Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. DnaK, proteina bakterii z rodzaju Mycoplasma, zaburza proces naprawy DNA w komórce, wspomagając w ten sposób rozwój nowotworu. W samych guzach nowotworowych znaleziono niewiele DnaK lub nie znajdowano go w ogóle, co oznacza, że szkodliwe działanie proteiny ma miejsce na bardzo wczesnym etapie rozwoju nowotworu, ale prawdopodobnie nie jest ona już potrzebna, gdy komórki nowotworowe się uformują. Badania, przeprowadzone w Institute of Human Virology na University of Maryland, opublikowano na łamach PNAS. Sugerują one, że infekcje bakteryjne mogą przyczyniać się do większej liczby nowotworów niż dotychczas sądzono. Obecnie około 20% nowotworów jest powodowanych przez infekcje, w większości wirusowe. Mycoplasma to bakterie, które są kojarzone z nowotworami, przede wszystkim u ludzi zarażonych HIV. Dzięki naszym badaniom wiemy, w jaki sposób infekcja może uruchomić całą kaskadę wydarzeń prowadzących do rozwoju nowotworu. Co bardzo ważne, infekcja nie musi być długotrwała, a bakteryjne proteiny nie muszą być bez przerwy obecne w komórkach nowotworowych. Badania dostarczają też informacji na temat interakcji bakterii z lekami przeciwnowotworowymi, mówi profesor Robert Gallo. Naukowcy wykorzystali myszy z osłabionym układem odpornościowym do zbadania roli infekcji Mycoplasma w rozwoju chłoniaka. Porównywali, jak szybko niezarażone myszy z osłabionym układem odpornościowym rozwiną chłoniaka w porównaniu z myszami zarażonymi, również z osłabionym układem odpornościowym. Zwierzęta zarażono szczepem Mycoplasma pozyskanym od pacjenta z HIV. Okazało się, że u zarażonych myszy chłoniak pojawił się wcześniej, a u niektórych, ale nie u wszystkich, DNA bakteryjne występowało w komórkach nowotworowych. Infekcja nie musi więc trwać długo, by doprowadzić do rozwoju nowotworu. Skupiliśmy się na proteinie DnaK. Należy ona do rodziny protein chroniących inne proteiny przed uszkodzeniem lub pomagających im zawijać się. W tym jednak przypadku DnaK zmniejszała aktywność ważnych protein komórkowych, takich jak p53, zaangażowanych w naprawdę DNA i ochronę przed nowotworem. Komórki zarażone Mycoplasma nie są w stanie naprawić uszkodzonego DNA, co zwiększa ryzyko rozwoju nowotworu, wyjaśnia doktor Davide Zella. Naukowcy zauważyli też, że uwolnione przez bakterię DnaK może przenikać do sąsiednich komórek. Udowodnili też, że bakteryjna proteina, obniżając aktywność p53 zmniejsza też skuteczność leków przeciwnowotworowych. Infekcja bakterią z rodziny Mycoplasma nie tylko rozpoczyna w zainfekowanej komórce całą sekwencję wydarzeń prowadzących do akumulowania się uszkodzeń w DNA, ale również doprowadza do takich samych zjawisk w pobliskich niezainfekowanych komórkach, do których trafia DnaK. « powrót do artykułu
  2. Na prestiżowej liście najczęściej cytowanych naukowców świata – ranking Clarivate Analytics 2018 – znalazło się sześciu specjalistów z Polski, w tym pięciu kardiologów związanych z Polskim Towarzystwem Kardiologicznym. Obecność badaczy w tym międzynarodowym zestawieniu świadczy o znaczeniu ich publikacji dla rozwoju światowej nauki. Jako prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego jestem dumny, że już po raz kolejny praca polskich kardiologów została zauważona i doceniona w tym prestiżowym zestawieniu najczęściej cytowanych naukowców świata. Pozycjonuje to bardzo wysoko polską kardiologię i podkreśla znaczenie wkładu Polaków w rozwój światowej nauki – skomentował prof. Piotr Ponikowski, prezes PTK, cytowany w informacji prasowej przesłanej PAP. W najnowszym rankingu Clarivate Analytics znaleźli się już po raz kolejny kardiolodzy: – prof. Piotr Ponikowski, prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, kierownik Kliniki Chorób Serca Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu oraz kierownik Kliniki Kardiologii 4. Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu; – prof. Adam Torbicki, kierownik Kliniki Krążenia Płucnego, Chorób Zakrzepowo-Zatorowych i Kardiologii CMKP w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku, były prezes PTK (lata 2004-2007), – prof. Andrzej Budaj, kierownik Kliniki Kardiologii CMKP w Szpitalu Grochowskim w Warszawie, – prof. Michał Tendera, wieloletni kierownik III Kliniki Kardiologii Górnośląskiego Centrum Medycznego im. prof. Leszka Gieca, a także kierownik III Katedry Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, były prezes PTK (lata 1995-1998). Do tegorocznej listy najczęściej cytowanych naukowców po raz pierwszy dołączył prof. Dariusz Dudek, kierownik II Oddziału Klinicznego Kardiologii oraz Interwencji Sercowo-Naczyniowych Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Oprócz kardiologów w rankingu znalazła się także prof. Jolanta Lissowska, kierownik Pracowni Epidemiologii w Zakładzie Epidemiologii i Prewencji Nowotworów w Centrum Onkologii – Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Ranking Clarivate Analytics (dawniej Thomson Reuters) to co roku aktualizowana lista najczęściej cytowanych naukowców z całego świata. Jest tworzona w wyniku analizy liczby cytowań, która jest jedną z miar wartości publikacji i świadczy o tym, w jakim stopniu prace naukowe poszczególnych badaczy wspierają i inspirują innych naukowców na całym świecie. Zestawienie Clarivate Analytics jest kluczowym elementem Academic Ranking of World Universities, jednego z najstarszych corocznych rankingów najlepszych uniwersytetów na świecie. W tegorocznym zestawienie znalazło się ponad sześć tysięcy osób z 60 krajów, specjalistów w 21 dziedzinach nauk ścisłych i społecznych. Pełna lista ich nazwiska jest dostępna na stronie Clarivate Analytics. « powrót do artykułu
  3. U pacjentek z rakiem piersi, które podczas terapii trastuzumabem przyjmują także beta-bloker karwedylol, występują słabsze uszkodzenia mięśnia sercowego. Uszkodzenie serca [kardiotoksyczność] to główny skutek uboczny trastuzumabu, który może doprowadzać do zakończenia terapii. Nasze badanie sugeruje, że pacjentki, które razem z trastuzumabem przyjmują beta-bloker karwedylol, doznają mniejszego uszkodzenia serca niż kobiety dostające sam trastuzumab - tłumaczy dr prof. Maryam Moshkani Farahani z Baqiyatallah University of Medical Sciences Tehranie. Naukowcy zebrali grupę 71 chorych z nieprzerzutującym HER2-dodatnim rakiem piersi. Kobiety losowano do 2 grup: jednej podawano wyłącznie trastuzumab, drugiej trastuzumab w połączeniu z karwedylolem. Najczęściej trastuzumab powoduje upośledzenie funkcji lewej komory serca. Karwedylol stosuje się zaś u pacjentów z pozawałowym upośledzeniem działania lewej komory. Jest on też przepisywany osobom z nadciśnieniem czy niewydolnością serca. Funkcję skurczową i rozkurczową lewej komory przed rozpoczęciem leczenia i po upływie 3 miesięcy badano za pomocą techniki śledzenia markerów akustycznych 2D (ang. two-dimensional speckle tracking echocardiography). Okazało się, że funkcje skurczowa i rozkurczowa lewej komory były lepiej zachowane u pacjentek poddawanych terapii łączonej. Ani na początku, ani po upływie 3 miesięcy grupy nie różniły się pod względem frakcji wyrzutowej lewej komory. Miary, którymi posłużyliśmy się podczas oceny funkcji lewej komory - globalne odkształcenie podłużne [ang. global longitudinal strain, GLS] oraz tempo odkształcenia [ang. strain rate] - są wrażliwsze od frakcji wyrzutowej lewej komory - wyjaśnia dr Moshkani Farahani. Farahani dodaje, że karwedylol może, oczywiście, wywoływać skutki uboczne. Należą do nich, np.: biegunki, wymioty, zaburzenia widzenia czy omdlenia. « powrót do artykułu
