Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Większość ciężarnych kobiet liczy na bezbolesny i jednocześnie wolny od leków przeciwbólowych poród. W specjalnym raporcie na ten temat, opublikowanym w czasopiśmie BMC Medicine, badacze stawiają jednak sprawę jasno: poród nie jest tak łatwy, jak wydaje się przyszłym matkom. Niepokoi także doniesienie, że wśród najwazniejszych przyczyn zawyżonych oczekiwań wymieniono brak prawidłowej edukacji kobiet oraz niedostateczne przygotowanie do porodu. Autorzy badań sugerują, że programy nauczania w szkołach rodzenia powinny być znacznie bardziej realistyczne. Joanne Lally, główna autorka raportu, tłumaczy: Osoby zaangażowane w proces przygotowywania matek do porodu powinny nie tylko wysłuchiwać oczekiwań przyszłych mam, lecz także uświadamiać im, jak poród wygląda naprawdę". Jej zdaniem zbyt często daje się kobietom złudzenie, że poród jest wydarzeniem łatwym do przejścia i niewymagającym np. zastosowania leków przeciwbólowych. Zgodnie ze statystykami, kobiety najczęściej mają nieprawdziwe wyobrażenie na temat czterech faktów dotyczących porodu: intensywności i rodzaju bólu, dostępu do środków znieczulających, prawa do aktywnego udziału w podejmowaniu decyzji oraz ogólnego poziomu posiadanej przez siebie kontroli nad przebiegiem zabiegu. Doskonale ilustruje to fakt, że ponad połowa spośród kobiet, które zadeklarowały przed porodem niechęć do przyjmowania leków przeciwbólowych, ostatecznie przyjęła je podczas narodzin dziecka. Naukowcy i lekarze są zgodni: potrzebna jest zmiana sposobu podejścia do edukacji kobiet w ciąży. Należy dostarczyć im prawdziwych informacji na temat porodu, włącznie z wszystkimi ciemymi stronami tego wydarzenia. Nikt nie zna jednak odpowiedzi na pytanie, jak wiele kobiet będzie skłonnych płacić za kurs, na którym usłyszą tak wiele nieprzyjemnych informacji...
  2. Zamiłowanie mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni do miniaturyzacji jest znane w całym świecie. Wszystko wskazuje jednak na to, że nawet najmniejsze japońskie zegarki nie dorównują temu, który sami Japończycy odkryli niedawno... w komórce prymitywnej bakterii gatunku Synechococcus elongatus. Dzięki złożonemu z zaledwie kilku białek mechanizmowi bakteria steruje rytmem dobowym własnego życia. Jest to najprostszy odkryty dotąd zegar biologiczny i jednocześnie jedyny, którego pracę udało się zaobserwować na poziomie pojedynczych białek. Bakteria, o której mowa, należy do tzw. cyjanobakterii, występujących pospolicie w zbiornikach wodnych. Jest organizmem samożywnym, zdolnym do fotosyntezy. Szacuje się nawet, że 25% energii wytwarzanej drogą syntezy przez organizmy wodne jest powstaje właśnie dzięki S. elongatus. Nic dziwnego, że bakteria ta jest silnie uzależniona od rytmicznych zmian dnia i nocy. Sercem biologicznego zegara bakterii są trzy białka, nazwane KaiA, KaiB oraz KaiC. Japońscy badacze odkryli, że ostatnie białko podlega cyklicznie reakcji fosforylacji i defosforylacji (przyłączanie i odłączanie reszt kwasu fosforowego). Reakcje te regulują zdolność KaiC do tworzenia kompleksów, zwanych periodosomami (w wolnym tłumaczeniu byłyby to "ciałka okresowe"). Naukowcy zbadali dokładną strukturę powstających periodosomów i w ten sposób stworzyli prawdopodobny model regulacji rytmu dobowego przez bakterię. Dr Shuji Akiyama, główny autor odkrycia, opowiada: Pomimo radykalnego postępu w poznawaniu struktur białkowych, dokładny związek pomiędzy procesem składania i rozkładania, a fosforylacją KaiC nie był do niedawna dobrze znany. Było tak głównie dlatego, że ciężko jest zrozumieć złożone wewnątrzkomórkowe mechanizmy wyłącznie na podstawie statycznych obrazów pojedynczych komponentu zegara. Przełom nastąpił, gdy naukowcy wymyślili sposób na obserwację cząsteczek w czasie rzeczywistym. Aby to umożliwić, użyli techniki prześwietlania wąskimi strumieniami promieniowania X, czyli SAXS (od ang. Small-Angle X-ray Scattering). Dzięki temu zauważyli, że początkowa synchronizacja procesu zachodzi dzięki składaniu i rozbijaniu kompleksu białkowego. Gdy zegar zostanie "ustawiony", zadanie cyklicznej zmiany zachowań białek są zależne od fosforylacji i defosforylacji proteiny KaiC. Od obecności grupy fosforanowej przy białku zależy, czy pozostałe proteiny, czyli KaiA oraz KaiB, będą w stanie utworzyć kompleks razem z białkiem nadającym rytm procesowi. Z kolei cykliczne powstawanie i rozpad kompleksów są dla komórki informacją o upływie czasu. Dotychczas nie został poznany sposób, w jaki bakteria wykorzystuje informację o porze dnia lub nocy. Jest jednak niemal pewne, że utrzymanie tak złożonej maszynerii we własnych komórkach ma dla S. elongatus istotne znaczenie, tak samo, jak ważne jest dla wyższych organizmów.
  3. Jeden z jeżowców z rzędu Clypeasteroida ma niezwykłą taktykę przetrwania. Gdy wykryje w pobliżu drapieżnika... klonuje się. Dawn Vaughn i Richard Strathmann z University of Washington donoszą, że gdy w akwarium z rybami wsadzili liczącą sobie cztery dni larwę Clypeasteroida, sklonowała się ona. Podobny proces nie zaszedł, gdy w zbiorniku nie było ryb. Klonowanie daje genom larwy większe szanse na przeżycie. Ponadto klon jest mniejszy niż oryginał, więc istnieje mniejsze ryzyko, że zostanie przez ryby wykryty. James McClintock, który specjalizuje się w badaniu strategii obronnych u zwierząt, które nie są w stanie uciekać, mówi, że wielkość klona jest idealna - jest on na tyle duży, by przeżyć i rozwinąć się w larwę, a na tyle mały, że ryby go nie zauważą. Taka strategia ma jednak swoją cenę. Dorosłe klony są o około 1/3 mniejsze od zwierząt niesklonowanych. To z kolei oznacza, że mają mniejsze szanse na przeżycie już jako dorosłe osobniki. Jednak, skoro taka strategia się rozwinęła w toku ewolucji. można przypuszczać, że korzyści przewyższają straty. Klonowanie zauważono już u szkarłupni, jednak zachodziło ono w korzystnych warunkach środowiskowych, gdy wokół było dużo pożywienia i panowała odpowiednia temperatura. To, co robią Clypeasteroida jest pierwszym znanym przypadkiem klonowania jako strategii obronnej.
