Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Badacze z Cavendish Laboratory na Uniwersytecie Cambridge opracowali metodę wykrywania pojedynczego kubitu (bitu kwantowego) w gęstej chmurze 100 000 kubitów utworzonych ze spinów kwantowych kropek. Uczeni najpierw wprowadzili informację kwantową w chmurę, a następnie wykorzystali pojedynczy elektron do kontroli zachowania chmury, co ułatwiło odnalezienie wprowadzonego wcześniej kubitu. Już teraz prymitywne komputery kwantowe jakimi dysponujemy są w stanie – w niektórych wysoce specjalistycznych zastosowaniach – przewyższyć wydajnością konwencjonalne superkomputery. Jednak kwantowe urządzenia pokażą swoją pełną moc, gdy zostaną połączone za pomocą kwantowego internetu. Problem jednak w tym, że stany kwantowe są niezwykle delikatne. Wszelka ingerencja, jak np. próba ich przesłania, może je zniszczyć. Jednym z pomysłów na poradzenie temu problemowi jest ukrycie kubitu z interesującą nas informacją wewnątrz chmury złożonej z innych kubitów. Stąd też badania, które przeprowadzono na Cambridge. Opracowana przez nich technika pozwala na przesłanie kwantowej informacji do układu, w którym ma być przechowywana oraz zweryfikowanie jej stabilności. Badania prowadzono w kropkach kwantowych, gdyż to światło jest najbardziej obiecującym kandydatem do przesyłania informacji w kwantowym internecie, a kropki kwantowe są obecnie najlepszym kwantowym źródłem światła. Kropki te to miniaturowe kryształy, sztuczne atomy. Gdy jednak będziemy przesyłać kwantową informację za pomocą sieci, musimy mieć możliwość jej tymczasowego przechowywania w różnych punktach sieci. Rozwiązaniem jest przechowanie delikatnego stanu kwantowego w chmurze 100 000 jąder atomowych, które zawiera każda z kropek kwantowych. To jak ukrycie igły w stogu siana. Problem w tym, że gdy próbujemy komunikować się z tymi jądrami, mają one tendencje do przypadkowej zmiany spinów, co generuje olbrzymie zakłócenia, szum, wyjaśnia główny autor badań, profesor Mete Atature. Chmura kubitów w kropce kwantowej zwykle nie działa jak jeden organizm, przez co trudno jest odczytać zawarte w niej informacje. Jednak w 2019 roku Atature i jego zespół wykazali, że schłodzenie do bardzo niskich temperatur i wykorzystanie światła powoduje, że chmura taka zaczyna wykonywać „skoordynowany kwantowy taniec”, co znakomicie redukuje szum. Teraz ta sama grupa wykazała, że możliwa jest kontrola takiego kolektywnego stanu 100 000 atomów, dzięki czemu byli w stanie wykryć informację zapisaną w „odwróconym kwantowym bicie” ukrytym w chmurze. Czułość wykorzystanej metody wynosi 1,9 części na milion, czyli jest wystarczająca, by zauważyć pojedynczy odwrócony bit w chmurze składającej się ze 100 000 elementów. Z technicznego punktu widzenia jest to bardzo wymagające. Nie mamy możliwości skomunikowania się z chmurą, a ona nie ma możliwości skontaktowania się z nami. Możemy jednak użyć elektronu jako pośrednika. Działa on jak pies pasterski, wyjaśnia Atature. Ze wspomnianym elektronem można komunikować się za pomocą lasera. Z kolei elektron komunikuje się ze spinami atomów. W wyniku tego procesu, chaotycznie dotychczas zachowujące się spiny zaczynają organizować się wokół elektronu. W ten sposób powstają skoordynowane fale spinowe. Jeśli wyobrazimy sobie naszą chmurę spinów jako stado 100 000 poruszających się chaotycznie owiec, to trudno jest zauważyć 1 owcę, która nagle zmieniła kierunek. Jeśli jednak całe stado porusza się jak skoordynowana fala, to taka owca zmieniająca kierunek staje się dobrze widoczna, mówi uczony. Kolejnym krokiem naszych badań będzie pokazanie, że tę technikę można wykorzystać do przechowania i odczytania dowolnego kwantowego bitu z całego rejestru spinów, zapowiada doktorant Daniel Jackson z Cavendish Laboratory. W ten sposób zakończymy tworzenie układu pamięci połączonego ze źródłem światła, ważnego elementu kwantowego internetu, dodaje Dorian Gangloff. Tę samą technikę można wykorzystać w budowie komputerów kwantowych. Więcej na jej temat przeczytamy w artykule Quantum sensing of a coherent single spin excitation in a nuclear ensemble. « powrót do artykułu
  2. Neandertalczycy byli zdolni do rozumienia mowy, wynika z badań przeprowadzonych przez multidyscyplinarny zespół naukowy, w skład którego wchodził m.in. profesor antropologii Rolf Quam z Binghamton University. To jedne z najważniejszych badań w moim życiu. Ich wyniki jasno pokazują, że neandertalczycy mieli wszystko, co potrzebne, by rozumieć ludzką mowę. Ewolucja języka i zdolności językowe neandertalczyków wciąż stanowią zagadkę. Od dziesięcioleci jednym z kluczowych zagadnień dotyczących komunikacji jest pytanie o to, czy inne gatunki człowieka, szczególnie neandertalczycy, również posługiwały się językiem mówionym, mówi współautor badań, profesor Juan Luis Arsuaga z Universidad Complutense de Madrid. Naukowcy wykonali obrazowanie tomograficzne, na podstawie którego stworzyli wirtualne trójwymiarowe modele struktur ucha H. sapiens i H. neanderthalensis. Następnie sprawdzali, czy struktura ucha pozwalała odbierać dźwięki do częstotliwości 5 kHz. To zakres obejmujący większość dźwięków wydawanych przez mówiącego człowieka. Wyniki porównano z podobnym badaniem przeprowadzonym na szczątkach ze stanowiska archeologicznego w Atapuerca. Znaleziono tam m.in. niemal kompletną czaszkę H. heidelbergensis. Okazało się, że w zakresie 4-5 kHz neandertalczycy słyszeli nieco lepiej, bardziej przypominając H. sapiens, niż ich przodkowie. Naukowcom udało się też wyliczyć zakres częstotliwości dla największej czułości ucha badanych gatunków człowieka. Im większy jest ten zakres, tym więcej łatwo rozróżnialnych dźwięków można słyszeć, a zatem i używać. Także i pod tym względem neandertalczycy bardziej przypominali człowieka współczesnego niż swoich przodków. To kluczowy element. Możliwość odbierania podobnych bodźców słuchowych, szczególnie zaś podobieństwo zakresu częstotliwości dla największej czułości słuchu, wskazuje, że neandertalczycy posiadali system komunikacyjny, który był równie wydajny i złożony, co system człowieka współczesnego, wyjaśnia profesor Mercedes Conde-Valverde z Universidad de Alcala. Wiemy zatem, że neandertalczycy mieli większe niż ich przodkowie możliwości odbierania dźwięków z zakresu odpowiadającej mowie H. sapiens. Wiemy też, że wykazywali bardziej złożone zachowania społeczne i wytwarzali bardziej zaawansowane narzędzia niż wcześniej istniejące gatunki człowieka. Sądzimy, że – po niemal stu latach badań na tym polu – można obecnie jednoznacznie stwierdzić, że neandertalczycy byli w stanie posługiwać się mową, dodaje Ignacio Martinez z Universidad de Alcala. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
  3. Międzynarodowy zespół astronomów, kierowany przez Francesca de Gasperina z Uniwersytetu w Hamburgu, w którego składzie znajduje się dwoje polskich naukowców, Krzysztof Chyży z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Katarzyna Małek z Narodowego Centrum Badań Jądrowych, stworzył największą i najdokładniejszą mapę nieba obserwowanego na ultraniskich częstotliwościach radiowych. Mapa opublikowana w czasopiśmie Astronomy and Astrophysics ujawnia ponad 25 000 aktywnych supermasywnych czarnych dziur znajdujących się w odległych galaktykach. Na pierwszy rzut oka mapa wygląda jak obraz rozgwieżdżonego nocnego nieba. Jest to jednak tylko złudzenie, gdyż nie została wykonana w świetle widzialnym, ale za pomocą interferometru LOFAR (jest to angielski skrót od LOw Frequency ARray, co tłumaczy się jako sieć radiowa na niskie częstotliwości). Oznacza to, że mapa pokazuje niebo w zakresie fal radiowych, w których gwiazdy są prawie niewidoczne. Za pomocą tej mapy astronomowie starają się odkryć różne obiekty, które głównie emitują fale o ultraniskich częstotliwościach radiowych. Do takich właśnie obiektów należą, między innymi, rozproszona materia w wielkoskalowej strukturze Wszechświata, egzoplanety oraz gasnące strumienie plazmy wyrzucane przez supermasywne czarne dziury, które najbardziej interesują naukowców z projektu LOFAR. Chociaż jest to jedna z największych map w zakresie fal radiowych, to ukazuje jedynie dwa procent nieba. Na dokończenie obserwacji całego nieba północnego trzeba nam będzie poczekać jeszcze kilka lat. Fale radiowe odbierane przez LOFAR i wykorzystane w tej pracy mają długość aż do sześciu metrów, co odpowiada częstotliwości około 50 MHz. Są to najdłuższe fale radiowe kiedykolwiek użyte do obserwacji tak dużego obszaru nieba. Mapa jest wynikiem wielu lat pracy nad niewiarygodnie trudnymi danymi. Naukowcy należący do projektu musieli opracować i wdrożyć nowe strategie przekształcania sygnałów radiowych w obrazy nieba, ale dzięki temu udało się otworzyć nowe okno na Wszechświat. Nie bez powodu Wszechświat na tak długich falach radiowych stanowił dla naukowców wielką niewiadomą, gdyż zarówno obserwacje, jak i dalsza analiza danych są niezwykle wymagające. Jonosfera, warstwa wolnych elektronów otaczająca Ziemię, działa jak soczewka nieustannie przesuwająca się nad radioteleskopem. Efekt działania takiej soczewki można porównać do próby oglądania świata, gdy się jest zanurzonym w basenie. Patrząc w górę, widzimy, jak fale na wodzie uginają promienie świetlne i zniekształcają widok. Aby zniwelować w zebranych danych zakłócenia jonosfery, naukowcy wykorzystali superkomputery i opracowali nowe algorytmy do rekonstrukcji zarejestrowanych sygnałów. Algorytmy te odpowiednio korygowały kolejne 4-sekundowe wycinki danych, obejmujących razem 256 godzin obserwacji. LOFAR jest obecnie największym radioteleskopem pracującym na najniższych częstotliwościach, jakie można obserwować z Ziemi. Składa się on z 52 stacji rozmieszczonych w dziewięciu różnych krajach: Holandii, Niemczech, Polsce, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Irlandii, Łotwie i Włoszech. LOFAR jest wspólnym projektem ASTRON, Holenderskiego Instytutu Radioastronomii oraz m.in. Uniwersytetów w Amsterdamie, Groningen, Lejdzie, Nijmegen, Niemieckiego Konsorcjum Długich Fal (GLOW), do którego należy Uniwersytet w Hamburgu, polskiej grupy POLFARO zarządzającej 3 stacjami LOFARA w Polsce sfinansowanymi przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.   « powrót do artykułu
