Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Doktor Andrew Digby z nowozelandzkiego Ministerstwa Ochrony Przyrody, który jest doradcą naukowym programu odrodzenia kakapo, poinformował, że bieżący rok jest drugim najlepszym w historii rokiem rozrodu kakapo. Wyjątkowe nielotne papugi kakapo to gatunek krytycznie zagrożony. Na początku bieżącego roku na wolności żyło zaledwie 200 papug. Obecnie wszystkie kakapo żyją na małych bezludnych wyspach wolnych od drapieżników. Nie można ich przenieść do Nowej Zelandii, gdzie niegdyś żyły, gdyż ludzie wprowadzili tam inwazyjne drapieżniki, które niemal doprowadziły do zagłady tego wyjątkowego gatunku. Jednak i wyspy nie gwarantują przetrwania papug. Ze względu na niezwykle małą populację kakapo zagraża chów wsobny, a poważne niebezpieczeństwo stanowią choroby. Dodatkowym problemem jest fakt, że kakapo rozmnażają się raz na 2-3 lata, gdy owocuje drzewo Rimu (Dacrydium cupressinum). Dlatego też obecnie cała populacja kakapo znajduje się pod ścisłym nadzorem. Każdy ptak wyposażony jest w nadajnik, a na wyspach znajduje się sieć odbiorników. Dzięki temu naukowcy mogą zdalnie monitorować zachowania i rozmnażanie się zwierząt. Stąd też wiadomo, że bieżący rok był drugim najlepszym pod względem liczby kakapo, które przyszły na świat. Z jaj wykluło się 60 młodych, z czego ponad 50 dożyło do momentu opierzenia się. Obecnie część z nich weszła w wiek młodzieńczy (150 dni), kiedy to zostają oficjalnie zaliczone do populacji. Andrew Digby poinformował, że obecnie oficjalna światowa populacja kakapo liczy 220 osobników. Specjaliści starający się uratować kakapo powoli stają przed nowym problemem. Potrzebne są nowe habitaty dla papug. Eksperci szukają więc nowych bezpiecznych miejsc. Mają nadzieję, że w przyszłym roku uda im się przenieść część populacji do jednego lub dwóch takich miejsc. Rekordowym rokiem dla kakapo był 2019. Wówczas żyło 147 dorosłych kakapo, a z jaj wykluło się aż 76 młodych. Kakapo znalazły się na skraju zagłady przez polowania, utratę habitatów i wprowadzenie przez Europejczyków inwazyjnych drapieżników. Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku sądzono, że kakapo wyginęły, okazało się jednak, że przetrwały one na Wyspie Stewarta. W 1977 znano jedynie 18 kakapo. Nowa Zelandia rozpoczęła bardzo ambitny program odbudowy populacji. Niewykluczone, że to najbardziej intensywnie prowadzony program jakiegokolwiek gatunku na świecie. Papugi kilkukrotnie przenoszono na wyspy, gdzie tworzono dla nich jak najlepsze warunki. Zwierzęta są karmione specjalną dietą, która ma zwiększyć szanse na udany rozród. Każde z gniazd kakapo wyposażono w kamery, czujniki na podczerwień, urządzenia odstraszające drapieżniki i ogrzewające jajo, gdy samica opuszcza gniazdo. Każda z papug ma nadajnik, imię, a jej losy są śledzone. « powrót do artykułu
  2. W 2010 roku świat astronomii obiegła sensacyjna wiadomość o odkryciu dwóch olbrzymich bąbli znajdujących się nad i pod centrum Drogi Mlecznej. Struktury zarejestrowane przez Fermi Gamma-ray Space Telescope i nazwane Bąblami Fermiego, mają wysokość po 25 000 lat świetlnych i prawdopodobnie liczą sobie zaledwie kilka milionów lat. Grupa amerykańskich naukowców opublikowała właśnie wyniki badań, z których wynika, że bąble – przynajmniej częściowo – pochodzą spoza naszej galaktyki. Spektroskopowe obserwacje bąbli Fermiego w zakresach fal radiowych, ultrafioletowych i optycznych pozwoliły nam na wykrycie licznych chmur gazu, znajdujących się prawdopodobnie wewnątrz bąbli. Chmury te nazywamy w tej pracy chmurami wysokich prędkości w bąblach Fermiego (FB HVC). Chociaż możliwe jest modelowanie kinematyki tych chmur z wykorzystaniem wiatru galaktycznego płynącego z centrum galaktyki, pochodzenie chmur jest nieznane, gdyż dotychczas mieliśmy niewiele informacji na temat ich zawartości metali, czytamy na łamach Nature Astronomy. Naukowcy wykazali, bazując na badaniach 12 FB HVC, że ich metaliczność wynosi od <20% do ok. 320% metaliczności słonecznej. To zaś każe poddać w wątpliwość przyjęte założenie, że wszystkie FB HVC pochodzą z centrum galaktyki. Uważamy, że FB HVC pochodzą zarówno z dysku, jak i z halo Drogi Mlecznej. A skoro tak, to część z tych chmur może mieć właściwości medium międzygalaktycznego, w które wchodzą bąble Fermiego, co w znaczący sposób zmienia naszą wiedzę o FB HVC, stwierdzają autorzy badań. W tym miejscu przypomnieć trzeba, że astronomowie nazywają metalami wszystkie pierwiastki cięższe od helu. Zatem miarą metaliczności określa się koncentrację pierwiastków innych niż wodór i hel względem ich koncentracji w Słońcu. Dlatego też naukowcy przyjrzeli się metaliczności chmur gazu w bąblach Fermiego. Jeśli jej poziom jest taki, jak otoczenia, można wnioskować, że chmury powstały z lokalnej materii. Jeśli jednak metaliczność nie pasuje do domniemanego źródła materii, trzeba wyjaśnić, skąd chmury pochodzą. Z badań wynika zaś, że przynajmniej część materii znajdującej się w bąblach Fermiego pochodzi z bardziej odległych miejsc niż centrum Drogi Mlecznej. Być może nawet z galaktycznego halo, chmury gazów otaczających galaktykę. Możliwości jest jednak wiele, a na ostateczne rozstrzygnięcie tej zagadki przyjdzie nam czekać wiele lat. « powrót do artykułu
  3. Pod koniec czerwca rozpoczęły się badania archeologiczne na cieszyńskim Rynku. Prowadzi je firma PPS Invictus we współpracy z Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Archeologów wspomagają studenci archeologii, uczniowie oraz pracownicy fizyczni. Odkryto parę warstw bruku. W sąsiedztwie tego średniowiecznego odsłonięto pozostałości drewnianych desek - pomostu lub pokrycia (dachu) piwnicy lub innego obiektu. Jak podkreślono we wpisie Muzeum na Facebooku, tego typu zabytki są bardzo cennym znaleziskiem, ponieważ pobiera się z nich próby do badań C14 i dendrochronologii, dzięki czemu można poznać datę ścięcia drzewa i wykorzystania go w danej konstrukcji. Relikty drewnianych wodociągów Obecnie prace koncentrują się na centralnej części Rynku. Odsłonięto tu relikty dwóch drewnianych wodociągów, które biegną środkiem Rynku w kierunku fontanny z figurą św. Floriana. Pierwsze wzmianki o wodociągu w Cieszynie pochodzą z 1575 r.; w księgach miejskich odnotowano wtedy wydatki na zakup rur oraz opłacenie rurmistrza. Z budową wodociągu wiąże się też zakup przez miasto folwarku gilczarowskiego. Najprawdopodobniej woda pochodziła z potoków spływających po stokach wzgórza Mały Jaworowy. Drewnianymi rurami prowadzono ją m.in. do zbiorników na Starym Targu i na Rynku (dzięki temu zasilano fontannę i cysternę na północnej pierzei). W latach 1790-1800 drewniany wodociąg rewitalizował ks. Leopold Jan Szersznik - historyk, pedagog, fundator biblioteki i pionier muzealnictwa. Zabytki ruchome z warstwy średniowiecznej Sieci wodociągowe wkopano w warstwy średniowieczne. Warstwa średniowieczna to najstarszy poziom użytkowy Rynku, powstały poprzez nanoszenie ziemi i odpadków organicznych, dzięki czemu jest ogromnie zasobny w zabytki ruchome. Znajdowane są tu przede wszystkim kości zwierzęce, fragmenty naczyń ceramicznych i kafli piecowych, fragmenty skór z ubioru wierzchniego i obuwia oraz metale - tłumaczą we wpisie naukowcy z cieszyńskiego Muzeum. Wykorzystując wykrywacze metali, jak dotąd natrafiono na parę monet z XV w., żelazne nożyczki, noże, sprzączki, guziki, podkowy i liczne gwoździe. Obecnie za najcenniejszy zabytek archeolodzy uznają fragment figurki Marii z Dzieciątkiem. Wstępnie znalezisko jest datowane na pełne-późne średniowiecze. Nie wiadomo, jak głęboko zalega średniowieczna warstwa (na razie w najgłębszym miejscu sięga metr poniżej poziomu bruku). Warto przypomnieć, że jeszcze w czerwcu specjaliści donosili, że w miejscu istnienia dawnej stacji benzynowej przy fontannie widoczny jest ciekawy kolisty obiekt kamienny, który [...] będzie badany w dalszej kolejności. Remont i przebudowa Rynku w Cieszynie będzie kosztowała ok. 11,4 mln PLN. Prace mają potrwać rok. Wszystkie zabytki trafią do zbiorów Muzeum. « powrót do artykułu
