Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36784
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    210

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Prawdopodobnie każdy z nas dostrzega zastraszające tempo wzrostu cen leków. Warto wspomnieć także o wynikach finansowych firm farmaceutycznych. Największa z nich, szwajcarska korporacja Roche, przyniosła w 2007 roku 15 miliardów dolarów czystego zysku(!). Nie dziwi zatem fakt, że naukowcy szukają rozwiązania tego palącego problemu. Wśród powstających koncepcji na uwagę zasługuje ta zaproponowana niedawno przez dwóch naukowców ze słynnego MIT w Bostonie. Autorami pomysłu są: profesor ekonomii Peter Temin oraz lekarz Stan Finkelstein. Swoje przemyślenia zawarli w książce Reasonable Rx: Solving the Drug Price Crisis, opublikowanej przez wydawnictwo Financial Times Press. Książka jest dostępna wyłącznie w języku angielskim, lecz warto przybliżyć także polskim czytelnikom przedstawiane w niej opinie. Naukowcy twierdzą, że przy zachowaniu obecnego trendu rozwoju rynku farmaceutycznego grozi nam sytuacja, w której ochrona zdrowia stanie się dobrem luksusowym, a nie podstawowym świadczeniem wobec pacjenta. Z tego powodu proponują rozdział rynku farmaceutycznego na kilka sektorów: badawczy, dystrybucyjny oraz decyzyjny. Każdy z nich powinien mieć zdaniem badaczy ściśle wyznaczone zadania i być niezależnym tworem. Podobnego rozdziału dokonano w latach 90. w Stanach Zjednoczonych na rynku energii elektrycznej. Rozdzielono wówczas producentów i dostawców prądu, a sieć energetyczną prowadziło niezależne przedsiębiorstwo. Zgodnie z modelem Finkelsteina i Temina powinna zostać powołana do życia organizacja typu non-profit, nazwana przez nich Korporacją Rozwoju Leków (ang. Drug Development Corporation - DDC). Składałaby się ona z wybitnych specjalistów i niezależnych ekspertów związanych z medycyną i rynkiem leków. Jej głównym zadaniem byłoby pośredniczenie pomiędzy rynkiem badaczy i odkrywców środków farmaceutycznych, a producentami i dystrybutorami. Firmy związane z badaniami otrzymywałyby zlecenia od centralnego organu i opracowywały nowe terapie określonych chorób. Z kolei dystrybutorzy otrzymywaliby gotowe receptury i produkowali leki, które następnie dostarczaliby odbiorcom. Tak więc DDC pełniłoby dwie funkcje: byłoby pośrednikiem pomiędzy producentami i firmami badawczymi, a także ustalałoby priorytety rozwoju badań wykonywanych przez te ostatnie. W ten sposób DDC miałoby realny wpływ na tworzenie nowych technologii. Dziś rola podobnych organów centralnych ogranicza się wyłącznie do wybierania spośród gotowych leków tych najlepszych i ewentualnego wydawania zgody na ich refundację. Zdaniem naukowców, zmieniony model rynku leków pozwoliłby uniknąć tzw. mentalności bestsellerowej (ang. blockbuster mentality), zgodnie z którą na rynek trafiają głównie leki przeciw chorobom, na które choruje najwięcej osób. Warto zaznaczyc, że niejednokrotnie nowe leki są nieznacznie skuteczniejsze od poprzednich generacji, lecz w połączeniu z dobrym marketingiem i ogromną rzeszą zainteresowanych klientów przynoszą ogromne zyski. Idealnym przykładem mentalności bestsellerowej jest sprzedaż leków na nadciśnienie. Już dziś można je skutecznie kontrolować lekami w połączeniu z dietą, lecz nie przeszkadza to firmom w sprzedaży coraz nowych leków. Dodatkowym problemem związanym z blockbuster mentality jest zaniechanie produkcji leków, które mogłyby pomóc ofiarom chorób częstych w krajach Trzeciego Świata. W związku z niskim statusem ekonomicznym tamtejszej ludności, korporacjom nie opłaca się opracowywać i legalizować nowych leków. Model amerykańskich naukowców miałby szansę głęboko odmienić tę sytuację. Sami badacze podkreślają, że zlecanie badań nad chorobami trapiącymi ubogie kraje może przynieść ogromne korzyści nawet dla samych Stanów Zjednoczonych. Peter Temin komentuje ten pomysł następująco: Dotyczy to szczególnie stanów południowych, gdzie w związku z ociepleniem klimatu gwałtownie wzrasta zagrożenie chorobami tropikalnymi. Wymienił też najważniejszą jego zdaniem zaletę opracowanego przez siebie modelu: Zgodnie z naszą koncepcją, DDC wspierałaby rynek, nie korporacje. Miejmy nadzieję, że model ten zostanie wprowadzony zanim dojdzie do nieuchronnej w obecnej sytuacji katastrofy.
  2. Australijscy psychiatrzy zakończyli niedawno testy kliniczne z udziałem kobiet, w ramach których za pomocą plastrów estrogenowych próbowano ograniczyć objawy schizofrenii i zaburzenia dwubiegunowego. Szefowa badań, profesor Jayashri Kulkarni z Monash University, podkreśla, że spowodowało to znaczny spadek częstości występowania halucynacji słuchowych. W 8-tygodniowym eksperymencie wzięły udział chorujące na schizofrenię 102 panie w wieku rozrodczym. Losowo przypisywano je do dwóch grup. Jedna otrzymywała plaster ze 100 mikrogramami estradiolu, używany w ramach hormonalnej terapii zastępczej (HTZ), druga – plaster z placebo (Archives of General Psychiatry). Przez cały czas kobiety nadal zażywały leki antypsychotyczne. Lekarze są świadomi, że w przeszłości połączono HTZ z nowotworami piersi i szyjki macicy, twierdzą jednak, że 8 tygodni to okres zbyt krótki, by wywołać jakieś skutki uboczne. Profesor Kulkarni opowiada, że o istnieniu związku między hormonami a zdrowiem psychicznym wspomniano po raz pierwszy ponad 100 lat temu. Dopiero jednak w ciągu ostatnich 20 lat zaczęto gromadzić dowody naukowe dotyczące ochronnej roli estrogenu i jego roli w opóźnianiu początku chorób psychicznych. To pozwala wyjaśnić, czemu kobiety zapadają na psychozy na późniejszych etapach życia i czemu są na nie podatniejsze w okresach niskiego stężenia hormonów, takich jak menopauza czy miesiączka. Psychiatra wyjaśnia, że plastry blokują działanie kluczowych neuroprzekaźników w mózgu. To ważne, ponieważ halucynacje słuchowe są skutkiem nadmiernej stymulacji przez serotoninę, a złudzenia – przez dopaminę. Estrogen jest zaś skutecznym blokerem zarówno serotoniny, jak i dopaminy. Wydawałoby się, że skoro plastry zawierają żeński hormon płciowy, opisywana metoda sprawdzi się tylko u kobiet. Nic bardziej mylnego. Zespół Kulkarni przeprowadził testy z podwójnie ślepą próbą 52 mężczyzn. U nich również zaobserwowano poprawę stanu zdrowia. Eksperymenty są powtarzane w kilku miejscach na terenie USA, Australii i Niemiec. Kulkarni prowadziła też dwa inne badania związane z modulowaniem poziomu hormonów. Pierwsze trwało 3 miesiące. Jego uczestniczkom podawano raloksifen, środek stosowany do zapobiegania osteoporozie. Poprawiał on funkcjonowanie poznawcze u chorych na schizofrenię kobiet po menopauzie. Drugie objęło panie z zaburzeniem dwubiegunowym (psychozą maniakalno-depresyjną). Przez 28 dni podawano im tamoksifen – cytostatyk wykorzystywany w terapii raka piersi. Jest to skuteczny syntetyczny antyestrogen, a kobiety z cyklofrenią zaobserwowały, że okresy manii pojawiają się przy wysokich stężeniach estrogenu. Okazało się, że jego zażywanie eliminowało fazę maniakalną.
