Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. U części pacjentów, którzy przeszli angioplastykę naczyniową, następuje restenoza, czyli nawrót zwężenia leczonej tętnicy. Ma to związek z tworzeniem blaszki miażdżycowej lub bliznowaceniem. Z myślą o takich osobach specjaliści z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej opracowali inteligentny stent, który monitoruje nawet drobne zmiany w przepływie krwi, wykrywając najwcześniejsze etapy procesu zwężania. Zmodyfikowaliśmy stent, by działał jak miniaturowa antena. Dodaliśmy specjalny mikroczujnik do stałego śledzenia przepływu krwi. Dane mogą być przesyłane bezprzewodowo do zewnętrznego czytnika, dzięki czemu na bieżąco wiemy, jaki jest stan naczynia - wyjaśnia prof. Kenichi Takahata. Urządzenie wytwarza się z nierdzewnej stali medycznej. Z wyglądu przypomina ono stenty dostępne na rynku. Kanadyjczycy podkreślają, że uzyskali gotowy stent, który bez dalszych modyfikacji można zaimplantować podczas standardowej procedury medycznej. York Hsiang, współpracownik Takahaty, chirurg naczyniowy z Vancouver General Hospital, dodaje, że monitorowanie restenozy ma kluczowe znaczenie dla zarządzania chorobą serca. Techniki bazujące na promieniowaniu rentgenowskim, takie jak tomografia czy angiografia diagnostyczna, [...] mogą być niepraktyczne bądź niewygodne dla pacjentów. Zastąpienie standardowego stentu inteligentnym pozwala [zaś] lekarzowi łatwiej monitorować stan zdrowia pacjentów i wdrożyć leczenie we właściwym momencie. « powrót do artykułu
  2. Amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) przerwały kontrowersyjne badania, na które przeznaczono 100 milionów dolarów, a których celem było sprawdzenie, czy codzienne picie niewielkich dawek alkoholu poprawia zdrowie. Badania przerwano po tym, jak specjalny panel doradczy NIH jednogłośnie opowiedział się przeciwko ich dalszemu prowadzeniu. Decyzję taką podjęto po śledztwie, które wykazało, że pracownicy NIH i kontrahenci nie dotrzymywali standardów etycznych ubiegając się o prywatne granty. To zaś podważyłoby wiarygodność badań. Chętnych na badania zaczęto rekrutować w lutym bieżącego roku. Studium, które miało potrwać 10 lat i zostało wsparte kwotą 67 milionów dolarów przez 5 firm produkujących alkohol, odbywało się pod kierunkiem National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism (NIAAA). Po raz pierwszy stało się o nim głośno w marcu, gdy New York Times ujawnił, że szef zespołu badawczego, Kenneth Mukamal z Beth Israel Deaconess Medical Center w Bostonie, i jego współpracownicy starali się w latach 2013–2014 o bezpośrednie dofinansowanie od przemysłu spirytusowego. W maju dyrektor NIH Francis Collins nakazał czasowe zawieszenie studium i przeprowadzenie śledztwa. Wykazało ono, że główni badacze studium oraz pracownicy NIH starali się o granty od przemysłu alkoholowego, przez co znaleźli się w sytuacji konfliktu interesów. Zewnętrzni badacze rozmawiali co najmniej z trzema członkami kierownictwa NIAAA pytając ich o radę, w jaki sposób najlepiej starać się o granty. Stwierdzono, że Mukamal i jego zespół znalazł się w ten sposób w pozycji uprzywilejowanej względem innych zespołów badawczych. Prowadzący śledztwo stwierdzili też, że sama konstrukcja studium, w którym miało wziąć udział 7800 osób z 16 miejsc na całym świecie jest niewłaściwa. Oceniono, że taka próbka jest zbyt mała, by wyciągnąć ostateczne wnioski. Okazało się również, że już wcześniej autorom badań zwracano uwagę, iż ich kontakty z przemysłem spirytusowym mogą wpłynąć na jakość badań, ale wysoki rangą przedstawiciel NIAAA doradził im wówczas, by zignorowali te uwagi. Śledczy dotarli też do e-maili, z których wynika, że pracownicy NIAAA i zewnętrzni badacze współpracowali w celu pominięcia procedur i uzyskania grantów z przemysłu spirytusowego. Działania takie miały miejsce już na kilka lat przed rozpoczęciem wspomnianych studiów. NIAAA wydało już 4 miliony dolarów na przygotowanie i rozpoczęcie wspomnianych badań. Urząd oświadczył, że studium jest tak źle przygotowane, że nie ma sensu prowadzić go dalej. Rezygnacja z niego to zapobieżenie utracie większych kwot. « powrót do artykułu
  3. Wędrowanie po lesie ścieżkami, z których korzystają dzikie zwierzęta, wyraźnie zwiększa ryzyko ataku kleszcza - wynika z badań polsko-słowackich. Prawdopodobieństwo spotkania kleszcza na leśnych duktach jest nawet 7 razy większe, niż choćby w zaroślach. Wbrew intuicji, idąc przez las, lepiej przedzierać się przez krzaki, niż wykorzystywać ścieżki, po których chodzą zwierzęta. Na ścieżkach tych jest aż siedem razy więcej kleszczy, niż obok w zaroślach! - zauważa w rozmowie z PAP dr Krzysztof Dudek, który w czasie realizacji badania pracował w Instytucie Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Jedynymi osobami, które mogą być zainteresowane spotkaniem z kleszczami, są prawdopodobnie badacze tych pasożytów. Kwestią: gdzie w krajobrazie istnieją największe skupiska kleszczy, zajęła się grupa badaczy z Polski i Słowacji: Uniwersytetu Pavla Jozefa Šafárika w Koszycach i Słowackiej Akademii Nauk w Koszycach, a także z Wydziału Biologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza z Poznaniu i Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Wyniki przedstawili w Annals of Agricultural and Environmental Medicine. Badania realizowano od marca do grudnia. Prowadzono je w Tatrach Wysokich na Słowacji oraz na równinach Krasu Słowackiego, w południowo-wschodniej części kraju. Aby oszacować ryzyko spotkania kleszcza w różnych częściach lasu, naukowcy przebadali niemal 40 wybranych fragmentów powierzchni, przez które przebiegają zwierzęce ścieżki. Dodatkowo oceniali też powierzchnie kontrolne - takie, na których nie widać było zwierzęcych duktów. Liczbę kleszczy oceniano za pomocą metody, która polega na ciągnięciu przez las białej płachty - i jej kontroli pod kątem obecności pasożytów. Okazało się, że zwierzęce ścieżki aż roją się od kleszczy. Na przebadanych powierzchniach ze zwierzęcymi ścieżkami naliczono aż 308 kleszczy pospolitych, podczas gdy na powierzchniach kontrolnych było ich ponad siedem razy mniej - zaledwie 43 osobniki! Z kolei kleszczy łąkowych (Dermacentor) na ścieżkach zwierzęcych schwytano 435, a na powierzchniach kontrolnych - tylko 135 (ponad trzy razy mniej). Tak duże nagromadzenie kleszczy w pobliżu leśnych duktów ma związek z obecnością zwierząt, które są ich żywicielami. Sarny, jelenie czy dziki - przemieszczając się po lesie - nie robią tego w sposób chaotyczny, ale korzystają ze ścieżek. I właśnie tam trafia najwięcej kleszczy, które - opiwszy się krwią - odpadają od skóry zwierząt, by: jak w przypadku nimf - przeobrazić się w formę dorosłą; bądź złożyć jaja, jak robią dorosłe samice. Pasożyty kumulują się w pobliżu ścieżek również dlatego, że są mało mobilne - formy dorosłe przemieszczają się na ok. 3 metry, nimfy - na metr. Wynik naszych badań może się wydać trywialny, ale ma ważne znaczenie praktyczne. Ludzie intuicyjnie unikają wchodzenia w przysłowiowe krzaki - ponieważ myślą, że tam ich spotka coś złego. Okazuje się jednak, że to właśnie korzystanie z wydeptanych ścieżek jest bardziej niebezpieczne, jeśli chodzi o ryzyko spotkania kleszcza - podkreśla dr Dudek. « powrót do artykułu
