Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Międzynarodowa grupa naukowców opracowała test z krwi, który pozwala na wykrycie wczesnych stadiów raka trzustki z 96% trafnością. Artykuł zespołu z Uniwersytetu w Lund, Herlev Hospital, Knight Cancer Center oraz Immunovia AB ukazał się w Journal of Clinical Oncology. Ze względu na niespecyficzne objawy choroba jest zwykle diagnozowana w zaawansowanym stadium. Z tego powodu, mimo że rak trzustki reprezentuje mniej niż 3% przypadków nowotworów, obecnie umiera na niego więcej ludzi niż na raka piersi. Szacuje się, że do 2030 r. rak trzustki będzie 2. najbardziej śmiertelnym nowotworem na świecie. Nasz test wykrywa z 96% trafnością raka trzustki na I i II poziomie zaawansowania, gdy możliwa jest jeszcze interwencja chirurgiczna - podkreśla prof. Carl Borrebaeck z Uniwersytetu w Lund. Podczas studium wykorzystano próbki pacjentów z Danii i USA z różnymi stadami choroby. Opisywany test jest mikromacierzą przeciwciał. Ponieważ układ odpornościowy jako pierwszy reaguje na różne zagrożenia, w tym na choroby nowotworowe, mikromacierz zaprojektowano w taki sposób, by odzwierciedlała tę wczesną odpowiedź. Dzięki temu można uzyskać informacje o rozwoju guzów, nim staną się widoczne na tomografii czy będą wykrywalne za pomocą krążącego we krwi obwodowej DNA pochodzącego z komórek nowotworowych (ang. circulating tumor DNA, ctDNA). Z setek markerów wybrano 29. W przyszłości metoda przesiewowa może zostać wykorzystana do skryningu osób z grupy podwyższonego ryzyka raka trzustki, np. obciążonych dziedzicznie, z nowo rozpoznaną cukrzycą czy przewlekłym zapaleniem trzustki. W USA rozpoczęły się już badania prospektywne ludzi z grupy wysokiego ryzyka raka trzustki (w badaniu prospektywnym kohortowym grupy osób wyodrębnia się przed wystąpieniem choroby i poddaje się je obserwacji). « powrót do artykułu
  2. Niezwykła emisja w podczerwieni, pochodząca z pobliskiej gwiazdy neutronowej, może wskazywać, że obiekty takie mają nieznane nam dotychczas właściwości. Istnienie tej emisji może wskazywać, że gwiazda jest otoczona dyskiem pyłu, inna możliwość to wiatr o dużej energii wiejący od gwiazdy i zderzający się z gazem w przestrzeni międzygwiezdnej. Gwiazdy neutronowe są zwykle badane w paśmie radiowym oraz w pasmach o wysokich energiach, jak np. w paśmie promieniowania X.  Teraz amerykańsko-turecki zespół wykazał, że wiele interesujących informacji można zdobyć, badając je w podczerwieni. Ta konkretna gwiazda neutronowa należy do grupy siedmiu pobliskich pulsarów, zwanych Wspaniałą Siódemką, które są cieplejsze niż powinny, jeśli weźmiemy pod uwagę ich wiek i pozostałe zapasy energii. Wokół gwiazdy RX J0806.4-4123 zaobserwowaliśmy szeroki obszar emisji w podczerwieni rozciągający się na odległość około 200 j.a. od pulsaru, mówi główna autorka badań, profesor Bettina Posselt z Pennsylvania State University. To pierwsza gwiazda neutronowe, której tak szeroko emitowany sygnał jest widoczny tylko w podczerwieni. Jedna hipoteza mówi, że wokół gwiazdy znajduje się materiał pozostały po eksplozji supernowej. Interakcja tego materiału z gwiazdą neutronową może rozgrzać pulsar i go spowolnić. Jeśli ta hipoteza się potwierdzi, zmieni się nasze rozumienie ewolucji gwiazd neutronowych, stwierdza Posselt. Drugie możliwe wyjaśnienie to istnienie plerionu, czyli mgławicy wiatru pulsarowego. Do zaistnienia plerionu konieczne jest pojawienie się wiatru pulsarowego. Wiatr taki może powstawać, gdy cząstki są przyspieszane w polu elektrycznym obracającej się gwiazdy neutronowej. Gdy gwiazda taka przemieszcza się przez przestrzeń szybciej niż prędkość dźwięku, dochodzi do interakcji pomiędzy wiatrem pulsarowym a materią międzygwiezdną. Cząstki emitują wówczas promieniowanie synchrotronowe i widzimy sygnał w podczerwieni. Zwykle mgławice wiatru pulsarowego są widoczne w zakresie promieniowania X. Istnienie plerionu widocznego tylko w podczerwieni to coś niezwykłego i ekscytującego, wyjaśnia uczona. « powrót do artykułu
  3. Polisacharydy z sercówek jadalnych (Cerastoderma edule) są w przybliżeniu tak samo skuteczne jak standardowe chemioterapeutyki (i to w relatywnie niższych dawkach). Naukowcy z Uniwersytetu w Salford podkreślają, że ze względu na potencjalnie niższą toksyczność i mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia skutków ubocznych lek z sercówek byłyby szczególnie dobry dla dzieci. Podczas testów polisacharydy z sercówek działały na komórki/guzy raka sutka, płuc, jelita grubego i białaczkowe (w ostatnim przypadku obserwowano wpływ na namnażanie linii komórkowych przewlekłej białaczki szpikowej i nawrotowej ostrej białaczki limfoblastycznej). Polisacharydy pozyskane od ssaków od dawna były badane przez naukowców. Jak dotąd testy dawały jednak niejednoznaczne rezultaty. Niektóre zastosowania wspomagały nawet wzrost nowotworu. Woleliśmy się więc zająć małżami, bo są tańszym i łatwiejszym do pozyskania surowcem, w dodatku obfitują w wielocukry - opowiada dr David Pye. Jak dodaje specjalista, wielocukry te mają inną budowę i to ona była punktem wyjścia do uzyskania szeregu potencjalnych leków. Po udoskonaleniu będzie można myśleć o ich zastosowaniu równolegle do tradycyjnych leków. Pye i inni autorzy publikacji z pisma Marine Drugs twierdzą, że ekstrakcja polisacharydów z sercówek była prostym procesem i że ich wpływ na guzy był zachęcający. Brytyjczycy podkreślają, że wielocukry o takiej budowie chemicznej są skuteczne w stężeniach tolerowalnych dla dzieci. Wiele leków przeciwnowotworowych dla dzieci to "rozcieńczone" wersje leków dla dorosłych. Obierają one na cel i zahamowują podział komórek. Ponieważ podziały komórkowe są centralnym procesem wzrostu i rozwoju, takie leki nieproporcjonalnie silniej wpływają na zdrowie małych pacjentów. « powrót do artykułu
