Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Każdy z nas przekonał się, że przed komarami nie ma ucieczki. Te małe bzyczące potwory, które zabijają więcej ludzi niż jakiekolwiek inne zwierzę, zawsze nas wyczują i znajdą sposób, by ugryźć. Naukowcy z Boston University odkryli właśnie, że komary mają wyjątkowo zorganizowany zmysł węchu, który wydaje się wyspecjalizowany do wyszukiwania ludzi. Odkrycie to znacząco zmienia naszą wiedzę dotyczącą węchu owadów. Przedmiotem badań amerykańskich naukowców był gatunek Aedes aegypti. Owady te przenoszą liczne niebezpieczne choroby, jak zika, chikungunya, żółta gorączka. Jeszcze do niedawna zamieszkiwały wyłącznie tropiki, jednak przez zmiany klimatyczne rozszerzają swój zasięg i coraz powszechniej występują np. w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Rośnie więc obawa o pojawienie się chorób tropikalnych na obszarach, na których dotychczas nie występowały. Badania nad biologią komarów i sposobami ochrony przed nimi stają się więc coraz pilniejszą potrzebą. Ludzie wyczuwają zapachy dzięki neuronom węchowym znajdującym się w nosie. Uważa się, że w każdym z tych neuronów dochodzi do ekspresji jednego receptora węchowego. Mamy więc jeden receptor na jeden neuron. Zapachy wyczuwamy więc dzięki wielu różnym receptorom. Każdy z nich wiąże się z inną molekułą zapachową, przesyła informacje do mózgu, gdzie tworzona jest pełna mapa danego zapachu, dzięki czemu wiemy, co czujemy. Podobnie działa to u owadów, z tym że u nich za wyczuwanie zapachów odpowiedzialne są czułki. Okazuje się jednak, że zmysł węchu Aedes aegypti zorganizowany jest inaczej. U komarów w jednym neuronie dochodzi do ekspresji wielu receptorów węchowych. To szokująco dziwaczne. Nie tego się spodziewaliśmy, mówi kierująca grupą badawczą profesor Meg Younger. Na potrzeby badań grupa Younger stworzyła genetycznie zmodyfikowane komary, które świeciły pod wpływem pewnych zapachów. W ten sposób naukowcy mogli na bieżąco obserwować reakcję zwierząt na zapachy. Wykorzystali też techniki genetyczne do oznaczenia różnych grup neuronów węchowych. Badania wykazały, że komary posiadają niezwykły zmysł węchu, w którym w pojedynczym neuronie dochodzi do ekspresji wielu różnych receptorów. To wskazują na istnienie systemu redundancji i specjalizacji w wyczuwaniu ludzi. Odkrycie wyjaśnia też wyniki wcześniejszych badań, w czasie których usuwano komarom całe zestawy neuronów węchowych odpowiedzialnych za wyczuwanie dwutlenku węgla, co jednak nie przeszkadzało owadom w znalezieniu człowieka. Profesor Younger mówi, że przeprowadzone badania mogą wyjaśniać, dlaczego tak trudno jest uchronić się przed komarami. Teraz uczona chce zbadać, jak wyjątkowy system węchowy Aedes aegypti wpływa na zachowanie komarów. Jej celem jest opracowanie bardziej skutecznych repelentów lub też atraktantów, które będą dla komarów bardziej atrakcyjne niż człowiek. « powrót do artykułu
  2. Przed dwoma dniami prezydent Biden popisał Inflation Reduction Act, ustawę przewidującą wydatkowanie z federalnego budżetu 437 miliardów dolarów w ciągu najbliższych 10 lat. Przewidziano w niej 370 miliardów USD na energetykę odnawialną i inne technologie niskoemisyjne. Jednak najbardziej interesujące są przepisy dotyczące technologii produkcji wodoru. Z jednej strony dlatego, że przewidziano środki znacznie większe niż spodziewali się analitycy, z drugiej zaś, że przepisy nie wyróżniają żadnej technologii pozyskiwania wodoru. Specjaliści zajmujący się rynkiem wodoru mówią, że dzięki temu w końcu można będzie mówić o początku prawdziwej rewolucji wodorowej. Wodór można przecież wykorzystać zarówno jako paliwo napędzające pojazdy czy statki, jak i do produkcji energii elektrycznej zasilającej nasze domy. Ustawa przewiduje bowiem, że producenci wodoru mogą pomniejszyć należny państwu podatek, a wielkość tego pomniejszenia będzie zależała wyłącznie od ilości dwutlenku węgla emitowanego podczas produkcji wodoru. I tak producenci wykorzystujący najczystszą obecnie metodę pozyskiwania wodoru, w czasie której na każdy kilogram wodoru emituje się 0,45 kg CO2, będą mogli odpisać 3 USD na każdy wytworzony kilogram wodoru. Dzięki temu wodór taki może być tańszy niż tzw. szary wodór uzyskiwany z gazu metodą reformingu parowego. W metodzie tej na każdy kilogram wodoru emituje się 8–10 kg CO2. Obecnie cena szarego wodoru w USA to około 2 USD/kg. Dlatego też niemal cały wodór – ok. 10 milionów ton rocznie – produkowany w Stanach Zjednoczonych wytwarzany jest tą metodą. Największym na świecie producentem wodoru są Chiny. Państwo Środka wytwarza 25 milionów ton tego pierwiastka rocznie, z czego aż 62% uzyskuje się z węgla, co wiąże się z emisją 18–20 kg CO2 na kilogram wodoru. Zarówno USA jak i Chiny produkują czysty tzw. zielony wodór uzyskiwany metodą elektrolizy z wykorzystaniem odnawialnych źródeł energii, ale produkcja ta nie przekracza 1% całości. Ten zielony wodór kosztuje bowiem ok. 5 USD/kg. Teraz, dzięki możliwości odpisania 3-dolarowego podatku, stanie się on konkurencyjny cenowo z szarym wodorem. Amerykanie opracowali też plan dojścia do produkcji zielonego wodoru bez ulg podatkowych. Przepisy przewidują, że do roku 2026 kwota, którą można będzie odpisać od kilograma zielonego wodoru zostanie zmniejszona do 2 USD, a w roku 2031 wyniesie 1 USD. Przepisy te znacznie przyspieszą transformację wodorową. Specjaliści z National Renewable Energy Laboratory spodziewali się, że cena zielonego wodoru spadnie o trzy dolary do roku 2026. Teraz, dzięki ustawie, spadnie ona natychmiast. Mamy gwałtowne obniżenie kosztów do poziomu, przy którym zielony wodór staje się konkurencyjny, a w wielu miejscach tańszy, od wodoru pozyskiwanego z paliw kopalnych. Stąd też wielkie nadzieje związane z nową ustawą. Wspomniany odpis podatkowy to tylko jeden z ostatnich kroków na rzecz wodorowej rewolucji. W ubiegłym roku w życie weszła ustawa Infrastructure Investment and Jobs Act, w której przewidziano 8 miliardów USD na stworzenie w USA ośmiu regionalnych „hubów wodorowych” produkujących zielony wodór. W oczekiwaniu na rozdysponowanie tych pieniędzy, co ma nastąpić we wrześniu lub październiku, przedsiębiorstwa zgłosiły 22 projekty potencjalnych hubów. Wkrótce też ma ruszyć warty 2,65 miliarda USD projekt firm Mitsubishi Power Americas i Magnum Development, w ramach którego zainstalowane zostaną 840-megawatowe turbiny zasilane mieszaniną gazu naturalnego i wodoru, wspierane przez instalację fotowoltaiczną. W miejscu tym 220-megawatowy system elektrolizy będzie wytwarzał wodór. W znajdujących się w pobliżu podziemnych wysadach solnych powstaną zaś magazyny przechowujące do 300 GWh energii w postaci wodoru. Nowe amerykańskie przepisy powinny znacznie przyspieszyć prace prowadzone chociażby przez Hydrogen Council. To ogólnoświatowa organizacja skupiająca obecnie 132 korporacje pracujące nad technologiami wodorowymi. « powrót do artykułu
  3. Osiemdziesięciodwuletni Nick Gardner dotarł kilka dni temu na szczyt Cairn Gorm w paśmie Cairngorm, w Grampianach Wschodnich. Tym samym udało mu się w wyznaczonym czasie zdobyć wszystkie (282) munro, czyli nazwane po wspinaczu Sir Hugh Munro szkockie góry o wysokości ponad 3 tys. stóp (914,4 m). Swoją misję Nick rozpoczął ze względu na chorą na alzheimera i osteoporozę żonę, która trafiła do ośrodka opieki. Gardner zbierał w ten sposób fundusze dla Alzheimer's Scotland i Royal Osteoporosis Society (ROS). Mieszkaniec Gairloch rozpoczął swoje wyzwanie w lipcu 2020 r. W finałowym podejściu mężczyźnie towarzyszyli załoga i wolontariusze z Alzheimer's Scotland i ROS, a także 2 córki, wnuczęta i przyjaciele. Na szczycie Cairn Gorm czekała na niego kompania honorowa fanów. Emerytowany nauczyciel fizyki przyznał, że czuł się jak dziecko w Wigilię Bożego Narodzenia. Zakończywszy ostatnią wspinaczkę, Gardner mógł się pokusić o podsumowania. Okazało się, że łącznie wspiął się na wysokość ponad 152 tys. m, a więc na ponad 17-krotność wysokości Mount Everestu. Mężczyzna przyznał, że najtrudniejszą częścią jego misji były munro z Cuillin Ridge na wyspie Sky. Znajduje się tam 11 munro i zdobycie ich za jednym podejściem zajęło mi 2 dni. Łącznie dla obu organizacji Gardner zdobył ponad 80 tys. funtów. Nie mogłem już nic zrobić dla mojej żony. Musiała zamieszkać w domu opieki, a ja, by na nowo zrobić coś ze swoim życiem, rozpocząłem własny projekt - powiedział 82-latek. Przepełnia mnie duma, ale nie zamierzam skończyć ze wspinaczką. Jedna z córek Nicka, Sally McKenzie, nominowała go do Księgi rekordów Guinnessa jako najstarszą osobę, która zdobyła szkockie munro. Nick Gardner ma swoje profile na Instagramie i Facebooku. Trzy szczyty, które zdobył przed Cairn Gorm, to: Meall Buidhe, 946 m (Munro 279), Luinne Bheinn, 939 m (Munro 280) i Ladhar Bheinn, 1020 m (Munro 281). « powrót do artykułu