  4. Ludzie dotarli na Florydę co najmniej 14 000 lat temu. Jednak na położonych zaledwie 100 kilometrów dalej Bahamach pojawili się dopiero 1000 lat temu. Tak przynajmniej dotychczas sądzono. Teraz jednak okazuje się, że dotarli tam wcześniej i znacząco zmienili krajobraz wysp. Nowe badania, rzucające światło na przeszłość Bahamów, opublikował na łamach PNAS profesor Peter van Hengstum z Texas A&M University. Uczony zbadał osady z dna Blackwood Sinkhole, leja krasowego którego dno znajduje się pod 37 metrami wód gruntowych nie zawierających tlenu. To stworzyło idealne warunki do zachowania się materiału organicznego z ostatnich 3000 lat. Dzięki datowaniu radiowęglowemu naukowcy mogli zbadać węgiel pozostały po ludzkich ogniskach sprzed tysięcy lat. Na tej podstawie stwierdzili, że Bahamy zostały zasiedlone o wcześniej niż sądziliśmy. Bahamy były ostatnim regionem Karaibów, w którym pojawił się człowiek. Jakby tego było mało, wcześniejsze dowody archeologiczne wskazywały, że zasiedlenie całego archipelagu o długości 800 kilometrów zajęło rdzennym mieszkańcom Bahamów – Indianom Lucayan – setki lat, mówi van Hengstum. Co interesujące, ludzie nie dotarli na Bahamy z pobliskiej Florydy. Całe karaiby zostały zasiedlone przez ludzi migrujących z Ameryki Południowej. A nowe dowody wskazują, że Bahamy zostały zasiedlone najpóźniej około 700 roku naszej ery. Na położonej na północy archipelagu wyspie Wielkie Abaco najwcześniejszymi dowodami na obecność człowieka są dwa szkielety datowane na lata 1200–1300. Jednak nasze badania dotyczące zmian krajobrazu przez człowieka wykazały, że ludzie wycinali i wypalali roślinność pod działalność rolniczą już prawdopodobnie około 830 roku, dodaje uczony. To wskazuje, że ludzie rozprzestrzenili się po całym archipelagu w ciągu około 100 lat. Badania pokazują też, jak przybysze zmienili krajobraz. Gdy Lucayan pojawili się na Wielkim Abaco, wyspa była pokryta lasami sosnowymi i palmowymi. Miała unikatowy ekosystem zdominowany przez gady, jak wielkie żółwie i krokodyle. Jednak wycinanie i wypalanie roślinności spowodowało, że sosny skolonizowały wyspy i wypierały rodzime palmy. Wielkie gady zaczęły zanikać po 1000 roku, a około 1500 roku w regionie zintensyfikowały się huragany, które w znacznym stopniu zniszczyły lasy sosnowe. Zachowane pyłki wskazują, że przed przybyciem Europejczyków, gdy okresy intensyfikacji huraganów były częstsze, lasy nie ucierpiały tak mocno. Obecnie, gdy siła huraganów może wzrosnąć jeszcze bardziej, lasy sosnowe na północy Bahamów mogą nie być tak wytrzymałe jak w przeszłości, mówi uczony. « powrót do artykułu
  5. Wiosna to dla wielu alergików niezbyt przyjemna pora roku. Są wówczas narażeni na kontakt z większą ilością pyłków roślinnych. Niestety, sytuacja takich osób będzie się pogarszała. Ocieplenie klimatu powoduje bowiem, że sezon pylenia się wydłuża, a wyższy poziom CO2 w atmosferze powoduje, że pyłku jest coraz więcej. Niektóre badania mówią, że w USA i Kanadzie w ciągu 30 lat sezon, w którym pojawiają się pyłki roślin, wydłużył się nawet o 20 dni. Teraz przyszła pora na podobne badania w Europie. Doktor Annett Menzer i jej koledzy z Uniwersytetu Technicznego w Monachium postanowili sprawdzić, czy w ostatnich dekadach doszło do zmian w transporcie pyłków roślinnych w atmosferze. Niemieccy badacze skupili się na Bawarii. Wykorzystali dane z 6 stacji monitoringu pyłku rozmieszczonych w całym landzie. Przeanalizowali zebrane przez nie dane i opublikowali artykuł na ten temat we Frontiers in Allergy. Uczeni odkryli, że w latach 1987–2017 niektóre rośliny, takie jak leszczyna i olcha każdego roku rozpoczynały pylenie nawet o 2 dni wcześniej niż roku poprzedniego. Natomiast pylące później, jak brzoza i jesion, przyspieszyły pylenie średnio o około 0,5 doby/rok. Pyłek może wędrować wraz z wiatrem przez setki kilometrów. Dodatkowym problemem dla alergików mogą być zmiany wzorców pogodowych powodowanych przez zmiany klimatyczne. Mogą one bowiem prowadzić do tego, że alergik zetknie się z „nowym” gatunkiem pyłku, takim, z którym wcześniej nie miał do czynienia. Czasem może być bardzo trudno odróżnić pyłek występujący lokalnie od tego przyniesionego z daleka. Dlatego też naukowcy skupili się na pyleniu występującym przed rozpoczęciem sezonu w danym miejscu. Jeśli, na przykład, w stacji monitoringu był obecny pyłek brzozy, ale lokalne brzozy nie pyliły jeszcze przez co najmniej 10 dni, uznawano, że pyłek pochodzi z daleka. Byliśmy zaskoczeni, że aż w 2/3 przypadków obserwowaliśmy pyłek przed lokalnym sezonem pylenia, mówi Menzel. Naukowcy wyjaśniają, że szczególnie uciążliwy może być dla alergików lekki pyłek, który może przebywać największe odległości. Naukowcy mówią,że potrzebne są dodatkowe badania, które pozwolą stwierdzić, na ile wcześniej tak naprawdę rozpoczyna się sezon pylenia, zatem na ile wcześniej alergicy narażeni są na kontakt z alergenami. Dotychczas bowiem sezon pylenia określano lokalnie, na podstawie tego, kiedy pyliły rośliny w okolicy. Jednak, jak wynika z powyższych badań, w wielu przypadkach pyłek pojawia się znacznie wcześniej, gdyż jest transportowany na duże odległości. « powrót do artykułu
  6. Naukowcom z polsko-niemieckiego zespołu badawczego Politechniki Wrocławskiej, Uniwersytetów z Augsburga i Münster oraz z Monachium udało się wymieszać nanoskalowe fale dźwiękowe z kwantami światła. W badaniach, których wyniki zostały właśnie opublikowane w prestiżowym czasopiśmie Optica, wykorzystali sztuczny atom, który przekształca drgania fali dźwiękowej z niespotykaną dotąd precyzją w pojedyncze kwanty światła – fotony. Fale świetlne i dźwiękowe stanowią podstawę nowoczesnych technologii komunikacyjnych. Światło służy do przesyłania danych w globalnej sieci światłowodowej. Natomiast urządzenia wykorzystujące fale dźwiękowe są używane w bezprzewodowej komunikacji między routerami, tabletami lub smartfonami. Te dwie kluczowe technologie trzeba teraz przystosować do nadchodzącej ery komunikacji kwantowej. Kluczowe są tutaj tak zwane hybrydowe technologie kwantowe. Hybrydowe technologie kwantowe łączą światło i dźwięk Łączą one odmienne układy kwantowe, wykorzystując wyjątkowe zalety każdego z nich, a jednocześnie przezwyciężając ich ograniczenia. W tej dziedzinie drgania sieci krystalicznej są szczególnie obiecujące – wyjaśnia prof. Hubert Krenner, który kieruje badaniami na Uniwersytecie w Augsburgu. Dodaje, że fonony, bo tak fizycy nazywają te drgania, rozciągają i ściskają dosłownie każdy obiekt osadzony w krysztale, zmieniając w ten sposób jego właściwości fizyczne. W swoich badaniach naukowcy stosują powierzchniowe fale akustyczne w skali nanometrowej, wprawiając w drgania pojedynczy sztuczny atom, tak zwaną kropkę kwantową, i zmieniając w ten sposób kolor emitowanego światła. W naszych symulacjach byliśmy w stanie niemal idealnie odtworzyć widma zmierzone w Augsburgu, włączając do naszego modelu nanoskalowe fale dźwiękowe, tak jakby wiązkę fononowego lasera. Przedstawione wyniki badań są kamieniem milowym w rozwoju hybrydowych technologii kwantowych, ponieważ kropka kwantowa emituje pojedyncze kwanty światła, tak zwane fotony, które są precyzyjnie taktowane przez falę dźwiękową - opowiada podekscytowany dr Daniel Wigger, stypendysta NAWA-ULAM, który bada sprzężenie między kropkami kwantowymi a fononami na Uniwersytecie w Münster i na Politechnice Wrocławskiej. Z kolei dr Matthias Weiß, który obronił doktorat w Instytucie Fizyki w Augsburgu, dodaje, że to fascynujące, że linie widmowe kropek kwantowych wytworzonych w Monachium są tak niezwykle ostre. To pozwoliło nam zaobserwować, jak niewielka energia pojedynczego fononu przesuwa linię widmową kropki kwantowej - tłumaczy dr Matthias Weiß. Najmniejsze porcje energii Zespół badawczy zrobił jeszcze jeden kluczowy krok naprzód. Naukowcy użyli drugiej fali dźwiękowej o innej częstości. W widmie kropki kwantowej pojawiły się nowe linie widmowe, które odpowiadają sumie lub różnicy częstości dwóch fal dźwiękowych. Prof. Hubert Krenner zauważa, że zjawisko to jest od dziesięcioleci dobrze znane w optyce jako mieszanie fal. Wskaźniki laserowe wykorzystują ten proces do generowania zielonego światła. W naszej pracy lasery to fale dźwiękowe, które mieszamy z kwantami światła – mówi prof. Hubert Krenner, który uważa, że precyzja tego zjawiska zapiera dech w piersiach. Dr Matthias Weiß dodaje, że gdy naukowcy zmienili częstotliwość jednej z dwóch fal dźwiękowych