-
Liczba zawartości
37033 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Zespół z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) będzie prowadzić badania kliniczne oceniające bezpieczeństwo oraz skuteczność produktu leczniczego do zastosowania w zespole stopy cukrzycowej (ZSC). Substancję czynną stanowią w nim allogeniczne komórki mezenchymalne pozyskiwane z tkanki tłuszczowej. W ramach projektu „Ocena bezpieczeństwa i skuteczności produktu leczniczego terapii zaawansowanej zawierającego żywe komórki ASC w leczeniu zespołu stopy cukrzycowej - badanie podwójnie zaślepione, z randomizacją (Akronim: FootCell)” testowany będzie produkt zaprojektowany i wytwarzany w Laboratorium Badawczym – Banku Komórek WUM (LBBK WUM). Badanie będzie prowadzone w 2 ośrodkach, w konsorcjum z Uniwersytetem Łódzkim. Głównym badaczem jest dr hab. Beata Mrozikiewicz-Rakowska z Kliniki Diabetologii i Chorób Wewnętrznych Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego WUM. Zespół ma również poszukiwać mechanizmów działania aplikowanych komórek. Wcześniej podczas pilotażowego eksperymentu leczniczego naukowcy z LBBK WUM uzyskali zachęcające wyniki; wtedy preparat tego typu podawano jednak w otwartej (niezaślepionej) obserwacji bez randomizacji, a więc losowania do grup. ZSC jest skutkiem wieloletniej cukrzycy. Występuje we wszystkich typach choroby. Najważniejszymi czynnikami etiologicznymi owrzodzenia stóp są neuropatia cukrzycowa i niedokrwienie kończyn dolnych. Jak podkreślają specjaliści, podstawą sukcesu w leczeniu ran u cukrzyków jest wczesna interwencja. Do elementów rutynowego postępowania w poradni stopy cukrzycowej zalicza się: 1) badanie w kierunku zaburzeń czucia i ocenę ukrwienia stopy (1. wizyta), 2) chirurgiczne opracowanie i ocenę stanu rany, 3) diagnostykę i leczenie infekcji, 4) odciążenie kończyny, 5) ocenę wyrównania metabolicznego i wreszcie 6) edukację pacjenta zarówno pod względem pielęgnacji już istniejącej rany, jak i metod zapobiegania. Niekiedy mimo podjętych wysiłków terapia kończy się niepowodzeniem i konieczna jest amputacja. « powrót do artykułu
-
- zespół stopy cukrzycowej
- ZSC
- (i 5 więcej)
-
Białostockie uczelnie we współpracy z monasterem Supraślu i Chrześcijańską Akademią Teologiczną rozpoczęły projekt ratowania i zabezpieczenia XIV-wiecznych unikatowych katakumb znajdujących się w pobliżu monasteru. Kilkadziesiąt lat po tym, jak do Supraśla przybyli mnisi, na południe od monasteru wzniesiono cerkiew Zmartwychwstania Chrystusa, a pod nią zbudowano duże katakumby z niemal 200 niszami grzebalnymi. To miejsce pochówku elity Rzeczypospolitej szlacheckiej, mówi doktor habilitowany Maciej Karczewski. W supraskich katakumbach spoczywają Chodkiewiczowie, Czartoryscy, Sanguszkowie, Sapiehowie, Wiśniowieccy, Tyszkiewiczowie czy Siemaszkowie. To są nazwiska, które znamy wszyscy ze szkoły podstawowej i średniej z lekcji historii. Szczątki tych osób obok mnichów z klasztoru były grzebane w tychże katakumbach, mówi Karczewski. Zarówno przedstawiciele potężnych rodów magnackich, jak i mieszczańskich familii uważali za zaszczyt spocząć w pobliżu monasteru. W XIX wieku zrujnowana Cerkiew Zmartwychwstania została rozebrana, a katakumby przykryto. Niestety – o czym informowaliśmy – w połowie lat 80. XX wieku katakumby odsłonięto do prac archeologicznych i pozostawiono niezabezpieczone. Zostały one zniszczone przez wandali. To obiekt, który napawa zgrozą – mówi dr hab Andrzej Borkowski, biskup supraski archimandryta Monasteru Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy w Supraślu. Z roku na rok katakumby obsypują się, przestają istnieć i to jest już chyba ostatni moment, kiedy możemy wspólnie, przy pomocy Politechniki Białostockiej i naszych uniwersytetów, a więc kadry naukowej, podjąć takie ratownicze zadania, tak aby przynajmniej zatrzymać dewastację. Już od dłuższego czasu staramy się zadbać o nasze wielowiekowe dziedzictwo. Prace rozpoczęły zespoły archeologiczne, dokonując opisu tych katakumb. Później katakumby popadły w ruinę. W ostatnich latach, razem z braćmi z Monasteru, razem z wolontariuszami, pod opieką archeologiczną, oczyściliśmy katakumby. Zostały zabezpieczone po to, żeby nie postępowała ich dewastacja. Kolejny etap należy już do specjalistów, dlatego nie możemy sami ingerować w zabytkową strukturę katakumb, które na zewnątrz nie są widoczne, mówi Borkowski. Przeprowadzona została wizja lokalna z udziałem naukowców. Eksperci z Politechniki Białostockiej zauważają, że najpierw konieczne jest przeprowadzenie prac zapewniających bezpieczeństwo osobom pracującym w katakumbach. Nie ma sklepienia – części najbardziej niebezpiecznej, która mogłaby spaść na osoby pracujące, ale fragmenty cegieł są na tyle nadwyrężone, szczególnie w elementach podporowych, że należałoby to zabezpieczyć, mówi profesor PB Janusz Krentowski z Katedry Geotechniki i Mechaniki Konstrukcji Wydziału Budownictwa i Nauk o Środowisku. Wszyscy zaangażowani w ratowanie unikatowego zabytku zgadzają się, że to ostatni moment, by ocalić katakumby. Naszym celem jest przygotowanie dokumentacji, wytycznych do tego, żeby w następnym etapie wystąpić do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o przyznanie środków na zabezpieczenie katakumby w formie trwałej ruiny, mówi profesor Karczewski. Nie mamy zbyt wiele przykładów w naszym kraju tego typu pochówków nawiązujących częściowo do tradycji Wschodniej, do tradycji bizantyjskiej z którą Monaster już począwszy od XVI wieku utrzymywał szerokie kontakty – mówi biskup Borkowski. To element naszej wspólnej tradycji, wspólnego dziedzictwa kulturowego i duchowego. To miejsce modlitwy, gdzie spoczywają szczątki naszych przodków, dlatego nad tym miejscem w sposób szczególny powinniśmy się pochylić. W ratowanie katakumb zaangażowały się Politechnika Białostocka, Uniwersytet Medyczny w Białymstoku, Uniwersytet w Białymstoku oraz Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie. « powrót do artykułu
-
W 2018 roku amerykańscy astronomowie pracujący przy radioteleskopie EDGES w Australii poinformowali o odkryciu sygnału radiowego o szczególnej częstotliwości. Był on znacząco słabszy od innych sygnałów. Wyniki swoich badań opublikowali na łamach Nature, gdzie ogłosili, że znaleziony sygnał pochodzi z narodzin pierwszych gwiazd po Wielkim Wybuchu. Co więcej, dane były inne, niż przewidziane przez teoretyków. Wskazywały one, że wczesny wszechświat był zadziwiająco chłodny. Teoretycy siedli do pracy, by to wyjaśnić, a inne zespoły ruszyły do teleskopów, by potwierdzić istnienie sygnału. Wśród tych, którzy postanowili zarejestrować sygnał zauważony przez Amerykanów byli naukowcy z Raman Research Institute w Bangalore w Indiach. Wykorzystali oni radioteleskop SARAS-3. Niewielkie urządzenie pływa na dwóch jeziorach w odległych regionach Indii. Indyjscy naukowcy zebrali dane i przez ostatnie dwa lata szczegółowo je analizowali. Właśnie poinformowali na łamach Nature Astronomy, że w danych nie znaleziono żadnego śladu sygnału, o którym pisali Amerykanie. Jeśli tam by coś było, to by to zauważyli, mówi radioastronom Aaron Parsons z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Nie ma tutaj zbytnio miejsca na wątpliwości, dodaje uczony, który nie był zaangażowany w żadne z opisywanych badań. Judd Bowman, który stoi na czele zespołu badawczego teleskopu EDGES i kierował badaniami sprzed 4 lat dodaje, że konieczne są dalsze prace, by rozstrzygnąć, kto ma rację. Biorąc pod uwagę, jak trudne są tego typu obserwacja, czeka nas sporo pracy. Musimy włączyć te badania w te wciąż prowadzone. Zarówno EDGES jak i SARAS usiłowały wykryć emisję pochodzącą z wodoru. Pierwiastek ten w sposób naturalny absorbuje i emituje fale radiowe o długości 21 centymetrów. Na trasie swojej podróży w kierunku Ziemi fale te coraz bardziej się rozciągają. Fale z bardziej odległych chmur wodoru są rozciągnięte bardziej, niż te z chmur bliższych. A topień ich rozciągnięcia świadczy o tym, z jakie odległości – czyli i z jakiego czasu – pochodzą. Astronomowie już od ponad 50 lat wykorzystują emisję wodoru do badania pobliskich galaktyk. Jednak dzięki postępowi technologicznemu takie instrumenty jak EDGES i SARAS mogą rejestrować też fale pochodzące z większych odległości, bardziej rozciągnięte, które trudniej jest badać, gdyż zakłócają je naturalne i sztuczne sygnały z Ziemi. Gdy atomy wodoru dopiero powstawały po Wielkim Wybuchu, absorbowały i emitowały tyle samo promieniowania o długości fali 21 centymetrów. Przez to chmury wypełniającego wszechświat wodoru były niewidoczne. Później zaś nastąpił kosmiczny świt. Promieniowanie ultrafioletowe z pierwszych gwiaz wzbudziło atomy wodoru, przez co mogły one absorbować więcej promieniowania niż pochłaniały. Zjawisko to, obserwowane obecnie z Ziemi, powinno objawiać się nagłym spadkiem jasności fal o określonej długości. Ten spadek wyznacza moment powstania pierwszych gwiazd. Z czasem te pierwsze gwiazdy zapadły się w czarne dziury. Gorący gaz z dysków wokół czarnych dziur emitował promieniowanie rentgenowskie. Podgrzało ono wodór, zwiększając jego emisję w paśmie 21 centymetrów. To zaś objawia się zwiększeniem jasności fal o minimalnie mniejszej długości niż wcześniejsze fale. Wynik netto tych zmian, to spadek jasności w wąskim zakresie fal. Taki właśnie spadek spodziewali się wykryć naukowcy pracujący przy EDGES. Znaleźli jednak coś innego. Spadek dotyczyły fal o długości 4 metrów. Analiza takich danych wskazywała, że pierwsze gwiazdy powstały zadziwiająco szybko i szybko doszło do pojawienia się promieniowania X. Co więcej, dane pokazywały też, że wodór we wczesnym wszechświecie był chłodniejszy niż przewidywały teorie. Pojawiły się różne próby wyjaśnienia tego zjawiska. Wiadomo też było, że zakłócenia do sygnału może wprowadzać sam radioteleskop i jego konstrukcja. Edges otoczony jest przez duży, 30-metrowy metalowy ekran, który ma blokować emisję radiową pochodzącą z gruntu. Amerykański zespół uwzględnił w swojej pracy możliwość pojawienia się zakłóceń pochodzących z krawędzi tego ekranu. Jednak specjaliści zwracają uwagę, że wystarczy niewielki błąd w korekcie, by w analizie pojawiły się dane nie do odróżnienia od danych rzeczywistych. Naukowcy z Bangalore zaprojektowali swój radioteleskop tak, by był on bardziej odporny na zakłócenia. Dodatkowo umieścili go na jeziorze, dzięki czemu zyskali pewność, że w promieniu 100 metrów od teleskopu nie pojawią się żadne odbicia horyzontalne. Sama zaś woda jeziora powodowała, że odbite od dna sygnały biegły wolniej, a dzięki jednorodnej gęstości wody łatwiej modelować całe otoczenie teleskopu i wyławiać z danych fałszywe sygnały. Dzięki temu naukowcom pracującym przy SARAS udało się dokładnie przeanalizować całe spektrum wokół fal o długości 4 metrów i stwierdzić, że nie widać w nim żadnego spadku jasności zarejestrowanego przez EDGES. Cynthia Chiang, radioastronom z kanadyjskiego McGill University stwierdziła, że oba zespoły naukowe – amerykański i indyjski – bardzo dobrze i ostrożnie przeprowadziły wszelkie prace nad kalibracją urządzeń i analizą danych, dlatego też jest obecnie zbyt wcześnie, by orzekać, który z nich ma rację. « powrót do artykułu
