Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36960
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Obturacyjny bezdech senny (ang. obstructive sleep apnea, OSA) wiąże się z większą akumulacją splątków neurofibrylarnych w korze śródwęchowej, która odpowiada m.in. za funkcje związane z procesami pamięciowymi. Ostatnie badania powiązały bezdech senny z podwyższonym ryzykiem demencji, dlatego nasze studium miało pomóc w ocenie, czy stwierdzone przez partnera epizody bezdechu można powiązać z odkładaniem [fosforylowanego] białka tau w mózgu - opowiada dr Diego Z. Carvalho z Mayo Clinic. W badaniu wzięło udział 288 osób w wieku od 65 lat w górę (nie miały one problemów poznawczych). Ludzie, którzy z nimi spali, mieli stwierdzać ewentualne epizody bezdechu. Później ochotnikom wykonano pozytonową tomografię emisyjną (PET) mózgu. W ten sposób naukowcy oceniali akumulację splątków neurofibrylarnych, które są charakterystyczne dla choroby Alzheimera (ChA), w korze śródwęchowej. Wg partnerów, bezdech występował u 43 badanych (15%). Naukowcy zauważyli, że po wzięciu poprawki na czynniki, które potencjalnie oddziałują na poziom białka tau, a więc np. na wiek, płeć czy wykształcenie, u cierpiących na bezdechy poziom splątków w korze śródwęchowej był średnio o 4,5% wyższy niż u osób bez OSA. Nasze wyniki sugerują, że bezdech senny wpływa na akumulację białka tau. Jest też [jednak] możliwe, że wyższe poziomy tau w innych rejonach mogą predysponować do OSA, dlatego potrzeba dłuższych badań, by rozstrzygnąć ten dylemat w rodzaju jajka i kury. Ograniczeniem studium jest relatywnie mała próba, brak badań potwierdzających OSA oraz jego natężenie, a także brak danych o tym, czy ochotnicy są leczeni z powodu bezdechu. « powrót do artykułu
  2. Ustalono, w jaki sposób bakterie Fusobacterium nucleatum, które powodują próchnicę, przyspieszają wzrost raka jelita grubego. Naukowcy od dawna wiedzą, że rak jelita grubego jest powodowany przez mutacje, które akumulują się na przestrzeni pewnego czasu. Mutacje są jednak tylko częścią układanki. Inne czynniki, w tym mikroorganizmy, także mogą odgrywać pewną rolę - opowiada prof. Yiping W. Han z Uniwersytetu Columbia. Akademicy zademonstrowali, że ok. 1/3 przypadków raka jelita grubego wiąże się z pospolitą bakterią jamy ustnej F. nucleatum. Przypadki te są często bardziej agresywne, nikt jednak nie wiedział czemu. W ramach wcześniejszych badań Han ustalił, że bakterie wytwarzają FadA, adhezynę uruchamiającą w jelicie grubym szlak sygnałowy związany z różnymi nowotworami. Stwierdzono, że FadA stymuluje wzrost tylko komórek rakowych. Musieliśmy się dowiedzieć, czemu F. nucleatum wydaje się wchodzić w interakcje jedynie z komórkami rakowymi. Najnowsze testy na hodowlach zademonstrowały, że w zdrowych komórkach jelita grubego brakuje białka zwanego anneksyną-A1 (ang. annexin A1), które stymuluje wzrost nowotworowy. Późniejsze testy in vitro i na myszach potwierdziły, że pod nieobecność funkcjonalnej anneksyny-A1 F. nucleatum nie jest w stanie związać się ze zmienionymi chorobowo komórkami, co spowalnia ich wzrost. Autorzy raportu z pisma EMBO Reports odkryli także, że F. nucelatum nasila produkcję anneksyny-A1; jak można się domyślić, przyciąga to jeszcze więcej bakterii. Zidentyfikowaliśmy dodatnią pętlę sprzężenia zwrotnego, która przyspiesza postępy choroby. Proponujemy 2-etapowy model, w którym jako pierwsze pojawiają się mutacje genetyczne. F. nucleatum wchodzą w drugiej kolejności, aktywując nowotworowy szlak sygnałowy i przyspieszając wzrost guza. Wykorzystując dane 466 pacjentów z rakiem jelita grubego z National Center for Biotechnology Information, Amerykanie stwierdzili, że bez względu na wiek, płeć czy stopień zaawansowania nowotworu, osoby z podwyższoną ekspresją anneksyny-A1 miały gorsze prognozy. Obecnie akademicy pracują nad metodami wykorzystania anneksyny-A1 w roli biomarkera bardziej agresywnych przypadków. « powrót do artykułu
  3. Hakerzy aktywnie wykorzystują dziurę we wbudowanym w Chrome czytników PDF-ów. Dziura daje napastnikowi dostęp do takich informacji jak adres IP komputera, dane o wersji systemu operacyjnego, wersji Chrome'a czy pełną ścieżkę dostępu do pliku PDF. Wiadomo, że złośliwe PDF-y wykorzystujące lukę pojawiły się już w grudniu ubiegłego roku. Gdy użytkownik otworzy taki plik, informacje na temat komputera są przesyłane na serwer napastnika. Na szczęście dziura nie pozwala na kradzież haseł, co było możliwe dzięki niedawno odkrytej luce w Adobe Readerze. Odkrywcy dziury poinformowali Google'a o problemie pod koniec grudnia. W lutym firma odpowiedziała, że wyda łatę do końca kwietnia. W takiej sytuacji firma, która znalazła dziurę zdecydowała się o niej poinformować wcześniej. Użytkownicy Chrome'a powinni korzystać z alternatywnego czytnika PDF lub też odłączać komputer od sieci podczas otwierania pliku PDF za pomocą Chrome'a. « powrót do artykułu
  4. Badacze IBM-a postawili sobie ambitny cel. Chcą co roku dwukrotnie zwiększać wydajność komputerów kwantowych tak, by w końcu były one szybsze lub bardziej wydajne niż komputery klasyczne. Podczas tegorocznych targów CES IBM pokazał przełomowe urządzenie: IBM Q System One, pierwszy komputer kwantowy, który ma być gotowy do komercyjnego użytku. Celem IBM-a jest coś, co nazywają „Quantum Advantage” (Kwantowa przewaga). Zgodnie z tym założeniem komputery kwantowe mają zyskać „znaczną” przewagę nad komputerami klasycznymi. Przez „znaczną” rozumie się tutaj system, który albo będzie setki lub tysiące razy szybszy od komputerów kwantowych, albo będzie wykorzystywał niewielki ułamek pamięci potrzebny maszynom kwantowym lub też będzie w stanie wykonać zadania, jakich klasyczne komputery wykonać nie są. Wydajność komputera kwantowego można opisać albo za pomocą tego, jak sprawują się poszczególne kubity (kwantowe bity), albo też jako ogólną wydajność całego systemu. IBM poinformował, że Q System One może pochwalić się jednym z najniższych odsetków błędów, jakie kiedykolwiek zmierzono. Średni odsetek błędów na dwukubitowej bramce logicznej wynosi mniej niż 2%, a najlepszy zmierzony wynik to mniej niż 1%. Ponadto system ten jest bliski fizycznemu limitowi czasów koherencji, który w w przypadku Q System One wyniósł średnio 73 ms.To oznacza, że błędy wprowadzane przez działanie urządzenia są dość małe i zbliżamy się do osiągnięcia minimalnego możliwego odsetka błędów, oświadczyli badacze IBM-a. Błękitny Gigant stworzył też Quantum Volume, system pomiaru wydajności komputera kwantowego jako całości. Bierze on pod uwagę zarówno błędy na bramkach, błędyh pomiarów czy wydajność kompilatora. Jeśli chcemy osiągnąć Quantum Advantage w latach 20. XXI wieku, to każdego roku wartość Quantum Volume musi się co najmniej podwajać, stwierdzili badacze. Na razie udaje im się osiągnąć cel. Wydajność pięciokubitowego systemu Tenerife z 2017 roku wynosiła 4. W 2018 roku 20-kubitowy system IBM Q osiągnął w teście Quantum Volume wynik 8. Najnowszy zaś Q System One nieco przekroczył 16. Sądzimy, że obecnie przyszłość komputerów to przyszłość komputerów kwantowych, mówią specjaliści z IBM-a. « powrót do artykułu