o jedną bilionową, zaobserwowali, jak widmo oscyluje z okresem około pół dnia, zgodnie z przewidywaniami. Sama kropka kwantowa reprezentuje tak zwany kubit, podstawową jednostkę w informatyce kwantowej. Dr Daniel Wigger zwraca zaś uwagę, że badacze w modelu rozważali kropkę kwantową jako kubit, który jest modulowany przez falę dźwiękową. Poza tym nie musieli przyjmować żadnych założeń. Naukowcy są przekonani, że wyjątkowa zgodność między obliczeniami a wynikami eksperymentów dowodzi, że ich bardzo ogólny model dokładnie opisuje wszystkie kluczowe właściwości. Dlatego powinien mieć zastosowanie również w wielu innych implementacjach kubitów. Sukces owocem wspólnych nowatorskich badań W swoich przełomowych badaniach polsko-niemiecka grupa wykorzystuje wieloletnie doświadczenie. Prof. Paweł Machnikowski z Politechniki Wrocławskiej i prof. Tilmann Kuhn z Uniwersytetu w Münster prowadzili pionierskie prace nad teoretycznym opisem sprzężenia między kropkami kwantowymi i fononami, które prof. Hubert Krenner bada eksperymentalnie. W tym projekcie skorzystaliśmy z wyjątkowego związku między teorią i eksperymentem. Pomocne było też nasze bogate, wspólne doświadczenie, sięgające realizacji projektu europejskiego, a następnie mojego pobytu w zespole prof. Tilmanna Kuhna w Münster w ramach stażu naukowego. Cieszę się, że teraz z kolei dr Daniel Wigger po doktoracie u prof. Tilmanna Kuhna zdecydował się odbyć 2-letni staż w moim zespole naukowym – tłumaczy prof. Paweł Machnikowski, dziekan Wydziału Podstawowych Problemów Techniki PWr. Zadowolony jest również prof. Tilmann Kuhn z Münster, który dodaje, że do tej pory fonony były często postrzegane jedynie jako uciążliwość w kontrolowaniu stanów kwantowych i podejmowano próby wyeliminowania ich wpływu, na ile było to możliwe. W pracy pokazujemy, że fonony mogą być używane w wysoce kontrolowany sposób do sterowania układem kwantowym – mówi prof. Tilmann Kuhn. Praca opublikowana w Optica to pierwszy krok w kierunku przyszłych fononowych technologii kwantowych. Dr Matthias Weiß przeprowadził już nowe eksperymenty, których wyniki dr Daniel Wigger opracowuje na Politechnice Wrocławskiej od strony teoretycznej. « powrót do artykułu
  7. Wczoraj wystartowała 5. już edycja STAT Madness, rodzaju zawodów, które znakomicie zwiększają świadomość społeczeństwa odnośnie tego, co nowego dzieje się w nauce. Pomysł podobny jest do głosowania na najlepszą drużynę futbolu amerykańskiego. To świetna zabawa, podczas której widzimy tabelę z rozstawionymi zawodnikami oraz skrótowy opis osiągnięć każdego z nich. Głosując dajemy zawodnikowi szansę na przejście do kolejnej rundy i dotarcie o finału. Głosowanie nad największymi osiągnięciami biomedycyny rozpoczęło się wczoraj, 1 marca, i potrwa do niedzieli, 7 marca. Do tegorocznego STAT Madness wybrano 64 finalistów spośród ponad 130 nadesłanych zgłoszeń. Do drugiej rundy przejdzie 32, później 16, aż pozostanie finałowa para. W zawodach biorą udział najlepsze instytucje naukowe z USA. W pierwszej rundzie pary zostały rozstawione. I tak np. badania nad odtworzeniem nosorożca białego północnego prowadzone przez Scripps Research stają w szranki z badaniami nad odmładzaniem starzejących się komórek, prowadzonymi przez Uniwersytet Stanforda. Możemy też wybrać czy bardziej cenimy badania nad terapią genową przeciwko HIV (University of Miami) czy też badania nad zmianami kształtu RNA wirusa HIV (Whitehead Institute), możemy też wybrać, czy bardziej zależy nam na badaniach nad utratą funkcjonalności mitochondriów (University of Utah) czy nad rolą mitochondriów w przerzutowaniu raka piersi (Univeristy of California Irvine). Z wielką przyjemnością znaleźliśmy wśród startujących w szranki badań i takie, które sami opisywaliśmy. Przede wszystkim trzeba tutaj wspomnieć o odkryciu onkogenu glejaka (University of Virginia), które to osiągnięcie może pomóc w walce z tym niezwykle śmiertelnym nowotworem. Konkurentem tego odkrycia są w głosowaniu badania nad czynnikami genetycznymi rozwoju czerniaka, prowadzone przez Rockefeller University. W ubiegłorocznej edycji STAT Madness głosowało niemal 700 000 osób. Edycja tegoroczna przyciągnęła dotychczas prawie 39 000 uczestników. Głosowanie skończy się za nieco ponad 5 dni. Zapraszamy do zabawy. « powrót do artykułu
  8. Powodzeniem zakończyły się ostatnie testy układów elektrycznych, elektronicznych i komunikacyjnych Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba. Wykazały one, że wszystko działa tak, jak powinno, a Teleskop i jego cztery instrumenty naukowe mogą wysyłać i odbierać dane przez sieć, która wykorzystywana do komunikacji w kosmosie. Udane zakończenie testu przybliża nas do planowanego na październik wystrzelenia JWST. Podczas zakończonych właśnie testów sprawdzano zarówno pracę podzespołów elektronicznych i elektrycznych, jak i ich odporność na warunki panujące w czasie startu rakiety. Testy trwały w sumie przez 17 kolejnych dni. Wszystkie układy elektryczne JWST składają się z elementu A i dublującego go elementu B. Daje to większą pewność oraz elastyczność pracy. To była dla nas chwila dumy, gdyż wykazaliśmy, że pod względem elektrycznym Webb jest gotowy do pracy, mówi Jennifer Love-Pruitt, odpowiedzialna podzespoły elektryczne podstawy teleskopu. Po zakończeniu testów przepływu sygnałów, natychmiast przystąpiono do sprawdzania sposobu pracy teleskopu. Każdy z instrumentów wykonywał w symulowanym środowisku zadania takie, jakie będzie wykonywał po wystrzeleniu. JWST był przy tym traktowany tak, jakby znajdował się w przestrzeni kosmicznej. Komunikacja z urządzeniem odbywała się za pośrednictwem symulowanego Deep Space Network. To sieć komunikacyjna, której poszczególne elementy znajdują się w USA, Australii i Hiszpanii, a która jest używana przez NASA do komunikacji z urządzeniami znajdującymi się w przestrzeni kosmicznej. Podczas testów symulowano też mało prawdopodobną, lecz możliwą sytuację, gdy z jakiegoś powodu kontrola nad Webbem będzie musiała zostać przekazana z Baltimore do Greenbelt. Również i ten element przebiegł bez zakłóceń. Gdy już JWST znajdzie się w przestrzeni kosmicznej za komunikację z nim będzie odpowiadało DSN. Dodatkowo teleskop będzie bez przerwy miał łączność z Trackingand Date Relay Satellite Space Network w Nowym Meksyku, stacją Malindi w Kenii należącą do Europejskiej Agencji Kosmicznej oraz Europejskim Centrum Operacji Kosmicznych w Niemczech. Wystrzelenie teleskopu jest planowane na koniec października bieżącego roku. « powrót do artykułu
  9. Nowo odkryty rodzaj komórek kości może stać się celem przyszłych terapii leczących osteoporozę i inne schorzenia szkieletu. Komórki, nazwane osteomorfami, zostały odkryte we krwi i szpiku przez naukowców z Garvan Institute of Medical Research. Wiemy już, że łączą się tworząc komórki kościogubne – osteoklasty – które zgodnie ze swoją nazwą mają zdolność do rozpuszczania i resorpcji tkanki kostnej. Osteomorfy mają unikatowy profil genetyczny co jest potencjalnie bardzo obiecującą cechą, gdyż być może uda się to wykorzystać do terapii biorącej na cel dokładnie te komórki. To odkrycie zmienia reguły gry, gdyż nie tylko pomaga w zrozumieniu biologii kości, ale potencjalnie otwiera drogę do leczenia osteoporozy. W osteoplastach dochodzi do ekspresji kilkunastu genów, które wydają się mieć związek z tą chorobą kości, mówi współautor badań, Tri Giang Phan. Szkielet to, jak mówią autorzy badań, dynamiczny organ, który przez całe nasze życie jest ciągle przebudowywany w reakcji na bodźce ze środowiska. Na poziomie molekularnym dochodzi do nieustannych zmian. Wyspecjalizowane komórki rozpuszczają starą tkankę kostną i budują nową. Takie przemodelowanie to wspólny wysiłek dwóch rodzajów komórek, osteoklastów absorbujących starą tkankę i osteoblastów, które tworzą nową. Ich skuteczne działanie wymaga dobrej koordynacji w czasie i przestrzeni. Zaburzenie równowagi działania tych komórek prowadzi do osłabienia kości, w tym do osteoporozy. O ile nauka dobrze rozumie role osteklastów w rozwoju takich chorób jak osteoporoza, to ich biologia jest znacznie słabiej poznana. Dlatego właśnie naukowcy z Garvan Institute chcieli się im bliżej przyjrzeć. Podczas badań na modelu mysim zauważyli, że osteoklasty robią zadziwiającą rzecz – dzielą się na mniejsze komórki, a potem łącząc, ponownie tworząc osteoklasty. To zupełnie nieznany dotychczas proces. Do tej pory uważano, że gdy osteoklasty wykonają swoją robotę, zachodzi apoptoza i komórki giną. Zauważyliśmy jednak, że przechodzą one swoisty recykling, w podczas którego dzielą się i łącza ponownie. Być może proces ten wydłuża ich życie. Odkryliśmy też te podzielone komórki w krwi i szpiku, co wskazuje, że przemieszają się one do innych części szkieletu. Mogą stanowić rezerwę dla innych komórek w miejscach, gdzie są potrzebne, stwierdza doktor Michelle McDonald. Szczegółowe badania wykazały też, że nowo odkryte komórki włączają liczne geny. Do ekspresji wielu z nich dochodzi też w osteoklastach, ale ekspresja niektórych była czymś nowym. To na przekonało, że mamy do czynienia z nowym typem komórek, które nazwaliśmy osteomorfami, wyjaśnia Weng Hua Khoo. Następnie, we współpracy z kolegami z Imperial College London, uczeni z Garvan zbadali, co się tanie, gdy w modelu mysim wyłączą 40 genów aktywowanych w osteomorfach. Okazało się, że wyłączenie 17 z nich wpłynęło na ilość tkanki kostnej i wytrzymałości kości. Gdy uczeni przejrzeli bazy danych ludzkiego genomu stwierdzili, że te 17 genów powiązanych jest u ludzi z występowaniem dysplazji kostnych oraz kontrolą mineralizacji kości. To pokazało, jak ważne są osteomorfy mówi doktor Peter Croucher. W podsumowaniu swoich badań naukowcy stwierdzili, że geny osteomorfów odgrywają rolę w patogenezie zarówno rzadkich monogenicznych jak i częstych poligenicznych chorób układu kostnego, takich jak osteoporoza. « powrót do artykułu
