Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. U podłoża choroby Alzheimera (ChA) mogą leżeć zaburzenia równowagi pH w endosomach astrocytów. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa dodawali inhibitory deacetylazy histonów (HDAC) do hodowli mysich astrocytów z wariantem genowym ApoE4 (wersją genu apolipoproteiny E, która stanowi czynnik ryzyka alzheimeryzmu). Zabieg ten likwidował problem z pH i usprawniał usuwanie beta-amyloidu. W Stanach Zjednoczonych inhibitory HDAC zostały dopuszczone do użytku u pacjentów z nowotworami krwi, ale nie z ChA. Inhibitory deacetylaz histonów nie mogą pokonać bariery krew-mózg (BKM), co stanowi poważny problem w leczeniu chorób mózgu. Jeśli w eksperymentach z ludzkimi astrocytami okaże się, że inhibitory HDAC działają na nie tak samo, jak na komórki mysie, Amerykanie spróbują zaprojektować inhibitory, które pokonają BKM. W 2000 r. naukowcy z paru instytucji, w tym z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, odkryli, że w neuronach osób, które są predestynowane do alzheimera, występuje o wiele więcej, w dodatku większych, endosomów. To sugerowało, że problemy z endosomami prowadzą do akumulacji beta-amyloidu. Do transportu enodosomy wykorzystują szaperony - białka, które wiążą się do specyficznego ładunku. To, czy takie wiązanie w ogóle zajdzie i jakie będzie, zależy od pH w endosomie. Tylko w odpowiednich warunkach endosom "podpłynie" bowiem pod powierzchnię i gdy będzie trzeba, ponownie zanurkuje w głąb komórki. W błonie endosomów znajdują się białka transportujące protony, a jak wiadomo, ilość H+ w komórce determinuje jej pH. Kiedy dochodzi do zbytniego zakwaszenia endosomu, ładunek zostaje uwięziony w endosomie gdzieś w głębi komórki. Kiedy zaś w endosomie robi się zbyt zasadowo, ładunek zbyt długo przebywa przy powierzchni komórki. By ustalić, czy w ChA występuje taka nierównowaga pH, Hari Prasad przejrzał literaturę przedmiotu; chodziło o porównanie ekspresji genów w chorych i zdrowych mózgach. Zestawiając dane dla 15 mózgów z alzheimerem i 12 zdrowych, Amerykanin zauważył, że 10 ze 100 genów, które najczęściej ulegając zmniejszonej ekspresji, ma związek z przepływem protonów w komórce. W innym zestawie próbek tkanki mózgowej (od 96 chorych i 82 zdrowych osób) okazało się, że u ludzi z ChA ekspresja transportera protonów - NHE6 - była circa o 50% niższa. By zmierzyć pH w endosomach bez ich uszkadzania, Prasad i prof. Rajini Rao posłużyli się pH-wrażliwymi sondami, które były wchłaniane i emitowały światło. Okazało się, że linie mysich komórek z wariantem ApoE4 miały bardziej kwasowe endosomy (średnie pH wynosiło 5,37) niż linie bez tego allelu (w tym przypadku średnie pH wynosiło 6,21). Bez prawidłowo funkcjonującego NHE6 endosomy stawały się zbyt zakwaszone i przebywały wewnątrz astrocytów, nie wywiązując się ze swoich zadań związanych z usuwaniem beta-amyloidu - wyjaśnia Rao. Amerykanie zauważyli także, że białko LRP1, które wychwytuje beta-amyloid na zewnątrz astrocytów i dostarcza go do endosomów, także występuje o połowę mniej licznie na powierzchni mysich astrocytów z allelem ApoE4. By znaleźć sposób na odnowienie funkcji NHE6, Prasad przeszukiwał bazy danych z badań na drożdżach. Okazało się, że u drożdży inhibitory HDAC zwiększają ekspresję genu NHE6 (a ten jest bardzo podobny u różnych gatunków, m.in. myszy, muszek i ludzi). Prasad i Rao przetestowali na hodowlach mysich komórek 9 typów inhibitorów HDAC. Stwierdzono, że inhibitory o szerokim spektrum zwiększały ekspresję NHE6 do poziomu występującego w astrocytach bez wariantu ApoE4. Akademicy zauważyli też, że inhibitory HDAC korygowały nierównowagę pH w endosomach i odtwarzały LRP1 na powierzchni astrocytów. Łącznie poprawiało to usuwanie beta-amyloidu. « powrót do artykułu
  2. Apple zostało pierwszą firmą, której giełdowa wartość przekroczyła bilion dolarów. Jeszcze w 1997 roku firma stała na skraju bankructwa, wartość jej akcji spadła poniżej 1 dolara, a cała firma była wyceniana na mniej niż 2 miliardy USD. Wtedy z pomocą przyszedł Microsoft, który wpompował w Apple'a 150 milionów USD i pomógł mu przetrwać ciężkie chwile. Tamte trudne czasy koncern ma już dawno za sobą i od wielu lat jest gwiazdą świata IT. Wczoraj cena akcji Apple'a sięgnęła 207,04 USD i wówczas to całe przedsiębiorstwo było wyceniane na ponad bilion dolarów. Później akcje jeszcze zdrożały, osiągając poziom 208,32 USD, by następnie nieco spaść. Na zamknięciu giełdy akcje wyceniono na 207,39 USD, a kapitalizacja rynkowa koncernu wynosi obecnie 1,002 biliona USD. W bieżącym roku cena akcji koncernu z Cupertino zwiększyła się o 23%. Koncernem założonym przez legendę IT, Steve'a Jobsa, zarządza od siedmiu lat Jim Cook. Od czasu gdy stanął na czele Apple'a przychody firmy zwiększyły się dwukrotnie, do 229 miliardów USD, a jej rynkowa kapitalizacja wzrosła czterokrotnie. W ciągu tych lat Cook dodał do rynkowej wartości Appla'e aż 600 miliardów dolarów. To kwota, która jest większa od każdej amerykańskiej spółki giełdowej, z wyjątkiem Amazona, Microsoftu i Alphabetu (Google). Mimo to Cook spotkał się z krytyką. Zarzuca się mu, że za jego czasów firma nie jest tak kreatywne jak za czasów Jobsa i nie pokazała żadnego nowego produktu, który zdobyłby popularność. To zaś pozostawia Apple'a uzależnionego głównie od jednego produktu – iPhone'a, zapewniającego firmie niemal 2/3 wpływów. Koncern jest też krytykowany za to, że na zagranicznych kontach zgromadził ponad 250 miliardów dolarów. Cook tłumaczy, że firma działa legalnie i w interesie akcjonariuszy, gdyż gdyby pieniądze te zostały sprowadzone do USA, to zostałyby obłożone 35-procentowym podatkiem. Sytuacja uległa zmianie dopiero w bieżącym roku, gdy Kongres zaakceptował propozycję prezydenta Trumpa, zgodnie z którą zyski osiągana przez amerykańskie firmy za granicą, które trafią do USA, zostaną obłożone nie 35- a 15,5-procentowym podatkiem. Po zmianach w systemie podatkowym Apple sprowadził do USA niemal wszystkie pieniądze przetrzymywane za granicą i zapłacił 38 miliardów USD podatku. Firma miała dzięki temu dodatkowe pieniądze na wypłacenie 16-procentowej dywidendy, a 100 miliardów USD przeznaczyła na wykupienie własnych akcji, co dodatkowo podniosło ich cenę. Apple zostało założone w kwietniu 1976 roku przez Steve'a Jobsa, Steve'a Wozniaka i Ronalda Wayne'a. Już rok póxniej ukazał się komputer Apple II. W grudniu 1980 roku następuje giełdowy debiut Apple'a. W kwietniu 1983 roku były menedżer PepsiCo, John Sculley, przyjmuje propozycję Jobsa i zostaje dyrektorem wykonawczym Apple'a. Kilka miesięcy później, na początku 1984 roku Jobs prezentuje komputer Macintosh. To pierwszy masowo sprzedawany komputer osobisty z myszką i interfejsem graficznym. We wrześniu 1985 roku dochodzi gwałtownych zmian. Steve Jobs odchodzi z zarządu Apple'a po tym, jak pozostali dyrektorzy opowiedzieli się po stronie Sculleya w jego sporze z Jobsem. Sculley rządzi Apple'm przez kolejne osiem lat. W lipcu dyrektorem wykonawczym Apple'a zostaje Michael Spindler, a John Sculley zostaje prezesem. Już w październiku, po słabych wynikach finansowych Apple'a, Sculley rezygnuje. W lutym 1996 roku dochodzi do kolejnej zmiany na stanowisku kierowniczym. Po