Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Okulary pełnią przede wszystkim funkcję korekcyjną, ale naturalnie chcemy, by stanowiły element dekoracyjny, pasujący do twarzy i komponując się z nią. Muszą być także wygodne, by nie przeszkadzały w codziennym życiu. Na co więc warto zwrócić uwagę, kupując oprawki do okularów? Wygoda przede wszystkim Wybierając oprawki do okularów, czasem stawiamy ich wygląd ponad wygodę, nie przyglądając się uważnie parametrom, które mają ogromny wpływ na późniejszy komfort ich użytkowania. Zanim więc zdecydujemy o wyborze określonego modelu, przyjrzyjmy się mu uważnie. Na co zwrócić uwagę? Dobrze dopasowane oprawki nie powinny opierać się na policzkach, ani sięgać ponad linię brwi. Muszą być stabilnie oparte i odpowiednio szerokie, by po godzinach noszenia nie powodowały bólu głowy, co dzieje się, gdy zauszniki są zbyt wąskie i przy nakładaniu są nadmiernie rozciągane na boki. Dobrze dopasowane okulary stabilnie trzymają się na swoim miejscu i nie przeszkadzają w czasie ich użytkowania. Ładny design jest równie ważny Każdy z nas chce mieć ładne, dopasowane do swojej urody okulary. Trzeba pamiętać, że nie istnieje jeden model, w którym wyglądamy dobrze. Podobnie jak moda ubraniowa, także trendy związane z wyglądem oprawek się zmieniają. Czasem modne są grube, masywne, kolorowe, plastikowe oprawy, innym razem delikatne, niemal niewidoczne, a czasem metalowe, w odcieniach złota czy srebra. Czy warto podążać za tymi trendami? Oczywiście wiele zależy od indywidualnych upodobań, jednak trzeba pamiętać, że dobrze dobrane, modne oprawki odmładzają twarz i sprawiają, że wyglądamy korzystnie. Oprawki do okularów a kształt twarzy Jeśli nosimy okulary przez lata, zwykle wiemy już, jaki ich kształt nam odpowiada. Nie oznacza to, że nie możemy eksperymentować, zwłaszcza gdy zmieniają się trendy i pojawiają nowe, ciekawe modele, które ożywiają twarz. Jeśli jednak mamy problem z wyborem okularów, warto znać ogólne zasady doboru oprawek w odniesieniu do kształtu twarzy. Najłatwiej jest dobrać okulary do proporcjonalnej owalnej twarzy. Pasują do niej niemal każde oprawki do okularów, pod warunkiem, że nie wystają poza jej obrys, bo może to zakłócać naturalne proporcje. W przypadku twarzy kwadratowej, jej „kanciastość” warto złagodzić miękkimi, owalnymi liniami. Można więc wybierać oprawy owalne lub lekko wyciągnięte w górnych częściach, w stylu kocich oczu. Twarz okrągłą warto nieco optycznie zwęzić, wybierając oprawy, które będą szersze niż jej obrys. Ich kształt powinien być bardziej kanciasty, o ostrych liniach. Należy unikać okrągłych i owalnych oprawek do okularów, by jeszcze bardziej nie podkreślać jej okrągłego kształtu. W przypadku, gdy twarz charakteryzuje się szerokim czołem i wąskim podbródkiem, jak twarz trójkątna, warto sięgać po okulary w kształcie kociego oka lub bez dolnej ramki, podkreślające swoją górną linię. Szukając odpowiednich oprawek do okularów, trzeba zwracać uwagę na ich typ, kolor, kształt i materiał, z jakiego zostały one wykonane. Wszystkie te cechy są ważne, by w okularach czuć się wygodnie i atrakcyjnie jednocześnie. « powrót do artykułu
  2. Usuwając kamienie, które rokrocznie uszkadzały maszyny podczas prac polowych, rolnik z powiatu sulęcińskiego w województwie lubuskim odsłonił wyroby z brązu, najprawdopodobniej kultury unietyckiej. Prace wstrzymano, a teren zabezpieczono. Następnego dnia (28 lipca) o odkryciu został powiadomiony Lubuski Wojewódzki Konserwator Zabytków. W tracie przeprowadzonych niezwłocznie oględzin stwierdzono, że artefakty zalegają tuż pod warstwą orną, co tłumaczy, czemu nie zostały uszkodzone podczas wcześniejszych prac. Kolejnym etapem będą badania archeologiczne stanowiska. Jak podkreślił na profilu urzędu na Facebooku Norbert Burzyński, inspektor ds. dziedzictwa kulturowego, wstępnie depozyt składający się z trzech bereł sztyletowych, trzech sztyletów brązowych, siekierki, dłuta i toporka można uznać za wyroby kultury unietyckiej (2300 p.n.e.-1600 p.n.e.). Występowanie więcej niż jednego berła i sztyletu jest niezwykle rzadkie i stanowi o dużej wartości odkrycia dla dziedzictwa kulturowego. « powrót do artykułu
  3. Najnowsze badania polskich archeologów prowadzone w starożytnym miasteczku Marea w Egipcie ujawniły, że znaczna część miejscowości została starannie zaplanowana jako ośrodek miejski. Jako że miasteczko wzniesiono w II połowie VI wieku, mamy tu do czynienia z niezwykle rzadkim w późnej starożytności miejskim planem urbanistycznym. Co więcej, w Marei istniało też chrześcijańskie centrum pielgrzymkowe oraz jedna z największych chrześcijańskich bazylik w Egipcie. To było dla nas duże zaskoczenie, bo w tym czasie w Egipcie nie budowano nowych miast, powiedział PAP doktor Mariusz Gwiazda, który kierował pracami archeologicznymi. Od czasów hellenistycznych po rzymskie wzniesiono tak dużo miast i miasteczek, że nie było potrzeby budowania kolejnych. Tym większą niespodzianką było odkrycie charakteru Marei. Co więcej, miasteczko powstało na miejscu rzymskiej winnicy. Bazylikę wzniesiono zaś w miejscu kościoła zbudowanego w V wieku, który z kolei stanął tam, gdzie wcześniej istniał warsztat produkujący amfory. Współczesna wioska Hawwariya znajduje się na wybrzeżu jeziora Marieotis w odległości około 40 kilometrów na zachód od Aleksandrii. Wielu specjalistów identyfikuje to miejsce ze starożytną Mareą. Niedawno zidentyfikowano tam centrum obsługi pielgrzymów, którzy udawali się do położonego o 17 kilometrów na południe sanktuarium Abu Mena, gdzie znajduje się grób męczennika, św. Menasa. Centrum miało budowę modułową, było złożone z kilku wielkich budynków, a w skład każdego z nich wchodziło kilka pomieszczeń o wymiarach 10x10 metrów. Niewykluczone, że część modułu była np. sklepem, a część noclegownią. Od kilku lat specjaliści z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego prowadzą tam badania nad układem przestrzennymi miejscowości. Polacy wykorzystują zarówno nieinwazyjne rozpoznanie terenu, jak i sondaże archeologiczne. Dotychczas sporządzono mapę terenu o powierzchni 13 hektarów. Widoczny jest na niej uporządkowany system prostych ulic, przyległe budynki oraz sztuczne nabrzeże i rozbudowana infrastruktura portowa. Odkryto też wielką, szeroką na 18 metrów, główną ulicę biegnącą od bazyliki do łaźni. Archeolodzy stwierdzili, że przy nabrzeżu naniesiono olbrzymie ilości ziemi, która miała podwyższyć i wyrównać teren, a dopiero na tak przygotowanym podłożu wzniesiono budynki i ulice. Układ murów na Wschodnim Nabrzeżu wskazuje, że tamtejsze budynki składały się z kwadratowych modułów o powtarzalnych planach i takich samych rozmiarach. Przy każdym budynku istniał rząd trzech sklepów z wejściem od strony jeziora. Za sklepami budowano portyk kolumnowy, a za nim dwa dodatkowe pomieszczenia. Sąsiadujące moduły nie były połączone przejściami, co wskazuje, że pełniły samodzielne funkcje. Wszystkie zaś moduły łącznie utworzyły jednolitą pierzeję o długości 260 metrów. Jednak Wschodnie Nabrzeże to nie jedyne miejsce z tak wyraźnym planem i budynkami modułowymi. Na Zachodnim Nabrzeżu archeolodzy odkryli termy, składające się z dwóch identycznych pomieszczeń z basenami, a z ich obu stron znajdowały się dwa budynki, w których były warsztaty lub sklepy. Powtarzalność planu architektonicznego i skala budowli wskazują, że nie były to przedsięwzięcia indywidualne. Mareę wzniesiono według centralnie opracowanego planu, co wskazuje, że była ona starannie zaplanowaną osadą. Jest zatem miejscem wyjątkowym, gdyż pod koniec starożytności w basenie Morza Śródziemnego rzadko wznoszono nowe miasta i to tak starannie planowane. Co interesujące, Marea nie posiadała murów miejskich, co wskazuje na jej odmienny charakter od nielicznych miast powstałych w tym samym okresie. Marea była jednym z ostatnich bizantyjskich dużych przedsięwzięć urbanistycznych przed podbiciem przez Arabów wschodnich obszarów Morza Śródziemnego. Sanktuarium Abu Mena zostało zniszczone podczas podboju z I połowy VII wieku. « powrót do artykułu