  4. Yusaku Maezawa, japoński miliarder, potentat w świecie mody on-line, będzie pierwszym klientem SpaceX, który wybierze się w podróż dookoła Księżyca. Podróż może mieć miejsce już w 2023 roku. Maezawa ma zamiar zabrać ze sobą 6–8 artystów. Będzie on pierwszym człowiekiem od 1972 roku, czasu ostatniej misji Apollo, który uda się w pobliże Srebrnego Globu. Od kiedy byłem dzieckiem, kochałem Księżyc. To marzenie mojego życia, powiedział Maezawa podczas wizyty w siedzibie Space X. Mężczyzna jest dyrektorem wykonawczym największego w Japonii online'owego sklepu z ubraniami. Jego majątek wyceniany jest na 3 miliardy USD. Jest też miłośnikiem sztuki współczesnej. W ubiegłym roku kupił obraz Jean-Michela Basquiata za ponad 110 milionów dolarów, ustanawiając tym samym rekord ceny dla amerykańskiego artysty. Chciałbym zaprosić 6–8 artystów, by dołączyli do mnie w misji na Księżyc. Poproszę ich, by po podróży coś stworzyli. Ich dzieła rozbudzą marzyciela, który tkwi w każdym z nas, dodał miliarder. Dotychczas Amerykanie są jedynymi ludźmi, którzy opuścili orbitę Ziemi. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku dokonało tego 24 astronautów NASA, a 12 z nich spacerowało po Księżycu. Pierwszym turystą w kosmosie był amerykański miliarder Dennis Tito, który w 2001 roku zapłacił 20 milionów dolarów za podróż na Międzynarodową Stację Kosmiczną. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy od dziesiątków lat są przekonani, że Wyspy Brytyjskie powstały przed 400 milionami lat wskutek zderzenia terranu Awalonia i kratonu Laurencja. Jednak geolodzy z University of Plymouth uważają, że w procesie tym brał też udział terran Armoryka. Dowody na to zdobyto badając skały w Devon i Kornwalii. Na łamach Nature Communications informują oni znalezieniu o wyraźnej granicy, gdzie obszary położone na północ mają wspólne cechy geologiczne z resztą Anglii i z Walią, a obszary na południe są powiązane w Francją i Europą kontynentalną. Te różnice, jak twierdzą uczeni, wyjaśniają bogactwo złóż cyny i wolframu na południowym-zachodzie Anglii. Metale te można znaleźć też w Bretanii i na kontynencie, jednak jest ich wyraźnie mniej na pozostałych częściach Wysp Brytyjskich. To zupełnie nowe spojrzenie na uformowanie się Wysp. Zawsze sądzono, że naturalna granica pomiędzy Awalonią a Armoryką przebiega pod Kanałem La Manche. Jednak nasze badania wskazują, że mimo iż na powierzchni nie widać żadnego śladu, to istnieje wyraźna granica geologiczna oddzielająca Kornwalię i południowy Devon od reszty kraju, mówi główny autor badań, doktor Arjan Dijkstra. Naukowcy z Plymouth przebadali 22 miejsca w Devon i Kornwalii, które dawały dostęp do głęboko położonych skał. Były to np. miejsca erupcji wulkanicznych, które wyniosły skały z głębokości około 100 kilometrów na powierzchnię Ziemi. Zgromadzone próbki poddano analizom za pomocą fluorescencji rentgenowskiej. Przeanalizowano też poziomy strontu i neodymu. Uzyskane wyniki porównano z danymi dotyczącymi pozostałych obszarów Wysp Brytyjskich oraz Europy kontynentalnej. Zawsze wiedzieliśmy, że około 10 000 lat temu można było przejść suchą stopą z Anglii do Francji. Nasze badania pokazały, że przed milionami lat związki pomiędzy oboma obszarami były jeszcze silniejsze. Wyjaśnia to zagadkowe bogactwo minerałów na południowym-zachodzie Anglii, dodaje Dijkstra. « powrót do artykułu
  6. Podczas odprowadzania wód gruntowych z świątyni w Kom Ombo egipscy archeolodzy natrafili na rzeźbę sfinksa. Ministerstwo Starożytności podało, że figurę, która ma ok. 28 cm szerokości i 38 cm wysokości, wykonano z piaskowca. Rzeźbę znaleziono po południowo-wschodniej stronie świątyni, tam gdzie przed 2 miesiącami odkryto 2 reliefy z piaskowca, które przedstawiały Ptolemeusza V Epifanesa. Stąd teza, że najprawdopodobniej sfinks datuje się na dynastię Ptolomeuszy. Abdul Moneim Saeed, dyrektor generalny Rady Starożytności Asuanu i Nubii, dodaje, że dalsze badania pozwolą zdobyć więcej informacji o historii rzeźby i władcy, do którego należała. « powrót do artykułu
  7. Liczący sobie 1500 lat ołtarz Majów odkryty na północy Gwatemali pozwolił na odtworzenie lokalnej historii i zdarzeń, które przypominają historię znaną miłośnikom „Gry o tron”. Wapienny zabytek znaleziono na stanowisku La Corona, w pobliżu granicy z Meksykiem i Belize. Kierownik wykopalisk, Tomas Barrientos poinformował, że na ołtarzu widać miejscowego króla, Chak Took Ich'aaka, który siedzi i trzyma berło, z niego zaś wychodzą dwaj bogowie, patronowie miasta. Kamienna płyta o wymiarach 1,46x1,2 metra jest dokładnie datowana. Z majańskich hieroglifów dowiadujemy się, że przedstawiono wydarzenie 12 maja 544 roku. Z innych odkryć dowiadujemy się, że około 20 lat później Chak Too Ich'aak rządził też pobliskim miastem El Peru-Waka. Prace archeologiczne pozwoliły na odtworzenie wydarzeń prowadzących do wzrostu potęgi dynastii Kaanul. Okazuje się, że władcy La Corony przez dziesięciolecia prowadzili walki ze swoim głównym rywalem, Tikal. Zwyciężyli w 562 roku i na dwa kolejne stulecia zapanowali nad regionem. Zwycięstwo zaś zapewnili sobie poprzez pozyskanie sojuszników w mniejszych miastach wokół Tikal. Doszło m.in. do małżeństwa króla z La Corony z księżniczką z jednego z możnych okolicznych rodów. Ten ołtarz pokazuje nam część historii Gwatemali sprzed 1500 lat. Nazwałbym to majańską wersją Gry o tron, mówi Barrientos. Również i tutaj mamy bowiem do czynienia z rywalizacją pomiędzy miastami i rodami o przejęcie kontroli nad większym terytorium. Wspomniany ołtarz, to dzieło świetnej jakości, które pokazuje nam, że istnieli tam władcy potrafiący dojść do dużego znaczenie, którzy dla osiągnięcia swoich celów wchodzili w sojusze z innymi, dzięki czemu byli w stanie konkurować z silnym przeciwnikiem, w tym wypadku z Tikal. Wężowe Królestwo, którego władcą był Chak Took Ich'aak, miało stolicę w Dzibanche. Rozprzestrzeniło się na północną Gwatemalę, Belize i meksykański stan Campeche. W końcu jednak zostało pokonane przez Tikal. Informacje o tym, co się wydarzyło, jak do tego doszło, w jaki sposób budowano sojusze, dużo nam mówi o ówczesnej polityce i walce na tym terenie, dodaje Barrientos. Prace archeologiczne na pograniczu Gwatemali, Meksyku i Belize są obarczone dużym ryzykiem. To region działalności przemytników narkotyków, gangów rabujących zabytki, kryminalistów oraz nielegalnych farmerów, którzy niszczą lasy. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Smithsonian Tropical Research Institute i Uniwersytetu Kostarykańskiego odkryli nowy gatunek koralowca ośmiopromiennego z rodzaju Thesea. Natrafili na niego w zagrożonym środowisku Hannibal Bank (Panama). Hannibal Bank to podwodna góra, zlokalizowana w obrębie Parku Narodowego Coiba. O tym, że to nowy gatunek - Thesea dalioi - zadecydowały wyniki badań morfologicznych (porównania cech fizycznych z innym przedstawicielem rodzaju T. variabilis). Drugi człon nazwy to sposób na uhonorowanie miliardera Raya Dalio, który wspiera finansowo badania. Po zaledwie 2 ekspedycjach, podczas których pojazdy podwodne zanurzały się do głębokości 300 m, zidentyfikowaliśmy w Hannibal Bank 17 gatunków koralowców ośmiopromiennych, w tym 3 nowe - podkreśla Héctor Guzmán. T. dalioi występuje na rafie mezofotycznej (z średniej głębokości, z obniżoną ilością światła). Takie rafy są uznawane za delikatne habitaty z dużą różnorodnością koralowców, gąbek i glonów. Odpowiednia ochrona Hannibal Bank wymaga większej uwagi zarówno ze strony naukowców, jak i ustawodawców. Nasze badanie zapewnia podstawy pod dalsze badania rodzaju [Thesea]. Powiększa też wiedzę nt. różnorodności i dystrybucji koralowców ośmiopromiennych ze strefy mezofotycznej wschodniego Pacyfiku - podkreśla Odalisca Breedy. « powrót do artykułu
