od 1980 roku prowadzą w swoim centrum medycznym szczegółowy rejestr narodzin i zgonów. Dane obejmują okolice Moange-le-Bosquet, gdzie w rozproszonych gospodarstwach żyje obecnie ponad 800 osób. Naukowiec przeanalizował lata 2007–2017 i stwierdził, że w tym czasie przeciętna kobieta w ciągu życia rodziła około 7 dzieci. O ile jednak w latach 2007–2010 średnia ta wynosiła 8,8 dziecka na kobietę, a w latach 2011–2016 spadła do 5,6 dziecka. W przypadku młodych kobiet spadek ten był jeszcze większy. Wiadomo, że alkohol, a szczególnie tak niebezpieczne mieszanki, jak te, którymi raczą się Baka, powoduje wiele problemów zdrowotnych, a jednym z nich jest niepłodność kobiet. Władze Kamerunu zakazują produkcji tego typu mieszanek, a z dostępnych danych wynika, że od roku 2011 spożycie alkoholu jest główną przyczyną śmierci wśród Baka. Kolejnym dowodem na to, że za spadkiem płodności wśród kobiet Baka stoi alkohol, jest fakt, iż spadek ten jest większy u młodych kobiet. One więcej czasu spędzają w barze i piją więcej alkoholu. Ramirez Rozzi szukał innych przyczyn spadku liczby urodzin. Sprawdził, czy wśród Baka nie doszło do innych zmian, czy na przykład nie zaczęli na coś częściej chorować. Nie znalazł niczego takiego. Jedyną zmianą, która może wyjaśnić coraz mniejszą liczbę urodzeń jest otwarcie baru i łatwy dostęp do niebezpiecznego alkoholu. Jak stwierdził Rozzi na łamach PNAS, uzyskane przez niego dane to, dowód z pierwszej ręki na wpływ alkoholu na płodność kobiet w społeczeństwach łowiecko-zbierackich. Zdaniem naukowca alkohol zagraża istnieniu lokalnej społeczności plemienia Baka. Tym bardziej, że alkoholem raczą się nawet bardzo małe dzieci, które piją resztki znalezione w rozrzuconych przez dorosłych torebkach. Pocieszający jest fakt, że same kobiety Baka widzą problem. Skarżą się, że mężczyźni wydają pieniądze na alkohol i wracają do domu pijani. Były bardzo, bardzo zmartwione, gdy powiedzieliśmy im o spadku liczby urodzin, mówi uczony. « powrót do artykułu
  21. Nowe badanie wykazało bezpośrednią zależność między ilością CO2 w atmosferze a wyższym ryzykiem ekstremalnych zjawisk pogodowych – bez względu na wartość średniej temperatury globalnej. Samo ograniczenie ocieplenia klimatu do 1,5 st. C. nie wystarczy, by uchronić nas przed rosnącą liczbą groźnych zjawisk meteorologicznych. Publikacja na łamach ostatniego Nature Climate Change dostarcza dowodów na to, że osiągnięcie celu porozumienia paryskiego z 2015 roku, czyli zahamowanie globalnego ocieplenia na poziomie 1,5 st. C., nie wystarczy, by ograniczyć szkody powstałe w skutek występowania na całym świecie ekstremalnych zjawisk pogodowych, takich jak susze, fale upałów, gwałtowne burze czy powodzie. Kluczowy jest poziom dwutlenku węgla w atmosferze. Zespół naukowców, m.in. z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Bristolskiego, przeprowadził symulacje przyszłego klimatu dla różnych wartości koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze – ale tylko w zakresie mieszczącym się w scenariuszu 1,5 st. C. globalnego ocieplenia. Modele, w których zastosowano najwyższe z uwzględnionych w badaniu poziomy CO2, wykazały bezpośredni wzrost temperatur lata na półkuli północnej, większe obciążenie upałami oraz ekstremalne opady w tropikach. Na półkuli północnej żyje ok. 7,3 mld ludzi, a więc 90 proc. ludzkości. Możemy teraz stwierdzić, że akumulacja dwutlenku węgla w atmosferze sama w sobie zwiększa ryzyko niszczycielskich zjawisk pogodowych, niezależnie od tego, jak zachowują się globalne temperatury – mówi główny autor