  4. Aligatory nie mają płetw, ale są doskonałymi pływakami. Manewrują dzięki ruchom mięśni umożliwiającym zmianę położenia płuc. Aligator amerykański, inaczej missisipski (Alligator mississippiensis), wykorzystuje przeponę, mięśnie miednicy, brzucha i międzyżebrowe, by zmienić środek wyporu. Dzięki temu udaje mu się podczas nurkowania przesunąć płuca w kierunku ogona, w czasie wynurzania w kierunku głowy, a na boki podczas zakręcania (Journal of Experimental Biology). T.J. Uriona, doktorant z Uniwersytetu Utah, wyjaśnia, że zabiegi te pomagają gadowi tak cicho i spokojnie zmienić tor ruchu, że bez najmniejszych problemów udaje mu się zaskoczyć ofiarę. Amerykański zespół przypuszcza, że manipulowanie mięśniami, by sterować środkiem wyporu, jest wykorzystywane także przez inne zwierzęta, np. niektóre salamandry, żółwie, krowy morskie czy żaby szponiaste (platanna, Xenopus laevis). Opisane odkrycie pozwala wyjaśnić, czemu aligatory mają przeponę, która nie jest zbyt rozpowszechniona wśród innych gadów. Wcześniej powodów doszukiwano się w zamierzchłej przeszłości. W triasie przodkowie aligatorów mieli rozmiary kota i zamieszkiwali ląd. Wielu ekspertów sądziło, że przepona wyewoluowała, by ułatwiać oddychanie w czasie biegu. Uriona przeprowadzał eksperyment dotyczący funkcji mięśni razem z profesorem C.G. Farmerem. Obiektem badań były 2-letnie gady z Rockefeller Wildlife Refuge (nie są one tak duże, jak dorosłe osobniki, bo mierzą nieco ponad 0,5 m). Naukowcy przyczepili do mięśni elektrody, które miały monitorować ich ruchy, a cyfrowe urządzenie śledziło zmiany trajektorii. Zwierzęta pływały w akwarium wielkości wanny, a biolodzy przyglądali się im podczas nurkowania. Doktorant porównał przemieszczanie płuc do działania kamizelki ratunkowej. Gdyby ją założyć nieco niżej niż normalnie, głowa uległaby zanurzeniu, co groziłoby utonięciem.
  5. Linux ciągle nie jest w stanie wyjść z zajętej przez siebie rynkowej niszy i stać się systemem masowym. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy byliśmy świadkami powstania kilku interesujących inicjatyw, które dawały nadzieję, że opensource'owy system operacyjny trafi do przeciętnego domu. Ostatnio okazało się jednak, że nie będzie to takie proste, jakby chcieli jego zwolennicy. Przed kilkoma dniami sieć Wal-Mart poinformowała, że w jej sklepach nie będzie już można kupić linuksowych pecetów i będą one dostępne tylko przez Internet. Teraz nadzieje na upowszechnienie się Linuksa rozwiał Asustek. Firma ta jest producentem zdobywającego coraz większą popularność taniego laptopa Eee. Początkowo był on rozprowadzany tylko z Linuksem i wiele osób sądziło, że dzięki niemu olbrzymia rzesza osób pozna ten system i zrezygnuje z Windows,. Jonney Shih, szef Asusteka, oznajmił właśnie, że w 2008 roku jego firma dostarczy na rynek 5 milionów Eee, z czego 3 miliony będą korzystały z systemu Windows XP. Tajwański producent, a wraz z nim i analitycy, uważają, że klienci chętniej sięgną po Eee z Windows niż z Linuksem. Mimo i ta pierwsza będzie dwukrotnie droższa. Tani laptop z opensource'owym systemem można kupić już za 200 USD, natomiast za komputer z Windows XP trzeba będzie zapłacić około 390-400 dolarów. Różnica w cenie jest jednak spowodowana nie tyle użyciem komercyjnego systemu operacyjnego, co różnicami w specyfikacji technicznej. Najtańsze linuksowe wersja to seria Eee 700. Urządzenie korzysta z 7-calowego wyświetlacza o rozdzielczości 800x480 pikseli, procesora Intel Celeron-M ULV 353 taktowanego zegarem o częstotliwości 630 MHz, 512 megabajtów pamięci RAM i do 8 gigabajtów pamięci flash, która pełni rolę pamięci masowej. Z kolei linia Eee 900, która będzie sprzedawana także z systemem Windows XP zostanie wyposażona w 1 gigabajt RAM, do 12 gigabajtów pamięci flash oraz wyświetlacz o przekątnej 8,9 cali i rozdzielczości 1024x600. Niewykluczone, że mózgiem komputera będzie najnowszy superenergooszczędny procesor Intela Atom.
  6. Z danych firmy badawczej BDA China wynika, że Chiny mają więcej internautów niż USA. Liczba korzystających z Sieci obywateli Państwa Środka wynosi około 217 milionów. Liu Bin, analityk BDA China mówi, że do końca bieżącego roku ich liczba wzrośnie do 280 milionów. Po raz pierwszy od powstania Internetu Stany Zjednoczone utraciły 1. miejsce na liścia państw z największa liczbą internautów. Chińczycy coraz chętniej zaglądają do Sieci. Pod koniec 2007 roku korzystało z nich 210 milionów obywateli Chin, czyli o 53% więcej niż pod koniec 2006 roku.
  7. Naukowcy z University of York postanowili sprawdzić, czy zamiast budować pojedynczą sztuczną formę życia, nie lepiej wybudować wiele małych i prostszych, ale za to współdziałających ze sobą. W ramach projektu Symbiotic Evolutionary Robot Organism (Symbrion) tworzą... układ immunologiczny dla robotów. Będzie się on składał z 10 000 mikroskopijnych organizmów, które z jednej strony będą chroniły większego robota, a z drugiej wspólnie będą tworzyły osobny, większy organizm. Sztuczny system immunologiczny będzie wykrywał uszkodzenia robota i informował o nich systemy kontrolne wyższego rzędu. Wraz z informacjami przekaże też swoje sugestie co do naprawienia problemu. Wspomniane 10 000 małych robotów, by być skutecznymi, muszą nie tylko komunikować się ze sobą, ale także ewoluować jako jeden organizm. Muszą być bowiem w stanie stawić czoła nowym zagrożeniom, wyciągać wnioski i przystosowywać się do nowych warunków. Sztuczny system immunologiczny robotów to dopiero początek prac nad wielkimi zespołami miniaturowych współdziałających ze sobą inteligentnych urządzeń. Jon Timmis, szef Grupy Systemów Inteligentnych z Wydziału Elektroniki University of York mówi, że takie zespoły miniaturowych maszyn można będzie w przyszłości wykorzystać np. do ratowania życia ofiarom katastrof budowlanych. Wystarczy w gruzowisko wpuścić setki miniaturowych autonomicznych maszyn, które będą mogły komunikować się ze sobą i współpracować, by skutecznie pomóc ludziom znajdującym się pod zwałami betonu.