  4. Projekt dr inż. Aleksandry Karoliny Kruk z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) może pomóc w opracowaniu nowej strategii terapii zespołu cieknącego jelita (ang. leaky gut syndrome, LGS). W ramach konkursu SONATINA 5 badaczka Środowiskowego Laboratorium Microbiota Lab otrzymała z Narodowego Centrum Nauki dofinansowanie na realizację projektu "Czy etanolowy wyciąg z kłącza pięciornika (Tormentillae tinctura) wspomaga leczenie zespołu cieknącego jelita?". Jak podkreślono na profilu uczelni na Facebooku, głównym celem projektu [...] jest uzasadnienie stosowania nalewki z kłącza pięciornika w leczeniu LGS poprzez weryfikację ogólnej hipotezy, że składniki chemiczne zawarte w leku oraz ich metabolity korzystnie wpływają na różnorodność mikrobioty, hamują wzrost patogenów oraz poprawiają parametry bariery przewodu pokarmowego. W ramach badań współpracować będą ze sobą Microbiota Lab (Centrum Badań Przedklinicznych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego) oraz Instytut Żywienia Zwierząt (Freie Universität Berlin). Weryfikacja postawionej hipotezy pogłębi wiedzę i dostarczy nowych informacji na temat mechanizmu działania związków zawartych w Tormentillae tinctura, interakcji z mikrobiotą jelitową, a także ich aktywności biologicznej. Czym jest zespół cieknącego jelita? LGS to zespół zaburzeń wynikających z zakłóceń wybiórczej przepuszczalności bariery jelitowej. Zwiększona przepuszczalność umożliwia przenikanie niepożądanych cząstek (takich jak toksyny) poza światło jelita. Cząsteczki te mogą być niebezpieczne dla zdrowia i mogą powodować objawy pogarszające jakość życia (np. wzdęcia, biegunki lub zaparcia, wymioty, chroniczne zmęczenie i bóle głowy). Obecne metody leczenia zespołu są nieskuteczne/niewystarczające, dlatego poszukuje się nowych strategii. Kłącze pięciornika i jego stosowanie Kłącze pięciornika kurze ziele, gatunku rozpowszechnionego w Eurazji, jest surowcem roślinnym o szerokim zastosowaniu; przede wszystkim wykorzystuje się je jednak przy dolegliwościach przewodu pokarmowego. Kłącze przyjmuje się doustnie w postaci wywarów i naparów, ale jak podkreśla dr Kruk, najpopularniejszym preparatem jest właśnie nalewka (łac. Tormentillae tinctura). Kłącze pięciornika od wieków stosuje się w leczeniu infekcji przewodu pokarmowego. Skuteczność Tormentillae rhizoma potwierdzono także klinicznie. Mimo obserwowanej bioaktywności, nie zbadano jeszcze w pełni mechanizmów odpowiedzialnych za korzystne działanie tego leku. Ponieważ kłącze pięciornika przyjmuje się doustnie i wpływa ono na przewód pokarmowy, projektując badania dot. jego właściwości biologicznych, należy zwrócić szczególną uwagę na interakcje z mikroflorą jelitową. To luka w wiedzy, którą trzeba uzupełnić. Mikroflora jelitowa i wpływ terapii LGS na homeostazę mikrobioty Od pewnego czasu coraz lepiej zdajemy sobie sprawę z roli bakterii bytujących w jelitach w homeostazie ludzkiego organizmu. Wiadomo, że mikrobiota jest współodpowiedzialna za wybiórczą przepuszczalność bariery jelitowej. Poza tym bakterie mogą przekształcać związki przyjmowane doustnie (a te są później wchłaniane do krwiobiegu i oddziałują na różne procesy organizmu). W wyniku tego zjawiska finalne właściwości preparatów doustnych z materiałami roślinnymi bywają inne od właściwości związków macierzystych. Należy pamiętać, że terapeutyki podawane drogą doustną mogą z kolei zmieniać skład mikroflory jelitowej; wpływ ten jest pozytywny (zwiększenie różnorodności) lub negatywny (zaburzenia równowagi). Jak podkreślono w streszczeniu dot. planowanego badania, negatywny wpływ na mikroflorę można [na przykład] zaobserwować w stosowanych obecnie terapiach LGS, opartych na antybiotykach i chemioterapeutykach. W konsekwencji mogą [one] powodować zachwianie homeostazy mikrobioty i prowadzić do poważnych długoterminowych skutków ubocznych. Microbiota Lab Laboratorium Badań Nad Mikrobiotą Człowieka zajmuje się badaniami podstawowymi i pracami wdrożeniowymi dot. drobnoustrojów zasiedlających różne nisze organizmu gospodarza (człowieka i zwierząt). Jak dowiadujemy się z wpisu poświęconego grantowi przyznanemu dr Kruk, celem badań [Microbiota Lab] jest poznanie funkcji fizjologicznych mikroorganizmów - głównie mikrobioty jelitowej i skóry, jej udziału w etiologii i terapii chorób o podłożu zapalnym oraz oddziaływania z przyjmowanymi doustnie i miejscowo ksenobiotykami. Piąta edycja konkursu SONATINA (SONATINA 5) Konkurs SONATINA jest przeznaczony dla młodych naukowców, którzy uzyskali stopień naukowy doktora w ciągu ostatnich 3 lat. Co istotne, po zakończeniu realizacji tych grantów specjaliści będą się mogli starać o finansowanie projektów w konkursie SONATA (jest on przeznaczony dla bardziej doświadczonych doktorów) czy SONATA BIS, który umożliwia utworzenie nowego zespołu badawczego. « powrót do artykułu
  5. Lipiec 2021 roku był najcieplejszym miesiącem w historii pomiarów, poinformowała amerykańska Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (NOAA). Lipiec zwykle jest najcieplejszym miesiącem w roku. Jednak lipiec 2021 był najcieplejszym lipcem i najcieplejszym miesiącem, jaki kiedykolwiek odnotowano, mówi szef NOAA Rick Spinard. Łączna globalna temperatura nad powierzchnią lądów i oceanów była w lutym o 0,93 stopnia Celsjusza wyższa, niż średnia XX-wieczna wynosząca 15,8 stopnia Celsjusza. Tym samym miniony lipiec był najgorętszym miesiącem od 142 lat. Był on o 0,01 stopnia Celsjusza cieplejszy niż dotychczasowi rekordziści, lipce z lat 2019 i 2020. Na półkuli północnej średnia temperatura nad lądami była aż o 1,54 stopnia wyższa niż średnia dla wszystkich lipców, bijąc tym samym rekord z 2012 roku. Tegoroczny lipiec był też najgorętszym lipcem w Azji, był równie gorący co rekordowy dla Europy co lipiec 2010, a w przypadku obu Ameryk, Afryki i Oceanii był w pierwszej dziesiątce najgorętszych lipców. Liczne niepokojące zjawiska zaobserwowano też w innych regionach globu. W Arktyce powierzchnia lodu morskiego była aż o 18,8% mniejsza niż średnia z lat 1981–2010. To 4. najmniejsza lipcowa pokrywa od początku pomiarów satelitarnych w 1979 roku. Jednocześnie jednak w Antarktyce powierzchnia lodu morskiego była największa od 2015 roku, była o 2,6% powyżej średniej. NOAA informuje również o wyższej niż średnia aktywności tropikalnych cyklonów. Klimatolodzy z NOAA mówią, że jednym z czynników, dla których ubiegły lipiec był tak gorący jest Oscylacja Arktyczna. To naturalny cykl, którego wartość była w bieżącym roku piątą najwyższą wartością od roku 1950. Z silniejszą Oscylacją Arktyczną wiążą się zaś wyższe temperatury. Aż 9 z 10 najgorętszych lipców w historii pomiarów miało miejsce w latach 2010–2021, a siedem lipców z lat 2015–2021 było siedmioma najgorętszymi znanymi nam lipcami. Lipiec 2021 był 45. kolejnym lipcem i 439. kolejnym miesiącem, w którym temperatury były wyższe niż średnia z XX wieku. « powrót do artykułu