badania, fizyk Hugh Baker z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Nawet jeśli uda się zatrzymać wzrost globalnych temperatur na poziomie 1,5 st. C., tłumaczy dalej naukowiec, wyższe ryzyko groźnych zjawisk pogodowych nie zniknie. Te wyniki, przekonują badacze, to dowód na to, że w strategii walki ze zmianami klimatu trzeba ustalać nie tylko cele temperaturowe, ale też konkretne limity emisji dwutlenku węgla. Coraz częściej pojawiają się opinie, że techniki geoinżynierii pozwalające ograniczyć ilość promieni słonecznych docierających na powierzchnię Ziemi, są sposobem na wypełnienie celów porozumienia paryskiego, bo obniżają globalne temperatury. Nasze badanie pokazuje jednak, że (...) nie wystarczy to, by ograniczyć występowanie ekstremów pogodowych, takich jak fale upałów. Trzeba obniżyć poziom dwutlenku węgla – podkreśla współautor publikacji, dr Dann Mitchell z Uniwersytetu Bristolskiego. W grudniu 2015 roku na międzynarodowym szczycie klimatycznym w Paryżu zobowiązano się do dołożenia wszelkich starań, by zatrzymać wzrost średniej globalnej temperatury na poziomie poniżej 2 st. Celsjusza, z wyraźnym dążeniem do zatrzymania go na poziomie 1,5 st. w porównaniu do ery przedindustrialnej. « powrót do artykułu
  22. Amerykańska Narodowa Fundacja Nauki (NFS) może liczyć w przyszłym roku na wzrost budżetu o 4-5 procent. Takie optymistyczne przypuszczenia oparte są na uchwałach podjętych przez obie izby Kongresu USA. Prawodawcy sygnalizują też coraz większe wsparcie dla budowy przez NFS nowych dużych ośrodków badawczych. W tym miejscu warto przypomnieć, że Biały Dom chciał znaczących cięć wydatków w budżecie federalnym na prace badawczo-rozwojowe. Kongres nie tylko nie posłuchał życzeń administracji prezydenckiej, ale zwiększył tegoroczny budżet R&D do rekordowo wysokiego poziomu. Teraz okazuje się, że jedna z największych federalnych instytucji naukowych, Narodowa Fundacja Nauki, może w przyszłym roku liczyć na jeszcze większe pieniądze. Rod podatkowy 2019 rozpocznie się w USA 1 października 2018 roku. Tegoroczny budżet NSF to 7,767 miliarda dolarów. Komitet finansowy Izby Reprezentantów przegłosował dokument, który mówi o zwiększeniu przyszłorocznego budżetu NSF do kwoty 8,175 miliarda USD. W ubiegłym tygodniu komitet finansowy Senatu zatwierdził przyszłoroczny budżet NSF na poziomie 8,069 miliarda USD. Minie wiele miesięcy, zanim Kongres zatwierdzi budżet państwa. Nie wiadomo, czy obecne propozycje odnośnie NSF zostaną utrzymane. Musimy pamiętać, że wiele innych naukowych agend rządowych będzie konkurowało o te pieniądze. Specjaliści zwracają jednak uwagę, że najbardziej interesujące w ostatnich uchwałach obu wspomnianych komitetów jest znaczące zwiększenie wydatków na MREFC (Major Research Equipment and Facilities Construction). Z tej pozycji budżetu NSF finansowana jest duża infrastruktura, taka jak teleskopy, statki czy różnego typu obserwatoria. W bieżącym roku NSF wnioskowała o przyznanie na MREFC 94 milionów dolarów. Pieniądze te miały pozwolić na kontynuowanie budowy dwóch statków do badań oceanicznych, Daniel K. Inouye Solar Telescope na Hawajach oraz Large Synoptic Survey Telescope (LSST) w Chile. Był to najmniejszy budżet MREFC od 2002 roku. Jednak Kongres zdecydował inaczej. Izba Reprezentantów głosowała za budżetem MREFC w wysokości 268 milionów, a Senat za przyznaniem 249 milionów dolarów. Mają powstać trzy statki badawcze i znacząco zwiększono budżet LSST. Ponadto, gdy NSF poprosiła o 103 miliony dolarów na rozbudowę stacji McMurdo na Antarktydzie, prawodawcy uruchomili program Antarctic Infrastructure Modernization for Science, na który w ciągu 8 lat zostanie przeznaczonych 355 milionów dolarów. « powrót do artykułu
