-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Każde miasto posiada swój mikrobiologiczny odcisk palca
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Międzynarodowe konsorcjum przedstawiło wyniki największego w historii badania mikrobiomu miejskiego. Projekt, w ramach którego zsekwencjonowano i przeanalizowano próbki pobrane w 60 miastach na całym świecie, zawiera kompleksową analizę i oznaczenie gatunkowe wszystkich zidentyfikowanych w próbkach drobnoustrojów. W badaniach uczestniczył dr hab. inż. Paweł Łabaj z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ (MCB UJ). Każde miasto ma swój własny molekularny odcisk palca pochodzący od mikrobów, które je definiują. Na podstawie materiału zebranego z podeszwy buta, mógłbym stwierdzić z około 90-procentową dokładnością, z jakiego miasta pochodzi jego właściciel – mówi prof. Christopher Mason, główny autor publikacji, która wczoraj ukazała się w Cell, a towarzysząca mu praca w Microbiome. Badania oparte są na 4728 próbkach pobranych w ciągu 3 lat z miast na 6 kontynentach. Wyniki uwzględniają lokalne markery oporności na środki przeciwdrobnoustrojowe i stanowią pierwszy systematyczny, ogólnoświatowy katalog ekosystemu drobnoustrojów miejskich. Oprócz odrębnych „odcisków palca” mikrobiomów w różnych miastach, analiza ujawniła podstawowy zestaw 31 gatunków, które zostały znalezione w 97 proc. próbek z badanych obszarów miejskich. Badacze zidentyfikowali 4246 znanych gatunków mikroorganizmów miejskich, ale stwierdzili również, że dalsze pobieranie próbek będzie prowadzić do pojawienia się gatunków, które nigdy wcześniej nie zostały zaobserwowane. Odzwierciedla to niezwykły potencjał badań związanych z różnorodnością i funkcjami biologicznymi mikroorganizmów występujących w środowiskach miejskich. Projekt konsorcjum rozpoczął się w 2013 roku, kiedy prof. Christopher Mason zaczął zbierać i analizować próbki mikrobów w systemie nowojorskiego metra. Po publikacji pierwszych wyników skontaktowali się z nim badacze z całego świata, którzy chcieli wykonać podobne badania w swoich miastach. W 2015 roku światowe zainteresowanie zainspirowało prof. Masona do stworzenia międzynarodowego konsorcjum MetaSUB (Metagenomics and Metadesign of Subways and Urban Biomes). Jednym z pierwszych, którzy dołączyli, był dr hab. inż. Paweł Łabaj z MCB UJ, który wcześniej współpracował z amerykańskim uczonym w innych projektach. Jako wiodący członek Międzynarodowego Konsorcjum MetaSUB był najpierw głównym badaczem w Wiedniu, a obecnie w Krakowie. Kieruje również pracami europejskich partnerów konsorcjum w ramach założonego stowarzyszenia MetaSUB Europe Society. Głównym projektem konsorcjum jest global City Sampling Day (gCSD), który odbywa się co roku 21 czerwca. Kraków przystąpił do gCSD w 2020 roku, kiedy to wolontariusze pobrali wymazy na przystankach i w tramwajach z automatów biletowych, siedzeń, poręczy, uchwytów, zlokalizowanych na trasach linii tramwajowych 52, 50 i 14. Dodatkowe próbki zostały pobrane za pomocą próbnika powietrza w tunelach znajdujących się w okolicach dworca głównego. W tym roku akcja zostanie powtórzona, a na podstawie wyników z obu lat dr hab. inż. Paweł Łabaj i jego zespół zaprezentują mikrobiologiczny "odcisk palca" przestrzeni miejskiej Krakowa. Projekt nie byłby możliwy bez czynnej współpracy z Wydziałem ds. Przedsiębiorczości i Innowacji Urzędu Miasta Krakowa, Zarządem Transportu Publicznego w Krakowie i Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacyjnym w Krakowie. Konsorcjum MetaSUB prowadzi również inne szeroko zakrojone badania, w tym wykonało kompleksową analizę mikrobiologiczną powierzchni miejskich oraz populacji komarów przed, w trakcie i po Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku. Inny projekt, rozpoczęty w 2020 roku, koncentruje się na badaniu występowania SARS-CoV-2 i innych koronawirusów u kotów domowych. Planowany jest także projekt związany z olimpiadą w Tokio w 2021 roku. W związku z tym konsorcjum rozszerzyło swoją aktywność na pobieranie próbek z powietrza, wody i ścieków, a nie tylko z powierzchni twardych. « powrót do artykułu -
Naukowcy z USA po raz pierwszy w historii doprowadzili do detonacji, w której fala pozostaje przez jakiś czas nieruchomo. Detonację taką przeprowadzono w prototypowym silniku, a naukowcy mają nadzieję, że tego typu system może w przyszłości posłużyć do rozpędzenia samolotu czy promu kosmicznego do prędkości nawet 17-krotnie przewyższającej prędkość dźwięku. Większość wybuchów to deflagracje, podczas których materiał wybuchowy rozkłada się stosunkowo powoli, a sama fala takiego wybuchu rozprzestrzenia się znacznie wolniej niż prędkość dźwięku. To właśnie deflagracja jest obecnie wykorzystywana w transporcie. Z nią mamy do czynienia w silnikach spalinowych. To jednak detonacja, czyli wybuch, w którym fala rozprzestrzenia się z prędkością ponaddźwiękową, dostarcza więcej energii i w sposób bardziej efektywny. Jednak takie intensywne uwalnianie się energii jest zjawiskiem niestabilnym i trudnym do kontrolowania. Jeśli jednak udałoby się je opanować, mogłoby posłużyć np. do osiągania prędkości naddźwiękowych w lotach kosmicznych czy nawet podczas lotów międzykontynentalnych na Ziemi. Z obliczeń specjalistów wynika, że można by skonstruować silnik rozpędzający samolot do prędkości 6–17 machów. Naukowcy z University of Central Florida i Naval Research Laboratory zaprezentowali silnik wykorzystujący detonację. Przed rokiem informowaliśmy, o innym typie takiego silnika – rotacyjnym silniku detonacyjnym. Tym razem jest to silnik ze stabilną falą uderzeniową, która pozostaje w tej samej pozycji. Chcieliśmy uzyskać właściwą mieszankę detonacyjnych, przy właściwej prędkości i zamrozić ją w przestrzeni, mówi Kareem Ahmed. Uczeni stworzyli prototypowy silnik o nazwie HyperReact (high-enthalpy hypersonic reacting facility). Podzielony jest on na trzy sekcje. W pierwszej, komorze mieszania, dochodzi do zapłonu mieszaniny wodoru i powietrza. Pojawia się gorące powietrze o wysokim ciśnieniu, które przepływa do kolejnej komory – dyszy konwergencji-dywergencji (CD). Gdy gorące powietrze tam trafia, dodawany jest strumień bardzo czystego wodoru. Kształt dyszy CD jest dobrany tak, by przyspieszać całą mieszankę do prędkości około 4,5 machów. W ostatniej komorze znajduje się rampa ustawiona pod kątem 30 stopni. Mieszanka z olbrzymią prędkością trafia na rampę, gdzie dochodzi do detonacji i wyrzucenia z duża prędkością spalin z tyłu silnika. Pojawia się też duże ciśnienie. Mamy wszystko, co trzeba, by wygenerować duży ciąg. A metoda jest też bardzo wydajna, gdyż spalane jest niemal 100% paliwa. Naukowcy odkryli, że manipulując mieszkanką, temperaturą oraz przepływem powietrza w komorach, są w stanie wytworzyć na rampie falę uderzeniową, która pozostaje w miejscu przez około 3 sekundy. Ahmed wyjaśnia, że napęd detonacyjny byłby znacznie bardziej efektywny niż napęd deflagracyjny. Osiągnięcie prędkości naddźwiękowych ma olbrzymie znacznie, gdyż obecnie nie dysponujemy systemami, które to potrafią. Jedyne, co obecnie nadaje nam prędkość naddźwiękową jest silnik rakietowy. To nie jest efektywne rozwiązanie. Gdyby było, loty w przestrzeni kosmicznej byłyby czymś powszechnym, a są niezwykle kosztowne. Pojazd kosmiczny napędzany takim silnikiem nie potrzebowałby rakiet nośnych, by opuścić Ziemię. Teraz, gdy udowodniono, że możliwe jest stworzenie silnika z ukośną falą detonacyjną, uczeni chcą prowadzić eksperymenty z różnymi rodzajami paliwa i różną prędkością przemieszczania się mieszanki paliwowej. Mają nadzieję, że dzięki temu określą parametry, przy których detonacja jest stabilna i możliwa do kontrolowania. Tyko wówczas można będzie tego typu silnik zastosować w praktyce. « powrót do artykułu
-
- HyperReact
- silnik
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Powstała największa mapa ciemnej materii, niewidzialnego materiału, który – jak sądzą naukowcy – stanowi ok. 80% materii wszechświata. Jako że materia zagina światło astronomowie, obserwując światło dochodzące do nas z odległych galaktyk, wnioskują o obecności materii na podstawie zaburzeń jego drogi. W ramach Dark Energy Survey (DES) naukowcy zaprzęgli do pracy sztuczną inteligencję, której zadaniem była analiza światła ze 100 milionów galaktyk. W ten sposób powstała wielka mapa materii wykrytej pomiędzy nami a obserwowanymi galaktykami. Obejmuje ona 25% nieboskłonu półkuli południowej. Większość materii we wszechświecie to ciemna materia. To wspaniale, że możemy rzucić okiem na te rozległe ukryte struktury na tak dużym obszarze nieboskłonu. Nasza mapa, która pokazuje głównie ciemną materię, wykazuje podobne wzorce do mapy tworzonej z samej widocznej materii. Mamy tutaj podobną do pajęczej sieci strukturę gęstych zbitek materii z wielkimi pustymi przestrzeniami pomiędzy nimi, mówi Niall Jeffrey z University College London (UCL). Widoczne galaktyki tworzą się w najgęstszych regionach występowania ciemnej materii. Gdy patrzymy na nocne niebo widzimy światło galaktyk, ale nie dostrzegamy otaczającego ich dysku materii. Wykorzystując soczewkowanie grawitacyjne, czyli obliczając, jak materia zaburza światło, otrzymujemy pełny obraz. Zarówno materii widzialnej jak i niewidzialnej, dodaje Ofer Lahav z UCL. « powrót do artykułu
-
- ciemna materia
- mapa