  4. Immunoterapia przeciwnowotworowa odgrywa coraz większą rolę w walce z nowotworami. To metoda, która polega na zaprzęgnięciu układu odpornościowego do zwalczania nowotworów. Na University of California San Diego właśnie powstała nowa metoda walki z komórkami nowotworowymi. Tamtejsi naukowcy wykorzystali limfocyty B do produkcji pęcherzyków zawierających mikroRNA. Gdy pęcherzyk zostanie wchłonięty przez komórkę nowotworową, uwalnia gen, który zaburza wzrost guza. U leczonych tą metodą myszy guzy były znacząco mniejsze i było ich mniej niż u zwierząt nieleczonych. Sądzimy, że w przyszłości metoda ta może posłużyć do leczenia pacjentów, u których zawiodły inne terapie. Dużą zaletą tego podejścia jest fakt, że jest ono zlokalizowane, więc potencjalnie wystąpi tutaj mniej skutków ubocznych. Działa też przed długi czas, zatem pacjent mógłby otrzymać mniej injekcji lub infuzji. Prawdopodobnie też metoda ta będzie działała przeciwko różnym typom nowotworów, w tym nowotworom piersi, jajników, układu pokarmowego, trzustki i rakowi wątrobowokomórkowemu, stwierdził główny autor badań, profesor Maurizio Zanetti. MikroRNA nie koduje protein. Wiąże za to matrycowy RNA, który koduje proteiny, uniemożliwiając ich kodowanie. W komórkach nowotworowych mRNA jest zwykle mniej aktywne, dzięki czemu komórki te mogą bez przeszkód się rozwijać. Zanetti i jego zespół wykorzystali miR-335, mRNA, które tłumi aktywność SOX4, czynnika transkrypcji wspomagającego rozwój guzów. W laboratorium dodali prekursor miR-335 do limfocytów B. Limfocyty zamieniły prekursor w dojrzałe aktywne miR-335 i opakowały je w niewielkie pęcherzyki. Każdy limfocyt B produkował w ciągu doby 100 000 pęcherzyków z miR-335. To wystarczająca ilość do zaatakowania 10 komórek nowotworowych. Podczas testów na myszach naukowcy wszczepili zwierzętom ludzkie komórki nowotworu piersi. Części myszy podano pęcherzyki z miR-335, a części – puste pęcherzyki. Po 60 dniach okazało się, że u 100% myszy (5 na 5) traktowanych pustymi pęcherzykami rozwinęły się duże guzy nowotworowe. Jednocześnie w tym samym czasie guzy pojawiły się u 44% (4 na 9) myszy leczonych pęcherzykami z miR-335. Co więcej przeciętny guz u myszy, którym podawano miR-335 był 260-krotnie mniejszy niż u myszy nieleczonych (7,2 mm3 wobec 1986 mm3). Terapia działała też przez długi czas. Wyższy poziom miR-335 utrzymał się 60 dni po podaniu. Byliśmy zaskoczeni faktem, że nawet niewielkie zmiany w ekspresji genów komórek nowotworowych, jakie zaszły po podaniu miR-335, były powiązane ze stłumieniem aktywności molekuł koniecznych do rozwoju guza, przyznaje profesor Hannah Carter. Profesor Zanett mówi, że dalszy rozwój tej metody może przebiegać dwoma drogami. Jedna z nich to pozyskiwanie w laboratorium z limfocytów B pęcherzyków z miR-335 i wprowadzanie ich do organizmu pacjenta. Sposób drugi to wstrzykiwanie samych limfocytów B. Wyzwaniem będzie dostarczenie limfocytów B czy pęcherzyków w sąsiedztwo guza. Łatwiej będzie to uczynić tam, gdzie guz jest dostępny i można użyć strzykawki. Jednak wiele guzów jest umiejscowionych w trudno dostępnych miejscach. Dlatego też Zanetti i jego zespół pracują obecnie nad udoskonaleniem metod dostarczenia leku, zwiększenia jego skuteczności i zmniejszenia skutków ubocznych. Idealnie byłoby, gdybyśmy w przyszłości byli w stanie sprawdzać pacjentów pod kątem poziomu miR-335 i SOX4. Wtedy leczylibyśmy tylko tych, u których byłaby największa szansa na powodzenie naszej terapii. To właśnie nazywamy spersonalizowaną precyzyjną medycyną. Można też dostosować tę technikę do użycia z innymi typami mRNA i atakowania innych komórek nowotworowych, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  5. Naukowcy z Uniwersytetu w Leeds odkryli pierwszy syntetyczny materiał, który jest z natury auksetyczny. Auksetyki to materiały o ujemnej liczbie Poissona. Podczas rozciągania powiększają one swoje wymiary w kierunku prostopadłym do kierunku działania siły rozciągającej, zaś podczas ściskania zmniejszają swoje wymiary w kierunku prostopadłym do kierunku działania siły ściskającej. W naturze mamy trochę przykładów materiałów auksetycznych. Należą do nich chociażby kocia skóra czy ludzkie ścięgna. Specjaliści od ponad 30 lat zajmują się kwestią syntetycznych auksetyków, ale jak dotąd potrafiono je uzyskiwać wyłącznie przez strukturowanie konwencjonalnych materiałów, np. na drodze druku 3D. Niestety, proces ten jest czasochłonny, kosztowny i może dawać słabsze, porowate produkty. Zidentyfikowanie syntetycznej wersji molekularnej to ważny krok naprzód dla fizyków czy materiałoznawców. By lepiej zrozumieć, co napędza to auksetyczne zachowanie i jak je wykorzystać komercyjnie, potrzeba jednak kolejnych badań. Nowy syntetyczny materiał jest z natury ausketyczny na poziomie molekularnym, co oznacza, że łatwiej go uzyskiwać i unikać problemów, które zwykle występują w produktach poddawanych obróbce - podkreśla dr Devesh Mistry. Auksetyki są świetne, jeśli chodzi o pochłanianie energii i odporność na pęknięcia. Istnieje wiele potencjalnych zastosowań dla takich materiałów, włączając w to zbroje, architekturę i wyposażenie medyczne. Złożyliśmy już wniosek patentowy i rozmawiamy o kolejnych krokach z partnerami przemysłowymi. Nienazwany na razie materiał odkryto podczas badań nad możliwościami/potencjałem elastomerów ciekłokrystalicznych (ang. Liquid Crystal Elastomers). Zdobyte wyniki wskazują na nowe zastosowania ciekłych kryształów, wykraczające poza dobrze nam znane telewizory czy monitory - mówi prof. Helen Gleeson. Materiał został zbadany w Leeds Electron Microscopy and Spectroscopy Centre (LEMAS). Chcieliśmy być pewni, że po maksymalnym rozciągnięciu materiał nie rozpadnie się ani nie stanie się porowaty. « powrót do artykułu
  6. Badania ponad 100 żółwi morskich, reprezentujących wszystkie gatunki tych zwierząt, ujawniły, że w jelitach każdego z osobników znajdował się mikroplastik. Badania przeprowadzili naukowcy z University of Exeter i Plymouth Marine Laboratory we współpracy z Greenpeace Research Laboratories. Uczeni poszukiwali fragmentów plastiku o rozmiarach mniejszych niż 5 milimetrów u 102 żółwi z Atlantyku, Pacyfiku i Morza Śródziemnego. W jelitach wszystkich osobników znaleziono tworzywa sztuczne. Najczęściej występowały włókna pochodzące z ubrań, opon, filtrów papierosowych oraz wyposażenia statków rybackich. Nie znamy skutków działania tych cząstek na żółwie, przyznaje doktor Emily Duncan z University of Exeter. Takie małe fragmenty mogą przechodzić przez układ pokarmowy nie blokując go, jak to często ma miejsce w przypadku większych kawałków, dodaje. Uczeni podkreślają, że w kolejnym etapie badań należy skupić się na skutkach połykania mikroplastiku. Może na na przykład zawierać szkodliwe chemikalia, być nośnikiem bakterii i wirusów, które będą miały wpływ na żółwie na poziomie komórkowym. W sumie u 102 żółwi znaleziono ponad 800 fragmentów plastiku, jednak, jako że naukowcy zbadali jedynie niewielkie fragmenty ich jelit, prawdopodobnie rzeczywista liczba takich fragmentów jest 20-krotnie większa. Najwięcej plastiku znaleziono w organizmach żółwi z Morza Śródziemnego. Badania były jednak zbyt mało szczegółowe, by stworzyć dokładną mapę i dokonać porównań pod względem geograficznym. W czasie naszych wieloletnich badań znaleźliśmy mikroplastik u niemal każdego morskiego gatunku, który badaliśmy: od zooplanktonu z samego dołu łańcucha pokarmowego, przez ryby, delfiny po żółwie, mówi doktor Penelope Lindeque z Plymouth Marine Laboratory. « powrót do artykułu
  7. W Brazylii przyszło na świat pierwsze dziecko, urodzone z macicy przeszczepionej od zmarłej dawczyni. Przeszczep przeprowadzano 2 lata temu w São Paulo. Operacja trwała 10 godzin. Później 32-letnia biorczyni, która urodziła się bez macicy (z zespołem Mayera-Rokitansky'ego-Küstera-Hausera, MRKH), przeszła leczenie niepłodności. Do niedawna kobiety, których macica z jakichś powodów nie pozwalała na zajście w ciążę, mogły jedynie adoptować dziecko lub skorzystać z usług surogatki.  Pierwsze dziecko z macicy przeszczepionej od żywej dawczyni urodziło się w Szwecji w 2014 roku. Do tej pory przeprowadzono 39 przeszczepów macicy od żywych dawczyń. W wyniku tego urodziło się 11 dzieci. W przypadku 10 przeszczepów od zmarłych dawczyń albo sama transplantacja kończyła się niepowodzeniem, albo dochodziło do poronienia. Bezpłodność dotyka 10–15 procent par. W tej grupie jedna na 500 kobiet ma problem z macicą, który uniemożliwia zajście w ciążę. Doktor Dani Ejzenberg z Uniwersytetu w São Paulo mówi, że w Brazylii dokonano medycznego przełomu. Nasze wyniki dowodzą, że to realne wyjście dla kobiet, które z powodów wad macicy nie mogą mieć dzieci, stwierdza. Liczba osób, które po śmierci oddają swoje organy do przeszczepu jest znacznie większa od liczby żywych dawców, dodaje. W Sao Paulo cztery miesiące przed zabiegiem kobietę poddano procedurze in vitro, w wyniku której uzyskano 8 zapłodnionych jaj. Jaja zamrożono. Sam zabieg usunięcia i przeszczepienia macicy trwał ponad 10 godzin. Biorczyni otrzymywała 5 różnych leków zapobiegających odrzuceniu przeszczepu, leki przeciwzakrzepowe, zwalczające mikroorganizmy oraz aspirynę. Pacjentka miała normalną menstruację. Po siedmiu miesiącach do organizmu biorczyni wprowadzono zapłodnione jaja. Dziesięć dni później pojawiła się ciąża. Przebiegała ona normalnie, z wyjątkiem niewielkiej infekcji nerek, którą wyleczono antybiotykami. Po 36 tygodniach za pomocą cesarskiego cięcia na świat przyszła dziewczynka warząca 2,5 kilograma. Matka i dziecko opuściły szpital 3 dni później. W czasie cesarskiego cięcia kobiecie usunięto też przeszczepioną macice, dzięki czemu nie musi już więcej brać immunosupresantów. Artykuł na temat udanych narodzin dziecka powstał, gdy dziewczynka miała 7 miesięcy i 12 dni. W tym czasie dziecko ważyło 7,2 kilograma i było karmione piersią. « powrót do artykułu
