Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Na Politechnice Federalnej w Lozannie powstało oprogramowanie, które wykorzystuje awatar, by przewidzieć, ile energii ludzie zużywają w zależności od sposobu chodzenia. Szwajcarzy podkreślają, że choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, stale zmieniamy tempo chodu, długość kroków i unoszenie stóp (instynktownie "wybieramy" chód, który w danych warunkach jest najmniej energochłonny). Awatar autorów publikacji ze Scientific Reports to tułów wyposażony w nogi i stopy. Można go dowolnie konfigurować. Najpierw użytkownik wprowadza swój wzrost i wagę. Później ustawia prędkość chodu, długość i szerokość kroku, uniesienie stopy, a także przechylenie tułowia i podłoża. Dodatkowo można symulować wpływ bycia pchanym bądź ciągniętym na poziomie różnych części ciała. Zużycie energii jest wyświetlane w czasie rzeczywistym za każdym razem, gdy parametry są zmieniane. Naukowcy dodają, że dla swojego oprogramowania widzą wiele zastosowań, zwłaszcza medycznych. Oprogramowanie może zostać wykorzystane do wybrania najlepszego projektu egzoszkieletu lub protezy (najlepszego, czyli takiego, który redukowałby wysiłek użytkownika) - tłumaczy Amy Wu. Zespół dodaje, że z pomocą oprogramowania można by nawet określić, jak nosić plecak, by zminimalizować wydatkowanie energii. Jeśli [jednak] twoim celem jest spalanie kalorii, oprogramowanie da się wykorzystać do znalezienia serii ruchów z dużym kosztem metabolicznym. Szwajcarzy ujawniają, że oprogramowanie powstało w laboratorium robotyki z myślą o robotach humanoidalnych i miało służyć do analizy mechaniki ludzkiego chodu. Sposób, w jaki ludzie chodzą, jest niezwykle skomplikowany. Poziom wymaganej kontroli jest sporym wyzwaniem dla humanoidalnych robotów - podsumowuje Salman Faraji. « powrót do artykułu
  2. Przez długi czas Równiny Centralne, środkowe dorzecze Rzeki Żółtej, były uznawane za kolebkę cywilizacji chińskiej, która miała powstać tu pomiędzy środkiem a końcem II tysiąclecia przed Chrystusem. Jednak ostatnie odkrycia archeologiczne na stanowisku Shimao każą zmienić pogląd na to, co było centrum, a co peryferiami u zarania cywilizacji chińskiej. Badania te ujawniły, że przed rokiem 2000 p.n.e. w miejscu tym istniała złożona społeczność. Co więcej, istotne dla początków cywilizacji symbole, spotykane na Równinie Centralnej, pojawiły się znacznie wcześniej w Shimao. Archeolodzy odkryli tam, ni mniej ni więcej, a liczące sobie 4300 lat miasto oraz wielką piramidę schodkową o wysokości co najmniej 70 metrów, której powierzchnia liczy sobie 24 hektary (240 000 metrów kwadratowych). Piramida została udekorowana symbolami oka oraz pół-ludzkim pół-zwierzęcymi twarzami. Wokół piramidy przez pięć wieków rozwijało się miasto. W szczytowym okresie miało ono 400 hektarów powierzchni, co czyniło je jednym z największych na świecie. Sama piramida składa się z 11 stopni, z których każdy został wzmocniony kamieniami. Na jej szczycie umieszczono pałace zbudowane z ziemi ubijanej w szalunkach, z drewnianymi słupami i dachówkami oraz olbrzymi zbiornik na wodę. Na miejscu odkopano pozostałości świadczące o tym, że na co dzień mieszkali w nich ludzie. Dotychczas zdobyte dowody wskazują, że kompleks na piramidzie schodkowej nie służył tylko jako miejsce zamieszkania dla elity rządzącej Shimao. Było to także miejsce, w którym odbywała się działalność artystyczna i rzemieślnicza, stwierdzili badacze. Wokół piramidy i całego miasta zbudowano liczne mury obronne. Przy wejściu do piramidy znajdowały się rozbudowane mury, których konstrukcja wskazuje, że miały zarówno pełnić funkcję obronną, jak i konstrukcji ograniczającej dostęp osobom postronnym, uznali naukowcy. Znaleziono też dowody na składanie ofiar z ludzi. Przy zewnętrznych murach, w okolicach wschodniej ściany odkryto sześć miejsc, w których znajdowały się odcięte ludzkie głowy. Niewykluczone, że niektóre z ofiar to mieszkańcy położonego na północ stanowiska archeologicznego Zhukaigou. Analizy morfologiczne sugerują, że ofiary mogą być powiązane z mieszkańcami Zhukaigou, co z kolei sugeruje, że zostali oni wzięci do niewoli podczas ekspansji Shimao. informują uczeni. Pomiędzy blokami kamienia we wszystkich budowlach Shimao wetknięto przedmioty z jadeitu. To, wraz z ofiarami z ludzi, może oznaczać, że także mury odgrywały jakąś rolę w polityce i obrzędach religijnych Shimao. Archeolodzy od wielu lat wiedzę o istnieniu Shimao, jednak w przeszłości sądzono, że tamtejsze widoczne na powierzchni konstrukcje były częścią położonego niedaleko Wielkiego Muru. Dopiero podjęte w ostatnich latach wykopaliska ujawniły, że Shimao jest znacznie starsze od Wielkiego Muru. « powrót do artykułu
  3. Zanieczyszczenie powietrza skraca życie każdego człowieka o ponad rok, uznali autorzy najnowszych badań. Po raz pierwszy połączono dane dotyczące zanieczyszczenia powietrza i długości życia, by przeanalizować światowe różnice w występowaniu obu czynników i sprawdzić, jak wpływają one na średnią spodziewaną długość życia. Naukowcy skupili się na zanieczyszczeniu pyłem zawieszonym o średnicy mniejszej niż 2,5 mikrometra (PM 2.5). Tak małe cząstki przedostają się głęboko do płuc, a oddychanie powietrzem z PM 2.5 jest powiązane z chorobami układu krążenia, udarami, chorobami układu oddechowego i nowotworami. PM 2.5 pochodzą zaś z elektrowni, silników spalinowych, ognisk, emisji rolniczej i przemysłowej. Nie od dzisiaj wiadomo, że PM 2.5 to jeden z największych światowych zabójców ludzi. Wszystkim nam zależy na długim życiu. Dzięki naszym badaniom byliśmy w stanie precyzyjnie określić, jak zanieczyszczenie powietrza skraca nasze życie. Okazuje się, że średnio ludzie na całym świecie żyją z tego powodu o około rok krócej, mówi profesor Joshua Apte z University of Texas. O tym, jak duże ma to znaczenie, może świadczyć porównanie wpływu zanieczyszczenia PM 2.5 na długość życia z wpływem różnych chorób. Na przykład, jeśli byśmy oczyścili powietrze z PM 2.5 przyniesie to większe korzyści w postaci średniego wydłużenia życia przeciętnego człowieka niż opracowanie skutecznego leku na nowotwory płuc i piersi. Szczególnie duże korzyści odnieśliby tutaj starsi mieszkańcy takich krajów jak Indie czy Azja. W większości krajów Azji usunięcie tego typu zanieczyszczeń z powietrza oznaczałoby, że osoby w wieku 60 lat miałyby 15 do 20 procent większe szanse niż obecnie, że dożyją co najmniej 85. roku życia, mówi Apte. Stwierdzenie, że 90 000 Amerykanów czy 1,1 miliona mieszkańców Indii umiera każdego roku z powodu zanieczyszczenia powietrza nikogo nie obchodzi. Jeśli jednak powiemy, że każdy z nas żyje z tego powodu o rok krócej, to może wywrzeć wrażenie, mówi Apte. « powrót do artykułu
  4. W trakcie swojego istnienia Imperium Rzymskie podbiło niezliczone ziemie i na zawsze zmieniło dzieje świata. Ślady obecności rzymskich wojowników są do dziś obecne na wszystkich terenach, do jakich kiedykolwiek dotarli. Kim byli ludzie, którzy dla chwały ojczyzny nie bali się stanąć przeciwko Celtom i Kartagińczykom? Ku chwale Rzymu. Wojownicy imperium Rossa Cowana to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników historii starożytnej. Ukazuje nieznane oblicze rzymskich żołnierzy, którzy z równą pasją doskonalili się w sztuce wojennej i czytali poezję. Publicznie przechwalali się odniesionymi w boju bliznami i dyskutowali o filozofii. Nie znali litości wobec wrogów oraz spisywali wojenne dzieje. Ross Cowan opisuje życie codzienne rzymskich wojowników, ich tradycje, przesądy i wierzenia, a także prezentuje sylwetki najwybitniejszych wodzów. Analizuje strategie kolejnych kampanii i tłumaczy, dlaczego pojedynek czasem przesądzał o zwycięstwie lub klęsce całego przedsięwzięcia wojennego.