  4. Naukowcy z Imperial College London i Natural History Museum opublikowali dwie prace, w których opisali wyniki badań nad populacją czterech gatunków brytyjskich trzmieli. W pierwszym z badań pokazali, jak stres środowiskowy historycznie zmieniał kształt skrzydeł zwierząt, w drugim zaś opisali metodę pozyskiwania DNA z kolekcji muzealnych, co pozwoli na badanie historii genetycznej trzmieli. Na całym świecie dochodzi do spadku liczby owadów, zagrożonych jest coraz więcej gatunków. Olbrzymią rolę w zanikaniu owadów odgrywają pestycydy i zmiany klimatu. Naszą szczególną uwagę przyciągają znane nam zapylacze, jak pszczoła miodna czy właśnie trzmiele. Brytyjscy naukowcy przyjrzeli się owadom przechowywanym w muzealnych zbiorach od 1900 roku. Szczególną uwagę zwracali na symetrię skrzydeł. Ich wysoka asymetria pokazuje bowiem, że zwierzęta zostały poddane wysokiemu stresowi środowiskowemu. Uczeni zauważyli, że od roku 1925 stres wywierany na trzmiele jest coraz większy. Każdy z czterech badanych gatunków wykazywał coraz większą reakcję na stres w drugiej połowie XX wieku. Gdy uczeni przyjrzeli się średniej rocznej temperaturze i poziomowi opadów i porównali te dane z danymi o asymetrii skrzydeł zauważyli, że do większej asymetrii dochodziło w latach cieplejszych i bardziej wilgotnych. Takie warunki zdarzają się coraz częściej, a to oznacza, że warunki środowiskowe są coraz bardziej niekorzystne dla trzmieli. Skąd jednak pomysł, by badać okazy z kolekcji? Dotychczas naukowcy badający np. pszczoły miodne, sprawdzali zmiany ich zachowania w różnych warunkach, na przykład odległość, na jaką wysuwają żądła, czy też badali ekspresję genów czy zmiany ilości różnych molekuł w komórkach w reakcji na niekorzystne czynniki. Jednak wiele z tego typu badań wymaga użycia żywych owadów. Możemy zatem dowiedzieć się czegoś o tym, jak obecne warunki środowiskowe wpływają na owady. Brytyjczycy chcieli zaś wiedzieć, jak wyglądało to w przeszłości. Dobrym przybliżeniem warunków życia owadów okazał się kształt ich skrzydeł. Im większa między nimi asymetria, w tym bardziej stresowym – zatem niekorzystnym – środowisku żył owad. Dzięki badaniom, które przeprowadziliśmy na trzmielach, z tego, co mówi nam asymetria ich skrzydeł i jak wyglądało to w ubiegłym wieku, możemy teraz przewidywać, że coraz cieplejsze i coraz bardziej wilgotne lata będą wywierały niekorzystne skutki na te owady, mówi doktor Richard Gill z Imperial College London, który specjalizuje się w badaniu wpływu działalności człowieka na trzmiele. Naukowiec uważa, że zmiana symetrii skrzydeł związana jest ze zmianami epigenetycznymi (zmianami ekspresji genów), do których dochodzi pod wpływem czynników środowiskowych. Grupa Gilla nie badała DNA owadów. Zajęła się tym natomiast grupa doktor Seliny Brace, ekspertki od starego DNA z Museum of Natural History. Większość z owadów w muzealnych kolekcjach nie była konserwowana z myślą o jak najlepszym zachowaniu DNA. Stąd też trudności w jego pozyskaniu ze zbiorów muzealnych. Przeprowadziliśmy jedno z pierwszych badań, w ramach których w wielu zbiorach muzealnych poszukiwane było DNA przechowywanych tam owadów. Bardzo ważne jest byśmy rozumieli, jak materiał genetyczny się zachował. Zauważyliśmy, że ulega on bardzo szybkiej degradacji, ale z czasem ta degradacja spowalnia i pojawia się stały wzorzec degradacji i fragmentacji materiału genetycznego, wyjaśnia Selina. Naukowcy dowiedzieli się więc, jak przebiega proces degradacji DNA owadów przechowywanych w muzeach, a to z kolei pozwoliło im opracować metody rekonstrukcji tego DNA. Dzięki temu już w najbliższej przyszłości można będzie wykorzystać badania DNA muzealnych okazów owadów do lepszego zrozumienia, jak zmiany środowiskowe wpływają na te zwierzęta oraz łączyć wyniki takich badań z wynikami badań morfologicznych dotyczących np. asymetrii skrzydeł. « powrót do artykułu
  5. Badanie grawitacyjnych deformacji galaktyk karłowatych wydaje się wspierać zmodyfikowane teorie grawitacji, a nie teorię o istnieniu ciemnej materii. Ciemna materia to kluczowy element standardowego modelu kosmologicznego, a jej istnienie wynika z teorii względności Einsteina. Międzynarodowy zespół naukowy opublikował na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society wyniki badań, które są niekompatybilne z modelem Lambda-CDM – jednym z najpowszechniej uznawanych modeli kosmologicznych – a wspierają alternatywną zmodyfikowaną dynamikę newtonowską (MOND), która wyjaśnia pewne zjawiska bez odwoływania się do ciemnej materii. Zgodnie z powszechnie przyjmowanym poglądem ciemna materia stanowi około 85% materii we wszechświecie. Nie możemy jej dostrzec, jednak widzimy jej wpływ na otoczenie. Jej istnienie nie wyjaśnie jednak wszelkich obserwowanych zjawisk, a fakt, że jej nigdy nie wykryto, przyczynił się do powstania alternatywnych teorii. Uważa się, że ciemna materia tworzy halo galaktyk i wpływa na ich rozwój oraz ewolucję. Takie wielkie sferyczne halo ma otaczać też Drogę Mleczną. Elena Asencio z Uniwersytetu w Bonn, we współpracy z uczonymi z University of St Andrews w Szkocji, Europejskiego Obserwatorium Południowego w Chile i Uniwersytetu w Oulu w Finlandii poszukiwali halo wokół galaktyk karłowatych w Gromadzie w Piecu. Galaktyki takie, ze względu na swoją niską masę, są szczególnie podatne na działanie sił pływowych działających w samej gromadzie lub pochodzących z sąsiednich większych galaktyk. Działanie sił pływowych byłoby jednak zredukowane, gdyby gromada galaktyk była otoczona halo ciemnej materii. Spodziewany stopień zaburzeń zależy od praw grawitacji oraz obecności dominującego halo ciemnej materii. To zaś czyni galaktyki karłowate użytecznymi obiektami do testowania różnych modeli grawitacji, wyjaśniają autorzy badań. Naukowcy obserwowali galaktyki karłowate z Gromady w Piecu, a następnie próbowali odtworzyć zaobserwowane zjawiska za pomocą symulacji komputerowych opartych na standardowym modelu kosmologicznym, który zakłada istnienie ciemnej materii. Okazało się, że model ten nie pasuje do tych galaktyk. Zgodnie z nim galaktyki z Gromady w Piecu powinny zostać rozerwane. Uczeni, chcąc sprawdzić, co utrzymuje galaktyki, przeprowadzili kolejne symulacje, tym razem z wykorzystaniem zmodyfikowanej dynamiki newtonowskiej (MOND). W MOND zasady dynamiki Newtona zostały zmodyfikowane o nieliniową zależność siły od przyspieszenia. W 1983 roku Mordechaj Milgrom postanowił wyjaśnić rozbieżności pomiędzy przewidywanymi i obserwowanymi prędkościami orbitalnymi gwiazd bez odwoływania się do ciemnej materii. Zaproponował, że prawo mówiące iż siła jest wprost proporcjonalna do masy i odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości ulega modyfikacji w momencie, gdy oddziaływanie jest bardzo słabe. MOND nie wyjaśnia problemu brakującej masy, ale za to pozwala na dobre przewidywanie rotacji galaktyk. Badania Asencio i jej zespołu pokazały, że na gruncie MOND – w przeciwieństwie do teorii zakładającej istnienie ciemnej materii – można odtworzyć zjawiska obserwowane w Gromadzie w Piecu. To już kolejne badania pokazujące, że przyjmując istnienie ciemnej materii nie można wyjaśnić wielu zjawisk, za to dobrze można je opisać na gruncie teorii alternatywnych. Musimy jednak pamiętać, że te teorie alternatywne również mają swoje ograniczenia i nie opisują dobrze zjawisk, które możemy opisać odwołując się do ciemnej materii. « powrót do artykułu
  6. Od 18 sierpnia do 16 października w Zamku Królewskim na Wawelu można podziwiać tajemniczy i nietypowy obraz Rembrandta. Wystarczy powiedzieć, że „Jeździec polski” to zaledwie jedno z dwóch przedstawień jeźdźca w dorobku tego artysty (poza portretem Frederika Rihela ze zbiorów Galerii Narodowej w Londynie). Dzieło intryguje badaczy od 1883 r., a więc od momentu, gdy Wilhelm von Bode wprowadził je do literatury fachowej. Zakończona prezentacja „Jeźdźca polskiego” Rembrandta w Łazienkach Królewskich oraz rozpoczynający się 18 sierpnia pokaz obrazu w Zamku Królewskim na Wawelu są jedynymi europejskimi pokazami arcydzieła, które opuściło czasowo muzeum przy Fifth Avenue w Nowym Jorku - podkreślono w informacji prasowej. Ekspozycję dzieła zaplanowano w specjalnie zaaranżowanej sali parteru we wschodnim skrzydle zamku. Pokazowi mają towarzyszyć działania edukacyjne i wykłady. Ten obraz jest fascynujący, dlatego że jest tajemniczy. Nie wiemy, kogo przedstawia [lisowczyka, bohatera literackiego czy konkretną postać], nie wiemy, dlaczego tak go Rembrandt namalował, nie wiemy, dlaczego ten jeździec jedzie przez tak pusty, surrealistyczny krajobraz - powiedziała radiu RMF FM kuratorka wystawy, dr Joanna Winiewicz-Wolska. Dr hab. Andrzej Betlej, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu, ma nadzieję, że pokaz przyciągnie miłośników malarstwa i badaczy z Polski i zagranicy. Na wystawie w Łazienkach Królewskich w Warszawie w ciągu 3 miesięcy portret zobaczyło ponad 40 tys. osób. Zwiedzający czekali w długich kolejkach. Rembrandt namalował „Jeźdźca polskiego”, zwanego też „Lisowczykiem”, ok. 1665 r. W latach 90. XVIII w. obraz trafił do kolekcji króla Stanisława II Augusta. Po jego abdykacji przechodził z rąk do rąk, aż ozdobił galerię rodziny Tarnowskich w pałacu w Dzikowie. Znawcy i miłośnicy twórczości Rembrandta zobaczyli dzieło po raz pierwszy w 1898 roku na wystawie monograficznej lejdejskiego mistrza, wśród 123 jego prac zgromadzonych w nowo otwartym Stedelijk Museum w Amsterdamie. Hrabia Zdzisław Tarnowski z Dzikowa długo się wahał, zanim na prośbę Abrahama Brediusa, jednego z organizatorów wystawy, zdecydował się wypożyczyć „Jeźdźca polskiego” do Amsterdamu. A mimo to dwanaście lat później sprzedał obraz do nowojorskiej kolekcji Henry’ego Claya Fricka, gdzie znajduje się do dziś - podano w komunikacie. Henry Clay Frick był amerykańskim finansistą, przemysłowcem, mecenasem sztuki i kolekcjonerem. „Jeździec polski” zawisł w jego rezydencji wśród obrazów mistrzów. Po śmierci Fricka jego rodzinną siedzibę przekształcono w muzeum. « powrót do artykułu