  9. Rolnictwo, które wydaje się bardziej przyjazne środowisku, a jednocześnie wykorzystuje więcej ziemi, by uzyskać takie same plony, może mieć bardziej negatywny wpływ na przyrodę niż rolnictwo intensywne, używające mniej ziemi, wynika z ostatnich badań. Od pewnego czasu ukazują się badania, których autorzy twierdzą, że najlepszym sposobem na ochronę środowiska naturalnego przed negatywnym wpływem działalności rolniczej człowieka, jest jak najbardziej intensywne wykorzystywanie ziemi, dzięki czemu można jej używać mniej. Jednak problem w tym, że z intensywnymi technikami rolniczymi wiąże się nieproporcjonalnie duży poziom zanieczyszczenia, erozji gleby i zużycia wody. Jednak, jak dowodzą autorzy najnowszych badań, to pogląd nieprawdziwy. Grupa naukowców postanowiła dokładnie oszacować zanieczyszczenia – takie jak produkcja gazów cieplarnianych, zużycie nawozów i wody – i przeliczyć je na jednostkę żywności wyprodukowanej w sposób intensywny lub w sposób uważany za przyjazny środowisku. W ten sposób mogli porównać koszt środowiskowy obu metod uprawy ziemi. Wcześniej prowadzono już podobne badania, lecz tam porównywano wpływ środowiskowy na jednostkę terenu. Jako, że rolnictwo intensywne korzysta z mniejszej ilości ziemi to, jak twierdzą autorzy najnowszych badań, prowadziło to do przeszacowywania zanieczyszczeń z tego typu działalności rolniczej. Badania czterech głównych sektorów działalności rolniczej wykazały, że – wbrew temu co się powszechnie uważa – bardziej intensywne rolnictwo, które używa mniej ziemi, powoduje też mniejsze zanieczyszczenie, erozję i zużywa mniej wody. Należy jednak wziąć pod uwagę pewne poważne zastrzeżenie. Jeśli intensywne rolnictwo będzie wykorzystywane wyłącznie w celu zwiększania plonów czy obniżania cen żywności, przyspieszy ono niszczenie planety. Zdaniem autorów badań, intensywna działalność rolnicza sprawdzi się jako metoda ochrony przyrody tylko wówczas, jeśli będzie prowadzona właśnie po to, by jak najmniej terenów przeznaczać na działalność rolniczą. Rolnictwo to najważniejszy czynnik przyczyniający się do utraty bioróżnorodności planety. Ciągle niszczymy habitaty, by zrobić miejsce na pola uprawne, mówi główny autor badań, profesor Andrew Balmoford z Wydziału Zoologii Cambridge University. Nasze wyniki pokazują, że możemy wykorzystać intensywne rolnictwo by zapewnić wyżywienie ludności chroniąc jednocześnie dziką przyrodę. Jeśli jednak chcemy uniknąć masowej zagłady gatunków musimy połączyć takie działania rolnicze z chęcią uchronienia jak największych obszarów od działalności rolniczej. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące zanieczyszczeń powodowanych przez cztery wielkie sektory produkcji rolnej: uprawy ryżu w Azji, uprawy pszenicy w Europie, produkcję wołowiny w Ameryce Łacińskiej i produkcję mleka i jego przetworów w Europie. Uzyskane wyniki wskazują, że wiele systemów intensywnej uprawy i hodowli ma mniejszy negatywny wpływ na środowisko naturalne i, co najważniejsze, używa mniej terenów, niż mniej intensywna działalność rolnicza. Na przykład okazało się, że wykorzystywane w intensywnej uprawie ryżu nieorganiczne związki azotu nie zwiększają emisji gazów cieplarnianych, ale skutkują wyższymi plonami i mniejszym zużyciem wody na tonę ryżu. Z kolei przy niektórych intensywnych metodach hodowli krów możliwe jest zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych aż o połowę, jeśli na pastwiskach zasadzi się drzewa zapewniające bydłu cień. Badania organicznych farm mlecznych w Europie wykazały, że do produkcji tej samej ilości mleka potrzebują one o co najmniej 30% ziemi uprawnej i dwukrotnie więcej ziemi do wypasu niż tradycyjne farmy mleczne. Organiczne systemy hodowli i uprawy roli są często postrzegane jako bardziej ekologiczne od systemów tradycyjnych, jednak nasze badania wskazują, że jest wręcz przeciwnie. Systemy organiczne, poprzez wykorzystywanie większej przestrzeni, mogą w ostatecznym rozrachunku bardziej szkodzić środowisku naturalnemu, mówi współautor badań, doktor David Edwards z University of Sheffield. Autorzy badań podkreślają, że intensywne rolnictwo musi być połączone z mechanizmami zapobiegającymi jego rozprzestrzenianiu się. Można to zrobić np. poprzez dopłaty do działalności rolniczej, gdzie rolnicy, w zamian za zwrócenie części swojej ziemi do środowiska naturalnego i rozpowszechnienie intensywnych metod upraw i hodowli na pozostałych częściach, otrzymywali by pieniądze pochodzące z podatków. W ten sposób można by ograniczyć ich chęć rozszerzania areałów upraw i zwiększania swoich zysków. « powrót do artykułu
  10. Ponieważ w 5 australijskich stanach i 1 terytorium znaleziono ukryte w truskawkach igły do szycia, minister zdrowia Greg Hunt zarządził, by Food Safety Authority of Australia and New Zealand przeprowadziła śledztwo w tej sprawie. Choć dochodzenie jest prowadzone także na szczeblu lokalnym, dotąd nie wskazano żadnych podejrzanych. Po zjedzeniu truskawki z igłą jeden mężczyzna trafił do szpitala. Dziewięcioletni chłopiec rozgryzł owoc z "wsadem", ale go nie połknął. Ludziom doradza się, by przed spożyciem przekrawać truskawki. Ze sprzedaży wycofano kilka marek, a 2 największe nowozelandzkie sieci spożywcze Countdown i Foodstuffs na wszelki wypadek przestały importować australijskie truskawki. To nikczemna zbrodnia i atak na społeczeństwo - twierdzi Hunt. Po raz pierwszy igły w owocach wykryto w zeszłym tygodniu w Queensland. Później zjawisko rozszerzyło się na Nową Południową Walię, Wiktorię, Tasmanię, Australię Południową i Australijskie Terytorium Stołeczne. Hodowcy i policja uważają, że w niektórych przypadkach w grę wchodzi naśladownictwo. Rząd stanu Queensland oferuje 100 tys. dolarów australijskich za użyteczne informacje. Stowarzyszenie Hodowców Truskawek Queensland powiedziało, że igły to zemsta niezadowolonego pracownika, ale policja twierdzi, że jest za wcześnie na takie spekulacje. Hodowcy podkreślają, że incydenty, do których doszło w szczycie sezonu, będą miały negatywny wpływ na sprzedaż. « powrót do artykułu
