Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Moscow Engineering Physics Institute (MEPhl) analizowali interakcje nanodiamentów detonacyjnych (ang. detonation nanodiamonds, DNDs) z różnymi biomakrocząsteczkami (cząsteczkami biopolimerów). Badanie pomoże stworzyć bioczujniki o ulepszonych właściwościach optycznych. Jego wyniki ukazały się w piśmie Laser Physics Letters. Na szeroką skalę cząsteczki nanoproszków diamentowych są otrzymywane w procesie detonacji materiałów wybuchowych i węgla (są one jednocześnie źródłem energii). Proces został opracowany i zastosowany w Rosji w latach 60. Nanodiamenty DND, nazywane też UDD (od ang. ultradispersed diamond), uzyskuje się w kilku etapach. Najczęściej stosowaną mieszaniną wybuchową jest układ trotyl+heksogen w stosunku 60:40 albo 70:30. W ostatnich latach naukowcy eksplorują interakcje DNDs ze strukturami biologicznymi i biomakrocząsteczkami. Wyniki są wykorzystywane w leczeniu nowotworów (niezmodyfikowany nanodiament detonacyjny indukuje apoptozę, a więc blokuje proces nowotworowy na poziomie komórkowym), a także do opracowania bioczujników i biokompatybilnych implantów. Nanocząstki poddaje się intensywnym badaniom biomedycznym, ponieważ można je wykorzystać do dostarczania leków. Ich właściwości półprzewodnikowe i piezoelektryczne sprawiają z kolei, że przydają się one w fotowoltaice i produkcji urządzeń elektronicznych i bioczujników. Naukowcy z MEPhl analizowali interakcje między kilkoma cząsteczkami ważnymi w medycynie - porfirynami, mioglobiną, tryptofanem i DNA - a 5-nm nanodiamentami w cienkiej membranie; jak tłumaczy Jekaterina Borulewa, uzyskiwano ją przez natryskiwanie plastra na powierzchnię krzemową o grubości pojedynczego kryształu. Wyniki eksperymentów pokazały, że nanodiamenty zwiększają intensywność fluorescencji. Dzieje się tak, bo użyte w badaniach hydrozole nanosoniczne (wodne roztwory) mogą nie tylko odbijać, ale i rozpraszać padające światło, co prowadzi do dodatkowego oświetlania wnętrza filmu [...]. Wg naukowców, to pokazuje, że nanodiamenty, które same w sobie nie są fluorescencyjne, wzmacniają sygnał fluorescencyjnych składowych z biomakrocząsteczek. Eksperymentalne badania przeprowadzono z użyciem spektroskopii fluorescencyjnej i absorpcyjnej, a także mikroskopii sił atomowych. W najbliższej przyszłości naukowcy chcą wyprodukować prototypowy bioczujnik bazujący na nanocząstkach albuminy. Zamierzają za jego pomocą dostarczać leki. W planach mają też prototypowy nanoczujnik z DNDs, który będzie pomagał w wykrywaniu zmian przednowotworowych i wczesnych nowotworowych. « powrót do artykułu
  2. W paryskim zoo zaobserwowano, że świnie wisajskie (Sus cebifrons) wykorzystują narzędzia, by wykopać barłóg. Zachowanie zostało opisane przez ekolog Meredith Root-Bernstein na łamach periodyku Mammalian Biology. To pierwsze dowody, że świnie również posługują się narzędziami. W latach 2015-17 zespół Root-Bernstein wielokrotnie odwiedzał Menażerię Jardin des Plantes. Tamtejsza rodzina świń wisajskich wykorzystywała narzędzia, by przygotować barłóg na narodziny młodych. Najlepszymi umiejętnościami w tym zakresie mogła się pochwalić samica o imieniu Priscilla. Zbierała liście, przenosiła je na inne miejsce i trochę ryła. W pewnym momencie podniosła kawałek kory o wymiarach 10x40 cm i trzymając go w pysku, dość energicznie podważała, wyciągała i spychała ziemię. Zachowanie, które udało się zresztą sfilmować, obserwowano u Priscilli, jej partnera Billie'ego oraz u ich żeńskiego potomstwa aż 11 razy. Naukowcy manipulowali elementami wybiegu, by zobaczyć, czy i w jaki sposób stado Priscilli będzie reagować na narzędzia. Najlepsza w rodzinie była Priscilla, nieco gorzej wypadała jej dorosła córka. Billie próbował dotrzymać im kroku, ale w porównaniu do samic, wydawał się nieporadny (posługiwał się przy tym wyłącznie patykiem). Naukowcy stwierdzili, że kopiąc za pomocą patyka, zwierzęta są mniej skuteczne niż w czasie buchtowania ryjem czy rycia nogą. Czemu więc świnie się tak zachowują? Wg naukowców, może się tak dziać z kilku powodów, m.in. dla zabawy; w tym przypadku nagradzające byłoby samo korzystanie z narzędzi. Co istotne, posługiwanie się korą czy patykami nie upośledza ostatecznie budowy barłogu, niewykluczone też, w jakiś sposób ją usprawnia. Wydaje się, że transmisja zachowania jest pionowa (z matki na córkę) i pozioma (z samicy na samca). U samic wiosłujący ruch korą bądź patykiem występuje na konkretnym, końcowym, etapie budowy gniazda. Root-Bernstein przyznaje, że badanie prowadzono na bardzo małej próbie i że są to zwierzęta trzymane w niewoli, które mogą się zachowywać inaczej niż dzicy pobratymcy. Świnie wisajskie są krytycznie zagrożone. Obecnie występują wyłącznie na 2 filipińskich wyspach Panay i Negros. Niewykluczone, że można je również spotkać na Masbate.   « powrót do artykułu
  3. Im większa energia zderzeń cząstek, tym ciekawsza fizyka. Naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie znaleźli kolejne potwierdzenie tej tezy, tym razem w zderzeniach wysokoenergetycznych protonów z protonami bądź jądrami ołowiu. Gdy proton z dużą energią zderza się z innym protonem lub jądrem atomowym, efektem kolizji są strumienie cząstek wtórnych, w żargonie fizyków nazywane dżetami. Część z nich rozbiega się na boki, jednak część zachowuje kierunek ruchu zbliżony do pierwotnego. O szczegółach przebiegu zderzenia decyduje nie tylko rodzaj zderzających się cząstek, ale również wiele innych czynników, a zwłaszcza ilość energii. Na łamach czasopisma Physics Letters B czteroosobowa grupa naukowców z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie wykazała, że przy największych energiach otrzymywanych w akceleratorze LHC dokładny opis przebiegu zderzeń protonów z protonami lub jądrami ołowiu wymaga uwzględnienia dodatkowych zjawisk. W eksperymencie ATLAS przy akceleratorze LHC (CERN, Genewa) od lat rejestruje się kolizje dwóch przeciwbieżnych wiązek protonów bądź wiązki protonów z wiązką jąder ołowiu. Krakowscy badacze wzięli pod lupę najnowsze dane, dotyczące zderzeń o dużych energiach, sięgających pięciu teraelektronowoltów (czyli tysięcy miliardów eV). Szczególną uwagę poświęcono tym przypadkom, w których dżety wybiegające z punktu zderzenia poruszały się "do przodu", czyli wzdłuż pierwotnego kierunku wiązek. Protony, a także występujące w jądrach atomowych neutrony, nie są cząstkami elementarnymi. Zwykle mówi się, że składają się one z trzech kwarków, jest to jednak ogromne uproszczenie. W rzeczywistości każdy proton czy neutron to twór ekstremalnie dynamiczny, wypełniony nieustannie kipiącym morzem gluonów, czyli cząstek zlepiających kwarki. Z tą dynamiką wiąże się ciekawy fakt: w zależności od zachowania swoich cząstek składowych, czyli partonów, proton może być raz mniej, a raz bardziej gęsty. I to tłumaczy, dlaczego przypadki zderzeń z dżetami "do przodu" są dla nas tak interesujące. Dotyczą one bowiem sytuacji, gdy jeden proton był rzadki, czyli zachowywał się jak pocisk, a drugi był gęsty, czyli zachowywał się jak tarcza - wyjaśnia dr hab. Krzysztof Kutak (IFJ PAN). W swoim opisie zderzeń wysokoenergetycznych protonów fizycy z IFJ PAN uwzględnili dwa wcześniej już znane zjawiska. Pierwsze z nich jest związane z faktem, że wraz ze zwiększaniem energii zderzeń rośnie liczba gluonów tworzących się wewnątrz protonów. Okazuje się, że proces ten nie trwa w nieskończoność. W pewnym momencie, przy dostatecznie dużej energii zderzeń, gluonów pojawia się tak dużo, że ich wzajemne oddziaływanie staje się nieliniowe i gluony zaczynają ze sobą rekombinować. Wytwarza się wtedy dynamiczna równowaga między procesem produkcji gluonów a ich rekombinacją. Efekt ten jest nazywany saturacją. Drugim czynnikiem uwzględnionym przez krakowskich fizyków był efekt Sudakowa. Dotyczy on sytuacji, w których różnica pędów wygenerowanych dżetów jest większa od pędów partonów inicjujących produkcję dżetów. Ten nieoczekiwany wynik w rzeczywistości jest rezultatem kwantowych efektów związanych z emisją wirtualnych cząstek, pozornie łamiącym zasady zachowania pędu między partonami uczestniczącymi w zderzeniu. W ich wyniku prawdopodobieństwo wyprodukowania