Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Blockchain, jeszcze do niedawna uważana za odporną na cyberataki, coraz częściej pada ofiarą cyberprzestępców. Ten typ bazy danych jest tym bardziej atrakcyjnym celem ataków, że opierają się na nim sieci kryptowalut. Statystyki mówią same za siebie. Od początku 2017 roku przestępcy ukradli kryptowaluty o łącznej wartości niemal 2 miliardów dolarów. A mowa tu tylko o kwotach, które zostały publicznie ujawnione. Większości kradzieży dokonano na internetowych giełdach, a atakami zajmują się już nie tylko samotni hakerzy, ale i zorganizowane grupy przestępcze. Firma analityczna Chainalysis informuje, że tylko dwie grupy, które prawdopodobnie wciąż są aktywne, ukradły w sumie około miliarda dolarów. Na początku lutego firma Coinbase zauważyła dziwną aktywność na blockchainie Ethereum Classic. Cały blockchain był właśnie celem ataku. Napastnik w jakiś sposób przejął kontrolę nad ponad połową zasobów obliczeniowych blockchaina i nadpisywał jej historię. Taki atak, który jeszcze rok temu był czysto teoretyczny, pozwalał na wydanie tych samych pieniędzy więcej niż jeden raz. Ten atak udało się powstrzymać. Blockchain ma dodatkową zaletę z punktu widzenia przestępców. Oszukańczych transakcji nie można tutaj bowiem odwrócić. W tradycyjnym systemie finansowym, gdy ktoś ukradnie nam pieniądze z konta czy posłuży się naszą kartą płatniczą, możliwe jest cofnięcie transakcji. Tutaj takiej możliwości nie ma. Blockchain to rozproszona otwartoźródłowa szyfrowana baza danych bez punktu centralnego. Poszczególne dołączone doń komputery, węzły, wykorzystują złożony protoków, który pozwala na weryfikacje transakcji i dodawanie ich do bazy. Protokół korzysta z szyfrowania i teorii gier oraz wbudowano weń zachęty, które powodują, że bardziej opłaca się wykorzystać moc obliczeniową do współpracy, niż do atakowania sieci. Atak na poprawnie skonfigurowany blockchain powinien być niezwykle trudny i kosztowny, a z drugiej strony weryfikacja prawdziwych transakcji powinna być dość łatwa. Te zalety spowodowały, że blockchain cieszy się coraz większym zainteresowaniem przemysłu. Blockchain jest testowany przez Walmart, a właściciel Giełdy Nowojorskiej, firma Intercontinental Exchange, ma zamiar uruchomić wkrótce swój własny blockchain. Im jednak blockchain bardziej złożony, tym łatwiej w nim o błędy. Niedawno firma stojąca za kryptowalutą Zcash pinofrmowała, że poprawiła „subtelny błąd kryptograficzny” w blockchainie. Pozwalał on napastnikowi na sfałszowanie dowolnej liczby Zcash. Błędy pojawiają się nie tylko w protokole. We wrześniu deweloperzy Bitcoin Core, głównego klienta kryptowaluty bitcoin poprawili błąd – szczegóły są trzymane w tajemnicy – który pozwalał na wydobycie większej liczby bitcoinów niż to dozwolone. Większość ataków na kryptowaluty, jak już wspomniano, przeprowadzono na giełdach i można za nie winić same giełdy. Jednak wszystko zmieniło się po styczniowym ataku na Ethereum Classic. Większość kryptowalut jest podatnych na atak 51%. Dzieje się tak, gdyż wykorzystywane blockchainy uwiarygadniają użytkowników w ten sposób, że każdy z węzłów musi spędzić dużo czasu i zaangażować dużo swojej mocy obliczeniowej na pracę na rzecz całej sieci, by się uwiarygodnić i zyskać prawo dodawania informacji do bazy danych. Teoretycznie więc, jeśli ktoś uzyska kontorlę nad większością (wspomniane 51%) węzłów może uwiarygodnić się wobec całej sieci wysyłając płatności do innych węzłów, a później stworzyć alternatywną wersję blockchaina, w której płatności nigdy nie miały miejsca. Taki fałszywy blockchain staje się całkowicie wiarygodny i możliwe jest wielokrotne wydanie tych samych pieniędzy. Tego typu ataki mogą być jednak niezwykle kosztowne. Jak mówią specjaliści, wynajęcie mocy obliczeniowej potrzebnej do ataku na Bitcoin kosztowałoby ponad 260 000 USD za godzinę. Jednak obecnie istnieje ponad 1500 kryptowalut, a im mniej popularna kryptowaluta, tym mniejszy blockchain i tym łatwiej się w nim uwiarygodnić. Około połowy 2018 roku rozpoczęła się seria ataków na mniej popularne kryptowaluty. Przestępcy ukradli około 20 milionów UDS. Jesienią podczas serii ataków na Vertcoin skradziono 100 000 dolarów. Atak przeciwko Ehtereum Classic, podczas którego ukradziono ponad milion dolarów był pierwszym przeciwko kryptowalucie znajdującej się wśród 20 największych. Specjaliści uważają, że tego typu ataki będą coraz częstsze i coraz silniejsze. Jednak 51% to nie jedyny problem blockchainów. Innym są programy typu smart contract. To oprogramowanie automatyzujące przepływ kryptowalut zgodnie z założonymi wcześniej warunkami i zasadami. Jest ono wykorzystywane np. do zawierania umów czy przeprowadzania złożonych transakcji. Pozwala też np. na stworzenie mechanizmu głosowania, który pozwala członkom firmy inwestycyjnej na podjęcie decyzji co do alokacji kapitału. W 2016 roku w blockchainie Ethereum uruchomiono fundusz o nazwie Decentralized Autonomous Organization. Wkrótce potem napastnik ukradł z niego ponad 60 milionów USD. Wykorzystał bowiem błąd, który pozwalał mu na wycofywanie pieniędzy z kont, a system nie rejestrował, że pieniądze zostały wycofane. W tradycyjnym systemie bankowym wystarczyłoby cofnąć transakcje i zastosować łatę. W blockchainie transakcji nie da się cofnąć, zatem dołączane doń oprogramowania od początku powinno być pozbawione błędów. Istnieją sposoby na częściowe poradzenie sobie z tym problemem. Można bowiem stworzyć kolejne oprogramowanie smart contract, które będzie wchodziło w interakcje z już istniejącym. Możliwe jest stworzenie centralnego wyłącznika, który zatrzymuje całą sieć w momencie, gdy wykryto atak. Jednak transakcje przeprowadzone wcześniej nie mogą zostać cofnięte, a ukradzionych pieniędzy niemal nie da się odzyskać. Niemal, bo istnieje jedna drastyczna metoda. Można nadpisać historę, cofnąć się do czasu sprzed ataku i w ten sposób stworzyć nowy blockchain. Użytkownicy starego powinni wówczas zgodzić się, że będą używali nowego. To właśnie zrobili w przeszłości twórcy Ethereum. Większość społeczności przesiadła się na nowy blockchain znany obecnie jako Ethereum, ale część pozostała przy oryginalnym, Ethereum Classic. Smart contracts stają się najpoważniejszym problemem blockchaina. Eksperci twierdzą, że setki, a może nawet tysiące tego typu programów zawierają lub mogą zawierać błędy. Te zaś z pewnością zostaną przez przestępców odnalezione, gdyż, jak już wspomniano, blockchain opiera się na otwartych źródłach, do których dostęp ma każdy. Powstaje jednak coraz więcej inicjatyw i firm, których celem jest zabezpieczenie blockchaina. Pojawił się też pomysł ustanowienia nagród pieniężnych za odnajdowanie i informowanie o dziurach w oprogramowaniu. « powrót do artykułu
  2. Na Wyspach Galapagos znaleziono żółwia, o którym sądzono, że wyginął przed ponad 100 laty. Dorosła samica została znaleziona na wyspie Fernandina. Prawdopodobnie należy do gatunku wielkich żółwi z Fernandiny (Chelonoidis phantasticus), który ostatni raz zaobserwowano w 1906 roku. Samica ma około 100 lat. Została zabrana do ośrodka przyrodniczego na wyspie Santa Cruz. Ekwadorski minister ochrony środowiska, Marcelo Mata,  poinformował, że znalezione przez naukowców ślady wskazują, iż żyją też inni przedstawiciele Ch. phantasticus. Teraz znaleziona samica zostanie poddana testom genetycznym, które mają potwierdzić jej przynależność gatunkową. Chelonoidis phantasticus to rodzimy gatunek z Fernandiny. To niezamieszkana wyspa nad którą góruje aktywny wulkan. Jest jedną z najmłodszych wysp archipelagu Galapagos. Znany 15 gatunków wielkich żółwi z Galapagos. Dwa z nich niedawno wymarły. Naukowcy obawiają się o los Ch. phantasticus. Ich zdaniem, jeśli na Fernandinie są jeszcze jakieś żółwie, to mogły być od siebie rozdzielone przez niedawne wypływy lawy z wulkanu. W 2015 roku na Galapagos odkryto gatunek Chelonoidis donfaustoi. Nazwano go tak na cześć Fausto Llereny, strażnika, który przez 40 lat opiekował się Samotnym George'em. Ten ostatni przedstawiciel wielkich żółwi z Pinty zmarł w 2012 roku. Specjaliści sądzą, że wielkie żółwie trafiły na odległe wulkaniczne wyspy Galapagos przed 3-4 milionami lat. Zostały tam przyniesione przez prądy morskie. Na wyspach nie miały naturalnych wrogów, więc się rozprzestrzeniły i zróżnicowały na rózne gatunki. Żółwie zostały zdziesiątkowane w XVIII i XIX wieku przez marynarzy, którzy wykorzystali fakt, iż zwierzęta te mogą długo obywać się bez wody i pożywienia, więc traktowali je jako zapasy świeżego mięsa. Ponadto ludzie wprowadzili na Galapagos szczury, świnie i psy, które pożerają jaja żółwi, oraz kozy niszczące ich habitaty. « powrót do artykułu