  4. Archeolodzy i chemicy przeanalizowali wykorzystanie koloru przez wikingów. W tym celu zbadali barwniki z różnych obiektów i przejrzeli dostępne dane na ten temat. Jak mówią, dla tych wojowników zieleń była kolorem nadziei, biały symbolizował poddanie bądź niewinność, a czarny oznaczał łączność żywych ze zmarłymi. Dzięki ich badaniom powstało coś, co z powodzeniem można nazwać wikińską paletą barw. Wykorzystano ją podczas rekonstrukcji największej wikińskiej budowli odkrytej do tej pory w Danii - Royal Hall w Centrum Doświadczalnym Lejre. Line Bregnhøi, konserwator z Duńskiego Muzeum Narodowego, podkreśla, że era wikingów była o wiele bardziej barwna, niż się nam wydaje. Kiedy wcześniej wydobywaliśmy artefakty m.in. z ery wikingów, nie byliśmy tak zainteresowani kolorami. Po części dlatego, że nie dysponowaliśmy technikami do badania pigmentów, ale także dlatego, że zakładaliśmy, że [pierwotne] kolory [...] przypominały to, co zobaczyliśmy podczas wykopalisk. Archeolodzy przypominają, że ich raport ma, oczywiście, swoje ograniczenia. Po pierwsze, znaleziska z ery wikingów nie są wcale częste. Po drugie, często jest na nich mało pigmentu albo nie ma go wcale. Dzieje się tak, bo zostaje on niechcący usunięty podczas wykopalisk albo rozkłada się podczas setek lat leżenia w ziemi. Nie ma gwarancji, że odtworzone kolory odpowiadają barwom wikingów jeden do jednego, ale za pomocą obecnej technologii nie da się tego zrobić lepiej. Specjaliści ujawniają, że wikingowie używali śmiałych barw, tak by były dobrze widoczne. Wiadomo też, że stosowali pigmenty z różnych źródeł, np. ochrę i węgiel. Mieszano je z czynnikiem wiążącym, np. olejem lnianym, jajami i produktami mlecznymi, dzięki czemu farba przywierała do podłoża. Royal Hall pomalowano farbą z olejem lnianym, najtrwalszym z czynników wiążących. Niecały budynek pokryto farbą, bo jest mało prawdopodobne, by wikingowie wszędzie użyli drogiej farby. Wybór barw do domostw ma, oczywiście, znaczenie. Lars Holten, jeden z autorów raportu, wyjaśnia, że pewne barwy były rzadsze od innych. Cena rosła, gdy coś trzeba było importować z odległych lokalizacji. Jednym z najdroższych kolorów był cynober. Uciekali się do niego wodzowie, którzy w ten sposób demonstrowali swój status i władzę nad otoczeniem. Generalnie czerwień symbolizuje siłę lub zagrożenie, prawdopodobnie dlatego, że krew można powiązać zarówno z dawaniem życia, jak i zadawaniem ran. Badania antropologiczne wykazały, że biały wiązał się często z życiem (przez konotacje z mlekiem i spermą), a czerń - ze śmiercią. « powrót do artykułu
  5. Firma Kaspersky Lab zamroziła wszelką współpracę z europejskimi agencjami i organizacjami. To protest przeciwko oświadczeniu Unii Europejskiej, która określiła oprogramowanie Kaspersky mianem „złośliwego”. Określenie takie znalazło się w dokumencie, wzywającym do bliskiemu przyjrzeniu się wykorzystywanemu przez kraje członkowskie UE oprogramowaniu, infrastrukturze i wyposażeniu. Taki audyt miałby lepiej zabezpieczyć je przez atakami sponsorowanymi przez inne kraje. W jednej z propozycji wymienionych w dokumencie czytamy, że powinno się też zakazać oprogramowania, w przypadku którego potwierdzono, że jest złośliwe, tak jak oprogramowanie Kaspersky Lab. Działania UE są podobne do tych, które wcześniej podjęto w USA, gdzie zakazano używania programów Kaspersky Lab na komputerach rządowych. Kaspersky, która informuje, że od 20 lat współpracuje z UE w celu eliminowania zagrożeń, nazwała stwierdzenia ze wspomnianego dokumentu „nieprawdziwymi” i stwierdziła, że jest to „wyjątkowy brak szacunku”. Dyrektor firmy, Eugene Kaspersky, stwierdził, że przedsiębiorstwo nie miało innego wyjścia, jak tylko podjąć zdecydowane działania i zawiesić wszelką współpracę z agendami UE, w tym z Europolem. To frustrujące, że nie przeprowadzono żadnego śledztwa, nie przestawiono żadnych dowodów na nieprawidłowości z naszej strony, a tylko powtórzono fałszywe oskarżenia z anonimowych źródeł. Ryzyko związane z używaniem naszego oprogramowania jest czysto hipotetyczne. Jest ono tak samo hipotetyczne, jak używanie każdego innego oprogramowania zabezpieczającego z każdego innego kraju. Jednak zagrożenie stwarzane przez cyberprzestępców jest realne. Innymi słowy, polityczne decyzje UE działają na korzyść cyberprzestępców. « powrót do artykułu
  6. W poniedziałek (18 czerwca) w zoo w Perth w wieku 62 lat zmarł najstarszy na świecie orangutan sumatrzański. Puan (po indonezyjsku "dama") doczekała się 11 dzieci. Pięćdziesięcioro czworo jej potomków "rozjechało" się po świecie, po ogrodach zoologicznych USA, Europy, Australii i Singapuru, lub trafiło do dżungli Sumatry. Ostatnim reintrodukowanym osobnikiem jest prawnuk Puan Nyaru. Jak podkreśla Holly Thompson, od Puan zaczął się program rozrodczy orangutanów zoo w Perth. Jej geny można znaleźć u prawie 10% światowej populacji zoologicznej zagrożonych orangutanów. Puan została uśpiona po licznych badaniach weterynaryjnych. Dzięki doskonałej opiece lekarzy dożyła naprawdę sędziwego wieku; na wolności samice orangutanów sumatrzańskich z rzadka przekraczają bowiem 50. r.ż. Puan urodziła się w 1956 r. Gdy miała 12 lat, została wymieniona na zwierzęta australijskie przez ówczesnego sułtana Johoru (do Perth trafiła 31 grudnia 1968 r.). Dwa lata temu została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa. W ogrodzie w Perth pozostały 2 córki Puan Puteru i Pulang, 4 wnuków (Utama, Teliti, Sekara i Lestari) oraz 1 prawnuk Sungai.   « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z Pacific Northwest National Laboratory (PNNL) i LCW Supercritical Technologies pozyskali z wody morskiej pięć gramów tzw. yellocake, sproszkowanego półproduktu uzyskiwanego zwykle z obróbki rud uranowych. Firma LCW z Idaho, która specjalizuje się w technologiach czystej energii, opracowała specjalne włóka akrylowe, które przyciągają i wiążą uran naturalnie występujący w wodzie morskiej. Firma szuka teraz dofinansowania do eksperymentów, które wraz z PNNL, chce prowadzić na wodach Zatoki Meksykańskiej. Są on znacznie cieplejsze niż wykorzystywane dotychczas wody Sequim Bay w stanie Waszyngton, dzięki czemu można z nich będzie pozyskać 3–5 razy więcej uranu, co uczyni całą technologię bardziej atrakcyjną ekonomicznie. Inżynierowie z LCW za pomocą środków chemicznych zmienili zwykłą przędzę w adsorbent, który selektywnie przyciąga uran. Co więcej, nowy materiał można wielokrotnie wykorzystywać. Przędza jest tania, a jak zapewnił Chien Wai, prezes LCW Supercritical Technologies, do produkcji adsorbentu nadaje się nawet przędza odpadowa. Właściwości adsorbentu są odwracalne, dzięki czemu bardzo łatwo można wyekstrahować z niego uran. Wstępne analizy kosztów pokazują, że pozyskiwanie uranu tą metodą może być konkurencyjne cenowo wobec pozyskiwania go z rudy. Woda morska zawiera około 3 części uranu na miliard. Szacuje się, że w wodzie morskiej znajduje się co najmniej cztery miliardy ton uranu. To około 500 razy więcej niż w znanych nam złożach rud uranowych. Pozyskiwanie uranu z wody morskiej wiązałoby się ze znacznie mniejszym zanieczyszczeniem środowiska niż pozyskiwanie go z rud. Ponadto włókna opracowane przez LCW mogą być potencjalnie wykorzystywane też do pozyskiwania innego cennego pierwiastka, wanadu. « powrót do artykułu