  8. W Peru archeolodzy odkryli ruiny świątyni, którą najprawdopodobniej stworzyli ludzie mieszkający tu przed powstaniem imperium Inków. Obiekt sakralny leży na obrzeżach fortecy Sacsayhuaman. W 11 wyodrębnionych pomieszczeniach "przechowywano" mumie i podobizny bóstw. Prowadzi tu droga, a twórcy nie zapomnieli także o systemie irygacyjnym. Na razie nie jest znany dokładny wiek znaleziska, ponieważ naukowcy czekają na wyniki datowania węglowego. Świątynię zbudowano z kamienia i suszonych na słońcu cegieł. Ma ona powierzchnię ok. 250 metrów kwadratowych. W jej obrębie znajduje się obszar, któremu nadano kształt Chacana, inkaskiego symbolu religijnego. Jeśli kaplica pochodzi z okresu preinkaskiego, skąd wzięły się symbole Inków? To wspólne dzieło kultur z dwóch okresów w dziejach. Inkowie weszli tu i zmienili wygląd świątyni, która początkowo miała bardziej rustykalną architekturę – wyjaśnia Washington Camacho, dyrektor Parku Archeologicznego Sacsayhuaman. Wg archeologów, system melioracyjny został zbudowany przez plemię Ayarmaca, które żyło w tym rejonie pomiędzy rokiem 900 a 1200. Wykopaliska rozpoczęły się zeszłego lata i potrwają najprawdopodobniej jeszcze 5 lat.
  9. Wykonane w Centrum Medycznym Uniwersytetu Columbia badania przynoszą zaskakujące wyniki. Odkryto bowiem, że troska o bliską osobę z poważną chorobą serca może... zwiększyć nasze własne ryzyko wystąpienia podobnych dolegliwości. Badania objęły ponad 500 rodzin, których członkowie zapadli na chorobę serca i przyjmowali pomoc ze strony bliskich. Wyniki analizy dowodzą, że opieka nad osobą ciężko chorą zwiększa ryzyko wystąpienia objawów napięcia psychologicznego oraz stosowania niekorzystnej dla mięśnia sercowego diety. Doktor Lori Mosca, szefowa Oddziału Kardiologii Prewencyjnej w Centrum Medycznym Uniwersytetu Columbia, tłumaczy: Poczucie odpowiedzialności za osobę, która niedawno opuściła szpital, może prowadzić do uczucia izolacji i nasilenia objawów depresyjnych. Wzrasta także ryzyko, że osoba opiekująca się chorym przestanie jeść tak zdrowo, jak powinna. Badacze uznali, że w związku z dokonanym odkryciem należy wprowadzić program zachęcający osoby sprawujące opiekę nad chorymi do zmiany trybu życia na korzystniejszy dla zdrowia. Wśród zaleceń pojawiła się m.in. rada, by przyjmowane w pożywieniu tłuszcze składały się na mniej niż 30% wartości energetycznej posiłków, a maksymalnie 7% powinny stanowić tłuszcze nasycycone. Zalecono także, by nie przekraczać dziennej dawki 200 mg cholesterolu. Dr Mosca uznała wyniki swojego programu za zadowalające: Już po sześciu tygodniach zaobserwowaliśmy wyraźną poprawę nawyków żywieniowych [liczba osób odżywiających się zgodnie z jej zaleceniami wzrosła z 53% na początku eksperymentu do 79% po sześciu tygodniach]. Większość osób, które zmieniły w tym czasie swoją dietę, to osoby relatywnie młodsze, z podwyższonym ryzykiem chorób serca, oceniające nisko swój stan zdrowia. Zgodnie z oczekiwaniami badaczy, zauważono także, że najbardziej narażeni na objawy obciążenia psychicznego byli ci spośród opiekunów, którzy sami cierpieli na depresję. Nie jest jednak jasne, czy to opieka nad chorym spowodowała tę chorobę, czy tylko nasiliła objawy gorszego samopoczucia psychicznego. Gorsza kondycja psychiczna opiekunów może, niestety, odbić się na ich zdrowiu fizycznym, szczególnie gdy jest połączona z niezdrową dietą. Odkrycie to sama autorka badań komentuje następująco: To istotna wskazówka dla lekarzy: trzeba skupić się na opiekunach osób chorych, gdyż oni sami także często potrzebują pomocy. Popełniamy błąd, ograniczając proces nauczania zdrowego trybu życia wyłącznie do samego chorego. Dr Mosca uważa, że lekarze muszą mieć na uwadze obciążenie, jakiemu poddani są opiekunowie. Jej zdaniem, lekarze powinni poświęcać swoją uwagę nie tylko osobie z chorobą serca, ale także tej, która ją wspiera.
  10. Interdyscyplinarne podejście do nauki już nieraz okazało się najlepszym rozwiązaniem istniejących problemów. Tym razem wysiłek specjalisty w dziedzinie nanotechnologii ma szansę stać się przełomem w biologii molekularnej, a dzięki temu być może także w innych dziedzinach, np. w kryminalistyce lub medycynie. Dr Samuel Afuwape z amerykańskiego Uniwersytetu Narodowego, bo o nim mowa, opublikował niedawno hipotetyczny model przenośnego urządzenia zdolnego do szybkiego i wygodnego wykrywania DNA o określonej sekwencji. Detektory DNA pierwszej generacji bazują na fluorescencyjnych cząsteczkach przyłączanych do DNA, które emitują światło widzialne po oświetleniu światłem UV. Są one dość skuteczne, lecz, niestety, drogie i niezbyt szybkie w działaniu. Kolejna generacja tego typu urządzeń używa tzw. enzymów markerowych - białek zdolnych do przeprowadzania reakcji barwnej. Niestety, one również mają swoje wady: stosowane w nich białka są bardzo drogie i wrażliwe na warunki otoczenia, a rozmiary maszyn wciąż nie pozwalają na zabranie ich np. do samochodu, by wykonać analizy w terenie. Obecnie najczęstszym kierunkiem badań jest opracowywanie maszyn, które nie używałyby tak złożonych systemów detekcji, dzięki czemu byłyby mniejsze i tańsze. Właśnie taki kierunek działania przyjął dr Afuwape. Naukowiec opracował model urządzenia (należy zaznaczyć, że nie stworzył jeszcze jego prototypu), które wykrywałoby subtelne zmiany pola elektrycznego po złączeniu się dwóch cząsteczek DNA o odpowiadającej sobie sekwencji. Sercem układu jest specjalny tranzystor, nazwany ISFET (od ang. ion-selective field-effect transistor, co znaczy mniej więcej: selektywny dla jonów tranzystor zależny od efektu pola). ISFET jest w stanie wykrywać bardzo delikatne zmiany przewodności materiałów. Idea działania urządzenia jest następująca: połączenie ze sobą dwóch pasujących do siebie (komplementarnych) sekwencji DNA wyzwalałoby reakcję chemiczną, której efektem byłoby wytworzenie jonów. Zajście reakcji tego typu jest jednoznaczne z wytworzeniem prądu elektrycznego. Zadaniem ISFET wg pomysłu naukowca jest wykrycie wspomnianych zmian w przepływie prądu elektrycznego, co potwierdzałoby obecność w badanej próbie poszukiwanej cząsteczki DNA. Badacz opracował listę związków chemicznych, które potencjalnie mogłyby zostać wykorzystane w prototypie urządzenia. Ewentualne zastosowania urządzenia najlepiej opisał sam autor projektu: ISFET ma szansę stać się sercem wysoce precyzyjnych, czułych i miniaturowych detektorów DNA. Urządzenia takie znajdą szerokie zastosowanie w medycynie, rolnictwie, a także w naukach o środowisku. Przydadzą się także w związku z wykrywaniem broni biologicznej. Hipotetyczny model urządzenia zapowiada się więc niezwykle ciekawie. Z zainteresowaniem czekamy na stworzenie działającego prototypu.