  3. Jak pachnie katastrofa masowa? Jak wygląda twarz zamieszkana przez setki larw? Co czujesz, kiedy dotykasz zwęglonych kości? Antropolożka sądowa Emily Craig – uczennica twórcy Trupiej Farmy – odpowie na wszystkie pytania, które boisz się zadać. W powietrzu unosiła się ledwie wyczuwalna trochę słodkawa, trochę stęchła woń, której nie potrafiłam rozpoznać. Zbliżaliśmy się do słynnej Trupiej Farmy, gdzie Bill Bass szuka odpowiedzi na pytanie: co dzieje się z ludzkim ciałem po śmierci? Nagle zatrzymaliśmy się, a mój przewodnik wskazał coś wśród traw. Najpierw widziałam tylko błoto, zeschłe liście i brązowe grudy ziemi, ale potem dostrzegłam, że to kości ludzkiego przedramienia. Zwilgotniałe, poszarpane szczątki, które już dawno przybrały barwę gleby, a z ich końców zwisały strzępki szarobrązowych ścięgien. Wyglądały niczym kościotrup z Halloween, który zamarł w środku szalonego tańca. Emily Craig wykorzystuje osiągnięcia nauki nie tylko po to, aby odkrywać tożsamość ofiar. Potrafi coś więcej: na podstawie czaszki jest w stanie odtworzyć twarz zmarłej osoby. Choć nie może odwrócić przeznaczenia, przywraca ofiarom godność, którą odebrali im mordercy. To historia Emily Craig – antropolożki sądowej, uczennicy założyciela Trupiej Farmy, rysowniczki medycznej, a przede wszystkim kobiety, która pisze o pracy ze śmiercią z bardziej osobistej, zmysłowej i emocjonalnej perspektywy. Opowiada nie tylko o kulisach swojego zawodu, ale przede wszystkim o emocjach, jakie jej towarzyszą: grozie, przerażeniu i dumie, gdy może porzuconym szczątkom nadać tożsamość i przywrócić godność. Co więcej, jej dorobek zawodowy obfituje w niezwykle emocjonujące i znane na świecie sprawy kryminalne - od rodzinnych tragedii, przez masakrę w Waco, aż po World Trade Center. Lektura obowiązkowa dla czytelników Trupiej Farmy. Data polskiej premiery: 13 marca
  4. Amerykańsko-australijski zespół znalazł nowe dowody na potwierdzenie związku między podwyższonym poziomem enterowirusów w przewodzie pokarmowym dzieci a autoimmunizacją wysp trzustkowych, która poprzedza cukrzycę typu 1. Naukowcy badali krew i kał 93 dzieci (uczestników Australian Viruses In the Genetically at Risk study, VIGR, u których co najmniej jeden z krewnych pierwszego stopnia cierpi na cukrzycę typu 1.). Posłużono się narzędziem do sekwencjonowania VirCapSeq-VERT (od ang. Virome-Capture-Sequencing for Vertebrate-infecting viruses), które pozwala scharakteryzować wszystkie wirusy z próbki. Badania kału wskazały 129 wirusów, które występują bardziej licznie w przewodzie pokarmowym dzieci z autoimmunizacją wysp trzustkowych; w grupie tej znalazło się 5 enterowirusów A. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports podkreślają, że potrzeba dalszych badań, by ustalić, jaki konkretnie wirus bądź wirusy mogą prowadzić do autoimmunizacji wysp trzustkowych i cukrzycy typu 1. W przypadku próbek krwi nie stwierdzono takiej korelacji. Naukowcy tłumaczą, że nie powinno to dziwić, zważywszy że organizm szybciej usuwa wirusy z krwi niż z jelita. Wyniki uprawomocniają teorię, że enetrowirusy mogą się rozprzestrzeniać z jelita do trzustki dziecka i wyzwalać proces autoimmunizacji komórek β - podsumowuje prof. Thomas Briese, epidemiolog z Center for Infection and Immunity (CII) Uniwersytetu Columbia. « powrót do artykułu
  5. Anders Cavallini i Hatem Alkhafaji, założyciele firmy Space Roasters, chcą wysłać w kosmos (na wysokość 200 km) kapsułę wypełnioną 300 kg ziaren kawy i wykorzystać do ich palenia ciepło generowane podczas ponownego wejścia w atmosferę. Wg nich, brak grawitacji/mikrograwitacja to sekret idealnego palenia. Na Ziemi ziarna obracają się, rozpadają i są palone nierówno. Przy zerowej grawitacji będą się zaś unosić, a temperatura wszędzie powinna być taka sama. Wkrótce się przekonamy, czy to prawda... Cavallini i Alkhafaji poznali się w czasie studiów na International Space University (ISU). Szukali sposobów na zainteresowanie ludzi kosmosem, a ponieważ kawa wydała im się do tego celu idealna, opracowali plan jej idealnego palenia wiele kilometrów nad Ziemią. Panowie zaprezentowali szczegóły swojego projektu w piśmie Room. Kapsuła (Space Roasting Capsule) miałaby być wynoszona przez rakietę. Technologia została już opatentowana. Ponoć duet prowadzi już rozmowy takimi firmami, jak Blue Origin czy Rocket Lab, by wysłać kapsułę w kosmos już w przyszłym roku. Mieliśmy kilka ofert finansowania, np. od zrzeszonej w Europejskiej Agencji Kosmicznej Luksemburskiej Agencji Kosmicznej [...]. Nie byliśmy jednak do tego przekonani. Jak można się domyślić, napój nie będzie tani. W wywiadzie udzielonym The National Alkhafaji powiedział, że za filiżankę trzeba będzie zapłacić kilkaset dolarów. Będzie kosztować ok. 200-400 dol. Wiemy, że to bardzo dużo dla przeciętnej osoby, ale jest wielu ludzi, których na to stać [już teraz niektórzy płacą krocie za kawę posypaną płatkami złota]. Dwieście dolarów to cena początkowa, potem panowie chcieliby zejść do 40-50 USD. Licznik na witrynie Space Roasters pokazuje, że przedsprzedaż zacznie się za nieco ponad 5 tygodni. Kawy będzie można spróbować w stanowiącej połączenie muzeum i kawiarni Space Station Cafe. Otwarcie planowane jest na 2020 r.   « powrót do artykułu
  6. W tradycyjnej północnoamerykańskiej medycynie liście yerba santa (Eriodictyon californicum), rośliny z rodziny ogórecznikowatych, były wykorzystywane do leczenia astmy, zakażeń górnych dróg oddechowych czy kataru siennego. Lud Chumash wykorzystywał ją w kataplazmach na rany, ugryzienia czy złamania. Ostatnio naukowcy z Salk Institute odkryli, że w E. californicum występuje neuroprotekcyjny związek, który w przyszłości może znaleźć zastosowanie w terapii choroby Alzheimera. Choroba Alzheimera jest wiodącą przyczyną zgonu w Stanach Zjednoczonych - podkreśla Pamela Maher. Ponieważ głównym czynnikiem ryzyka jest wiek, szukamy sposobów na zwalczanie wpływu starzenia na mózg. Zidentyfikowanie sterubiny jako neuroprotekcyjnego związku z E. californicum jest obiecującym krokiem w tym kierunku - dodaje prof. David Schubert. By zidentyfikować naturalne związki, które mogą odwracać objawy chorób neurologicznych, zespół Maher posłużył się skryningiem fenotypowym. Wykorzystano pozyskaną od Caithness Biotechnologies bibliotekę 400 ekstraktów roślinnych o znanych właściwościach farmakologicznych. Stwierdzono, że najbardziej aktywnym związkiem yerba santa jest sterubina. Autorzy publikacji z pisma Redox Biology badali w różnych macierzach wpływ ekstraktów na szlaki przeżyciowe i neurotoksyczności związanej z wiekiem; chodzi o typowe dla ChA nasilenie stresu oksydacyjnego, ograniczony metabolizm energii, akumulację nieprawidłowo pofałdowanych białek, utratę wsparcia neurotroficznego czy stan zapalny. W testach wykorzystano mysie komórki. Okazało się, że sterubina bardzo silnie wpływała na mikroglej i skutecznie usuwała żelazo (może się ono przyczyniać do uszkodzenia komórek w przebiegu starzenia i w chorobach neurodegeneracyjnych). Sterubina chroniła też przed wieloma wyzwalaczami śmierci komórkowej, w tym ferroptozy. [Sterubina] była znanym, ale ignorowanym związkiem - podkreśla Mahler. W przyszłości Amerykanie chcą zbadać sterubinę na zwierzęcym modelu ChA. Potem przyjdzie czas na określenie jej cech jako leku (w tym poziomu toksyczności). Tylko z tymi danymi będzie można rozpocząć ewentualne testy na ludziach. Do wszelkich celów sterubinę należy pozyskiwać z roślin z kontrolowanych upraw. « powrót do artykułu