  5. Dzięki jednemu z najdłużej trwających eksperymentów naukowych tego rodzaju wiadomo, czemu jaja nurzyków mają tak niezwykły spiczasty kształt. Nurzyki składają i wysiadują pojedyncze jajo na półkach skalnych klifów. Z tego powodu naukowcy i ornitolodzy amatorzy uznawali, że są one spiczaste, by przemieszczać się łukiem i nie staczać się w pobliże krawędzi. Prof. Tim Birkhead z Uniwersytetu w Sheffield, który prawie od 50 lat bada nurzyki, alki zwyczajne i maskonury z walijskiej wyspy Skomer, odkrył jednak, że unikatowy kształt jaj wyewoluował, by w pierwszym rzędzie zapobiec jakiemukolwiek toczeniu. Jaja nurzyków uchodzą za jedne z najpiękniejszych jaj na świecie. Kiedyś wzdłuż wybrzeży hrabstwa Yorkshire i miejscowości Benton działali zbieracze zwani climmers, którzy wspinali się na klify w poszukiwaniu najbardziej nietypowo zabarwionych jaj nurzyków. Sprzedawali je potem muzeom i bogatym prywatnym kolekcjonerom. Obecnie w Wielkiej Brytanii wybieranie jaj jest zakazane. Wyniki studium Birkheada, które ukazały się w piśmie Auk: Ornithological Advances, pokazują, że kształt jaj nurzyków sprawia, że są one bardziej stabilne na zajmowanych często przez te ptaki pochyłych powierzchniach. Nurzyki są jednym z najbardziej fascynujących gatunków ptaków w Wielkiej Brytanii. Często znajdują się one jednak w cieniu sąsiadów - maskonurów, które bardzo się ludziom podobają. Ze względu na zachowanie nurzyki są jednak o wiele bardziej interesujące dla obserwatorów. Oglądanie nurzyków przypomina śledzenie opery mydlanej opery. Mamy niekończącą się mieszaninę uczuć małżeńskich, niewierności i niesnasek. Nic nie pobije też nurzyków, jeśli chodzi o przydatność do monitorowania stanu zdrowia oceanu; ich liczebność, przeżywalność i sukces reprodukcyjny można bowiem badać łatwiej niż u innych ptaków morskich. Birkhead zajmował się na Skomer nie tylko kształtem jaj nurzyków. Długofalowe badania dały mu niepowtarzalny wgląd w ekologię i zachowanie 300 tys. par gniazdujących ptaków morskich. Dzięki temu wiadomo np., jak zmiana klimatu wpłynęła na ich populacje. Ostatnie badania zademonstrowały, że większa liczba sztormów uderzających w okolice doprowadziła do śmierci kilkudziesięciu tysięcy ptaków, głównie nurzyków i maskonurów.   « powrót do artykułu
  6. Erupcja wulkanu Tambora mogła w znacznej mierze przyczynić się do wyniku jednej z najważniejszych bitew w dziejach, klęski Napoleona pod Waterloo. Ciężkie opady deszczu przeszły nad Waterloo w noc poprzedzającą bitwę pomiędzy Napoleonem a koalicją jego wrogów. Cesarz Francuzów, którego poważny atut stanowiła silna artyleria, postanowił poczekać, aż grunt obeschnie na tyle, by móc użyć armat. Ta zwłoka przyczyniła się do jego klęski. Początkowo wygrywana przezeń bitwa, którą toczył przeciwko oddziałom Wellingtona, całkowicie zmieniła przebieg, gdy z odsieczą przybyło ponad 50 000 Prusaków pod komendą von Blüchera. Napoleon przegrał, abdykował i został zesłany na Wyspę Świętej Heleny, gdzie spędził ostatnie lata życia. Jaki związek z bitwą, która zmieniła oblicze świata, miał indonezyjki wulkan Tambora, do którego erupcji doszło 2 miesiące wcześniej? Otóż seria eksperymentów wykonanych przez doktora Matthew Genge'a z Imperial College London wykazała, że naładowany elektrycznie popiół z wulkanu wzniósł się aż do jonosfery i tam przyczynił się do utworzenia chmur, które sprowadziły deszcze nad Europę. Dotychczas nie sądzono, by podczas erupcji wulkanu popiół mógł zawędrować aż tak wysoko. Jednak, jak się okazuje, siły elektrostatyczne spowodowały, że trafił on nawet na wysokość 100 kilometrów. Wulkan Tambora, który wybuchł na indonezyjskiej wyspie Sumbawa, zabił 100 000 ludzi i spowodował, że rok 1816 stał się znany jako „rok bez lata”. Dotychczas sądzono, że materiał wyrzucony w czasie erupcji został uwięziony w niższych partiach atmosfery. Gaz wulkaniczny i popiół mają ujemne ładunki elektryczne, gaz odpycha popiół, kierując go w stronę górnych partii atmosfery, mówi Genge. Wyniki jego eksperymentów zgadzają się z doniesieniami o historycznych erupcjach. Jako, że niewiele wiemy o pogodzie z roku 1815 doktor Gege przyjrzał się danym pogodowym po erupcji Krakatau z 1883 roku. Niemal natychmiast po wybuchu doszło do obniżenia temperatury i zmniejszenia opadów. Średnie światowe opady były niższe w czasie erupcji niż przed nią jak i po niej. W kolei w danych z erupcji Pinatubo z roku 1991 widać zakłócenia w jonosferze, które mogły zostać spowodowane pojawieniem się w niej ujemnie naładowanego popiołu. Ponadto po erupcji Krakatau zaobserwowano częstsze niż normalnie formowanie się obłoków srebrzystych. To najwyższe chmury obserwowane z Ziemi. Tworzą się one właśnie w jonosferze. Zdaniem brytyjskiego naukowca są one dodatkowym dowodem na obecność popiołu wulkanicznego w atmosferze. Wydaje się zatem, że erupcja wulkanu Tambora w znacznie większym stopniu, niż dotychczas sądzono, wpłynęła na losy świata. « powrót do artykułu
  7. Jeden z najrzadszych ptaków zachodniej półkuli, kowalik bahamski (Sitta pusilla insularis) jednak nie wyginął. Poszukujący go zespół naukowy zauważył ptaka na Wielkiej Bahamie. Odkrycie jest o tyle istotne, że w 2016 roku przez Bahamy przeszedł huragan Matthew i od tamtej pory nie widziano żadnego kowalika. Istniały obawy, że huragan zabił całą populację, gdyż kolejne poszukiwania nie przynosiły rezultatów. W końcu udało się kowalika odnaleźć. Jednak na tym kończą się dobre informacje. Niewykluczone bowiem, że zauważone dwa osobniki to jedyne ptaki, które przetrwały katastrofę. Jeśli tak, to mamy do czynienia z najbardziej zagrożonym na świecie gatunkiem ptaków. Kowalik bahamski to gatunek endemiczny, występujący wyłącznie na niewielkim obszarze rodzimego lasu sosnowego na Wielkie Bahamie. Gatunek charakteryzuje się długim dziobem, wydawaniem wysokiego dźwięku i zakłada gniazda tylko w dojrzałych sosnach. Od kilku dziesięcioleci zanika on w błyskawicznym tempie. W 2004 roku żyło 1800 kowalików, w 2007 naliczono tylko 23 ptaki. Spadek liczebności ma miejsce od lat 50. i jest wynikiem masowego wycinania drzew, a ostatnio także coraz częstszymi huraganami niszczącymi habitat kowalika. Po huraganie Matthew kowalika poszukiwano w 464 miejscach na obszarze 34 000 hektarów. Dopiero teraz udało się go zauważyć, po przebyciu przez zespoły poszukiwawcze ponad 700 kilometrów lasu. Przemierzaliśmy las od sześciu tygodni i niemal straciliśmy nadzieję. Nagle usłyszeliśmy charakterystyczny odgłos kowalika. Nie da się go z niczym pomylić, cieszy się jeden z odkrywców ptaka, Matthew Gardner. Dwa zespoły poszukiwawcze informują o 11 przypadkach zauważenia kowalika na tym samym niewielkim obszarze. W jednym wypadku obserwowano dwa ptaki. Eksperci chcą ocalić gatunek, ale wielu wątpi, czy się to uda. Dokładne przyczyny jego wymierania nie są znane. Z pewnością jednak należy chronić rodzimy las sosnowy Bahamów, który jest domem nie tylko kilku innych endemicznych gatunków, ale również odgrywa ważną rolę dla ptaków migrujących. « powrót do artykułu