  8. Przed uniesieniem się na wietrze pająki sprawdzają warunki atmosferyczne, a następnie przędą nanowłókna. Moonsung Cho z Uniwersytetu Technicznego w Berlinie pisze na ten temat pracę doktorską. Biolodzy z jego zespołu podkreślają, że babie lato (ang. ballooning) występuje u wielu rodzajów pająków. W ten sposób mogą się rozprzestrzeniać z miejsca urodzenia czy szukać pokarmu, partnerów albo nowego obszaru do skolonizowania. Choć w takie zachowanie najczęściej angażują się osobniki młodociane lub młodzi dorośli o długości poniżej 3 mm, latają też większe pająki. Autorzy publikacji z pisma PLoS Biology wyjaśniają, że inni co prawda badali babie lato, ale oni jako pierwsi tak drobiazgowo ocenili zarówno pajęcze testy pogodowe, jak i włókna wykorzystywane do chwytania wiatru "w żagle". Naukowcy prowadzili obserwacje w terenie i eksperymenty w tunelu aerodynamicznym. Okazało się, że pająki z rodzaju Xysticus o długości ok. 5 mm i wadze do 25 mg aktywnie oceniają warunki wiatrowe, unosząc raz po raz jedno z przednich odnóży. Przy prędkościach wiatru poniżej 3 m/s i stosunkowo lekkich prądach wstępujących (0,1–0,5 m/s) przędą liczne nici o średniej długości 3 m. Później produkują kolejną nić, przytwierdzającą je do źdźbła trawy stanowiącego miejsce startu. Testy pokazały, że pająki wytwarzały 50-60 włókien o średnicy 121-323 nanometrów. Włókna te różnią się od jedwabiu wiodącego (ang. drag silk) i powstają w odrębnym gruczole. Akademicy podsumowują, że pająki aktywnie badają pogodę i wznoszą się w wąskim zakresie prędkości wiatru i prądów wznoszących, zwiększając swoje szanse na udany lot.   « powrót do artykułu
  9. Pewne cechy bakterii glebowych mogą zrewolucjonizować sposób, w jaki projektujemy leki. Badacze ze Scripps Research opublikowali w Nature Communications artykuł, w którym sugerują, że można tworzyć lepsze leki wzorując się na molekułach pozyskanego z bakterii kwasu tiokarboksylowego. Kwas ten przyciągną uwagę naukowców, gdyż rzadko występuje w naturze. Jest też podobny do pozyskiwanego laboratoryjnie kwasów karboksylowych. Z kolei kwasy karboksylowe już są wykorzystywane w lekach, gdyż można je kierować na konkretne cele biologiczne. Uczeni przyjrzeli się dwóm naturalnym produktom, plantesymycynie i plantencynie, które są intensywnie badanie jako potencjalnie użyteczne antybiotyki. Ku swojemu zdziwieniu okryli, że plantensymycyna i plantencyna, o których od dekady sądzono, iż są kwasami karboksylowymi, są w rzeczywistości wytwarzane przez bakterie jako kawasy tiokarboksylowe. Udało się też, po raz pierwszy, odkryć, które geny i które enzymy są wykorzystywane przez bakterie do tworzenia kwasów tiokarboksylowych. Naukowcy przeprowadzili więc testy, by sprawdzić, czy naturalne kwasy tiokarboksylowe mogą być przydatne do produkcji leków. Okazało się, że wiążą się one z celem lepiej niż odpowiadające im kwasy karboksylowe. To pozwala przypuszczać, że wykorzystanie kwasów tiokarboksylowych da lepsze efekty terapeutyczne niż używanie kwasów karboksylowych. Co więcej, okazało się, że kwasy tiokarboksylowe nie są tak rzadkie, jak sądzono. Po analizie genetycznych baz danych uczeni stwierdzili, że wiele gatunków bakterii posiada geny potrzebne do produkcji tych kwasów. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Izraela, Kanady i Niemiec informują, że znaleźli dowody na to, iż ssaki posiadające większe komórki trzustki żyją krócej od tych z mniejszymi komórkami. Wyniki ich badań opublikowano w piśmie Developmental Cell. Korelacja pomiędzy dwoma tak odległymi rzeczami była szokująco piękna i niespodziewana, stwierdził kierujący badaniami Yuval Dor z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Dotychczas sądzono, że większość organów u ssaków rozwija się dzięki procesowi proliferacji komórek. Jednak Dor i jego zespół odkryli, że u nowo urodzonych myszy komórki trzustki są znacznie mniejsze niż u myszy dorosłych. Wielokrotne pomiary wykazały, że za wzrost trzustki po urodzeniu odpowiada przede wszystkim powiększanie się rozmiarów komórek groniastych. To zaskakujące, gdyż sądziliśmy, że po urodzeniu trzustka zwiększa swoje rozmiary poprzez zwiększenie liczby komórek, podobnie jak ma to miejsce w innych organach, dodaje Dor. Naukowcy analizowali próbki uzyskane z Jerusalem Biblical Zoo oraz Kimron Veterinary Institute. Analizowali tak różne zwierzęta jak maleńki ryjówek etruski i tygrys. Dzięki temu zauważyli, że ssaki, które starzeją się szybciej mają większe komórki groniaste trzustki. Dłużej żyją gatunki o mniejszych komórkach. Na razie to jedynie korelacja. Naukowcy zapowiadają jednak dalsze badania, które mają ujawnić mechanizm molekularny stojący za związkiem pomiędzy wielkością komórek trzustki a długością życia. « powrót do artykułu
  11. Analiza starożytnego mitochondrialnego DNA, wyizolowanego od pandy sprzed 22 tys., którą znaleziono w jaskini Cizhutuo w Regionie Autonomicznym Kuangsi-Czuang, gdzie obecnie pandy wielkie nie występują, wykazała, że reprezentuje ona nieznaną linię pand. Starożytna panda oddzieliła się od współczesnych pand 144-227 tys. lat temu. Raport na ten temat ukazał się w piśmie Current Biology. Wykorzystując pojedynczą kompletną sekwencję mtDNA, odkryliśmy unikatową linię mitochondrialną, co sugeruje, że choć genetycznie bardziej spokrewniona ze współczesnymi pandami [wielkimi] niż z innymi niedźwiedziami, panda z Cizhutuo ma swoją historię, odrębną od wspólnego przodka dzisiejszych pand - podkreśla Qiaomei Fu z Chińskiej Akademii Nauk. Bardzo mało wiadomo o przeszłości pand, zwłaszcza w rejonach poza ich obecnym zasięgiem (dziś pandy z podgatunku Ailuropoda melanoleuca qinlingensis i pozostałe A. melanoleuca żyją w prowincjach Shaanxi, Gansu i Syczuan). Dowody wskazują, że kiedyś pandy występowały o wiele powszechniej, ale pozostawało niejasne, w jaki sposób były one spokrewnione z dzisiejszymi pandami. Akademicy posłużyli się zaawansowanymi metodami, by wyekstrahować mitochondrialne DNA z prehistorycznego okazu jaskiniowego. Musieli się nabiedzić, bo pochodził on ze środowiska subtropikalnego, które utrudniało zarówno zachowanie, jak i pozyskanie DNA. Zespołowi udało się zsekwencjonować niemal 150 tys. fragmentów DNA. Zestawiono je z sekwencją referencyjną genomu mitochondrialnego pandy wielkiej (w ten sposób można było określić całościowy genom mitochondrialny pandy z Cizhutuo). By odtworzyć drzewo filogenetyczne rodziny niedźwiedziowatych, nowo zrekonstruowany genom zestawiono z genomami mitchondrialnymi 138 współczesnych i 32 prehistorycznych niedźwiedzi. Chińczycy wykryli w 6 genach mitochondrialnych 18 mutacji niesynonimicznych, które mogły zmienić strukturę białek. Wg specjalistów, te zmiany w obrębie aminokwasów były związane z unikatowym habitatem pandy w Kuangsi-Czuang albo ze zmianami klimatycznymi maksimum ostatniego zlodowacenia. Porównanie jądrowego DNA pandy z Cizhutuo ze współczesnymi danymi umożliwi gruntowniejszą analizę historii ewolucyjnej tego okazu [...] - podsumowuje Fu. « powrót do artykułu