tym, jak dyrektor Spindler zaproponował sprzedaż Apple'a firmom Sun oraz IBM został pozbawiony stanowiska, a na jego miejsce przychodzi Gil Amelio. Już 10 miesięcy później Apple za 400 milionów dolarów kupuje firmę Next Software założoną przez Jobsa po odejściu z Apple'a. Jobs zgadza się pracować dla Apple'a jako doradca. W sierpniu 1997 roku Apple ogłasza, że przyjmie od Microsoftu 150 milionów dolarów, by firma mogła utrzymać się przy życiu. We wrześniu tego samego roku Steve Jobs zostaje tymczasowym dyrektorem wykonawczym firmy, a w maju następnego roku debiutują komputery iMac. Od stycznia 2000 roku Jobs zostaje stałym dyrektorem wykonawczym. Rok później debiutuje iPod, a Apple otwiera swoje pierwsze sklepy. W kwietniu 2003 roku startuje serwis iTunes. Początkowo mogą korzystać z niego tylko posiadacze urządzeń Apple'a. Sześć miesięcy później, w celu poszerzenia rynku, iTunes zostaje udostępnione osobom korzystającym z Windows. W sierpniu 2004 roku Jobs informuje, że przeszedł operację raka trzustki. Rok później dyrektorem ds. operacyjnych zostaje Tim Cook. iPhone debiutuje w roku 2007, a rok później pojawia się sklep z aplikacjami dla smartfonu. W 2009 roku Steve Jobs bierze półroczny urlop dla podreperowania zdrowia, a w tym czasie zastępuje go Cook. W styczniu 2010 roku Jobs prezentuje iPada. Dwanaście miesięcy później Jobs bierze bezterminowy urlop i znowu na zastępstwo wyznacza Cooka. Po pół roku Steve Jobs rezygnuje ze stanowiska dyrektora wykonawczego, nowym CEO zostaje Cook. Steve Jobs umiera w październiku 2011 roku. W marcu 2012 roku Apple wypłaca pierwszą kwartalną dywidendę od 1995 roku. We wrześniu 2014 roku debiutuje Apple Watch, pierwszy nowy produkt Apple'a do śmierci Jobsa. W końcu w sierpniu 2018 roku rynkowa kapitalizacja Apple'a przekroczyła bilion dolarów. Co prawda formalnie rzecz biorąc pierwszą firmą, której rynkowa wartość wyniosła bilion dolarów była PetroChina podczas debiutu giełdowego z 2007 roku, jednak w tym przypadku trudno mówić tutaj o rzeczywistej wycenie rynkowej, gdyż szacunki wartości opierały się na wycenie 21 miliardów akcji H na giełdzie w Hongkongu (ich wartość nigdy nie przekroczyła 500 milionów USD) i 4 miliardów akcji A z giełdy w Szanghaju. Kolejnych 158 miliardów akcji A pozostawało w rękach China National Petroleum Corporation, nie były więc dostępne w obrocie, jednak liczono je do giełdowej wyceny spółki. « powrót do artykułu
  3. Przyrodnicy apelują do kierowców: uważajcie na młode bociany, które uczą się latać i coraz częściej padają ofiarą wypadków komunikacyjnych. Chodzi o bezpieczeństwo zarówno ptaków, jak i ludzi - podkreśla ornitolog i przyrodnik, dr Ireneusz Kaługa z Grupy EkoLogicznej. W ostatnich dniach wiele młodych bocianów opuściło gniazda, by rozpocząć pierwsze loty. Są już ofiary - tylko w ciągu dwóch dni na terenie powiatu siedleckiego, trzy młode bociany - w tym dwa zaobrączkowane w gminach Paprotnia i Zbuczyn - zostały zabite przez samochody - mówi w rozmowie z PAP dr Kaługa. W związku z tym ornitolog apeluje do kierowców, aby jadąc przez obszary wiejskie, zachowali dodatkową czujność i zwracali uwagę na boćki. Środek lata to czas, kiedy młode bociany uczą się fruwać. Czasami zdarza się tak, że lądują na poboczu drogi, skąd nie mogą szybko odlecieć; albo startują z pobocza, gdzie poszukują pokarmu. W niektórych przypadkach przelatują nisko nad drogą z jednej łąki na drugą. Wlatują wówczas na kurs kolizyjny w stosunku do aut. Jeśli kierowca jedzie szybko i nie jest na taką sytuację przygotowany - to niestety ptak ginie - mówi Ireneusz Kaługa. Zwraca on uwagę na przyczynę problemu: fakt, że przybywa samochodów i że ludzie, zwłaszcza młodzi, jeżdżą zbyt szybko. Nie zwalniają nawet na wsi, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km na godzinę. Niedawno o godzinie 21:00 strażacy z Państwowej Straży Pożarnej w Siedlcach poprosili mnie o interwencję w okolicy Nasiłowa, w gminie Paprotnia - mówiąc, że w lesie na drodze leży bocian wymagający pomocy. Młody bocian miał zgruchotany kręgosłup, obydwa skrzydła - opowiada ornitolog. Jego zdaniem miejsce znalezienia wskazuje na to, że ptak żerował na poboczu - lub że był to jego pierwszy lot, w trakcie którego potrącił go samochód. Gniazdo, które opuścił, znajduje się bezpośrednio przy drodze, co również zwiększa ryzyko zagrożenia. Co roku na terenie powiatu siedleckiego, w którym Ireneusz Kaługa prowadzi akcję obrączkowania, kilkanaście bocianów jest zabijanych przez samochody. Ta liczba zwiększa się od kilku lat i - jak zakłada ornitolog - zapewne będzie rosła, zwłaszcza na terenach o dużym zagęszczeniu tych ptaków. Obecnie o możliwości spotkania zwierzęcia na drodze ostrzegają kierowców znaki z wizerunkiem łosia, jelenia, dzika czy krowy. Dr Kaługa proponuje, aby przygotować nowy wzór ostrzegawczy - żółty trójkąt z wizerunkiem bociana. Można by go umieszczać okresowo w okolicach miejscowości, gdzie obecne są duże skupiska bocianów - albo tam, gdzie wypadki z bocianami powtarzają się co roku. Można by go domontowywać do znaków już istniejących na czas mniej więcej miesiąca, kiedy młode ptaki zaczynają fruwać i są najbardziej narażone na kolizje. Pamiętajmy, że chodzi o bezpieczeństwo nie tylko bocianów, ale również pasażerów i kierowców - mówi. Taki znak, umieszczony przy drodze choćby na kilka tygodni, będzie działał na zasadzie nowości: O, nie było wcześniej czegoś takiego! - i może zwrócić uwagę kierowców, którzy często jeżdżą na pamięć - sugeruje Ireneusz Kaługa. « powrót do artykułu
  4. Japonki mają obsesję pozostawania szczupłymi w ciąży, co może zaszkodzić zarówno dziecku, jak i całej populacji. Już teraz 20% Japonek zachodzących w ciążę ma niedowagę, a eksperci krytykują wydane przez władze zalecenia dotyczące prawidłowej wagi kobiet w ciąży. Ich zdaniem są one zaniżone. Niedawno przeprowadzone badania wykazały, że wiele Japonek głodzi się w czasie ciąży, by utrzymać jak najniższa wagę. To zaś prowadzi do pojawienia się w Japonii niezwykle dużego odsetka dzieci o niskiej wadze urodzeniowej. Eksperci przypuszczają, że zjawisko to odpowiada za spadek wzrostu przeciętnego mieszkańca Japonii. Od roku 1980 obserwuje się bowiem, że średnia wzrostu osób dorosłych dla każdego z roczników jest coraz mniejsza. Epidemiolog Naho Morisaki z Narodowego Centrum Zdrowia i Rozwoju Dzieci ostrzega, że Japonia może doświadczyć wzrostu zachorowań wśród dorosłych i może to wpłynąć na długość życia. Osoby o niskiej wadze urodzeniowej są podatne na cukrzycę i nadciśnienie, mówi Peter Gluckman z Uniwersytetu w Auckland. Jego zdaniem w Japonii mamy do czynienia z alarmującą sytuacją. Przypomina, że międzynarodowi eksperci próbowali przekonać rząd w Tokio do zmiany rekomendacji, ale urzędnicy odmówili. Zmiany wzrostu mieszkańców Japonii są niewielkie, ale wyraźne. Przeprowadzone w 2016 roku badania wykazały, że od końca XIX wieku do roku 1979 średni wzrost japońskiego mężczyzny zwiększył się o 14,5 centymetra i osiągnął 171,5 centymetra. Jednak do roku 1996 spadł on i wówczas przeciętny Japończyk miał 170,8 centymetra wzrostu. W tym samym czasie wzrost przeciętnej kobiety zwiększył sie o 16 centymetrów, osiągnąć 158,5, a następnie spadł o 0,2 centymetra. Gdy