-
- świt wszechświata
- sygnał
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W niedzielę (27 lutego) do Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie przybyły całe rzesze ludzi, by zobaczyć zaplanowane wiele tygodni temu czyszczenie zabytkowego żyrandola. Wymiana żarówek i czyszczenie "wielkiego pająka" odbywają się co 2-3 lata. Od 2017 r. jest to wydarzenie publiczne. Żyrandol wisi w teatrze od momentu jego powstania, a więc od 1893 r., ma 3,5 m średnicy, waży aż 800 kg i jest wyposażony w 124 żarówki. Chcąc zobaczyć "wielkiego pająka", miłośnicy historii Krakowa zawczasu ustawili się w kolejce przed budynkiem. Biletem wstępu był zakup żarówki; nie byle jakiej, ale takiej, która przez 3 ostatnie lata oświetlała Dużą Scenę. Żarówki umieszczono w ozdobnych pokrowcach. Pracownicy placówki przygotowali je z końcówek materiałów na kostiumy czy elementy scenografii. Warto podkreślić, że opłatę przeznaczono na wsparcie teatru. Jak zaznaczył cytowany przez Beatę Kołodziej z PAP-u dyrektor placówki Krzysztof Głuchowski, kupując starą żarówkę, finansujemy nową żarówkę. Teatr jest w bardzo złej sytuacji finansowej spowodowanej wieloma przeciwnościami losu, ale walczymy, staramy się być dobrej myśli. Ze względu na pokaźne rozmiary, proces opuszczania i wciągania żyrandola zajmuje co najmniej 3 godziny. W niedzielę teatr był czynny dla widzów od 11. Można było robić pamiątkowe zdjęcia. W tym roku czyszczenie odbyło się w scenografii „Dziadów”. Warto dodać, że do Teatru im. Słowackiego trafił też cenny dar. Maria Osterwa-Czekaj przekazała [...] egzemplarz drugiego „paryskiego” wydania „Dziadów części trzeciej” Mickiewicza z 1833 roku. Egzemplarz pochodzi z biblioteki ojca ofiarodawczyni, Juliusza Osterwy, charyzmatycznego aktora, wybitnego reżysera, wizjonera i reformatora teatru, twórcy „Reduty” - podkreślono w komunikacie prasowym placówki. To bardzo rzadkie wydanie paryskie trafia do naszego archiwum, które jest jednym z największych teatralnych polskich archiwów na świecie – wyjaśnił Głuchowski. Półtoragodzinnemu wciąganiu żyrandola towarzyszył koncert Capelli Cracoviensis. Wieczorem na Dużej Scenie odbył się koncert Solidarni z UKRAINĄ. Podczas koncertu artyści śpiewali i mówili o wojnie, niepewności oraz o nieustającej potrzebie wolności i pokoju. Na scenie wystąpili aktorzy Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie oraz ukraińscy i polscy przyjaciele. Dochód przeznaczono na pomoc dla Ukrainy. « powrót do artykułu
-
- Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie
- żyrandol
- (i 4 więcej)
-
Atak Rosji na Ukrainę oznaczał nie tylko początek wojny konwencjonalnej, ale i wojny w sieci. To nie tylko cyberataki, ale i wojna informacyjna. Rosyjscy najeźdźcy szykowali się na nią od dawna, a Kreml i jego machina propagandowa od lat przygotowywali grunt pod pomoc swojej machnie wojennej. Anonimowi, hakerski kolektyw, który prowadzi przeciwko Rosji cyberataki, podchwycili pomysł pewnego Polaka, dzięki któremu każdy z nas może poinformować przeciętnych Rosjan o tym, co naprawdę dzieje się na Ukrainie. Rosyjska propaganda wmawia swoim obywatelom, że napaść na Ukrainę to „operacja specjalna”, a żołnierzom mówi się, że jadą, by walczyć z „bandą faszystów i narkomanów”, a Ukraińcy mają rzekomo witać najeźdźców kwiatami. Dlatego też ważne jest, by prawdziwy obraz tego, co robi Rosja dotarł do przeciętnego Rosjanina. Anonimowi poprosili więc o pomoc internautów. Wejdź na Google Maps. Przejdź do Rosji. Znajdź jakąś restaurację i napisz opinię. Pisząc, poinformuj, co dzieje się na Ukrainie, czytamy na Twitterze Anonimowych. Nie chodzi przy tym o wystawianie restauracjom ocen negatywnych. Wręcz przeciwnie, należy nawet dać pozytywne. Ważne, żeby do przeciętnego Rosjanina mogła dotrzeć informacja, że Rosja zaatakowała Ukrainę, jest napastnikiem, niszczy kolejny kraj i zabija cywilów, w tym dzieci. Napisany prostymi zdaniami tekst można przetłumaczyć na rosyjski za pomocą Google Translate. Wówczas dotrze też do osób, które nie znają języków obcych. Akcja Anonimowych to nie jedyny przykład cyberwojny prowadzonej przeciwko Moskwie. Wiemy o wyłączanych rosyjskich stronach rządowych, cyberatakach na infrastrukturę gazową czy kolejową Rosji. Tym razem jednak, by pomóc napadniętemu krajowi, nie trzeba być hakerem. Wystarczy napisać opinię i poinformować potencjalnych klientów restauracji, co dzieje się tuż za granicami Rosji. « powrót do artykułu
-
Telefony wodoodporne. Dla kogo są? Jakie modele warto wybrać?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Wodoodporność dawno przestała być cechą zarezerwowaną jedynie dla modeli smartfonów projektowanych z myślą o użytku w najtrudniejszych warunkach. Obecnie na rynku znajdziemy również wodoodporne smartfony typowo lifestylowe, adresowane do użytkowników szukających codziennego urządzenia. Czemu warto kupić wodoodporny telefon? Rozwiązanie nie tylko dla sportowców, turystów i osób pracujących w trudnych warunkach Z jednej strony wodoodporny telefon jest rekomendowany przede wszystkim osobom planującym używać go w trudnych warunkach - na przykład podczas podróży, w służbie wojskowej lub w pracy na budowie. Z drugiej strony ta cecha będzie bardzo przydatna również w codziennym użytkowaniu, redukując ryzyko wystąpienia różnych wypadków. Co potrafią telefony wodoodporne? Czytnik linii papilarnych, funkcja dual SIM i wyświetlacz OLED - gwarancja bezpieczeństwa i komfortu użytkowania Dzisiejsze telefony wodoszczelne, dostępne między innymi na https://www.oleole.pl/telefony-komorkowe,wytrzymalosc!wodoodporny.bhtml w niczym nie przypominają siermiężnych urządzeń o zwiększonej wytrzymałości, które znamy sprzed lat. Najczęściej są wyposażone w wysokiej jakości wyświetlacz oraz różne udogodnienia - np. czytnik linii papilarnych do szybkiego odblokowania lub możliwość korzystania z dwóch kart SIM. Odporny na uszkodzenia mechaniczne, wodoszczelny smartfon do zadań specjalnych Oczywiście wyświetlacz wyświetlacz, głośniki, dual SIM i inne funkcje miałyby małe znaczenie, gdyby smartfon nie był odporny na różne czynniki. Poza wodą, największe znaczenie mają tu uszkodzenia mechaniczne - takie urządzenie powinno więc mieć też wzmocnioną konstrukcję. Jak wybrać telefon wodoszczelny? Mocna bateria, pamięć RAM oraz ekran wysokiej rozdzielczości By korzystanie ze smartfona było przyjemne i nie wiązało się z ryzykiem jego uszkodzenia, przy wyborze urządzenia warto zwrócić uwagę na kilka czynników: • wydajność procesora i pojemność pamięci operacyjnej RAM - od nich zależy płynność działania telefonu; • pojemność pamięci wbudowanej; • wodoodporność - smartfony wodoszczelne mają różne klasy - np. klasa wodoodporności IP68 lub IP67. Co oznacza ten kod? Im wyższa jest klasa wodoszczelności, tym lepiej dany model radzi sobie w zetknięciu z wodą. Jakie wodoodporne telefony są godne uwagi? Polecane modele Apple, Samsung, Sony, Xiaomi i innych producentów Telefony wodoszczelne można dziś znaleźć w ofercie wielu producentów. Dobrymi opiniami użytkowników cieszą się takie modele jak uleFone Armor 11, Sony Xperia 10 III, Samsung Galaxy S21 lub iPhone XS. « powrót do artykułu -
Wenus z Willendorfu, jedno z najważniejszych dzieł sztuki europejskiej, jest wyjątkowe nie tylko z powodu swojego wyglądu, ale również użytego materiału. Rzeźbę wykonano z oolitu, skały osadowej, która nie występuje w pobliżu Willendorfu. Antropolog Gerhard Weber, geolodzy Alexander Lukender i Mathias Harzhauser oraz specjalistka prehistorii Walpurga Anti-Wieser z Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu określili, skąd pochodził materiał, z którego powstała Wenus. Inne figury Wenus są zwykle wykonane z ciosów mamuta lub kości zwierzęcych, czasami z różnego typu skał. Oolit został wykorzystany tylko w przypadku Wenus z Willendorfu. Ten niezwykły zabytek, znaleziony w 1908 roku w Willendorfie, był dotychczas badany jedynie z zewnątrz. Austriaccy naukowcy postanowili zaś zbadać jego wnętrze i wykorzystali w tym celu technikę mikrotomografii komputerowej. Pozwoliło im to przyjrzeć się figurce i jej wnętrzu w rozdzielczości do 11,5 mikrometra. Już pierwsze skanowanie wykazało, że Wenus nie jest wewnątrz jednorodna, co dało nadzieję, na określenie jej pochodzenia. Weber we współpracy z Lukenderem i Harzhauserem, którzy już wcześniej mieli do czynienia z oolitami, zebrali próbki oolitów z całej Europy i dokonali porównania. Oolity to skały tworzące się w strefach przybrzeżnych płytkich mórz. Badania tomograficzne pokazały, że tworzące skałę osady odkładały się w różny sposób. Różna była ich gęstość i rozmiary ziarna. Ponadto odkryto też pozostałości muszli oraz sześć dużych bardzo gęstych ziaren limonitu. Ich obecność wyjaśnia tajemnicę półkolistych wnęk tej samej wielkości, widocznych na powierzchni Wenus. To prawdopodobnie pozostałości po ziarnach limonitu, które pękły podczas rzeźbienia. Okazało się również, że Wenus jest porowata, gdyś tworzące oolit kuliste ziarna skalne – ooidy – uległy rozpuszczeniu. To prawdopodobnie dlatego prehistoryczny artysta wybrał tę skałę – łatwiej było z nią pracować. Wewnątrz rzeźby zauważono zaś 2,5-milimetrowy kawałek muszli z jury. To wykluczyło wiele obszarów występowania oolitów, jak np. Kotlinę Wiedeńską, gdzie oolity powstawały dopiero w miocenie. Naukowcy zmierzyli następnie wielkość tysięcy ooidów. Rozmiary żadnego z nich nie pasowały do ooidów występujących w oolitach w promieniu 200 kilometrów od Willendorfu. Analizy statystyczne wykazały, że oolit użyty do wyrzeźbienia Wenus pochodzi najprawdopodobniej z północnych Włoch, z okolic Jeziora Garda. To zaś oznacza, że rzeźba lub materiał, z którego powstała, odbył podróż przez Alpy. Przedstawiciele kultury graweckiej szukali przyjaznych miejsc do zamieszkania. Gdy w miejscu, gdzie mieszkali coś się zmieniło na