  12. Mimo różnic w bogactwie słownictwa związanego z zapachami, myśliwi-zbieracze i przedstawiciele kultury zachodniej podobnie reagują na wonie: te same zapachy są dla nich przyjemne i nieprzyjemne. Wcześniejsze badania Asify Majid z Uniwersytetu im. Radbouda w Nijmegen pokazały, że myśliwi-zbieracze świetnie sobie radzą z nazywaniem woni. W ramach nowego studium testowano 30 osób mówiących językiem Jahai i 30 Holendrów. Wszystkich proszono o nazywanie zapachów. Badanych filmowano podczas eksperymentu, by móc później przeanalizować mimikę. Naukowcy potwierdzili, że Jahai używają specjalnych słów do nazywania woni, np. cŋεs na określenie śmierdzącego zapachu benzyny, dymu, różnych roślin i owadów czy plʔeŋ dla woni krwistych, "mięsnych" lub rybich, zaś Holendrzy skupiają się na źródle zapachu, np. czuć to podczas przejeżdżania obok lub stania za śmieciarką. W porównaniu do użytkowników niderlandzkiego, Jahai byli bardziej zgodni co do sposobu opisywania zapachu, dawali krótsze odpowiedzi i odpowiadali szybciej (Jahai reagowali w 2 s, Holendrzy dopiero po 13 s). Wg językoznawców, Holendrzy mają problemy z opisem zapachu, bo nie mają do tego odpowiedniego słownictwa. Szybkie reakcje Jahai pokazują zaś, że słowa łatwo przychodzą im do głowy. Nagrania wideo pokazały jednak, że jedni i drudzy tak samo reagują emocjonalnie na wonie: te same zapachy są dla nich odrażające (sygnalizował to zmarszczony nos i opuszczone brwi). Autorzy publikacji z Philosophical Transactions of the Royal Society B: Biological Sciences uważają więc, że choć kultura kształtuje języki, to bez względu na kulturę zapachy są postrzegane podobnie.   « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Instytut Radioastronomii im. Maxa Plancka w Bonn zaproponowali nowy eksperyment, dzięki któremu mamy dowiedzieć się więcej na temat interakcji pomiędzy ciemną materią, a materią. Ich propozycja została opublikowana na łamach Physical Review Letters. Przed około 400 laty Galileusz stwierdził, że w polu grawitacyjnym ziemi wszystkie ciała doświadczają takiego samego spadku swobodnego. Niedawno przeprowadzony eksperyment z użyciem satelity potwierdził uniwersalność swobodnego spadku w polu grawitacyjnym Ziemi z dokładnością 1:100 bilionów. Takie eksperymenty pozwalają jednak przetestować tylko uniwersalność zasady swobodnego spadku w odniesieniu do materii. Tymczasem zwykła materia stanowi niewielką część materii wszechświat. Jako, że nie znamy natury ciemnej materii, nie wiemy w jaki sposób może ona oddziaływać z materią, jakie siły wchodzą tutaj w rachubę. Czy interakcja pomiędzy materią a ciemną materią odbywa się za pomocą czterech znanych rodzajów oddziaływań podstawowych (grawitacyjne, elektromagnetyczne, silne, słabe) czy też mamy tu do czynienia z hipotetycznym dodatkowym oddziaływaniem, nazwanym „piątą siłą”. Naukowcy z Bonn proponują zweryfikowanie istnienia „piątej siły” za pomocą gwiazdy neutronowej. Są dwa powody, dla których pulsar w układzie podwójnym pozwala na przeprowadzenie nowatorskich badań oddziaływania pomiędzy materią a ciemną materią. Po pierwsze, gwiazda neutronowa składa się z materii, której nie możemy odtworzyć w laboratorium. Jest ona wielokrotnie bardziej gęsta niż jądro atomowe, złożona niemal w całości z neutronów. Ponadto niezwykle silne pola grawitacyjne wewnątrz gwiazdy neutronowej, miliard razy silniejsze niż pole grawitacyjne Słońca, może znakomicie wzmacniać interakcje z ciemną materią, mówi Lijing Shao z Instytutu im. Maxa Plancka. Orbity pulsarów w układach podwójnych można precyzyjnie mierzyć. W niektórych przypadkach znamy orbitę takiej gwiazdy z dokładnością większą niż 30 metrów. Zespół naukowy z Bonn postanowił przetestować swój pomysł wykorzystując w tym celu pulsar PSR J1713+0740 oddalony od Ziemi o około 3800 lat świetlnych. To jeden z najbardziej stabilnych znanych nam pulsarów. Pojedynczy obrót wokół własnej osi zajmuje mu 4,6 milisekundy, a sam pulsar krąży wokół białego karła po niemal kołowej orbicie o okresie 68 dni. To dobry obiekt do badań, gdyż im większa orbita, tym bardziej ciemna materia powinna ją zakłócać. Jeśli swobody spadek w polu grawitacyjnym ciemnej materii jest inny niż w polu grawitacyjnym białego karła (materia), to z czasem powinno dochodzić do deformacji orbity pulsara. Przez ponad 20 lat precyzyjnych pomiarów prowadzonych za pomocą teleskopu Effelsber i innych radioteleskopów, wykazano, że nie dochodzi do zmian orbity. A to z dużym prawdopodobieństwem oznacza, że pulsar jest w ten sam sposób przyciągany do ciemnej materii co do materii, stwierdził Norbert Wex. Naukowcy uważają, że jeszcze lepsze badania można przeprowadzić w miejscach gdzie, jak się przypuszcza, występuje dużo ciemnej materii. "Idealnym miejscem jest centrum galaktyki, które obserwujemy w ramach projektu Black Hole Cam. Gdy uruchomiony zostanie teleskop Square Kilometre Array będziemy mogli przeprowadzić niezwykle precyzyjne testy", mówi Michael Kramer. « powrót do artykułu
  14. Na poniedziałek (18 czerwca) zaplanowana jest aukcja bikornu, noszonego przez Napoleona Bonaparte podczas bitwy pod Waterloo. Kapelusz (kupiony przez prywatnego kolekcjonera w 1986 r.) ma, zgodnie z szacunkami ekspertów, osiągnąć cenę 30-40 tys. euro. To jedno z 19 zachowanych nakryć głowy Napoleona. Bikorny były ponoć najpierw "rozbijane" dla cesarza przez kamerdynerów. Później mogły mu służyć przez 3 lata. Zwykle Bonaparte mógł wybierać z kolekcji 12 kapeluszy. Podobny bikorn (część kolekcji monakijskiej rodziny królewskiej) sprzedano 4 lata temu za niebotyczną sumę 1,9 mln euro. Szczęśliwym nabywcą był właściciel południowokoreańskiej grupy spożywczo-rolniczej Harim. Świetnie zachowany kapelusz znajdował się ponoć na głowie Napoleona podczas bitwy pod Marengo. Kapelusz, który będzie dziś licytowany, ma się nieco gorzej. Jak wieść niesie, z pola bitwy zabrał go holenderski kapitan, baron Arnout Jacques van Zuijlen van Nijevelt. Licytacja odbędzie się w domu aukcyjnym De Baecque w Lyonie.   « powrót do artykułu