  8. Samice skakunów Toxeus magnus karmią młode mlekiem, które zawiera 4-krotnie więcej białka od mleka krowiego. Biolodzy rozpoznali T. magnus jako gatunek w 1933 r., ale "laktację" łatwo było przeoczyć, bo po schwytaniu ofiary drobne pająki szybko wycofują się do gniazda. W 2012 r. Zhanqi Chen z Chińskiej Akademii Nauk zauważył, że kilka pająków dzieli gniazdo i zaczął się zastanawiać, czy gatunek ten nie wykazuje przypadkiem jakiejś formy rozszerzonej opieki rodzicielskiej. Na odkrycie karmienia musiał jednak poczekać jeszcze 5 lat. Dopiero pewnej lipcowej nocy 2017 r. spotkało go wielkie szczęście i mógł podziwiać młodego pająka, który przywarł do brzusznej strony odwłoka matki. Naukowcy opowiadają, że gdy uciśnie się odwłok od spodu, z rowka znajdującego się za płucotchawkami (epigastric furrow) wypływa kropla białej cieczy. W pierwszych tygodniach od wylęgu jaj samica zostawia w gnieździe krople, które młode mogą sobie w razie potrzeby spijać. Później karmienie przyjmuje bardziej ssaczą formę: głodne młode musi przywrzeć do matki. W mililitrze mleka skakunów znajduje się ok. 2 mg cukru, 5,3 mg tłuszczów, a także 123,9 mg białka. W pierwszych 20 dniach życia młode żywią się wyłącznie nim. Choć w gniazdach zakładanych w laboratorium matki łapały co pewien czas owocówki dostarczane przez naukowców, nigdy nie karmiły nimi potomstwa. Po upływie 20 dni młode T. magnus zaczynają samodzielnie żerować. Przez blisko 3 tygodnie nadal mają jednak dostęp do mleka matki. Autorzy publikacji z pisma Science wyliczyli, że w laboratorium dzięki takiej łączonej diecie aż 76% pajączków dożywa dorosłości. Gdy po wylęgu rowek, przez który wypływa mleko, czopowano za pomocą korektora, wszystkie pajączki ginęły w ciągu circa 10 dni. Mleko matki jest potrzebne nie tylko najmłodszym w rodzinie. Kiedy epigastric furrow blokowano w 20. dniu życia, gdy pajączki już samodzielnie polowały, wskaźnik przeżycia także ulegał obniżeniu.   « powrót do artykułu
  9. Dziewczynki, które w łonie matki były wystawione na działanie środków chemicznych powszechnie obecnych w pastach do zębów, kosmetykach, mydłach i innych produktach higieny osobistej, mogą wcześniej dojrzewać. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley opublikowali wyniki swoich badań w najnowszym numerze Human Reproduction. Użyte przez nich dane były częścią długotrwałego studium, którym objęto 338 osób i śledzono ich losy od czasu sprzed urodzenia się do dojrzałości. Celem badań było sprawdzenie, jak wczesne wystawienie na działanie różnych czynników wpływa na rozwój dzieci. Naukowcy od ponad 20 lat zauważają, że dziewczynki, a może też i chłopcy, coraz wcześniej dojrzewają. To spory problem, gdyż wczesne dojrzewanie jest powiązane z większym ryzykiem rozwoju chorób umysłowych, nowotworów piersi, jajników i jąder. Teraz uczeni zauważyli, że córki kobiet, w organizmach których występuje więcej triklosanu i ftalanu dietylu dojrzewają wcześniej. Zjawiska takiego nie zauważono u chłopców. Ftalan dietylu jest często używany w kosmetykach w roli stabilizatora. Z kolei triklosan, który w 2017 roku został przez FDA zakazany w mydłach, jest nadal używany w niektórych pastach do zębów. Wiemy, że niektóre związki chemiczne, jakie nakładamy na ciało, przedostają się do organizmu. Są wchłaniane przez skórę, oddychamy nimi lub przypadkowo je połykamy. Musimy wiedzieć, jak środki te wpływają na nasze zdrowie, mówi profesor Kim Harley. Naukowcy pobrali od ciężarnych kobiet dwie próbki moczu, a mocz ich dzieci zbadali gdy te miały 9 lat. Następnie przyglądali się rozwojowi dzieci, wśród których było 159 chłopców i 179 dziewczynek i odnotowywali, kiedy każde z nich przechodziło różne etapy pokwitania. W ponad 90% próbek zarówno matek jak i dzieci wykryto ftalany, parabeny i fenole. Wyjątkiem był triklosan, obecny w około 70% próbek. Naukowcy zauważyli, że na każde dwukrotne zwiększenie w organizmie matki stężenia ftalanu dietylu i triklosanu, jej córka dojrzewała o miesiąc wcześniej. Ponadto dziewczynki, u których w wieku 9 lat wykryto wyższe stężenie parabenów w moczu również dojrzewały wcześniej. Nie jest jednak jasne, czy to parabeny powodowały wcześniejsze dojrzewanie, czy też dziewczynki, które wcześniej dojrzały, chętniej sięgały po kosmetyki je zawierające. Potrzeba więcej badań, ale już teraz ludzie powinni zdawać sobie sprawę, że związki chemiczne obecne w środkach higieny osobistej mogą zaburzać pracę układu hormonalnego, mówi Harley. W sieci dostępne są bazy danych, takie jak Skin Deep, dzięki którym można sprawdzić skład kosmetyków i dowiedzieć się, jakie ryzyko ze sobą niosą. « powrót do artykułu
  10. Komitet ds. Statusu Zagrożenia Dzikiej Przyrody w Kanadzie (Committee on the Status of Endangered Wildlife in Canada, COSEWIC) alarmuje, że topnienie lodu w Arktyce i problemy związane z polowaniem zagrażają kanadyjskim niedźwiedziom polarnym. To jasne, że musimy się bacznie przyglądać temu gatunkowi - podkreśla Graham Forbes, wiceszef COSEWIC. Kanadyjczyk wyjaśnia, że niedźwiedzie zaczajają się na foki podobnie do ludzi łowiących z lodu ryby. Przewiduje się wydłużenie arktycznych lat, co oznacza, że polowania będą dla niedźwiedzi trudniejsze. Odnosząc się do zdolności przystosowawczych tych drapieżników, Inuci zachowują ostrożny optymizm. W ramach swojej ostatniej oceny COSEWIC uwzględnił zarówno podejście naukowe, jak i wiedzę Inuitów. W raporcie napisano, że choć nie ma obecnie zagrożenia wyginięciem, przyszłość gatunku jest niepewna. Komitet ds. Statusu Zagrożenia Dzikiej Przyrody wyraził również swoje zaniepokojenie spadkiem liczebności populacji czawyczy (Oncorhynchus tshawytscha) wzdłuż wybrzeża pacyficznego, a także losem jesionów Fraxinus nigra (w rejonie Wielkich Jezior opiętek jesionowiec zniszczył już 2 mld drzew). Podczas ostatniego liczenia niedźwiedzi polarnych w 2011 r. ustalono, że w Kanadzie mieszka 15,5 tys. tych zwierząt. W tym samym roku niedźwiedzie objęto Ustawą o gatunkach zagrożonych (Species at Risk Act). « powrót do artykułu
  11. W Houston Methodist powstała aplikacja dla kobiet, które przeżyły raka piersi. Coraz więcej dowodów wskazuje, że zrzucenie zbędnych kilogramów zmniejsza ryzyko wznowy i częstość ponownych hospitalizacji, a Cancer Health Application ułatwia osiągnięcie tego celu dzięki kontaktowi w czasie rzeczywistym z dietetykiem klinicznym. Aplikacja wspiera dokonywanie zdrowszych wyborów, zwłaszcza między wizytami. Do eksperymentu zebrano grupę 33 kobiet. W ciągu miesiąca 25 aktywnie korzystało z aplikacji. W trakcie pilotażowego badania 56% pacjentek zrzuciło średnio 1,5 kg. Im więcej ochotniczka korzystała z Cancer Health Application, tym więcej chudła. [Należy pamiętać, że] niektóre leki stosowane terapii raka piersi spowalniają metabolizm. Jednym z największych wyzwań jest jednak znalezienie wsparcia potrzebnego do podtrzymania zdrowego trybu życia. Mówimy naszym pacjentkom, że schudnięcie zmniejsza ryzyko wznowy, ale zwykle nie zapewniamy im ustrukturowanych narzędzi do osiągnięcia i utrzymania tego celu. Mobilna aplikacja zapewnia łączność z gabinetem lekarskim, można więc dokonywać zmian w czasie rzeczywistym - wyjaśnia dr Tehal A. Patel. W ramach aplikacji dietetyk kliniczny aktywnie komunikuje się z pacjentkami i zapewnia informację zwrotną oraz porady. Kiedy np. użytkowniczka wpisuje swoje dzienne posiłki, specjalista je przegląda i może w czasie rzeczywistym komentować i dawać wskazówki. [...] By upodmiotowić naszych pacjentów i zapewnić opiekę medyczną skoncentrowaną na chorym, powinny powstawać innowacje cyfrowe, takie jak aplikacje zdrowotne na smartfony. Ponad 90% użytkowniczek uznało, że aplikacja jest łatwa w nawigowaniu. Panie chciały więc z niej codziennie korzystać [...]. Aplikacja pomogła pacjentkom, które przeżyły raka piersi, zmienić zachowania i osiągnąć osobiste cele - dodaje prof. Stephen T.C. Wong. Renee Stubbins, dietetyczka z Houston Methodist, podkreśla, że Cancer Health Application pozwoliła się jej kontaktować z większą liczbą pacjentek (nie byłaby ona tak duża, gdyby miała się z nimi spotykać osobiście). Specjalistka dodaje, że nie tylko dawała kobietom wskazówki odnośnie do diety i ćwiczeń, ale i motywowała je do okazywania sobie nawzajem wirtualnego wsparcia. Obecnie aplikacja jest dostępna tylko dla uczestniczek studium, ale naukowcy chcą, by w przyszłości można ją było ściągnąć z App Store i Google Play. Najpierw jednak aplikacja przejdzie testy w ramach 2 badań wieloośrodkowych. « powrót do artykułu
