Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Niewiele związków jest dziś równie istotnych dla przemysłu i medycyny co ditlenek tytanu. Mimo różnorodności i popularności zastosowań, część zagadnień związanych z budową powierzchni materiałów tworzonych z tego związku i zachodzącymi w niej procesami wciąż pozostaje niejasnych. Niektóre ze swoich tajemnic ditlenek tytanu właśnie odsłonił przed naukowcami z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk. W swoich badaniach po raz pierwszy wykorzystali oni synchrotron SOLARIS. W wielu reakcjach chemicznych ditlenek tytanu (TiO2) pojawia się w roli katalizatora. Jako pigment występuje w tworzywach sztucznych, farbach czy kosmetykach, z kolei w medycznych implantach gwarantuje ich wysoką biokompatybilność. Ditlenek tytanu jest dziś praktycznie wszechobecny, co wcale nie oznacza, że ludzkość poznała już jego wszystkie właściwości. Realizująca projekt badawczy na synchrotronie SOLARIS grupa naukowców z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie, kierowana przez dr. hab. Jakuba Szlachetkę, zdołała rzucić nieco światła na szczegóły procesów utleniania zewnętrznych warstw próbek tytanowych oraz związane z nimi zmiany w strukturze elektronowej tego materiału. Badania ditlenku tytanu zainaugurowały obecność naukowców IFJ PAN w programach badawczych realizowanych na synchrotronie SOLARIS. Urządzenie, działające w ramach Narodowego Centrum Promieniowania Synchrotronowego, jest zlokalizowane w Krakowie na terenie kampusu 600-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego. Promieniowanie synchrotronowe odkryto w 1947 roku, gdy w firmie General Electric uruchomiono akcelerator, który za pomocą magnesów zakrzywiał tor ruchu przyspieszanych elektronów. Cząstki zaczynały wtedy chaotycznie emitować światło, traciły więc energię – a przecież miały ją zyskiwać! Promieniowanie synchrotronowe uznano zatem za efekt niepożądany. Dopiero dzięki kolejnym generacjom źródeł promieniowania synchrotronowego osiągnięto większe natężenia i lepszą jakość wiązek emitowanego światła, w tym wysoką powtarzalność impulsów o praktycznie zawsze takich samych cechach. Synchrotron SOLARIS, największe i najnowocześniejsze urządzenie tego typu w Europie Środkowej, składa się z dwóch głównych części. Pierwszą tworzy liniowy akcelerator elektronów o długości 40 m. Cząstki zyskują tu energię 600 megaelektronowoltów, po czym trafiają do drugiej części aparatury: do wnętrza pierścienia akumulacyjnego o obwodzie 96 m, gdzie na ich drodze umieszczono magnesy zakrzywiające oraz wigglery i undulatory. Te ostatnie to zespoły naprzemiennie zorientowanych magnesów, wewnątrz których tor ruchu elektronów zaczyna przypominać kształtem sinusoidę. To właśnie wtedy "zataczające się" elektrony emitują promieniowanie synchrotronowe, kierowane do odpowiednich stacji końcowych z aparaturą pomiarową. Fale elektromagnetyczne wytwarzane przez SOLARIS są klasyfikowane jako miękkie promieniowanie rentgenowskie. Unikatowe cechy promieniowania synchrotronowego znajdują wiele zastosowań: pomagają w pracach nad nowymi materiałami, śledzeniu przebiegu reakcji chemicznych, pozwalają prowadzić doświadczenia przydatne dla rozwoju nanotechnologii, mikrobiologii, medycyny, farmakologii i wielu innych dziedzin nauki i techniki. Badania na synchrotronie SOLARIS otwierają zupełnie nowe możliwości, nic dziwnego, że o czas pomiarowy aplikuje tu wiele zespołów naukowych z kraju i świata. Choć nasz instytut – podobnie jak synchrotron SOLARIS – mieści się w Krakowie, jak wszyscy rywalizowaliśmy jakością proponowanych badań o czas pracy na odpowiedniej stacji pomiarowej - mówi prof. dr hab. Wojciech M. Kwiatek, kierownik Oddziału Badań Interdyscyplinarnych w IFJ PAN i jednocześnie Prezes Polskiego Towarzystwa Promieniowania Synchrotronowego. Prof. Kwiatek zauważa, że w dobie ograniczeń w podróżowaniu, wynikających z rozwoju pandemii, możliwość prowadzenia zaawansowanych badań fizycznych praktycznie na miejscu jest ogromną zaletą. Swoje najnowsze pomiary, współfinansowane ze środków Narodowego Centrum Nauki, naukowcy z IFJ PAN przeprowadzili na stacji badawczej XAS krakowskiego synchrotronu. Rejestrowano tu, w jaki sposób promieniowanie rentgenowskie jest pochłaniane przez warstwy powierzchniowe próbek tytanowych, wcześniej wytworzonych w Instytucie w starannie kontrolowanych warunkach. Skoncentrowaliśmy się na obserwacjach zmian struktury elektronowej powierzchniowych warstw próbek w zależności od zmian temperatury i postępu procesu utleniania. W tym celu wygrzaliśmy w różnych temperaturach i w atmosferze otoczenia dyski tytanowe, które po przetransportowaniu do stacji badawczej synchrotronu naświetlaliśmy wiązką promieniowania synchrotronowego, czyli promieniowaniem rentgenowskim. Ponieważ właściwości promieniowania synchrotronowego są doskonale znane, mogliśmy za jego pomocą precyzyjnie określić strukturę nieobsadzonych stanów elektronowych atomów tytanu i na tej podstawie wnioskować o zmianach w strukturze samego materiału - mówi doktorantka Klaudia Wojtaszek (IFJ PAN), pierwsza autorka artykułu opublikowanego w czasopiśmie Journal of Physical Chemistry A. Ditlenek tytanu występuje w trzech odmianach polimorficznych, charakteryzujących się różną budową krystalograficzną. Najpopularniejszą jest rutyl, jako minerał występujący pospolicie w wielu skałach (pozostałe odmiany to anataz i brukit). Badania na synchrotronie SOLARIS pozwoliły krakowskim fizykom precyzyjnie odtworzyć proces formowania się fazy rutylowej. Okazało się, że powstaje ona w niższych temperaturach niż sądzono do tej pory. Nasze badania mają charakter podstawowy, dostarczają fundamentalnej wiedzy o strukturze materiału. Struktura ta ma jednak ścisły związek z właściwościami fizykochemicznymi powierzchni ditlenku tytanu. Potencjalnie nasze wyniki mogą więc znaleźć zastosowanie na przykład przy optymalizowaniu właściwości powierzchniowych implantów medycznych - podsumowuje dr Anna Wach (IFJ PAN), która była odpowiedzialna za wykonanie eksperymentu na synchrotronie SOLARIS. « powrót do artykułu
  2. Antropogeniczne zmiany klimatu spowodowały spadek produktywności rolnej, informują naukowcy z University of Maryland, Uniwersytetu Stanforda i Cornell University. Powołany przez nich zespół dokonał pierwszej oceny wpływu zmian klimatu na wzrost produkcji rolnej od roku 1961. Wyniki badań opublikowano na łamach Nature Climate Change. Opracowany model wpływu pogody i zmian klimatycznych na produktywność wskazuje, że od roku 1961 antropogeniczne zmiany klimatu zredukowały globalną łączną produktywność czynników produkcji (Total Factor Productivity – TFP) w rolnictwie o 21%. To spowolnienie jest odpowiednikiem utraty 7 lat wzrostu produktywności, czytamy w artykule Anthropogenic climate change has slowed agricultural productiviti growth. Autorzy badań, Ariel Ortiz-Bobea, Toby R. Ault, Carlos M. Carillo, Robert G. Chambers i David B. Lobell informują, że najbardziej dotknięte spowolnieniem wzrostu produktywności są cieplejsze obszary globu. W Afryce, Ameryce Łacińskiej i na Karaibach doszło do spadu o 26–34 procent. Naukowcy zauważyli również, że światowe rolnictwo jest coraz bardziej wrażliwe na zmiany klimatu. Nasze badania wskazują, że klimat i czynniki związane z pogodą już mają olbrzymi wpływ na produktywność w rolnictwie. Wykorzystaliśmy nasz model do wyliczenia, jak wyglądałaby całkowita produktywność czynników produkcji, gdyby nie zachodziły zmiany klimatyczne, mówi profesor Robert Chambers. TFP to wskaźnik wykorzystywany do mierzenia wzrostu w danej dziedzinie produkcji. Rolnictwo jest o tyle specyficznym jej rodzajem, że nie wszystkie czynniki wpływające na produktywność znajdują się pod kontrolą producenta. Czynnikiem takim jest na przykład pogoda. Chambers i Ortiz-Bobea są twórcami nowych metod obliczeniowych, pozwalających wziąć pod uwagę pogodę w sposób, w jaki dotychczas tego nie robiono. Gdy rolnik podejmuje decyzje np. odnośnie tego, co będzie siał w danym miesiącu, niekoniecznie musi wiedzieć, jaki będzie skutek tej decyzji. Dowie się o tym kilka miesięcy później. Istnieje więc tutaj znaczący rozdźwięk między danymi wejściowymi i wyjściowymi, a wpływ na to mają przypadkowe czynniki, jak pogoda. Produktywność to po prostu porównanie danych wejściowych z danymi wyjściowymi. W większość rodzajów działalności gospodarczej jedynym sposobem na zwiększenie produktywności jest dodanie nowych danych wejściowych. Dotychczasowe szacunki produktywności rolnej nie brały pod uwagę historycznych danych pogodowych. My chcieliśmy sprawdzić wpływ tych czynników, które znajdują się poza kontrolą rolnika, mówi Chambers. Dlatego też naukowcy postanowili sprawdzić, jaka byłaby produktywność rolna bez zmian klimatu. Ich praca bazowała na wcześniejszych osiągnięciach, w czasie których Chambers dokonał podobnych wyliczeń dla różnych regionów w USA. Teraz zrobiono to dla całego świata. Nasze badania pozwalają na porównanie USA z innymi regionami świata. Wpływ zmian klimatu na wzrost produkcji rolnej w USA był mierzalny i negatywny. Jednak jest on w mniejszym stopniu negatywny niż w innych regionach świata, w szczególności w Afryce, wyjaśnia uczony. O ile bowiem średni spadek wzrostu produktywności wyniósł dla całego świata 21%, dla Afryki, Ameryki Łacińskiej i Karaibów było to 26–34 procent, w USA, w zależności od regionu, spadek ten wyniósł 5–15 procent. Niektórzy ludzie postrzegają zmiany klimatu jako coś odległego, czym będą musiały martwić się przyszłe pokolenia. Jednak w ten sposób nie zauważają faktu, że ludzie już mienili klimat. Nasze badania pokazują, że antropogeniczne zmiany klimatu w nieproporcjonalnie dużym stopniu dotknęły biedniejszych krajów, w których gospodarce rolnictwo odgrywa większą rolę. Wydaje się, że w przypadku tych krajów postęp technologiczny nie przełożył się jeszcze na większą odporność na zmiany klimatyczne, stwierdza Ortiz-Bobea. Szacuje się, że do roku 2050 na Ziemi będzie niemal 10 miliardów ludzi, których trzeba będzie wykarmić. Jak widać, poważnym problemem staje się zapewnienie odpowiednio szybkiego wzrostu produktywności rolnej, dodaje Chambers. « powrót do artykułu