  6. Substancję będącą inhibitorem enzymu odpowiedzialnego za rozwój miażdżycy zidentyfikował zespół naukowy z udziałem Polaka – dr. hab. Michała Ponczka z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŁ. Konwertaza proproteinowa subtylizyna/kexin typu 9 (PCSK9) to enzym, który od dawna pozostaje jednym z kluczowych celów badań nad lekami zapobiegającymi miażdżycy. Jej związanie z receptorem lipoprotein o małej gęstości (LDLR) prowadzi bowiem do rozwoju tej choroby. Jeżeli udałoby się znaleźć cząsteczkę, która skutecznie hamuje PCSK9 – poprzez tworzenie z nią stabilnego kompleksu – możliwe byłoby zahamowanie postępu miażdżycy, która jest jedną z głównych przyczyn udaru mózgu i zawału serca. W artykule pt. „Finding inhibitors for PCSK9 using computational methods” opublikowanym na łamach prestiżowego pisma „PLOS ONE” grupa badawcza z udziałem dr. Ponczka opisała metodę identyfikowania potencjalnych inhibitorów PCSK-9 za pomocą zaawansowanych metod obliczeniowych opartych na bioinformatyce i cheminformatyce. Związki te mogłyby stać się w przyszłości nowymi lekami przeciwmiażdżycowymi. Mogłyby częściowo zastąpić znane od dawna statyny lub być stosowane razem z nimi, tak aby zapobiegać zatorom naczyń krwionośnych, prowadzącym do śmiertelnych udarów i zwałów – wyjaśnia dr Ponczek, cytowany w informacji prasowej z UŁ. Wraz z naukowcami z Pakistanu (Lahore College for Women University) przyjrzał się on kilkunastu znanym lekom miażdżycowym: kaptoprylowi, zofenoprilowi, enalaprylowi, ramiprylowi, chinaprylowi, peryndoprylowi, lizynoprylowi, benazeprylowi, fosinoprilowi, cylazaprylowi, moeksiprylowi, trandolaprylowi, allicynie i teprotydowi. Stosując zaawansowane metody obliczeniowe naukowcy najpierw wyodrębnili grupę najlepszych kandydatów na leki (będącymi inhibitorami PCSK9), a następnie badając interakcje pomiędzy docelowym białkiem PCSK9 a zidentyfikowanymi obliczeniowo substancjami ustalili, które z nich mają największy potencjał do zostania skutecznym lekiem. Zastosowane przez nich tzw. dokowanie molekularne ujawniło ostatecznie 10 najlepszych kandydatów na inhibitory PCSK9. Niektóre z nich, takie jak (S)-kanadyna, hesperetyna lub labetalol, to substancje pochodzenia roślinnego. W ostatnim etapie badań naukowcy przeanalizowali je pod kątem właściwości farmakokinetycznych i biodostępności po podaniu doustnym. Okazało się, że kompleks (S)-kanadyna-PCSK9 jest najbardziej stabilny spośród wszystkich i to właśnie (S)-kanadyna może może być potencjalnym inhibitorem miażdżycy, który warto sprawdzić w przyszłych badaniach in vitro. Dzięki rosnącej mocy obliczeniowej komputerów dynamika molekularna stała się obecnie bardziej dostępną techniką obliczeniową, dzięki której możliwe jest symulowanie zachowania kompleksów białko-ligand oraz wpływu leków na makrocząsteczki biologiczne, które można obliczyć nawet na poziomie atomowym – podsumowują autorzy publikacji. Jak dodają, ich praca jest ważnym krokiem w kierunku opracowania nowych celów dla PCSK9, które mogłyby być podawane pacjentom jako prewencja lub terapia miażdżycy oraz innych chorób serca. Miażdżyca jest jedną z głównych przyczyn udaru mózgu i zawału serca na świecie. Jej rozwój jest bezpośrednio z podwyższeniem poziomu LDL oraz apolipoproteiny B (apoB), która jest odpowiedzialna jest za wiązanie lipidów. Zatrzymanie apoB w ścianach tętnic może inicjować stan zapalny, powstawanie złogów i tworzenie się blaszek miażdżycowych zmniejszających przepływ krwi do różnych narządów. PCSK9 jest zaś białkiem, które ma duże powinowactwo do receptora LDL (LDLR). Kiedy się z nim zwiąże, receptor nie przyłączać już samego LDL, co prowadzi do akumulacji cholesterolu i ryzyka rozwoju choroby wieńcowej. Dlatego też hamowanie PCSK9 i jego wiązania z LDLR jest kluczowe dla zapobiegania chorobie. Jak przypomina Centrum Promocji UŁ, miażdżyca jest jedną z najczęstszych przyczyn zgonów wśród mężczyzn i kobiet w wieku 45-59 lat, a w przypadku osób powyżej 60 roku życia nawet najczęstszą. Według raportu GUS „Trwanie życia w 2019 roku” w 2018 r. z jej powodu zmarło ponad 130 tys. Polaków. « powrót do artykułu
  7. Gdy w 2017 roku archeolodzy rozpoczynali w pobliżu miasta Přerov wykopaliska związane z budową autostrady, nie spodziewali się obfitości zabytków, na jaką natrafili. W ciągu czterech lat znaleźli ponad 4700 artefaktów i 150 miejsc pochówku. Wśród najbardziej interesujących przedmiotów są fragmenty figurek bóstw siedzących na tronie. Muszę powiedzieć, że wyniki wykopalisk w tym regionie przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Znaleźliśmy co najmniej trzy fragmenty bóstw zasiadających na tronach. Jeden z nich pochodzi z kultury ceramiki wstęgowej, okresu związanego z pierwszymi rolnikami na tych terenach, którzy osiedlili się tutaj około 6000 roku przed naszą erą. Zabytek mogliśmy datować na podstawie zdobień charakterystycznych dla tej kultury, mówi szef wykopalisk Jaroslav Peška, dyrektor Centrum Archeologicznego w Ołomuńcu. Dwa pozostałe fragmenty również pochodzą z neolitu, ale są nieco młodsze. Sądzimy, że mają związek z kulturą lendzielską (5000–3400 p.n.e.). Kultura ta znana jest na Morawach z bogato malowanej ceramiki. Jeden ze znalezionych fragmentów przedstawia nogę bóstwa siedzącego na tronie. To rzadkie znalezisko. Uczony dodaje, że wspomniane kultury często przedstawiały swoich bogów siedzących na tronie. Zwykle były to postaci kobiece, zdarzały się jednak również męskie. Innym rzadkim znaleziskiem jest odkrycie ufortyfikowanej osady z okresu ceramiki wstęgowej. Na fortyfikację składa się fosa i palisada. Odkrycie jest tym cenniejsze, że przedstawiciele kultury ceramiki wstęgowej rzadko fortyfikowali osady. Archeolodzy po cichu liczą na to, że uda im się odkryć powiązanie między osadą a bóstwem na tronie. Drugą ufortyfikowaną osadę, tym razem założoną przez przedstawicieli kultury Věteřov z epoki brązu znaleziono u brzegów rzeki Becva. Chroni ją fosa w kształcie litery V. Interesujące są też groby przedstawicieli kultury lendzielskiej. Przypominają one długie rowy i wypełniono je dużymi ilościami ceramiki. Doktor Peška mówi, że to pierwsze tego typu znalezisko na Morawach. Teraz, gdy wykopaliska zakończono, specjaliści zajmą się szczegółowym badaniem znalezionych przedmiotów. Z kolei zespół doktora Peški wkrótce wyjeżdża do Czarnogóry, gdzie wraz z Niemieckim Instytutem Archeologicznym będzie prowadził prace przy kurhanach z epoki brązu. « powrót do artykułu
  8. Alaska Volcano Observatory (AVO) informuje o jednoczesnym wzroście aktywności czterech wulkanów na Aleutach. Z trzech wydobywa się popiół i dym, w czwartym zaobserwowano wzrost temperatury powierzchni. Aleuty położone są na pacyficznym Pierścieniu Ognia, obszarze, w którym styka się wiele płyt tektonicznych. Znajdują się tam setki wulkanów i dochodzi do około 90% trzęsień ziemi. W związku z zaistniałą sytuacją dla wulkanów Great Sitkin, Pavlof i Semisoochnoi ogłoszono alarm „pomarańczowy”, wskazujący na nadchodzącą erupcję. Wulkan Cleveland objęto alarmem „żółtym”, oznaczającym zwiększoną aktywność. Najbardziej aktywnym z nich wszystkich jest Pavlof. To stratowulkan o wysokości 2518 metrów nad poziomem morza. Do jego ostatniej erupcji doszło w 2016 roku. Wulkan położony jest w odległości około 56 km od miasteczka Cold Bay, zamieszkanego przez 108 osób. Miasteczka nie uznaje się obecnie za zagrożone. Chris Waythomas z AVO określa wulkan mianem „podstępnego”. Do jego erupcji może dojść bez ostrzeżenia, mówi. Great Sitkin to również stratowulkan. Jego wysokość wynosi 1740 metrów. Położony jest na wyspie o tej samej nazwie, a ostatnio aktywny był w czerwcu 2019 roku. Niewysoki, 800 m, Semisopochnoi znajduje się największej z młodych wysp wulkanicznych zachodnich Aleutów, od której bierze swoją nazwę. Wiemy, że w 1873 roku doszło do jego erupcji, a w ciągu poprzednich 100 lat mogły mieć miejsce jeszcze 4 erupcje, jednak brak jest dobrej dokumentacji na ten temat. Najbliższym miastem jest w jego przypadku Akad, położone w odległości 259 km. Najspokojniejszy z nich, stratowulkan Cleveland, leży na wyspie Chunginadak. Do najbliższej miejscowości, miasta Nikolski, dzielą go 73 kilometry. « powrót do artykułu