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ponad 40 000 lat temu na wschodzie Azji pojawili się pierwsi przedstawiciele naszego gatunku. Przez tysiące lat mieszkali na północnych wyżynach współczesnych Chin, gdzie mogli zetknąć się z innymi gatunkami człowieka. Jednak zniknęli przed końcem ostatniej epoki lodowej. Nowe badania genetyczne wykazały, że 19 000 lat temu tereny te były zamieszkane przez inne grupy, łowców-zbieraczy, którzy są przodkami współczesnych mieszkańców Azji Wschodniej. Ta radykalna zmiana populacji Azji Wschodniej przypomina to, co w tym samym mniej więcej czasie stało się w Europie. H. sapiens pojawił się na Starym Kontynencie przed 45 000 lat, a pod koniec ostatniego maksimum zlodowacenia mamy tutaj już zupełnie inną grupę ludności, która zasiedliła Europę w okresie pomiędzy 19 a 14 tysięcy lat temu. Mamy wystarczająco dużo danych, by wykazać, że zarówno w Azji Wschodniej, jak i w Europie, doszło do zamiany populacji, mówi genetyk David Reich z Harvard Medical School, który nie brał udziału w najnowszych badaniach. Ich autorzy rozpoczęli je, by rozwiązać pewną zagadkę. Otóż żuchwa mężczyzny sprzed 40 000 lat znaleziona w jaskini Tianyuan w pobliżu Pekinu, dowodzi, że w tamtym czasie człowiek współczesny dotarł do Azji Wschodniej. Mamy też fragment czaszki z Mongolii, wskazujący, iż H. sapiens wciąż tam był przed 34 000 laty. A później szczątki H. sapiens znikają z całego obszaru współczesnej Mongolii, północnych Chin i wschodniej Rosji. Pojawiają się dopiero przed 19000 laty. Dysponujemy za to ceramiką i kamiennymi narzędziami sprzed 12 000 lat, które wykonano w innym, nowocześniejszym stylu. Pytanie więc brzmi, kto był ich autorem – potomkowie pierwszych emigrantów na te tereny, czy jakaś inna grupa. Wiemy, że przed 40 000 lat mieszkali tu H. sapiens. Ale co się z nimi stało?, zastanawia się Qiaomei Fu z Chińsiej Akadmeii Nauk. Fu wraz z kolegami przeprowadziła analizy DNA szczątków 25 osób pochodzących z obwodu amurskiego, wschodnich rubieży wzmiankowanego obszaru. Osoby te zamieszkiwały ten region pomiędzy 34 000 a 3400 lat temu. Najstarsze ze szczątków należały do kobiety żyjącej 34–32 tysiące lat temu. Okazało się,że jest ona blisko spokrewniona z mężczyzną, którego szczątki odkryto w jaskini Tianyuan, oboje zaś są w znacznym stopniu spokrewnieni ze szczątkami kobiety z Mongolii sprzed 34 000 lat. To zaś wskazuje, że cała trójka należała do populacji, która żyła na tym obszarze przez co najmniej 7000 lat. Następnie mamy liczący kilkanaście tysięcy lat okres, z którego nie posiadamy szczątków. A potem pojawiają się szczątki mężczyzny sprzed 19 000 lat, które wskazują, że w obwodzie amurskim pojawiła się nowa grupa ludności. Jest ona bliżej związana ze współczesnymi mieszkańcami Azji Wschodniej niż populacja wcześniejsza. Co więcej genom tego mężczyzny oraz dwóch mężczyzn, którzy żyli przed 14 000 lat jest blisko związany z genomami mieszkańców Syberii, którzy mogli dać początek populacji obu Ameryk. Fu uważa zatem, że wcześni mieszkańcy dzisiejszego obwodu amurskiego byli przodkami mieszkańców Syberii i dalekimi przodkami rdzennych mieszkańców Ameryki. Fu zauważa również, że wspomnieni trzej mężczyźni byli prawdopodobnie członkami populacji żyjącej na północnych obszarach Azji Wschodniej, ale nie ludzi z południowych jej obszarów. To zaś wskazuje, że populacje te rozdzieliły się co najmniej 19 000 lat temu, a więc 9000 lat wcześniej niż sądzono. Wiele wskazuje na to, że ostatnie maksimum zlodowacenia doprowadziło do zmian populacyjnych na duża skalę. Nie wiemy jednak, jaki konkretnie czynnik je spowodował. « powrót do artykułu
-
- epoka lodowa
- Europa
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Piłka nożna jest obecnie dyscypliną, która stanowi fundament całej branży zakładów sportowych. Niemniej sama idea działalności bukmacherskiej wcale nie narodziła się na piłkarskich stadionach. Pierwsi profesjonalni bukmacherzy prowadzi bowiem swoje interesy na... hipodromach! To właśnie wyścigi konne zasługują na miano dyscypliny, dzięki której narodziły się współczesne zakłady sportowe. Dlatego bukmacherzy wykorzystali specyfikę gonitw do wprowadzenia na rynek kolejnej nowości, czyli sportów wirtualnych. Co trzeba o nich wiedzieć i w jaki sposób można je obstawiać? Wirtualne sporty – nowość na rynku! Nie tylko zakłady bukmacherskie narodziły się dzięki wyścigom konnym. Ta wyjątkowa dyscyplina pomogła również w wypromowaniu sportów wirtualnych. Czym one są? Ich idea opiera się na wykorzystaniu specjalnego algorytmu, który umożliwia przeprowadzanie symulacji o losowo generowanych wynikach. Innymi słowy, wirtualne sporty to po prostu elektroniczne symulacje normalnych meczów i wydarzeń sportowych. Dlaczego akurat wyścigi konne zostały wybrane do przetestowania takich symulacji? Ponieważ specyfika tego sportu była stosunkowo łatwa do odtworzenia w cybernetycznym świecie. Samo obstawianie również nie przysporzyło graczom zbyt wielu trudności. Pierwsze zakłady polegały wyłącznie na wskazaniu zwycięzcy symulowanej gonitwy. Plusem takiego rozwiązania było uwolnienie graczy ze wszelkich ograniczeń spowodowanych narzuconym harmonogramem zawodów. Elektroniczne symulacje umożliwiają obstawianie gonitw dosłownie co kilka minut! Choć wirtualne sporty wciąż uchodzą za nowość, już teraz wiadomo, że mogą one istotnie wpłynąć na przyszłość branży bukmacherskiej. Ich największą zaletą jest bowiem ogromna dostępność i możliwość gry niemalże przez 24 godziny na dobę. Pod tym względem przewyższają one wszystkie zakłady dotyczące rzeczywistych rozgrywek. Dlatego można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że bukmacherzy będą ciągle inwestować w rozwój takich algorytmów. Jak typować wyścigi konne? Wspomniane typowanie zwycięzcy wybranej gonitwy to tzw. zakład zwyczajny. Jest on podstawowym sposobem obstawiania rywalizacji na hipodromach. Oprócz niego gracze mogą również zagrać „dwójkę”, czyli zakład polegający na wskazaniu zwycięzcy gonitwy oraz zdobywcy drugiego miejsca. Analogiczna zasada obowiązuje przy zakładach nazywanych „trójkami” oraz „czwórkami”. W tradycyjnym obstawianiu wyścigów konnych dużą popularnością cieszą się także zakłady wielogonitwowe. Jak sama nazwa wskazuje, polegają one na jednoczesnym wytypowaniu rezultatów kilku kolejnych gonitw. Taka metoda obstawiania jest nieco bardziej ryzykowna, ale za to gwarantuje wyższą wygraną przy poprawnych typach. Trzeba jednak przyznać, że w przypadku wirtualnych sportów bukmacherzy często ograniczają swoje oferty do pojedynczych gonitw. Oczywiście w przyszłości taka sytuacja może ulec zmianie. Niemniej na ten moment gracze preferujący zakłady wielogonitwowe muszą ograniczyć się do typowania rzeczywistych zawodów. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest karany. STS S.A. (dawniej Star-Typ Sport Zakłady Wzajemne Spółka z o.o.) posiada zezwolenie wydane przez Ministra ds. Finansów Publicznych na urządzanie zakładów wzajemnych. Hazard związany jest z ryzykiem. « powrót do artykułu
-
Znajomość języków obcych to ceniona umiejętność nie tylko na rynku pracy, ale także w życiu codziennym. Do najpopularniejszych języków obcych zaliczamy język niemiecki i język angielski, ale czy faktycznie nauka języków nie jest łatwa? Więcej przeczytasz w naszym artykule! Znajomość języków obcych to ceniona umiejętność nie tylko na rynku pracy, ale także w życiu codziennym. Nic więc dziwnego, że coraz więcej osób oprócz angielskiego, decyduje się lekcje dodatkowego języka. Wśród nich chętnie wybierany jest niemiecki, który budzi jednak sporo kontrowersji ze względu ma stopnień trudności. Czy faktycznie nauka niemieckiego nie jest łatwa i wymaga sporo poświęcenia? Sprawdziliśmy! Dlaczego język niemiecki uważany jest za trudny? Większość osób pierwszy kontakt z tym językiem miała w szkole. Dla wielu było to zniechęcające doświadczenie, ze względu na konieczność przyswojenia dużej ilości materiału podczas jednej godziny lekcyjnej. Z tego wzięła się błędna opinia, że nauka niemieckiego, jest trudna i nie każdy sobie z nią poradzi. Tak naprawdę gramatyka jest nieskomplikowana i wymaga jedynie zrozumienia zasad prawidłowego konstruowania zdań. Jeżeli więc planujesz rozpoczęcie kursu niemieckiego, powinieneś przyłożyć się do opanowania podstaw. Nauka języka niemieckiego – od czego zacząć? Na zdobywanie wiedzy i poszerzanie horyzontów zawsze jest dobry czas. Nawet gdy lata szkolne masz już dawno za sobą, nie oznacza to, że jest za późno na przyswojenie języka niemieckiego. Nauka nie powinna Ci sprawić problemu, jeżeli będziesz systematycznie poznawał nowe zagadnienia. Na początku warto skorzystać z wiedzy korepetytora, który nauczy Cię zasad gramatyki i prawidłowej wymowy Niemiecki – nauka w domu czy w szkole? Bez solidnych podstaw trudno Ci będzie samodzielnie opanować język obcy i wyeliminować błędy w wymowie czy gramatyce. Nauka niemieckiego w domu jest jednak możliwa, gdyż wiele kursów prowadzonych jest zdalnie. To dobre rozwiązanie, jeżeli w Twojej okolicy nie ma dobrej szkoły lub nie odpowiadają Ci godziny prowadzonych w niej zajęć. Innym rozwiązaniem jest nawiązanie współpracy z korepetytorem, który będzie prowadził lekcje w Twoim domu. Indywidualna nauka języka niemieckiego może przynieść lepsze efekty niż kurs w grupie, gdyż nauczyciel skupi się na zagadnieniach, które sprawiają Ci trudności. « powrót do artykułu
- 16 odpowiedzi
-
- nauka niemieckiego
- język niemiecki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Co kryje się pod skrótem ESG i jak wykorzystać to w biznesie?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Współcześnie w praktycznie każdej branży panuje ogromna konkurencja, co sprawia że trudno się przebić do nowego odbiorcy. Niektórzy przedsiębiorcy konkurują ceną, inni zwracają uwagę na jakość, a jeszcze inni starają się wytworzyć własny, unikalny sposób na zachęcenie potencjalnego klienta do kontaktu. Jeżeli sami jesteśmy na właśnie takiej drodze, warto rozważyć nie tylko relacje ceny do jakości naszych produktów czy usług. Także sposób, w jaki powstają, ma coraz większe znaczenie dla ogromnej ilości naszych obecnych i przyszłych odbiorców. 