  11. Zajmujący się sztuczną inteligencją eksperci z Rensselaer Polytechnic Institute są przekonani, że najpotężniejszy superkomputer świata - BlueGene/L - może przejść częściowy Test Turinga. Wymyślony przez Alana Turinga test ma być kamieniem milowym, po przekroczeniu którego będziemy mogli mówić o istnieniu sztucznej inteligencji. W Teście bierze udział kilka osób i maszyna. Każdy z uczestników znajduje się w innym pomieszczeniu i prowadzi rozmowę w języku naturalnym z sędzią-człowiekiem. Jeśli sędzia nie rozpozna maszyny, uznaje się, że ta zdała test. Selmer Bringsjord, szef Wydziału Nauk Poznawczych w Rensselaer Institute informuje, że powtał już jest wirtualny byt, który jest właśnie wyposażany w podstawy wiedzy o sobie - gdzie chodził do szkoły, jacy są członkowie jego rodziny, itd. "Chcemy stworzyć inteligentny twór i rozmawiać z nim w interaktywnym środowisku podobnym do holodeka z serialu Star Trek" - mów Bringsjord. Wirtualna postać zostanie wyposażona we wszelkie osobiste informacje, które naukowcom dostarcza jeden ze studentów. Avatar będzie mógł dystukować na ten temat z innymi wirtualnymi bytami: podzieli się z nimi informacjami o swojej rodzinie, wspomnieniami z wakacji, opowie o swoich przekonaniach i wierzeniach. Test odbędzie się najbliższej jesieni, najprawdopodobniej w środowisku Second Life. Wezmą w nim udział same avatary. Jednak większość z nich będzie bezpośrednio sterowanych przez ludzi. Wirtualną postacią będzie sterowało oprogramowanie Rascals (Renssalaer Advanced Synthetic Architecture for Living Systems). Rascals opiera się na silniku badającym prawdziwość twierdzeń, który wnioskuje na podstawie zachowań pasujących do wzorców zawartych w jego wiedzy (bazie danych). Każde twierdzenie uznane za prawdziwe wywołuje odpowiednią reakcję avatara. Dotychczas podobne techniki stosowano do rozwiązywania bardzo prostych problemów. Rascals posiada tak olbrzymią bazę danych wiedzy i doświadczeń, że może spróbować udawać człowieka. Jednak przetworzenie olbrzymiej ilości danych wymaga dużych mocy obliczeniowych - stąd pomysł, by wykorzystać superkomputery. Zespołowi Bringsjorda udało się osiągnąć kamień milowy, gdyż nauczyli swój program rozumienia "fałszywego przekonania". Pojęcie fałszywego przekonania wykształca się u człowieka dopiero pomiędzy 4. a 5. rokiem życia. Polega ono na tym, że jeśli w jednym z dwóch pudełek schowamy np. jabłko i chowaniu będzie przypatrywało się dziecko i człowiek dorosły, następnie dorosły wyjdzie, a my przełożymy jabłko do drugiego pudełka, to dziecko rozumie, iż dorosły ma teraz fałszywe przekonanie o tym, gdzie jabłko się znajduje. Innymi słowy, dziecko, podobnie jak teraz program Rascals, posiada własne sądy na temat sądów innych osób. Zadaniem sędziów będzie odróżnienie samodzielnego avatara stworzonego przez RI. Zostanie on poddany Testowi w październiku bieżącego roku.
  12. Niewykluczone, że ciemne wieki, jak zwykło się nazywać średniowiecze, wcale nie były ciemne tylko w przenośni. Naukowcy sądzą, że w VI wieku naszej ery nastąpił potężny wybuch wulkanu, który spowodował globalne ochłodzenie. To z kolei doprowadziło do wielkiego głodu, konfliktu kulturowego i szeregu innych nieszczęść. To by wyjaśniało, dlaczego zapisy historyczne z epoki mówią o zachmurzonym niebie i zimniejszym niż dziś klimacie. W dokumentach irlandzkich pojawiają się wzmianki o kilkuletnim braku chleba po 536 roku, a Chińczycy wspominają o opadach śniegu latem. Prokopiusz (Prokop) z Cezarei, najsłynniejszy historyk bizantyjski, wyjawił, że w 536 roku na świecie zapanował lęk. Słońce utraciło swój blask, wydawało się, jakby nastało ciągłe zaćmienie, a przebijające się promienie nie były już tak jasne. Współcześni naukowcy przez 20 lat rozpoznawali średniowieczną zmianę klimatu. Zaobserwowali, że 3 pierścienie przyrostu rocznego z tego okresu wskazują na wegetację spowolnioną niską temperaturą. Przyczyna ochłodzenia pozostawała nieznana, ale wygląda na to, że wszystkiemu jest winien wulkan. Każda normalna interpretacja danych powinna wskazać na przyczynę wulkaniczną – uważa Keith Briffa, paleoklimatolog z Uniwersytetu Wschodniej Anglii, autor najnowszego badania. Mike Baillie, paleoekolog z Queen's University w Belfaście, proponował, by uznać, że pył zawieszony w atmosferze i niedopuszczający do powierzchni ziemi promieni słonecznych powstał w wyniku upadku meteorytu. Zespół Briffy potwierdził teorię erupcji wulkanicznej, odnajdując w lodach Grenlandii i Antarktyki charakterystyczne ślady. Datuje się je na 533-536 rok, dlatego naukowcy sądzą, że wybuch miał miejsce w roku 535. Jego skutki były odczuwalne w następnych latach (Geophysical Research Letters). Czym są wspomniane charakterystyczne ślady? Jonami siarczanowymi powstającymi z dwutlenku siarki, które formują się podczas erupcji wulkanu. Nie powstają one natomiast w czasie upadku meteorytu, chyba że trafi on w skały bogate w siarkę. Ponieważ związki siarki znajdowano zarówno w lodach na półkuli północnej, jak i południowej, erupcja miała najprawdopodobniej miejsce w pobliżu równika. Skutki uderzenia przejęła na siebie jednak w większości półkula północna, dlatego tylko tutaj doszło do ochłodzenia klimatu. Briffa wyjaśnia, że trudność nie polega na odnalezieniu jonów siarczanowych w lodzie, ale na połączeniu czasu ich odłożenia z porą powstania w drewnie pierścieni, które świadczą o spadku temperatury na dużym obszarze naszej planety. Kolejny problem to odróżnienie związków siarki z wielkiego wybuchu od jonów z pomniejszych, ale następujących krótko po sobie erupcji. Bo Vinther i współpracownicy z Uniwersytetu w Kopenhadze stwierdzili, że wybuch w VI wieku był naprawdę potężny. Spowodował wzniesienie olbrzymiej ilości kurzu. Szacuje się, że było go o 40% więcej niż po erupcji indonezyjskiego wulkanu Tambora w 1815 r., która zabiła ok. 92 tys. ludzi (uznaje się ją za jedną z największych katastrof wulkanicznych). Naukowcy sądzą, że niska temperatura mogła ułatwić namnażanie pałeczki dżumy, przez co mikrobowi udało się rozpętać prawdziwą epidemię.