  8. Anestezjolog Khaw Kim-sun, profesor Hongkońskiego Uniwersytetu Chińskiego, zabił żonę i 16-letnią córkę, wykorzystując piłkę do ćwiczeń wypełnioną tlenkiem węgla. W 2015 r. kobietę i jej córkę znaleziono martwe w zamkniętym samochodzie. Początkowo okoliczności te zbiły policję z pantałyku, ale później fakty zaczęły się układać w spójny i przerażający obraz. Pierwszą wskazówką była sekcja zwłok, która wykazała, że obie ofiary zmarły w wyniku zatrucia tlenkiem węgla. W bagażniku żółtego mini coopera znaleziono nienapompowaną piłkę. Naoczni świadkowie zeznali, że profesor wypełnił CO dwie piłki. Kolegom z pracy powiedział, że to sposób na rozprawienie się z królikami. Składając wyjaśnienia policji, mężczyzna zaprzeczył sam sobie, bo stwierdził, że za pomocą tlenku węgla zamierzał rozprawić się z grasującymi w domu szczurami. Prokuratorzy powiedzieli przed sądem (High Court of the Hong Kong Special Administrative Region), że Khaw Kim-sun postanowił pozbyć się żony, bo miał romans, a obawiał się, że ta nie zgodzi się na rozwód. Wg nich, oskarżony nie chciał raczej zabić starszej córki, bo ponoć młodszej córce powiedział, by została w domu i odrabiała lekcje. « powrót do artykułu
  9. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że obecnie probiotyki występują w wielu produktach. Ostatnio zespół z Wake Forest Baptist Medical Center zidentyfikował jednak "dość nietypowe" ich źródło: zużyte pieluszki. Naukowcy opracowali probiotyczny koktajl z szczepów bakterii jelitowych z kału niemowląt. Wg nich, mogą one pomóc w zwiększeniu produkcji krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (ang. short-chain fatty acids, SCFAs). Krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe są kluczowym elementem dobrego zdrowia jelit [dzieje się tak, bo m.in. odżywiają wyściółkę jelit, zmniejszają stan zapalny i pomagają w kontroli apetytu]. Ludzie z cukrzycą, otyłością, chorobami autoimmunologicznymi i nowotworami mają często mniej SCFAs. Zwiększenie ich stężenia może pomóc w zachowaniu lub odtworzeniu normalnego środowiska jelitowego i, miejmy nadzieję, w poprawie stanu zdrowia - podkreśla dr Hariom Yadav. Dostrzegając lukę we wcześniejszych badaniach, ekipa z Wake Forest Baptist Medical Center postanowiła się zająć wpływem szczepów probiotyków pozyskiwanych z próbek kału zdrowych osób. Dzieci są zazwyczaj całkowicie zdrowe i z oczywistych względów nie cierpią na choroby związane ze starzeniem, np. cukrzycę [...]. Ich kał jest zaś [ogólnie i] łatwo dostępny. W ramach badań Yadav i inni pobierali próbki kału z pieluszek 34 zdrowych niemowląt. Po wyizolowaniu, charakteryzacji i potwierdzeniu bezpieczeństwa pochodzących z przewodu pokarmowego szczepów Lactobacillus i Enterococcus o właściwościach probiotycznych, Amerykanie wybrali z 321 analizowanych 10 najlepszych szczepów. Później myszom podawano pojedynczą dawkę albo serię pięciu dawek koktajlu 10 szczepów. Tę samą mieszaninę probiotyków w takich samych dawkach wprowadzono również do pożywki z ludzkim kałem. Okazało się, że zarówno u myszy, jak i w medium pojedyncza dawka i układ 5-dawkowy modulowały mikrobiom jelitowy i zwiększały produkcję SCFAs. Nasze badania zapewniają dowody, że probiotyki pochodzenia ludzkiego mogą zostać wykorzystane w interwencji bioterapeutycznej na choroby związane z dysbiozą i zmniejszoną produkcją SCFAs w przewodzie pokarmowym. « powrót do artykułu
  10. Przed 90 000 lat zmarła kobieta, która była w połowie neandertalką, a w połowie denisowianką. Takich wyników dostarczyła analiza genetyczna kości znalezionej w jednej z syberyjskich jaskiń. Tym samym po raz pierwszy udało się odnaleźć szczątki człowieka, którego rodzice należeli do różnych gatunków rodzaju Homo. Znalezienie hybrydy w pierwszym pokoleniu to coś niezwykłego. To wspaniałe osiągnięcie nauki wsparte odrobiną szczęścia, mówi Pontus Skoglund z Instytutu Francisa Cricka w Londynie. Odkrycia dokonał zespół, na którego czele stali Viviane Slon i Svante Paabo z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku. Przeprowadzili oni analizę genetyczną pojedynczej kości znalezionej w Jaskini Denisowa w Górach Ałtaj. W jaskini tej w 2008 roku odkryto nowy gatunek człowieka, który nazwano denisowianami. Wiadomo, że Góry Ałtaj zamieszkiwali nie tylko denisowianie, ale również i neandertalczycy. Już z wcześniejszych badań genomu ludzi współczesnych oraz żyjących przed tysiącami lat wiemy, że musiało dochodzić do krzyżowania się denisowian, neandertalczyków i Homo sapiens. Nigdy jednak wcześniej nie znaleziono dziecka rodziców należących do dwóch gatunków człowieka. Dotychczas najwcześniejszym znanym nam potomkiem dwóch gatunków był przedstawiciel Homo sapiens, który 4–6 generacji wcześniej miał przodka neandertalczyka. Denny, bo tak nazwano kobietę, której szczątki właśnie zbadano, miała neandertalską matkę i ojca denisowianina. Badania przyniosły więcej niespodzianek. Okazało się, że matka Denny była bliżej spokrewniona z liczącymi sobie 55 000 lat szczątkami neandertalczyka z jaskini Vindija w Chorwacji, niż neandertalczykiem z Ałtaju, który żył 30 000 lat przed urodzeniem się Denny. Szczątki Denny zostały odkryte przez zespół Paabo przed kilkunastu laty wśród ponad 2000 niezidentyfikowanych fragmentów ludzkich kości. W 2016 roku poddano je datowaniu radiowęglowemu, które ujawniło, że mamy do czynienia z homininem, który żył ponad 50 000 lat temu. Analizy ganetyczne pozwoliły stwierdzić, że Denny zmarła około 90 000 lat temu. Sekwencjonowanie mitochondrialnego – dziedziczonego po matce – DNA pokazało, że szczątki należą do człowieka, którego matką była neandertalka. To jednak nic nie mówiło o ojcu. Dlatego też zsekwencjonowano cały genom i porównano go z genomami neandertalczyków i denisowian znalezionymi w Jaskini Denisowa oraz ze współczesnymi mieszkańcami Afryki. Okazało się, że 40% DNA pochodzi od neandertalczyków, a kolejne 40% od denisowian. Wykazano również, że kość należała do kobiety, która w chwili śmierci miała co najmniej 13 lat. Wszystko wskazuje więc na to, że Denny była hybrydą neandertalki i denisowianina. Istnieje jednak możliwość, że to jej rodzice byli takimi hybrydami. Naukowcy chcieli rozstrzygnąć te wątpliwości i przeanalizowali te fragmenty genomu, gdzie istnieją różnice pomiędzy neandertalczykami a denisowianami. W każdym z tych miejsc porównali genom Denny z genomem obu gatunków. W ponad 40% przypadków jeden fragment DNA odpowiadał genomowi denisowian, a inny neandertalczyków. To zaś wskazuje, że genom Denny pochodził od obu gatunków, a nie od hybryd. Zdaniem Kelley Harris, genetyka populacyjnego, która specjalizuje się w badaniu hybryd Homo sapiens i H. neanderthalensis, badania wykazały, że Denny to hybryda w pierwszym pokoleniu. Tego samego zdania jest znany badacz Pontus Skoglund. To jasna sprawa. Myślę, że odkrycie to natychmiast powinno trafić do podręczników akademickich. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną tajemnicę. Zarówno wcześniejsze badania, przypadek Denny oraz fakt, że w Jaskini Denisowa znaleziono niewiele kości należących do czystych przedstawicieli denisowian, wskazują, że do łączenia się neandertalczyków z denisowianami dochodziło często. A skoro tak, to jak to się stało, że denisowianie i neandertalczycy przez setki tysięcy lat zachowali odrębność genetyczną. Rozwiązaniem tej zagadki mogłaby być niepłodność hybryd denisowian i neandertalczyków lub jakaś inna ich cecha bilogiczna, która uniemożliwiła zlanie się obu gatunków ze sobą. Przy próbach rozwiązania tej zagadki trzeba wziąć pod uwagę też fakt, że neandertalczycy byli szeroko rozpowszechnieni, zajmowali całą zachodnią Eurazję. Denisowian znaleziono tylko w Jaskini Denisowa. Myślę, że żaden neandertalczyk żyjący na zachód od Uralu nie spotkał nigdy żadnego denisowianina – stwierdza Paabo. « powrót do artykułu