  7. Paski zebry nie są dobrymi pasami do lądowania. Od dawna sporą popularnością cieszy się teoria, że paski w jakiś sposób zmniejszają prawdopodobieństwo ugryzienia przez wysysające krew samice bąkowatych (Tabanidae). Dokładny mechanizm tego zjawiska pozostawał jednak owiany tajemnicą. W ramach nowego studium naukowcy porównywali zachowanie bąkowatych polujących na zebry i jednolicie umaszczone konie trzymane w jednakowych zagrodach. Okazało się, że owady okrążały i dotykały zebr i koni podobnie często, ale lądowały na zebrach o wiele rzadziej. Z nielicznych samic lądujących na zebrach aż 54% znajdowało się na białych pasach (autorzy publikacji z pisma PLoS ONE wyjaśniają, że choć nie prowadzono takich wyliczeń dla poszczególnych osobników, relatywna powierzchnia ich białych i czarnych pasów była zbliżona). Kiedy konie ubierano w pasiaste, czarne lub białe czapraki, bąkowate rzadziej lądowały na pasiastym materiale; częstotliwość lądowania na nieprzykrytej głowie była podobna. Zespół Tima Caro z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis stwierdził, że przed lądowaniem na koniu bąkowate zmniejszały prędkość, do lądowania na zebrach podchodziły zaś z większą prędkością, przez często odbijały się od skóry i odlatywały. Co ważne, zebry machały ogonem z większą częstotliwością niż konie i rzadziej pozostawały na miejscu (częściej szybko odchodziły). Łącznie zdobyte dane sugerują, że paski nie odstraszają bąkowatych od zbliżania, ale zapobiegają lądowaniu i dlatego zmniejszają liczbę przypadków żerowania. « powrót do artykułu
  8. Szczurzynek koralowy to pierwszy gatunek ssaka, który wyginął wskutek globalnego ocieplenia. Ten niewielki gatunek gryzonia z rodziny myszowatych występował endemicznie wyłącznie na Bramble Cay, niewiekiej australijskiej wysepce o powierzchni około 4 hektarów. Władze Australii właśnie oficjalnie uznały, że szczurzynek wyginął, a przyczyną wymarcia gatunku było podnoszenie się poziomu morza i zalewanie siedlisk gatunku. Naukowcy po raz ostatni schwytali szczurzynka w 2004 roku, a ostatnie doniesienie o nim pochodzi z roku 2009, kiedy to był widziany przez rybaka. Od pewnego czasu naukowcy wiedzieli, że szczurzynek prawdopodobnie wyginie. Zwierzę mieszkające na jednej bardzo małej izolowanej wysepce było szczególnie narażone na różne zagrożenia. Dostępne dowody naukowe wskazują, że częste i intensywne zjawiska pogodowe, jakie zachodziły w latach 2004–2014 wywołały silne sztormy i ekstremalnie wysoki poziom wód, co prawdopodobnie było znaczącym czynnikiem, który spowodował wyginięcie szczurzynka, stwierdziła australijska minister ochrony środowiska, Melissa Price. Już w 2016 roku ukazała się praca naukowa, której autorzy stwierdzili, że zmiany klimatyczne spowodują, iż szczurzynek będzie prawdopodobniej pierwszym ssakiem, który wyginie wskutek ocieplenia klimatu. Wody u północnych wybrzeży Australii bardzo szybko się ogrzewają i rośnie ich poziom. Powoduje to bezprecedensowe bielenie Wielkiej Rafy Koralowej, a kraje położone na wyspach Pacyfiku przygotowują plany ewakuacji. « powrót do artykułu
  9. NASA ostrzegła SpaceX i Boeinga, że ma zastrzeżenia co do bezpieczeństwa ich systemów wynoszenia astronautów w przestrzeń kosmiczną. Może to oznaczać, że amerykański program powrotu do wysyłania misji załogowych z terenu USA jest zagrożony. Po raz ostatni Amerykanie samodzielnie wysłali swoich astronautów w przestrzeń kosmiczną w 2011 roku. Misja STS-135 była ostatnim lotem załogowym programu promów kosmicznych. Od tamtej pory USA płacą Rosji za wynoszenie ich astronautów. NASA zawarła ze SpaceX i Boeingiem umowy na stworzenie rakiet i kapsuł załogowych zdolnych do wyniesienia astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Agencja płaci SpaceX 2,6 miliarda USD, a Boeingowi 4,2 miliarda USD. Pierwszy, bezzałogowy, test w ramach Commercial Crew Program miał się odbyć 2 marca. Tymczasem NASA opublikowała raport za rok 2018, w którym eksperci zgłaszają cztery „kluczowe zastrzeżenia” co do bezpieczeństwa konstrukcji. W przypadku Boeinga eksperci mówią o słabości strukturalnej kapsuły po rozwinięciu osłony termicznej. W przypadku SpaceX zgłoszono zastrzeżenia co do zbiornika paliwa. W 2016 roku doszło do jego eksplozji i SpaceX dokonała zmian, w ramach których zbiornik jest tankowany, gdy załoga znajduje się w kapsule. To nie podoba się ekspertom. Obie konstrukcje  mają też problemy ze spadochronami. To poważne wyzwania dla przyjętego przez SpaceX i Boeinga harmonogramu startów, czytamy w raporcie. Dwa źródła, które dobrze znają Commercial Crew Program, zdradziły reporterom Reutersa, że NASA ma znacznie więcej zastrzeżeń niż te wymienione w raporcie. Agencja przygotowała ponoć na początku lutego listę 30–35 uwag, które miała do konstrukcji obu firm. Dziennikarzom nie udało się dowiedzieć, jakie były to zastrzeżenia, ale źródła stwierdziły, że SpaceX i Boeing muszą poradzić sobie z większością tych problemów, zanim uzyskają zgodę na loty załogowe. Tworzona przez NASA baza ryzyk jest na bieżąco uzupełniana, gdyż Agencja bez przerwy nadzoruje prace nad urządzeniami przygotowywanymi przez SpaceX oraz Boeinga. W ciągu ostatnich lat prace nad kapsułami załogowymi wielokrotnie się przeciągały, jednak jest to czymś naturalnym przy budowie tak złożonych urządzeń. Rzecznik prasowy NASA, Joshua Finch, powołując się na obowiązek dochowania tajemnicy, odmówił zdradzenia szczegółów technicznych. Powiedział tylko, że bezpieczeństwo jest zawsze ważniejsze od dotrzymania terminów. Rzecznik prasowy Boeinga zapewnił, że przeprowadzone w styczniu testy strukturalne kapsuły wypadły bardzo dobrze. Nasze dane wskazują, że znacznie przekraczamy normy bezpieczeństwa NASA, oświadczył. Z kolei rzecznik prasowy SpaceX mówi, że jego firma stworzyła jeden z najbezpieczniejszych i najbardziej zaawansowanych w dziejach systemów do lotów załogowych w kosmosie. Obecnie USA płacą Rosji 80 milionów USD za lot każdego ze swoich astronautów. Umowa pomiędzy NASA a Roskosmosem na wynoszenie amerykańskich astronautów wygasa w bieżącym roku. Biorąc pod uwagę terminy budowy rakiet nie ma możliwości, by Amerykanie później latali na ISS. Niedawno jednak pojawiły się informacje, że być może NASA zamówi jeszcze miejsce dla dwóch dodatkowych astronautów, którzy mieliby polecieć na ISS jesienią bieżącego i wiosną przyszłego roku. Jutro NASA zdecyduje, czy pozwoli SpaceX na przeprowadzenie zaplanowanego na 2 marca testowego lotu bezzałogowego. Obecny harmonogram lotów zakłada, że 2 marca odbędzie się bezzałogowy lot kapsuły Crew Dragon przygotowanej przez SpaceX, a w lipcu odbędzie się test załogowy. W kolei Boeing ma przeprowadzić bezzałogowy test Starlinera nie wcześniej niż w kwietniu, a test załogowy zaplanowano na sierpień. Wszystkie terminy są zagrożone, gdyż jeśli NASA nakaże przeprowadzenie zmian – a pamiętajmy, że w obu konstrukcjach zastrzeżenia budzą spadochrony – będzie to wymagało dodatkowych prac, badań i testów, co opóźni cały program. Przed obiema firmami stoją podobne wyzwania dotyczące bezpieczeństwa, powiedział reporterom anonimowy urzędnik. « powrót do artykułu