niekorzyść – czy to warunki klimatyczne, czy zmniejszyła się liczba zwierząt, na które polowali – przenosili się dalej. Prawdopodobnie szli dolinami rzek, mówi Gerhard Weber. Taka podróż mogła trwać całe pokolenia. Nie wiemy, jaką podróż odbyła Wenus. Jedną z możliwych tras jest droga na wschód dookoła Alp i wejście w Kotlinę Panońską. Oczywiście najkrótsza droga wiedzie przez same Alpy, jednak nie wiemy, czy ponad 30 000 lat temu ich przekroczenie było możliwe, gdyż w tym mniej więcej czasie zaczął pogarszać się klimat. Jeśli w tym czasie był tam ciągły lodowiec, jest mało prawdopodobne, by droga ludzi wiodła tamtędy. Nie można jednak tego wykluczyć, gdyż 730-kilometrowa trasa dolinami rzek Adige, Inn i Dunaj tylko na 35-kilometrowym odcinku przy Jeziorze Reschen biegnie powyżej 1000 m.n.p.m. Północne Włochy to najbardziej prawdopodobne ze statystycznego punktu widzenia miejsce pochodzenia Wenus lub materiału, z którego ją wytworzono. Istnieje jednak jeszcze jedna możliwość. Wenus może też pochodzić ze wschodniej Ukrainy, z okolic miasta Izium w obwodzie charkowskim. Tamtejszy oolit jest drugim najbardziej prawdopodobnym miejscem pochodzenia materiału, chociaż nie pasuje aż tak dobrze, jak oolit z Włoch. Jednak naukowcy zwracają uwagę, że na pobliskich terenach południowej Rosji znajdowane są bardzo podobne – chociaż młodsze – figurki. Co więcej, badania genetyczne wskazują na istniejące w tamtym czasie związki pomiędzy ludnością zamieszkującą centralną i wschodnią Europę. Szczegóły badań nad Wenus zostały opublikowane na łamach Nature w artykule The microstructure and the origin of the Venus from Willendorf. « powrót do artykułu
-
- Wenus z Willendorfu
- oolit
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dwudziestego ósmego lutego obchodzimy Światowy Dzień Chorób Rzadkich. Jak podkreśla Agencja Badań Medycznych (ABM), to wyjątkowy obszar skupiający schorzenia o przewlekłym i ciężkim przebiegu, najczęściej uwarunkowane genetycznie. Ze względu na ich różnorodność, wiedza na ich temat jest wciąż niska, a pacjenci mają problem z uzyskaniem właściwej diagnozy. Bywa, że trwa to latami. Należy podkreślić, że dla większości chorób rzadkich nie ma leczenia przyczynowego. Może się to zmienić dzięki prowadzonym badaniom klinicznym. Oto kilka projektów finansowanych ze środków ABM. Leczenie miastenii kadrybiną Miastenia ma podłoże autoimmunologiczne. Polega na zaburzeniu transmisji nerwowo-mięśniowej. W Polsce jest ok. 10 tys. pacjentów, którzy na nią cierpią. Przeważnie choroba rozpoczyna się od niedowładów mięśni twarzy. Pojawiają się opadanie powiek, dwojenie w oczach, a także trudności w mówieniu i przełykaniu. Jeśli dochodzi do uogólnienia choroby, zajęte są inne grupy mięśni, przede wszystkim kończyn i tułowia. Bardzo niebezpieczne są przełomy miasteniczne; to nagłe pogorszenie stanu chorego, objawiające się głównie groźną dla życia niewydolnością oddechową z powodu osłabienia mięśni oddechowych oraz symptomami wegetatywnymi (poceniem, tachykardią itp.). Podczas leczenia objawowego, by zwiększyć siłę mięśni, stosuje się leki hamujące aktywność enzymu rozkładającego acetylocholinę w synapsach. Równoległym działaniem jest osłabianie układu odpornościowego. Wśród różnych opcji terapeutycznych w pierwszej linii stosuje się sterydy. Niestety, takie leczenie musi być prowadzone przewlekle, stąd liczne działania niepożądane. Jak podkreślono w komunikacie ABM, stosowane dotychczas metody terapii mają charakter doraźny i nie nadają się do przewlekłego wykorzystania. Tym cenniejszy wydaje się projekt autorstwa prof. Konrada Rejdaka z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie (UMLub), który u pacjentów z miastenią zastosował cytostatyk z grupy antymetabolitów purynowych - kladrybinę (łac. cladribinum). Kladrybina powstała z myślą o wybranych postaciach białaczek (hamuje bowiem wybiórczo limfocyty B i T), a obecnie jest zarejestrowana również do leczenia stwardnienia rozsianego. Trwa rekrutacja pacjentów do projektu. Mogą się oni zgłaszać do Centrum Wsparcia Badań Klinicznych UMLub. Projekt BraimTOR W Instytucie "Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka" (IPCZD) rozpoczęto otwarte randomizowane badania kliniczne II fazy BraimTOR, które oceniają bezpieczeństwo i skuteczność rapamycyny w terapii rzadkich i ultrarzadkich chorób układu nerwowego, które wiążą się z aktywacją szlaku mTOR. BraimTOR obejmie dzieci z lekooporną padaczką czy glejakami o wysokim stopniu złośliwości. W tym kontekście mówi się o łącznym zastosowaniu wysokoskalowych badań molekularnych i rozwiązań z zakresu sztucznej inteligencji. W badaniu punktem wyjścia jest nie tyle jednostka chorobowa, co wspólny defekt molekularny - w tym przypadku szerokie spektrum chorób neurologicznych, neuroonkologicznych zebrane zostało w jedną grupę, dla której wspólnym mianownikiem są defekty szlaku mTOR. Takie podejście ma kilka plusów. Po pierwsze, można zbadać większą grupę pacjentów. Po drugie, uzyskuje się ewentualne terapie dla szerszej grupy osób. Dzięki finansowaniu ABM mamy możliwość opracowania nowych algorytmów diagnostyczno-terapeutycznych, co z całą pewnością przyczyni się do dalszego rozwoju nowoczesnych form leczenia, a tym samym poprawy wyników leczenia u naszych pacjentów - podkreśla dr hab. n. med. Joanna Trubicka z IPCZD. Neurofibromatoza typu 2. u dzieci Nerwiakowłókniakowatość typu 2. (NF-2) jest uwarunkowaną genetycznie ultrarzadką chorobą pierwotnie nowotworową. Najczęściej ujawnia się u młodych dorosłych. W obrazie klinicznym NF-2 wyróżnia się 3 grupy objawów: zmiany nowotworowe, skórne i oczne. Specjaliści z zespołu dr. n. med. Marka Karwackiego z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) zaplanowali badanie z udziałem dzieci w wieku 4-15 lat z potwierdzoną nerwiakowłókniakowatością typu 2. Niekomercyjne i nierandomizowane badanie interwencyjne fazy 2a ma oceniać skuteczność kryzotynibu w terapii dzieci z ciężką postacią neurofibromatozy typu 2. Jak podkreśla dr Karwacki jest ok. 8 tys. chorób rzadkich, a co roku do tego zbioru dopisuje się 1-2 nowe jednostki. Dotyczą one ponad 2 mln pacjentów. Z tego względu na WUM stworzono Centrum Doskonałości ds. Chorób Rzadkich i Niezdiagnozowanych. Ma ono pomóc w wyeliminowaniu tzw. odysei diagnostycznej, kiedy pacjent z nierozpoznaną chorobą wędruje po wielu lekarzach i często dostaje sprzeczne informacje. Decyzją rektora WUM dla chorych z neurofibromatozami powstało Centrum Koordynowanej Opieki Medycznej nad Pacjentami z Neurofibromatozami i Pochodnymi Im Rasopatiami. Dzieci chorują na NF-2 zupełnie inaczej niż osoby dorosłe. Bardzo często dochodzi u nich do wielonarządowej niepełnosprawności. Dominującymi objawami są guzy, których nie można operować ani napromienić, gdyż, jak mówi dr Karwacki, napromienianie grozi transformacją łagodnego guza w guzy złośliwe. Nie bardzo jest im co zaproponować [...]. Na dobrą sprawę możemy tylko opiekować się [nimi] i walczyć z ich objawami. Nie jesteśmy natomiast w stanie powstrzymać albo spowolnić rozwoju nowotworów mózgu i rdzenia kręgowego. U dzieci znacznie częściej niż dorosłych powstają także guzy obwodowego układu nerwowego. Są one bardzo dolegliwe i, tak samo jak w przypadku guzów pochodzenia centralnego, nie mamy dzieciom nic do zaoferowania. Kryzotynib jest stosowany głównie w terapii osób dorosłych z nowotworami płuc. Lek ten oddziałuje na molekularne podłoże choroby, a więc na defekt, który powoduje uszkodzenie genu NF2. Na razie na wstępie zakwalifikowano 5 dzieci. Jeżeli uzyskamy pożądany efekt przynajmniej zmniejszenia guzów, jak nie wyeliminowania ich, to takie badanie chcielibyśmy rozciągnąć na całą populację dzieci z NF-2. Od razu [...] uprzedzę, że to nie jest duża populacja. Takich dzieci jest kilkoro, można kilkanaścioro w Polsce. Terapia jest bardzo droga, ale dzięki finansowaniu z ABM naukowcy będą dysponowali odpowiednią kwotą. Dr Karwacki dodaje, że to terapia absolutnie eksperymentalna. Nikt do tej pory, poza Stanami Zjednoczonymi, tego leku nie podawał. W USA równolegle z nami toczy się podobne badanie [...]. My do końca nie wiemy, czy jest to terapia skuteczna w NF-2. Wiemy jednak, że jest bezpieczna u dzieci. A tak o projekcie opowiada sam dr Karwacki. Sakubitryl z walsartanem dla chorych z arytmogenną kardiomiopatą prawej komory Arytmogenna kardiomiopatia prawej komory to rzadki, uwarunkowany genetycznie, typ kardiomiopatii. W jej przebiegu dochodzi do stopniowego zastępowania komórek mięśnia sercowego przez tkanki włóknistą i tłuszczową. Gdy tkanek tych jest coraz więcej, serce kurczy się gorzej i poza zaburzeniami rytmu rozwija się niewydolność serca. Choroba objawia się w młodym wieku; częściej u mężczyzn, a najczęściej u mężczyzn uprawiających wyczynowo sport. Wg ABM, zwykle pierwszym objawem jest częstoskurcz komorowy, utrata przytomności lub nagłe zatrzymanie krążenia. Prof. Elżbieta Katarzyna Biernacka z Narodowego Instytutu Kardiologii Stefana kardynała Wyszyńskiego wyjaśnia, że obszary zajęte przez tkankę włóknistą i tłuszczową stają się substratem dla powstawania zaburzeń rytmu serca, a z czasem, kiedy obszar chorobowy jest coraz większy, dochodzi do zaburzeń kurczliwości, najpierw małych, potem większych, które powodują objawy niewydolności serca. Pacjenci przyjmują leki antyarytmiczne. Ci, którzy są bardziej zagrożeni nagłym zgonem, są zabezpieczani kardiowerterem-defibrylatorem. Nie ma leków, które mogłyby powstrzymać progresję tej choroby. Od niedawna w niewydolności serca lewokomorowej stosuje się lek - sakubitryl z walsartanem. Z powodzeniem, z bardzo dobrymi efektami. W naszym badaniu postanowiliśmy zastosować ten lek u pacjentów z arytmogenną kardiomiopatią prawej komory, a więc u tych, u których lewa komora jest nieuszkodzona lub uszkodzona w niewielkim stopniu. Do wieloośrodkowego badania randomizowanego ARNI-ARVC rekrutowani są chorzy z 12 ośrodków kardiologicznych w Polsce. Pacjenci będą losować przynależność do grupy osób 1) przyjmujących lek i 2) leczonych tylko standardowo. Wszystkim lekarze zapewnią optymalne leczenie obowiązujące obecnie na świecie. Pani profesor dodaje, że pacjenci będą obserwowani przez 4 lata. Na wstępie i po upływie wskazanego czasu wykonane będą te same badania: EKG, echo, rezonans magnetyczny, próba wysiłkowa i holter. Naukowcy porównają obie grupy pacjentów pod względem progresji choroby i występowania zaburzeń rytmu serca. Spodziewamy się, że w grupie pacjentów leczonych sakubitrylem/walsartanem progresja choroby