  11. Opracowany na University of Michigan algorytm przewyższa ludzi w identyfikowaniu fałszywych informacji, tzw. fake news. Podczas testów algorytmu okazało się, że jest on w stanie wyłapać aż 76% fałszywych informacji. W przypadku ludzi efektywność wynosi 70%. Ponadto wykorzystywany przez algorytm mechanizm analizy lingwistycznej może zostać użyty do zidentyfikowania fake newsów nawet w przypadku, gdy są one zbyt świeże, by można było skonfrontować je z innymi źródłami. Profesor Rada Mihalcea, która stworzyła wspomniany algorytm, mówi, że przyda się on na przykład witrynom, które są zalewane fałszywymi informacjami po to, by generować kliknięcia lub manipulować opinią publiczną. Szczególną ważną rolę do odegrania mogą mieć w agregatorach treści, gdzie pracownicy takich witryn mogą nie być w stanie na czas wyłapać fałszywych informacji pobranych z innych witryn czy serwisów społecznościowych. Ponadto obecnie najczęściej weryfikuje się fake newsy poprzez ich skonfrontowanie z wieloma źródłami przez człowieka. To powolna metoda i zanim taka fałszywa informacja zostanie obnażona, wiele osób zdąży ją przeczytać, a do sprostowania większość z nich nigdy nie dotrze. Analiza lingwistyczna, polegająca na wyłapywaniu charakterystycznych zwrotów, struktur gramatycznych, słownictwa czy interpunkcji, działa szybciej niż ludzie i może znaleźć znacznie szersze zastosowanie. Narzędzie tego typu może np. nadawać poszczególnym informacjom rangę, informując czytelnika o ich wiarygodności. Może też posłużyć do oznaczenia treści, którą następnie pracownicy serwisu czy agregatora muszą sprawdzić. Profesor Mihalcea mówi, że obecnie istnieje sporo algorytmów służących analizie lingwistycznej. Problemem w opracowaniu wykrywacza fake newsów nie było zbudowanie algorytmu, ale znalezienie odpowiedniego zestawu danych, na których algorytm ten może być uczony. Algorytm taki nie może być np. trenowany z użyciem treści satyrycznych, które często opowiadają nieprawdziwe historie, jednak w szczególny sposób, który nie jest przydatny do nauki wykrywania fake newsów. Zespół Mihalcei stworzył więc własny zestaw fake newsów i przy pomocy dużej grupy ochotników dokonał czegoś na kształt inżynierii wstecznej, by przeanalizować, jak prawdziwa informacja może z czasem zostać przerobiona na typowy fake news. W ten bowiem sposób powstaje większość krążących po internecie fałszywych informacji. Początkowo naukowcy zwrócili się do społeczności Amazon Mechanical Turk i znaleźli tam chętne osoby, które na pieniądze stworzyły z krótkich prawdziwych informacji ich fałszywe wersje, naśladując przy tym styl prawdziwych informacji. Uczeni zebrali 500 par takich prawdziwych i fałszywych informacji,; oznaczyli je odpowiednio i wykorzystali je podczas nauki algorytmu. W końcu pobrali z internetu zestaw prawdziwych oraz fałszywych informacji i za jego pomocą je sprawdzali. Okazało się, że algorytm charakteryzuje się trafnością dochodzącą do 76 procent. « powrót do artykułu
  12. Badania pokazały, że habitat dostępny dla pangolinów chińskich (Manis pentadactyla) zmniejszył się w ostatnim 50-leciu o połowę. Pangoliny są cenione w wielu azjatyckich kulturach dla swojego mięsa i łusek, które wykorzystuje się w tradycyjnej medycynie. Przez to są obecnie najbardziej przemycanym gatunkiem ssaka na świecie. Biolodzy z Chin i Wielkiej Brytanii podkreślają, że dotąd nikt nie przeprowadził długoterminowych badań populacyjnych M. pentadactyla. Wierząc, że taka wiedza przyda się do planowania działań związanych z ochroną, autorzy artykułu z pisma Proceedings of the Royal Society B przeprowadzili własne studium. Na podstawie dostępnych danych, np. z lokalnych dokumentów historycznych, opublikowanej literatury i wywiadów, stworzono modele nisz ekologicznych. W ten sposób zespół chciał oszacować skalę potencjalnych zmian dystrybucji pangolinów we wschodnich Chinach (prowincjach Fujian, Jiangxi i Zhejiang). Modele pozwoliły zobaczyć, gdzie M. pentadactyla mieszkały w latach 1970-2016 i jak dużo żyło ich w danym rejonie. Okazało się, że od lat siedemdziesiątych XX w. do wczesnych lat XXI w. zasięg pangolinów chińskich zmniejszył się o 52,20%. Obecnie populacja jest ograniczona głównie do pasma górskiego Wuyi Shan. Zmniejszenia liczebności populacji nie można przypisać globalnemu ociepleniu. Przyczyną jest zabijanie przez ludzi. W ostatnim półwieczu siatki transportowe usprawniły swoje działania, przez co łatwiej im było wywieźć schwytane bądź martwe pangoliny. Naukowcy, w tym Yang Li, Xiaofeng Luan i Minhao Chen z Uniwersytetu Leśnictwa w Pekinie, proponują, by monitoring połączyć z edukacją lokalnych mieszkańców, tak by chcieli oni brać udział w projektach ochrony łuskowców. « powrót do artykułu
  13. Rzymska policja poszukuje 2 anglojęzycznych turystów, którzy w zeszłą niedzielę (19 sierpnia) wykąpali się w bieliźnie w fontannie Ołtarza Ojczyzny. Jeden z mężczyzn ściągnął ostatecznie bokserki, śmiejąc się do kamery. Z odpowiednim komentarzem wideo zostało opublikowane na blogu Roma Fa Schifo. Zachowanie turystów wywołało falę oburzenia. Włoski wicepremier Matteo Salvini napisał na Twitterze, że będzie wiedział, jak nauczyć czegoś tych idiotów, gdy zostaną złapani i że Włochy nie są ich domową łazienką. Wiceburmistrz Rzymu Luca Bergamo powiedział, że potępia takie zachowanie i że obraża ono wszystkich nas, pamięć naszego kraju i poległych, którym dedykowano pomnik. Ołtarz Ojczyzny jest inaczej nazywany pomnikiem Wiktora Emanuela II. W 1921 r. stał się on także Grobem Nieznanego Żołnierza. Miejscowa policja podkreśla, że incydent był nielegalny i obraźliwy. Wiceburmistrz dodaje, że mężczyznom wymierzona zostanie maksymalna przewidziana w takich okolicznościach kara. « powrót do artykułu
  14. Metoda zastosowana przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles pozwoliła 5 mężczyznom z uszkodzeniem rdzenia odzyskać znaczącą kontrolę nad pęcherzem. Lekarze oddziaływali przez skórę na niższe partie rdzenia. Stymulator magnetyczny umieszczali na wysokości kręgosłupa lędźwiowego. Technika pozwalała odzyskać znaczącą kontrolę nad pęcherzem do 4 tygodni od ostatniej sesji. Jak pokazał kwestionariusz wypełniany przed i po studium, leczenie poprawiało jakość życia mężczyzn średnio o 60%. Jeśli uda się powtórzyć wyniki na innych ludziach, metoda opisana na łamach Scientific Reports zniesie ryzyko związane z długim cewnikowaniem. Jesteśmy podekscytowani, widząc pozytywne rezultaty u wszystkich 5 pacjentów po zaledwie 4 sesjach lekkiej stymulacji magnetycznej. Korzyści utrzymywały się 2-4 tygodnie, co sugeruje, że obwody rdzeniowe zachowują "pamięć" leczenia - opowiada dr Daniel Lu. Mężczyźni, którzy wzięli udział w badaniu, doznali urazu rdzenia 5-13 lat temu. Długotrwałe cewnikowanie może prowadzić do zakażeń bakteryjnych i trwałego bliznowacenia. Problemy z pęcherzem po urazie rdzenia mogą także prowadzić do niewydolności nerek i śmierci. Lu ma nadzieję, że jego laboratorium zmniejszy te wszystkie ryzyka, eliminując konieczność korzystania z cewnika. Większość urazów rdzenia nie ma charakteru całkowitego. Rdzeń zachowuje słabe resztkowe połączenie z mózgiem. Odtwarzamy funkcje pęcherza, wzmacniając sygnały i zwiększając zdolność obwodów rdzeniowych do reagowania na nie. Każdy z ochotników przechodził w ciągu 4 miesięcy cotygodniowe 15-min sesje stymulacji. Na początku nie było widać rezultatów, ale po 4 sesjach zaczęła się pojawiać mierzalna poprawa.. Wszyscy odzyskali zdolność samodzielnego [dowolnego] oddawania moczu [...]. Jeden pacjent mógł zupełnie zrezygnować z cewnika i opróżniać pęcherz kilka razy dziennie (do 4 tygodni od ostatniej sesji stymulacji). Czterech mężczyzn nadal używało cewnika co najmniej raz dziennie, ale i tak była to znacząca poprawa w stosunku do sytuacji sprzed terapii, kiedy średnio musieli to robić ponad 6 razy dziennie. Średnia pojemność pęcherza pacjentów wzrosła z 244 mm do 404 mm, ale objętość oddawanego dowolnie moczu powiększyła się z 0 do 1120 cm3 dziennie. Zespół Lu planuje dalsze badania z większą próbą mężczyzn i kobiet. Naukowcy chcą zrozumieć, jak stymulacja magnetyczna zmienia aktywność nerwową w rdzeniu. Oprócz tego Amerykanie zamierzają ustalić, czy inne wzorce stymulacji poprawią reakcje pacjentów, którzy dotąd odnosili z terapii mniejsze korzyści. « powrót do artykułu