Japonia odbudowywała się z II wojny światowej zmniejszał się odsetek dzieci, których waga urodzeniowa wynosiła nie więcej niż 2,5 kilograma. W 1951 roku takich dzieci było 7,3%, a w 1979 – 5,5%. W miarę jednak jak rodziły się coraz cięższe dzieci, japońscy lekarze coraz częściej obawiali się wystąpienia u kobiet stanu przedrzucawkowego. Pod koniec lat 70. niektórzy lekarze zaczęli zalecać dietę niskokaloryczną. Później pojawiły się oficjalne zalecenia dotyczące utrzymywania niskiej wagi przez ciężarne. W końcu w 1995 roku Ministerstwo Zdrowia wydało zalecenia wzorowane na U.S. Institute of Medicine. Jednak tam, gdzie Amerykanie zalecali, by kobieta z niedowagą (BMI poniżej 18,5) przybierała w czasie ciąży 12,7–18,1 kilograma, Japończycy radzili, by przybrały one na wadze w granicach 9–12 kilogramów. Japonki wzięły sobie te zalecenia do serca i już w 2010 roku odsetek noworodków z niską wadzą urodzeniową zwiększył się do 9,6%. Wzrost przeciętnego Japończyka spada, a lekarze obawiają się, że Kraj Kwitnącej Wiśni czeka epidemia związanych z tym chorób. Japońskie ciężarne głodzą się. Ideałem jest kobieta, która wygląda tak, jakby miała pod bluzką piłkę do koszykówki, a reszta ciała ma być szczupła. Wbrew temu, co się ciężarnym wydaje, utrzymywanie tak niskiej wagi w ciąży ani nie ułatwia porodu, ani nie powoduje, że szybciej wracają one po porodzie do wagi sprzed ciąży. « powrót do artykułu
  5. Otyłość nie tylko sprawia, że grypa ma cięższy przebieg, ale i o 1,5 dnia wydłuża okres rozsiewania wirusa grypy typu A. Między 2015 a 2017 r. w trakcie 3 sezonów grypowych naukowcy monitorowali 1783 osoby z 320 gospodarstw domowych w Managui (Nikaragua). Osiemdziesiąt siedem osób zaraziło się wirusem grypy typu A, a 58 - wirusem grypy typu B. Otyłość wykryto u 2% ludzi w wieku do 4 lat, 9 procent 5-17-latków i aż u 42 procent 18-92-latków. Okazało się, że otyli dorośli z dwoma lub więcej objawami grypy typu A (62) rozsiewali wirus o 42% dłużej niż dorośli nieotyli: 5,2 vs. 3,7 dnia. Autorzy publikacji z Journal of Infectious Diseases ustalili też, że otyli dorośli z jednym bądź bez symptomów grypy typu A (25 osób) rozsiewali wirusy aż o 104% dłużej w porównaniu do nieotyłych ochotników: 3,2 vs. 1,6 dnia. Otyłość nie była czynnikiem ryzyka wydłużenia okresu rozsiewania w przypadku dzieci w wieku 5-17 lat, a także w przypadku dorosłych z grypą typu B. Amerykanie podkreślają, że natężenie i okres rozsiewania wirusa wpływają zapewne na skuteczność transmitowania patogenów na innych ludzi. Hannah E. Maier z Wydziału Epidemiologii Uniwersytetu Michigan wyjaśnia, że otyłość zmienia układ odpornościowy i prowadzi do chronicznego stanu zapalnego, który skądinąd nasila się także z wiekiem. Wg zespołu, to właśnie przewlekły stan zapalny odpowiada za nasilenie rozsiewania wirusa grypy typu A. Maier i inni kontynuują badania nad korelacjami między otyłością, stanem zapalnym i wirusami. « powrót do artykułu
  6. Ledwie tydzień po tym, jak w Kongo ogłoszono zwycięstwo w walce z epidemią Eboli, pojawiły się doniesienia o czterech nowych potwierdzonych przypadkach tej choroby. Epidemia, którą zwalczono, dotknęła prowincji Equateur. Nowe przypadki zachorowań zostały odkryte w oddalonej miejscu oddalonym o 2000 kilometrów w prowincji Nord-Kivu. Nowy wirus nie został jeszcze zsekwencjonowany, ale kongijskie Ministerstwo Zdrowia stwierdziło, że nic nie wskazuje, by wspomniane przypadki coś łączyło. Ebola występuje endemicznie w Demokratycznej Republice Kongo. Od czasu odkrycia wirusa w 1976 roku doszło tam już do 9 epidemii. Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko będziemy mieli do czynienia z 10. epidemią, ale wykrycie wirusa wskazuje, że nasz system monitorowania dobrze działa, czytamy w oświadczeniu Ministerstwa. Obecnie poszczególnie wsie mają ze sobą znacznie lepsza łączność, więc można się spodziewać, że będziemy częściej słyszeli o niewielkich lokalnych ogniskach epidemii. Wcześniej mogły one przejść niezauważone. Nowe przypadki Eboli znaleziono we wsi Mangina, położonej w odległości około 30 kilometrów od miasta Beni, w pobliżu słynnego Parku Narodowego Virunga. Już 28 lipca wydział zdrowia prowincji Nord-Kivu poinformował MInisterstwo Zdrowia o pojawieniu się 26 przypadków gorączki krwotocznej i 20 zgonach. Narodowy Instytut Badań Biomedycznych potwierdził właśnie, że u czterech hospitalizowanych występuje Ebola. Ostatnia, 9. epidemia Eboli w DRC zostala powstrzymana po 2 miesiącach. Doszło do zaledwie 54 zachorowań i 33 zgonów. Podczas tej epidemii po raz pierwszy na szeroką skalę użyto eksperymentalnej szczepionki przeciwko Eboli. Nie wiadomo, czy szczepionka pomogła, gdyż prowadzono też tradycyjne działania polegające na śledzeniu epidemii i izolacji chorych, jednak wiadomo, że żadna z 3300 osób, którym ją podano, nie zachorowała. Wspomniana szczepionka została stworzona z wirusa Zaire, który zarażał ludzi podczas tej właśnie epidemii. Na razie nie wiadomo, który z czterech gatunków Ebolawirusa atakuje w Manginie. Do Beni wysłano specjalny zespół z Ministerstwa Zdrowia wraz z mobilnym laboratorium. Problemem może być tutaj m.in. zapewnienie bezpieczeństwa i dostępu do regionu występowania choroby. Prowincja Nord-Kivu to jedno z najbardziej niestabilnych miejsc regionu. W latach 1998–2003 toczyła się tam II wojna domowa w Kongu, a od roku 2004 trwa tam z przerwami kolejny konflikt, w którym oprócz różnych grup rebelianckich i rządowej armii czynny udział biorą wojska ONZ oraz oddziały wysyłane przez Rwandę i Ugandę. « powrót do artykułu
  7. Gdy wystawione na oddziaływanie słońca polimery rozkładają się w środowisku, dochodzi do uwolnienia gazów cieplarnianych: metanu i etylenu. Naukowcy z Uniwersytetu Hawajskiego w Mānoa analizowali poliwęglany, poliakrylany, polipropylen, poli(tereftalan etylenu), polistyren, a także polietyleny dużej i małej gęstości (HDPE i LDPE). Wykorzystywany w reklamówkach polietylen jest produkowanym w największych ilościach i najczęściej wyrzucanym syntetycznym polimerem na świecie. Trudno się więc dziwić, że to on okazał się najbardziej "produktywnym" emitentem obu gazów cieplarnianych. Wskaźnik emisji gazów z granulatu surowego LDPE wzrósł w czasie 212-dniowego eksperymentu. Znalezione w oceanie drobiny LDPE także emitowały gazy cieplarniane pod wpływem ekspozycji na światło słoneczne. Co więcej, raz wystawione na oddziaływanie promieniowania, uwalniały gazy cieplarniane również w ciemności. Rosnącą w czasie emisję gazów cieplarnianych z granulatu przypisujemy fotodegradacji plastiku oraz powstaniu naznaczonej pęknięciami i zagłębieniami warstwy powierzchniowej. Z czasem defekty te zwiększają powierzchnię dostępną dla dalszego fotochemicznego rozkładu, przez co rośnie także tempo produkcji gazów - wyjaśnia dr Sarah-Jeanne Royer. Produkcję metanu i etylenu może też przyspieszać powstanie mikroplastiku. Prof. David Karl dodaje, że źródło gazów w postaci plastiku nie jest uwzględniane przy ocenie globalnych cykli metanu i etylenu, a może ono mieć znaczący wpływ. Jeśli weźmie się pod uwagę ilość plastiku pływającego w morzach i oceanach oraz ilość polimerów stykających się z warunkami zewnętrznymi, na podstawie uzyskanych wyników po raz kolejny dojdziemy do wniosku, że przede wszystkim musimy ograniczyć produkcję plastików, zwłaszcza tych jednorazowych - podsumowuje Royer.   « powrót do artykułu