  10. NASA wybrała przyszłą misję, która pozwoli lepiej zrozumieć ewolucję wszechświata oraz zbadać, na ile powszechne w naszej galaktyce są podstawowe składniki niezbędne do powstania życia. Wspomniana misja to Spectro-Photometer for the History of the Universe, Epoch of Reionization and Ices Explorer (SPHEREx). Ma ona wystartować w 2023 roku i została zaplanowana na 2 lata. Koszt misji, bez kosztów wystrzelenia, to 242 miliony dolarów. SPHEREx będzie badała nieboskłon zarówno w świetle widzialnym jak i w bliskiej podczerwieni. Posłuży ona do zebrania informacji o ponad 300 milionach galaktyk i ponad 100 milionach gwiazd w Drodze Mlecznej. Ta niezwykła misja będzie prawdziwą skarbnicą unikatowej wiedzy. Dzięki niej stworzymy wyjątkową mapę galaktyk, zawierającą ślady pierwszych chwil istnienia wszechświata. I dostarczy nam danych, które pomogą w odpowiedzi na jedną z największych tajemnic nauki: co spowodowało, że wszechświat zaczął rozszerzać się tan szybko w ciągu mniej niż nanosekundy po Wielkim Wybuchu?, mówi Thomas Zurbuchen, menedżer Dyrektoriatu Misji Naukowych. SPHEREx będzie badała zarówno pobliskie galaktyki, jak i te znajdujące się w odległości 10 miliardów lat świetlnych. Misja będzie poszukiwała też wody i molekuł organicznych w Drodze Mlecznej. Co sześć miesięcy SPHEREx będzie tworzył mapę całego nieboskłonu w 96 zakresach fal świetlnych. To znaczący skok jakościowy w porównaniu z obecnie dostępnymi mapami. Dane takie posłużą, m.in., do określenia celów badawczych dla innych misji, jak JWST czy WFRIST. SPHEREx odbędzie się w ramach Astrophysics Explorers Program. We wrześniu 2016 roku NASA poprosiła o przedstawienie propozycji misji. Otrzymała 9 takich koncepcji, z czego w sierpniu 2017 roku do dalszych prac wybrano dwie. Po ich szczegółowej przeprowadzonej zarówno przez NASA jak i niezależne zespoły eksperckie uznano, że największy potencjał naukowy oraz najbardziej realny plan realizacji ma SPHEREx. Głównym naukowcem misji jest James Bock z Caltechu (California Institute of Technology). Za zarządzanie misją będzie odpowiedzialne Jet Propulsion Laboratory. Pojazd i urządzenia potrzebne do wykonania misji dostarczy firma Ball Aerospace, a Koreański Instytut Astronomii i Nauki o Kosmosie z Daejeon jest odpowiedzialny za dostarczenie urządzeń testowych oraz analizy naukowe. Program Explorer, którego częścią jest Astrophysics Explorers Program to najstarszy wciąż kontynuowany program naukowy NASA. Pierwszą misją, jaką przeprowadzono w jego ramach, była Explorer 1 wystrzelona w 1958 roku. Dotychczas w ramach programu przeprowadzono ponad 90 misji w przestrzeni kosmicznej. « powrót do artykułu
  11. Witamina D jest niezbędna do prawidłowego działania sieci perineuronalnej, która stabilizuje połączenia między neuronami. To może wyjaśniać, czemu jej niedobory prowadzą do takich zaburzeń, jak depresja. Ponad miliard ludzi na świecie ma niedobór witaminy D. Związek między niedoborami tej witaminy i problemami poznawczymi jest zaś badaczom dobrze znany - opowiada prof. Thomas Burne z Uniwersytetu Queensland. Niestety, nie wiadomo, jak dokładnie witamina D wpływa na budowę i działanie mózgu. Australijski zespół odkrył, że poziom witaminy D oddziałuje na sieć perineuronalną. Gdy jest jej tyle, co trzeba, silna, wspierająca sieć wokół neuronów [...] stabilizuje połączenia między komórkami. Gdy podczas eksperymentów z diety zdrowych dorosłych myszy wyeliminowano witaminę D, po 20 tygodniach okazało się, że w porównaniu do grupy kontrolnej, znacząco gorzej przebiegało u nich uczenie i zapamiętywanie. Naukowcy stwierdzili, że w hipokampie, rejonie mózgu kluczowym dla uczenia, doszło do silnie zaznaczonego zaniku sieci perinneuronalnych. Zaobserwowaliśmy także spadek liczby i siły połączeń między neuronami w tym obszarze. Wiele wskazuje więc na to, że deficyty uczenia przestrzennego można przypisać zaburzeniu właściwej łączności strukturalnej hipokampa. Australijczycy uważają, że witamina D odgrywa ważną rolę w stabilizowaniu sieci. Kiedy jej poziom spada, rusztowanie jest łatwiej rozkładane przez enzymy. Kiedy neurony w hipokampie tracą swoje wspierające sieci perineuronalne, mają problem z zachowaniem połączeń, co ostatecznie prowadzi do utraty funkcji poznawczych. Burne uważa, że niedobór witaminy D może silniej oddziaływać na hipokamp, bo jest on bardziej aktywną strukturą. Można go porównać do kanarka w kopalni - szwankuje w pierwszej kolejności, bo wyższe zapotrzebowanie energetyczne uwrażliwia go na niedobór niezbędnych składników odżywczych [...]. Intrygujące jest to, że niedobór witaminy D silniej wpływa na prawy niż na lewy hipokamp. Burne podkreśla, że utrata funkcji tego obszaru może się w istotny sposób przyczyniać do flagowych objawów schizofrenii: dużych deficytów pamięciowych oraz zaburzonego postrzegania rzeczywistości. Akademicy cieszą się, że zmiany dot. sieci perineuronalnych wykryto u dorosłych myszy. Mam nadzieję, że skoro są one dynamiczne, istnieje szansa na ich odbudowanie, co pozwala myśleć o nowych metodach terapii. « powrót do artykułu
  12. Specjaliści od dawna wiedzą, że egzotycznie wyglądające błękitne kamienie ze Stonehenge (Bluestones) pochodzą z wzgórz Preseli w zachodniej Walii. Dokładna lokalizacja ich źródeł była jednak nieznana. Autorom raportu z pisma Antiquity udało się wskazać położenie 2 kamieniołomów, a także czas i metody wydobycia skały. Ekscytującym aspektem badań jest to jest przybliżamy się do rozwiązania największej tajemnicy Stonehenge - czemu kamienie importowano z tak daleka? Każdy inny neolityczny monument w Europie zbudowano z megalitów pochodzących ze stanowiska oddalonego o nie więcej niż 10 mil. Chcemy ustalić, co było wyjątkowego we wzgórzach Preseli 5 tys. lat temu i czy nim do Stonehenge przetransportowano Bluestones, znajdował się tu jakiś inny ważny kamienny krąg - opowiada prof. Mike Parker Pearson z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL). Największy kamieniołom odkryto niemal 180 mil (ok. 290 km) od Stonehenge - w skupisku wychodni Carn Goedog na północnym stoku Preseli. To dominujące źródło szaroniebieskiego dolerytu nakrapianego gwiazdkami białego kwarcu. Pochodzi stąd co najmniej 5 Bluestones [...] - wyjaśnia dr Richard Bevins z Narodowego Muzeum Walii. Craig Rhos-y-felin, wychodnia położona w dolinie poniżej Carn Goedog, to z kolei źródło jednej z odmian ryolitu. Akademicy podkreślają, że wymienione wychodnie składają sie z naturalnych pionowych filarów. Można je odseparować, wykorzystując połączenia między poszczególnymi kolumnami. Wydobycie było tu więc łatwiejsze niż w kamieniołomach w Egipcie, gdzie obeliski trzeba było wykuć z litej skały. Neolityczni robotnicy musieli tylko włożyć w szczelinę klin, a następnie opuścić filar do postawy wychodni. Główne ich wyposażenie składało się zapewne z lin oraz drewnianych klinów, pobijaków i dźwigni, które szybko uległy rozkładowi. Zachowały się jednak kamienne młotki i kliny. Kamienne kliny były wykonane z importowanego mułowca (o znacznie większej miękkości niż dolerytowe filary). Kolega inżynier zasugerował, że posługiwanie się twardym narzędziem mogłoby wywołać pęknięcia przeciążeniowe filaru. Miękki klin oznacza zaś, że jeśli coś miałoby ulec uszkodzeniu, to właśnie narzędzie, a nie filar - opowiada Pearson. U podnóża obu wychodni odkryto kamienie ze śladami działalności człowieka oraz platformy ziemne; każda kończyła się pionowym "uskokiem" o głębokości ok. metra. Filary z błękitnego kamienia mogły trafiać na platformę, która spełniała rolę rampy do opuszczania materiału na drewniane sanie [...] - uważa prof. Colin Richards z University of the Highlands and Islands. Skoro było już wiadomo, gdzie i jak pozyskiwano kamień, należało ustalić, kiedy miało to miejsce. Z miękkich osadów wypełniających zagłębienie prowadzące z zatoczki załadunkowej w Craig Rhos-y-felin i ze sztucznej platformy Carn Goedog wydobyto kawałki węgla z ok. 3000 r. p.n.e. Obecnie naukowcy uważają, że początkowo Stonehenge było kręgiem nieobrobionych filarów z błękitnego kamienia i że bloki sarsenu dodano jakieś 500 lat później. Nowe odkrycia przeczą teorii, że Bluestones przetransportowano do Stonehenge drogą morską. Niektórzy uważają, że niebieskie kamienie dostarczono do Milford Haven, a następnie umieszczono na tratwach albo podwieszono między łodziami i przetransportowano przez Kanał Bristolski, rzeką Avon, aż do równiny Salisbury. Kamieniołomy znajdują się jednak na północnym stoku Preseli, skąd megality mogły być przewiezione do Salisbury lądem - opowiada prof. Kate Welham z z Uniwersytetu w Bournemouth. « powrót do artykułu