  9. Caltech (California Institute of Technology) poinformował właśnie, że od roku 2013 Donald Bren – najbogatszy deweloper w USA – wraz z żoną Brigitte przekazali uczelni ponad 100 milionów dolarów na prace nad pozyskiwaniem energii słonecznej w przestrzeni kosmicznej i przesyłaniem jej na Ziemię. Dzięki nim w roku 2022 lub 2023 w przestrzeń kosmiczną trafi pierwsza testowa instalacja. Majątek 89-letniego Brena jest wyceniany na 15–16 miliardów dolarów. Dorobił się olbrzymich pieniędzy na budowie nieruchomości. Jest skrytym człowiekiem, rzadko udziela wywiadów. Przeznacza duże kwoty na działalność charytatywną. Wiadomo, że setkami milionów dolarów wspiera edukację, naukę i ochronę środowiska. W ciągu ostatnich 30 lat przekazał też 220 km2 terenów na potrzeby parków, rezerwatów i terenów rekreacyjnych. O tym, że woli pozostawać w cieniu może świadczyć sam fakt, że o finansowaniu przez Brena Space Solar Power Project poinformowano dopiero po 8 latach. Wysoka orbita okołoziemska to bardzo dobre miejsce do pozyskiwania energii słonecznej. Słońce nigdy tam nie zachodzi, nie formują się chmury. Od dawna jest ona przedmiotem zainteresowania inżynierów. Jednak dotychczasowe projekty były nierealistyczne. Zbyt wielkie, by mogły się udać. Zakładały bowiem zbudowanie olbrzymich wielokilometrowych struktur pozyskujących energię, która następnie za pomocą laserów lub mikrofal byłaby przesyłana na Ziemię. Budowa takich struktury wymagałaby startów setek rakiet. Tym, czego naprawdę potrzebowaliśmy była zmiana paradygmatu technologicznego, mówi profesor Harry Atwater, kierujący Space Solar Power Project. Zamiast urządzenia, które waży kilogram na metr kwadratowy, możemy obecnie stworzyć system o macie 100-200 gramów na metr kwadratowy i mamy plany zejścia z masą do 10-20 gramów na m2, informuje uczony. Największa zmiana w myśleniu zaszła w samej budowie paneli słonecznych. Naukowcy z Caltechu budują modułowe panele. Każde z lekkich galowo-arsenkowych ogniw jest mocowane do „kafelka” o powierzchni 100 cm2. Każdy z „kafelków” – i to właśnie ma być kluczem do sukcesu – jest indywidualną stacją słoneczną, wyposażoną z fotowoltaikę, elektronikę oraz przekaźnik mikrofalowy. „Kafelki” będą łączone w większe moduły o powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych, a tysiące takich modułów będą tworzyły heksagonalną stacją o kilkukilometrowej długości. Jednak moduły nie będą ze sobą połączone. Nie będzie ciężkich kabli czy rusztowań. Myślimy o tym jak o ławicy ryb. To zestaw identycznych niezależnych elementów latających w formacji, mówi Atwater. Transmisja na Ziemię będzie odbywała się za pomocą mikrofal. Sygnały z poszczególnych „kafelków” będą synchronizowane, co pozwoli na wycelowanie ich w naziemny odbiornik bez potrzeby używania ruchomych części. Całość zaś będzie bezpieczna. Promieniowanie mikrofalowe jest promieniowaniem niejonizującym, a gęstość przesyłanej energii będzie taka, jak gęstość energii słonecznej. Miną jednak lata, zanim na co dzień będziemy korzystali z tego typu rozwiązań. Wcześniej czy później przesyłanie energii z kosmosu na Ziemię stanie się codziennością. Do optymizmu skłaniają zarówno spadające koszty lotów w kosmos, jak i intensywne prace, prowadzone np. przez agencje kosmiczne z USA, Chin czy Japonii. Niewykluczone jednak, że pierwsze urządzenia zasilane w ten sposób nie będą znajdowały się na Ziemi, a w kosmosie. Może się bowiem okazać, że przesyłanie energii mikrofalowej z farm orbitalnych do satelitów czy stacji kosmicznych jest rozwiązaniem bardziej praktycznym, niż konieczność wyposażania satelitów i stacji we własne panele słoneczne. « powrót do artykułu
  10. Denisowianie, gatunek człowieka, o którego istnieniu dowiedzieliśmy się zaledwie przed 11 laty, pozostawili najwięcej śladów genetycznych wśród populacji, które zamieszkują obecnie wyspy Azji Południowo-Wschodniej. Autorzy najnowszych badań donoszą, że ludźmi, posiadającymi najwięcej genów denisowian, są przedstawiciele plemienia Ayta Magbukon z Filipin. Od denisowian pochodzi aż 5% ich genomu. Odkrycie dokonane przez Maximiliana Larenę i Mattiasa Jakobssona z Uniwersytetu w Uppsali wspiera teorię, zgodnie z którą co najmniej dwie populacje denisowian, niezależnie od siebie, dotarły w epoce kamienia na różne wyspy, w tym na Filipiny i Nową Gwineę. Dokładnych dat przybycia nie znamy, jednak na Celebes znaleziono kamienne narzędzia sprzed 200 000 lat, które mogły zostać wykonane przez denisowian. H. sapiens pojawił się w tamtych rejonach co najmniej 50 000 lat temu i krzyżował się z denisowianami. Nie wiemy, jak spokrewnione były ze sobą różne grupy denisowian z wysp i kontynentu oraz na ile były zróżnicowane, mówi Jakobsson. Jeszcze do niedawna sądzono, że najwięcej genów po denisowianach – 4% genomu – odziedziczyli mieszkańcy górskich terenów Papui-Nowej Gwinei. Jednak u Ayta Magbukon genów takich jest od 30 do 40 procent więcej. Badania genetyczne sugerują, że Ayta Magbukon posiadają nieco więcej genów denisowian niż inne ludy z grupy Negrito, gdyż rzadziej niż one krzyżowali się z migrantami z Azji Wschodniej, którzy przybyli na Filipiny ok. 2300 lat temu. Jakobsson i Larena dokonali swojego odkrycia badając 1107 osób ze 118 grup etnicznych zamieszkujących Filipiny. Badania te pokazują, że wciąż istnieją populacji, których dobrze nie opisaliśmy pod względem genetycznym, a denisowianie bardzo szeroko się rozprzestrzenili, stwierdza Cosimo Posth z Uniwersytetu w Tybindze. Naukowcy zastrzegają jednak, że wciąż jest zbyt wcześnie by stwierdzić, czy niektóre szczątki rodzaju Homo znalezione na wyspach Azji Południowo-Wschodniej należały do denisowian, populacji krzyżujących się z denisowianami czy jakichś innych gatunków Homo. Zagadkę mogłyby rozwiązać badania genetyczne, ale DNA źle się przechowuje w klimacie tropikalnym. Obecnie znamy niewiele szczątków denisowian. Są wśród nich te odkryte w Denisowej Jaskini, skąd denisowianie biorą swoją nazwę. Szczątki te liczą sobie od 300 000 do 50 000 lat. Dysponujemy też fragmentem żuchwy z Wyżyny Tybetańskiej, której wiek określono na 160 000 lat. Szczątki z Filipin sprzed 50 000 lat, klasyfikowane oryginalnie jako H. luzonensis, mogły należeć do denisowianina. Już wcześniejsze badania sugerują, że na wyspy Azji Południowo-Wschodniej i do Australii mogły dotrzeć zróżnicowane genetycznie grupy denisowian. « powrót do artykułu
  11. W centrum Newcastle upon Tyne, podczas prac konserwatorskich przy miejskich wodociągach, odkryto fragment Muru Hadriana. Odkrycia trzymetrowej struktury sprzed 1900 lat dokonali pracownicy przedsiębiorstwa wodociągowego Northumbrian Water, wymieniający rury pod jedną z najbardziej ruchliwych ulic miasta. Znaleziony fragment był jedną z najwcześniejszych jego części i znajdował się zaledwie 50 centymetrów pod poziomem gruntu. Wiadomo było, że Mur Hadriana przebiegał w przeszłości przez Newcastle, dotychczas jednak nie znano jego dokładnej lokalizacji. Teraz znalezisko zostanie zabezpieczone specjalnym buforem, który pozwoli na dalsze prowadzenie prac przy wodociągu. Odkrycia dokonano na West Road, w pobliżu ronda z Two Wall Lonnen. O tym, że mamy do czynienia z jednym najstarszych fragmentów Muru świadczą duże kamienne bloki użyte do jego budowy. W późniejszym okresie używano bowiem mniejszych bloków. Specjaliści sądza, że znaleziony właśnie fragment powstał około roku 122, mniej więcej wtedy, gdy Hadrian odwiedził Brytanię. Mur Hadriana miał długość 117 kilometrów. Wznoszono go w latach 121–129 i przez 300 lat wyznaczał północną granicę Imperium Romanum. « powrót do artykułu