  3. Najprawdopodobniej już wkrótce przymusowe wysyłanie e-maili i korzystanie z komunikatorów będzie uwzględniane jako zaburzenie w klasyfikacji chorób DSM-IV – donosi gazeta The Ottawa Citizen. Następne wydanie podręcznika jest przygotowywane na rok 2012. Szkic, do którego będzie można zgłaszać swoje uwagi, zostanie jednak udostępniony już w przyszłym roku. W artykule wstępnym American Journal of Psychiatry z tego miesiąca pojawia się stwierdzenie, że uzależnienie od Internetu – z nadmiernym graniem, zaabsorbowaniem seksem i wysyłaniem maili/wiadomości w komunikatorach włącznie – jest powszechnym zaburzeniem obsesyjno-kompulsywnym, które powinno być dodane do oficjalnego zestawienia chorób psychicznych. Dr Jerald Block, psychiatra z Oregon Health and Science University w Portland, podkreśla, że w przypadku uzależnienia od Sieci także można wyodrębnić typowe cechy uzależnienia: zachcianki, rozwój tolerancji, wycofanie, a także pragnienie coraz większej ilości towaru: lepszego sprzętu czy dodatkowych godzin on-line. Wciągnięci w wirtualną rzeczywistość zaniedbują swoje obowiązki, a nawet nie zaspokajają podstawowych potrzeb fizjologicznych – nie jedzą, nie śpią, nie piją. W skrajnych przypadkach konieczne stają się hospitalizacja i zażywanie leków psychotropowych. Krytycy pomysłu słusznie jednak zauważają, że na razie badania dotyczące uzależnienia od Sieci znajdują się w powijakach i zastanawiają się, jak lekarze mieliby stwierdzić, czy ktoś korzysta jeszcze z komputera w granicach normy, czy też już je przekroczył. W zeszłym roku brytyjscy psychiatrzy donosili na łamach pisma Advances in Psychiatric Treatment, że uzależnieni stanowią w Sieci mniejszość: od 5 do 10% ogółu. Ze sporządzonego wtedy portretu psychologicznego wynikało, że są to przeważnie dobrze wykształceni, a zarazem introwertywni mężczyźni. Ostatnie badania sugerują jednak, że najwięcej problemów przysparzają kobiety w średnim wieku, które korzystają z domowych komputerów. Niektórzy używają komputerów do tego samego celu, który wchodzi w grę w przypadku alkoholu czy narkotyków: by uciec od rzeczywistości. Można się uzależnić od wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z pecetem: aktu pisania na klawiaturze, pokojów rozmów, zakupów w Sieci albo gier. Te ostatnie zyskały nawet nazwę "heroinware". Ponieważ dają możliwość rozmawiania z innymi uczestnikami zabawy, zapewniają coś, czego brak wielu czynnościom pozasieciowym. Poza tym oderwanie się od ekranu utrudnia ich nastawiony na współpracę/współzawodnictwo charakter. Uzależnieni gracze ukrywają własną obsesję, zaczynają kłamać. Gdy nie mogą zasiąść do swojego, dajmy na to, Diablo II, stają się niespokojni i podenerwowani. Wycofują się z innych kontaktów społecznych, zarówno w ramach rodziny, jak i grupy rówieśniczej. Ich kontakt z rzeczywistością inną niż wirtualna się urywa...
  4. Zwierzęta, a więc i ludzie, postrzegają głębię dzięki temu, że mają dwoje oczu. Ponieważ sztuka ta udaje się także w przypadku wykorzystania tylko jednego oka, naukowcy zastanawiali się, jak to możliwe. Wszystko stało się jasne, gdy badacze z Uniwersytetu w Rochester zidentyfikowali niewielką część mózgu, która przetwarza obraz z jednego oka, ruch ciała i ruch gałki ocznej (Nature). Wygląda na to, że neurony z tego obszaru mózgu łączą wskazówki wzrokowe z niewzrokowymi i w ten wyjątkowy sposób określają głębię obrazu – tłumaczy szef zespołu naukowego, profesor Greg DeAngelis. Wg niego, poza rozbieżnością dwuoczną (ang. binocular disparity), czyli przemieszczaniem poziomym obrazów względem siebie na siatkówkach obu oczu, mózg dysponuje też komórkami nerwowymi odpowiadającymi za ocenę ruchu ciała, perspektywy i tego, jak obiekty przemieszczają się przed i za innymi. Wszystko to pozwala mu stworzyć w głowie odbicie trójwymiarowego świata. Opisany mechanizm neuronalny bazuje na tzw. względnej paralaksie ruchu (ang. relative motion parallax). Jak można przeczytać w słowniku PWN-u, jest to źródło informacji o głębi, które polega na tym, że względna odległość obiektów od obserwatora determinuje zakres i kierunek ich względnego ruchu na siatkówce (obrazy przemieszczają się z różną prędkością). Kiedy fiksujemy wzrok na jakimś przedmiocie, każdy wykonywany ruch powoduje, że obiekty zlokalizowane przed nim wydają się przemieszczać w kierunku przeciwnym, a za nim w tym samym, co wybrany przez nas. Rejonem mózgu opisanym przez naukowców z Rochester jest obszar MT (ang. middle temporal) w korze skroniowej. Oczywiście, dochodzi do błędów, ale zazwyczaj mechanizm dobrze się sprawdza. Gdy gałka oczna może się poruszać, śledząc ogólny ruch grupy obiektów, neurony MT uzyskują dostatecznie dużo danych, aby stwierdzić, że wśród obiektów przemieszczających się w tym samym kierunku pędzący najszybciej znajduje się najbliżej, a najwolniej – najdalej od obserwatora.
  5. Nowe badania wykazały, że cyjanobakterie mogą przeżyć na Księżycu. Jeśli obserwacja ta się potwierdzi, będzie to wielką szansą dla ewentualnej stałej bazy księżycowej. Cyjanobakterie można będzie wykorzystać do wydobywania z księżycowego gruntu minerałów potrzebnych do produkcji paliwa czy nawożenia upraw roślinnych. Najpóźniej w 2020 roku NASA ponownie wyśle człowieka na Księżyc. Agencja ma nadzieję, że w przyszłości uda się założyć stałą bazę na ziemskim satelicie. Jednym z głównych problemów będą koszty zaopatrzenia takiej bazy. Dlatego też wykorzystanie cyjanobakterii może pozwolić na obniżenie tych kosztów. Każdy kilogram ładunku, którego nie trzeba będzie wieźć z Ziemi to spore oszczędności. Cyjanobakteria rozwija się w środowisku bogatym w wodę i, co najważniejsze, odżywia się za pomocą fotosyntezy. Do życia potrzebuje więc wody, światła i powietrza. Igor Brown z należącego do NASA Johnson Space Center postanowił sprawdzić, czy bakterie będą rozwijały się w księżycowym gruncie. Do eksperymentów wykorzystano cyjanobakterie żyjące w gorących źródłach w parku Yellowstone. Umieszczono je w pojemnikach z wodą i gruntem przypominającym powierzchnię Księżyca. Okazało się, że podczas wzrostu cyjanobakterie produkują kwasy, które świetnie rozkładają niektóre minerały w tym ilmenit (żelaziak tytanowy), który dość obficie występuje na Księżycu. Niektóre gatunki cyjanobakterii świetnie sobie radziły w takim środowisku. Uwagę naukowców zwrócił nowy, nieznany dotychczas gatunek, nazwany JSC-12. Brown mówi, że użycie cyjanobakterii do rozkładu ilmenitu to dopiero początek procesu. Następnie można by użyć innych gatunków, które z produktów rozkładu wytworzą nawozy potrzebne hodowanym na Księżyciu roślinom. Te nie mogą rosnąć wprost na gruncie księżycowym, gdyż zdecydowana większość składników odżywczych jest uwięzionych w skałach, a rośliny nie potrafią ich stamtąd pobrać. Co więcej rozkład księżycowego gruntu pozwoli nie tylko nawozić rośliny. Podczas całego procesu powstaje też metan, który może zostać użyty jako paliwo do silników rakietowych. Brown twierdzi też, że żelazo i inne "pozyskane" przez cyjanobakterie metale, można będzie koncentrować i wykorzystywać do produkcji maszyn. Naukowcy badają teraz jak najmniejszym wysiłkiem i nakładem kosztów hodować cyjanobakterie w warunkach księżycowych.