  4. Każdy, kto myśli nad zakupem nowego telewizora, prędzej czy później spotka się ze sformułowaniem „technologia OLED”. Zwykle te telewizory są nieco droższe niż inne, co może rodzić pytanie, na czym właściwie polega unikatowość tego rozwiązania. Czy warto dopłacać? Pora przyjrzeć się, czym właściwie jest technologia OLED i dlaczego postawienie na nią to bardzo dobry pomysł! OLED - co to właściwie znaczy? Nazwa OLED wzięła się od Organic LED i oznacza wyświetlacze, których diody powstały ze związków organicznych. Ma to szereg konsekwencji dla ich działania, a co za tym idzie - wrażeń wizualnych podczas korzystania ze sprzętu. W praktyce oznacza to, że każdy piksel w wyświetlaczu działa oddzielnie, bo panel LED nie potrzebuje dodatkowego podświetlenia. Na co się to przekłada? Na nieskończony kontrast i doskonałą czerń - to dwa elementy, które mocno przemawiają na korzyść technologii OLED. Nie są to jednak wszystkie jej zalety! Warto podkreślić, że oprócz żywych kolorów i wyjątkowej głębi czerni, technologia OLED oznacza również: krótki czas reakcji - co ma znaczenie głównie dla graczy, szeroką paletę barw - przejścia tonalne i detale są świetnie widoczne, brak degradacji kolorów - nawet wtedy, gdy patrzymy na obraz pod kątem, brak zniekształceń obrazu. To mocne argumenty za tym, by wybrać telewizor z OLED. Do tego należy dodać, że sprzęty takie są smukłe, eleganckie, zwykle świetnie zaprojektowane. Atrakcyjnie prezentują się więc na ścianie w salonie. OLED - dlaczego warto? Telewizory z OLED przypadną do gustu wielu typom odbiorców. Są jednak grupy, których szczególnie może satysfakcjonować korzystanie z takiej technologii. Kto znajdzie się w tym gronie? Gracze - superszybki czas reakcji oznacza, że mogą liczyć na doskonałe wrażenia wizualne. Miłośnicy kina - doskonała czerń sprawia, że przy zgaszonym świetle, telewizor zlewa się z otoczeniem, przez co w domu możemy poczuć się tak, jak w kinie. Fani sportu - dynamiczne transmisje sportowe będę prezentować się doskonale na takim telewizorze. Wszystko dzięki zachowaniu najdrobniejszych detali. To zdecydowanie technologia dla wymagających, jednak korzyści z niej wynikające są na tyle duże, że warto szukać sprzętów z OLED. Telewizor z OLED - jaki wybrać? Na rynku znajdziemy sporo modeli telewizorów OLED od czołowych producentów sprzętu RTV. Który wybrać? Pora przyjrzeć się bliżej najciekawszym rozwiązaniom. Telewizor LG OLED55C11LB - 55-calowy telewizor, który kupimy w cenie poniżej 5000 zł. Rozdzielczość 4k i technologia OLED zapewnią doskonałe wrażenia wizualne. Producent podkreśla, że ekrany LG OLED odznaczają się 100% wiernością reprodukcji barw. Sprzęt ten wyróżnia się doskonałym designem i smukłą konstrukcją. Telewizor PHILIPS 65OLED856/12 - model o przekątnej 65 cali. Podobnie jak poprzedni omawiany telewizor, oferuje obraz w 4k. Tym, co go wyróżnia, jest 4-stronna technologia Ambilight, zapewniająca wyjątkowe doznania. Inteligentne diody LED na ramie telewizora reagują na akcję na ekranie, emitując poświatę, która sprawia, że to, co oglądamy, wychodzi z zamkniętych ram i przenosi się do przestrzeni wokół. Telewizor działa w oparciu o Android TV. Telewizor OLED SONY XR-65A90J - to najdroższy z proponowanych modeli, bo kosztuje ponad 10 000 zł. 65 cali, 4k, a także wiele zaawansowanych technologii poprawiających komfort oglądania. Oprócz doznań wizualnych, możemy liczyć na doskonały dźwięk - wszystko dzięki ekranowi, będącemu jednocześnie głośnikiem oraz najnowszemu procesorowi XR. Spośród bardzo wielu innowacyjnych rozwiązań, warto wymienić choćby Sony Cognitive Processor XR, który kompleksowo analizuje dane i ulepsza te cechy obrazu, na których skupia się ludzkie oko. Telewizory OLED w sklepie MediaMarkt można kupić już za nieco powyżej 4000 zł. Są też propozycje dla najbardziej wymagających, których cena opiewa na więcej niż 20 000 zł. Znając swój budżet, dobrze porównać opisy i specyfikacje produktów, by wybrać ten, który odpowiada nam najbardziej. « powrót do artykułu
  5. Czy wiesz, że hit ostatnich sezonów, czyli sneakersy, tak naprawdę mają około 150 lat? Pierwszy raz w ten sposób obuwie sportowe nazwane zostało już w 1887 roku. Wtedy to gazeta Boston Journal określiła w ten sposób buty na gumowej podeszwie, służące do gry w tenisa. Skradające się buty Angielski czasownik to sneak, od którego pochodzi nazwa sneakersów, oznacza dosłownie: skradać się. Jaki jest związek między butami a ich nazwą? Cóż, wszystko opiera się u gumową podeszwę. Gruba guma, która od początku niemal historii tenisa wykorzystywana była do wykonywania wygodnych butów, pozwala na bezszelestne wręcz stąpanie po twardej nawierzchni. Gumowe podeszwy szybko zostały zaadaptowane do innych, nie tylko służących do grania w tenisa butów: w 1892 roku Rubber Company stworzyła pierwowzór dzisiejszych trampek. Czyli gumowane buty z płócienną cholewką, niebywale lekkie i niewyczuwalne na stopie. To one właśnie zainspirowały firmę Converse do stworzenia swojego odpowiednika, kultowych już dzisiaj, trampek. A te z kolei natchnęły niemieckiego szewca, Adi Dassler'a do stworzenia tego, co dzisiaj nazywamy adidasami. Niemal wiek temu adidasy podbiły serca masowego odbiorcy i wygląda na to, że nigdy nie wyjdą z mody. Sneakersy i kicksy Sneakersy to obecnie pojemna kategoria obuwia, w której mieszczą się zarówno buty funkcjonalne, dedykowane konkretnym sportom (na siłownię, na bieżnię, do joggingu) jak i codzienne (męskie i damskie sneakersy). Większość uznanych firm sportowych produkuje oprócz tego wyjątkowe, można powiedzieć "wyhype'owane" modele sneakersów, które po prostu trzeba mieć, jeśli jest się prawdziwym fanem tego rodzaju obuwia. Najczęściej takie modele sneakersów mają swoich ambasadorów: kojarzone są ze znanymi postaciami, głównie ze świata sportu, po których otrzymują swoje nazwy. Śledząc dyskusje (tak, toczą się dyskusje na temat obuwia!) o sneakersach, można często natknąć się na słowo "kicks". Czy znaczy ono to samo, co sneakers? Generalnie można przyjąć, że tak. Nie wiadomo do końca, jaka jest geneza tego słowa, ale prawdopodobnie zostało ono wypromowane w latach 80-tych przez afroamerykańską część społeczeństwa. To kick oznacza kopać lub kopniak i prawdopodobnie do tego się odnosi. W końcu sneakersy to również buty najczęściej wykorzystywane do kopania piłki po boisku i to nie tylko na poziomie zawodowym. Sportowe buty na salonach Zdecydowanie sneakersy przebyły długą drogę od butów kojarzących się wyłącznie z kortami tenisowymi, poprzez subkultury młodzieżowe i z drugiej strony siłownie, na obecnych trendach skończywszy. Aktualnie sneakersy może nosić każdy i to niemal w każdej sytuacji. Zakładane są przez prezesów firm do garniturów, noszone są na co dzień do pracy przez urzędników, których nie obowiązuje bardzo formalny dress code i pozostają oczywiście najczęściej wybieranym modelem obuwia przez nastolatków. Damskie sneakersy noszone są do dresów, jeansów, a nawet sukienek. Nikogo już nie dziwi łączenie z pozoru nie pasujących do siebie eleganckich ubrań i tego rodzaju sportowego obuwia. « powrót do artykułu
  6. Zaczynasz walkę z nałogiem alkoholowym? To Twoje pierwsze dni abstynencji i jest Ci wyjątkowo ciężko? Jeśli jesteś zmotywowany do zmiany i rozpocząłeś terapię alkoholową, wszywka alkoholowa może być pomocą, której potrzebujesz. Warto jednak pamiętać, że zaszycie alkoholowe powinno być przede wszystkim bezpieczne! Na co zwracać uwagę przy wyborze gabinetu lub kliniki? Gdzie można zaimplantować bezpiecznie wszywkę alkoholową w Warszawie? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w poniższym tekście. Czym właściwie jest wszywka alkoholowa? Wszywka alkoholowa zaliczana jest do farmakologicznych metod leczenia alkoholizmu. Należy mieć na uwadze, że metoda ta, sama w sobie, nie leczy przyczyn nałogu alkoholowego. Jej działanie polega na wytworzeniu u chorego lęku przed negatywnymi skutkami sięgnięcia po używkę. W jaki sposób? Wszywka alkoholowa blokuje kluczowy etap metabolizmu alkoholu. Zawarty w niej związek aktywny hamuje aktywność dehydrogenazy alkoholowej – enzymu odpowiedzialnego za rozkład toksycznego metabolitu alkoholu, jakim jest aldehyd octowy. Zablokowanie dehydrogenazy alkoholowej i napicie się niewielkiej ilości alkoholu skutkuje nagłym wzrostem stężenia aldehydu octowego we krwi. Wywołuje to nieprzyjemne objawy zatrucie, takie jak: nadmierna potliwość; zaczerwienienie twarzy; uderzenia gorąca; nudności i wymioty; bóle i zawroty głowy; lęk i niepokój; spadek ciśnienia tętniczego krwi; przyspieszenie tętna. Planujesz zaszycie się? Wybierz mądrze gabinet! Zaszycie alkoholowe polega na umieszczeniu jałowych tabletek podskórnie i podpowięziowo. Najczęściej wszywka jest umieszczana w okolicy mięśnia pośladkowego, poprzez wykonanie niewielkiego, kilkucentymetrowego nacięcia. Właśnie z tego powodu zaszycie alkoholowe zaliczane jest do niewielkich zabiegów chirurgicznych i powinno być wykonywane jedynie przez doświadczonych chirurgów. Doświadczenie osoby wykonującej zaszycie jest podstawowym czynnikiem, który powinien decydować o wyborze miejsca implantacji wszywki alkoholowej. Od tego zależy nie tylko skuteczność, ale także bezpieczeństwo całego zabiegu. Należy pamiętać, że nawet niewielkie nacięcie może być przyczyną groźnych dla zdrowia powikłań, w tym zakażeń. Doświadczony i wykwalifikowany personel to gwarancja, że cały zabieg odbędzie się z zachowaniem niezbędnych zasad higieny i bezpieczeństwa. Bezpieczna implantacja wszywki alkoholowej w Warszawie? Tylko u KacDoktora! Szukasz gabinetu lub kliniki w Warszawie, w której zaszyjesz się w pełni bezpiecznie? Możemy polecić Ci KacDoktora – firmę z wieloletnim doświadczeniem we wszywaniu Esperalu i wykonywaniu odtrucia alkoholowego. Usługi KacDoktora wyróżniają się wysoką jakością – stosowane przez nich preparaty są oryginalne i posiadają wszystkie niezbędne atesty. Zabieg implantacji wszywki alkoholowej przeprowadzany jest z użyciem znieczulenia miejscowego, dzięki czemu jest on dla pacjenta całkowicie bezbolesny. Co więcej, przy wszywaniu Esperalu specjaliści używają szwów samorozpuszczalnych, dzięki czemu nie trzeba przyjeżdżać na ściąganie szwów. Nowoczesny gabinet zabiegowy KacDoktora znajdziesz w centralnej części Warszawy. Na zabieg implantacji wszywki alkoholowej możesz umówić się przez telefon. Wystarczy, że zadzwonisz, a pracownik KacDoktora znajdzie dla Ciebie dogodny termin. Masz problem z utrzymaniem abstynencji? Skorzystaj z właściwości wszywki alkoholowej i zachowaj trzeźwość przez kolejne 10 miesięcy! « powrót do artykułu