  10. Pompeje nie przestają zadziwiać. Włoscy badacze poinformowali właśnie, że odkryli nietknięty czterokołowy powóz paradny. Ukazał się on ich oczom podczas wykopalisk podmiejskiej willi w Civita Giuliana, za północnymi murami Pompejów. Przy powozie wciąż zachowały się jego żelazne elementy oraz piękne ozdoby z brązu i cyny. Na drewnie odcisnęły się też materiały organiczne, zarówno liny jak i kwietne dekoracje. Odkrycia dokonano obok stajni, w których w 2018 roku odkryto szczątki generalskich koni, w tym co najmniej dwóch osiodłanych. Powóz, jedyne takie znalezisko na terenie całych Włoch, odkryto w dwupoziomowym portyku, który otwiera się na podwórko. Portyk był w przeszłości przykryty drewnianym sufitem, który zachował się w całości. Analizy sufitu wykazały, że był on wykonany z dębu. Zabytek został złożony, oczyszczony i usunięty z miejsca wykopalisk, by naukowcy mogli kontynuować pracę oraz... śledztwo. Wiadomo bowiem, że wspaniała willa była plądrowana przez złodziei, którzy wykopali w jej okolicach liczne tunele. Na początku roku, 7 stycznia, już po usunięciu dachu, natrafiono na żelazny artefakt, którego obecność wskazywała, że poniżej może znajdować się coś znaczącego. Archeolodzy pracowali bardzo ostrożnie. Powoli ich oczom zaczął odsłaniać się niezwykły widok – świetnie zachowany powóz ceremonialny, który jakimś cudem przetrwał upadek dachu, ścian oraz działalność złodziei, którzy po obu jego stronach zdążyli wykopać tunele, jednak nie naruszyli przy tym struktury zabytku. Naukowcy pracowali bardzo ostrożnie, by nie naruszyć delikatnego zabytku. Jednocześnie zaś wykonywali odciski odsłanianych struktur, by zachować to, co odcisnęło się na materiale, a już nie istniało. Dzięki temu możliwe stało się np. poznanie układu lin, które przed 2000 lat były umieszczone na powozie. W miarę postępów prac na miejscu, poszczególne elementy powozu były przewożone do laboratorium, gdzie trwają prace nad ich oczyszczeniem i konserwację. Później rozpocznie się rekonstrukcja powozu. Już w przeszłości znajdowaliśmy w Pompejach pojazdy, na przykład w Domu Meanadra czy dwa rydwany z Villa Arianna. Jednak nie mamy niczego, co byłoby podobne do powozu z Civita Giuliana. Mamy tutaj powóz ceremonialny, być może jest to piletum, który był wykorzystywany podczas świąt, parad i procesji. To typ powozu, którego nigdy wcześniej nie znaleziono we Włoszech. Można go porównać z powozem znalezionym przed 15 laty w kurhanie w Tracji. Jeden z tamtych powozów jest szczególnie podobny do tego, co obecnie znaleźliśmy, chociaż brak mu wyjątkowej figuratywnej dekoracji, którą widzimy na powozie z Pompejów, mówi Massimo Osanna, dyrektor Parku Archeologicznego Pompejów. Sceny zdobiące tył powozu nawiązują do kultu Erosa, widzimy tam satyrów i nimfy. Biorąc pod uwagę fakt, że źródła historyczne mówią o używaniu piletum przez kapłanki i kobiety, nie można wykluczyć, że był to powóz, wykorzystywany w trakcie ślubu, którym wieziono pannę młodą do jej nowego domu, dodaje Osanna. Już teraz wiemy, że powóz miał wielkie żelazne koła połączone zaawansowanym mechanizmem. Spoczywała na nich lekka skrzynia o wymiarach 90 na 140 centymetrów, w której umieszczone było siedzenie z podłokietnikami i oparciem. Mogła tam siedzieć jedna lub dwie osoby. Po bokach malowanej drewnianej skrzyni naprzemiennie umieszczono płachty grawerowanego brązu oraz czerwone i czarne drewniane panele. Z tyłu znajduje się bogata dekoracja, której głównym elementem są trzy medaliony z brązu i cyny ze scenami figuratywnymi. Na medalionach widzimy kobiety i mężczyzn w erotycznych pozycjach. W górnej części umieszczono zaś mniejsze medaliony z cyny, przedstawiające kupidów. W części dolnej znajduje się niewielka herma z głową kobiety w koronie. Analizy archeobotaniczne wykazały, że boki i tył powozu zostały wykonane z drewna bukowego.   « powrót do artykułu
  11. Dziesięciu ślepowronom gniazdującym w dolinie Górnej Wisły założono nadajniki GPS/GSM. Ornitolodzy nadali im też imiona; mamy więc, na przykład, Olgę z Ochab, Wojtka z Zawadki czy Juliusza z Jankowic. Lokalizację tych ptaków można sprawdzić na stronie internetowej projektu LIFEVISTULA.PL. Na mapie można oglądać przeloty wszystkich ptaków zbiorczo albo trasy poszczególnych osobników. Po kliknięciu na imię konkretnego osobnika widzimy datę i miejsce założenia nadajnika, nazwiska ornitologów zakładających nadajnik, a także nr obrączki czy wiek ptaka w momencie obrączkowania. Ważną częścią "zakładki" danego ślepowrona jest opis jego poczynań. Dane te ornitolodzy z Górnośląskiego Koła Ornitologicznego zdobywają jako pierwsi w Europie, dlatego badanie ma charakter pionierski. Obecnie ślepowrony znajdują się jeszcze na zimowiskach. Na stronie projektu podano, że ptaki zimujące w południowej Europie przebywają albo w Zatoce Ambrakijskiej w Grecji, albo nad rzeką Tyber w środkowych Włoszech. Ptaki zimujące w północnej Afryce spędzają czas w Algierii, w dolinach rzecznych. Część osobników w czasie wędrówki zdecydowała się przelecieć nad Saharą i obecnie zimuje w Mali i Nigerii. Ptaki przebywające w Mali żerują nad rzeką Niger, w jej środkowym odcinku zwanym Wewnętrzną Deltą Nigru, który w tym okresie tworzy rozległe rozlewiska. Dzięki nadajnikom udowodniono m.in., że ślepowrony mogą dłużej przebywać i zimować w oazach na pustyni, a nie tylko na obszarze wzdłuż południowych obrzeży Sahary - w Sahelu. Niestety, losy niektórych ślepowronów ułożyły się niepomyślnie. O Olgierdzie z Ochab najprawdopodobniej już nie usłyszymy. Szóstego września ptak rozpoczął wędrówkę na południe i szybko, bo już w ciągu czterech dni, dotarł do oazy w libijskiej części Sahary. Przebywał tam prawie dwa miesiące. Wszystko wskazuje na to, że ptak zginął w miejscu ostatniego pobytu w oazie Aubari w Libii. Przyczyny nie są znane. Ze względu na trudność dotarcia w to miejsce i brak oficjalnych relacji dyplomatycznych Polski z Libią nadajnik nie był możliwy do odzyskania. Z Dominikiem z Dankowic ornitolodzy stracili kontakt w październiku zeszłego roku z powodu słabego stanu baterii, ale mają nadzieję, że bateria doładuje się z panelu słonecznego i uzyskamy ponowne połączenie oraz informacje o losach ptaka. Naukowcy czekają też na ponowne sygnały z nadajników paru innych osobników. Niedługo ślepowrony zaczną wracać do kolonii lęgowych w dolinie Górnej Wisły. Pozostaje obserwować, jakie szlaki wybiorą... Projekt LIFEVISTULA.PL koordynuje Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Katowicach. Jego celem jest ochrona siedlisk ptaków wodno-błotnych, szczególnie ślepowrona i rybitwy rzecznej, w dolinie Górnej Wisły. W Polsce ślepowron gniazduje głównie w dolinie  Górnej Wisły, w innych rejonach kraju - np. w dolinie Nidy, dolinie Narwi, w Parku Narodowym Ujście Warty czy nad zbiornikiem Jeziorsko - sporadycznie. « powrót do artykułu
  12. Antyoksydanty, to jeden z powodów, dla których w naszej diecie powinny znaleźć się owoce i warzywa. To właśnie antyoksydanty sprawiają, że możemy dłużej cieszyć się dobrym zdrowiem. Jak działają te związki i gdzie są ich najlepsze źródła? Żeby pisać o tym, jak antyoksydanty pomagają zachować zdrowie, trzeba zacząć od wolnych rodników. Skąd się biorą w naszym organizmie i jakich spustoszeń mogą w nim dokonać? Z jednej strony wolne rodniki powstają podczas procesów oddychania komórkowego. Z drugiej – do ich nadmiernego namnażania się prowadzi: smażenie i wędzenie potraw, promieniowanie UV, zanieczyszczone środowisko, dym papierosowy, stres, a nawet niektóre leki. A nadmiar wolnych rodników wiąże się z uszkodzeniem komórek i większym ryzykiem wystąpienia chorób cywilizacyjnych, takich jak: choroba Parkinsona, Alzheimera, choroby układu krążenia, nowotwory, zaćma, cukrzyca. Co więcej, wolne rodniki mogą doprowadzić do szybszego starzenia się skóry. I dlatego bardzo potrzebujemy antyoksydantów… Antyoksydanty – pomagają zwalczać wolne rodniki Antyoksydanty, to związki które neutralizują wolne rodniki i chronią komórki przed ich toksycznym działaniem. Tym samym zmniejszają ryzyko wystąpienia chorób cywilizacyjnych i pomagają na dłużej zachować młodość. W sytuacji, gdy wolne rodniki są pod kontrolą i nie występują w nadmiarze, organizm jest sobie w stanie z nimi poradzić. Pomaga mu w tym wewnętrzny system antyoksydacyjny: •    enzymatyczny, do którego należy: dysmutaza ponadtlenkowa (SOD), katalaza (CAT), peroksydaza i reduktaza glutationowa, •    nieenzymatyczny, to takie substancje jak: glutation, kwas askorbinowy, melatonina. Niestety, biorąc pod uwagę, że oddychamy smogiem, lubimy smażyć potrawy i spędzać czas na słońcu, to wewnętrzny system antyoksydacyjny nie wystarcza, by sprawnie chronić nas przed wolnymi rodnikami. Dlatego nasz organizm potrzebuje pomocy z zewnątrz. Tutaj dochodzimy do najważniejszej sprawy. Jeżeli zależy nam na zachowaniu zdrowia, to zdecydowanie trzeba zwracać uwagę na to co nakładamy na talerz. Antyoksydanty – to przyroda jest ich najlepszym źródłem Dieta bogata w antyoksydanty, to przede wszystkim dieta bogata w owoce i warzywa. To w nich kryją się najsilniejsze substancje o działaniu antyoksydacyjnym: flawonoidy, karotenoidy, polifenole. Do tych grup należą takie związki, jak kwercetyna, likopen, luteina, resweratrol, beta-karoten. Cieszący się dobrym zdrowiem (i długowiecznością) Japończycy mają dietę bogatą właśnie w te związki. Podobnie Francuzi, u nich nieodłącznym towarzyszem posiłków jest czerwone wino, bogate w resweratrol. Dzięki temu rzadziej niż inni zapadają na choroby serca. Jakie produkty są „kopalnią” antyoksydantów? Warto włączyć do diety: czerwone winogrona, jagody, truskawki, pomidory, warzywa kapustne, paprykę, maliny, zieloną herbatę, orzechy, zioła (cynamon, oregano, kurkuma). A w przypadku, gdy nie za bardzo wiadomo, czy w diecie jest wystarczająca zawartość antyoksydantów, zawsze można rozważyć uzupełnienie diety odpowiednim suplementem. Jakim? Zawsze trzeba dokładnie czytać skład i wybierać ten o najwyższej jakości. « powrót do artykułu