  11. Międzynarodowa grupa astronomów opublikowała na łamach Nature artykuł, w którym broni zmodyfikowanej dynamiki newtonowskiej (MOND). Wcześniej Nature opublikowało artykuł, którego autorzy dowodzili nieprawdziwości MOND, obalając tę teorię na podstawie zbyt powolnych ruchów wewnątrz galaktyki karłowatej NGC1052-DF2. MOND to alternatywa dla teorii ogólnej względności Einsteina. O ile teoria Einsteina wymaga obecności ciemnej materii, MOND obywa się bez niej. Tego typu teorie mają nam pomóc w zrozumieniu wszechświata i dawać odpowiedź np. na pytanie, co utrzymuje galaktyki, skoro ich ruch obrotowy jest tak szybki, że poszczególne ich elementy powinny od siebie odlecieć. Autorzy wcześniejszego artykułu stwierdzili na łamach Nature, że obalili MOND. Jednak autorzy obecnych badań twierdzą, że nie wzięto pod uwagę pewnego subtelnego efektu środowiskowego. Nie uwzględnili bowiem w swoich rozważaniach wpływu grawitacyjnego środowiska wokół galaktyki karłowatej. Innymi słowy, jeśli galaktyka karłowata jest blisko masywnej galaktyki, a tak jest w przypadku NGC1052-DF2, to ruch wewnątrz galaktyki karłowatej będzie wolniejszy. Główny autor najnowszych badań, profesor Pavel Kroupa z Uniwersytetów w Bonn i Pradze stwierdził: Dotychczas w wielu prestiżowych źródłach ukazało się wiele prac ogłaszających rzekomą śmierć MOND. Jak dotychczas żadna z tych prac nie wytrzymała krytyki. Z punktu widzenia fizyki, galaktyki obracają się tak szybko, że tworzące je gwiazdy powinny zostać od siebie odrzucone. Fakt, że galaktyki wciąż istnieją, jest wyjaśniany w różny sposób. Jedna z teorii mówi, że wokół każdej z nich istnieje halo ciemnej materii. Tej jednak nigdy nie odkryto. Drugą z teorii wyjaśniających ten paradoks, jest właśnie MOND. Modyfikuje ona zasady dynamiki Newtona o zależność siły od przyspieszenia. Dobrze opisuje obserwowany stan rzeczy w pewnej liczbie galaktyk. Nie można jednak za jej pomocą opisać procesów zachodzących w większej skali niż galaktyka. Z drugiej jednak strony, jak twierdzą zwolennicy MOND, model z ciemną materią nie nadaje się do opisu w skali galaktycznej. Dotychczasowe badania wykazywały, że MOND dobrze opisuje zjawiska zachodzące w niewielkich galaktykach. Dlatego też wykazanie jej nieprawdziwości na przykładzie galaktyki  NGC1052-DF2 miało ją obalić. Teraz okazuje się, że autorzy wcześniejszych badań nie wzięli pod uwagę wszystkich czynników. « powrót do artykułu
  12. To, w jaki sposób halofile - czyli organizmy występujące w zasolonych środowiskach, oddziałują z komórkami układu odpornościowego człowieka - badają mikrobiolodzy z Uniwersytetu Łódzkiego. Haloterapia jest formą leczenia uzdrowiskowego, która przynosi ulgę w wielu przewlekłych schorzeniach. Nadal jednak nieznany jest mechanizm oddziaływania drobnoustrojów halofilnych na organizm człowieka – mówi Krzysztof Krawczyk z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego. Halofile to organizmy, które do życia wymagają wysokiego stężenia soli (powyżej 10 proc. NaCl). To jedna z najciekawszych grup archeonów - jednokomórkowych mikroorganizmów pozbawionych jądra komórkowego, różniących się istotnie od bakterii czy eukariontów - wyjaśnił naukowiec. Archeony stanowią odrębną domenę taksonomiczną, obok bakterii i organizmów jądrowych. Zasiedlają ekstremalne środowiska, np. okolice kominów hydrotermalnych, ich obecność potwierdzono w próbkach soli kuchennej, mogą również stanowić element mikroflory organizmów wyższych, w tym człowieka. Ich badaniem zajmują się m.in. biolodzy ewolucyjni, mikrobiolodzy środowiskowi czy biotechnolodzy. Halofile występują na całym świecie - od naturalnych solanek w basenach morskich po kopalnie soli. Umożliwia im to doskonale rozwinięty mechanizm adaptacji komórkowej i enzymatycznej do środowiska soli, które od lat jest wykorzystywane w haloterapii – formie leczenia uzdrowiskowego wykorzystującego sól w różnych postaciach. Terapia przynosi ulgę m.in. w astmie, mukowiscydozie i przewlekłej obturacyjnej chorobie płuc (POChP), a także w schorzeniach skórnych, czy kardiologicznych. Jednak mechanizm działania haloterapii nie jest do końca poznany. Opublikowane w ostatnich latach prace dokumentujące obecność archeonów jako składnika mikrobiomu człowieka skłoniły nas do podjęcia badań, które mogłyby odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób drobnoustroje halofilne oddziałują z komórkami układu odpornościowego człowieka - podkreślił Krawczyk. Łódzcy mikrobiolodzy z Instytutu Mikrobiologii, Biotechnologii i Immunologii UŁ bada dwa szczepy archeonów halofilnych. Pierwszy z nich - Halorhabdus rudnickae – został wyizolowany przez zespół mikrobiologów z UŁ w 2016 r. z obszaru poeksploatacyjnego Barycz na terenie kopalni Soli w Wieliczce. Prace prowadzono we współpracy ze światowej sławy ekspertem w dziedzinie badania drobnoustrojów ekstremalnych - prof. Miltonem S. da Costą z Uniwersytetu w Coimbrze w Portugalii. Drugi szczep, Natrinema salaciae, został wyizolowany przez zespół prof. M.S. da Costy w 2012 r. z Medee Lake w basenie Morza Śródziemnego. Krawczyk przypomniał, że główną rolą układu odpornościowego jest rozpoznawanie oraz zwalczanie zagrożeń będących następstwem zakażeń wywołanych przez drobnoustroje chorobotwórcze. Jednym z najważniejszych elementów układu odpornościowego jest komórka dendrytyczna (KD), łącząca elementy odpowiedzi wrodzonej oraz nabytej. Wyniki naszych badań pozwolą zrozumieć dotychczas nieznane efekty interakcji komórek dendrytycznych z halofilami i umożliwią sprawdzenie immunomodulacyjnych właściwości tych drobnoustrojów - ocenił Krzysztof Krawczyk, jeden z laureatów konkursu Preludium 14 NCN, adresowanego do osób rozpoczynających karierę naukową, a nieposiadających stopnia doktora. « powrót do artykułu
  13. Dotąd opisywano bakterie produkujące elektryczność (elektrogeniczne) z egzotycznych środowisk, takich jak kopalnie czy dno jezior. Okazuje się jednak, że takie mikroorganizmy występują też w ludzkim jelicie, w dodatku produkują one elektryczność za pomocą unikatowego mechanizmu. Naukowcy podkreślają, że wykorzystuje go nie tylko Listeria monocytogenes, ale i setki innych bakterii z typu Firmicutes. Wiele z tych bakterii tworzy ludzki mikrobiom, sporo też, jak wywołująca listeriozę i zakażenia macicy prowadzące do poronień L. monocytogenes, to patogeny. Oprócz niej autorzy publikacji z pisma Nature wymieniają m.in. powodującą gangrenę laseczkę zgorzeli gazowej (Clostridium perfringens) czy powiązane z zakażeniami wewnątrzszpitalnymi paciorkowce kałowe (Enterococcus faecalis). Inne elektrogeniczne bakterie, takie jak Lactobacillus, pełnią ważną rolę w fermentacji jogurtu. Wiele spełnia funkcję probiotyczną. Wcześniej przeoczaliśmy fakt, że tak dużo mikroorganizmów wchodzących w kontakt z ludźmi, jako patogeny, w probiotykach i jako nasza mikroflora, to bakterie elektrogeniczne. Fenomen ten może nam wiele powiedzieć o sposobach, na jakie różne mikroorganizmy nas zakażają, a także pomóc nam w utrzymaniu zdrowego przewodu pokarmowego - opowiada prof. Dan Portnoy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Amerykanie dodają, że ich odkrycie to dobra wiadomość dla naukowców pracujących nad żywymi bateriami. Zielone bioenergetyczne technologie mogłyby np. generować elektryczność dzięki bakteriom z oczyszczalni ścieków. Akademicy wyjaśniają, że bakterie generują elektryczność, by usunąć