  7. Dzięcioł uderzający dziobem o drzewo z wielką siłą, prędkością i częstotliwością w jakiś sposób nie odczuwa negatywnych skutków swoich działań. Specjaliści, zastanawiający się, w jaki sposób mózg ptaka znosi te uderzenia, mówią o specjalnej konstrukcji czaszki lub o długim owiniętym wokół czaszki języku, co ma łagodzić wstrząsy. Autorzy najnowszej analizy twierdzą jednak, że nic takiego nie ma miejsca. Wielu badaczy zakłada, że musi istnieć jakiś mechanizm absorpcji siły uderzenia, gdyż jeśli my byśmy zrobili coś takiego, to byłby on nam potrzebny, mówi Thomas Roberts, biomechanik z Brown University, który nie był zaangażowany w najnowsze badania. Gdy nisko pochylony zawodnik futbolu amerykańskiego wpada na przeciwnika, jego głowa się zatrzymuje, ale mózg porusza się nadal, dochodzi do jego kompresji. Czasem może dojść w ten sposób do uszkodzenia. Tymczasem dzięcioł może tysiące razy dziennie uderzać dziobem w drzewo z przyspieszeniem trzykrotnie większym niż to, które pozbawiłoby człowieka przytomności i nie odnosi przy tym obrażeń. Pomimo braku dowodów biologicznych na znaczącą absorpcję siły uderzenia, inżynierowie wykorzystują morfologię czaszki dzięciołów jako wzór do budowy hełmów. Tymczasem hipoteza o absorbowaniu uderzenia przez czaszkę nie tylko nie została zbadana w naturze, ale jest też kontrowersyjna. Mielibyśmy tutaj bowiem do czynienia z paradoksem, polegającym na tym, że dzięciołowi zależy, by przykładać dużą siłę do drzewa. Gdyby siła uderzeń była absorbowana, dzięcioł musiałby uderzać jeszcze mocniej, by osiągnąć pożądane efekty. Jako że możemy przypuszczać, iż silne wybiórcze oddziaływanie na drzewo prawdopodobnie usprawniało działania dzięcioła w toku ewolucji, jak jednocześnie miałaby wyewoluować cecha ograniczająca to oddziaływanie, czytamy w artykule pod wiele mówiącym tytułem Woodpeckers minimize cranial absorption of shocks [PDF] opublikowanym na łamach Cell. Current Biology. Autorzy nowej analizy, w tym Sam Van Wassenbergh z Uniwersytetu w Antwerpii, postanowili przede wszystkim sprawdzić hipotezę jakoby pomiędzy dziobem dzięcioła a jego mózgiem istniał mechanizm absorpcji siły wstrząsu, który powodowałby, że wytracanie prędkości przez mózg jest znacznie łagodniejsze niż wytracanie prędkości przez dziób uderzający w drzewo. Za pomocą szybkiej kamery nagrali sześć żyjących w ptaszarniach dzięciołów należących do trzech gatunków (2 dzięcioły czarne, 2 dzięcioły długoszyje oraz 2 dzięcioły duże). Następnie wykorzystali analizę poklatkową do śledzenia pozycji dwóch znaczników umieszczonych na dziobie każdego zwierzęcia, jednego na oku oraz, w przypadku dzięcioła długoszyjego, kropki narysowanej tuż za okiem. Jako, że oczy są ciasno umieszczone w oczodołach, które znajdują się pomiędzy gąbczastym fragmentem czaszki z przodu, a tylną częścią czaszki, wytracanie prędkości przez oko jest dobrym przybliżeniem wytracania prędkości przez tylną część mózgu, stwierdzili autorzy badań. Analizy wykazały, że podczas uderzania obszar łączący dziób z okiem jest sztywny. Co więcej, u dzięciołów czarnych i jednego dzięcioła dużego mediana wytracania prędkości przez oko nie różniła się znacząco od mediany wytracania prędkości przez dziób, a u dzięciołów długoszyich i jednego dzięcioła dużego oko znacznie bardziej gwałtownie wytracało prędkość niż dziób. Analiza obu znaczników na dziobie pokazała zaś, że absorpcja siły uderzenia jest w nim albo pomijalnie mała (zjawisko takie zanotowano u jednego dzięcioła czarnego), albo też nie zachodzi. Badania wskazują zatem, że w czasie kucia głowa dzięciola działa jak sztywny młot. Ich autorzy uważają, że gąbczaste fragmenty czaszki dzięciołów nie służą do absorbowania siły uderzenia i ochrony mózgu poprzez elastyczne deformowania się, a ich budowa ma służyć ochronie samej czaszki przed rozpadnięciem się od uderzeń. Van Wassengergh i jego koledzy piszą, że przeprowadzone symulacje ciśnień wewnątrzczaszkowych potwierdzają teorię Gibsona mówiącą, że taki system może działać bez specjalnych mechanizmów ochrony przed uszkodzeniami mózgu. Sądzą, że w toku ewolucji u dzięciołów pojawiły się odpowiednie rozmiary głowy, ograniczenie maksymalnej prędkości uderzenia oraz umiejętność wyboru drzew o odpowiedniej twardości. Nie wykluczają też istnienia dodatkowych środków ochronnych jak mechanizmy naprawy uszkodzeń mózgu, odpowiednia kompresja żył w szyi celem zwiększenia ciśnienia krwi w mózgu czy manipulowanie przepływem płynu mózgowo-rdzeniowego. « powrót do artykułu
  8. Na początku lipca wystartowała kolejna edycja akcji Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku „Biblioteka na plaży”. Celem tego corocznego wydarzenia jest promocja czytelnictwa i umożliwienie miłych chwil z lekturą. Na kąpieliskach strzeżonych i nie tylko znalazły się regały oznaczone tabliczką. W tym roku w ramach akcji „Biblioteka na Plaży” Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdańsku przekazała ponad pół tysiąca książek. Niektóre z nich znajdziecie w punktach gastronomicznych - napisano w komunikacie WiMPB na Facebooku. Akcja jest organizowana z Gdańskim Ośrodkiem Sportu. Potrwa do końca wakacji. W „ofercie” znajdują się lektury z bardzo różnych gatunków: powieści obyczajowe, romanse, thrillery, a także SF czy fantasy. Po przeczytaniu książkę należy odłożyć na półkę. Nie zawsze się tak jednak dzieje. Gdy lektury znikają, WiMBP uzupełnia braki. Warto wiedzieć, że książkę zabraną z plaży można zwrócić do dowolnej filii WiMBP lub po wakacjach odesłać pocztą. Można też zostawić na regale własną książkę. A oto lista plażowych bibliotek wejście nr 26 - kąpielisko Gdańsk Stogi, wejście nr 41 - Bar 41, przy molo w Brzeźnie, wejście nr 73 - kąpielisko Gdańsk Jelitkowo. Pomysł chwycił, dlatego też w najbliższym czasie planowane jest uruchomienie kolejnych punktów: przy wejściu nr 50 (bar plażowy), przy wejściu nr 52 (bar plażowy), przy wejściu nr 63 (bar plażowy), przy wejściu nr 75 (bar plażowy), przy wejściu nr 78 (bar plażowy). « powrót do artykułu
  9. Guardia Civil zwróciła prawowitemu właścicielowi zaginiony od czasów hiszpańskiej wojny domowej XIII-wieczny manuskrypt. Zawarto w nim fuero, przywileje o charakterze municypalnym, dla miasta Brihuega. Podpisał się pod nimi arcybiskup Toledo Rodrigo Jiménez de Rada. Podczas bitwy pod Guadalajarą w Brihuedze odbywały się gwałtowne walki, dlatego dotąd sądzono, że manuskrypt przepadł w pożarze. Okazało się jednak, że jeden z żołnierzy uratował zabytek, a jego syn pragnął, by zgodnie z wolą ojca, księga powróciła do macierzystego miasta. W kontaktach z Guradia Civil i w kwestiach technicznych związanych z obchodzeniem się z księgą ważną rolę odegrał dom aukcyjny z Barcelony Soler y Llach. Fuero de Brihuega spisano w 1242 r. Kodeks składa się z ponad 70 pergaminowych stronic. Okładkę wykonano z drewna orzecha włoskiego. W dokumencie znajduje się podpis arcybiskupa oraz innych przedstawicieli władz kościelnych. Dziesiątego czerwca Fuero de Brihuega przekazano na ręce burmistrza Luisa Viejo Estebana. « powrót do artykułu
  10. Chiny planują przeprowadzenie testu obrony planetarnej. W 2026 roku chcą wystrzelić misję, w ramach której spróbują zmienić kurs asteroidy 2020 PN1. Z przedstawiony slajdów wynika, że rakieta Long March 3B wyniesie w przestrzeń kosmiczną impaktor i orbiter. Pierwsze z urządzeń uderzy w asteroidę, drugie zaś będzie obserwowało całe wydarzenie. Plan Chin jest podobny do misji DART wystrzelonej przez NASA w listopadzie ubiegłego roku. Już za 2 miesiące DART ma uderzyć w asteroidę Dimorphos (ok. 160 m średnicy) krążącą wokół większej asteroidy Didymos (ok. 780 m średnicy), a całe wydarzenie zarejestruje niewielki włoski satelita LICIACube, który stanowi część misji. Obecnie Ziemi nie zagraża żadna duża asteroida, której uderzenie mogłoby spowodować katastrofalne skutki. Specjaliści zajmujący się śledzeniem asteroid bliskich Ziemi są pewni, że tego typu niebezpieczeństwo nie będzie groziło nam przez najbliższych 100 lat. Jednak, jak widzimy, różne agencje kosmiczne już przygotowują się na taką ewentualność i pracują nad technologiami obrony naszej planety. Jednym z pomysłów na taką obronę jest rozbicie o powierzchnię asteroidy pojazdu, w wyniku czego asteroida – której trasa znajduje się na kursie kolizyjnym z Ziemią – lekko zmieni kurs i ominie planetę. Takie działanie musi być przeprowadzone na wiele lat przed upadkiem takiej asteroidy na Ziemię, gdyż zmiana kursu w wyniku uderzenia impaktora będzie minimalna, potrzeba zatem dużo czasu, by odchylenie od kursu na tyle się powiększyło, byśmy uniknęli niebezpieczeństwa. Na szczęście naprawdę duże asteroidy potrafimy wykryć na wiele lat zanim znajdą się w pobliżu Ziemi. Technologia kinetycznego impaktora to jedno z proponowanych rozwiązań obrony Ziemi przed planetami. Więcej o programie ochrony Ziemi pisaliśmy w artykułach Znamy już ponad 10 000 NEO oraz Szef NASA zaleca modlitwę. Ostatnio zaś przeprowadzono wyliczenia, z których dowiadujemy się, że broń atomowa może uchronić Ziemię przed asteroidami. Jednak z innych badań wynika, że obronienie Ziemi będzie trudniejsze, niż dotychczas sądziliśmy. « powrót do artykułu