  13. W ostatnim tygodniu lutego ukazała się książka poświęcona zasłonom wielkopostnym w kościele w Orawce w Małopolsce pt. "Sacrum na płótnie malowane". Wydały ją Stowarzyszenie Rozwoju Orawy w Jabłonce i Księgarnia Akademicka w Krakowie. Jej autorkami są prof. nadzwyczajna Instytutu Kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego Ewa Kocój, Maria Borczuch-Białkowska, absolwentka kulturoznawstwa na Wydziale Humanistycznym Akademii Górniczo-Hutniczej, oraz Lucyna Borczuch, przewodniczka w Orawce. Publikacja składa się z czterech części. W pierwszej - Na pograniczu kultur i wyzwań. Fenomen kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Orawce - prof. Kocój przedstawiła temat świątyni w przestrzeni kulturowej na przykładzie wymienionego kościoła. W części drugiej - Zasłony w liturgii kościelnej – źródła i funkcje zwyczaju - specjalistka umieściła tkaninę obrzędową na tle sztuki sakralnej w Kościele wschodnim i zachodnim. Jak podkreślono w opisie wydawniczym książki, trzecia część - Kurtyny w tradycji kościoła katolickiego - dotyczy już tylko opon wielkopostnych, ze szczególnym uwzględnieniem 17 zachowanych i znanych obecnie tkanin tego typu znajdujących się w Polsce. Jej autorką jest Lucyna Borczuch, która od lat prowadzi kwerendę w tej sprawie. Czwartą część - Zasłony wielkopostne w kościele św. Jana Chrzciciela w Orawce – opis, ikonografia i treści ideowe - napisała Maria Borczuch-Białkowska. Z tego rozdziału Czytelnik dowie się, na co tak naprawdę patrzy. Autorki dodają, że wydanie książki to podsumowanie dotychczasowej kwerendy w sprawie zasłon wielkopostnych w naszym kraju. Mamy wciąż nadzieję, że zachowało się ich więcej. Będziemy wdzięczne za każdą informację. Jeśli ktoś ma jakieś wiadomości na ten temat, może pisać na adres emailowy Pani Lucyny Borczuch.
  14. Po raz pierwszy w historii udało się przesłać splątane stany kwantowe przewodem łączącym dwa węzły. Specjaliści z Pritzker School of Molecular Engineering na University of Chicago jednocześnie wzmocnili stan kwantowy na tym samym przewodzie, najpierw wykorzystując przewód do splątania po jednym kubicie w każdym z węzłów, a następnie splątując te kubity z kolejnymi kubitami w węzłach. Opracowanie metod transferu stanów splątanych jest kluczowym elementem potrzebnym do skalowania kwantowych systemów komputerowych, mówi główny autor badań, profesor Andrew Cleland. Aby wysłać stan kwantowy naukowcy stworzyli w każdym z węzłów po trzy nadprzewodzące kubity. Następnie po jednym kubicie z każdego węzła połączyli z przewodem i wysłali stan kwantowy, w formie mikrofalowych fotonów. Dzięki temu, że cały proces trwał zaledwie kilkadziesiąt nanosekund, doszło jedynie do minimalnej utraty informacji. Taki system pozwolił im też na „wzmocnienie” splątania kubitów. Najpierw splątali ze sobą po jednym kubicie z obu węzłów, później rozszerzyli splątanie na kolejne kubity. Gdy skończyli, splątane były wszystkie kubity w obu węzłach, które utworzyły pojedynczy globalny stan splątany. W przyszłości komputery kwantowe mogą być zbudowane z modułów, w których obliczenia będą dokonywane przez grupy splątanych kubitów. Takie komputery mogą być stworzone z wielu połączonych węzłów. Podobnie zresztą jak dzisiaj buduje się superkomputery, które składa się z wielu węzłów obliczeniowych w jedną wydajną maszynę. Przesłanie stanu splątanego pomiędzy węzłami jest więc bardzo ważnym osiągnięciem na drodze do powstania takich modułowych komputerów kwantowych. Takie węzły muszą mieć możliwość przesyłania pomiędzy sobą złożonych stanów kwantowych, a nasza praca to ważny krok w tym kierunku, mówi Cleland i zaznacza, że z takiego podejścia mogą skorzystać też sieci kwantowe. Uczeni z Chicago mają nadzieję, że w przyszłości uda im się poszerzyć ich architekturę o kolejny węzeł i stworzą stan splątany z kubitów zgrupowanych w trzech modułach. Więcej na ten temat można przeczytać w Nature. « powrót do artykułu
  15. Sąd Federalny dla Północnego Okręgu Kalifornii zatwierdził ugodę, w ramach której Facebook ma wypłacić użytkownikom 650 milionów dolarów odszkodowania za to, że bez wyraźnej zgody poddał ich zdjęcia obróbce za pomocą technologii rozpoznawania twarzy. W ramach ugody trzej powodzi otrzymają po 5000 USD, a niemal 1,6 miliona innych użytkowników może odebrać od Facebooka po co najmniej 345 dolarów. Sprawa rozpoczęła się w 2015 roku, gdy trzech mieszkańców Illinois złożyło proces zbiorowy przeciwko serwisowi społecznościowemu. Oskarżyli oni Facebooka, że złamał prawo stanu Illinois poprzez stworzenie mechanizmu oznaczania użytkowników, który wykorzystywał skanowanie zdjęć twarzy bez wyraźnego zezwolenia zainteresowanych osób. Stanowy Biometric Information Privacy Act pozwala obywatelom na pozwanie firmy, która bez ich zgody zbiera dane biometryczne. Mechanizm oznaczania zdjęć Facebooka pozwala użytkownikom na oznaczanie ich znajomych, a narzędzie Tag Sugestions wskazuje, kim może być oznaczana osoba. Gdy pozew trafił do sądu, prawnicy Facebooka utrzymywali, że jest on bezpodstawny i zapowiadali obronę. W 2019 roku Facebook zmienił działanie swojego mechanizmu tak, że jest on dobrowolny. Praktyką amerykańskich sądów jest dążenie do zawierania przedsądowych ugód w tego typu sprawach. Sędzia James Donato właśnie zatwierdził ugodę. W sądowych dokumentach czytamy, że jest to jedna z największych ugód dotyczących kwestii naruszenia prywatności,a każdy zainteresowany przystąpieniem do sporu otrzyma co najmniej 345 dolarów odszkodowania. To nie jedyne problemy Facebooka związane z ochroną prywatności. Przed dwoma tygodniami rozpoczęto też pozew zbiorowy w Londynie. Jest on związany ze skandalem wokół Cambridge Analityca. Pozew złożył dziennikarz Peter Jukes, który oskarża Facebooka, że dał aplikacji firmy trzeciej dostęp do danych milionów użytkowników. Dane te zostały później wykorzystane przez Cambridge Analytica. « powrót do artykułu
  16. Po dwóch latach starań wrocławski Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy ul. Borowskiej otrzymał zgodę na wykonywanie przeszczepów serca. Wrocławscy kardiochirurdzy od razu zabrali się do pracy. Zaledwie dwa tygodnie po uzyskaniu zgody wykonali dwa przeszczepy. Jednym z wymogów, jaki musi spełniać ośrodek przeszczepiający serca jest posiadanie różnych biorców. Chodzi o to, abyśmy byli gotowi na przyjęcie narządu, który będzie akurat do dyspozycji transplantologów. Obecnie mamy pod opieką kilkunastu pacjentów, zarówno stabilnych, którzy przebywają w domu, jak i pilnych, którzy nie są w stanie funkcjonować bez wspomagania farmakologicznego i mechanicznego, czyli pomp które wspomagają pracę komór serca, mówił profesor Krzysztof Rzeczuch, kierownik Kliniki Chorób Serca USK. Do tej pory zgłaszani przez nas pacjenci byli przeszczepiani w innych ośrodkach w kraju, dodaje transplantolog, prof. Michał Zakliczyński. Wrocławski szpital musiał też wykazać, że posiada odpowiednią liczbę wykwalifikowanego personelu, odpowiednie oddziały, pomieszczenia i sprzęt medyczny. W Centrum Chorób Serca mamy fantastycznych specjalistów, brakowało jednak osób, które mają już doświadczenie w transplantacji, dlatego zaprosiliśmy do współpracy doktora Romana Przybylskiego i profesora Michała Zaklińczyńskiego – informuje szef Centrum Chorób Serca USK prof. Piotr Ponikowski. Musieliśmy również wykazać, że mamy wymagane doświadczenie w przeprowadzaniu wysokospecjalistycznych procedur kardiochirurgicznych w obszarze kardiologii interwencyjnej, przy czym chodziło nie tylko o liczbę, ale także jakość wykonywanych zabiegów. Pierwszym pacjentem był 25-latek, u którego w listopadzie po przejściu COVID-19 pojawiły się duszności. Operacja odbyła się w czwartek 25 lutego ok. godziny 5 rano. Przy stole operacyjnym stanął doktor Roman Przybylski, doświadczony chirurg, dla którego ta transplantacja była 301. przeszczepem serca w karierze. Zabieg odbył się błyskawicznie. Serce pobrano w Jeleniej Górze, a cała procedura, od momentu pobrania organu do jego wszczepienia we Wrocławiu trwała zaledwie 2 godziny i 20 minut. Ale to się nie ma co dziwić, doktor Przybylski to jest po prostu światowej klasy ekspert, powiedział Polskiemu Radiu kardiochirurg doktor Jacek Wojarski. Przy operacji mieli okazję asystować lekarze, dla których była to pierwsza w życiu transplantacja i okazja do nauki nowych procedur. Jeden z nich, wrocławski kardiochirurg doktor Jacek Jakubaszko stwierdził, że jest pod wrażeniem, ogromnym. Przede wszystkim kunsztu doktora Przybylskiego. Miałem okazję, grzechem byłoby nie skorzystać z doświadczenia najlepszych. Doktor Jakubaszko podkreślił, że transplantacja to praca całego zespołu i wymaga świetnej organizacji oraz koordynacji. Szpital nie poinformował od razu o swoim pierwszym przeszczepie. Postanowiono poczekać, aż pacjent poczuje się lepiej. W międzyczasie, w sobotę 27 lutego przeprowadzono pilną transplantację serca u młodej kobiety. Tym razem organ pobrano w Ostrołęce. Liczyła się każda minuta, więc Koordynator ds. Transplantologii poprosił o pomoc Zarząd Lotnictwa Policji. Od momentu pobrania organu do jego wszczepienia nie powinno minąć więcej niż 4 godziny. Na transport pozostało maksymalnie 2 godziny i 30 minut. Śmigłowiec wystartował o godzinie 8:00 z Warszawy, o 9:50 zabrał serce z Ostrołęki, a 2 godziny później zostało ono odebrane przed Szpitalem Uniwersyteckim we Wrocławiu. « powrót do artykułu