elektrony powstające w trakcie metabolizmu i wesprzeć produkcję energii. Podczas gdy zwierzęta i rośliny transferują elektrony na tlen w mitochondriach, bakterie żyjące w środowiskach nisko- bądź beztlenowych, np. w ludzkim jelicie czy w kwaśnych kopalniach, muszą korzystać z innego akceptora elektronów. W środowiskach geologicznych często jest to minerał spoza komórki. Przenoszenie elektronów poza komórkę na minerał wymaga kaskady reakcji chemicznych, tzw. zewnątrzkomórkowego łańcucha transferu elektronów, który przemieszcza elektrony jako słaby prąd elektryczny. Nowo odkryty system zewnątrzkomórkowego transferu elektronów jest prostszy od już znanego. Dotąd wykryto go tylko u bakterii Gram-dodatnich, które żyją w środowiskach bogatych we flawiny, pochodne witaminy B12. Wydaje się, że budowa tych bakterii i bogata w witaminę nisza ekologiczna, którą zajmują, sprawiają, że jest im o wiele łatwiej transferować elektrony poza komórkę (w dodatku jest to dla nich bardziej opłacalne). Z tego powodu sądzimy, że badane [wcześniej] bakterie wykorzystujące minerały posługują się pozakomórkowym transferem energii, bo jest to kluczowe dla ich przetrwania, zaś nowo zidentyfikowane bakterie zachowują się tak, bo jest to proste - podkreśla dr Sam Light. By przetestować analizowany system, Light nawiązał współpracę z Caroline Ajo-Franklin z Lawrence Berkeley National Laboratory. Naukowcy posłużyli się elektrodą, która mierzyła prąd elektryczny wypływający z bakterii. Okazało się, że ma on natężenie do 500 mikroamperów i że naprawdę jest wytwarzany przez mikroorganizmy. Dodatkowo stwierdzono, że generują one tyle samo elektryczności - ok. 100.000 elektronów na sekundę na komórkę - co inne znane bakterie elektrogeniczne. Portnoy jest szczególnie zainteresowany występowaniem tego systemu u Lactobacillus, bakterii kluczowych dla produkcji sera, kiszonej kapusty czy jogurtu. Sugeruje nawet, że transport elektronów odgrywa pewną rolę w smaku tych produktów. Light i Portnoy mają sporo pytań odnośnie do tego, czemu i jak wymieniane bakterie rozwinęły tak unikatowy system. « powrót do artykułu
  14. Nie wiem, kim ona będzie, ale jestem gotów zabić. Natychmiast. Jeden z najwybitniejszych profilerów w dziejach FBI i autor bestsellerowego MINDHUNTERA zabiera nas w podróż do serca ciemności: umysłu seryjnego mordercy. Agent John Douglas przez lata słuchał zwierzeń sprawców najstraszniejszych przestępstw. Aby dali mu się poznać, musiał pozyskać ich sympatię – zaprzyjaźnić się z ludźmi takimi jak choćby Richard Speck, morderca ośmiu studentek z Chicago. Robił to, by nauczyć się patrzeć na zbrodnię oczami sprawcy. Zrozumieć, dlaczego bierze na swój cel kobiety i dzieci. Douglas musiał poczuć satysfakcję mordercy i strach ofiary. Dotknąć ciemności, aby skutecznie ścigać seryjnych morderców i ochronić bliskich przed niewyobrażalnym złem. Wiem, że w końcu jest martwa, a ja wreszcie czuję się żywy. Na podstawie książek Johna Douglasa powstał serial NETFLIXA pod tytułem MINDHUNTER zrealizowany przez DAVIDA FINCHERA – twórcę SIEDEM, ZODIAKA i ZAGINIONEJ DZIEWCZYNY.
  15. Powszechnie używane domowe środki czystości mogą... przyczyniać się do otyłości dzieci poprzez zmianę mikrobiomu ich jelit, czytamy w najnowszym numerze CMAJ (Canadian Medical Association Journal). Naukowcy z University of Alberta przeanalizowali mikroflorę jelitową 757 niemowląt w wieku 3–4 miesięcy, a następnie wagę tych dzieci, gdy miały 3–4 lata. W badaniach wzięto też ich ekspozycję na domowe środki czystości: środki odkażające, detergenty i środki reklamowane jako przyjazne środowisku naturalnemu. Korelacja pomiędzy zmienioną florą bakteryjną u dzieci w wieku 3 i 4 miesięcy a używaniem środków czystości była najsilniejsza w tych domach, w których używano środków odkażających, takich jak środki do czyszczenia wielu powierzchni. U dzieci takich zauważono niskie poziomy bakterii z rodzajów Haemophilus i Clostridium, a wyższe tych z rodzaju Lachnospiraceae. Stwierdzono również, że im częściej używany był środek dezynfekujący, tym więcej Lachnospiraceae w mikrobiomie dziecka. Korelacja taka nie występowała przy używaniu detergentów i środków przyjaznych środowisku. Podobne wyniki uzyskano na prosiętach, które były wystawione na działanie rozpylonych w powietrzu środków odkażających. Odkryliśmy, że u 3–, 4–-miesięcznych niemowląt, żyjących w domach, w których co najmniej raz w tygodniu używane są środki odkażające, występuje dwukrotnie większe ryzyko zwiększonego poziomu Lachnospiraceae w mikrobiomie, a gdy mają one 3 lata ich BMI jest wyższe, niż dzieci, które nie były wystawione na działanie środków odkażających, mówi profesor Anita Kozyrskyj z University of Alberta. Dzieci, w domach których używa się środków przyjaznych dla środowiska, mają inny skład mikrobiomu i z mniejszym prawdopodobieństwem mają nadwagę. Niemowlęta, żyjące w domach, gdzie używane są ekologiczne środki czyszczące, mają znacznie niższy poziom Enterobacteriaceae w jelitach. Nie znaleźliśmy jednak dowodów, by taka zmiana była związana ze zmniejszonym ryzykiem otyłości, mówi dodaje Kozyrskyj. Uczona spekuluje, że rodziny, w których używa się produktów przyjaznych środowisku, są bardziej świadome i ogólnie prowadzą zdrowszy tryb życia, co może pozytywnie wpływać na dziesi. Epidemiolodzy, doktorzy Noel Mueller i Moira Differding z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, którzy komentowali powyższe badania, stwierdzili, że istnieje biologiczne prawdopodobieństwo, iż domowe środki czyszczące mogą zwiększać ryzyko otyłości u dzieci poprzez zmianę liczby bakterii z rodzaju I, jednak jest zbyt wcześnie, by jednoznacznie o tym rozstrzygać. Konieczne są dalsze badania nad tym zagadnieniem. « powrót do artykułu
  16. Minął już ponad tydzień od nagłego tajemniczego zamknięcia Sunspot Solar Observatory w Nowym Meksyku. Do obserwatorium wciąż nie ma dostępu, a władze nie udzielają żadnych informacji. Najbliższe miasto to Alamogordo, położone w odległości około 25 kilometrów. Ze względu na górzysty teren jedzie się do niego niemal godzinę. Instytucja naukowa znajdująca się w Górach Sacramento, została zamknięta 6 września. Jest ona zarządzana przez Stowarzyszenie Uniwersytetów na rzecz Astronomii (AURA). Rano zadzwonili do nas z AURA i powiedzieli, że obserwatorium zostaje tymczasowo ewakuowane i poprosili, bym ewakuował ludzi. Powiedziałem więc załodze, by wszystko zamknęli i spokojnie opuścili budynki, mówi profesor James McAteer, dyrektor obserwatorium. Mamy tam dwa budynki. Jeden to budynek teleskopu, a drugi to centrum dla zwiedzających, dodaje. Ewakuowano też urząd pocztowy, który znajduje się w obserwatorium i kilkanaście mieszkających obok osób. Miejscowy szeryf, Benny House, który udał się na