  13. Najniżsi mężczyźni są najbardziej zazdrośni. Hiszpańscy i holenderscy naukowcy z uniwersytetów w Walencji i Groningen przepytali 549 osób, zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Oceniali, jak bardzo wolontariusze są zazdrośni i co wywołuje w nich to uczucie (Evolution and Human Behavior). Panowie stawali się nerwowi na widok atrakcyjnego, bogatego i silnego rywala, lecz wyżsi mężczyźni byli w tej sytuacji spokojniejsi od niższych. Kobiety robiły się zazdrosne w obliczu cudzego piękna i czaru, a przymioty te wywoływały najsilniejszą zazdrość u najniższych i najwyższych pań. Przedstawicielki płci pięknej średniego wzrostu były najmniej zazdrosne, a zdarzało im się tak czuć w towarzystwie kobiet silnych fizycznie bądź w sensie społecznym. Panie z krzepą lub wpływowe stanowią zagrożenie, gdyż istnieje duże prawdopodobieństwo, że podczas konfliktu wygrają bitwę. Kobiety wysokie są bardziej dominujące i mają lepsze cechy predysponujące do wygrania walki niż kobiety niższe. Spostrzeżenia te są zgodne z wynikami wcześniejszych badań, w ramach których stwierdzono, że największym powodzeniem u kobiet cieszą się wysocy mężczyźni, a dobre zdrowie, płodność i podziw męskiej części społeczeństwa najczęściej zdobywają panie średniego wzrostu, które rzadko bywają zazdrosne o posiadaczki dokładnie tych samych cech. Wysocy mężczyźni są mniejszymi zazdrośnikami, ponieważ duży wzrost jest kojarzony z atrakcyjnością, dominacją i sukcesem reprodukcyjnym. Autorzy raportu wskazują na przykłady zwierząt, gdzie duże samce częściej wygrywają walki, stają się przywódcami i jako jedyne mają dostęp do samic. U ludzi wzrost jest jedną z najwcześniej dostrzeganych cech, dlatego szybko zaczęto go kojarzyć z pozycją. Holendersko-hiszpański zespół powołał się na przeprowadzone w przeszłości analizy, które unaoczniły, że wyżsi mężczyźni więcej zarabiają, kariera zawodowa częściej układa się po ich myśli, w dodatku zdobywają też atrakcyjniejsze kobiety. Szef zespołu naukowców, Abraham Buunk, podkreśla, że wzrost może mieć ważne konsekwencje psychologiczne. Inni eksperci uważają, że nie można pominąć innych czynników wpływających na zazdrość, np. samooceny, która nie zależy przecież tylko i wyłącznie od wzrostu, a także siły relacji z partnerem.
  14. W ciągu najbliższych tygodni będziemy świadkami końca jednej z lotniczych legend. Piętnaście ostatnich myśliwców F-117 Nighthawk, pierwszych niewidocznych dla radarów samolotów stealth, zakończy służbę. Samoloty odbędą 22 kwietnia swoją ostatnią podróż do bazy Tonopah Test Range Airfield w Newadzie. To właśnie stamtąd w 1981 roku w swój dziewiczy lot wystartował pierwszy F-117. Legendarny myśliwiec został opracowany przez słynne "Warsztaty Skunksa" (Sunk Works) firmy Lockheed Martin. To ich dziełem są m.in. szpiegowski U-2 i SR-71 Blackbird. F-117 po raz pierwszy wykonały misję bojową w 1989 roku nad Panamą. Później służyły nad Irakiem, Kosowem i Jugosławią. Ich zadania przejmą F-22 Raptor i F-35 Lightning II.
  15. Prawdopodobnie po raz pierwszy w historii zaobserwowano, jak delfin uratował dwa wieloryby, które utknęły na płyciźnie. O zdarzeniu poinformował urzędnik nowozelandzkiego Departamentu Ochrony Środowiska. Na jednej z plaż Wyspy Północnej utknęła samica kaszalota karłowatego wraz z młodym. Zwierzętom próbowali pomóc ludzie, którzy spychali je na głębszą wodę, lecz walenie ciągle powracały. Nagle pojawił się Moko, żyjący w pobliżu delfin, znany z tego, że często bawi się latem z plażowiczami. Gdy zjawił się delfin, zachowanie waleni natychmiast się zmieniło. Odpowiedziały na dawane przez niego sygnały. Wyprowadził je na otwarte morze w ciągu kilku minut. My bezskutecznie próbowaliśmy dokonać tego przez półtorej godziny - mówi Malcolm Smith. Po odprowadzeniu wielorybów Moko powróciła do zabawy z ludźmi. Każdego roku na plażach Nowej Zelandii utyka około 700 waleni. Nie wiadomo, dlaczego zwierzęta się mylą i lądują tam, gdzie grozi im śmierć.
  16. Mrówki od dawna przedstawia się jako wzór pracowitości i rezygnacji ze swoich udziałów na rzecz ogółu, czyli kolonii. Trzeba jednak zapomnieć o micie równych szans, ponieważ okazuje się, że kopce przepełniają prawdziwa korupcja i nepotyzm. Winą za ten stan rzeczy należy obarczyć samce z rodziny królewskiej (Proceedings of the National Academy of Sciences). Niektóre z nich przekazują tzw. królewski gen wybiórczo, upewniając się w ten sposób, że ich potomkini wyrośnie na królową, a nie pospolitą robotnicę. W badaniach uwzględniono 5 kolonii mrówek grzybiarek parasolowych, które poddano testom DNA. Szanse na zostanie przez larwę królową zależały w dużej mierze od tego, kto był jej ojcem. Wcześniej sądzono, że chodzi raczej o sposób odżywiania. Karmienie określonymi produktami miało doprowadzać do przeobrażenia się we władczynię. Podstawową zasadą obowiązującą w grupach owadów społecznych powinno być równouprawnienie. Odkryliśmy, że nie zawsze tak jest, ponieważ niektóre samce oszukują. W ten sposób wywierają genetyczny wpływ na rodzinę królewską – wyjaśnia dr Bill Hughes z Uniwersytetu w Leeds, który współpracował z profesorem Jacobusem Boomsmą z Uniwersytetu Kopenhaskiego. Samce stosujące nieuczciwe praktyki sterują swoją płodnością, ukrywając się w ten sposób przed resztą kolonii. Inaczej musiałyby stawić czoło rewolucji robotnic. Co robią? Rozprzestrzeniają swoją spermę w różnych koloniach... Gdyby w jednym gnieździe zbyt wiele larw zostało królowymi, robotnice zorientowałyby się w sytuacji i mogłyby zechcieć zmienić liderkę. Rzadkość linii królewskiej to strategia ewolucyjna, która ma uciszyć eksploatowane altruistyczne masy. Hughes wyjaśnia, że podczas obserwacji owadów kastowych, takich jak mrówki czy pszczoły, na pierwszy plan wybija się kooperacyjny aspekt ich społeczeństwa. Kiedy jednak przyjrzy się im nieco uważniej, zauważalne stają się konflikt i oszustwo. W ostatecznym rozrachunku nie różnią się one od ludzi tak bardzo, jak byśmy chcieli...