  15. Naukowcy z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego sądzą, że wyższy poziom witaminy D jest powiązany z obniżonym ryzykiem raka piersi. Do takich wniosków doszli na podstawie badań epidemiologicznych, których wyniki ukazały się w online'owym wydaniu PLOS ONE. Uczeni przeanalizowali dane z dwóch randomizowanych badań klinicznych, w których wzięło udział 3325 pacjentów oraz w długotrwałym studium z udziałem 1713 pacjentów. Podczas wspomnianych badań sprawdzano związek pomiędzy ryzykiem raka piersi u kobiet a koncentracją we krwi głównego markera witaminy D. W badaniach wzięły udział panie w wieku co najmniej 55 lat, średnia to 63 lata. Dane zbierano w latach 2002-2017. W chwili rozpoczęcia badań żadna z uczestniczek nie chorowała na nowotwór piersi. Ich losy śledzono średnio przez 4 lata i regularnie mierzono u nich poziom witaminy D. Przez cały okres badań zdiagnozowano 77 nowych przypadków nowotworów piersi, co po przeliczeniu daje 512 przypadków na 100 000 osobolat. Okazało się, że minimalny poziom witaminy D we krwi, który wydawał się chronić kobiety przed nowotworem piersi wynosił 60 ng/ml, czyli trzykrotnie więcej niż minimalna dawka, o której mówi rekomendacja wydana w 2010 roku przez amerykańską Narodową Akademię Medycyny. Odkryliśmy, że osoby, u których poziom 25(OH)D był powyżej 60 ng/ml były pięciokrotnie mniej narażone na nowotwór piersi niż te, u których poziom markera wynosił poniżej 20 ng/ml. Przy obliczeniach brano pod uwagę inne czynniki, takie jak wiek, BMI, palenie papierosów czy przyjmowanie suplementów wapnia. Zwiększenie poziomu witaminy D znacznie powyżej rekomendowanego minimum 20 ng/ml wydaje się ważnym czynnikiem w zapobieganiu rakowi piersi, stwierdziła główna autorka badań, Sharon McDonnel. Współautor badań, Cedric. F. Garland zauważa, że były one ograniczone do kobiet po menopauzie. Mówimy tutaj o postmenopauzalnym nowotworze piersi. Konieczne są dalsze badania, by sprawdzić, czy wysoki poziom 25(OH)D może zapobiegać też premenopauzalemu nowotworowi piersi, stwierdza uczony. Garland, którzy od dziesiątków lat apeluje o zwiększenie dawek witaminy D, mówi, że osiągnięcie poziomu 60 ng/ml wymaga codziennego przyjmowania w diecie 4000–6000 UI witaminy D. Jeśli wystawiamy się na działanie słońca, dawki te mogą być mniejsze. Obecnie przyjmuje się, że dzienna dawka witaminy D3 to 400 IU w przypadku dzieci, 600 IU dla dorosłych i 800 IU dla osób powyżej 70. roku życia. Nie należy jednak przyjmować powyżej 10 000 jednostek witaminy D3 dziennie. Poziom 125 ng/ml we krwi wiąże się bowiem z takimi skutkami ubocznymi jak nudności, utrata wagi, zaburzenia pracy serca i uszkodzenie nerek. « powrót do artykułu
  16. Odpadowe olejki eteryczne można mieszać z dieslem. Mieszanka zapewnia podobne osiągi jak czyste paliwo, a jednocześnie pozwala ograniczyć emisję niektórych zanieczyszczeń. Ashrafur Rahman z Uniwersytetu Technicznologicznego Queensland testował wpływ olejków pomarańczowego, eukaliptusowego i herbacianego na osiągi silnika i emisję zanieczyszczeń (właściwości spalania). W mieszance olejki stanowiły 10%, a diesel 90%. Testy prowadzono na 6-cylindrowym silniku o pojemności 5,9 l. Ponieważ [w sektorze medycznym] mogą być wykorzystane tylko olejki klasy terapeutycznej, pozostają spore objętości niskiej jakości olejków odpadowych. Obecnie są one [po prostu] składowane i czekają na wykorzystanie. Nasze testy pokazały, że mieszanki zapewniają niemal taką samą moc, jak czysty diesel. Następuje tylko nieznaczny wzrost spalania. Groźne dla ludzkiego zdrowia zanieczyszczenia pyłowe były niższe niż w przypadku czystego diesla, lecz emisja tlenku azotu, prekursora smogu fotochemicznego, okazała się nieco wyższa. Rahman dodaje, że najpierw mieszanka olejków z dieslem znajdzie zapewne zastosowanie na farmach, głównie w pojazdach wykorzystywanych przez producentów olejków. Po ulepszeniu kluczowych właściwości, olejki eteryczne będą mogły [jednak] trafić do wszystkich pojazdów z silnikami Diesla. « powrót do artykułu
  17. Dziewczynki z wyższym poziomem witaminy D mają silniejsze mięśnie. Jak podkreśla Rada Faris Al-Jwadi, w przypadku dziewczynek z niskim poziomem witaminy D można mówić o zwiększonym o 70% ryzyku znalezienia się podczas testów w 10% osób z najmniejszą siłą mięśniową. Odkryliśmy także, że dziewczynki były silniejsze, gdy stężenie witaminy D przewyższało 50 nmol/l. Najbardziej zaskakujące było spostrzeżenie, że różnica ta występowała tylko u dziewcząt. Studium nie wykazało związków z poziomem witaminy D u matek w czasie ciąży czy w pępowinie przy urodzeniu. Na tej podstawie autorzy publikacji z Journal of Clinical Endocrinology & Metabolism stwierdzili, że nie zachodzi programowanie prenatalne i mówimy o bardziej bezpośrednim wpływie witaminy D. Henrik Thybo Christesen z Uniwersytetu Południowej Danii dodaje, że badanie nie wyjaśnia różnicy między dziewczynkami i chłopcami. Inne studia na dzieciach i dorosłych pokazały jednak, że witamina D podwyższa poziom IGF-I, czynnika wzrostu, który zwiększa siłę mięśni. Co ważne, ilość IGF-I u chłopców i dziewcząt jest różna, co mogłoby po części wyjaśnić zaobserwowane zjawisko. Choć korelacja może na to właśnie wskazywać, [tylko] na podstawie naszych danych nie możemy powiedzieć, że dziewczynki będą mieć silniejsze mięśnie, jeśli dostaną więcej witaminy D z pokarmem, w postaci suplementów czy większej ekspozycji słonecznej [...]. Naukowcy wyjaśniają, że 881 pięciolatków z Odense Child Cohort przeszło test siły chwytu dla dzieci. W przypadku 499 osób zbadano też poziom witaminy D. Za niski poziom uznawano, gdy stężenie 25-hydroksywitaminy D w surowicy wynosiło poniżej 50 nmol/l. Podczas analizy statystycznej brano poprawkę na wzrost, wagę i poziom tkanki tłuszczowej w organizmie. Wynik był istotny statystycznie, co oznacza, że korelacji nie można wyjaśnić nadwagą, a przez to niższym poziomem witaminy D i mniejszą masą mięśniową ani tym, że dziewczynki bardziej lubiły przebywać w pomieszczeniach lub były mniej aktywne fizycznie. « powrót do artykułu
  18. W Australii helikoptery rozrzuciły pierwsze przynęty wykonane z cuchnącego mięsa agi, toksycznej ropuchy, która zagraża rodzimym ssakom. Przynęty zrzucono na oddalonej farmie Kimberley, w pobliżu maksymalnego zasięgu ag. Przynęty rozrzucono w ramach programu ochrony rodzimych ssaków, takich jak niełaz, które giną wskutek zjedzenia inwazyjnej toksycznej agi. Przelecieliśmy nad tym obszarem i co 100 metrów zrzucaliśmy przynętę, a później badaliśmy skutki naszych działań, ich wpływ na populację niełaza. Niestety, nie złapaliśmy zbyt dużo zwierząt po żadnej ze stron granicy zasięgu agi, mówi główny badacz, David Pearson. Przynęty mają działać awersyjnie. Zwierzęta, po ich zjedzeniu, nie mają zdychać, a jedynie mieć problemy żołądkowe. Naukowcy sądzą, że dzięki temu nauczą się unikać ag. Do prób wygrano obszar położony blisko granicy zasięgu ag, gdyż toksyczne ropuchy zwiększają zasięg. Na nowe tereny jako pierwsze wchodzą największe i najbardziej toksyczne zwierzęta. Uczeni mają nadzieję, że połączenie mięsa ag ze związkami chemicznymi wywołującymi nudności uratuje niełaza, który będzie w stanie żyć na terenach opanowanych przez agi. Przeprowadzone wcześniej na małą skalę próby polowe wypadły pomyślnie, co zachęciło do kontynuowania programu. Agi, z których wytwarzane są przynęty, dostarczają lokalni mieszkańcy. Zwierzęta są zabijane poprzez zamrożenie, następnie ich ciała są porcjowane. Usuwane są łapy, z kórych zdejmowana jest toksyczna skóra i pozostają mięśnie i kości. Tak przygotowany materiał wysyłany jest do fabryki oddalonej o 2000 kilometrów. Z kośćmi i mięśniami ag mieszany jest związek chemiczny powodujący wymioty. W maszynie całość jest mielona, łączone i formowana jest przynęta. Autorzy projektu wiedzą, że ich przynęta nie jest jeszcze idealna. Jej receptura będzie z czasem zmieniana, szczególnie z uwzględnieniem preferencji niełazów. « powrót do artykułu