przeciwbieżnych dżetów zmniejsza się, podczas gdy produkcja dżetów nieprzeciwbieżnych wzrasta. Zarówno efekt Sudakowa, jak i saturacja, są znane od pewnego czasu. Ich jednoczesne uwzględnienie było jednak zaniedbywane. To właśnie ekstremalne warunki, panujące przy rozważanej konfiguracji dżetów "do przodu", zmotywowały nas do uwzględnienia obu efektów - mówi dr hab. Andreas van Hameren (IFJ PAN). Efekt Sudakowa brano już pod uwagę, jednak gdy wskutek wzrostu energii zderzeń proces staje się nieliniowy, należy konieczne uwzględnić także saturację - precyzuje dr Piotr Kotko (IFJ PAN, AGH). Wypowiedź tę uzupełnia dr hab. Sebastian Sapeta (IFJ PAN): My sami w jednej ze wcześniejszych prac uwzględniliśmy efekt Sudakowa, ale tylko w przypadkach, gdy część dżetów biegła "do przodu", a część pozostawała w obszarze centralnym detektora, czyli rozbiegała się pod dużym kątem w stosunku do kierunku wiązki. Przy opisie takich zdarzeń pokazaliśmy, że saturację można pominąć. W swojej najnowszej publikacji krakowska grupa udowadnia, że aby opis teoretyczny zgadzał się z danymi eksperymentalnymi, zderzenia przy wysokich energiach wymagają uwzględnienia obu wspomnianych zjawisk jednocześnie. Omówiony artykuł to pierwszy tak kompletny opis produkcji dżetów "do przodu" w wysokoenergetycznych zderzeniach proton-proton i proton-jądro (ołowiu). Obecnie autorzy pracują nad rozszerzeniem zaproponowanego formalizmu na zderzenia z produkcją większej liczby dżetów i cząstek. Przedstawione badania sfinansowano z grantu Narodowego Centrum Nauki. « powrót do artykułu
  4. Jutro w Sztokholmie zostanie ogłoszony laureat tegorocznej Nagrody Nobla z fizyki. Wśród kandydatów do tego wyróżnienia znajduje się Polak, profesor Artur Ekert z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Jak poinformowała szwedzka agencja informacyjna TT, powołując się na rankingi cytowań amerykańskiej firmy Clarivate Analytics, Ekert miałby być branym pod uwagę ze względu na dużą liczbę cytowań jego prac. Ponadto przemawiają za nim jego badania nad technologiami informatycznymi, w tym nad kryptografią kwantową. Artur Ekert urodził się 1961 roku we Wrocławiu. Studiował fizykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i Uniwersytecie Oksfordzim. W latach 1987-1991 był doktorantem na Oksfordzie, gdzie studiował pod kierunkiem wybitnego fizyka Davida Deutscha, twórcy pierwszego kwantowego algorytmu obliczeniowego. W swojej pracy doktorskiej Ekert pokazał, jak można wykorzystać splątanie kwantowe do zabezpieczenia informacji. Po ukończeniu studiów doktoranckich Ekert został na Uniwersytecie Oksfordzkim, gdzie był założycielem grupy naukowej, która z czasem przekształciła się w Centre for Quantum Computation. Jest profesorem fizyki na Uniwersytecie Oksfordzkim oraz profesorem honorowym na Narodowym Uniwersytecie Singapurskim. Jest laureatem Medalu Maxwella przyznawanego przez Institute of Physics, Medalu Hughesa przyznawanego przez Royal Society oraz Nagrody Kartezjusza Unii Europejskiej. Uczony specjalizuje się w przetwarzaniu informacji w systemach kwantowo-mechanicznych. « powrót do artykułu
  5. Pacjenci z nowotworami powinni mieć ściśle dostosowany program ćwiczeń, który pomoże ochronić serce przed skutkami ubocznymi terapii (kardiotoksycznością). Pacjenci onkologiczni są często mniej aktywni niż dorośli bez nowotworów. Bez względu na rodzaj terapii ćwiczenia mają jednak [dla nich] zasadnicze znaczenie - podkreśla dr Flavio D'Ascenzi z Uniwersytetu w Sienie. Jak tłumaczą autorzy publikacji z European Journal of Preventive Cardiology, zarówno trening wytrzymałościowy, jak i oporowy stymulują odżywienie mięśnia sercowego. Trening wytrzymałościowy jest uznawany za skuteczniejszy, jeśli chodzi o właściwości przeciwzapalne czy sprawność krążeniową, ale jego uprawianie może być dla pacjentów onkologicznych trudne. Bardziej odpowiednim punktem wyjścia wydaje się więc dla nich trening oporowy (zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę jego większy potencjał anaboliczny). Trening mięśni wdechowych (ang. inspiratory muscle training, IMT) pomaga wzmocnić mięśnie wdechowe i w ten sposób ograniczyć duszność, szczególnie u pacjentów z nowotworami klatki piersiowej. Konkretne ćwiczenia powinny być dobierane indywidualnie - wyjaśnia D'Ascenzi. Choroby sercowo-naczyniowe (ChSN) są częstymi powikłaniami leczenia onkologicznego; terapia upośledza funkcję i budowę serca albo przyspiesza rozwój choroby sercowo-naczyniowej, zwłaszcza gdy występują czynniki ryzyka ChSN, np. nadciśnienie. Należy też pamiętać, że choroby sercowo-naczyniowe i nowotwory dzielą czynniki ryzyka. Z tego względu pacjentom onkologicznym zaleca się, by zdrowo się odżywiali, rzucili palenie, ćwiczyli i kontrolowali wagę. Włosi podkreślają, jak ważne jest ustalenie indywidualnego planu ćwiczeń dla każdego pacjenta. Program ćwiczeń powinien się zaczynać tak szybko, jak to możliwe, nawet przez wdrożeniem leczenia, np. chemioterapii. D'Ascenzi i inni twierdzą, że formułowanie programu ćwiczeń to zadanie dla multidyscyplinarnego zespołu, złożonego z onkologów, kardiologów, fizjoterapeutów, pielęgniarek, dietetyków i psychologów. Na początku, by ocenić reakcję na aktywność fizyczną, trzeba by przeprowadzić np. badania spiroergometryczne czy określić próg mleczanowy. Później określa się odpowiednią dawkę ćwiczeń (tak jak się to robi w odniesieniu do leków), w tym intensywność, typ treningu oraz jego objętość (liczbę godzin bądź minut treningu tygodniowo). Zdefiniowanie intensywności i objętości ćwiczeń jest ważne dla zmaksymalizowania korzyści wynikających z aktywności i jednoczesnego ograniczenia zmęczenia mięśni, zmęczenia ogólnego i zaburzeń snu. Trwająca terapia nie jest, wg Włochów, przeciwwskazaniem do ćwiczeń, ale przed podjęciem nowej aktywności pacjenci powinni się skonsultować z lekarzem. Należy też pamiętać, że chorzy z niskim poziomem hemoglobiny powinni unikać aktywności o dużej intensywności, osobom z małopłytkowością nie zaleca się zaś uprawiania sportów kontaktowych. W grupach zagrożonych łamliwością kości trzeba, oczywiście, unikać aktywności zwiększających ryzyko złamań. Duszności czy zmęczenie wymagają dogłębniejszego zbadania. Jeśli wykluczy się problemy zdrowotne, warto pamiętać, że ćwiczenia mogą pomóc w walce ze zmęczeniem, czyli objawem często występującym u chorych z nowotworami. Aktywność fizyczna przed, w trakcie i po terapii przeciwnowotworowej może przeciwdziałać negatywnemu wpływowi leczenia na układ sercowo-naczyniowy. Dodatkowo może usunąć takie objawy, jak mdłości i zmęczenie, a także zapobiec niepożądanym zmianom w zakresie wagi. « powrót do artykułu
  6. W północnym Izraelu odkryto nieznane miasto z epoki brązu. Ein Esur, bo tak zostało nazwane, liczy sobie 5000 lat, jego powierzchnia sięga 65 hektarów i było zamieszkane przez około 6000 osób. Jak informuje Izraelska Służba Starożytności, to największa osada z epoki brązu odkryta na tych obszarach, która na zawsze zmienia naszą wiedzę na temat historii urbanizacji na tym terenie. To osada znacznie większa niż jakakolwiek z tego okresu w Izraelu i poza Izraelem – w Jordanii, Libanie i północnej Syrii, mówi wicedyrektor wykopalisk, doktor Yitzhak Paz. Mamy tutaj zaplanowany rozkład ulic, alej i placów oraz instalacje odwadniające, dodaje. Miasto znajduje się w odległości około 50 kilometrów na północ od Tel-Awiwu. Odkryto je podczas budowy autostrady. W mieście znaleziono też szczątki niezwyklej świątyni, spalone kości zwierzęce – dowody na składnie ofiar – oraz figurkę z ludzką głową. Są też miliony fragmentów ceramiki, kamiennych narzędzi i naczyń. Pozostałości po budynkach mieszkalnych, miejscach spełniających różne funkcje, budynkach użyteczności publicznej wskazują na istnienie zorganizowane społeczeństwa oraz hierarchii, stwierdzają naukowcy. To Nowy Jork wczesnej epoki brązu. Kosmopolityczne, zaplanowane miasto, dodają. Jednak to nie jedyne odkrycie. Okazało się, że pod miastem znajdują się ślady jeszcze starszej osady. Liczy sobie ona 7000 lat. To bardzo duża osada rolnicza. A dwa tysiące lat później na jej miejscu powstało jedno z pierwszych miast w tej części świata, informuje doktor Dina Shalem. « powrót do artykułu