  6. Do tej pory uważano, że człowiek współczesny opuścił Afrykę jakieś 50 tysięcy lat temu. Teraz okazuje się, że to nie pierwsza fala migracji. Kolejne 50 tys. lat wcześniej z Czarnego Lądu wyemigrowała mniejsza grupa, będąca najprawdopodobniej podgatunkiem Homo sapiens sapiens (Journal of Human Evolution). Większość obecnie żyjących ludzi to potomkowie drugiej fali podróżników, ale bardzo prawdopodobne, że niektóre populacje, zamieszkujące Izrael, Jordanię, Liban, Syrię, Australię, Nową Zelandię oraz Indonezję, noszą geny wspomnianych wyżej pionierów zmian. Profesor Michael Schillaci z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu w Toronto udowadnia też, że pierwsi emigranci wykazują pewne podobieństwo genetyczne do neandertalczyków, którzy opuścili Afrykę dużo wcześniej, osiedlając się ostatecznie w Europie oraz zachodniej i centralnej Azji. Wg niego, to efekt krzyżowania się z neandertalczykami albo posiadania wspólnego przodka. W ramach swoich badań profesor określał stopień podobieństwa genetycznego, dokonując pomiarów mózgoczaszki. Wykorzystał do tego celu kości 28 współczesnych i prehistorycznych populacji. Okazało się, że najstarsze skamieliny z Bliskiego Wschodu były genetycznie podobne do najstarszych znalezisk z Australii, Nowej Zelandii i Indonezji. Dzisiejsi ludzie są zaś najbardziej podobni do Europejczyków, którzy po opuszczeniu Afryki zasiedlali Stary Kontynent w okresie od 40 do 10 tys. lat temu. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że ekspansja z Afryki, która dała początek pierwszym Australijczykom, miała miejsce przed dobrze nam znanym exodusem sprzed ok. 50 tysięcy lat, w wyniku którego doszło do kolonizacji Europy. Schillaci uważa, że pierwsza fala migracji została zamaskowana genetycznie przez późniejszą. Teorię, że mamy do czynienia z dwoma podgatunkami człowieka współczesnego, potwierdzają znaleziska z etiopskiej wioski Herto. Archeolodzy natrafili tam na ślad skamielin istot o budowie mocniejszej od znanych Homo sapiens. Ich wiek to 154-160 tys. lat. Erik Trinkaus, profesor antropologii fizycznej z Washington University w St. Louis, podkreśla, że badania powinno się powtórzyć na większej liczbie próbek, z większą liczbą różnych pomiarów oraz bez takich luk czasowych, jak u Schillaciego. Kanadyjczyk pominął bowiem jedną z najwcześniejszych skamielin z południowo-wschodniej Azji, przez co nie ma odpowiednich skamielin z sprzed 100-30 tys. lat z Lewantu i Australii, co pozwoliłoby stwierdzić, co działo się tam w międzyczasie.
  7. W ramach projektu APROSYS (Advanced Protection System) opracowano aktywny mechanizm ochrony pasażerów w razie kolizji bocznej. Nad technologią pracowali naukowcy z Fraunhofer Institute, akademicy z różnych uniwersytetów oraz inżynierowie zatrudnieni przez firmy motoryzacyjne. W drzwiach samochodu zamontowane są kamery i radar, które bez przerwy badają otoczenie. Dane przesyłane są do komputera, gdzie specjalne oprogramowanie odróżnia obiekty ruchome (inne samochody) od nieruchomych (drzewa, budynki) i ocenia stwarzane przez nie zagrożenie. Jeśli odkryje, że za chwilę w samochód uderzy z boku inny pojazd, uruchamia mechanizmy obronne. Na 200 milisekund przed zderzeniem komputer wysyła sygnał elektryczny, który wędruje do metalowego przewodu wykonanego ze stopu zapamiętującego kształty. Wówczas rozpoczyna się właściwa reakcja obronna. Przewód zmienia kształt, uruchamiając sprężynę, która wypycha w stronę drzwi metalowy bolec zamontowany w siedzeniu pasażera. Jednocześnie z drzwi wysuwa się metalowy bloczek, który opiera się o bolec. Dzięki takiemu rozwiązaniu energia zderzenia jest przynajmniej częściowo absorbowana przez system ochronny, a nie ciało pasażera, a ponadto drzwi samochodu są bardziej stabilne i są w mniejszym stopniu niż zwykle wbijane do wnętrza pojazdu.
  8. Badacze z Uniwersytetu w Edynburgu twierdzą, że poziom męskich hormonów płciowych (androgenów) w krytycznym okresie pomiędzy 8. a 12. tygodniem ciąży wpływa na przyszłe zdrowie reprodukcyjne mężczyzny. To na tym etapie życia trzeba, wg nich, poszukiwać przyczyny niskiej liczebności plemników, nowotworów jąder czy nieprawidłowej budowy dróg moczowo-płciowych (Journal of Clinical Investigation). Lekarze zwracają uwagę, że u chłopców dość często pojawiają się pewne zaburzenia rozwojowe, np. nieprawidłowe zstępowanie jąder do moszny (wnętrostwo) albo spodziectwo (wada wrodzona, która polega na lokalizacji ujścia cewki moczowej na brzusznej stronie prącia). Sądzą oni, że rak jąder czy niska liczba plemników to wynik działania tego samego mechanizmu. Podczas badań na myszach naukowcy zaobserwowali, że poziom androgenów pomiędzy 8. a 12. tygodniem ciąży był powiązany z odległością dzielącą podstawę penisa od odbytu. Wg Szkotów, tego typu pomiary mogą być pierwszym wskaźnikiem przyszłych zaburzeń reprodukcyjnych u chłopców. Wiemy z wcześniejszych badań, że androgeny oddziałujące na płód w łonie matki programują układ rozrodczy. Zakładaliśmy jednak, że proces ten zachodzi na późniejszych etapach ciąży – wyjaśnia szefowa zespołu dr Michelle Welsh. Uważa ona, że pomiar odległości między penisem a odbytem u chorych mężczyzn może dostarczyć użytecznych informacji na temat tego, co działo się z nimi wcześniej w sensie endokrynnym. Im jest on krótszy, tym mniej możemy być pewni, że hormony oddziaływały prawidłowo i we właściwym czasie. Dr Allan Pacey z Uniwersytetu w Sheffield sugeruje, by wykorzystać długość odcinka anogenitalnego dorosłych mężczyzn do oceny hormonalnych oddziaływań w macicy, a w przyszłości sprawdzić, jak silnie koreluje to z zaburzeniami działania układu płciowego.