  15. Z wiekiem nasze mózgi stają się wrażliwsze na dźwięk. Dr Björn Herrmann oraz Ingrid Johnsrude z Uniwersytetu Zachodniego Ontario badali reakcje kory słuchowej ochotników w wieku dwudziestu kilku i sześćdziesięciu kilku lat. Odkryli różnice w odpowiedzi na słabe i głośne dźwięki. Przyglądaliśmy się młodym i starszym osobom z klinicznie prawidłowym słyszeniem. Analizowaliśmy, w jaki sposób starzenie wpływa na zdolność mózgu do dostosowania wrażliwości do natężenia dźwięku. Stwierdziliśmy, że starsi badani nie adaptowali się tak dobrze do środowiska dźwiękowego - opowiada Herrmann. Naukowcy ujawnili, że gdy młodzi dorośli znajdują się w głośnym otoczeniu, np. na koncercie rockowym, ich mózg staje się mniej wrażliwy na stosunkowo ciche dźwięki. To pozwala mu dobrze słyszeć istotne dźwięki, nie będąc rozpraszanym przez dźwięki nieistotne. Z wiekiem jednak ludzie stają się nadwrażliwi na dźwięki, przez co słyszą zarówno ciche, jak i głośne dźwięki, nie mogąc zignorować lub "wyłączyć" nieistotnej informacji słuchowej. Gdy środowisko dźwiękowe jest naprawdę głośne, aktywność mózgu młodszych dorosłych wskazuje na utratę wrażliwości na naprawdę ciche dźwięki (dzieje się tak, bo nie są one ważne). [Dla odmiany] starsi ludzie nadal pozostają wrażliwi na stosunkowo ciche dźwięki, nawet gdy w danej sytuacji nie mają one znaczenia. Badanie sugeruje, że nadwrażliwość na dźwięki jest jednym z powodów, dla których seniorzy mogą uznawać pewne sytuacje, np. przebywanie w głośnych restauracjach, za nieprzyjemnie rozpraszające. Także dlatego pewne dźwięki są dla nich bardziej drażniące. Obecnie trwają badania nad tym, jak nadwrażliwość kory słuchowej na dźwięki wpływa na neurofizjologiczne zmiany w innych regionach mózgu. « powrót do artykułu
  16. Lenistwo może być, przynajmniej w przypadku małży i ślimaków, pomocne w przetrwaniu. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych na University of Kansas, w czasie których przeanalizowano dane dotyczące metabolizmu 299 gatunków żyjących od pliocenu (ok. 5 milionów lat temu) do dzisiaj. Okazało się, że szybszy metabolizm wiązał się z większym ryzykiem wyginięcia gatunku. Zastanawialiśmy się, czy można wyliczyć prawdopodobieństwo wyginięcia gatunku na podstawie ilości energii, jakie pobierają jego przedstawiciele. Okazało się, że istnieją różnice pomiędzy gatunkami mięczaków, które wyginęły w ciągu ostatnich 5 milionów lat, a tymi, które do dzisiaj przetrwały. Te gatunki, które wyginęły, miały zwykle wyższy metabolizm niż te, które przetrwały. Te organizmy, które mają mniejsze potrzeby energetyczne wydają się mieć większe szanse na przetrwanie, mówi główny autor badań, Luke Stortz z Instytutu Bioróżnorodności i Muzeum Historii Naturalnej University of Kansas. Może najlepsza długoterminowa strategia dla zwierząt, to jak największe lenistwo. Im wolniejszy metabolizm, tym większe prawdopodobieństwo, że gatunek przetrwa. Może zamiast „przetrwaniu najsprawniejszych” najlepszą metaforą ewolucji jest „przetrwanie najbardziej leniwych” lub przynajmniej „przetrwanie powolnych”, zastanawia się inny autor badań, profesor Bruce Liebermann. Uczeni podkreślają, że ich praca może pomóc w przewidywaniu, które gatunki mogą wyginąć w obliczu zmian klimatycznych. Mamy tutaj do czynienia z potencjalnym czynnikiem pozwalającym przewidzieć szanse przetrwania gatunku. [...] Gatunki o szybszym metabolizmie są bardziej narażone na wyginięcie. To kolejne narzędzie w pracy naukowca. Zwiększa ono nasze rozumienie mechanizmów stojących za wyginięciami i pozwala lepiej przewidzieć ryzyko dla poszczególnych gatunków, dodaje Stortz. Wyższy metabolizm tym bardziej narażał gatunek na wyginięcie, im mniejszy habitat gatunek zajmował. Jeśli gatunek był rozprzestrzeniony po większym obszarze, tempo metabolizmu odgrywało mniejszą rolę. U szeroko rozpowszechnionych gatunków nie było widać tej samej zależności pomiędzy tempem metabolizmu a ryzykiem wyginięcia, co u gatunków zajmujących mniejsze obszary. Dystrybucja gatunku jest ważnym elementem ryzyka wyginięcia. Jeśli należysz do gatunku występującego na małym terenie i mającego szybki metabolizm, ryzyko wyginięcia jest bardzo duże, stwierdza uczony. Naukowcy odkryli też, że łączne tempo metabolizmu dla grup gatunków pozostaje stałe, nawet gdy jedne gatunki znikają, a inne się pojawiają. Jeśli popatrzymy na wszystkie grupy gatunków i na wszystkie gatunki w danej grupie, to średnie tempo metabolizmu pozostaje niezmienne. [...] To była niespodzianka. Można było się spodziewać, że w miarę upływu czasu średni poziom metabolizmu gatunków będzie się zmieniał. Tymczasem na przestrzeni milionów lat pozostaje on taki sam, pomimo tego, że wiele gatunków wyginęło. « powrót do artykułu
  17. Po raz szósty z rzędu Google'owski skaner antywirusowy Google Play Protect okazał się najgorszym spośród testowanych narzędzi do zabezpieczania Androida. Specjaliści z AV-Test przetestowali 21 skanerów antywirusowych. Testy prowadzono przy ich fabrycznych ustawieniach, a narzędzia przeanalizować 5600 zainfekowanych aplikacji pod kątem występujących w nich zagrożeń. Wśród nich było 2900 programów, w przypadku których infekcje nastąpiły w ciągu ostatnich 24 godzin. W takich przypadkach sygnatury szkodliwego kodu się nie sprawdzają, gdyż w tak krótkim czasie producent oprogramowania antywirusowego nie zdąży go zaktualizować. Oprogramowanie musiało zatem radzić sobie analizując zachowanie skanowanej aplikacji i wyłapując jego podejrzane cechy. Pozostałe 2700 aplikacji było zarażone kodem nie starczym niż 4 tygodnie. Jeśli producent regularnie aktualizuje swój skaner antywirusowy, nie powinien mieć on problemów z wyłapaniem zarażonej aplikacji na podstawie sygnatury szkodliwego kodu. Okazało się, że średnio androidowe skanery wyłapały 97,4% infekcji z pierwszej grupy (na podstawie zachowania aplikacji) i 96,7% z drugiej grupy, gdzie przydatne były sygnatury. Produkty takich firm jak AhnLab, Alibaba, Bitdefender, Cheetah, G-Data, ONE, Sophos, Symantec i Trend Micro uzyskały 100-procentowy wynik dla obu grup zainfekowanych aplikacji. Najgorzej poradził sobie  Google Play Protect, który w przypadku pierwszej grupy osiągnął wynik 70,1%, a w przypadku drugiej było to zaledwie 49,4%. Każdy ze skanerów mógł uzyskać w teście maksymalnie 13 punktów. Sześć punktów było przyznawanych za wykrywanie zagrożeń, kolejne sześć przyznawano w teście użyteczności, w którym brano pod uwagę zużycie energii, wydajność, liczbę fałszywych pozytywnych alarmów oraz ilość przesyłanych danych. Ostatni punkt przyznawano za dodatkowe elementy, jak np. backup czy mechanizm antykradzieżowy. Google Play Protect zdobył 6 punktów w teście użyteczności. Podobny wynik uzyskało tutaj 12 innych skanerów. Jednak w teście wykrywania zagrożeń nie uzyskał żadnego punktu. Najgorzej w teście użyteczności wypadły produkty Antiy, Cheetah, ONE i Sophos. Maksymalną liczbę punktów, 13, zdobyło dwanaście skanerów. To Ahnlab, Alibaba, Avast, AVG, Avira, Bitdefender, G-Data, Kaspersky Lab, McAfee, Symantec, Tencent i Trend Micro. « powrót do artykułu