  13. Zdolność do wykonania odpowiedniej liczby pompek może być darmowym sposobem oceny ryzyka chorób układu krążenia. Okazuje się, że aktywny mężczyzna w średnim wieku, który jest w stanie wykonać ponad 40 pompek ma znacznie mniejszą szansę, że w ciągu kolejnych 10 lat zapadnie na choroby układu krążenia, niż jego aktywny rówieśnik, zdolny do wykonania mniej niż 10 pompek. Nasze badania dowodzą, że liczba wykonanych pompek może być łatwą bezpłatną metodą oceny ryzyka chorób układu krążenia. Co zaskakujące, liczba wykonanych pompek jest silniej powiązana z ryzykiem chorób układu krążenia niż testy wydolności na bieżni, mówi główny autor badań, Justin Yang z Harvard T.H. Chan School of Public Health. Oceny stanu fizycznego są silnym wskaźnikiem stanu zdrowia. Jednak badania na bieżni są zbyt kosztowne, wymagają specjalistycznego sprzętu i zajmują zbyt dużo czasu, by stosować je w codziennej praktyce lekarskiej. Obecne badania są pierwszymi, które dowodzą, że pompki równie dobrze co bieżnia nadają się do oceny ryzyka chorób układu krążenia, w tym zawałów czy choroby niedokrwiennej serca. Naukowcy przeanalizowali dane z lat 2000-2010 dotyczące 1104 strażaków. Mediana wieku badanych wynosiła 39,6 roku, a mediana BMI to 28,7. Na początku badań każdy z mężczyzn wykonywał pompki oraz przechodził badania na bieżni. Uczestnicy raz w roku byli poddawani ocenie stanu fizycznego oraz wypełniali kwestionariusze dotyczące stanu zdrowia. W badanym okresie zarejestrowano 37 przypadków chorób układu krążenia. Tylko 1 z nich dotyczył mężczyzny, który w pierwszym badaniu zrobił więcej niż 40 pompek. Naukowcy wyliczyli, że mężczyźni, którzy byli w stanie zrobić ponad 40 pompek mieli o 96% mniejsze ryzyko zapadnięcia na choroby układu krążenia, niż mężczyźni zdolni do wykonania mniej niż 11 pompek. Liczba pompek była zaś silniej powiązana z ryzykiem niż testy aerobowe wykonywane na bieżni. Autorzy badań podkreślają, że badali mężczyzn w średnim wieku, których praca wiązała się z aktywnością fizyczną. Zatem uzyskanych wyników nie można przekładać na kobiety, ani mężczyzn w innym wieku lub mniej aktywnych fizycznie. Nasze badania pokazują, jak ważna dla zdrowia jest wydolność fizyczna i dlaczego lekarze powinni rutynowo dokonywać jej oceny, mówi jeden z autorów eksperymentu, profesor Stefanos Kales. « powrót do artykułu
  14. Mikrobiom szyjki macicy może sprzyjać śródnabłonkowym zmianom przednowotworowym wysokiego stopnia (ang. high-grade lesions). Autorzy raportu z pisma mBio podkreślają, że mikrobiom szyjki macicy wpływa na zakażenie wirusem brodawczaka ludzkiego (HPV) w większym stopniu niż dotąd sądzono. Naukowcy posłużyli się głębokim sekwencjonowaniem (ang. deep sequencing). Okazało się, że w obrębie zmian wysokiego stopnia znajduje się bogatsza i bardziej zróżnicowana "mieszanina" mikroorganizmów niż w zmianach niskiego stopnia i zdrowych szyjkach. Najliczniej reprezentowanymi taksonami związanymi ze zmianami dużego stopnia były Mycoplasmatales, Pseudomonadales i gronkowce (Staphylococcus). Wirusolog Peter C. Angeletti z Uniwersytetu Nebraski w Lincoln podkreśla, że zwłaszcza bakterie z rzędu Mycoplasmatales mogą sprzyjać wzrostowi zmian HPV-pochodnych. Angeletti dodaje, że choć udało się wskazać korelację między bakteriami i zmianami, nie wiadomo, jaki kierunek ma ten związek. Dane zdecydowanie przemawiają za tym, że bakterie znajdują się w zmianach. Ale jaka jest to relacja i czy bakterie znajdują się tam wcześniej od HPV? Gdyby okazało się, że bakterie ułatwiają wzrost neoplazji, przeleczenie antybiotykami mogłoby zapobiec rozwojowi raka szyjki macicy. Naukowcy analizowali sekwencje nukleotydowe genu 16S RNA w próbkach pobranych ze zmian 144 kobiet z Tanzanii (tutejszy wskaźnik umieralności na raka szyjki macicy należy do najwyższych na świecie). Najpierw porównano bakterie z próbek kobiet HIV-negatywnych i HIV-pozytywnych; wcześniejsze badania sugerowały bowiem, że zakażenie HIV zwiększa ryzyko infekcji HPV. Okazało się, że w próbkach kobiet HIV-dodatnich występował szerszy wachlarz unikatowych taksonów niż w próbkach kobiet HIV-negatywnych. W podgrupie kobiet zakażonych wirusem HIV i mających neoplazje, zmiany śródnabłonkowe wysokiego stopnia cechowała bardziej zróżnicowana populacja bakterii. Bakterie z rzędu Mycoplasmatales wykazywały najklarowniejszą korelację z natężeniem zmian. Średnio bakterie te były liczniejsze przy zmianach wysokiego stopnia i mniej liczne w neoplazjach niskiego stopnia. Akademicy stwierdzili tę samą zależność u kobiet HIV-dodatnich i HIV-ujemnych. W kolejnych etapach Angeletti chce zrozumieć wpływ flory bakteryjnej na HPV; bakterie mogą wpływać na wirusa brodawczaka ludzkiego bezpośrednio lub pośrednio, np. wywołując korzystny dla HPV stan zapalny. Rak szyjki macicy to najczęstszy nowotwór wywołany HPV. Zakażenia nim zwiększają jednak także ryzyko raka prącia czy ustnej części gardła. Niewykluczone, że i w tych lokalizacjach mikrobiom odgrywa istotną rolę. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy z South Australian Health & Medical Research Institute (SAHMRI) odkryli, dlaczego dieta wysokobiałkowa jest niezdrowa. Ponadto potwierdzili wyniki wcześniejszych badań wskazujących, że węglowodany wcale nie są tak szkodliwe, jak się powszechnie uważa. Profesor Christopher Proud mówi, że jego zespół odkrył, jak składniki diety wpływają na długość życia. Od pewnego czasu wiadomo, że spożywanie zbyt dużych ilości pożywienia, szczególnie białka, skraca życie. Teraz wiemy, dlaczego tak się dzieje, stwierdza uczony. Nasz zespół udowodnił, że zwiększona ilość pożywienia przyspiesza syntezę białek w komórkach. Im szybciej ten proces zachodzi, tym więcej błędów powstaje. A nagromadzenie błędnie zsyntetyzowanych białek negatywnie wpływa na zdrowie i skraca życie, mówi Proud. Wyniki badań opublikowano na łamach Current Biology. Wspierają one już wcześniej zauważone zjawisko, że dieta uboga w białka, a bogata w węglowodany powiązana jest z dłuższym zdrowszym życiem. Szczególnie odnosi się to do zdrowia mózgu. Węglowodany mają złą opinię, szczególnie jeśli chodzi o dietę. Jednak kluczem jest tutaj równowaga i zrozumienie różnicy pomiędzy „dobrymi” a „złymi” węglowodanami. Spożywanie węglowodanów z włókien, które są obecne w warzywach, owocach, nieprzetworzonych ziarnach jest najzdrowsze. Działa to podobnie jak dieta śródziemnomorska, o której wiemy, że wydłuża życie, dodaje uczony. Naukowcy prowadzili badania na muszkach owocówkach oraz innych owadach. Wykazali, że im więcej jedzenia, tym szybsza synteza białek, tym więcej błędów i tym krótsze życie. Już wcześniej wiedzieliśmy, że mniej jedzenia wydłuża życie. Teraz pokazaliśmy, dlaczego spożywanie zbyt dużej ilości jedzenia skraca życie. Jako, że takie samo zjawisko obserwujemy u ludzi, nasze badania pokazują, że mniejsze spożycie białek wydłuża życie człowieka, dodaje. « powrót do artykułu
  16. Małe dzieci postrzegają narodowość częściowo jako cechę biologiczną. Z wiekiem takie postrzeganie przynależności narodowej słabnie. Jednak, jak zauważają autorzy badań, ich odkrycie może sugerować, że poczucie przynależności narodowej może kształtować się we wczesnym dzieciństwie. W miarę, jak dzieci dorastają postrzegają narodowość jako stabilny aspekt swojej tożsamości, już nie powiązany z biologią. Jednak jest to istotną składową określania się tym, kim się jest jako osoba i wykracza poza samo tylko formalne obywatelstwo. Można więc spekulować, że nacjonalistyczne odczucia wśród dorosłych mogą mieć częściowo swoje korzenie w procesach psychologicznych, które zachodzą w pierwszej dekadzie życia, mówi profesor Andrei Cimpian z New York University. Główną autorką badań była Larisa Hussak, doktorantka z University of Illinois at Urbana-Champaign. Naukowcy zauważają, że pomimo coraz większej globalizacji tożsamość narodowa jest bardzo ważna dla ludzi. Przywołują tutaj wyniki z American National Election Studies, które pokazały, że tożsamość narodowa jest „bardzo ważna” lub „ekstremalnie ważna” dla 72% obywateli USA. Z jeszcze innych badań wiemy, że im silniejsza identyfikacja z własnym