będzie wolniejsza i pacjenci będą mieli mniej zaburzeń rytmu serca. Wpłynie to zarówno na jakość życia, jak i na obniżenie ryzyka nagłego zgonu sercowego. STOP BLEED Kłębuszkowe zapalenia nerek to w wielu przypadkach choroby rzadkie i ultrarzadkie. Mogą one prowadzić do niewydolności nerek i, co istotne, są obarczone dużą współchorobowością (wielochorobowością) oraz śmiertelnością. Jedyną metodą pozwalającą je zdiagnozować w większości przypadków jest biopsja nerki. Mimo postępów medycyny, badanie to nadal jest obarczone pewnym ryzykiem powikłań, w tym krwawienia (czasem jest ono nieistotne klinicznie, a czasem wymaga usunięcia nerki albo prowadzi nawet do zgonu). Mając to na uwadze, specjaliści z ekipy dr hab. n. med. Alicji Rydzewskiej-Rosołowskiej z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku wpadli na pomysł wieloośrodkowego badania klinicznego STOP BLEED (jest to randomizowane badanie kliniczne oceniające wpływ desmopresyny na liczbę powikłań krwotocznych po biopsji nerki). Biopsja nerki jest badaniem względnie bezpiecznym, aczkolwiek nawet 1/3 zabiegów jest powikłana drobnymi, ale jednak komplikacjami, najczęściej krwotocznymi - mówi dr Rydzewska-Rosołowska. Ciężkie powikłania, głównie krwotoczne, występują nawet w 1% zabiegów. Dlatego powstał projekt STOP BLEED. Specjalistka dodaje, że wydaje się, że część rzadkich i ultrarzadkich chorób nerek jest diagnozowana zbyt późno właśnie przez obawy związane z biopsją. W infografice UMB podano, że w badaniu klinicznym wezmą udział 4 polskie ośrodki. Równoliczne grupy (212-osobowe) dostaną placebo i desmopresynę. Planowany jest jednorazowy wlew desmopresyny (0,3 μg/kg) przed badaniem. « powrót do artykułu
-
- choroby rzadkie
- choroby ultrarzadkie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Udostępniona właśnie w sieci baza danych AVONET zawiera szczegółowe pomiary ciała ponad 90 000 ptaków należących do 11 000 gatunków. Baza to dzieło międzynarodowego zespołu naukowego, na którego czele stał doktor Joseph Toias z Imperial College London. Znajdziemy w niej informacje dotyczące 9 pomiarów morfologicznych każdego z osobników: cztery pomiary dzioba, trzy pomiary skrzydeł, pomiar długości ogona oraz pomiar jednej z nóg. Baza zawiera również informacje o masie ciała oraz HWI (hand-wing index), który pozwala ocenić efektywność lotu, a zatem zdolność gatunku do rozprzestrzeniania się i przemieszczania w ekosystemie. Już wcześniej wykazano, że dziewięć wspomnianych pomiarów jest wysoce skorelowanych z ważnymi cechami gatunków, na przykład z tym, czym się żywią i w jaki sposób poszukują pożywienia. Udostępnienie tak bogatej bazy szczegółowych pomiarów jest niezwykle ważne dla testowania różnych teorii i hipotez z zakresu ornitologii i ekologii. Dotychczas bowiem opierano się na szerszych kategoriach, jak habitat czy główne źródło pożywienia. Niektórzy badacze próbowali też łączyć funkcjonowanie ekologiczne gatunku z rozmiarami ciała, jednak istnieje tylko słaby związek pomiędzy tymi dwoma elementami. Na przykład jastrzębie i kaczki mają podobne mają podobne rozmiary ciała, jednak to niewiele mówi o ich rolach w ekosystemie. Pomiary dzioba, nóg i skrzydeł dostarczają zaś bardzo wielu istotnych informacji. Na tej podstawie możemy na przykład dowiedzieć się, jakie jest miejsce danego gatunku w lokalnym łańcuchu pokarmowym czy jak daleko zwierzęta się przemieszczają. Ich połączenie pozwala na znacznie bardziej precyzyjne określenie diety i zachowania gatunków niż wnioskowanie z masy czy ogólnych rozmiarów ciała. Naukowcy od dziesięcioleci zbierają tego typu pomiary. Mniej więcej dwie dekady temu zaczęto prace na większą skalę, początkowo badając setki gatunków, a w końcu zaczęły kiełkować pomysły ogólnoświatowych baz danych. Jednak zebrane dotychczas dane były mocno pofragmentowane, części nigdzie nie publikowano, były tez ze sobą niekompatybilne. Stąd powstał pomysł międzynarodowego projektu AVONET, którego ambicją było stworzenie jednorodnej dostępnej dla badaczy ogólnoświatowej bazy danych. AVONET to efekt współpracy 115 naukowców ze 106 instytucji w 30 krajach. Połączyli oni różne bazy danych. Większość informacji pochodzi z pomiarów osobników znajdujących się w zbiorach muzealnych, przede wszystkim w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie i Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Informacje te zostały uzupełnione danymi z 76 innych zbiorów. Doktor Tobias powiedział, że projekt został zrealizowany dzięki pracy olbrzymiej liczby kuratorów, kolekcjonerów i badaczy zajmujących się ptakami od połowy XIX wieku, w tym dzięki wysiłkom Darwina, Wallace'a, Shackeltona czy Audubona. Baza to wspaniałe narzędzie do przetestowania zasad rządzących ewolucją, wzorców, które wydają się rozpowszechnione na całym świecie, ale z jakiegoś powodu budzą spory. Na przykład, wykorzystaliśmy ją do sprawdzenia prawa Fostera mówiącego, że w zależności od warunków, gatunki na wyspach są albo mniejsze, albo większe od gatunków na kontynentach. Okazało się, że ta szczególna zasada różni się pomiędzy wyspami, a częściowy wpływ ma na to wielkość wyspy i stopień jej izolacji. Jest jeszcze wiele innych zasad, które można dzięki tej bazie sprawdzić, mówi Tobias. Na razie udostępniono wersję 1.0 bazy AVONET. Naukowcy już pracują nad wersją 2.0, w której znajdzie się więcej pomiarów oraz informacje na temat zachowania poszczególnych gatunków. « powrót do artykułu
-
Brzozy mogą pomóc w walce z mikroplastikiem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Po raz pierwszy udało się wykazać, że długo żyjące rośliny absorbują mikroplastik i zatrzymują go w swoich tkankach. Z badań przeprowadzonych przez IGB (Instytut Ekologii Wód Słodkich i Rybołówstwa Śródlądowego im. Leibniza) oraz GFZ (Niemieckie Centrum Nauk o Ziemi) wynika, że brzozy mają zdolność do pochłaniania mikroplastiku. Brzozy od dawna używane są do oczyszczania gleby, potrafią one bowiem absorbować i zatrzymywać w tkankach zanieczyszczenia przemysłowe, jak np. metale ciężkie czy węglowodory. Jako, że ich korzenie znajdują się płytko pod powierzchnią gleby, gdzie stężenie mikroplastiku jest największe, naukowcy postanowili sprawdzić, czy brzozy absorbują też mikroplastik. Naukowcy oznakowali fluorescencyjnym barwnikiem fragmenty mikroplastiku o średnicy 5–50 mikormetrów i dodali je do gleby obok drzew. Pięć miesięcy później zbadali korzenie brzóz za pomocą skaningowej mikroskopii laserowej. Okazało się, że w różnych miejscach znajdują się fragmenty mikroplastiku. Zanieczyszczenie zostało wchłonięte przez od 5 do 17 procent korzeni. Tempo wchłaniania mikroplastiku i jego wpływ na krótko- i długoterminowe zdrowie drzew musi być przedmiotem kolejny badań. Jednak nasze pilotażowe badania pokazują, że brzozy potencjalnie mogą być długoterminowym rozwiązaniem pozwalającym na zmniejszenie ilości mikroplastiku w glebie i być może w wodzie, mówi główny autor badań Kat Austen. Świat produkuje rocznie ponad 400 milionów ton plastiku. Szacuje się, że około 30% plastiku trafia do gleby i słodkich wód. Większość z tworzyw sztucznych rozpada się z czasem na fragmenty o rozmiarach nieprzekraczających 5 milimetrów. To właśnie mikroplastik. Rozpada się on na nanocząstki o rozmiarach nie przekraczających 0,1 mikrometra. Szacuje się, że stężenie mikroplastiku na lądach jest od 4 do 23 razy większe niż w oceanach. « powrót do artykułu-
- brzoza
- mikroplastik
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Wydziału Fizyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Instytutu Maxa Plancka w Moguncji stworzyli membrany z polidopaminy, które kurczą się pod wpływem światła oraz zmian temperatury czy wilgotności. Membrany wykonano ze sztucznego polimeru, który wzorowany jest na naturalnej substancji produkowanej przez małże. Polsko-niemiecki zespół uczonych jest pierwszym, który zauważył, że polidopamina błyskawicznie kurczy się pod wpływem światła."To dość niespotykany efekt, ponieważ większość materiałów, gdy są eksponowane na światło ogrzewa się i rozszerza się na skutek zwykłej rozszerzalności temperaturowej", wyjaśnia profesor Bartłomiej Graczykowski. Te nieliczne, które się kurczą robią to często nieodwracalnie, lub wymagają dodatkowego bodźca by przywrócić stan wyjściowy. Tymczasem membrany z polidopaminy potrafią kurczyć się i wracać do poprzedniej formy praktycznie w nieskończoność, dodaje. Uczeni badają obecnie polidopamine, mając nadzieję, że uda się ją wykorzystać do budowy robotów, zdalnie sterowanych nanomanipulatorów, czy czujników światła i wilgoci. Do kurczenia się badanych membran dochodzi, gdy pod wpływem światła ich porowata struktura ogrzewa się i następuje gwałtowny wyrzut molekuł wody. Wówczas polidopamina kurczy się. Gdy woda zostanie wyłączona, materiał absorbuje wodę z powietrza i wraca do pierwotnej postaci. Naukowcy zbudowali prototypowe fotoaktuatory i wykazali, że pod wpływem światła widzialnego dochodzi do kurczenia się polidopaminy w czasie poniżej 140 mikrosekund, a wyłączenie światła powoduje, że materiał wraca do postaci wyjściowej w czasie liczonej w milisekundach. Ultraszybka reakcja to skutek niewielkiej bezwładności membrany, szybkiego pozbywania się wodzy się niewielkiej grubości oraz szybkiego transportu ciepła do otoczenia. Stymulowane kurczenie się przypomina zachowanie prawdziwych mięśni i jego działaniem przeciwnym do często używanych fotoaktuatorów opierających się na rozszerzaniu się i wyginaniu pod wpływem temperatury. Kurczenie się i rozszerzanie membran zachodzi również pod wpływem wilgotności i ciepła, czytamy na łamach Nano Letters, gdzie ukazał się artykuł szczegółowo opisujący wyniki badań. « powrót do artykułu
-