  18. Wreszcie wiadomo, czemu kule gałęzatki kulistej (Aegagropila linnaei) w dzień unoszą się przy powierzchni wody, a w nocy toną. Glon występuje w jeziorach półkuli północnej, szczególnie w Japonii i na Islandii. W Kraju Kwitnącej Wiśni pełni tak ważną rolę kulturową, że jest gatunkiem chronionym. A. linnaei cieszy się dużą popularnością także wśród właścicieli akwariów. Niestety, przyczyniło się to do znaczącego spadku ich liczebności. Ostatnio naukowcy z Uniwersytetu Bristolskiego wykazali, że za unoszenie się i zatapianie kul glonu odpowiada fotosynteza i rytmy okołodobowe. Gdy gałęzatki fotosyntetyzują, pokrywają je drobne bąble tlenu, co wg przewidywań naukowców, miało stanowić przyczynę ich pływalności. By przetestować swoją hipotezę, zastosowali oni związek hamujący fotosyntezę. Bąble się nie tworzyły i kolonie nie unosiły się w wodzie. Później biolodzy zaczęli się zastanawiać, czy fotosyntetyzująca powierzchnia kuli dysponuje zegarem biologicznym. Kule trzymano więc przez parę dni w przyciemnionym pomieszczeniu. Okazało się, że jeśli potem kule wystawiono na oddziaływanie jaskrawego światła w czasie, który odpowiadał początkowi dnia, zaczynały się unosić o wiele szybciej niż wtedy, gdy oświetlano je w połowie dnia. Wg autorów publikacji z Current Biology, oznacza to, że pływalność glonów jest kontrolowana przez zegar biologiczny. Niestety, gałęzatki są zagrożone i występują tylko w połowie jezior, w których kiedyś można je było spotkać. To może być spowodowane zmianami w penetracji światła, wywołanymi przez zanieczyszczenie. Mamy nadzieję, że gdy będziemy rozumieli reakcje na wskazówki środowiskowe oraz sposób kontrolowania unoszenia się na wodzie przez zegar biologiczny, pomożemy w ochronie gałęzatek i ich reintrodukcji - podkreśla główna autorka studium, doktorantka Dora Cano-Ramirez. W 1897 r. botanik Takuya Kawakami z College'u Rolniczego Sapporo (dziś jest to Uniwersytet Hokkaido) wypatrzył skupiska glonów w jeziorze Akan i ochrzcił je "marimo" (毬藻). Z kolei Islandczycy nazywają gałęzatkę "Kúluskítur". A. linnaei to łacińska nazwa, przypisana w 1753 r. przez Linneusza próbkom zebranym w jeziorze Dannemora w Szwecji. W 1921 r. marimo z jeziora Akan zostały uznane za pomnik przyrody, a w 1952 r. za specjalny skarb narodowy. Zapoczątkowało to wysiłki na rzecz ochrony tego tajemniczego (ze względu na słabo poznaną fizjologię i ekologię) gatunku. Jezioro Akan jest unikatowe z kilku względów. Specjaliści wymieniają m.in. kształt jego basenu, płytkie zatoczki i skład wody. Dzięki temu marimo tak dobrze tu rosną. Niektóre kolonie mają średnicę powyżej 30 cm. « powrót do artykułu
  19. Drewniane podkłady kolejowe impregnowane są kreozotem, toksyczną i rakotwórczą substancją. Biolog z Uniwersytetu Warszawskiego opracowała niedrogą metodę utylizacji tak zaimpregnowanego drewna. W rozkładaniu trującego impregnatu pomocne są bakterie. Drewniane podkłady kolejowe, słupy elektryczne czy mosty impregnowane są kreozotem produkowanym ze smoły węglowej. To kreozot nadaje zaimpregnowanemu drewnu charakterystyczny zapach i ciemnobrązową barwę. Kreozot jest mieszaniną wielu szkodliwych dla człowieka związków chemicznych. Zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady UE uznano go za czynnik rakotwórczy. Prawo zabrania odzyskiwania i unieszkodliwiania odpadów z kreozotem (poza odpowiednimi przeznaczonymi do tego celu instalacjami lub urządzeniami). W żadnym wypadku zużyte podkłady kolejowe nie powinny być komukolwiek przekazywane do dalszego wykorzystania. Przepisy nie zezwalają firmom na przekazywanie tego typu materiałów prywatnym użytkownikom. Tymczasem nieświadomi tego konsumenci kupują czasem zużyte podkłady kolejowe i stosują je m.in. jako materiały ogrodnicze. Odpady impregnowane kreozotem, zamiast trafiać na rynek wtórny, powinny być utylizowane. Utylizacja takich materiałów jest jednak trudnym zadaniem. Gdy zaimpregnowane kreozotem drewno wchodzi w bezpośredni kontakt z glebą lub wodą lub zostanie spalone, toksyczne substancje uwalniają się do środowiska. Metoda opracowana na Uniwersytecie Warszawskim przez dr hab. Magdalenę Popowską, prof. z Wydziału Biologii UW, umożliwia ponowne, bezpieczne wykorzystanie drewna impregnowanego kreozotem. I tak np. zrębki czy trociny z takiego dawniej zaimpregnowanego drewna mogą być już bezpiecznie użyte w ogrodnictwie, do produkcji peletu czy brykietów. Biotechnologia związana z utylizacją kreozotu jest obecnie rozwijana w uniwersyteckiej spółce spin-off (BACTrem), której badaczka jest założycielem i prezesem. O metodzie tej poinformowali przedstawiciele spółki w przesłanym PAP komunikacie. Opracowana na UW metoda pozwala na tanie i efektywne wydobycie kreozotu z podkładów kolejowych. W pierwszej fazie szkodliwe substancje są wypłukiwane z drewna, a następnie frakcja kreozotowa w formie płynnej jest oczyszczana przy pomocy mikroorganizmów podawanych w specjalnym biopreparacie. W jego skład wchodzą bakterie, które żywią się kreozotem, metabolizując go. Bakterie te traktują związki wchodzące w skład kreozotu jak źródło węgla i energii. Po zakończeniu procesu drewno jest wolne od zanieczyszczeń, spełniając obowiązujące normy bezpieczeństwa, co pozwala je ponownie wykorzystać jako surowiec. Wymywanie kreozotu z drewna odbywa się w specjalnie do tego przygotowanych kontenerach i zajmuje kilka godzin. Oczyszczanie płynu kreozotowego przez bakterie zajmuje od 15 do 30 dni. Następnie oczyszczone drewno jest osuszane. W trakcie całego procesu żadne szkodliwe substancje nie przedostają się do środowiska. Po zakończeniu wszystkich etapów zarówno drewno, jak i płyn, są badane pod kątem spełniania odpowiednich norm – mówi dr hab. Magdalena Popowska. W komunikacie zapewniono, że opracowana biotechnologia jest ekologiczna. Preparat bakteryjny jest bezpieczny i posiada atest higieniczny. Wykorzystywane mikroorganizmy nie są modyfikowane genetycznie, ani nie są patogenne – pozyskuje się je ze środowisk skażonych kreozotem. Na rynku dostępne są inne technologie utylizacji drewna impregnowanego kreozotem. Jednak zdaniem autorów komunikatu są one kosztowne, a sam proces utylizacji jest skomplikowany. Przy dużych ilościach skażonego surowca, rozwiązanie problemu wymagałoby zaangażowania ogromnych kwot, przekraczających możliwości podmiotów zobowiązanych do utylizacji kreozotu. Od 2025 roku w Polsce ma zostać zmodernizowanych 9 tys. kilometrów torowisk kolejowych. Oznacza to konieczność utylizacji ponad 15 mln drewnianych podkładów kolejowych, czyli 975 mln ton niebezpiecznych odpadów - wyliczono w komunikacie. Komercjalizację projektu wspiera Uniwersytecki Ośrodek Transferu Technologii (UOTT) UW. Etap badań laboratoryjnych nad nową technologią został zakończony. Proces został przeskalowany do tzw. skali ćwierćtechnicznej, dzięki dodatkowym środkom uzyskanym z UOTT. Obecnie poszukujemy inwestora, który zdecydowałby się na stworzenie przemysłowej instalacji z wykorzystaniem naszego know-how - mówi dyrektor UOTTRobert Dwiliński. Jak zapewnia, technologia nie wymaga konstruowania nowych maszyn ani budowania specjalistycznych linii technologicznych. Według niego tania jest także produkcja samego preparatu bakteryjnego, a skażonego drewna nie trzeba transportować, ponieważ proces oczyszczania i bioremediacji można przeprowadzić w miejscu składowania. To wszystko sprawia, że koszty wdrożenia nowej technologii są niskie, w porównaniu do alternatywnych konkurencyjnych technologii – dodaje Dwiliński. Kreozot używany jest od 1839 roku do konserwacji produktów drewnianych przeznaczonych do stosowania na otwartej przestrzeni. Substancja jest produkowana ze smoły węglowej. Trwałość drewna zabezpieczonego tym impregnatem wynosi średnio 30 lat. Niektóre źródła podają, że jest to nawet okres 100 lat. Kreozot składa się z setek różnych składników, w tym węglowodorów aromatycznych, takich jak naftalen, antracen, fenantren, chryzen oraz składników kwaśnych i zasadowych – fenoli, krezoli, metylowych pochodnych piryn oraz innych. Czynnikiem rakotwórczym zaklasyfikowanym do kategorii I jest jeden z jego głównych składników benzo(a)piren i z tego powodu zarówno kreozot jak i drewno nim impregnowane nie może być wprowadzane do obrotu dostępnego dla konsumentów. Dawka śmiertelna benzo(a)pirenu dla organizmów stałocieplnych wynosi tylko 710 mg/kg. « powrót do artykułu