  7. Drogi oddechowe i płuca części osób, które trafiły do szpitali z powodu tajemniczej choroby związanej z paleniem e-papierosów, są uszkodzone w podobny sposób, jak u osób narażonych na działanie niebezpiecznych środków chemicznych i toksycznych gazów, informują naukowcy. Autorzy badań nie wiedzą, co mogło spowodować uszkodzenia, jednak zaznaczają, że we wspomnianej grupie pacjentów objawy są spójne. We wszystkich tych wypadkach wydaje się, że doszło to jakiegoś rodzaju uszkodzenia przez toksyczne opary, inaczej mówiąc, doszło do poparzeń chemicznych, mówi doktor Brandon Larsen, patolog z Mayo Clinic w Arizonie i jeden z głównych autorów artykułu, który został opublikowany w New England Journal of Medicine. Badania, których wyniki oparto o biopsje, nie potwierdziły wcześniejszych przypuszczeń mówiących, że to lipidy wchłonięte z oparami mogły wywołać chorobę. Władze informują, że wiele osób, które trafiły do szpitala, kupiło kartridże to e-papierosów ze źródeł nieformalnych, od znajomych czy dilerów. Niewykluczone, że znalazło się w nich jakieś zanieczyszczenie lub niezidentyfikowany jeszcze dodatek. Dotychczas w USA do szpitali z powodu palenia e-papierosów trafiło ponad 800 osób, a co najmniej 12 zmarło. Larsen i jego koledzy zbadali wycinki pobrane od 17 osób, w tym od dwóch zmarłych. Około 70% z tych osób przyznało, że w e-papierosach używało marihuany. U wszystkich badanych stwierdzono zapalenie płuc i uszkodzenie dróg oddechowych oraz tkanki płucnej. Uszkodzenia wskazują, że mogły zostać spowodowane przez wdychanie jednej lub więcej toksycznej substancji. W ubiegłym miesiącu naukowcy z Karoliny Północnej poinformowali, że u pięciu osób palących e-papierosy zdiagnozowali lipidowe zapalenie płuc, do którego dochodzi, gdy tłuszcze dostaną się do tkanki płucnej. Wysunięto wówczas hipotezę, że przyczyną zachorowań mogły być oleje znajdujące się w e-papierosach. Zespół z Mayo Clinic w żadnym z badanych przypadków nie odkrył lipidowego zapalenia płuc i wyraził wątpliwości, czy to dobry trop. Podobnego zdania byli w ubiegłym miesiącu naukowcy z Utah, którzy co prawda znaleźli w płucach swoich pacjentów makrofagi wypełnione lipidami, ale nie zauważyli żadnych objawów lipidowego zapalenia płuc. Naukowcy przypominają, że wypełnione lipidami makrofagi występują przy zapaleniu płuc i ich uszkodzeniu. Zagadka tajemniczej choroby i zgonów wśród użytkowników e-papierosów wciąż pozostaje więc nierozwiązana. AKTUALIZACJA: Z opublikowanego właśnie najnowszego raportu CDC wynika, że liczba ofiar tajemniczej choroby spowodowanej paleniem e-papierosów wzrosła do 1080, w tym 18 osób to ofiary śmiertelne. « powrót do artykułu
  8. W pałacu królewskim w nigeryjskim mieście Ogbomosho zmarł żółw, który miał podobno 344 lata. Samica Alagba zakończyła życie po krótkiej chorobie. Mogła być najstarszym żółwiem w Afryce, a może i na świecie. Wedle tradycji Alagba przyszła na świat 1675 roku w Oyo (dzisiejsze Ogbomosho). Od tamtego czasu żyła w pałacu królewskim. Żółw zyskał olbrzymi rozgłos i popularność za rządów obecnego lokatora pałacu Oby Jimoha Oyewumi Ajagungbade III. Jak poinformował sekretarz władcy, Toyin Ajamu, do swojej dyspozycji żółw miał dwie osoby obsługi, które dbały o pożywienie, zdrowie i wygody zwierzęcia. Każdego dnia Alagba była odwiedzana przez turystów z całego świata. Ze względu na wiek, szacunek i fakt, że to tak naprawdę do domu Alagby wprowadzali się kolejni władcy, mówienie o zwierzęciu jak o zwykłym żółwiu było niemalże świętokradztwem. Nie wiadomo, czy Alagba mogła rzeczywiście żyć ponad 300 lat. Większość żółwi z pewnością nie żyje aż tak długo. Innym znanym długowiecznym żółwiem był Adwaita. Ten samiec żółwia olbrzymiego zmarł w 2006 roku w wieku około 250 lat. Podobno był jednym z czterech żółwi podarowanych Robertowi Clive'owi, twórcy brytyjskiego kolonializmu w Indiach, przez marynarzy. Adwaita miał przyjść na świat około 1750 roku. Wiadomo, że mieszkał w posiadłości Clive'a, a życie zakończył w ogrodzie zoologicznym w Kalkucie. Na Seszelach żyje żółw Jonathan, który może liczyć sobie 187 lat. Przedstawiciele pałacu w Ogbomosho oświadczyli, że ciało Alagby zostanie zabalsamowane. « powrót do artykułu
  9. Transplantologia na całym świecie zmaga się z brakiem organów. Wiele osób umiera nie doczekawszy przeszczepu nerek. Pacjenci tacy są postrzegani jako ofiary braku narządów. Tymczasem badania przeprowadzone na University of Columbia dowodzą, że osoby takie przed śmiercią mają wielokrotnie szanse na przeszczep, ale oferty takie są odrzucane przez transplantologów i trafiają do osób znajdujących się niżej na liście oczekujących. Profesor Sumit Mohan i zespół z Columbia University oraz z Emory University przeanalizowali wszystkie dane dotyczące przeszczepu nerek z lat 2008 – 2015 z terenu USA. Dane takie są gromadzone w United Network for Organ Sharing. W omawianym czasie na przeszczep czekało ponad 350 000 osób i pojawiło się 14 milionów nerek do przeszczepu. Analiza wykazała, że w tym czasie większość oczekujących, 76%, otrzymała co najmniej 1 propozycję przeszczepu nadającej się nerki. Z 280 041 pacjentów, którzy mieli przynajmniej jedną szansę na przeszczep, aż 30% (około 85 000) zmarło lub zostało usuniętych z listy oczekujących zanim doczekało się przeszczepu. W przypadku pacjentów, którzy zmarli nie doczekawszy przeszczepu, mediana pojawienia się pierwszej nadającej się nerki wynosiła 78 dni od czasu trafienia na listę oczekujących. Większość, bo aż 84%, organów, które zaproponowano do przeszczepu, została odrzucona przez transplantologów przynajmniej raz, w tym były też organy wydające się idealnie pasować do pacjenta, któremu je proponowano. Najczęstszym powodem odrzucenia nerki przez zespół transplantologów były obawy o jej jakość. Jednak w oczywisty sposób nerki te nadawały się do przeszczepu, gdyż wszystkie w końcu trafiły do pacjentów. Wiemy, że po roku wciąż działało 93% z nich, a po pięciu latach działało 75% z nich, a to każe postawić pytanie o prawidłowość decyzji podjętych przez transplantologów, którzy nerki te odrzucili, mówi Mohan. Naukowiec dodaje, że w większości przypadków pacjenci nie wiedzą, że pojawiły się dla nich nerki, ale oferty zostały odrzucone przez opiekujących się nimi lekarzy. Transplantolodzy mają zwykle godzinę na podjęcie decyzji i często nawet po fakcie nie informują pacjentów, że odrzucili nerki. Zdaniem Mohana to poważny błąd. Informowanie pacjentów o ofertach zwiększyłoby ich zaangażowanie i z pewnością większość pacjentów poinformowałaby swoich lekarzy, że wolą dostać szybciej mniej pasującą nerkę niż całymi latami czekać na idealny organ. Lekarze często jednak odrzucają nadające się nerki licząc na to, że następna jaka się pojawi, będzie lepsza. Zdecydowana większość nerek nie trafia do osób, którym zostały zaproponowane w pierwszej kolejności. Wydaje się, że obecny system, który pozwala centrom transplantologii na odrzucenie oferty bez poinformowania o tym pacjenta jest bardziej podatny na subiektywne oceny niż sądzono, dodaje Mohan. « powrót do artykułu