  5. W Wake Forest Institute for Regenerative Medicine (WFIRM) powstał mobilny system biodrukowania skóry, dzięki któremu można nadrukować dwuwarstwową skórę bezpośrednio na ranę. Unikatowym aspektem tej technologii jest mobilność systemu i [...] możliwość skanowania i mierzenia ran na miejscu, tak by odłożyć komórki dokładnie tam, gdzie są potrzebne, by utworzyć skórę - podkreśla prof. Sean Murphy. Po pobraniu biopsji zdrowej tkanki izoluje się fibroblasty i keratynocyty. Następnie komórki trafiają do hodowli. Fibroblasty wytwarzają macierz pozakomórkową i kolagen, zaś keratynocyty są dominującymi komórkami naskórka. Jak wyjaśniają autorzy publikacji z pisma Scientific Reports, komórki miesza się z hydrożelem i umieszcza w biodrukarce. Zintegrowana technologia obrazowania (urządzenie do skanowania rany) przekazuje dane do oprogramowania. Dzięki temu głowica dostarcza komórki dokładnie tam, gdzie są potrzebne. System przetestowano, drukując skórę w modelach przedklinicznych. Kolejnym krokiem mają być testy na ludziach. Obecnie w leczeniu ran i oparzeń stosuje się przeszczepy. Często jednak pozyskanie odpowiedniej ilości materiału bywa trudne. Pewnym rozwiązaniem jest pobranie skóry od dawcy, w tym przypadku istnieje jednak ryzyko odrzutu i powstania blizny. Organizując front robót, własne komórki pacjenta [z biodrukarki] aktywnie przyczyniają się do gojenia [...]. Choć istnieją inne rodzaje produktów do gojenia i zamykania ran, nie przyczyniają się one bezpośrednio do powstawania skóry - podsumowuje dr James Yoo. « powrót do artykułu
  6. Adrienne Mayor, historyk nauki z Uniwersytetu Stanforda, autorka książki Gods and Robots: Myths, Machines, and Ancient Dreams of Technology, dowodzi, że koncepcja sztucznych istot czy robotów występuje już w mitach i legendach sprzed co najmniej 2700 lat. Nasza zdolność wyobrażenia sobie sztucznej inteligencji datuje się na czasy starożytne. Na długo przed postępami technologicznymi, które sprawiły, że poruszające się samodzielnie urządzenia stały się rzeczywistością, idee tworzenia sztucznego życia i robotów były eksplorowane w mitach. Mayor podkreśla, że najwcześniejsze motywy sztucznej inteligencji, robotów i przemieszczających się samodzielnie obiektów pojawiają się w dziełach Hezjoda i Homera. Wg Mayor, historia Talosa, o której Hezjod wspomina po raz pierwszy ok. 700 r. p.n.e., stanowi jedną z najwcześniejszych koncepcji robota. W mitologii greckiej Talos był olbrzymem wykonanym z brązu przez Hefajstosa. Na rozkaz Zeusa bądź Minosa 3 razy dziennie obchodził Kretę. Strzegł jej przed cudzoziemcami i gdy jakiegoś spostrzegł, rozgrzewał się do czerwoności i brał go w objęcia, paląc żywcem. Walcząc, rzucał olbrzymimi głazami. W jego jedynej żyle, która biegła od szyi do stopy, płynęła boska krew - ichor. W Argonautykach, eposie mitologicznym Apolloniosa z Rodos, napisano, że Medea pokonała Talosa, wyjmując zatykający żyłę od dołu spiżowy kołek. Cała boska krew bluznęła i Talos wyzionął ducha. Hefajstos lubował się w tworzeniu rozmaitych istot. Odlał np. dwadzieścia trójnogów własnym chodzących ruchem. Chciał je pożyczać bogom na zgromadzenia na Olimpie; potem miały samodzielnie wracać do niego (Homer pisze o nich w Iliadzie). Hefajstos stworzył też dwie dziewice, które podpierały go podczas pracy w kuźni. Były one posągami, obdarzonymi przez bogów rozumem, głosem i ruchem. W Theogonii Hezjod wspomina o Pandorze, która została zesłana na Ziemię za karę dla ludzi za to, że Prometeusz ukradł bogom ogień z Olimpu. Na rozkaz Zeusa Hefajstos ulepił ją z gliny i wody. Można by twierdzić, że Pandora była czymś w rodzaju agentki AI. Jej jedyną misją była infiltracja ludzkiego świata i otwarcie puszki z nieszczęściami. Po zesłaniu na Ziemię, żadna z analizowanych opowieści nie kończy się dobrze. To trochę tak, jakby mity mówiły, że dobrze jest, gdy te wszystkie sztuczne byty są używane w niebie przez bogów. Kiedy [bowiem] zaczynają z nich korzystać ludzie, pojawiają się [nieodłączne] chaos i zniszczenie. Jak widać, już w starożytności ludzie byli zafascynowani ideą sztucznego życia. Kiedy jednak powstały pierwsze takie twory? Wiadomo, że w czasach dynastii Han w III w. p.n.e w Państwie Środka cesarzowi grała automatyczna orkiestra. Za rządów dynastii Sui (581-618 r. n.e.) automaty były już rozpowszechnione. Opublikowano nawet dzieło pt. Księga hydraulicznych elegancji. Gdy Chinami rządziła dynastia T'ang (618-907), tutejsi naukowcy umieli zbudować wiele rodzajów automatów, w tym, androidy: żebrzących mnichów czy śpiewające dziewczęta. Mniej więcej 300 lat po upadku tej dynastii prace nad automatami zostały zarzucone. « powrót do artykułu
  7. Popularnym motywem filmowym jest asteroida zagrażająca Ziemi i grupa śmiałków, która ratuje planetę przed katastrofą. Jednak, jak się okazuje, zniszczenie asteroidy może być trudniejsze, niż dotychczas sądzono, donoszą naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa (JHU). Wyniki ich badań, które zostaną opublikowane 15 marca na łamach Icarusa, pozwolą na opracowanie lepszych strategii obrony przed asteroidami, zwiększą naszą wiedzę na temat ewolucji Układu Słonecznego oraz pomogą stworzyć technologie kosmicznego górnictwa. Zwyczajowo przypuszczamy, że większe obiekty jest łatwiej rozbić, gdyż z większym prawdopodobieństwem zawierają one różnego rodzaju słabości. Jednak nasze badania wskazują, że asteroidy są bardziej wytrzymałe niż sądzimy, a do ich całkowitego zniszczenia potrzeba więcej energii, mówi świeżo upieczony doktor Charles El Mir w Wydziału Inżynierii Mechanicznej JHU. Współczesna nauka dobrze rozumie budowę skał, które może badać w laboratorium. Ale trudno jest przełożyć wyniki uzyskane z badania obiektu wielkości pięści na obiekt wielkości miasta. Na początku bieżącego wieku kilka zespołów naukowych stworzyło model komputerowy uwzględniający takie czynniki jak masa, temperatura, kruchość materiału. Model posłużył do symulacji uderzenia asteroidą o średnicy 1 kilometra w asteroidę o średnicy 25 kilometrów. Zderzenie miało miejsce przy prędkości 5 km/s, a model wykazał, że większa asteroida zostanie całkowicie zniszczona. Podczas najnowszych badań El Mir oraz jego współpracownicy, K.T. Ramesh dyrektor Instytutu Materiałów Ekstremalnych JHU oraz profesor Derek Richardson, astronom z University of Maryland, przetestowali ten sam scenariusz, ale wykorzystując do tego model komputerowy Tonge-Ramesha, który bierze pod uwagę procesy zachodzące na mniejszą skalę podczas zderzenia asteroid. Model z początku wieku nie brał pod uwagę ograniczonej prędkości powstawania pęknięć podczas zderzenia. Symulację podzielono na dwa etapy: krótszy etap fragmentacji i długoterminowej ponownej akumulacji grawitacyjnej.  