1. Czym jest ESG? 2. Jak działa ESG? 3. Jak można wykorzystać ESG? 4. Dlaczego każda firma powinna zainteresować się wdrożeniem ESG? Czym jest ESG? Skrót ESG definicja możemy rozwinąć jako Environmental, Social and Corporate Governance. Jest to sposób działania przedsiębiorstwa, który ma na celu wspierać ochronę środowiska, dbać o społeczeństwo, a także prowadzić odpowiedni ład korporacyjny w strukturach firmy. Poprzednio zjawisko to funkcjonowało pod nazwą CSR - społeczną odpowiedzialnością biznesu. ESG ma niebagatelne znaczenie pod kątem wartości naszej firmy, a także jest istotnym aspektem, na który zwraca uwagę coraz większa rzesza klientów. Jak działa ESG? Jeżeli chcemy wdrożyć ESG w nasze biznesowe działania, musimy mieć świadomość że nie mogą być to puste słowa. W ramach tej filozofii powinniśmy dążyć do tego, aby nasze przedsiębiorstwo było jak najmniejszym obciążeniem dla środowiska naturalnego, aby wykorzystywało niezbędne zasoby w sposób naturalny i dobrze traktowało zarówno naszą planetę, jak i swoich pracowników. Częstymi zabiegami związanymi ze społeczną odpowiedzialnością biznesu są między innymi nakłady na wspieranie działań proekologicznych, przeznaczanie części budżetu na ochronę środowiska, dążenie do redukcji konsumpcji zasobów przy okazji pracy firmy czy też zwrócenie uwagi na minimalizowanie śladu węglowego, jaki po sobie zostawiamy. Jak można wykorzystać ESG? Polityka i odpowiedzialność w zakresie środowiskowym i społecznym to ważne narzędzie w rękach każdego przedsiębiorcy. Dzięki niemu możemy przyciągać do siebie nie tylko nowych klientów indywidualnych, ale przede wszystkim nowych inwestorów, akcjonariuszy czy partnerów w biznesie. Wbrew pozorom wielu przedstawicielom świata biznesu zależy na tym, aby firmy nie bazowały jedynie na osiąganiu celów najniższym kosztem, ale również stwarzały dobre miejsce do pracy dla innych oraz dbały o zasoby i środowisko. Postępując w podobny sposób i kładąc nacisk na to, jaką nasze przedsiębiorstwo ma relację ze światem dookoła może pomóc nam rozwinąć się jeszcze bardziej, w zrównoważony i korzystny dla wszystkich sposób. Dlaczego każda firma powinna zainteresować się wdrożeniem ESG? Zdecydowanie się na zastosowanie społecznej odpowiedzialności biznesu w naszym przedsiębiorstwie niesie ze sobą wiele dobrych konsekwencji. Możemy stać się dzięki temu lepszymi partnerami do biznesu z innymi potentatami w naszej dziedzinie. Wiele banków i instytucji finansowych chętniej podejmie współpracę z marką, której losy planety nie są obojętne. Ostatecznie również sami klienci i akcjonariusze będą bardziej skłonni zwrócić na nas uwagę lub też zostać stałymi odbiorcami naszych usług czy produktów, jeżeli tylko będziemy w stanie zapewnić im odpowiednią jakość połączoną z dbałością o środowisko. Chociaż może się wydawać, że przeznaczanie części firmowego budżetu na wspieranie proekologicznych zabiegów i akcji to koszt dla naszej firmy, z drugiej strony jest to rzecz potrzebna, która na dłuższą metę przyniesie nam więcej pożytku i zapewni szanse na dodatkowy, zbilansowany rozwój. « powrót do artykułu -
Gdy przed kilku laty cztery gorylice opuściły chorego samca alfa, pozostawiły z nim swoje młode. Prawdopodobnie sądziły, że będą one bezpieczniejsze z ojcem niż z nowymi partnerami matek, którzy często zabijają młode z innych grup. Naukowcy martwili się o los małych goryli, które ledwo potrafiły znaleźć pożywienie. Ku ich radości okazało się, że młodymi zaczął opiekować się ich wujek, Kubaha. Brat chorego samca alfa pozwolił młodym spać w swoim gnieździe i wspinać się po sobie. Szybko okazało się, że Kubaha nie jest wyjątkiem. Analiza danych zbieranych od 53 lat przez Karisoke Research Center w Rwandzie wykazała, że gdy młode goryle górskie tracą matkę, a czasem również i ojca, ryzyko ich zgonu nie wzrasta w porównaniu z gorylami posiadającymi oboje rodziców. To było olbrzymie zaskoczenie, bo wiemy, że gdy młode naczelnych i większości ssaków społecznych tracą matkę przed osiągnięciem dojrzałości, to zwykle źle się to dla nich kończy, mówi ekolog behawioralny Matthew Zipple z Duke University, który nie był zaangażowany w najnowsze badania. W ubiegłym roku Zipple i 10 innych naukowców opublikowali wyniki swoich badań, z których wynika, że młode szympansy, pawiany i inne małpy zwykle giną, gdy zbyt młodym wieku stracą matkę. Matka bowiem je pielęgnuje, żywi, zapewnia wsparcie społeczne, chroni przed atakami drapieżników i niespokrewnionych samców. Nawet jeśli osierocone małpy dożyją do dorosłości, mają niższy status społeczny i mniej potomstwa. Inne badania wykazały występowanie podobnych zjawisk wśród słoni, orek czy hien. Okazuje się jednak, że utrata matki nie dotyka tak mocno goryli góskich. Grupa naukowców, która to zauważyła, wysunęła hipotezę, że u gatunków takich jak goryle, gdzie matki często opuszczają grupę zanim młode będą w pełni dojrzałe, społeczność wyewoluowała mechanizm chroniący młode. By sprawdzić tę hipotezę, przeanalizowali losy 59 gorylątek w wieku 2–8 lat, które straciły matkę zanim osiągnęły dojrzałość. Następnie porównali ich losy ze 139 dziewięcioma gorylami, które nie zostały osierocone. Okazało się, że goryle sieroty nie tylko nie były narażone na większe ryzyko zgonu, ale równie nie zauważono długoterminowych negatywnych skutków straty, takich jak mniejsza liczba potomstwa czy utrata pozycji w hierarchii społecznej. Co więcej, niektóre z sierot zostały dominującymi samcami alfa w swojej grupie. Prymatolog Anne Pusey z Duke University, nazywa wyniki badań „niesamowitymi”. Opierają się one bowiem na danych z jednego z najdłużej trwających badań polowych i biorą pod uwagę wystarczającą liczbę zwierząt, by móc dokonać wiarygodnych porównań. Badania te wykazały m.in. że młode osierocone szympansy dlatego często giną i doświadczają długoterminowych niekorzystnych skutków utraty matki, gdyż wśród szympansów samice nie zmieniają zbyt często grup, więc młode są bardziej od nich zależne. Naukowcy chcą teraz przeanalizować dane dotyczące pawianów i innych gatunków, by sprawdzić, czy w ich przypadku również dochodzi do adopcji młodych częściej, niż się obecnie uważa. Przed kilkoma dniami ukazały się badania, których autorzy donieśli o zaadoptowaniu młodych z innej grupy przez dwie samice pawianów w Demokratycznej Republice Konga. Wyniki powyższych badań wskazują, że altruizm nie jest ograniczony wyłącznie do ludzi oraz że ojcowie odgrywają ważną rolę w życiu młodych naczelnych. Nieczłowiekowate to często bardzo dobrzy ojcowie. To wskazuje, że opieka ojcowska jest głęboko zakorzeniona w naszej ewolucji, mówi Susan Alberts z Duke. « powrót do artykułu
-
Najstarsze złote znalezisko w południowo-zachodnich Niemczech
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Archeolodzy pracujący w powiecie Tybinga (koło Reusten) odkryli jesienią zeszłego roku pochówek kobiety z wczesnej epoki brązu. Jedynym przedmiotem funeralnym była spirala ze złotego drutu. Ma ok. 3800 lat. Specjaliści podkreślają, że to najstarsze jak dotąd złote znalezisko w południowo-zachodnich Niemczech. Naturalny stop złota pochodzi najprawdopodobniej z Kornwalii. Wg archeologów, to dowód na wczesny handel luksusowymi obiektami. Wykopaliskami kierowali prof. Raiko Krauss z Instytutu Prehistorii i Archeologii Średniowiecznej Uniwersytetu w Tybindze oraz dr Jörg Bofinger z Baden-Württemberg State Office for Cultural Heritage Management. Podczas prac naukowcy natrafili na zwrócone na południe szczątki kobiety pochowanej w pozycji płodowej. Jedynym przedmiotem funeralnym była spirala ze złotego drutu, znajdująca się po lewej stronie na wysokości biodra. Mogła to być ozdoba do włosów. Uznano to za wskazówkę wysokiego statusu społecznego zmarłej. Badanie radiowęglowe kości pokazało, że pochówek pochodzi z ok. 1850-1700 r. p.n.e., czyli wczesnej epoki brązu. Naturalny stop zawiera ok. 20% srebra, nieco poniżej 2% miedzi oraz niewielkie ilości platyny i cyny. Wzorzec pierwiastków śladowych wskazuje na pochodzenie z Kornwalii, a konkretnie z rzeki Carnon (wykorzystano naturalnie występujący stop złota, najprawdopodobniej z osadów aluwialnych). Autorzy publikacji z pisma Praehistorische Zeitschrift podkreślają, że pochówek kobiety znajduje się nieopodal grupy innych pochówków z wczesnej epoki brązu i ma związek z prehistoryczną osadą na pobliskiej Kirchberg. « powrót do artykułu-
- pochówek
- wczesna epoka brązu
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wstępne badania nad rzadkimi przypadkami zakrzepicy, do których doszło po przyjęciu szczepionek Astra Zenaca i Johnson & Johnson, sugerują, że przyczyną problemów może być sposób, w jaki szczepionki te dostarczają do komórek instrukcje na temat białka szczytowego koronawirusa. Produkty obu firm to szczepionki wektorowe, w których jako wektora (nośnika) używa się nieszkodliwego wirusa, który przenosi instrukcje DNA, na podstawie których komórki wytwarzają białko kolca SARS-CoV-2 wywołując reakcję immunologiczną organizmu. Rolf Marschalek i jego zespół z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie informują, że DNA jest dostarczane do jądra komórkowego, a nie do otaczającej je cytoplazmy, gdzie zwykle wirus produkuje białka. W jądrze komórkowym część dostarczonego DNA, które jest odpowiedzialne za kodowanie białka kolca, ulega rozpadowi, przez co powstają niekompletne wersje białka kolca, które nie są w stanie przyłączyć się do zewnętrznej błony komórkowej, gdzie zostałyby wykryte przez układ odpornościowy i zaatakowane. Zamiast tego te niekompletne białka kolca są uwalniane do krwi, gdzie w rzadkich przypadkach mogą prowadzić do powstania zakrzepów. Marschalek mówi, że rozwiązaniem problemu byłoby zmodyfikowanie sekwencji genetycznej w szczepionce tak, by zapobiegać wspomnianemu rozpadowi. Przyznał, że firma Johnson & Johnson już skontaktowała się z jego laboratorium z prośbą o poradę i próbuje zoptymalizować swoją szczepionkę. Wyniki badań niemieckich naukowców zostały upublicznione w sieci. Artykuł nie został jeszcze zrecenzowany. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- Johnson & Johnson
- AstraZeneca
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Psycholodzy od dziesiątków lat badają różnice pomiędzy kulturami kolektywistycznymi, a indywidualistycznymi. Pandemia COVID-19 dała kolejną okazję do zbadania tych różnic. Tym razem w kwestii noszenia maseczek. Okazało się, że różnice są widoczne nawet w ramach jednego kraju, a płynące z badań wnioski pozwolą na lepsze przygotowanie strategii na wypadek kolejnych pandemii. Naukowcy z MIT przyjrzeli się kwestii noszenia maseczek we wszystkich 3141 hrabstwach USA oraz w 67 krajach na świecie. Zauważyli, że większy odsetek ludzi nosi maseczki w bardziej kolektywistycznych regionach USA i w bardziej kolektywistycznych krajach. Tam, gdzie panuje kultura kolektywistyczna, ludzie kładą większy nacisk na potrzeby, cele i interes grupy. W rejonach bardziej indywidualistycznych większa waga przywiązywana jest do interesu jednostki. Ważnym jest, by zrozumieć, jak czynniki kulturowe kształtują reakcję ludzie nie tylko na tę pandemię, ale również na przyszłe kryzysy, mówi główny autor badań, profesor Jackson G. Lu ze Sloan School of Management na Massachusetts Institute of Technology. Z wcześniejszych badań wynika na przykład, że wśród bardziej kolektywistycznych amerykańskich stanów są Hawaje, Kalifornia i Maryland. I rzeczywiście, najnowsze badania wykazały, że to właśnie tam największy odsetek ludzi nosił i nosi maseczki. Z kolei najbardziej indywidualistyczne stany to Montana, Dakota Północna i Oklahoma. Tam też zauważono najniższy odsetek noszących maseczki. Naukowcy sądzą, że te różnice wynikają z historii i warunków przyrodniczych poszczególnych terenów. Obszar Wielkich Równin wciąż jest rzadko zaludniony, więc jego mieszkańcy muszą liczyć