Antyperspirant dla mężczyzn to kosmetyk, który z powodzeniem znajdziemy w łazience naszych kolegów, braci czy ojców. Nie ma się co temu dziwić, skoro od lat jest to kosmetyk, który doskonale chroni przed nadmiernym wydzielaniem potu, a jednocześnie niweluje towarzyszący mu przykry zapach. Sprawia również, że w czasie dnia możemy czuć się komfortowo. Ale czy lepiej wybrać produkt perfumowany, czy może niekoniecznie? Antyperspirant dla mężczyzn – dlaczego warto? Zanim zakupisz swój pierwszy antyperspirant dla mężczyzn, zastanów się, czy to kosmetyk idealny dla Ciebie. Jeżeli zmagasz się nie tylko z nieprzyjemnym zapachem wydobywającym się z okolic pach, ale także nadmiarem wilgoci, to zrezygnuj raczej z klasycznego dezodorantu. Będzie to za słaby produkt, który nie zapewni Ci takiej ochrony, jaka jest Ci potrzebna. Antyperspirant jest czymś pomiędzy blokerem a dezodorantem. Niweluje przykry zapach, a jednocześnie delikatnie czopuje ujścia gruczołów potowych. Jaki jest tego efekt? Potu jest znacznie mniej, a Ty przestajesz się martwić mokrymi śladami pod pachami. Ale czy antyperspirant może też mieć przyjemny zapach? Czy antyperspirant dla mężczyzn ma zapach? Najważniejszą zaletą stosowania antyperspirantu jest ochrona przed potem i przykrym zapachem. Ale czy to wszystko, co możemy powiedzieć o tym kosmetyku? Wielu producentów umieszcza na opakowaniu informację, która wskazuje, że produkt został wzbogacony o kompozycję zapachową. Rzeczywiście możemy zauważyć, że tuż po zaaplikowaniu kosmetyku nasza skóra wydziela przyjemny, ale delikatny zapach. To kolejna zaleta tego produktu. Zdarza się jednak, że trafiamy na antyperspiranty bezzapachowe, które docenią osoby, które mogą być uczulone na niektóre kompozycje zapachowe. W takim przypadku kosmetyk będzie jedynie niwelował przykry zapach, który jest tak naprawdę wynikiem rozmnażania bakterii w wilgotnym środowisku. Co więc wybrać: antyperspirant dla mężczyzn perfumowany czy może bezzapachowy? Jest to zależne wyłącznie od naszych preferencji i tego, czy skóra dobrze reaguje na dodatkowe kompozycje zapachowe. Warto wypróbować oba warianty i samodzielnie ocenić, która wersja lepiej się u nas sprawdza. Jaki antyperspirant dla mężczyzn wybrać? Podczas wyboru produktu warto zwrócić uwagę na kilka ważnych czynników. O czym mowa? Będzie to nie tylko zapach, ale także skuteczność, czas ochrony oraz sposób aplikacji. Dla wielu osób są to ważne wyznaczniki, które określają, czy konkretny produkt będzie nadawał się do codziennego użytkowania. Możemy wybrać antyperspirant w sprayu, kulce czy sztyfcie. Niektóre produkty działają nawet przez 96 godzin! Oczywiście nie oznacza to, że możemy zrezygnować z codziennego oczyszczania skóry, jednak w kryzysowej sytuacji (na przykład podczas podróży) może być to ważny aspekt. Antyperspirant dla mężczyzn nie powinien też pozostawiać trudnych w usuwaniu śladów na ubraniach. Czasami plamy pojawiają się przez nieodpowiednie użytkowanie kosmetyku, jednak bywa i tak, że winny jest sam preparat. Wówczas warto poszukać innego zamiennika, na przykład takiego, w przypadku którego producent deklaruje, że kosmetyk nie barwi materiałów. Dobrze również, aby antyperspirant wchłaniał się możliwie szybko i bezproblemowo. W końcu nikt nie lubi zwlekać z założeniem ubrania po prysznicu, dlatego chwilę po aplikacji skóra powinna być jedynie nawilżona, ale niekoniecznie mokra. « powrót do artykułu
-
W Londynie – rzymskim Londinium – odkryto największą od pół wieku mozaikę. Ozdobną podłogę jadalni znaleziono w Southwark, niedaleko najwyższego budynku Londynu, the Shard. Takie odkrycie zdarza się raz w życiu. Gdy z ziemi zaczęły wyłaniać się pierwsze kolorowe kamienie, wszyscy byliśmy niezwykle podekscytowani, mówi nadzorująca badania Antonietta Lerz z Museum of London Archeology (MOLA). Mozaika datowana jest na koniec II lub początek III wieku. Znaleziono ją poza granicami Londinium, dlatego też archeolodzy przypuszczają, że odkryli duże mansio, oficjalne utrzymywany przez władze rodzaj motelu dla podróżujących urzędników. Mozaika wykonana jest z niewielkich kolorowych płytek ułożonych w geometryczne wzory przeplatane motywami kwiatowymi. Jak mówią eksperci, jeden ze wzorów jest uderzająco podobny do mozaiki okrytej w Trewirze na południu Niemiec. Prawdopodobnie został on ułożony przez tę samą osobę. Mozaika zostanie zabrana z miejsca znalezienia, poddana konserwacji i będzie eksponowana w muzeum. Pod nią znajduje się coś, co wygląda na jeszcze starszą mozaikę. Na pobliżu znaleziono też ślady prywatnej posiadłości z bogato dekorowanymi ścianami i mozaiką podłogową. Odkryto tam monety, biżuterię oraz dekorowane kościane szpilki do włosów. W miejscu prowadzonych obecnie wykopalisk powstanie kompleks Liberty of Southwark z budynkami mieszkalnymi, biurowymi, sklepami i restauracjami. « powrót do artykułu
-
Herpetolodzy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP) apelują o patrzenie w okresie przedwiośnia pod nogi, by nie zdeptać traszek wędrujących do zbiorników wodnych. Nasza czujność zwiększa ich szanse na przeżycie. #PATRZPODNOGI Ważące parę gramów traszki zwyczajne (Lissotriton vulgaris) mogą mieć długość do ok. 10 cm. Te nieduże zwierzęta żyją nawet ponad dekadę. Pierwsze 2-3 lata upływają im w wilgotnych mikrosiedliskach lądowych. Po osiągnięciu dojrzałości płciowej płazy te wracają po raz pierwszy do macierzystych oczek wodnych. Ze względu na migracje herpetolodzy z UPP apelują, by w miejscach, gdzie mogą występować traszki, patrzeć pod nogi. Niewielkich rozmiarów płazy giną bowiem zarówno pod podeszwami ludzkich butów, jak i kołami rowerów czy wózków. Traszki nie śpiewają, jak mają to w swej naturze płazy bezogonowe, ale za to potrafią nasłuchiwać wokalizacji ropuch, dzięki czemu bezbłędnie odnajdują wiosenne rozlewiska. Do nawigacji wykorzystują również pole magnetyczne, spolaryzowane światło słoneczne, charakterystyczne punkty czy zapachy i ślady feromonowe pozostawione przez wcześniej migrujące osobniki - tłumaczy dr inż. Mikołaj Kaczmarski z Katedry Zoologii UPP. Ale to nie wszystko - dodaje - bo ci mali wędrowcy w sprzyjających okolicznościach potrafią pokonać dystans 400 metrów, a maksymalny zasięg migracji może przekroczyć nawet 1 km. Dzięki tym umiejętnościom bezbłędnie poruszają się po okolicy. Jednak gwałtowne przekształcenia siedlisk potrafią solidnie namieszać w ich życiu i utrudnić wędrówkę. Rozmnażanie W związku z ociepleniem klimatu niektóre osobniki są aktywne jeszcze w grudniu, a najwcześniejsze obserwacje prowadzono z kolei już w styczniu. By się pojawiły, konieczne jest spełnienie dwóch warunków: wilgotność powietrza musi przekraczać 90%, a temperatura powinna być bliska 10°C. Ich ciało bardzo dobrze znosi niskie temperatury, wczesną wiosną traszki można spotkać w zbiornikach pokrytych lodem. W takich nieco ekstremalnych warunkach, które im nie szkodzą, pozostają w odrętwieniu, a wraz ze wzrostem temperatury powoli rozpoczynają gody, które później się intensyfikują. Stąd można pokusić się o stwierdzenie, że wraz z wybudzeniem traszek, nadchodzi także wiosna. Dlatego patrzmy pod nogi - powtarza dr inż. Kaczmarski. « powrót do artykułu
-
- traszka zwyczajna
- migracja
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W odległości 9 miliardów lat świetlnych od Ziemi dwie supermasywne czarne dziury okrążają się co 2 lata. Masa każdej z nich jest setki milionów razy większa niż masa Słońca, a dzieli je odległość zaledwie 50 razy większa niż dystans pomiędzy Plutonem z Słońcem. Gdy za 10 000 lat obie czarne dziury się połączą, dojdzie do gigantycznej kolizji, która wstrząśnie czasoprzestrzenią i wyśle przez wszechświat fale grawitacyjne. Czarne dziury zostały odkryte przez astronomów z California Institute of Technology (Caltech), którzy obserwowali odległy kwazar. Kwazary to aktywne galaktyki o olbrzymiej mocy promieniowania. Promieniowanie to pochodzi z dysku akrecyjnego masywnej czarnej dziury znajdującej się w centrum galaktyki. Jest ono tak intensywne, że cała galaktyka wygląda jak gwiazda. Uczeni przyglądali się kwazarowi PKS 2131-021. Już wcześniej wiedziano, że kwazary mogą posiadać dwie supermasywne czarne dziury, ale zdobycie dowodu na to było niezwykle trudne. Zespół z Caltechu informuje właśnie na łamach The Astrophysical Journal Letters, że PKS 2131-021 to drugi znany nam obiekt, w którym mogą istnieć dwie supermasywne czarne dziury będące właśnie w trakcie łączenia się. Pierwszym takim obiektem jest kwazar OJ 287, w którym czarne dziury okrążają się w ciągu 9 lat. W przypadku PKS 2131-021 okres ten wynosi zaledwie 2 lata. Dowody na istnienie dwóch czarnych dziur w badanym kwazarze pochodzą z obserwacji radiowych prowadzonych przez 45 lat. Pięć różnych obserwatoriów astronomicznych zarejestrowało zmiany jasności kwazaru w paśmie radiowym. Są one powodowane zmianami pozycji względem ziemi potężnego dżetu wydobywającego się z jednej z czarnych dziur. A do zmian tej pozycji dochodzi, gdyż w kwazarze są dwie czarne dziury krążące wokół siebie. Wykres zmian jasności to niemal idealna sinusoida. Niczego wcześniej nie zaobserwowano w żadnym z kwazarów. Gdy zdaliśmy sobie sprawę, że szczyty i doliny wykresu dla danych z nowych obserwacji są takie, jak szczyty i doliny wykresu danych z lat 1975–1983, wiedzieliśmy, że dzieje się tam coś szczególnego, mówi główna autorka badań, studentka Sandra O'Neill. Zmiany w PKS 2131 nie są po prostu okresowe. To zmiany sinusoidalne. A to oznacza, że występuje tam wzór, który możemy śledzić w czasie, mówi mentor O'Neill profesor Tony Readhead. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- kwazar
- czarna dziura
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego zakwitł Strongylodon macrobotrys. Roślina trafiła tu z St. Gallen w Szwajcarii. Choć zajmuje sporą część Szklarni Tropikalnej, dotąd kwitła tylko raz, wiele lat temu. Jak podkreślono we wpisie na FB, do zakwitnięcia pnącze to potrzebuje dużego natężenia światła. Niestety w naszych warunkach nie ma go wystarczająco dużo, dlatego doświetlamy najbardziej wymagające rośliny. Turkusowozielony kolor kwiatów S. macrobotrys jest niepowtarzalny. Porównuje się go do barwy jadeitu, stąd angielskie nazwy popularne „jade vine” czy „turquoise jade vine”. Specjaliści z Ogrodu Botanicznego UW wyjaśniają, że by przyrosty były mniejsze, zdecydowano się na nawożenie S. macrobotrys z mniejszą ilością azotu. W naturalnych warunkach, na Filipinach, pędy są prawie dwudziestometrowej długości. W zamian za to chcieliśmy dać szansę roślinie na obfitsze kwitnienie. Roślina ta należy do rodziny motylkowatych, in. bobowatych (Fabaceae) i wabi nietoperze dużą ilością wyjątkowo słodkiego nektaru. Schylając się po pokarm, nietoperz naciska na płatki. Ponieważ spomiędzy nich wystają pręciki z pyłkiem, osiada on na głowie ssaka. Kiedy nietoperz spija nektar z innego kwiatka, zostawia pyłek na słupku o wydłużonej zalążni, który może być już dojrzały i też wysuwa się spomiędzy płatków. Jako że w pojedynczym kwiatku słupek dojrzewa po pręcikach, nie może dojść do samozapylenia. Specjaliści mówią, że zgodnie z ich stanem wiedzy, S. macrobotrys nie kwitnie w innych polskich ogrodach botanicznych. W przypadku gdyby się jednak mylili, proszą o kontakt. Jak zapowiadają, chętnie wymienią się doświadczeniami oraz informacjami. S. macrobotrys odkryto w 1841 r. na porośniętych dżunglą stokach góry Makiling na wyspie Luzon. Dokonali tego członkowie United States Exploring Expedition. Roślina jest endemitem z filipińskich lasów tropikalnych. « powrót do artykułu