  3. Rozległe anatomiczne resekcje wątroby wykonywane laparoskopowo mogą stać się standardem postępowania w chirurgii nowotworów wątroby – uważają specjaliści Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego WUM, którzy zdecydowali się 8 marca 2021 roku wykorzystać nigdy wcześniej nie stosowaną w Polsce laparoskopową operację usunięcia prawych segmentów marskiej wątroby u pacjenta z rzadkim agresywnym nowotworem tego narządu. Marskość wątroby stanowi nieodwracalne uszkodzenie tego narządu oraz może prowadzić do powstania nowotworów wątroby, w tym nowotworów o typie raka wątrobowokomórkowego, których jest zdecydowana większość, a także agresywnych postaci łączących cechy raka wątrobowokomórkowego i raka dróg żółciowych. Taka sytuacja znacznie ogranicza możliwości leczenia, sprawiając, że usunięcie fragmentu narządu staje się zabiegiem szczególnie skomplikowanym. Marskość wątroby, nawet na etapie zachowanej funkcji narządu, jest związana ze znacznym ograniczeniem rezerwy czynnościowej i możliwości regeneracyjnych. Towarzyszące marskości nadciśnienie wrotne i zaburzenia krzepnięcia zwiększają ryzyko krwawień, zarówno śród- jak i pooperacyjnych – mówi prof. Michał Grąt z Kliniki Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby CSK UCK WUM, który wraz z współpracownikami podjął się wykonania zabiegu, dodając jednocześnie, że pomimo niebezpieczeństw związanych z tego typu nowotworem usunięcie fragmentu wątroby z guzem oraz transplantacja wątroby stanowią jedyne potencjalnie radykalne metody leczenia. Pacjent, którego zdecydowano się poddać tej pionierskiej w Polsce metodzie leczenia, zwanej laparoskopową operacją prawostronnej hemihepatektomii, borykał się z rzadkim agresywnym nowotworem wątroby o cechach raka wątrobowokomórkowego i raka dróg żółciowych (combined hepatocellular/cholangiocellular carcinoma) z masami nowotworowymi wypełniającymi prawą gałąź żyły wrotnej i jej odgałęzienia. W przypadku naszego pacjenta przeszczepienie wątroby było niemożliwe ze względu na szereg przeciwskazań, takich jak: typ histologiczny nowotworu (komponenta raka dróg żółciowych), obecność mas nowotworowych w układzie wrotnym oraz bardzo wysokie stężenie alfafetoproteiny w surowicy. Z uwagi na znacznie zwiększone ryzyko powikłań pooperacyjnych dla rozległych resekcji wątroby wykonywanych w marskości, zastosowanie dostępu małoinwazyjnego stało się niezwykle korzystne dla zminimalizowania ryzyka – wyjaśnił prof. Michał Grąt. Przebieg pooperacyjny był niepowikłany, chory szybko powrócił do przedoperacyjnego poziomu sprawności i opuścił Klinikę w 8. dobie po operacji. Prawostronne hemihepatektomie, czyli anatomiczne resekcje prawych segmentów wątroby, należą do najbardziej rozległych i najtrudniejszych technicznie laparoskopowych operacji z zakresu chirurgii wątroby i są obarczone najwyższym ryzykiem powikłań, szczególnie krwawień i pooperacyjnej niewydolności wątroby. W przypadku chorych z marskością wątroby, operacje te wykonywane są jedynie w nielicznych i najbardziej wyspecjalizowanych ośrodkach zajmujących się chirurgią wątroby i dróg żółciowych na świecie. Laparoskopia zmniejsza uraz operacyjny, a także krwawienie śródoperacyjne i ból, poprawia proces rehabilitacji po operacji, oraz prowadzi do szybszego powrotu czynności przewodu pokarmowego. Ze względu na duży stopień trudności laparoskopowych resekcji wątroby głównym czynnikiem ograniczającym zastosowanie tego dostępu są umiejętności i doświadczenie zespołu chirurgicznego oraz anestezjologicznego. Rozwój programu laparoskopowych dużych anatomicznych resekcji wątroby w naszej Klinice powoduje, że zastosowanie tej metody leczenia staje się dostępne dla większości chorych z resekcyjnymi nowotworami wątroby – uważa prof. Michał Grąt. Zabieg wykonał zespół w składzie: prof. Michał Grąt (operator), dr Maciej Krasnodębski, dr Marcin Morawski, dr Konrad Kobryń oraz dr Marta Dec (anestezjolog). Rozwojem programu rozległych laparoskopowych resekcji wątroby zainteresowałem się przed 2 laty podczas stażu w Klinice Chirurgicznej w Heidelbergu. Zespół pod kierownictwem prof. Buchlera wykonywał tam różnorodne laparoskopowe i robotowe operacje onkologiczne w obrębie jamy brzusznej. Po pierwszych przygotowaniach, polegających na wykonywaniu mniej rozległych resekcji wątroby metodą laparoskopową, prof. Krzysztof Zieniewicz zaakceptował rozpoczęcie programu rozległych resekcji anatomicznych. Wsparcie Pana Profesora umożliwiło nam przezwyciężenie szeregu trudności naturalnie występujących przy wprowadzaniu trudnych i ryzykownych operacji – mówi prof. Michał Grąt. Od września 2020 r. do chwili obecnej prof. Michał Grąt i współpracownicy wykonali w Klinice Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby CSK UCK WUM, kierowanej przez prof. Krzysztofa Zieniewicza, kilkanaście laparoskopowych rozległych anatomicznych resekcji wątroby z powodu pierwotnych i wtórnych nowotworów tego narządu. « powrót do artykułu
  4. Ruszyła największa w Europie sieć koordynująca badania astronomiczne - OPTICON-RadioNet Pilot (ORP). Biorą w niej udział astronomowie z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Uniwersytetu Warszawskiego. Projekt o wartości 15 mln euro jest finansowany z programu Komisji Europejskiej Horyzont 2020. Połączenie dwóch sieci Dotąd w Europie działały 2 główne sieci, które koordynowały współpracę instrumentów naziemnych. OPTICON był związany z obserwacjami w zakresie widzialnym, zaś RadioNet w zakresie radiowym. Powstała w wyniku ich połączenia ORP zapewni europejskim naukowcom dostęp do szerokiej gamy teleskopów oraz, co ważne, wesprze rozwój naukowy młodych astronomów. Jak podkreślono w komunikacie na stronie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, projekt ORP ma na celu rozwój tzw. astronomii wieloaspektowej, obejmującej nie tylko badania w szerokim zakresie promieniowania elektromagnetycznego, ale także fale grawitacyjne, promieniowanie kosmiczne i neutrina. Dlatego duży nacisk kładzie się na ujednolicenie metod i narzędzi obserwacyjnych oraz rozszerzenie dostępu do wielu różnych instrumentów astronomicznych. OPTICON-RadioNet Pilot Projektem kierują Centre National de la Recherche Scientifique (CNRS), Uniwersytet w Cambridge oraz Instytut Radioastronomii im. Maxa Plancka w Bonn. Współpraca obejmuje 37 instytucji z 15 krajów europejskich, Australii i RPA. W ramach opisywanego przedsięwzięcia zaplanowano opracowanie standardów obserwacji nieba i analizy danych dla teleskopów optycznych i radioteleskopów. Projekt ma też ułatwić europejskim astronomom dostęp do najlepszych teleskopów na świecie, np. 100-metrowego radioteleskopu z Bonn. Zadania zespołów z Torunia i Warszawy Badania naukowe w ramach ORP na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika będą prowadzone zarówno w zakresie radiowym, jak i widzialnym przy użyciu instrumentów znajdujących się w Obserwatorium Astronomicznym UMK w Piwnicach pod Toruniem. Całość prac naukowych na UMK będzie koordynowana przez dr hab. Agnieszkę Słowikowską [...]. W zakresie radiowym użyty zostanie największy polski radioteleskop o średnicy 32 metrów, który w 2020 r. przeszedł gruntowną renowację. Natomiast do pomiarów w zakresie widzialnym wykorzystany zostanie największy w Polsce teleskop optyczny (zwierciadło główne o średnicy 90 cm). Dr Słowikowska została wybrana na przewodniczącą zespołu koordynującego ORP (w jego skład wchodzi 37 reprezentantów wszystkich zaangażowanych instytucji). Zespół z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego, którym kieruje prof. Łukasz Wyrzykowski, będzie z kolei odpowiadać za koordynację działania rozproszonych po całym świecie małych i średnich teleskopów naziemnych; jego celem będzie monitorowanie zmienności czasowej interesujących obiektów. Sieć składa się z ok. 100 teleskopów, w tym 50 robotycznych. Jednym z jej elementów jest 60-centymetrowy teleskop, znajdujący się w Północnej Stacji Obserwacyjnej UW w Ostrowiku pod Warszawą - wyjaśniono w relacji prasowej UW. Od 2013 r. zespół prof. Wyrzykowskiego brał udział w pracach sieci OPTICON. Opierając się na zdobytym doświadczeniu, opracowano system internetowy do obsługi licznych teleskopów i wysyłania zamówień na systematyczne obserwacje tych samych obiektów (w ten sposób można badać ich zmienności). Takie narzędzie ułatwia naukowcom prowadzenie badań obiektów tymczasowych i zmiennych w czasie, np. supernowych czy zjawisk soczewkowania grawitacyjnego wywołanych przez czarne dziury. Tego typu obserwacje niejednokrotnie muszą być prowadzone przez wiele miesięcy, a nawet lat. Sieć wielu małych teleskopów rozmieszczonych na całym świecie zapewnia możliwość obserwacji obu półkul nieba przez całą dobę - tłumaczą astronomowie z Warszawy. Zespół, który z ramienia Obserwatorium Astronomicznego UW bierze w projekcie ORP, tworzą: dr Mariusz Gromadzki, mgr Krzysztof Rybicki, mgr Monika Sitek i prof. dr hab. Łukasz Wyrzykowski. Należy podkreślić, że astronomowie z UW od wielu lat zajmują się systematycznym monitorowaniem zmienności obiektów. To tu w latach 60. zeszłego stulecia Bohdan Paczyński prowadził badania nad obserwacyjnymi aspektami fal grawitacyjnych w układach podwójnych gwiazd. Od 1996 r. astronomowie prowadzą zaś pod przewodnictwem prof. Andrzeja Udalskiego długotrwałe obserwacje nieba za pomocą Teleskopu Warszawskiego w Chile (odkrywają planety i gwiazdy zmienne). « powrót do artykułu
  5. Naukowcy pracujący przy eksperymencie ALPHA prowadzonym w CERN-ie są pierwszymi, którym udało się schłodzić antymaterię za pomocą lasera. Osiągnięcie otwiera drogę do lepszego poznania wewnętrznej struktury antywodoru i zbadania, w jaki sposób zachowuje się on pod wpływem grawitacji. Antywodór to najprostsza forma atomowej antymaterii. Teraz, gdy mamy możliwość ich chłodzenia, naukowcy będą mogli przeprowadzić porównania atomów antywodoru z atomami wodoru, dzięki czemu poznamy różnice pomiędzy atomami antymaterii i materii. Znalezienie takich ewentualnych różnic pozwoli na lepsze zrozumienie, dlaczego wszechświat jest stworzony z materii. To zupełnie zmienia reguły gry odnośnie badań spektroskopowych i grawitacyjnych i może rzucić nawet światło na badania nad antymaterią, takie jak tworzenie molekuł antymaterii i rozwój interferometrii antyatomowej, mówi rzecznik prasowy eksperymentu ALPHA, Jeffrey Hangst. Jeszcze przed dekadą laserowe chłodzenie antymaterii należało do dziedziny science-fiction. W eksperymencie ALPHA atomy antywodoru powstają dzięki antyprotonom uzyskiwanym w Antiproton Decelerator. Są one łączone z pozytonami, których źródłem jest sód-22. Zwykle tak uzyskane atomy antywodoru są więzione w pułapce magnetycznej, co zapobiega ich kontaktowi z materią i anihilacji. W pułapce tej najczęściej prowadzone są badania spektroskopowe, podczas których mierzona jest reakcja antyatomów na wpływ fali elektromagnetycznej – światła laserowego lub mikrofal. Jednak precyzja takich pomiarów jest ograniczona przez energię kinetyczną, czyli temperaturę, antyatomów. Tutaj właśnie pojawia się potrzeba schłodzenia. Technika laserowego chłodzenia atomów polega na oświetlaniu ich laserem o energii fotonów nieco mniejszej niż energia przejść między poziomami energetycznymi dla danego pierwiastka. Fotony są absorbowane przez atomy, które wchodzą na wyższy poziom energetyczny. A wchodzą dzięki temu, że deficyt energii fotonu potrzebny do przejścia pomiędzy poziomami uzupełniają z własnej energii kinetycznej. Następnie atomy emitują fotony o energii dokładnie dopasowanej do różnicy energii poziomów atomu i spontanicznie powracają do stanu pierwotnego. Jako, że energia emitowanego fotonu jest nieco wyższa od energii fotonu zaabsorbowanego, wielokrotnie powtarzany cykl absorpcji-emisji prowadzi do schłodzenia atomu. Podczas najnowszych eksperymentów naukowcy z ALPHA przez kilkanaście godzin chłodzili laserem chmurę atomów antywodoru. Po tym czasie stwierdzili, że średnia energia kinetyczna atomów obniżyła się ponad 10-krotnie. Wiele z atomów osiągnęło energię poniżej mikroelektronowolta, co odpowiada temperaturze około 0,012 kelwina. Następnie antywodór poddano badaniom spektroskopowym i stwierdzono, że dzięki schłodzeniu osiągnięto niemal 4-krotnie węższą linię spektralną niż przy badaniach prowadzonych bez chłodzenia laserowego. Przez wiele lat naukowcy mieli problemy z laserowym chłodzeniem wodoru, więc sama myśl o chłodzeniu antywodoru była szaleństwem. Teraz możemy marzyć o jeszcze większych szaleństwach z udziałem antymaterii, mówi Makoto Fujiwara, który zaproponował, by przeprowadzić powyższy eksperyment. « powrót do artykułu
  6. Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW) w Warszawie jest pierwszą uczelnią w Polsce, posiadającą dynamiczny model sztucznego przewodu pokarmowego. Aparatura, która pozwala na wierne naśladowanie, a także monitorowanie procesów zachodzących w żołądku, jelicie cienkim i jelicie grubym w kontrolowanych warunkach, będzie wykorzystywana do prac badawczych w tutejszym Instytucie Nauk o Żywieniu Człowieka. Jak poinformowała SGGW, model SHIME2® umożliwia badania mikrobioty różnych grup wiekowych: dzieci, dorosłych oraz osób starszych. Ma być wykorzystywany do przeprowadzania szerokiego spektrum doświadczeń w zakresie, między innymi, metabolizmu składników diet czy ich wpływu na mikrobiotę jelitową. Wspomina się również o badaniach dotyczących żywności probiotycznej. Aparaturę kupiono w ramach projektu pt. "Centrum Żywności i Żywienia - modernizacja kampusu SGGW w celu stworzenia Centrum Badawczo-Rozwojowego Żywności i Żywienia (CŻiŻ)". « powrót do artykułu