  7. Klinika Sky Clinic to miejsce, które funkcjonuje dzięki pracy zespołu medycznego o wieloletnim doświadczeniu. Dzięki przeszczepom oraz medycynie estetyczne zespół dba o piękno swoich pacjentów. Eliminuje przy tym kompleksy związane z wyglądem oraz pomaga odzyska pewność siebie swoich klientów, dla których odpowiedni wygląd to przede wszystkim dobre samopoczucie. Wiedza zespołu Sky Clinic pozwala między innymi na pozbycie się nadmiernie nagromadzonej tkanki tłuszczowej na różnych częściach ciała. Technologia natomiast pozwala im na wykorzystanie dopasowanej do pacjenta metody.   Czym jest lipoliza tkanki tłuszczowej? Lipoliza z roku na rok wykonywana jest co raz częściej. Jest to spowodowane przede wszystkim chęcią poprawy jakości swojej skóry. Skoro więc coraz więcej osób decyduje się na wykonanie takiego procesu, warto jest zrozumieć, czym on dokładnie jest. Lipoliza to najprościej mówiąc bezinwazyjny zabieg medycyny estetycznej, który polega na redukcji tkanki tłuszczowej nagromadzonej w organizmie. Dzięki nieoperacyjnej metodzie usuwania nadmiaru tkanki tłuszczowej, podczas której dochodzi do rozpadu komórek tłuszczowych można modelować sylwetkę oraz poprawiać inne niedoskonałości w wybranych miejscach ciała.   Jakie są rodzaje lipolizy i czym się różnią? Początkowo lipoliza tkanki tłuszczowej utożsamiana była z tak zwanym odsysaniem tłuszczu. Jednak w miarę upływu czasu oraz różnicy efektów nie tylko zaczęto mówić o tych dwóch zabiegach w osobnych kategoriach, ale również wyodrębniły się rodzaje. Różnią się one od siebie przede wszystkim inwazyjnością oraz sposobem, w jaki zespół Sky Clinic pozbywa się nadmiaru tkanki tłuszczowej u pacjentów. Poniżej znajdują się rodzaje lipolizy oraz ich krótki opis.   Lipoliza iniekcyjna Pierwszym z rodzajów jest lipoliza iniekcyjna. Ten zabieg polega na wstrzyknięciu w komórki tłuszczowe roztworu, który w branży nazywa się fosfatydylocholina. Fosfatydylocholina to prościej mówiąc jest roztworem zawierającym odpowiednie substancje aktywne. Substancje te odpowiadają za likwidację komórek tłuszczowych. W pierwszej kolejności dochodzi do rozpadu komórek tłuszczowych, a następnie do ich eliminacji. Najczęstszym problemem, przy którym wykorzystuje się zabieg lipolizy iniekcyjnej jest posiadanie podwójnego podbródka. Lipoliza iniekcyjna pomaga bowiem wyeliminować podwójny podbródek.   Laserowa W przypadku zabiegu z wykorzystaniem laserów tym, co doprowadza do rozpadu, a następnie eliminacji komórek tłuszczowych jest wiązka światła. Komórki tłuszczowe, których pozbycie się wymaga zabiegu laserowego najczęściej znajdują się w miejscach, które są bardzo odporne na proces lipolizy iniekcyjnej. Do takich części ciała należy przede wszystkim nadmiar komórek tłuszczowych nagromadzonych na udach czy pośladkach, a nawet na brzuchu.   Kriolipoliza komórek tłuszczowych Zabieg kriolipolizy, który z rodzajów lipolizy jest uznawany za dający największe efekty od lipolizy iniekcyjnej czy laserowej różni się przede wszystkim tym, że krilipoliza może zmniejszyć objętość tkanki tłuszczowej od 30% do nawet 40%. Kriolipoliza polega na zamrażaniu komórek tłuszczowych. Komórki ulegają rozpadowi, a następnie wydalane są w procesach metabolicznych z organizmu. Jednocześnie pacjent nie musi obawiać się, że niska temperatura uszkodzi na przykład naczynia krwionośne, ponieważ są one odporne na stosowane na nadmiar tkanki tłuszczowej temperatury. Tego rodzaju lipoliza komórek tłuszczowych jest bardziej skuteczna od pozostałych, jednak na efekty trzeba czekać od czterech do nawet dwunastu miesięcy.   Który rodzaj lipolizy jest najlepszy na komórki tłuszczowe? To, który zabieg będzie lepszy do wykonania, zostanie określone podczas wstępnej wizyty u lekarza. Jako, że każdy z pacjentów kliniki Sky Clinic traktowany jest indywidualnie, rodzaj zabiegu również dobierany jest pod konkretne potrzeby danego pacjenta, czy po prostu danego obszaru na skórze i ilości tłuszczu. Poza tym, że wymienione rodzaje zabiegów wykonywane są w sposób niemal bezinwazyjny i nieoperacyjny, różnić się będą one od siebie czasem oczekiwania na efekty oraz tym, jak często należy pojawić się w gabinecie lekarza na powtórzenie procesu.   Jak wygląda zabieg lipolizy na tkankę tłuszczową? W pierwszej kolejności należy odpowiednio przygotować się do zbiegu. Przygotowanie polega na przeprowadzeniu przez specjalistę wywiadu, który dotyczy stanu zdrowia pacjenta oraz stanu jego organizmu. Dzięki temu można zakwalifikować pacjenta, czy można w ogóle podjąć się działań mających zniwelować tkankę tłuszczową. Następnie lekarz poinformuje o tym, w jaki sposób przebiegnie cały proces oddziaływania na tkankę tłuszczową, a w kolejnym etapie przejdzie już do właściwej części. Właściwej, to znaczy, do wykonania zabiegu, podczas którego usunięta zostanie nadmierna tkanka tłuszczowa. W miejscu iniekcji zostanie zrobione delikatne nacięcie.   Lipoliza - ile trwa? Zabieg trwa jednorazowo na niewielkim obszarze od 20 do 40 minut.   Jakich efektów można spodziewać się po zabiegu lipolizy? Rozpad trójglicerydów ,usunięcie nadmiaru tłuszczu, korzystanie z niskiej temperatury da efekt, jak poprawa mikrokrążenia, modelowanie sylwetki, usunięcie worków pod oczami, poprawia metabolizm komórek, pobudza do powstawania nowych naczyń krwionośnych. Od czego zależy prędkość pojawiania się efektów usuwania nadmiaru tłuszczu? To, jak szybko pojawią się efekty po zakończonym procesie eliminowania tkanki tłuszczowej zależne jest między innymi od tego, na jakiej części ciała wykonywany był proces. Prędkość pojawiania się pierwszych efektów jest również zależna od ilości tkanki tłuszczowej w poszczególnych częściach ciała. Im będzie jej więcej, tym czas oczekiwania na efekty może się wydłużać. Na pierwsze efekty ma także wpływ rodzaj wykonywanej lipolizy. Na przykład, w przypadku lipolizy iniekcyjnej, efekty będą widoczne po mniej więcej ośmiu do dziesięciu tygodni. Jednak przy kriolipolizie, na efekty można czekać od kilku miesięcy.   Lipoliza iniekcyjna - jak często wykonywać usuwanie tkanki tłuszczowej? Jak często wykonywać zabieg eliminowania nadmiernych ilości tkanki tłuszczowej w organizmie? Przyjmuje się, że średnio taki zabieg powinno wykonać się od dwóch do czterech razy. Innymi słowy, właśnie tyle razy pacjent będzie musiał pojawiać się w gabinecie. Przy czym należy zauważyć, że to, ile razy potrzebne będzie ponowienie procesu zależy od rodzaju. Na przykład, zabieg lipolizy iniekcyjnej będzie konieczne wykonanie przynajmniej kilku razy, natomiast laserowa odbędzie się tylko raz.   Jak można wspomóc efekty zabiegu? Choć do zabiegu wymagany jest tak naprawdę brak przygotowań, to aby wspomóc efekty, może być wymagane działanie ze strony pacjenta. Takie działanie ma na celu podjęcie zdrowej i zbilansowanej diety, która wesprze lipolizę i działanie wątroby. Trzymanie się diety zapobiega nawracaniu tkanki tłuszczowej brzucha. Pacjent z normalną wagą bądź nadwagą, który dodatkowo podejmie się aktywności fizycznej, wspomoże lipolizę, odchudzanie i zapobiegnie zawracaniu w większości przypadków tłuszczu brzucha. Taki proces wpłynie także na pobudzenie organizmu do samodzielnej pracy.   Kto może skorzystać z zabiegu usuwania nadmiaru tkanki tłuszczowej? Z zabiegów zakresu medycyny estetycznej może skorzystać każdy, kto posiada pewnego rodzaju obiekcje w stosunku do powierzchni skóry. Na przykład zmaganie się z lekką nadwagą. Tym, co może powstrzymać przed wykonaniem rozpadu tkanek tłuszczu są obiekcje lekarza.   Objawy po zabiegu Po zabiegu mogą wystąpić objawy takie jak przeczulica skóry. Jednak odpowiednie stosowanie się do zaleceń lekarza, diety oraz aktywność fizyczna mogą wspomóc działanie procesów. Pacjent po zabiegu również wymaga rekonwalescencji.   Jakie partie ciała można poddać lipolizie? lipoliza iniekcyjna podbródka, lub inna lipoliza podbródka, skóra brzucha, wewnętrzne części ud, pośladki, ramiona, co raz częściej specjaliści medycyny estetycznej wykonują zabieg w okolicach oczu, aby pozbyć się na przykład worków pod oczami. Lipoliza laserowa na pocenie się Zabieg oddziaływania na tkankę tłuszczową wykorzystywany jest również do przeciwdziałania nadmiernemu poceniu się organizmu. W tym przypadku wykorzystywana jest lipoliza laserowa. Wiązka światła laserowego oddziałuje na gruczoły potne w okolicy pach, doprowadzając je do uszkodzenia, a w konsekwencji do obumierania. Dzięki temu organizm nie poci się nadmiernie w tym miejscu oraz nie wydziela nieprzyjemnego zapachu.   Wskazania chęć przeprowadzenia zabiegu, który zapewni modelowanie sylwetki, posiadanie nadmiernej ilości komórek tkanki tłuszczowej, zmaganie się z lekką nadwagą, jak nadmiar tłuszczu w okolicach brzucha, pojawianie się tłuszczaków, czyli łagodnych nowotworów, które zbudowane są z takich elementów jak tkanka tłuszczowa, posiadanie takiego problemu, jak pojawiająca się tkanka tłuszczowa na ciele, która jest odporna na różne diety oraz ćwiczenia fizyczne. Przeciwwskazania choroby autoimmunologiczne, choroby nerek, choroby wątroby, choroby nowotworowe, na przykład wątroby, nawracające infekcje, zażywanie leków przeciwzakrzepowych przez lekarza. Przeciwwskazania - ciąża Wiele osób zastanawia się, czy wykonanie lipolizy tkanki tłuszczowej będzie bezpieczne, w przypadku osoby spodziewającej się dziecka. Odpowiedź może zaskoczyć, ponieważ tak, jest to bezpieczne. Jest to nawet również wskazane, aby lipoliza tkanki tłuszczowej została wykonana u takiej osoby. Jest to wskazane, ponieważ ciąża może sprawić, że ciało stanie się mniej satysfakcjonujące. Lipoliza tkanki tłuszczowej natomiast wykonana w trakcie trwania ciąży może albo zminimalizować następstwa ciąży, albo nawet w ogóle im zapobiec.   Lipoliza iniekcyjna - ile to kosztuje? Cena wykonania zabiegu takiego jak lipoliza iniekcyjna jest zależna od kilku czynników. Przede wszystkim ważne jest to, jak duża ilość komórek tłuszczowych będzie poddana zabiegom medycyny estetycznej. Drugim czynnikiem jest to, w jakim miejscu na ciele skóra będzie podlegać zabiegowi. « powrót do artykułu