miejsce, zastał tam wielu agentów FBI, którzy mieli do dyspozycji śmigłowiec. FBI nie mówi nam, co się dzieje. Wysłałem tam ludzi, jednak polecono im, by trzymali się z daleka. Nie wiemy, co się stało, stwierdził House. W oficjalnym oświadczeniu przedstawiciele AURA poinformowali, że chodzi o względy bezpieczeństwa, nie wyjaśnili jednak, co się stało. Szeryf spekuluje, że być może ktoś groził obserwatorium lub jego pracownikom, ale nie rozumie, dlaczego lokalnej policji odmówiono tam dostępu. Jeśli chodzi o groźby, to dlaczego nas nie wezwali i nie pozwolili wykonywać swojej roboty? Nie wiem, dlaczego FBI zostało zaangażowane tak szybko i dlaczego niczego nam nie mówią, stwierdza szeryf. Pojawiły się spekulacje, że chodzi o wyciek niebezpiecznej substancji. Podstawa teleskopu wykorzystuje rtęć, na której się on obraca. Jednak profesor McAteer wyklucza, by chodziło o jej wyciek. W takim przypadku wdrażany jest zupełnie inny protokół awaryjny, który nie przewiduje zamykania wszystkiego. Ponadto wszystko regularnie jest sprawdzane, wyjaśnia. Ponadto wyciek substancji chemicznych nie jest powodem, by trzymać wszystko w tajemnicy. Obecnie więc nie wiadomo, ani dlaczego obserwatorium nagle zostało zamknięte, ani dlaczego sprawą zajmuje się FBI, ani też kiedy zostanie otwarte. « powrót do artykułu
  17. Bażanty, u których wyraźnie zaznaczona jest lateralizacja, żyją krócej niż zwierzęta z lateralizacją mniej widoczną. Lateralizacja, czyli preferowanie lewej lub prawej strony ciała (nogi, ręki), jest najlepiej zbadana i widoczna u ludzi. Występuje też u zwierząt, u których jednak jest mniej widoczna. Naukowcy z Uniwersytetów z Exeter i Lincoln zauważyli stałą lateralizację u młodych bażantów. Ptaki przekraczały przeszkodę rozpoczynając albo od lewej albo od prawej nogi. Uczeni sprawdzili, co stało się z bażantami, które wypuszczono na wolność, gdy miały 10 tygodni. Okazało się, że 7,5 miesiąca później żyło mniej niż 45% bażantów u których preferencja dla lewej lub prawej nogi była wyraźnie widoczna. Z grupy o najsłabiej wykształconej lateralizacji okres ten przeżyło ponad 60% ptaków. Lateralizacja powszechnie występuje w przyrodzie. Zwierzęta, od papug i szympansów po pszczoły i nicienie, preferują jedną stronę ciała podczas wykonywania konkretnych zadań, mówi główny autor badań, doktor Mark Whiteside. Wiadomo, że niesie to ze sobą pewne korzyści. Osobnik doskonali się w wykonywaniu zadania. Na przykład szympansy, u których widoczna jest silna lateralizacja, lepiej łapią termity. Silnie lateralizujące kurczaki są lepsze w odnajdowaniu pożywienia i unikaniu drapieżników. Biorąc pod uwagę te korzyści, można się zastanawiać, dlaczego u wszystkich gatunków nie wykształciła się silna lateralizacja, dodaje uczony. Najnowsze badania pozwalają na rozwiązanie tej zagadki. Wykazaliśmy, że u bażantów silna lateralizacja zmniejsza szanse na przeżycie. Nie wiemy jeszcze, dlaczego tak się dzieje, mówi Whiteside. Jednak może to wyjaśniać, dlaczego u bażantów rzadko zauważa się silną lateralizację. Eksperymenty, którym poddawano bażanty, są elementem szerszych badań nad ewolucją procesów poznawczych, które prowadzi doktor Joah Madden z University of Exeter. Zwykle uważa się, że ewolucja mózgu i procesów poznawczych preferuje bardziej wyspecjalizowane, mądrzejsze adaptacje. Ta praca pokazuje, że ustabilizowana selekcja naturalna może zapobiegać dalszej specjalizacji procesów poznawczych, stwierdził uczony. « powrót do artykułu
  18. Międzynarodowy zespół naukowców, którego pracami kierował Wolfgang Weninger z Wiedeńskiego Uniwersytetu Medycznego, odkrył nieznany wcześniej wirus, który napędza przewlekłą nefropatię cewkowo-śródmiąższową i włóknienie nerek. Atypowy wirus MKPV należy do rodziny parwowirusów. W ciągu ostatnich kilku lat u myszy, a konkretnie u myszy z wrodzonym niedoborem odporności, z naszego instytutu występowała spontaniczna choroba nerek, która prowadziła do nagłej i przedwczesnej śmierci. Udało nam się ustalić, że choroba wiąże się z tubulopatią, czyli z problemem z cewkami nerkowymi. [Co istotne] nefropatia wywołana MKPV bardzo przypomina podobną wirusową tubulopatię, która może wystąpić u ludzi po przeszczepach nerek. Autorzy publikacji z pisma Cell podkreślają, że dzięki ich odkryciu pojawiła się szansa na nowy model badania wirusowych chorób nerek, a także włóknienia i przewlekłej niewydolności tego narządu. W odróżnieniu od wcześniejszych modeli, które często wymagały interwencji chirurgicznej bądź podania toksycznej substancji, zakażenie MKPV ma bardziej naturalny charakter, przypominający przewlekłą genezę niewydolności nerek u ludzi. Weninger dodaje, że MKPV można też będzie wykorzystać w terapii genowej (naprawiania genów w cewkach nerkowych). Naukowcy tłumaczą, że nadaje się on do tego celu, bo zakaża wyłącznie bardzo specyficzne komórki w nerkach. « powrót do artykułu
  19. Dzisiaj pod Grunwaldem (woj. warmińsko-mazurskie) rozpoczęły się badania archeologiczne, w których bierze udział kilkudziesięciu detektorystów z kilku krajów. Przez tydzień będą prowadzić poszukiwania mające pomóc w wyjaśnieniu tajemnic bitwy z 1410 r. Według dyrektora Muzeum Bitwy pod Grunwaldem dr. Szymona Dreja, organizowane piąty rok z rzędu interdyscyplinarne badania są największym w Polsce przedsięwzięciem z udziałem archeologów, studentów archeologii i tzw. eksploratorów, czyli poszukiwaczy wyposażonych w wykrywacze metalu. Jak mówił PAP, tegoroczne poszukiwania odbywają się pod hasłem „W pogoni za legendą”. Biorą w nich udział detektoryści z Polski, Danii, Norwegii i Litwy. Przez najbliższy tydzień mają szukać śladów bitwy na polach, do których wcześniej nie mieli dostępu ze względu na zasiewy. Od początku jednym z głównych celów tego przedsięwzięcia jest wyjaśnienie dokładnej lokalizacji miejsca, w którym 15 lipca 1410 r. wojska polsko-litewskie pokonały zakon krzyżacki. Moim zdaniem, już poprzednie sezony przyniosły nam dużo informacji o tym, gdzie mogło dojść do głównych starć. Przybliżyły nas do ustaleń bliższych teorii szwedzkiego naukowca prof. Svena Ekdahla, według którego do bitwy doszło dalej w kierunku południowo-zachodnim niż uważają polscy historycy - powiedział dyr. Drej. Rezultatem prac w poprzednich sezonach badawczych było również odnalezienie kilkuset artefaktów związanych z bitwą, w tym licznych grotów strzał i bełtów kusz, toporów, fragmentów średniowiecznych mieczy, rękawic pancernych i okuć pasów, a także części rzędu końskiego i oporządzenia jeździeckiego. Jednym z ciekawszych znalezisk były dwie krzyżackie zapony z inskrypcją „Ave Maria”, służące do spinania płaszczy. Wyniki dotychczasowych badań z udziałem detektorystów potwierdziły też lokalizację dawnego obozu krzyżackiego, który znajdował się w miejscu, gdzie potem na polecenie mistrza Henryka von Plauena wzniesiono kaplicę pobitewną, konsekrowaną w 1413 r. Uczestnicy corocznych poszukiwań pod Grunwaldem mają nadzieję, że uda się wyjaśnić również inne tajemnice jednej z największych bitew średniowiecznej Europy. Liczą choćby na odkrycie kiedyś śladu zbiorowych grobów poległych rycerzy. Dotychczas jedyne miejsca pochówków odnaleziono wewnątrz i w pobliżu ruin kaplicy pobitewnej. Podczas prac archeologicznych w latach 60. i 80. ub. wieku natrafiono tam na kości zaledwie ok. 200 osób. W większości były to prawdopodobnie tzw. wtórne pochówki, tzn. szczątki zostały przeniesione z innych miejsc. « powrót do artykułu
  20. Młody samotny narwal, który zabłąkał się na tereny oddalone od swojego arktycznego habitatu, został zaadoptowany przez grupę białuch z kanadyjskiej Rzeki Świętego Wawrzyńca. Narwala rozpoznano na podstawie kła i szarawych plam na skórze. Sfilmowali go biolodzy morscy z Group for Research and Education on Marine Mammals (GREMM). Latem młodzik pływał z ok. 10 białuchami. Pierwszy raz widziano go z białuchami w 2016 r., a ponownie w 2017 r. Nagranie z nową rodziną zostało zrobione z drona w lipcu br. Biolodzy z GREMM chcieli w ten sposób prześledzić dynamikę nietypowej grupy. Jak wyjaśnia dyrektor GREMM, Robert Michaud, zachowanie waleni - ocieranie się o siebie w pobliżu powierzchni wody czy demonstrowanie genitaliów - wskazuje, że narwal został w pełni zaakceptowany przez białuchy. Znalazł nowych kumpli. Teraz traktują go jak swojaka. Narwale żyją w wodach powyżej koła podbiegunowego północnego i zwykle nie zapuszczają się tak daleko na południe. Biolodzy podkreślają, że białuchy z Rzeki Świętego Wawrzyńca to wysunięta najdalej na południe populacja tego gatunku. Uznaje się ją za zagrożoną. Choć habitaty narwali i białuch nakładają się w częściach Arktyki i oba gatunki są blisko spokrewnione, rzadko widuje się, by wchodziły ze sobą w interakcje. W wieku ok. 5-6 lat młode samce białuch uczą się od siebie umiejętności społecznych i życiowych i tworzą więzi, które przetrwają do dorosłości. Żyjąc z nimi, zasadniczo młody narwal uczy się, jak być białuchą - śmieje się Michaud.   « powrót do artykułu
  21. Niektóre badania pokazują, ze stymulacja skóry laserem może pomóc w odrastaniu włosów, ale potrzebny do tego sprzęt jest często duży, energochłonny i niezbyt się nadaje do codziennego użytku. Ostatnio jednak zespół Keona Jae Lee z KAIST (Korea Advanced Institute of Science and Technology) opracował ubieralny fotostymulator, który przyspiesza wzrost włosów u myszy. Łysienie jest dziedziczne, wywołują je także stres, starzenie i podwyższony poziom męskich hormonów. Leczenie polega na podawaniu minoksydylu, miejscowych zastrzyków z kortykosteroidów oraz na przeszczepach. Naświetlanie czerwonym laserem również może stymulować mieszki włosowe, prowadząc do namnażania komórek. Niestety, ta forma terapii jest trudna do prowadzenia w domu, dlatego Lee postanowił opracować giętki, wytrzymały fotostymulator, który dałoby się nosić na ludzkiej skórze. Koreańczycy stworzyli ultracienką macierz giętkich wertykalnych mikrodiod LED (ang. μLEDs). Macierz składała się z 900 czerwonych μLED-ów, umieszczonych na chipie o grubości 20 μm nieco mniejszym od znaczka pocztowego. Urządzenie zużywało niemal 1000-krotnie mniej mocy na jednostkę powierzchni niż konwencjonalny laser fototerapeutyczny. Co więcej, nie rozgrzewało się na tyle, by móc doprowadzić do termicznego uszkodzenia ludzkiej skóry. Autorzy raportu z pisma ACS Nano stwierdzili także, że macierz jest bardzo wytrzymała i elastyczna; wytrzymywała bowiem nawet 10 tys. cykli wyginania i odginania do pierwotnego kształtu. Naukowcy oceniali skuteczność urządzenia na myszach z wygolonymi grzbietami. W porównaniu do zwierząt z grupy kontrolnej (nieleczonych) i dostających minoksydyl, u gryzoni naświetlanych μLED-ami 15 min dziennie przez 20 dni włosy rosły znacznie szybciej, na większym obszarze i były dłuższe. « powrót do artykułu
  22. W jaskini Blombos w RPA znaleziono najstarszy rysunek wykonany ręką Homo sapiens. Trzy czerwone linie przecinające sześć linii zostały narysowane przed około 73 000 lat na kawałku konglomeratu krzemionkowego. Rysunek jest starszy o co najmniej 30 000 lat od podobnych znanych dotychczas zabytków. Prace archeologiczne w jaskini Blombos trwają od 1991 roku. Jaskinia zawiera zarówno materiał sprzed 100 000 – 70 000 lat czyli ze środkowej epoki kamienia, jak i ten liczący sobie 2000 – 300 lat, a więc pochodzący z później epoki kamienia. Niezwykły rysunek został odkryty przez doktora Lucę Pollarolo, który w laboratorium szczegółowo przeglądał tysiące podobnych kamiennych odłamków wydobytych z Blombos. Gdy zauważył linie, które nie pasowały do niczego, co wcześniej znaleziono w jaskini, powstało pytanie, czy stanowią one naturalną część kamienia, czy też zostały do niego dodane. Po badaniach za pomocą mikroskopów optycznego elektronowego oraz spektroskopii ramanowskiej, naukowcy doszli do wniosku, że linie dodano do kamienia. Następnie przystąpili do eksperymentów, mających na celu wykazanie, w jaki sposób one powstały. Okazało się, że linie wykonano kredką ochrową, której końcówka miała od 1 do 3 milimetrów szerokości. Gwałtowne urwanie się linii na krawędzi kamienia to znak, że były one częścią większego, być może bardziej złożonego, rysunku. Przed tym odkryciem archeolodzy byli przekonani, że pierwsze celowo nanoszone symbole pojawiły się przed około 40 000 lat w Europie, gdy przybył tam Homo sapiens. Ostatnie badania w Afryce, Europie i Azji, w których nasz zespół często bierze udział, wskazują, że symbole musiały pojawiać się znacznie wcześniej, mówi profesor Christopher Henschilwood, który jest szefem zespołu badającego jasknię Blombos. Najstarszym znanym grawerunkiem jest wzór zyg-zaka znaleziony ma muszli z Trinil na Jawie. Muszlę odkryto w warstwach, których wiek określono na 540 000 lat. Niedawno ukazał się artykuł, którego autorzy informowali o odkryciu w trzech jaskiniach na Półwyspie Iberyjskim rysunków. Liczą one sobie 64 000 lat, więc są dziełem neandertalczyków. Linie z Blombos to zatem najstarszy znany nam rysunek wykonany ręką H. sapiens. Warstwa, w której znaleziono odłamek ozdobiony rysunkiem zawiera również inne wskazówki, dowodzące, że mieszkańcy jaskini byli zdolni do symbolicznego myślenia. Archeolodzy odkryli tam zarówno muszle pokryte ochrą, jak i kawałki ochry, na którego wyżłobiono abstrakcyjne wzory. Niektóre z nich przypominają linie z kamiennego odłupka. To dowód, że wczesny Homo sapiens wykorzystywał różne techniki do uwiecznienia tych samych symboli na różnych materiałach. Odkrycie to wspiera hipotezę mówiącą, że mamy tutaj do czynienia z symbolicznymi znakami, które są istotnym elementem kultury i zachowania Homo sapiens, dodaje Henshilwood. « powrót do artykułu