  7. Daliście się nabrać na przypadkowe przełączenie i uruchomienie Zooma na maszynie kwantowej? :) Międzynarodowy zespół naukowy wykorzystał Sycamore, kwantowy komputer Google'a, do obsługi oprogramowania wideokonferencyjnego Zoom. Eksperci mają nadzieję, że dzięki współpracy z komputerem kwantowym – który wykazał swoją przewagę w niektórych zadaniach nad komputerami klasycznymi – możliwe będzie umieszczenie uczestników rozmowy w więcej niż jednym wirtualnym pokoju. Autorzy badań nad „kwantową przewagą Zooma” twierdzą, że do jej zauważenia doszło przypadkiem. Miało to miejsce, gdyż Benedetta Brassard, fizyk kwantowa z University of Waterloo, przypadkowo połączyła Zooma z Sycamore podczas online'owego spotkania. Brassard pracuje w ramach International Fault Tolerant Benchmarking Team (FiT/BiT). Brałam udział w online'owym spotkaniu FiT/Bit i postanowiłam na chwilę przełączyć się na panel Sycamore'a, by sprawdzić, jak idą moje kwantowe obliczenia. W tym momencie Brassard otrzymała mema dotyczącego algorytmu Shora. Mem ją rozproszył i w jakiś sposób uczona podłączyła swojego Zooma do komputera kwantowego. Jedni koledzy zaczęli mnie informować, że wyłączyłam dźwięk, podczas gdy inni mnie słyszeli. Zauważyłam, że coś jest nie tak, gdy na ekranie zaczęły pojawiać mi się liczne wersje Zooma, stwierdza uczona. Jej zdaniem Sycamore zastosował znaną z mechaniki kwantowej teorię wielu światów. Jedynym sposobem na powrót sesji Zooma do świata klasycznego było wykonywanie pomiarów, czyli w tym przypadku zwracanie uwagi na to, co mówią inni, wspomina Brassard. Na szczęście uczona wiedziała, jak to zrobić. Niedawno bowiem prowadziła doktoranta, który w ramach swoich zainteresowań implementował Instagrama na komputer kwantowy D-Wave 2000Q. Naszym zadaniem było określenie optymalnej pory dnia, w której influencerzy powinni wstawiać na Instagrama poty związane z domowymi zwierzętami. Odkryliśmy, że jest to problem NP. Brassard wiedziała więc, jak przełączyć aplikację ze stanu kwantowego w klasyczny. Cała sytuacja została opisana na łamach Quantum Advances in Computing and Correlation. Autorzy badań rozpoczęli prace nad stworzeniem mechanizmu, który pozwoliłby użytkownikom Zooma na jednoczesne istnienie w wielu wirtualnych pokojach. « powrót do artykułu
  8. Jak wyglądał kalendarz Azteków? Jakim bogom Aztekowie oddawali cześć? W jaki sposób rozpoznawano, czy dany dzień jest odpowiedni na prace rolnicze lub do zawarcia małżeństwa? Tego można dowiedzieć się z „Kodeksu Watykańskiego B (Vat. Lat. 3773)”. Międzynarodowy zespół naukowców – kierowany przez dr hab. Katarzynę Mikulską z Wydziału Neofilologii UW – opracował naukową publikację prekolumbijskiego manuskryptu, przechowywanego w Bibliotece Watykańskiej. Dzieło jest jednym z najważniejszych projektów badawczych, które do tej pory zostały zrealizowane w ramach współpracy polsko-meksykańskiej. „Kodeks Watykański B” to dokument z grupy Kodeksów Borgia, w którym znajdują się bogato ilustrowane informacje dotyczące 260-dniowego kalendarza Azteków – tonalpohualli. Kodeksy te to jeden z wielu rodzajów ksiąg starożytnego Meksyku, na kartach których spisywano historie, genealogie, rytuały i wierzenia rdzennych mieszkańców Mezoameryki. „Kodeks Watykański B (Vat. lat. 3773)” to księga dywinacyjna. Złożona jest z almanachów dotyczących m.in. dni urodzenia, małżeństw, narodzin, almanachów rolniczych czy pogody. To jednak przede wszystkim dokument, który przedstawia informacje dotyczące sił boskich mających wpływ na konkretne dni lub okresy, determinujące działania, jakie można wtedy podejmować – mówi dr hab. Katarzyna Mikulska z Instytutu Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik międzynarodowego projektu. Kodeks powstał kilkadziesiąt lub więcej lat przed przybyciem Hiszpanów do dzisiejszego Meksyku, najprawdopodobniej w międzykulturowym regionie na granicy współczesnych stanów Puebla i Oaxaca. Jak wszystkie dywinacyjne kodeksy z grupy Borgia, został wykonany na skórze zwierzęcej, pokrytej gipsem lub innym związkiem wapnia. Dzięki niemu możemy dowiedzieć się więcej na temat myśli, wierzeń, kultury oraz finezyjnego systemu komunikacji graficznej Indian środkowego Meksyku. Wśród bogów, którzy pojawiają się na kartach „Kodeksu Watykańskiego B”, są bogowie słońca – Tonatiuh, kukurydzy – Cinteotl, deszczu – Tlaloc, jak również boginie płodności i porodów – Tlazolteotl, wody – Chalchiuhtlicue czy kwiatów i miłości – Xochiquetzal. Publikacja kodeksu była możliwa dzięki współpracy trzech instytucji: Uniwersytetu Warszawskiego, Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego w Meksyku (UNAM) oraz Biblioteki Watykańskiej. Dzieło składa się z trzech części: – z wiernej reprodukcji prekolumbijskiego manuskryptu – „Kodeksu Watykańskiego B (Vat. Lat. 3773)”, – odwzorowania przez dr hab. Katarzynę Mikulską zawartości manuskryptu (wszystkich rysunków opatrzonych podpisami) w formie przezroczystej nakładki (tzw. „Códice Traslúcido Explicativo”) albo „duszek” (tzw. „Fantasma”), – 600-stronicowego komentarza zat. „Nuevo Comentario al Códice Vaticano B (Vat. Lat. 3773”, przygotowanego przez międzynarodowy zespół dr hab. Mikulskiej, złożony z naukowców z Polski, Meksyku, Hiszpanii, Włoch, Francji, Stanów Zjednoczonych, Gwatemali i Japonii. Praca badaczy to, jak do tej pory, najbardziej kompleksowa analiza przedhiszpańskiego mezoamerykańskiego kodeksu, opierająca się zarówno na analizie treści, nowym podejściu teoretyczno-metodologicznym oraz wynikach badań kodykologicznych (również dzięki współpracy zespołu z grupą MOLAB – Mobile Laboratory z Bolonii) – wyjaśnia dr Joanna Gocłowska-Bolek, która z ramienia UW wspomagała koordynację projektu we współpracy z UNAM i Biblioteką Watykańską. Dzięki publikacji możemy zrozumieć, jak meksykańskie kodeksy były tworzone, jaką odgrywały rolę oraz jak skomplikowany system komunikacji graficznej w nich zastosowany, kodował wyrafinowane znaczenia – dodaje dr Joanna Gocłowska-Bolek. « powrót do artykułu
  9. Po tym jak rzeka Serchio po raz kolejny zalała Lukkę, biskup Frigidianus wziął motykę i wyznaczył nowy jej bieg. Gdy zbliżała się kolejna powódź, biskup uniósł ramiona, nakazując jej podążać nowym korytem. Rzeka posłuchała świętego. Taką opowieść znajdziemy w Dialogach spisanych prawdopodobnie przez samego papieża Grzegorza Wielkiego. Jednym z celów Dialogów było rozpowszechnienie kultu świętych. Jednak tym, co zainteresowało badaczy jest fakt, że w VI wieku w północnych i środkowych Włoszech pojawiają się liczne opisy ekstremalnych zjawisk hydrologicznych i cudów związanych z wodą. We wnętrzu stalagmitu, pobranego z jaskini Renella w północnych Włoszech, badacze zauważyli warstwy odkładające się przez wieki w wyniku naciekania. Okazuje się, że w VI wieku przynajmniej część Italii stała się obszarem dotkniętym ulewnymi deszczami i powodziami. Międzynarodowy zespół naukowców, którego członkiem jest dr hab. Robert Wiśniewski z Wydziału Historii UW, przeprowadził interdyscyplinarne badania zmian klimatycznych zachodzących w VI wieku na terenie dzisiejszych północnych Włoch. Rezultaty badań opisane w czasopiśmie „Climatic Change” wskazują, że teren ten był obszarem zwiększonych opadów i powodzi, które w konsekwencji wpływały na dynamikę przemian społecznych i kulturowych. W pracach badawczych wykorzystano metody paleoklimatyczne i analizę źródeł historycznych. Punktem wyjścia były badania próbek nacieków jaskiniowych z jaskini Renella, znajdującej się w Alpach Apuańskich, w północnej Toskanii, niedaleko Pizy. Naukowcy odkryli, że obszar północnej i centralnej Italii w VI wieku wyróżniał się wyjątkowym poziomem wilgotności, który był związany z długotrwałą fazą Oscylacji Północnoatlantyckiej, czyli zmniejszoną różnicą ciśnień między Wyżem Azorskim a Niżem Islandzkim. Dzięki takiemu układowi ciśnienia atmosferycznego na tereny te docierała duża ilość wilgotnych mas powietrza znad północnego Atlantyku, doprowadzając do potężnych opadów i powodzi. We wnętrzu stalagmitu, pobranego z jaskini Renella, badacze zauważyli warstwy odkładające się przez wieki w wyniku naciekania. Za pomocą pomiaru proporcji izotopów tlenu w kolejnych warstwach stalagmitu, rozróżnili okresy bardziej wilgotne i suche, których wiek oszacowali z wykorzystaniem datowań uranowo-torowych. Odkrycie nacieków w jaskini Renella stało się podstawą do dalszych badań interdyscyplinarnych z pogranicza klimatologii i historii. Międzynarodowy zespół skonfrontował dane fizyczne świadczące o zwiększonych opadach z przekazami historycznymi, zawartymi w powstałych wtedy dziełach pisanych. Naukowcy porównali literaturę hagiograficzną z VI-wiecznej Italii z innymi przykładami tego rodzaju piśmiennictwa. Badacze odnaleźli w pismach pochodzących z Italii wiele opisów tzw. cudów wodnych, w których święci ściągają lub zatrzymują gwałtowne deszcze, burze i powodzie. We wcześniejszej i późniejszej literaturze hagiograficznej, a także w powstałych w tym samym czasie pismach na trenie dzisiejszej Francji, opowieści o cudach wodnych były prawie nieobecne. To wyjątkowe zainteresowanie twórców pism późnej starożytności zjawiskami hydroklimatycznymi, badacze interpretują nie tylko jako potwierdzenie istnienia zmian klimatycznych, ale także jako świadectwo wpływu tych zmian na przemiany społeczne i kulturowe ludności zamieszkującej te tereny. Naukowcy łączą zachodzące wtedy zjawiska klimatyczne z przyjęciem przez biskupów pod koniec VI wieku roli lokalnych przywódców, a także z rozwojem kultu świętych „posiadających władzę” nad żywiołem wody. W VI wieku przynajmniej część Italii stała się obszarem ulewnych deszczów i powodzi. Tę wiedzę zawdzięczamy zaangażowanym w projekt geochemikom, geologom i klimatologom. Historycy pokazali natomiast, jak mieszkańcy północnych i centralnych terenów dzisiejszych Włoch próbowali radzić sobie z tą zmianą na poziomie religijnym i jednocześnie wykorzystać ją do promowania nowych autorytetów – podsumowuje dr hab. Robert Wiśniewski, współautor artykułu. Więcej na ten temat przeczytamy w artykule Beyond one-way determinism: San Frediano’s miracle and climate change in Central and Northern Italy in late antiquity. « powrót do artykułu