  23. Gwiaździaki zawierają dużą liczbę komórek biorących udział w angiogenezie, które pomagają im się namnażać i rozprzestrzeniać. Obieranie na cel komórek progenitorowych śródbłonka (ang. endothelial progenitor cells, EPCs), bo o nich mowa, może więc pomóc w ograniczaniu wzrostu tych nowotworów. Wzrost i przerzutowanie gwiaździaków, czyli nowotworów ośrodkowego układu nerwowego wywodzących się z komórek gleju gwiaździstego (astrocytów), zależą od powstawania nowych naczyń krwionośnych. Naukowcy z Malezji chcieli więc sprawdzić, jak ze wzrostem stopnia złośliwości gwiaździaków zmienia się liczebność komórek progenitorowych śródbłonka. Autorzy raportu z Pertanika Journal of Science & Technology badali tkankę mózgu 22 pacjentów z gwiaździakami z Hospital of University Sains Malaysia. Okazało się, że liczebność EPCs była wyższa w guzach niż w okolicznej zdrowej tkance. Liczba komórek progenitorowych śródbłonka rosła też z wiekiem chorych i stopniem złośliwości gwiaździaków. Wcześniejsze badania wykazały, że u pacjentów z gwiaździakami III i IV stopnia, którzy przeszli radio- bądź chemioterapię, występował spadek krążących EPCs. U chorych z gwiaździakami III i IV stopnia, którzy nie przeszli leczenia, liczba krążących EPCs była wyższa niż u osób zdrowych. Inne studia zademonstrowały, że znaczące ograniczenie EPCs prowadzi do upośledzenia wzrostu guzów i zmniejszenia liczby zasilających je naczyń. Biorąc to wszystko pod uwagę, Malezyjczycy uważają, że podawanie chorym leków oddziałujących na angiogenezę (w dawkach uzależnionych od wieku i stopnia złośliwości guza) może zapobiec wzrostowi gwiaździaków, w tym glejaków wielopostaciowych. « powrót do artykułu
  24. Wiele wskazuje na to, że uraz lub intensywny stres zwiększają ryzyko chorób autoimmunologicznych. Porównując ponad 106 tys. osób z zaburzeniami stresowymi z ponad 1 mln zdrowych ludzi, naukowcy odkryli, że stres wiąże się z o 36% wyższym ryzykiem wystąpienia 41 chorób autoimmunologicznych, w tym łuszczycy, reumatoidalnego zapalenia stawów czy choroby Leśniowskiego-Crohna. "Osoby, u których po urazie bądź pod wpływem innych stresorów, występują silne reakcje emocjonalne, powinny poszukać pomocy medycznej, gdyż istnieje ryzyko przewlekłości tych objawów i dalszego pogorszenia stanu zdrowia, np. rozwoju chorób autoimmunologicznych" - wyjaśnia dr Huan Song z Uniwersytetu Islandzkiego w Reykjavíku. Song dodaje, że w przypadku zaburzeń stresowych sprawdzają się leki i terapia poznawczo-behawioralna. Podając pacjentom z zespołem stresu pourazowego (ang. post-traumatic stress disorder, PTSD) selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, można by więc obniżać ryzyko choroby autoimmunologicznej, zwłaszcza gdyby były one zażywane w pierwszym roku po postawieniu diagnozy. Współautorka artykułu z Journal of the American Medical Association zaznacza, że badanie miało charakter obserwacyjny, na razie nie można więc mówić o wywoływaniu przez stres chorób autoimmunologicznych, tylko o korelacji. W ramach studium zespół Song analizował przypadki pacjentów ze Szwecji, u których w latach 1981-2013 zdiagnozowano zaburzenia powiązane ze stresem, w tym PTSD, ostrą reakcję na stres czy zaburzenia adaptacyjne. Porównywano ich z rodzeństwem oraz zdrowymi przedstawicielami populacji generalnej. Choć nie wiadomo, czemu stres może zwiększać ryzyko chorób autoimmunologicznych, eksperci mają parę pomysłów. Wspominają m.in. o wpływie stresu na tryb życia, np. na ilość snu czy spożycie substancji psychoaktywnych, oraz o bezpośrednich oddziaływaniach na układ nerwowy. « powrót do artykułu