-
- Strongylodon macrobotrys
- pnącze
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda i Emory University stworzyli pierwszą w pełni autonomiczną biohybrydową „rybę” zbudowaną z komórek ludzkiego mięśnia sercowego. Urządzenie pływa naśladując kurczenie się mięśni pracującego serca. To krok w kierunku zbudowania sztucznego serca z mięśni i stworzenia platformy do badania takich chorób, jak arytmia. Naszym ostatecznym celem jest zbudowanie sztucznego serca, które mogłoby zastąpić nieprawidłowo rozwinięte serce u dzieci, mówi profesor Kit Parker z Harvard John A. Paulson School of Engineering and Applied Sciences (SEAS). Większość prac związanych ze stworzeniem tkanki mięśniowej lub serca, w tym część prac prowadzonych przez nas, skupia się na skopiowaniu pewnych funkcji anatomicznych lub uzyskaniu prostego rytmu serca w sztucznej tkance. Tutaj zaś zaczynamy inspirować się biofizyką serca, co jest znacznie trudniejsze. Za wzór nie bierzemy samej budowy serca, a biofizyczne podstawy jego funkcjonowania. To je wykorzystaliśmy jako punkt wyjścia naszej pracy. Naukowcy wykorzystali kardiomiocyty – komórki mięśnia sercowego odpowiadające za kurczenie się – i inspirowali się kształtem danio pręgowanego oraz ruchami, jakie wykonuje podczas pływania. W przeciwieństwie do innych urządzeń, ogon biohybrydy składa się z dwóch warstw komórek. Gdy te po jednej stronie się kurczą, po drugiej stronie rozciągają się. Rozciągnięci prowadzi do otwarcia kanału białkowego, który z kolei prowadzi do kurczenia się i proces się powtarza. W ten sposób powstał system napędzający „rybę” przez ponad 100 dni. Wykorzystując mechaniczno-elektryczne sygnały pomiędzy dwoma warstwami komórek, odtworzyliśmy cykl, w którym każdy skurcz automatycznie wywołuje reakcję w postaci rozciągania się strony przeciwnej. To pokazuje, jak ważne jest sprzężenie zwrotne w mechanizmie działania pomp mięśniowych, takich jak serce, stwierdza główny autor badań, doktor Keel Yong Lee z SEAS. Naukowcy zaprojektowali też autonomiczny moduł kontrolny, który na podobieństwo rozrusznika serca kontroluje częstotliwość i rytm spontanicznych ruchów komórek. Dzięki współpracy dwóch warstw komórek oraz modułu kontrolnego uzyskano ciągły, spontaniczny i skoordynowany ruch płetwy ogonowej w przód i w tył. Co więcej, działanie sztucznej ryby poprawia się z czasem. W ciągu pierwszego miesiąca, w miarę dojrzewania kardiomiocytów, poprawiła się amplituda ruchów, maksymalne tempo pływania oraz koordynacja mięśni. W końcu biohybryda pływała równie szybko i efektywnie jak prawdziwy danio pręgowany. Teraz naukowcy przymierzają się do zbudowania bardziej złożonych biohybryd z komórek ludzkiego serca. To, że potrafię zbudować z klocków model serca, nie oznacza, że potrafię zbudować serce. Można na szalce Petriego wyhodować komórki komórki nowotworowe aż utworzą tętniącą grudkę i nazwać to organoidem. Jednak nic z tego nie oddaje fizyki systemu, który w czasie naszego życia kurczy się ponad miliard razy, a jednocześnie w locie odbudowuje swoje komórki. To jest prawdziwe wyzwanie. I tam właśnie chcemy dojść, mówią uczeni. « powrót do artykułu
-
Uniwersytet w Białymstoku będzie popularyzować opracowany w zeszłym roku kalkulator masy bocianich gniazd. Kalkulator pozwala oszacować masę gniazda z zaledwie 2 pomiarów: wysokości i szerokości. Może on pomóc ocenić zagrożenie, spowodowane już istniejącymi gniazdami, ale też przyczynić się do projektowania bardziej wytrzymałych elementów nośnych dachów, słupów czy platform lęgowych, na których mogą zagnieździć się bociany - podkreśla Adam Zbyryt, doktorant ze Szkoły Doktorskiej Nauk Ścisłych i Przyrodniczych UwB. Kalkulator powstał w ramach projektu pt. „Ochrona bociana białego w dolinach rzecznych wschodniej Polski”. Był on realizowany przez Polskie Towarzystwo Ochrony Ptaków (PTOP) oraz Biebrzański Park Narodowy i Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi. Autorami narzędzia są Adam Zbyryt, dr Łukasz Dylewski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu oraz dr Grzegorz Neubauer z Uniwersytetu Wrocławskiego. Na projekt „Nie udźwigniesz, taki to ciężar! Popularyzacja kalkulatora masy gniazd bociana białego” Adama Zbyryta Ministerstwo Edukacji i Nauki przyznało dofinansowanie w wysokości 60.500 zł. Gniazda bociana białego należą do jednych z największych i najcięższych struktur budowanych przez zwierzęta na świecie. Nierzadko osiągają szerokość i wysokość dwóch metrów, a ich masa przekracza półtorej tony. Ponieważ coraz więcej bocianów gnieździ się blisko człowieka, a gniazda zakładane są na słupach elektroenergetycznych czy dachach budynków, generuje to konflikty na linii człowiek przyroda. Głównym problemem jest właśnie masa gniazd, która znacząco obciąża różnego rodzaju konstrukcje. Wynika to głównie z tego, że ich wnętrze to zbita przetworzona materia, która stanowi glebę (histosol) – wyjaśnia biolog. Kalkulator jest dostępny w 5 wersjach językowych: po polsku, angielsku, hiszpańsku, francusku i rosyjsku. Wymiary gniazda podaje się w centymetrach, należy też określić wskaźnik ubicia materiału gniazdowego (do wyboru są 2 opcje: normalne i ubite). Jak napisano na stronie z kalkulatorem, wyświetlone zostaną wyniki dla trzech najlepszych równań (modeli) szacujących masę. Szacowana przeciętna masa gniazda o podanych wymiarach wyświetlona jest w kolumnie „Średnia”. Dolne (po lewej stronie) i górne (po prawej stronie) kolumny zawierają predykcyjne przedziały ufności dla oszacowania średniej na trzech predefiniowanych poziomach. Projekt „Nie udźwigniesz, taki to ciężar!” ma pomóc w rozpropagowaniu metody zarówno w Polsce, jak i w krajach, gdzie bocian biały (Ciconia ciconia) licznie gniazduje, a więc np. w Hiszpanii, Portugalii, Białorusi, Bułgarii, Litwie i w Niemczech. Posłużą do tego różne kanały, w tym prasa, radio i telewizja czy media społecznościowe. Chodzi o to, by uniknąć problemów związanych z gniazdami i przyczynić się do ochrony gatunku. « powrót do artykułu
-
- kalkulator
- masa
- (i 6 więcej)
-
Wykuty z meteorytu sztylet Tutanchamona nie powstał w Egipcie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Wśród niezwykle bogatego wyposażenia grobowca Tutanchamona znaleziono m.in. piękny sztylet wykonany z żelaza z meteorytu. Powstał on u zarania epoki żelaza, gdy ludzkość jeszcze powszechnie nie korzystała z tego materiału. Samo żelazo było wówczas rzadkie i służyło głównie do wytwarzania przedmiotów ozdobnych i ceremonialnych. Niektóre z prehistorycznych przedmiotów wykonanych z żelaza wyprodukowano właśnie z metalu pochodzącego z meteorytów. Najstarszy sztylet tego typu został znaleziony w grobie w Alacuhöyük w Turcji. Jest on datowany na rok około 2300 p.n.e., powstał więc we wczesnej epoce brązu. Uległ jednak tak dużej korozji, że bardzo trudno badać jest technikę jego wykonania. Sztylet Tutanchamona zachował się zaś w bardzo dobrym stanie, stanowi więc gratkę dla badaczy. Rządy Tutanchamona przypadają na lata 1361–1352 p.n.e. Panował więc w późnej epoce brązu, zanim użycie żelaza się rozpowszechniło. Wysoka jakość wyrobów z żelaza pochodzącego z meteorytów pokazuje, że już wówczas technologia obróbki tego metalu była dobrze opanowana. Nie wiemy jednak, jak wyglądał proces produkcyjny. Nie wiemy nawet, czy sztylet pochodzi z Egiptu. Nie mamy bowiem pewności, czy już w czasach XVIII dynastii – której przedstawicielem był Tutanchamon – Egipcjanie opanowali obróbkę żelaza. Już kilka lat temu grupa naukowców wskazywała na listy z Amarny, czyli pozostałości korespondencji dyplomatycznej faraonów z ich wasalami i państwami niezależnymi. Zachowały się tam m.in. listy prezentów wysłanych do Amenhotepa III (1471–1379 p.n.e.) przez Tusrattę, króla państwa Mitanni, który wydał za Amenhotepa księżniczkę Taduhepę. Czytamy w nich: "1 sztylet, którego ostrze jest z żelaza, pochwa ze złota, rękojeść z hebanu pokrytego złotem, ozdobiony kamieniami...". Naukowcy sugerowali, że sztylet Tutanchamona mógł nie powstać w Egipcie, a być prezentem. Zagadkę tę postanowili rozwiązać Takafumi Matsui, Ryota Moriwaki i Tomoko Arai z Chiba Institute of Technology w Japonii oraz Eissa Zidan z Grand Egyptian Museum. Przeprowadzone przez nich analizy metodami niedestrukcyjnymi wykazały, że żelazo na sztylet pochodziło z meteorytu. Jednocześnie jednak wykluczyli, by materiał został poddany obróbce w wysokiej temperaturze. Zachowały się bowiem tzw. figury Widmanstättena, czyli wzory widoczne na przekroju poprzecznym meteorytów żelaznych. Doszło jednak do znacznej utraty siarki z inkluzji z troilitu, niemagnetycznego siarczku żelaza. To wskazuje na obróbkę niskotemperaturową, podczas której materiał został podgrzany do około 700 stopni Celsjusza i był wykuwany. Wcześniejsze eksperymenty wykazały, że meteoryty żelazne zawierające niewiele fosforu i siarki można łatwo kuć w temperaturze poniżej 1100 stopni Celsjusza. Meteoryty o wysokiej zawartości siarki i fosforu pękają przy próbach niskotemperaturowego kucia. W sztylecie Tutanchamona siarki i fosforu jest zaś bardzo mało. Po określeniu techniki produkcji ostrza, naukowcy przyjrzeli się innym elementom sztyletu. Zauważyli, że złota okleina rękojeści zawiera zaskakująco dużo wapnia. Uznali, że wapń ten pochodzi z materiału użytego do mocowania okleiny. Nie był to, ich zdaniem, powszechnie używany wówczas klej organiczny, gdyż ten nie nadawał by się do mocowania kamieni szlachetnych i grudek złota do gładkiej złotej rękojeści. Naukowcy uważają, że użyto tutaj materiału podobnego do zaprawy murarskiej czy tynku. Brak siarki na rękojeści wskazuje, że była to zaprawa/tynk z wapna palonego (CaO) lub wodorotlenku wapnia (CaOH2), a nie zaprawa gipsowa (CaSO4). Użycie zapraw z wapna palonego czy wodorotlenku wapna – jako wymagające znacznie wyższych temperatur, a więc zużycia większej ilości drewna, którego w Egipcie brakowało – rozpowszechniło się dopiero w epoce ptolemejskiej, 1000 lat po śmierci Tutanchamona. Gips w roli kleju był zaś stosowany znacznie wcześniej. Uwzględniając więc listy z Amarny oraz zawartość wapnia, a brak siarki na rękojeści sztyletu, naukowcy uznali, że jest bardzo prawdopodobnym, iż sztylet Tutanchamona jest prezentem, jaki od Tusratty otrzymał Amenhotep III. « powrót do artykułu-
- Tutanchamon
- sztylet