  17. Gdy w ubiegłym roku doktor Anthony Romilio analizował słynne „Gęsi z Meidum”, jedno z największych arcydzieł malarstwa starożytnego Egiptu, dostrzegł coś, czego nie zauważono od 150 lat. Dotychczas sądzono, że dzieło przedstawia gęś gęgawą, gęś białoczelną oraz berniklę rdzawoszyją. Australijski uczony zauważył jednak, że rzekome bernikle rdzawoszyje wyglądają inaczej niż współcześnie znany gatunek. Gęsi z Meidum to wspaniałe malowidło ze ściany grobowca wezyra Nefermaata. Obecnie można je oglądać w Muzeum Egipskim w Kairze. Obraz jest podziwiany od czasu jego odkrycia w XIX wieku i uważany jest za egipską Mona Lisę. Wygląda na to, że nikt nie zauważył, iż uwieczniono na nim nieznany gatunek gęsi. Oczywiście można uznać, że różnice to wynik wyobraźni artystycznej. Jednak musimy zauważyć, że wszystkie obrazy znalezione w tym miejscu charakteryzują się niezwykle realistycznymi odwzorowaniami innych ptaków oraz ssaków, mówi Romilio. Naukowiec zwraca uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię. Dotychczas na żadnym egipskim stanowisku archeologicznym nie znaleziono kości bernikli rdzawoszyjej. Co interesujące, kości podobnego, ale nie identycznego, ptaka znaleziono na Krecie, dodaje naukowiec. Z zoologicznego punktu widzenia egipski malunek jest jedyną dokumentacją tej wyjątkowo ubarwionej gęsi. Wydaje się, że ptak wyginął, stwierdza Romilio. Do analizowanej gęsi zastosował naukowe metody identyfikacji i na tej podstawie doszedł do wniosku, że mamy do czynienia z nieznanym gatunkiem. Cywilizacja starożytnego Egiptu pojawiła się, gdy Sahara była znacznie bardziej zielona niż obecnie. Był to więc obszar o większej bioróżnorodności. Wiele z żyjących zwierząt zostało odwzorowanych w grobowcach i świątyniach. Dotychczas nauka zidentyfikowała stosunkowo niewiele z nich, dodaje. Na egipskich obrazach udało się zidentyfikować tura, nieznane gatunki gazeli, oryksa, antylopy i osła. Te przedstawienia pozwalają nam badać bioróżnorodność sprzed tysięcy lat, mówi Romilio. Z pracą uczonego można zapoznać się w artykule Assessing 'Meidum Geese' species identification with the ‘Tobias criteria’" opublikowanym na łamach Journal of Archeological Science: Reports. « powrót do artykułu
  18. Profesor Nikolas Zouros od 25 lat prowadzi prace wykopaliskowe w skamieniałym lesie na wyspie Lesbos, ale to co napotkał ostatnio przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Najpierw odkrył drzewo długości 19,5 metra. Kompletne. Z korzeniami, gałęziami i liśćmi. A kilka tygodni później w jego pobliżu znalazł 150 skamieniałych pni. To unikatowe drzewo. Jest kompletne i świetnie zachowane. A później w jednym miejscu znaleźliśmy tak olbrzymią liczbę pni. To niewiarygodne cieszy się uczony. Skamieniały lat zajmujący jeden z zachodnich półwyspów Lesbos jest jednym z największych tego typu kompleksów na świecie. Skamieniałe drzewa zachowały się dzięki aktywności wulkanicznej, która w serii erupcji pokryła je warstwami popiołu i law w okresie od 17 do 20 milionów lat temu. Im więcej tutaj odkrywamy, tym więcej dowiadujemy się o dawnym ekosystemie. Najstarsze odkryty przez nas las był lasem subtropikalnym,zupełnie różnym od śródziemnomorskiej roślinności dominującej obecnie na Lesbos, mówi Zouros. Uczony wraz z 35-osobowym zespołem od 2013 roku prowadzi wykopaliska wzdłuż 20-kilometrowej autostrady łączącej Sigri z Kalloni. Dotychczas znaleźli 15 znaczących miejsc ze skamieniałymi drzewami. Jednak odkrycie kompletnego drzewa, z korzeniami i liści jest czymś niespodziewanym. Dokonano go też przypadkiem. W tym miejscu autostrady miał być wylewany asfalt, gdy jeden z techników zauważył niewielką gałąź. Prace zatrzymano, a my zaczęliśmy kopać i szybko przekonaliśmy się, że mamy do czynienia z czymś niezwykłym. Drzewo będzie stanowiło część muzeum pod otwartym niebem, które mamy zamiar utworzyć. Odkryciem greckich kolegów zachwycają się geolodzy na całym świecie. Portugalski paleontolog Artur Abreu Sá zauważa, że odkrycie skamieniałego drzewa z systemem korzeniowym, gałęziami i liśćmi jest czym unikatowym w skali całego świata. Z kolei profesor Iain Stewart, dyrektor Sustainable Earth Institute z University of Plymout podkreśla, że pozwoli nam to lepiej poznać przeszłość Ziemi. Tutaj możemy badać środowisko sprzed 20 milionów lat. Takie odkrycia to okno do przeszłości w konkretnym momencie, do poziomu gazów cieplarnianych i klimatu, jaki wówczas istniał. Nowe odkrycia są zdumiewające. Drzewo z gałęziami to rzadkość, a 150 pni znajdujących się obok siebie pozwoli nam zbadać różnorodność lasu, co pozwoli na ocenę ogólnej bioróżnorodności w konkretnym wycinku czasu   « powrót do artykułu
  19. Podobny do komety obiekt najpierw przebył miliardy kilometrów podążając w stronę Słońca, a teraz zrobił sobie przerwę w pobliżu Trojańczyków, grupy planetoid krążących wokół Słońca po orbicie podobnej do orbity Jowisza. Po raz pierwszy w historii astronomom udało się zaobserwować podobny do komety obiekt w pobliżu planetoid trojańskich. Wspomniany obiekt należy do lodowych Centaurów znajdujących się pomiędzy Jowiszem a Neptunem. Czasami któryś z Centaurów zaczyna podróż w stronę Słońca i wówczas – rozgrzewany przez naszą gwiazdę – nabiera cech komety. Obiekt został zaobserwowany przez Teleskop Hubble'a. Dzięki niemu możemy obserwować tak typowe dla komety cechy jak warkocz (ogon) i komę (atmosferę). Tylko Hubble może z takiej odległości tak szczegółowo pokazać nam tego typu obrazy. Dzięki niemu możemy obserwować warkocz i komę rozciągające się na odległość ok. 650 000 kilometrów, mówi Bryce Bolin z Caltechu. Przechwycenie Centaura jest bardzo rzadkim wydarzeniem. Gość musiał wlecieć na orbitę pod odpowiednim kątem, by wydawało się, że dzieli orbitę z Jowiszem. Wciąż badamy, jak został przechwycony i wylądował wśród Trojańczyków. Podejrzewamy, że ma to związek z wcześniejszym bliskim spotkaniem z Jowiszem, dodaje uczony. Symulacje komputerowe wykazały, że obiekt P/2019 LD2 (LD2) prawdopodobnie dwa lata wcześniej podleciał blisko do Jowisza. Oddziaływanie grawitacyjne planety skierowało Centaura w kierunku Trojańczyków, którzy wyprzedzają Jowisza o ponad 700 milionów kilometrów. Niezwykły obiekt został po raz pierwszy zauważony przez teleskopy University of Hawaii, a japoński astronom-amator Seiichi Yoshida poinformował uczonych pracujących przy Hubble'u, że obiekt może wykazywać aktywność podobną do komety. Obecna lokalizacja LD2 jest zaskakująca, jednak Bolin zastanawia się, czy tego typu „przystanek” nie jest czasem częstszym zjawiskiem. Być może to część standardowej trasy niektórych komet, przelatujących w pobliżu Jowisza i Trojanów. Centaur prawdopodobnie nie pozostanie zbyt długo z Trojanami. Symulacje pokazują, że w ciągu kolejnych dwóch lat powinien znowu spotkać się z Jowiszem. Planeta wyrzuci kometę w dalszą podróż do wewnętrznych części Układu Słonecznego. Wynika z nich również, że za około 500 000 lat LD2 z 90% prawdopodobieństwem zostanie wyrzucony z Układu Słonecznego i stanie się kometą międzygwiezdną.   « powrót do artykułu
  20. Smartbandy inaczej nazywane są opaskami fitness, sprawdzają się fantastycznie zwłaszcza, kiedy uprawiamy aktywność fizyczną i chcemy mieć pewność, że z naszym pulsem jest wszystko w porządku. Smartbandy, dzięki wbudowany modułom i czujnikom, są w stanie monitorować naszą dzienną aktywność, a ponadto pozwalają na przesyłanie tych informacji wprost do naszego smartfona. 1. Jak działa smartband i do czego się go wykorzystuje? 2. Na co zwrócić uwagę wybierając smartband? Jak działa smartband i do czego się go wykorzystuje? Inteligentna opaska posiada wiele ciekawych funkcji, które cenią sobie głównie aktywne osoby lub te, które chcą zmienić coś w swoim życiu i zacząć się więcej ruszać, porzucając tym samym siedzący tryb. Smartbandy bardzo często wykorzystywane są także do motywowania użytkowników oraz zwiększania efektywności treningów. Podstawowymi funkcjami, jakimi może pochwalić się każda opaska fitness, są: •    mierzenie pokonanego dystansu, •    liczenie wykonanych kroków w ciągu dnia, •    liczenie spalonych kalorii. Osobom regularnie uprawiającym sport oraz zapalonym gadżeciarzom jednak to nie wystarcza. Znacznie lepsze modele inteligentnych opasek mogą pochwalić się takimi funkcjami, jak: •    mierzenie tętna (smartbandy z pulsometrem), •    przypominanie o podjęciu aktywności, •    monitorowanie czasu snu oraz jego jakości, •    mierzenie czasu podejmowanej aktywności, •    monitorowanie tempa, •    śledzenie pokonanej trasy (tę funkcję posiadają jedynie smartbandy wyposażone w nadajnik GPS). Jeszcze bardziej zaawansowane smartbandy potrafią wykryć rodzaj uprawianej aktywności oraz oferują dostosowane do nich funkcje. Dodatkowym atutem inteligentnych opasek połączonych ze smartfonami jest fakt, że można odbierać na nich powiadomienia dotyczące SMS-ów, wiadomość e-mail czy innych. Na co zwrócić uwagę wybierając smartband? Decydując się na posiadanie opaski fitness, warto podczas wyboru zwrócić uwagę na kilka parametrów. •    Funkcje oraz wskaźniki - smartbandy mogą charakteryzować się najróżniejszymi funkcjami. Absolutne minimum to liczba przebytych metrów, ilość pokonanych kroków oraz liczba spalonych kalorii. Wiele nowoczesnych opasek fitness potrafi czuwać także nad zdrowiem właściciela, przede wszystkim monitoruje sen czy puls. •    Wodoodporność - inteligentne opaski w większości są wodoodporne, jednak nie wszystkie. Jeśli chcemy, by ten gadżet posłużył nam dłuższy czas, warto postawić na ten parametr. Nigdy nie wiadomo, kiedy niechcący zachlapiemy opaskę, ponadto wiele osób nie zważa na warunki pogodowe i uprawia jogging w czasie deszczu, dlatego jest to bardzo ważny aspekt. •    System operacyjny - decydując się na opaskę fitness, warto wziąć pod uwagę, czy współpracuje z preferowanymi systemami operacyjnymi. Mając telefon z systemem Android, warto dokupić opaskę, która będzie z nim kompatybilna. Jeśli jednak posiadamy iPhone'a, niezbędnikiem naszej opaski okaże się system iOS. Podczas zakupu smartbanda możemy zwrócić uwagę na takie cechy, jak: •    waga - lekka opaska nie będzie przeszkadzać w codziennych obowiązkach, •    rozmiar wyświetlacza - większy wyświetlacz pomieści znacznie więcej informacji, jednak nie będzie zbyt ergonomiczny podczas noszenia, •    czas pracy - im lepsza bateria, tym lepiej, •    funkcje sportowe - jeśli trenujemy, warto zwrócić uwagę na takie funkcje, jak stoper, minutnik, kompas, itp, •    zgodność ze smartfonem - wyposażenie w odpowiedni system operacyjny, •    typ wyświetlacza - idealnym rozwiązaniem będzie wyświetlacz czytelny w słońcu, •    funkcje telefoniczne - warto dostawać powiadomienia ze smartfona, •    łączność ze smartfonem - najkorzystniejsza przez system Bluetooth. « powrót do artykułu
  21. Kiedy zbyt mocno nadmuchany balonik pęka, to jego kawałki odlatują w przeciwne strony, wykonując przy tym przeróżne powietrzne ewolucje. Podobnie przebiega proces rozszczepienia jądra atomowego, w którym ulega ono podziałowi na dwie części, czemu towarzyszy emisja kilku neutronów. Wydzielona w tym procesie energia objawia się nie tylko w postaci energii kinetycznej powstałych fragmentów, ale także w formie rotacji i innych wzbudzeń jądrowych. Jednym z towarzyszących zjawisk jest emisja kwantów promieniowania gamma, które unoszą nie tylko nadmiar powstałej energii, ale i moment pędu (czyli hamują obroty). W rozszczepiającym się systemie początkowy moment pędu wynosi praktycznie zero i mechanizm jego powstawania stanowił niezbadaną eksperymentalnie zagadkę od ponad 40 lat. W szczególności, nie było jasne, czy pojawia się on przed, czy po podzieleniu się jądra atomowego? Do przełomowego rozstrzygnięcia tej kwestii doprowadziła seria pomiarów przeprowadzonych w ośrodku badawczym Laboratoire de Physique des 2 Infinis Irène Joliot-Curie (IJC) w Orsay we Francji. Uzyskane rezultaty, opublikowane w czasopiśmie Nature, są efektem współpracy fizyków z 37 ośrodków naukowych (z 16 krajów), w tym także z Wydziału Fizyki UW, tworzących grupę badawczą Nu-ball. Istotną rolę odgrywają w niej naukowcy z laboratorium IJC, w którym w 2018 roku na układzie ALTO przeprowadzono ponad 1200 godzin pomiarów z wykorzystaniem skolimowanej wiązki neutronów szybkich. Neutrony trafiały na tarcze zawierające materiały rozszczepialne 238U lub 232Th i indukowały rozszczepienie jąder atomowych. W dodatkowym pomiarze zbadano także spontaniczne rozszczepienie 252Cf. Promieniowanie gamma, towarzyszące reakcjom rozszczepienia się jąder, było rejestrowane przez układ około 200 detektorów. Udało się zrekonstruować kaskady przejść jądrowych w około 30 fragmentach rozszczepienia. Wyniki analizy własności emitowanego promieniowania jednoznacznie wskazały na brak korelacji pomiędzy momentami pędu powstałych fragmentów we wszystkich zbadanych przypadkach. Oznacza to, że w przeciwieństwie do większości dotychczas stosowanych modeli rozszczepienia, źródła momentu pędu są osobne i musi on powstawać po rozszczepieniu. Co więcej, pomiędzy powstającymi fragmentami nie ma przekazu informacji. Uzyskane wyniki pozwoliły zaproponować mechanizm opisujący powstawanie momentu pędu w rozszczepieniu. Zakłada on, że podczas rozszczepienia się jądra atomowego najpierw powstaje przewężenie, a następnie podział na dwa, niezależne układy o bardzo wydłużonym kształcie. Nowe systemy dążą do kształtu kulistego, a energia związana z deformacją przekształca się na wzbudzenie powstałych jąder atomowych. Zaproponowany przebieg rozszczepienia tłumaczy statystyczny charakter wzbudzeń, niezależny dla każdego z fragmentów. Rezultaty uzyskane przez fizyków z grupy Nu-ball mają zastosowanie w modelowaniu reaktorów jądrowych, w którym istotną składową transportu ciepła stanowi promieniowanie gamma emitowane przez fragmenty rozszczepienia oraz krotność jego występowania. Są one również istotne w planowaniu eksperymentów nastawionych na wytworzenie nowych superciężkich pierwiastków oraz egzotycznych nuklidów o dużym nadmiarze neutronów. « powrót do artykułu
  22. Materiały niemożliwe do otrzymania dotychczasowymi metodami można wyprodukować z użyciem stałego, nanostrukturalnego rozpuszczalnika krzemionkowego. Nowatorskie podejście do wytwarzania substancji o unikatowych własnościach fizykochemicznych zaprezentowali naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Zespołowi krakowskich fizyków udało się opracować elastyczną metodę wytwarzania stałych, dwuwymiarowych rozpuszczalników krzemionkowych, służących do produkcji materiałów o unikatowych własnościach fizykochemicznych. Pod określeniem "stały rozpuszczalnik" kryje się tu substancja, która po zanurzeniu w roztworze odpowiednich cząsteczek lub jonów przyłączy je do swojej powierzchni w ściśle określonej proporcji i w ustalony sposób. Osiągnięciem może się pochwalić zespół dr. hab. Łukasza Laskowskiego z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauki (IFJ PAN) w Krakowie. Wyniki wieloletnich prac zespołu właśnie przedstawiono na łamach czasopisma International Journal of Molecular Sciences. Nowe materiały często wytwarza się, osadzając określone atomy bądź cząsteczki chemiczne na odpowiednim podłożu, takim jak krzemionka czy węgiel. Kłopoty sprawia tu jednak kontrola sposobu osadzania cząsteczek. Problem ten łatwo zrozumieć za pomocą prostego przykładu. Weźmy gumową piłkę, pokryjmy ją klejem, rzućmy w pierze. Po wyjęciu piłki okaże się, że na jej powierzchni w jednych miejscach pierza jest więcej, w innych mniej. Dzieje się tak właśnie z powodu braku kontroli nad tym, jak poszczególne pióra przyklejają się do piłki. W inżynierii molekularnej sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana - mówi dr Laskowski i tak przedstawia problem: Przypuśćmy, że po latach badań jednak udało się znaleźć sposób, który pozwala kontrolować odległości między piórami doklejonymi do gumowej piłki. Co by się stało, gdybyśmy nagle potrzebowali dokleić nie pióra, lecz, dajmy na to, szklane paciorki? Zapewne trzeba byłoby zmienić klej. Zmiana kleju i doklejanego elementu oznaczałaby, że trzeba byłoby opracować nowe metody kontrolowania odległości między doklejanymi elementami. To znów wymagałoby szeregu lat badań, które wcale nie musiałyby zakończyć się sukcesem. Opisany powyżej problem krakowscy fizycy, finansowani ze środków Narodowego Centrum Nauki, postanowili rozwiązać w następujący sposób. Zamiast co chwilę męczyć się z poszukiwaniem kolejnych metod równomiernego osadzania coraz to innych jonów czy cząsteczek na nośnikach, opracowali jedną metodę pokrywania nośnika krzemionkowego jednostkami kotwiczącymi. Każda molekularna kotwica jest tu jedną stroną związana z podłożem, podczas gdy drugą może wyłapać z otoczenia jon bądź cząsteczkę ściśle określonego typu. Co szczególnie istotne, metoda pozwala zachować statystyczną kontrolę nad gęstością rozmieszczenia kotwic na powierzchni nośnika. Problem projektowania nowych materiałów został więc radykalnie uproszczony. Obecnie jego najistotniejszym punktem jest relatywnie proste i szybkie opracowanie kotwicy o jednym końcu przyciągającym aktualnie pożądane jony czy cząsteczki. W naszej metodzie kluczową rolę stałego rozpuszczalnika pełnią nanostruktury krzemionkowe. Wytwarzamy je w takich warunkach, by formując się, były od razu pokryte regularną siatką jednostek kotwiczących o gęstości ściśle dopasowanej do naszych aktualnych potrzeb - wyjaśnia dr Magdalena Laskowska (IFJ PAN). Możliwość statystycznego kontrolowania odległości między kotwicami, istniejąca na etapie