narodem, tym bardziej negatywne postawy wobec imigrantów. Cimpian i Hussak chcieli sprawdzić nie tylko, jak koncepcja tożsamości narodowej jest reprezentowana w umyśle, ale jak się prezentuje we wczesnym dzieciństwie i czy podlega ewolucji. Uczeni przeprowadzili więc serię eksperymentów na dzieciach w wieku 5–8 lat, a uzyskane wyniki porównali z dorosłymi, którzy średnio mieli 25 lat. Eksperymenty polegały np. na pokazywaniu badanym zdjęć dzieci, których narodowość była zidentyfikowana, i pytano ich, czy ta narodowość manifestuje się w sposób biologiczny, np. czy można ją wykryć we wnętrzu człowieka. Pytano też, czy przynależność do danej grupy narodowej daje nam informacje o innych aspektach życia danej osoby, np. o tym, w jakie gry lubi grać. Pytano też, jak można wyjaśnić różnice między narodami, na przykład, jeśli badany uważał, że Amerykanie jedzą dużo szarlotki, pytano ich, czy może to wynikać z jakichś cech Amerykanów, z ich historii czy też z okoliczności w jakich żyją. Naukowcy próbowali też zmierzyć, co amerykańskie dzieci myślą o korzyściach wynikających z przynależności do ich narodu. Na przykład sprawdzano, czy dzieci uznają, by okoliczności faworyzujące ich grupę narodową były uczciwe i właściwe. Badanie to przeprowadzano np. w ten sposób, że podkreślano nierówności ekonomiczne mówiąc, iż Amerykanie mają znacznie więcej pieniędzy niż Daksjanie. W celu ułatwienia dzieciom zrozumienia pytania pokazywano przy tym flagę USA oraz jakąś inną flagę. Dla każdej z tak zaprezentowanych nierówności dzieci miały odpowiedzieć na trzy pytania: czy to uczciwe, że Amerykanie maja taką przewagę, czy uważają, że taka nierówność jest w porządku oraz czy Amerykanie zasłużyli na to, by mieć taką przewagę. Badania wykazały, że zarówno dzieci jak i dorośli mają stabilny obraz swojej przynależności narodowej i obraz ten nie może być łatwo zburzony. Daje on dużo informacji o zachowaniach i preferencjach osoby, a jego znaczenie wykracza poza formalne znaczenie bycia obywatelem danego kraju. Pogląd, że narodowość jest głębokim, ważnym aspektem współżycia społecznego rozwija się wcześnie i pozostaje niezmieniony do dorosłości. To pokazuje, dlaczego koncepcja narodowości jest tak psychologicznie potężna, mówi Hussak. Naukowcy zauważyli jednak pewne różnice. Małe dzieci częściej niż dzieci starsze i dorośli, uważają, że narodowość ma podstawy fizyczne i biologiczne, że może być wykryta w ciele człowieka i jest cechą dziedziczną. Jednak z czasem koncepcje takie u dzieci słabną i są jeszcze słabsze wśród dorosłych. Ponadto z wiekiem wiara w to, że narodowość określa człowieka staje się coraz silniej powiązana z racjonalizowaniem nierówności pomiędzy narodami. U starszych dzieci zaobserwowano, że im silniej dziecko wierzy, że narodowość niesie ze sobą więcej informacji o człowieku, tym chętniej akceptuje nierówności faworyzujące jego naród. Nasza praca może być unikatowym źródłem wiedzy i pozwala na lepsze zrozumienie trendów, zgodnie z którymi przedkładamy interesy narodowe ponad globalizację i kosmopolityzm, mówi Cimpian. « powrót do artykułu
  17. Amerykańscy naukowcy odkryli, że w erze dinozaurów - ok. 69 mln lat temu w późnej kredzie - w Arktyce żył torbacz. Unnuakomys hutchisoni był maleńki - miał wielkość kciuka czy inaczej mówiąc, drobnego oposa. Zespół z Uniwersytetu Kolorado i Uniwersytetu Alskańskiego w Fairbanks podkreśla, że ówczesny ekosystem Arktyki był zaskakująco różnorodny. Drobny U. hutchisoni, który jest żyjącym najdalej na północ torbaczem, jakiego dotąd odkryto, miał za sąsiadów dinozaury, rośliny i inne zwierzęta. Kiedyś uważano, że alaskański North Slope, który w czasach, gdy żył U. hutchisoni, znajdował się mniej więcej na 80 stopniu szerokości geograficznej (80°N), był w późnej kredzie pustynią. Pogląd ten ulegał stopniowej zmianie, odkąd w latach 80. XX w. wzdłuż rzeki Colville odkryto dinozaury. Potem okazało się, że region był domem unikatowych gatunków, które nie występowały nigdzie indziej. Z każdym nowym gatunkiem malujemy nowy obraz tego prehistorycznego polarnego krajobrazu - cieszy się Patrick Druckenmiller, dyrektor Muzeum Północy Uniwersytetu Alaskańskiego. Wg niego, U. hutchisoni żywił się owadami i roślinami. Każdej zimy musiał przetrwać 4 miesiące ciemności. Do odkrycia by nie doszło, gdyby nie anielska cierpliwość całej rzeszy ludzi, którzy przepłukali osady z prehistorycznej rzeki z North Slope, a później zbadali materiał pod mikroskopem. W ten sposób udało się zlokalizować liczne sfosylizowane zęby wielkości ziarna piasku. Jaelyn Eberle, kurator działu paleontologii kręgowców w Muzeum Historii Naturalnej Uniwersytetu Kolorado, podjęła się zbadania zębów i drobniutkich kości szczęki. Analizy jej zespołu wykazały, że to nowy rodzaj i gatunek torbacza. Pierwszy człon nazwy Unnuakomys ukuto od słowa noc w języku inupiak oraz greckiego "mys", czyli mysz. Człon hutchisoni to hołd oddany paleontologowi J. Howardowi Hutchisonowi, który natrafił na stanowisko, gdzie po latach znaleziono zęby. « powrót do artykułu
  18. Chińscy naukowcy stworzyli przezroczystą dużą szybę, która oczyszcza powietrze w pomieszczeniach ze smogu. Szyba pokryta jest elektrodami ze srebra i nylonu, które skutecznie wyłapują pyły zawieszone PM2.5. Wyprodukowanie 7,5 metra kwadratowego elastycznego przezroczystego okna trwa zaledwie 20 minut, zapewniają jego twórcy z Chińskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii, którzy pracowali pod okiem Yu Shohonga. Przepuszczalność optyczna okna wynosi ponad 86%. Pokrywające okno elektrody mogą spełniać dwa zadania. Nie tylko oczyszczają powietrze, ale pozwalają też regulować ilość wpadającego światła. Testy wykazały, że elektrody pozostają stabilne po 10 000 cyklach zginania się, podczas gdy promień zgięcia wynosi co najmniej 2 milimetry. Ponadto po 100 cyklach filtrowania i czyszczenia elektrody wciąż są w stanie usunąć z powietrza 99,65% PM2.5. Chińscy uczeni mówią, że ich najnowsze osiągnięcie będzie podstawą do dalszych prac nad szybami oczyszczającymi powietrze. « powrót do artykułu
  19. W lewej kości udowej Pappochelys rosinae ze środkowego triasu (sprzed ~240 mln lat) wykryto kostniakomięsaka. To najstarszy znany przykład nowotworu kości u owodniowców. Pappochelys to blisko spokrewniony z żółwiami wymarły rodzaj diapsyd. Należy do niego tylko jeden gatunek - P. rosinae. Skamieniałą kość znaleziono w 2013 r. w południowo-zachodnich Niemczech. Obecnie okaz znajduje się w Staatliches Museum für Naturkunde Stuttgart (SMNS 91680). Rozrost na kości skłonił paleontologów do przeskanowania jej za pomocą mikrotomografu. Badania przeprowadzono w Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie. Kiedy zorientowaliśmy się, że to nie złamanie czy infekcja, zaczęliśmy się zastanawiać nad innymi powodującymi rozrost chorobami - opowiada Yara Haridy. Koniec końców zdiagnozowano kostniakomięsaka okostnej. Wygląda niemal tak samo, jak ludzki kostniakomięsak okostnej. Najsilniej dotkniętym regionem była grzbietowa strona końca proksymalnego. W przekroju poprzecznym gęstą warstwę korową kości można z łatwością odróżnić od nakładającej się masy. Autorzy publikacji z pisma JAMA Oncology podkreślają, że jak to zwykle w paleopatologii bywa, ograniczeniem badania jest brak histopatologicznego potwierdzenia; tkanki miękkie się nie zachowały, nie można więc przeprowadzić barwienia (immuno)histochemicznego. Naukowcy dodają, że opisywany przypadek to najstarszy znany nowotwór kości owodniowców. Wcześniej ukazał się zaś artykuł opisujący kostniakochrzęstniaka u płaza z wczesnego triasu. « powrót do artykułu
  20. George Mendonsa, który od dziesięcioleci utrzymywał, że jest marynarzem uwiecznionym na jednym z najsłynniejszych zdjęć w historii, zmarł w Newport w stanie Rhode Island. Słynna fotografia została wykonana 14 sierpnia 1945 roku przez Alfreda Eisenstaedta. Magazyn „Life”, w którym ukazało się zdjęcie, nigdy oficjalnie nie przyznał, że jest na nim Mendonsa. Jednak wiele źródeł, w tym autorzy książki „The Kissing Sailor: The Mystery Behind the Photo that Ended World War II” popierało twierdzenia mężczyzny. W książce powołano się m.in. na zaawansowane techniki śledcze, jak rekonstrukcja twarzy czy pomiary sylwetki, które dowiodły, że to właśnie Mendonsa. Zdjęcie wykonano na nowojorskim Times Square wkrótce po ogłoszeniu kapitulacji Japonii. Mendonsa był w tym czasie na przepustce i spędzał ją na pierwszej randce z Ritą Petry, krewną swojego szwagra. Para spacerowała, gdy tłum zaczął wiwatować i krzyczeć, że wojna się skończyła. Mendonsa i Petry poszli do baru. Wraz z innymi osobami pili i cieszyyli się. Po wyjściu z baru dotarli na Times Square. Zobaczyłem tam pielęgniarkę, byłem po kilku drinkach. Odruchowo ją złapałem i pocałowałem, wspominał po latach. Kobieta nie była pielęgniarką, a asystentką stomatologiczną, a Mendonsa pocałował ją odruchowo, ciesząc się z końca wojny z kimś, kto jak sądził, również był na froncie. Na szczęście dla niego pani Petry się o to nie obraziła. Po jakimś czasie przyjęła jego oświadczyny i spędzili w małżeństwie 70 lat. Kobieta, którą pocałował, była Greta Friedman. Słynne zdjęcie zobaczyła dopiero w latach 60. rozpoznała się po ubraniu, uczesaniu i sylwetce. Nagle złapał mnie marynarz. To właściwie nie był pocałunek. To bardziej objaw radości. Mocno mnie trzymał. Nie jestem pewna, czy mnie pocałował. Greta Friedman zmarła w 2016 roku w wieku 92 lat. Nie żyje też Eisenstaedt, słynny fotograf, który zrobił zdjęcia m.in. Mussoliniego, Hitlera, Goebbelsa, Sofii Loren czy Ernesta Hemingwaya. Artysta zmarł w 1995 roku, w wieku 96 lat. W ostatnią niedzielę, na dwa dni przed swoimi 96. urodzinami zmarł też George Mendonsa. « powrót do artykułu
  21. Miód z pasiek miejskich jest tak samo zdrowy, jak ten z pasiek wiejskich. Pszczoły doskonale radzą sobie w polskich metropoliach i znajdują masę pokarmu przez cały sezon, a jednym z ich ulubionych miejsc są... cmentarze - opowiada PAP dr Hajnalka Szentgyörgyi. Miody z pasiek miejskich nie ustępują pod względem jakości tym z terenów wiejskich. Poziom szkodliwych substancji w nich zawartych jest niski i jako taki często nie pozwala odróżnić miejsca produkcji miodu - opowiada w rozmowie z PAP biolog z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, dr Hajnalka Szentgyörgyi. Wbrew pozorom pszczoły w miastach często radzą sobie lepiej, niż na wsi. Z czego to wynika? Jak wyjaśnia biolog, ponad 60 proc. powierzchni Polski zajmują tereny rolnicze, które jednak są coraz mniej przyjazne pszczołom. Z jednej strony owadom szkodzą tam różnego rodzaju pestycydy, z drugiej nie sprzyja im monokulturowy charakter upraw. Niektóre rośliny kwitną też krótko, np. gryka - zaledwie dwa tygodnie, i tylko w tym momencie pszczoły mogą pozyskać nektar oraz pyłek do bardzo charakterystycznego miodu gryczanego. Później nie mają dostępu do innego pokarmu, bo w najbliższej okolicy często nie rosną i nie kwitną prawie żadne inne miododajne rośliny. Tymczasem w miastach różnego rodzaju kwiaty kwitną w zasadzie przez cały sezon, czyli od marca do września. Mowa tu o roślinach rosnących na balkonach, skwerach, parkach czy cmentarzach. Tam pszczoły mają naprawdę bogactwo pokarmu, bo miejskie nekropolie są zadrzewione, nie mówiąc o często składanych kwiatach ciętych na nagrobkach - opowiada biolog. Ponieważ pszczoły w mieście pozyskują nektar i pyłek z bardzo różnych gatunków kwiatów - produkowany przez nie miód jest wielokwiatowy; nie ma szans na wysublimowane rodzaje miodu takie, jak choćby akacjowy czy gryczany. Dr Szentgyörgyi przeprowadziła wraz z zespołem badania pyłku sprowadzonego do uli przez pszczoły na terenie Krakowa i okolic. Analizami objęto 15 uli z pięciu różnych lokalizacji. Spoglądano na poziom metali ciężkich i węglowodorów aromatycznych, będących składnikami smogu. Ku zaskoczeniu dr Szentgyörgyi analizy wykazały, że stężenie tych substancji w pyłku kwiatowym przyniesionym przez pszczoły do uli na terenach wiejskich czy podmiejskich bywa czasami większe niż w centrum Krakowa. Ta sytuacja związana jest z jakością powietrza. W centrum miasta może być czasami lepsza ze względu na stosowanie centralnego ogrzewania, podczas gdy na przedmieściach lub na wsi stosuje się indywidualne ogrzewanie, używając często paliwa złej jakości - dodaje badaczka. Biolog uspokaja, że mimo obecności tych substancji w miodzie ich stężenia są stosunkowo niskie i nie powinny być szkodliwe dla zdrowia. Miód produkowany jest z nektaru kwiatowego, który kwiaty wytwarzają na bieżąco. Dlatego choć kwiat kwitnie nawet tam, gdzie powietrze nie jest zbyt czyste - to nektar nie ulega tak dużemu zanieczyszczeniu, jak choćby pyłek - podkreśla biolog. O wiele więcej zanieczyszczeń znajduje się w pyłku kwiatowym, który pszczoły zbierają wraz z nektarem. Pyłek produkowany jest przez rośliny jednorazowo, po czym pozostaje on przez jakiś czas we wnętrzu kwiatu. Dlatego z biegiem czasu może on ulec stosunkowo większemu zanieczyszczeniu. Mitem jest pogląd, że pszczoły filtrują szkodliwe substancje zawarte w nektarze. One jedynie dodają do niego odpowiednie enzymy i zagęszczają, by powstał miód - zauważa biolog. Choć spożycie miodu, nawet tego z lokalizacji o zanieczyszczonym powietrzu, jest bezpieczne - to fakt zanieczyszczenia odbija się na samych pszczołach. Z badań dr Szentgyörgyi, przeprowadzonych na grupie pszczół dzikich (murarek ogrodowych) wynika, że w miejscach zanieczyszczonych zachwiana jest proporcja płci w populacji, mniejsza jest także liczebność potomstwa. Miejskie pszczelarstwo w ostatnich latach staje się w Polsce coraz bardziej popularne. Z danych Wojewódzkiego Związku Pszczelarskiego w Krakowie, przywoływanych przez badaczkę wynika, że na terenie samego Krakowa znajduje się 2 tys. uli. W zachodniej Europie pasieki takie weszły na stałe do krajobrazu miejskiego. Jednym z najbardziej prężnie rozwiniętych ośrodków pod tym względem jest Berlin z 15 tys. uli! Z kolei w Londynie jest ok. 3,5 tys. pasiek. « powrót do artykułu
  22. Amerykańskie i brytyjskie instytucje ogłosiły, że wykrywacz fal grawitacyjnych LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Observatory), zostanie znacząco udoskonalony. Amerykańska Narodowa Fundacja Nauki przeznaczy na projekt Advanced LIGO Plus (ALIGO+) 20,4 miliona USD, a UK Research dołoży kolejnych 13,7 miliona dolarów. Niewielki wkład finansowy będzie miała też Australia. Rozbudowa będzie dotyczyła obu miejsc, w których znajduje się LIGO, w stanach Waszyngton i Luizjana. W jej ramach urządzenie wzbogaci się m.in. w 300-metrowej długości komorę próżniową, która pozwoli manipulować właściwościami laserów wykorzystywanych w wykrywaczu oraz zmniejszyć poziom zakłóceń z tła. LIGO składa się z dwóch interferometrów w kształcie litery L. Jeden z nich znajduje się w Hanford w stanie Waszyngton, drugi zaś w Livingston z Luizjanie. Oba interferometry mają po 4 kilometry długości. LIGO pracowało w latach 2002–2010, następnie zostało zamknięte na czas rozbudowy i ponownie ruszyło w roku 2015. Wkrótce po tym dokonało odkrycia fal grawitacyjnych. Od tamtego czasu obserwatorium przechodziło mniejsze rozbudowy, dzięki którym jego czułość zwiększono o około 50%. Dotychczas LIGO zaobserwowało 10 połączeń czarnych dziur i jedno połączenie gwiazd neutronowych. Wynikiem tych zdarzeń było pojawienie się fal grawitacyjnych. ALIGO+ będzie jednak znacznie doskonalszym instrumentem niż dotychczas. Po rozbudowie LIGO będzie w stanie wykrywać połączenia gwiazd neutronowych z odległości 325 megaparseków, czyli około miliarda lat świetlnych od Ziemi. To znaczna różnica, gdyż zanim rozpocznie się ALIGO+ urządzenie nadal będzie udoskonalane, a bezpośrednio przed ALIGO+ osiągnie czułość pozwalającą na wykrywanie połączeń gwiazd neutronowych z odległości 173 megaparseków. Obecnie LIGO może wykrywać połączenia czarnych dziur z odległości miliardów parseków. Do roku 2022 urządzenie powinno rejestrować jedno takie wydarzenie dziennie. Po ALIGO+ będzie rejestrowało je co kilka