  25. Przez ostatnie dekady naukowcy pracowali nad lekami zabijającymi szybko dzielące się komórki nowotworowe. Teraz wiele grup naukowych zmieniło priorytety. Pracują nad lekami przeciwko złośliwym uśpionym komórkom rozsianym po całym ciele. Nowe lekarstwa mają uniemożliwić im utworzenie guzów nowotworowych. Te uśpione komórki powodują przerzuty odpowiedzialne za około 90% zgonów pacjentów nowotworowych. To właśnie one zabijają ludzi, u których, jak wszystko na to wskazywało, doszło do skutecznego wyleczenia nowotworu. Metody leczenia, które biorą na cel dzielące się komórki, zwykle nie działają na komórki uśpione, gdyż te się nie dzielą. Uśpione komórki są nieliczne i trudno je zidentyfikować wśród bilionów prawidłowych komórek organizmu. Przez wiele lat brakowało narzędzi pozwalających na ich badanie. Jednak powoli się to zmienia. W Montrealu trwa właśnie trzydniowa konferencja, która jest pierwszym szeroko zakrojonym spotkaniem naukowców zajmujących się uśpionymi komórkami. Liczba naukowców pracujących nad tym problemem osiągnęła masę krytyczną. Zdano sobie sprawę, że jest to bardzo ważne, mówi Julio Aguirre-Ghiso z Icahn School of Medicine. Paląca potrzeba nowej terapii występuje przede wszystkim w nowotworach, które często nawracają, nawet po latach od leczenia. Dzieje się tak w przypadku nowotworów piersi, prostaty i trzustki. Usuwamy guza, naświetlamy, robimy to i tamto. A wcześniej czy później pojawiają się przerzuty i człowiek zastanawia się, skąd się one wzięły, mówi Mina Bissell z Lawrence Berkeley National Laboratory. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że uśpione komórki nowotworowe uwalniają się z guza we wczesnej fazie jego rozwoju i wędrują z krwioobiegiem do różnych części ciała. Tam pozostają nieaktywne przez długi czas, aż coś – obecnie nie wiadomo co – powoduje ich aktywację. Wówczas zaczynają się dzielić i tworzą nowego guza. Gdy naukowcy próbowali badać takie komórki, szybko napotkali na poważne problemy. Wykorzystywane modele mysie były przygotowane do badań nad szybko dzielącymi się komórkami. Tutaj zaś potrzebny jest model powolnego wzrostu i możliwość śledzenia komórek przez długi czas po usunięciu pierwotnego guza. W ostatnim czasie kilka laboratoriów poczyniło postępy w opracowaniu modelu mysiego, w którym uśpione komórki nowotworowe można śledzić dłużej niż przez rok. Joshua Snyder z Duke University udoskonalił też same metody znakowania i śledzenia komórek, a Jason Bielas z Fred Hutchinson z Cancer Research Center stworzył technikę znakowania komórek za pomocą sekwencji DNA. To tania technika pozwalająca na zidentyfikowanie pojedynczej komórki nowotworowej wśród miliarda zdrowych komórek. Naukowcy mają nadzieję, że gdy będą w stanie identyfikować i śledzić takie komórki, dowiedzą się, co powoduje, że nagle zaczynają się one dzielić. Niewykluczone, że uda się je powstrzymać przed dzieleniem się. Pierwsze tego typu próby zostały już przeprowadzone. Niektóre zespoły naukowe pracują zaś nie nad powstrzymaniem uśpionych komórek przed obudzeniem się, a nad ich zabiciem. Wstępne badania sugerują, że do tego celu może nadawać się inhibitor proteiny PERK. Jesteśmy coraz bliżej dnia, w którym będziemy mogli bardzo wcześnie wykrywać nawrót nowotworu, stwierdziła Kathy Miller, onkolog specjalizująca się w nowotworach piersi. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...