wytwarzania krzemionkowego rozpuszczalnika, pozwala naukowcom precyzyjnie dobierać ilość substancji związanej na powierzchni krzemionkowych drobin. Jednocześnie staje się możliwe zachowanie kontroli nad wzajemnymi oddziaływaniami cząsteczek wyłapywanych przez kotwice, a nawet nad ich orientacją. W tradycyjnych procesach wytwarzania nowych materiałów cząsteczki pewnych związków chemicznych mogą się tak osadzać na powierzchni, że ich struktura molekularna się zmienia. Cząsteczki często tracą wtedy swoje właściwości i stają się praktycznie bezużyteczne. Dzieje się tak wtedy, gdy molekuły wiążą się z podłożem za pomocą fragmentów determinujących ich cechy fizyczne czy chemiczne. Tymczasem my możemy wziąć owe niesforne cząsteczki i tak zagęścić liczbę kotwic na stałym rozpuszczalniku, by molekuły po związaniu nadal miały obszary aktywne i zachowywały pierwotną funkcjonalność - tłumaczy doktorant Oleksandr Pastukh (IFJ PAN). Gdy odpowiednio spreparowany krzemionkowy rozpuszczalnik zanurzy się w roztworze z docelowymi jonami/cząsteczkami, kotwice na jego powierzchni wyłapią je i zwiążą, co samoistnie doprowadzi do uformowania założonej struktury molekularnej. Nowo powstały materiał wystarczy teraz odfiltrować, przemyć rozpuszczalnikiem w celu usunięcia ewentualnych zabrudzeń i osuszyć. Opanowanie technologii wytwarzania stałych rozpuszczalników o precyzyjnie kontrolowanej dystrybucji kotwic pozwoliło badaczom z IFJ PAN odwrócić tradycyjny proces projektowania i syntezy materiałów. Zamiast badać już wytworzone materiały, by szukać dla nich zastosowań, krakowscy badacze najpierw zapoznają się z bieżącymi potrzebami na przykład w optoelektronice czy fotonice, pod ich kątem projektują właściwości materiału, następnie ustalają jego strukturę molekularną i wreszcie syntetyzują substancję o dokładnie takich cechach, jakie założono. Podczas syntezy kluczową rolę pełni często właśnie stały rozpuszczalnik, za którego pomocą można niezwykle precyzyjnie kontrolować proporcje między cząsteczkami biorącymi udział w reakcji. Po wyprodukowaniu materiału poddajemy go badaniom w celu porównania jego rzeczywistych własności fizykochemicznych z założonymi. Jeśli pojawiają się rozbieżności, powtarzamy syntezę przy nieco zmienionych parametrach. Jeśli i to nie pomaga, wprowadzamy poprawki na etapie projektowania molekularnego - wyjaśnia szczegóły doktorant Andrii Fedrochuk (IFJ PAN). Metoda z użyciem nanostrukturalnego rozpuszczalnika krzemionkowego jest szczególnie interesująca z uwagi na możliwość wytwarzania materiałów o unikatowych cechach nieliniowo-optycznych, na przykład o precyzyjnie dostrojonej drugiej czy trzeciej składowej harmonicznej światła (co oznacza, że fala świetlna opuszczająca materiał ma podwojoną lub potrojoną częstotliwość w stosunku do fali padającej na materiał). Ciekawe zastosowania otwierają się również w obrębie medycyny. Możliwe staje się bowiem opracowanie nowych materiałów, które dołączone do wypełnień dentystycznych czy farb pozwalałyby zachować cząsteczkom silne właściwości biobójcze. « powrót do artykułu
  23. Na zlecenie Polskiej Agencji Kosmicznej (PAK) powstała mapa pokrycia terenu Polski. Opracowano ją na podstawie zdjęć satelitarnych Sentinel-2, które zarejestrowano w zeszłym roku. Rozdzielczość przestrzenna mapy wynosi 10 m. Jak podkreśla PAK, mapa powstała całkowicie automatycznie, z wykorzystaniem uczenia maszynowego. Mapa została stworzona przez Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk. Jak podkreślono, w serwisie Geoportal dodano nową warstwę "Klasyfikacja pokrycia terenu 2020". Nowa warstwa jest domyślnie wyłączona, aby ją włączyć, należy w drzewku warstw rozwinąć grupę Dane innych instytucji, a następnie podgrupę Polska Agencja Kosmiczna. Dowiadujemy się też, że każdą scenę opracowano na podstawie co najmniej 10 zdjęć zarejestrowanych w okresie od 1 kwietnia do 30 września 2020 roku, charakteryzujących się stopniem zachmurzenia mniejszym niż 20%. Wynik końcowy klasyfikacji każdej ramki zdjęcia uzyskano w toku automatycznej agregacji serii pojedynczych wyników. Dzięki mapie będzie można zaktualizować istniejące bazy danych i obserwować zmiany zachodzące w terenie; PAK wspomina, na przykład, o monitorowaniu miast, infrastruktury drogowej, a także powierzchni obszarów leśnych czy zbiorników wodnych. « powrót do artykułu
  24. Posługując się wykrywaczem metali, emerytowana policjantka Kath Giles znalazła na Isle of Man zapierającą dech w piersiach kolekcję biżuterii z epoki wikingów. Wśród znalezionych przedmiotów jest złota bransoleta oraz duża srebrna brosza datowana na rok 950. Odkrycia dokonano w grudniu, jednak dopiero teraz zdecydowano się o nim poinformować. Pani Giles mówi, że od razu zdała sobie sprawę, iż ma do czynienia z czymś wyjątkowym. Wiedziałam, że to znaczące znalezisko. Jestem zachwycona, że udało mi się odkryć coś nie tylko ważnego, ale też tak pięknego, dodaje. Lokalny konserwator zabytków zakwalifikował znalezisko jako skarb. Wszystkie znaleziska archeologiczne dokonane na wyspie muszą zostać zgłoszone w ciągu dwóch tygodni do Manx National Heritage. Tamtejsi specjaliści dokonują ich oceny. Jeśli uznają, że mamy do czynienia ze „skarbem” znalezione przedmioty przechodzą na własność państwa, a znalazcy wypłacana jest nagroda. Na razie nie określono wartości znalezionych przedmiotów. Wcześniej odkryta podobna biżuteria wikingów została wyceniona na 1500 funtów za sztukę. Wartość dużego zbioru znalezionego w Lancashire w 2011 roku określono na 110 000 funtów. Archeolog Allison Fox z Manx National Heritage mówi, że szczególnie cennym elementem kolekcji odkrytej przez Giles jest złota bransoleta. W czasach wikingów tego typu ozdoby wykonywano zwykle ze srebra. Bransoleta, brosza i przecięta opaska naramienna musiały należeć do bogatej osoby o wysokim statusie społecznym. Już znalezienie jednego z tych przedmiotów byłoby znaczącym odkryciem. Fakt, że wszystkie zostały zakopane razem wskazuje, że ich właściciel był niezwykle bogaty i wisiało nad nim poważne niebezpieczeństwo, dodaje. Znaleziona przez Giles srebrna brosza jest naprawdę duża. Ma 20 centymetrów średnicy, a używana wraz z nią szpila aż 50 cm długości. Brosza jest pogięta i połamana, ale brakuje jedynie małych fragmentów. Była ona noszona na ramieniu, gdzie spinała ciężkie ubranie, jak np. płaszcz. Jest ona jedną z największych odkrytych kiedykolwiek brosz typu „ball”. Jest ona na tyle duża, że prawdopodobnie miała być od razu widoczną oznaką zamożności właściciela i nie była noszona na co dzień. Taki typ broszy narodził się na wybrzeżu Morza Irlandzkiego. Nie można wykluczyć, że jest to produkt miejscowy. Wikingowie przybyli na Isle of Man w IX wieku. Początkowo tylko tam handlowali, z czasem się osiedlili. Na podstawie stylistyki i badań porównawczych datujemy znalezisko Kath na około 950 rok. To okres gdy Isle of Man znajdowała się w samym środku ważnej strefy handlowej. Jednocześnie jednak, tak na wschodzie jak i na zachodzie, rządy wikingów dobiegały końca i to mogło zachęcać ich do osiedlania się na wyspie. Wpływy wikingów i Normanów utrzymywały się na Isle of Man przez kolejnych 300 lat, znacznie dłużej niż na pozostałych Wyspach Brytyjskich, mówi Fox. « powrót do artykułu
  25. Wirusy to najbardziej rozpowszechnione jednostki biologiczne na Ziemi. Z badań Wellcome Sanger Institute i European Bioinformatics Institute dowiadujemy się, że w jelitach ludzi żyje aż 140 000 gatunków wirusów. Ponad połowa z nich była dotychczas nieznana nauce. Badania przeprowadzono na 28 000 próbek mikrobiomu pobranych od ludzi w różnych częściach świata. Liczba i różnorodność wirusów zaskoczyły naukowców. Dokładniejsze scharakteryzowanie wirusów pozwoliło na stworzenie Gut Phage Database (GPD), która zostanie udostępniona i będzie ważnym narzędziem dla specjalistów badających zarówno mikrobiom jelit, jak i jego wpływ na ludzkie zdrowie. Nie od dzisiaj wiadomo, że pod wpływem mikrobiomu matka może odrzucić nowo narodzone dziecko, może rozwinąć się rak piersi, że mikrobiom wpływa na pracę układu odpornościowego, a jego zmiany prowadzą do zaburzeń snu i podwyższonego ciśnienia. Autorzy najnowszych badań zauważają, że większość zidentyfikowanych przez nich gatunków wirusów zamieszkujących ludzki przewód pokarmowy, to  wirusy, których materiałem genetycznym jest DNA, zatem materiał inny niż ten u większości znanych przeciętnemu człowiekowi patogenów jak SARS-CoV-2 czy Zika, które są wirusami RNA. Po drugie, badane próbki pochodziły od osób zdrowych, u których nie występowała żadna wspólna choroba. To fascynujące przekonać się, jak wiele nieznanych gatunków wirusów żyje w naszych jelitach oraz spróbować odnaleźć związki pomiędzy nimi jak i pomiędzy nimi, a ludzkim zdrowiem, mówi doktor Alexandre Almeida. Naukowcy odkryli przy okazji drugi najbardziej rozpowszechniony klad wirusów. Klady są to grupy organizmów mające wspólnego przodka. Nowo odkryty klad został nazwany Gubaphage. Liczebnością ustępuje on tylko kladowi crAssphage, odkrytemu w 2014 roku. Oba te klady wirusów wydają się infekować te same typy bakterii zamieszkujących nasze jelita. Jednak bez dalszych badań trudno określić, jaką rolę w mikrobiomie odkrywają Gubphage. Stworzona dzięki nowym badaniom baza GPD zaweira informacje o 142 809 genomach wirusów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...