  17. Rzeki, zarówno małe, jak i duże, mają ogromną zdolność do oczyszczania wody z nadmiaru azotu. Na podstawie przeprowadzonych przez siebie badań twierdzi tak Stephen Hamilton, ekolog środowisk wodnych z Uniwersytetu Stanu Michigan. Badania dr. Hamiltona objęły dziewięć rzek płynących przez miasta, lasy oraz tereny rolnicze w obrębie zlewiska rzeki Kalamazoo w stanie Michigan. Celem analizy było sprawdzenie, co dokładnie dzieje się z azotanami przedostającymi się do wód płynących na odcinku od źródła do ujścia. W podsumowującym doświadczenie artykule autor udowadnia, że rzeki są zdolne do oczyszczania wody z nadmiaru azotanów. Ustalono także, że niektóre rzeki przeprowadzają ten proces wydajniej niż inne oraz znaleziono prawdopodobną przyczynę tego zjawiska. Z punktu widzenia ochrony środowiska eksperyment jest niezwykle ważny. Związki azotu są produkowane (i usuwane do środowiska) przez człowieka w ogromnych ilościach, głównie pod postacią nawozów sztucznych oraz odpadów przemysłowych. Gdy dostaną się do wody, mogą powodować w niej tzw. zakwit (nadmierny rozwój drobnych organizmów), a przez to prowadzić do zużycia tlenu w określonym zbiorniku. Grupa naukowców z Uniwersytetu Michigan spędziła trzy lata na badaniu okolicznych rzek. Akademicy dodawali do wody niewielkie ilości azotu, a następnie określali, w jakich miejscach i w jakich procesach zostawał on usuwany z wody. Badania dr. Hamiltona wykazały, że wiązanie azotanów w rzekach najsprawniej przeprowadzają drobne organizmy: glony, grzyby oraz bakterie. Istotny jest także "uskuteczniany" przez bakterie proces denitryfikacji, w którym azotany są przekształcane do gazowego azotu. W wyniku denitryfikacji azot ulatnia się pod postacią gazu do atmosfery, gdzie staje się nieszkodliwy. W czasie eksperymentu odkryto, że nie wszystkie strumienie i rzeki są równie wydajne pod względem zdolności do oczyszczania wody. Zauważono bowiem, że stopień oczyszczenia wody jest najwyższy w tych rzekach, które na swej drodze napotykają liczne systemy kanałów i zwężeń. Wartko płynące strumienie były, niestety, znacznie mniej wydajne. Jest to zaskakujące odkrycie, gdyż zwykle cieki wodne są udrożniane, co ma za zadanie przyśpieszyć przepływ wody. Do tej pory myślano bowiem, że im dłużej rzeka płynie od źródła do ujścia, tym więcej zabiera ze sobą zanieczyszczeń. Jest to prawdą, lecz równolegle zachodzi dokładnie odwrony proces: powolny ruch wody umożliwia drobnym organizmom pobranie z niej wiekszej ilości azotanów. Z tego powodu potrzebne jest ustalenie kompromisu w przypadku rzek przepływających przez silnie zanieczyszczone obszary. Dr Hamilton sugeruje, by rzeki przepływały przez miejsca skażone azotanami wartkim nurtem, a następnie spowalniały znacznie w specjalnie utworzonych sztucznych stawach. Po spowolnieniu przepływu wody żyjące w wodzie organizmy mogłyby wykorzystać możliwie wiele azotanów i w ten sposób przekształcić je do bezpieczniejszej postaci. Niestety, "naturalna oczyszczalnia" ma jedną wadę: działa najlepiej, gdy azotanów jest w wodzie stosunkowo niewiele. Powyżej określonego stężenia związków azotu system "zapycha się" i nie jest w stanie zachować swojej wydajności. Mimo to, odkrycie naukowców z Uniwersytetu Michigan ma szansę zmienić obowiązujące metody regulacji rzek oraz wpłynąć na redukcję przypadków zakwitu wody.
  18. Wykonane na zlecenie rządu USA badania przyniosły zaskakujące i zatrważające wyniki. Z analiz wynika bowiem, że ponad 3 miliony amerykańskich nastolatek jest nosicielkami przynajmniej jednej choroby przenoszonej drogą płciową (STD - od ang. Sexually Transmitted Diseases). Najbardziej obciążone chorobami są dziewczęta pochodzenia afroamerykańskiego - aż 48% spośród spośród nich cierpi na przynajmniej jedną STD. Jest to odsetek ponaddwukrotnie większy niż w przypadku dziewcząt białoskórych. Jako główne przyczyny tego zjawiska wskazuje się różnice w statusie socjoekonomicznym oraz wykształcenie. Dr Sara Forhan, pracownik Amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom, komentuje wyniki badań: To, co odkryliśmy, jest zatrważające. Aż jedna na cztery nastolatki w USA jest nosicielką przynajmniej jednej z czterech najczęstszych STD atakujących młode kobiety. Oznacza to 3,2 miliona chorych osób. Każda z nich żyje w stanie potencjalnego zagrożenia bezpłodnością i rakiem szyjki macicy. W analizie uwzględniono cztery najczęstsze choroby przenoszone drogą płciową. Dwie z nich są powodowane przez wirusy - są to infekcje HPV (Human papilloma virus), powodującym m.in. raka szyjki macicy, oraz HSV (Herpes simplex virus), będącym przyczyną opryszczki narządów płciowych. Pozostałe to jedna infekcja bakteryjna (chlamydioza, powodowana przez bakterie z rodziny Chlamydia) oraz jedna pierwotniakowa - zakażenie rzęsistkiem pochwowym. Elizabeth Alderman, specjalistka badająca zdrowie nastolatków, określiła wyniki jako oszałamiające: Przedstawione wyniki powinny skłonić nas do refleksji nad jakością pomocy, jaką niesiemy aktywnym seksualnie nastolatkom. Przyznała także, że lekarze już dawno zaobserwowali wyraźną dysproporcję częstotliwości zachorowań w zależności od koloru skóry. Badania dr Forhan objęły grupę 838 dziewcząt w wieku 14-19 lat, które wzięły udział w przeprowadzonym w latach 2003-2004 narodowym badaniu zdrowia i żywienia młodych Amerykanów. Analiza nie uwzględniała infekcji wirusem HIV oraz bakteriami powodującymi syfilis i rzeżączkę. Wcześniej uzasadniono bowiem, że częstotliwość występowania wspomnianych chorób w badanej grupie wiekowej jest bardzo niska. Jak mówi sama autorka badań, około 50% ankietowanych dziewcząt przyznało się do odbycia co najmniej jednego kontaktu seksualnego. W grupie tej częstotliwość występowania czterech najpowszechniejszych STD wynosiła aż 40%, w tym około 3% dziewcząt było nosicielkami więcej niż jednej choroby. Nawet wśród nastolatek przyznających się do posiadania zaledwie jednego partnera seksualnego w całym życiu choroby przenoszone drogą płciową występowały aż u jednej na pięć. Specjaliści zgadzają się, że potrzebny jest znacznie szczelniejszy system badań przesiewowych wśród nastolatek w poszukiwaniu nosicielek najczęstszych STD. Sugerują także, że ze względu na ogromną częstotliwość zakażeń HPV, wynoszącą aż 20%, należy rozważyć wprowadzenie obowiązkowych szczepień przeciw temu wirusowi. Znacznym utrudnieniem na drodze do rozwiązania problemu będzie z pewnością fakt, że dziewczęta narażone na infekcje przeważnie unikają wizyt u lekarza.