  8. Dziewięćdziesiąt pięć procent światowej populacji lemurów znajduje się na skraju wyginięcia, przez co są one najbardziej zagrożoną grupą naczelnych na Ziemi - alarmuje Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (ang. International Union for the Conservation of Nature, IUCN). Lemury występują tylko na Madagaskarze, gdzie zagrażają im niszczenie, w tym wycinka, lasu deszczowego, nieuregulowane rolnictwo czy działalność górnicza. To z pewnością najwyższy procent zagrożenia zarówno dla dużej grupy ssaków, jak i dla dużej grupy kręgowców - zaznacza Russ Mittermeier z komisji ds. przeżycia gatunków IUCN. Wg IUCN, wśród 111 gatunków i podgatunków lemurów aż 105 jest zagrożonych. To pierwsze uaktualnienie statusu populacji lemurów od 6 lat. W przypadku niektórych gatunków sytuacja jest tragiczna: pozostało np. tylko ok. 50 krytycznie zagrożonych Lepilemur septentrionalis. Christoph Schwitzer z Bristolskiego Towarzystwa Zoologicznego podkreśla, że szczególnie martwi fakt intensywniejszego polowania na lemury, także tego komercyjnego. « powrót do artykułu
  9. Amerykańscy naukowcy opracowali urządzenie, które rozpyla środki odkażające. Pracuje ono na różnych substancjach, także tych, których wcześniej nie rozpylano, np. glikolu trietylenowym (ang. triethylene glycol, TEG). Podczas eksperymentów inżynierowie z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego rozpylali za pomocą swojego urządzenia środki odkażające na powierzchnie pokryte bakteriami. Wykazali, że w ten sposób można wyeliminować 100% bakterii wywołujących zakażenia szpitalne. Co istotne, rozpylony roztwór wybielacza (10%), 70% etanol i 25% TEG eliminowały wysoce wielolekooporne szczepy bakterii, w tym pałeczki zapalenia płuc (Klebsiella pneumoniae). Czyszczenie i odkażanie powierzchni w pomieszczeniach szpitalno-ambulatoryjnych ma krytyczne znaczenie dla zapobiegania i kontrolowania zakażeń. Nowe urządzenie ułatwi to zadanie - podkreśla dr Monika Kumaraswamy. Autorzy publikacji z pisma Applied Microbiology and Biotechnology przypominają, że w 2011 r. (to ostatni rok, dla którego takie dane były dostępne) 1 na 25 hospitalizowanych pacjentów musiał być leczony dłużej ze względu na zakażenia wewnątrzszpitalne. Amerykanie dodają, że ich technologia może mieć szersze zastosowanie. Chcemy, by terapie iniekcyjne stały się inhalowalne - wyjaśnia prof. James Friend. Urządzenie zbudowano z części ze smartfonów. Wykorzystano je do generowania fal akustycznych o bardzo dużej częstotliwości (wynoszącej od 100 mln do 10 mld Hz). Dzięki temu miały powstawać fale kapilarne, które emitowały krople i generowały mgiełkę. Akademicy tłumaczą, że obecnie ciecze mogą być rozpylane w sposób mechaniczny, jak w przypadku perfum, albo za pomocą ultradźwięków. Metody te mają jednak trochę ograniczeń: nie działają na lepkie ciecze, rozkładają niektóre substancje czynne czy wymagają drogiego sprzętu. Technologia zespołu z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego nie stwarza tego typu problemów, gdyż dzięki niobianowi litu z części ze smartfonów da się uzyskać bardziej energooszczędne i niezawodne drgania ultradźwiękowe. Dzięki temu można rozpylić nawet najbardziej lepką ciecz, której drobna mgiełka będzie się unosić w powietrzu przez ponad godzinę. Choć urządzenie usuwało pałeczki zapalenia płuc i różne wielolekooporne szczepy innych patogenów, rozpylony TEG nie eliminował metycylinoopornego gronkowca złocistego (ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus, MRSA). Zdziwiło to naukowców, bo ludzie mówili nam, że TEG zabija wszystko. Obecnie zespół pracuje nad zbudowaniem ulepszonego prototypu do wykorzystania w warunkach szpitalnych. Może to zająć nawet do 2 lat. Szpitale to jednak nie wszystko. W sezonie grypowym urządzenie rozpylające przydałoby się np. na lotniskach, pokładach samolotów czy w pojazdach komunikacji zbiorowej. « powrót do artykułu
  10. Media donoszą, że Google planuje uruchomienie w Chinach ocenzurowanej wersji swojej wyszukiwarki. Na liście słów zakazanych znajdą się odniesienia do praw człowieka, demokracji, religii i pokojowych protestów. Podobno odpowiednio ocenzurowana wersja została już zaprezentowana chińskim władzom. W zależności od tempa działania chińskich urzędników i ich opinii na temat wyszukiwarki, ostateczna wersja Google'a na chiński rynek może zadebiutować w ciągu 6–9 miesięcy. Google odmówiło skomentowania tych doniesień, jednak przedstawiciele koncernu podkreślili, że przygotowali na chiński rynek liczne aplikacje i współpracują z lokalnymi deweloperami. W styczniu Google udostępniło w aplikacji WeChat firmy Tencent swoją grę, a nieco później zainwestowało w mobilną platformę rozrywkową Chushou. Obecnie zarówno Google jak i YouTube są w Chinach zablokowane. « powrót do artykułu
  11. Wykrywająca gazy kapsułka do połykania może pomóc w o wiele trafniejszym diagnozowaniu licznych chorób przewodu pokarmowego. Kapsułka, która jest właśnie komercjalizowana przez firmę Atmo Biosciences, powstała na RMIT University w Melbourne. Jak wyjaśniają Australijczycy, zapewnia ona wykrywanie i mierzenie w czasie rzeczywistym stężenia wodoru, dwutlenku węgla i tlenu. Dane mogą być przesyłane na telefon komórkowy. Wyniki pierwszego testu na ludziach pokazały, że gdy jakaś obca substancja pozostaje tu dłużej niż zwykle, żołądek uwalnia związki utleniające, które mają ją rozłożyć. Dotąd nikt nie opisał tego mechanizmu immunologicznego. Dr Kyle Berean podkreśla, że 2. test z udziałem ludzi ujawnił z kolei informacje na temat produkcji gazów, które przy niebezpośrednim pomiarze z wydychanego powietrza były maskowane. Odsetek fałszywie dodatnich i fałszywie ujemnych diagnoz przy testach oddechowych stanowi w gastroenterologii prawdziwy problem. Możność dokonywania pomiaru biomarkerów w stężeniach ponad 3000-krotnie wyższych niż przy testach oddechowych jest [więc] czymś nadzwyczajnym. Co ważne, badanie z kapsułką jest nieinwazyjne i pozwala pacjentom normalnie funkcjonować. Akademicy wyjaśniają, że gazy jelitowe są obecnie wykorzystywane do diagnozowania m.in. zespołu rozrostu bakteryjnego jelita cienkiego (ang. small intestinal bacterial overgrowth, SIBO) czy upośledzenia wchłaniania węglowodanów. W ramach badania z udziałem 9 zdrowych osób porównywano pomiar produkcji wodoru w obrębie jelita przez wykrywającą gazy kapsułkę i test oddechowy. Australijczycy analizowali jakość metod przy spożyciu FODMAP (od ang. fermentable oligosaccharides, disaccharides, monosaccharides and polyols; fermentujących oligosacharydów, disacharydów, monosacharydów i alkoholi wielowodorotlenowych) oraz węglowodanów przyswajalnych. « powrót do artykułu