  12. Wczoraj w Syrakuzach na południu Sycylii być może padł europejski rekord temperatury. Termometry pokazały 48,8 stopnia Celsjusza. Tym samy pobity został rekord z Aten z 1977 roku. Pomiar obecnie zarejestrowanej najwyższej temperatury musi jeszcze zostać zweryfikowany przez Światową Organizację Meteorologiczną. Przypomnijmy, że niedawno zaakceptowała ona jeden, a odrzuciła inny, pomiar rekordu temperatury w Antarktyce. Burmistrz Syrakuz, Francesco Italia mówi, że rekordowo wysoka temperatura go martwi, gdyż "pomaga podpalaczom. Jesteśmy zdruzgotani ostatnimi pożarami, a nasz ekosystem należy do najbogatszych i najcenniejszych w Europie". Burmistrz dodał, że w terenie działają strażnicy leśni oraz ochotnicy z Obrony Cywilnej, którzy patrolują okolice i dostarczają wodę osobom starszym i dzieciom znajdującym się w miejscach publicznych. Okolice są obecnie wymarłe, ludzie schronili się przed upałem, a prywatne termometry pokazują temperatury przekraczające 50 stopni Celsjusza. Burmistrz Italia mówi, że upały i niemożność pracy na zewnątrz wpłyną negatywnie na lokalną gospodarkę, przede wszystkim na rolnictwo. Na razie nie wiadomo, czy temperatura na Sycylii rzeczywiście pobiła europejski rekord. Pułkownik Guido Guidi ze Służby Meteorologicznej Sił Powietrznych mówi, że ich sieć pomiarowa nie wykazała tak wysokich temperatur. Obecnie najwyższą temperaturę, 44,4 stopnia, zanotowaliśmy w Sigonelli, stwierdził. Na Sycylii działa kilka różnych sieci pomiarowych. Ta, która wskazała 48,8 stopnia Celsjusza, należy do Sycylijskiej Służby Agrometeorologicznej. Dane są automatycznie przekazywane przez stacje pomiarowe i nie podlegają żadnej weryfikacji, zatem nie można wykluczyć błędnego działania czujników. Ostatnie słowo będzie należało do Światowej Organizacji Meteorologicznej, która szczegółowo sprawdzi, jak pomiar został dokonany. « powrót do artykułu
  13. Władze Gwinei poinformowały o pierwszym w Afryce Zachodniej przypadku infekcji wirusem Marburg. To kolejny już poważny problem w kraju, w którym przed dwoma miesiącami doszło do lokalnej epidemii Eboli, a który zmaga się z trzecią falą zachorowań na COVID-19. Ministerstwo Zdrowia Gwinei poinofmrowało, że 25 lipca do szpitala w prefekturze Gueckedou przyjęto pacjenta z pogarszającymi się objawami – gorączką, bólem głowy, zmęczeniem, bólem brzucha i krwawieniem z dziąseł. Pacjent zmarł 2 sierpnia. Badania próbek zarówno na miejscu, jak i w gwinejskim laboratorium narodowym wykazały obecność niezwykle groźnego wirusa Marburg. Wyniki potwierdził Instytut Pasteura w Senegalu. Marburg to wysoce zakaźny wirus powodujący gorączkę krwotoczną. Należy do dej samej rodziny co Ebola. Do ostatniej znanej epidemii doszło w 2017 roku w Ugandzie. Zarażeniu uległy trzy osoby i wszystkie trzy zmarły. Największa udokumentowana epidemia wywołana przez Marburg miała zaś miejsce w 2005 roku w Angoli. Infekcji uległy wówczas 374 osoby, z czego zmarło 329. Jak więc widać, Marburg jest niezwykle śmiercionośnym patogenem. Nie ma na niego żadnego lekarstwa, a jedynym sposobem leczenia jest dbanie o dobre nawodnienie pacjenta i leczenie konkretnych objawów. Rząd Gwinei poinformował, że szybko prześledził kontakty chorego i ostrzegł lokalną społeczność. WHO ma na miejscu zespół specjalistów, ostrzeżono sąsiadujące kraje i zwiększono kontrole na granicach. Na razie brak doniesień o kolejnych infekcjach Marburgiem. Gwinea ma duże doświadczenie w walce z Ebolą, która rozprzestrzenia się podobnie jak Marburg. Dlatego też eksperci wierzą, że epidemię uda się zdusić w zarodku. Mechanizmy kontrolne stosowane przez Gwineę i sąsiadujące kraje podczas walki z Ebolą są kluczowym elementem do powstrzymania Marburga, oświadczyło WHO. Wirus Marburg został po raz pierwszy wykryty w 1967 roku, gdy jednocześnie wywołał zachorowania w Marburgu i Frankfurcie w Niemczech oraz w Belgradzie w Jugosławii. Przypadki zachorowań były powiązane z pracami laboratoryjnymi, podczas których wykorzystywano kotawce zielonosiwe z Ugandy. Od tamtej pory choroba pojawiła się w USA, Angoli, Demokratycznej Republice Konga, RPA i Ugandzie. W 2008 roku doszło do dwóch zachorowań wśród osób, które odwiedziły w Ugandzie jaskinie zamieszkane przez nietoperze. Teraz, po raz pierwszy, choroba dotarła do Afryki Zachodniej. Rezerwuarami wirusa są nietoperze z rodziny rudawkowatych z plemienia Rousettini. Wiadomo, że Marburg rozprzestrzenia się za pomocą płynów ustrojowych (krew, ślina) w wyniku bezpośrednich kontaktów lub zanieczyszczenia powierzchni tymi płynami. Okres inkubacji wirusa wynosi 2-21 dni. Zabija on do 88% zarażonych. « powrót do artykułu
  14. NASA informuje, że przyczyną niepowodzenia pierwszej operacji pobrania próbek przez łazik Perseverance była niezwykle miękka skała, w której wykonano wiercenia. Przed tygodniem łazik miał pobrać próbki, które następnie miały trafić do specjalnego pojemnika i oczekiwać na powierzchni Marsa na przyszłą misję, która przywiezie je na Ziemię. Jednak z danych przysłanych przez Perseverance wynikało, że żadne próbki do pojemnika nie trafiły. Po analizie dostępnych informacji inżynierowie z NASA poinformowali, że skała, w której wiercono, była zbyt miękka, by można było pobrać z niej rdzeń. Zdecydowano więc, że łazik przejedzie w inne miejsce, gdzie ponownie spróbuje pobrać próbki. Kolejna próba odbędzie się w przyszłym miesiącu. Louise Jandura, szefowa zespołu odpowiedzialnego za zbieranie próbek, mówi, że ze zdjęć wykonany przez łazik oraz śmigłowiec Ingenuity wynika, że w niedalekiej odległości znajduje się skałą osadowa, która powinna lepiej nadawać się do wykonania odwiertu i pobrania rdzenia. Sprzęt działał jak należy, ale skała z nami nie współpracowała, stwierdziła Jandura. To przypomina, jak pełne niespodzianek są badania nieznanego terenu. Nigdy nie mamy gwarancji, że się uda. Niezależnie od tego, ile wysiłku włożymy w przygotowania, dodaje. Jednym z zadań łazika Perseverance jest zebranie około 35 próbek, która mają trafić na Ziemię w ciągu dekady. « powrót do artykułu
  15. Niewielki nietoperz, który przeleciał rekordowy dystans z Wielkiej Brytanii do Rosji, został zaatakowany przez kota we wsi Molgino. Ranne zwierzę zawieziono do weterynarza, jednak nie udało się go uratować, poinformowali przedstawiciele brytyjskiego Bat Conservation Trust (BTC). Samica karlika większego (Pipistrellus nathusii) ważyła zaledwie 8 gramów, a mimo to zdołała pokonać 2018 kilometrów od miejsca zaobrączkowania na Wyspach Brytyjskich do zachodniej Rosji, gdzie zginęła. Obrączka, należąca do London Zoo, została założona w 2016 roku w pobliżu lotnika Heathrow. Od tej pory zwierzę przeleciało dalej, niż jakikolwiek inny nietoperz z Wielkiej Brytanii.  To niezwykła podróż. Najdłuższa, o jakiej wiemy, którą odbył nietoperz z Wysp przez całą Europę, mówi Lisa Worledge, odpowiedzialna w BTC za kwestie ochrony przyrody. To jednocześnie druga najdłuższa migracja odbyta przez jakiegokolwiek nietoperza. Rekordzistą jest inny przedstawiciel gatunku karlik większy, który w 2019 roku pokonał 2223 km pomiędzy Łotwą a Hiszpanią. Worledge przyznaje, że naukowcy niewiele wiedzą o migracjach karlika większego zarówno na terenie Wielkiej Brytanii, jak i pomiędzy Wyspami a kontynentem. Ta podróż to ekscytujące odkrycie naukowe i kolejny fragment układanki dotyczącej migracji nietoperzy, stwierdza. W 2014 roku Bat Conservation Trust rozpoczął program o nazwie National Nathusius' Pipistrelle Project, w ramach którego zarejestrowano dotychczas trasy ponad 2600 karlików mniejszych, w tym i samicy zabitej w Rosji. Dzięki temu programowi obrońcy przyrody chcą się więcej dowiedzieć o liczebności populacji, trasach migracji, odsetku odchowanych młodych oraz wpływie zmian klimatu i turbin wiatrowych na ten gatunek. « powrót do artykułu
  16. Produkowana przez nasz organizm nowo odkryta naturalna molekuła 3-HKA (3-hydroksy-l-kinurenina) może stać się potężną bronią w walce z chorobami autoimmunologicznymi i zapalnymi a nawet niektórymi nowotworami, informują naukowcy z Weill Cornell Medicine i Uniwersytetu w Perugii. Na łamach Nature Communications opisali właściwości 3-HKA, wykazali, że jest wytwarzana z tryptofanu w komórkach dendrytycznych i w modelu zwierzęcym chroni przed stanem zapalnym w przebiegu łuszczycy oraz zapaleniem nerek. Obecnie istnieje pilna potrzeba stworzenia nowych metod leczenia chorób autoimmunologicznych i zapalnych. Jesteśmy więc niezwykle podekscytowani możliwościami, jakie stwarza odkrycie tej potężnej molekuły, mówi współautorka badań profesor Laura Santambrogio z Weill Cornell Medicine. Choroby autoimmunologiczne i zapalne dotykają setki milionów ludzi na całym świecie. Obecnie większość z nich leczonych jest starszymi lekami, należącymi np. do grupy kortykosteroidów. Leki te powstały w latach 50. ubiegłego wieku i mają liczne skutki uboczne. Nowsze metody leczenia, w których wykorzystuje się przeciwciała monoklonalne, wymagają wstrzykiwania leków i często z czasem tracą na efektywności, gdyż organizm rozwija odporność. Idealnym lekiem byłby taki, który miałby minimalne skutki uboczne i mógłby być przyjmowany w formie pigułki. Odkrywcy 3-HKA badali tryptofan, jeden z egzogennych aminokwasów białkowych, które musimy dostarczać sobie z pożywieniem. Przed 15 laty odkryto, że tryptofan może być metabolizowany do kinureniny, molekuły mającej właściwości wyciszania układu odpornościowego. W pewnych przypadkach stanu zapalnego kinurenina może być wydzielana przez komórki prezentujące antygen. Prawdopodobnie służy wówczas regulacji reakcji odpornościowej. Autorzy najnowszych badań poszukiwali takiej formy kinureniny, która miałaby silne właściwości wyciszające układ odpornościowy, a jednocześnie można by ją wykorzystać do stworzenia leku w formie pigułki. W efekcie swoich poszukiwań znaleźli 3-HKA. Podczas badań nad mysimi i ludzkimi komórkami dendrytycznymi zauważyli, że 3-HKA blokuje ważny szlak zapalny STAT1/NF-κB, zmniejszając tym samym poziomy takich cytokin jak interleukina-6 (IL-6) czy czynnik martwicy nowotworów (TNF-α). Następnie przeprowadzili eksperymenty na myszach i stwierdzili, że w ich organizmach zachodzi podobnie szerokie działanie blokujące stan zapalny i chroniące zwierzęta przed łuszczycą oraz zapaleniem nerek. To zadziwiające, że nieznany dotychczas metabolit tryptofanu ma tak silne właściwości hamujące układ odpornościowy, mówi doktor Cristina Clement. Naukowcy zauważyli również, że 3-HKA jest wytwarzana w ludzkich i mysich komórkach nowotworów piersi i płuc w większych ilościach niż inne pochodne tryptofanu. To sugeruje, że niektóre nowotwory celowo wytwarzają 3-HKA, by chronić się przed atakiem ze strony układu odpornościowego. Obecnie naukowcy pracują nad stworzeniem związków, które będą miały równie silne działanie przeciwzapalne co 3-HKA, a jednocześnie będą miały lepsze właściwości – jak możliwość dłuższego przetrwania w krwioobiegu – dzięki którym uda się z nich wyprodukować leki. Odkrycie nowej molekuły może doprowadzić do stworzenia leków o przeciwnych działaniach. Z jednej bowiem strony wzorując się na 3-HKA można próbować stworzyć leki wyciszające układ odpornościowy i chroniące przed stanami zapalnymi czy chorobami autoimmunologicznymi, z drugiej zaś strony leki blokujące działanie 3-HKA mogłyby pomóc układowi odpornościowemu w walce z nowotworami. « powrót do artykułu
  17. Od lutego bieżącego roku w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym (USK) we Wrocławiu wykonano 22 przeszczepy serca. Przypomnijmy, że USK jest 6. placówką medyczną w Polsce, gdzie wykonuje się takie zabiegi. Ministerstwo wydało pozytywną opinię w tej sprawie na początku lutego, a już 3 tygodnie później, 25 lutego, przeprowadzono pierwszą transplantację. Liczba przeszczepów przerosła założenia Zakładaliśmy, że w pierwszym roku wykonamy ok. 20 transplantacji. Jak widać, wykonamy ich znacznie więcej, dlatego zdecydowaliśmy się na powiększenie naszego zespołu kardiochirurgów o kolejnego znakomitego fachowca – powiedział prof. Piotr Ponikowski, dyrektor Instytutu Chorób Serca USK. Zgodnie z danymi Poltransplantu, do końca lipca w Polsce przeprowadzono 111 przeszczepów serca od zmarłych dawców (w lipcu było ich aż 25). Trzy ostatnie przypadki Dwudziesty pacjent, pan Andrzej, otrzymał informację o przeszczepie w dniu 64. urodzin. [...] Dzień później, jak mówił po operacji, narodził się na nowo – opowiada prof. Michał Zakliczyński, kierownik Kliniki Transplantacji Serca i Mechanicznego Wspomagania Krążenia USK. W przypadku dwóch kolejnych transplantacji wykonaliśmy je tego samego dnia - jedna po drugiej. Jak dodaje prof. Zakliczyński, każda transplantacja jest walką z czasem, bo ze względu na stan zdrowia wielu pacjentów nie może już opuszczać szpitala. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z Cornell University zaproponowali nowatorską metodę jednoczesnego modulowania w czasie rzeczywistym właściwości absorpcyjnych i refrakcyjnych metamateriałów. To zaś pozwoli na kontrolowanie w czasie i przestrzeni propagacji fal w metamateriałach, co może mieć olbrzymie znaczenie zarówno w fizyce, jak i inżynierii. Autorami teoretycznej pracy, opublikowanej na łamach pisma Optica, są doktoranci Zeki Hayran i Aobo Chen oraz ich opiekun naukowy profesor Francesco Monticone. Dotychczas naukowcy zajmujący się metamateriałami badali je pod kątem możliwości kontrolowania albo absorpcji, albo refrakcji fal elektromagnetycznych. Jednak młodzi naukowcy z Monticone Research Grooup wykazali właśnie, że jeśli będziemy w stanie manipulować obiema właściwościami w czasie rzeczywistym, możliwości metamateriałów zostaną znacznie zwiększone. Metamateriały, których właściwości można zmieniać w czasie – zwane chronometamateriałami – mogą przyczynić się do olbrzymich postępów technologicznych. Wykazaliśmy, że jeśli będziemy modulować w czasie obie te właściwości jednocześnie, uzyskamy znacznie lepszą absoprcję fal elektromagnetycznych niż w strukturze stabilnej lub takiej, w której można modulować w jednym momencie tylko jedną z tych cech. Uzyskujemy w ten sposób znacznie bardziej efektywny system, mówi Monticone. Odkrycie możne doprowadzić do stworzenia nowych metamateriałów o bardzo pożądanych właściwościach. Na przykład materiał pochłaniający szerokie pasmo fal radiowych musi mieć grubość powyżej pewnej grubości granicznej, jednak może to znacząco utrudniać projektowanie urządzeń go wykorzystujących. Żeby zmniejszyć grubość takiego materiału, a jednocześnie zwiększyć zakres pochłanianych fal, trzeba pokonać ograniczenia konwencjonalnych materiałów. Jednym ze sposobów na to jest modulowanie ich struktury, wyjaśnia Hayran. Badacze chcą, by ich prace przyczyniły się do dokonania dużego skoku technologicznego. Nie szukamy możliwości stopniowych zmian technologicznych. Chcemy dokonać przełomowych zmian. To nas naprawdę motywuje. Jak można dokonać takich zmian? Trzeba zacząć od samych podstaw, dodaje Monticone. « powrót do artykułu
  19. Architektura starożytnego Rzymu kojarzy nam się z marmurowymi kolumnami, posągami i budynkami wyłożonymi właśnie marmurem. Rzymianie rzeczywiście używali tego kamienia, a jako że był kosztowny, często cienkimi marmurowymi płytami wykładano budowle wykonane z tańszych materiałów. Jednak do dzisiaj nie udało się znaleźć żadnego warsztatu przetwarzającego marmur w epoce Cesarstwa, niewiele więc wiemy o wykorzystywanych technikach. Profesor Cees Passchier z Instytutu Nauk o Ziemi Uniwersytetu Gutenberga w Moguncji, wraz z kolegami z Niemiec, Turcji i Kanady postanowił więcej dowiedzieć się o obróbce marmuru przed dwoma tysiącami lat. Naukowcy przeprowadzili szczegółowe analizy marmurowych płyt z rzymskiej willi z II wieku. Następnie użyli specjalistycznego oprogramowania wykorzystywanego do trójwymiarowego modelowania struktur geologicznych. I poinformowali na łamach Journal of Archeological Science: Reports, że rzymskie techniki obróbki marmuru były najprawdopodobniej bardziej oszczędne niż techniki dzisiejsze. Powstawało bowiem mniej odpadów, zatem mniej materiału było marnowane. Uczeni zbadali, zmierzyli i sfotografowali 54 marmurowe płyty z marmuru cipollino verde, którymi wyłożone były ściany willi w Efezie na tureckim wybrzeżu. Każda z płyt miała powierzchnię około 1,3 metra kwadratowego. Badając ślady na krawędziach płyt naukowcy stwierdzili, że marmur był cięty za pomocą metalowej piły hydraulicznej. Z kolei dzięki rekonstrukcji wzorców na płytach uczeni stwierdzili, że 42 płyty zostały wycięte z pojedynczego bloku marmuru o masie 3-4 ton. Następnie 40 z nich zamontowano na ścianach willi w kolejności, w jakiej były wycinane, dzięki czemu uzyskano symetryczny wzór. Używając wspomnianego wcześniej oprogramowania, naukowcy stworzyli trójwymiarowy model bloku, z którego płyty wycinano, co z kolei pozwoliło im ocenić, ile materiału zostało zmarnowanego. Płyty mają grubość około 16 milimetrów, a przerwy między nimi, powstałe przez cięcie i polerowanie, wynoszą około 8 milimetrów. Zatem utrata materiału związana z produkcją jest tutaj mniejsza niż utrata materiału w wielu dzisiaj stosowanych metodach produkcji marmuru. Możemy więc stwierdzić, że pozyskiwanie marmuru w imperialnym Rzymie było procesem niezwykle wydajnym, mówi profesor Passchier. Dwie z 42 wspomnianych płyt zamontowano w innym miejscu. Ułożenie tych płyt sugeruje, że prawdopodobnie pękły one w czasie polerowania lub transportu. To oznacza, że z powodu pęknięcia tracono zaledwie 5% płyt, co jest zadziwiająco dobrym wynikiem, mówi Passchier. Tak niski odsetek pękniętych płyt oznacza, zdaniem uczonego, że do Efezu przywieziono cały marmurowy blok, a jego cięcie i polerowanie odbywało się na miejscu. « powrót do artykułu
  20. Łazik Perseverance przesłał na Ziemię dane z pierwszego podejścia do zebrania próbek marsjańskiego gruntu, które w przyszłości mają zostać przywiezione na Ziemię. Z uzyskanych informacji wynika, że do pojemnika nie trafił żaden fragment skały z Marsa. Perseverance wyposażono w 43 tytanowe tuby na próbki. Łazik ma umieścić w nich fragmenty skał oraz regolitu (luźnej zwietrzałej skały i pyłu). Pojemniki pozostaną na powierzchni Czerwonej Planety w oczekiwaniu na misję, która zabierze je na Ziemię. To nie jest to, czego się spodziewaliśmy, ale z pionierskimi działaniami zawsze związane jest ryzyko. Wierzę, że pracują nad tym odpowiedni ludzie i podczas przyszłych prób uzyskamy pożądane rezultaty, mówi Thomas Zurbuchen, kierujący Dyrektoriatem Misji Naukowych NASA. Wszystko wskazuje na to, że samo wiercenie i pobieranie próbek przebiegało prawidłowo. Cały proces pobierania próbek jest w pełni autonomiczny. Jednym z kroków, wykonywanych po umieszczeniu próbek w pojemniku, jest określenie objętości pobranego materiału. Nie zarejestrowaliśmy odpowiedniego oporu, który zostałby zmierzony, gdyby materiał trafił do pojemnika, informuje Jesica Samuels z Jet Propulsion Laboratory. Obecnie specjaliści próbują określić, co się stało. Przyjrzą się dokładnie wywierconemu otworowi. Na razie sądzimy, że przyczyną jest fakt, iż skała nie zareagowała na wiercenie tak, jak się tego spodziewaliśmy. Problem techniczny z Sampling and Caching System jest mniej prawdopodobny. W ciągu najbliższych kilku dni będziemy szczegółowo analizowali dane, przeprowadzimy dodatkowe prace diagnostyczne, by lepiej zrozumieć, co się stało, dodaje Jennifer Trosper. To nie pierwszy raz, gdy NASA napotyka na trudności z badaniem marsjańskich próbek. Podczas misji Phoenix w 2008 roku pobrany materiał był tak lepki, że dopiero po wielu próbach udało się go przenieść do pokładowych instrumentów badawczych. Z kolei gdy Curiosity wiercił w skałach okazało się, że są one twardsze i bardziej kruche niż się spodziewano. Przed kilkoma zaś miesiącami informowaliśmy, że operatorzy misji InSight zrezygnowali z użycia polsko-niemieckiego „kreta”, czyli próbnika termicznego, który miał zostać zagłębiony w gruncie, by mierzyć przepływ energii termicznej. „Kret” napotkał na zbyt duże tarcie i nie zanurzył się w grunt wystarczająco głęboko. « powrót do artykułu
  21. Chińscy archeolodzy pracujący na stanowisku Guanzhuang w prowincji Henan, gdzie w przeszłości istniało starożytne miasto, poinformowali o odkryciu najstarszego na świecie miejsca masowej produkcji monet. Znaleźli tam wykonane z brązu miniaturowe monety o kształcie przypominającym łopatę. Zdaniem specjalistów monety te były masowo wytwarzane w tym miejscu już 2600 lat temu. Archeolodzy znaleźli zarówno same monety jak i gliniane formy do ich odlewania. Datowanie radiowęglowe wykazało, że zorganizowana produkcja monet rozwinęła się tam w latach 640–550 przed Chrystusem. Tym samym mamy do czynienia z najstarszym dobrze datowanym miejscem wytwarzania ustandaryzowanych monet. Wynalezienie standardowych metalowych środków płatniczych stanowiło przełom w historii gospodarczej. Monety ułatwiały wymianę handlową i stały się nowym sposobem oceny bogactwa, prestiżu, znaczenia i potęgi. Już wcześniej wiedzieliśmy, że najstarsze monety wytwarzano w Chinach, Lidii i Indiach. Odkrycie z Guanzhuang wskazuje, że to na terenie Chin po raz pierwszy wytwarzano je masowo. Wiemy, że różne wersje monet w kształcie łopaty znajdowały się w obiegu na równinach środkowego i dolnego brzegu Rzeki Żółtej do roku 221 p.n.e., kiedy to zostały zniesione przez Pierwszego Cesarza Qin. Jednak pochodzenie i wczesna historia monet, zarówno chińskich jak i lidyjskich, pozostają przedmiotem sporów naukowych. Monety są bowiem znajdowane w kontekście ich obiegu lub przechowywania, a nie w kontekście produkcji. Dlatego też większość prac dotyczących ich pochodzenia opiera się w dużej mierze na stylistyce monet i istnieją spory np. co do ich klasyfikacji. Dotychczasowe hipotezy dotyczące początków produkcji monet w kształcie łopaty mówiły, że musiała się ona rozpocząć pomiędzy rokiem 700 a 500 przed naszą erą. Dotychczas najstarsze znane nam miejsce związane z produkcją monet znajdowało się w stolicy Lidii, Sardes. Datowane jest ono na lata 575–550 p.n.e. jednak było prawdopodobnie wykorzystywane do rafinacji złota używanego przy produkcji electrum. Ani w Anatolii, ani w Grecji nie zidentyfikowano żadnej mennicy pochodzącej sprzed 400 roku p.n.e. Badania w Guanzhuang trwają od 2011 roku. Obecnie wiemy, że znajdowało się tam miasto, które powstało około 800 r.p.n.e. i zostało opuszczone po roku 450 przed Chrystusem. Położone na skrzyżowaniu ważnych szlaków północ-południe i wschód-zachód kontrolowało komunikację pomiędzy Wangcheng, stolicą wschodniej dynastii Zhou, a równinami. Miasto znajdowało się w pobliżu ważnych portów umożliwiających przekroczenie Rzeki Żółtej, a w jego okolicach rozgrywały się w czasach Wschodniej Dynastii Zhou (770–256 p.n.e.) ważne bitwy o dominację nad równinami. W Guanzhuang odkryto duże centrum produkcyjne, a największym znajdującym się tam zakładem była manufaktura brązu. Na jej terenie zlokalizowano ponad 2000 dołów na odpady. Znaleziono w nich formy na monety oraz dwie ukończone monety. Na monetach tych, podobnie jak na najwcześniejszych znanych monetach tego typu, nie ma ani oznaczenia wartości, ani miejsca produkcji. Najnowsze odkrycie pokazuje też, że ważne jest rozważenie roli władzy w powstaniu systemu monetarnego. Niektórzy autorzy uważają, że powstanie pierwszych monet było oddolną inicjatywą kupców. Manufaktura w Guanzhuang znajdowała się obok południowej bramy, poza wewnętrznymi murami miasta. W murach wewnętrznych prawdopodobnie znajdowała się siedziba lokalnych władz. To oznacza, że władze co najmniej wiedziały o produkcji monet. Trudno jednak obecnie powiedzieć, skąd pochodziła inicjatywa ich produkcji. Mogła ją rozpocząć grupa kupców, władze lokalne lub rząd centralny. Niedawno informowaliśmy, że tajemnicze przedmioty z epoki brązu mogły być ustandaryzowanym środkiem wymiany handlowej oraz że system wag w epoce brązu był miarą zintegrowanego rynku od Mezopotamii po Wyspy Brytyjskie. « powrót do artykułu
  22. Podczas budowy kompleksu apartamentów w Mikołajkach odkryto ciekawe stanowisko archeologiczne. Natrafiono na ślady osady z okresu neolitu oraz z okresu wpływów rzymskich. Archeolodzy wspominają też o nekropoliach z różnych czasów. W 60 grobach odkryto szczątki ok. 100 ofiar dżumy z XVIII w. (z ok. 1710-1711 r.). Nieopodal pochówków po dżumie - prawdopodobnie do początku XIX w. - grzebano kolejnych zmarłych. Odkrycie podczas budowy kompleksu apartamentów Robotnicy przypadkowo natknęli się na ludzkie szczątki. Decyzją Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Olszytnie (delegatura w Ełku) budowę wstrzymano. Prace interwencyjne rozpoczęła Fundacja Dajna im. Jerzego Okulicza-Kozaryna. Badania archeologiczne przyniosły sporo ciekawych odkryć. Jak napisano na profilu miasta Mikołajki na Facebooku, najstarsze artefakty to fragmenty naczynia glinianego z okresu neolitu, czyli sprzed ok. 4 tys. lat. Znaleziono także zabytki z okresu wpływów rzymskich – wśród nich [niebieski] paciorek szklany oraz pozostałości naczynia ceramicznego (ok. IV w.). Wiceprezes Fundacji Dajna Agnieszka Jaremek powiedziała PAP-owi, że można przypuszczać, że miejsce to wybrano na lokalizację osad ze względu na bliskość jeziora i ukształtowanie terenu. Szacuje się, że w okresie wpływów rzymskich (kultura bogaczewska) osada zajmowała 30-50 arów. Nekropolie z różnych czasów W relacji miasta Mikołajki ujawniono, że najstarsze ludzkie szczątki związane są z ludnością kultury bogaczewskiej (ok. V w.). Z początku XVIII w. pochodzi cmentarz ofiar dżumy. W źródłach pisanych są wzmianki, że zabrakło wówczas miejsc na cmentarzu przy kościele i dlatego zmarłych chowano przy drodze na Mrągowo. Wszystko wskazuje na to, że odkryliśmy to miejsce - podkreśliła Jaremek. Wiele grobów kryje całe rodziny - zarówno dorosłych, jak i dzieci - dodała. Później - prawdopodobnie do początku XIX w. - w pobliżu tych grobów chowano następnych zmarłych. Pochówki te są inne niż ofiar dżumy, mniej uporządkowane, wielowarstwowe. W sumie do tej pory odkryto 150 szkieletów. Zostaną one zbadane. Następnie zostaną pochowane, prawdopodobnie we wspólnym grobie. Joanna Sobolewska, kierowniczka ełckiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Olsztynie, stwierdziła, że kwestia wyboru miejsca takiego grobu to sprawa przyszłości. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z University of Liverpool zdobyli kolejne dane wskazujące, że częste jedzenie orzeszków ziemnych przez osoby chorujące na nowotwory, może przyczyniać się do rozprzestrzeniania choroby. W ramach swoich najnowszych badań, omówionych na łamach Carcinogenesis, uczeni wykazali, że lektyna orzeszków ziemnych (PNA – Peanut Agglutinin) wchodzi w interakcję ze śródbłonkiem naczyń krwionośnych, w wyniku czego powstają cytokiny. Cytokiny te – IL-6 oraz MCP-1 – są znanymi promotorami przerzutowania nowotworów. Zwiększenie ich produkcji powoduje, że na powierzchni innych komórek śródbłonka dochodzi do ekspresji dodatkowych cząsteczek adhezji komórkowej, przez co krążące we krwi komórki nowotworu łatwiej się do nich dołączają, tworząc przerzuty. Już podczas wcześniejszych badań uczeni z Liverpoolu wykazali, że krążąca we krwi PNA łączy się z łańcuchami cukrów występującymi głównie w komórkach przedrakowych i nowotworowych oraz wchodzą w interakcje z proteinami obecnymi na powierzchni komórek nowotworowych w krwioobiegu. Interakcje z tymi proteinami powodują, że na powierzchni komórek nowotworowych pojawiają się cząsteczki adhezji komórkowej, dzięki czemu komórki nowotworowe łatwiej przyczepiają się do ścian naczyń krwionośnych. Ułatwiają one też zbijanie się krążących komórek nowotworowych z grupy, co przedłuża ich przeżycie w krwioobiegu. Wiele nowotworów śródbłonka rozprzestrzenia się do innych organów właśnie za pomocą krwioobiegu. Chociaż konieczne są dalsze badania tego zjawiska, nasze prace sugerują, że częste spożycie orzeszków ziemnych przez osoby chore na nowotwory może zwiększać ryzyko przerzutów, mówi profesor Lugang Yu. Trzeba jednak przypomnieć, że duże amerykańskie badania niw wykazały znaczącego wpływu spożycia orzeszków ziemnych na śmiertelność wśród pacjentów nowotworowych. W innych badaniach stwierdzono, że konsumpcja orzeszków nie ma wpływu na przebieg choroby u mężczyzn ze stwierdzonym nowotworem prostaty. W naszych wcześniejszych badaniach z udziałem zdrowych ochotników znaczącą koncentrację PNA obserwowaliśmy zaledwie w ciągu około godziny po spożyciu dużej ilości (250 g) orzeszków ziemnych. Niewykluczone zatem, że normalne spożycie orzeszków, prowadzące do niższej koncentracji PNA, nie jest szkodliwe, dodaje uczony. Yu radzi więc, by osoby cierpiące na nowotwory nie spożywały zbyt dużych ilości orzeszków ziemnych. « powrót do artykułu
  24. Czteroletni Eros, 5-letnia Mira i 7-letnia Mya są ratownikami wodnymi. W niedzielę (8 sierpnia) po południu w miejscowości Sperlonga w południowym Lacjum labradory uratowały aż 14 osób, w tym ośmioro dzieci w wieku od 6 do 12 lat. Członkowie 3 rodzin pływali na materacach, pontonach i na desce surfingowej. W pewnym momencie warunki nagle się zmieniły i odpoczywający zostali wyniesieni dalej od brzegu. Gdy powpadali do wody i nie mogli wrócić na plażę, wszczęli alarm. Wtedy do akcji wkroczyły psy z SICS Scuola Italiana Cani Salvataggio-Tirreno. Akcja ratunkowa, podczas której musiały kilkakrotnie przepłynąć w tę i z powrotem, trwała 20 minut. Jej przebieg śledziło z zapartym tchem ok. 400 osób. Na końcu czworonożni ratownicy zostali powitani gromkimi brawami.   Gratulacje psom i ich opiekunom złożył również burmistrz Sperlongi Armando Cusani. Coraz bardziej przekonuję się, że decyzja o wykorzystaniu psów w roli ratowników wodnych była słuszna. Potwierdzeniem jest interwencja na szczególnie zatłoczonym odcinku plaży [między Spiaggia dell'Angolo a Lido Altamarea]. « powrót do artykułu
  25. Na co dzień wydają się zwykłymi ludźmi, którzy prowadzą normalne życie. Choć są potworami, wcale nie zachowują się jak potwory. Nie dostrzegamy trawiącej ich obsesji polowania na bezbronnych. Dlatego są tacy groźni. Jeśli chcemy z nimi wygrać, musimy zagrać w ich grę. WYPRAWA AUTORA "MINDHUNTERA" W MROCZNY ŚWIAT DRAPIEŻCÓW SEKSUALNYCH Legendarny profiler FBI John Douglas opowiada o śledztwach, których celem było powstrzymanie drapieżców seksualnych: stalkerów, gwałcicieli i morderców. Trzy kluczowe słowa dotyczące każdego z nich to manipulacja, dominacja i kontrola. To na tych aspektach skupiają się profilerzy, którzy próbują zajrzeć do umysłów zwyrodnialców i przewidzieć ich następny ruch. Bo przecież każda próba schwytania drapieżcy seksualnego staje się grą – najważniejszą rzeczą w jego życiu. A żeby wygrać z kimś owładniętym obsesją, samemu trzeba jej ulec. Dobrze wiedzą to też ofiary, które przeżyły, i ich najbliżsi, obsesyjnie walczący o sprawiedliwość i odzyskanie spokoju. To książka o prawdziwej obsesji – obsesji drapieżców polujących na swoje ofiary i obsesji tych, którzy poświęcili swoje życie, aby ich powstrzymać. John Douglas – jeden z twórców metody profilowania kryminalnego i najwybitniejszych profilerów w dziejach FBI, gdzie dowodził specjalną jednostką do spraw ścigania seryjnych morderców. Jego prace zainspirowały Thomasa Harrisa do stworzenia postaci Hannibala Lectera. Na podstawie książek Johna Douglasa powstał serial Netflixa "Mindhunter".
×
×
  • Dodaj nową pozycję...