  10. Włoscy uczeni postanowili znaleźć te miejsca Drogi Mlecznej, w których życie może najbezpieczniej się rozwijać. Ocenili historyczną zdolność do podtrzymania życia w Drodze Mlecznej z uwzględnieniem wpływu eksplozji supernowych i rozbłysków gamma. Zjawiska te mogą bowiem zniszczyć życie w zasięgu swojego oddziaływania. Przy okazji zaś przetestowali hipotezę mówiącą, że to rozbłysk gamma był odpowiedzialny za wymieranie w ordowiku (ok. 445 milionów lat temu). Wybuchy supernowych i rozbłyski gamma niosą ze sobą olbrzymią ilość promieniowania, które może odrzeć atmosferę planety z ochronnej warstwy ozonu. Bez tej warstwy do powierzchni planety dociera szkodliwe promieniowanie zdolne do zabicia życia. Przed około 359 milionami lat pobliska supernowa prawdopodobne doprowadziła do masowego wymierania na Ziemi. Gdyby znajdowała się bliżej, mogłaby zabić całe życie. Eksperci z Università dell’Insubria, Osservatorio Astronomico di Brera, Sezione Milano–Bicocca oraz Università Milano–Bicocca zdolność do bezpiecznego utrzymania życia szacowali na podstawie odległości potencjalnych planet typu ziemskiego od centrum galaktyki. Wykorzystali tutaj dane dotyczące pojawiania się supernowych i rozbłysków gamma z historią ewolucji poszczególnych gwiazd oraz z zawartością cięższych pierwiastków (tzw. metali) w gwiazdach w całej galaktyce. Wzięli też pod uwagę prawdopodobieństwo pojawienia się planet typu ziemskiego w pobliżu gwiazd typu M i FGK. W ten sposób mogli sprawdzić, w jakiej odległości od badanych gwiazd doszło do potencjalnie destrukcyjnego wydarzenia astrofizycznego. Na podstawie badań Włosi doszli do wniosku, że jeszcze około 6 miliardów lat temu najbezpieczniejszym regionem dla życia były obrzeża naszej galaktyki. Jednak sytuacja ta uległa zmianie w ciągu ostatnich około 4 miliardów lat. Obecnie od około 500 milionów lat najbezpieczniejszym stał się region położony w odległości 2–8 tysięcy parseków od centrum galaktyki. Jeden parsek to około 3,26 roku świetlnego. Szczęśliwie dla nas niedawne badania wykazały, że Ziemia znajduje się bliżej czarnej dziury niż sądzono, dzięki czemu znaleźliśmy się wewnątrz obszaru wyznaczonego obecnie przez Włochów. Naukowcy potwierdzili przyczynę wspomnianego na wstępie wymierania w ordowiku. To jasno pokazuje, że nasz region nie jest całkowicie bezpieczny, gdyż byłoby to drugie takie wydarzenie w historii Ziemi w ciągu ostatnich 500 milionów lat. Jednak w tym samym czasie krańce Drogi Mlecznej zostały wysterylizowane przez 2-5 długotrwałych rozbłysków gamma, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  11. Pod koniec marca ukazało się opracowanie pt. "Polskie ośrodki astronomiczne". Przedstawia ono placówki naukowe zajmujące się badaniami kosmosu, a także zestawienia dot. działalności edukacyjno-popularyzacyjnej. Za publikacją stoją Polskie Towarzystwo Astronomiczne (PTA) oraz Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego (OA UJ). Informator zawiera aktualne dane o polskich ośrodkach astronomicznych, ich aktywności naukowej, potencjale kadrowym i możliwościach kształcenia. Dodatkowe [...] informacje, to: mapa planetariów oraz spisy miłośniczych organizacji i mediów popularyzujących astronomię – wyjaśnia prof. dr hab. Marek Sarna, prezes Polskiego Towarzystwa Astronomicznego. Informator jest pracą zbiorową (informacje o danym ośrodku przygotowywały osoby z nim związane). W publikacji przedstawiono wszystkie polskie placówki naukowe, które zajmują się badaniami astronomicznymi i pokrewnymi. Poza ogólną wizytówką pojawia się opis głównych dziedzin badań. Przy niektórych ośrodkach wymieniane są także główne projekty. Jeden z rozdziałów jest poświęcony udziałowi Polski w organizacjach międzynarodowych. Nie mogło tu zabraknąć infografik z polskimi teleskopami za granicą oraz ośrodkami ESA (Europejskiej Agencji Kosmicznej) i ESO (Europejskiego Obserwatorium Południowego). Jeśli kogoś interesuje nauka astronomii, znajdzie w informatorze zestawienie miejsc oferujących studia licencjackie i magisterskie oraz szkół doktorskich. Kolejna część publikacji jest poświęcona obserwatoriom edukacyjnym i szkolnym. Nie zapomniano także o astronomii amatorskiej, mediach astronomicznych i historii polskiej astronomii w skrócie. Zdecydowanie brakowało aktualnego informatora kompleksowo pokazującego cały przekrój badań astronomicznych prowadzonych w Polsce. Tę lukę wypełnia wydane właśnie opracowanie. Będziemy chcieli kontynuować ten kierunek i w przyszłości przygotować dodatkowe opracowanie dotyczące także placówek edukacyjnych i popularyzujących astronomię. Ośrodki i organizacje z całej Polski, również te niewielkie, zachęcamy już teraz do kontaktu – podkreśla dr Krzysztof Czart, koordynator projektu. Wersja anglojęzyczna informatora pt. "Polish astronomical facilities" jest dostępna w formie drukowanej i elektronicznej. Promocja naszych ośrodków naukowych poza granicami Polski jest niezwykle istotna. Trzeba pokazywać, jakie badania prowadzimy, w czym polskie placówki się specjalizują, jakie sukcesy odnoszą. Przekłada się to, na przykład, na udział w wiodących światowych projektach naukowych i [...] inną współpracę, chociażby w zakresie prowadzenia doktoratów i staży dla młodych naukowców, a w konsekwencji na lepszy rozwój polskiej nauki i na lepsze jej dostosowanie do współczesnych trendów w nauce europejskiej i światowej – wyjaśnia Tomasz Kundera z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydanie publikacji było możliwe dzięki finansowaniu z Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej w ramach Programu Promocja Zagraniczna. Opracowanie pt. "Polskie ośrodki astronomiczne" można pobrać bezpłatnie z tej strony. Bezpłatna wersja papierowa będzie rozprowadzana przez poszczególne instytuty oraz dołączona jako dodatek do któregoś z najbliższych numerów "Uranii". Polskie Towarzystwo Astronomiczne jest stowarzyszeniem naukowym zrzeszającym zawodowych astronomów. Powstało w 1923 roku. Wspiera rozwój nauk astronomicznych w Polsce, prowadzi także różne projekty edukacyjne i popularnonaukowe. Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellońskiego jest najstarszym polskim obserwatorium astronomicznym. Istnieje od 1792 roku. Tutejsi specjaliści zajmują się, m.in.: badaniami gwiazd, galaktyk, komet, astrofizyką wysokich energii, kosmologią, radioastronomią, obserwacjami Słońca oraz astronomią pozagalaktyczną. « powrót do artykułu
  12. W kilku miejscach w parkach narodowych Biebrzańskim i Białowieskim rozpoczęły się akcje ratowania płazów, by nie ginęły pod kołami samochodów w trakcie wiosennych wędrówek do miejsc rozrodu. Ustawiono płotki, które zabezpieczają płazy przed wejściem na drogi. Tak zatrzymane są bezpiecznie przenoszone. Swoją akcję na fragmencie tzw. carskiej drogi, czyli drogi ze Strękowej Góry w stronę Osowca przez Biebrzański PN prowadzą studenci z Koła Naukowego Biologów Uniwersytetu w Białymstoku. Płotki herpetologiczne ustawiono tam na kilkuset metrach wzdłuż drogi, w miejscu, które już przed laty uznano za newralgiczne w migracjach płazów - poinformował PAP Dawid Mioduszewski z Koła Naukowego Biologów. Dodał, że akcja ratowania płazów jest prowadzona właśnie w tym miejscu, bo ginęło tam najwięcej tych zwierząt. Płotki na carskiej drodze ustawiono 18 marca, ale płazy pojawiły się tam masowo w ostatni weekend 27-28 marca, bo sprzyjała temu pogoda, było ciepło i popadał deszcz. Codziennie albo studenci albo pracownicy Biebrzańskiego PN są na miejscu, przenoszą płazy, które nie mogąc pokonać płotków wpadają do wkopanych w ziemię wiaderek i są bezpiecznie przenoszone na drogą stronę drogi. Monitoring płazów na carskiej drodze studenci prowadzą od 2015 r. po tym, gdy droga ta przeszła remont i zwiększył się na niej ruch. Badają, jakie gatunki migrują w tym miejscu, ile ich jest, ale też, jakie gatunki giną na drodze. Studenci oceniają na podstawie dotychczasowych obserwacji, że być może bieżący rok będzie obfitował w płazy, bo już teraz zaobserwowano ich sporo. Dawid Mioduszewski poinformował, że podczas weekendu 27-29 marca przeniesiono ok. 250 płazów, z czego prawie wszystkie jednego dnia, w niedzielę. Przypomniał, że były lata, gdy podczas całej akcji przeniesiono kilkaset płazów. Rekordowym rokiem był 2018, gdy pomoc w bezpiecznych wędrówkach dostało 2,7 tys. płazów. Sporo - 1,4 tys. było też w 2015 r. Sporo też jednak płazów wciąż ginie pod kołami samochodów. Tylko w weekend 27-28 marca na odcinku Laskowiec - Osowiec Twierdza studenci naliczyli 580 martwych płazów, które zostały rozjechane przez samochody. Sylwia Mikłosz z Koła Biologów poinformowała PAP, że było wśród nich wiele rzadkich gatunków, np. rzekotka drzewna czy traszka grzebieniasta. Mikłosz przyznaje, że nie jest wykluczone, że tak dużo płazów zginęło, bo z powodu pandemii i związanych z nią ograniczeń, coraz więcej osób chętniej wyjeżdża samochodami w plener, na spacery i wędrówki po Biebrzańskim PN, szukając odpoczynku, relaksu. Studenci mówią, że sami obserwują duży ruch, a w plenerze spotykają też coraz więcej ludzi. Biebrzański PN poinformował także w mediach społecznościowych, że płotki, by chronić płazy, tak jak w latach ubiegłych są również ustawione przy drodze z Goniądza do Wólki Piasecznej. Akcja czynnej ochrony płazów jest też prowadzona np. w Białowieskim PN. Park organizuje ją od lat. Płotki są w tym sezonie ustawione na łącznej długości ok. jednego kilometra w rejonie Białowieży i Narewki. « powrót do artykułu
  13. W 2015 roku u mieszkańców Amazonii znaleziono ślad genetyczny świadczący o ich kontaktach z ludnością zamieszkującą Australazję. Od tamtego czasu pojawiło się wiele hipotez próbujących wyjaśnić istnienie tego śladu. Tym bardziej, że nie zauważono go u wczesnych mieszkańców Ameryki Północnej. Teraz okazuje się, że wspomniany ślad genetyczny jest bardziej rozpowszechniony, niż się wydawało. Obecnie uznaje się, że Ameryki zostały zasiedlone przez ludzi, którzy przybyli z Azji przez Alaskę i powędrowali na południe, rozprzestrzeniając się po obu kontynentach. Tymczasem naukowcy z brazylijskich Universidade de São Paulo i Universidade Federal do Rio Grande do Sul oraz hiszpańskiego Universitat Pompeu Fabra informują na łamach PNAS, że australazjatycki ślad genetyczny odkryli też u ludów mieszkających poza Amazonią. Po przeanalizowaniu próbek krwi od 383 osób i sprawdzeniu 438 443 znaczników okazało się, że wspomniany ślad – marker Y (Ypikuera) – występuje u ludzi zamieszkujących wyżynę w centrum Brazylii, zachodnią część tego kraju oraz u ludu Chotuna z Peru. Zdaniem naukowców świadczy to nie tylko o napływie ludności z Australazji, ale o istnieniu dwóch fal takiej migracji. To zaś każe się zastanowić, nad tym, w jaki sposób ludzie ci trafili do Ameryki Południowej oraz dlaczego sygnału świadczącego o ich obecności nie stwierdzono w Ameryce Północnej. Niektórzy sugerują, że populacja z markerem Y mogła wyginąć po przybyciu Europejczyków na kontynent północnoamerykański. Inni zaś uważają, że dokładniejsze badania genomu rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej wykaże obecność markera Y również i tam. Jeśli jednak uznamy, że ślad ten nie występuje i nigdy nie występował w Ameryce Północnej, będziemy musieli rozważyć możliwość, iż ludzie z Australazji dotarli do Ameryki Południowej drogą morską, pokonując tysiące kilometrów otwartego oceanu. Hipoteza taka wydaje się szczególnie uprawniona w świetle najnowszych badań. Brazylijsko-hiszpański zespół informuje bowiem, że marker Y pojawił się w Ameryce Południowej najpierw na wybrzeżu Pacyfiku, dlatego też brakuje go w Ameryce Środkowej i Północnej. « powrót do artykułu