sami na siebie i być większymi indywidualistami. Z kolei Nowa Anglia – obszar na północnym wschodzie USA – gęściej zaludniona i o protestanckiej etyce, jest bardziej kolektywistyczna. Hawaje z kolei są kolektywistyczne, gdyż aż 62% ich populacji to emigranci z kolektywistycznych krajów Azji. Podobny trend widać na całym świecie. W Korei Południowej czy Tajlandii w maseczkach chodzi duży odsetek społeczeństwa. W indywidualistycznych Niemczech czy Wielkiej Brytanii jest on znacznie mniejszy. Najbardziej uderzający jest fakt, że schemat ten wszędzie się powtarza, mówi Lu i wskazuje na Hawaje, stan, w którym bardzo dużo ludzi nosiło maseczki, mimo że nigdy nie było tu dużej liczby zachorowań. W miejscach, gdzie żyje społeczność kolektywistyczna, noszenie maski ma pokazywać, że rozumiemy, iż jesteśmy ze sobą powiązani, jest symbolem solidarności i sygnałem, że razem walczymy z pandemią. Z kolei w miejscach o kulturze indywidualistycznej odmowa noszenia maski pokazuje, że cenimy możliwość wyboru i osobistą wolność. Kultura nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na to, czy ludzie noszą maseczki. W USA większy odsetek noszących był wśród osób lepiej wyedukowanych, bogatszych i głosujących na demokratów. Na świecie częściej noszono maseczki tam, gdzie przepisy dotyczące ich zakładania były ściślej egzekwowane. Jednak nawet gdy zmieniały się zalecenia dotyczące noszenia maseczek i luzowano kolejne obostrzenia, w regionach kolektywistycznych większy odsetek ludzi je nosił, co wskazuje na znacząca rolę czynników kulturowych. Dobrym przykładem to obrazującym jest epidemia SARS w wielu krajach Azji. Jak mówi profesor psychologii Shinobu Kitayama z University of Michigan, który specjalizuje się w badaniu różnic kulturowych, wiele osób w Azji zaczęło wówczas nosić maseczki w sezonie grypowym oraz gdy sami byli przeziębieni. Mimo, że nie było wówczas zbyt wielu danych naukowych mówiących o korzyściach z noszenia maseczek. Zdaniem Kitayamy, ludzie ci chcieli w ten sposób zamanifestować, że dbają o zdrowie społeczności. Mogli też czuć się bezpieczniej nosząc maseczkę. Zaczęły pojawiać się też pierwsze sygnały, że część osób w USA chce nosić maseczki również po zakończeniu pandemii. Na przykład wówczas, gdy będą przeziębieni. Profesor Kitayama mówi, że nie sądzi, by osoby takie długo wytrzymały w swoim postanowieniu. Istnieje wiele różnic kulturowych między USA a Japonią czy Singapurem, gdzie noszenie maseczek jest normą. Amerykanie używają całej twarzy do komunikacji, przekazywania sygnałów społecznych, nawiązywania kontaktów. Maseczki uniemożliwiają tego rodzaju kontakt. Nie widać zza nich uśmiechu. Amerykanie za pomocą twarzy wyrażają też dobre wychowanie i życzliwość, zauważa uczony. « powrót do artykułu
- 32 odpowiedzi
-
Fizycy z Massachusetts Institute of Technology (MIT) odkryli sposób na szybsze przełączanie stanu antyferromagnetyków. Opracowana przez nich technologia zakłada wzbogacenie materiału antyferromagnetycznego o dodatkowe elektrony. Takie materiały posłużą do budowy szybciej działających nośników danych o większej gęstości i lepszej stabilności. Dyski twarde przechowują dane wykorzystując impulsy magnetyczne do zmiany spinu elektronów w materiałach ferromagnetycznych. Te różne stany spinów reprezentują 0 i 1. Impulsy magnetyczne potrzebne do przeprowadzenia takiej zmiany wymagają jednak stosunkowo silnego prądu, przez co całość jest energochłonna. Ponadto całkowita zmiana spinu to proces dość powolny, trwający dziesiątki nanosekund. Antyferromagnetyki to obiecujące materiały dla przyszłych nośników danych o dużej gęstości. Stany ich spinów można zmieniać znacznie szybciej. Jest to możliwe dzięki silnymi interakcjami pomiędzy spinami, gdyż w antyferromagnetykach mają tendencję do ustawiania się przeciwrównolegle. W ferromagnetykach zaś są równoległe. Ponadto antyferromagnetyki nie wykazują magnetyzacji w skali mniejszej niż 10 nm, co czyni je odpornymi na zakłócenia ze strony zewnętrznych pól magnetycznych. To oznacza, że dane zapisane w antyferromagnetyku nie mogą zostać usunięte za pomocą pola magnetycznego. Kolejną zaletą antyferromagnetyków jest fakt, że można z nich robić mniejsze tranzystory niż z krzemu i innych konwencjonalnych materiałów. Riccardo Comin i jego koledzy z MIT postanowili sprawdzić, czy będą w stanie manipulować antyferromagnetycznymi właściwościami 100-nanometrowych warstw tlenku samarowo-niklowego (SmNi03) i tlenku neodymowo-niklowego (NdNiO3), wprowadzając do tych materiałów dodatkowe elektrony. W tym celu pozbawili badane materiały części atomów tlenu. Po każdym z usuniętych atomów pozostały dwa elektrony, które rozłożyły się pomiędzy pozostałymi atomami tlenu i atomami niklu. Naukowcy monitorowali cały proces za pomocą techniki krystalografii rentgenowskiej, by sprawdzić, czy struktura magnetyczna materiału się zmieniła. Okazało się, że porządek antyferromagnetyczny w badanych materiałach ulega gwałtownemu załamaniu przy wzbogaceniu ich 0,21 elektronami na atom niklu. Dochodzi do gwałtownej zmiany, podobnej do przełączania tranzystora pomiędzy stanami 0 a 1. Zmianę tę można odwrócić dodając atomy tlenu. Comin mówi, że antyferromagnetyczne bity można przełączać za pomocą bramek z napięciem elektrycznym. Teraz wraz z zespołem będzie pracował nad uzyskaniem lepszej kontroli nad całym procesem i zoptymalizowaniem go. « powrót do artykułu
- 8 odpowiedzi
-
- antyferromagnetyk
- przełączanie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na Ukrainie archeolodzy odkopują niezwykły kurhan
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Kilka tygodni temu, podczas robót drogowych w pobliżu wsi Nowooleksandriwka położonej pod miastem Dniepr, trafiono na kurhan. Trwające od 1,5 miesiąca prace wykopaliskowe pokazują, z jak niezwykłym zabytkiem mamy do czynienia. Warstwa gleby na jego wierzchu miała jedynie 10 centymetrów i ulegała szybkiej erozji. Dlatego też zdecydowano się na prace ratunkowe, mówi Dmitrij Teslenko, z Ukraińskiej Służby Archeologicznej. Kurhan wyróżnia się już samymi rozmiarami, wynoszącymi 120 x 80 metrów, a jego wysokość sięga 7 metrów. Dlatego też do zdjęcia wierzchniej warstwy wykorzystano buldożery. Teraz badamy część centralną. Mamy tutaj dużo pracy. Używamy też maszyn, pracują one pod ścisłym nadzorem archeologów. Buldożery usuwają kolejne centymetry ziemi, a gdy coś zauważymy, ich praca jest wstrzymywana, mówi archeolog Jaroslaw Jaroszenko. Dotychczas w kurhanie odkryto 24 pochówki, od pochówków od epoki brązu, poprzez scytyjskie, po groby ze średniowiecza. W wewnętrznej części kurhanu natrafiono na kromlech, 18-metrowej średnicy okrąg stworzony z kilkumetrowej wysokości kamieni. Znaleziona ceramika pozwala datować początki kurhanu na około 3500 rok p.n.e., czyli z okresu eneolitu. Jedną z cech charakterystycznych tej ceramiki jest wysoka zawartość pokruszonych muszli. Co interesujące, dokładnie taką samą ceramikę znajdujemy w kulturze trypolskiej. To wskazuje, że ci ludzie nie tylko żyli w tym samym czasie, ale mieli ze sobą kontakty. Jednocześnie zaś prowadzili zupełnie inny tryb życia. Przedstawiciele kultury trypolskiej byli osiadłymi rolnikami ze strefy stepu i lasu, a ten kurhan należy do wędrownych pasterzy ze stepów, mówi Teslenko. Kromlech został wzniesiony mniej więcej w okresie, z którego pochodzi ceramika. Nie można jednak z całą pewnością stwierdzić, czy powstał on wraz z pierwszym pochówkiem, czy później, dodaje. Archeolodzy nie znaleźli dotychczas żadnych unikatowych przedmiotów wewnątrz kurhanu. I nie spodziewają się ich znaleźć. Nomadzi ze swej natury noszą ze sobą tylko to, co niezbędnie potrzebne. Czasem jednak zdarzają się interesujące odkrycia, jak kubki czy naszyjniki z wilczych lub psich kłów. Na przykład znaleźliśmy pochówek, w którym obok kości ludzkich znajdowały się też kości palców psa czy też potrójny pochówek, gdzie do ciała mężczyzny zostały z każdej strony przyciśnięte ciała kobiety i dziecka, stwierdza. Inne interesujące znaleziska to wspólny pochówek 30-letniego mężczyzny i 10-letniego dziecka, w których grobie odkryto naczynie wypełnione nieznaną substancją. Bardzo interesujący jest też grób mężczyzny w wieku 18-20 lat, którego pogrzebano z bronią, wskazującą, że był jeźdźcem i mistrzem w walce na krótkie i długie dystanse. Po jego prawej stronie znaleziono fragmenty kościanego wędzidła i uprzęży, a po lewej żelazną siekierę bojową, strzały z brązu i kości, scytyjski krótki miecz ze zdobioną złotem rękojeścią i ochraniacze. Archeolodzy podkreślają, że kromlech pełnił przede wszystkim funkcję budowlaną, podtrzymującą strukturę. Miał zapobiegać osuwaniu się kurhanu. A jako, że może on pochodzić z około 3500 roku p.n.e. jest prawdopodobnie starszy niż najsłynniejszy kromlech na świecie – Stonehenge. Głazy z tego kromlecha są bardzo podatne na erozję. Pochodzą one z brzegu rzeki Dniepr. Obszar od Wyspy Klasztornej w dół rzeki był niegdyś skalisty. Twórcy kromlechu szukali w skałach szczelin, wbijali tam drewniane pale i polewali je wodą. Gdy drewno puchło, pęknięcie się powiększało. Wielokrotnie powtarzali tę procedurę, aż odłupali duży kawałek skały. Dlatego głazy mają różny kształt, wyjaśniają archeolodzy. Z badań wynika, że niektóre z bloków kromlecha zostały uszkodzone na początku III tysiąclecia. Jeden z nich odłamał się podczas jednego z pochówków, ale został podniesiony i ustawiony na wierzchu kurhanu. Teslenko mówi, że za około tydzień zakończą się prace nad całkowitym odsłonięciem kromlechu. Jeśli pogoda pozwoli, za około 10 dni dotrzemy do najstarszych pochówków wewnątrz kamiennego kręgu. Już teraz możemy powiedzieć, że wewnątrz ochronnego kręgu kromlechu pochowano najbardziej szanowanych członków społeczności. To jedyny sposób, by wyjaśnić monumentalny charakter tej budowli, stwierdza Teslenko. Zebrane podczas wykopalisk próbki trafiają do Kijowa i do Niemiec. Są badane przez antropologów, genetyków i innych specjalistów. W przyszłości możemy więc dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy. Archeolodzy chcieliby się dowiedzieć, czy osoby pochowane w tym samym czasie były ze sobą spokrewnione oraz kiedy i w jaki sposób zmarły. Kurhan zostanie częściowo odrestaurowany i powstanie tam muzeum. « powrót do artykułu -
Jelita dzieci pełne bakteryjnych genów antybiotykooporności