Fragmentacja rozpoczyna się w ciągu ułamków sekund po zderzeniu, natomiast ponowna kumulacja to proces biorący pod uwagę wpływ grawitacji na kawałki, które oddzieliły się od asteroidy po zderzeniu, ale wskutek grawitacji ponownie się do siebie zbliżają. Symulacja wykazała, że zaraz po uderzeniu powstały miliony pęknięć, część materiału asteroidy została odrzucona i uformował się krater. Symulacja brała pod uwagę dalszy losy poszczególnych pęknięć i ich rozwój. Nowy model wykazał, że asteroida nie została rozbita po uderzeniu. To, co z asteroidy pozostało, wywierało następnie duży wpływ grawitacyjny na oderwane fragmenty i je przyciągało. Okazało się, że uderzona asteroida nie zamieniła się w gromadę luźnych kawałków. Nie rozpadła się całkowicie, rozbite fragmenty przemieściły się wokół rdzenia asteroidy. To może być przydatna informacja, którą zechcą studiować specjaliści ds. kosmicznego górnictwa. Badania dotyczące ochrony przed asteroidami są bardzo skomplikowane. Na przykład musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy gdyby wielka asteroida podążała w kierunku Ziemi, to lepiej byłoby ją rozbić na kawałki czy przekierować? A jeśli zechcemy ją przekierować, to jakiej siły musimy użyć, by zmieniła tor lotu, ale by jej nie rozbić, zauważa El Mir. Dość często na Ziemię spadają niewielkie asteroidy, takie jak ten z Czelabińska. Jednak jest tylko kwestią czasu, gdy akademickie badania będziemy musieli przełożyć na praktykę i bronić się przed dużą asteroidą. Musimy być gotowi, gdy ten czas nadejdzie, a badania naukowe to kluczowy element decyzji, którą wówczas będziemy podejmowali, mówi profesor Ramesh. « powrót do artykułu
  8. Inżynierowie z MIT i Penn State University odkryli, że w odpowiednich warunkach krople zwykłej czystej wody umieszczone na przezroczystym podłożu tworzą żywe kolory bez dodatku atramentów czy tuszy. W artykule opublikowanym na łamach Nature uczeni informują, że na powierzchni pokrytej mgiełką z kropli wody oświetlonych pojedynczą lampą można uzyskać żywe kolory pod warunkiem, że wszystkie krople są tych samych rozmiarów. Mamy tutaj do czynienia z iryzacją, która zachodzi gdy światło wchodzi w interakcje ze strukturą geometryczną obiektu. Amerykańscy naukowcy stworzyli model, który pozwala przewidzieć, jaki kolor uzyskamy z danej kropli w zależności od jej struktury i warunków. Model ten może zostać wykorzystany do projektowania papierków lakmusowych bazujących na niewielkich kroplach czy do tworzenia zmieniających kolor tuszy i barwników używanych w produktach kosmetycznych. Syntetyczne barwniki używane w produktach konsumenckich w celu uzyskania żywych barw mogą nie być tak bezpieczne dla zdrowia, jak powinny. Użycie niektórych z nich jest mocno ograniczone, dlatego też przemysł poszukuje innych możliwości produkcji barwników, mówi Mathias Kolle, profesor z MIT. W ubiegłym roku Amy Goodling i Lauren Zarzar z Penn State badały przezroczyste krople wykonane z mieszanin olejów o różnej gęstości. Obserwowały ich interakcje na szalce Petriego. W pewnym momencie zauważyły, że krople są zadziwiająco błękitne. Zrobiły więc zdjęcie i wysłały do profesora Kolle z pytaniem, skąd się bierze taki kolor. Uczony początkowo sądził, że ma do czynienia z rozpraszaniem, podobnym do tego, które tworzy tęczę. Jednak krople nie były sferami ale półsferami na płaskiej powierzchni. Okazało się, że mamy do czynienia z innym zjawiskiem. Półsfery łamią symetrię, a wklęśnięta powierzchnia sfer powoduje, że pojawia się zjawisko nieobecne w idealnych sferach – całkowite wewnętrzne odbicie (TIR). Po trafieniu do wnętrza półsfery światło może odbić się kilkukrotnie, a sposób, w jaki promienie wchodzą w interakcje podczas opuszczania półsfery decyduje o tym, czy uzyskamy kolor czy nie. Na przykład dwa promienie białego światła wchodzące i wychodzące z półsfery pod tym samym kątem mogą w jej wnętrzu odbijać się zupełnie inaczej. Jeśli jeden z nich odbije się trzy razy, będzie miał dłuższą drogę niż ten, który odbije się dwukrotnie, zatem opuści półsferę nieco później. Jeśli dojdzie do interferencji, to różnica faz spowoduje, że zobaczymy kolor, a zjawisko to będzie znacznie silniejsze w mniejszych niż w większych kroplach. Uzyskany kolor zależy też od struktury półsfer, na przykład od ich rozmiaru i krzywizn. Naukowcy stworzyli matematyczny model, pozwalający im przewidzieć, jaki kolor otrzymają w danych warunkach, a następnie przetestowali go w laboratorium. Na szalce Petriego stworzyli cały zbiór kropli o identycznych rozmiarach, a następnie oświetlili je pojedynczym promieniem białego światła. Następnie całość rejestrowali za pomocą kamery, która krążyła wokół szalki. Zaobserwowali dzięki temu jak zmieniają się kolory w miarę zmiany kąta obserwacji. W ramach innego eksperymentu stworzyli na szalce krople o różnych rozmiarach i sprawdzali, jaki ma to wpływ na kolor. Okazało się, że w miarę jak kropla była coraz większa uzyskany kolor był coraz bardziej czerwony, ale po przekroczeniu pewnej granicy wielkości kropli powracał do niebieskiego. To zjawisko, które było zgodne z modelem teoretycznym, gdyż im większa kropla tym większe przesunięcie faz promieni światła. Ponadto sprawdzono też wpływ krzywizn kropli na kolor. Różne krzywizny uzyskano umieszczając krople na mniej lub bardziej hydrofobowych podłożach. Co jednak najbardziej interesujące z punktu widzenia praktycznych zastosowań, uczeni uzyskali podobne efekty w stałym materiale. Wydrukowali krople o różnych kształtach, wielkościach i z różnego rodzaju przezroczystych polimerów, a po poddaniu ich działaniu promieni światła okazało się, że również i w ten sposób można uzyskiwać żywe kolory.   « powrót do artykułu