  14. Gdy w 1890 roku japoński ekonomista Inagaki Manjiro przewidywał nadejście epoki Pacyfiku, euroatlantycki porządek światowy kontrolowany przez imperium brytyjskie wydawał się wieczny. Gdy w 1988 r. przywódcy Chin i Indii Deng Xiaoping i Rajiv Gandhi głosili nastanie wieku Azji, Stany Zjednoczone znajdowały się w apogeum swojej mocarstwowości, a niektórzy politolodzy wieszczyli koniec historii i wieczne rządy liberalnej demokracji. Dziś wiek Azji i Pacyfiku staje się rzeczywistością, w której żyjemy, czytamy w liście intencyjnym podpisanym przez dra hab. Gościwita Malinowskiego z Uniwersytetu Wrocławskiego, dra hab. Grzegorza Krzosa z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu oraz Łukasza Osińskiego, prezesa Izby Gospodarczej Europy Środkowej. Dlatego też sygnatariusze listu postanowili powołać do życia Centrum Studiów Azjatyckich. Ma być to miejsce nie tyko spotkań i dysputy naukowej, wymiany doświadczeń i umiejętności, ale też miejsce, w którym przedstawiciele wszystkich nauk, od humanistycznych po inżynieryjno-techniczne, będą mogli nie  tylko  przedstawić  swoje  dokonania, ale także wziąć udział w wspólnych projektach badawczych, czy to zainicjowanych spontanicznie przez uczonych, czy to zamówionych przez przedstawicieli biznesu lub administracji państwowej i samorządowej. Po 1898 roku w Polsce dopuszczono się wielu zaniechań w kontaktach z krajami Azji. Przejawiło się to m.in. zamknięciem placówek dyplomatycznych w Mongolii, Jemenie czy Afganistanie. Niejednokrotnie zaprzepaszczono dobre stosunki z krajami tego regionu. Tymczasem badania nad krajami azjatyckimi mają w Polsce piękną i długą tradycję, wyznaczaną takimi nazwiskami jak Benedykt Polak, Michał Boym, Benedykt Dybowski, Wacław Sieroszewski, Kazimierz Grochowski. Niestety nigdy ten kierunek badawczy nie rozwinął się w stopniu, na jaki zasługuje, o czym świadczyć mogą choćby trudne losy filologicznych studiów orientalnych na polskich uczelniach. I chociaż w ostatnim dziesięcioleciu studia nad Azją stają się coraz bardziej popularne wśród wykładowców akademickich i studentów, niestety wciąż mają status pobocznej aktywności akademickiej i nie są w stanie zaspokoić rosnących z roku na rok potrzeb poznania  i  zrozumienia  politycznej,  ekonomicznej,  technologicznej,  artystycznej, cywilizacyjnej  roli  krajów  azjatyckich  w  dzisiejszych  czasach.  Poszczególni  badacze  i rozproszone po różnych uczelniach i wydziałach jednostki akademickie działają w swoich wyspecjalizowanych  tematach  i  dyscyplinach  naukowych,  nie  mając  wspólnego  forum wymiany myśli i doświadczeń, a czasem nawet nie wiedząc wzajemnie o swoim istnieniu. Powstanie działalności Centrum Studiów Azjatyckich będzie połączone z akademicko–biznesową konferencją "Dolny Śląsk – Polska – Azja. Wczoraj. Dziś. Jutro”. Odbędzie się ona we Wrocławiu w dniach 30.06–01.07 bieżącego roku. Jej organizatorzy zapewniają, że dołożą wszelkich starań, by odbyła się ona na żywo. Osoby prowadzące badania naukowe będą mogły przedstawić swoje osiągnięcia naukowe (w formie wykładu lub prezentacji posterowej), przedstawiciele administracji publicznej – zalety i potrzeby naszego regionu  i  całego  kraju,  a  praktycy  biznesu  –  oferowane  możliwości  i  potrzeby  swoich przedsiębiorstw. W ramach konferencji odbędzie się sesja plenarna oraz prace w dziewięciu Forach Regionalnych: Chińskim, Japońskim, Indyjskim, Azji Zachodniej, Zakaukazia, Koreańskim, Azji Południowo-Wschodniej (Singapur), Azji Środkowej i Mongolii oraz Krajów Arabskich. Osoby zainteresowane udziałem w konferencji mogą wybrać jako formę prezentacji swoich badań naukowych: 20 minutowy wykład w ramach jednego z forów; poster, udostępniany w kuluarach bez udziału autora przez cały czas trwania konferencji, z udziałem autora w trakcie dwugodzinnej sesji posterowej. Zgłoszenia obejmujące imię, nazwisko i afiliację autora (lub autorów, zapraszamy również zespoły badawcze), tytuł wystąpienia, preferowaną formę prezentacji, krótkie streszczenie, przeznaczenie dla   któregoś z forów regionalnych lub sugestię utworzenia   tematycznego forum międzyregionalnego prosimy nadsyłać na adres: gosciwit.malinowski@uwr.edu.pl. Organizatorami konferencji są Centrum Studiów Azjatyckich, Instytut Studiów Klasycznych, Śródziemnomorskich i Orientalnych UWr, Instytut Konfucjusza Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Centrum Współpracy Polska-Chiny Instytut Konfucjusza w Opolu. « powrót do artykułu
  15. W połowie marca został opublikowany tzw. żółty raport nowego Zderzacza Elektron-Jon (EIC), który ma powstać w USA. Stworzyli go naukowcy z ponad 150 instytucji na świecie, w tym z NCBJ. Raport formułuje oczekiwania dotyczące badań prowadzonych w przyszłym urządzeniu i wskazuje sposoby stworzenia najlepszej służącej temu celowi konstrukcji. To już kolejny niezwykle ważny krok w kierunku powstania EIC. Nieco ponad 2 lata temu informowaliśmy o zaakceptowaniu celów naukowych dla akceleratora, a w ubiegłym roku dowiedzieliśmy się, że wskazano lokalizację EIC. Tak zwany żółty raport (ang. yellow report) jest podsumowaniem przeszło rocznej pracy nad przygotowaniem projektu Zderzacza Elektron-Jon (ang. electron-ion collider, EIC), który powstanie w amerykańskim Narodowym Laboratorium w Brookhaven. Fizycy z Zakładu Fizyki Teoretycznej NCBJ – prof. dr hab. Lech Szymanowski, dr hab. Jakub Wagner i dr Paweł Sznajder są współautorami tego opracowania. We współpracy z eksperymentalistami, badali oni na jego potrzeby możliwość pomiaru procesów czułych na tzw. uogólnione rozkłady partonów (ang. generalised parton distributions, GPDs). Uogólnione rozkłady partonów opisują strukturę materii w języku kwarków i gluonów, czyli na możliwie najbardziej elementarnym poziomie – wyjaśnia dr Paweł Sznajder. Wypracowane wnioski dotyczą m. in. optymalizacji projektu detektorów, czyli ich geometrii i podzespołów, tak aby w możliwie jak najlepszy sposób zrealizować postawione cele badawcze. Jednym z obiecujących procesów, które naszym zdaniem warto badać w zderzeniach elektronów z jonami jest tzw. rozpraszanie do tyłu – uzupełnia profesor Lech Szymanowski. W procesie tym wirtualny foton wymieniany pomiędzy zderzanym elektronem, a jednym z kwarków nukleonu prowadzi do wytworzenia w stanie końcowym mezonu o pędzie przeciwnym do pędu fotonu, co uzasadnia nazwę takiego procesu jako produkcji mezonu do tylu (backward meson production). Od pewnego czasu przekonywaliśmy eksperymentatorów, że te procesy poddające się częściowo analizie perturbacyjnej mogą być cennym uzupełniającym źródłem informacji o strukturze partonowej nukleonów, którą typowo bada się w procesach z mezonem w stanie końcowym z pędem zbliżonym do pędu zderzającego się fotonu (forward meson production). Początkowo podejście kolegów do naszej propozycji było sceptyczne, gdyż proces produkcji mezonu do tyłu jest silnie tłumiony przez wyższą potęgę małej stałej sprzężenia oddziaływań silnych występujace w części amplitudy rozpraszania opisywanej teorią zaburzeń. Jednak nasze obliczenia pokazały, że należy także w tym przypadku oczekiwać obserwowalnych doświadczalnie sygnałów. W efekcie wskazanymi przez nas procesami zainteresowali się zarówno fizycy z działającego zderzacza w Jefferson LAB, jak i zostały one uwzględnione w programie badawczym EIC. Praca nad raportem pozwoliła także na zainicjowanie szeregu aktywności związanych z rozwojem metod obliczeniowych – dodaje dr Sznajder. Pracujemy m. in. nad metodami Monte Carlo, będącymi ważną częścią symulacji pracy detektorów. Ponadto jesteśmy zaangażowani w rozwój platformy obliczeniowej PARTONS, z której korzystają teoretycy i doświadczalnicy badający rozkłady GPD. Dążymy do stworzenia trójwymiarowego obrazu protonu – wyjaśnia szczegóły dr hab. Jakub Wagner. Wykonaliśmy obliczenia teoretyczne i skorzystaliśmy z platformy PARTONS, aby uzyskać przewidywania przekrojów czynnych, czyli prawdopodobieństw zajść interesujących nas procesów fizycznych. Wszystko to po to, by eksperymentatorzy wiedzieli gdzie i jakie detektory umieścić wokół miejsca zderzeń, aby uzyskać najwięcej interesujących informacji. Tworzenie tzw. żółtych raportów dla projektowanych wielkich urządzeń badawczych to typowa praktyka w świecie nauki w obszarze fizyki wysokich energii. Na podstawie tego typu raportów są następnie organizowane współprace eksperymentalne i projektowane są detektory. Publikacja żółtego raportu EIC zbiegła się w czasie z publikacją tzw. białego, bardziej podstawowego raportu dla chińskiego zderzacza elektron-jon (ang. Electron-Ion Collider in China, EIcC). Raport ten jest podsumowaniem celów badawczych, które można by zrealizować w EIcC. W jego przygotowaniu byli również zaangażowani nasi fizycy. Projekt EIcC nie jest jeszcze zaakceptowany do realizacji. Jeżeli powstanie, będzie posiadał inne parametry pracy zderzacza w stosunku do projektu amerykańskiego, przez co uzupełni światowy program badawczy fizyki wielkich energii, szczególnie ten związany z chromodynamiką kwantową (ang. quantum chromodynamics, QCD). Budowę zderzacza elektronów i jonów rozważa także CERN. « powrót do artykułu
  16. Młodzi naukowcy z Wydziału Geoinżynierii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego (UWM) stworzyli Kapsułę Nowego Życia, a w niej warunki niezbędne do powstania małego ekosystemu. Olsztynianie pracują nad specjalnym nawozem, który pozwoli na uprawę i rozwój roślinności na Marsie i w innych miejscach, w których obecnie jest to niemożliwe. Wyniki tych badań mogą stanowić przełom nie tylko dla NASA czy Elona Muska planującego osiedlić ludzi na Czerwonej Planecie. Pomogą także walczyć z głodem na wyjałowionych terenach pustynnych - podkreślono w komunikacie Wydziału Geoinżynierii. Autorami opisywanych badań są Izabela Świca ze Szkoły Doktorskiej UWM i Hubert Kowalski, doktorant z Katedry Inżynierii Środowiska na Wydziale Geoinżynierii. Świca i Kowalski zajmują się wytworzeniem specjalnego nawozu z biomasy glonowo-grzybowej. Co ważne, substancja ma właściwości rekultywujące glebę, również reolit marsjański. Początki projektu "Kapsuła Nowego Życia NLC" to projekt, który w 2019 r. otrzymał dofinansowanie w konkursie Studencki Grant Rektora. Autorzy kapsuły - Hubert Kowalski, Maciej Piejdak oraz Izabela Świca - stworzyli Kapsułę w ramach Koła Naukowego Inżynierii Środowiska. Jak zaznaczono w Wiadomościach Uniwersyteckich, pomysł, który wystawili do rektorskiego konkursu, był na tyle ciekawy i rozwojowy, że nie tylko otrzymał grant, ale i zakończył się zgłoszeniem do Urzędu Patentowego RP. Autorzy złożyli też propozycję jego zastosowania do użyźniania jałowych pustynnych gruntów rządom Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kataru. Do tego, żeby właściwości glonów i grzybów wykorzystać, zainspirował nas prof. Mirosław Krzemieniewski, opiekun naszego koła – opowiada Hubert Kowalski. Studenci stwierdzili, że skoro grzyby i glony się uzupełniają, należy je połączyć. Powstał pomysł podwójnego reaktora do ich hodowli. W górnej części grubej szklanej rury znajdują się zielenice - a konkretnie chlorella zwyczajna (Chlorella vulgaris) - w dolnej rezydują zaś grzyby. Na pytanie jakie, Kowalski odpowiada następująco: leśne, a mówiąc nienaukowo – tzw. psie. Pozbieraliśmy ich grzybnie w lesie i zasadziliśmy na podłożu ze słomy w naszym reaktorze. Glony i grzyby mają dużo światła i ciepła, dostają pożywki i ich jedynym zadaniem jest produkować biomasę. Badamy współpracę i wzajemne zależności rozwoju między glonami a grzybami w warunkach niemal samowystarczalnych. Grzyby, rozkładając namnażającą się biomasę mikroglonów, wydzielają niezbędny do rozwoju glonów dwutlenek węgla. Glony zaś, w procesie fotosyntezy, wytwarzają tlen dla grzybów. W ten sposób powstaje nawóz, który użyźnia glebę – dodaje. Mechanizm działania i prace nad udoskonaleniem Woda zostanie pozyskana z urządzenia wykorzystującego zjawisko skraplania się rosy. Wykorzystanie paneli fotowoltaicznych pozwoli m.in. na ogrzanie reaktora z glonami i grzybami nocą. Jak podaje Lech Kryszałowicz, redaktor naczelny Wiadomości Uniwersyteckich, część glonów z górnego reaktora będzie dopływać do dolnego z grzybami, aby miały czym się pożywiać. Z zewnątrz kapsuła będzie potrzebować tylko co jakiś czas pożywki dla glonów. Nadmiar biomasy z reaktora będzie odprowadzany bezpośrednio do gruntu pod kapsułą, użyźniając go. Kapsuły można ustawiać przy sobie, tak aby powstawały poletka. Nadmiar tlenu uleci do atmosfery. W warunkach laboratoryjnych z 2 kg CO2 udało się uzyskać 1 kg biomasy. Kapsuła Nowego Życia to bardzo oryginalny i obiecujący pomysł. To