  19. Jak naprawdę wyglądają jądra atomowe? Czy znajdujące się w nich protony i neutrony są rozmieszczone chaotycznie? A może łączą się w klastry alfa, czyli grudki zbudowane z dwóch protonów i dwóch neutronów? W przypadku kilku lekkich jąder doświadczalne potwierdzenie indywidualizmu bądź rodzinnej natury nukleonów będzie teraz łatwiejsze dzięki przewidywaniom przedstawionym przez fizyków z Krakowa i Kielc. Każdy w miarę sumienny licealista dokładnie wie, jak wygląda jądro atomowe: to zlepek przypadkowo rozmieszczonych protonów i neutronów (czyli nukleonów). Sami fizycy nie mają jednak tak jednoznacznych wyobrażeń. Już w 1931 roku, zaledwie 20 lat po odkryciu jądra atomowego, pojawiły się pierwsze sugestie, że protony i neutrony w jądrach atomowych łączą się w jądra helu, a więc w grupki dwóch protonów i dwóch neutronów, często nazywane klastrami alfa. Jądra atomowe są jednak obiektami tak skrajnie małymi i trudnymi do zbadania, że choć od pierwszych przewidywań upłynął już niemal wiek, wciąż nie udało się jednoznacznie potwierdzić występowania w nich klastrów alfa. Łączenie się obiektów w grupy sprzyja obniżaniu energii w układach fizycznych. Ten potężny, uniwersalny mechanizm występuje w przyrodzie w różnych skalach wielkości: kwarki łączą się w mezony lub bariony, atomy w cząsteczki, gwiazdy w galaktyki, a galaktyki w grupy galaktyk. W przypadku jąder atomowych symulacje komputerowe sugerują, że np. w jądrze berylu 9Be znajdują się dwa klastry alfa i jeden neutron (cały kompleks z wyglądu przypominałby hantel). W jądrze węgla 12C powinny znajdować się trzy klastry alfa (kształt jądra byłby więc trójkątny), cztery w tlenie 16O (tu jądro przypominałoby piramidę), dziesięć w wapniu 40Ca i czternaście w niklu 56Ni. W 2014 roku naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie, we współpracy z fizykami z Universidad de Grenada, przedstawili sposób wykrycia śladów pierwotnej struktury jąder atomowych w rozkładzie prędkości cząstek rozbiegających się z punktu zderzenia ultrarelatywistycznych lekkich jąder atomowych z tarczą zbudowaną z jąder ciężkich, takich jak ołów 208Pb czy złoto 197Au. Ówczesne przewidywania koncentrowały się wokół sposobów detekcji klastrów alfa w jądrach węgla 12C. W naszej najnowszej publikacji, napisanej wraz z fizykami z Instytutu Fizyki Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, przedstawiamy bardziej szczegółowe przewidywania dotyczące możliwości zaobserwowania śladów klastrów alfa w jądrach atomowych. Pokazujemy przy tym, jak klastry te można byłoby wykryć w kolejnych jądrach, nie tylko węgla 12C, ale także berylu 7Be i 9Be oraz tlenu 16O, mówi prof. dr hab. Wojciech Broniowski (IFJ PAN, UJK). Metoda wykrycia klastrów alfa w jądrach atomowych, opisana w publikacji wyróżnionej przez redaktorów czasopisma Physical Review C, opiera się na ciekawej zależności. Ciężkie jądra atomowe, nawet gdyby składały się z klastrów alfa, są tak duże, że z dobrym przybliżeniem można je traktować jako dość jednorodne kule. Gdy w takie jądro z prędkością ultrarelatywistyczną (a więc bardzo bliską prędkości światła) uderza lekkie jądro atomowe, energia zderzenia jest tak wielka, że protony i neutrony na ułamki sekund rozpadają się na kwarki i zlepiające je gluony. Powstaje wówczas prawdopodobnie najbardziej egzotyczny płyn: plazma kwarkowo-gluonowa. W naszej pracy zauważamy, że jeśli lekkie jądro atomowe nie jest jednorodne, obłok plazmy kwarkowo-gluonowej utworzony w wyniku zderzenia jest zdeformowany. Jego kształt przynajmniej w pewnym stopniu będzie odpowiadał kształtowi lekkiego jądra. Plazma będzie się więc rozlewała na wszystkie strony, ale w różnych kierunkach z nieco innymi prędkościami, wyjaśnia dr hab. Maciej Rybczyński, prof. UJK. Plazma kwarkowo-gluonowa stygnie tak szybko, że bezpośrednie jej zaobserwowanie nie jest obecnie możliwe. Już po kilku femtosekundach (milionowych części jednej miliardowej sekundy) kwarki i gluony łączą się ponownie w cząstki w procesie nazywanym hadronizacją. W kierunkach, w których plazma kwarkowo-gluonowa płynęła nieco szybciej, możemy się spodziewać nieco większych prędkości cząstek powstałych przy hadronizacji. Jeśli więc z dostateczną precyzją zarejestrujemy pędy cząstek rozbiegających się z punktu zderzenia, potencjalnie jesteśmy w stanie z drobnych różnic wydobyć informację o kształcie jądra, które uderzyło w tarczę. Na dodatek informacja ta będzie dotyczyła jądra w stanie podstawowym, tłumaczy Milena Piotrowska, doktorantka UJK. Badania fizyków z IFJ PAN i UJK, współfinansowane z grantów Narodowego Centrum Nauki, dostarczają konkretnych przewidywań teoretycznych. Kolejny krok należy teraz do fizyków doświadczalnych pracujących przy akceleratorach o dużych energiach, takich jak Super Proton Synchrotron (SPS) czy Large Hadron Collider (LHC) w europejskiej organizacji CERN bądź Relativistic Heavy-Ion Collider (RHIC) w amerykańskim Brookhaven National Laboratory. Ponieważ eksperymenty potwierdzające grudkowatą strukturę jąder atomowych nie wymagają rozbudowy obecnie działającej aparatury, będzie można je przeprowadzić już w najbliższych latach. « powrót do artykułu
  20. Około 70% powierzchni Ziemi jest pokryte przez wodę, a niemal wszystkie sejsmografy znajdują się na lądach. Dotychczas jedynym sposobem ne wykrywanie niewielkich trzęsień Ziemi pod powierzchnią oceanów było zatopienie kosztownego, zasilanego akumulatorami urządzenia i późniejsze go wydobycie lub też użycie sieci sejsmografów położonych blisko wybrzeża. Sejsmolodzy nie mieli możliwości badania trzęsień, które mają miejsce pod dnem i bywają przyczyną śmiercionośnych tsunami. Jednak wkrótce może się do zmienić. W online'owym wydaniu Science ukazał się artykuł, którego autorzy opisują technikę wykorzystującą niemal milion kilometrów kabli telekomunikacyjnych ułożonych na dnie oceanów. Zdaniem autorów artykułu, możliwe jest badanie trzęsień ziemi za pomocą analizy zmian w sygnale optycznym przekazywanym przez kable. Jedyne, czego potrzeba, do lasery na obu końcach kabla i dostęp do niewielkiej części jego przepustowości. Co ważne, nie jest potrzebne żadne modyfikowanie samego kabla, a cała technika nie zakłóca jego codziennej pracy. To potencjalny przełom, mówi Anne Sheenan, sejsmolog z University of Colorado, która nie była zaangażowana w opracowanie nowej techniki. Więcej obserwacji z obszarów oceanicznych może zapełnić poważne dziury w obecnej wiedzy, dodaje. Odkrycia nowej techniki dokonał Giuseppe Mara, metrolog z National Physical Laboratowy w Teddington w Wielkiej Brytanii. Zajmuje się on światłowodami, które łączą europejskie zegary atomowe. Mara testował kabel podmorski o długości 79 kilometrów, który łączy Teddington z