  9. U kobiety z implantami pośladków zidentyfikowano rzadki nowotwór, łączony dotychczas z implantami piersi. Autorzy badań podkreślają, że mamy tutaj do czynienia z pierwszym znanym przykładem anaplastycznego chłoniaka wielkokomórkowego (ALCL), który można powiązać z implantami pośladków. ALCL to nowotwór pochodzący z komórek układu odpornościowego. Jak poinformowała FDA (Food and Drug Administration) w raporcie z 6 lutego bieżącego roku (link), w ciągu ostatnich ośmiu lat w USA zdiagnozowano ponad 457 przypadków tego anaplastycznego chłoniaka wielkokomórkowego powiązanego z implantami piersi (BIA-ALCL). Większość z zachorowań dotyczy kobiet z implantami o powierzchni teksturowanej. Dziewięć kobiet zmarło. Jak zauważają autorzy artykułu opublikowanego w Aesthetic Surgery Journal, przypadek nowotworu powiązanego z implantami pośladków oznacza, że dyskusja na ten temat powinna przenieść się z „nowotworu powiązanego z implantami piersi” na dyskusję o „nowotworze powiązanym z implantami”. Pacjentka o której mowa to 49-latka, której wszczepiono implanty teksturowane. Mniej więcej rok później stwierdzono u niej nowotwór. Początkowo lekarze zauważyli owrzodzenie skóry wokół implantów, a testy ujawniły istnienie płynu. Do czasu postawienia diagnozy nowotwór rozprzestrzenił się po całym organizmie. Biopsja guza w płucach wykazała obecność komórek ALCL. Pomimo agresywnego leczenia chemioterapią kobieta zmarła kilka miesięcy później. Autorzy raportu podkreślają, że powyższy przypadek opisuje jedynie powiązanie pomiędzy chorobą a implantami, nie można natomiast jednoznacznie stwierdzić związku przyczynowo–skutkowego. Wydaje się ponadto, że pacjentka zapadła na wyjątkowo agresywną formę nowotworu i pojawił się on zaledwie rok po wszczepieniu implantów. W większości przypadków BIA-ALCL pojawia się około 10 lat po wszczepieniu implantów piersi. Specjaliści podkreślają jednak, że lekarze zajmujący się wszczepianiem teksturowanych implantów, również implantów innych części ciała niż piersi, powinni informować pacjentów o ryzyku ALCL. « powrót do artykułu
  10. Od dawna uważa się, że lipoproteina niskiej gęstości (LDL), główny transporter cholesterolu z wątroby do innych narządów, przyczynia się do miażdżycy. Ostatnie dowody sugerują jednak, że istotnymi graczami w tym procesie są również utlenione lipoproteiny o niskiej gęstości (ang. oxidised low density lipoproteins, oxLDL). By ocenić wkład LDL i oxLDL, Manuela Ayee oraz Irena Levitan z Uniwersytetu Illinois prowadziły eksperymenty na myszach i ludzkich komórkach śródbłonka. Amerykanki podawały myszom zwykłą karmę albo paszę wzorowaną na diecie zachodniej (o podobnej zawartości tłuszczu, białek i węglowodanów, co fast foody). Okazało się, że u gryzoni z 2. grupy szybko pojawiała się sztywność naczyń. Panie zmierzyły poziomy LDL i oxLDL u zwierząt, tak by dało się je odtworzyć w hodowlach komórkowych. W kolejnym etapie Ayee i Levitan zbadały napięcie błony komórkowej i sztywność cytoszkieletu za pomocą mikroskopu sił atomowych (AFM). Fizjologiczne poziomy zarówno LDL, jak i oxLDL powodowały pogrubienie błony oraz podwyższone napięcie (w porównaniu do hodowli bez dodanych lipoprotein). Gdy LDL i oxLDL stosowano łącznie, efekt był jeszcze silniejszy. Ku naszemu zaskoczeniu bardzo mała ilość oxLDL dramatycznie, na gorsze, zmieniała strukturę błony komórkowej - podkreśla Ayee. Uważamy, że zmiany na poziomie błony komórkowej [zaburzenia integralności śródbłonka] mogą zapoczątkować procesy związane z miażdżycą. « powrót do artykułu
  11. Załogowa kapsuła Crew Dragon oczekuje na swój dziewiczy lot. Kapsuła została umieszczona na rakiecie Falcon 9, a całość znajduje się już na stanowisku startowym. Testowa, jeszcze bez załogi, podróż Crew Dragon rozpocznie się jutro o godzinie 8:49 czasu polskiego ze słynnego Launch Complex 39A w Kennedy Space Center na Florydzie. Będzie to historyczne wydarzenie, gdyż po raz pierwszy z terenu USA wystartuje w przestrzeń kosmiczną rakieta i kapsuła załogowa należące do prywatnej firmy. W ramach misji Demo-1 zostaną przetestowane wszystkie systemy Crew Dragona. Podróż kapsuły będzie transmitowana przez NASA. Crew Dragon ma zadokować 3 marca do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, a 8 marca ma powrócić na Ziemię. Meteorolodzy z obsługującego starty 45. Skrzydła Kosmicznego US Air Force przewidują, że 80% szans na to, że pogoda pozwoli na start w zaplanowanym terminie. « powrót do artykułu
  12. Dziesięciosekundowy uścisk dłoni wystarczy, by przenieść DNA na obiekt, którego dana osoba w ogóle nie dotykała. Podczas eksperymentów z podawaniem ręki Cynthia Cale ustaliła, że w ok. 7% przypadków osoba, która nigdy nie dotykała trzonka noża, była głównym źródłem znajdowanego na nim materiału genetycznego. Cale zaprezentowała wyniki swoich badań na dorocznej konferencji Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych. Inna uczestniczka konferencji, Leann Rizor z Uniwersytetu w Indianapolis, wykazała natomiast, że ostatnia osoba, która dotykała jakiegoś obiektu, często nie jest kimś, kto pozostawił najwięcej DNA. Wyniki obu badań sugerują, że nawet krótki kontakt z inną osobą czy obiektem wystarczy, by rozprzestrzenić DNA. Choć może to mieć implikacje dla analizy miejsc zbrodni, Rizor i Cale (Houston Forensic Science Center) podkreślają, że ich wyniki wcale nie oznaczają, że dowody DNA są bezużyteczne. Wcześniej Cale wykazała, że 2-minutowy uścisk dłoni może się zakończyć transferem DNA na jakiś obiekt (nośnikiem jest dłoń partnera interakcji). Wielu specjalistów krytykowało jednak jej eksperyment, mówiąc, że 2-minutowy uścisk dłoni jest czymś niespotykanym w realnym życiu. W nowym eksperymencie Cale skróciła więc czas jego trwania do 10 sekund. Okazało się, że krótszy kontakt również może przetransferować DNA. W ramach eksperymentu Rizor studenci siedzieli przy stole i nalewali sobie napoje ze wspólnego dzbanka. Inni uczestnicy badania mogli w tym czasie wychodzić, rozmawiać itp., co miało oddawać warunki panujące w restauracji. Gdy każda osoba spośród zgromadzonych przy stole dotykała już dzbanka i plastikowego kubka, z ucha dzbanka, kubeczków i dłoni studentów pobrano wymazy. Okazało się, że DNA studentów było zarówno na rączce dzbanka, jak i na kubkach kolegów i koleżanek, mimo że ochotnicy dotykali tylko dzbanka i swoich kubków. Co więcej, "ujawniło się" też DNA ludzi, którzy kręcili się w pobliżu, choć obserwatorzy nie dotykali studentów przy stole, dzbanka czy kubeczków. Wygląda więc na to, że ich DNA rozniosło się na dzbanek i plastikowe naczynia za pośrednictwem kropelek emitowanych podczas mówienia, kichania i kaszlu. Na podstawie ilości DNA pozostawionego na obiektach naukowcy nie potrafili stwierdzić, kto ostatni dotykał dzbanka ani jak długo dana osoba dotykała dzbanka bądź kubka. Rizor podkreśla, że wyniki pokazują, że w sytuacjach społecznych DNA może się łatwo roznosić w nieprzewidywalny sposób. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu odkryli najstarsze narzędzie do tatuowania w zachodniej Ameryce Północnej. Było wykorzystywane ok. 2 tys. lat temu przez przedstawicieli kultury Anasazi (wyplataczy koszy) z terenu dzisiejszego południowo-wschodniego stanu Utah. Doktorant Andrew Gillreath‑Brown natknął się na nie, przeprowadzając inwentaryzację materiałów archeologicznych przechowywanych w magazynie od ponad 40 lat. Odkrycie przesuwa początki tatuowania na zachodzie Ameryki Północnej o ponad 1000 lat. Tatuowanie to dziedzina sztuki i forma ekspresji, która często występuje w rdzennych kulturach z całego świata. Niewiele jednak wiadomo o tym, kiedy lub z jakiego powodu się pojawiła. Dotyczy to zwłaszcza takich miejsc, jak Południowy Wschód USA, gdzie nie zachowały się ludzkie szczątki z tatuażami ani starożytne dokumenty pisane na ten temat. Z tego powodu, odtwarzając historię tatuowania w regionie, specjaliści muszą opierać się m.in. na narzędziach. Gillreath‑Brown wspomina o narzędziach z kolców kaktusów z rączką z Arizony i Nowego Meksyku. Najstarsze z nich datowano na 1100-1280 r. n.e. Gdy więc antropolog natknął się na podobnie wyglądające narzędzie z Utah, które było o tysiąc lat starsze, wiedział, że znalazł coś wyjątkowego. Kiedy po raz pierwszy wyjąłem je z muzealnej skrzynki i zdałem sobie sprawę, co to może być, byłem bardzo podekscytowany - podkreśla Gillreath‑Brown. Narzędzie składa się z ok. 9-cm łodygi Rhus trilobata, która stanowi rączkę. Owinięto ją wiązką liści jukki. Najważniejszą część stanowią jednak, oczywiście, 2 kolce opuncji. Zainteresowały mnie resztki barwnika na ich końcach, bo wskazywały, że to może być przyrząd do tatuowania. Zachęcony przez Aarona Detera‑Wolfa, przyjaciela i współautora studium, Gillreath‑Brown zbadał końcówki kolców za pomocą skaningowego mikroskopu elektronowego, fluorescencji rentgenowskiej i spektroskopii dyspersji energii promieniowania rentgenowskiego. Sporządził też replikę narzędzia i przetestował ją na świńskiej skórze. Amerykanin stwierdził, że pigment najprawdopodobniej zawierał węgiel, czyli pierwiastek często stosowany w farbach do malowania ciała czy tatuażach. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Niemieckiego Centrum Badań nad Nowotworami (DKFZ – Deutsches Krebsforschungszentrum) poinformowali o udanych testach przedklinicznych eksperymentalnej szczepionki przeciwko rakowi szyjki macicy powodowanemu przez wirusa brodawczaka ludzkiego (HPV). U połowy zaszczepionych myszy doszło do zmniejszenia się guza nowotworowego. Celem naukowców jest opracowanie szczepionki dla osób, u których już rozwinął się nowotwór lub prekursory nowotworu i w związku z tym nie działa u nich szczepienie ochronne. Rak szyjki macicy to trzeci najbardziej rozpowszechniony nowotwór dotykający kobiety. Jest on powodowany przez HPV, który infekuje komórki szyjki macicy i powoduje, że rosną one bez ograniczeń. Istnieją szczepionki, które zapobiegają infekcji HPV. Jednak są one nieskuteczne u osób już zarażonych. Ponadto odsetek wyszczepień wciąż jest niski. Na przykład w Niemczech zaszczepiona jest jedynie połowa dziewcząt w wieku 17 lat. W większości krajów sytuacja jest jeszcze gorsza. Naszym celem jest opracowanie szczepionki terapeutycznej dla osób, które już są zarażone HPV i mógł się u nich rozwinąć nowotwór lub stan przednowotworowy. Nasza szczepionka stymuluje układ odpornościowy do ataku na komórki nowotworowe, mówi Angelika Riemer. Istnieją dwie zasadnicze różnice, pomiędzy szczepionką zapobiegawczą a terapeutyczną. Tę zapobiegawczą należy podać przed infekcją HPV. Terapeutyczną podaje się po infekcji, gdy zaczyna rozwijać się nowotwór. Ponadto szczepionka zapobiegawcza powoduje, że w organizmie powstają przeciwciała chroniące przed przyszłą infekcją HPV. Szczepionka terapeutyczna aktywizuje cytotyksyczne limfocyty T, które są w stanie rozpoznać epitopy, miniaturowe fragmenty struktury HPV, które są uwidaczniane na powierzchni komórek zarażonych wirusem i komórek nowotworowych. Wówczas limfocyty atakują i niszczą takie komórki. Riemer i jej zespół wykazali, że szczepionka działa na myszach. Guzy całkowicie zniknęły u połowy zwierząt, informują uczeni. Kluczowym elementem szczepionki są epitopy takie, jakie pojawiają się w guzach wywołanych HPV. Po szczepieniu epitopy trafiają do węzłów chłonnych. To bardzo efektywna metoda uruchamiania odpowiedzi immunologicznej, gdyż to tam właśnie przebywają wszystkie komórki zajmujące się obroną, mówi Riemer. Gdy limfocyty T wchodzą w kontakt z epitopami ze szczepionki otrzymują impuls, by przeszukać cały organizm pod kątem komórek, na powierzchni których również występują te epitopy. Zanim nowa szczepionka trafi na rynek konieczne jest przeprowadzenie jeszcze szeregu badań na ludziach. Z prac nad innymi szczepionkami przeciwnowotworowymi wiemy, że czasem są one bardziej skuteczne gdy zawierają więcej niż jedną molekułę do pobudzania limfocytów. Jednak nasze dotychczasowe eksperymenty sugerują coś przeciwnego. Może w przypadku guzów wywołanych przez HPV lepiej jest używać tylko jednej molekuły. Jeśli tak, to jest to bardzo dobra wiadomość. Musimy jednak to jeszcze potwierdzić, dodaje Riemer. « powrót do artykułu
  15. Ćwiczenia mogą odgrywać ważną rolę w ograniczaniu wzrostu komórek raka jelita grubego. Zespół Jamesa Devina z Uniwersytetu Queensland odkrył, że po krótkiej sesji treningu przedziałowego o wysokiej intensywności (ang. high intensity interval training, HIIT) wzrost komórek raka jelita grubego był ograniczony. Autorzy publikacji z pisma The Journal of Physiology podkreślają, że dotąd skupiano się na korzystnych zmianach w organizmie, jakie pojawiają się po dłuższym okresie treningu. Najnowsze ustalenia sugerują jednak, że skutki pojedynczej sesji HIIT także są wymierne i istotne. W badaniu prowadzonym przez naukowców z Uniwersytetu Queensland i Uniwersytetu w Waterloo w Kanadzie wzięła udział grupa 20 osób, które przeżyły raka jelita grubego. Ochotnicy przechodzili pojedynczą sesję HIIT albo 12 sesji rozłożonych na 4 tygodnie. W scenariuszu z pojedynczą sesją HIIT (czterech 4-minutowych seriach ćwiczeń wykonywanych przy 85-95% tętna maksymalnego) krew pobierano na samym początku, a także 0 i 120 min po ćwiczeniach. W wersji z 12 sesjami próbki pobierano w spoczynku przed i po 4 tygodniach ćwiczeń. Wpływ surowicy na komórki raka jelita grubego oceniano, inkubując 2 linie komórkowe (CaCo‐2 i LoVo) przez 72 godziny i sprawdzając liczbę komórek. Okazało się, że surowica pozyskana od razu po HIIT, ale już nie po 120 min, znacząco zredukowała liczbę komórek raka jelita grubego. Stwierdzono także, że bezpośrednio po pojedynczej sesji nastąpiły znaczące wzrosty poziomu interleukiny-6 (IL-6), interleukiny-8 (IL-8) oraz czynnika martwicy nowotworu TNF-α. Naukowcy podkreślają, że ich metoda modelowania komórek rakowych w laboratorium bardzo się różni od warunków ich wzrostu w ludzkim ciele, co oznacza, że potrzeba kolejnych badań, by przełożyć wyniki na ludzkie guzy. Wykazaliśmy, że ćwiczenia mogą odgrywać ważną rolę w hamowaniu wzrostu komórek rakowych. Tuż po "ostrym" treningu HIIT nastąpiły specyficzne wzrosty procesów zapalnych. Przypuszczamy, że mają one związek z redukowaniem liczebności komórek raka. To sugeruje, że aktywny tryb życia może stanowić ważną metodę zwalczania ludzkich guzów jelita grubego. Chcielibyśmy [...] zrozumieć mechanizmy, za pośrednictwem których biomarkery z krwi mogą wpływać na wzrost komórek - podsumowuje Devin. « powrót do artykułu