szansa na użyźnienie gruntów na obszarach o glebach ubogich, pustynnych, gdyż wzbogaca je w substancje organiczne. Ważne jest też to, że Kapsuły nie potrzebują licznej obsługi. Jej autorzy myślą już o zasilaniu ich w pożywki dla glonów za pomocą dronów, a Izabela o wykorzystaniu tego pomysłu do ożywienia Marsa – pochwalił byłych podopiecznych prof. Mirosław Krzemieniewski. Badania rozpoczęły pod kierunkiem prof. Krzemieniewskiego, a obecnie są kontynuowane pod przewodnictwem prof. dr. hab. Marcina Dębowskiego. Pracujemy ciągle nad udoskonaleniem kapsuły, czyli np. zwiększeniem wydajności glonów i badaniem, w jakim tempie substancja organiczna przenika przez grunt – mówi Kowalski. Jeśli próby zasilania Kapsuł przez drony się powiodą, obniży to koszty ich eksploatacji i niewątpliwie zwiększy ich atrakcyjność. Będzie ich można ustawiać więcej i w większej liczbie miejsc, także w tych z trudnym dostępem. Pracujemy na symulancie marsjańskiej gleby, który pochodzi z Hawajów. Na podstawie zgromadzonych danych pozyskanych z dotychczasowej eksploracji Czerwonej Planety Amerykanie stworzyli kopię skały pokrywającej Marsa o identycznych właściwościach. Badając wytworzony nawóz, w Kapsule Nowego Życia eksperymentujemy na próbkach właśnie tego symulantu – wyjaśnia Izabela Świca. Nie tylko Mars Wyniki badań doktorantów mogą pomóc w odtworzeniu żyzności gleb na terenach zdegradowanych, a także pustynnych. Nasze badania umożliwią uprawę i rozwój roślinności w miejscach, na których dzisiaj nie da się tego robić. W obliczu zwiększającej się liczby ludności na świecie i ciągle nierozwiązanego problemu głodu, organiczny nawóz użyźniający glebę niesie nadzieję na poprawę warunków życia dla milionów ludzi - podkreśla Świca. Prace badawcze mają się zakończyć w 2023 roku. « powrót do artykułu
  17. Pustynia Atacama to jeden z najbardziej nieprzyjaznych terenów na Ziemi. Jednak nawet na tym wyjątkowo suchym pustkowiu znajdują się oazy. A dzięki pracy międzynarodowego zespołu naukowemu wiemy, że przed tysiącem lat oazy te prowadziły handel ze światem zewnętrznym. Dowodem na to są... zmumifikowane papugi. Zespół, w skład którego wchodził m.in. José M. Capriles z Pennsylvania State University, informuje, że w latach 1100–1450 badane przez nich oazy prowadziły handel, a świadczą o tym szczątki papug. Pióra ptaków są cenione w całej Ameryce. Widzimy je w pochówkach o wysokim statusie. Nie wiemy, jak trafiły one tutaj. Czy bezpośrednio, czy też za pośrednictwem całej sieci handlowej, mówi Capriles. Papugi nie występują na Atacamie. A mimo to naukowcy znaleźli w pochówkach miejscowej ludności ich pióra zamknięte w skórzanych futerałach i innych opakowaniach ochronnych. Trafili też na zmumifikowane ptaki. Fakt, że żywe ptaki zostały dostarczone przez liczące tysiące metrów wysokości Andy, jest zadziwiający. Trzeba było transportować je przez olbrzymie równiny, przy bardzo niskich temperaturach i przez trudny teren Atacamy. I musiały przetrwać tę podróż żywe, stwierdza Capriles. Uczony specjalizuje się w badaniu handlu i transportu takich towarów jak kakao, muszle, metale, pióra i ptaki na terenie Boliwii, Peru i Chile. Jego zainteresowania mają podłoże rodzinne. Jego ojciec pracował w urzędzie zajmującym się ochroną przyrody, a matka była ornitologiem w Narodowym Muzeum Historii Naturalnej w La Paz. Calogero Santoro, profesor antropologii z Universidad de Tarapacá, wspomniał o tych ptakach mojej matce, gdy była z wizytą na jego uczelni, i zasugerował, by je zbadać. Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś na ten temat: skąd się ptaki wzięły na pustyni, jaki to gatunek, mówi Capriles. Uczony wraz z matką, która zmarła w 2017 roku, przez kilka lat jeździł do chilijskich muzeów i badał znajdujące się tam pióra i zmumifikowane papugi z pustyni Atacama. Gdy zaczęliśmy nad tym pracować, okazało się, że materiału na temat papug Nowego Świata jest bardzo dużo. Kolumb przywiózł te ptaki do Europy, a znaczenie ich piór dla kultur prekolumbijskich jest oczywiste. Większość zmumifikowanych ptaków pochodzi z lat 1000–1460. Najwcześniejsze żyły pod koniec istnienia państwa Tiwanaku, bezpośrednio poprzedzającego pojawienie się Inków. Okres ten to czas licznych wojen, ale również rozwijającego się handlu, z karawanami lam przemierzającymi badane tereny. Naukowcom udało się przebadać szczątki 27 ptaków znalezione w 5 oazach na Atacamie. Dzięki analizie zooarcheologicznej, badaniu izotopów, datowaniu radiowęglowemu i analizie DNA stwierdzono, że mamy do czynienia z arą żółtoskrzydłą, amazonką niebieskoczelną, arą araruną i innymi gatunkami. Ptaki musiały być transportowane przez co najmniej 500 kilometrów, by trafić do oaz. Zadziwiający jest też sposób mumifikacji. Wiele ptaków zachowało się z szeroko otwartymi dziobami i wysuniętymi językami. Inne miały skrzydła rozpostarte jak do lotu. Nie mamy pojęcia, dlaczego w ten sposób je mumifikowano. Wydaje się, że patroszono je przez kloakę, dzięki czemu można było zachować je w całości. W wielu przypadkach były zawinięte w skórę lub tekstylia, stwierdza Capriles. Mumie ptaków zwykle towarzyszyły ludzkim pochówkom. Większość badanych mumii znaleziono na stanowisku Pica 8, w pobliżu istniejącej do dzisiaj oazy. W czasach, gdy żyły ptaki istniało tam rozwinięte rolnictwo. Dzisiaj uprawia się tam cytryny. Wiemy, że te ptaki tam żyły. Że jadły to samo co ludzie. W ich organizmach znajdował się azot pochodzący z kukurydzy nawożonej ptasim nawozem. Lamy nie są zbyt dobrymi zwierzętami jucznymi, gdyż nie są zbyt silne. Fakt, że karawany lam przewoziły ptaki przez Andy i pustynię do oaz, jest zadziwiający, dodaje Capriles. Więcej o zmumifikowanych papugach z Atacamy można przeczytać w artykule Pre-Columbian transregional captive rearing of Amazonian parrots in the Atacama Desert. « powrót do artykułu
  18. Kompostowniki są coraz częściej wybierane. W poniższym artykule znajdziesz m.in. informacje jaki rozmiar kompostownika wybrać, z jakiego materiału może być on wykonany, jakie rodzaje wyróżniamy oraz gdzie postawić to akcesorium. Wszystkie te informacje są podstawą i materiałem, z którym warto się zapoznać przed zakupem. Jak wybrać rozmiar kompostownika? Kompostownik może mieć bardzo różne wymiary. Pierwszym rodzajem są małe kompostowniki 200-300 litrowe, które pozwalają na pozbycie się niechcianych resztek roślinnych. Niestety wyprodukowany w nich nawóz organiczny może nie być wystarczający na potrzeby rodzinnego warzywnika. Jeśli ktoś chce się skupić na ekologicznej uprawie to powinien zainteresować się zbiornikiem o pojemności powyżej 1000 litrów. Właściciele ogrodów o dużej powierzchni trawnika warto, aby pomyśleli o kompostownikach powyżej 1600 litrów. Jednorodna trawa to nie tylko dobry kompost, ale również po przemieszaniu z innymi resztkami świetny materiał do produkcji naturalnego nawozu. Więcej informacji na temat dostępnych kompostowników znajdziesz na stronie: https://www.castorama.pl/produkty/ogrod/odpady-i-segregacja/kompostowniki.html. Z jakie materiału warto wybrać kompostownik? Na rynku rozróżnia się dwie popularne kategorie kompostowników, z których produkuje się opakowania. Są to: •    kompostowniki drewniane, •    kompostowniki z tworzywa sztucznego. Kompostownik drewniany to pozbawiona dna konstrukcja, składająca się wyłącznie z bocznych ścianek wykonanych z drewnianych desek. Najczęściej nie posiada także przykrycia. Dzięki prostej budowie montaż jest niezwykle prosty, jednak korzystanie z niego już niekoniecznie. Raz na rok należy wyczyścić kompostownik oraz przesunąć nierozłożone odpadki z wierzchu na spód pryzmy. Dzięki temu przyspiesza się procesy w nim zachodzące. Kompostownik drewniany jest jedną z najczęściej wybieranych opcji, ponieważ służy również do składowania odpadów roślinnych. Można w nim magazynować m.in. chwasty, często grabione liście, ścięte gałęzie drzew, jak również skoszoną trawę. Te działania ułatwiają utrzymanie porządku na działce i tworzą obraz porządku. Dzięki materiałom magazynowanym w kompostowniku można bez problemu użyć go do nawożenia owoców oraz warzyw. Z pewnością wpłynie to ich wzrost i rozwój. Kompostowniki ogrodowe cechują się niezwykle prostym montażem. Nie potrzebne są żadne skomplikowane narzędzia, ani osoby dodatkowe. Z pewnością można to zainstalować samodzielnie. Drugim rodzajem jest kompostownik plastikowy. W nim przetwarza się umieszczane biodegradowalne odpady w naturalny nawóz. Je również można zastosować do nawożenia warzyw w ogrodzie, dzięki czemu uprawy będą większe. Wartość dodana to pewność, że nawóz jest w pełni ekologicznym rozwiązaniem i nie będzie szkodził konsumentom zbiorów. Kompostownik plastikowy powstaje z mocnego tworzywa sztucznego, dzięki czemu jest długotrwały, jak również odporny na przeróżne uszkodzenia mechaniczne. Najczęściej jest on w kolorze czarnym, tak aby wpasował się w otoczenie. Na rynku można znaleźć również kompostowniki metalowe oraz z cegły. Kompostownik otwarty czy z klapą? Wśród kompostowników można rozróżnić rozwiązania z klapą oraz bez. Każde z rozwiązań ma inne zastosowanie. Kompostownik otwarty, bez klapy, składa się wyłącznie z czterech ścian, może być zbudowany z desek, siatki, albo innego materiałów. Alternatywą jest również wykonanie takiego rozwiązania samemu. Zadanie ściany to ograniczenie powierzchni, gdzie składowane są odpadki organiczne. Nie należy ich umieszczać na nieprzepuszczalnej powierzchni, np. betonowa powierzchnia, która umożliwia odpływ wilgoci i napływ potrzebnych bakterii oraz organizmów. Kompostownik zamknięty najczęściej jest plastikowym albo drewnianym pojemnikiem z otworami i pozwala na wentylację. Dzięki temu stwarzane są optymalne warunki do rozkładu. Zatrzymywane jest w nich ciepło przez co powstające w czasie procesów, znacząco przyspiesza rozkład materii. Kompostownik zamknięty inaczej nazywa się termokompostownikiem. Pozwala zaoszczędzić miejsce w ogrodzie i jest stosunkowo estetyczny. Sprawdzi się zwłaszcza w ogrodach niewielkich rozmiarów. Gdzie postawić kompostownik? Kompostownik można postawić w różnych miejscach do najbardziej popularnych należy domowy ogródek. Kompostownik należy umieścić w częściowo zacienionym miejscu, najlepiej na północnej lub północno-zachodniej stronie. Dzięki temu utrata wilgoci jest mniejsza. Całkowicie zacienione miejsce nie jest dobrym rozwiązaniem, bo może utrudnić odpowiednie nagrzewanie się materii organicznej i masa będzie się wolniej kompostować. Montując kompostownik należy pamiętać o kilku zasadach. Po pierwsze nie należy montować kompostownika na kostce albo betonie, ale na otwartej glebie. Dzięki temu wykona się odpowiedni drenaż. Gdy już postawi się kompostownik należy przykryć go starym kocem, dywanem czy innym materiałem, aby zachować odpowiednią temperaturę w jego wnętrzu. Kompostownik powinien zostać przykryty porządną, drewnianą pokrywą, aby uchronić go przed opadami. Myśleliście o montażu kompostownika w swoim domu? « powrót do artykułu