  8. Analiza danych z Teleskopu Hubble'a i innych obserwatoriów ujawniła, że w 2019 roku czerwony nadolbrzym Betelgeza odrzucił znaczną część powierzchni. Doszło do gigantycznego powierzchniowego wyrzutu masy (SME). Zjawiska tego nigdy wcześniej nie zaobserwowano na Betelgezie. Na Słońcu bardzo często dochodzi do koronalnych wyrzutów masy (CME). W trakcie tego procesu pojawia się olbrzymi obłok plazmy, który jest przyspieszany w koronie słonecznej i wyrzucany w przestrzeń kosmiczną nawet z prędkością nawet do 3000 km/s. Wydarzenia takie mają olbrzymie znaczenie dla pogody kosmicznej. Wyrzut masy na Betelgezie był godzien czerwonego nadolbrzyma. Gwiazda utraciła w jego wyniku aż... 400 miliardów razy więcej masy, niż Słońce traci w wyniku typowego CME. Betelgeza wciąż powoli odradza się po katastrofalnym wydarzeniu. Dzieje się tam coś niezwykłego. W jej wnętrzu jakby zachodził proces odbicia, mówi Andrea Dupree z Center for Astrophysics | Harvard & Smithsonian. Odkrycie pokazuje, jak czerwone gwiazdy tracą masę pod koniec życia, zanim jeszcze wybuchną jako supernowe. Ilość traconej masy ma znaczny wpływ na ich los. Jednak, ku zdziwieniu specjalistów, nic w zachowaniu Betelgezy nie wskazuje na nadchodzącą eksplozję. Zatem utrata masy, nawet tak olbrzymia, niekoniecznie zapowiada rychły koniec Betelgezy. Dupree i jej zespół zbierają obecnie dane dotyczące zachowania gwiazdy przed, w czasie i po SME. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak gigantycznego wyrzutu masy z powierzchni gwiazdy. To coś, czego zupełnie nie rozumiemy. To całkowicie nowe zjawisko, które możemy szczegółowo obserwować dzięki Teleskopowi Hubble'a. Oglądamy ewolucję gwiazdy w czasie rzeczywistym, mówi uczona. Naukowcy sądzą, że wyrzut masy został spowodowany przez pojawienie się kolumny konwekcyjnej o średnicy ponad 1,5 miliona kilometrów. Kolumna ruszyła z wnętrza gwiazdy ku górze i wywołała pojawienie się fal uderzeniowych i impulsów które odrzuciły znaczną część fotosfery, pozostawiając w gwieździe olbrzymi chłodny obszar ukryty pod pyłem utworzonym przez schłodzone fragmenty odrzuconej fotosfery. Obecnie na Betelgezie widać proces „gojenia rany”. Podczas SME Betelgeza odrzuciła materię o masie kilkukrotnie większej od masy Księżyca. Rozrzucone w przestrzeni kosmicznej fragmenty fotosfery schłodziły się, tworząc pył, który przesłonił Betelgezę. To właśnie dlatego pod koniec 2019 roku przez kilka miesięcy widoczna była zmiana jasności gwiazdy. Co interesujące, po wyrzucie masy zanikła dobrze znana od niemal 200 lat pulsacja Betelgezy. Dotychczas gwiazda zmieniała jasność co 400 dni. Obecnie tego zjawiska się nie obserwuje, co dodatkowo świadczy o tym, jak potężny był SME. Uczeni zwracają uwagę, że co prawda znamy koronalne wyrzuty masy na Słońcu, ale nigdy nie doprowadziły one do odrzucenia tak dużej części gwiazdy co powierzchniowy wyrzut masy na Betelgezie. To zaś może oznaczać, że CME i SME są różnymi zjawiskami. Betelgeza to czerwony nadolbrzym znajdujący się w odległości ponad 642 lat świetlnych od Ziemi. Jest tak wielka, że gdyby umieścić ją w miejscu Słońca, sięgałaby za orbitę Jowisza. NASA zauważa, że odrzuconą przez Betelgezę, oddalającą się od niej materię, być może udałoby się obserwować za pomocą Teleskopu Webba. « powrót do artykułu
  9. Osiemnastego sierpnia Kaszubi będą obchodzić Święto Flagi Kaszubskiej (Swiãto Kaszëbsczi Fanë). Przy akompaniamencie kaszubskiego hymnu czarno-złota flaga zawiśnie w południe na Górze Gradowej w Gdańsku. Oprócz tego na terenie Hevelianum flagi będą rozdawane osobom, które zechcą włączyć się w obchody. Jednym z inicjatorów święta jest Mateùsz Titës Meyer z Fundacji Kaszuby. Choć Święto Flagi Kaszubskiej jest obchodzone przez Kaszubów dopiero od kilkunastu lat, jak podkreśla Fundacja Kaszuby, w obchody chętnie włączają się organizacje pozarządowe, jak i przedstawiciele samorządów, dzięki czemu na całych Kaszubach tego dnia spotkać można powiewające na masztach czarno-złote flagi. Barwy kaszubskiej flagi pochodzą od kolorów kaszubskiego herbu: czarnego gryfa na złotym polu. Symbolizują one trud pracy przynoszący bogate owoce. Święto jest obchodzone na pamiątkę 1. publicznego zawieszenia kaszubskich flag 18 sierpnia 1929 r. Stało się to podczas zjazdu założycielskiego Zrzeszenia Regionalnego Kaszubów. Pochodzący z Kujaw wicestarosta kartuski por. Leon Paźniewski wysłał do ściągnięcia chorągwi, które miały wg niego antypaństwowy charakter, żandarmerię wojskową. Liderzy Zrzeszenia Jan Trepczyk i Aleksander Labuda odmówili wydania flag. Zagrozili wszczęciem buntu. Sytuację załagodziło wywieszenie obok flag kaszubskich flag polskich. Dodatkowe informacje o wydarzeniu można znaleźć na Facebooku. « powrót do artykułu
  10. Pomoc ptakom często kojarzy z dokarmianiem zimą. Należy jednak pamiętać, że podczas upalnego lata bardzo ważny jest dostęp do wody. W European Zoological Journal ukazał się jakiś czas temu artykuł pt. „Summer water sources for temperate birds: use, importance, and threats”, którego autorzy sprawdzali, jakie miejsca ptaki wykorzystują do wodopoju i kąpieli. Lato to dla licznych młodych osobników czas tuż po opuszczeniu gniazda. Ptasi rodzice są zaś zmęczeni prokreacją i opieką nad potomstwem (aktywnością rozrodczą). Zważywszy że już wczesną jesienią wiele gatunków czeka wędrówka na zimowiska, trzeba najpierw odpocząć i nabrać sił. Nic więc dziwnego, że w upalne dni tak ważny jest dostęp do wody. Wody jest niestety jest coraz mniej, zwłaszcza w miastach, gdzie w wielu miejscach króluje najzwyczajniej betonoza. Dlatego też chcieliśmy zobaczyć, jakie miejsca ptaki wykorzystują do wodopoju i kąpieli. Prace miały charakter wielkoprzestrzenny i objęły teren całej Polski, a w zbieranie materiałów było zaangażowanych kilkanaście osób z wielu instytucji - opowiada prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP). Sporym zaskoczeniem było to, jak wiele gatunków korzysta z drobnych pojników. Łącznie stwierdziliśmy bowiem 2335 ptaków, aż z 51 gatunków – dodaje prof. Łukasz Jankowiak z Uniwersytetu Szczecińskiego, który odpowiadał za archiwizację i analizę danych. Prof. Jacek J. Nowakowski z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie wyjaśnia, że prace zespołu są kolejnym przyczynkiem do zrozumienia, jak ptaki reagują na wysokie temperatury. Ptaki cechują się wysoką temperaturą ciała (sięga ona nawet 44°C). Gdy jest gorąco, regulacja temperatury odbywa się przede wszystkim przez parowanie wody, co oznacza, że musi ona być dostępna w środowisku. Kluczem jest nie tylko obecność wody, ale też bezpieczeństwo miejsca picia i kąpieli. Ptaki są naprawdę niezwykle plastyczne w odnajdowaniu i wykorzystywaniu zasobów wodnych. Za pojnik czy miejsce kąpieli może służyć miska z wodą, kałuża w lesie czy na polu, fontanna, woda cieknąca z węża ogrodowego, kranu czy pompy - mówi prof. Tryjanowski. Autorzy badań zauważyli, że wśród wyróżnionych typów pojników pojniki o cechach kojarzących się z naturalnymi źródłami wody - a więc kałuże, zbiorniki przeciwpożarowe czy otoczenie fontann - były przez ptaki wybierane chętniej od pojników wystawionych przez człowieka, np. misek czy kuwet. Wg naukowców, można to próbować wyjaśnić większą ilością wody w pojnikach pierwszego rodzaju; niewykluczone jednak, że woda w mniejszych pojnikach po prostu szybciej się nagrzewa i/lub brudzi, a korzystanie z nich wiąże się też z większym zagrożeniem drapieżnictwem. Warto zwrócić uwagę, że na miejskich osiedlach odnotowano np. pojniki ustawione w pobliżu pojemników z jedzeniem dla psów u kotów. Jak można się domyślić, ptaki boją się korzystać z takiego źródła wody. Naukowcy ustalili, że ptakom korzystającym z pojników zagraża kilka rodzajów (grup) niebezpieczeństw. W przypadku kałuż na poboczach problemem są, oczywiście, szybko poruszające się auta. Pojnik może też wyschnąć. Oprócz tego mówi się o narastającym problemie drapieżnictwa. Przyszłe badania pozwolą zapewne dokładniej określić rolę małych zbiorników wodnych podczas upałów, ale autorzy artykułu z European Zoological Journal już teraz dają miłośnikom ptaków parę wskazówek. [...] Warto w ogrodzie, a nawet na balkonie postawić pojnik dla ptaków, oddalić go od miejsc dokarmiania domowych pupili, zadbać o czystość i bezpieczeństwo pojnika, a obserwacje ptaków z niego korzystających będą fantastycznym przeżyciem estetycznym. Przy okazji można sięgnąć po zeszyt ćwiczeń prof. Tryjanowskiego i dr. n. med. Sławomira Murawca „Analiza szczegółów i dostrzeganie całości” [PDF]. « powrót do artykułu
  11. Podczas wykopalisk prewencyjnych, prowadzonych przy okazji budowy drogi łączącej Oradeę, stolicę krainy historycznej Kriszana w Rumunii, z autostradą A3, archeolodzy odkryli na jednym ze stanowisk bogato wyposażony grób z chalkolitu. Specjaliści podejrzewają, że złotymi pierścieniami - a odkryto ich aż 166 - mogły być przyozdobione włosy zmarłej, prawdopodobnie przedstawicielki kultury tiszapolgarskiej. Wykopaliskami kierował dr Călin Ghemiș z Muzeul Ţării Crişurilor. Rozpoczęły się one 29 marca, a zakończyły 25 czerwca. Z dr. Ghemișem współpracowali dr hab. Molnar Kovács Zsolt z Uniwersytetu Babeșa i Bolyaia, dr Adrian Ursuțiu (Academia Română) oraz dr Florin Sfrengeu z Uniwersytetu w Oradei. Jak poinformowano na profilu Muzeul Ţării Crişurilor na Facebooku, w grobie znaleziono 168 artefaktów ze złota (166 pierścieni i 2 koraliki), 800 kościanych koralików, a także spiralną miedzianą bransoletę.   Mamy do czynienia z wyjątkowym odkryciem. [...] Wydaje się, że to pochówek bardzo bogatej kobiety. Nie wiemy, kim była - podkreśla Călin Ghemiș. Naukowcy uznali, że jest to kobieta, uwzględniając wielkość szkieletu i brak broni. Planowane są analizy DNA, datowanie radiowęglowe, a także badania antropologiczne. Specjaliści chcą potwierdzić, do jakiej kultury należała zmarła i skąd pochodziło złoto, z którego wykonano pierścienie. Kości przesłano do laboratoriów w Târgu Mureș i w Holandii. Złote pierścienie są poddawane czyszczeniu i konserwacji, by do końca roku mogły trafić na wystawę w muzeum. « powrót do artykułu