  19. David Palevliet, doktorant z Murdoch University w Perth, odkrył, że nanokable reagują na... muzykę. Mężczyzna prowadzi pomiary absorpcji światła słonecznego przez nanokable, chcąc zbudować z nich ogniwo słoneczne. Jednym z używanych przez Palevlieta sposobów na wywołanie wzrostu nanokabli było przepuszczanie prądu elektrycznego przez krzem w formie gazowego silanu (SiH4). Gaz zmieniał się w plazmę, która pulsowała z częstotliwością 1000 impulsów na sekundę. Molekuły gazu osiadały stopniowo na szklanym podłożu tworząc krzemowe nanokable. Promotor Palevlieta podsunął mu pomysł użycia muzyki zamiast generatora impulsów plazmy. Doktorant w miejsce generatora podłączył odtwarzacz i przetestował działanie różnych utworów. Znalazły się wśród nich Dancing Queen ABBY, Das Modell Rammsteina, Addicted to Bass Josha Adamsa, Nokturn op. 9 b-moll Chopina oraz Smoke on the water Deep Purple. Badania wykazały, że nanokable najlepiej rosły, gdy impulsy były generowane przez utwór Deep Purple. Najgorzej - przy muzyce Rammsteina. Parlevliet wyjaśnia, że w muzyce mamy do czynienia z częstymi i nagłymi zmianami tonacji. To powoduje, że generowana plazma może być niestabilna. Smoke on the water nie był jednak remedium na wszystkie bolączki. Nanokable stworzone przy jego pomocy były najbardziej poskręcane ze wszystkich. Generowanie sygnałów za pomocą muzyki nie jest więc lepszą metodą niż dotychczas używane. Jeśli jednak w przyszłości naukowcy znajdą zastosowanie dla poskręcanych nanokabli, utwory muzyczne mogą się przydać.
  20. Amerykańscy badacze wykazali, że palacze zdają sobie sprawę z konsekwencji swoich działań, ale często nie potrafią prawidłowo zareagować na napływające do nich dane (Nature Neuroscience). Zespół Pearl Chiu z Baylor College of Medicine w Houston badał 62 ludzi: 31 palaczy i równoliczną grupę osób niepalących. Wszyscy ochotnicy grali w symulację giełdy wewnątrz aparatu do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). W ciągu kilku rund mogli inwestować pieniądze, a po każdej z nich otrzymywali informację zwrotną. Mówiono im m.in., ile by zarobili, gdyby zainwestowali inaczej. O ile niepalący wykorzystywali informacje zwrotne do modyfikowania przyszłych decyzji, o tyle palący nie potrafili ich spożytkować. Przetwarzali dane w ten sam sposób, ale na tym się wszystko kończyło. To ważne odkrycie, ponieważ rzuca wiele światła na różnice w działaniu mózgu osób podatnych i niepodatnych na uzależnienie.
  21. General Electric poinformowała o dokonaniu przełomu w produkcji wyświetlaczy OLED. Dzięki czteroletnim badaniom i zainwestowaniu 13 milionów dolarów firma opracowała prototypową technologię produkowania wyświetlaczy w rolkach i ich późniejszego przycinania do odpowiedniego wymiaru. Zdaniem przedstawicieli GE, stworzony przez inżynierów firmy proces będzie można wykorzystać także podczas produkcji innych urządzeń, takich jak np. ogniwa fotowoltaiczne czy zwijalne wyświetlacze. Wyświetlacze OLED zapewniają lepszy obraz niż ekrany LCD i plazmowe, a jednocześnie zużywają mniej energii. Dlatego też są postrzegane jako następcy obu technologii. Dotychczas jednak nie upowszechniły się m.in. ze względu na wysokie koszty produkcji. Dzięki pracom GE koszty te mogą znacząco spaść.
  22. Nie tylko długotrwały, ale także chwilowy silny stres wpływa ujemnie na pamięć i uczenie. Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine zauważyli, że wydzielające się wtedy hormony upośledzają komunikację między neuronami uczestniczącymi w formowaniu i przetwarzaniu wspomnień (Journal of Neuroscience). Kiedyś sądzono, że takie skutki może mieć stres utrzymujący się tygodniami lub nawet miesiącami, teraz okazało się, że wystarczy jedno wyjątkowo nieprzyjemne zdarzenie. Szefowa badań, dr Tallie Baram, podkreśla, że stres jest nieodłączną częścią naszego życia. Najnowsze odkrycia w tej dziedzinie mogą jednak pomóc w opracowaniu skuteczniejszych leków, poza tym pozwalają wyjaśnić zapominalstwo niektórych osób i niemożność zapamiętania czegokolwiek podczas stresujących wydarzeń. Wcześniejsze studia koncentrowały się na określaniu wpływu kortyzolu na pamięć. Zespół Baram skupił się na hormonie uwalniającym kortykotropinę (ang. corticotropin releasing hormone, CRH). Okazało się, że gdy pod wpływem zdenerwowania w hipokampie, strukturze układu limbicznego niezwykle istotnej dla pamięci, wydzielał się CRH, zachodził proces niszczenia wypustek neuronów. Siłą rzeczy nie mogło dojść do przebudowy i zmiany "przepustowości" synaps. Zjawisko zaobserwowano u gryzoni: szczurów i myszy. Na późniejszych etapach eksperymentu wykazano, że hamowanie działania hormonu nie dopuszczało do wystąpienia zaburzeń pamięci i uczenia. Przyszłe leki powinny więc bazować na podobnym mechanizmie blokowania odpowiednich receptorów.
  23. Hewlett-Packard pokazał kilka technologii profesjonalnego druku przyszłości. Firma pochwaliła się m.in. atramentem Latex Ink, który może przetrwać na deszczu i śniegu. Przyda się więc do zadrukowywania billboardów i innych powierzchni, które są eksponowane na zewnątrz. Atrament zawiera lateksowy polimer, który zabezpiecza go przed wilgocią i zapewnia trwałość kolorów. Podstawowym składnikiem atramentu jest woda, która stanowi aż 70% jego objętości. HP twierdzi, że trwałość nielaminowanych wydruków eksponowanych na zewnątrz wynosi do 3 lat, a laminowanych - do lat 5. Stephen Nigro z HP mówi, że Latex Ink jest przeznaczony na rynek przedsiębiorstw i pojawi się on w ofercie firmy jeszcze w bieżącym roku. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie dostępny dla klienta indywidualnego. Bardzo interesującym urządzeniem jest drukarka Inkjet Web Press, która potrafi wydrukować... 2600 kolorowych stron A4 w ciągu minuty, a koszt pojedynczej strony jest niższy niż 1 cent. Drukarka, która może pracować z papierem o szerokości do 76,2 centymetra, ma w przyszłości zastąpić techniki offsetowa. Gilles Biscos, prezes firmy analitycznej Interquest Ltd. mówi, że Inkjet Web Press jest o 20% szybsza, niż jakakolwiek inna drukarka atramentowa
  24. Za dnia Lee Hadwin jest pielęgniarzem, w nocy przeobraża się w artystę szkicującego niezłe portrety i pejzaże. Tyle tylko, że po przebudzeniu rano kompletnie tego nie pamięta. Mężczyzna zamieścił na YouTube'ie ciekawy filmik. Na temat jego przypadku nakręcono także dokument. O prawa do jego wyświetlenia walczą teraz brytyjskie stacje telewizyjne. Niewykluczone, że w Liverpoolu powstanie instalacja transmitująca na żywo działania Walijczyka. Hadwin zaczął lunatykować w wieku 4-5 lat. Nie zachowywał się wtedy nietypowo, kręcił się po prostu po domu. Po raz pierwszy narysował coś podczas snu w wieku 16 lat, gdy nocował u znajomego. Następnego ranka mama przyjaciela odkryła malowidła pokrywające ściany kuchni. Ponieważ piliśmy poprzedniej nocy, złożyliśmy to na karb alkoholu. Pod koniec zeszłego roku, w grudniu, prace 34-letniego somnambulika trafiły na wystawę, ale wtedy media nie podchwyciły jeszcze tematu. Krótki artykuł pojawił się m.in. na BBC. Pielęgniarz nie umie wskazać przyczyny swojej nocnej działalności artystycznej, ale uważa, że dochodzi wtedy do głosu jakaś tłumiona za dnia część mózgu. Jedyne, co wskazuje na nocne "szaleństwa", to poranna migrena. Oceny z plastyki ze szkolnych świadectw nie wskazują na ukryty talent Hadwina. Jego abstrakcje, portrety i akty są jednak naprawdę piękne i dopracowane. Mężczyzna rysuje na tym, co mu wpadnie w rękę. Czasem są to gazety, ale niekiedy sięga po mniej typowe materiały. Kiedyś wykonał szkice na nogawkach odciętych od ulubionych dżinsów. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży obrazów z grudniowej wystawy zostały przekazane organizacjom charytatywnym. Ze względu na złe oświetlenie, rysunki Walijczyka lepiej oglądać w galerii zamieszczonej przez Daily Post niż na .