  19. Do Jet Propulsion Laboratory dostarczono główny element pojazdu kosmicznego Psyche. Tym samym NASA rozpoczęła końcowy montaż pojazdu, który poleci na spotkanie z asteroidą. Składanie i testowanie całości potrwa przez około rok, a wiosną 2022 roku pojazd trafi na Przylądek Canaveral, skąd w sierpniu zostanie wystrzelony w kierunku głównego pasa asteroid. Wspomniany element, Solar Electric Propulsion (SEP) Chassis został zbudowany przez Maxar Technologies. Ma on rozmiary półciężarówki, a jego masa to ponad 80% masy całego pojazdu. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem SEP jest duża antena, wystająca z obudowy chroniącej delikatne instrumenty naukowe. Patrzenie, jak całość wjeżdża to hangaru JPL było jednym z najbardziej przejmujących przeżyć w naszej 10-letniej pracy, mówi Lindy Elkins-Tanton z Arizona State University, która kieruje częścią naukową misji Psyche. Celem misji jest zbadanie bogatej w metale asteroidy Psyche, która krąży wokół Słońca w głównym pasie asteroid znajdującym się pomiędzy Marsem a Jowiszem. Naukowcy sądzą, że asteroida, której szerokość wynosi 226 kilometrów, jest zbudowana głównie z żelaza i niklu, a w przeszłości mogła tworzyć jądro wczesnej planety. Jej szczegółowe zbadanie może rzucić wiele światła na formowanie się Ziemi i innych planet. Dostarczony właśnie element jest już w dużej mierze gotowy. Wewnątrz SEP Chassis znajdują się system napędowy, grzewczy, nawigacyjny i sterowniczy. Firma Maxar dostarczy też duże panele słoneczne, które będą zasilały Psyche. Ostatni etap prac nad Psyche ruszył 16 marca, gdy inżynierowie dokonali przeglądu dostarczonych do tej pory podsystemów, komputera pokładowego, systemu komunikacyjnego i systemu dystrybucji energii. Upewnili się, że wszystko będzie razem działało. Teraz, gdy dotarła SEP Chassis, rozpoczęła się główna faza prac nad składaniem i testowaniem całości. W przyszłym miesiącu do JPL mają dotrzeć trzy brakujące instrumenty naukowe. Magnetometr będzie badał ewentualne pole magnetyczne asteroidy, spektrometr przeanalizuje neutrony i promienie gamma emitowane z powierzchni asteroidy, a multispektralny aparat pokaże, jak wygląda powierzchnia Psyche. Pojazd zostanie też wyposażony w instrument demonstracyjny, który posłuży do przetestowania szybkiej komunikacji laserowej. Jeśli test się powiedzie, przyszłe misje NASA będą mogły dostarczać więcej informacji niż obecnie. Gdy już pojazd Psyche zostanie złożony w całości, inżynierowie przetransportują go do wielkiej komory próżniowej, gdzie będzie poddawany testom w warunkach podobnych do panujących w przestrzeni kosmicznej. Misja wystartuje w sierpniu 2022 roku. W maju 2023 pojazd zbliży się do Marsa, by skorzystać z jego asysty grawitacyjnej, a na początku 2026 roku wejdzie na orbitę Psyche,na której pozostanie przez 21 miesięcy.   « powrót do artykułu
  20. Niektórzy ludzie odczuwają silny ostry ból zębów podczas spożywania zimnych posiłków. Teraz międzynarodowy zespół naukowy odkrył, że za to nieprzyjemne uczucie odpowiedzialny jest kanał jonowy TRPC5 znajdujący się w wytwarzających zębinę komórkach zwanych odontoblastami. Kiedy więc mamy odsłoniętą zębinę i zetknie się z nią chłodny pokarm lub napój, obecne tam komórki – pełne TRC5 – odbierają wrażenie chłodu i wysyłają sygnał do mózgu. Gdy już wiemy, jaką molekułę należy wziąć na celownik, możemy opracować odpowiednie leczenie, mówi elektrofizjolog doktor Katharina Zimmermenn z Uniwerystetu Fryderyka i Aleksandra w Erlangen i Norymberdze. Odkryliśmy, że odontoblasty, odpowiedzialne za kształt zęba, są też odpowiedzialne za uczucie zimna. [...] Teraz wiemy, że zakłócenie funkcji odczuwania zimna pozwoli na pozbycie się bólu, dodaje patolog Jochen Lennerz dyrektor Center for Integrated Diagnostics w Massachusetts General Hospital. Odkrycie pomaga też wyjaśnić, dlaczego stary sposób na ból zębów, olej goździkowy, pomaga zmniejszyć ból zębów wywołany zimnem. Olej ten zawiera bowiem składnik blokujący proteinę odpowiedzialną za odczuwanie zimna. Trzeba tutaj zauważyć, że mowa jest konkretnym bólu mającym konkretną przyczynę. Ból zębów z powodu zimna może pojawiać się nie tylko wówczas, gdy mamy odsłoniętą zębinę. Jego przyczyną może być też też związane ze spowodowanymi wiekiem problemami z dziąsłami, a niektórzy pacjenci nowotworowi leczeni preparatami na bazie platyny są stają się niezwykle nadwrażliwi na zimno na całym ciele. Odkrycie roli kanału TRC5 w uczuciu bólu zębów pod wpływem zimna nie wyklucza też innych jego przyczyn. Jedna z głównych hipotez dotyczących tego zjawiska mówi, że w niewielkich kanałach wewnątrz zębów znajduje się płyn, który przemieszcza się pod wpływem zmian temperatury i czasem nerwy odbierają ten ruch, przesyłając sygnały bólowe. Hipotezy tej wciąż nie można wykluczyć. Przed około 15 laty Zimmermann pracowała w zespole, który odkrył, że kanał jonowy TRPC5 jest bardzo wrażliwy na zimno. Uczeni nie wiedzieli wówczas, gdzie może odgrywać on zasadniczą rolę, gdyż myszy pozbawione na skórze TRPC5 nadal odczuwały zimno. Pomysł na przyjrzenie się zębom zrodził się podczas wspólnego obiadu, gdy naukowcy zastanawiali się, jaki jeszcze organ ciała odczuwa zimno. Ktoś przypomniał wówczas o zębach. Eksperymenty na myszach oraz na zapisy aktywności elektrycznej wypreparowanych nerwów potwierdziły, że użycie blokerów TRPC5 znacząco zmniejszyło reakcję nerwów na uczucie zimna. Mamy teraz dowód, że czujnik temperatury, jakim jest TRCP5, przesyła sygnał o zimnie za pośrednictwem odontoblastów, wywołując ból i nadwrażliwość na zimno. Może to być sposób organizmu na ochronę zębów przed postępującym niszczeniem, mówi Lennerz. « powrót do artykułu
  21. Naukowcy z Australii odkryli nowy cel terapeutyczny dla agresywnego nowotworu dzieci – nerwiaka zarodkowego. To najczęściej rozpoznawany nowotwór u niemowląt. Odkrycie może mieć znaczenie również dla walki z innymi złośliwymi nowotworami wieku dziecięcego – w tym nowotworami mózgu – oraz takich nowotworów dorosłych, jak nowotwory jajników i prostaty. Uczeni prowadzeni przez specjalistów z Children's Cancer Institute zauważyli, że proteina o nazwie ALYREF odgrywa kluczową rolę w przyspieszeniu działania genu MYCN, który napędza rozwój nerwiaka zarodkowego. Specjaliści od pewnego czasu wiedzą, że dla około 1/3 dzieci, u których występuje wysoki poziom MYCN, prognozy są bardzo złe. Dotychczas jednak nie udało się opracować leczenia, które na cel brałoby MYCN. Dlatego też Australijczycy postanowili znaleźć molekuły, które blisko współpracują z MYSN. Odkryli, że MYCN potrzebuje ALYREF do napędzania rozwoju komórek nowotworowych. Jako pierwsi wykazaliśmy, że ALYREF przyłącza się i kontroluje funkcjonowanie MYCN w komórkach nerwiaka zarodkowego, mówi profesor Glenn Marshall. To oznacza, że istnieje nowa molekuła, którą możemy zaatakować. To nowy sposób na wzięcie na cel MYCN i powstrzymanie go przed zwiększaniem agresywnego wzrostu choroby. Profesor Marshall, doktorzy Zsuzsi Nagy i Belamy Cheung oraz ich zespół stwierdzili, że ALYREF bezpośrednio przyłącza się do MYCN, dzięki czemu uruchamia proteinę USP3. Proteina ta chroni MYCN przed degradacją. W ten sposób w komórkach zostaje utrzymany ekstremalnie wysoki poziom MYC, który jest niezbędny do przyspieszania rozwoju choroby. Uzyskane wyniki sugerują, że powstrzymanie działania ALYREF przerwie cały cykl i będzie stanowiło skuteczną terapię w najbardziej niebezpiecznych przypadkach nerwiaka zarodkowego. Dlatego tez kolejnym krokiem australijskich uczonych będzie próba opracowania inhibitora ALYREF i jego przetestowanie. Posiedliśmy nową wiedzę, którą możemy wykorzystać jako podstawę do opracowania leku. Gdy znajdziemy już odpowiednie substancje, będziemy mogli przetestować je na dzieciach z wysokim poziomem MYCN i ALYREF w komórkach nowotworowych, mówi doktor Cheung. Jednak na tym nie koniec. Wiadomo, że istnieją inne nowotwory, które są napędzane przez MYCN. Należą do nich nowotwory krwi, nowotwór jajnika, rdzeniak zarodkowy, glejak wielopostaciowy, siatkówczak, guz Wilmsa czy neuroendokrynne nowotwory prostaty. O odkryciu poinformowano w artykule An ALYREF-MYCN coactivator complex drives neuroblastoma tumorigenesis through effects on USP3 and MYCN stability. « powrót do artykułu
  22. Scytowie cieszą się obecnie statusem niemalże legendarnym. Zapracowali nań licznymi konfliktami i interakcjami z sąsiadującymi cywilizacjami. Sami nie stworzyli jednorodnej kultury, nie pozostawili żadnych źródeł pisanych, a to, co o nich wiemy, pochodzi od wielkich cywilizacji, z którymi mieli kontakt: Asyryjczyków, Greków, Rzymian, Persów czy Chińczyków. Scytowie mieli duży wpływ na cywilizacje, z którymi się zetknęli. To oni rozpowszechnili nowe technologie, jak siodło końskie czy łuk refleksyjny. Walczyli przeciwko swoim sąsiadom i zaciągali się do ich armii. Sąsiedzi pozostawili po sobie liczne źródła pisane, w których czytamy o Scytach. Jednak są to świadectwa z perspektywy zewnętrznej, a nie scytyjskiej. O historii Scytów niewiele wiemy. Bez źródeł pisanych nie wiemy nawet, jakim językiem lub językami się posługiwali, skąd pochodzili, w jaki sposób rozprzestrzeniały się ich kultury. Wiele rzeczy pozostaje zagadką. Autorami najnowszych badań na temat Scytów jest międzynarodowy zespół naukowy, który pracował pod kierunkiem uczonych z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka z Jeny w Niemczech. W skład zespołu weszli genetycy, antropolodzy i archeolodzy. Uczeni przebadali i porównali ze sobą genomy 111 osób pochodzących ze scytyjskich i niescytyjskich kultur stepu Azji Centralnej. Z przeprowadzonych badań dowiadujemy się, że istnieje zbieżność czasowa pomiędzy znacznymi zmianami genetycznymi, a upadkiem grup osiadłych z epoki brązu i pojawieniu się scytyjskich nomadów epoki żelaza. Jeszcze na przełomie II i I tysiąclecia przed Chrystusem badane tereny były zamieszkane przez dość homogeniczne genetycznie osiadłe grupy pasterzy późnej epoki brązu. Jednak na początku I tysiąclecia p.n.e. ze wschodu, zachodu i południa napływa na step nowa pula genetyczna. Uczonym udało się zidentyfikować co najmniej dwa źródła tych nowych genów. Źródło wschodnie prawdopodobnie pochodziło z populacji z Ałtaju, która w czasie epoki żelaza rozprzestrzeniła się na zachód i południe. Badania genetyczne zgadzają się tutaj z czasem i lokalizacją znalezisk archeologicznych, które już wcześniej sugerowały, że doszło do ekspansji populacji zamieszkującej Ałtaj. To właśnie w tym rejonie znajdowane są najwcześniejsze scytyjskie pochówki, które łączą ze sobą takie kazachskie kultury jak Saka (południe), Tasmola (centrum) i Pazyryk (wschód). Ku zdumieniu badaczy okazało się, że drugie źródło genów widać u grup zamieszkujących zachodnią część Uralu. To zachodnie źródło pojawiło się w tym samym czasie, co źródło wschodnie. Jednak w przeciwieństwie do niego, zachodnia pula genetyczna, charakterystyczna dla kultur sarmackich, jest w dużej mierze jednorodna od Uralu przez Step Pontyjsko-Kaspijski. Badaniami objęto też późniejszy okres dziejów. Z czasem dochodzi do kolejnych zmian genetycznych, a procesy te ulegają intensyfikacji w pierwszych wiekach naszej ery. Zbiegają się w czasie z upadkiem i zniknięciem kultur scytyjskich ze stepu Azji Centralnych. Ten napływ nowych genów jest prawdopodobnie związany z rozszerzaniem wpływów przez wschodnie koczownicze imperia stepowe, takie jak Xiongnu i Xianbei. W tym samym czasie scytyjska pula genetyczna zostaje wzbogacona też genami z Iranu, prawdopodobnie powiązanymi z cywilizacją perską. Szczegółowe wyniki badań opisano w artykule Ancient genomic time transect from the Central Asian Steppe unravels the history of the Scythians. « powrót do artykułu