  20. W połączeniu ze snem złej jakości cukrzyca typu 2. wydłuża czas gojenia ran. Naukowcy z Uniwersytetu Tennessee w Knoxville odkryli, że otyłe myszy z cukrzycą typu 2. i zaburzonym snem potrzebowały więcej czasu na wygojenie ran skóry niż myszy z zaburzeniami snu, ale bez cukrzycy. Amerykanie porównywali otyłe myszy z cechami cukrzycy typu 2. ze zdrowymi myszami o prawidłowej wadze. W znieczuleniu obu grupom wykonywano małe nacięcie na skórze grzbietu. Później sprawdzano, jak szybko będzie zachodzić gojenie przy 2 scenariuszach: przy normalnym śnie i przy śnie przerywanym. Okazało się, że na wygojenie rany w 50% gryzonie z cukrzycą i pofragmentowanym snem potrzebowały ok. 13 dni. Nawet przy przerywanym śnie u myszy ze zdrową wagą zajmowało to tylko ok. 5 dni. Autorzy publikacji z pisma Sleep podkreślają, że u osób z cukrzycą typu 2. wysoki poziom glukozy upośledza krążenie i prowadzi do uszkodzenia nerwów (neuropatii cukrzycowej). Przez to ich organizm jest bardziej podatny na zakażenia, zwłaszcza po operacjach. Zaburzenia snu także mogą osłabiać układ odpornościowy i spowalniać gojenie. To ważny problem z zakresu zdrowia publicznego. Chcemy mieć swój wkład w jego rozwiązanie - ujawnia Ralph Lydic. Akademicy przypominają, że zaburzenia snu i cukrzyca typu 2. są ze sobą ściśle powiązane. Dobrze udokumentowano np., że brak snu wywołuje zmiany metaboliczne, które przypominają te występujące u osób z insulinoopornością. « powrót do artykułu
  21. Gronkowiec złocisty oporny na metycylinę (MRSA) to jedno z największych zagrożeń w szpitalach. Łatwo się rozprzestrzenia i jest trudny w leczeniu, powodując zakażenia szpitalne. Na szczęście powstała nowa metoda walki z nim, w której nie używa się antybiotyków. Zamiast nich wykorzystuje się światło do aktywowania tlenu, który zabija antybiotykooporną bakterię. Niewykluczone, że taka metoda zadziała nie tylko na inne bakterie, ale również przyda się w leczeniu nowotworów. "Zamiast antybiotyków, które nie działają przeciwko MSRA i niektórym innym bakteriom, używamy fotouczulacza, zwykle molekuł barwnika, które zostają pobudzone pod wpływem światła. Fotouczulacz zmienia tlen w reaktywne formy tlenu, które atakują bakterię", mówi doktor Peng Zhang. Już wcześniej inne zespoły naukowe próbowały podobnego podejścia, jednak nie udawało się zniszczyć wystarczająco wielu mikroorganizmów, by powstrzymać infekcję. Wiele z nich było też hydrofobowych, przez co truno było je rozprzestrzenić w środowisku, w którym zwykle występuja mikroorganizmy. Zhang, doktor Neil Ayers i ich zespół z University of Cincinnati opracowali nowy hybrydowy fotouczulacz, który dobrze rozprowadza się w wodzie. Zbudowali go z nanocząstek metalu szlachetnego pokrytych polimerami amfifilowymi, które wyłapują molekularne fotouczulacze. Naukowcy wykazali, że taka struktura znacznie skuteczniej zabija bakterie niż inne fotouczulacze, które nie zawierały metalu. Jak mówi Zhang, zastosowanie metalu powoduje powstanie efektu plazmonicznego, dzięki czemu tlen staje się jeszcze bardziej reaktywny, po drugie zaś pozwala na lepsze skupienie fotouczulacza w danym miejscu, przez co silniej działa on na bakterie. Jeśli chcesz zaatakować zamek i twoi rycerze atakują go pojedynczo, to nie jest to efektywny sposób na jego zdobycie. Lepiej zgromadzić ich w jednym miejscu i w nim zaatakować grupą. Można dzięki temu poczynić więcej szkód, wyjaśnia Zhang. Nowy fotouczulacz, który występuje w formie spraju lub żelu, został już opatentowany. Teraz trwają prace nad jego komercjalizacją. Jak zapewnia Zhang, po pokryciu odkażanej powierzchni sprajem, wystarczy oświetlić ją światłem czerwonym lub niebieskim, by zabić występujące tam bakterie, w tym MRSA. Niewykluczone, że w ten sposób można będzie też odkażać rany i wspomagać gojenie. Naukowcy przeprowadzili bowiem eksperymenty laboratoryjne, które wykazały, że ich fotouczulacz nie zabija komórek ludzkiej skóry. Okazało się też, że można w ten sposób leczyć grzybicę paznokci. Zdaniem Zhanga, nowa metoda przyda się również do zwalczania nowotworów skóry. Działa bowiem ze światłem czerwonym, które jest w stanie głęboko penetrować skórę. « powrót do artykułu
  22. Proste ćwiczenia nóg mogą zmniejszyć wpływ siedzącego trybu życia na serce i naczynia krwionośne. Wcześniejsze badania pokazały, że przedłużone siedzenie do 6 godzin powoduje spadek dopływu krwi do kończyn oraz zdolności większych naczyń do rozszerzania się w ramach przystosowywania do zwiększonego przepływu krwi. Badanie, którego wyniki ukazały się w piśmie Experimental Physiology, jako pierwsze wykazało, że wystarczy 10 min siedzenia, by zredukować dopływ krwi do nóg i by upośledzić działanie drobnych naczyń zaopatrujących mięśnie nóg. Oprócz tego zespół Jennifer R. Vranish z Wydziału Kinezjologii Uniwersytetu Teksańskiego w Arlington zauważył, że drobne naczynia działają gorzej także w czasie leżenia. Studium pokazuje, że pogorszeniu funkcji można jednak przeciwdziałać, wykonując podczas leżenia w łóżku czy na kanapie proste ćwiczenia. Podczas testów wykonywano ultrasonografię dopplerowską m.in. tętnicy podkolanowej 18 młodych zdrowych mężczyzn; przekrwienie reaktywne oraz rozszerzalność tętnicy pod wpływem zwiększonego przepływu oceniano przed i po 10 min siedzenia, a także w czasie leżenia, gdy wykonywano ćwiczenia nóg lub nie. Ćwiczenia polegały na wyciąganiu stopy w przód i w tył co 2 sekundy przez 1/3 czasu spędzonego na leżeniu. Okazało się, że 10-min siedzenie nie wpływało co prawda na funkcjonowanie makronaczyniowe, ale ograniczało zdolność szybkiego zwiększania dopływu krwi do podudzia za pośrednictwem drobnych naczyń. To sugeruje, że krótki okres nieaktywności wpływa na zdolność szybkiego dostarczenia krwi do podudzia, lecz nie oddziałuje na rozszerzalność tętnicy pod wpływem zwiększonego przepływu. Wyniki sugerują także, że ćwiczenia nóg mogą pomóc w zachowaniu szybkich wzrostów dopływu krwi do kończyn. Naukowcy podkreślają, że ich badania mają pewne ograniczenia. Przez to, że badano wyłącznie młodych zdrowych mężczyzn, wyników nie można rozszerzać na kobiety. Nie wiadomo także, jak te reakcje zmieniają się w zależności od wieku i u ludzi, którzy mają choroby sercowo-naczyniowe. Dalsze badania powinny również pokazać, jak siedzenie i brak aktywności oddziałują na inne części ciała (poza kolanem). Zespół chciałby się np. dowiedzieć, czy siedzenie oddziałuje na funkcje naczyń zaopatrujących mózg. Potrzeba też eksperymentów, które ocenią wpływ powtarzanych krótkich "rzutów" siedzenia. « powrót do artykułu