  9. W naturze nie ma rzeczy niepotrzebnych. Jeśli nam, ludziom, wydaje się, że coś jest tylko ozdobą, mylimy się... Doskonałym tego przykładem jest nurniczek wąsaty (Aethia pygmaea), niewielki ptak morski z rodziny alek. Jego wąsy z piór spełniają dokładnie tę samą funkcję, co wibryssy kota: pomagają mu odnaleźć drogę przez ciemne wykroty. Nurniczki wąsate zamieszkują Aleuty i Wyspy Kurylskie. Składają jaja w norach, do których prowadzą wąskie korytarze, w dodatku ptaki wchodzą tam i wychodzą jedynie nocą. Wg biologów, Aethia pygmaea są najbardziej przyozdobionym z 6 znanych gatunków nurniczków i jednym z dwóch prowadzących nocny tryb życia. Przypominające wąsy pióra wyrastają ponad i pod oczami i kierują się ku górze oraz na boki głowy. Sampath Seneviratne i Ian Jones z Memorial University w St John's przypuszczali, że pseudowibryssy to narząd dotykowy, który pomaga ptakom poruszać się w ciemnościach. Aby sprawdzić, czy tak jest w rzeczywistości, Seneviratne złapał w nocy 99 ptaków, które wchodziły lub wychodziły z nory na wyspie Buldir (Aleuty). Potem wpuszczono je do drewnianego labiryntu, którego struktura bardzo przypominała wygląd typowego gniazda nurniczków. Zachowanie ptaków śledzono dzięki wykorzystaniu kamery na podczerwień. Naukowiec patrzył, jak nurniczki unikały zderzenia z wystającymi elementami i liczył, ile razy uderzyły się w głowę. To ważne, ponieważ na wolności pokonują korytarze wydrążone w skale wulkanicznej. Każdy ptak trzykrotnie pokonywał labirynt. Raz ze schowanymi wąsopiórami, raz z zawiązanymi oczami i raz bez żadnej tego typu interwencji. Okazało się, że nurniczki ze związanymi piórami uderzały się niemal dwukrotnie częściej niż wtedy, gdy mogły się nimi bez przeszkód (i to dosłownie!) posługiwać. Jak widać, pióra te są doskonałym przystosowaniem do środowiska, w którym przyszło żyć nurniczkowi.
  10. Badacze z Uniwersytetu Kentucky odkryli nową metodę korygowania podwyższonego ciśnienia krwi. Jest bezpieczna i skuteczna, nie wywołuje skutków ubocznych, a do tego... nie wymaga interwencji lekarza. Chodzi o medytację transcendentalną (MT). Najnowsze badania dowodzą, że technika ta może okazać się bardzo efektywna we wspomaganiu terapii stanów podwyższonego ciśnienia u ludzi. Badania wykonano metodą metaanalizy, tzn. podsumowano wyniki dziewięciu innych eksperymentów. Polegały one na stosowaniu MT jako środka zapobiegania nadciśnieniu. Wykazano, że stosowanie medytacji przy braku przyjmowania jakichkolwiek leków obniża ciśnienie skurczowe serca o 4,7 mmHg, a rozkurczowe o 3,2 mmHg. Odpowiada to spadkowi ciśnienia krwi o ok. 3% u osoby, której ciśnienie krwi znajduje się na granicy nadciśnienia. Oznacza to, że dołączenie MT do trwającej farmakoterapii jest porównywalnie skuteczne do dołączenia do niej drugiego leku. Główny autor metaanalizy, dr James W. Anderson z Uniwersytetu Kentucky, twierdzi, że obniżenie ciśnienia o taką wartość pozwala oczekiwać realnego spadku ryzyka chorób sercowo-naczyniowych. Dodatkowo, co podkreśla naukowiec, odbywa się to przy całkowitym braku efektów ubocznych oraz obciążenia organizmu. Nieznany jest dokładny mechanizm działania MT, pozwalający na obniżenie ciśnienia krwi. Najprawdopodobniej nie chodzi jednak o samo uspokojenie organizmu, gdyż inne techniki relaksacyjne (tradycyjna medytacja, biologiczne sprzężenie zwrotne, techniki kontrolowania stresu itp.) nie przynoszą podobnych efektów. Amerykańskie centrum kontroli i prewencji chorób (CDC) szacuje, że aż jeden na trzech Amerykanów cierpi na podwyższone ciśnienie krwi lub nadciśnienie. Z tego powodu pilnie poszukiwane są wszelkie skuteczne metody redukcji ciśnienia tętniczego. Czy medytacja transcendentalna stanie się jedną z nich, będzie zależało prawdopodobnie głównie od samych pacjentów... oraz od lekarzy, gdyż nie jest pewne, czy zaufają oni tej wysoce niestandardowej metodzie leczenia. Wyniki badań dr. Andersona zostały opublikowane w najnowszym numerze czasopisma American Journal of Hypertension.
  11. Poszukujemy 3200 białych myszy, wyłącznie samic, Nie mogą ważyć więcej niż 18 gramów. Brzmi jak ogłoszenie prasowe wybrednego prestidigitatora, tymczasem autorami specyfikacji są przedstawiciele ochrony Kremla. Po co ochroniarzom tyle zwierząt? Oni sami nie bardzo chcą się na ten temat wypowiadać, pojawiło się więc sporo plotek i domysłów. Media zza naszej wschodniej granicy spekulują, że białe myszy to pokarm dla sokołów odstraszających kruki lub zwierzęta do laboratoryjnych eksperymentów. Badano by na nich wpływ różnych toskycznych substancji, w razie ataku bronią chemiczną mogłyby też wykrywać obecność niebezpiecznych gazów. Z dokumentów opublikowanych na oficjalnej witrynie internetowej rządu wynika, że ochrona Kremla znalazła już dostawcę gryzoni i wyda na ten cel 475.776 rubli, czyli nieco ponad 20 tysięcy dolarów.