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Przeciętne 12-miesięczne dziecko w Danii ma w swojej florze jelitowej kilkaset genów antybiotykooporności, odkryli naukowcy z Uniwersytetu w Kopenhadze. Obecność części tych genów można przypisać antybiotykom spożywanym przez matkę w czasie ciąży. Każdego roku antybiotykooporne bakterie zabijają na całym świecie około 700 000 osób. WHO ostrzega, że w nadchodzących dekadach liczba ta zwiększy się wielokrotnie. Problem narastającej antybiotykooporności – powodowany przez nadmierne spożycie antybiotyków oraz przez masowe stosowanie ich w hodowli zwierząt – grozi nam poważnym kryzysem zdrowotnym. Już w przeszłości pisaliśmy o problemie „koszmarnych bakterii” czy o niezwykle wysokim zanieczyszczeniu rzek antybiotykami. Duńczycy przebadali próbki kału 662 dzieci w wieku 12 miesięcy. Znaleźli w nich 409 różnych genów lekooporności, zapewniających bakteriom oporność na 34 rodzaje antybiotyków. Ponadto 167 z tych genów dawało oporność na wiele typów antybiotyków, w tym też i takich, które WHO uznaje za „krytycznie ważne”, gdyż powinny być w stanie leczyć poważne choroby w przyszłości. To dzwonek alarmowy. Już 12-miesięczne dzieci mają w organizmach bakterie, które są oporne na bardzo istotne klasy antybiotyków. Ludzie spożywają coraz więcej antybiotyków, przez co nowe antybiotykooporne bakterie coraz bardziej się rozpowszechniają. Kiedyś może się okazać, że nie będziemy w stanie leczyć zapalenia płuc czy zatruć pokarmowych, ostrzega główny autor badań profesor Søren Sørensen z Wydziału Biologii Uniwersytetu w Kopenhadze. Bardzo ważnym czynnikiem decydującym o liczbie lekoopornych genów w jelitach dzieci jest spożywanie przez matkę antybiotyków w czasie ciąży oraz to, czy samo dziecko otrzymywało antybiotyki w miesiącach poprzedzających pobranie próbki. Odkryliśmy bardzo silną korelację pomiędzy przyjmowaniem antybiotyków przez matkę w czasie ciąży oraz przejmowanie antybiotyków przez dziecko, a obecnością antybiotykoopornych genów w kale. Wydaje się jednak, że w grę wchodzą też tutaj inne czynniki, mówi Xuan Ji Li. Zauważono też związek pomiędzy dobrze rozwiniętym mikrobiomem, a liczbą antybiotykoopornych genów. U dzieci posiadających dobrze rozwinięty mikrobiom liczba takich genów była mniejsza. Z innych badań zaś wiemy, że mikrobiom jest powiązany z ryzykiem wystąpienia astmy w późniejszym życiu. Bardzo ważnym odkryciem było spostrzeżenie, że Escherichia coli, powszechnie obecna w jelitach, wydaje się tym patogenem, który w największym stopniu zbiera – i być może udostępnia innym bakteriom – geny lekooporności. To daje nam lepsze rozumienie antybiotykooporności, gdyż wskazuje, które bakterie działają jako gromadzące i potencjalnie rozpowszechniające geny lekooporności. Wiedzieliśmy, że bakterie potrafią dzielić się opornością na antybiotyki, a teraz wiemy, że warto szczególną uwagę przywiązać do E. coli, dodaje Ji Li. Wyniki badań opublikowano na łamach pisma Cell Host & Microbe. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- geny
- antybiotykooporność
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Komórki nowotworów złośliwych łatwiej niż prawidłowe ulegają mechanicznym deformacjom, co umożliwia im migrację w organizmie. W Instytucie Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie zbadano własności mechaniczne komórek raka prostaty poddanych działaniu najczęściej stosowanych leków antynowotworowych. Zdaniem badaczy, obecne leki można stosować efektywniej i w mniejszych dawkach. W przypadku raka kluczowym czynnikiem sprzyjającym powstawaniu przerzutów jest zdolność komórek nowotworowych do ulegania deformacjom mechanicznym. W Instytucie Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie badania nad własnościami mechanicznymi komórek są prowadzone od ćwierć wieku. Najnowsze prace, zrealizowane w kooperacji z Katedrą Biochemii Lekarskiej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego (CM UJ), dotyczyły kilku leków obecnie używanych w chemioterapii raka prostaty, a konkretnie ich wpływu na własności mechaniczne komórek nowotworowych. Wyniki napawają optymizmem: wszystko wskazuje na to, że dawki niektórych leków będzie można zmniejszyć bez ryzyka obniżenia skuteczności ich działania. Chemioterapia to wyjątkowo brutalny atak nie tylko na komórki nowotworowe pacjenta, ale na wszystkie komórki jego organizmu. Stosując ją lekarze mają nadzieję, że bardziej wrażliwe komórki nowotworu zginą zanim zaczną ginąć komórki zdrowe. W tej sytuacji kluczowego znaczenia nabiera wiedza, jak dobrać lek optymalny w danym przypadku oraz jak ustalić jego minimalną dawkę, która z jednej strony zagwarantuje skuteczność działania, z drugiej zaś pozwoli zminimalizować negatywne skutki terapii. Fizycy z IFJ PAN już w 1999 roku wykazali, że komórki nowotworowe łatwiej się deformują mechanicznie. W praktyce fakt ten oznacza, że z większą efektywnością mogą się przeciskać przez wąskie naczynia układów krwionośnego i/lub limfatycznego. O mechanicznych własnościach komórki decydują takie elementy jej cytoszkieletu jak badane przez nas mikrotubule zbudowane z białka tubuliny, filamenty aktynowe z aktyny oraz filamenty pośrednie tworzone z białek typu keratyna czy wimentyna, mówi prof. dr hab. Małgorzata Lekka z Zakładu Badań Mikroukładów Biofizycznych IFJ PAN i uzupełnia: Pomiary biomechaniczne komórek prowadzimy za pomocą mikroskopu sił atomowych. W zależności od potrzeb, możemy sondą słabiej lub mocniej naciskać na komórkę i w ten sposób otrzymujemy odpowiedź mechaniczną pochodzącą od struktur leżących albo przy jej powierzchni, czyli przy błonie komórkowej, albo głębiej, nawet przy jądrze komórkowym. Jednak aby otrzymać informację o skutkach działania leku, musimy ocenić, jaki wkład do własności mechanicznych komórki wnoszą poszczególne rodzaje włókien cytoszkieletu. W obecnie raportowanych wynikach krakowscy fizycy przedstawili eksperymenty z użyciem komercyjnie dostępnej linii ludzkich komórek raka prostaty DU145. Linię tę wybrano z uwagi na jej odporność na działanie leków. Wystawione na długotrwały wpływ leków, komórki te po pewnym czasie uodparniają się na działanie leków i nie tylko nie umierają, ale nawet zaczynają się dzielić. Skoncentrowaliśmy się na efektach działania trzech często stosowanych leków: winfluniny, kolchicyny i docetakselu. Wszystkie oddziałują na mikrotubule, co jest pożądane z uwagi na fakt, że to właśnie te włókna są istotne przy podziale komórki. Docetaksel stabilizuje mikrotubule, zatem zwiększa też sztywność komórek nowotworu i utrudnia im migrację w organizmie. Pozostałe dwa leki destabilizują mikrotubule, komórki nowotworowe mogą więc migrować, jednak z uwagi na zaburzone funkcje cytoszkieletu nie są w stanie się dzielić, mówi doktorant Andrzej Kubiak, pierwszy autor artykułu opublikowanego na łamach prestiżowego czasopisma naukowego Nanoscale. Krakowscy naukowcy analizowali żywotność i własności mechaniczne komórek po 24, 48 i 72 godzinach od poddania ich działaniu leków, przy czym okazało się, że największe zmiany są obserwowane trzy dni od ekspozycji na lek. Badania pozwoliły ustalić dwa stężenia leków: wyższe, które niszczyło komórki, oraz niższe, przy którym komórki co prawda przeżywały, lecz ich własności mechaniczne okazały się być zmienione. Z oczywistych względów szczególnie interesujące było to, co się działo z komórkami w ostatnim z wymienionych przypadków. Precyzyjna interpretacja części wyników wymagała zastosowania szeregu narzędzi, takich jak mikroskop konfokalny czy cytometria przepływowa. Ich użycie było możliwe dzięki współpracy z Instytutem Farmakologii PAN w Krakowie, Zakładem Biologii Komórki na Wydziale Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii UJ oraz Uniwersytetem w Mediolanie (Department of Physics, Università degli Studi di Milano). Od pewnego czasu wiadomo, że gdy dochodzi do uszkodzeń mikrotubul, część ich funkcji przejmują włókna aktynowe. Połączenie pomiarów własności mechanicznych komórek z obrazami z mikroskopów konfokalnego i fluorescencyjnego pozwoliło nam zaobserwować ten efekt. Byliśmy w stanie dokładnie ustalić obszary w komórce, na które działa dany lek, oraz zrozumieć, jak przebiegają zmiany jego wpływu w czasie, podkreśla doktorant Kubiak. Z badań krakowskich fizyków płyną praktyczne wnioski. Na przykład wpływ winfluniny jest wyraźnie widoczny w obszarze jądrowym, lecz jest kompensowany przez włókna aktynowe. W rezultacie komórka pozostaje wystarczająco sztywna, by mogła się dalej namnażać. Z kolei po 48 godzinach od podania leku najlepiej widać efekty działania docetakselu, jednak głównie na obrzeżach komórek. Fakt ten także informuje o wzroście roli włókien aktynowych i oznacza, że terapię należałoby wesprzeć jakimś lekiem działającym właśnie na te włókna. Do tej pory niewiele było badań nad skutecznością małych stężeń leków antynowotworowych. My pokazujemy, że zagadnieniem naprawdę warto się zainteresować. Jeśli bowiem dobrze zrozumiemy mechanizmy działania poszczególnych leków, możemy zachować – a niekiedy wręcz zwiększyć – ich dotychczasową skuteczność przy jednoczesnym zmniejszeniu skutków ubocznych chemioterapii. W ten sposób chemioterapia może stać się bardziej przyjazna pacjentowi, co powinno wpłynąć nie tylko na jego zdrowie fizyczne, ale i na nastawienie psychiczne, tak potrzebne w walce z rakiem, podsumowuje prof. Lekka. « powrót do artykułu
-
- komórki nowotworowe
- chemioterapia