Reading. Wibracje ze różnych źródeł, w tym z ruchu statków nad kablem, mogą zakłócać przekazywany sygnał, wydłużając drogę światła i powodując, że faza promienia ulegnie niewielkiemu przesunięciu. Mara był przyzwyczajony do obecności takich zakłóceń. Jednak gdy analizował dane z października 2016 roku zauważył zakłócenia, które odbiegały od standardowych. Okazało się, że zakłócenia te pochodzą od lokalnego trzęsienia ziemi, które nawiedziło Włochy. To była chwila olśnienia, mówi Mara, który zdał sobie sprawę, że podmorskie kable można by wykorzystać do wykrywania trzęsień Ziemi. Uczony postanowił sprawdzić swoje przypuszczenia na przykładzie dłuższego, głębiej zanurzonego kabla. Wraz z kolegami wybrali 96-kilometrowe łącze pomiędzy Maltą a Sycylią. Zarejestrowali dzięki niemu trzęsienie ziemi o sile 3,4 stopnia. Nie byli jednak w stanie zlokalizować jego epicentrum. Okazało się jednak, że gdy z obu końców kabla wysłali promienie lasera, mogli zbadać różnice w czasie dotarcia do celu sygnału przesuniętego w fazie, co pokazywało, w którym miejscu trzęsienie zaburzyło pracę kabla. Mając do dyspozycji trzy lub cztery kable w tym regionie można by dokładnie wskazać epicentrum trzęsienia. Zdaniem Charlotte Rowe, sejsmolog z Los Alamos National Laboratory, jeśli będziemy mieli możliwość śledzenia podmorskich trzęsień ziemi zyskamy znacznie lepszą wiedzę na temat struktury i tektoniki naszej planety. Ponadto, o ile kable podmorskie zdradzą też siłę trzęsienia, możemy w ten sposób udoskonalić systemy ostrzegania przed tsunami. Marra mówi, że nowa technika jest na tyle czuła, ze pozwoli na wykrywanie trzęsień nawet w szerokich na tysiące kilometrów basenach oceanicznych. Wszystko, czego trzeba, to dodanie na obu końcach kabla laserów i urządzeń optycznych, które w sumie będą kosztowały około 100 000 USD, oraz dostęp do jednego z setek kanałów przesyłowych znajdujących się w typowym kablu. Wynajęcie dedykowanego kanału kosztuje około 100 000 dolarów rocznie w przypadku kabla pacyficznego, a w przypadku kabli atlantyckich jest tańsze. Szczerze mówiąc, właściciel kabla może podarować taki kanał sejsmologom i odpisać to sobie od podatku. Udostępnienie niewykorzystanego kanału nic go nie kosztuje, mówi Stephen Lentz, który zajmuje się kablami oceanicznymi w ramach swoich obowiązków dyrektora ds. rozwoju sieci w firmie Ocean Specialists. Nową techniką jest bardzo zainteresowany Bruce Howe, oceanograf z University of Hawai. Howe stoi obecnie na czele grupy zadaniowej, której celem jest opracowanie metody wyposażenia kabli oceanicznych w czujniki sejsmiczne, czujniki ciśnienia i temperatury. Miałyby być one umieszczane na kablu co 50–100 kilometrów. Takie czujniki, kosztujące około 200 000 dolarów za zestaw, są tańszą alternatywą dla wspomnianych wcześniej czujników zatapianych na dnie oceanu. Problem jednak w tym, że właściciele kabli podmorskich niechętnie podchodzą do tego pomysłu, gdyż obawiają się, że czujniki będą zakłócały ich pracę. Nowa technika jest jeszcze tańsza i nie zakłóca pracy kabli. Howe nazywa ją „intrygującą” i chce wraz ze swoim zespołem przeprowadzić jej testy. « powrót do artykułu
  21. Nastolatki, które regularnie się upijają, mogą nie osiągać swojej szczytowej masy kostnej. Badanie 87 studentek college'u w wieku 18-20 lat wykazało, że te z nich, które w liceum regularnie piły na umór, miały niższą masę kostną kręgosłupa. Korelacja utrzymywała się nawet po uwzględnieniu czynników, które mogą potencjalnie wpływać na gęstość kości, np. ćwiczeń, odżywiania czy nawyków dot. palenia. Studium wskazuje na konsekwencje upijania się w młodym wieku, które utrzymują się przez całe życie - podkreśla prof. Joseph LaBrie z Loyola Marymount University w Los Angeles. Jak podkreślają autorzy publikacji z Journal of Studies on Alcohol and Drugs, kobiety osiągają szczyt masy kostnej w wieku 20-25 lat. Ochotniczki wypełniały kwestionariusze dot. stylu życia. Przeszły też densytometrię kręgosłupa lędźwiowego. Jeśli chodzi o alkohol, dziewczyny proszono o przypomnienie sobie okresu liceum i wskazanie, jak często zdarzało im się wypijać 4 lub więcej drinków w ciągu 2 godzin. Okazało się, że te badane, które często wypijały dużą ilość alkoholu w krótkim czasie (ang. binge drinking), miały niższą masę kostną niż rówieśnice. "Często" oznaczało w tym przypadku co najmniej 115 razy lub, inaczej mówiąc, średnio blisko 2 razy w miesiącu. LaBrie dodaje, że wszystko, co blokuje osiągnięcie przez młode kobiety szczytowej masy kostnej, może zwiększać ich późniejsze ryzyko osteoporozy. Kiedy bierzemy pod uwagę zdrowie kości, zawsze mówimy o takich kwestiach, jak ćwiczenia, wapń i witamina D oraz niepalenie. Być może jednak powinniśmy też wspominać o nieupijaniu się. « powrót do artykułu
  22. Na zeszłotygodniowej audiencji byli astronauci z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (MSK) podarowali papieżowi Franciszkowi kombinezon. By odróżnić go jednak od strojów służbowych innych pracowników MSK, dołączono do niego charakterystyczną białą pelerynę. Prezent wręczył papieżowi Włoch Paolo Nespoli. Na audiencji towarzyszyli mu 3 Amerykanie i Rosjanin (pozostali członkowie 53. misji). Na niebieskim kombinezonie, wykonanym z tego samego materiału, co stroje astronautów, widnieją argentyńska flaga oraz imię i nazwisko papieża - Jorge Bergoglio. By uzupełnić strój o elementy papieskie, dołączono do niego białą pelerynkę z flagą watykańską, logo NASA i wyszytym napisem "papież Franciszek". Przypomnijmy, że 26 października zeszłego roku miał miejsce telemost papieża z sześcioma astronautami z 53. misji. Franciszek zadał im kilka pytań i wspomniał, że załoga może oglądać naszą kruchą planetę z perspektywy Boga.   « powrót do artykułu
  23. W miarę jak ludzie wkraczają na kolejne tereny zamieszkane dotychczas przez zwierzęta, te coraz częściej – ze strachu przed człowiekiem – zmieniają tryb życia na nocny. Wiele zwierząt, które prowadziły dotychczas dzienny tryb życia, zaczyna zmieniać go na nocny. Dotyczy to m.in. lisów, jeleni czy dzików. Unikają dzięki temu kontaktu z człowiekiem, jednak noc niesie dla nich nowe zagrożenia. Naukowcy przeanalizowali 76 badań, których autorzy przyjrzeli się, jak 62 gatunki ssaków zamieszkujące 6 kontynentów, zmieniło swoje zachowanie w odpowiedzi na coraz większą aktywność człowieka. Autorzy badań wykorzystali różne metody śledzenia zwierząt, od nadajników GPS po kamery aktywowane ruchem. Okazało się, że w nocy zwierzęta były znacznie bardziej aktywne niż w czasach, zanim na ich terenie często pojawiali się ludzie. Na przykład w przypadku ssaków, które zwykle dzieliły dzienną i nocną aktywność na równe części, zauważono, że teraz ich nocna aktywność wzrosła do 68%. Uczeni zauważyli też, że zwierzęta podobnie reagują na samą obecność człowieka, niezależnie od tego, co ludzie robią. Na przykład jelenie stają się bardziej aktywne w nocy po prostu dlatego, że widzą ludzi spacerujących po ich terenie. Ludzie ci nie muszą na nie polować, by doprowadzić do zmiany zachowania zwierząt. Zmiana aktywności na nocną może pomagać zwierzętom unikać ludzi, ale nie jest dla nich obojętna. W nocy zmniejsza się szansa na skuteczne polowanie i żerowanie, może też zmniejszać się szansa na znalezienie partnera. Zaburzeniu ulega naturalny tryb życia zwierząt. Zatem sam fakt, że gatunek stał się bardziej aktywny w nocy, nie oznacza, że uniknął w ten sposób negatywnego wpływu człowieka. « powrót do artykułu