godzin. Rozbudowa zwiększy nie tylko częstotliwość, ale i jakość obserwacji. Na przykład dzięki redukcji poziomu szumów naukowcy będą w stanie określić, jak czarna dziury obracały się przed połączeniem. Obecnie takich obserwacji nie jesteśmy w stanie wykonywać. Zasada działania LIGO jest dość prosta. Na obu końcach tuneli w kształcie litery L znajdują się lustra. W punkcie centralnym tuneli mamy laser, który wysyła wiązki w kierunku luster. Wiązki odbijają się, wracają do punktu centralnego, gdzie nakładają się na siebie niwelując wzajemnie swoje oscylacje. Jeśli jednak pojawi się fala grawitacyjna, która zaburza czasoprzestrzeń, zmienia się długość tuneli, dochodzi do zmiany częstotliwości wiązek i interferencji pomiędzy nimi. Tę właśnie interferencję można wykryć. W praktyce jednak lustra w interferometrze nie są całkowicie wolne od wpływów zewnętrznych. Co więcej, także lasery wytwarzają zakłócenia. Stopniowe udoskonalenia LIGO służą m.in. ich eliminacji. Komora próżniowa, która zostanie dodana w ramach ALIGO+ pozwoli na zredukowanie ciśnienia wywieranego na lustra oraz zmniejszenie fluktuacji fotonów. Ponadto lustra zyskają nową powłokę, która powinna czterokrotnie zmniejszyć szum termiczny. Pierwsze prace prowadzone w ramach ALIGO+ powinny ruszyć około 2023 roku. « powrót do artykułu
  23. Na stanowisku Mata Indio na północy regionu Lambayeque w Peru odkryto monumentalną inkaską komorę grobową sprzed ponad 500 lat. Archeolodzy z Huaca Rajada-Sipán Museum uważają, że pochowano tu ważną osobę (ma o tym świadczyć m.in. obecność muszli spondylusów) oraz jej towarzyszy. Dotąd zidentyfikowano pięciu dorosłych i czworo 6-letnich dzieci, które zapewne złożono w ofierze. Choć do grobowca wielokrotnie się włamywano, prawdopodobnie w poszukiwaniu skarbów, badacze znaleźli tu sporo artefaktów, w tym wazy. Grobowiec ma unikatową architekturę; chodzi np. o zagłębienia do umieszczania idoli. To pierwsza komora grobowa tego rodzaju i tej wielkości w Lambayeque i Peru. Ma powierzchnię ponad 60 metrów kwadratowych - podkreśla Anaximandro Nuñez Mejia. Ściany wybudowano z suszonej na słońcu cegły. Z zewnątrz mur pokryto gliną. Archeolodzy wyjaśniają, że "pośmiertne wyposażenie" umieszczono wokół zmarłych i w specjalnych niszach. Luis Chero, który udzielił wywiadu agencji Andina, podkreśla, że wszystkie odkrycia demonstrują majestatyczność oraz istotność tego miejsca, które znajduje się 2000 km od stolicy Państwa Inków Cuzco.   « powrót do artykułu
  24. Grupa naukowców odkryła gigantyczną pozostałość po nowej zgromadzonego wokół eksplodującej gwiazdy. Rozmiary tej otoczki są tak wielkie, że gwiazda musi eksplodować regularnie od milionów lat. Gdy biały karzeł ma w pobliżu inną gwiazdę, pobiera z niej gaz. Gaz ten podgrzewa się i jest kompresowany, a w końcu dochodzi do jego eksplozji i powstaje nowa. W wyniku tego zjawiska gwiazda staje się nawet milion razy jaśniejsza i wyrzuca materiał z prędkością tysięcy kilometrów na sekundę. Naukowcy ze San Diego State University i Liverpool John Moores University badali nową M31N 2008-12a znajdującą się w Galaktyce Andromedy. Tym, co przyciągnęło ich uwagę był fakt, że do eksplozji dochodzi tam znacznie częściej niż w przypadku innych nowych. Gdy odkryliśmy, że M31N 2008-12a eksploduje co roku, byliśmy bardzo zaskoczeni, mówi Allen Shafter z San Diego. Typowe nowe eksplodują mniej więcej raz na 10 lat. Shafter i jego koledzy sądzą, że M31N 2008-12a musi regularnie eksplodować od milionów lat. Tylko tak, ich zdaniem, można wyjaśnić, że gwiazda otoczona jest pozostałościami po nowej, których średnica wynosi niemal 400 lat świetlnych. Naukowcy wykorzystali Teleskop Kosmiczny Hubble'a oraz teleskopy naziemne do zbadania składu chemicznego pozostałości oraz potwierdzenia jej związków z M31N 2008-12a. Wyniki ich badań sugerują, że nowa może skrywać jeszcze jakąś istotną tajemnicę. Supernowe Ia to jedne z najjaśniejszych obiektów we wszechświecie. Powstają one, gdy biały karzeł przekroczy maksymalną granicę masy dla tego typu obiektów. Wówczas dochodzi do eksplozji całej gwiazdy, a nie do eksplozji na powierzchni, jak w nowych. Supernowe Ia to rzadkie zjawisko. Ostatnio w naszej galaktyce takie zjawisko miało miejsce przed około 110 laty. Modele teoretyczne mówią, że nowa, która często eksploduje i jest otoczona przez dużą pozostałość po nowej musi zawierać białego karła bliskiego teoretycznej granicy masy. To zaś oznacza, że M31N 2008-12a może wkrótce stać się supernową Ia. Potwierdzenie takiego modelu byłoby bardzo ważnym wydarzeniem, gdyż supernowe Ia są niezwykle istotne dla zrozumienia budowy i rozszerzania się wszechświata. Stanowią one latarnie, służące do pomiarów i mapowania widzialnego wszechświata. Mimo, żę są tak ważne, wciąż do końca nie rozumiemy, jak powstają, przyznaje Shafter. « powrót do artykułu
  25. Wiele wskazuje na to, że wrodzona/wczesna ślepota korowa całkowicie eliminuje ryzyko rozwoju schizofrenii. U osób ze schizofrenią częściej diagnozuje się np. problemy dotyczące siatkówki, a także inne wzorce poruszania oczami lub częstość mrugania. Dotychczasowe ustalenia, pochodzące głównie ze studiów przypadków, sugerowały, że wrodzona bądź wczesna ślepota korowa (wynikająca z uszkodzenia pól wzrokowych kory potylicznej w warunkach prawidłowej anatomii i fizjologii oka) może nawet całkowicie chronić przed schizofrenią. Zgodnie z wiedzą autorów publikacji ze Schizophrenia Research, nie udokumentowano bowiem ani jednego przypadku schizofrenii u osoby ze ślepotą korową. Warto jednak zauważyć, że większość naukowców zastrzega się, że brak dowodów nie jest dowodem braku [danego zjawiska] - podkreśla prof. Vera Morgan z Uniwersytetu Australii Zachodniej. Zespół Morgan wykorzystał dane z Australii Zachodniej, by oszacować zapadalność na schizofrenię wśród ludzi z wrodzoną ślepotą korową i wczesną ślepotą peryferyjną bądź korową. Za wczesną uznawano chorobę rozpoczynającą się przed 6. r.ż. Ślepota korowa może być wrodzona lub nabyta. Najczęściej spowodowana jest 1) niedotlenieniem w wyniku zatoru jednej lub obu tętnic mózgowych tylnych, a także 2) chorobą zakrzepowo-zatorową tętnicy podstawnej mózgu. Do przyczyn ślepoty peryferyjnej zalicza się wrodzone wady soczewki czy jaskrę. Dane pochodziły z szerszego projektu, badającego czynniki ryzyka schizofrenii i chorób pokrewnych w grupie prawie 500 tys. osób urodzonych w Australii Zachodniej między 1980 a 2001 r.; to oznacza, że w okresie analizy badani mieli 14-35 lat. U 9120 osób zdiagnozowaną jakąś chorobę psychiczną; u 1870 stwierdzono schizofrenię. Oprócz tego doliczono się 66 przypadków ślepoty korowej i 613 ślepoty peryferyjnej. U 8 osób ze ślepotą obwodową rozwinęła się psychoza (także schizofrenia). W grupie ze ślepotą korową nie odnotowano schizofrenii ani żadnej innej choroby psychicznej. Ponieważ wrodzona/wczesna ślepota korowa jest bardzo rzadka, nawet przy półmilionowej próbie nie można wyciągnąć ostatecznego wniosku odnośnie do wpływu na schizofrenię. Nie da się jednak zaprzeczyć, że badania Morgan uprawomocniają wcześniejsze doniesienia, że wczesna ślepota zmniejsza, a nawet eliminuje ryzyko choroby psychicznej. Australijczycy nie są pewni, czemu się tak dzieje. Trudno wskazać precyzyjny mechanizm, ale sądzimy, że zabezpieczające działanie ma coś wspólnego z kompensacyjną reorganizacją mózgu, która zachodzi w odpowiedzi na wrodzoną bądź wczesną ślepotę korową. Z tego powodu pewne funkcje, które są upośledzone w schizofrenii, mogą u tych pacjentów ulegać wzmocnieniu. Akademicy podkreślają, że wczesna ślepota prowadzi do wzmocnienia percepcji słuchowej, uwagi słuchowej, pamięci czy funkcji językowych, a te często nie działają dobrze u pacjentów ze schizofrenią. Morgan dodaje, że badanie koncentrowało się na ludziach niewidomych od urodzenia lub od wczesnych lat życia, bo w tym wieku plastyczność mózgu jest większa. Zespół dodaje, że opisany fenomen wymaga ściśle zaplanowanych badań klinicznych. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...