  23. Aż 61% z 356 gatunków żółwi jest zagrożonych lub już wymarło na wolności. Znikanie tych zwierząt może wiązać się z poważnymi negatywnymi konsekwencjami dla całego ekosystemu. Naukowcy z U.S. Geological Survey (USGS), Tennessee Aquarium Conservation Institute, University of California i University of Georgia opublikowali artykuł, w którym podsumowali status żółwi na całym świecie oraz rolę, jaką odgrywają w przyrodzie. Żółwie istnieją od ponad 200 milionów lat. Obecnie należą do najbardziej zagrożonych grup zwierząt, a przyczyny ich zanikania to niszczenie habitatów, odławianie ich w celach konsumpcyjnych oraz jako zwierzęta domowe, zmiany klimatu i rozprzestrzenianie się chorób. Żółwie przyczyniają się do utrzymywania dobrego stanu zdrowia wielu ekosystemów, w tym pustyń, mokradeł, wód słodkich i mórz. Spadek ich liczebności może mieć nieoczywisty negatywny wpływ na inne gatunki, w tym na ludzi, mówi główny autor badań Jeffrey Lovich z USGS. Z analizy dostępnych danych naukowych wynika, że żółwie utrzymują w zdrowiu łańcuch pokarmowy, roznoszą nasiona i tworzą habitaty dla innych gatunków. Mogą być niezwykle ważnymi elementami swoich ekosystemów, gdyż są wśród nich gatunki roślinożerne, mięsożerne i wszystkożerne. Różnorodność żółwi rozciąga się od wyspecjalizowanych gatunków pożywających się na jednym lub kilku źródeł pożywienia, po takie, które korzystają z bardzo wielu źródeł. Niektóre gatunki występują w olbrzymim zagęszczeniu, przez co już sama ich masa jest istotnym elementem ekosystemu, dostarczając pożywienia zwierzętom żerującym na żółwiach i ich jajach. Żółwie roznoszą nasiona dziesiątków roślin, a w przypadku niektórych z nich są podstawowymi roznosicielami. Istnieją nawet rośliny, których nasiona lepiej kiełkują po połknięciu i wydaleniu przez żółwia. Niektóre żółwie kopią głębokie jamy, o długości ponad 15 metrów, z których korzystają inne zwierzęta, jak pająki, insekty, węże, gady, płazy, zające, lisy czy rysie. Zwały ziemi w pobliżu żółwich nor stają się habitatem dla niektórych gatunków roślin, zwiększając bioróżnorodność w miejscu występowania żółwi. Ekologiczne znacznie żółwi, szczególnie słodkowodnych, jest niedoceniane. Są one słabo zbadane pod względem ekologicznym. Szybkie tempo zanikania żółwi może mieć głęboki wpływ na funkcjonowanie ekosystemów i strukturę biologiczną na całej planecie, wyjaśnia Josh Ennen z Tennessee Aquarium Conservation Institute. « powrót do artykułu
  24. Gdy uśpione komórki skóry wchodzą w kontakt z surowicą krwi, wszystkie zaczynają się przemieszczać i rosnąć w tym samym kierunku. Na tej podstawie naukowcy opracowali model, który daje nowy wgląd w mechanizm gojenia ran. W ciągu życia człowiek doznaje ok. 10 tys. urazów: od drobnych przecięć po poważne rany i operacje. W większości przypadków wszystko się goi bez problemu, ale w niekiedy proces nie zachodzi prawidłowo i rany stają się chroniczne. Z taką sytuacją mamy do czynienia np. w otyłości czy cukrzycy. Od dawna wiadomo, że krew odgrywa ważną rolę w gojeniu i że różne składowe krwi wyzwalają proces naprawy tkanki po urazie. Autorzy najnowszej publikacji z pisma Nature Communications sprawdzali, co się dzieje z uśpionymi komórkami skóry (keratynocytami), które wejdą w kontakt z krwią (pod nieobecność rany). Okazało się, że surowica wyzwala 2 procesy istotne dla gojenia: spontaniczny ruch (migrację) i wzrost (namnażanie) komórek. Akademicy ze Szpitala Uniwersytetu w Oslo zauważyli też, że podziały komórek są spolaryzowane i zgodne z kierunkiem migracji (cechują się one m.in. przedmitotyczną migracją jądra na przód komórki i asymetrycznym podziałem lizosomów do komórek potomnych). Łącznie oznacza to, że surowca wystarczy, by aktywować uśpione keratynocyty do stanu, w którym się namnażają i migrują (nie trzeba więc, jak wcześniej sądzono, krawędzi rany). Norwegowie oceniali, jak łączność/styczność między komórkami wpływa na ich migrację i wzrost. Stwierdzono, że rozłączone (odrębne) komórki wykonują jedynie losowe indywidualne ruchy, a silne związki międzykomórkowe prowadzą do o wiele mocniej zaznaczonej zbiorowej i skoordynowanej migracji; pokonywane odcinki mierzone są w skali mikro-, a nawet milimetrowej. By lepiej zrozumieć przebieg zdarzeń, prof. Liesbeth Janssen i studentka Marijke Valk z Uniwersytetu Technicznego w Eindhoven (TU/e) opracowały model, który oddaje kształt i ruchy komórek zarówno w obecności, jak i pod nieobecność krwi. Symulacja pokazała np., że wzmożona łączność komórek powoduje, że silniej "równają" one do sąsiadek, co pozwala na kolektywny ruch na stosunkowo dużą skalę. « powrót do artykułu
  25. Analiza kości mamutaków, największych ptaków, jakie żyły na Ziemi, wykazała, że ludzie przybyli na Madagaskar o ponad 6000 lat wcześniej, niż sądzono. Międzynarodowy zespół badawczy prowadzony przez naukowców z Zoological Society of London stwierdził, iż ślady nacięć oraz uderzeń na kościach są zgodne ze śladami pozostawianymi podczas polowania i zabijania ptaka przez prehistorycznych myśliwych. Datowanie radiowęglowe pozwoliło stwierdzić, kiedy badane ptaki zginęły, a to wskazywało na obecność ludzi na Madagaskarze. Dotychczasowe dowody archeologiczne sugerowały, że Homo sapiens przybył na Madagaskar 2400–4000 lat temu. Jednak najnowsze badania dostarczają dowodów na ludzką obecność tam już przed 10 500 lat. Wiemy, że megafauna Madagaskaru, mamutaki, hipopotamy, wielkie żółwie i lemury – istniała jeszcze 1000 lat temu. Istnieje wiele teorii dotyczących przyczyn jej wyginięcia, ale nie wiemy, w jakim stopniu odpowiadają za to ludzie, mówi doktor James Hansford z Insytutu Zoologii ZSL. Nasze badania dostarczają dowodów, że ludzie byli aktywni na Madagaskarze o ponad 6000 lat wcześniej niż podejrzewaliśmy. A to pokazuje, że potrzebujemy zupełnie innej teorii dotyczącej wyginięcia megafauny. Wydaje się, że człowiek żył obok mamutaków i innych przedstawicieli megafauny przez ponad 9000 lat i przez większość tego czasu miał prawdopodobnie niewielki negatywny wpływ na bioróżnorodność, dodaje uczony. Współautorka badań, profesor Patricia Wright ze Stony Brook University, zauważa: to odkrycie stawia na głowie teorie dotyczące obecności człowieka na Madagaskarze. Wiemy teraz, że pod koniec epoki lodowej, gdy ludzie używali wyłącznie kamiennych narzędzi, przedstawiciele naszego gatunku przybyli na Madagaskar. Nie wiemy, skąd pochodzili i nie dowiemy się tego bez kolejnych odkryć. Wiemy jednak, że nie pozostawili po sobie śladu w genomie współczesnych mieszkańców Madagaskaru. Powstaje więc pytanie, kim byli oraz kiedy i dlaczego zniknęli. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...