  10. W Kom Ishqaw na zachodnim brzegu Nilu podczas prowadzonych na początku września prac związanych z budową sieci kanalizacyjnej odkryto pozostałości świątyni z okresu panowania Ptolemeusza IV Filopatora. Archeolodzy natrafili na 2 ściany (biegnące wzdłuż osi wschód-zachód i północ-południe) oraz na południowo-zachodni narożnik budowli. Ich uwagę przyciągnęły płaskorzeźby związane z bóstwem nilowym Hapi. Hapi był przedstawiony z darami, w otoczeniu zwierząt, m.in. ptaków. W inskrypcjach wspominano o Ptolemeuszu IV Filopatorze. Sekretarz generalny Służby Starożytności Mostafa al-Waziri dodał, że podczas wykopalisk odkryto także posadzkę z wapiennych płyt. Kom Ishqaw, kiedyś Per-Wadjet, znajduje się w muhafazie Sauhadż. W komunikacie Ministerstwa Starożytności na Facebooku podkreślono, że prace kanalizacyjne będą wstrzymane aż do zakończenia wykopalisk. Ponoć w międzyczasie archeolodzy dotarli do północnego narożnika świątyni. Wg Mohameda Abdela Badie, szefa Centralnego Departamentu Starożytności, prace archeologiczne rozpoczęto na terenie zlokalizowanym na południe od fragmentu muru odsłoniętego przez robotników. Południowo-zachodni narożnik i pozostałą część ściany biegnącej wzdłuż osi północ-południe odkryto w jednej z bocznych uliczek. Ściana biegnąca wzdłuż osi wschód-zachód była pokryta wapiennymi płytami. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Columbia University są autorami pierwszych badań wskazujących, że niesteroidowe środki przeciwzapalne (NLPZ), takie jak aspiryna, mogą chronić płuca przed negatywnym wpływem smogu. Z wynikami badań można zapoznać się na łamach American Journal of Respiratory and Critical Care Medicine. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące 2280 weteranów mieszkających w Bostonie, których poddano badaniom na funkcjonowanie płuc. Średni wiek badanych wynosił 73 lata. Uczeni poszukiwali związków pomiędzy wynikami badań, używaniem przez badanych NLPZ oraz stężeniem pyłu zawieszonego i sadzy w powietrzu w miesiącu poprzedzającym badanie. Pod uwagę wzięto szereg innych czynników, jak np. ogólny stan zdrowia badanych czy palenie papierosów. Okazało się, że używanie NLPZ o połowę zmniejszało negatywny wpływ pyłu zawieszonego na funkcjonowanie płuc badanych. Pod uwagę brano stan powietrza w dniu badania oraz na 7, 14, 21 i 28 dni przed badaniem. Jako, że większość z badanych przyjmowała aspirynę, naukowcy uznali, że ochronne działanie na płuca należy przypisać głównie aspirynie, chociaż stwierdzili, że warto zbadać też wpływ innych NLPZ. Obecnie mechanizm ochronny jest nieznany, jednak uczeni uważają, że przyczyny można upatrywać w tym, że NPLZ chronią przed rozwojem stanu zapalnego wywoływanego zanieczyszczonym powietrzem. Nasze badania sugerują, że niesteroidowe środki przeciwzapalne mogą chronić płuca przed krótkoterminowymi skokami poziomu zanieczyszczeń powietrza, mówi główny autor badań, doktor Xu Gao. Dzięki odpowiedniej polityce doszło do znaczącego postępu na drodze do zminimalizowania zanieczyszczenia powietrza, jednak nawet tam, gdzie zanieczyszczenie utrzymuje się na niskim poziomie dochodzi do licznych przypadków nagłego pogorszenia się stanu powietrza, dodaje doktor Andrea Baccarelli. Dlatego też ważne jest, byśmy opracowali sposoby na zminimalizowanie niekorzystnego wpływu takich wydarzeń. Już wcześniej doktor Baccarelli odkrył, że również witamina B wydaje się zmniejszać negatywne skutki oddychania zanieczyszczonym powietrzem. « powrót do artykułu
  12. W Porcie Lotniczym Johannesburg skonfiskowano 342 kg lwich kości. Aresztowano 3 osoby. Kości, cenione w Azji ze względu na domniemane właściwości lecznicze oraz jako surowiec jubilerski, miały trafić do Malezji. Kości owinięto folią aluminiową. Były nieprawidłowo zadeklarowane; odkryto je w wyniku inspekcji ładunku (12 skrzyń). W RPA dozwolony jest eksport kości lwów hodowanych w niewoli. Wymagane są jednak specjalne pozwolenia. Albi Modise, rzecznik Ministerstwa Środowiska, powiedział, że aresztowano samych cudzoziemców, w tym 2 obywateli Zimbabwe. Jeden z nich nadal przebywa w areszcie. Nie wiadomo, czy kości pochodzą od zwierząt trzymanych w niewoli czy żyjących na wolności. Obecnie kości lwów są coraz częściej traktowane jako alternatywa dla wykorzystywanych w tradycyjnej medycynie chińskiej kości tygrysich. Wywar z nich dodaje się do wina ryżowego (w ten sposób powstaje fałszowane Tiger Bone Wine na rynek chiński) albo po skompresowaniu przygotowuje się coś w rodzaju ciastka (Tiger Bone Cake na rynek wietnamski). « powrót do artykułu
  13. Chiny zamierzają umocnić swoją pozycję lidera kolei wielkich prędkości. Changjiang Daily, oficjalna gazeta miasta Wuhan, poinformowała, że w przyszłym roku w prowincji Hubei, której Wuhan jest stolicą, ruszy eksperymentalny tor maglev, na którym będą prowadzone badania nad pociągami poruszającymi się z prędkością od 600 do 1000 kilometrów na godzinę. Pierwsze próby pociągu maglev pędzącego 600 km/h mają rozpocząć się już w przyszłym roku. W następnym etapie prac zostanie przygotowany 200-kilometrowy tor znajdujący się wewnątrz tuby z obniżonym wewnątrz ciśnieniem, gdzie pociągi mają rozpędzać się nawet do 1000 km/h. Obecnie w Chinach istnieje jedna linia maglev. Na 30-kilometrowej trasie pomiędzy Pudong z lotniskiem w Szanghaju pociągi rozpędzają się do maksymalnej prędkości 430 km/h. Chiny posiadają też największą na świecie sieć szybkich kolei. Łączna długość tras wynosi 29 000 kilometrów. Są to jednak szybkie wersje tradycyjnych pociągów z kołami. Maglev, czyli magnetyczna lewitacja, pozwala pociągowi na lewitowanie nad torami. W maju bieżącego roku Chiny pokazały nowy pociąg maglev, który ma rozwijać większe prędkości niż dotychczas. Chińscy inżynierowie musieli rozwiązać wiele problemów technicznych, które jednak pozwoliły im na skonstruowanie pociągu z ultralekkich, ultrawytrzymałych materiałów. Jeśli jednak prototyp Qingdao ma rozwijać prędkość 1000 km/h to do rozwiązania pozostało wiele kolejnych problemów. Obłożenie pociągów dużych prędkości już w tej chwili jest w Chinach olbrzymie. Na trasach pomiędzy Pekinem a Szanghajem oraz Pekinem a Kantonem, gdzie pociągi osiągają maksymalną prędkość 350 km/h, wyprzedawanych jest do 82% biletów. Jeśli testy superszybkich maglevów wypadną pomyślnie, to w ciągu najbliższych dwóch dekad powinny powstać linie pomiędzy deltami rzeki Jangcy i Perłowej. To jedne z najważniejszych regionów gospodarczych Chin. Znajdują się tam takie miasta jak Nankin, Szanghaj, Kanton, Shenzhen czy Hongkong. Szybki maglev z pewnością odebrałby klientów liniom lotniczym. W tej chwili podróż lotnicza pomiędzy Pekinem a Szanghajem trwa 4,5 godziny wliczając w to czas potrzebny na dotarcie do lotniska i przygotowania od lotu. Podróż szybką koleją trwa 5,5 godziny. Jednak maglev poruszający się z prędkością 600 km/h skróciłby czas podróży to 3,5 godziny, a maglev pędzący z prędkością 1000 km/h w tubie o obniżonym ciśnieniu pozwoliłby na przebycie tej trasy w 2 godziny. « powrót do artykułu
  14. Przedstawiciele trzech wykrywaczy fal grawitacyjnych, amerykańskiego LIGO, włoskiego Virgo i japońskiego KAGRA, podpisali porozumienie o współpracy i wymianie danych oraz przewidują rozszerzenie współpracy na przyszłych partnerów. Istnienie fal grawitacyjnych przewidział ponad 100 lat temu Albert Einstein. Po raz pierwszy wykryto je w detektorze LIGO w 2015 roku, a o odkryciu poinformowano w roku 2016. Obserwacje fal grawitacyjnych pozwalają na poznanie kolejnych tajemnic wszechświata. KAGRA to najmłodsze ze wspomnianych obserwatoriów. Powstało ono w Kamioce w prefekturze Gifu, a za konstrukcję odpowiadały Instytut Badań Promieni Kosmicznych Uniwersytetu Tokijskiego, Narodowe Obserwatorium Astronomiczne Japonii oraz Organizacja Badań nad Akceleratorami Wysokich Energii. Budowa urządzenia rozpoczęła się w 2010 roku i jest ono niemal gotowe do pracy. Mamy nadzieję, że przed końcem bieżącego roku rozpoczniemy obserwacje i dołączymy do globalnej sieci wykrywaczy fal grawitacyjnych, powiedział główny badacz KAGRA, Takaaki Kajita. LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Observatory) oraz LIGO Scientific Collaboration to amerykańskie instytucje, w pracach których bierze udział ponad 100 instytucji z całego świata. To właśnie w LIGO wykryto pierwsze fale grawitacyjne. Dołączenie KAGRA do naszej sieci obserwatoriów fal grawitacyjnych znakomicie zwiększy możliwości naukowe w nadchodzącej dekadzie. KAGRA pozwoli na bardziej precyzyjne określenie położenia źródła fal grawitacyjnych, co jest głównym celem badawczym, mówi dyrektor i główny naukowiec LIGO, David Reitze. Z kolei Virgo to wspólne dzieło 96 europejskich instytucji naukowych. Dołączenie KAGRA powoduje, że prace nad badaniem fal grawitacyjnych stają się projektem ogólnoświatowym, stwierdził rzecznik prasowy Virgo, Jo van den Brand. Porozumienie pomiędzy KAGRA, LIGO i Virgo zastępuje dotychczasową umowę pomiędzy LIGO a Virgo. Będzie ono obowiązywało do 30 września 2023 roku. Po tej dacie umowa może zostać przedłużona. « powrót do artykułu