  12. Od lat w mediach (i nie tylko) powtarza się, że gra na własnym terenie i w obecności rzesz wiernych kibiców zwiększa szanse na wygraną. Okazuje się jednak, że to nieprawda, przynajmniej jeśli chodzi o piłkę nożną. Dwóch fizyków, Andreas Heuer i Oliver Rubner z Uniwersytetu w Monachium, przeanalizowało ponad 12 tysięcy meczów rozegranych przez Bundesligę między 1965 a 2007 rokiem. Za wskaźnik "wydajności" drużyny uznano różnicę w liczbie strzelonych goli, a nie liczbę wygranych meczów. Wg Rubnera, daje to czytelniejszy obraz sytuacji. Rzeczywiście, gra u siebie zapewniała lepszy wynik: średnio o 0,7 bramki więcej. Niektóre zespoły wydawały się szczególnie dobre na własnych boiskach. Podejście takie jest jednak prawdziwe tylko wtedy, gdy pod rozwagę bierze się ograniczoną liczbę meczów. Przewaga zanikała, jeśli uwzględniano nieskończoną liczbę meczów. Podobne zjawisko widuje się podczas rzucania monetą, kiedy podczas serii losowań ląduje ona częściej np. orzełkiem do góry. Czy to także przypisalibyśmy psychologicznemu wpływowi osoby rzucającej monetę? – pyta retorycznie Rubner
  13. Szczepienie przeciw gruźlicy jest jednym z najmniej przyjemnych. Po iniekcji miejsce wkłucia często wypełnia się ropą i swędzi, a po pewnym czasie na skórze pojawia się niezbyt estetyczna blizna. Istnieje jednak szansa, że już niedługo ta sama szczepionka będzie dostępna w nowej, znacznie przyjemniejszej do przyjmowania formie. Chodzi o wdychanie suchego proszku. Nowa postać dobrze znanego leku przechodzi właśnie wstępne testy w Stanach Zjednoczonych. Nowa szczepionka powstała na Uniwersytecie Harvarda, zaś jej testami zajmują się naukowcy z Uniwersytetu Północnej Karoliny we współpracy z firmami działającymi w ramach utworzonego przez nią parku technologicznego. Wstępne analizy wskazują, że jest co najmniej tak samo skuteczna, jak tradycyjna szczepionka, lecz forma jej przyjmowania jest bez porównania mniej uciążliwa. Przyjmowana jest bowiem z użyciem inhalatora zamiast strzykawki. Innowacyjna jest także forma przechowywania szczepionki. Dotychczas lek zwyczajnie zamrażano, przez co musiał być ciągle przechowywany w warunkach chłodniczych. Nawet krótkie rozmrożenie dyskwalifikowało produkt, co znacznie utrudniało jego dystrybucję, głównie do odległych krajów. Nowa forma szczepionki jest przygotowywana w specjalnym procesie. Aby wytworzyć gotową postać środka, rozpyla się wodną zawiesinę bakterii, a następnie suszy ją strumieniem gorącego azotu. Powstały proszek można bezpiecznie przewozić bez potrzeby zamrażania, co znacząco ułatwia transport substancji. Może się to okazać przydatne szczególnie w krajach Trzeciego Świata. Potencjalne zapotrzebowanie na szczepionkę jest ogromne - każdego roku program ochrony przed gruźlicą obejmuje około 100 milionów noworodków. Jest to niezwykle istotny element ochrony ludności, gdyż nosicielami bakterii gruźlicy są aż dwa miliardy ludzi na świecie. Każdego roku choruje na gruźlicę aż 9 milionów ludzi, z których niemal jedna czwarta umiera. W świetle tych danych oczywiste jest, że potrzebny jest środek łatwo dostępny i prosty do masowego podania. Nowa forma leku daje dużą szansę na dalsze rozpowszechnienie szczepień przeciw tej niezwykle groźnej chorobie. Nowoczesna forma szczepionki ma jeszcze jedną zaletę. Podawana jest tą samą drogą, którą wnikają do organizmu bakterie. Szczepionka aktywuje układ odpornościowy w idealnym miejscu, czyli w drogach oddechowych, co umożliwia szybką i skuteczną reakcję organizmu. Wstępne testy wykazały, że nowa forma środka jest co najmniej tak samo skuteczna, jak tradycyjne wstrzyknięcia. Dr Tony Hickey, autor szczepionki, uważa, że przejście testów przez jego lek mogłoby otworzyć drogę kolejnym szczepionkom przyjmowanym w podobny sposób. Jak podkreśla badacz, istnieje jeszcze wiele chorób bakteryjnych, zapobieganie którym mogłyby zostać znacznie ulepszone dzięki wziewnym szczepionkom.
  14. Profesor Cliff Eisen z londyńskiego King's College po roku pracy potwierdził, że badany przez niego obraz to nieznany dotychczas portret Wolfganga Amadeusza Mozarta. To prawdopodobnie najważniejszy portret odkryty od czasu śmierci kompozytora - stwierdził profesor. Mozart został namalowany z profilu, w czerwonym żakiecie. I to właśnie dzięki niemu udało się zidentyfikować kompozytora. Profesor Eisen mówi, że żakiet jest niemal identyczny z tym, który Mozart opisał 28 września 1782 roku w liście do swojego ojca. Uczony datuje obraz na rok 1783, a za jego autora uważa Josepha Hickla. Obraz należał do rodziny Johanna Lorenza Hageuera, bliskiego przyjaciela Mozarta. Rodzinna legenda mówi, że Hickel podarował ten portret Mozartowi w podziękowaniu za serenadę K375, którą kompozytor napisał dla członka rodziny Hickla. Profesor Eisen przypomina, że obraz jest tym cenniejszy, że znamy tylko trzy autentyczne portrety Mozarta z ostatniej dekady jego życia (1781-1791). Są to: rysunek Doris Stock z 1789 roku, woskowy medalion wykonany około 1788 przez Leonharda Poscha i nieukończony obraz olejny, który namalował szwagier Mozarta, Joseph Lange, pomiędzy rokiem 1782 a 1787. Portretem zainteresowano się szerzej w 2005 roku, gdy został kupiony przez jednego z amerykańskich kolekcjonerów. Nabywca nie miał pojęcia, że kupowany przez niego obraz może być tak cennym dziełem. Na jego trop specjaliści wpadli przypadkiem. Jeśli portret ponownie trafi na rynek może być wart miliony dolarów.
  15. Większość ciężarnych kobiet liczy na bezbolesny i jednocześnie wolny od leków przeciwbólowych poród. W specjalnym raporcie na ten temat, opublikowanym w czasopiśmie BMC Medicine, badacze stawiają jednak sprawę jasno: poród nie jest tak łatwy, jak wydaje się przyszłym matkom. Niepokoi także doniesienie, że wśród najwazniejszych przyczyn zawyżonych oczekiwań wymieniono brak prawidłowej edukacji kobiet oraz niedostateczne przygotowanie do porodu. Autorzy badań sugerują, że programy nauczania w szkołach rodzenia powinny być znacznie bardziej realistyczne. Joanne Lally, główna autorka raportu, tłumaczy: Osoby zaangażowane w proces przygotowywania matek do porodu powinny nie tylko wysłuchiwać oczekiwań przyszłych mam, lecz także uświadamiać im, jak poród wygląda naprawdę". Jej zdaniem zbyt często daje się kobietom złudzenie, że poród jest wydarzeniem łatwym do przejścia i niewymagającym np. zastosowania leków przeciwbólowych. Zgodnie ze statystykami, kobiety najczęściej mają nieprawdziwe wyobrażenie na temat czterech faktów dotyczących porodu: intensywności i rodzaju bólu, dostępu do środków znieczulających, prawa do aktywnego udziału w podejmowaniu decyzji oraz ogólnego poziomu posiadanej przez siebie kontroli nad przebiegiem zabiegu. Doskonale ilustruje to fakt, że ponad połowa spośród kobiet, które zadeklarowały przed porodem niechęć do przyjmowania leków przeciwbólowych, ostatecznie przyjęła je podczas narodzin dziecka. Naukowcy i lekarze są zgodni: potrzebna jest zmiana sposobu podejścia do edukacji kobiet w ciąży. Należy dostarczyć im prawdziwych informacji na temat porodu, włącznie z wszystkimi ciemymi stronami tego wydarzenia. Nikt nie zna jednak odpowiedzi na pytanie, jak wiele kobiet będzie skłonnych płacić za kurs, na którym usłyszą tak wiele nieprzyjemnych informacji...
  16. Zamiłowanie mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni do miniaturyzacji jest znane w całym świecie. Wszystko wskazuje jednak na to, że nawet najmniejsze japońskie zegarki nie dorównują temu, który sami Japończycy odkryli niedawno... w komórce prymitywnej bakterii gatunku Synechococcus elongatus. Dzięki złożonemu z zaledwie kilku białek mechanizmowi bakteria steruje rytmem dobowym własnego życia. Jest to najprostszy odkryty dotąd zegar biologiczny i jednocześnie jedyny, którego pracę udało się zaobserwować na poziomie pojedynczych białek. Bakteria, o której mowa, należy do tzw. cyjanobakterii, występujących pospolicie w zbiornikach wodnych. Jest organizmem samożywnym, zdolnym do fotosyntezy. Szacuje się nawet, że 25% energii wytwarzanej drogą syntezy przez organizmy wodne jest powstaje właśnie dzięki S. elongatus. Nic dziwnego, że bakteria ta jest silnie uzależniona od rytmicznych zmian dnia i nocy. Sercem biologicznego zegara bakterii są trzy białka, nazwane KaiA, KaiB oraz KaiC. Japońscy badacze odkryli, że ostatnie białko podlega cyklicznie reakcji fosforylacji i defosforylacji (przyłączanie i odłączanie reszt kwasu fosforowego). Reakcje te regulują zdolność KaiC do tworzenia kompleksów, zwanych periodosomami (w wolnym tłumaczeniu byłyby to "ciałka okresowe"). Naukowcy zbadali dokładną strukturę powstających periodosomów i w ten sposób stworzyli prawdopodobny model regulacji rytmu dobowego przez bakterię. Dr Shuji Akiyama, główny autor odkrycia, opowiada: Pomimo radykalnego postępu w poznawaniu struktur białkowych, dokładny związek pomiędzy procesem składania i rozkładania, a fosforylacją KaiC nie był do niedawna dobrze znany. Było tak głównie dlatego, że ciężko jest zrozumieć złożone wewnątrzkomórkowe mechanizmy wyłącznie na podstawie statycznych obrazów pojedynczych komponentu zegara. Przełom nastąpił, gdy naukowcy wymyślili sposób na obserwację cząsteczek w czasie rzeczywistym. Aby to umożliwić, użyli techniki prześwietlania wąskimi strumieniami promieniowania X, czyli SAXS (od ang. Small-Angle X-ray Scattering). Dzięki temu zauważyli, że początkowa synchronizacja procesu zachodzi dzięki składaniu i rozbijaniu kompleksu białkowego. Gdy zegar zostanie "ustawiony", zadanie cyklicznej zmiany zachowań białek są zależne od fosforylacji i defosforylacji proteiny KaiC. Od obecności grupy fosforanowej przy białku zależy, czy pozostałe proteiny, czyli KaiA oraz KaiB, będą w stanie utworzyć kompleks razem z białkiem nadającym rytm procesowi. Z kolei cykliczne powstawanie i rozpad kompleksów są dla komórki informacją o upływie czasu. Dotychczas nie został poznany sposób, w jaki bakteria wykorzystuje informację o porze dnia lub nocy. Jest jednak niemal pewne, że utrzymanie tak złożonej maszynerii we własnych komórkach ma dla S. elongatus istotne znaczenie, tak samo, jak ważne jest dla wyższych organizmów.
  17. Jeden z jeżowców z rzędu Clypeasteroida ma niezwykłą taktykę przetrwania. Gdy wykryje w pobliżu drapieżnika... klonuje się. Dawn Vaughn i Richard Strathmann z University of Washington donoszą, że gdy w akwarium z rybami wsadzili liczącą sobie cztery dni larwę Clypeasteroida, sklonowała się ona. Podobny proces nie zaszedł, gdy w zbiorniku nie było ryb. Klonowanie daje genom larwy większe szanse na przeżycie. Ponadto klon jest mniejszy niż oryginał, więc istnieje mniejsze ryzyko, że zostanie przez ryby wykryty. James McClintock, który specjalizuje się w badaniu strategii obronnych u zwierząt, które nie są w stanie uciekać, mówi, że wielkość klona jest idealna - jest on na tyle duży, by przeżyć i rozwinąć się w larwę, a na tyle mały, że ryby go nie zauważą. Taka strategia ma jednak swoją cenę. Dorosłe klony są o około 1/3 mniejsze od zwierząt niesklonowanych. To z kolei oznacza, że mają mniejsze szanse na przeżycie już jako dorosłe osobniki. Jednak, skoro taka strategia się rozwinęła w toku ewolucji. można przypuszczać, że korzyści przewyższają straty. Klonowanie zauważono już u szkarłupni, jednak zachodziło ono w korzystnych warunkach środowiskowych, gdy wokół było dużo pożywienia i panowała odpowiednia temperatura. To, co robią Clypeasteroida jest pierwszym znanym przypadkiem klonowania jako strategii obronnej.
  18. Aligatory nie mają płetw, ale są doskonałymi pływakami. Manewrują dzięki ruchom mięśni umożliwiającym zmianę położenia płuc. Aligator amerykański, inaczej missisipski (Alligator mississippiensis), wykorzystuje przeponę, mięśnie miednicy, brzucha i międzyżebrowe, by zmienić środek wyporu. Dzięki temu udaje mu się podczas nurkowania przesunąć płuca w kierunku ogona, w czasie wynurzania w kierunku głowy, a na boki podczas zakręcania (Journal of Experimental Biology). T.J. Uriona, doktorant z Uniwersytetu Utah, wyjaśnia, że zabiegi te pomagają gadowi tak cicho i spokojnie zmienić tor ruchu, że bez najmniejszych problemów udaje mu się zaskoczyć ofiarę. Amerykański zespół przypuszcza, że manipulowanie mięśniami, by sterować środkiem wyporu, jest wykorzystywane także przez inne zwierzęta, np. niektóre salamandry, żółwie, krowy morskie czy żaby szponiaste (platanna, Xenopus laevis). Opisane odkrycie pozwala wyjaśnić, czemu aligatory mają przeponę, która nie jest zbyt rozpowszechniona wśród innych gadów. Wcześniej powodów doszukiwano się w zamierzchłej przeszłości. W triasie przodkowie aligatorów mieli rozmiary kota i zamieszkiwali ląd. Wielu ekspertów sądziło, że przepona wyewoluowała, by ułatwiać oddychanie w czasie biegu. Uriona przeprowadzał eksperyment dotyczący funkcji mięśni razem z profesorem C.G. Farmerem. Obiektem badań były 2-letnie gady z Rockefeller Wildlife Refuge (nie są one tak duże, jak dorosłe osobniki, bo mierzą nieco ponad 0,5 m). Naukowcy przyczepili do mięśni elektrody, które miały monitorować ich ruchy, a cyfrowe urządzenie śledziło zmiany trajektorii. Zwierzęta pływały w akwarium wielkości wanny, a biolodzy przyglądali się im podczas nurkowania. Doktorant porównał przemieszczanie płuc do działania kamizelki ratunkowej. Gdyby ją założyć nieco niżej niż normalnie, głowa uległaby zanurzeniu, co groziłoby utonięciem.