  12. Po raz pierwszy wykazano, że u pszczoły miodnej wystawionej na kontakt z nowoczesnymi pestycydami – sulfoxaflorem i imidakloprydem – dochodzi do uszkodzenia funkcji optomotorycznych, przez co zwierzę nie jest w stanie utrzymać ruchu w linii prostej. Dochodzi przy tym do uszkodzenia komórek mózgu oraz deregulacji genów odpowiadających za oczyszczanie organizmu z toksyn. To już kolejne dowody wskazujące, że te szeroko stosowane środki chemiczne są wysoce szkodliwe dla pożytecznych dla nas owadów, jak pszczoły. Jeśli człowiek, nie będący pod wpływem alkoholu czy środków odurzających, nagle utraci zdolność do pewnego poruszania się po linii prostej, może to wskazywać na uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego. Dokładnie takie same problemy ma pszczoła z uszkodzonym układem nerwowym. Wykazaliśmy, że insektycydy takie jak sulfoxaflor i imidaklopryd głęboko upośledzają zachowania pszczół opierające się na wskazówkach wzrokowych. To bardzo poważny problem, gdyż  odpowiednia reakcja na bodźce wzrokowe jest dla pszczół kluczowa dla nawigowania i przetrwania, mówi główna autorka badań doktor Rachel H. Parkinson z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), WHO, liczni naukowcy i organizacje pszczelarskie od dawana alarmują, że środki chemiczne z grupy neonikotynoidów są szkodliwe dla pszczół i innych zapylaczy. Mimo to są dopuszczone przez UE i szeroko stosowane w rolnictwie. Owady posiadają wrodzoną, opartą na sygnałach optycznych, zdolność do powrotu na prostą trasę po której się poruszały, czy to idąc czy lecąc. Parkinson i jej zespół przeprowadzili serię eksperymentów, podczas których idącym pszczołom wyświetlano m.in. obrazy sugerujące, że zostały zdmuchnięte z kursu i muszą dokonać jego korekty. Uczeni porównali zdolności optomotoryczne czterech grup dzikich pszczół. W każdej z grup znajdowało się od 22 do 28 zwierząt. Każdej z grup przez 5 dni podawano do picia roztwór cukru. W przypadku jednej z nich był on czysty, druga grupa otrzymała roztwór zanieczyszczony 50 ppb (części na miliard) imidaklopridem, trzecia miała roztwór zanieczyszczony 50 ppb sulfoxaflorem, a roztwór ostatniej zanieczyszczono 25 ppb imidaklopridem i 25 ppb sulfoxaflorem. W każdym eksperymencie pszczoły, które piły zanieczyszczone roztwory, wypadły znacznie gorzej, niż zwierzęta nie mające kontaktu z chemikaliami. Pszczoły takie np. gwałtownie zmieniały kierunek marszu tylko w jedną stronę, a nie reagowały na konieczność zmiany w drugą, lub też w ogóle nie reagowały na sygnały świadczące, że muszą skorygować kurs. Badacze wykazali też, że w mózgach pszczół poddanych działaniu chemikaliów w częściach odpowiedzialnych za przetwarzanie sygnałów wizualnych było więcej martwych komórek niż w mózgach zwierząt z grupy kontrolnej. Ponadto doszło też do rozregulowania genów odpowiedzialnych za oczyszczanie organizmu z toksyn. Jednak ten efekt był dość słaby i zależał od konkretnej pszczoły, więc jest mało prawdopodobne, by samo rozregulowanie genów odpowiadało za problemy z przetwarzaniem sygnałów wzrokowych. Żeby lepiej zrozumieć ryzyko, jakie dla pszczół stwarzają insektycydy, musimy zbadać, czy efekty takie zaobserwujemy też podczas lotu. Jeśli u pszczół pojawiają się takie same problemy w czasie lotu, może mieć to negatywne skutki dla ich zdolności do nawigowania, odżywiania się i zapylania roślin, mówi Parkinson. « powrót do artykułu
  13. W obecnych czasach prowadzenie własnego biznesu wiąże się z wykorzystaniem odpowiedniego oprogramowania i sieci komputerowej. Aby przedsiębiorca mógł się skupić na najważniejszych obszarach działalności, zaistnieć na rynku oraz stale rozwijać firmę, powinien dysponować zarówno odpowiednimi zasobami, jak i wykwalifikowaną kadrą pracowniczą. Warto zdecydować się zatem na obsługę informatyczną. Jedną z firm oferujących outsourcing IT jest Lizard. Jakie działania wchodzą w zakres ich usług? Outsourcing usług IT – co to takiego? Outsourcing to nazwa utworzona z trzech słów „outside-resource-using” – oznacza korzystanie z zasobów zewnętrznych. Profesjonalne usługi IT polegają zatem na oddelegowaniu konkretnych zadań informatycznych firmie z zewnątrz, na podstawie zawartej między stronami umowy. W ten sposób przedsiębiorca ma dostęp do wykwalifikowanych specjalistów IT, bez konieczności tworzenia nowych miejsc pracy i zakupu potrzebnych narzędzi. Na outsourcing IT mogą się zdecydować zarówno małe, średnie, jak i duże przedsiębiorstwa, które działają w różnych branżach. Dzięki zleceniu określonych prac informatycznych firmie zewnętrznej, niewielkie podmioty mogą skoncentrować się na najważniejszych celach biznesowych, nie tracąc środków finansowych na rozwój własnego działu IT. W przypadku dużych firm, warto przekazać skomplikowane zadania wyspecjalizowanym inżynierom i technikom. Usługi informatyczne dla firm Firma Lizard oferuje szereg usług IT w ramach outsourcingu, takich jak:   planowanie i projektowanie systemów IT oraz procesów migracji, aktualizacja systemów informatycznych – antywirusowych, operacyjnych, do backup, a także serwerów Windows i Linux, urządzeń mobilnych, sieci LAN, routerów, Firewalle iid., monitoring systemów IT, administracja chmurą Microsoft 365, administracja chmurą Azure, administracja systemów antywirusowych, administracja sieciami, administracja serwerami Windows i Linux, administracja chmurą serwerową – hybrydową, aplikacjami biznesowymi, administracja bezpieczeństwem, administracja backup m.in. MS Exchange, MS SQL, stacji roboczych, Microsoft 365 i Azure. Lizard – profesjonalna obsługa informatyczna dla firm Dlaczego warto zdecydować się na zlecenie obsługi IT pracownikom Lizard? Przeprowadzane działania w ramach outsourcing poprawią wydajność i efektywność infrastruktury informatycznej, zwiększą bezpieczeństwo systemów oraz zabezpieczą przed atakami hakerskimi, wyciekiem cennych danych czy potencjalnymi awariami. W razie zaistniałych problemów, zespół doświadczonych inżynierów i techników skutecznie i szybko usunie wszelkie usterki. Warto na koniec nadmienić, że outsourcing IT pozwala zmniejszyć koszty związane z prowadzeniem własnej firmy. Przedsiębiorca nie musi bowiem zatrudniać kilku specjalistów z różnych dziedzin, tworzyć dodatkowych miejsc pracy czy ponosić wydatków w związku ze szkoleniami z zakresu IT. « powrót do artykułu
  14. W styczniu 2021 roku w piśmie Architectural Digest ukazały się fotografie „najpiękniejszego domu w Ameryce”. Na jednej z nich widzimy patio z palmami i pustymi cokołami. Członkowie International Consortium of Investigative Journalists znaleźli w sieci wersję zdjęcia, na której widać głowy demonów ustawione na cokołach, a wynajęty ekspert potwierdził, że doszło do retuszu. Problem w tym, że na oryginalnym zdjęciu widać zabytki, które prawdopodobnie zostały ukradzione z Angkor Thom, ostatniej stolicy imperium Khmerów. Wydawca potwierdził, że doszło do retuszowania zdjęcia ze względu na „niewyjaśnione kwestie praw autorskich do publikacji wizerunków dzieł sztuki". Wspomniany na wstępie dom znajduje się w San Francisco i należy od prawniczki Sloan Lindemann Barnett i jej męża Rogera Barnetta. Pani Lindemann Barnett to córka zmarłego miliardera i kolekcjonera dzieł sztuki George'a Lindermanna. Rząd Kambodży twierdzi, że głowy demonów z cokołów w domu Lindemann ukradziono z południowego mostu w Angkor Thom. Na tym jednak nie koniec. Kambodżańskie władze podobno prowadzą śledztwo w sprawie innych zabytków kultury Khmerów zgromadzonych przez rodziców pani Lindemann Barnett. W 2008 roku Architectural Digest opisywał ich zbiory jako "jedną z najwspanialszych prywatnych kolekcji dzieł sztuki Azji Południowo-Wschodniej". Na zdjęciach z ich posiadłości w Palm Beach na Florydzie widać było wówczas wiele khmerskich zabytków, w tym dwa, które bardzo przypominały jedne z 10 najcenniejszych dzieł sztuki ukradzionych w Kambodży. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że agenci z wydziału ds. zabytków amerykańskiego Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego kontaktowali się w ostatnich latach z rodziną Lindemannów w tej sprawie, jednak brak doniesień, by rodzina chciała dobrowolnie zwrócić zabytki. Bradley Gordin, amerykański adwokat wynajęty przez kambodżańskie Ministerstwo Kultury i Sztuki mówi, że jeden z tych przedmiotów przedstawia boga Wisznu, a rząd Kambodży uważa, że wizerunek ten został ukradziony ze świątyni, która może być grobowcem rodzinnym króla Dżajawarmana IV, który panował w I połowie X wieku. To najważniejsza rzeźba w całej świątyni, a prawdopodobnie najważniejsza na całym stanowisku archeologicznym Koh Ker, mówi Gordon. Koh Ker było przez krótki czas stolicą imperium Khmerów. To tak, jakby Lidemannowie mieli w jadalni sarkofag ukradziony w grobowca Tutanhamona, dodaje. Rodzina Lidemannów nie skomentowała tych doniesień. Nikomu też nie są obecnie stawiane żadne zarzuty. International Consortium of Investigative Journalists informuje, że dotychczas rząd Kambodży wyśledził ponad 2000 przedmiotów, które prawdopodobnie zostały skradzione, a obecnie znajdują się w muzeach i zbiorach prywatnych z całego świata. Jedną z osób podejrzewanych o handel skradzionymi khmerskimi zabytkami był Douglas Latchford, przeciwko któremu amerykańskie władze prowadziły śledztwo. Zarzuty postawiono mu w 2019 roku, jednak Latchford zmarł rok później i śledztwo przeciwko niemu zamknięto. Jednak w ciągu ostatnich 2 tygodni do Kambodży zwrócono 30 zabytków powiązanych z Latchfordem. « powrót do artykułu