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Akceleratory plazmowe, jako że są znacznie mniejsze od wielokilometrowej długości współczesnych akceleratorów cząstek, uważane są za obiecującą technologię przyszłości. Teraz międzynarodowy zespół naukowy dokonał ważnego kroku w kierunku kolejnych udoskonaleń akceleratorów plazmowych. Naukowcom po raz pierwszy udało się połączyć dwie różne technologie i stworzyć hybrydowy akcelerator plazmowy. W przyszłości może stać się to też podstawą do stworzenia niezwykle jasnych źródeł promieniowania rentgenowskiego. W konwencjonalnych akceleratorach fale radiowe o dużej mocy są emitowane do rezonatorów. Cząstki, które mają być przyspieszane, ślizgają się po tych falach jak surferzy. Jednak technologia taka ma swoje ograniczenia. Zbyt potężne fale radiowe zwiększają ryzyko pojawienia się wyładowań elektrycznych, które mogą uszkodzić akcelerator. Aby więc uzyskać wysokie energie, łączy się rezonatory w całe serie, co powoduje, że akcelerator może mieć wiele kilometrów długości. Dlatego też naukowcy pracują nad akceleratorami plazmowymi. W akceleratorach takich plazma jest ostrzeliwana krótkimi i bardzo intensywnymi impulsami laserowymi. Taki impuls powoduje pojawienie się w plazmie zmiennego pola elektrycznego, które na krótkim dystansie nadaje elektronom olbrzymie przyspieszenie. W teorii oznacza to, że akcelerator plazmowy może mieć długość zaledwie kilku metrów. To właśnie miniaturyzacja jest przyczyną, dla której koncepcja ta jest tak atrakcyjna. Mamy nadzieję, że w przyszłości nawet małe laboratorium uniwersyteckie będzie mogło posiadać potężny akcelerator cząstek, mówi Arie Irman z Helmholtz-Zentrum Dresden-Rossendorf (HZDR). Istnieje jednak alternatywne rozwiązanie, w którym zamiast światła lasera wykorzystuje się elektrony przyspieszone do wysokich energii. Ta metoda ma dwie zalety w porównaniu z akceleratorem plazmowym z laserem. Po pierwsze, za jej pomocą powinno być możliwe uzyskanie większych energii, po drugie zaś, przyspieszone elektrony powinny być łatwiejsze w kontrolowaniu. Problemem jest tutaj fakt, że obecnie potrzebujemy dużych akceleratorów, by uzyskać odpowiedni strumień elektronów, którymi wzbudzamy plazmę, mówi jeden z głównych autorów badań Thomas Kurz z HZDR. Na przykład wykorzystywany podczas eksperymentów akcelerator FLASH z DESY w Hamburgu liczy sobie około 100 metrów. Zadaliśmy sobie pytanie, czy możemy zbudować bardziej kompaktowy akcelerator elektronów wzbudzających plazmę, stwierdził inny główny autor badań, Thomas Heinemann ze szkockiego Univeristy of Strathclyde. Wpadliśmy na pomysł, by zastąpić konwencjonalny akcelerator akceleratorem plazmowym z laserem. Uczeni zaprojektowali więc eksperyment. Wykorzystali w nim laser DRACO, którego impulsami traktowali mieszaninę helu i azotu, tworząc szybkie strumienie elektronów. Strumienie te przechodziły przez metalową folię do następnego segmentu. Folia odbijała światło lasera, uniemożliwiając mu dalszą drogę. W drugim segmencie znajdowała się mieszanina wodoru i helu, w którą trafiały rozpędzone elektrony z pierwszego segmentu. Wodór i hel były wcześniej jonizowane za pomocą słabych impulsów laserowych. Dzięki temu, po trafieniu w nie elektronów z pierwszego segmentu, dochodziło do olbrzymiego przyspieszenia elektronów z wodoru i helu. Zyskiwały one olbrzymią energię na przestrzeni zaledwie kilku milimetrów. Nasz hybrydowy akcelerator ma mniej niż 1 centymetr długości, mówi Kurz. Sekcja ostatecznie rozpędzająca elektrony ma tylko 1 milimetr długości i na tej przestrzeni uzyskujemy niemal prędkość światła, dodaje. Przed autorami badań jeszcze sporo przeszkód do pokonania. Jednak już teraz mówią oni, że w przyszłości na akceleratory cząstek będą sobie mogły pozwolić naprawdę małe laboratoria, a ich eksperymenty pozwolą na udoskonalenie laserów na swobodnych elektronach (FEL) i uzyskanie niezwykle jasnego źródła promieni X. « powrót do artykułu
-
Detoks alkoholowy – jedyna szansa na szybkie pozbycie się kaca
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Wczorajsza impreza wymknęła się nieco spod kontroli, przez co Twój poranek przypomina koszmar? Czekają na Ciebie ważne obowiązki, jednak rozrywający ból głowy, pragnienie lub nudności nie pozwalają Ci wstać z łóżka? Walka z kacem nie należy do łatwych. Zanim jednak się poddasz, pozwól, że przedstawimy Ci metodę, która szturmem zdobywa popularność. Mowa oczywiście o detoksie alkoholowym z wykorzystaniem kroplówek dożylnych! Dlaczego detoks alkoholowy jest najskuteczniejszą metodą na kaca? Wypróbowałeś już niemal wszystkich metod na kaca i uważasz, że syndrom dnia poprzedniego należy po prostu przecierpieć? Nie musisz się męczyć i tracić cennego czasu – detoks alkoholowy pozwala pozbyć się objawów kaca w ciągu godziny! Być może brzmi to jak pusta obietnica marketingowa, a jednak metoda ta rzeczywiście działa. Skuteczność detoksu alkoholowego wynika z faktu, że koncentruje się on na wszystkich przyczynach powstawania kaca. Odpowiednio dobrane preparaty pozwalają na: • wypłukanie resztek alkoholu i jego szkodliwych metabolitów; • optymalne nawodnienie organizmu; • uzupełnienie elektrolitów i glukozy; • zneutralizowanie stresu oksydacyjnego; • przyspieszenie regeneracji tkanek; • objawowe uśmierzenie bólu i innych dolegliwości. Sekret odtrucia alkoholowego polega na podaniu związków odżywczych bezpośrednio do krwiobiegu. Umożliwia to pominięcie drogi pokarmowej i osiągnięcie znacznie wyższych stężeń substancji aktywnych w ustroju. Już od pierwszych minut detoksu, dobroczynne witaminy, minerały i antyoksydanty docierają do każdej tkanki organizmu. Nic zatem dziwnego, że po niespełna godzinie wszystkie objawy kaca znikają. Jak wykonuje się detoks alkoholowy? Odtrucie alkoholowe można wykorzystać nie tylko w leczeniu kaca. Procedura ta jest skuteczna również w przypadku zatrucia alkoholowego czy zespołu odstawiennego. Warto jednak pamiętać, by przed skorzystaniem z detoksu alkoholowego skonsultować się z lekarzem. Specjalista powinien ocenić ogólny stan zdrowia pacjenta, a także upewnić się, że podawane związki nie wejdą w interakcje z przyjmowanymi przez niego lekami. W przypadku zdrowia nie warto decydować się na półśrodki. Wybierając klinikę oferującą odtrucie alkoholowe należy więc upewnić się, że zabieg wykonują tam osoby z wykształceniem medycznym. Doświadczony lekarz lub ratownik medyczny dobierze dla Ciebie odpowiednie preparaty, a także zadba, by cała procedura wykonana została z dbałością o wszystkie zasady higieny i bezpieczeństwa. Zyskasz wtedy także pewność, że wkłucie dożylne wykonane będzie szybko i bezboleśnie. Detoks alkoholowy w Warszawie? Wybierz profesjonalistów! Zastanawiasz się nad odtruciem alkoholowym, jednak wydaje Ci się, że usługa ta jest trudno dostępna? Nic bardziej mylnego! Obecnie detoks jest dostępny w każdym większym mieście. W samej tylko Warszawie odtrucie alkoholowe oferuje kilkanaście firm! Jak zatem wybrać tę najlepszą, której można w pełni zaufać? My postanowiliśmy obdarzyć zaufaniem najczęściej polecaną przez pacjentów firmie, czyli KacDoktora. Tym, co wyróżnia KacDoktora, to fakt, że doświadczony lekarz lub ratownik medyczny może przyjechać bezpośrednio do domu pacjenta. Wystarczy szybki telefon bądź kontakt przez stronę internetową, a specjalista pojawi się pod wskazanym adresem już w 45 minut. Co więcej, pracownicy firmy KacDoktor doskonale wiedzą, że imprezy niekiedy kończą się w bardzo niespodziewanych godzinach, dlatego odtrucie alkoholowe dostępne jest całodobowo, w każdy dzień tygodnia. Nie musisz już walczyć z kacem sam – zadzwoń po specjalistę i popraw swoje samopoczucie w godzinę! « powrót do artykułu -
Laurence des Cars będzie pierwszą kobietą, która pokieruje Luwrem, jednym z największych muzeów świata. Pałac Elizejski poinformował w środę (26 maja), że funcję dyrektorki ma pełnić od 1 września br. Des Cars zastąpi Jeana-Luca Martineza, który szefował instytucji od 2013 r. Zaledwie 4 lata wcześniej, bo w 2017 r., Des Cars została dyrektorką Muzeum Orsay. Warto przypomnieć, że dyrektorzy najważniejszych francuskich muzeów, w tym np. Musée National d'Art Moderne, są nominowani przez prezydentów. Pięćdziesięcioczteroletnia Laurence jest córką dziennikarza i pisarza Jeana des Cars'a i wnuczką pisarza Guya des Cars'a. Studiowała historię sztuki na Sorbonie i École du Louvre. Specjalizuje się w sztuce XIX i początku XX w. Des Cars podkreśla, że zamierza być „reżyserką swoich czasów”. Chce mobilizować młodych ludzi, by odwiedzali muzeum. Wspomina też o organizowaniu wystaw dot. bieżących debat i bolączek społecznych. Zależy jej również na zwrocie dzieł sztuki zrabowanych przez nazistów. Tym ostatnim zagadnieniem zajmowała się już jako szefowa Muzeum Orsay. Odegrała bowiem istotną rolę w procesie, który doprowadził do wszczęcia przez francuskie Ministerstwo Kultury procedury restytucji obrazu Gustwa Klimta "Róże pod drzewami" (ok. 1905) prawowitym właścicielom - rodzinie Nory Stiasny. Obraz znajdował się w Muzeum Orsay od lat 80. XX w. Stiasny, spokrewniona ze znanymi kolekcjonerami Victorem i Paulą Zuckerkandlami, została zmuszona do jego sprzedaży w sierpniu 1938 r. W 1942 r. Nora trafiła do obozu koncentracyjnego w okupowanej Polsce, gdzie zmarła w tym samym roku. Des Cars przejmuje stery Luwru po 15 trudnych dla instytucji kulturalnych miesiącach. W zeszłym roku przez pandemię i kolejne lockdowny liczba odwiedzających ostro spadła, zaledwie dwa lata po ustanowieniu rekordu liczby zwiedzających (10,2 mln). Jej konkurentami do stanowiska mieli być Sophie Makariou (dyrektorka Musée Guimet), Laurent Le Bon (dyrektor Muzeum Picassa w Paryżu) oraz Christophe Leribault (dyrektor Petit Palais). W wywiadzie udzielonym stacji radiowej France Inter Des Cars wypowiedziała się co do założeń swojej misji. Jednym z nich ma być przyciągnięcie większej liczby młodych osób, zarówno z Francji, jak i z innych krajów. Luwr ma sporo do zaoferowania młodym ludziom. Na tym będę się skupiać jako dyrektorka. Pokazując przeszłość, Luwr może być w pełni nowoczesny i otwarty na dzisiejszy świat. « powrót do artykułu
-