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Młody wilk z Austrii osiedlił się w Polsce
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wilk z Austrii osiedlił się w Polsce, a konkretnie w zachodniej części Lasów Lublinieckich (pomiędzy Strzelcami Opolskimi a Lublińcem). To młody samiec, pochodzący z regionu Waldviertel. Austriacki projekt badań nad ekologią wilka Kraj związkowy Dolna Austria (Niederösterreich), austriacka armia oraz Instytut Badań nad Dzikimi Zwierzętami Uniwersytetu Medycyny Weterynaryjnej w Wiedniu prowadzą wspólnie projekt badawczy dotyczący ekologii wilka. Dzięki temu można, na przykład, poznać dyspersję, czyli rozprzestrzenianie się wilków z Austrii do państw sąsiednich. Dwudziestego czwartego kwietnia 2021 r. w Waldviertel, północno-zachodnim rejonie Dolnej Austrii, odłowiono i wyposażono w obrożę telemetryczną z modułem GPS-GSM młodego samca wilka. Zaledwie tydzień później - 30 kwietnia - drapieżnik zaczął się przemieszczać na północ. Przeciął granicę czeską, ominął Brno i Ołomuniec. Starał się trzymać z dala od siedzib ludzi. Odpoczywał w lasach. Wędrując, musiał przejść przez kilka dróg szybkiego ruchu. Do Polski dostał się w pobliżu Karniowa (cz. Krnov), miasta w powiecie Bruntal, w kraju morawsko-śląskim. Dalej udał się na północny wschód, a po minięciu Raciborza znów rozpoczął marsz na północ. Pokonawszy w 19 dni dystans 250 km, samiec znalazł się w Lasach Lublinieckich. Jak już wspominaliśmy, osiedlił się w zachodniej części tego kompleksu. Monitoring w Polsce Na terenie naszego kraju monitoringiem młodego samca zajmują się specjaliści ze Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” oraz Zakładu Ekologii Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Naukowcy śledzą poczynania zwierzęcia za pomocą fotopułapek. Jak podkreślono w komunikacie na stronie Polski Wilk, badania potwierdziły, że wilk jest od kilku miesięcy z samicą, oboje intensywnie znakują teren. Obecnie trwa okres godowy u wilków, istnieje więc nadzieja, że założą nową grupę rodzinną. Naukowcy chcą poznać pochodzenie samicy towarzyszącej samcowi z Austrii. Mają w tym pomóc badania genetyczne próbek świeżych odchodów; są one prowadzone na Wydziale Biologii UW. Przypadek Gustava Przypomnijmy, że na przełomie 2020 i 2021 r. opisywaliśmy przypadek Gustava, młodego wilka, który przywędrował ze środkowych Niemiec na Pomorze. Jego monitoringiem zajął się zespół dr. Macieja Szewczyka z Katedry Ekologii i Zoologii Kręgowców Uniwersytetu Gdańskiego. Wilka z Austrii można zobaczyć na zamieszczonym poniżej filmie: « powrót do artykułu- 2 odpowiedzi
-
- 1
-
- Stowarzyszenie dla Natury "Wilk"
- Waldviertel
- (i 5 więcej)
-
Refleksologia to jedna z niekonwencjonalnych metod kompresji ciała, której celem jest poprawa funkcji narządów lub tkanek poprzez wsparcie przepływu energii. Możesz z niej skorzystać w leczeniu wielu dolegliwości psychosomatycznych, m.in. bezsenności, reumatyzmu, stresu czy problemów trawiennych. Terapia zonowa Refleksologia zaliczana jest do medycyny alternatywnej. Jej istotą jest uciskanie określonych punktów ciała, tzw. refleksów lub receptorów, znajdujących się zwłaszcza na podeszwach stóp, twarzy (i uszu) czy po wewnętrznej stronie dłoni, mimo że twórca terapii (dr William Fitzgerald) wyróżnił aż 10 stref zwanych zonami, które można poddawać zabiegom. Zakończenia nerwowe znajdujące się w obszarze skóry miejsc poddawanych kompresji według refleksologii są powiązane z odpowiednimi częściami ciała. Ich masaż dłonią lub kciukami wspiera funkcjonowanie organów poprzez usprawnienie przepływu energii. Refleksologia znana jest już od czasów starożytnych i pomimo braku naukowo potwierdzonej skuteczności znalazła wielu zwolenników i ma zastosowanie w łagodzeniu dolegliwości o różnej etiologii również w czasach współczesnych. Stymulację tego typu charakteryzuje przede wszystkim efekt samoleczenia, tzw. placebo. Poddawanie się zabiegom korzystnie oddziałuje głównie na samopoczucie, a wrażenie poprawy stanu zdrowia korzystnie wpływa na komfort psychiczny i przebieg choroby. Do refleksologii nie ma szczególnych przeciwwskazań. Od masażu powinny jednak wstrzymać się osoby z infekcjami skórnymi i owrzodzeniami w okolicach poddawanych kompresji. Ostrożność muszą zachować też cukrzycy. Nie powinno się korzystać z praktyki podczas gorączki czy choroby zakaźnej. Jak to działa? Refleksologia wykorzystywana jest w leczeniu wielu dysfunkcji psychosomatycznych. Polega na wywieraniu kompresji z jednostajną siłą i zmiennym kątem. Należy przechodzić od miejsc zdrowych, znajdujących się w okolicy receptora, który ma zostać poddany zabiegowi, do jego środka. Podobny mechanizm wykorzystywany jest w różnego rodzaju masażach czy akupresurze. Do zabiegu nie musisz się specjalnie przygotowywać. Wystarczy, że odsłonisz okolicę ciała, która będzie poddana uciskom. Zgłaszając się do terapeuty, musisz mieć już zdiagnozowany problem. Na tej podstawie osoba wykonująca masaż ustali plan działania według specjalnie opracowanych map ciała, zawierających zony. Na niektóre dolegliwości możesz też wykonać automasaż. Każda ze stref odpowiada za różne narządy i tkanki w organizmie, dlatego, aby uzyskać efekt terapeutyczny, należy odnaleźć i opracować odpowiednie receptory. Poprzez pracę na zakończeniach nerwowych danej okolicy refleksomasaż ma za zadanie odblokować kanały energetyczne, które zostały zablokowane przez nagromadzone toksyny. Zabieg ostatecznie doprowadza organizm do homeostazy, czyli naturalnej równowagi, ale zwykle nie osiąga się tego po jednej sesji. Ustąpienie dokuczliwych objawów odbywa się indywidualnie i uwarunkowane jest wieloma czynnikami, m.in. kompleksowością leczenia podstawowego, a także zaangażowaniem w refleksologię. « powrót do artykułu
-
Sprzęt fotograficzny - jak go przechowywać i jak dbać? Sprawdź!
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Zadbanie o swój sprzęt fotograficzny to podstawa jego prawidłowego funkcjonowania. Aparaty, obiektywy i inne akcesoria powinny być chronione nie tylko przed czynnikami atmosferycznymi, ale także przed uszkodzeniami mechanicznymi. Jeśli zastanawiasz się czy robisz wszystko dobrze, jeśli chodzi o przechowywanie i konserwację sprzętu, zapraszamy do lektury dzisiejszego artykułu! Sprzęt fotograficzny - przechowywanie i higiena Podstawową kwestią jest prawidłowe przechowywanie i higiena sprzętu fotograficznego. Do wnętrza obiektywu nie powinien przedostawać się kurz ani inne zanieczyszczenia. Ponadto, istotna jest wilgotność panująca w pomieszczeniu, w którym przechowujesz sprzęt. Aparat przechowywany w miejscach o dużej wilgotności może być narażony na zagrzybienie, które trudno jest usunąć. Sprzęt fotograficzny przechowywany w standardowych domowych warunkach zachowa swoją dobrą kondycję. Do najważniejszych założeń należą ułożenie sprzętu w miejscach, które nie są nasłonecznione i okazjonalne czyszczenie go z kurzu. Niektóre aparaty nie są uszczelnione, co może powodować gromadzenie się drobinek brudu we wnętrzu korpusu. Elektronika powinna być czyszczona przy użyciu profesjonalnych akcesoriów stworzonych do tego celu. Powszechnie używane są np. chusteczki z mikrofibry, gruszki z wentylkiem, pędzelki czy też płyny czyszczące do obiektywów. Kilka zasad dotyczących przechowywania sprzętu • przechowuj sprzęt ze zdjętym obiektywem, jeśli posiadasz przykrywkę korpusu oraz tylną przykrywkę obiektywu, • w innym przypadku przechowuj korpus z założonym obiektywem, • wyjmij akumulator z korpusu na czas przechowywania, • możesz używać hermetycznego pojemnika z włożonym wewnątrz środkiem osuszającym, • możesz także używać higrometru w celu kontrolowania wilgotności w pojemniku • stosowanie żelu krzemionkowego pochłania wilgoć i minimalizuje ryzyko przeniknięcia jej do wnętrza sprzętu - przydaje się to zwłaszcza w zimie, kiedy wnosisz sprzęt do domu i jest on narażony na różnicę temperatur. Plecak na sprzęt fotograficzny Odpowiedni plecak fotograficzny da Ci gwarancję bezpieczeństwa. Aparaty przewożone i przechowywane w zwykłych torbach lub miejskich plecakach są narażone na uszkodzenia mechaniczne. Jeśli poruszasz się ze sprzętem po miejscach, gdzie łatwo zanieczyścić aparat np. po plaży, to szczelny plecak z odpowiednimi przegródkami będzie niezastąpiony. Dobra organizacja przestrzeni w plecaku sprawi, że będziesz mógł szybko wyciągnąć odpowiedni obiektyw czy inne akcesoria. Wybierając odpowiedni plecak na sprzęt fotograficzny zwróć uwagę na wielkość i mobilność dostępnych przegródek, łatwość ich otwierania oraz materiały, z których został wykonany. Jeśli sporo podróżujesz wraz ze sprzętem, możesz zdecydować się na plecak wodoodporny, szybkoschnące plecy albo produkt z dodatkową kieszenią na laptopa. Na rynku jest wiele rodzajów dobrych jakościowo plecaków, dzięki którym będziesz mógł wygodnie przemieszczać się z elektroniką. « powrót do artykułu -
Astronomowie z MIT uzyskali najdokładniejszy obraz atmosfery nocnej strony egzoplanety znajdującej się w obrocie synchronicznym wokół swojej gwiazdy. Przeszliśmy z etapu badania izolowanych regionów atmosfery egzoplanet, to badania ich takimi jakimi naprawdę są – trójwymiarowymi systemami, mówi Thomas Mikal-Evans, lider grupy badawczej z Kavli Institute for Astrophysics and Space Research. Z obrotem synchronicznym mamy do czynienia na przykład w układzie Ziemia-Księżyc. Srebrny Glob, obracając się synchronicznie wokół naszej planety, jest wystawiony w jej kierunku zawsze tą samą stroną. W przypadku wspomnianej planety WASP-121b oznacza to, że po jednej jej stronie panuje wieczny dzień, a po drugiej – wieczna noc. WASP-121b to gorący Jowisz odkryty w 2015 roku. Krąży wokół gwiazdy znajdującej się około 850 lat świetlnych od Ziemi. Ma też jedną z najciaśniejszych orbit. Pełny obieg wokół gwiazdy zajmuje planecie około 30 godzin. Już wcześniej po dziennej stronie WASP-121b odkryto parę wodną, a naukowcy badali, jak wraz ze wzrostem wysokości zmienia się temperatura atmosfery. Teraz zaś udało się zbadać nocną stronę planety, zmapować zmiany temperatury pomiędzy stroną nocną a dzienną i pokazać, jak temperatury zmieniają się wraz ze wzrostem wysokości. Po raz pierwszy też zbadano przemieszczanie się pary wodnej pomiędzy obiema stronami egzoplanety obracającej się synchronicznie wokół gwiazdy. Ziemia, której siły pływowe gwiazdy nie zamknęły w obrocie synchronicznym, doświadcza dnia i nocy, a cykl obiegu wody polega w dużej mierze na parowaniu, kondensacji i tworzeniu chmur oraz opadach. Jednak na