  11. Cincinnati Art Museum poinformowało właśnie o niezwykłym odkryciu, jakiego w muzealnych zbiorach dokonała w ubiegłym roku kurator kolekcji wschodnioazjatyckiej, doktor Hou-mei Sung. Okazało się, że z pozoru zwykłe lustro z brązu z XVI wieku, po odpowiednim oświetleniu, odbija wizerunek Buddy otoczonego promieniami światła. Takie „magiczne lustra” po raz pierwszy wyprodukowano za czasów dynastii Han (202 p.n.e. – 220 n.e.). Przy odpowiednim oświetleniu lustra ujawniają napisy lub rysunki. To skarb narodowy Chin, a my mamy to szczęście, że jeden z tych rzadkich obiektów jest w Cincinnati, mówi doktor Sung. Niezwykły zabytek zostanie wystawiony na widok publiczny od 23 lipca. Odkryte w Cincinnati „magiczne lustro” ma z tyłu napis 南無阿彌陀佛. To imię Buddy Amitabha, czyli Buddy Nieograniczonego Światła. To Budda będący źródłem życia i światła. Trafiło do muzealnych zbiorów w 1961 roku. Do ubiegłego roku było niczym niewyróżniającym się zabytkiem w liczącej ponad 100 000 przedmiotów muzealnej kolekcji. Uważano, że powstało w Japonii. O jego odkryciu zdecydował przypadek. Muzeum planowało zorganizowanie wystawy dzieł sztuki z brązu. Doktor Sung, wiedząc o istnieniu „magicznego lustra” w zbiorach Metropolitan Museum, z czystej ciekawości postanowiła przeprowadzić testy. Wraz z konserwatorem oświetlili je i okazało się, że w odbitym świetle widać jakiś wzór. Wykorzystali więc silniejszy bardziej skoncentrowany strumień światła i zobaczyli Buddę. „Magiczne lustra” było bardzo trudno wytworzyć. Naukowcy do dzisiaj nie wiedzą dokładnie, jak przebiegał proces produkcyjny. Nic więc dziwnego, że w światowych muzeach znajdują się pojedyncze zabytki tego typu. W muzeum w Szanghaju znajdują się cztery niewielkie „magiczne lustra” z czasów dynastii Han, uznane za skarby narodowe Chin. Ponadto jedno buddyjskie magiczne lustro znajduje się w Muzeum Narodowym w Tokio i jedno w nowojorskim Metropolitan Museum of Art. Oba te lustra powstały w Japonii w epoce Edo (1603–1867). Wstępnie badania lustra z Cincinnati wskazują, że powstało ono w Chinach i jest starsze od luster japońskich. Od luster z Szanghaju różni się tym, że odbija ukryty rysunek. Tamte lustra bowiem, po oświetleniu z przodu ich wypolerowanej strony, w jakiś sposób odbijają wzór widoczny z tyłu lustra. Pani Sung już się cieszy na samą myśl, że do Cincinnati Art Museum zaczną przybywać eksperci z całego świata, chcący zbadać niezwykły zabytek. Jestem podekscytowana, gdyż dzięki temu będę mogła dowiedzieć się więcej o naszych zbiorach, mówi. « powrót do artykułu
  12. Uszkodzenia zwierciadła głównego Teleskopu Webba są większe, niż założenia czynione przed startem. Jak wcześniej informowaliśmy, w maju w segment C3 zwierciadła głównego Teleskopu uderzył mikrometeoryt. W raporcie technicznym dotyczącym wydajności JWST opisano skutki uderzenia. Już na etapie projektowania założono, że w teleskop będą uderzały mikrometeoryty. Zwierciadło skonstruowano więc tak, by wytrzymywało uderzenia niewielkich obiektów poruszających się z dużą prędkością. Zaprojektowaliśmy i zbudowaliśmy Webba z pewnym marginesem – optycznym, termicznym, elektrycznym i mechanicznym – by mógł on prowadzić badania naukowe nawet po wielu latach pobytu w przestrzeni kosmicznej, mówił Paul Geitner z NASA. Jednak kolizja do której doszło pomiędzy 22 a 24 maja, była większa niż zakładano. Jakość pracy zwierciadła jest określana stopniem deformacji rejestrowanego przez nie światła i opisywana jako średnia kwadratowa błędu czoła fali (rms). Na początku misji teleskopu wartość błędu dla segmentu C3 wynosiła 56 nanometrów rms i była podobna do wartości innych segmentów zwierciadła. Po uderzeniu zwiększyła się ona do 258 nm rms. Jako że położenie każdego z segmentów zwierciadła można bardzo precyzyjnie korygować, inżynierom udało się zmniejszyć wartość błędu w C3 do 178 nm rms. Błąd ma jednak mierzalny efekt w skali całego zwierciadła głównego. Jednak efekt ten jest niewielki, gdyż błąd dotyczy małego obszaru, czytamy w raporcie [PDF]. Po odpowiednich korektach wartość błędu dla całego zwierciadła wynosi 59 nm rms, czyli jest o około 5–10 nm rms gorsza od poprzedniej wartości. Trzeba jednocześnie zauważyć, że kwestie związane z dryfem i stabilnością obserwatorium powodują, że wartość błędu dla teleskopu wynosi od 60 nm rms (minimum) do 80 nm rms (przy tej wartości podejmowane będą działania zmierzające do korekty błędów). Ponadto wartości błędów optyki teleskopu sumują się z wartościami błędów instrumentów naukowych, przez co wartość błędów dla całego obserwatorium wynosi od 70 do 130 nm rms, zatem błąd wprowadzony przez uderzenie z maja ma niewielki wpływ na wydajność całego obserwatorium, stwierdzają autorzy raportu. Specjaliści z NASA przeprowadzili analizę obrazów z instrumentu NIRCam i stwierdzili, że pomiędzy 23 lutego a 26 maja doszło do 19 uderzeń niewielkich mikrometeorytów w zwierciadło główne Webba. Niestety, w tej chwili nie wiadomo, jak często mogą zdarzać się takie uderzenia jak to w segment C3. Niewykluczone, że na samym początku pracy teleskopu doszło do wydarzenia, które będzie miało miejsce raz na wiele lat. Gorzej, jeśli środowisko, w którym pracuje Webb, jest inne, mniej bezpieczne, niż dotychczas sądzono i teleskop częściej będzie miał do czynienia z mikrometeorytami o wysokiej energii kinetycznej. Obecnie zespół inżynierów prowadzi dodatkowe badania nad populacją mikrometeorytów w punkcie L2, nad wpływem uderzeń na zwierciadło główne oraz nad dodatkowymi metodami obrony. Teleskop Webba posiada silniki manewrowe, które będą używane do korekty kursu i mogą zostać użyte, gdyby w jego stronę leciał deszcz meteorytów. Jednak pojedynczych mikrometeorytów nie jesteśmy w stanie wykryć. Jedną z możliwych metod obrony przed nimi jest skrócenie czasu obserwacji w kierunku ruchu orbitalnego, gdyż to podczas takich obserwacji istnieje większe ryzyko uderzeń i z większymi energiami. « powrót do artykułu
  13. W 2018 roku przedstawiciele miejscowości Artieda w Aragonii poprosili Wydział Archeologii Uniwersytetu w Saragossie o zbadanie ruin położonych obok miejsca znanego jako pustelnia San Pedro, zwanego w literaturze jako El Forau de la Tuta, Campo de la Virgen oraz Campo del Royo. Trzy lata później, podczas kongresu archeologicznego naukowcy poinformowali o odkryciu nieznanego wcześniej miasta z rzymskiej epoki imperialnej. Co zaskakujące, nie potrafimy określić, jaką nazwę nosiło miasto. Na podstawie badań ruin oraz przedmiotów znajdujących się obecnie w zbiorach prywatnych i publicznych, naukowcy doszli do wniosku, że w miejscu znanym jako El Forau de la Tuta istniało miasto zamieszkane pomiędzy I a V wiekiem. Później, pomiędzy IX a XIII wiekiem, na ruinach rzymskiego miasta istniała osada wiejska, która w dokumentach pobliskiego klasztoru w Leire zwana jest Artede, Arteda lub Artieda. Ze średniowiecze pozostały ruiny apsydy kościoła, które stanowiły część pustelni San Pedro, pozostałości spichlerzy oraz rozległy chrześcijański cmentarz. Obecnie wiadomo, że El Forau de la Tuta zajmuje powierzchnię 4 hektarów, jednak naukowcy nie wykluczają, że stanowisko archeologiczne jest znacznie bardziej rozległe i ruiny znajdują się na obszarach, których jeszcze nie badali. Wspomniane na wstępie rzymskie miasto leżało przy szlaku łączącym miejscowości Jaca, Ilumberri i Pamplona. W średniowieczu szlak ten był przedłużeniem drogi pielgrzymkowej Camino de Santiago. Wewnątrz pustelni archeolodzy odkryli m.in. dwa kapitele kolumn w stylu korynckim, cztery attyckie podstawy kolumn oraz liczne pozostałości gzymsu. Rozmiary i zróżnicowanie fragmentów wskazują, że pochodzą one z różnych budynków publicznych wczesnego okresu imperialnego. Zdaniem naukowców, korynckie kapitele pochodzą z ponad 6-metrowych kolumn, które stanowiły część olbrzymiego budynku publicznego, być może świątyni mieszczącej się na forum. Na podstawie stylu datowano je na koniec panowania dynastii Flawiuszów (69–96) i początek dynastii Antoninów (96–192). Szczegółowe badania potwierdziły, że fragmenty budowli pochodzą z co najmniej dwóch monumentalnych budynków i powstały w odstępie ponad 50 lat. To zaś wskazuje, że monumentalne budowle powstawały w mieście na przestrzeni dziesięcioleci. Z kolei na zachód od El Forau de la Tuta znaleziono imponujące przykłady robót publicznych wykonanych z wykorzystaniem opus caementicium (rzymskiego cementu), w tym co najmniej cztery wypusty kanalizacyjne, masywny wspornik, fundamenty oraz liczne czworokątne struktury, które mogły być podstawami zbiorników na wodę. Pozostałości kanalizacji odpowiadają tego typu strukturom znanym z typowych rzymskich miast, szczególnie z miejsc powiązanych z budynkami, takimi jak łaźnie, z których trzeba było odprowadzić duże ilości wody. Ponadto analizy kamieni nagrobnych znajdujących się obecnie w Muzeum Diecezjalnym w Jaca oraz w prywatnych rękach wskazują, że w El Forau de la Tuta znajdował się też ważny cmentarz, w którym chowano ludzi aż do końca istnienia miasta. Analiza lingwistyczna niektórych imion wyrytych na nagrobkach wskazuje na ich baskijsko-akwitańskie korzenie, dzięki czemu wiemy, że przynajmniej część mieszkańców miasta stanowiła miejscowa ludność zamieszkująca obszar depresji Canal de Berdún. Archeolodzy odkryli też skrzyżowanie dróg. Jedną z nich stanowiła prawdopodobnie główna ulica miasta, z chodnikiem i rynsztokiem. Najprawdopodobniej miała też ona ocieniony portykiem chodnik. Wykopaliska odsłoniły też pozostałości czarno-białej mozaiki, materiał układany pod mozaiką oraz utwardzenie gruntu, w którym znaleziono próg z piaskowca, w którym w przeszłości były zamontowane podwójne drzwi wahadłowe. Eksperci uważają, że w tym miejscu znajdowały się łaźnie. Na podstawie dotychczasowych odkryć archeolodzy stwierdzają, że w badanym przez nich miejscu znajdowało się miasto, które powstało pomiędzy I a II wiekiem, miało miejską infrastrukturę, budynki publiczne, w tym łaźnie, system kanalizacyjny i – prawdopodobnie – świątynię. Najbardziej zadziwiający jest fakt, że nie wiemy, jak się ono nazywało. Nie znamy bowiem żadnych historycznych dokumentów, wspominających o istniejącym w tym miejscu mieście. « powrót do artykułu
  14. Dzieci urodzone zbyt wcześnie narażone są na zwiększone ryzyko problemów z uczeniem się oraz rozwoju ADHD. Jednak badania przeprowadzone przez Brigham and Women’s Hospital oraz South Australian Health and Medical Research Institute wskazują, że istnieje na to rada. Okazuje się bowiem, że wcześniaki, które otrzymywały więcej mleka matki – zarówno podczas  jak i po pobycie na oddziale intensywnej terapii – mają później wyższe IQ, lepiej radzą sobie z nauką i rzadziej występuje u nich ADHD. Naukowcy przyjrzeli się 586 dzieciom urodzonym przed 33. tygodniem ciąży w jednym z 5 australijskich centrów opieki nad noworodkami. Losy dzieci śledzono przez 7 lat. Uczeni wzięli pod uwagę ilość mleka matki, jakie dzieci otrzymywały każdego dnia oraz jak długo każde z dzieci było nim karmione. Wyniki badań skorygowano m.in. o czynniki zdrowotne czy społeczne. Uczonych interesowały postępy w nauce, inteligencja, rozwój mowy, zachowanie, objawy ADHD i inne elementy świadczące o rozwoju dziecka. Badania wykazały, że większa ilość mleka matki podawanego dziecku powiązana była z wyższą inteligencją, lepszym rozwojem mowy i większymi zdolnościami matematycznymi. Jednocześnie dzieci, które spożywały więcej mleka matki, wykazywały mniej objawów ADHD. Ważny był też czas podawania takiego pokarmu. U dzieci, które karmiono mlekiem matki do 18. miesiąca życia stwierdzono wyższe umiejętności czytania, liczenia i lepszy rozwój mowy. Korzystne skutki podawania mleka matki były szczególnie widoczne u dzieci urodzonych przed 30. tygodniem ciąży. Autorzy badań podkreślają, że było to studium obserwacyjne, nie są więc w stanie określić związku przyczynowo-skutkowego, nie mogą też wykluczyć istnienia innych czynników wpływających na związek pomiędzy spożywaniem mleka matki a rozwojem dziecka. Szczegóły badań zostały opisane w artykule Associations of Maternal Milk Feeding With Neurodevelopmental Outcomes at 7 Years of Age in Former Preterm Infants. « powrót do artykułu
  15. Specjaliści ze Szkockich Galerii Narodowych (National Galleries of Scotland, NGS) odkryli najprawdopodobniej nieznany autoportret Vincenta van Gogha. Stało się to, gdy w ramach przygotowań do wystawy „A Taste for Impressionism” konserwatorzy wykonali badania radiograficzne (prześwietlenie) obrazu „Głowa wieśniaczki” z 1885 r. Wystawa „Smak impresjonizmu” rozpocznie się 30 lipca w Royal Scottish Academy. Będzie można na niej zobaczyć zdjęcie rtg. Autoportret van Gogha znajduje się na odwrocie obrazu, pod warstwami kleju i tekturą. Zespół z NGS uważa, że materiały te zostały nałożone przed wystawą na początku XX w. Niewykluczone, że dałoby się odsłonić autoportret, lecz usunięcie kleju i tektury wymagałoby delikatnych zabiegów konserwatorskich. Trwają badania, jak tego dokonać, nie uszkadzając „Głowy wieśniaczki”. Nie wiadomo, w jakim stanie jest autoportret. Późniejszy od „Głowy wieśniaczki”, powstał zapewne w szczytowym okresie kariery van Gogha, gdy po przeprowadzce do Paryża zetknął się on z twórczością francuskich impresjonistów. Na zdjęciu rtg. widać brodatego mężczyznę w kapeluszu z luźno zawiązaną na szyi apaszką. Prawa strona jego twarzy kryje się w cieniu, lewa jest zaś dobrze widoczna. Chwile takie jak ta są niezwykle rzadkie. Odkryliśmy nieznaną pracę Vincenta van Gogha, jednego z najważniejszych i najbardziej popularnych artystów na świecie - podkreśla prof. Frances Fowle, kuratorka działu sztuki francuskiej w NGS. „Głowa wieśniaczki” trafiła do kolekcji NGS w 1960 r., jako część daru edynburskiego prawnika Alexandra Maitlanda. Obraz przedstawia kobietę z Nuenen. Van Gogh namalował go w marcu lub kwietniu 1885 r. Najprawdopodobniej ok. 1905 r., gdy „Głowę wieśniaczki” wypożyczono na wystawę w Stedelijk Museum (Muzeum Miejskim Amsterdamu), zapadła decyzja, by przed oprawieniem podkleić dzieło tekturą. Dzieło parokrotnie zmieniało właściciela. W 1923 r. trafiło w ręce Evelyn St. Croix Fleming, której syn, Ian, był twórcą serii z Jamesem Bondem. W 1951 r. obraz stał się częścią kolekcji Rosalind i Alexandra Maitlandów. Ujawniony autoportret jest kolejnym przykładem dzieł malowanych/rysowanych na odwrocie obrazów z okresu spędzonego przez Vincenta w Nuenen. Pięć znajduje się w Muzeum van Gogha w Amsterdamie, innymi mogą się zaś pochwalić The Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, Wadsworth Atheneum w Hartford (stan Connecticut) oraz Gemeentemuseum Den Haag (Muzeum Miejskie w Hadze). Warto dodać, że zapiski z Muzeum van Gogha z 1929 r. potwierdzają, że holenderski konserwator Jan Cornelis Traas usunął tekturę z 3 obrazów z Nuenen, odłaniając na ich odwrocie portrety.   « powrót do artykułu
  16. Gdy mężczyźni się starzeją, tracą nie tylko włosy czy masę mięśniową, ale również chromosomy Y. Ich utrata wiąże się zaś z licznymi chorobami i większym ryzykiem zgonu. Dotychczas jednak dowody na związek pomiędzy oboma zjawiskami opierały się na poszlakach. Teraz naukowcy poinformowali, że samce myszy, którym usunięto chromosomy Y, umierały wcześniej, prawdopodobnie dlatego, że ich serca stawały się mniej elastyczne. Chromosom Y, który determinuje płeć męską, zawiera zaledwie 78 genów. To 15-krotnie mniej niż chromosom X. I być może z powodu tych niewielkich rozmiarów nie zawsze jest przekazywany dalej podczas podziału komórkowego. Komórki mogą przeżyć i dzielić się bez chromosomu Y, ale mężczyźni którzy go tracą, są bardziej podatni na choroby serca, nowotwory, chorobę Alzheimera i inne schorzenia związane z wiekiem. A traci go wielu mężczyzn wraz z wiekiem. Analizy krwi wykazały, że chromosomu Y brakuje przynajmniej w niektórych leukocytach u 40% mężczyzn w wieku 70 lat i u 57% mężczyzn 93-letnich. U niektórych badanych w aż 80% komórek stwierdzano brak chromosomu Y. Być może to utrata chromosomu Y tłumaczy, dlaczego mężczyźni zwykle żyją krócej od kobiet. Kenneth Walsh i jego koledzy z University of Wirginia postanowili sprawdzić, czy rzeczywiście istnieje zależność pomiędzy brakiem chromosomu Y a stanem zdrowia i długością życia. Naukowcy wykonali przeszczepy szpiku kostnego u 38 samców myszy. Najpierw jednak komórki szpiku poddali edycji genetycznej, w wyniku której chromosom Y został usunięty z od 49 do 81 procent leukocytów biorców. Grupę kontrolną stanowiło 37 samców, którym również przeszczepiono szpik, ale nie usuwano z niego chromosomu. Obie grupy myszy były obserwowane przez 2 lata. Okazało się, że zwierzęta, którym usunięto chromosom Y z części komórek, częściej umierały. Okres 600 dni od przeszczepu przeżyło tylko około 40% myszy z grupy z usuniętym chromosomem i około 60% myszy z grupy kontrolnej. Bliższe badania wykazały, że myszy, którym usunięto chromosom, miały słabsze serca. Po około 15 miesięcy od zabiegu siła skurczu mięśnia sercowego była u nich o około 20% mniejsza niż w grupie kontrolnej. U zwierząt tych zaobserwowano proces włóknienia mięśnia sercowego, co jest jednym z kluczowych czynników wpływających na niewydolność serca. Manipulacja genetyczna, jakiej poddano szpik myszy, nie wyeliminowała chromosomu Y z komórek serca zwierząt. Jednak makrofagi, które są wytwarzane w szpiku kostnym przedostają się do serca. Naukowcy odkryli, że wiele z makrofagów pozbawionych chromosomu Y stymulowało komórki serca do tworzenia tkanki łącznej. Niewykluczone, że podobny mechanizm zachodzi też u ludzi. Walsh i jego zespół przeanalizowali bowiem dane ponad 15 000 mężczyzn pochodzące z wielkiej bazy danych UK Biobank. Okazało się, że mężczyźni, którzy utracili chromosom Y z co najmniej 40% leukocytów byli narażeni na o 31% większe ryzyko zgonu z powodu chorób układu krążenia, niż mężczyźni, którzy nie doświadczyli tak dużej straty. « powrót do artykułu
  17. Mimo wysiłków podejmowanych przez stan Kalifornia, który w drzewach widzi jeden ze sposobów ochrony przed globalnym ociepleniem, tamtejsze lasy zanikają. Badania prowadzone przez University of California w Irvine wskazują, że coraz więcej lasów ginie w wyniku pożarów, a coraz mniej drzew uzupełnia ubytki. Lasy nie radzą sobie z tymi wielkimi pożarami. W ciągu ostatnich 4 dekad doszło do wielkich zmian, mówi współautor badań profesor James Randerson. Z analiz wynika bowiem, że od 1985 roku powierzchnia lasów w Kalifornii zmniejszyła się o 6,7%. Głównymi przyczynami spadku powierzchni leśnej są wielkie pożary, susze oraz wycinka. Naukowcy przeanalizowali dane satelitarne dostarczone przez misję Landsat w latach 1985–2021. Wynika z nich, że najgorsza sytuacja panuje Kalifornii Południowej, gdzie w badanym okresie doszło do 14-procentowego spadku pokrywy leśnej. Wydaje się, że na południu spada zdolność lasów do odradzania się. Jednocześnie obserwujemy zwiększanie się obszarów porośniętych trawami i krzewami, co może zwiastować stałą zmianę ekosystemu, dodaje doktor Jonathan Wang. Skala i tempo zanikania lasów zależy od regionu. W Sierra Nevada pokrywa leśna pozostawała dość stabilna do 2010 roku, następnie zaś zaczęła gwałtownie się zmniejszać. W ciągu dekady region ten stracił aż 8,8% lasów, a ich zanikanie zbiegło się z ciężką suszą z lat 2012–2015 i jednymi z największych pożarów w historii stanu. Na szczęście na północy zaobserwowano odradzanie się drzew na wielu obszarach, prawdopodobnie dlatego, że jest tam chłodniej i więcej pada. Jednak mimo to skutki wielkich pożarów sprzed lat wciąż są wyraźnie widoczne. Zmniejszenie pokrywy leśnej zmniejszyło też zdolność stanu do wycofywania z atmosfery węgla, który Kalifornia emituje. Naukowcy chcą też lepiej zrozumieć, jak zmiany w ilości lasów wpływają na stanowe zasoby wody pitnej oraz na kolejne pożary. « powrót do artykułu
  18. Średniowieczny krzyżyk i paciorek sprzed 9000 lat to zabytki, które dwoje poławiaczy bursztynów, Julia Hladiy i Grzegorz Gadomski, przekazało do Muzeum Bursztynu. Oba artefakty zostały znalezione na początku lutego, po przejściu orkanu Nadia. Silne sztormy i wiatry często wyrzucają na brzeg i płyciznę bursztyn, dlatego właśnie po ich przejściu w teren wyruszają poławiacze. Łowiąc bursztyn w okolicach Krynicy Morskiej kaszorem po południu, nie zwróciłem na ten paciorek większej uwagi. Dopiero po powrocie do domu przemyłem go i zobaczyłem, że jest to dość specyficzny koralik. Domyśliłem się, że jest to wytwór rąk ludzkich, mówi kołobrzeżanin Grzegorz Gadomski. Pokazał on koralik archeologowi Erykowi Popkiewiczowi, który oszacował, że zabytek liczy około 9000 lat. Koralik ma otwór wywiercony krzemiennym wiertłem. Pochodzi ze środkowej lub późnej epoki kamienia i służył jako ozdoba stroju, część naszyjnika lub hetka. Z Popkiewiczem skontaktowała się też pani Hladiy z Gdańska. Ona z kolei szukała bursztynu na Wyspie Sobieszewskiej. Od razu zwróciła uwagę na krzyżyk, jednak nie była pewna, czy ktoś go nie wyrzucił rok wcześniej. Jednak po oględzinach Eryk Popkiewicz orzekł, że pochodzi on ze średniowiecza. Samo przekazanie krzyżyka było niezwykle proste, pomagają w tym muzealnicy. Zajęło to jednak kilka miesięcy. Takie znalezisko, jak moje, które ma wartość historyczną musi zostać obowiązkowo zgłoszone do odpowiednich służb konserwatorskich. W moim wypadku Urząd Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wydał, po zapoznaniu się ze sprawą, decyzję pozytywną, mówi Hladiy. « powrót do artykułu
  19. Wkrótce wielu z nas wyruszy do lasów na grzyby, więc o grzyby postanowiliśmy spytać najbardziej odpowiednią osobę, profesor doktor habilitowaną Bożenę Muszyńską z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor Muszyńska jest członkiem Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego i Polskiego Towarzystwa Mykologicznego. Od lat prowadzi badania nad terapeutycznymi i dietetycznymi wartościami grzybów jadalnych oraz wykorzystaniem grzybów i glonów jako źródła pozyskiwania składników bioaktywnych. Bada również wpływ obróbki owocników grzybów jadalnych na zawartość wybranych związków biologicznie czynnych oraz wykorzystanie substancji z grzybów w leczeniu i suplementacji diety. Profesor Muszyńska jest autorką 566 prac naukowych i ponad 20 prac popularnonaukowych, wygłosiła ponad 330 odczytów na konferencjach międzynarodowych i krajowych. Wypromowała też 7 prac doktorskich i 45 prac magisterskich z zakresu tematyki dotyczącej grzybów jadalnych oraz ich działania prozdrowotnego, leczniczego i kosmetologicznego. Ile prawdy jest w tym, że grzyby są ciężkostrawne oraz że nie należy podawać ich dzieciom? Pierwszym pokarmem dziecka jest mleko, najlepiej mamy, stopniowo z upływem miesięcy wraz z rozwojem jelit, których funkcje enzymatyczne związane z trawieniem nowych, niezbędnych składników dla rozwijającego się organizmu powstają, może zacząć jeść zupy, gotowane jarzyny i wreszcie coś surowego. To jest ten moment, kiedy należy podawać bardziej wartościowe niż warzywa grzyby, np. w formie miksowanych zup. Ciężkostrawność grzybów jest mitem, ponieważ białko, które buduje owocniki, jest tak samo przyswajalne, jak białko kefiru, owocniki są doskonałym źródłem aminokwasów egzogennych (fenyloalaniny, tryptofanu czy tyrozyny), dzięki czemu mogą zastępować mięso zwierzęce. Stąd w tradycyjnej medycynie ludowej mówi się, że grzyby to „mięso lasów”, o czym doskonale wiedzą owady i ssaki roślinożerne, dla których w lesie owocniki grzybów to jedyne źródło pełnowartościowego białka. Chityna budująca ściany strzępek grzybowych, której przypisuje się ciężkostrawność, jest zaliczana w skład błonnika pokarmowego, który stymuluje i poprawia pracę jelit, natomiast jako prebiotyk stanowi pożywienie dla mikroorganizmów jelitowych. Stymulując mikrobiotę jelitową, powoduje ona zwiększenie biodostępność substancji odżywczych i leczniczych. W ten sposób chityna i inne polisacharydy grzybowe zmniejszają też efekty upośledzonego wchłaniania i pracy mikrobioty jelitowej w trakcie radio- i chemioterapii, nie tylko w trakcie terapii onkologicznej, ale innych mono- i politerapii lekowych. Całkowita zawartość błonnika grzybowego waha się przeciętnie od 3 do 6 g na 100 g jadalnych części owocników (średnie dzienne zapotrzebowanie dla organizmu człowieka to 25 g). Produkty powstające w wyniku rozkładu chityny przez bakterie mają działanie przeciwzapalne dla jelit. Związek ten w organizmie człowieka ma też zdolność do tworzenia soli, które wiążą toksyny, zły cholesterol, metale ciężkie, dzięki czemu odtruwają organizm człowieka. Ma ona też działanie odchudzające, podobnie jak pozostałe polisacharydy grzybowe, jako błonnik pokarmowy powoduje odczucie sytości. Od lat słyszymy, że grzyby wchłaniają wiele zanieczyszczeń z otoczenia. Czy zwykły jadalny grzyb z przeciętnego lasu może nam zaszkodzić z tego powodu? Mówimy o grzybach wytwarzających owocniki, czyli o około 10% gatunków z królestwa Grzyby, których grzybnia eksploruje glebę. To jest bardzo szeroki temat, ponieważ dzięki temu, że grzyby mikoryzowe odżywiają się w ten sposób, że oddają enzymy do środowiska i rozkładają materię organiczną, a następnie wchłaniają rozłożoną, rośliny pozostające z nimi w symbiozie mogą pobierać proste, rozpuszczalne w wodzie sole biopierwiastków. Dobrym przykładem i rekordzistką zajmowanej powierzchni przez organizm żywy jest opieńka oregońska (opieńka miodowa) zasiedlająca 886 hektarów. Tym przykładem można udowodnić olbrzymią zdolność grzybni do eksploracji gleby, a dzięki temu możliwość absorbcji z niej substancji prozdrowotnych i toksycznych. Jeśli to np. selen, którego w centralnej Europie mamy niedobór w glebie (tym samym w roślinach i mięśniach zwierząt roślinożernych, czyli i w organizmie człowieka, co predysponuje do rozwoju chorób nowotworowych), to bardzo dobrze, bo dzięki temu grzyby mogą suplementować w niego nasz organizm. Jeśli problem dotyczy terenów zanieczyszczonych w pierwiastki toksyczne dla organizmu człowieka, to źle, bo grzyby będą je absorbować. Wykonaliśmy z naszym zespołem badania, w których do podłoża hodowlanego dodawaliśmy toksyczne ilości ołowiu i kadmu i na podstawie wyników oznaczeń wykazaliśmy, że owocniki je akumulowały, ale nie oddawały do soków trawiennych w modelu sztucznego przewodu pokarmowego (ale i tak proponuję zbierać grzyby z rejonów o niezanieczyszczonych glebach). Dzieje się tak, ponieważ grzyby wiążą toksyny w chitynie budującej ich strzępki, ratując tym ważne przepływowo tkanki. Tak samo dzieje się w organizmie człowieka, np. metale ciężkie są odkładane we włosach i kościach, aby chronić tkanki, przez które przepływa krew. Gdyby nie zdolność do degradacji materii organicznej przez grzyby, które potrafią rozłożyć drewno, ropę naftową, leki, takie jak antybiotyki, sterydy, narkotyki, a nawet związki radioaktywne, śmieci już by nas dawno zasypały. « powrót do artykułu
  20. Większość szczepionek wymaga wielokrotnego podania przed osiągnięciem maksymalnej odporności przez osobę zaszczepioną. Badacze z MIT postanowili zaradzić temu problemowi i opracowali mikrocząstki, które można dopasować tak, by uwalniały swoją zawartość w określonych momentach. W ten sposób mikrocząstki wprowadzone do organizmu podczas pierwszego szczepienia, samodzielnie uwalniałyby w określonym czasie dawki przypominające. Tego typu szczepionka byłaby szczególnie przydatna podczas szczepień dzieci w tych regionach świata, gdzie dostęp do opieki medycznej jest utrudniony. Podanie kolejnych dawek nie wymagałoby wówczas trudnego organizacyjnie i logistycznie spotkania z lekarzem czy pielęgniarką. Nasza platforma może być stosowana do wszelkich typów szczepionek, w tym do rekombinowanych szczepionek antygenowych, bazujących na DNA czy RNA. Zrozumienie procesu uwalniania szczepionki, który opisaliśmy w naszym artykule, pozwoliło na poradzenie sobie z problemem niestabilności szczepionki, który może pojawić się w czasem, mówi Ana Jaklenec z Koch Institute for Integrative Cancer Research na MIT. Twórcy nowej platformy dodają, że można ją dostosować do podawania innych środków, np. leków onkologicznych czy preparatów używanych w terapii hormonalnej. Zespół z MIT już w 2017 roku opisał nową technikę produkcji pustych mikrocząsteczek z PLGA. To biokompatybilny polimer, który jest od dłuższego czasu zatwierdzony do stosowania w implantach, protezach czy niciach chirurgicznych. Technika polega na stworzeniu silikonowych matryc, w którym PLGA nadaje się kształt przypominający filiżanki oraz pokrywki. Następnie „filiżanki” z PLGA można wypełniać odpowiednią substancją, przykryć pokrywką i delikatnie podgrzać, by „filiżanka” i pokrywka się połączyły, zamykając substancję w środku. Teraz naukowcy udoskonalili swoją technikę, tworząc wersję, pozwalającą na uproszczoną i bardziej masową produkcję cząsteczek. W artykule opublikowanym na łamach Science Advances opisują, jak dochodzi do degradacji cząsteczek w czasie, co powoduje uwalnianie zawartości „filiżanek” oraz w jaki sposób zwiększyć stabilność szczepionek zamkniętych w cząsteczkach. Chcieliśmy zrozumieć mechanizm tego, co się dzieje oraz w jaki sposób informacja ta pomoże nam na ustabilizowanie szczepionek, mówi Jaklenec. Badania pokazały, że PLGA z którego zbudowane są mikrocząsteczki, jest stopniowo rozbijany przez wodę. Materiał staje się stopniowo porowaty i bardzo szybko po pojawieniu się pierwszych porów, rozpada się, uwalniając zawartość „filiżanek”. Zrozumieliśmy, że szybkie tworzenie się porów jest kluczowym momentem. Przez długi czas nie obserwujemy tworzenia się porów. I nagle porowatość materiału wzrasta i dochodzi do jego rozpadu, dodaje jeden z badaczy, Morteza Sarmadi. Po tym odkryciu naukowcy zaczęli badać, jak różne elementy, w tym wielkość i kształt cząstek czy skład polimeru, wpływają na formowanie się porów i czas uwalniania zawartości. Okazało się, że kształt i wielkość cząstek nie mają wielkiego wpływu na uwalnianie zawartości. Decydujący okazał się skład polimeru i grupy chemiczne do niego dołączone. Jeśli chcesz, by zawartość „filiżanek” uwolniła się po 6 miesiącach, musisz użyć odpowiedniego polimeru, a jeśli ma się uwolnić po 2 dniach, to trzeba użyć innego polimeru. Widzę tutaj szerokie pole do zastosowań, dodaje Sarmadi. Osobnym problemem jest stabilność środka zamkniętego w mikrocząsteczkach. Gdy woda rozbija PLGA produktami ubocznymi tego procesu są m.in. kwas mlekowy i kwas glikolowy, które zakwaszają środowisko. To zaś może doprowadzić do degeneracji leków zamkniętych w cząsteczkach. Dlatego też naukowcy z MIT prowadzą właśnie badania, których celem jest przeciwdziałanie zwiększenia kwasowości przy jednoczesnym zwiększeniu stabilności leków zamkniętych w „filiżankach”. Powstał też specjalny model komputerowy, który oblicza, jak mikrocząsteczka o konkretnej architekturze będzie ulegała rozpadowi w organizmie. Korzystając z tego modelu naukowcy stworzyli już szczepionkę na polio, którą testują na zwierzętach. Szczepionkę na polio trzeba podawać od 2 do 4 razy, testy pokażą, czy po jednorazowym podaniu dojdzie do uwolnienia dawek przypominających w odpowiednim czasie. Nowa platforma może być też szczególnie przydatna podczas leczenia nowotworów. Przeprowadzone wcześniej testy wykazały, że po jednorazowym wstrzyknięciu w okolice guza, zamknięty w mikrokapsułkach lek został uwolniony w kilkunastu dawkach na przestrzeni kilkunastu miesięcy i doprowadził do zmniejszenia guza i ograniczenia przerzutów u myszy. « powrót do artykułu
  21. Prokuratura Okręgowa w Radomiu prowadzi śledztwo w sprawie kradzieży jednego ze śladów dinozaurów, odkrytych w zeszłym roku w kopalni surowców ilastych w Borkowicach (woj. mazowieckie). Złodzieje wycięli ważący kilkadziesiąt kilogramów fragment bloku skalnego o wymiarach ~100x70 cm. Zastępca prokuratora okręgowego Andrzej Stojak powiedział Polskiej Agencji Prasowej, że nie wiadomo dokładnie, kiedy doszło do kradzieży. Miejsce na terenie kopalni, gdzie są składowane cenne znaleziska, nie jest w szczególny sposób zabezpieczone ani monitorowane. O tym, że mogło dojść do przestępstwa, poinformował właściciela kopalni jeden z odkrywców. Naukowca zaniepokoiło ogłoszenie zamieszczone na specjalistycznej stronie, że ktoś próbuje wycenić odcisk łapy dinozaura. Do ogłoszenia dołączone było zdjęcie z oficjalnych publikacji na temat odkrycia w Borkowicach - wyjaśnił zastępca prokuratora okręgowego. Gdy potwierdzono podejrzenia profesora, sprawę zgłoszono policji. Śledczym prędko udało się ustalić, kto zamieścił ogłoszenie. W tej chwili trwają czynności wyjaśniające, czy [osoba ta] ma związek z dokonaniem kradzieży, a jeśli tak - to jaki był jej faktyczny udział i gdzie znajduje się wycięty blok z tropem dinozaura - tłumaczy Stojak. Ponieważ wycięty blok był ciężki, prokuratura uważa, że za kradzieżą stoją przynajmniej 2 osoby (musiały one dysponować specjalistyczną wiedzą i doświadczeniem, by nie uszkodzić bloku). Śledczy chcą sprawdzić, czy to działania fascynata geologii/paleontologii, czy też raczej przestępstwo na zlecenie. Ślady dinozaurów odkryli w lipcu zeszłego roku doktor Grzegorz Niedźwiedzki z Uniwersytetu w Uppsali i profesor Grzegorz Pieńkowski z Państwowego Instytutu Geologicznego. Gdy we wrześniu wrócili do Borkowic, by przeprowadzić dodatkowe badania, szybko przekonali się, że trafili na coś wyjątkowego. Ślady znajdowały się na 60 blokach. To jest kilkaset tropów dinozaurów, ale to czubek góry lodowej. Bo tych bloków może być nawet 500. To będzie kilka tysięcy tropów dinozaurów. To może być największa kolekcja tropów dinozaurów w Europie - powiedział PAP doktor Niedźwiedzki. Ślady mają ok. 200 mln lat. Najdłuższe z nich, ślady dinozaurów drapieżnych, liczą niemal 40 centymetrów długości. Odkryte ślady dorównują jakością najlepiej zachowanym słynnym odkryciom z Grenlandii, Ameryki, Afryki i Chin. « powrót do artykułu
  22. Organizacja Smokey Paws przekazała londyńskim strażakom wyposażenie przeznaczone do ratowania zwierząt. Jako pierwszy ze specjalnie przystosowanej maski tlenowej skorzystał kot uratowany z pożaru domu. Wcześniej, gdy strażacy ratowali zwierzęta z zadymionych pomieszczeń, musieli improwizować. Teraz mają do dyspozycji specjalistyczny zestaw, który można wykorzystać w przypadku psów i kotów oraz mniejszych zwierząt, np. królików, myszy, świnek morskich czy węży. W piątek (8 lipca) po południu strażacy ugasili pożar domu w Paddington w środkowym Londynie. Na parterze uratowali 2 koty. Jednemu z nich podano tlen. Świetnie jest dysponować takim sprzętem: maska jest dopasowana do pyska zwierzęcia i tlen może trafiać prosto do płuc. Wg strażaków, zestaw jest łatwy w obsłudze dla kogoś z ich przeszkoleniem. Można go też szybko zastosować. Dzięki temu udało się uratować życie kota - podkreśla Nathan Beeby. Widok takiego wyposażenia podziałał również uspokajająco na właścicieli. Początkowo maski będą się znajdować na wyposażeniu wozów obsługujących Battersea, Richmond, Paddington i Hammersmith. Jeśli testy wypadną pomyślnie, zestawy będą wykorzystywane w całym Londynie. Od 2019 r. londyńscy strażacy uczestniczyli w gaszeniu ponad 100 pożarów z udziałem psów, kotów i innych zwierząt, np. królików czy chomików. Mogąc na wczesnych etapach akcji ratunkowej podać tlen przez specjalnie dostosowane maski, strażacy zwiększają szanse ocalonych zwierząt na przeżycie. Oczywiście dla strażaków zawsze priorytetem będzie ratowanie ludzkiego życia, ale wiemy, jak ważne są zwierzęta dla ich właścicieli. Często wracają, ryzykując własne życie i próbują je ratować z płonących budynków - opowiada Dave O'Neill z londyńskiej straży. Ponieważ w czasie pandemii zwiększyła się liczba osób posiadających zwierzęta domowe, zapewne zwiększy się też liczba pożarów z ich udziałem. Z tego względu musimy poprawiać swoją zdolność do reagowania w takich sytuacjach. Organizację Smokey Paws można wesprzeć, przekazując datek. « powrót do artykułu
  23. Niewielka gliniana figurka mogła być czczona 2500–2800 lat temu jako wyobrażenie bóstwa wody. Za taką interpretacją przemawia co najmniej miejsce, w którym znaleziono niezwykły zabytek. Figurkę odkryto w kanale, z którego przedstawiciele pobliskiej osady kultury halsztackiej (VIII–VI w. p.n.e.) czerpali wodę. Pozostałości osady znajdują się w pobliżu rzeki Unkenbach, w dzisiejszej miejscowości Mönchstockheim. Pomimo upływu tysięcy lat u bardzo starannie wykonanej figurki wciąż wyraźnie widoczne są oczy, nos, policzki i podbródek. Figurka ma 19 centymetrów wysokości, liczy sobie kilka tysięcy lat, została starannie wykonana, nic więc dziwnego, że jest gwiazdą Państwowego Bawarskiego Urzędu Ochrony Zabytków. Bogini wody świadczy o rozwiniętej kulturze Bawarii sprzed niemal 3000 lat, powiedział minister Markus Blume. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że ludzie w tamtych czasach uznawali szczególne dla nich miejsca za miejsca święte. Niewielka figurka mogła być darem rytualnym, być może przypisywano jej magiczne właściwości, dodaje profesor Mathias Pfeil. Zabytek znaleziono w ramach prac archeologicznych prowadzonych w ramach budowy drogi. Na miejscu odkryto liczne fragmenty szkła, ceramikę i niezwykłą glinianą pieczęć. Wzór na pieczęci i sposób jego wykonania wskazują, że mogła ona służyć do dekorowania materiałów organicznych, np. bochenków chleba. Przeprowadzono już eksperymenty, które potwierdzają tę hipotezę. Wszystko wskazuje na to, że przedmioty nie znalazły się w byłym kanale przypadkowo, nie zostały naniesione w jedno miejsce przez wodę, ale złożono je tam celowo. Hipotezę o ceremonialnym złożeniu wzmacnia znalezienie w pobliżu dowodów, na istnienie tam źródła. Fragmenty ceramiki jednoznacznie wskazują, że została wykonana przez przedstawicieli kultury halsztackiej. Jednak figurka stanowi zagadkę. Tego typu gliniane figurki są znane m.in. z zachodnich regionów Morza Czarnego i pochodzą z V tysiąclecia przed Chrystusem. Jednak inne znaleziska wskazują, że nasza figurka jest znacznie młodsza. To zaś pozostawia spore pole do interpretacji, wyjaśnia doktor Stefanie Berg, odpowiedzialna za konserwację zabytków w Bawarskim Urzędzie Ochrony Zabytków. Specjaliści przypuszczają, że oryginalna figurka była o około 10 centymetrów wyższa. Brakuje jej części nóg. Brak też przedniej części tułowia, przez co nie można jednoznacznie określić płci. Na bokach głowy znajdują się jednak otwory, które mogą reprezentować czepek dekorowany metalowymi pierścieniami. Takie nakrycie głowy nosiły kobiety. « powrót do artykułu
  24. Po wielkiej pompie publicznej prezentacji pierwszych zdjęć z Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba nadszedł czas codziennej pracy.  W ramach trwającego właśnie 1. Cyklu obserwacyjnego Space Telescope Science Institute rozdysponował około 6000 godzin czasu obserwacyjnego. Naukowcy z całego świata od długiego czasu mogli wnioskować o przyznanie im możliwości skorzystania z teleskopu. Wielu specjalistów chce dokładniej zbadać planety pozasłoneczne. Drake Deming z University of Maryland będzie badał skład molekularny atmosfery planety HD 189733b, a naukowcy z Instytutu Astronomii im. Maxa Plancka mają zamiar przeprowadzić podobne badania w odniesieniu do gorącego Jowisza WASP-121b. Interesujące wyniki mogą dać badania składu atmosfery podobnej do Ziemi egzoplanety GI486b, które planuje wykonać Megan Mansfield z University of Arizona. Z kolei Christine Chen z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa chce poszukać odpowiedników Pasa Kuipera w pozasłonecznych układach planetarnych. Popularnością cieszą się też badania całych galaktyk. Naukowcy chcą scharakteryzować ultrajasne galaktyki z początków istnienia wszechświata, mają zamiar zbadać emisję z kwazarów z okresu formowania się galaktyk, a Helmut Dannerbauer z Instituto de Astrofisica de Canarias chce zajrzeć do wypełnionego pyłem wnętrza tworzącej się gromady galaktyk Spiderweb. Niektórzy naukowcy mają zamiar w swojej pracy sięgnąć aż do epoki rejonizacji, która rozpoczęła się około 150 milionów lat po Wielkim Wybuchu. W epoce tej wodór został ponownie zjonizowany. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń ery materii, które zakończyło tzw. wieki ciemne w historii wszechświata. Naukowcy z Kalifornii chcą badać echa kwazarów z tego okresu, a Johna Chisholma z Arizony interesuje jonizująca jasność galaktyk. z kolei Anson D'Aloisio otrzymał czas obserwacyjny na potrzeby zbadania pierwszych zjonizowanych bąbli gazowych. Wielu naukowców interesuje jednak nasze najbliższe sąsiedztwo. Webb zostanie wykorzystany przez nich do poszukiwań 10-kilometrowych obiektów transneptunowych, badania atmosfery Neptuna i systemu klimatycznego Plutona. Badane będą związki lotne w główny pasie asteroid, a Larissa Markwardt ma zamiar przeprowadzić pierwsze badania spektroskopowe w bliskiej podczerwieni planetoid trojańskich na orbicie Neptuna. Jeszcze inni uczeni wykorzystają Webba do zbadania początków Mgławicy Kraba, emisji energii i materiału z supernowej SN 1987A, najjaśniejszej supernowej od 1604 roku czy spróbują opisać formacje pyłu w prymitywnych środowiskach. Spora część czasu obserwacji zostanie przeznaczona na badanie czarnych dziur. Chi-kwan Chan i Andreas Gaspar chcą zbadać emisję w ultrafiolecie z centralnej czarnej dziury Drogi Mlecznej, Sagittariusa A*, a Anil Seth będzie przyglądał się aktywnym jądrom galaktyk o niskiej jasności. Webb otwiera przed światem nauki całkowicie nowe możliwości. Astronomowie będą mogli korzystać z nich być może nawet przez 20 lat. Dzięki idealnemu wystrzeleniu teleskopu nie musiał on bowiem zużywać paliwa na liczne korekty kursu i już teraz wiemy, że wystarczy mu go na ponad 20 lat pracy. « powrót do artykułu
  25. Nudny temat, zbyt duża ilość materiału, mało czasu na przygotowania. To najczęstsze wymówki, które podsuwa nam umysł, żeby uniknąć nauki. Jeśli takie założenia nie są Ci obce, przeczytaj nasz artykuł i dowiedz się, jak to zmienić, by nauka nie sprawiała Ci trudności. Jak zmotywować się do nauki, kiedy temat wydaje się nudny? Często z góry skreślamy jakieś zagadnienie, tylko dlatego, że wydaje nam się nieinteresujące. Tak dzieje się na przykład, kiedy identyfikujesz się jako humanista i zakładasz, że np. wszystkie definicje z zakresu fizyki są niejasne i nużące. Albo odwrotnie. Kochasz nauki ścisłe i nie masz ochoty zastanawiać się, co czuł podmiot liryczny w wierszu, którego nawet nie rozumiesz. Jeśli nie wiesz, jak zmotywować się do nauki, spróbuj podejść do tematu inaczej. Zastanów się np. kto, dlaczego i po co stworzył konkretną teorię fizyczną. Jakie zjawisko ona opisuje? Jak pomaga ludziom? Poszukaj informacji na ten temat w internecie. Jest wiele przystępnych filmów popularnonaukowych przedstawiających pozornie nieistotne zjawiska w fascynujący sposób. A jak zmotywować się do nauki, gdy nie rozumiesz poezji? Dowiedz się czegoś o autorze, znajdź ciekawostki biograficzne na jego temat. Dlaczego napisał ten, a nie inny utwór? Czy opisuje on uczucia lub wydarzenia, które są Ci bliskie? Jeśli nie, to zastanów się, co powiedziałbyś przyjacielowi, który zwróciłby się do Ciebie z takim problemem? Jak zmotywować się do nauki, jeśli jest jej dużo? Najlepszym sposobem jest rozłożenie nauki w czasie. Podziel temat na części i przeznacz na nie od pół godziny do godziny dziennie. Po każdej „sesji” zafunduj sobie nagrodę np. w postaci odcinka ulubionego serialu. Sprawdzian za dwa dni, a Ty nadal nie wiesz, jak zmotywować się do nauki? Jeśli odkładasz ją na później, możesz mieć problem z prokrastynacją. Warto wiedzieć, że często wynika ona z braku wiary we własne siły. Możesz tak bardzo bać się, że zadanie Cię przerasta, że rezygnujesz z niego i nieświadomie potwierdzasz tę teorię. Zadaj sobie pytanie, czy nauka naprawdę jest ponad Twoje siły? Z pewnością nie, jeśli to materiał przeznaczony do Twojej grupy wiekowej. Jeśli zostało Ci mało czasu, zorganizuj naukę w grupie kilku osób, które już opanowały materiał. To najlepszy sposób na szybkie przyswojenie wiedzy. Jak zmotywować się do nauki, jeśli jej nie lubimy? To żadne odkrycie, że wolimy spędzać czas na rozmowach z przyjaciółmi czy ulubionej rozrywce, niż nad książkami. Nie jest to jednak powód, dla którego warto rezygnować z rozwijania się. Jak zmotywować się do nauki w takiej sytuacji? Określ cel, dla którego się uczysz. To może być poprawienie średniej lub dostanie się do wymarzonej szkoły. Pomyśl, jaką będziesz mieć satysfakcję, gdy Ci się uda. Przywołuj cel za każdym razem, gdy spadnie Twoja motywacja. Wyrób sobie rutynę nauki. Na wiele osób dużo lepiej działa nawyk nauki niż motywacja. Ustal, że przeznaczasz codziennie pół godziny na naukę. Po kilku dniach Twój mózg sam będzie dążył do „odhaczenia” zadania. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...