  12. Na zlecenie NASA rozpoczęto produkcję silników rakietowych, które zostaną wykorzystane dopiero za około 10 lat. Z jednej strony NASA zabezpiecza w ten sposób możliwość wynoszenia dużych ładunków na orbitę okołoziemską, a z drugiej płaci de facto za utrzymanie miejsc pracy. Coraz głośniej pojawiają się pytania, o celowość tego przedsięwzięcia. Gdy w 2011 roku promy kosmiczne zakończyły loty, NASA miała w 15 głównych silników wielokrotnego użytku i od tamtej pory z części zapasowych zbudowano dodatkowy silnik. Jako, że system SLS będzie wykorzystywał cztery silniki w swoim głównym stopniu, NASA już teraz dysponuje wystarczającą liczbą silników, by przeprowadzić cztery starty SLS. Jeśli jednak system ten się sprawdzi, może odbyć się więcej startów, więc będzie potrzeba więcej silników. W 2016 roku NASA podpisała z firmą Aerojet Rocketdyne kontrakt o wartości 1,16 miliarda dolarów, który przewiduje ponowną produkcję zmodyfikowanych silników RS-25, które były wykorzystywane w promach kosmicznych. Dodatkowo Agencja zamówiła sześć silników, co zwiększyło wartość kontraktu do 1,5 miliarda USD. Teraz Aerojet poinformowała o rozpoczęciu produkcji tych sześciu silników.Wszystkie one mają zostać dostarczone NASA do lipca 2024 roku i prawdopodobnie zostaną użyte od piątego startu SLS. Obecnie NASA planuje, że pierwszy start SLS będzie miał miejsce w czerwcu 2020 roku, jednak niewykluczone, że zostanie on przesunięty na rok 2021 lub jeszcze później, jeśli pojawią się jakieś trudności techniczne. Planuje się też, że starty SLS będą odbywały się co roku, jednak prawdopodobnie zamierzenie to nie zostanie zrealizowane od razu, zatem można spodziewać się, że piąty start SLS, ten, do którego produkowane są wspomniane silniki, będzie miał miejsce w drugiej połowie lat 20. Faktem jest, że RS-25D to najbardziej wydajny silnik rakietowy na paliwo płynne. Mimo to pojawia się pytanie o sensowność całego przedsięwzięcia. W drugiej połowie lat 20. firma Blue Origin powinna już oferować usługi swojego systemu New Glenn, a SpaceX powinna mieć za sobą pierwsze testy Big Falcon Rocket. Oba systemy będą w stanie wynieść duże ładunki na orbitę, a jednocześnie będą znacznie tańsze od SLS. Obecnie szef NASA, Jim Brindenstine, uważa, że należy kontynuować prace nad SLS, chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że sytuacja może się zmienić. Jeśli nadejdzie dzień, że ktoś inny będzie w stanie wynieść odpowiedni ładunek na orbitę, to będziemy musieli to przemyśleć. Przemysł kosmiczny ciągle ewoluuje, stwierdził. Także prezydent Trump zdaje sobie sprawę z kosztów generowanych przez NASA. Kilka miesięcy temu, po udanym starcie rakiety Falcon Heavy, prezydent stwierdził: Zauważyłem, że jej koszt to 80 milionów dolarów. Gdyby zbudował ją rząd, to ta sama rzecz kosztowałaby 40 albo 50 razy więcej. Dosłownie. I gdy słyszę 80 milionów... Od NASA słyszę całkiem inne liczby. Jest w tym sporo racji. Za te 1,5 miliarda dolarów, jakie NASA zapłaciła za rozpoczęcie produkcji RS-25 i dostarczenie 6 silników Agencja mogłaby kupić sobie 16 startów systemu Falcon Heavy, który może wynieść na orbitę ładunki o masie 20% mniejszej niż planowane możliwości SLS. Pojawiają się też pytania, o sensowność użycia RS-25D w jednorazowym systemie SLS. Te arcydzieła sztuki inżynieryjnej są niezwykle drogie, bardzo wydajne, skomplikowane i trudne w produkcji, Wykorzystanie ich do pojedynczego startu można porównać do złomowania luksusowego samochodu po jednorazowej przejażdżce. « powrót do artykułu
  13. Pentagon rozpoczyna tworzenie nowego rodzaju sił zbrojnych – Space Operation Force. Utworzenie Sił Kosmicznych zlecił prezydent Trump, a Departament Obrony ma zamiar przeprowadzić te działania, do których nie potrzebuje zgody Kongresu. W ciągu najbliższych miesięcy ma więc powstać dowództwo SOF, agencja, której celem będzie kupno satelitów na potrzeby Sił Kosmicznych oraz rozpocznie się rekrutowanie żołnierzy z już istniejących rodzajów sił zbrojnych. Ostatni element, czyli oficjalne powołanie nowego rodzaju sił zbrojnych, zapewnienie mu finansowania oraz potrzebnej infrastruktury, wymaga zgody Kongresu. Urzędnicy Departamentu Obrony mają zamiar jeszcze w bieżącym roku stworzyć ramy prawne dla powołania SOF i przedstawić je Kongresowi. Mają nadzieję, że w uchwalanym na początku przyszłego roku budżecie na rok 2020 znajdą się pieniądze na SOF. W przedstawionym planie działań założono, że do końca bieżącego roku Pentagon stworzy jedenaste połączone dowództwo w siłach zbrojnych USA. Na jego czele ma stanąć czterogwiazdkowy generał. U.S. Space Command, podobnie jak U.S. Special Operations Command będzie nadzorowało jednostki w różnych rodzajach sił zbrojnych. Pentagon już rekomenduje, by na czele połączonego dowództwa stanął szef Air Force Space Command. Nowemu dowództwu mają podlegać różne jednostki w poszczególnych połączonych dowództwach, a ich tworzenie rozpocznie się od Dowództwa Europejskiego. Pentagon chce działać bardzo szybko. Już latem przyszłego roku jednostki podległe U.S. Space Command mają pojawić się w Dowództwie Europejskim i Pacyficznym. Założono też całkowitą zmianę zasad dotyczących zamawiania, projektowania i wystrzeliwania satelitów wojskowych. Przewidziano większą rolę firm prywatnych oraz powołanie Space Development Agency, której zadaniem będzie nadzorowanie rozwoju satelitów wojskowych i kontraktów na ich wystrzelenie. Jeśli Kongres wyrazi zgodę i plan Pentagonu zostanie zrealizowany, Space Operation Force będą pierwszym nowym rodzajem amerykańskich sił zbrojnych od 1947 roku, kiedy to z Army Air Corps utworzono U.S. Air Force. « powrót do artykułu
  14. We wtorek, 31 lipca, z katedry w Strängnäs w Szwecji skradziono około południa XVII-wieczne insygnia (regalia) pogrzebowe Karola IX Wazy i Krystyny von Holstein-Gottorp (holsztyńskiej): 2 korony i jabłko królewskie. Policja zarządziła pościg za złodziejami. Świadkowie widzieli, jak w godzinach otwarcia dla zwiedzających dwaj przestępcy wybiegali z katedry i wypływali motorówką na pobliskie jezioro Melar. Później wszelki ślad po nich zaginął. Jak na razie, policja nie potrafi wskazać żadnych podejrzanych. Podczas rabunku nikt nie ucierpiał. Stróżowie prawa uważają, że złodzieje uciekli, wykorzystując rozległy system jezior na zachód od Sztokholmu. Operacja poszukiwawcza jest prowadzona z powietrza i wody. Ani policja, ani przedstawiciele katedry nie potrafią wskazać wartości skradzionych insygniów. Trudno to zrobić, bo to wyjątkowe obiekty. « powrót do artykułu
  15. W centrum Kolonii odkryto najstarszą bibliotekę publiczną na terenie Niemiec. Wg archeologów, powstała w połowie II w. n.e., a w skład jej zbiorów wchodziło nawet 20 tys. zwojów. Budynek mógł być nieco mniejszy od osławionej Biblioteki Celsusa z Efezu. Prowadząc wykopaliska protestanckiego kościoła, w zeszłym roku zespół z Römisch-Germanisches Museum natrafił na ściany. Postępujące prace ujawniły ślady starożytnej biblioteki. Początkowo nisze o wymiarach 80 na 50 cm wprawiły archeologów w zdumienie. Były za małe, by umieścić w środku statuę, ale świetnie nadawały się na schowek na zwoje. Podobne nisze ścienne z szafami występowały np. we wspomnianej Bibliotece Celsusa. Niewykluczone, że biblioteka była największym tego typu przybytkiem w północno-zachodnich prowincjach Rzymu. Być może istnieje wiele rzymskich miast z bibliotekami, ale [dotąd] ich nie badano. Jeśli po prostu odkryliśmy fundamenty, nie możemy stwierdzić, że to była biblioteka. Wskazówką są ściany z niszami - wyjaśnia dr Dirk Schmitz z Römisch-Germanisches Museum. O tym, że budynek w Kolonii był zapewne biblioteką publiczną, świadczą lokalizacja na forum (rynku miasta w starożytnym Rzymie), rozmiary oraz wykorzystanie mocnych materiałów. Ściany mają zostać zakonserwowane. Trzy nisze ścienne będzie można oglądać. « powrót do artykułu
  16. Występujące w śródziemnomorskich jaskiniach drapieżne koralowce Astroides calycularis współpracują, by schwytać i zjeść meduzy świecące (Pelagia noctiluca). Akademicy z Uniwersytetu w Edynburgu i Włoskiego Komitetu Badań Naukowych dokonali tego odkrycia, wypatrzywszy meduzy, które zostały wyrzucone przez prądy morskie na podwodne klify i ściany jaskiń w pobliżu Sycylii. Dzięki obserwacjom autorów artykułu z pisma Ecology ujawniono, w jaki sposób koralowce, które przez większość czasu żywią się drobnym planktonem, są w stanie schwytać tak dużą zdobycz. Gdy meduzy próbują odpłynąć, ocierają się o A. calycularis, które się do nich przyczepiają. Choć oba gatunki są znane od lat, nie mieliśmy pojęcia, że koralowce mogą schwytać i zjeść te meduzy - podkreśla Fabio Badalementi. « powrót do artykułu
  17. Podczas wykopalisk w pobliżu Gedery odkryto ważną wytwórnię ceramiki, która poczynając od III w. n.e., przez 600 lat nieprzerwanie produkowała amfory na wino (typu Gaza). W pobliżu znajdował się kompleks wypoczynkowy z 20 basenami i pokojem do gier planszowych. Takie miejsce nie powstało momentalnie. Widać tu zamysł i rękę inżyniera - wyjaśnia kierowniczka wykopalisk, Alla Nagorsky z Izraelskiej Służby Starożytności (ang. Israel Antiquities Authority, IAA). W produkowanych tu naczyniach przechowywano i dostarczano głównie wino. W tamtych czasach był to prosperujący biznes z eksportem na dużą skalę. Nieprzerwana produkcja amfor wskazuje , że prawdopodobnie była to przekazywana z pokolenia na pokolenie firma rodzinna. Na stanowisku znaleziono szczątki ok. 100 tys. naczyń, zapewne odrzutów z produkcji. Przy fabryce znajdowały się 2 bizantyjskie łaźnie z 20 połączonymi kanałami i rurami basenami. W co najmniej jednym z przybytków znajdował się "bojer". Izraelczycy sądzą, że kompleks służył zarówno miejscowym, jak i podróżnym, wędrującym starożytną drogą łączącą port w Gazie z centrum kraju. W pokoju do gier znaleziono m.in. plansze do mankali. Wg IAA, wytwórnia ceramiki mogła zbudować centrum rozrywki dla swoich pracowników. « powrót do artykułu
  18. Szeroka analiza dostępnych danych archeologicznych i paleośrodowiskowych obejmujących środkowy i późny plejstocen (300 – 12 tysięcy lat temu), którą opublikowano w Nature Human Behaviour, wskazuje, że Homo sapiens, w przeciwieństwie do innych homininów, zajął unikatowe nisze ekologiczne i wykazał się wyjątkowymi zdolnościami adaptacyjnymi. To może wyjaśniać, dlaczego jesteśmy jedynym gatunkiem człowieka, jaki pozostał na Ziemi. Autorzy artykułu, naukowcy z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka oraz University of Michigan uważają, że ciężar badań nad naszą ewolucją powinien zostać przeniesiony z poszukiwań najstarszych śladów sztuki, języka czy zdobyczy technologicznych i należy skupić się zbadaniu, co czyni Homo sapiens unikatowym gatunkiem z ekologicznego punktu widzenia. Bowiem w przeciwieństwie do wcześniejszych i współczesnych sobie homininów H. sapiens nie tylko skolonizował wiele różnych, wymagających środowisk, ale wyspecjalizował się w adaptacji do niektórych z nich. Człowiek, Homo, pojawił się w Afryce przed około 3 milionami lat. Niektórzy przedstawiciele gatunku (Homo erectus) już przed około milionem lat byli obecni w dzisiejszej Hiszpanii, Gruzji, Chinach i Indonezji. Dostępne dowody świadczą o tym, że gatunek ten przebywał w lasach i na stepach. Pojawiły się też hipotezy, że Homo erectus oraz Homo floresiensins potrafili się zaadaptować do życia w ubogich w surowce tropikalne lasy deszczowe. Autorzy najnowszej analizy nie znaleźli jednak wiarygodnych dowodów na poparcie tej hipotezy. Mówi się również, że nasz najbliższy krewny, neandertalczyk, wyspecjalizował się w życiu na większych wysokościach w Eurazji. Dowodem ma być tutaj m.in. kształt twarzy zaadaptowany do niskich temperatur oraz zdolność do polowań na duże zwierzęta, jak mamuty. Jednak analiza przeprowadzona przez autorów ostatnich badań wskazuje, że H. neanderthalensis zamieszkiwał przede wszystkim lasy i stepy oraz polował na bardzo różne zwierzęta. W przeciwieństwie do wcześniejszych gatunków człowieka Homo sapiens już 80–50 tysięcy lat temu zamieszkiwał wysoko położone tereny, a 45 tysięcy lat temu zaczął kolonizować obszary arktyczne i tropiki. Mamy też coraz więcej dowodów na przekraczanie przez H. sapiens zarówno pustyń w Afryce, Półwyspie Arabskim i Indiach, jak i na obecność w Tybecie czy Andach. Naukowcy zwracają uwagę, że w Afryce trudno będzie znaleźć dowody tej plastyczności ekologicznej H. sapiens dla okresu sprzed 200 000 lat. Jednak, jak przekonują, dysponujemy coraz większą liczbą wskazówek pokazujących, że później H. sapiens zarówno zajmowali nowe nisze ekologiczne, jak i zmieniali swoją technologię pod kątem miejsca zamieszkania. Uważają oni, że przyszłe badania przyniosą znacznie więcej dowodów, jednak naukowcy powinni dokonać zmiany priorytetów. Główny autor artykułu z Nature, doktor Patrick Roberts zauważa, że skupienie się na poszukiwaniu kolejnych skamieniałości i charakteryzowanie genetyczne naszego gatunku i naszych przodków pozwoliło na ogólne opisanie w czasie i przestrzeni położenia homininów, to w tego typu badaniach zwykle nie bierze się pod uwagę kontekstu środowiskowego w odniesieniu do wyborów biologicznych i kulturowych. Zdaniem Robertsa współczesna nauka w znacznej mierze pomija olbrzymią różnorodność grup H. sapiens z okresu późnego plejstocenu. Tradycyjna ekologiczna dychotomia mówi o gatunkach, które potrafią wykorzystywać wiele różnych zasobów i przebywać w wielu różnych warunkach ekologicznych oraz o gatunkach wyspecjalizowanych w wąskiej diecie i zdolnych do przetrwania tylko w określonych warunkach. W przypadku H. sapiens, który jest uznawany za gatunek niewyspecjalizowany, mamy dowody na istnienie wyspecjalizowanych populacji, takich jak zbieracze zajmujący górskie lasy deszczowe czy paleoarktyczni łowcy mamutów. Współautor badań, doktor Brian Stewart sugeruje, że duże zdolności przystosowawcze H. sapiens i umiejętność specjalizacji, mogła wynikać ze zdolności do współpracy niespokrewnionych osobników. Dzielenie się żywnością poza obrębem rodziny, długodystansowa wymiana dóbr czy związki rytualne mogły pomóc w adaptacji do lokalnych warunków środowiskowych, co z kolei dawało przewagę konkurencyjną nad innymi gatunkami człowieka i doprowadziło do ich wyparcia, stwierdza. Innymi słowy, elementami kluczowymi dla sukcesu H. sapiens mogła być umiejętność akumulowania i przekazywania informacji kulturowych, zarówno w formie materialnej jak i w postaci idei. Dzięki temu gatunek niewyspecjalizowany mógł, gdy zaszła taka potrzeba, specjalizować się. Autorzy najnowszych badań zaznaczają, że ich twierdzenia to tylko hipotezy, które można zbić przykładami innych gatunków Homo, które zajmowały ekstremalne środowiska. Jednak, ich zdaniem, teza o „niewyspecjalizowanym specjaliście” może zachęcić naukowców do badania historii człowieka na pomijanych dotychczas terenach, jak pustynia Gobi czy Amazonia, które są postrzegane jako mało obiecujące z punktu widzenia paleoantropologii. Ponadto, ich zdaniem, ważne jest, by badać środowiskowe uwarunkowania miejsc i okresów, z których pochodzą znajdowane ślady bytności wczesnych Homo sapiens. Często jesteśmy podekscytowani nowymi skamieniałościami czy nowym DNA. Może powinniśmy też pomyśleć o uwarunkowaniach środowiskowych związanych z tymi odkryciami i zastanowić się, co mówią nam one o pojawieniu się człowieka w kolejnej niszy ekologicznej, dodaje Steward. Badania DNA mogą ujawnić, jak pojawiała się tolerancja na życie na dużej wysokości czy na zwiększoną dawkę promieniowania ultrafioletowego. « powrót do artykułu
  19. Badacze z Uniwersytetu w Lund odkryli, że sikora bogatka (Parus major) dysponuje dużą samokontrolą, którą można porównać do występującej u szympansów i krukowatych. Biolodzy umieszczali pokarm w przezroczystym cylindrze. Sikora, która zaczynała go dziobać, by dostać się do jedzenia, była dyskwalifikowana, bo takie zachowanie uznawano za impulsywne. Test zdawały ptaki, które zamiast dziobać, zbliżały się do wylotu tuby. Wyniki pokazały, że sikory postępowały właściwie w 8 na 10 pierwszych prób, a więc w 80% przypadków. To rezultat lepszy niż u większości testowanych zwierząt, który nie przesadzając, można porównać do osiągnięć wspomnianych szympansów czy krukowatych. To niesamowite, że ptak z tak małym mózgiem dysponuje taką samokontrolą. Objętość mózgu sikory bogatki to 3% mózgu krukowatego i 0,1% mózgu szympansa - podkreśla prof. Anders Brodin. Parę lat temu zespół z Uniwersytetu w Lund odkrył, że sikory bogatki potrafią się sprawnie uczyć i zapamiętywać na podstawie obserwacji. Studium zademonstrowało, że sikory z daleka przyglądają się i zapamiętują, gdzie gatunki magazynujące pokarm chowają swoje zapasy. Pod tym względem samice wypadają lepiej od samców. Naukowcy porównywali sikory bogatki, które nie robią zapasów, z bliskimi krewnymi, które mają taki zwyczaj: sikorą czarnogłówką i sikorą ubogą (oba gatunki wciskają w zakamarki kory pająki, owady i nasiona, czasem chowają je też po porostami i mchami rosnącymi na ziemi). Jak widać, by napełnić żołądek, wystarczy się skupić na poczynaniach innych i później sięgnąć po owoce ich pracy... Sikory bogatki są bardzo przedsiębiorczymi ptaszkami. Teraz wiemy, że dysponują także niesamowitą samokontrolą i gdy chcą zyskać dostęp do nagrody np. w postaci pokarmu, potrafią powściągnąć swoje impulsy - podsumowuje Brodin. « powrót do artykułu
  20. W Nature Human Behaviour opublikowano artykuł, którego autorzy odpowiadają na pytanie, w jaki sposób chrześcijaństwo z niewielkiej judaistycznej sekty stało się jedną z największych religii świata. Badania dotyczące rozprzestrzeniania się religii przeprowadzono na 70 społecznościach austronezyjskich, a prowadzący je naukowcy usiłowali odpowiedzieć na pytanie, czy chrześcijaństwo rozpowszechniało się od dołów społecznych czy od elit oraz jakie zmiany były z tym związane. Społeczności austronezyjskie, zamieszkujące Azję Południowo-Wschodnią, Afrykę Wschodnią i Południowy Pacyfik łączy wspólny język przodków. Historycznie ujmując, były to bardzo różnorodne grupy ludzi. Od niewielkich egalitarnych społeczności opierających się na rodzinie, po duże złożone struktury polityczne na Hawajach. Zwykle przyjęły one chrześcijaństwo w XVIII i XIX wieku, a droga do nowej wiary była różna. Niektóre przeszły na chrześcijaństwo w ciągu mniej niż roku, inne potrzebowały na to ponad 200 lat. Duża różnorodność struktur społecznych oraz różny sposób przyjmowania nowej religii czynią ze ludów austronezyjskich idealny obiekt do badań zmian kulturowych przyniesionych przez chrześcijaństwo. Wyniki badań pokazują, że bardzo często najszybciej na chrześcijaństwo przechodziły społeczności o silnej kulturze przywództwa politycznego. To zaś sugeruje, że bardzo ważną rolę w przyjęciu chrześcijaństwa odgrywali lokalni władcy i wodzowie nawróceni wcześniej przez misjonarzy. Co więcej, okazało się także, że poziom nierówności społecznych nie miał wpływu na tempo rozprzestrzeniania się chrześcijaństwa, co przeczy popularnej tezie, iż rozprzestrzenia się ono, gdyż daje nadzieję niższym klasom na lepsze życie po śmierci. Badacze zauważyli też, że najszybciej chrześcijaństwo przyjmowane jest przez małe społeczności. Ludzie często myślą, że źródłem innowacji są duże społeczności. Nasze badania pokazują, że duże społeczności mogą też powoli przyjmować nowe idee. W małej społeczności nowa wiara rozprzestrzenia się dość szybko, szczególnie, jeśli jest ona rozpowszechniana przez przywódców czy inne wpływowe osobistości, mówi główny autor badań, doktor Joseph Watts z Uniwersytetu w Auckland i Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Uczony zauważa, że prowadzone przez jego grupę badania dają nam ważną wiedzę na temat zachowań ludzkich grup i procesu zmian kulturowych. We współczesnym świecie widzimy, że niektóre rzeczy rozprzestrzeniają się niewiarygodnie szybko, a inne potrzebują bardzo dużo czasu, by zdobyć sobie popularność. Nasze badania pomagają stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. Zdaniem profesora Quentina Atkinsona, badania na temat rozprzestrzeniania się wierzeń i idei w przeszłości pomagają w stwierdzeniu, jak mogą rozprzestrzeniać się w przyszłości. To pomoże nam zrozumieć, jak rozmiar populacji i jej struktura wpływa na rozprzestrzeniania się i adopcję nowych instytucji, ideologii lub technologii. « powrót do artykułu
  21. Największa na świecie kolonia pingwinów królewskich straciła większość ptaków. Kolonia, znana od lat 60. ubiegłego wieku znajduje się na Ile aux Cochons na Oceanie Indyjskich. Analiza zdjęć satelitarnych ujawniła, że liczebność kolonii zmniejszyła się o 88%. Kolonia z Ile aux Cochons na największa kolonia pingwinów królewskich i druga największa kolonia pingwinów w ogóle. Gdy w 1982 roku po raz ostatni wyspa została odwiedzona przez ekspedycję naukową, kolonia składała się z 2 000 000 ptaków, w tym z 500 000 par z młodymi. Kolonia badana jest od lat 60., a zmiany w jej wielkości są oceniane na podstawie jej zasięgu na zdjęciach i widocznych zmianach w pokrywie roślinnej. Rośliny zajmują miejsce zwolnione przez pingwiny. Alarmujący spadek zauważony na zdjęciach satelitarnych został potwierdzony za pomocą zdjęć wykonanych z pokładu helikoptera. Dalsze badania ujawniły, że liczebność kolonii zaczęła zmniejszać się w latach 90. i zbiegło się to z El Niño. Wiadomo, że w tym czasie zjawisko to wpłynęło na zdolności do polowań innej kolonii, znajdującej się 100 kilometrów od Ile aux Cochons, również powodując spadek jej liczebności. Liczebność kolonii pingwinów może być też zależna od zagęszczenia. Im większa populacja, tym większe zagęszczenie i tym większa konkurencja o żywność, co z kolei spowalnia wzrost wszystkich członków grupy. Jeśli do tego dodamy znaczące wydarzenia, takie jak silne El Nino pod koniec lat 90., może dojść do znaczącego spadku populacji. Inną możliwą przyczyną spadku liczebności może być epidemia. Obecnie ptasia cholera panuje wśród ptaków na innych wyspach południowej części Oceanu Indyjskiego. Cierpią na nią albatrosy z Ile Amsterdam i pingwiny z Wyspy Marion. Specjaliści mówią jednak, że żadne z powyższych nie wyjaśnia tak olbrzymiego zmniejszenia się populacji, jak obserwowane na Ile aux Cochons. Francuski Instytu Polarny rozpoczął badania, mające na celu ustalić, co zdziesiątkowało pingwiny. « powrót do artykułu