  15. Niegdyś morszczyn pęcherzykowaty (Fucus vesiculosus) był pospolitym glonem, występującym na kamiennych rafach pod Gdynią, w Zatoce Puckiej czy w zacisznych rejonach wybrzeża środkowego. Jak podkreślono na profilu Instytutu Oceanologii PAN (IO PAN) na FB, w latach 70. ubiegłego wieku morszczyn był, niestety, rabunkowo eksploatowany razem z widlikiem i poddany ogromnej presji zanieczyszczeń zaczął szybko znikać z naszych wód [...]. Ostatni rosnący okaz udokumentowano w 1976 r. pod Gdynią na starej torpedowni. Od tego czasu na polskich plażach widywane są oderwane fragmenty morszczynu z duńskiego Bornholmu i niemieckiej Rugii. Choć próbowano sadzić F. vesiculosus sprowadzony ze Szwecji, gatunku nie udało się odtworzyć. Czas na naukę obywatelską (citizen science) Od 2021 r. na polskich plażach obserwuje się jednak większą liczbę kawałków morszczynu. Niewykluczone więc, że glon gdzieś się zadomowił. Naukowcy chcą prowadzić poszukiwania za pomocą podwodnych kamer. Najpierw muszą jednak wiedzieć gdzie. I tutaj pojawia się prośba do nas wszystkich: Apelujemy do wszystkich zainteresowanych naszym morzem - jeżeli zobaczycie gałązkę morszczynu na plaży - zróbcie jej zdjęcie, zanotujcie datę i miejsce i poślijcie do nas tę informację. Ułożymy z tych obserwacji mapę dzisiejszego występowania morszczynu na plażach, a to ułatwi nam zlokalizowanie źródła rosnących, żywych glonów. Jeżeli, nurkując, zobaczycie kolonię morszczynu na morskim dnie, informacja o jej lokalizacji będzie dla nas bezcenna. Informacje można przesyłać do dr Tomasza Kijewskiego i prof. Jana Marcina Węsławskiego z Pracowni Badania i Edukacji o Klimacie i Oceanach IO PAN. Morszczyn - ważny element ekosystemu bałtyckich płycizn Morszczyn tworzy wieloletnie trwałe zarośla i w ten sposób daje schronienie zarówno rybiej ikrze oraz młodym rybom, jak i wielu innym zwierzętom. Naukowcy przypominają też, że morszczyn i krasnorost widlik mają zastosowania użytkowe. Można je bowiem przerabiać na biodegradowalne opakowania czy elementy konstrukcyjne. « powrót do artykułu
  16. We wrześniu rozpoczyna się projekt „Biodiversity Genomics Europe”. Będzie on realizowany przez konsorcjum 33 instytucji naukowych z 21 krajów (19 europejskich, Kanady i USA). Polskę reprezentuje zespół badawczy pod kierownictwem prof. Michała Grabowskiego, składający się z naukowców z Katedry Zoologii Bezkręgowców i Hydrobiologii oraz Pracowni BioBank z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego (UŁ). Do celów BGE należą: 1) intensyfikacja oraz międzynarodowa koordynacja badań genetycznych i genomowych nakierowanych na dokumentację różnorodności biologicznej w Europie, 2) zrozumienie ewolucyjnych mechanizmów, które ją ukształtowały, 3) monitorowanie zmian bioróżnorodności (biomonitoring ekosystemów) związanych z antropopresją, np. globalnym ociepleniem, a także 4) opracowanie strategii zapobiegających jej utracie. W ramach projektu powstaną referencyjne biblioteki barkodów DNA oraz rozpoznany zostanie poziom różnorodności genetycznej organizmów kluczowych dla ochrony przyrody. Eksperci skupią się na gatunkach słabo rozpoznanych, np. zapylaczy, gatunkach inwazyjnych, chronionych, bezkręgowców słodkowodnych oraz na tzw. dark taxa, czyli drobnych i trudno rozróżnialnych stawonogach, które zwykle są pomijane w badaniach. Przyjrzą się też gatunkom szczególnie interesującym pod względem biogeograficznym i przyrodniczym. Systemem barkodów zostaną też objęte okazy muzealne, czy to gatunki wymarłe, zagrożone, czy okazy typowe, na podstawie których opisano dany gatunek. Uczeni stworzą też bibliotekę referencyjną całych genomów organizmów modelowych, gatunków krytycznie zagrożonych wymarciem lub unikatowych pod względem biologicznym oraz opracują jednolite standardy badań bioróżnorodności za pomocą metod opartych o barkody DNA. Opracowane zostaną standardy dla wszystkich etapów prac, od metod pobierania i dokumentowania materiału badawczego w terenie, przez protokoły laboratoryjne, po metody gromadzenia, weryfikacji i udostępniania danych. Wypracowany zostanie też model tworzenia narodowych inicjatyw barkodingowych i koordynowania gromadzenia danych na poziomie krajowym. Efektem prac ma być powstanie sieci naukowej, które będzie integrowała instytucje zajmujące się barkodingiem oraz koordynującej barkodowanie bioróżnorodności Europy. Polska została wybrana jako kraj modelowy do rozwinięcia krajowej sieci barkodingowej (Polish Barcode of Life, PolBOL). Działania te będą oparte o krajowy punkt kontaktowy sieci International Barcode of Life (iBOL), a w ich ramach zostanie wdrożony w naszym kraju biomonitoring bazujący na DNA. Polski zespół zbuduje też bibliotekę barkodów DNA organizmów żyjących w Polsce. Jak poinformował nas jego lider, profesor Grabowski, uczeni skupią się na faunie wodnej, dark taxa oraz cennych okazach muzealnych, a w dalszej perspektywie będą też barkodowali inne grupy organizmów, w tym grzyby czy rośliny. Polacy wyznaczą też – oczywiście we współpracy z innymi członkami konsorcjum naukowego – gatunki i obszary szczególnie cenne dla Europy oraz wezmą udział w badaniach różnorodności genetycznej w tych regionach. W ramach tego zadania będą kontynuowali trwającą już do kilku lat współpracę z Charkowskim Uniwersytetem Narodowym im. Wasyla Karazina, polegającą na badaniu ekosystemów wodnych stepu czarnomorskiego. « powrót do artykułu
  17. Strefa wykluczenia utworzona po katastrofie elektrowni w Czarnobylu stała się wielkim rezerwatem przyrody o powierzchni – po stronie ukraińskiej i białoruskiej – około 5000 km2. To ponadtrzykrotnie więcej niż teren całej Puszczy Białowieskiej. W 2004 roku Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) opracowała plan działań ochronnych dla żubra, w którym rozważano przeniesienie kilku zwierząt właśnie do strefy wykluczenia, gdyż panujące tam warunki są potencjalnie bardzo dobre dla tego gatunku. Przed kilku laty ekspert IUCN, Tomasz Pezold Kneževć, zaproponował wdrożenie planu w życie. Na przeszkodzie stanęła najpierw pandemia, a teraz wojna. W strefie wykluczenia, skąd wyprowadzili się ludzie, doszło do odrodzenia się przyrody. Na obszar, który przed katastrofą w elektrowni był dosyć intensywnie użytkowany przez ludzi, wróciły wilki, rysie i inne kopytne. Nawet niedźwiedzie świetnie się tam mają – zrobił się tam raj dla przyrody, powiedział PAP-owi Pezold Kneževć. Mogłyby więc panować tam dobre warunki i dla żubrów. Musimy pamiętać, że żubry wciąż są gatunkiem zagrożonym, a cała polska populacja pochodzi od kilkunastu osobników. Polskie żubry żyją w dużym zagęszczeniu, co stwarza ryzyko, że pojawi się jakaś choroba, która zdziesiątkuje populację. Sposobem na minimalizację tego ryzyka jest rozpraszanie populacji. Dlatego też żubry z Polski często są przewożone np. do Rumunii, Serbii czy Hiszpanii. I stąd też pomysł na wykorzystanie strefy wykluczenia. Długofalowa wizja jest taka, by przywrócić naturalny ekosystem na terenie Czarnobyla, który funkcjonował setki, a nawet tysiące lat temu. Takiego miejsca – o takiej skali już nigdzie nie ma, mówi Pezold Kneževć w rozmowie z PAP. Już zimą roku 2020/2021 zakończono przygotowania do przewiezienia kilku żubrów. Wyłapano zwierzęta, dbając przy tym o odpowiednią reprezentację ich wieku i płci. Niestety, plany zniweczyła pandemia. A gdy ta się skończyła, Rosja zaatakowała Ukrainę. Są jednak i dobre wieści. Okazuje się, że Rosjanie nie zniszczyli wybudowanej wcześniej zagrody aklimatyzacyjnej dla żubrów, prawdopodobnie nie zaminowali terenu, a drogi dojazdowe są w dobrym stanie. Dlatego też eksperci mają nadzieję, że najbliższej zimy uda im się ponownie rozpocząć projekt. Za jego koordynację odpowiedzialne są WWF Polska, WWF Ukraina i administracja Rezerwatu Czarnobylskiego. Nad całością czuwają eksperci z SGGW i Instytutu Zoologii im. Schmalhausena Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. « powrót do artykułu
  18. Przy aresztowanych członkach gangu narkotykowego znaleziono skradziony obraz Picassa, poinformowało irackie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Aresztowanie to pokłosie prowadzonej od lipca operacji, w której udział wzięło kilka irackich agend bezpieczeństwa, a do sukcesu której przyczyniły się m.in. informacje od obywateli przekazywane za pomocą Facebooka. Dotychczas aresztowano 1300 podejrzanych i przejęto ponad 80 kilogramów narkotyków i innych substancji odurzających. W ostatnią sobotę doszło do zatrzymania trzech osób, przy których znaleziono obraz Picassa warty miliony dolarów. Wydział Antynarkotykowy przeprowadził operację w prowincji Dijala. Zatrzymano tam 3 osoby zaangażowane w transport i sprzedaż narkotyków. Znaleziono przy nich obraz Picassa, powiedział Irackiej Agencji Prasowej pułkownik Bilal Sobhi, dyrektor biura prasowego Wydziału Antynarkotykowego. Irackie władze nie przekazały żadnych szczegółów na temat obrazu, nie pokazały też jego zdjęcia. Nic też nie wiadomo o tym, by obraz mieli zbadać eksperci, którzy potwierdziliby jego autentyczność. Nie wiadomo też, czy przy handlarzach znaleziono inne dzieła sztuki. Podczas spotkania z mediami Sobhi podkreślił, że istnieją związki pomiędzy handlem narkotykami, morderstwami, porwaniami oraz handlem skradzionymi zabytkami. « powrót do artykułu