  24. Kwaśne smaki skłaniają ludzi do podejmowania większego ryzyka. Naukowcy z Uniwersytetu Sussex sugerują, że osoby mające awersję do ryzyka, np. cierpiące na zaburzenia lękowe czy depresję, mogłyby skorzystać na diecie wzbogaconej o kwaśne pokarmy i napoje. W ten sposób można by je "zachęcić" do takich zachowań, jak wychodzenie z domu czy rozmowa z obcym. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports twierdzą też, że przedstawiciele zawodów, w których podejmowanie ryzyka ma poważne konsekwencje, np. piloci, mogliby dla odmiany skorzystać na ograniczeniu kwaśnego smaku w diecie. Poszczególne osoby różnie rozumieją podejmowanie ryzyka. Dla jednych będzie to skok z samolotu z dużej wysokości, a dla innych zwykłe wyjście z domu. Choć niektórzy mają negatywne skojarzenia, de facto podejmowanie ryzyka to jedno z podstawowych działań prowadzących do szczęśliwszego życia - podkreśla dr Chi Thanh Vi. Dr Marianna Obrist dodaje, że kwaśny nie popycha ludzi do bezmyślnego ryzykowania. Chodzi raczej o zdolność modulowania zachowań związanych z podejmowaniem ryzyka i zachęcanie osób z awersją do ryzyka do wykorzystywania nowych możliwości, pojawiających się okazji. Pozostaje to w zgodzie z wcześniejszymi badaniami, które wskazywały, że pacjenci z zaburzeniami psychicznymi, np. lękiem czy depresją [...], mogą odnieść korzyści ze stosowania olejku cytrynowego (co istotne, dodatkowo łagodzi on stres). W najnowszym studium wzięło udział 168 ochotników z Wielkiej Brytanii i Wietnamu. Dawano im 20 ml roztworu reprezentującego jedną z pięciu podstawowych grup smakowych albo wodę mineralną. Później wszyscy brali udział w teście balonu BART. Badanego prosi się o pompowanie serii wirtualnych balonów (liczba ruchów pompki jest wskaźnikiem preferencji ryzyka). Im więcej powietrza w balonie, tym więcej pieniędzy można zdobyć. Jeśli jednak balon pęknie, traci się wszystkie przeliczane na pieniądze punkty. Ochotnicy mogli w dowolnym momencie wypłacić swoją wygraną albo pompować dalej (o tym, czy kolejne kliknięcie myszą prowadziło do powiększenia balonu i nagrody, czy do pęknięcia, decydował algorytm). Podczas brytyjskiej części badań, w której wzięło udział 46 kobiet w średnim wieku 25 lat, zauważono, że kwaśny sprzyjał podejmowaniu dużego ryzyka, słodki i umami wspierały niską tendencję do podejmowania ryzyka, a gorzki i słony działały neutralnie (nie wspierały ani ryzykownego, ani bezpiecznego zachowania). Średnio badane, które wypiły kwas cytrynowy, wykonywały większą liczbę ruchów pompki: dla niepękniętych balonów klikały aż 39,36 razy. To o wiele więcej niż w przypadku jakiegokolwiek innego smaku: 39,08% więcej niż dla słodkiego (sacharozy), 20,50% więcej niż dla goryczy (kofeiny), 16,03% więcej niż dla słonego (chlorku sodu)i 40,29% więcej niż dla umami (glutaminianu sodu). Akademicy zauważyli, że kwaśny sprzyjał ryzykownym zachowaniom bez względu na indywidualny poziom impulsywności i poszukiwania wrażeń oraz na style myślenia (analityczny czy intuicyjny). By lepiej zrozumieć wpływ smaku na podejmowanie ryzyka, naukowcy wzięli pod uwagę międzykulturowe różnice w zakresie percepcji smaku, a zwłaszcza umami. Ten sam eksperyment powtórzono więc w Wietnamie, który zajmuje 3. miejsce na świecie pod względem spożycia glutaminianu sodu. Okazało się, że i tutaj smak kwaśny sprzyjał podejmowaniu największego ryzyka. Co zaskakujące, w odróżnieniu od próby brytyjskiej, i słodycz, i umami sprzyjały bardziej ryzykownym decyzjom. Psycholodzy podkreślają, że eksperymenty sugerują, że wpływ smaku na podejmowanie ryzyka może się utrzymywać do 20 minut. Wg nich, przy większym stężeniu może być jednak jeszcze dłuższy. Wiemy, co zachodzi w mózgu podczas odczuwania danego smaku. Wiemy też, co się dzieje, gdy ktoś podejmuje decyzję odnośnie do kierunku działania. Brakuje nam jednak szlaku, który by wyjaśnił, jak smak może wpłynąć na proces podejmowania decyzji - podsumowuje Vi. « powrót do artykułu
  25. Masowe polowania na wieloryby, które mogły zagrozić istnieniu wielu gatunków, mogły rozpocząć się o wiele wieków wcześniej, niż się obecnie uważa. Tak przynajmniej twierdzą archeolodzy z Uppsali i Yorku, którzy na łamach European Journal of Archeology zaprezentowali wyniki swoich najnowszych badań. W szwedzkich muzeach można znaleźć tysiące egzemplarzy gier planszowych pochodzących z epoki żelaza. Szczegółowe badania ujawniły, że materiał większości z nich to kości wielorybów upolowanych w połowie VI wieku naszej ery. Wspomniane gry były wytwarzane według tych samych standardów i produkowano je w dużych ilościach, co oznacza, że potrzebne były stałe dostawy dużych ilości materiału. Jako, że znalezienie padłego wieloryba na brzegu nie jest rzeczą łatwą, badacze uważają, że wspomniane gry to dowód na celowe polowania na wieloryby. Naukowcy wykorzystali technikę spektrometrii mas, za pomocą której zbadali niewielką liczbę gier, by ustalić, z jakiego gatunku walenia pochodziły kości. Okazało się, że wszystkie przeanalizowane egzemplarze pochodziły od wala biskajskiego. To przedstawiciel rodzaju Eubalaena, którego anglojęzyczna nazwa brzmi „right whale”, gdzie „right” to ni mniej, ni więcej co „właściwy do upolowania”. Zwierzęta te były ulubionymi ofiarami wielorybników, gdyż są powolne, pływają blisko wybrzeży i zawierają tyle tłuszczu, że nie toną po zabiciu. Jak twierdzą autorzy najnowszych badań, nie tylko XVIII- i XIX-wieczni wielorybnicy masowo zabijali te zwierzęta. Gry planszowe z wielorybich kości pojawiają się na północy Norwegii w tym samym czasie, co wielkie hangary na łodzie i urządzenia do wytapiania tłuszczu. To najprawdopodobniej w Norwegii były wytwarzane gry, które później trafiały do Szwecji, gdzie były składane jako dary podczas ceremonii pogrzebowych. Początki masowych polowań na wieloryby giną w pomroce dziejów. Znane nam źródła pisane sięgają epoki Wikingów. Sagi z IX wieku opowiadają o norweskim kupcu Ottarze, goszczącym na dworze króla Alfreda Wielkiego, który często polował na wielkie wieloryby. Jednak specjaliści wątpią, czy sagi te opisują prawdziwe wydarzenia. Obecność tysięcy gier planszowych wykonanych w krótkim czasie z kości wali biskajskich, w połączeniu z innymi badaniami archeologicznymi, to dowód na szybko rosnącą eksploatację ekosystemu morskiego przez człowieka. Sporo też mówi o sieciach handlowych z tamtego okresu. Powyższe badania posłużą też do pogłębienia naszej wiedzy o wpływie człowieka na ekosystem morski oraz populację waleni. Pokazują one bowiem, że masowe polowania na wieloryby zaczęły się na setki lat wcześniej, niż sądziliśmy. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...