  16. To nie spodoba się wielbicielom talentu Charlesa Dickensa. Odnalezione ostatnio listy wskazują, że autor „Opowieści wigilijnej” chciał pozbyć się żony umieszczającą ją w szpitalu psychiatrycznym. Nie udało mu się, gdyż lekarze uznali, że kobieta jest zdrowa. Początkowo małżeństwo Charlesa i Catherine było szczęśliwe. Param miała 10 dzieci. Jednak z czasem małżonkowie oddalali się od siebie i w końcu 1858 roku uzyskali separację. To, czego dotychczas nie wiedzieliśmy o małżeństwie Dickensów odkrył właśnie John Bowen, profesor z brytyjskiego University of York, który specjalizuje się w XIX-wiecznej literaturze. Uczony dotarł do 98 listów przechowywanych na Uniwersytecie Harvarda, które nigdy dotychczas nie były przedmiotem analizy. Włosy zjeżyły mi się na głowie, gdy je przeczytałem, mówi uczony. Autorem listów jest Edward Dutton Cook, dziennikarz i sąsiad Catheriny po jej separacji z mężem. Zaadresowane są do przyjaciela Cooka, Williama Moy Thomasa. Cook i Catherine rozmawiali ze sobą niemal 20 lat po separacji Dickensów, a Catherina zdradziła sąsiadowi nieznane dotychczas szczegóły z życia wielkiego pisarza. Z listów dowiadujemy się, że po 22 latach małżeństwa Charles nawiązał romans z młodą aktorką i stwierdził, że jest zmęczony żoną, która urodziła 10 dzieci i straciła swój dobry wygląd. Próbował ją nawet zamknąć w zakładzie psychiatrycznym. Biedaczka!, pisał Cook w 1879 roku. Nie udało mu się jednak, bo prawo wymaga dowodu na chorobę psychiczną, a on nie mógł takiego dowodu zdobyć, czytamy w tym samym liście. Specjaliści od dawna wiedzieli, że Dickens źle odnosił się do żony, jednak listy Cooka zdradzają szczegóły zasługujące na szczególne potępienie, mówi Bowen. Uczony zauważa, że w listach znajdziemy też wyjaśnienie zagadki dotyczącej rozejścia się dróg Dickenda i doktora Thomasa Harringtona Tuke'a. Panowie pokłócili się mniej więcej w tym samym czasie, gdy małżeństwo autora „Olivera Twista” dobiegło końca. Doktor Tuke był w latach 1849–1888 dyrektorem szpitala Manor House Asylum w Chiswick. Teraz możemy przypuszczać, że nie zgodził się fałszywie uznać Catherine za chorą psychicznie i umieścić jej w swoim szpitalu. Drogi panów się rozeszły, a Dickens nazywał później Tuke'a „małpą medycyny” i „żałosną istotą”. « powrót do artykułu
  17. Lądowe pustelniki przyciąga woń martwych pobratymców. Czyjaś śmierć oznacza bowiem cenny pustostan do zasiedlenia. Mark Laidre i Leah Valdes z Dartmouth College rozłożyli na plaży 20 plastikowych rurek z mięsem krabów. W ciągu kilku minut zaroiło się wokół nich od pustelników Coenobita compressus. Choć wyglądało to tak, jakby zbierały się na pogrzeb, nic bardziej mylnego. Był to raczej zlot chętnych do przejęcia domu... Żaden z kilkuset gatunków pustelników nie wytwarza własnego pancerza. W miarę wzrostu muszą one zmieniać muszle na większe. Zdobycie odpowiedniego lokum to przeważnie kwestia życia i śmierci, stąd zacięte walki. Dla lądowych pustelników znalezienie nowego pancerza jest szczególnie trudne, gdyż duże muszle z dużą ilością miejsca do wzrostu są ciężkie (wypór wody ułatwiłby zadanie). Mniejsze są zaś często za małe. W 2012 r. Laidre odkrył, że C. compressus mogą dostosowywać muszle, uwalniając trawiące substancje i skrobiąc; dzięki tym zabiegom poszerza się wejście, zmniejsza się grubość ścian i znika wewnętrzna spirala. Przebudowa jest jednak czasochłonna i powolna. Łatwiej i szybciej jest przejąć już dostosowany dom. Amerykanie zauważyli, że pustelniki przyciągała także woń mięsa ślimaków (w o wiele mniejszym jednak stopniu niż padliny własnego gatunku). Morskim pustelnikom nie robiło różnicy, czy prezentuje im się padlinę innych pustelników czy ślimaków. Laidre nie jest tym zdziwiony, bo jak tłumaczy, na korzyść morskich zwierząt działa wyporność wody, która pomaga w radzeniu sobie z ciężarem. Poza tym w morzu jest więcej muszli niż na lądzie, co znacząco obniża konkurencję. « powrót do artykułu
  18. Zablokowanie dwóch szlaków molekularnych przesyłających sygnały w komórkach nowotworowych może powstrzymać rozwój raka przełyku, wynika z badań przeprowadzonych na Case Western Reserve University. Dzięki zaawansowanym analizom komputerowym i genetycznym komórek guza udało się zidentyfikować kluczowe szlaki sygnałowe. Okazało się, że w przypadku aż 80% guzów wstępuje niezwykle duża aktywność genów odpowiedzialnych za dwa szlaki sygnałowe. Gdy komórki raka przełyku myszy poddano działaniu inhibitorów tych szlaków sygnałowych, powstrzymało to rozwój choroby. Uczeni odkryli, że do rozwoju raka przełyku w dużej mierze przyczyniają się szlaki kontrolowane przez proteiny JNK i TGF-beta. Szlaki te były nadmiernie aktywne u osób z rakiem przełyku, ale ich aktywność pozostawała w normie u osób cierpiących na inne, nienowotworowe, choroby przełyku. Co więcej, zmniejszenie aktywności JNK i TGF-beta powstrzymywało rozwój raka. Nasze odkrycie sugeruje, że dobrym pomysłem byłoby przetestowanie terapii biorących na cel JNK i TGF-beta na pacjentach z rakiem przełyku, mówi główny autor badań, Kishore Guda. Rak przełyku to wysoce śmiertelna choroba. Jedynie 20% pacjentów przeżywa 5 lat po diagnozie. Chorzy mają trudności z przełykaniem, w ostatnich stadiach choroby część z nich wymaga karmienia przez zgłębnik. Raka przełyku trudno jest leczyć. Stosuje się chirurgię oraz radio- i chemioterapię, jednak większość guzów jest odporna na leczenie. Nie istnieją tutaj terapie celowane. Postęp w rozwoju nowych terapii jest powolny, gdyż nie wiemy dokładnie, jakie sygnały molekularne napędzają patogenezę raka przełyku, wyjaśnia profesor Guda. Uczony wraz z zespołem zebrał próbki 397 guzów i szukali w nich wspólnych mechanizmów odpowiedzialnych za postępy choroby. Próbki komórek nowotworowych były porównywane z próbkami pobranymi od pacjentów, u których występowały schorzenia często poprzedzające raka przełyku, ale u których nowotwór jeszcze się nie pojawił. Gdy naukowcy zauważyli, że szlaki sygnałowe JNK i TGF-beta są nadmiernie aktywne w guzach, poddali komórki działaniu molekuł blokujących te sygnały. Gdy komórki nowotworowe przeszczepiono myszom okazało się, że inhibitory JNK i TGF-beta spowolniły rozwój choroby. U części myszy leczenie spowodowało niemal całkowitą regresję guza. Naukowców najbardziej zaskoczył fakt, że w rozwoju raka krtani bierze udział TGF-beta. To bowiem znany inhibitor nowotworów. W normalnych komórkach krtani TGF-beta pilnuje, by nie doszło do niekontrolowanego wzrostu komórek", mówi współautor badań, profesor Vinay Varadan. Naukowcy sądzą, że na różnych stadiach rozwoju raka krtani TGF-beta może odgrywać różne role. Gdy rak się rozwija TGF-beta przełącza się z trybu inhibitora wzrostu na promotora wzrostu. To coś zupełnie innego, niż obserwujemy w innych nowotworach, jak na przykład w przypadku raka odbytu. Dzięki zastosowaniu unikatowych modeli matematycznych byliśmy w stanie odkryć ten niezwykły mechanizm, który łatwo przeoczyć, dodaje Varadan. Guda i jego koledzy przygotowują się do rozpoczęcia badań klinicznych nad wpływem doustnych inhibitorów TGF-beta na zdrowie osób cierpiących na raka krtani. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Australii opisali 2. znany przypadek bliźniąt (dziewczynki i chłopca) seskwizygotycznych, pośrednich między bliźniętami mono- i dizygotycznymi, które mają wspólny zestaw genów po matce i różne zestawy genów po ojcu. Jest to skutek zapłodnienia jaja przez dwa plemniki i losowego odrzucenia jednego kompletu genów w trakcie podziału. Pierwszy taki przypadek opisano w 2007 r. w USA. Australijczycy ujawniają, że dzieci mają teraz 4 lata i jak wspomnieliśmy, dzielą 100% matczynego DNA i "tylko" 50% ojcowskiego. Fakt, że bliźnięta będą seskwizygotyczne, ujawniono podczas badań prenatalnych. Autorami publikacji z The New England Journal of Medicine (NEJM) są m.in. dr Michael Gabbett z Uniwersytetu Technologicznego Queensland i prof. Nicholas Fisk z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii. USG wykonane w 6. tygodniu ciąży pokazało pojedyncze łożysko. Ułożenie błon płodowych sugerowało bliźnięta jednojajowe. Badanie ultrasonograficzne z 14. t.c. wykazało jednak, że bliźnięta to chłopiec i dziewczynka, co nie jest, oczywiście, możliwe przy ciąży monozygotycznej - opowiada Fisk. Dr Gabbett dodaje, że skutkiem zapłodnienia jaja przez dwa plemniki jest triploidia (potrójny zestaw chromosomów). Zwykle takie płody nie przeżywają. W przypadku bliźniąt seskwizygotycznych z Brisbane zapłodniona komórka jajowa [w miarę] równo rozdzieliła zestawy chromosomów do grup komórek, które później się rozszczepiły. W ten sposób powstały [skrajnie rzadko spotykane] bliźnięta seskwizygotyczne. Mamy do czynienia z mozaikowatością, bo niektóre komórki zawierają chromosomy jednego plemnika, a inne drugiego, przez co siostra i brat dzielą tylko część, a nie 100% ojcowskiego DNA. Pierwszy przypadek bliźniąt seskwizygotycznych opisano 12 lat temu w Stanach Zjednoczonych. Lekarze zwrócili na nie uwagę w okresie niemowlęcym, gdy okazało się, że jedno z dzieci to hermafrodyta. Później przeprowadzono badania genetyczne. Fisk dodaje, że analiza baz danych ze świata pokazała, jak rzadkie są bliźnięta seskwizygotyczne. Na początku uznaliśmy, że być może są jakieś źle zaklasyfikowane bądź niezgłoszone przypadki, dlatego przejrzeliśmy dane genetyczne 968 par bliźniąt dwujajowych i ich rodziców. W danych tych nie znaleźliśmy jednak żadnych innych bliźniąt półidentycznych. Podobnie zresztą jak w dużych studiach na bliźniętach z całego świata. « powrót do artykułu
  20. Gdzie schronili się ludzie, którzy przeżyli wybuch Wezuwiusza w 79 roku? Najnowsze badania pokazały, że większość uciekinierów z Pompejów i Herkulanum została na południowym wybrzeżu Włoch, osiedlając się w Cumae, Ostii czy Puteoli. Prof. Steven Tuck z Uniwersytetu Miami podkreśla, że ustalenie, dokąd udali się ocaleni, nie było łatwe, zważywszy że dane były niepełne i rozproszone. Tuck stworzył zestaw kryteriów, którym posługiwał się, przeszukując historyczne dokumenty, inskrypcje i artefakty oraz analizując starożytną infrastrukturę. Amerykanin stworzył bazę danych z nazwiskami rodowymi unikatowymi dla Pompejów i Herkulaneum. Później sprawdzał, czy po 79 r. pojawiały się one gdzieś indziej. Szukał też przejawów kultury obu miast, takich jak kult Wulkana czy patronki Pompejów - Wenus Pompejańskiej (Venus Pompeiana). Wskazówek odnośnie do losów uciekinierów dostarczyły też projekty związane z infrastrukturą publiczną, których liczba bardzo w tym czasie wzrosła, prawdopodobnie przystosowując się do nagłego napływu ludności. Jak tłumaczy Tuck, w Pompejach i Herkulanum mieszkało 15-20 tys. osób, a większość przeżyła katastrofę. Jeden ze szczęściarzy, którym udało się uciec, Cornelius Fuscus, pojawia się już po wybuchu Wezuwiusza jako dowódca pretorianów za czasów następcy Tytusa, cesarza Domicjana, zostaje wysłany na czele pięciu legionów, by odeprzeć najazd Daków i ginie wraz z całym legionem na terenie dzisiejszej Rumunii. Poświęcono mu inskrypcję, która głosiła, że pochodził z Pompejów, następnie mieszkał w Neapolu, a później przyłączył się do armii. Rodzina Sulpiciusów przeniosła się do Cumae, bo tu miała powiązania biznesowe. Poza zabudowaniami Pompejów [archeolodzy] odkryli kasetkę wypełnioną ich dokumentami finansowymi. Widać więc wyraźnie, że ktoś zabrał ją, uciekając, ale mniej więcej milę za miastem porzucił ciężki ładunek. Dokumenty dotyczyły kilkudziesięciu lat pożyczek, długów i obrotu nieruchomościami. Tuck dodaje, że choć przed wulkanem uciekło sporo osób, wielu przybyszów z zagranicy/imigrantów czy niewolników nie miało odnotowanych nazwisk rodowych, przez co trudno było prześledzić ich losy. Profesor podkreśla, że cesarz Tytus Flawiusz przekazał pieniądze miastom, do których udali się uciekinierzy. Z majątków zmarłych, którzy nie mieli spadkobierców, utworzono coś w rodzaju funduszu. Pompeje i i Herkulanum zniknęły z powierzchni ziemi, ale [za pochodzące z nich środki] zbudowano [...] akwedukty i budynki publiczne w społecznościach, do których przeniosły się ofiary wulkanu. « powrót do artykułu
  21. W 2015 roku zanieczyszczenia powietrza spowodowane przez silniki spalinowe zabiły około 385 000 osób, wynika z badań przeprowadzonych przez International Council on Clean Transportation (ICTT) i dwa amerykańskie uniwersytety. Silniki diesla są odpowiedzialne za 47% z tych zgonów, jednak w krajach takich jak Francja, Niemcy, Włochy i Indie, gdzie pojazdów z silnikami diesla jest wyjątkowo dużo, odsetek ten wynosi nawet 66%. Naukowcy przyjrzeli się emisji z silników samochodów osobowych, ciężarówek, autobusów, statków oraz pojazdów i urządzeń używanych w rolnictwie i budownictwie. Zbadali ich wpływ na nasze zdrowie. Odkryli, że sektor transportowy odpowiada za 11% z 3,4 miliona zgonów powodowanych przez zanieczyszczone powietrze. Łączny koszt problemów zdrowotnych powodowanych przez transport to około biliona dolarów (880 miliardów euro). W samych tylko Chinach spaliny samochodowe zabiły w 2015 roku około 114 000 osób. W USA doliczono się 22 000 zgonów, z czego 43% było spowodowanych przez silniki diesla. W Indiach umarło 74 000 osób, w Niemczech 13 000, we Włoszech 7800, a we Francji 6400. Jeśli spojrzymy na transport w porównaniu do innych źródeł zanieczyszczenia powietrza to najgorsza sytuacja jest w... Niemczech. Tam z powodu spalin z rur wydechowych umiera 17 na 100 000 mieszkańców. To 3-krotnie więcej niż średnia światowa. Najbardziej niebezpiecznymi miastami pod względem zgonów z powodu zanieczyszczeń generowanych przez transport są Mediolan, Turyn, Stuttgart, Kijów, Kolonia, Berlin i Londyn. Badacze podkreślają przy tym, że ich szacunki są bardzo ostrożne, gdyż nie brali pod uwagę wszystkich rodzajów szkodliwej emisji ani chorób powodowanych przez transport. « powrót do artykułu
  22. Na australijskim RMIT University powstała technologia pozwalająca na zamianę dwutlenku węgla w węgiel w formie stałej. To przełom, który może zmienić nasze podejście do wychwytywania węgla z atmosfery i jego składowania. Obecne technologie wychwytywania węgla polegają na skompresowaniu CO2 do formy ciekłej i wstrzykiwanie pod ziemię. To jednak poważne wyzwanie technologiczne, ekonomiczne i ekologiczne, gdyż istnieje ryzyko wycieków z miejsca przechowywania. Doktor Torben Daeneke z RMIT mówi, że zamiana CO2 w ciało stałe może być mniej ryzykowne. Nie możemy cofnąć czasu, ale zamiana dwutlenku węgla w węgiel i jego zakopanie pod ziemią to jakby cofnięcie zegara, stwierdza uczony. Dotychczas CO2 był zamieniany w ciało stałe w bardzo wysokich temperaturach, co czyniło cały proces niepraktycznym na skalę przemysłową. Dzięki wykorzystaniu ciekłych metali w roli katalizatora możemy przeprowadzić cały proces z temperaturze pokojowej i jest on wydajny oraz skalowalny. Potrzeba jeszcze więcej badań, ale poczyniliśmy właśnie kluczowy pierwszy krok, dodaje naukowiec. Australijscy naukowcy, pracujący pod kierunkiem doktor Dorny Esrafilzadeh, opracowali katalizator z płynnego metalu o odpowiednio dobranych właściwościach powierzchni, który niezwykle skutecznie przewodzi prąd i aktywuje powierzchnię. Dwutlenek węgla jest rozpuszczany w zlewce wypełnionej elektrolitem i niewielką ilością płynnego metalu, który jest poddawany działaniu prądu elektrycznego. Gaz powoli zamienia się w płatki węgla, które samodzielnie oddzielają się od powierzchni metalu, dzięki czemu proces zachodzi w sposób ciągły. Dodatkowym skutkiem ubocznym całego procesu jest fakt, że pozyskany węgiel może przechowywać ładunki elektryczne, stając się superkondensatorem, więc może zostać użyty w samochodach elektrycznych, mówi Esrafilzadeh. Produktem ubocznym jest też syntetyczne paliwo, które można wykorzystać, dodaje. « powrót do artykułu
  23. U osób z cukrzycą typu 2. dieta roślinna poprawia uwalnianie insuliny oraz inkretyn (hormonów jelitowych, które zwiększają poposiłkowe wydzielanie insuliny). Naukowcy z Czech, Włoch i USA porównali wpływ posiłku wegańskiego i dania zawierającego mięso na poziomy hormonów u 20 mężczyzn z cukrzycą typu 2. Badanie miało układ naprzemienny, co oznacza, że wszyscy jedli w różnych momentach czasowych oba rodzaje dań: burgery z tofu i z mięsa. Były one dopasowane pod względem kaloryczności i proporcji składników odżywczych. Poziomy glukozy, insuliny, peptydu C, glukagonopodobnego peptydu-1 (GLP-1), amyliny oraz glukozozależnego peptydu insulinotropowego w osoczu określano 5-krotnie: po 0, 30, 60, 120 i 180 min. Okazało się, że poposiłkowe wydzielanie insuliny wzrastało po daniu wegańskim mocniej niż po burgerze mięsnym. Podobnie było w przypadku inkretyn, a szczególnie GLP-1. Parametry funkcji komórek beta wysp trzustkowych także uległy po wegańskim daniu poprawie. To ważne, gdyż u cukrzyków funkcja komórek beta jest często osłabiona, a zachowanie ich zdolności do wytwarzania insuliny jest świętym Graalem diabetologii. Warto przypomnieć, że wcześniejsze badanie Hany Kahleovej z Komitetu Lekarzy na Rzecz Odpowiedzialnej Medycyny pokazało, że po 16 tygodniach diety roślinnej u dorosłych z nadwagą spada insulinooporność i poprawia się funkcja komórek beta. Inne studia demonstrowały, że dieta wegańska to skuteczna metoda kontrolowania, a nawet odwracania cukrzycy typu 2. i że u osób przestrzegających roślinnej diety ryzyko wystąpienia cukrzycy jest o ok. połowę niższe niż u niewegetarian. « powrót do artykułu
  24. Można sobie wyobrazić zdumienie biologów morskich, gdy na wysepce Marajó w ujściu Amazonki odkryli martwego młodego długopłetwca (humbaka). Członków grupy Bicho D'Água zaalarmowały krążące nad namorzynami sępy. Zwierzę o długości prawie 8 m utknęło w roślinności ok. 15 m od brzegu. Ekipa z Municipal Secretariat of Health, Sanitation, and Environment zbadała truchło. Nie wykryto widocznych urazów. Przed sekcją zwłok nie da się więc stwierdzić, co było przyczyną zgonu. Na razie powtarzane są 2 teorie: 1) że zwierzę wyrzuciła silna fala pływowa albo 2) że zginęło ono w oceanie, a później zostało przetransportowane w głąb lądu przez ludzi. Ponieważ ciało walenia jest zbyt duże i znajduje się w odległej, trudno dostępnej okolicy, naukowcy pobrali do zbadania próbki. Nie jesteśmy pewni, jak humbak się tu znalazł, jednak przypuszczamy, że poruszał się blisko brzegu i pływy, które były na przestrzeni ostatnich dni znaczne, uniosły go i wepchnęły na ląd w namorzyny - uważa specjalista z Bicho D'agua Institute. Większą tajemnicą niż to, jak waleń trafił na ląd, jest jednak to, co w ogóle robił w pobliżu Brazylii o tej porze roku. Między sierpniem a listopadem długopłetwce są często widywane dalej na południe u wybrzeży stanu Bahía. Na północy przy ujściu Amazonki, zwłaszcza o tej porze roku, są jednak rzadkim widokiem. Niektórzy przypuszczają, że cielę zostało odseparowane od matki w czasie migracji na południe.   « powrót do artykułu
  25. Popularny pogląd mówi, że słuchanie muzyki zwiększa kreatywność. Jednak badania przeprowadzone przez psychologów z brytyjskich University of Central Lancashire, Lancaster University oraz szwedzkiego Uniwersytetu w Gavle pokazują, że wpływ muzyki na kreatywność jest negatywny. Osoby biorące udział w eksperymencie zostały postawione przed problemami, których rozwiązanie wymagało kreatywności werbalnej. Jednocześnie w tle puszczano muzykę. Okazało się, że muzyka w tle „znacząco upośledza” zdolność ludzi do wykonania zadań wymagających kreatywności słownej. Co interesujące, takiego negatywnego wpływu nie zauważono, gdy w tle był szum typowy dla biblioteki lub było cicho. Na przykład w ramach eksperymentów badanym pokazywano trzy wyrazy (np. dress, dial, flower), a ich zadaniem było znalezienie takiego jednego skojarzonego z nimi wyrazu, który pozwalał na stworzenie innego znanego słowa. W tym przypadku wyrazem takim był „sun”, a tworzone słowa to „sundress”, „sundial” i „sunflower”. Zadanie było wykonywane albo przy odgłosach typowych dla biblioteki, albo gdy w tle puszczano jeden z trzech rodzajów muzyki – muzykę z nieznanym badanym tekstem w obcym języku, muzykę instrumentalną bez śpiewu, muzykę ze znanym tekstem. Znaleźliśmy silne dowody na to, że gdy w tle puszczano muzykę to, w porównaniu z ciszą, znacząco ograniczała ona możliwości badanych, mówi doktor Neil McLatchie z Lancaster University. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...