  22. Wystarczą dwa tygodnie zmniejszonej aktywności fizycznej, by u podatnych osób pojawiła się cukrzyca typu 2. Takie wnioski płyną za badań, którym poddano starsze osoby z nadwagą. Okazało się, że tak krótki okres braku aktywności wystarczył, by u pacjentów w stanie przedcukrzycowym doszło do wzrostu poziomu cukru we krwi i rozpoczęła się choroba. U niektórych pacjentów nawet po powrocie do poprzedniej aktywności przez dwa tygodnie nie zauważono poprawy. Spodziewaliśmy się, że u osób badanych pojawi się cukrzyca, jednak zaskoczyło nas, że stan ich zdrowia nie poprawił się, gdy powrócili do dawnej aktywności, mówi Chris McGlory z kanadyjskiego McMaster University, który stał na czele zespołu badawczego. Uczestników badań poproszono, by ograniczyli swoją aktywność fizyczną do nie więcej niż 1000 kroków dziennie. Odpowiada to aktywności osoby, która musi pozostawać w domu np. w związku z chorobą. Aktywność badanych mierzono za pomocą krokomierzy i specjalistycznych monitorów. Regularnie badano im też krew. Wyniki badań pokazują, że osoby starsze, które z jakichś powodów muszą ograniczyć aktywność fizyczną, są bardziej narażone na pogorszenie ich ogólnego stanu zdrowia. Leczenie cukrzycy typu 2. jest drogie i skomplikowane. Jeśli ludzie przez dłuższy czas muszą być mniej aktywni, to później muszą ciężej pracować by ich organizm odzyskał zdolność do utrzymania odpowiedniego poziomu cukru, stwierdza profesor Stuart Philips, który nadzorował badania. Z najnowszych badań CDC wynika, że w cukrzycę ma ponad 30 milionów Amerykanów, a kolejne 84 znajduje się w stanie przedcukrzycowym. W Kanadzie cukrzyca jest jedną z najszybciej rozwijających się chorób. Każdego roku diagnozuje się niemal 60 000 nowych przypadków. Jest to szósta przyna śmierci i główna przyczyna ślepoty i amputacji u osób dorosłych. W Polsce na cukrzycę cierpi około 3 milionów osób, z czego około 600 000 jest niezdiagnozowanych. « powrót do artykułu
  23. W zeszłą sobotę 3 osoby porwały z oceanarium w Teksasie samicę rekina rogatego (Heterodontus francisci). Przebraną za dziecko rybę przetransportowano wózkiem. Na szczęście Miss Helen udało się odzyskać. Obecnie przechodzi ona kwarantannę i jak na razie ma się dobrze. Kobieta i dwaj mężczyźni wykradli rekinicę z otwartego basenu. Jeden ze złodziei wyciągnął ją z wody za ogon, a pozostali szybko przystąpili do owijania mokrym ręcznikiem. Na zapleczu Miss Helen trafiła do wiadra z roztworem wybielacza. Później wiadro wsadzono do wózka. Jenny Spellman z San Antonio Aquarium opowiada, że pracownik oceanarium od razu dostrzegł, co się stało i powiadomił kierownictwo. Spellman udała się na parking i próbowała skonfrontować się z grupą. Jeden z mężczyzn nie pozwolił jej jednak przeszukać auta. Powiedział, że jego syn jest chory i musi jechać. Nagranie z monitoringu zostało opublikowane w lokalnych mediach, dzięki czemu w poniedziałek (30 lipca) mieszkańcom udało się namierzyć auto. Ostatecznie doprowadziło to do aresztowania podejrzanego. W domu tego mężczyzny znajdowała się pokaźna kolekcja morskich istot. Gdy weszliśmy [...], ujrzeliśmy coś, co wyglądało prawie jak makieta [San Antonio Aquarium] - opowiada Joseph Salvaggio, szef policji z Leon Valley. Policja planuje przesłuchania pozostałych "kidnaperów".   « powrót do artykułu
  24. Japońscy naukowcy poinformowali o rozpoczęciu pierwszych badań klinicznych nad leczeniem choroby Parkinsona za pomocą indukowanych pluripotencjalnych komórek macierzystych. Badacze, na czele których stoi neurochirurg Jun Takahashi z Uniwersytetu w Kioto, będą wstrzykiwali bezpośrednio do mózgów chorych komórki progenitorowe neuronów dopaminergicznych. Injekcje będą przeprowadzane w tych regionach, o których wiadomo, że ich degeneracja odgrywa rolę w powstawaniu choroby Parkinsona. Choroba Parkinsona jest związana ze śmiercią komórek produkujących dopaminę. Brak tego neuroprzekaźnika skutkuje spadkiem możliwości motorycznych, co objawia się problemami z poruszaniem się i mimowolnym drżeniem. Z czasem pojawia się też demencja. Autorzy badań chcą pozyskiwać odpowiednie komórki progenitorowe i wtrzykiwać je w skorupę. Lekarze będą musieli wywiercić w czaszce każdego z pacjentów dwa otwory i za pomocą specjalnego urządzenia wstrzyknąć w odpowiednie miejsce około 5 milionów komórek progenitorowych. Badania na zwierzętach wykazały, że komórki te zmieniają się w neurony dopaminergiczne i gromadzą w mózgu. Grupa Takahashiego informowała w ubiegłym roku, że u małp z ludzkim modelem choroby Parkinsona taki zabiegł przyniósł znaczącą, trwającą 2 lata poprawę. Japończycy zdecydowali, że nie będą pozyskiwali komórek progenitorowych osobno od każdego pacjenta. Uznali, że lepszą strategią jest pobranie od zdrowych osób komórek, które z małym prawdopodobieństwem wywołają u biorców odpowiedź immunologiczną. Użycie wcześniej przygotowanych komórek to szybsza i tańsza metoda, niż przygotowywanie ich dla każdego pacjenta osobno. Na wszelki wypadek jednak pacjentom podano immunosupresanty. W badaniach bierze udział 7 pacjentów, których losy będą śledzone przez 2 lata po injekcji. « powrót do artykułu
  25. Mózgu głodnego człowieka nie da się tak łatwo oszukać co do wielkości porcji i porcja będzie oceniana jako tej samej wielkości, bez względu na to, czy umieści się ją na małym, czy na dużym talerzu. Badanie, którego wyniki ukazały się w piśmie Appetite, podważają, przynajmniej po części, zasadność stosowania złudzenia Delboeufa przy odchudzaniu. Złudzenie Delboeufa polega na tym, że gdy okręgi o jednakowej średnicy wpisze się w większe okręgi, większy będzie się wydawać ten otoczony przez okrąg o mniejszej średnicy. Wielkość talerza nie jest tak istotna, jak sądzimy - podkreśla dr Tzvi Ganel z Uniwersytetu Ben-Guriona. Dr Ganel i doktorantka Noa Zitron-Emanuel sprawdzali, jak niejedzenie przez krótki czas wpływa na postrzeganie jedzenia w różnych kontekstach. Okazało się, że w porównaniu do osób, które niedawno jadły, ochotnicy poszczący przez co najmniej 3 godziny częściej poprawnie oceniali proporcje pizzy umieszczonej na mniejszych i większych tackach. Post oddziaływał wyłącznie na postrzeganie jedzenia. Obie grupy były bowiem tak samo niedokładne, gdy chodziło o porównanie wielkości ciemnych okręgów umieszczonych w okręgach o różnej średnicy. Wg Izraelczyków, to wskazuje, że głód stymuluje silniejsze przetwarzanie analityczne, które nie tak łatwo poddaje się iluzji. Pamiętając o złudzeniu wzrokowym, które miało zmniejszyć spożycie, w ciągu ostatniego dziesięciolecia restauracje i innego tego typu biznesy uciekały się do coraz mniejszych naczyń. Tymczasem nasze studium obala to przekonanie. Gdy ludzie są głodni, zwłaszcza podczas odchudzania, spada prawdopodobieństwo, że dadzą się wprowadzić w błąd wielkości talerza. Wręcz przeciwnie, rośnie ryzyko wykrycia zabiegu (mniejszej porcji), przez co zwiększa się podatność na późniejsze przejadanie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...