  23. Grupa ekspertów porównała trzy najlepsze na świecie zegary atomowe. Okazało się, że istnieją niespodziewane różnice w dokonywanych przez nie pomiarach czasu. Badania pozwolą na udoskonalenie przyszłych zegarów atomowych i mogą odegrać ważną rolę w ustaleniu nowego standardu sekundy, do którego to niezbędne jest wysyłanie na cały świat i porównywanie sygnałów z zegarów atomowych. Specjaliści z Boulder Atomic Clock Optical Network Collaboration połączyli zegary za pomocą światłowodów i optycznych łączy bezprzewodowych i dokonali 10-krotnie bardziej dokładnych porównań niż dotychczas. Zegary atomowe wykorzystują częstotliwość drgań atomów do niezwykle stabilnych pomiarów czasu. Obecny standard sekundy opiera się na drganiach atomów cezu pracujących z częstotliwością mikrofalową. Istnieją już jednak znacznie bardziej precyzyjne zegary atomowe wykorzystujące częstotliwość fali światła. Zegary te działają z dokładnością 1 części na 1018, są więc około 100-krotnie bardziej dokładne niż zegary cezowe. Międzynarodowa społeczność metrologów ma zamiar zrezygnować ze standardu sekundy opartego na cezie i zastąpić go standardem wykorzystującym światło. Jednak najpierw trzeba wybrać, który z optycznych zegarów – a zbudowano ich już wiele według różnych technologii – posłuży za nowy standard. Naukowcy muszą więc porównać i ocenić te zegary, muszą więc mieć możliwość porównania generowanych przez nie sygnałów. David Hume i jego koledzy z amerykańskiego Narodowego Instytutu Standardów i Technologii (NIST) oraz University of Colorado porównali sygnały trzech zegarów atomowych z Boulder. Jeden z nich wykorzystuje atomy iterbu, drugi strontu, a trzeci jony glinu i magnezu. Za pomocą światłowodu o długości 3,6 km porównano częstotliwości zegarów iterbowego (znajduje się w siedzibie NIST) oraz strontowego (jest na University of Colorado). Z kolei zegary iterbowy i magnezonowo-glinowy (oba są w NIST) połączono za pomocą 1,5 kilometrowego bezprzewodowego łącza optycznego. Specjaliści wykorzystali optyczne grzebienie częstości, które pozwoliły im porównywać sygnały w różnych częstotliwościach. Optyczne łącze bezprzewodowe okazało się bardzo odporne na zakłócenia powodowane przez turbulencje powietrza. Z wyjątkiem sytuacji, gdy pomiarów dokonywano w czasie burzy śnieżnej, były ono równie stabilne i wydajne, co łącze przewodowe. Ekspertom udało się zmierzyć stosunek częstotliwości trzech par zegarów z dokładnością 1/1018. Dotychczas podobne pomiary były dokonywane z dokładnością 1/1017. Zegary porównywano przez wiele miesięcy, a naukowcy zauważyli niespodziewane różnice pomiędzy poszczególnymi dniami. To wskazuje, że eksperci nie do końca rozumieją, co wpływa na wydajność i sposób pracy zegarów. Można je zatem udoskonalić. Możliwość lepszego porównywania zegarów atomowych przyda się nie tylko podczas ustalenia nowego standardu sekundy, ale przyniesie korzyści innym dziedzinom nauki. Zegary atomowe położone na różnej wysokości mogą być używane do pomiarów niewielkich przesunięć skorupy ziemskiej spowodowanych topnieniem lodowców czy rosnącym poziomem oceanów. Różnice pomiędzy zegarami atomowymi mogą też zostać wykorzystane do wykrycia ciemnej materii. Wyniki badań opisano na łamach Nature. « powrót do artykułu
  24. Uniwersytet Jagielloński startuje z pierwszym w Polsce naukowym talk-show „Punkt krytyczny". Tematem pierwszego spotkania będą ekstremizmy. Odbędzie się ono w środę 31 marca - również online. Ekstremizmy - zwracają uwagę organizatorzy inicjatywy - to bardzo szerokie pojęcie. Dlatego będziemy chcieli zastanowić się czym właściwie jest ekstremizm? Jakie postawy psychologia i socjologią określają jako ekstremistyczne – jakie normy są punktem odniesienia? Czy ekstremizm to problem polityki oraz religii? Czy można np. być twórcą ekstremalnym? – pytają gospodarze programu. Gośćmi pierwszego odcinka w środę 31 marca o g. 18.30 będą: dr Ewa Szumowska z Centre for Social Cognitive Studies Instytutu Psychologii UJ oraz dr hab. Katarzyna Zielińska prof. UJ z Instytutu Socjologii UJ, która kieruje Social (r)Evolutions Lab (SocRevLab) w POB FutureSoc. Skąd pomysł na taką formę popularyzacji nauki? Dwa lata temu Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przeprowadziło prestiżowy konkurs w ramach programu „Inicjatywa doskonałości – uczelnia badawcza”. W ten sposób wyłoniono 10 najlepszych uczelni w Polsce, którym przyznano dodatkowe środki na badania. Wśród zwycięzców znalazł się Uniwersytet Jagielloński. Ważnym elementem programu jest upowszechnianie wiedzy naukowej poza samym uniwersytetem. Stąd pomysł na nową formę - informuje UJ w prasowym komunikacie. Wiemy, że publiczność jest już trochę zmęczona kolejnym spotkaniami w formie transmisji bezpośrednio z czyjejś kuchni lub pracowni. Na początku miało to oczywiście swój urok, nadszedł jednak moment, aby sprofesjonalizować format dyskusji online. I tak narodził się pomysł na naukowy talk-show – mówi dr Samuel Nowak z Instytutu Psychologii UJ, cytowany w prasowym komunikacie. Cel jest jeden: utrzymać uwagę publiczności, aby łatwiej dzielić się wiedzą o najnowszych zdobyczach nauki. Program poświęcony zostanie badaniom, które prowadzą laboratoria skupione w obszarze badawczym „Society of the Future” na UJ. Konwencja talk-show na żywo to nie tylko gwarancja żywej dyskusji, ale i możliwość kontaktu z widownią, którą zapraszamy do zadawania pytań – wyjaśnia dr Nowak. Sporym wyzwaniem okazała się organizacja produkcji. Ekipę ugości krakowski inkubator kulturalno-kawiarniany Hevre. Ze względu na pandemiczne okoliczności przed zespołem stanęło wiele wyzwań m.in. konieczność wykonania testów w dniu produkcji i dezynfekcja sal. Całość dostępna będzie online przez portale YouTube i Facebook. Więcej informacji w facebookowym wydarzeniu. « powrót do artykułu
  25. We Wrzępi (woj. małopolskie) archeolodzy badali pozostałości wielkiego centrum produkcji garncarskiej sprzed ponad 1700 lat (z okresu wpływów rzymskich). Składa się na nie ok. 130 pieców. Jest to stanowisko kultury przeworskiej. Stanowisko kultury przeworskiej Stanowisko we Wrzępi było znane archeologom od lat 90. XX w. W ramach projektu Archeologiczne Zdjęcie Polski (AZP) na polu odkryto wtedy liczne fragmenty naczyń zasobowych. Podczas niewielkich wykopalisk w 1995 r. znaleziono pierwsze ślady wiązane z produkcją garncarską. Po 24 latach przerwy specjaliści wrócili, by przeprowadzić badania weryfikacyjne. Zebrano materiał ceramiczny z powierzchni pola, a Marcin M. Przybyła przeprowadził badania magnetyczne - to one ujawniły skalę stanowiska. W przypadku 130 anomalii stwierdzono, że to najprawdopodobniej ślady (relikty) pieców garncarskich. Inne anomalie wskazują z kolei na obecność obiektów towarzyszących. Ekspedycja archeologiczna Projekt Wrzępia Ekspedycja archeologiczna Projekt Wrzępia zaczęła się 10 marca br. Jej celem było przebadanie jednej ze wspomnianych anomalii magnetycznych. Bardzo szybko okazało się, że to, co miało być jednym dużym piecem, jest w rzeczywistości dwiema tego typu konstrukcjami. Jak napisano na profilu projektu na Facebooku, piece mają ciekawe konstrukcje, ścianki wylepione gliną, a kanały, którymi podkładano opał i doprowadzano powietrze, są wyłożone kamieniami. Piec o podobnej formie odkryto w Bessowie, w trakcie badań prowadzonych w 1998 roku. Wygląda [więc] na to, że lokalni garncarze mieli swój autorski projekt konstrukcyjny pieców. Łącznie w czasie prac, które zakończyły się 23 marca, archeolodzy przebadali 2 niewielkie piece (jeden był dodatkowo uszkodzony przez wkop pod meliorację), towarzyszący im inny obiekt związany z produkcją naczyń, a także fragment konstrukcji słupowej. Dzięki temu ustalono, że piece były zlokalizowane tuż obok siebie; łączyła je wspólna jama przypiecowa (odpadkowa). Ze względu na stan zachowania nie można, przynajmniej na razie, stwierdzić, czy w ich skład wchodził ruszt, czy były to piece jednokomorowe bez rusztu. Kanały wlotowe, którymi podkładano opadł, były, jak już wspominaliśmy, wyłożone kamieniami i rudą darniową. Pozyskano fragmenty naczyń, głównie [produkowanych za pomocą koła garncarskiego] szerokokołnierzowych naczyń zasobowych o pomarańczowych powierzchniach, w części dekorowanych. Pozwalają [...] one bez wątpienia datować przebadane obiekty między przełomem II i III a początkiem V wieku. Nie udało się [...] niestety odkryć zabytków, które pozwoliłyby na zawężenie datowania, ale też w piecach nie spodziewano się ich znaleźć. Z naszych badań wynika, że wytwarzano tam wyłącznie naczynia zasobowe o charakterystycznych pogrubionych wylewach. Były to duże naczynia do 50 cm średnicy wylewu i około 70 cm wysokości. Naczynia były najpewniej stosowane do przechowywania - np. pożywienia. Znane są odkrycia wkopanych w ziemię tego typu naczyń, gdzie pełniły najpewniej rolę swoistych spiżarni - wyjaśnił w wypowiedzi dla PAP-u Jan Bulas. Archeolodzy zebrali nie tylko ceramikę i fragmenty przepalonej, zeszklonej gliny konstrukcyjnej z pieców, ale i 2 kamienne narzędzia (osełkę i krzesak) oraz pojedyncze fragmenty żelaznych przedmiotów. Pobrano również próbki przepalonych węgli drzewnych. Stanowisko we Wrzępi jest unikatowe z wielu względów. Podkreślić należy, iż w świetle obecnej wiedzy jest to nie tylko największe tego typu stanowisko produkcyjne na [dzisiejszych] ziemiach polskich, ale także jedno z największych w całej barbarzyńskiej Europie okresu rzymskiego. Jedynym porównywalnym pod względem liczby pieców miejscem jest wielkie centrum produkcji z Medieșu Aurit w Rumunii, gdzie badacze, także na podstawie badań magnetycznych, szacują liczbę na ponad 200 pieców - powiedział PAP-owi Jan Bulas. Warto dodać, że w tym samym czasie na terenie dzisiejszej Polski działały duże ośrodki produkcji żelaza. Największy znajdował się w Górach Świętokrzyskich. Inne duże ośrodki są znane ze Śląska i Mazowsza. Bulas podkreśla, że to jedne z największych starożytnych ośrodków hutniczych na terenie barbarzyńskiej Europy. Archeolog sądzi, że wspomniane ośrodki produkcji żelaza i centra produkcji naczyń pozwalają wnioskować o silnym rozwoju gospodarki barbarzyńców. Plany na przyszłość Archeolodzy tłumaczą, że po zakończeniu wykopalisk przyszedł czas na etap pracy z materiałem - czeka ich teraz umycie i podpisanie każdego fragmentu ceramiki, a także próba powyklejania naczyń. Trzeba też przygotować dokumentację i sprawozdanie dla Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Tarnowie. Zespół, w którego skład wchodzili Jan Bulas, Magdalena Okońska-Bulas i Marcin M. Przybyła (oraz wolontariusze), planuje przyszłoroczny sezon wykopalisk. Ponieważ stanowisko jest niszczone, wymaga pilnej interwencji i zabezpieczenia jak najliczniejszych pozostałości pieców. Specjaliści chcieliby sprawdzić, czy centrum produkcyjne było wykorzystywane przez kilkaset lat, czy raczej bardzo intensywnie w krótszym okresie. Warto też ustalić, jak szerokie zapotrzebowanie zaspokajały wytwarzane tu przedmioty. Wydaje się jednak, że lokalne, ponieważ brak jest odkryć naczyń o charakterystycznej technologii znanej z tego regionu na północ od niedaleko położonej Wisły - dodaje Bulas. Docelowo profil Projekt Wrzępia będzie poświęcony lokalnemu garncarstwu z epoki żelaza w okolicach Wrzępi, Bessowa i Strzelec Małych (planowane są badania na innych stanowiskach z piecami w regionie; mogły się one specjalizować w wytwarzaniu innego typu naczyń). Ciekawostka etymologiczna Długotrwałe związki z produkcją z dostępnej lokalnie gliny utrwaliły się też w nazwie samej miejscowości Wrzępia. Jak napisano na oficjalnym portalu gminy Szczurowa (to na jej terenie znajduje się wieś), jej pierwotna nazwa brzmiała Rzomp. Osobę zajmującą się produkcją cegieł nazywano niegdyś żumparzem/żumpiarzem, a żump/żąp oznaczało zbiornik wody, studnię. Określenie pochodzi zapewne od niemieckiego słowa oznaczającego błoto - Sumpf. Być może pierwotnie ktoś taki odpowiadał za przygotowanie gliny do produkcji w specjalnie wykopanym dole. Wg Brücknera, żumpiarz to strycharz, co cegły robi. Fragmenty starych wyrobisk są zwane przez obecnych mieszkańców Wrzępi "Jeziorami"; można je oglądać do dziś, bo stanowią wyraźne obniżenia terenu.   « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...