Nowe kierunki badań w Wielkim Zderzaczu Hadronów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Badacze z całego świata będą po raz drugi debatować nad przyszłością nowego kierunku badań w Wielkim Zderzaczu Hadronów pod Genewą, który ma zaowocować szczegółowymi pomiarami wysokoenegetycznych neutrin oraz otworzy nowe drogi poszukiwań ciemnej materii. Współautorem dyskutowanej propozycji nowego eksperymentu FLArE jest dr Sebastian Trojanowski z AstroCeNT i Zakładu Fizyki Teoretycznej NCBJ. Planowane ponowne uruchomienie Wielkiego Zderzacza Hadronów jest jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń w świecie fizyki. Przy tej okazji, zostanie również zainicjowany nowy kierunek badań w LHC, obejmujący pomiary wysokoenergetycznych neutrin oraz poszukiwania śladów nowej fizyki w kierunku wzdłuż osi wiązki zderzenia protonów. Ten nietypowy sposób wykorzystania zderzacza został zaproponowany przez autorów koncepcji detektora FASER (odnośniki w uzupełnieniu). Jednym z jego pomysłodawców był dr Sebastian Trojanowski związany z ośrodkiem badawczym AstroCeNT przy Centrum Astronomicznym im. Mikołaja Kopernika PAN oraz z Narodowym Centrum Badań Jądrowych. Choć eksperyment FASER ma dopiero zacząć zbierać dane w najbliższym czasie, to już zadajemy sobie pytanie, jak rozwinąć ten pomysł do jeszcze ambitniejszego projektu w dalszej przyszłości – mówi dr Trojanowski. Dyskusje na ten temat zgromadzą w dniach 27-28 maja (w formule zdalnej) około 100 badaczy z całego świata zajmujących się fizyką cząstek elementarnych. Na spotkaniu inżynierowie z CERN zaprezentują również wstępne plany dotyczące budowy nowego laboratorium podziemnego, które mogłoby pomieścić większą liczbę eksperymentów skupionych wzdłuż osi wiązki zderzenia. Jest to projekt długofalowy, który ma na celu maksymalizację potencjału badawczego obecnego zderzacza, który powinien służyć nauce jeszcze wiele lat. Wśród kilku eksperymentów proponowanych do umieszczenia w nowym laboratorium jest m.in. bezpośredni spadkobierca detektora FASER. Eksperyment, nazwany roboczo FASER 2, znacząco poszerzyłby potencjał odkrywczy obecnego detektora. Choć ani obecny, ani proponowany przyszły eksperyment nie dają możliwości bezpośredniej obserwacji ciemnej materii, to umożliwiają one poszukiwanie postulowanych teoretycznie niestabilnych cząstek, które mogą pośredniczyć w jej oddziaływaniach. O krok dalej idą autorzy kwietniowego artykułu opublikowanego w czasopiśmie Physical Review D, prof. Brian Batell z Uniwersytetu w Pittsburgu w USA, prof. Jonathan Feng z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine oraz dr Trojanowski. Proponują oni sposób na bezpośrednią obserwację lekkich cząstek ciemnej materii w nowym laboratorium. W tym celu sugerują umieszczenie tam nowego detektora, nazwanego FLArE (ang. Forward Liquid Argon Experiment), wykorzystującego technologię ciekło-argonowej komory projekcji czasowej oraz wstępny sygnał w postaci błysku (ang. flare) scyntylacyjnego. Detektor taki byłby nowym narzędziem do bezpośredniego poszukiwania cząstek ciemnej materii poprzez badanie ich oddziaływań przy bardzo wysokich energiach oraz przy laboratoryjnie kontrolowanym strumieniu takich cząstek. Jest to metoda wysoce komplementarna względem obecnych podziemnych eksperymentów poszukujących cząstek pochodzących z kosmosu lub produkowanych przez promieniowanie kosmiczne – argumentuje dr Trojanowski. Pomysł na nowy detektor FLArE został błyskawicznie włączony we wstępne plany inżynieryjne nowego laboratorium oraz w dyskusje eksperymentalne, również te dotyczące przyszłych badań neutrin w LHC. Czas pokaże, czy projekt ten będzie kolejnym sukcesem na miarę FASERa, czy też zostanie zastąpiony jeszcze lepszym rozwiązaniem – komentuje dr Trojanowski. Jedno jest pewne: fizycy nie próżnują i nie ustają w wysiłkach w celu lepszego poznania praw rządzących naszym światem. « powrót do artykułu -
Gdy kontenerowce, tankowce i inne wielkie jednostki kończą służbę i są rozbierane, pojawia się problem olbrzymich zanieczyszczeń. Jest on tym większy, że coraz częściej tego typu jednostki kończą swój żywot w krajach, w których brak jest przepisów dotyczących ochrony środowiska. Właściciele takich jednostek, by móc tanio i ze szkodą dla nas wszystkich je zezłomować, rejestrują statki pod tanimi banderami. Od 2002 roku gwałtownie rośnie liczba statków zarejestrowanych pod tanią banderą. Jednostki wybudowane i należące do przedsiębiorstw z UE, USA, Korei Południowej czy Japonii, pływają pod banderami innych krajów po to, by można je było w nich złomować tam, gdzie brak przepisów o ochronie środowiska czy bezpieczeństwie. Analizy dotyczące złomowania statków w latach 2014–2018 wykazały, że mimo iż kraje Unii Europejskiej wraz z USA, Koreą Południową i Japonią kontrolują zdecydowaną większość floty handlowej i floty tankowców, to aż 80% tych jednostek zostało zezłomowanych w zaledwie trzech krajach: Indiach, Pakistanie i Bangladeszu. Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Morskiego w Szanghaju wykazały, że standardową praktyką firm z UE jest rejestrowanie należących doń statków pod tanimi banderami. Prawo Unii Europejskiej wymaga, by statki, które zarejestrowane są w jednym z krajów UE były złomowane w stoczniach zatwierdzonych przez UE. Bogate europejskie przedsiębiorstwa, chcąc zaoszczędzić na kosztach złomowania, rejestrują swoje statki głównie na Komorach, Palau i Bahamach, dzięki czemu mogą je złomować w Bangladeszu, Indiach czy Pakistanie, powodując olbrzymie zanieczyszczenie oceanów. O skali problemu może świadczyć fakt, że w samym tylko roku 2019 firmy z UE oddały na złom statki o łącznym tonażu wynoszącym 2.841.305 ton. W UE zarejestrowane były jednostki o tonażu 94.262 ton, z czego w europejskich stoczniach zezłomowano statki 25.497 ton. Na tle UE znacznie lepiej wypadają Stany Zjednoczone. Amerykańskie firmy pozbyły się w 2019 roku statków o łącznym tonażu 954.912 ton, z czego 214.271 ton zarejestrowane było w USA, a do amerykańskich stoczni trafiło 141.922 tony. Firmy z UE szczególnie upodobały sobie tanie bandery i możliwość złomowania statków bez względu na koszty środowiskowe. W latach 2002–2019 odsetek statków należących do firm z UE, a zarejestrowanych pod tanimi banderami wzrósł z 46 do 96 procent. Innymi słowy, europejskie firmy rejestrują pod tanimi banderami niemal wszystkie nowe jednostki. Wszelkie konwencje międzynarodowe dotyczące ograniczeń czy zakazu wysyłania niebezpiecznych odpadów z krajów bogatszych do uboższych są w obliczu takich działań nieefektywne. Złomowanie statków w krajach, gdzie nie ma odpowiednich przepisów, wiąże się z uwalnianiem do środowiska azbestu, rtęci, ołowiu oraz pestycydów. Autorzy jednego z badań szacują, że do roku 2027 niemal 5000 pracowników indyjskich stoczni zajmujących się złomowaniem statków umrze z powodu międzybłoniaka, nowotworu powodowanego przez azbest. Działania wielkich firm powodują, że wiele traktatów międzynarodowych nie działa, bo kraje tanich bander nie mają interesu w ich przestrzeganiu. Ponadto w krajach, gdzie złomuje się takie jednostki, zdrowie pracowników jest ignorowane, mówi główny autor badań, Zheng Wan. Właściciele wielkich firm z bogatych krajów działają niemoralnie, obchodząc prawo międzynarodowe i narażając robotników z biednych krajów na poważne konsekwencje zdrowotne, dodaje John Cheerie z Institute of Occupational Medicine w Edynburgu. « powrót do artykułu
- 25 odpowiedzi
-
- tania bandera
- statek
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W miejscowości Slovenska Nova Ves w pobliżu Trnawy na Słowacji znaleziono cmentarz z okresu państwa wielkomorawskiego. To jedyne tego typu znalezisko w kraju trnawskim. Tym ważniejsze, że pochówki z Wielkiej Morawy w ogóle znajdowane są dość rzadko. Archeolodzy znaleźli dotychczas pięć grobów datowanych na IX wiek. Są one oddalone od siebie na takie same odległości, wszystkie zorientowane na linii wschód-zachód z głowami skierowanymi na zachód. Ciała złożono na plecach, w pozycji wyprostowanej, informuje dyrektor wykopalisk, Robert Olvecky. W pobliżu ciał znaleziono ceramikę, przedmioty z żelaza i kolczyki z brązu. Archeolodzy znaleźli też cztery piece z ceramiką. Mają nadzieję, że uda im się je dokładnie datować. Odkrycie pozwoli nam na lepsze poznanie wieku, struktury społecznej i stanu zdrowia ludności państwa wielkomorawskiego, stwierdził Matus Sladok z Rady Zabytków Kraju Trnawskiego. « powrót do artykułu
-
Ojciec i syn, Carlo i Yohann Oetheimerowie, niezależni badacze z Francji, odkryli w Indiach największy geoglif na świecie. Struktura o powierzchni 100 000 metrów kwadratowych przyćmiewa swoimi rozmiarami każdy z geoglifów z Nazca. Odkrycia dokonano dzięki Google Earth oraz badaniom terenowym. Carlo przeglądał zdjęcia satelitarne z Google Earth gdy na pustyni Thar w pobliżu wsi Boha zauważył linie przypominające geoglify. W 2016 roku obaj panowie pojechali do Indii i zaczęli prowadzić badania terenowe, wykorzystując przy tym drona. Zidentyfikowali cztery symbole wykonane z linii o szerokości 50 centymetrów. Największym z nich jest spirala znajdująca się na powierzchni 723 x 198 metrów, utworzona przez pojedynczą linię o długości 12 kilometrów. W pobliżu znaleziono jeszcze trzy inne geoglify, z których dwa uległy znacznej erozji. Dwie wyróżniające się figury: olbrzymia spirala położona blisko nietypowego geoglifu w kształcie węża, są połączone ze sobą sinusoidalnymi liniami. Ta triada geoglifów rozciąga się na 20,8 hektara, a tworzące ją linie mają długość ponad 24 kilometrów, czyli ponad połowy z 48 kilometrów zaobserwowanych linii. W kluczowych punktach umieszczone są trzy kamienie, stanowiące dowód na wykorzystywanie planimetrii podczas tworzenia geoglifów, czytamy w artykule opublikowanym na łamach Archeological Research in Asia. Zdaniem badaczy geoglify liczą sobie co najmniej 150 lat, a ich symbolika i przeznaczenie nie są znane. Słynne geoglify z Nazca zajmują znacznie większy obszar, składają się z olbrzymiej liczby symboli i są starsze. Żaden z nich nie jest jednak tak olbrzymi jak spirala z Indii. « powrót do artykułu
-
Jednym z elementów, który pomaga zadbać o zdrowie i dobre samopoczucie jest dokonywanie prawidłowych decyzji zakupowych. Proces ten trudno sobie jednak wyobrazić bez czytania etykiet – w końcu to właśnie na nich umieszczane są cenne informacje na temat składu i wartości odżywczej produktu. Ich studiowanie bywa jednak czasochłonne. Dużym ułatwieniem w sprawnym dokonywaniu prawidłowych wyborów podczas zakupów jest Nutri-Score – to prosty i intuicyjny system znakowania żywności, który stanowi podsumowanie wartości odżywczej oznakowanego produktu. DLACZEGO SKŁAD PRODUKTU JEST TAK ISTOTNY? Odpowiedni skład produktów, po które sięgamy, komponując codzienny jadłospis1 ma wpływ na prawidłowość żywienia, która jest jednym z czynników warunkujących zdrowie i dobre samopoczucie. Dlatego warto zapoznawać się ze składami artykułów spożywczych, lądujących w naszym koszyku. Z listy składników dowiemy się, czy produkt zawiera aromaty, barwniki lub konserwanty. Umieszczone są tu także alergeny, co jest szczególnie ważną informacją dla tych, którzy borykają się z różnego rodzaju alergiami pokarmowymi. Składniki produktu umieszczane są w porządku malejącym, według ich zawartości. Na samym początku znajdują się te, których w recepturze jest najwięcej, a im bliżej końca listy, tym danego składnika mniej2. Jednak skład produktu to nie jedyny element, którego znajomość pozwala nam podejmować prawidłowe decyzje zakupowe, dbając o zdrowie i dobre samopoczucie. O CZYM MÓWI WARTOŚĆ ODŻYWCZA? Kolejną informacją, z którą warto się zapoznawać jest wartość odżywcza produktu - to świetny sposób na to, by mieć pod kontrolą kaloryczność naszej diety oraz podaż składników odżywczych, które są ważne dla zachowania zdrowia i dobrego samopoczucia. Wartość odżywcza zwykle przedstawiana jest w