  19. Linux ciągle nie jest w stanie wyjść z zajętej przez siebie rynkowej niszy i stać się systemem masowym. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy byliśmy świadkami powstania kilku interesujących inicjatyw, które dawały nadzieję, że opensource'owy system operacyjny trafi do przeciętnego domu. Ostatnio okazało się jednak, że nie będzie to takie proste, jakby chcieli jego zwolennicy. Przed kilkoma dniami sieć Wal-Mart poinformowała, że w jej sklepach nie będzie już można kupić linuksowych pecetów i będą one dostępne tylko przez Internet. Teraz nadzieje na upowszechnienie się Linuksa rozwiał Asustek. Firma ta jest producentem zdobywającego coraz większą popularność taniego laptopa Eee. Początkowo był on rozprowadzany tylko z Linuksem i wiele osób sądziło, że dzięki niemu olbrzymia rzesza osób pozna ten system i zrezygnuje z Windows,. Jonney Shih, szef Asusteka, oznajmił właśnie, że w 2008 roku jego firma dostarczy na rynek 5 milionów Eee, z czego 3 miliony będą korzystały z systemu Windows XP. Tajwański producent, a wraz z nim i analitycy, uważają, że klienci chętniej sięgną po Eee z Windows niż z Linuksem. Mimo i ta pierwsza będzie dwukrotnie droższa. Tani laptop z opensource'owym systemem można kupić już za 200 USD, natomiast za komputer z Windows XP trzeba będzie zapłacić około 390-400 dolarów. Różnica w cenie jest jednak spowodowana nie tyle użyciem komercyjnego systemu operacyjnego, co różnicami w specyfikacji technicznej. Najtańsze linuksowe wersja to seria Eee 700. Urządzenie korzysta z 7-calowego wyświetlacza o rozdzielczości 800x480 pikseli, procesora Intel Celeron-M ULV 353 taktowanego zegarem o częstotliwości 630 MHz, 512 megabajtów pamięci RAM i do 8 gigabajtów pamięci flash, która pełni rolę pamięci masowej. Z kolei linia Eee 900, która będzie sprzedawana także z systemem Windows XP zostanie wyposażona w 1 gigabajt RAM, do 12 gigabajtów pamięci flash oraz wyświetlacz o przekątnej 8,9 cali i rozdzielczości 1024x600. Niewykluczone, że mózgiem komputera będzie najnowszy superenergooszczędny procesor Intela Atom.
  20. Z danych firmy badawczej BDA China wynika, że Chiny mają więcej internautów niż USA. Liczba korzystających z Sieci obywateli Państwa Środka wynosi około 217 milionów. Liu Bin, analityk BDA China mówi, że do końca bieżącego roku ich liczba wzrośnie do 280 milionów. Po raz pierwszy od powstania Internetu Stany Zjednoczone utraciły 1. miejsce na liścia państw z największa liczbą internautów. Chińczycy coraz chętniej zaglądają do Sieci. Pod koniec 2007 roku korzystało z nich 210 milionów obywateli Chin, czyli o 53% więcej niż pod koniec 2006 roku.
  21. Naukowcy z University of York postanowili sprawdzić, czy zamiast budować pojedynczą sztuczną formę życia, nie lepiej wybudować wiele małych i prostszych, ale za to współdziałających ze sobą. W ramach projektu Symbiotic Evolutionary Robot Organism (Symbrion) tworzą... układ immunologiczny dla robotów. Będzie się on składał z 10 000 mikroskopijnych organizmów, które z jednej strony będą chroniły większego robota, a z drugiej wspólnie będą tworzyły osobny, większy organizm. Sztuczny system immunologiczny będzie wykrywał uszkodzenia robota i informował o nich systemy kontrolne wyższego rzędu. Wraz z informacjami przekaże też swoje sugestie co do naprawienia problemu. Wspomniane 10 000 małych robotów, by być skutecznymi, muszą nie tylko komunikować się ze sobą, ale także ewoluować jako jeden organizm. Muszą być bowiem w stanie stawić czoła nowym zagrożeniom, wyciągać wnioski i przystosowywać się do nowych warunków. Sztuczny system immunologiczny robotów to dopiero początek prac nad wielkimi zespołami miniaturowych współdziałających ze sobą inteligentnych urządzeń. Jon Timmis, szef Grupy Systemów Inteligentnych z Wydziału Elektroniki University of York mówi, że takie zespoły miniaturowych maszyn można będzie w przyszłości wykorzystać np. do ratowania życia ofiarom katastrof budowlanych. Wystarczy w gruzowisko wpuścić setki miniaturowych autonomicznych maszyn, które będą mogły komunikować się ze sobą i współpracować, by skutecznie pomóc ludziom znajdującym się pod zwałami betonu.
  22. W Peru archeolodzy odkryli ruiny świątyni, którą najprawdopodobniej stworzyli ludzie mieszkający tu przed powstaniem imperium Inków. Obiekt sakralny leży na obrzeżach fortecy Sacsayhuaman. W 11 wyodrębnionych pomieszczeniach "przechowywano" mumie i podobizny bóstw. Prowadzi tu droga, a twórcy nie zapomnieli także o systemie irygacyjnym. Na razie nie jest znany dokładny wiek znaleziska, ponieważ naukowcy czekają na wyniki datowania węglowego. Świątynię zbudowano z kamienia i suszonych na słońcu cegieł. Ma ona powierzchnię ok. 250 metrów kwadratowych. W jej obrębie znajduje się obszar, któremu nadano kształt Chacana, inkaskiego symbolu religijnego. Jeśli kaplica pochodzi z okresu preinkaskiego, skąd wzięły się symbole Inków? To wspólne dzieło kultur z dwóch okresów w dziejach. Inkowie weszli tu i zmienili wygląd świątyni, która początkowo miała bardziej rustykalną architekturę – wyjaśnia Washington Camacho, dyrektor Parku Archeologicznego Sacsayhuaman. Wg archeologów, system melioracyjny został zbudowany przez plemię Ayarmaca, które żyło w tym rejonie pomiędzy rokiem 900 a 1200. Wykopaliska rozpoczęły się zeszłego lata i potrwają najprawdopodobniej jeszcze 5 lat.
  23. Wykonane w Centrum Medycznym Uniwersytetu Columbia badania przynoszą zaskakujące wyniki. Odkryto bowiem, że troska o bliską osobę z poważną chorobą serca może... zwiększyć nasze własne ryzyko wystąpienia podobnych dolegliwości. Badania objęły ponad 500 rodzin, których członkowie zapadli na chorobę serca i przyjmowali pomoc ze strony bliskich. Wyniki analizy dowodzą, że opieka nad osobą ciężko chorą zwiększa ryzyko wystąpienia objawów napięcia psychologicznego oraz stosowania niekorzystnej dla mięśnia sercowego diety. Doktor Lori Mosca, szefowa Oddziału Kardiologii Prewencyjnej w Centrum Medycznym Uniwersytetu Columbia, tłumaczy: Poczucie odpowiedzialności za osobę, która niedawno opuściła szpital, może prowadzić do uczucia izolacji i nasilenia objawów depresyjnych. Wzrasta także ryzyko, że osoba opiekująca się chorym przestanie jeść tak zdrowo, jak powinna. Badacze uznali, że w związku z dokonanym odkryciem należy wprowadzić program zachęcający osoby sprawujące opiekę nad chorymi do zmiany trybu życia na korzystniejszy dla zdrowia. Wśród zaleceń pojawiła się m.in. rada, by przyjmowane w pożywieniu tłuszcze składały się na mniej niż 30% wartości energetycznej posiłków, a maksymalnie 7% powinny stanowić tłuszcze nasycycone. Zalecono także, by nie przekraczać dziennej dawki 200 mg cholesterolu. Dr Mosca uznała wyniki swojego programu za zadowalające: Już po sześciu tygodniach zaobserwowaliśmy wyraźną poprawę nawyków żywieniowych [liczba osób odżywiających się zgodnie z jej zaleceniami wzrosła z 53% na początku eksperymentu do 79% po sześciu tygodniach]. Większość osób, które zmieniły w tym czasie swoją dietę, to osoby relatywnie młodsze, z podwyższonym ryzykiem chorób serca, oceniające nisko swój stan zdrowia. Zgodnie z oczekiwaniami badaczy, zauważono także, że najbardziej narażeni na objawy obciążenia psychicznego byli ci spośród opiekunów, którzy sami cierpieli na depresję. Nie jest jednak jasne, czy to opieka nad chorym spowodowała tę chorobę, czy tylko nasiliła objawy gorszego samopoczucia psychicznego. Gorsza kondycja psychiczna opiekunów może, niestety, odbić się na ich zdrowiu fizycznym, szczególnie gdy jest połączona z niezdrową dietą. Odkrycie to sama autorka badań komentuje następująco: To istotna wskazówka dla lekarzy: trzeba skupić się na opiekunach osób chorych, gdyż oni sami także często potrzebują pomocy. Popełniamy błąd, ograniczając proces nauczania zdrowego trybu życia wyłącznie do samego chorego. Dr Mosca uważa, że lekarze muszą mieć na uwadze obciążenie, jakiemu poddani są opiekunowie. Jej zdaniem, lekarze powinni poświęcać swoją uwagę nie tylko osobie z chorobą serca, ale także tej, która ją wspiera.
  24. Interdyscyplinarne podejście do nauki już nieraz okazało się najlepszym rozwiązaniem istniejących problemów. Tym razem wysiłek specjalisty w dziedzinie nanotechnologii ma szansę stać się przełomem w biologii molekularnej, a dzięki temu być może także w innych dziedzinach, np. w kryminalistyce lub medycynie. Dr Samuel Afuwape z amerykańskiego Uniwersytetu Narodowego, bo o nim mowa, opublikował niedawno hipotetyczny model przenośnego urządzenia zdolnego do szybkiego i wygodnego wykrywania DNA o określonej sekwencji. Detektory DNA pierwszej generacji bazują na fluorescencyjnych cząsteczkach przyłączanych do DNA, które emitują światło widzialne po oświetleniu światłem UV. Są one dość skuteczne, lecz, niestety, drogie i niezbyt szybkie w działaniu. Kolejna generacja tego typu urządzeń używa tzw. enzymów markerowych - białek zdolnych do przeprowadzania reakcji barwnej. Niestety, one również mają swoje wady: stosowane w nich białka są bardzo drogie i wrażliwe na warunki otoczenia, a rozmiary maszyn wciąż nie pozwalają na zabranie ich np. do samochodu, by wykonać analizy w terenie. Obecnie najczęstszym kierunkiem badań jest opracowywanie maszyn, które nie używałyby tak złożonych systemów detekcji, dzięki czemu byłyby mniejsze i tańsze. Właśnie taki kierunek działania przyjął dr Afuwape. Naukowiec opracował model urządzenia (należy zaznaczyć, że nie stworzył jeszcze jego prototypu), które wykrywałoby subtelne zmiany pola elektrycznego po złączeniu się dwóch cząsteczek DNA o odpowiadającej sobie sekwencji. Sercem układu jest specjalny tranzystor, nazwany ISFET (od ang. ion-selective field-effect transistor, co znaczy mniej więcej: selektywny dla jonów tranzystor zależny od efektu pola). ISFET jest w stanie wykrywać bardzo delikatne zmiany przewodności materiałów. Idea działania urządzenia jest następująca: połączenie ze sobą dwóch pasujących do siebie (komplementarnych) sekwencji DNA wyzwalałoby reakcję chemiczną, której efektem byłoby wytworzenie jonów. Zajście reakcji tego typu jest jednoznaczne z wytworzeniem prądu elektrycznego. Zadaniem ISFET wg pomysłu naukowca jest wykrycie wspomnianych zmian w przepływie prądu elektrycznego, co potwierdzałoby obecność w badanej próbie poszukiwanej cząsteczki DNA. Badacz opracował listę związków chemicznych, które potencjalnie mogłyby zostać wykorzystane w prototypie urządzenia. Ewentualne zastosowania urządzenia najlepiej opisał sam autor projektu: ISFET ma szansę stać się sercem wysoce precyzyjnych, czułych i miniaturowych detektorów DNA. Urządzenia takie znajdą szerokie zastosowanie w medycynie, rolnictwie, a także w naukach o środowisku. Przydadzą się także w związku z wykrywaniem broni biologicznej. Hipotetyczny model urządzenia zapowiada się więc niezwykle ciekawie. Z zainteresowaniem czekamy na stworzenie działającego prototypu.
  25. Zajmujący się sztuczną inteligencją eksperci z Rensselaer Polytechnic Institute są przekonani, że najpotężniejszy superkomputer świata - BlueGene/L - może przejść częściowy Test Turinga. Wymyślony przez Alana Turinga test ma być kamieniem milowym, po przekroczeniu którego będziemy mogli mówić o istnieniu sztucznej inteligencji. W Teście bierze udział kilka osób i maszyna. Każdy z uczestników znajduje się w innym pomieszczeniu i prowadzi rozmowę w języku naturalnym z sędzią-człowiekiem. Jeśli sędzia nie rozpozna maszyny, uznaje się, że ta zdała test. Selmer Bringsjord, szef Wydziału Nauk Poznawczych w Rensselaer Institute informuje, że powtał już jest wirtualny byt, który jest właśnie wyposażany w podstawy wiedzy o sobie - gdzie chodził do szkoły, jacy są członkowie jego rodziny, itd. "Chcemy stworzyć inteligentny twór i rozmawiać z nim w interaktywnym środowisku podobnym do holodeka z serialu Star Trek" - mów Bringsjord. Wirtualna postać zostanie wyposażona we wszelkie osobiste informacje, które naukowcom dostarcza jeden ze studentów. Avatar będzie mógł dystukować na ten temat z innymi wirtualnymi bytami: podzieli się z nimi informacjami o swojej rodzinie, wspomnieniami z wakacji, opowie o swoich przekonaniach i wierzeniach. Test odbędzie się najbliższej jesieni, najprawdopodobniej w środowisku Second Life. Wezmą w nim udział same avatary. Jednak większość z nich będzie bezpośrednio sterowanych przez ludzi. Wirtualną postacią będzie sterowało oprogramowanie Rascals (Renssalaer Advanced Synthetic Architecture for Living Systems). Rascals opiera się na silniku badającym prawdziwość twierdzeń, który wnioskuje na podstawie zachowań pasujących do wzorców zawartych w jego wiedzy (bazie danych). Każde twierdzenie uznane za prawdziwe wywołuje odpowiednią reakcję avatara. Dotychczas podobne techniki stosowano do rozwiązywania bardzo prostych problemów. Rascals posiada tak olbrzymią bazę danych wiedzy i doświadczeń, że może spróbować udawać człowieka. Jednak przetworzenie olbrzymiej ilości danych wymaga dużych mocy obliczeniowych - stąd pomysł, by wykorzystać superkomputery. Zespołowi Bringsjorda udało się osiągnąć kamień milowy, gdyż nauczyli swój program rozumienia "fałszywego przekonania". Pojęcie fałszywego przekonania wykształca się u człowieka dopiero pomiędzy 4. a 5. rokiem życia. Polega ono na tym, że jeśli w jednym z dwóch pudełek schowamy np. jabłko i chowaniu będzie przypatrywało się dziecko i człowiek dorosły, następnie dorosły wyjdzie, a my przełożymy jabłko do drugiego pudełka, to dziecko rozumie, iż dorosły ma teraz fałszywe przekonanie o tym, gdzie jabłko się znajduje. Innymi słowy, dziecko, podobnie jak teraz program Rascals, posiada własne sądy na temat sądów innych osób. Zadaniem sędziów będzie odróżnienie samodzielnego avatara stworzonego przez RI. Zostanie on poddany Testowi w październiku bieżącego roku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...