  25. Najnowsze badania przeprowadzone na Uniwersytecie Alabama dowodzą, że szczepionka przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego (HPV - od ang. Human Papilloma Virus) znacząco zmniejsza liczbę nieprawidłowych wymazów cytologicznych u kobiet. Oznacza to, że lek spełnia pokładane w nim nadzieje - od momentu wprowadzenia go na rynek znacznie spadła liczba kobiet bezpośrednio zagrożonych rakiem szyjki macicy. Lek, sprzedawany w Polsce pod nazwą Silgard (w niektórych krajach, m.in. w USA, nosi nazwę Gardasil), wyraźnie zmniejsza prawdopodobieństwo transformacji nowotworowej komórek szyjki macicy. Dzieje się tak, ponieważ zabezpiecza wspomniany organ przed infekcją wirusem brodawczaka. HPV, zdolny do ingerowania w cykl rozwojowy komórek niektórych tkanek, jest uznawany za jedną z głównych przyczyn niektórych rodzajów raka. Najlepiej poznano jego wpływ na rozwój raka szyjki macicy, lecz wirus podejrzewany jest także o wywoływanie m.in. raka tchawicy i innych organów związanych z drogami oddechowymi. Wyniki badań dowodzą, że wśród kobiet zaszczepionych Silgardem odsetek nieprawidłowych wymazów cytologicznych (zwanych także testami Papanicolau) spadł aż o 43 procent w porównaniu do grupy nieszczepionej. Podana wartość odnosi się do wykrytych przypadków tzw. śródnabłonkowych zmian dysplastycznych dużego stopnia, czyli zmian w strukturze nabłonka mogących bezpośrednio przerodzić się w nowotwór. Przytoczone wyniki dotyczą kobiet, które przyjęły szczepionkę co najmniej 3 lata temu. Użycie Silgardu pozwoliło także obniżyć odsetek wykrytych zmian o mniejszym stopniu zaawansowania. W tym przypadku różnica wyniosła od 16 do 35 procent. O 42 procent spadła także liczba wykonanych zabiegów biopsji szyjki macicy. Badanie takie wykonuje się najczęściej w sytuacji, gdy wynik wymazu cytologicznego sugeruje możliwy rozwój zmian w głębszych warstwach nabłonka. Ze względu na krótki czas od rejestracji leku ciężko jest odpowiedzieć na pytanie, czy szczepionka chroni przed rakiem. Jest to jednak wysoce prawdopodobne, gdyż najczęściej stanem poprzedzającym bezpośrednio raka są właśnie niewykryte i nieleczone odpowiednio wcześnie zmiany dysplastyczne. Badacze dowodzą także, że w grupie kobiet zaszczepionych przeciw HPV spadł odsetek pacjentek wymagających leczenia chirurgicznego zmian przednowotworowych. Dr Warner Huh, jeden z głównych autorów badań, mówi: "Widać jasno, że panie mają powód, by docenić podjętą przez siebie decyzję o szczepieniu. To pozytywny znak, nawet jeśli potrzebujemy jeszcze wielu lat, by odpowiedzieć definitywnie, czy jest to wystarczający środek ochrony przed rakiem szyjki macicy". Wyniki badań są efektem podsumowania trzech niezależnych testów. Przeprowadzono je na grupie liczącej łącznie 18000 kobiet w wieku 16-26 lat. Poszczególne eksperymenty przeprowadzono w Stanach Zjednoczonych, Europie oraz Azji. Warunkiem przystąpienia do badań było wykonanie wymazu cytologicznego oraz prawidłowy wynik tego badania. Następnie po trzech latach porównano odsetek pojawiających się w nabłonku szyjki macicy zmian dysplastycznych. Warto zaznaczyć, że u kobiet zakwalifikowanych do badań nie przeprowadzono testów na obecność HPV. Zdecydowana większość z infekcji jest przez wiele lat niewidoczna, a tylko nieliczne powodują poważne komplikacje. Z tego powodu nie można wykluczyć, że część pań w momencie szczepienia była już nieświadomymi nosicielkami. Informacja ta ma istotne znaczenie, gdyż Silgard nie usuwa, niestety, istniejących infekcji wirusem. Jeśli więc u tych kobiet organizm nie zwalczył infekcji sam, mogło to zaniżać statystyki skuteczności szczepionki. Wirus brodawczaka ludzkiego jest uznawany za główną przyczynę raka szyjki macicy. W zależności od źródła danych, podaje się HPV jako bezpośrednią przyczynę od 70% do nawet 99% przypadków tej choroby. Jest on także odpowiedzialny za ponad 90% przypadków tzw. kłykcin kończystych - stosunkowo niegroźnych, lecz uciążliwych, nieestetycznych i niejednokrotnie ciężkich do całkowitego wyleczenia zmian w obrębie genitaliów oraz odbytu u obu płci. Warto zaznaczyć, że nieleczone kłykciny kończyste mogą przerodzić się ostatecznie w nowotwór. Szacuje się, że w krajach rozwiniętych około 75% kobiet w wieku 15-49 lat przeszło w życiu przynajmniej jedną infekcję HPV. U zdecydowanej większości z nich infekcja ta zanika jednak w ciągu dwóch lat. Mimo to, w samych Stanach Zjednoczonych we wspomnianym przedziale wiekowym liczba kobiet zdolnych do zakażania innych wirusem brodawczaka wynosi aż 25 milionów. Straty spowodowane przez wirusa szacuje się w USA na astronomiczną kwotę 4 miliardów dolarów rocznie. Z tego powodu władze wielu krajów rozważają wprowadzenie programu powszechnych szczepień przeciwko HPV - ich zdaniem, jest to opłacalne nawet pomimo wysokiego kosztu leku. W Polsce pełny cykl szczepienia przeciw HPV, złożony z trzech kolejnych iniekcji podawanych w przeciągu 6 miesięcy, wynosi, niestety, aż 1350 zł.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...