formie tabeli i obligatoryjnie zawiera informacje na temat wartości energetycznej - wyrażonej jednocześnie w kilodżulach (kJ) i kilokaloriach (kcal) - oraz zawartości tłuszczu, kwasów tłuszczowych nasyconych, węglowodanów, cukrów, białka i soli3. Obowiązkowo wartości te podawane są w przeliczeniu na 100 g lub 100 ml. Dodatkowo producent może umieścić na etykiecie informacje na temat zawartości kwasów tłuszczowych jednonienasyconych i wielonienasyconych, alkoholi wielowodorotlenowych, skrobi, błonnika czy wybranych witamin i składników mineralnych. Informacja na opakowaniu może także zostać rozszerzona o wartość odżywczą w przeliczeniu na porcję produktu czy informację na temat stopnia pokrycia RWS (Referencyjna Wartość Spożycia). CZY KAŻDY PRODUKT MUSI MIEĆ PODANĄ WARTOŚĆ ODŻYWCZĄ? Zgodnie z aktualnym stanem prawnym podawanie informacji na temat wartości odżywczej jest obligatoryjne w większości przypadków. Produktów spożywczych, które są zwolnione z tego obowiązku, jest stosunkowo niewiele. JAKIE PRODUKTY NIE MUSZĄ MIEĆ PODANEJ WARTOŚCI ODŻYWCZEJ NA ETYKIECIE? Do tej grupy zaliczają się m.in.: • produkty nieprzetworzone • woda • zioła • przyprawy • sól • guma do żucia • żelatyna • drożdże Są to tylko niektóre z produktów, których nie dotyczy obowiązek podawania wartości odżywczej. Wszystkie artykuły spożywcze należące do tej grupy można znaleźć w załączniku V do rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady nr 1169/2011 z dnia 25 października 2011 roku w sprawie przekazywania konsumentom informacji na temat żywności. NUTRI-SCORE, CZYLI PODSUMOWANIE WARTOŚCI ODŻYWCZEJ Jak widać, informacja o wartości odżywczej bywa rozbudowana, dlatego jej zrozumienie może być dla niektórych trudne. Pomocny jest wówczas, umieszczany dobrowolnie na opakowaniach produktów, symbol Nutri-Score – to system, który w intuicyjny i zrozumiały dla konsumenta sposób, przedstawia wartość odżywczą oznakowanego produktu. Oznaczeniem jest jedna z pięciu liter od A do E, z których każda pokazana jest na tle innego koloru. Produkty oznaczone kolorem zielonym i literami A, B to produkty o wysokiej wartości odżywczej, które warto spożywać częściej lub w większej ilości. Produkty oznaczone literą C i kolorem żółtym - umiarkowanie, a te, na których widnieje kolor pomarańczowy, czerwony i litery D, E należy spożywać rzadziej lub w mniejszej ilości, ponieważ zawierają większą ilość składników, które powinniśmy na co dzień ograniczać4. NUTRI-SCORE NA POLSKIM RYNKU Według badania opinii konsumentów, które przeprowadzono na polskim rynku, aż 91% respondentów uznało, że Nutri-Score jest pomocny przy dokonywaniu zakupów5. System Nutri-Score został pozytywnie oceniony i jest wspierany przez pozarządowe organizacje konsumenckie (np. Europejską Organizację Konsumencką BEUC i FoodWatch, Federację Konsumentów w Polsce) oraz uzyskał w Polsce pozytywne opinie instytucji rozpatrujących go pod kątem żywieniowym i konsumenckim. Jedną z pierwszych firm w Polsce, która zdecydowała się na stopniowe wprowadzenie oznaczeń Nutri-Score na opakowaniach swoich produktów jest Danone - w ofercie spółki znajdują się zarówno produkty, które mogą stanowić podstawę codziennej diety, jak i tzw. produkty przyjemnościowe, a więc takie, które powinniśmy spożywać rzadziej. Materiał powstał we współpracy z Danone. 1. Sygnowska, E., Waśkiewicz, A., Głuszek, J., Kwaśniewska, M., Stepaniak, U., Kozakiewicz, K., ... & Rywik, S. (2005). Spożycie produktów spożywczych przez dorosłą populację Polski: wyniki programu WOBASZ. Kardiologia Polska= Polish Heart Journal, 63(supl. 4)., str. 1 2. Nieżurawski, L., & Sobków, C. (2015). Rola informacji na etykiecie w procesie zakupu produktu żywnościowego. Roczniki (Annals), 2015 (1230-2016-99974), str. 290-296. 3. Dr inż. M. Juśkiewicz, (2018) Przewodnik metodyczny do ćwiczeń z przedmiotu Podstawy opakowalnictwa produktów spożywczych, ćwiczenie 4: ocena oznakowania opakowań jednostkowych artykułów spożywczych, str. 9-10 4. https://danone.pl/nutri-score/ 5. Badanie online (CAWI) z panelu Kantar, dla Danone, Nutri-Score, Warszawa; 23.07.2020. Wynik na grupie 135 użytkowników produktów mlecznych w wieku 18-65, którym wyjaśniono sposób czytania Nutri-Score « powrót do artykułu
-
- Nutri-Score
- Danone
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Gdy jesteś na wyspie, na której nigdy nie było szczurów, wszędzie są ptaki. Jest głośno. Gdy trafisz na wyspę, na której są szczury, od razu zauważasz różnicę. Panuje tam cisza, mówi Carolyn Kurle. Taką cisza panowała, gdy Kurle po raz pierwszy odwiedziła wyspę Hadawax na Aleutach, zwaną też Wyspą Szczurów. Teraz na Hadawax słychać ptaki, a praca Kurle pokazuje, jak odradza się przyroda, gdy da się jej szansę i uwolni się ją od zawleczonych przez ludzi inwazyjnych gatunków. Ludzie pomogli rozprzestrzenić się szczurom po całym świecie. Gryzonie zdemolowały ekosystemy wielu wysp. Bez ich usunięcia przyroda nie będzie mogła się odrodzić. Przed trzema laty informowaliśmy o zakończonym sukcesem największym na świecie projekcie tępienia szczurów. A przykład Hadawax, która od dekady jest wolna od szczurów, pokazuje, jak wspaniałe wyniki daje usunięcie inwazyjnych gryzoni. Carolyn Kurle, w ramach pracy doktorskiej, zajmowała się wpływem szczurów na ekosystem Aleutów. Gryzonie skolonizowały Hawadax po tym, jak w latach 80. XVIII wieku u wybrzeży wyspy rozbił się japoński statek. Szczury błyskawicznie wytępiły miejscowe ptaki morskie. Pierwsza praca Kurle, opublikowana w 2008 roku, pokazała, że szczury wpłynęły nie tylko na ptaki, ale na cały łańcuch pokarmowy, aż po glony. Bowiem bez ptaków, które żywiły się mięczakami zamieszkującymi wybrzeża, doszło do eksplozji populacji ślimaków i innych roślinożerców, które zdziesiątkowały przybrzeżne populacje listownicowców. Te zaś stanowiły schronienie dla wielu gatunków, które utraciły swój habitat i ich liczebność gwałtownie spadła. Pewne gatunki inwazyjne mają daleko bardziej idący wpływ niż to, co widać na pierwszy rzut oka, mówi Kurle. Gdy Kurle opublikowała swoją pierwszą pracę, urzędnicy U.S. Fish and Wildlife Service (FWS) postanowili uwolnić Hawadax od szczurów. Na wyspie rozrzucono truciznę. Kurle i jej zespół przeprowadzili badania na wyspie jeszcze dwukrotnie. Po raz pierwszy zrobili to 5, a po raz drugi 11 lat po interwencji FWS. Okazało się, że ekosystem w strefie pływów zaczął się odradzać, a obecnie jest taki, jak na innych wyspach Aleutów, na których nigdy nie było szczurów. Występuje tam znacznie mniej mięczaków, a listownicowce pokrywają coraz większy obszar. Niewiele projektów związanych z eradykacją szczurów bierze pod uwagę ich wpływ na ekosystem morski. Tym cenniejszy jest przykład Hawadax. Uzyskane wyniki badań są bardzo cenne z akademickiego punktu widzenia i niezwykle ważne z punktu ochrony przyrody, mówi ekolog Daniel Simberloff z University of Tennessee. « powrót do artykułu
-
Pszczoły też potrzebują zbilansowanej diety
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Spadek różnorodności roślin i zanik niektórych gatunków przyczynia się do wymierania owadów zapylających. Larwy pszczół, także dziko żyjących, muszą spożywać potas, sód i cynk, żeby przeżyć i zdrowo się rozwijać – wykazały badania nad funkcjonowaniem pszczoły - murarki ogrodowej. Naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego udowodnili, że wiele zapylaczy, w tym pszczoły, nie ma dostępu do zbilansowanej diety, koniecznej dla ich przetrwania. Środowiska, w których żyją pszczoły, są zmieniane przez człowieka. Spada zarówno ilość jak i jakość odżywcza dostępnego pyłku, który powinien zawierać składniki kluczowe dla zdrowia i życia pszczół. Niedobór potasu, sodu i cynku w pyłku kwiatowym sprawia, że owady częściej umierają, nie zawsze potrafią wytworzyć kokon i osiągają mniejsze rozmiary ciała jako dorosłe osobniki. W badaniach skupiono się na gatunku dzikiej pszczoły – murarce ogrodowej. W przeciwieństwie do swoich społecznych kuzynów, jak trzmiele i pszczoła miodna, należy ona do pszczół samotnych. Nie żyje w ulach, nie tworzy rodzin, nie produkuje miodu, nie posiada robotnic usługujących królowej i nie wychowuje wspólnie potomstwa. Samice murarki składają jaja na zebranej wcześniej mieszance nektaru i pyłku, zmagazynowanej w komórce gniazdowej i zamurowanej błotem. Z jaj wykluwają się larwy, które żywią się zgromadzonym pyłkiem, przepoczwarzają i hibernują w postaci dorosłej w kokonach niemal rok, aby wiosną znowu zapewnić nowe pokolenie. Zespół z UJ karmił larwy murarek różnymi rodzajami pyłku: albo o zbilansowanej, pełnej zawartości mikroelementów, albo pyłku zawierającego za mało sodu, potasu lub cynku, po czym badał wpływ diety na cechy historii życiowych pszczół: śmiertelność, masę ciała i wykształcenie prawidłowego kokonu. Okazało się, że niedobór potasu wywoływał podobny efekt u obu płci: zwiększał śmiertelność, redukował masę ciała dorosłych i powodował niedorozwój kokonów. Dodatek soli potasowej do diety ubogiej w ten pierwiastek polepszał przeżywalność i poprawiał jakość kokonów, ale nie udało się już uzyskać prawidłowej masy okazów dorosłych. Niedostatek sodu wyraźnie zwiększał śmiertelność murarek obu płci. Dodanie chlorku sodu nie skutkowało zwiększoną przeżywalnością, ale u samic powodowało zwiększoną masę. Z kolei zawartość cynku w pyłku kwiatowym najsilniej wpływała na samce. Pokarm o obniżonym stężeniu cynku skutkował ich większą śmiertelnością oraz mniejszą masą. W kolejnym badaniu analizowano tzw. budżet pierwiastkowy murarki ogrodowej. Dla atomów dwunastu najważniejszych pierwiastków badacze wyliczyli proporcję ich asymilacji z pokarmu do ciała, alokację w struktury ciała i w kokon, i wreszcie proporcję w jakiej są wydalane. Zrozumienie tych zależności jest ważne, ponieważ pozwala naukowcom poznać znaczenie odpowiednio zbilansowanej diety dla funkcjonowania dzikich pszczół i pozwala na przewidywanie jak zdrowe będą pszczoły zasiedlające różne środowiska – oceniają dr Michał Filipiak i Zuzanna Filipiak, autorzy publikacji podsumowującej wyniki badań. Ich zdaniem całościowe spojrzenie na zdrowie pszczół może ujawnić niedostrzegalne wcześniej zależności między roślinami i owadami, kształtujące funkcjonowanie całego łańcucha pokarmowego. Wiedzę o tym, że bilansowanie diety i dostęp do odpowiednich gatunków pyłku kształtuje populacje pszczół, można wykorzystać w działaniach na rzecz ochrony i poprawy bazy pokarmowej pszczół. « powrót do artykułu