  15. W materiale wyrzucanym przez gejzery Enceladusa odkryto nowy związek organiczny, który wchodzi w skład aminokwasów. Odkrycia dokonano dzięki szczegółowej analizie danych przekazanych przez sondę Cassini. Na Enceladusie, księżycu Saturna, działają potężne gejzery. Wyrzucają one cząstki lodu z prędkością 400 m/s. Szacuje się, że w ciągu sekundy księżyc wyrzuca 250 kilogramów wody w postaci lodu i pary. Sonda Cassini przechwyciła ten materiał i poddała go analizie. Teraz wiemy, że w ziarnach lodu znajdują się związki organiczne zawierające azot i tlen. Na Ziemi podobne związki wchodzą w reakcje chemiczne tworzące aminokwasy, a cała reakcja napędzana jest energią z kominów hydrotermalnych. Naukowcy sądzą, że podobny proces ma miejsce na Enceladusie, gdzie gejzery zapewniają energię potrzebną do powstawania aminokwasów. Jeśli panują tam odpowiednie warunki, to te molekuły pochodzące z głębi oceanicznych Enceladusa mogą podlegać takim samym reakcjom chemicznym, jakie mają miejsce na Ziemi. Nie wiemy jeszcze, czy aminokwasy są niezbędne, by powstało życie poza Ziemią, ale znalezienie molekuł tworzących aminokwasy to ważna część układanki, mówi Nozair Khawaja z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Misja sondy Cassini zakończyła się przed 2 laty, ale dostarczyła ona tyle danych, że naukowcy będą je analizowali przez wiele dekad. Zespół, na którego czele stoi Khawaja, wykorzystał dane z urządzenia Cosmic Dust Analyzer, które w pierścieniu E Saturna wykryło lód pochodzący z Enceladusa. Odkryte związki najpierw rozpuściły się w oceanie Enceladusa, później zamarzły na jego powierzchni skąd zostały wyrzucone przez gejzery. Ich odnalezienie uzupełnia ubiegłoroczne odkrycie tego samego zespołu, który stwierdził, że na powierzchni oceanu Enceladusa pływają duże nierozpuszczalne molekuły organiczne. Teraz znaleźliśmy mniejsze rozpuszczalne molekuły, potencjalne prekursory aminokwasów i innych składników, niezbędnych do powstania życia na Ziemi, mówi współautor badań Jon Hillier. « powrót do artykułu
  16. Po raz pierwszy sfilmowano proces składania wirusów (obudowywania nici RNA kapsydem). Wyniki badań z wykorzystaniem mikroskopii bazującej na interferometrii laserowej zapewniają świeże spojrzenie na metody zwalczania wirusów. Mogą też wiele wnieść do inżynierii samoskładających się cząstek. Biologia strukturalna pozwoliła uwidocznić budowę wirusów z niesamowitą rozdzielczością, do poszczególnych atomów w białkach. Dotąd jednak nie wiedzieliśmy, jak właściwie zachodzi samoskładanie. Nasza technika [...] ujawniła kinetykę i szlaki [tego procesu] - podkreśla prof. Vinothan Manoharan z Uniwersytetu Harvarda. Zespół Manoharana skupił się na wirusach RNA z pojedynczą nicią. Należą do nich takie wirusy, jak wirus Zachodniego Nilu czy wirus polio. Autorzy artykułu z pisma Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) zajęli się bakteriofagiem atakującym pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) - MS2. MS2 ma 27-28 nanometrów średnicy. Jego nić RNA składa się z 3569 nukleotydów. Genom MS2 koduje m.in. cistron C dla białka kapsydu (w kapsydzie znajduje się 180 molekuł tego białka). Białka samoaranżują się w heksagony i pentagony, by ostatecznie utworzyć wokół RNA strukturę o charakterystycznym kształcie. Dotąd nikt nie był w stanie zaobserwować składania wirusa w czasie rzeczywistym, bo wirusy i ich komponenty są bardzo drobne, a interakcje między podjednostkami bardzo słabe i zależne od parametrów roztworu. By móc śledzić wirusy, naukowcy posłużyli się mikroskopią iSCAT (od ang. interferometric scattering microscopy). Technika ta nie ujawnia struktury wirusa, ale pokazuje jego rozmiary i jak zmieniają się one w czasie (światło rozproszone na obiekcie tworzy ciemny punkt). Podczas eksperymentu naukowcy mocowali nici RNA do podłoża i do kuwety przepływowej wprowadzali dimery białek kapsydu. Następnie dzięki iSCAT byli świadkami pojawienia się czarnych punktów, które rosły i ciemniały, aż osiągały rozmiary "gotowego" faga. Niektóre kapsydy składały się w mniej niż minutę, innym zajmowało to 2-3 min, a niektóre potrzebowały ponad 5 min. Kiedy jednak zaczynały się składać, nie zawracały [z obranej drogi]. Rosły, aż były gotowe. Naukowcy porównali te obserwacje z wynikami wcześniejszych symulacji, które przewidywały 2 typy szlaków składania. W jednym z nich białka najpierw losowo przywierają do RNA, a potem rearanżują się w kapsyd. W drugim, nim kapsyd może urosnąć, na wirusowym RNA musi się uformować masa krytyczna białek (jądro). Wyniki eksperymentów pasowały do drugiego wariantu (pierwszy wykluczono). U różnych wirusów jądro tworzy się w różnym czasie, ale kiedy do tego dojdzie, wirus rośnie szybko i nie przestaje, aż osiągnie właściwą wielkość. Amerykanie stwierdzili, że wirusy mają silniejszą tendencję do nieprawidłowego składania, gdy nad podłożem przepływa więcej białek. Wirusy składające się w ten sposób muszą zrównoważyć tworzenie jądra ze wzrostem kapsydu. Jeśli to pierwsze formuje się zbyt szybko, nie może urosnąć kompletny kapsyd. To spostrzeżenie daje nam pewne wskazówki, jak zaburzyć składanie patogennych wirusów.   « powrót do artykułu
  17. Eksperci pracują nad odnowieniem i udostępnieniem zwiedzającym edyktu o cenach maksymalnych, wydanego przez cesarza Dioklecjana w 301 roku. Zabytek, nad którym trwają obecnie prace, został znaleziony w Afrodyzji w Turcji. Od 29 lat prace wykopaliskowe w tym mieście prowadzi profesor Roland R.R. Smith i jego zespół z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Afrodyzja to świetnie zachowane niewielkie miasto, którego nazwa pochodzi od Afrodyty, której kult tam ustanowiono. Zanim jednak w III wieku przed Chrystusem miasto stało się Afrodyzją było znane jako Lelegon Polis, Megale Polis oraz Ninoe. W VII wieku naszej ery nazwę miasta zmieniono na Stauropolis (Miasto Krzyża). W ubiegłym roku na frontowej fasadzie miejskiego sądu odkryto wyrzeźbiony edykt cesarza Dioklecjana. Obecnie trwa pięcioletni projekt odnowy edyktu, w tym połączenia jego rozbitych fragmentów. Rzeźba z Afrodyzji ma olbrzymie znaczenie historyczne. Widać na niej bowiem nie tylko świetną technikę wykonania, ale również bardzo przemyślany projekt, gdyż na ścianie już istniejącego budynku rozplanowano i umieszczono listę 1400 produktów i usług regulowanych edyktem. Co więcej, jest to najbardziej kompletny znany zabytek tego typu. Na liście znalazły się m.in. maksymalne ceny za podróż z Aleksandrii do Rzymu, maksymalna cena ostryg czy króliczego futra. Trzeci wiek jest w historii Cesarstwa Rzymskiego znany jako wiek potężnego kryzysu politycznego, gospodarczego i wojskowego. Za początek kryzysu uznaje się śmierć cesarza Aleksandra Sewera w 235 roku i brak legitymizacji jego kolejnych następców, co spowodowało ciągłe rewolty i przewroty. Kolejni cesarze byli powoływani i mordowani przez żołnierzy. W latach 235–284 co najmniej 51 osób zostało, prawnie lub bezprawnie, ogłoszonych cesarzami. Cesarstwo zaczęło wychodzić z kryzysu wraz z objęciem rządów przez Dioklecjana w 284 roku. W 301 roku Dioklecjan, próbując zdusić inflację, wydał Edykt o cenach maksymalnych, który ustalał maksymalne ceny 1400 usług i produktów. Do dzisiaj nie jest znana pełna ich lista. Wiadomo jednak, że edykt tylko pogorszył sytuację gospodarczą państwa i był powszechnie ignorowany jako nieżyciowy. Stan gospodarki poprawił się dopiero w kolejnej dekadzie po wprowadzonej przez Konstantyna reformie monetarnej. Edykt został opublikowany w językach łacińskim i greckim, w zależności od miejsca publikacji. W Afrodyzji opublikowano wersję grecką. Archeolodzy pracują nad restauracją edyktu i fasady sądu. Odrestaurowany budynek ma zostać udostępniony zwiedzającym, a sam edykt zostanie przetłumaczony na angielski i turecki. « powrót do artykułu
  18. Pewne grzyby przenoszą się z jelita do trzustki, zwiększają swoją populację ponad 1000-krotnie i sprzyjają wzrostowi komórek nowotworowych. Opublikowane w Nature badania jako pierwsze zapewniają silne dowody, że mykobiom (społeczność grzybów z trzustki) może wyzwalać zmiany, które przekształcają normalne komórki w przewodowego gruczolakoraka trzustki (ang. pancreatic ductal adenocarcinoma, PDA). Badania przeprowadzone na myszach i pacjentach z rakiem trzustki pokazały, że grzyby przemieszczają się do trzustki przez przewód trzustkowy, który odprowadza z trzustki sok trzustkowy. Zespół z Uniwersytetu Nowojorskiego (NYU) zauważył także, że podawanie myszom silnego leku przeciwgrzybicznego zmniejszało w ciągu 30 tygodni wagę guza (PDA) o 20-40%. O ile wcześniejsze badania naszego zespołu pokazały, że bakterie przemieszczają się z jelita do trzustki, o tyle najnowsze studium po raz pierwszy potwierdza, że grzyby także odbywają takie wyprawy. Ponadto [wykazaliśmy, że] związane z tym zmiany populacji grzybów sprzyjają zapoczątkowaniu i wzrostowi guza - podkreśla dr George Miller. Zespół z NYU dodaje, że choć Amerykańskie Towarzystwo Onkologiczne uznaje za przyczyny raka trzustki wirusy, bakterie i pasożyty, żadne z wcześniejszych badań nie połączyło z tą chorobą grzybów. By ustalić, czy mykobiom jest reprogramowany, gdy prawidłowe komórki zmieniają się w nowotworowe (gdy zachodzi nowotworzenie), przez 30 tyg. badano próbki kału myszy zdrowych i z rakiem trzustki. By zidentyfikować i zliczyć obecne gatunki grzybów, naukowcy przeprowadzili analizy genomiczne i statystyczne. Żeby prześledzić migracje przez jelito i trzustkę, grzyby znakowano fluorescencyjnymi białkami. Naukowcy zaobserwowali znaczące różnice w wielkości i składzie populacji grzybów zdrowej i zmienionej chorobowo trzustki. Największy wzrost populacji (zarówno u myszy, jak i w ludzkich tkankach) stwierdzono w przypadku rodzaju Malassezia. Nieprawidłowo podwyższona liczebność występowała również w przypadku rodzajów Parastagonospora, Saccharomyces i Septoriella. Od dawna wiadomo, że grzyby z rodzaju Malassezia, które generalnie występują na skórze, w tym na skórze głowy, są odpowiedzialne za łupież i niektóre postaci egzemy. Ostatnie badania powiązały je jednak dodatkowo z nowotworami skóry i jelita grubego. Nasze nowe ustalenia dostarczają dowody, że dużo grzybów Malassezia występuje również w guzach trzustki - opowiada prof. Deepak Saxena. By przetestować wpływ zmieniających się grzybowych populacji na nowotwór, akademicy przeleczyli myszy amfoterycyną B (antybiotykiem przeciwgrzybicznym o szerokim spektrum działania). Okazało się, że masa guza spadła, o 20-30% zmniejszyła się też częstość występowania dysplazji. Wyeliminowanie grzybów o 15-25% wzmocniło także antynowotworowy wpływ standardowej chemioterapii gemcytabiną - dodaje dr Berk Aykut. Gdy trzustki myszy zostały w większości oczyszczone z grzybów przez leczenie, zespół badał, co się stanie z guzem, jeśli na zasiedlenie narządu pozwoli się tylko pewnym gatunkom grzybów. Okazało się, że guz rósł 20% szybciej w trzustkach ponownie zasiedlonych Malassezia (nie działo się tak jednak w obecności innych często występujących grzybów). Amerykanie tłumaczą, że grzyby zwiększają ryzyko raka, aktywując układ dopełniacza; wcześniejsze badania wykazały bowiem, że w obecności pewnych nieprawidłowości genetycznych dopełniacz sprzyja agresywnemu wzrostowi tkanki. « powrót do artykułu
  19. Inżynierowie z intelowskiej grupy Strategic Offensive Research & Mitigation (STORM) opublikowali pracę naukową opisującą nowy rodzaj pamięci dla procesorów. Pamięć taka miałaby zapobiegać atakom side-channel wykorzystującym mechanizm wykonywania spekulatywnego, w tym atakom na błędy klasy Spectre. Wymienienie w tym kontekście dziury Spectre nie jest przypadkiem. Zespół STORM powstał bowiem po tym, jak Intel został poinformowany przez Google'a i niezależnych badaczy o istnieniu dziur Meltdown i Spectre. Przypomnijmy, że są to błędy w architekturze procesorów. Meltdown występuje niemal wyłącznie w procesorach Intela, Spectre dotyczy wszystkich procesorów wyprodukowanych przed rokiem 2019, które wykorzystują mechanizm przewidywania rozgałęzień. Dziura Spectre ma większy wpływ na procesory Intela niż innych producentów. Główny rywal Intela, AMD, w dużej mierze poradził sobie z atakami typu Spectre zmieniając architekturę procesorów Ryzen i Epyc. Intel jak dotąd walczy ze Spectre za pomocą poprawiania oprogramowania. To dlatego – jak wykazały testy przeprowadzone przez witrynę Phoronix – średni spadek wydajności procesorów Intela spowodowany zabezpieczeniami przed Spectre jest aż 5-krotnie większy niż w przypadku procesorów AMD. Inżynierowie ze STORM opisali nowy rodzaj pamięci dla procesorów, którą nazwali Speculative-Access Protected Memory (SAPM). Ma być ona odporna na obecne i przyszłe ataki typu Spectre i podobne. Członkowie grupy STORM mówią, że większość ataków typu Spectre przeprowadza w tle te same działania, a SAPM ma domyślnie blokować takie operacje, co zapobiegnie obecnym i ewentualnym przyszłym atakom. Jak przyznają badacze Intela, zaimplementowanie pamięci SAPM negatywnie wpłynie na wydajność procesorów tej firmy, jednak wpływ ten będzie mniejszy niż wpływ obecnie stosowanych łatek programowych. Mimo że spadek wydajności dla każdego przypadku dostępu do pamięci SAPM jest dość duży, to operacje tego typu będą stanowiły niewielką część operacji związanych z wykonaniem oprogramowania, zatem całkowity koszt będzie niski i potencjalnie mniejszy niż spadek wydajności spowodowany obecnie stosowanymi rozwiązaniami, czytamy w opublikowanym dokumencie. SAPM może zostać zaimplementowany zarówno na poziomie adresu fizycznego jak i wirtualnego. W tym drugim przypadku pamięć byłaby kontrolowana z poziomu systemu operacyjnego. Jeśli zaś ten zostałby skompromitowany, a tak się często dzieje, SAPM nie będzie chroniła przed atakiem. W opublikowanej pracy czytamy, że jest to praca teoretyczna, dotycząca możliwych implementacji, co oznacza, że całościowa koncepcja nie jest jeszcze gotowa i jeśli w ogóle SAPM powstanie, będzie wymagała długotrwałych szczegółowych testów. « powrót do artykułu
  20. W „Spalonym kościele” w Hippos odkryto świetnie zachowaną mozaikę, na której widzimy inskrypcję z błogosławieństwem, kosz z bochenkami chleba i ryby. Pracujący na miejscu badacze mówią, że natychmiast przywodzi ona na myśl cud rozmnożenia chleba i ryb (cud pięciu chlebów i dwóch ryb). Cud ten – jedyny oprócz zmartwychwstania opisany we wszystkich ewangeliach – miał mieć miejsce nad Jeziorem Galilejskim. „Spalony kościół” znajduje się w pobliżu tego jeziora. Z pewnością można w inny sposób wytłumaczyć obecność chleba i ryb na mozaice, jednak nie można zignorować podobieństw do nowotestamentowych opisów. Na przykład w Nowym Testamencie jest mowa o pięciu bochenkach w koszu oraz o dwóch rybach i tyle właśnie przedstawiono na mozaice, mówi doktor Michael Eisenberg z Instytutu Archeologii Uniwersytetu w Hajfie, który kieruje pracami wykopaliskowymi. Hippos to stanowisko archeologiczne znajdujące się na szczycie wzgórza w odległości 2 kilometrów na wschód od Jeziora Galilejskiego. Z wysokości 350 metrów rozciąga się stamtąd widok na jezioro. Pomiędzy III wiekiem przed naszą erą, a VIII wiekiem po Chrystusie znajdowało się tam miasto, które było najważniejszym ośrodkiem na wschodnich wybrzeżach Jeziora Galilejskiego i południowym obszarze Wzgórz Golan. Zostało ono opuszczone w 749 roku po trzęsieniu ziemi. Od 20 lat trwają tam prace wykopaliskowe prowadzone prze Uniwersytet w Hajfie. Przed kilkoma tygodniami odsłonięto kolejne części „Spalonego kościoła”, który został wybudowany w połowie V lub na przełomie V i VI wieku i został spalony prawdopodobnie podczas podboju tych terenów przez Sasanidów na początku VII wieku. Zabytek odkryto już przed dekadą, teraz doktor Eisenberg i pomagająca mu w kierowaniu wykopaliskami Arleta Kowalewska powrócili na to miejsce. Okazało się, że pożar przyczynił się do zachowania mozaiki podłogowej w świetnym stanie. Podczas pożaru dach spadł na podłogę i przykrył ją ochronną warstwą popiołu. Naukowcy odsłonili całą podłogę kościoła o wymiarach 10x15 metrów. Odkryli główne wejście, pozostałości drzwi oraz parę kołatek z brązu przedstawiających ryczące lwy. Ujawniono też dwie greckie inskrypcje. W jednej z nich jest mowa o dwóch twórcach kościoła, Theodorosie i Petrosie, którzy wznieśli go na cześć męczennika, a na drugiej inskrypcji, którą umieszczono wewnątrz medalionu stanowiącego centralną część mozaiki, wymieniono imię męczennika – Theodoros. Zgodnie z wczesną tradycją chrześcijańską cud rozmnożenia miał miejsce w pobliżu dzisiejszego kibucu Ginosar/Tabgha na północno-zachodnim wybrzeżu Jeziora