WASP-121b zachodzą niezwykle dramatyczne zjawiska. Na dziennej stronie, gdzie temperatury przekraczają 2700 stopni Celsjusza, molekuły wody są rozbijane na tworzące je atomy wodoru i tlenu. Wiatry wydmuchują te atomy na stronę nocną. Tam panują niższe temperatury i dochodzi do ponownego utworzenia molekuł wody. Te zaś ponownie wędrują na stronę dzienną i proces się powtarza. Ten gwałtowny cykl obiegu wody jest napędzany przez równie gwałtowne wiatry wiejące wokół planety z prędkością dochodzącą do 18 000 kilometrów na godzinę. Jednak wokół planety krąży nie tylko woda. Jej nocna strona jest na tyle chłodna, że powstają tam chmury z żelaza i korundu (Al2O3), minerału tworzącego rubiny czy szafiry. Chmury te mogą również być wypychane na dzienną stronę, gdzie dochodzi do odparowywania minerału. Gdzieś po drodze mogą spaść deszcze. Ale na WASP-121b nie pada woda. Z nieba mogą tam lecież kamienie szlachetne. Dzięki tym obserwacjom mamy obraz atmosfery całej planety, cieszy się Mikal-Evans. A obserwacji dokonano za pomocą spektroskopu znajdującego się na pokładzie Teleskopu Hubble'a. Analizuje on światło pochodzące z atmosfery, rozbija je na składowe długości fali i na tej podstawie dostarcza danych, dzięki którym astronomowie mogą określić temperaturę i skład atmosfery. Wielokrotnie w ten sposób obserwowano dzienną stronę różnych egzoplanet. Badanie strony nocnej jest znacznie trudniejsze. Wymaga bowiem śledzenia niewielkich zmian w spektrum światła z planety, do których dochodzi, gdy okrąża ona swoją gwiazdę. Naukowcom z MIT ta sztuka się udała. Byli w stanie określić profil temperatury całej atmosfery. Dowiedzieli się, że w najgłębszych warstwach atmosfery po stronie dziennej temperatura nieco przekracza 2200 stopni Celsjusza, a w warstwach najwyższych wynosi ona ponad 3200 stopni. Natomiast po stronie nocnej temperatura warstwy najniższej wynosi nieco ponad 1500 stopni Celsjusza, by w warstwie najwyższej spaść do około 1200 stopni. Model komputerowy użyty do zbadania gradientu temperatur na różnych wysokościach wykazał, że po stronie nocnej mogą istnieć chmury złożone m.in. z żelaza, korundu i tytanu. Najgorętsze miejsce planety znajduje się bezpośrednio pod jej gwiazdą, jednak region ten jest przesuwany przez silne wiatry na wschód, zanim ciepło zdąży uciec w przestrzeń kosmiczną. To właśnie z wielkości tego przesunięcia wyliczono prędkość wiatru. Wiejące tam wiatry są znacznie potężniejsze niż ziemski prąd strumieniowy. Prawdopodobnie może on przemieścić chmury wokół całej planety w czasie około 20 godzin, mówi współautor badań, Tansu Daylan. Naukowcy już zarezerwowali sobie czas obserwacyjny na Teleskopie Kosmicznym Jamesa Webba. Mają nadzieję, że za jego pomocą będą mogli obserwować nie tylko przemieszczanie się wody, ale i dwutlenku węgla w atmosferze. Ilość węgla i tlenu w atmosferze może znam zdradzić, gdzie dochodzi do formowania się tego typu planet, wyjaśnia Mikal-Evans. « powrót do artykułu
-
Wrocław: pierwsza w Polsce immunoterapia przeciwbiałaczkowa NK
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Lekarze z Kliniki Transplantacji Szpiku, Hematologii i Onkologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego (USK) we Wrocławiu po raz pierwszy w Polsce przygotowali i podali komórki NK (zastosowali immunoterapię przeciwbiałaczkową NK). Zabieg przeprowadzono 1 lutego u 18-letniego pacjenta z ostrą białaczką szpikową, u którego wcześniej zawiodły wszystkie standardowe metody, z przeszczepem szpiku włącznie. Koncentrat komórek NK przygotowano z krwi pobranej od ojca chorego. Warto dodać, że ojciec był również dawcą szpiku. Zabieg odbył się bez powikłań. W związanych z nim procedurach brali udział dr hab. Marek Ussowicz, dr Kornelia Gajek, dr Blanka Rybka, mgr Renata Ryczan-Krawczyk, dr Monika Mielcarek-Siedziuk oraz dr Jowita Frączkiewicz. Komórki NK Komórki NK (ang. natural killer) stanowią ok. 10% wszystkich limfocytów krwi obwodowej. Wykazują zdolność do tzw. naturalnej cytotoksyczności komórkowej, czyli do spontanicznego zabijania komórek docelowych bez konieczności wcześniejszej immunizacji gospodarza. Komórkami docelowymi limfocytów NK są przede wszystkim komórki zakażone wirusem, a także komórki nowotworowe, dlatego przypisuje się im istotną rolę w zwalczaniu zakażeń wirusowych i nadzorze immunologicznym nad rozwojem nowotworów. Należy podkreślić, że aktywność przeciwnowotworowa komórek NK jest kwestią indywidualną i zależy od genów. Gdy u kogoś komórki NK działają słabo, można wspomóc terapię, podając je z zewnątrz; w grę wchodzi wyizolowanie z własnej krwi pacjenta lub z krwi zdrowego dawcy. Jak podkreślono w komunikacie prasowym Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu, na świecie metodę tę stosuje się już od ok. 20 lat, ale dotychczas w Polsce nie było takich możliwości. Pierwszy pacjent Naszym pierwszym pacjentem był 18-letni chłopiec, leczony od 2021 roku z powodu ostrej białaczki szpikowej – mówi dr hab. Marek Ussowicz. Niestety, nie odpowiadał na standardowe metody leczenia. Kilka miesięcy temu przeszedł przeszczepienie szpiku, ale i ten zabieg nie przyniósł zadowalających rezultatów. Szansą dla tego pacjenta jest specjalna chemioterapia, której jednak w Polsce nie wykonujemy. Został zakwalifikowany do leczenia w Niemczech. Terapia komórkami NK, którą zrobiliśmy w naszej klinice, miała charakter pomostowy. Dzięki niej organizm pacjenta będzie lepiej przygotowany do chemioterapii i walki z nowotworem. Kierownik Kliniki prof. dr hab. Krzysztof Kałwak dodaje, że u naszych sąsiadów w ramach I fazy badań klinicznych 18-latek będzie mógł być poddany eksperymentalnej terapii komórkami Uni-CAR-T anty CD123. Być może kiedyś oprócz leczenia dzieci z ostrą białaczką limfoblastyczną komórki CAR-T będą również podawane pacjentom z ostrą białaczką szpikową w USK, a na razie cieszę się bardzo, że zespół pod kierownictwem dr hab. Marka Ussowicza rozwija terapię komórkową NK - zaznacza profesor. Przygotowanie koncentratu komórek NK Procedura pobrania i przygotowania komórek NK zajęła 2 dni. Na początku od dawcy - ojca chorego ze stwierdzonym korzystnym układem receptorów KIR (ang. killer-cell immunoglobulin-like receptors) - pobrano koncentrat leukocytów. Leukocyty poddano 2-etapowemu oczyszczaniu; dzięki jego zastosowaniu usuwa się limfocyty, które mogą wywołać chorobę przeszczep przeciw gospodarzowi (ang. GVHD, graft-versus-host disease). Następnie komórki podano 18-latkowi. Nasz zespół od wielu lat pracuje nad klinicznym znaczeniem komórek NK, niedługo na podstawie tych badań zakończy się doktorat jednej z badaczek. Terapię komórkami NK traktujemy jako dowód naszej zdolności do stosowania skomplikowanych metod leczenia i dobry punkt na drodze dalszego rozwoju immunoterapii przeciwnowotworowej - podsumowuje dr hab. Ussowicz. « powrót do artykułu-
- komórki NK
- koncentrat leukocytów
- (i 4 więcej)
-
Szybkość pracy mózgu nie zmienia się zbytnio z wiekiem?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Prędkość pracy naszego mózgu nie zmienia się przez dziesięciolecia. Analiza danych z online'owego eksperymentu, w którym udział wzięło ponad milion osób dowodzi, że pomiędzy 20. a 60. rokiem życia tempo przetwarzania informacji przez mózg pozostaje na tym samym poziomie. Praca mózgu ulega spowolnieniu dopiero w późniejszym wieku. Wyniki badań każą więc podać w wątpliwość przekonanie, jakoby spadek tempa przetwarzania informacji przez mózg rozpoczynał się już we wczesnej dorosłości. Panuje przekonanie, że im jesteśmy starsi, tym wolniej reagujemy na bodźce zewnętrzne. Jeśli by tak było, to tempo przetwarzania informacji przez mózg musiałoby być największe w wieku około 20 lat, a później by się zmniejszało, mówi doktor Mischa von Krause, która wraz z doktorem Stefanem Radevem stała na czele grupy badawczej. Naukowcy z Instytutu Psychologii Uniwersytetu w Heidelbergu postanowili zweryfikować przekonanie o spadku tempa przetwarzania informacji. W tym celu przyjrzeli się wynikom dużego amerykańskiego eksperymentu przeprowadzonego online. Amerykanie badali w nim uprzedzenia, a jego uczestnicy – ostatecznie w eksperymencie wzięło udział ponad milion osób – mieli sortować zdjęcia ludzi, przypisując je do różnych kategorii. Niemieckich uczonych nie interesowała sama kategoryzacja. Przyjrzeli się za to czasowi reakcji i zmierzyli dzięki temu tempo podejmowania decyzji. Podczas analizy danych naukowcy zauważyli, że co prawda średni czas reakcji zwiększał się wraz z wiekiem badanych, jednak za pomocą modelu matematycznego wykazali, że za wydłużanie się tego czasu nie odpowiada spadek tempa pracy mózgu. Starsze osoby reagowały wolniej, gdyż bardziej koncentrowały się na temacie i dłużej rozważały odpowiedź, nie chcąc popełnić pomyłki, mówi von Kruse. Ponadto z wiekiem obniżają się nasze zdolności motoryczne, zatem już po podjęciu decyzji odnośnie odpowiedzi, osoby starsze potrzebują więcej czasu, by nacisnąć przycisk. Średnie tempo przetwarzania informacji przez mózg nie ulega poważniejszemu zwiększeniu pomiędzy 20. a 60. rokiem życia. Przez większość życia nie musimy obawiać się spadku szybkości pracy naszego mózgu, mówi von Krause. Autorzy wcześniejszych badań zwykle uznawali, że postępujący z wiekiem wolniejszy czas reakcji to dowód na spowolnienie przetwarzania informacji przez mózg. Dzięki zastosowaniu modelu matematycznego wykazaliśmy, że istnieją alternatywne wyjaśnienia, które lepiej pasują do obserwowanych zjawisk, dodaje uczona. Praca niemieckich naukowców może być punktem wyjścia do kolejnych badań. Pokazuje ona na przykład, że tempo reakcji może znacząco różnić się w obrębie jednej grupy wiekowej. Warto by więc było poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Ponadto specjaliści niezaangażowani we wspomniane badania zwracają uwagę na ich ograniczenia. Profesor David Madden z Duke University zauważył, że powinno się przeanalizować wyniki eksperymentów, w czasie których badani mieli do wykonania różne rodzaje zadań naukowych, by stwierdzić, jakie wzorce pojawią się w zależności od zadania. Z kolei doktor Malaz Boustani z Regenstrief Institute podkreślił, że z analizy nie wyeliminowano możliwych wczesnych objawów choroby Alzheimera, zatem nie było możliwe stwierdzenie, czy obserwowany po 60. roku życia spadek tempa pracy mózgu był powodowany samym wiekiem czy też rozwijającą się chorobą neurodegeneracyjną. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- starzenie się
- wiek
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: