Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Trzy nowo odkryte egzoplanety znajdują się na krawędzi zagłady – informują naukowcy z Instytutu Astronomii University of Hawai'i. Gazowe olbrzymy, zauważone po raz pierwszy przez teleskop kosmiczny TESS, znajdują się na jednych z najbardziej ciasnych znanych nam orbit. Jedna z nich, TOI-2337b, jest tak blisko swojej gwiazdy, że zostanie przez nią zniszczona za mniej niż milion lat. Żadnej innej znanej nam egzoplanety nie czeka tak szybka zagłada. Takie badania są kluczowe dla zrozumienia ewolucji układów planetarnych. Dają nam one nowy wgląd na planety zbliżające się do kresu życia, bezpośrednio przed pochłonięciem ich przez gwiazdę, mówi główny autor badań, Samuel Grunblatt z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej. Naukowcy szacują, że masa wspomnianych egzoplanet wynosi od 0,5 do 1,7 masy Jowisza, a ich średnice to od nieco mniejszej od średnicy Jowisza, po 1,6 jego średnicy. Istnieją też znaczne różnice w gęstości planet, a wszystko to wskazuje na różne ich pochodzenie. Uczeni sądzą, że ich odkrycie to dopiero czubek góry lodowej. Dzięki takim systemom jak TESS spodziewamy się znaleźć setki, a nawet tysiące takich systemów planetarnych, co pozwoli nam poznać nowe szczegóły na temat interakcji planet pomiędzy sobą czy ich migracji w kierunku gwiazdy macierzystej, dodaje jeden z autorów badań, Nick Saunders. Wspomniane trzy planety zostały zaobserwowane przez teleskop TESS w roku 2018 i 2019. Grunblatt i jego zespół wykorzystali następnie Obserwatorium Keck na Hawajach, by potwierdzić istnienie egzoplanet i poznać szczegóły na ich temat. Obecnie obowiązujące modele przewidują, że planety powinny zbliżać się do swoich gwiazd, szczególnie w ciągu ostatnich 10% czasu życia gwiazdy. W miarę zbliżania się planety coraz bardziej powinny się nagrzewać, co spowoduje rozszerzanie się ich atmosfer. Z tych samych modeli wynika, że zbliżające się do gwiazdy planety będą jednocześnie zbliżały się do siebie, co zwiększa i ryzyko kolizji i ryzyko zdestabilizowania całego układu planetarnego. Autorzy odkrycia sugerują jednocześnie, że jednej z planet – TOI-4329 – powinien przyjrzeć się Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST). Może on zauważyć w jej atmosferze ewentualne ślady wody lub dwutlenku węgla. Jeśli by je znalazł, specjaliści mogliby więcej powiedzieć na temat ewolucji tej planety. « powrót do artykułu
  2. Historia naszej planety, to historia 4,5 miliarda lat schładzania się. Dzięki temu, że Ziemia stygnie, uformowała się jej sztywna skorupa i mogło powstać życie. Jednocześnie dzięki temu, że nie wystygła, istnieją takie procesy jak tektonika płyt i wulkanizm. Gdy wnętrze planety wystygnie, te kluczowe procesy zatrzymają się. Nie wiemy jednak, jak szybko nasza planeta się wychładza i kiedy procesy przebiegające w jej wnętrzu zatrzymają się. Odpowiedzią na te pytania może dać zbadanie przewodnictwa cieplnego minerałów znajdujących się na granicy między jądrem a płaszczem Ziemi. To bardzo ważne miejsce, w którym lepkie skały mają bezpośredni kontakt z płynnym zbudowanym głównie z niklu i żelaza zewnętrznym jądrem. Gradient temperatury pomiędzy jądrem zewnętrznym a płaszczem jest bardzo duży, zatem potencjalnie może tam przepływać sporo ciepła. Warstwa graniczna zbudowana jest głownie z bridgmanitu. Profesor Motohiko Murakami ze Szwajcarskiego Instytutu Technologicznego w Zurichuy (ETH Zurich) wraz z naukowcami z Carnegie Institute for Science opracowali złożony system pomiarowy, który pozwolił im na wykonanie w laboratorium oceny przewodnictwa cieplnego bridgmanitu w warunkach ciśnienia i temperatury, jakie panują we wnętrzu Ziemi. Wykorzystali przy tym niedawno opracowaną technikę optycznego pomiaru absorpcji diamentu podgrzewanego impulsami laserowymi. Dzięki tej nowej technice wykazaliśmy, że przewodnictwo cieplne bridgmanitu jest około 1,5-razy większe niż się przyjmuje, mówi profesor Murakami. To zaś wskazuje, że przepływ ciepła pomiędzy jądrem a płaszczem jest większy. A większy przepływ ciepła oznacza, że konwekcja w płaszczu zachodzi szybciej i Ziemia szybciej się ochładza. Tektonika płyt może więc w rzeczywistości spowalniać szybciej, niż się obecnie przyjmuje. Grupa Murakami wykazała jednocześnie, że szybsze wychładzanie się płaszcza zmieni fazy minerałów na granicy jądra i płaszcza. Schładzający się bridgmanit zmieni się w minerał, który będzie jeszcze efektywniej przewodził ciepło, zatem stygnięcie Ziemi jeszcze bardziej przyspieszy. Wyniki naszych badań rzucają nowe światło na ewolucję dynamiki Ziemi. Wskazują, że Ziemia, podobnie jak Merkury czy Mars, schładza się szybciej i stanie się szybciej nieaktywna, wyjaśnia Murakami. Trudno jednak powiedzieć, ile czasu minie zanim ruchy konwekcyjne w płaszczu ustaną. Wciąż wiemy zbyt mało, by określić, kiedy do tego dojdzie, przyznają naukowcy. Żeby się tego dowiedzieć, uczeni muszą najpierw lepiej rozpoznać w czasie i przestrzeni procesy konwekcyjne w płaszczu. Ponadto muszą wiedzieć, jak rozpad pierwiastków radioaktywnych we wnętrzu Ziemi, który jest jednym z głównych źródeł ciepła, wpływa na dynamikę procesów płaszcza. « powrót do artykułu
  3. Australijskim naukowcom udało się eksperymentalnie potwierdzić hipotezę superaborpcji, na której opiera się koncepcja kwantowych akumulatorów, urządzeń mogących zrewolucjonizować przechowywanie – i pośrednio – pozyskiwanie energii. Kwantowe akumulatory, wykorzystujące prawa mechaniki kwantowej, ładują się tym szybciej, im są większe, wyjaśnia doktor James Q. Quach z University of Adelaide. Teoretycznie jest możliwe, że moc ładowania kwantowych akumulatorów będzie rosła szybciej, niż ich rozmiary, co pozwala na opracowanie nowych metod szybkiego ładowania. Uczeni zbudowali mikrownęki o różnych rozmiarach. W każdej z wnęk znajdowała się różna liczba molekuł organicznych. Wnęki ładowano za pomocą lasera. Aktywna warstwa wnęk zawiera organiczny półprzewodnik, który przechowuje energię. Hipoteza o superabsorpcji kwantowych akumulatorów opiera się na założeniu, że dzięki kwantowej superpozycji wszystkie molekuły będą działały kolektywnie, jak jeden organizm, dodaje Quach. Eksperymenty wykazały, że wraz ze zwiększaniem się rozmiarów mikrownęk i wzrostem liczby molekuł, skracał się czas ich ładowania. To znaczący przełom i krok milowy w rozwoju kwantowych akumulatorów – stwierdzają autorzy badań. Kwantowe akumulatory mogą zmienić rynek wytwarzania i przechowywania energii ze źródeł odnawialnych. Obecnie szacuje się, że do roku 2040 ilość zużywanej energii będzie aż o 28% większa od ilości energii zużywanej przez ludzkość w roku 2015. Jako, że obecnie większość energii wytwarzamy z paliw kopalnych, jej produkcja wiąże się się olbrzymim obciążeniem dla środowiska. Kwantowe akumulatory, zdolne do jednoczesnego przechwytywania i przechowywania energii światła mogłyby znacznie wpłynąć na rynek energii. Byłyby tańszą alternatywą dla obecnych systemów wytwarzania i przechowywania energii ze Słońca, jednocześnie zaś zmniejszyłyby niestabilność i nieprzewidywalność tego źródła energii. Musimy jednak pamiętać, że to dopiero wstępne badania, podczas których wykazano zasadność teoretycznych podstaw działania tego typu akumulatorów. Mimo, że wyniki badań są bardzo obiecujące, przed naukowcami jeszcze długa droga. Teraz planują zbudowanie prototypowego akumulatora kwantowego. Eksperymenty z wykorzystaniem takiego urządzenia powiedzą nam więcej o potencjalnych ograniczeniach technologii, problemach, które należy rozwiązać oraz kosztach i możliwości wdrożenia tego typu urządzeń do masowej produkcji. Szczegóły badań zostały opisane na łamach Science Advances. « powrót do artykułu
  4. Specjaliści z Łodzi badają powstawanie i przebieg zaburzenia osobowości borderline (ang. borderline personality disorder, BPD). Interdyscyplinarnym zespołem kieruje dr hab. Monika Talarowska z Zakładu Psychologii Klinicznej i Psychopatologii Uniwersytetu Łódzkiego (UŁ). Zespół składa się nie tylko z psychologów. W jego skład wchodzą także naukowcy z Wydziału Biologii UŁ i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Eksperci zaangażowani w projekt „Wczesne nieadaptacyjne schematy oraz wybrane biologiczne korelaty osobowości w grupie osób z diagnozą osobowości borderline” zamierzają zbadać powiązania między psychologicznymi oraz biologicznymi zmiennymi mogącymi mieć znaczenie dla powstawania oraz przebiegu tych zaburzeń. U osoby z zaburzeniem borderline występuje silne pragnienie bardzo bliskiej (prawie wyłącznej) relacji z drugim człowiekiem. Z jednej strony towarzyszy temu obawa przed „wchłonięciem” przez tę osobę, a z drugiej – lęk przed porzuceniem przez nią. Ta emocjonalna ambiwalencja prowadzi do silnych napięć, skutkujących stanami psychotycznymi (np. urojeniami prześladowczymi), okaleczaniem się, a nawet podejmowaniem prób samobójczych - wyjaśniono w komunikacie UŁ. Oksytocyna na celowniku W ramach projektu łodzianie zamierzają zbadać zachowanie oksytocyny u pacjentów Kliniki Zaburzeń Afektywnych i Psychotycznych Uniwersytetu Medycznego z zaburzeniem z pogranicza i określić jej związek ze strukturą ich osobowości. Zadaniem psychologów będzie ocena funkcjonowania emocjonalnego i struktury osobowości za pomocą testów. Oznaczenia genetyczne przeprowadzą natomiast eksperci z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŁ. Dlaczego naukowcy chcą się zająć właśnie oksytocyną? Ponieważ hormon ten i jego receptory występują w strukturach mózgu istotnych dla nawiązywania i podtrzymywania relacji społecznych. Ponieważ oksytocyna odgrywa ważną rolę w kształtowaniu bliskich relacji, może mieć znaczenie dla utrwalania schematów charakterystycznych dla borderline. Ważne pytania badawcze Przedstawiciele różnych dziedzin nauki szukają odpowiedzi na pytania, czy unikatowe dla jednostki doświadczenia, przebieg rozwoju oraz interakcje gen-środowisko mogą kształtować za pośrednictwem epigenetyki cechy naszej osobowości i czy cechy te możemy przekazywać następnym pokoleniom. Po przodkach dziedziczymy nie tylko kolor oczu czy skłonność do chorób. Najnowsze badania dowodzą, że mogą nam oni przekazać także nadwrażliwość emocjonalną na pozornie obojętne bodźce, głównie podatność na reakcje lękowe, wzmożoną impulsywność czy smutek. Odpowiadają za to mechanizmy epigenetyczne - mówi dr hab. M. Talarowska. Inną kwestią jest to, czy ryzyko zaburzeń osobowości jest wpisane w naszą naturę biologiczną. Badania łódzkich naukowców powinny w jakimś stopniu pomóc w znalezieniu odpowiedzi na te pytania. Ich pokłosiem będzie, miejmy nadzieję, lepsze poznanie czynników oddziałujących na powstawanie i przebieg zaburzeń osobowości borderline. Dzięki temu łatwiej będzie zaplanować psychoterapię czy wczesne interwencje u osób z kształtującymi się dopiero cechami zaburzenia z pogranicza. « powrót do artykułu
  5. Stwardnienie rozsiane (SM), przewlekła nieuleczalna choroba neurodegeneracyjna, na którą cierpi około 2,8 miliona osób na całym świecie, jest prawdopodobnie powodowana przez infekcję wirusem Epsteina-Barr (EBV), donoszą na łamach Science naukowcy z Harvard T.H. Chan School of Public Health. Hipoteza, że SM jest powodowane przez EBV jest od wielu lat badana przez grupy naukowe z całego świata. Nasze badania są pierwszymi, które dostarczają przekonujących dowodów na istnienie związku przyczynowo-skutkowego, mówi profesor Alberto Ascherio. To olbrzymi krok naprzód, gdyż sugeruje, że większości przypadków SM można by uniknąć powstrzymując infekcję EBV, a skupienie się na wirusie może prowadzić do odkrycia leku na stwardnienie rozsiane, dodaje uczony. Ustalenie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy stwardnieniem rozsianym a wirusem Epseina-Barr jest o tyle trudne, że EBV infekuje około 95% dorosłych, SM jest dość rzadką chorobą, a jego objawy pojawiają się około 10 lat po infekcji EBV. Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda, chcąc sprawdzić, czy istnieje związek pomiędzy EBV a SM, przejrzeli dane ponad 10 milionów młodych amerykańskich żołnierzy. Zauważyli, że u 955 z nich zdiagnozowano SM w czasie, gdy służyli w wojsku. Następnie uczeni przeanalizowali serum z próbek, które co dwa lata są pobierane od żołnierzy. Sprawdzili w ten sposób, czy w momencie pobrania pierwszej próbki żołnierz był zarażony EBV oraz czy mógł istnieć związek pomiędzy infekcją EBV a zdiagnozowaniem objawów SM. Na tej podstawie stwierdzili, że po infekcji EBV ryzyko pojawienia się stwardnienia rozsianego jest 32-krotnie wyższe, niż po infekcji jakimkolwiek innym wirusem. Ponadto okazało się, że w serum poziom lekkiego łańcucha neurofilamentów, biomarkera typowej dla SM degeneracji nerwów, rośnie tylko po zarażeniu wirusem Epsteina-Barr. Zjawiska tego nie można wyjaśnić żadnym innym znanym czynnikiem ryzyka MS, co sugeruje, że EBV jest główną przyczyną MS, stwierdzają autorzy badań. Profesor Ascherio mówi, że długi czas, jaki upływa pomiędzy infekcją EBV a rozpoznaniem stwardnienia rozsianego można tłumaczyć zarówno tym, że objawy choroby bardzo trudno jest rozpoznać na jej wczesnych stadium oraz ewoluującą relacją pomiędzy EBV a układem odpornościowym nosiciela, który jest wielokrotnie stymulowany, gdy uśpione wirusy się aktywują. Obecnie nie mamy żadnego sposobu, by zapobiegać lub leczyć infekcję EBV. Szczepionka przeciwko EBV lub leki antywirusowe zwalczające ten patogen mogłyby zapobiegać lub leczyć stwardnienie rozsiane, podsumowuje Ascherio. « powrót do artykułu
  6. Teleskop Webba (JWST) znajduje się już w odległości ponad 1,3 miliona kilometrów od Ziemi i od kilku dni ustawia swoje zwierciadła główne i wtórne w pozycji wyjściowej. Proces ten potrwa jeszcze kilka dni, gdyż poszczególne segmenty zwierciadła głównego przemieszczają się w ślimaczym tempie rosnącej trawy, ok. 1 mm na dobę. Tymczasem do celu – punktu libracyjnego L2 – teleskopowi pozostało mniej niż 130 000 kilometrów. Najwyższa temperatura po gorącej stronie JWST wynosi 56 stopni Celsjusza, a najniższa po stronie zimnej spadła już do -206 stopni. Na czas startu poszczególne segmenty zwierciadła zostały zabezpieczone od tyłu trzema metalowymi kołkami. Teraz muszą się z tych kołków uwolnić, by mogły się poruszać, co pozwoli na ustawienie ich tak, by działały jak jedno wielkie zwierciadło. Każdy z segmentów musi przesunąć się w górę o 12,5 milimetra. Wykonanie tej operacji wymaga sporo cierpliwości. Aktuatory poruszające segmentami zaprojektowano tak, by wykonywały niezwykle precyzyjne, niewielkie ruchy. Dzięki temu każdy z fragmentów można ustawić z dokładnością do 10 nanometrów (około 1/10 000 grubości ludzkiego włosa). Taka konstrukcja aktuatorów powoduje jednak, że gdy trzeba wykonać znacznie większe ruchy, potrzeba na to sporo czasu. Co więcej, system kontroli lustra może poruszać tylko jednym aktuatorem w danym momencie. Zdecydowano się na taką architekturę, gdyż jest ona prostsza z punktu widzenia złożoności elektroniki kontrolującej całość oraz bezpieczniejsza, gdyż komputery i czujniki mogą skupić się na monitorowaniu jednego aktualnie działającego aktuatora. Ponadto, aby zmniejszyć ilość ciepła docierającego z aktuatorów do zwierciadła, każdy z aktuatorów może poruszać się tylko przez krótki czas. Dlatego też przesunięcie każdego z segmentów o 12,5 milimetra wymaga sporej ilości czasu. Gdy już wszystkie segmenty zostaną uwolnione z zabezpieczeń, rozpocznie się trwający kilka miesięcy proces precyzyjnego ustawiania segmentów tak, by działały jak jedno zwierciadło. Na załączonej grafice możecie zobaczyć, a na jakim etapie znajdują się segmenty zwierciadła głównego i zwierciadła wtórnego (SM) w momencie pisania tej informacji. Zwierciadło główne podzielone jest na trzy sekcje, różniące się właściwościami optycznymi. W skład każdej z sekcji wchodzi sześć segmentów. Jak widzimy większość z nich uniosła się już o 7,5 mm i znajduje się 5 mm poniżej ostatecznej pozycji. Jedynie segmenty A3 oraz A6 jeszcze się nie poruszyły. Będą one unoszone osobno, pod koniec całego procesu, gdyż ich czujniki pozycji pracują w inny sposób niż pozostałych. « powrót do artykułu
  7. W dużym kurhanie sprzed ok. 2,5 tys. lat polsko-rosyjski zespół archeologów odkrył szkielet ok. 50-letniej kobiety wyposażonej w ostatnią drogę. Znaleziono m.in. złoty pektorał. Stanowisko Chinge-Tey leży w Dolinie Turano-Ujukskiej w północnej Tuwie. Miejsce to bywa nazywane syberyjską Doliną Królów. W centralnej części zniszczonego kurhanu o średnicy ~25 m specjaliści z Uniwersytetu Jagiellońskiego odkryli pochówek ok. 50-letniej kobiety i 2-3-letniego dziecka. Drewnianą komorę grobową przykryto 3 warstwami belek, a podłogę wykonano z desek. Kobietę wyposażono w złote ozdoby, żelazny nóż, lusterko z brązu czy dobrze zachowany drewniany grzebień z ornamentem. Grzebień był połączony z lusterkiem za pomocą skórzanej pętelki. Zestaw umieszczono w skórzanej sakiewce. Złoty pektorał Szczególnie interesującym zabytkiem był złoty pektorał, czyli ozdoba zawieszana pod szyją w kształcie sierpowatym lub księżycowatym - ujawnił PAP-owi kierownik projektu, dr Łukasz Oleszczak. Naukowiec zaznaczył, że dotąd na takie obiekty (znane z kurhanów na terenie południowej Syberii) natrafiano prawie wyłącznie w grobach mężczyzn. Uważano je za symbol przynależności do jakiejś grupy społecznej, kasty, być może wojowników – w każdym razie mężczyzn. Umieszczenie go w grobie kobiety jest bardzo ciekawym odstępstwem od tego zwyczaju. Z pewnością poświadcza to wyjątkową rolę zmarłej w społeczności mieszkańców „Doliny Królów”. Warto dodać, że nieopodal znajduje się wielki kurhan księcia nomadów. Wg archeologów, kobieta należała prawdopodobnie do jego świty, podobnie zresztą jak inne osoby pochowane w badanym kurhanie. Pochówek nastoletniego dziecka i skarb brązowy Poza rowem otaczającym kurhan archeolodzy odkryli pozbawiony wyposażenia pochówek kilkunastoletniego dziecka. Złożono je w niewielkiej jamie z obstawą kamienną. Wydaje się, że na obwodzie kurhanu umieszczono skarb obiektów z brązu. Korzystając z wykrywacza metali, znaleziono bowiem kilkadziesiąt części końskiego rzędu, czekan, a także ozdoby w kształcie kozła. Dr Oleszczak sądzi, że skarb uległ rozproszeniu przez głęboką orkę (w pobliżu działał kiedyś kołchoz). Kolejny sezon wykopaliskowy Jak napisał Szymon Zdziebłowski z PAP-u, w 2021 r. polscy archeolodzy kontynuowali badania w obrębie kurhanu, którego wykopaliska rozpoczęli dwa lata wcześniej. Wówczas znaleźli dwa pochówki – centralny, wyrabowany, oraz boczny, który był nienaruszony i zawierał ciało młodego wojownika, bogato wyposażonego w broń, nóż, osełkę oraz złote ozdoby. To jeden z 10 grobowców położonych w rzędzie na osi północ-południe w zachodniej części nekropolii. Naukowcy uważają, że mamy do czynienia z pochówkami z VI w. p.n.e. i kulturą ałdy-bielską. Należy pamiętać, że w okresie wczesnoscytyjskim Dolina Turano-Ujukska należała do najważniejszych centrów rytualnych świata scytyjsko-syberyjskiego. Polscy archeolodzy współpracowali z ekipą z Państwowego Muzeum Ermitażu (grupą rosyjską kierował Konstantin V. Chugunow). « powrót do artykułu
  8. W pobliżu Lodowca Szelfowego Filchnera na południu Morza Weddella w Antarktyce znaleziono największy obszar rozrodu ryb. Podwodna kamera sfilmowała tysiące gniazd ryby z gatunku Naopagetopsis ionah. Na podstawie zajmowanego obszaru i zagęszczenia oszacowano, że może znajdować się tam około 60 milionów gniazd. Naukowcy podkreślają, że odkrycie potwierdza słuszność starań o utworzenie obszaru chronionego na atlantyckiej części Oceanu Południowego. Na pierwsze gniazda natrafiono w lutym 2021 roku. Zauważyli je naukowcy z Instytutu Badań Polarnych i Morskich im. Alfreda Wegenera (Alfred-Wegener-Institut, Helmholtz-Zentrum für Polar- und Meeresforschung) pracujący pod kierunkiem Autuna Pursera na statku Polarstern. Gniazda znajdowały się na głębokości 535–420 metrów. A im większy obszar uczeni sprawdzali, tym więcej gniazd widzieli. Trwające wiele miesięcy badania wykazały, że średnie zagęszczenie gniazd wynosi 1 na 3 m2, chociaż zdarzały się fragmenty dna, gdzie odnotowywano nawet 2 gniazda na m2. Przeprowadzone mapowanie wskazuje, że cały region gniazdowania obejmuje 240 km2, i znajduje się na nim około 60 milionów gniazd. Naukowcy z Instytutu Wegenera badają ten region z pokładu Polarsetrna już od początku lat 80. ubiegłego wieku. Dotychczas znajdowano pojedyncze lub niewielkie grupki gniazd Naopagetopsis ionah. Podczas badań naukowcy wykorzystali OFOBS (Ocean Floor Observation and Bathymetry System). To specjalna klatka na kamerę, przystosowana do pracy w ekstremalnych warunkach. Po spektakularnym odkryciu tak wielu gniazd, zaczęliśmy opracowywać strategię, która pozwoli nam ocenić wielkość obszaru. Gniazda ciągnęły się bez końca, a każde z nich ma około 75 cm średnicy. Są więc znacznie większe niż struktury i zwierzęta, jakie zwykle wykrywamy za pomocą systemu OFOBS. Unieśliśmy więc nieco kamerę nad dnem i zwiększyliśmy prędkość do maksymalnej możliwej przy opuszczonej kamerze. Zbadaliśmy w ten sposób 45 600 metrów kwadratowych powierzchni i naliczyliśmy tam niewiarygodną liczbę 16 160 gniazd, ekscytuje się Purser. Badania wykazały, że każde gniazdo ma głębokość około 15 cm i średnicę 75 cm. Zostało wydrążone w mulistym dnie, a centralne części gniazd są otoczone niewielkimi kamykami. Naukowcom udało się wyróżnić kilka typów gniazd. W „aktywnych” zauważyli od 1500 do 2500 jaj. W 75% przypadków gniazda takie były pilnowane przez dorosłe ryby. Znaleziono też gniazda „nieaktywne”. W nich jaj nie było. Znajdowała się tam ryba lub też martwa ryba. Gdy naukowcy przyjrzeli się danym oceanograficznym i biologicznym, okazało się, że obszar gniazdowania nakłada się z obszarem napływu cieplejszych wód z Morza Weddella w kierunku szelfu. Uczeni zauważyli też, że region ten jest wyjątkowo często odwiedzane przez foki, prawdopodobnie poszukujące tam pożywienia. Masę kolonii ryb oszacowano na 60 000 ton. Biorąc pod uwagę biomasę ryb, ten wielki obszar rozrodu jest niezwykle ważnym elementem ekosystemu Morza Weddella i jest najprawdopodobniej największym znanym tam tego typu obszarem na świecie, napisali naukowcy na łamach Current Biology. Odkrycie to pokazuje, jak ważne jest ustanowienie tutaj Morskiego Obszaru Chronionego, mówi profesor Antje Boetius, dyrektor Instytutu Wegenera. Niestety Morski Obszar Chroniony Morza Weddella wciąż nie został jednogłośnie zatwierdzony przez Komisję ds. Zachowania Żywych Zasobów Morskich Anarktyki (CCAMLR). CCAMLR powstała w 1982 roku w celu ochrony zasobów Antarktyki. Jej członkowie zgodzili się dbać o to, by nie dochodziło tam do nadmiernego odławiania ryb. Jednak wiadomo, że w Antarktyce dochodzi do nielegalnych połowów. Nowo odkrytemu obszarowi rozrodczemu na razie to nie grozi, gdyż znajduje się on pod lodem, zatem by się tam dostać potrzebny jest lodołamacz. Jednak tak ważny obszar powinien być zdecydowanie lepiej chroniony. Stąd potrzeba utworzenia Morskiego Obszaru Chronionego. Utworzenie Morskiego Obszaru Chronionego Morza Weddela zaproponowały w 2016 roku Niemcy i Unia Europejska. Miałby on objąć region o powierzchni 1,8 miliona km2. Obecnie oceany są chronione w niewielkim tylko stopniu. Obszary chronione zajmują jedynie ok. 8% powierzchni oceanów, ale rzeczywista ochrona jest roztoczona na 5%. W tym jedynie na niewielkich fragmentach całkowicie zakazano jakiejkolwiek działalności związanej z połowem, wydobywaniem zasobów, transportem czy turystyką. « powrót do artykułu
  9. Archeolodzy z Uniwersytetu Zachodniej Australii odkryli, że ludność zamieszkująca 4500 lat temu północno-zachodnią część Półwyspu Arabskiego, tworzyła długie „aleje pogrzebowe”. Były to imponujące drogi otoczone tysiącami grobów, które łączyły ze sobą oazy i pastwiska. Zdaniem naukowców, świadczy to o silnych związkach ekonomicznych i społecznych w całym badanym regionie. W artykule opublikowanym na łamach pisma Holocene, naukowcy zwracają uwagę, że drogi te łączyły duże obszary w obecnych prowincjach gubernatorskich (muhafazatach) Al-'Ula i Khaybar. Jednak dopiero od niedawna cieszą się zainteresowaniem specjalistów. Ludzie, którzy współcześnie żyją w tych okolicach od zawsze wiedzieli o istnieniu dróg i grobów, jednak dopiero dzięki zdjęciom satelitarnym możemy przekonać się, jak rozległe są to struktury. I jak wielkie jest ich zagęszczenie w niektórych miejscach. Matthew Dalton z University of Western Australia mówi, że ze śmigłowca widział „aleje pogrzebowe” ciągnące się przez setki, a może nawet tysiące kilometrów. W niektórych zaś miejscach zagęszczenie grobów jest naprawdę niezwykle duże. Uczony mówi, że ludzie często przez tysiące lat korzystają z tych samych dróg, gdyż są stanowią one o najkrótsze połączenie pomiędzy różnymi obszarami. I dodaje, że nawet obecnie na niektórych obszarach starożytnych grobów jest tyle, że podróżny musi korzystać z „alei”, nie ma bowiem jak ominąć miejsc pochówku. Naukowcy przyjrzeli się dotychczas obszarowi obejmującemu 160 000 kilometrów kwadratowych. Zidentyfikowali tam ponad 17 800 grobów, z których około 11 000 jest położonych przy „alejach pogrzebowych”. Naukowcy pobrali próbki i dokładniej przebadali 80 z nich. Największe zagęszczenie pochówków znajduje się w pobliżu źródeł wody. Najstarsze groby pochodzą z lat 2600–2000 przed Chrystusem, a badania wykazały, że były wielokrotnie wykorzystywane i chowano w nich zmarłych jeszcze 1000 lat temu. Większość grobów ma kształt dziurki od klucza. Naukowcy przypuszczają, że drogi są starsze od grobów. Zagęszczenie grobów przy źródłach wody i oazach może wskazywać na długotrwałe ich zasiedlenie przez te same społeczności, natomiast oddalenie grobów od osad ma prawdopodobnie związek z pasterskim trybem życia. Ludzie przemieszczający się ze swoimi stadami pomiędzy pastwiskami i oazami mieli okazję odwiedzać swoich zmarłych. Nie jest też jasne, czy i jakie znaczenie miał kształt pochówku. Uczeni uważają, że konieczne jest rozpoczęcie szerzej zakrojonych badań grobów, dróg i innych struktur znajdujących się przy „alejach”. « powrót do artykułu
  10. Regularne spożywanie niewielkich ilości suszonych jagód goji może chronić przed związanym z wiekiem zwyrodnieniem plamki żółtej (AMD). To główna przyczyna utraty wzroku u seniorów. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim w Davies sugerują, że nasiona goji mogą zapobiegać lub opóźniać rozwój AMD. W niewielkich randomizowanych badaniach wzięło udział 27 zdrowych dorosłych osób w wieku 45–65 lat. W grupie badanej znalazło się 13 osób, które przez 90 dni pięć razy w tygodniu spożywały 28 gramów nasion goji. Okazało się, że u osób tych doszło do zwiększenia poziomu luteiny i zeaksantyny. To karotenoidy obecne w siatkówce oka, które filtrują szkodliwe światło niebieskie i chronią siatkówkę przed działaniem wolnych rodników. Oba związki chronią nasze oczy przed negatywnymi skutkami starzenia się. W grupie kontrolnej znajdowało się zaś 14 osób, którym podawano komercyjny suplement diety, mający poprawiać stan zdrowia oczu. U osób tych poziom luteiny i zeaksantyny nie zwiększył się. Luteina i zeaksantyna są jak filtry słoneczne dla naszych oczu. Im wyższy ich poziom w siatkówce, tym silniejszy efekt ochronny. Nasze badania pokazują, że nawet u osób o zdrowych oczach poziom obu związków można podnieść, jedząc codziennie niewielką garść jagód goji, mówi główna autorka badań, doktorantka Xiang Li. Li pochodzi z Chin, gdzie jagody goji są składnikiem zup, herbat i przekąsek. Mówi się, że „rozjaśniają oczy”. Dlatego też młoda uczona postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście mają jakikolwiek wpływ na zdrowie oczu. Istnieje wiele chorób oczu, więc nie jest jasne, do czego odnosi się „rozjaśnianie oczu”, mówi. Wraz z zespołem zbadała aktywne składniki jagód i okazało się, że zawierają one duże ilości luteiny i zeaksantyny, o których wiadomo, iż redukują ryzyko chorób powiązanych z AMD. Nasze badania pokazały, że jagody goji mogą poprawić poziom pigmentów u zdrowych ludzi bardziej, niż przyjmowanie wysokich dawek suplementów. W następnym kroku naszych badań chcemy sprawdzić wpływ jagód goji na osoby z wczesnym stadium AMD, stwierdza współautorka badań, profesor Glenn Yiu. Autorzy badań ostrzegają przed zbytnim optymizmem, podkreślając, że były one prowadzone na małej grupie ochotników. « powrót do artykułu
  11. Microsoft zatrudnił byłego projektanta układów scalonych Apple'a, , który wcześniej pracował też w firmach Arm i Intel,  trafił do grupy kierowanej przez Raniego Borkara, zajmującej się rozwojem chmury Azure. Zatrudnienie Filippo wskazuje, że Microsoft chce przyspieszyć prace nad własnymi układami scalonymi dla serwerów tworzących oferowaną przez firmę chmurę. Koncern idzie zatem w ślady swoich największych rywali – Google'a i Amazona. Obecnie procesory do serwerów dla Azure są dostarczane przez Intela i AMD. Zatrudnienie Filippo już odbiło się na akcjach tych firm. Papiery Intela straciły 2% wartości, a AMD potaniały o 1,1%. Filippo rozpoczął pracę w Apple'u w 2019 roku. Wcześniej przez 10 lat był głównym projektantem układów w firmie ARM. A jeszcze wcześniej przez 5 lat pracował dla Intela. To niezwykle doświadczony inżynier. Właśnie jemu przypisuje się wzmocnienie pozycji układów ARM na rynku telefonów i innych urządzeń. Od niemal 2 lat wiadomo, że Microsoft pracuje nad własnymi procesorami dla serwerów i, być może, urządzeń Surface. Giganci IT coraz częściej starają się projektować własne układy scalone dla swoich urządzeń, a związane z pandemią problemy z podzespołami tylko przyspieszyły ten trend. « powrót do artykułu
  12. Powszechnie spotykany rzodkiewnik pospolity (Arabidopsis thaliana) może znacząco zmienić nasze rozumienie mechanizmów ewolucyjnych, pomóc w opracowaniu lepszych roślin uprawnych czy w walce z rakiem. To modelowa roślina wykorzystywana do badań w botanice (m.in. w genetyce). A najnowsze badania nad nią przyniosły zaskakujące informacje. Zawsze sądziliśmy, że mutacje DNA przytrafiają się losowo na całej jego długości. Okazuje się, że mutacje nie są aż tak bardzo przypadkowe i nie jest przypadkiem, gdy pomagają roślinom. To prowadzi co całkowitej zmiany myślenia o mutacjach, mówi profesor Grey Monroe z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. Uczony wraz z kolegami pracowali przez trzy lata nad skewencjonowaniem DNA setek rzodkiewników pospolitych. Genom tej rośliny jest stosunkowo nieduży, zawiera 120 milionów par bazowych. Genom człowieka ma 3 miliardy par. I to właśnie z powodu tej prostoty rzodkiewnik jest rośliną modelową. Prace zaczęły się w Instytucie im. Maxa Plancka, gdzie w warunkach laboratoryjnych hodowano rzodkiewniki. Roślinom zapewniono bardzo dobre warunki. Tak dobre, że egzemplarze, które w naturze by nie przetrwały z powodu różnego rodzaju defektów, mogły nadal rosnąć. Gdy następnie zskewencjonowano genom setek rzodkiewników, znaleziono w nich ponad milion mutacji. I – wbrew temu czego się spodziewano – okazało się, że mutacje istnieje nielosowy wzorzec mutacji. Na pierwszy rzut oka to, co odkryliśmy, wydaje się przeczyć obowiązującym teoriom mówiącym, że mutacje są całkowicie losowe i jedynie dobór naturalny decyduje o tym, która mutacja się utrzyma, mówi jeden z głównych autorów badań, Detlef Weigel z Instytutu im. Maxa Plancka. Okazało się bowiem, że istnieją całe fragmenty DNA, w których do mutacji dochodzi rzadko. We fragmentach tych odkryto nadreprezentację najbardziej istotnych genów, odpowiedzialnych np. za wzrost komórek czy ekspresję genów. To bardzo ważne fragmenty genomu. Obszary, które są najważniejsze są chronione przed mutacjami, mówi Monroe. Jako, że są to regiony wrażliwe, mechanizmy naprawy DNA muszą być tam szczególnie efektywne, dodaje Weigel. Badacze zauważyli, że sposób, w jaki DNA jest zawinięte wokół różnych rodzajów białek wydaje się dobrym wskaźnikiem tego, czy dany fragment będzie ulegał mutacjom. "To oznacza, że jesteśmy w stanie przewidzieć, które geny są bardziej narażone na mutacje, a które mniej. A to daje nam całkiem dobre pojęcie o tym, co się dzieje", stwierdza niemiecki uczony. Odkrycie nabiera szczególnego znaczenia na gruncie teorii ewolucji. Oznacza ono bowiem, że rzodkiewnik ewoluował tak, by chronić swoje geny przed mutacjami. To niezwykle ekscytujące odkrycie, gdyż możemy zacząć zastanawiać się, w jaki sposób chronić ludzkie DNA przed mutacjami, cieszy się Weigel. Jeśli będziemy wiedzieli, dlaczego jedne obszary DNA są bardziej podatne na mutacje niż inne, możemy spróbować rozwijać rośliny o pożądanych cechach. A także opracować metody ochrony przed mutacjami prowadzącymi do nowotworów. Nasza praca daje szerszy obraz sił stojących za naturalną bioróżnorodnością. Może ona zainspirować teoretyczne i praktyczne badania nad ewolucyjną rolą mutacji, czytamy w podsumowaniu badań. « powrót do artykułu
  13. Ziemia wraz z Układem Słonecznym znajduje się w szerokiej na setki lat świetlnych pustce otoczonej tysiącami młodych gwiazd. Pustka ta, w której średnia gęstość materii międzygwiezdnej jest 10-krotnie mniejsza niż w Drodze Mlecznej, zwana jest Bąblem Lokalnym. Naukowcy z Center for Astrophysics | Harvard & Smithsonian (CfA) i Space Telescope Science Institute (STScI) postawili sobie za zadanie odtworzenie historii naszego galaktycznego sąsiedztwa. Wykazali, jak szereg wydarzeń, które rozpoczęły się przed 14 milionami lat, doprowadził do stworzenia bąbla, odpowiedzialnego za powstanie niemal wszystkich pobliskich gwiazd. Astronom i ekspertka od wizualizacji danych, Catherine Zucker, która brała udział w badaniach mówi, że to naprawdę historia narodzin, po raz pierwszy jesteśmy w stanie wyjaśnić, jak rozpoczęło się formowanie wszystkich pobliskich gwiazd. Głównym elementem pracy naukowców jest animacja 3D, która pokazuje, że wszystkie młode gwiazdy i regiony gwiazdotwórcze znajdujące się w odległości 500 lat świetlnych od Ziemi, umiejscowione sa na powierzchni Bąbla Lokalnego. O jego istnieniu wiadomo od dziesięcioleci, ale dopiero teraz zaczynamy rozumieć początki Bąbla i jego wpływ na otaczający go gaz. Naukowcy wykazali teraz, że przed 14 milionami lat rozpoczęła się seria eksplozji supernowych, które wypchnęły gaz międzygwiezdny na zewnątrz, tworząc bąbel o powierzchni gotowej do formowania się gwiazd. Dzisiaj wiemy, że na powierzchni Bąbla znajduje się siedem regionów gwiazdotwórczych – chmur molekularnych – gęstych regionów w przestrzeni kosmicznej, w których formują się gwiazdy. Z naszych obliczeń wynika, że w przeciągu milionów lat doszło do 15 eksplozji supernowych, które uformowały Bąbel Lokalny, mówi Zucker. Uczeni zauważyli, że bąbel powoli rozszerza się z prędkością około 6,5 km/s. Tempo rozszerzania się bąbla oraz obecne i przeszłe trajektorie gwiazd tworzących się na jego powierzchni zostały określone dzięki danym zebranym przez kosmiczne obserwatorium Gaia Europejskiej Agencji Kosmicznej. Gdy wybuchła pierwsza supernowa, która przyczyniła się do powstania Bąbla Lokalnego, Słońce znajdowało się daleko od tego wydarzenia. Jednak około 5 milionów lat temu wiodąca przez galaktykę trasa Słońca zaprowadziła je w kierunku Bąbla i teraz Słońce, zupełnym przypadkiem, znajduje się niemal dokładnie w jego centrum, dodaje profesor João Alves z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Niemal 50 lat temu pojawiła się teoria mówiąca, że bąble powszechnie występują w Drodze Mlecznej. Teraz mamy na to dowód. Bo jaka jest szansa, że znajdziemy się dokładnie w środku takiej struktury, mówi Goodman. Gdyby bąble były rzadkością, prawdopodobieństwo, że Słońce trafi do samego centrum jednego z nich, byłoby znikome. Droga Mleczna przypomina więc pełen dziur ser szwajcarski, w którym dziury są tworzone przez wybuchy supernowych, a na powierzchni bąbli tworzonych przez umierające gwiazdy, rodzą się kolejne gwiazdy. Teraz uczeni planują zmapować więcej bąbli i uzyskać trójwymiarowy obraz ich lokalizacji, kształtów i rozmiarów. Stworzenie takiego spisu bąbli oraz łączących je oddziaływań pozwoli na określenie roli umierających gwiazd w powstawaniu kolejnych pokoleń gwiazd oraz poszerzy naszą wiedzę o strukturze i ewolucji galaktyk podobnych do Drogi Mlecznej. Artykuł opisujący badania opublikowano na łamach The Astrophysical Journal Letters, natomiast wszystkie interaktywne dane oraz materiały wideo zostały bezpłatnie udostępnione na specjalnie stworzonej witrynie.   « powrót do artykułu
  14. Biochemia widzenia to skomplikowany proces. Molekuły pozwalające oglądać otaczającą rzeczywistość przez długi czas pozostawały nieuchwytne dla naukowców. Zespół prowadzony przez prof. Macieja Wojtkowskiego z Międzynarodowego Centrum Badań Oka (ICTER) proces ten umożliwia dzięki innowacyjnemu dwufotonowemu skaningowemu oftalmoskopowi fluorescencyjnemu. Zwykło się mawiać, że oczy są zwierciadłem duszy - bez wątpienia są jednak naszym oknem na świat. Mechanizmy zachodzące w siatkówce są kluczowe dla odbioru bodźców wzrokowych ze środowiska. To pierwszy i bardzo ważny etap drogi, jaką musi przejść impuls światła, by zostać przetworzony na obraz. Przez wiele lat naukowcy i lekarze nie byli w stanie obserwować procesów zachodzących w fotoczułych komórkach siatkówki u ludzi. Zespół naukowców prowadzony przez prof. Macieja Wojtkowskiego z ICTER w Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) stworzył dwufotonowy skaningowy oftalmoskop fluorescencyjny (TPEF-SLO). Jest to instrument pozwalający na podglądanie biochemii widzenia w żywym oku. Prof. Wojtkowski zwraca uwagę, że „dzięki ścisłej współpracy z biochemikiem prof. Krzysztofem Palczewskim z University of California Irvine oraz laserową grupą prof. Grzegorza Sobonia z Politechniki Wrocławskiej jesteśmy w stanie szybko i skutecznie walidować nową metodę obrazową i wykorzystać ją w praktyce”. Jak to się dzieje, że widzimy? Ludzkie oko jest jednym z najbardziej precyzyjnych narządów naszego ciała, umożliwiającym rozróżnienie ok. 200 barw czystych. Mieszając te barwy można uzyskać ok. 17 000 rozróżnialnych odcieni, a uwzględniając nasze możliwości odróżnienia ok. 300 stopni nasilenia barw związanych z natężeniem światła, uzyskamy oszałamiającą liczbę 5 milionów odbieranych kolorów. W siatkówce, czyli części oka, która odbiera bodźce wzrokowe, występują czopki i pręciki. Czopki umożliwiają widzenie i rozróżnianie barw w silnym oświetleniu, a pręciki cechuje wrażliwość na pojedyncze impulsy światła widzialnego o zmroku lub w nocy. Wrażenia wzrokowe są przekazywane nerwem wzrokowym do mózgu (pierwotnej kory wzrokowej), ale impuls, który je przenosi powstaje w wyniku reakcji chemicznych zachodzących w komórkach siatkówki. Upraszczając możemy powiedzieć, że ludzkie oko jest fabryką biochemiczną, której aktywność jest uzależniona od reakcji chemicznych jednej molekuły – retinalu. Ta cząsteczka jest niezbędna dla funkcji receptorów białek G, np. rodopsyny w pręcikach, i przetwarzania światła na impulsy elektryczne – mówi prof. Maciej Wojtkowski. Rodopsyna jest światłoczułym receptorem białka G. Zaabsorbowanie kwantu promieniowania powoduje izomeryzację 11-cis-retinalu związanego z rodopsyna, jego uwolnienie i inicjację impulsu wzrokowego przekazywanego do mózgu. W przypadku niedoboru witaminy A, która jest źródłem retinalu, dochodzi do tzw. kurzej ślepoty i ograniczenia zdolności do widzenia o zmroku lub w nocy. Niestety, praktycznie przez cały cykl widzenia, molekuły niezbędne do prawidłowej funkcji siatkówki pozostają niewykrywalne dla instrumentów naukowych. To dlatego, że łatwo można je pomylić z lipofuscynami, czyli związkami odkładającymi się w siatkówce. Jest jednak jeden proces fizyczny, dzięki któremu molekuły mogą być widoczne - nie możemy ich wykryć za pomocą promieniowania UV, ale możemy je dostrzec stosując fluorescencję ze wzbudzeniem dwufotonowym – dodaje dr inż. Jakub Bogusławski, główny wykonawca projektu. Proces dwufotonowy, paleta barw Okulistyczne techniki obrazowania to podstawa w diagnozowaniu patologii siatkówki. Dzięki optycznej tomografii OCT, skaningowej oftalmoskopii laserowej (SLO) i autofluorescencji dna oka, dokonaliśmy postępów w mechanizmach ich zrozumienia. To jednak niewystarczający arsenał do pełnego wglądu w chemię widzenia. Nieinwazyjna ocena procesów metabolicznych zachodzących w komórkach siatkówki (regeneracja pigmentu wzrokowego) jest niezbędna dla rozwoju przyszłych terapii. W przypadku zwyrodnienia plamki żółtej związanego z wiekiem (AMD), które jest jedną z najczęstszych chorób powodujących ślepotę, na wczesnym etapie nie można odróżnić komórek zmienionej i prawidłowej siatkówki. Można jednak je wychwycić dzięki biochemicznym markerom - o ile udałoby się je wzbudzić fluorescencyjnie. Właśnie taka jest idea obrazowania fluorescencyjnego ze wzbudzeniem dwufotonowym (TPE). Jest to zaawansowana technika pomiaru czynnościowego barwników siatkówki, która może ujawnić różne cechy tej części oka, niewidoczne w innych badaniach. W porównaniu do tradycyjnych metod obrazowania opartych na jednofotonowej fluorescencji, TPE pozwala oglądać metabolity witaminy A, które biorą udział w widzeniu. Oko jest idealnym narządem do obrazowania metodą wielofotonową – mówi prof. Wojtkowski, którego zespół odpowiada za odkrycie. Tkanki oka, takie jak twardówka, rogówka czy soczewka, są wysoce przezroczyste dla światła w bliskiej podczerwieni. To z kolei w sposób nieinwazyjny przenika do tkanek siatkówki. Obrazy uzyskane dzięki TPEF-SLO potwierdziły, że jest to satysfakcjonujący sposób oglądania molekuł niezbędnych dla prawidłowej funkcji cyklu widzenia. Porównanie danych między ludźmi i mysimi modelami chorób siatkówki ujawniło podobieństwo do modeli mysich, w których szybko gromadzą się produkty kondensacji bisretinoidów, składników lipofuscyny. Wierzymy, że molekuły kluczowe dla cyklu wzrokowego i toksyczne produkty uboczne tego szlaku metabolicznego będą mogły być mierzone i określane ilościowo za pomocą obrazowania TPE – mówi dr Grażyna Palczewska, jeden z głównych wykonawców projektu. Ten instrument pozwalający na nieinwazyjną ocenę stanu metabolicznego ludzkiej siatkówki otwiera liczne możliwości terapeutyczne dla wszystkich chorób degeneracyjnych siatkówki. Może być przydatny także do testowania nowych leków, bo dzięki zrozumieniu biochemii widzenia, lekarze będą w stanie trafiać dokładnie tam, gdzie potrzeba. Badania dotyczące TPEF-SLO zostały opublikowane w czasopiśmie The Journal of Clinical Investigation. « powrót do artykułu
  15. Lekarze z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM) wykonali podczas jednej 10-godzinnej operacji 3 duże zabiegi chirurgiczne. U 17-letniego Kacpra, który choruje na zespół Marfana, przeprowadzono jednoczasową korekcję tętniaka aorty, bulli rozedmowych i klatki piersiowej lejkowatej. Jak podkreślono w komunikacie prasowym WUM, równoczasowe wykonanie tych procedur pozwoliło zminimalizować ryzyko okołooperacyjne oraz liczbę powikłań, a także znacznie skróciło łączny czas pobytu pacjenta w szpitalu. Chłopak w stanie dobrym został wypisany do domu. Zespół Marfana Zespół Marfana jest chorobą genetyczną tkanki łącznej, wywołaną mutacją w genie fibryliny. Symptomy dotyczą układu krążenia (m.in. poszerzenie aorty), układu kostno-stawowego (np. nadmiernie długie kończyny) i narządu wzroku (podwinięcie soczewki itp.). Leczenie wymaga wielodyscyplinowego podejścia. Specjaliści tłumaczą, że rokowania zależą w dużej mierze od stopnia zajęcia układu sercowo-naczyniowego. W ostatnich latach poczyniono ogromny progres zarówno w diagnostyce, jak i leczeniu pacjentów z zespołem Marfana. Wprowadzono operacje metodą Davida, Yacouba czy korekcję klatki lejkowatej – podkreśla główny operator zabiegu, prof. dr hab. n. med. Mariusz Kuśmierczyk. Jedno znieczulenie, trzy duże zabiegi Podczas procedury wykonano rekonstrukcję opuszki aorty metodą Davida, z wykorzystaniem protez dakronowych 30-mm i 24-mm. Opuszkę aorty wycina się tak, aby zachować ujścia wieńcowe i zastawkę wraz z połączeniami - wyjaśnił dr n. med. Michał Buczyński. W dalszej kolejności przystąpiono do resekcji szczytu płuca prawego. Na końcu, po częściowej resekcji mostka, wszczepiono 38-cm płytę metodą Nussa, w celu korekcji zdeformowanej klatki [piersiowej]. Metoda Nussa to jeden ze sposobów operacyjnego leczenia klatki lejkowatej. Zabieg polega na przeprowadzeniu pod mostkiem odpowiednio wygiętej w łuk metalowej płyty. Wielkość oraz stopień wygięcia płyty zostaje dostosowany przez operatora adekwatnie do warunków anatomicznych pacjenta. Operacje dobrze jest przeprowadzić jednoczasowo, ponieważ "jeżeli najpierw zoperujemy tętniaka albo pękniętego tętniaka, to potem naprawa tej klatki piersiowej jest bardzo trudna, bo [...] tam jest wszystko zarośnięte - wytłumaczył Monice Zalewskiej z Polsatu prof. Kuśmierczyk. Dr Buczyński ujawnił, że w najwęższym miejscu klatka piersiowa Kacpra miała prawie 2 cm, co oznacza, że mostek praktycznie dotykał kręgosłupa. W operacji uczestniczyli specjaliści z 2 Klinik - Kardiochirurgii oraz Kardiochirurgii i Chirurgii Ogólnej Dzieci. Operatorom, prof. Kuśmierczykowi (kardiochirurgowi), dr. Buczyńskiemu (kardiochirurgowi dziecięcemu) i prof. dr hab. n. med. Bartoszowi Kubisie (specjaliście chirurgii klatki piersiowej), asystowała lek. Karolina Szymczak. Opiekę anestezjologiczną sprawował lek. Andrzej Trzebuchowski. Perfuzjonistą był Michał Lewicki, a pielęgniarką instrumentującą Marlena Banasiewicz. « powrót do artykułu
  16. Najstarsze niekwestionowane szczątki Homo sapiens znalezione w Afryce Wschodniej od kilkudziesięciu lat sprawiają naukowcom problemy z ich datowaniem. Mowa o słynnych szczątkach Omo odkrytych w Omo National Park w Etiopii w l. 1967–1974. Najstarsze były datowane na mniej niż 200 tysięcy lat (195 ky ± 5 ky). Jednak nowe badania przynoszą olbrzymią niespodziankę. Ich autorzy twierdzą, że Omo I zmarł przed wielką erupcją wulkaniczną, która miała miejsce 230 000 lat temu. Międzynarodowy zespół naukowy, na którego czele stali specjaliści z University of Cambridge, ponownie szczegółowo przyjrzał się szczątkom Omo I i potwierdził, że mamy do czynienia z H. sapiens. Oraz uznał, że muszą być one starsze niż 230 000 lat. Omo I został znaleziony w Formacji Omo Kibish w Wielkim Rowie Wschodnim. To teren dużej aktywności wulkanicznej, bogaty w szczątki wczesnych ludzi i pozostawione przez nich artefakty. Datując popioły wulkaniczne z warstw poniżej i powyżej miejsca znalezienia Omo I naukowcy przed laty stwierdzili, że mamy do czynienia z najstarszym znanym nam przedstawicielem Homo sapiens. Wykorzystując ówczesne metody, uczeni doszli do wniosku – co zostało powszechnie zaakceptowane – że szczątki Omo liczą sobie mniej niż 200 000 lat jednak dokładniejsze datowanie było mocno niepewne. Szczątki znaleziono pod grubą warstwą wulkanicznego popiołów, jednak nie można było datować to technikami radiometrycznymi, gdyż ziarna popiołu były zbyt drobne, wyjaśnia doktor Céline Vidal, główna autorka artykułu opisującego najnowsze badania. Vidal i jej koledzy pracowali przez 4 lata w ramach grupy badawczej prowadzonej przez profesora Clive'a Oppenheimera. W ramach swojej pracy próbowali datować wszystkie duże erupcje wulkaniczne, jakie miały miejsce w Rowie Abisyńskim w okresie, gdy pojawił się tam Homo sapiens, czyli pod koniec środkowego plejstocenu. Naukowcy pobierali próbki skał wulkanicznych i mielili je na okruchy o średnicy mniejszej niż milimetr. Każda erupcja pozostawia swój unikatowy ślad, swoją ukrytą pod powierzchnią historię ewolucyjną, która jest zależna od tego, jak płynęła magma. Gdy się pokruszy skały, uwalnia się z nich minerały, które można datować i określić unikatową sygnaturę chemiczną szkła wulkanicznego utrzymującego minerały razem, wyjaśnia Vidal. Naukowcy przeprowadzili m.in. analizy geochemiczne, dzięki którym połączyli warstwy popiołu wulkanicznego z miejsca znalezienia Omo I z erupcją położonego ponad 400 kilometrów dalej wulkanu Shala. Wiek skał wulkanicznych, wyrzuconych podczas tej erupcji, oszacowano na 230 000 lat. Jako, że Omo I znajdował się pod warstwą popiołu z tej erupcji, jego szczątki muszą być starsze. Najpierw stwierdziliśmy, że istnieje geochemiczne dopasowanie skał z erupcji Shala z popiołami z miejsca znalezienia Omo. Nie znaliśmy jednak wieku skał, mówi Vidal. Ich próbki zostały wysłane do doktora Dana Barfoda i profesora Darrena Marka ze Scottish Universities Environmental Research Centre. Gdy odebrałam wyniki i okazało się, że najstarsze szczątki H. sapiens z tego regionu są starsze niż sądzono, ogarnęła mnie olbrzymia ekscytacja, przyznaje Vidal. Współautor badań, profesor Asfawossen Asrat z Uniwersytetu w Addis Abebie przyznaje, że Omo Kibish to duża formacja osadów, które w przeszłości słabo badano. Bliższe przyjrzenie się stratygrafii Formacji Omo Kibish, szczególnie warstwom popiołu, pozwoliło nam na przesunięcie wieku najstarszych w tym regionie szczątków H. sapiens do co najmniej 230 000 lat temu. A doktor Aurélien Mounier  z Musée de l’Homme w Paryżu podkreśla, że – w przeciwieństwie do wielu innych szczątków ze środkowego plejstocenu – Omo I posiada cechy anatomiczne człowieka współczesnego, takie jak sklepienie czaszki czy podbródek. Nowe datowanie oznacza, że Omo I to najstarsze w Afryce, a zatem i na świecie, szczątki należące bezsprzecznie do H. sapiens. Uczeni przypominają, że nauka mogła nie powiedzieć jeszcze ostatniego słowa. Możemy datować historię ludzkości tylko na podstawie szczątków, które już mamy. Zatem nie można z całą pewnością powiedzieć, że to właśnie wtedy powstał H. sapiens. Badania nad ludzką ewolucją ciągle przynoszą nowe odkrycia. W miarę, jak lepiej ją rozumiemy, zmieniają się daty i zakresy czasowe, dodaje Vidal. Profesor Oppenhaimer dodaje, że nie jest przypadkiem, iż nasi najwcześniejsi przodkowie zamieszkiwali Wielki Rów Afrykański. Istnieją tam jeziora dostarczające świeżą wodę i przyciągające zwierzęta, a Wielki Rów to naturalny korytarz migracyjny rozciągający się na tysiące kilometrów. Wulkany dostarczają świetnego materiału do wyrabiania kamiennych narzędzi, a ich erupcje od czasu do czasu zmieniają krajobraz, wymuszając udoskonalanie zdolności poznawczych. Warto tutaj wspomnieć o badaniach sprzed 5 lat, podczas których stwierdzono, że znalezione w Maroko szczątki przypisywane wczesnemu przedstawicielowi naszego gatunku liczą sobie ponad 300 000 lat. Jednak nie wszyscy zgadzają się, że mamy tutaj do czynienia z H. sapiens. « powrót do artykułu
  17. Inżynierowie rozpoczęli kilkumiesięczny proces precyzyjnego ustawiania zwierciadeł Teleskopu Webba. Praca zaczęła się od sprawdzenia 126 aktuatorów sterujących 18 segmentami zwierciadła głównego oraz 6 aktuatorów sterujących zwierciadłem wtórnym. Wydano też polecenie aktuatorom poruszającym Fine Steering Mirror, by wykonały niewielkie ruchy, potwierdzając, że działają. Fine Steering Mirror to lustro umieszczone w AFT Optics Subsystem, czarnym elemencie wystającym ze środka głównego zwierciadła. Odpowiada ono za stabilizację obrazu. Gdy potwierdzono, że aktuatory FSM działają, przystąpiono do poruszania segmentami zwierciadła głównego oraz wtórnego. Zwierciadło główne składa się z 18 heksagonalnych modułów, a każdym z nich steruje 6 aktuatorów. Przez najbliższych co najmniej 10 dni aktuatory będą poruszały segmentami oraz zwierciadłem wtórnym, by przemieścić je z bezpiecznej pozycji i amortyzatorów, w których zostały zabezpieczone na czas startu. Miało to zapobiec uszkodzeniu zwierciadeł przez wibracje generowane podczas startu rakiety. Odpowiednie ustawienie segmentów zwierciadła głównego tak, by działały jak jedno lustro, to bardzo trudne zadanie, wymagające olbrzymiej precyzji. Jak już wspomnieliśmy, każdy z segmentów sterowany jest przez sześć aktuatorów, a w centrum posiadają kolejny taki element, który odpowiada za ustawienie ich krzywizny. Dopasowanie elementów zwierciadła głównego tak, by działały jak jedno zwierciadło wymaga ustawienia każdego z segmentów z dokładnością sięgającą 1/10 000 grubości ludzkiego włosa. Jest to tym bardziej imponujące osiągnięcie, że to inżynierowie i naukowcy tworzący Webba musieli wymyślić, jak to zrobić, mówi Lee Feinberg, odpowiadający za elementy optyczne teleskopu. Każdy z 18 elementów należy ustawić nieco inaczej. Najpierw jednak, przez wiele kolejnych dni segmenty będą uwalniane z konfiguracji startowej. Gdy ten etap się zakończy, specjaliści rozpoczną 3-miesięczną fazę precyzyjnego ustawiania wszystkich segmentów. « powrót do artykułu
  18. Na terenie prekolumbijskich Andów w okresie formatywnym (900–300 p.n.e.) środki halucynogenne były często używane do wsparcia lokalnej polityki. W okresie horyzontu późnego (1450–1532) przywódcy Inków wykorzystywali masową konsumpcję alkoholu do wzmacniania swojej władzy. Amerykańsko-kanadyjska grupa archeologów, która pracowała na stanowisku Quilcapampa uważa, że do tej zmiany w roli używek doszło w okresie środkowego horyzontu (600–1000), gdy elity imperium Wari połączyły piwo uzyskiwane ze Schinus molle z halucynogenem z Anadenanthera colubrina. Zdaniem naukowców, użycie środków odurzających wzmacniało władzę elity Wari i było krokiem przejściowym w zmianie strategii politycznej. W niewielkich społecznościach zwykle hierarchia społeczna dopiero się tworzy i większy nacisk kładziony jest na uprzywilejowaną pozycję liderów wobec świata duchowego, z którym mają kontakt. W społecznościach większych, bardziej złożonych, władze wykorzystują strategie korporacyjne do koordynowania i kierowania wysiłków poddanych w celu osiągnięcia pożądanego efektu. W tym drugim przypadku władza próbuje niwelować różnice społeczne i ekonomiczne np. poprzez organizację wielkich uczt, rytuałów czy innych wspólnych działań, które spajają społeczność poprzez wspólne doświadczenia i działania. Wydarzenia takie mają m.in. podkreślać związki pomiędzy rolami, jakie członkowie danej społeczności w niej odgrywają i pokazywać, dlaczego każda z tych ról jest potrzebna, by społeczność dobrze funkcjonowała. Ważną rolę podczas takich wydarzeń pełnią środki halucynogenne i napoje alkoholowe. Łatwy i tani dostęp do alkoholu można zapewnić dzięki jego masowej konsumpcji i jest on często niezwykle ważnym narzędziem służącym do podkreślania wspólnotowych przeżyć. Zwykle zwiększa euforię tłumów, podkreśla i wzmacnia wspólne przeżycia i rolę każdego z członków społeczności. Z drugiej zaś strony mamy środki halucynogenne, których bezpieczne pozyskanie i produkcja wymagają specjalistycznej wiedzy. To zaś daje możliwość ściślejszej ich kontroli, dzięki czemu stają się dobrym narzędziem w osiąganiu celów politycznych. Środki halucynogenne często nie są przyjmowane masowo, przez co za ich pomocą można tworzyć dwie grupy – mniej liczną użytkowników oraz bardziej liczną grupę osób, które ich nie używają. I alkohol, i środki halucynogenne mogą być używane podczas wspólnych rytuałów, a ze względu na odmienny charakter, mogą służyć osiąganiu tego samego celu w odmienny sposób. Prekolumbijskie dzieje Andów Środkowych dzieli się na trzy główne epoki. W pierwszej z nich, okresie formatywnym, pojawiły się centra ceremonialne, w których kapłani odbywali sformalizowane rytuały często będąc pod wpływem środków halucynogennych. Z kolei w Imperium Inków, w okresie późnego horyzontu, organizowano masowe rytuały, podczas których zgromadzeni pili olbrzymie ilości chichy, napoju alkoholowego z kukurydzy. W okresie późnego horyzontu halucynogeny nadal były używane, ale nie odgrywały już znaczącej roli podczas procesu politycznego. Pomiędzy tymi dwiema wspomnianym okresami mamy epokę środkowego horyzontu, w czasie której głównym graczem na andyjskiej scenie politycznej jest państwo Wari. W państwie tym wykorzystywano piwo robione z owoców schinusa peruwiańskiego (peruwiańskiego drzewa pieprzowego). Natomiast na niektórych naczyniach służących do picia piwa widzimy przedstawienie drzewa z gatunku Anadenanthera colubrina, zwane vilca. Zawiera ono dużo alkaloidów, w tym butofeninę czy DMT. Amerykańsko-kanadyjski zespół, który pracuje w osadzie Wari Quilcapampa, znalazł silne dowody wskazujące, że vilca była tam dodawana do piwa. Zdaniem naukowców, dodatek ten zmieniał doświadczenie pijących. Taki „wzmocniony” alkohol służył elitom Wari do zwiększania swoich wpływów i realizowania celów. Konsumpcja alkoholu była bowiem czymś powszechnym, ale już dodatek środka halucynogennego można było ściśle kontrolować. Wszystkie części vilca zawierają środki halucynogenne, jednak tylko butofenina regularnie występuje w ilościach dających efekty halucynogenne. Problem jednak w tym, że doustnie przyjmowana butofenina ulega w przewodzie pokarmowym deaminacji przez enzym monoaminooksydazy (MAO) i nie wywołuje pożądanego działania. Nie można tą drogą uzyskać efektów psychotropowych. Dlatego też vilca jest i była palona, nie zjadana. Jednak dodanie vilca do napoju alkoholowego ma sens, gdyż tworząca się podczas fermentacji β-karbolina jest inhibitorem MAO, zatem nie dopuszcza by MAO doprowadziło do deaminacji butofeniny. Pozostałości vilca znaleziono tylko w centralnej części Quilcapampa i tylko w kontekście masowych uroczystości, co dowodzi, że obszar jej użycia podlegał ścisłej kontroli. Vilca nie jest ponadto dostępna lokalnie. Musiała być importowana z Amazonii. A rozwojem sieci handlowych zajmowało się państwo Wari. Powiązanie elit państwa Wari z lokalnymi elitami Quilcapampa prawdopodobnie dawało najważniejszym rodzinom z tej osady wyłączny dostęp i kontrolę nad vilca. Hipotezę o kontroli roztoczonej nad środkiem halucynogennym w państwie Wari wzmacnia też fakt, że w Quilcapampa nie znaleziono żadnych dowodów, by vilca była palona, a dowody takie są bardzo rzadkie lub nie występują na innych stanowiskach archeologicznych Wari. Naukowcy uważają, że ścisła kontrola nad vilca i dodawanie jej składników do piwa służył elitom Wari do umożliwienia poddanym szerszego dostępu do środka halucynogennego, co z kolei wzmacniało wspólnotowe doświadczenia i było jednym ze sposobów kontroli politycznej oraz realizowania zamierzonych celów. Substancje psychoaktywne są używane we wszystkich kulturach. Jednak ich silne efekty halucynogenne powodują, że używają ich jednostki, co wiąże się z doświadczeniem indywidualnym. Dodawanie takich środków do piwa pozwalało na doświadczanie wspólnych przeżyć. Dlatego też autorzy badań uważają, że być może po raz pierwszy w historii Andów, konsumpcja vilca przestała być doświadczeniem zarezerwowanym wyłącznie dla przywódców duchowych, którzy dzięki niemu wkraczali w świat ponadnaturalny i stała się doświadczeniem wspólnotowym. Oraz ważnym elementem kontroli politycznej. « powrót do artykułu
  19. Przeprowadzone na Northwestern University badania dowodzą, że osoby lubiące czarną kawę lubią również ciemną (gorzką) czekoladę, a zamiłowanie to jest warunkowane genetycznie. Uczeni odkryli, że osoby posiadające wariant genu odpowiadającego za szybszy metabolizm kofeiny wolą bardziej gorzką, czarną kawę. Ten sam wariant genetyczny znaleziono u ludzi, który wolą ciemną czekoladę od mlecznej. Przyczyną zamiłowania do bardziej gorzkiej kawy i czekolady są nie preferencje smakowe, ale raczej skojarzenie gorzkiego smaku z większym pobudzeniem kojarzonym z kofeiną. To interesujące, gdyż geny związane z szybszym metabolizmem kofeiny nie są powiązane ze smakiem. Osoby te metabolizują kofeinę szybciej, zatem jej pobudzających efekt szybciej mija. Zatem muszą pić więcej kawy, wyjaśnia główna autorka badań, profesor Marilyn Cornelis. Sądzimy, że ci ludzie kojarzą naturalną gorycz kofeiny z jej pobudzającym działaniem. Uczą się łączyć gorycz z kofeiną i pobudzeniem. Mamy tutaj z wyuczoną reakcją. Gdy myślą o kofeinie, myślą o gorzkim smaku, więc smakuje im czarna kawa i gorzka czekolada, dodaje Cornelis. Ciemna czekolada może smakować też miłośnikom czarnej kawy, gdyż zawiera nieco kofeiny, ale przede wszystkim podobną do kofeiny teobrominę. Nowe odkrycie może pomóc w badaniu skutków zdrowotnych spożywania kawy i czekolady. Czarna kawa i kawa zawierająca mleko oraz cukier mają różny wpływ na nasze zdrowie. Osoba, która woli czarną kawę, różni się od osoby pijącej kawę z mlekiem. A z naszych badań wynika, że osoby lubiące czarną kawę, wolą również ciemną czekoladę. To wszystko daje dostarcza nam narzędzi do bardziej precyzyjnych badań wpływu diety na zdrowie, dodaje Cornelis. « powrót do artykułu
  20. Archeolodzy pracujący przy budowie brytyjskiej szybkiej kolei HS2 poinformowali o dokonaniu wyjątkowego odkrycia. W pobliżu wioski Chipping Warden w South Northamptonshire ponad 80 archeologów pracuje od 12 miesięcy na stanowisku, na którym – jak się okazało – istniała niezwykle interesująca wieś z epoki żelaza. Przez wieki była to nic nieznacząca miejscowość, która w IV wieku stała się nagle ważnym punktem handlowym z imponującą drogą o szerokości 10 metrów. Naukowcy pracują w miejscu zwanym Blackgrounds od występującej tam żyznej czarnej ziemi. Od XVIII wieku wiadomo, że w przeszłości znajdowała się tam rzymska wieś. Jednak dopiero teraz prowadzone wykopaliska ujawniają wszystkie tajemnice tego miejsca. Okazało się na przykład, że obszar ten był zamieszkany na długo przed pojawieniem się Rzymian na Wyspach Brytyjskich. Ludzie osiedlili się w Blackgrounds już około 400 roku przed Chrystusem. I przez kolejnych kilkaset lat istniała tam niewielka osada. Dopiero w IV wieku n.e. rozpoczęła się gwałtowny rozwój rzymskiej osady. Skala ekspansji zaskoczyła specjalistów. Dotychczas znaleziono rzymskie urny z ludzkimi szczątkami, pozostałości gier, szklane naczynia, unikatową biżuterię wysokiej jakości i ponad 300 monet. Odkryto też parę kajdan. Archeolodzy trafili na ślady warsztatów, studni i pieców, w których mogły powstawać różnego rodzaju dobra, zarówno na potrzeby lokalne, jak i na eksport. W jednym z miejsc zauważono też glebę, która została przekształcona przez oddziaływanie wysokich temperatur. Mógł tam istnieć warsztat zajmujący się przetwarzaniem metali, wypalaniem ceramiki lub piekarnia posiadająca wielki piec. Znaleziono też ślady około 30 okrągłych domów z czasów epoki żelaza, które wykonano z drewna, trzciny i gliny oraz pozostałości kamiennych budynków wzniesionych według tradycji rzymskich. Badacze trafili też na ślady licznych dróg z epoki żelaza i czasów rzymskich, co pozwala na zrekonstruowanie historii rozwoju wsi od czasu jej powstanie, po jej romanizację od I wieku n.e. O tym, do jak wielkiego znaczenia doszła wieś świadczą pozostałości rzymskiej drogi o szerokości 10 metrów, która przebiegała przez środek miejscowości. Obecność tak dużej drogi to rzadkość na prowincji leżącej na rubieżach Imperium Romanum. To pokazuje, że w tym czasie ruch przez wieś był tak duży, iż wymusiło to na władzach podjecie tak dużego projektu infrastrukturalnego. A trzeba pamiętać, że kupcy mogli tez korzystać z pobliskiej rzeki Cherwell. Archeolodzy znaleźli też 300 rzymskich monet. Co interesujące, nie stanowiły one części jednego skarbu, a rozsiane były po całej wiosce. To pokazuje, że jej mieszkańcy dysponowali sporą ilością gotówki, na tyle dużą, że zgubienie pojedynczych monet nie stanowiło większego problemu. Badacze podkreślają, że początek rzymskiego panowania nie oznaczał, że dotychczasowi mieszkańcy wsi zostali z niej usunięci. Ulegli oni stopniowej romanizacji, przyjęli rzymskie zwyczaje, dobra materialne, style wznoszenia budowli, bez większych oporów zgodzili się na rzymskie zwierzchnictwo. Od 2018 roku naukowcy pracujący przy HS2 odkryli ponad 100 stanowisk archeologicznych pomiędzy Londynem a Birmingham. A stanowisko w pobliżu Chipping Warden jest unikatem. Drugim takim unikatem jest stanowisko w Stoke Mandeville, gdzie pod kościołem normańskim trafiono na kościół anglosaski, a pod nim na rzymskie mauzoleum. « powrót do artykułu
  21. Nie żyje wielkoszczur południowy Magawa, który przez lata pracował przy wykrywaniu min lądowych w Kambodży i został odznaczony przez brytyjską organizację charytatywną People's Dispensary for Sick Animals (PDSA) złotym medalem. Przyznano mu go za "odwagę w ratowaniu życia i poświęcenie". Medal przyznany Magawie to odpowiednik Krzyża Jerzego, najwyższego cywilnego odznaczenia Zjednoczonego Królestwa (Krzyż nadaje się za czyny najwybitniejszej odwagi). Medal specjalnie dostosowano, żeby pasował do uprzęży roboczej wielkoszczura. W czerwcu zeszłego roku zwierzę przeszło na zasłużoną emeryturę. Zanim się to jednak stało, udało mu się wykryć ponad 100 min lądowych i innych materiałów wybuchowych, dzięki czemu uznano je za najskuteczniejszego wielkoszczura wyszkolonego do tej pory przez APOPO (Anti-Persoonsmijnen Ontmijnende Product Ontwikkeling). Jak poinformowano na stronie APOPO, 8-letni Magawa odszedł w zeszły weekend. Cieszył się dobrym zdrowiem i większość ostatniego tygodnia upłynęła mu na zabawie, w którą angażował się z typowym dla siebie entuzjazmem. W miarę jednak, gdy zbliżał się weekend, Magawa coraz więcej drzemał i tracił zainteresowanie jedzeniem. Magawa był wielkoszczurem południowym (Cricetomys ansorgei). Urodził się w 2013 r. w Tanzanii - na Uniwersytecie Rolniczym Sokoine (SUA). W 2016 r. trafił do Siĕm Réab w Kambodży, gdzie rozpoczął swoją kilkuletnią karierę. Po przejściu Magawy na emeryturę na witrynie APOPO pojawił się nowy wielkoszczur, którego można wirtualnie - na miesiąc bądź rok - adoptować. Ronin, bo o nim mowa, urodził się 13 sierpnia 2019 r. w Morogoro w Tanzanii. Obecnie, tak jak kiedyś Magawa, rezyduje w Siĕm Réab. Jego ulubiony pokarm to awokado. Lubi ciężką pracę, ale jest równocześnie przyjazny i zrelaksowany. Oprócz niego na adopcję czekają dwie reprezentantki programu HeroRats: nieco ponad 5-letnia miłośniczka arbuzów Carolina i fanka orzechów ziemnych – prawie 7-letnia Shuri. « powrót do artykułu
  22. Nowe mutacje, które nie zostały odziedziczone ani po matce, ani po ojcu, mogą prowadzić do niepłodności u mężczyzn. Naukowcy z Newcaslte University odkryli nieznany dotychczas mechanizm genetyczny, który może powodować poważne formy męskiej niepłodności. Jego lepsze zrozumienie może pomóc w opracowaniu sposobów leczenia tej przypadłości. Uczeni zauważyli, że mutacje w czasie reprodukcji, do których dochodzi w procesie replikacji DNA rodziców, mogą powodować u ich syna niepłodność. To całkowicie zmienia nasze rozumienie męskiej niepłodności. Większość badań skupia się nad recesywnie dziedziczonymi przyczynami niepłodności, gdy oboje rodzice są nosicielami zmutowanego genu, a do niepłodności dziecka dochodzi, gdy ich syn otrzyma obie zmutowane kopie, zauważa główny autor badań, profesor Joris Veltman, dyrektor Instytutu Nauk Biologicznych. Nasze badania pokazały jednak, że znaczącą rolę w niepłodności odgrywają mutacje, do których dochodzi w czasie replikowania DNA. Obecnie nie rozumiemy większości przyczyn niepłodności u mężczyzn. Mamy nadzieję, że badania te spowodują, że będziemy w stanie pomóc większej liczbie pacjentów. Naukowcy analizowali DNA 185 niepłodnych mężczyzn i ich rodziców. Zidentyfikowali 145 rzadkich mutacji, które prawdopodobnie odpowiadają za niepłodność. Aż 29 z nich to mutacje dotykające genów bezpośrednio zaangażowanych w spermatogenezę i inne procesy komórkowe związane z reprodukcją. U wielu z badanych zauważono mutację w genie RBM5. Z badań na myszach wiemy zaś, że gen ten odgrywa ważną rolę w pojawieniu się niepłodności. Co bardzo ważne, mutacje te zwykle powodują dominującą formę niepłodności, do pojawienia się której potrzebny jest jeden zmutowany gen. W takim wypadku istnieje aż 50% ryzyko, że mutacja ta trafi do potomka mężczyzny w przypadku wykorzystywania technik wspomaganego rozrodu. Obecnie dzięki technikom tym rodzą się miliony dzieci na całym świecie. A najnowsze odkrycie pokazuje, że mogą one odziedziczyć niepłodność po swoim ojcu. Jeśli będziemy w stanie uzyskać diagnozę genetyczną, to zaczniemy lepiej rozumieć problem męskiej niepłodności oraz to, dlaczego niektórzy niepłodni mężczyźni nadal wytwarzają spermę, którą można wykorzystać podczas wspomaganego rozrodu. Dzięki naszym badaniom i badaniom prowadzonym przez innych, lekarze mogą poprawić współpracę z parami zmagającymi się z niepłodnością, dodaje profesor Veltman. Teraz autorzy odkrycia chcą w ramach międzynarodowego konsorcjum powtórzyć swoje badania z udziałem tysięcy pacjentów i ich rodziców. Szczegóły badań opublikowano na łamach Nature Communications. « powrót do artykułu
  23. W Gdańsku stanęły 4 książkomaty Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej: dwa 42-skrytkowe i dwa 18-skrytkowe. Kupiono je ze środków przekazanych przez samorząd województwa pomorskiego i miasto Gdańsk. Uroczystego przecięcia wstęgi dokonali 27 grudnia marszałek Mieczysław Struk i zastępca prezydenta Gdańska Piotr Borawski. Bo Gdańsk książkami stoi Stworzenie identyfikacji wizualnej powierzono Tofu Studio. Jak podkreślono w notce prasowej, według ich wizji, Gdańsk książkami stoi. Wszystkie projekty są ze sobą spójne i posiadają czerwono-fioletową kolorystykę. Jedna z naklejek książkomatowych przedstawia panoramę Gdańska, gdzie graficy zamiast bloków narysowali książki. Stoją one zaraz obok kościoła Mariackiego  czy Fontanny Neptuna. Oficjalne uruchomienie paczkomatów nastąpiło przy okazji otwarcia częściowo wyremontowanej Biblioteki Chełm; w 2021 r. wyremontowano tu hol, utworzono strefę wypoczynkową i stworzono Galerię Fotograficzną im. Macieja Kosycarza. Po przecięciu wstęgi na paczkomacie przy filii nr 19 Struk i Borawski wypożyczyli z urządzenia pierwsze książki. Wiceprezydent wybrał "Talitę", najnowszy zbiór opowiadań Pawła Huelle, a marszałek tomik poezji "Ale bez rozgrzeszenia" Antoniego Pawlaka i "Wrzeszcz!", autobiografię Mikołaja Trzaski. Schowek urządzenia, które działa podobnie do paczkomatu, otwiera się przy użyciu Metropolitalnej Karty do Kultury. Książki i audiobooki można oddać również za pośrednictwem książkomatu. Urządzenie działa całodobowo. Książkomaty są nową formą docierania do czytelników i nowoczesnym sposobem promocji czytelnictwa. [...] Ich usytuowanie w bliskim sąsiedztwie bibliotek jest uzupełnieniem kulturalnej infrastruktury. [...] Skoro z paczkomatów korzystają już całe rodziny, wierzymy, że książkomaty staną się bliskie także dzieciom i młodzieży, które szybko oswajają się z nowymi technologiami i w locie łapią współczesne trendy – podkreśla Jarosław Zalesiński, dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku. Książkomaty stanęły przy ulicy Azaliowej 8 (Biblioteka Kokoszki), Dragana 26 (Biblioteka Chełm), Gospody 3b (Biblioteka Żabianka), Wyrobka 5a (Biblioteka Morenowa). Książkomaty w Polsce Nowoczesne rozwiązania wprowadza sporo bibliotek w Polsce. Książkomaty można znaleźć w wielu miastach. Przeważnie funkcjonują one przy bibliotekach czy uczelniach, ale są pewne wyjątki: łódzka Szuflandia działa np. na rynku Centrum Handlowego Manufaktura przy wejściu do kina, a w Piasecznie od połowy czerwca 2020 r. można korzystać z książkomatu, który znajduje się w budynku zabytkowego dworca PKP (przy stacji kolejowej ul. Dworcowa 9). W warszawskiej dzielnicy Wawer działa z kolei Bibliobus, czyli mobilna biblioteka. Jak wyjaśniono na stronie Biblioteki Publicznej w Dzielnicy Wawer, jesteśmy zabiegani, wracamy do domów coraz później i dopiero wtedy zajmujemy się domowymi sprawami i rozrywkami, wśród których wizyta w bibliotece plasuje się na dalekiej pozycji. Często bywa też tak, że ktoś – jak wielu mieszkańców stolicy – wychował się w innej miejscowości albo dzielnicy, niedawno sprowadził się do Wawra i nawet nie miał okazji zastanowić się nad tym, czy gdzieś w pobliżu jego domu jest biblioteka. W takiej sytuacji idealnym rozwiązaniem jest właśnie biblioteka na kółkach, którą można spotkać w kilku miejscach w dzielnicy i podczas imprez czy różnych wydarzeń. Biblioteka Raczyńskich z Poznania chce dać możliwość korzystania ze swojej oferty w tych częściach miasta, gdzie brakuje jej filii. Stąd pomysł, by książkomaty stanęły w miejscach pozbawionych dotąd infrastruktury kulturalnej, które są jednocześnie mocno uczęszczane, np. przy supermarketach. Dzięki współpracy z popularnymi sieciami handlowymi (m.in. Lidl, Carrefour, Chata Polska) będziemy mogli ustawić książkomaty przy sklepach odwiedzanych przez tysiące ludzi. Mamy nadzieję, że trafimy do nowych czytelników, którzy przy codziennych zakupach będą mogli zaopatrzyć się w książki – zaznaczyła dyrektorka Anna Gruszecka. Zgodnie z planem, 11 urządzeń ma zostać zamontowanych do końca stycznia. Później nastąpi etap testowania, szkolenia pracowników i sprawdzania procedur. Czytelnicy, którzy nie zawsze mają bibliotekę po drodze, będą mogli skorzystać z książkomatów od ok. połowy marca. « powrót do artykułu
  24. Istnienie dużych różnic pomiędzy mikrobiomem jelit samców i samic norki amerykańskiej było olbrzymim zaskoczeniem dla naukowców. Sugeruje to bowiem, że u mięsożerców może istnieć nierozpoznana dotychczas różnica pomiędzy obiema płciami, co z kolei ma znaczenie dla badań nad dziką przyrodą. To duże zaskoczenie, gdyż przewód pokarmowy mięsożerców jest bardzo krótki i prosty. Jest on znacznie krótszy i mniej poskręcany niż jelita zwierząt wszystko- i roślinożernych, które wyewoluowały bardziej złożony system do rozkładania materii roślinnej. A fakt, że jelita mięsożerców są tak proste oznacza,że jest mniej czasu na to, by układ odpornościowy – który różni się u samców i samic – mógł wpływać na zróżnicowanie mikroorganizmów. A mimo to widzimy znaczące różnice pomiędzy płciami u tego gatunku, mówi profesor Erin McKenney z Nort Carolina State University. Z praktycznego punktu widzenia, odkrycie to jest niezmiernie ważne dla planowania przyszłych badań, dodaje główna autorka artykuły, profesor Diana Lafferty z Northern Michigan University. Specjaliści zajmujący się badaniem dziko żyjących zwierząt mięsożernych często używają technik nieinwazyjnych, np. zbierają i badają ich odchody. Zwykle nie wiemy, czy znalezione odchody pochodzą od samca czy samicy. Nasze odkrycie oznacza, że analizowanie mikrobiomu anonimowych próbek może nie dawać nam dokładnego obrazu badanej populacji. Będziemy musieli sprawdzać płeć zwierzęcia, by prawidłowo interpretować posiadane dane, wyjaśnia Lafferty. Eksperci są zainteresowani mikrobiomem jelitowym dzikich zwierząt, gdyż na jego podstawie można ocenić zdrowie i dobrostan populacji. Możemy dzięki temu zrozumieć na przykład, jak zwierzęta reagują na zmiany środowiskowe, stwierdzają naukowcy. Jednak takie badania nastręczają wiele trudności. Uczeni zastanawiają się na przykład, czy czas i temperatura nie wpływają na skład mikroorganizmów obecnych w odchodach. Czy np. szybko zebrane odchody można porównywać z tymi, zebranymi po kilku dniach? Autorzy najnowszych badań wybrali amerykańską norkę jako modelowego mięsożercę, gdyż jest to gatunek, który można trzymać w niewoli, żywić standardową dietą, a ich jelita są podobne do jelit innych mięsożerców. W badaniu wzięło udział 5 samców i 5 samic. Wszystkie zwierzęta były w mniej więcej tym samym wieku, były zdrowe, trzymano je oddzielnie i karmiono taką samą dietą. Odchody były zbierane natychmiast po ich wydaleniu. Każda próbka była dzielona na dwie części. Jedną część przechowywano w temperaturze poniżej temperatury zamarzania, drugą zaś w temperaturze powyżej 21 stopni Celsjusza. Codziennie, przez pięć kolejnych dni, sekwencjonowano DNA mikroorganizmów obecnych w próbkach. Naukowców czekały dwie niespodzianki. Pierwszą z nich było spostrzeżenie, że ani czas ani temperatura nie powodowały znaczących zmian w mikrobiomie. To dobra wiadomość. Kilkudniowe odchody wciąż dostarczają dokładnych informacji umożliwiających ocenę składu mikrobiomu zwierzęcia, mówi McKennedy. Drugą niespodzianką było zaś zauważenie dużej różnicy pomiędzy mikrobiomem samców i samic. Obie płci nie tylko mają w jelitach różne gatunki bakterii, lecz także te gatunki, które są dla nich wspólne, różnią się wielkością populacji. Naukowcy nie wiedzą, co jest przyczyną tych różnic. Większość z obecnych badań nad mikrobiomem było robionych na wszystko- i roślinożercach. Nas interesuje mikrobiom mięsożerców. Sądziliśmy, że u tych zwierząt jest on bardzo prosty. Okazuje się, że tak nie jest, dodaje Lafferty. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Journal of Mammalogy. « powrót do artykułu
  25. W filmach konie średniowiecznych rycerzy są najczęściej przedstawiane jako wielkie silne nieokiełznane zwierzęta. Tymczasem, wedle współczesnych standardów, wiele z nich było zaledwie kucami, wynika z badań, których wyniki ukazały się na łamach Journal of Osteoarcheology. Naukowcy z kilku brytyjskich uczelni – Uniwersytetów w Exeter, Sheffield, Bournemouth, Leicester i University of East Anglia – przeanalizowali dane dotyczące szczątków koni znalezionych na 171 stanowiskach archeologicznych rozsianych na terenie Wysp Brytyjskich. Szczątki były datowane na lata 300–1650. Okazało się, że wiele koni z tamtego okresu miało w kłębie nie więcej niż 144,2 cm. Mieściły się więc w definicji kuca. Jednak badania pokazały też, że w przeszłości w hodowli koni nie chodziło tylko o ich rozmiary, a o przydatność w turniejach rycerskich czy zdolność do wzięcia udziału w długotrwałych kampaniach wojennych, gdy konie musiały przebywać długie dystanse. Z Journal of Osteoarcheology dowiemy się, że na hodowlę i trening koni bojowych wpływ miały liczne czynniki kulturowe i biologiczne, jak chociażby zachowanie zwierzęcia, jego temperament. Nasze wyobrażenia o koniach średniowiecznych rycerzy zostały ukształtowane przez kulturę masową, która przedstawia je jako masywne zwierzęta na podobieństwo rasy Shire i każe nam wierzyć, że miały one 170–180 cm w kłębie. Tymczasem dowody wskazują, że nawet konie o wysokości 152 cm w kłębie były w tym czasie wielką rzadkością, nie mówiąc już o większych zwierzętach. Nawet w czasach największego rozkwitu średniowiecznych hodowli królewskich w XIII i XIV wieku rzadko w hodowlach tych zdarzały się konie o wysokości 152–162 cm w kłębie. A jeśli się zdarzały, były postrzegane jako niezwykle duże. Ani same rozmiary, ani sama wielkość kości nóg nie są wystarczającymi dowodami, by stwierdzić, że mamy do czynienia w koniem bojowym tamtej epoki. Dane historyczne nie zawierają konkretnych kryteriów, na podstawie których konia uznawano za zdatnego do walki. Prawdopodobnie w różnych okresach różne cechy konia były pożądane, w zależności zarówno od taktyki walki jak i preferencji kulturowych, mówi Helene Benkert z University of Exeter. Szczątki największego znanego nam konia Normanów zostały znalezione w Trowbridge Castle. Zwierzę mierzyło w kłębie... ok. 152 cm. Jak na współczesne standardy było więc niewielkim koniem. W szczytowym okresie średniowiecza, w latach 1200–1350, po raz pierwszy pojawiają się konie o wysokości ok. 162 cm. Jednak dopiero później, w latach 1500–1650, średni wzrost koni znacząco się zwiększa i w końcu zwierzęta ta rozmiarami zaczynają przypominać współczesne konie gorącokrwiste i pociągowe. Hodowla koni w stajniach królewskich mogła bardziej koncentrować się na odpowiednim temperamencie i właściwych cechach fizycznych przydatnych na wojnie, a nie na samych rozmiarach", mówi profesor Alan Qutram. A główny autor badań, profesor Oliver Creighton dodaje, że koń bojowy jest centralnym punktem naszego rozumienia średniowiecznego społeczeństwa i kultury. Jest symbolem statusu, blisko powiązanym z rozwojem arystokratycznej tożsamości, a także bronią o dużej mobilności i sile rażenia, przełamującą szeregi przeciwnika. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...