Galilejskiego i tam już na początku V wieku zbudowano Kościół Rozmnożenia. Doktor Eisenberg uważa jednak, że to nie przesądza sprawy. Obecnie uważa się, że Kościół Rozmnożenia w Tabgha to miejsce, gdzie doszło do cudu. Jednak jeśli uważnie przeczytamy Nowy Testament, to oczywistym będzie, że cud mógł się wydarzyć na północ od Hippos, w pobliżu tego miasta. Według Pisma po dokonaniu cudu rozmnożenia Jezus przeszedł po wodzie na północno-zachodnie wybrzeże jeziora, zatem cud miał miejsce tam, gdzie zaczynał swoją podróż, a nie gdzie ją skończył. Ponadto mozaika w Kościele Rozmnożenia przedstawia dwie ryby i kosz z czterema bochenkami chleba, tymczasem Nowy Testament mówi o pięciu bochenkach chleba, a te widzimy na mozaice w Hippos. Jakby jeszcze tego było mało, mozaika w „Spalonym kościele” przedstawia również 12 koszy, a w Nowym Testamencie czytamy, że po dokonaniu cudu, uczniowie Jezusa zanieśli ludziom 12 koszy chleba i ryb. Uczony zauważa jednak, że istnieją pewne różnice pomiędzy Nowym Testamentem z mozaiką ze „Spalonego kościoła”. Niektóre z koszy są pełne nie tylko chleba, ale również owoców, w niektórych miejscach widzimy trzy ryby, a nie dwie. Kościół znajduje się na zachodniej krawędzi góry Sussita, w najbardziej na zachód wysuniętej części miasta i roztacza się z niego widok na Jezioro Galilejskie, gdzie miało miejsce większość cudów Jezusa. Nie ma wątpliwości, że lokalna społeczność była dobrze zaznajomiona z cudem rozmnożenia i prawdopodobnie lepiej niż my wiedziała, gdzie do niego doszło. Logicznym jest więc założenie, że rzemieślnik układający mozaikę lub osoba, która ją zamówiła, chciała zawrzeć w niej odniesienia do cudu. Musimy dokończyć wykopaliska i odsłonić pozostałe 20% mozaiki oraz dokładnie ją przeanalizować. Ryba ma wiele dodatkowych znaczeń w chrześcijaństwie i trzeba je ostrożnie interpretować, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  21. Problemy z dotarciem do rynku zbytu, a później również zagrożenie związane z zmianami politycznymi przyczyniło się do emigracji garncarzy ok. 1200 r. p.n.e. z wyspy Egina (niedaleko Aten) na północ w głąb lądu, w region Zatoki Eubejskiej – ustalił polski archeolog dr Bartłomiej Lis. W ostatnich latach archeolodzy sięgają chętnie po różnego rodzaju nowoczesne metody, by śledzić pradziejowe migracje - stosują analizy DNA czy izotopów strontu, zawarte w szczątkach ludzi. Korzystając z bardziej klasycznych metod, udało mi się rzucić światło na przemieszczanie się garncarzy w starożytnej Grecji już ok. 3200 lat temu – przekonuje w rozmowie z PAP dr Bartłomiej Lis, który swoje badania realizuje w Szkole Brytyjskiej w Atenach w ramach grantu uzyskanego dzięki unijnemu programowi Marie Skłodowska-Curie Actions. Z jego analiz wynika, że garncarze z wyspy Egina (niedaleko Aten) ok. 1200 r. p.n.e. opuścili swe siedziby i rozpoczęli produkcję charakterystycznych naczyń do gotowania w wielu miejscach rozsianych wzdłuż Zatoki Eubejskiej na północ od Eginy. Swój wniosek dr Lis wyciągnął na podstawie drobiazgowej analizy naczyń ceramicznych pod kątem sposobów ich wytworzenia – od momentu pozyskania gliny i jej przygotowania, aż po wypalenie naczyń. Dzięki temu poznałem sposób wyrabiania naczyń na Eginie i byłem w stanie porównać te naczynia z tym występującymi w innych regionach Grecji – opowiada naukowiec. Okazało się, że garncarze pracujący na wyspie Egina wykonywali swe naczynia w sposób bardzo odmienny od innych garncarzy działających w tym samym czasie na terenie Grecji. Odmienność ta dotyczyła zarówno sposobu budowania ścianek naczynia, bez użycia koła garncarskiego, jak również innych szczegółów produkcji. Poza tym, garncarze z Eginy mieli zwyczaj znakowania swoich wyrobów, co zapewne związane było z wspólnym użytkowaniem pieców garncarskich, lecz mogło także stanowić ich znak rozpoznawczy. To właśnie te obserwacje doprowadziły do zidentyfikowania w wielu miejscach wzdłuż zatoki Eubejskiej, czyli korytarza wodnego wiodącego z Aten i zatoki Sarońskiej na północ, tych samych charakterystycznych naczyń, ale wykonanych z mas ceramicznych odmiennych niż te stosowane na Eginie – powiedział dr Lis. Analiza mas ceramicznych została pogłębiona przez wykorzystanie petrografii, techniki zapożyczonej z geologii, w której specjalizuje się Laboratorium Fitch przy Szkole Brytyjskiej, gdzie dr Lis poznawał tajniki tej metody pod okiem dyrektorki laboratorium, dr Evangelii Kiriatzi. Petrografia pozwala zarówno na ustalenie pochodzenia naczyń, jak i lepsze zrozumienia technik ich wytworzenia. Polski naukowiec podkreśla, że oba aspekty miały kluczowe znaczeniu dla powodzenia jego projektu. Naukowiec uważa, że egineccy garncarze opuścili wyspę w co najmniej dwóch etapach na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Z kolei duże zróżnicowanie wykorzystanych mas garncarskich wyraźnie wskazuje na pozyskiwanie surowca z różnych miejsc i tym samym produkcję naczyń typowych dla wyspy Egina w wielu lokalizacjach wzdłuż zatoki Eubejskiej. Pierwszy etap migracji mógł wynikać z problemów ze zbytem wytworzonych naczyń. W tym okresie obserwujemy załamanie w handlu ceramiką, które zapewne dotknęło też garncarzy z Eginy. Sezonowe wędrówki mogły być sposobem na wzięcie losu we własne ręce – przypuszcza archeolog. Z kolei drugi etap, według badacza, był związany ze zmianą siedzib garncarzy na stałe, co miało być efektem zmian ekonomiczno-politycznych około roku 1200 p.n.e. Wówczas Egina, a także jej bezpośrednie okolice, nie były bezpiecznym miejscem do życia. Wiele z kwitnących wcześniej osad opustoszało, a ludzie najwyraźniej przenieśli się do bardziej bezpiecznych rejonów. Właściwie jedynym śladem tych przemieszczeń są naczynia wytworzone przez garncarzy, którzy byli częścią tych migracji – podkreśla dr Lis. Naukowcowi nie udało się jednoznacznie rozstrzygnąć kwestii płci wytwórców ceramiki na Eginie. Zarówno specjalizacja widoczna w produkcji naczyń do gotowania, jak i fakt ich wędrownej wytwórczości, której według źródeł etnograficznych nigdy nie podejmowały się kobiety, sugeruje jednak, że byli to mężczyźni – sugeruje naukowiec. « powrót do artykułu
  22. Jeśli to, co uznawaliśmy za czarne dziury jest w rzeczywistości obiektami nieposiadającymi osobliwości, wówczas przyspieszające rozszerzanie wszechświata jest naturalną konsekwencją Einsteinowskiej ogólnej teorii względności, mówi Kevin Croker z Uniwersytetu Hawajskiego. Croker i jego kolega opublikowali na łamach Astrophysical Journal artykuł, w którym stwierdzają, że niektóre obiekty uznawane obecnie za czarne dziury, mogą nie być czarnymi dziurami, ale obiektami pełnymi ciemnej energii. Kevin Croker i emerytowany profesor matematyki Joel Weiner nie zajmowali się badaniem czarnych dziur. Przyglądali się równaniom Friedmanna, które zostały przez ich twórcę wywiedzione z teorii Einsteina. Fizycy wykorzystują te równania do opisu rozszerzania się wszechświata, gdyż za ich pomocą łatwiej jest prowadzić obliczenia. Naukowcy zauważyli, że aby poprawnie zapisać równania Friedmanna, ultragęste izolowane obiekty we wszechświecie, takie jak gwiazdy neutronowe czy czarne dziury muszą być – z matematycznego punktu widzenia – traktowane jak cała reszta. Dotychczas kosmolodzy uważali, że w obliczeniach należy pomijać szczegóły dotyczące tych obiektów. Wykazaliśmy, że istnieje tylko jeden prawidłowy sposób na tworzenie tych równań. A jeśli zrobi się to w ten sposób, można dojść do bardzo interesujących wniosków, mówi Croker. Z obliczeń wynika, że cała ciemna energia, potrzebna do przyspieszania rozszerzania się wszechświata, może znajdować się w obiektach uznawanych obecnie za czarne dziury. Co więcej wykazali, że te alternatywy dla czarnych dziur – nazwane Generycznymi Obiektami Ciemnej Energii (GEODE – Generic Objects of Dark Energy) – pozwalają również wyjaśnić pewne cechy fal grawitacyjnych. Wyliczenia, dokonane przez Crokera i Weinera wykazały, że GEODE, ultragęste obiekty pełne ciemnej energii, ale niezawierające osobliwości, zyskują masę wyłącznie przez to, że wszechświat się rozszerza. Ich masa zwiększa się, nawet gdy w pobliżu nie ma materii, którą mogłyby wchłonąć. Tak, jak światło podróżujące przez rozszerzający się wszechświat traci energię, co widzimy w postaci przesunięcia w podczerwieni, tak i materia traci masę w miarę rozszerzania się wszechświata. Zwykle efekt ten jest zbyt słaby, by go zauważyć. Jednak w ultragęstych środowiskach, wewnątrz których panuje niezwykle wysokie ćiśnienie, mamy do czynienia z materiałem relatywistycznym, a tam efekt utraty masy przez materię jest zauważalny. Ciemna materia jest relatywistyczna i panujące wewnątrz niej ciśnienie działa inaczej niż na materię czy światło. Zatem obiekty zbudowane z ciemnej energii, jak GEODE, z czasem zyskują masę. Hipoteza dotycząca GEODE pojawiła się w latach 60. ubiegłego wieku, ale dopiero ostatnio opracowano metody matematyczne, pozwalające badać te obiekty. Dzięki pracy Crokera i Weinera wydaja się, że za ich pomocą w prosty sposób można wyjaśnić pewne zjawiska zaobserwowane podczas rejestracji fal grawitacyjnych pochodzących z połączenia dwóch czarnych dziur. Gdy LIGO po raz pierwszy wykrył fale grawitacyjne wyliczono, że pochodzą one z połączenia czarnych dziur o masach 29 i 36 mas Słońca. Tymczasem naukowcy spodziewali się innych mas. Jednak GEODE, w przeciwieństwie do czarnych dziur, zyskują z czasem masę. Uformowane w młodym wszechświecie GEODE mogły z czasem zyskać na masie i to właśnie one mogły się zderzyć, co zostało zaobserwowane przez LIGO. Wyjaśnienie takie jest znacznie prostsze niż przyjęcie, że mieliśmy do czynienia z czarnymi dziurami o takich, a nie innych masach. Nie wszyscy są przekonani do twierdzeń Crokera i Weinera. Profesor fizyki Vitor Cardoso z Instituto Superior Tecnico w Lizbonie mówi, że zaprezentowany opis GEODE jest sprzeczny z intuicją i trudny do przyjęcia. Dodaje przy tym: podoba mi się pomysł znalezienia alternatyw dla czarnych dziur. To zmusi nas to wzmocnienia teorii opisującej czarne dziury. Poza tym, jeśli nie będziemy takiej alternatywy szukali, to nigdy jej nie znajdziemy. Badania opisano w artykule Implications of Symmetry and Pressure in Friedmann Cosmology. I. Formalism « powrót do artykułu
  23. W połączeniu z limonenem, który zapewnia produktom czyszczącym i odświeżaczom powietrza cytrusowy zapach, oraz światłem opary wybielaczy prowadzą do powstawania związków szkodliwych dla ludzi i zwierząt. Stosowanie w pomieszczeniach roztworów wybielacza chlorowego (głównym składnikiem jest tu podchloryn sodu, NaClO) prowadzi do emisji dwóch silnych utleniaczy: gazowego kwasu podchlorawego (HOCl) i chloru (Cl2). W słabo wentylowanych środowiskach podczas sprzątania mogą one osiągać stosunkowo wysokie stężenia. Zespół Chena Wanga z Uniwersytetu w Toronto dodaje, że HOCl i Cl2 reagują z nienasyconymi związkami organicznymi na powierzchniach i w powietrzu. Chcąc uzupełnić luki w wiedzy, akademicy sprawdzali, czy limonen, który należy do lotnych związków organicznych najczęściej występujących we wnętrzach, i opary wybielacza mogą reagować, tworząc ostatecznie wtórne aerozole organiczne (ang. secondary organic aerosols, SOAs). Testy prowadzono w obecności światła i w ciemności. Warto przypomnieć, że SOAs powiązano m.in. z problemami dot. układu oddechowego. Autorzy artykułu z pisma Environmental Science & Technology dodawali limonen, HOCl i Cl2 do powietrza w komorze klimatycznej. Produkty reakcji badano za pomocą spektrometrii mas. W ciemności limonen i HOCl/Cl2 szybko reagowały, dając szereg lotnych związków. Kiedy zespół włączał fluorescencyjne światła albo wystawiał komorę na oddziaływanie światła słonecznego, te lotne związki wchodziły w interakcje z generowanymi przez światło rodnikami hydroksylowymi i atomami chloru, tworząc SOAs. Naukowcy dodają, że choć trzeba przeprowadzić dalsze pogłębione badania, bardzo możliwe, że powstające SOAs stwarzają zagrożenie dla osób zawodowo zajmujących się sprzątaniem. « powrót do artykułu
  24. Japońscy naukowcy z National Defense Medical College zaprezentowali "sztuczną krew" (terapię łączoną), którą w przyszłości będzie można podać każdemu bez względu na grupę krwi. Wg autorów artykułu z pisma Transfusion, to sposób na przezwyciężenie problemów związanych z udzielaniem pomocy w niedostępnych miejscach czy dotyczących działania banków krwi. W przeszłości zespół opracował pęcherzyki hemoglobinowe (ang. hemoglobin vesicles, HbVs), które mają spełniać funkcję sztucznych nośników tlenu. Oczyszczony roztwór Hb jest enkapsulowany w dwuwarstwowej błonie z fosfolipidów. Drugim istotnym elementem terapii jest enkapsulowany w liposomach adenozyno-5'-difosforan (ADP). Liposomy powleka się dodekapeptydem łańcucha γ fibrynogenu. Liposomy H12‐(ADP) spełniają funkcję płytek krwi. Terapię łączoną HbVs i liposomami H12‐(ADP) testowano na 10 królikach. U zwierząt wywoływano masywny krwotok (będący wynikiem penetrującego urazu wątroby). Wcześniej wielokrotnie upuszczano im krew. Ponieważ uzupełniano tylko erytrocyty, rozwijała się małopłytkowość i zaburzenia krzepnięcia (koagulopatie). Po urazie wątroby królikom podawano liposomy H12‐(ADP) z osoczem ubogopłytkowym (ang. platelet poor plasma, PPP), osocze bogatopłytkowe (ang. platelet rich plasma, PrP) lub samo PPP. Po osiągnięciu hemostazy, by zapobiec śmiertelnej anemii, zwierzętom aplikowano HbVs, allogeniczne erytrocyty albo 5% roztwór albuminy. Okazało się, że podanie liposomów H12‐(ADP) z osoczem ubogopłytkowym oraz PRP (ale nie PPP) skutecznie hamowało krwawienie z wątroby. Późniejsze podanie HbVs oraz erytrocytów zapobiegało śmiertelnej anemii; 24-godzinne przeżycie wynosiło, odpowiednio, 75 i 70%. Za pomocą roztworu albuminy nie udało się uratować ani jednego zwierzęcia. Trudno jest przechowywać wystarczającą ilość krwi do transfuzji w takich regionach, jak odległe wyspy. Sztuczna krew będzie mogła ocalić życie ludzi, którzy w innych okolicznościach by zginęli - podsumowuje prof. Manabu Kinoshita. « powrót do artykułu
  25. Na łamach British Medical Journal (BMJ) Case Reports opisano pierwszy znany przypadek ostrej psychozy wywołanej... brexitem. Choroba dotknęła ponad 40-letniego mężczyznę, który przejął się wynikami referendum. W magazynie opisano, jak zdrowie mężczyzny zaczęło szybko się pogarszać po tym, jak 26 czerwca 2016 roku ogłoszono wstępne wyniki referendum. Trzy tygodnie później przyjęto go do szpitala z objawami pobudzenia i zagubienia. Po przyjęciu na oddział psychiatryczny mężczyzna stwierdził, że pochodzi z wielokulturowej rodziny i wstydzi się, że jest Brytyjczykiem. Patrzyłem na mapę z wynikami głosowania i stwierdziłem, że mieszkam w okręgu wyborczym, który głosował inaczej, niż ja, powiedział. Mężczyzna opowiadał, jaką rolę po referendum odegrały w jego życiu kwestie rasowe  i media społecznościowe. Nie tylko ja odczuwałem obawy w związku z brexitem. W tym samym czasie podobne odczucia miał mój przyjaciel, który opowiadał o tym, co dzieje się w USA. Rozmawialiśmy w serwisach społecznościowych o kwestiach rasowych. Jak powiedziała żona pacjenta, po referendum zaczął on coraz więcej czasu spędzać w mediach społecznościowych i coraz bardziej martwiły go kwestie rasowe. Po przyjęci do szpitala otrzymał leki na chorobę dwubiegunową i schizofrenię i po 2 tygodniach całkowicie wyzdrowiał. Poprzedni, znacznie słabszy, epizod psychotyczny, miał przed 13 laty w związku ze stresem w pracy. Brexit był w tym przypadku głównym czynnikiem, który wywołał stres, ze względu na jego zbieżność w czasie, wagę, jaką do tego wydarzenia przywiązywał pacjent, naturę ewolucji epizodu psychotycznego oraz jego zawartość, stwierdził Zia Katshu z University of Nottingham. Nie można wykluczyć, że do stanu pacjenta przyczyniły się też stres w pracy i w domu. Sotiris Vandoros z King's College London mówi, że niepewność związana z brexitem może być czynnikiem negatywnie wpływającym na zdrowie psychiczne. Finansowe skutki referendum nie są od razu oczywiste, jednak perspektywa opuszczenia Unii Europejskiej może powodować, ze ludzie martwią się o to, czy ich pracodawca się nie przeniesie, czy będą mieli pracę oraz o ogólny stan gospodarki. Opisany przypadek jest skrajny, jednak już w ubiegłym roku przeprowadzono badania, z których wynika, że dobrostan Brytyjczyków pogorszył się po referendum. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...