  23. Florian Sevellec, naukowiec z francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS) zatrudniony na University of Southampton twierdzi, że lata 2018–2022 będą cieplejsze niż się to obecnie przewiduje. Wyniki jego badań opublikowano na łamach Nature Communications. Nowa metoda opracowana przez naukowców z CNRS, University of Southampton i Królewskiego Holenderskiego Instytutu Meteorologicznego nie wykorzystuje tradycyjnych technik symulowania pogody. Zamiast tego zastosowano w niej metody statystyczne, za pomocą których przebadano symulacje pogody z XX i XXI wieku, by znaleźć odpowiednie analogie dla obecnego klimatu i na tej podstawie spróbować przewidzieć klimat przyszły. Po testach uznano, że nowa metoda jest co najmniej tak wiarygodna jak dotychczas wykorzystywane modele. Przewiduje ona, że w latach 2018–2022 będziemy mieli do czynienia z niezwykle wysokimi temperaturami, wyższymi niż przewiduje się uwzględniając samo antropogeniczne globalne ocieplenie. Wyższe temperatury będą miały związek w dużej mierze z mniejszym prawdopodobieństwem występowania fal zimna. Z drugiej strony, szczególnie na powierzchni oceanów, mogą częściej pojawiać się fale gorąco, co może doprowadzić do większej liczby tropikalnych sztormów. Nowy algorytm jest bardzo wydajny. Po procesie nauczania, który trwa kilka minut, wyniki symulacji można uzyskać na laptopie w ciągu setnych części sekundy. Tradycyjne metody symulacji wymagają około tygodnia obliczeń na superkomputerze. Obecnie metoda pozwala na obliczenie tylko ogólnej średniej. Jej twórcy pracują nad możliwością wykorzystania jej do przewidywań na skalę mniejszą niż globalną oraz do symulowania opadów i susz, a nie tylko temperatur. « powrót do artykułu
  24. W Sandia National Laboratories powstał najbardziej odporny na ścieranie stop metali. Odpowiednie połączenie platyny i złota dało stop, który jest 100-krotnie bardziej odporny na ścieranie niż najbardziej odporna stal. To pierwszy stop metali, który klasą ścieralności dorównuje diamentowi i szafirowi. Ocieranie się o siebie metalowych części to powszechne zjawisko występujące chociażby w silnikach samochodowych czy w układach elektronicznych. Metal chroni się stosując np. oleje silnikowe. Jednak im mniejszy chroniony element, tym mniejszą można zastosować warstwę ochronną, zatem tym szybciej dojdzie do zużycia chronionych elementów. Twórcy nowego stopu mówią obrazowo, że gdybyśmy wykonali z niego opony i założyli na koła, to zaopatrzony w nie samochód mógłby w poślizgu 500-krotnie okrążyć równik zanim zdarłby się bieżnik. Stop jest tak wytrzymały, że poślizg o długości 1 mili (ok. 1600 metrów) zdarłby z takiej opony pojedynczą warstwę atomów. Nic Argibay, jeden z twórców nowego materiału, mówi, że przemysł elektroniczny może dzięki niemu zaoszczędzić rocznie ponad 100 milionów dolarów na samych tylko kosztach materiałowych. Elektronika, niezależnie od tego, czy stosowana w przemyśle lotniczym, w smartfonach czy turbinach wiatrowych i systemach radarowych, będzie dzięki niemu wytrzymalsza, bardziej efektywna kosztowo i niezawodna. Połączenie 90% platyny i 10% złota nie jest niczym nowym. Jednak sam sposób jego przeprowadzenia jest nowatorski. Generalnie rzecz biorąc uznaje się, że o odporności metali na ścieranie decyduje ich twardość. Tymczasem naukowcy z Sandia Laboratories zaproponowali nową teorię, zgodnie z którą o odporności na ścieranie decyduje to, w jaki sposób metal reaguje na ciepło. Aby udowodnić tę teorię wybrali pasujące metale, ich proporcje i sposób produkcji stopu. Wiele stopów jest tworzonych pod kątem zwiększania ich wytrzymałości poprzez redukcję wielkości ziarna. Mimo to przy ekstremalnych naciskach i temperaturach stopy stają się miękkie lub ziarniste, szczególnie, gdy są poddane długotrwałemu działaniu takich czynników. Nasz stop złota i platyny charakteryzuje się doskonałą stabilnością mechaniczną i termiczną. Po poddaniu go długotrwałemu działaniu niekorzystnych czynników nie zauważyliśmy zbyt wielu zmian w jego mikrostrukturze, wyjaśnia John Curry, jeden z badaczy. Uzyskany przez nich stop wygląda jak zwykła platyna, jest nieco cięższy niż czyste złoto. Co interesujące, nie jest twardszy od innych stopów złota z platyną, ale jest znacznie bardziej odporny na wysokie temperatury i sto razy bardziej odporny na ścieranie. Przygotowując nowy stop naukowcy najpierw przeprowadzili obliczenia i symulacje, które pokazały, jak pojedyncze atomy wpływają na właściwości materiału. Rozpoczęliśmy od podstawowych zasad mechaniki na poziomie atomów i mikrostruktur. Połączyliśmy wszystkie dane tak, by zrozumieć, dlaczego całość sprawuje się lepiej lub gorzej i dopiero po tym stworzyliśmy stop, który sprawuje się lepiej, mówią uczeni. Pomimo starannie przeprowadzonych obliczeń i symulacji, naukowców czekały też niespodzianki. Pewnego razu, gdy testowali swój stop zauważyli, że na jego powierzchni zaczęła tworzyć się czarna warstwa. Okazało się, że to węgiel, podobny w strukturze do diamentu, jedno z najlepszych stworzonych przez człowieka pokryć ochronnych. Stop stworzył swój własny lubrykant! Zwykle wytworzenie takiej warstwy wymaga specjalnych warunkach, tutaj jednak powstała ona spontanicznie. Sądzimy, że stabilność i odporność naszego materiału na ścieranie spowodowała, że zawierające węgiel molekuły pochodzące z otoczenia przyczepiły się do powierzchni stopu i podczas testów ścierania doszło do ich degradacji, co doprowadziło do pojawienia się podobnej do diamentu warstwy. W przemyśle warstwy takie uzyskuje się w komorach próżniowych w obecności plazmy, to bardzo kosztowny proces, mówi Curry. Uczeni nie wykluczają, że zaobserwowane zjawisko uda się wykorzystać, by jeszcze bardziej zwiększyć wytrzymałość stopu na ścieranie. Być może też powstanie tańszy sposób uzyskiwania wspomnianego lubrykantu. « powrót do artykułu
  25. Aligator amerykański Muja przybył do Zoo w Belgradzie 9 sierpnia 1937 r. Po tym, jak w 2007 r. zmarł Čabulītis z ogrodu zoologicznego w Rydze, został najstarszym żyjącym w niewoli przedstawicielem swojego gatunku. Opiekunowie gada twierdzą, że mimo podeszłego wieku nadal cieszy się dobrym zdrowiem. Jak dotąd jedynym problemem zdrowotnym aligatora była gangrena, która w 2012 r. wdała się w przednią prawą kończynę (w związku z tym trzeba było wykonać częściową amputację). Muja przyjechał z Niemiec. W wycinku ze starej gazety znajduje się wzmianka, że miał wtedy 2 lata. Przeżył II wojnę światową, podczas której zoo zostało niemal całkowicie zniszczone, a także bombardowanie przez NATO w ramach operacji Allied Force w 1999 r. Przez naloty dywanowe w czasie wojny (niemiecki z 1941 r. i aliancki z 1944 r.) przepadła oficjalna dokumentacja nt. transferu aligatora. Mimo że Muja niedużo się przemieszcza, w porze karmienia wstępuje w niego nowa energia. Opiekunowie podają mu raz w tygodniu 5-6 kg mięsa, np. szczurzego bądź przepiórczego. Zjada je razem z kośćmi, co dobrze robi jego zębom i poziomowi wapnia w organizmie. Czasem gadowi nie udaje się chwycić kąska i dopiero to pokazuje, że jest seniorem po osiemdziesiątce. Ma się dobrze i jest zdrowy, chętnie je i jak na swój wiek jest w dobrej formie, dlatego mamy nadzieję, że pozostanie z nami jeszcze przez wiele lat - podkreśla dyrektor zoo w Belgradzie, Srboljub Aleksić.   « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...