  12. Podczas wykopalisk w Cezarei znaleziono naczynie z brązu, w którym znajdowały się 24 złote monety i kolczyk. Z komunikatu Izraelskiej Służby Starożytności (IAA) wynika, że na skarb natrafiono między kamieniami w głębokiej na 1,5 m studni. Miejsce dokonania odkrycia znajduje się w okolicy, której wiek szacuje się na 900 lat (z okresu abbasydzkiego i fatymidzkiego). Dyrektorzy wykopalisk Peter Gendelman i Mohammed Hatar podkreślają, że monety pochodzą z końca XI w. Dzięki temu można powiązać skarb z zajęciem Cezarei przez krzyżowców w 1101 r. Było to jedno z najbardziej dramatycznych zdarzeń w historii miasta. Jak donosiły ówczesne źródła pisane, większość mieszkańców Cezarei została zmasakrowana przez wojska Baldwina I z Boulogne, króla Jerozolimy w latach 1100-1118. Można więc z powodzeniem założyć, że rodzina właściciela skarbu zginęła albo dostała się do niewoli i dlatego nie mogła odzyskać kosztowności. Dr Robert Kool, ekspert IAA od numizmatyki, wyjaśnia, że 1-2 takie monety to równowartość rocznych zarobków rolnika, dlatego wydaje się, że ktokolwiek schował skarb, był zamożny. Mógł się też parać handlem. Wydaje się, że naczynie miało kiedyś metalową pokrywkę. Zanim włożono je do studni, trzeba było dokonać niezbędnych przeróbek. W środku umieszczono ceramiczny "korek", który miał zapobiec wypadaniu monet: 18 fatymidzkich dinarów (dobrze znanych z wcześniejszych wykopalisk w Cezarei) oraz 6 solidów. Pięć z tych monet ma wklęsło-wypukły kształt. Są to solidy skifatowe (skifaty) z okresu panowania Michała VII Dukasa.   « powrót do artykułu
  13. Nowe połączenie trzech leków wspomagających układ odpornościowy jest nie tylko bezpieczne, ale zabija też większość komórek nowotworowych u 95% pacjentów z nawracającym chłoniakiem Hodgkina. Podczas rozpoczętego wczoraj dorocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Hematologicznego poinformowano o wynikach badań przeprowadzonych na 19 mężczyznach i kobietach. Chorym podano zastrzyki z ipilimumabu (Yervoy), niwolumabu (Opdivo) i brentuximabu vendotin (Adcetris). Okazało się, że takie połączenie leków spowodowało u 18 pacjentów bezpieczne zmniejszenie się guzów i rozprzestrzeniania nowotworu przez kolejnych co najmniej 6 miesięcy, a u 16 z nich zaobserwowano całkowitą remisję choroby. Dziewięć miesięcy po terapii całkowita emisja, bez najmniejszych oznak nawrotu, występowała u 15 osób. Autorzy badań informują, że chorzy generalnie dobrze znieśli leczenie. Pojawiły się u nich dość łagodne skutki uboczne, takie jak wysypka, rozwolnienie i mdłości. Większość z nich zniknęła po zakończeniu leczenia. Badania były prowadzone przez zespół Catherine Diefenbach z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Nowojorskiego i znajdującego się tam Perlmutter Cancer Center. Eksperymentalnemu leczeniu poddano pacjentów, u których nie działała ani standardowa chemioterapia, ani przeszczep komórek macierzystych. Badania oparto na eksperymentach z poprzednich lat, kiedy to zauważono, że połączenie brentuximab vendotin i niwolumabu oraz brantuximab vendotin i ipilimumabu jest bezpieczne i efektywne. Doktor Diefenbach zauważa, że 30% chorych na chłoniaka Hodgkina nie reaguje na standardowe terapie. Choroba ta dotyka zwykle ludzi przed 40. rokiem życia. Jeśli jednak zostanie szybko wykryta, to w większości przypadku udaje się ją zwalczyć. Wyniki naszych badań są niezwykle obiecujące i potencjalnie wskazują na nową metodę leczenia, która znacząco zwiększa szanse pacjentów, u których chłoniak Hodgkina nawraca po wstępnej terapii, mówi Diefenbach. Naukowcy rozpoczęli już II fazę badań klinicznych, w której udział bierze większa grupa pacjentów. W jej ramach chorym podawane są kombinacje dwóch lub trzech wspomnianych środków, a uczeni określą, która strategia lepiej się sprawdza. Jak informuje doktor Diefenbach, brentuximab vendotin działa dzięki namierzeniu na powierzchni komórek chłoniaka Hodgkina proteiny CD30, a następnie dostarczenie do niej środka, który zabija komórkę. Niwolumab wyłącza punkt kontroli układu odpornościowego PD-1 w limfocytach T, dzięki czemu limfocyty mogą rozpoznać i zaatakować komórki nowotworowe. Z kolei ipilimumab działa podobnie jak niwolumab, ale na cel obiera sobie inny punkt kontroli, CTLA4. « powrót do artykułu
  14. Gdy naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa przetestowali 35 olejków eterycznych z różnych roślin, okazało się, że 10 z nich, w tym olejek z czosnku, liści tymianku, żywicy Commiphora myrrha, nasion kminu rzymskiego czy jagód korzennika lekarskiego, wpływa na krętki wywołujące boreliozę. Okazało się, że za ich pomocą można było eliminować "uśpione" postaci bakterii Borrelia burgdorferi. Odkryliśmy, że olejki te skuteczniej zabijały uporczywe formy krętków niż standardowe antybiotyki - podkreśla prof. Ying Zhang. Zwykle chorym przez kilka tygodni podaje się doksycyklinę lub inny antybiotyk i to wystarczy, by poradzić sobie z zakażeniem. U pewnego odsetka pacjentów utrzymują się jednak uporczywe objawy, w tym zmęczenie i bóle stawów. Takie przypadki nazywa się mianem zespołu poboreliozowego (ang. post-treatment Lyme disease syndrome). Przyczyny zespołu pozostają nieznane. Wiadomo jednak, że hodowle B. burgdorferi wchodzą w fazę stacjonarną (ang. stationary phase), w której większość komórek dzieli się wolno lub nie dzieli się wcale. Takie uśpione komórki powstają np. w warunkach stresowych. Co ważne, są one bardziej oporne na antybiotyki. Nic więc dziwnego, że naukowcy od dawna szukają innych leków czy substancji, które mogłyby na nie wpływać. Zespół Zhanga przoduje na tym polu. W 2014 r. jego laboratorium przeprowadziło badania przesiewowe leków dopuszczonych przez FDA; określano ich aktywność przeciwko uporczywym bakteriom. Znaleziono wtedy wielu kandydatów, w tym daptomycynę, którą stosuje się w zakażeniach metycylinoopornym gronkowcem złocistym (MRSA). W 2015 r. Amerykanie donieśli, że podczas testów laboratoryjnych połączenie 3 antybiotyków - doksycykliny, cefoperazonu i właśnie daptomycyny - skutecznie zabijało uporczywe formy B. burgdorferi. W 2017 r. okazało się, że olejek z oregano, a także olejki goździkowy, cynamonowy czy cytronelowy eliminują stacjonarne postaci krętków skuteczniej niż daptomycyna, czyli lider wśród testowanych farmaceutyków. W ramach nowego studium ekipa Zhanga rozszerzyła testy. Stwierdzono, że z kolejnych 35 badanych olejków 10 wykazywało silną aktywność bakteriobójczą przeciw stacjonarnej fazie B. burgdorferi już w stężeniach rzędu 0,1%. Przy tym stężeniu 5 olejków - z bulw czosnku, jagód korzennika lekarskiego, żywicy C. myrrha, kwiatów Hedychium spicatum i owoców zimozielonego krzewu Litsea cubeba - w ciągu tygodnia uśmiercało wszystkie bakterie znajdujące się w fazie stacjonarnej. Przy niższym stężeniu 0,05% nadal sprawdzały się olejki z cebul czosnku, jagód korzennika, palczatki imbirowej i cynamonowy. Cynamal z olejku cynamonowego działał także na namnażające się B. burgdorferi; minimalne stężenie hamujące (MIN) wynosiło 0,02% (0,2 μg/ml). Badania laboratoryjne to na razie wstępna faza, ale Zhang ma nadzieję, że już niedługo będzie można zacząć testy in vivo. « powrót do artykułu
  15. Misja OSIRIS-REx dotarła do asteroidy Bennu. Obecnie pojazd znajduje się w odległości 19 kilometrów od asteroidy, a 31 grudnia wejdzie na jej orbitę. Dotychczas żaden pojazd wysłany przez człowieka nie krążył na orbicie tak małego obiektu. Celem OSIRIS-REx jest pobranie próbek z asteroidy i przywiezienie ich na Ziemię. Obecnie szacuje się, że Bennu ma nieco ponad 500 metrów średnicy. Na początku przyszłego tygodnia w Waszyngtonie odbędzie się panel naukowy, podczas którego zostaną przekazane najnowsze informacje dotyczące Bennu. Dzisiejszą wiedzę na temat tej asteroidy będzie można skorygować o dane napływające z OSIRIS-REx. Asteroida znajduje się obecnie w odległości około 122 milionów kilometrów od Ziemi. Plan misji zakłada, że OSIRIS-REx będzie towarzyszył asteroidzie przez około rok, następnie pobierze z niej próbki i w 2023 roku powróci z nimi na Ziemię. Naukowcy z niecierpliwością czekają na możliwość badania bogatych w węgiel asteroid, takich jak Bennu. Obiekt liczy sobie tyle lat, co Układ Słoneczny, jest zatem dla specjalistów specyficzną kapsułą czasową. Tymczasem japońska sonda Hayabusa2 już od czerwca towarzyszy asteroidzie Ryugu o średnicy około 1 kilometra. To druga, po Hayabusa, japońska misja na asteroidę. Pierwsza wróciła w 2010 roku z próbkami pobranymi z asteroidy Itokawa. To asteroida typu S, składająca się głównie z krzemianów. Ryugu i Bennu to asteroidy typu C, ich głównym składnikiem jest węgiel. To najbardziej rozpowszechniony w Układzie Słonecznym typ asteroid. Misje na Ryugu i Bennu wydają się podobne, jednak różnią się sposobem przeprowadzenia. Hayabusa2 umieściła na powierzchni Ryugu dwa mikrołaziki oraz urządzenie MASCOT. Ponadto wystrzeliła w kierunku asteroidy specjalny pocisk, który pozwolił na pobranie próbek z wnętrza asteroidy. Hayabusa2 trzykrotnie pobierze próbki z Ryugu, za każdym razem uzyskując od 100 miligramów do 10 gramów materiału. Inaczej będzie działał OSIRIS-REx. Amerykański pojazd za pomocą specjalnego 3-metrowego ramienia wessie materiał z powierzchni Bennu. Ma go być od 60 gramów do nawet 2 kilogramów. Później od pojazdu oddzieli się pojemnik z próbkami, który w 2021 roku skieruje się w stronę Ziemi. Dwa lata później ma on wylądować na spadochronie w stanie Utah. Zarówno asteroida Bennu jak i Ryugu są uważane za obiekty stwarzające zagrożenie dla Ziemi. To oznacza, że w przyszłości mogą spaść na naszą planetę. Specjaliści obliczają, że Bennu może uderzyć w Ziemię już za 150 lat. Im więcej będziemy wiedzieć o asteroidach, tym lepiej przygotujemy się na ewentualne niebezpieczeństwa z nimi związane. « powrót do artykułu
  16. Za kilka dni, 8 grudnia, Chiny wystrzelą misję Chang'e-4, która wyląduje tam, gdzie nie lądował jeszcze żaden statek wysłany przez człowieka – na niewidocznej stronie Księżyca. Start odbędzie się z kosmodromu w Xichang w prowincji Syczuan. Misja będzie składała się z lądownika i łazika. Jeśli lądowanie przebiegnie zgodnie z planem, głównym celem łazika będzie badania powierzchni Srebrnego Globu. Lądownik przeprowadzi zaś pierwsze po tej stronie Księżyca eksperymenty z dziedziny radioastronomii. To niewątpliwie znacząca misja w dziejach eksploracji Księżyca, mówi Carolyn van der Bogert z Uniwersytetu w Munster. Ostatecznym celem Chińskiej Narodowej Administracji Kosmicznej jest stworzenie po niewidocznej stronie Księżyca bazy dla przyszłej eksploracji kosmosu. Chang'e-4 będzie drugim, po Chang'e-3 z 2013 roku, chińskim pojazdem, który miękko wyląduje na Srebrnym Globie. Chińczycy nie zdradzają szczegółów misji. Przypuszcza się, że mają zamiar wylądować w liczącym 186 kilometrów średnicy kraterze Von Karman. To część basenu Biegun Południowy – Aitken, który jest największym na Księżycu i jednym z największych w Układzie Słonecznym kraterów uderzeniowych. Jego średnica wynosi 2500 kilometrów, a głębokość to 13 kilometrów. To kluczowy obszar mogący zawierać odpowiedzi na wiele ważnych pytań dotyczących wczesnej historii Księżyca, w tym jego struktury wewnętrznej i ewolucji termalnej, stwierdza Bo Wu z Politechniki w Hongkongu. Łazik Chang'e-4 wykona mapę okolic miejsca lądowania, wykorzysta radar do pomiarów grubości i kształtu poszczególnych warstw znajdujących się po powierzchnią oraz zbada ich skład mineralny. Jako, że misja będzie odbywała się po stronie, która nigdy nie jest zwrócona w stronę Ziemi, Chiny wysłały już satelitę komunikacyjnego Queqiao, który zapewni łączność z Ziemią. Chang'e-4 nie tylko będzie miał za zadanie przeprowadzić badania podobne do Chang'e-3, ale również rozpocznie kilka unikatowych eksperymentów. Zbadana na przykład czy w warunkach niskiej grawitacji mogą rosnąć ziemniaki i rzodkiewnik. Jeśli myślimy o długoterminowym zamieszkaniu na Marsie lub Księżycu, musimy pomyśleć o szklarniach, w których ludzie będą mieszkali. Musimy tam mieć jakiś rodzaj biosfery, stwierdza Anna-Lisa Paul z University of Florida. Wcześniejsze eksperymenty prowadzone na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wykazały, że ziemniaki i rzodkiewnik rosną w warunkach obniżonej grawitacji, ale nie wiemy, czy może być ona aż tak niska jak na Księżycu. Bardzo istotne będą eksperymenty z dziedziny radioastronomii. Chińczycy chcą bowiem zbadać słabo rozumiane elementy Drogi Mlecznej, takie jak gazy znajdujące się pomiędzy gwiazdami czy pola magnetyczne rozprzestrzeniające się po śmierci gwiazd. Zbudowali spektrometr, który pracuje na częstotliwości od 100 kHz do 40 MHz. Będą za jego pomocą tworzyli mapę rozkładu promieniowania na tych częstotliwościach. Z Ziemi bardzo trudno jest wykonać takie pomiary, gdyż przeszkadza w tym atmosfera, zauważa Heino Falcke z holenderskiego Uniwersytetu w Nijmegen, który wraz z kolegami zbudował spektrometr znajdujący się na pokładzie satelity Queqiao. Na tym jednak chińskie ambicje się nie kończą. W przyszłym roku ma wystartować misja Chang'e-5, której zadaniem będzie przywiezienie na Ziemię próbek księżycowego gruntu. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z University of Plymouth postanowili sprawdzić, jak mikroplastik akumuluje się w organizmie przegrzebka zwyczajnego (Pecten maximus), zwierzęcia bardzo chętnie jedzonego przez ludzi. Okazało się, że wystarczyło sześć godzin ekspozycji, by we wnętrznościach mięczaka znalazły się... miliardy fragmentów mikroplastiku wielkości około 250 nanometrów każdy. Jeszcze więcej 20-nanometrowych fragmentów plastiku przedostało się do jego nerek, skrzeli, mięśni i innych części ciała. To pierwsze tego typu badania, podczas których zmierzono rzeczywisty poziom wchłaniania plastiku przez organizm morski podczas wystawienia go na działanie podobnej koncentracji mikroplastiku, z jaką może zetknąć się w rzeczywistości. Wcześniejsze tego typu badania prowadzono przy wyższej koncentracji mikroplastiku. Stworzyliśmy nową metodologię na potrzeby tych badań. Wytworzyliśmy nanocząstki plastiku i oznaczyliśmy je, dzięki czemu mogliśmy śledzić ich ruch w ciele przegrzebka w środowisku odpowiadającym środowisku naturalnemu. Nasze badania po raz pierwszy pokazały, że nanocząstki plastiku mogą być bardzo szybko wchłaniane przez organizmy morskie i w ciągu kilku godzin trafić do większości głównych organów, mówi doktor Maya Al Sid Cheikh, która stała na czele grupy badawczej. To przełomowe badanie zarówno jeśli chodzi o metodologię jak i uzyskane wyniki. Jedynie na kilka godzin wystawiliśmy przegrzebka na działanie mikroplastiku i, mimo tego, że później trafiły do czystej wody, to mikroplastik był obecny w ich organizmach wiele tygodni później. Jeśli chcemy zrozumieć wpływ mikroplastiku na organizmy żywe, musimy znać dynamikę jego wchłaniania i usuwania, mówi profesor Richard Thompson. Badania wykazały, że po 14 dniach od ekspozycji na mikroplastik w ciele przegrzebków nie można było już wykryć cząstek o średnicy wynoszącej 20 nanometrów. Cząstki 250-nanometrowe znikały dopiero po 48 dniach. « powrót do artykułu
  18. Analiza danych z detektorów Advanced LIGO ujawniła cztery nowe źródła fal grawitacyjnych. Sygnał GW170729 jest związany z najbardziej masywnym i odległym źródłem jakie do tej pory zaobserwowano. Kolejny, GW170818, odkryty został dzięki globalnej sieci trzech detektorów LIGO-Virgo. Odpowiada on układowi podwójnemu znajdującemu się około 2,5 miliarda lat świetlnych od Ziemi. Podczas pierwszej kampanii obserwacyjnej (O1) trwającej od 12 września 2015 roku do 19 stycznia 2016 roku, przeprowadzonej przez wciąż udoskonalane detektory Advanced LIGO, wykryto fale grawitacyjne z trzech zjawisk łączenia się układów podwójnych czarnych dziur. Druga kampania obserwacyjna (O2) trwała od 30 listopada 2016 roku do 25 sierpnia 2017 roku, przy czym od 1 sierpnia 2017 roku dołączył do niej europejski interferometr Advanced Virgo. Na odbytym w sobotę 1 grudnia 2018 r. seminarium w College Park (Maryland, USA) przedstawione zostały cztery nowe przypadki detekcji fal grawitacyjnych: GW170729, GW170809, GW170818 i GW170823 (oznaczenia pochodzą od daty dokonania detekcji). Nowy sygnał GW170729, jeden z czterech nowo odkrytych, został zarejestrowany jako trzecie zdarzenie wykryte w kampanii O2, 29 lipca 2017 roku. Jest on związany z najbardziej masywnym i odległym źródłem fal grawitacyjnych, jakie do tej pory zaobserwowano. W zjawisku, które nastąpiło prawie 9 miliardów lat temu, energia niemal pięciu mas Słońca została przekształcona w promieniowanie grawitacyjne. Kolejnym nowym interesującym sygnałem jest GW170818, znaleziony dzięki globalnej sieci trzech detektorów LIGO-Virgo. Obserwacje prowadzone przy użyciu trzech detektorów położonych w różnych miejscach na Ziemi pozwalają na zlokalizowanie na niebie źródła sygnału. W szczególności, GW170818 odpowiadające układowi podwójnemu znajdującemu się około 2,5 miliarda lat świetlnych od Ziemi, zostało ustalone z dokładnością 39 stopni kwadratowych. Na liście wyników obserwacji kampanii O2 znajduje się także historycznie pierwsza obserwacja zderzenia się dwóch gwiazd neutronowych oraz siedem zjawisk łączenia się układów podwójnych czarnych dziur. Praca przedstawiające nowe sygnały jest dostępna na https://dcc.ligo.org/LIGO-P1800307/public. Obserwatoria udostępniły też katalog wszystkich wykrytych dotychczas sygnałów fal grawitacyjnych. Można go znaleźć pod adresem: https://www.gw-openscience.org/catalog/. LiGO i VIRGO są międzynarodowymi projektami badawczymi. LIGO jest finansowany przez NSF i obsługiwany przez Caltech i MIT, które zaprojektowały i zbudowały detektory. Lista dodatkowych członków projektu, obejmująca wiele prestiżowych instytututów I uniwersytetów jest dostępna na stronie http://ligo.org/partners.php. Konsorcjum Virgo składa się z ponad 300 fizyków i inżynierów należących do 28 różnych europejskich grup badawczych (listę członków współpracy Virgo można znaleźć na stronie http://public.virgo-gw.eu/the-virgo-collaboration/). W pracach projektów LIGO i Virgo bierze udział polski zespól Polgraw-Virgo kierowany przez prof. Andrzeja Królaka. W zespole znajduje się czterech pracowników NCBJ: prof. Andrzej Królak, dr Orest Dorosh, mgr Paritosh Verma i dr Adam Zadrożny. « powrót do artykułu
  19. Seagate poinformowało o wyprodukowaniu i udanym przetestowaniu pierwszego w historii w pełni funkcjonalnego 3,5-calowego dysku twardego o pojemności 16 terabajtów z technologią HAMR (heat-assisted magnetic recording). Urządzenie ma trafić do sprzedaży już w przyszłym roku. Seagate wierzy, że technologia HAMR pozwoli na wyprodukowanie w nadchodzącym dziesięcioleciu dysków twardych po pojemności przekraczającej 20 terabajtów. Dysk z serii Exos jest obecnie wykorzystywany w testach aplikacji biznesowych. To urządzenie typu plug-and-play, a jego producent zapewnia, że dyski HAMR można bez najmniejszych przeszkód stosować w obecnie istniejącej infrastrukturze centrów bazodanowych i systemów komputerowych. Klient nie musi zmieniać architektury czy kupować innego, poza dyskiem, sprzętu. Obecnie na rynku nie ma dostępnego żadnego dysku HAMR. Technologia HAMR, nad którą Seagate pracuje od kilku lat, polega na zastosowaniu diod laserowych na każdej głowicy zapisująco-odczytującej. Laser podgrzewa nośnik w miejscu, gdzie mają być zapisane dane. Dzięki temu, łatwiej je zapisać, a stygnięcie nośnika stabilizuje dane. Dzięki takiemu rozwiązaniu informacje można znacznie gęściej upakować niż w tradycyjnych dyskach twardych. « powrót do artykułu
  20. Dorosłe samice komarów mogą surfować z prądami powietrza nad zachodnim Sahelem. Niewykluczone, że zjawisko to utrudnia kontrolę malarii. Przymocowane do helowych balonów przelatujących nad 4 wioskami w Mali lepkie siatki schwytały na wysokości 40-290 m ok. 460 tysięcy owadów, w tym niemal 3 tys. komarów. Na przestrzeni 3 lat naukowcy zorganizowali serię takich całonocnych akcji. Złapano ponad 40 gatunków komarowatych, w tym przedstawicieli rodzajów Anopheles, Aedes i Culex; ogółem reprezentowały one 60% komarzej fauny Mali. Samice z jajami stanowiły ponad 80% komarów. Na tej podstawie wnioskowano, że skoro pobierały one wcześniej krew, mogły przenosić patogeny (komarzyce potrzebują bogatej w białko i substancje odżywcze krwi, żeby wyprodukować jaja). Tovi Lehmann, entomolog medyczny z Narodowych Instytutów Zdrowia, powiedział na dorocznej konferencji, że choć część zidentyfikowanych gatunków odpowiada za przenoszenie malarii (są one znanymi wektorami tej choroby), na razie nie wiadomo, czy schwytane w balonową pułapkę samice przenosiły zarodźce i inne patogeny. Przekonamy się, gdy naukowcy zakończą analizy. By upewnić się, że komary schwytano w strefie prądów, a nie podczas wznoszenia czy opadania balonu, próbkowano także te strefy przejściowe. Spośród 21 gatunków Anopheles z regionu w prądach powietrznych wykryto przedstawicieli co najmniej 7 gatunków, w tym A. coluzzii. Uzyskane wyniki mają znaczenie nie tylko dla malarii. Komary z rodzaju Aedes przenoszą bowiem także wirus zachodniego Nilu (ang. West Nile virus, WNV). Tymczasem z wiatrem szybuje aż 12 z 15 gatunków Aedes z tego regionu. Warto dodać, że wśród lotników odnotowano także liczne gatunki z rodzaju Culex (co najmniej 16 z 21 z regionu), w tym te, które są nosicielami wirusa gorączki doliny Rift. Wywołuje on chorobę zakaźną owiec, bydła i ludzi, którą zalicza się do gorączek krwotocznych. Naukowcy podkreślają, że do niewiadomych należy zaliczyć także to, czy, a jeśli tak, to w jakim stopniu, szybujące komarzyce mogą się przyczyniać do rozprzestrzeniania chorób. Nie wiemy, gdzie i jak daleko podróżują te komary. Nie znamy ich zdolności do tworzenia nowych stanowisk lęgowych. Nie wiemy też, czy silne wiatry ich jakoś nie uszkadzają - podkreśla komentator studium, Luigi Sedda z Lancaster University. « powrót do artykułu
  21. Jak powstrzymać się przed zjedzeniem niezdrowych tłustych pokarmów i zamiast po frytki sięgnąć np. po jabłko? Trzeba otoczyć się ich zapachem i posiedzieć w nim przez jakiś czas (dłużej niż 2 minuty). Dr Dipayan Biswas z Uniwersytetu Południowej Florydy twierdzi, że unoszący się w otoczeniu zapach może tak podziałać, bo mózg niekoniecznie różnicuje źródło zmysłowej przyjemności. Woń unosząca się w powietrzu może być świetnym narzędziem do opanowania niezdrowych zachcianek. W rzeczywistości subtelny bodziec zmysłowy w rodzaju zapachu może wpływać na wybory żywieniowe dzieci i dorosłych skuteczniej od restrykcyjnych zasad. Biswas odkrył bezpośredni związek między długością ekspozycji a tym, czy człowiek da upust swoim zachciankom, czy nie. Psycholog przeprowadził serię eksperymentów. Posługiwał się nierzucającym się w oczy nebulizatorem, który raz uwalniał zapach niezdrowych, a raz zdrowych produktów (Amerykanin posłużył się parami: ciastka i truskawki oraz pizza i jabłka). Okazało się, że ochotnicy wystawiani na woń ciastek przez mniej niż pół minuty częściej mieli ochotę sięgnąć właśnie po nie. Ci jednak, których poddawano ponad 2-minutowej ekspozycji, przestawali się interesować słodyczami i zamiast tego wybierali truskawki. Te same rezultaty uzyskano, testując pizzę sparowaną z jabłkami. Amerykanin wyjaśnia, że "niegrzeszne" pokarmy nie uwalniają do otoczenia silnych woni, nie są więc zwykle kojarzone z nagrodą i z tego powodu mają niewielki wpływ na zamówienia składane w barach i restauracjach. Wcześniejsze badania Biswasa wykazały, że światło i natężenie muzyki mają wpływ na wybory pokarmowe. Studium, które opublikowano w Journal of Marketing Research, zademonstrowało jednak po raz pierwszy, że jeden zmysł może kompensować inny. « powrót do artykułu
  22. Badania laboratoryjne przeprowadzone na University of Alabama sugerują, że przeciwnowotworowe leki worinostat, belinostat i panobinostat mogą zostać wykorzystane do walki z wirusem brodawczaka ludzkiego (HPV). Jak informuje WHO w 2012 roku HPV, wywołując raka szyjki macicy, zabił około 266 000 osób. Wirus ten powoduje też nowotwory sromu, pochwy i odbytu. Istnieją efektywne szczepionki przeciwko HPV, jednak muszą one zostać podane przed rozpoczęciem współżycia płciowego. Nie działają one bowiem w momencie, gdy człowiek jest już zarażony. Pilnie potrzebujemy bezpiecznej, efektywnej i niedrogiej terapii, mówi profesor N. Sanjib Banerjee, główny autor badań nad wpływem worinostatu na HPV. Wspomniany wirus umiejscawia się w tkance nabłonkowej narządów płciowych, gardła i ust. Nie rozprzestrzenia się jednak w standardowych hodowlach komórek, dlatego też w laboratorium trudno jest badać jego patogenezę. Laboratorium znajdujące się na University of Arizona od dziesięcioleci bada interakcje pomiędzy HPV a gospodarzem. Pracujący w nim naukowcy odkryli, że namnażanie się HPV zalezy od różnicowania się komórek nabłonka w wielowarstwową tkankę nabłonkowej pełnej grubości. Ponadto zauważyli, że HPV reaktywuje proces replikowania DNA w zróżnicowanych komórkach, co wspomaga infekcję. Laboratorium opracowało metodę uzyskania w pełni zróżnicowanej wielowarstwowej tkanki nabłonkowej, a w 2009 roku udało się stworzyć idealny model do laboratoryjnych badań infekcji HPV. Profesor Banerjee i jego koledzy wysunęli hipotezę, że inhibitory deacetylazy histonowej zablokuje amplifikację DNA wirusa, gdyż środki te są znane z zakłócania replikacji DNA chromosomalnego. Badania przeprowadzone na opracowanym wcześniej modelu wykazały, że worinostat efektywnie blokuje amplifikację DNA HPV i namnażanie się wirusa. Co ważne, lek prowadził też do apoptozy (śmierci) zainfekowanych komórek. Podobne wyniki uzyskano badając dwa inne inhibitory deacetylazy histonowej, belinostata i panobinostat. Gdy wspomnianymi środkami potraktowano komórki niezainfekowane HPV, znaczna większość z nich nie została zabita przez leki. Na podstawie naszych szczegółowych badań stwierdzamy, że inhibitory deacetylazy histonowej są obiecującymi środkami pozwalającymi na zwalczanie łagodnych infekcji HPV, mówi Banerjee. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej pozyskali cytometr masowy – najnowocześniejsze obecnie urządzenie do analizy i diagnostyki próbek komórkowych oraz zaawansowanej proteomiki. To obecnie jedyne tego typu urządzenie w Polsce i będzie ono stanowić jeden z kluczowych elementów aparaturowych unikalnego Laboratorium Obrazowania tworzonego przez prof. Marcina Drąga na Wydziale Chemicznym PWr. Cytometria jest jedną z metod diagnostycznych, która umożliwia m.in. analizę różnorodnych parametrów badanych komórek. Dotychczas najpopularniejszymi aparatami do prowadzenia tego typu badań były opierające się na pomiarach fluorescencyjnych cytometry przepływowe, w których analizowano odpowiednio wyznakowane komórki np. pobrane metodą biopsji czy wyhodowane w laboratorium. Urządzenia te są w stanie przeprowadzić analizę ok. 10-15 różnych parametrów  komórkowych m.in. wielkość, czy intensywności fluorescencji badanych elementów, głównie białek. Najbardziej zaawansowanym technicznie dostępnym obecnie na rynku aparatem, wykorzystywanym w tego typu testach jest jednak cytometr masowy, który właśnie trafił na Politechnikę Wrocławską. Cytometria masowa to stosunkowo młoda technika analityczna, niemniej w ostatnim czasie już znacząco zrewolucjonizowała nowoczesną diagnostykę medyczną zarówno w laboratoriach akademickich jak i przemyśle farmaceutycznym. Przy prowadzeniu analiz zakłada ona wykorzystanie spektrometrii masowej, czyli badania próbki przy pomocy analizy widma mas atomów metali, które używane są w tej metodzie jako znaczniki. Szybsza i lepsza analiza Cytometr masowy jest więc używany do multiparametrycznej analizy próbek, głównie komórek, które w tym procesie znaczone są stabilnymi izotopami metali przejściowych, głównie lantanowców. Multiparametryczna analiza oznacza, że w trakcie jednego eksperymentu jesteśmy w stanie poznać i określić wiele parametrów na poziomie poszczególnych komórek. O ile jednak cytometry przepływowe mogą podać kilkanaście wyników, to cytometry masowe przeprowadzają analizę nawet kilkudziesięciu różnych parametrów – tłumaczy prof. Marcin Drąg z Zakładu Chemii Bioorganicznej Wydziału Chemicznego PWr. Wyniki badań komórek w cytometrze masowym są również o wiele bardziej rozbudowane, oszczędza się także czas, bo jedną próbkę można oznaczyć wieloma metalami. Co ważne, w urządzeniu można badać komórki każdego typu np. komórki z guzów nowotworowych czy białaczki, komórki krwi czy nawet komórki pochodzące z innych organizmów (pasożytów, czy bakterii). Tak naprawdę nie ma żadnych ograniczeń co do badań realizowanych przy pomocy cytometru masowego. Ogranicza nas jedynie technika i jakość naszej pracy przy sporządzaniu próbki. Kluczowym aspektem jest tu właśnie odpowiednie przygotowanie badanego materiału, bo sama jego analiza opiera się głównie na odpowiednich algorytmach komputerowych, choć oczywiście trzeba wiedzieć jakich algorytmów użyć do danego typu eksperymentu – dodaje dr inż. Marcin Poręba z Zakładu Chemii Bioorganicznej Wydziału Chemicznego PWr, który pracował już na cytometrze masowym podczas swojego stażu podoktorskiego w USA, a na Wydziale Chemicznym PWr będzie koordynował badania z użyciem tej aparatury. Cytometr, który będzie wykorzystywany na naszej uczelni, to urządzenie trzeciej generacji i obecnie najbardziej technologicznie zaawansowany model. Posiada dużo bardziej czuły spektrometr masowy z większą ilością kanałów do detekcji metali niż poprzednie modele, najnowsze oprogramowanie, jest on też bardziej wydajny i dużo mniej awaryjny. Na Wydziale Chemicznym urządzenie będzie wykorzystywane przede wszystkim do badania enzymów proteolitycznych (proteaz). To wyspecjalizowane białka, które rozkładają wiązania peptydowe. Dzięki temu potrafią "pociąć" inne białka na prostsze elementy - peptydy i aminokwasy. U ludzi proteazy stanowią grupę około 700 enzymów i biorą udział nie tylko w prostym trawieniu pokarmów, ale są także odpowiedzialne za kontrolę kluczowych procesów komórkowych  jak różnicowanie, dojrzewanie i śmierć komórki, kaskada krzepnięcia krwi czy odpowiedź immunologiczna organizmu na patogeny. Ich nieprawidłowe działanie prowadzi do powstania w organizmie stanów patologicznych. Wśród następstw są na przykład choroby cywilizacyjne takie jak nowotwory, cukrzyca, nadciśnienie czy infekcje wirusowe i bakteryjne. Badania aktywności proteaz mają więc bardzo duże znaczenie zarówno w pracy naukowej, jak i we wczesnej diagnostyce i leczeniu pacjentów – dlatego naukowcy starają się znaleźć jak najczulsze i możliwie specyficzne markery. W prace te zaangażowani są także lekarze-naukowcy z Dolnośląskiego Centrum Onkologii we Wrocławiu i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Oprócz badań prowadzonych przez naszych naukowców urządzenie będzie mogło być wykorzystane komercyjnie, choćby przez firmy biotechnologiczne, które pracują nad różnego rodzaju testami diagnostycznymi. Chcąc sprawdzić, czy opracowany test diagnostyczny działa dobrze, konieczna jest bardzo dokładna analiza danej próbki. Można ją wykonać właśnie na naszym sprzęcie, a następnie skorelować skuteczność opracowywanego testu z wynikami pozyskanymi innymi metodami – wyjaśnia dr inż. Marcin Poręba. Wielką zaletą posiadania cytometru masowego na Politechnice Wrocławskiej jest także fakt, iż dr inż. Poręba oraz prof. Drąg we współpracy z laboratorium prof. Guya Salvesena (SBP Medical Discovery Institute, La Jolla, USA) stworzyli całkowicie nową metodę diagnostyczną, która jest niezwykle konkurencyjna pod względem aplikacyjnym i finansowym w stosunku do obecnie stosowanych przeciwciał w cytometrii masowej. W przeciwieństwie do dużych, białkowych przeciwciał, nasza metoda polega na użyciu małych cząsteczek odpowiednio modyfikowanych metalami, które pozwalają na efektywniejsze badania diagnostyczne ze względu na ich lepszą możliwość penetracji wnętrza komórki, a także selektywność w oznaczaniu wyłącznie aktywnych enzymów. To już jest bardzo zaawansowana chemoproteomika – zaznacza prof. Marcin Drąg. Koszt cytometru masowego to nieco ponad 3,6 mln zł, a roczny koszt użytkowania wynosi ok. 400 tys. zł. Jest to obecnie jedyne tego typu urządzenie w Polsce i trzecie w tej części Europy – podobne aparaty znajdują się jeszcze w Czechach i na Węgrzech. Mikroskop w uzupełnieniu W ramach powstającego Laboratorium Obrazowania naukowcy z Wydziału Chemicznego będą także korzystali z nowego mikroskopu konfokalnego. Będzie on wykorzystywany przede wszystkim do oznaczania parametrów komórkowych metodami fluorescencyjnymi w komórkach żywych i utrwalonych. Jego olbrzymią zaletą jest fakt, że możemy wizualizować co najmniej cztery parametry w tym samym czasie, a więc wybarwić interesujące nas białka w czterech różnych kolorach. Urządzenie pozwala także mierzyć parametry na poziomie subkomórkowym, dzięki czemu badanie komórek może być prowadzone w rozdzielczości ok. 120 nanometrów. Jesteśmy w stanie pokazać nie tylko to, co dzieje się w komórce czy jądrze komórkowym, ale nawet w jeszcze mniejszych strukturach komórki jak jąderko czy lizosomy – podkreśla dr inż. Marcin Poręba. Mikroskop pozwala także na obrazowanie żywych komórek i zachodzących w nich procesów, gdyż został wyposażony m.in. w komorę regulacji temperatury oraz dysze do regulacji poziomu dwutlenku węgla i tlenu. Pozwala to na mimikowanie naturalnego środowiska, dzięki czemu badane komórki się nie stresują. W niesprzyjających warunkach komórki rzeczywiście mogą się stresować, a w efekcie zostaje zaburzony ich cykl komórkowy, morfologia czy nawet zdolność do produkcji wielu białek, co znacząco wpływa na wyniki badań – wyjaśnia dr inż. Marcin Poręba. Co ciekawe przy użyciu odpowiedniego medium hodowlanego, w tym mikroskopie, komórki mogą być podtrzymywane przy życiu nawet przez wiele dni, a to pozwala analizę procesów, które zachodzą niekiedy bardzo wolno. Koszt mikroskopu to ok. 2 mln zł. « powrót do artykułu
  24. Jeszcze niedawno najbardziej precyzyjnym zegarem atomowym był australijski Kriogeniczny Oscylator Szafirowy (Zegar Szafirowy). Teraz fizycy z amerykańskiego Narodowego Instytutu Standardów i Technologii (NIST) stworzyli zegar, który może spóźnić się lub przyspieszyć o 1 sekundę raz na... 14 miliardów lat. O tyle pomyliłby się, gdyby istniał od początku wszechświata. Zegar jest tak stabilny, że odchylenie pomiędzy poszczególnymi pomiarami odcinków czasu może wynieść 0,000000000000000032% na dobę. Nowy zegar jest tak precyzyjny, że może posłużyć do wykrywania ciemnej materii, mierzenia fal grawitacyjnych oraz niezwykle precyzyjnego określania kształtu pola grawitacyjnego Ziemi. Okazuje się, że jeśli mamy możliwość bardzo precyzyjnego pomiaru czasu, to zyskujemy mikroskop do badania wszechświata, mówi fizyk Andrew Ludlow, szef grupy naukowej, która skonstruowała zegar. Pierwszy w historii zegar atomowy powstał w NIST w 1949 roku. Wykorzystywano w nim częstotliwość mikrofal emitowanych przez molekułę amoniaku. Nie był on jednak na tyle precyzyjny, by użyć go do wyznaczaniu standardowego czasu. Pierwszy precyzyjny zegar atomowy, wykorzystujący drgania atomów cezu, powstał w 1955 roku w Wielkiej Brytanii. Pierwsze cezowe zegary atomowe dzieliły sekundę na ponad 9 miliardów odcinków. Urządzenie skonstruowane właśnie w NIST to zegar z siecią optyczną, który korzysta z atomów iterbu i dzieli sekundę na... 500 bilionów równych fragmentów. Cez pozwala na zbudowanie wspaniałego zegara atomowego, ale dotarliśmy do fizycznych granic tego pierwiastka. Iterb może podzielić czas na znacznie mniejsze odcinki, zwiększając tym samym precyzję pomiaru, wyjaśnia Ludlow. Zegary z siecią optyczną istnieją od około 15 lat i wciąż znajdują się we wczesnej fazie rozwoju. Naukowcy wciąż je dostrajają, zwiększając precyzję. W najnowszym zegarze największe postępy uczyniono dzięki zastosowaniu osłony cieplnej opracowanej kilka lat temu przez Ludlowa. Chroni ona atomy iterbu przed temperaturą i polem elektrycznym, które mogą zaburzać ich naturalne drgania. Chcemy być pewni, że gdy mierzymy drgania atomu, to dokonujemy pomiaru tego, co dała nam Matka Natura, co nie jest zaburzane przez wpływy zewnętrzne, dodaje Ludlow. Dzięki niezwykłej precyzji drgań zegar oparty na atomie iterbu może wykrywać zmiany w polu grawitacyjnym planety. Jak wiemy z ogólnej teorii względności, czas płynie różnie w zależności od tego, w którym miejscu pola grawitacyjnego się znajdujemy. Na szczycie góry, z dala od jądra Ziemi, płynie on nieco szybciej, niż u jej podnóża. Większość zegarów nie jest wystarczająco precyzyjna, by zmierzyć tak niewielką różnicę. A jest ona naprawdę minimalna. Jeśli umieścimy jeden wystarczająco precyzyjny zegar u podnóża góry, a drugi na jej szczycie i oba zegary będzie dzieliło 1000 metrów w pionie, to po 10 latach różnica we wskazanym czasie wyniesie 31/1000000 sekundy. Nowy zegar jest tak precyzyjny, że zarejestrowałby różnicę czasu związaną ze zmianą wysokości o... 1 centymetr. Przy tak olbrzymiej precyzji można pokusić się o użycie zegara do wykrywania ciemnej materii i fal grawitacyjnych. Mimo tego, że zegar jest niezwykle precyzyjny, jego konstruktorzy nie powiedzieli ostatniego słowa. Mamy już kilka pomysłów, jak można pewne rzeczy przebudować, by uzyskać jeszcze większą precyzję, mówi Ludlow. « powrót do artykułu
  25. Technologia akceleratorowa, nad którą pracują naukowcy z Centrum Liniowego Akceleratora Stanforda (SLAC) i Uniwersytetu Stanforda, ma ograniczyć skutki uboczne radioterapii przez znaczne skrócenie czasu sesji: z minut do poniżej sekundy. Ostatnio ekipie ze SLAC i Uniwersytetu Stanforda przyznano dofinansowanie. Dzięki niemu uda się rozwinąć 2 metody terapii: jedną wykorzystującą protony i drugą bazującą na promieniowaniu rentgenowskim. W obu chodzi o to, by "zbombardować" komórki nowotworowe tak szybko, by narządy i inne tkanki nie miały czasu, by się przemieścić w czasie ekspozycji. To zmniejsza ryzyko, że promieniowanie uszkodzi zdrowe tkanki wokół guza. W ten sposób terapia przeciwnowotworowa stanie się bardziej precyzyjna. Dostarczanie dawki promieniowania z całej sesji za pośrednictwem pojedynczego błysku trwającego poniżej sekundy może być ostatecznym sposobem na poradzenie sobie ze stałym ruchem narządów i tkanek [...] - podkreśla prof. Billy Loo ze Szkoły Medycznej Stanforda. By wystarczająco skutecznie dostarczać promieniowanie o wysokiej intensywności, potrzebujemy struktur akceleratorowych, których moc jest kilkaset razy większa od dzisiejszych technologii. Finansowanie, które nam przyznano, pomoże je zbudować - dodaje Sami Tantawi, prof. fizyki cząstek i astrofizyki w SLAC. W ramach projektu PHASER będzie rozwijany system dla promieniowania rentgenowskiego. Skonstruowane w ubiegłych latach prototypy części do akceleratorów działają tak, jak przewidywały symulacje i torują drogę rozwiązaniom zapewniającym więcej mocy przy mniejszych rozmiarach. W kolejnym etapie [...] ocenimy ryzyko związane z technologią, co w ciągu 3-5 lat powinno doprowadzić do powstania pierwszego prawdziwego urządzenia, które zostanie wykorzystane do testów klinicznych - zaznacza Tanawi. Amerykanie zaznaczają, że zasadniczo protony są dla zdrowej tkanki mniej szkodliwe od promieniowania rentgenowskiego, bo dzięki masie cząstek (protonów) można precyzyjnie kontrolować uwalnianie energii (początkowo protony oddają stosunkowo nieduże ilości energii do tzw. chmur elektronowych tkanek, przez które przechodzą, a na końcu ich drogi dochodzi do tzw. efektu hamowania; długość drogi hamowania, która mieści się już w chorej tkance, to ok. 1-4 mm). Terapia protonowa wymaga jednak większych urządzeń do przyspieszania cząstek i dostosowywania ich energii. Potrzebne są też bardzo ciężkie magnesy, które obracając się wokół pacjenta, nakierowują wiązkę na cel. Chcemy zaproponować innowacyjne metody manipulowania wiązkami protonów. Dzięki nim przyszłe urządzenia będą prostsze, bardziej kompaktowe i szybsze - opowiada Emilio Nanni ze SLAC. Dzięki 1,7-mln grantowi z DoE (Departamentu Energii) staje się to wykonalne. Teraz możemy zaawansować prace nad projektowaniem, produkcją i testami struktury akceleratorowej podobnej do tej z projektu PHASER [...]. Mówiąc o korzyściach związanych z rozwijaną metodą akceleratorową, naukowcy dodają, że podczas badań na myszach widać było, że gdy dawkę promieniowania podawano bardzo szybko, zdrowe komórki nie były tak bardzo uszkadzane, a oddziaływanie na komórki guza okazywało się co najmniej takie samo, jak przy konwencjonalnej długiej ekspozycji. Jeśli wyniki uda się powtórzyć na ludziach, będzie można mówić o całkiem nowym paradygmacie w zakresie radioterapii - podkreśla Loo.   « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...