  19. Na całym świecie miliony osób mają problemy ze wzrokiem lub całkowicie go utraciły z powodu chorób rogówki. Często jedyną metodą na odzyskanie wzroku jest w takich wypadkach przeszczep tego narządu. Niestety, brakuje dawców i większość potrzebujących nigdy nie otrzymuje przeszczepu. Może się to jednak zmienić dzięki sztucznym rogówkom wytworzonym z kolagenu ze świńskiej skóry. Na łamach Nature Biotechnology opisano wyniki badania pilotażowego przeprowadzonego w Iranie i Indiach, w ramach którego 20 pacjentom przeszczepiono sztuczną rogówkę. Wszyscy odzyskali wzrok. Uzyskane wyniki pokazują, że możliwe jest opracowanie biomateriału, który spełnia wszystkie kryteria stawiane przed implantami dla ludzi, który może być masowo produkowany i przechowywany nawet przez 2 lata, a to oznacza, że może z niego skorzystać wiele osób cierpiących na problemy ze wzrokiem. To może rozwiązać problem braku rogówek do przeszczepu i dać nadzieję na leczenie innych chorób oczu, mówi profesor Neil Lagali z Linköping University. Autorami programu pilotażowego są naukowcy ze szwedzkiej uczelni, firmy LinkoCare Life Sciences AB oraz Uniwersytetu Medycznego w Teheranie, Wszechindyjskiego Instytutu Nauk Medycznych i Uniwersytetu Medycznego w Tabriz w Iranie. W badaniu wzięło udział 20 pacjentów, z których 14 straciło wzrok z powodu zaawansowanego stożka rogówki, a 6 było u progu utraty wzroku przez tę chorobę. Po operacji osoby te nie tylko odzyskały wzrok, ale przez kolejne dwa lata nie pojawiły się u nich żadne komplikacje. Po przeszczepie pacjenci przez 8 tygodni przyjmowali krople do oczu, które zapobiegały odrzuceniu sztucznej rogówki. To dodatkowy sukces, gdyż po przeszczepie naturalnej rogówki leki immunosupresyjne muszą być przyjmowane przez lata. Jakby tego było mało, u trzech pacjentów z Indii, którzy przed zabiegiem byli całkowicie niewidomi, uzyskano normalną ostrość widzenia 20/20. Natomiast u 14 początkowo niewidomych pacjentów stwierdzono średnią ostrość widzenia na poziomie 20/36. Wszczepione rogówki wykonano z kolagenu ze świńskiej skóry, która jest produktem odpadowym w przemyśle spożywczym. To oznacza, że materiał taki jest łatwo dostępny i tani. Wytworzone z niego rogówki mogą być przechowywane do dwóch lat. To ich kolejna zaleta, gdyż rogówki naturalne nadają się do użycia jedynie przez dwa tygodnie. Kolejne korzyści niesie ze sobą sama procedura przeszczepiania sztucznej rogówki. W naszej metodzie nie trzeba usuwać rogówki pacjenta. Wykonuje się niewielkie nacięcie, przez które wsuwa się implant, wyjaśnia profesor Lagali. Nacięcie wykonuje się laserem, chociaż możliwe jest też użycie prostszych narzędzi chirurgicznych. Co więcej, wszczepionej rogówki nie trzeba przyszywać. Ta prostota zabiegu powoduje, że przeszczepy sztucznej rogówki mogłyby być przeprowadzane w mniejszych, gorzej wyposażonych ośrodkach medycznych. Autorzy badań zastrzegają, że konieczne są szerzej zakrojone testy kliniczne nowej metody. Oni zaś skupią się teraz na zbadaniu, czy ich technologię można wykorzystać do leczenia szerszej gamy chorób oczu oraz czy sztuczne soczewki można będzie zindywidualizować, uzyskując w ten sposób większą efektywność. Szacuje się, że obecnie na całym świecie około 12,7 miliona osób cierpi na choroby, które można wyleczyć za pomocą przeszczepu rogówki. Transplantacji tego organu doczeka tylko 1 na 70 potrzebujących. Wzrok z powodu chorób rogówki traci 1 milion osób rocznie. Szczególnie trudna sytuacja panuje w krajach o średnich i niskich dochodach. Ponad połowa światowej populacji nie ma w ogóle dostępu do tego typu usługi medycznej. Dlatego też opracowanie taniej skutecznej i łatwo dostępnej sztucznej rogówki, której wszczepienie można przeprowadzić w stosunkowo prosty sposób, może być ratunkiem dla milionów ludzi. « powrót do artykułu
  20. Nowe badania dostarczyły najsilniejszych jak dotychczas dowodów, że ziemskie kontynenty uformowały się w wyniku gigantycznych uderzeń meteorytów, do których dochodziło przede wszystkim w ciągu pierwszego miliarda lat istnienia Ziemi. Ziemia jest jedyną znaną nam planetą posiadającą kontynenty. Nie wiemy jednak, jak doszło do ich powstania. Od kilkudziesięciu lat znana jest hipoteza mówiąca, że kontynenty powstały w wyniku gigantycznych uderzeń meteorytów. Dotychczas jednak brakowało mocnych dowodów na jej poparcie. Doktor Tim Johnson i jego zespół z australijskiego Curtin University opublikowali na łamach Nature artykuł Giant impacts and the origin and evolution of continents, w którym opisują zdobyte przez siebie dowody na rolę meteorytów w formowaniu się kontynentów. Naukowcy przeprowadzili badania izotopów tlenu w kryształach cyrkonu znajdujących się w skałach magmowych kratonu [to stara niepodlegająca już fragmentacji część skorupy ziemskiej – red.] Pilbara w zachodniej Australii. Kraton ten uformował się 3,6 miliarda lat temu i obok kratonu Kaapvaal na południu Afryki jest najstarszym zachowanym fragmentem skorupy Ziemi. Badanie izotopów tlenu w kryształach cyrkonu pokazało, że doszło do odwróconego procesu topienia się skał, który rozpoczął się wyżej i postępował w dół. Takie zjawisko jest zgodne z wynikiem uderzenia wielkiego meteorytu, mówi uczony. Naukowcy wyróżnili co najmniej trzy etapy tworzenia się kratonu Pilbara. Izotopy tlenu w cyrkonie sprzed ok. 3,6 miliarda lat wskazują na rozpoczęcie procesu masowego topnienia skał. Doszło do niego w wyniku wielkich uderzeń meteorytów, które doprowadziły do popękania skorupy ziemskiej i rozpoczęcia długotrwałej aktywności geotermalnej w wyniku interakcji z globalnym oceanem. Drugi etap związany jest z cyrkonem sprzed 3,4 miliarda lat, który jest współczesny najstarszym znanym sferulom, czyli drobnym kulkom szkliwa powstałym w wyniku uderzenia meteorytu w skały. Cyrkony etapu trzeciego są zaś wynikiem recyklingu skał suprakrustalnych. Przeprowadzone przez nas badania dostarczają pierwszych mocnych dowodów, że proces, który doprowadził do utworzenia się kontynentów, rozpoczął się od gigantycznych uderzeń meteorytów. Uderzenia te były podobne do tego, które zabiło dinozaury, ale miały miejsce miliardy lat wcześniej, mówi Johnson. Naukowiec dodaje, że zrozumienie tworzenia się i ewolucji kontynentów jest niezwykle ważne, gdyż to na lądach istnieje większość ziemskiej biomasy i ważnych minerałów. Istnienie tych minerałów to wynik procesu dyferencjacji skorupy ziemskiej, który rozpoczął się wraz z tworzeniem się pierwszych mas lądowych, a kraton Pilbara jest tylko jednym z nich, dodaje. Teraz Johnson i jego zespół chcą zbadać, czy w innych starych skałach na Ziemi zauważą podobny schemat. « powrót do artykułu
  21. W Morskim Centrum Nauki (MCN) będzie można zobaczyć oceaniczny kajak Aleksandra Doby. To nim 3 razy przemierzył Atlantyk. Kajak „Olo” ma 7 m długości, metr szerokości i waży 750 kg. Zbudowano go w Szczecinie, w stoczni Andrzeja Armińskiego. Kajak będzie podwieszony nad głową zwiedzających. Będzie można również zobaczyć projekcję multimedialną. Stanowisku ma towarzyszyć mapa z trasą wypraw oceanicznych Doby oraz ilustrowany instruktaż, pokazujący poszczególne fazy wiosłowania na kajaku. Kajak i opis stanowiska zaprezentowano 11 sierpnia na konferencji prasowej na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Aleksander Doba rozsławił Szczecin, Police, Pomorze Zachodnie na cały świat. Ofert zakupu jego kajaka było kilka, natomiast małżonka podróżnika była zdeterminowana do tego, aby został on w Szczecinie. W najbliższym czasie będzie montowany w Morskim Centrum Nauki - powiedział dyrektor MCN Witold Jabłoński. Kajak zaprojektowany został pod kierownictwem podróżnika przez Rafała Głodka, Michała Klimka i Radosława Zygmunta - podkreślono w komunikacie MCN. Znalazły się na nim odsalarka, panel słoneczny, akumulator oraz instalacja wody słodkiej. Jednostkę wyposażono w 2 komory wypornościowe, a także pałąki, które zapobiegają odwróceniu do góry dnem. Niewielka dziobowa kabina jest zamykana wodoszczelnym lukiem. Tak opisywał „Ola” sam Doba: Jest to wyjątkowy kajak, wymyślony i zaprojektowany specjalnie dla mnie i z myślą o takich wyprawach. Ma dwie podstawowe cechy: jest niezatapialny i nie może pływać dnem do góry. [...] W moim kajaku mogę czuć się bezpiecznie [...]. Do 13 sierpnia do godz. 18 kajak można zobaczyć z bliska na dużym dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich. Potem zostanie przetransportowany do MCN. Aleksander Ludwik Doba był podróżnikiem i kajakarzem. Miał na swoim koncie wiele osiągnięć. W ramach I Transatlantyckiej Wyprawy Kajakowej podczas samotnego rejsu (26.10.2010-02.02.2011) przepłynął przez Atlantyk w najwęższym miejscu. Jak napisano na oficjalnej stronie podróżnika, ta wyprawa, polegająca na płynięciu kajakiem napędzanym wyłącznie kajakowym wiosłem, bez użycia żagla i bez pomocy z zewnątrz, zakończyła się w miejscowości Acaraú w Brazylii po 99 dobach [i przepłynięciu 5394 km]. Było to pierwsze w historii przepłynięcie kajakiem Atlantyku z kontynentu na kontynent. Dziewiętnastego kwietnia 2014 r. sukcesem zakończyła się II Transatlantycka Wyprawa Kajakowa Doby z kontynentu na kontynent (z Lizbony na Florydę). Tym razem celem było przepłynięcie Atlantyku w jego najszerszej części. Po 167 dobach przebywania na Atlantyku podróżnik dopłynął do Florydy. Był pierwszym kajakarzem w historii, który tego dokonał. Łącznie przepłynął 6710 Mm, czyli 12.427 km. Po 110 dniach 3 września 2017 r. w Le Conquet we Francji Doba zakończył Trzecią Transatlantycką Wyprawę Kajakową. Doba nie tylko pływał kajakiem, ale i latał jako szybownik i skakał ze spadochronem. Zdobył też złotą odznakę turystyki kolarskiej. Oprócz tego był żeglarzem i sternikiem jachtowym. Miał patent rozszerzony na rejsy morskie. Zmarł śmiercią podróżnika 22 lutego, zdobywając najwyższy szczyt Afryki - Kilimandżaro. Miał 74 lata. « powrót do artykułu
  22. Długotrwały intensywny wysiłek umysłowy prowadzi do uczucia wyczerpania. A gdy jesteśmy wyczerpani pojawia się tendencja do pójścia na łatwiznę i przestawienia się na mniej wymagające działania. Niektóre teorie mówią, że wyczerpanie jest iluzją podsuwaną przez mózg, byśmy przerwali to, co robimy i skupili się na działaniach przynoszących szybsze efekty. Okazuje się jednak, że wyczerpanie jest rzeczywiste, a wiąże się z potencjalnie szkodliwą akumulacją w mózgu ważnego neuroprzekaźnika. Na łamach najnowszego numeru Current Biology ukazały się wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców z Uniwersytetu Sorbońskiego. Antonius Wiehler i jego zespół postanowili dowiedzieć się, czym naprawdę jest wyczerpanie umysłowe. Wykorzystali więc spektroskopię rezonansu magnetycznego, by na bieżąco śledzić procesy chemiczne zachodzące w mózgu. Naukowcy przyjrzeli się dwóm grupom badanych. Przed członkami jednej z nich postawiono wymagające zadanie umysłowe, druga grupa miała zaś zadanie mniej wymagające. Po dłuższym czasie objawy zmęczenia, w tym rozszerzenie źrenic, pojawiło się tylko u osób z pierwszej grupy. Osoby te wykazywały również tendencję do pójścia na łatwiznę i zajęcia się zadaniem, które wymagało mniejszego wysiłku. Jednak, co najważniejsze, w grupie tej zauważono nagromadzenie się większej ilości kwasu glutaminowego w synapsach kory przedczołowej. Kwas glutaminowy to jeden z najważniejszych neuroprzekaźników. Do prawidłowej pracy mózgu potrzebny jest jego odpowiedni poziom. Zarówno nadmiar jak i niedobór są szkodliwe. Autorzy badań uważają, że nadmierne nagromadzenie kwasu glutaminowego powoduje, że aktywowanie kory przedczołowej staje się coraz trudniejsze, więc po długotrwałym wysiłku umysłowym coraz trudniej jest nam myśleć. Jedynym sposobem na poradzenie sobie z tym problemem jest odpoczynek i sen. To właśnie podczas snu nadmiar kwasu glutaminowego jest usuwany z synaps. Odkrycie może mieć wiele praktycznych zastosowań. Na przykład monitorowanie poziomu metabolitów w korze przedczołowej może poinformować nas, że nasz mózg jest zmęczony. To zaś pozwoli z jednej strony lepiej zaplanować pracę, by uniknąć wypalenia, z drugiej zaś ostrzeże nas, by w takim stanie nie podejmować ważnych decyzji. Francuscy naukowcy chcą sprawdzić, czy monitorując oznaki zmęczenia mózgu nie uda się przewidzieć czy terapie różnych chorób – jak nowotwory lub depresja – odnoszą oczekiwany skutek. « powrót do artykułu
  23. W czytniku Kindle brazylijskiej dziennikarki Mariany Lopes Vieiry zagnieździły się mrówki. Nie tylko znalazły tu nowy dom, ale i kupiły 2 e-booki. Na swoim blogu Brazylijka napisała, że odłożyła na jakiś czas Kindle'a, by poczytać papierowe wydanie „Atlasu chmur” Davida Mitchella. Gdy skończyła, chciała ponownie skorzystać z urządzenia. Wtedy okazało się, że władzę nad nim przejęły mrówki. Wchodziły do środka przez gniazdo do ładowania. Jak można się domyślić, czytnika nie dało się używać. Byłam zdesperowana. Miałam na nim kilka e-booków, w przypadku których wydania papierowe zostały wyprzedane. Myślałam, że wszystko przepadło. W pewnym momencie zaskoczona Viera dostała e-mailem powiadomienia, że kupiła 2 książki. Dziennikarka wyjaśnia, że wszystko przez opcję „one-click purchase”, która pozwala kupić książkę z Amazona za pomocą jednego kliknięcia. Przemieszczając się, mrówki niechcący z niej skorzystały. Kupiły „Roboty i imperium" Isaaca Asimova, a później „O anel de Giges: Uma fantasia ética” autorstwa brazylijskiego ekonomisty Eduarda Giannettiego. Niewiele myśląc, dziennikarka wyłączyła opcję „kup jednym kliknięciem”. Przyjaciółka Vieiry pisarka Fabiane Guimarães wspomniała o całym zdarzeniu na swoim profilu na Twitterze. Jej post wywołał bardzo dużo reakcji. Ostatecznie pomogła rada, by włożyć owinięty folią czytnik do zamrażarki. Niektóre gatunki mrówek, np. mrówki Rasberry'ego, lubią się ukrywać w niewielkich przestrzeniach generujących ciepło. Z tego względu zdarza im się budować gniazda w urządzeniach elektronicznych. Prąd, który przepływa przez ich ciała, zakłóca pracę sprzętu; dzieje się tak również wówczas, gdy zginą porażone prądem. Kindle korzysta z pojemnościowego ekranu dotykowego, który działa dzięki zmianie pojemności elektrycznej. Ruch dużej liczby mrówek spowodował zmiany pojemności, co zostało zinterpretowane jako dotyk lub gest - wytłumaczył dziennikarzowi TecMundo inżynier mechatronik Rafael Rech di Muzio. « powrót do artykułu
  24. Ruszasz na urlop? Wiesz, jak przygotować samochód do podróży? Przed wyjazdem w daleką trasę powinieneś dobrze sprawdzić stan techniczny pojazdu, a także zabrać ze sobą odpowiednie akcesoria. Niech nic nie zaskoczy Cię podczas wyjazdu, a na pewno wrócisz wypoczęty! Jak przygotować samochód na wakacyjną podróż? Oczywiście każdy samochód powinien być regularnie sprawdzany, nie tylko przed wyjazdami na wakacje. Jednak jak wiemy w praktyce, bywa z tym różnie. Pamiętaj, że kiedy wybierasz się daleko od domu, koniecznie powinieneś przygotować auto do trasy. Zwłaszcza jeśli zabierasz ze sobą rodzinę. Zapewnienie bezpieczeństwa podróżującym bliskim to absolutny priorytet każdego kierowcy. Przygotowanie samochodu nie polega wyłącznie na sprawdzeniu jego stanu technicznego, ale także zabraniu odpowiednich akcesoriów lub narzędzi. Powinieneś także upewnić się, jaki zakres ubezpieczenia obejmuje Twoje auto i podróżujące z Tobą osoby. Sprawdź pobliski warsztat na trasie Twojej podróży: https://motointegrator.com/pl/pl/warsztaty Sprawdzenie stanu pojazdu i krótki serwis przed wyjazdem Podróże zazwyczaj planowane są z odpowiednim wyprzedzeniem. Upewnij się więc wcześniej w jakim stanie są najważniejsze podzespoły Twojego pojazdu. Sprawdź poziom zużycia klocków hamulcowych, a także stan bieżnika opon. Jeśli cokolwiek budzi Twoje wątpliwości, udaj się do mechanika. Ważne jest także sprawdzenie poziomu płynu chłodniczego i oleju. Jeśli poziom jest minimalny, konieczne będzie ich uzupełnienie. W bagażniku warto wozić także zapasową butelkę oleju i płynu chłodniczego. Nigdy nie wiadomo, co spotka Cię po drodze. Dzięki przygotowaniu zapasu będziesz mógł uzupełnić stan płynów, aby bezpiecznie dojechać do warsztatu samochodowego w razie wycieków. Przed wyjazdem warto także udać się na szybki przegląd do mechanika. Podda weryfikacji także stan zawieszania oraz stan pasków osprzętu, które również lubią niezapowiedziane odmówić posłuszeństwa. Przy okazji warto także odgrzybić i „nabić” klimatyzację. W końcu czeka Cię kilkugodzinna podróż, a lato bywa upalne. Co zabrać ze sobą w wakacyjną podróż? Przede wszystkim, sprawdź koło zapasowe. Powinieneś mieć także ze sobą pasujący klucz i lewarek, za pomocą którego możliwe będzie podniesienie auta. Wiele samochodów nie przewiduje już miejsca na koło zapasowe. Wtedy konieczne jest wożenie tak zwanego „zestawu naprawczego” składa się on z pianki wypełniającej ubytki w oponie oraz kompresora, z pomocą którego możliwe jest napompowanie koła. W bagażniku pojazdu koniecznie powinien znaleźć się także trójkąt ostrzegawczy oraz ważna gaśnica samochodowa. Obowiązkowym wyposażeniem, choć często lekceważonym, jest kamizelka odblaskowa, którą powinieneś założyć podczas nieoczekiwanych postojów. W bagażniku powinno się również znaleźć miejsce na apteczkę, mimo, że nie jest ona wymagana w świetle przepisów. W podróż zabierz także podstawową skrzynkę z narzędziami. Powinny się w niej znaleźć: taśma izolacyjna, opaski zaciskowe, zestaw wkrętaków i kluczy płasko oczkowych i zapasowe żarówki. Choć w nowoczesnych autach niewiele można naprawić samodzielnie, warto mieć takie podstawowe narzędzia. Z ich pomocą możesz naprawić np. bagażnik dachowy. Poza tym przygotuj akcesoria ułatwiające jazdę. Powinien to być uchwyt do telefonu, a także ładowarka samochodowa. Jeśli nie korzystasz z map Google, powinieneś zabrać ze sobą również nawigację GPS. Mogą przydać się również okulary przeciwsłoneczne z polaryzacją, jeśli masz spędzić za kółkiem wiele godzin. « powrót do artykułu
  25. Autorzy nowych badań przeprowadzonych przez NASA wykazali, że utrata lodu szelfowego w Antarktyce jest dwukrotnie większa niż pokazywały dotychczasowe dane. W ramach badań powstała m.in. pierwsza mapa cielenia się lodowców szelfowych. Czynnikiem, który w największym stopniu wpływa na niepewność przewidywania wzrostu poziomu oceanów jest zwiększanie się tempa utraty lodu w Antarktyce. Naukowcy z Jet Propulsion Laboratory opublikowali właśnie dwa badania dotyczące ubywania lodu w Antarktyce w ostatnich dekadach. Autorzy jednego z badań, które opisano na łamach Nature, stworzyli mapę cielenia się antarktycznych lodowców szelfowych w ciągu ostatnich 25 lat. Cielenie się lodowców szelfowych to nic innego, jak odłamywanie się fragmentów lodowca, tworzących następnie góry lodowe. Autorzy mapy zauważyli, że tempo cielenia się było szybsze, niż tempo przyrastania lodu w lodowcach. Od 1997 roku antarktyczne lodowce szelfowe utraciły 12 bilionów ton lodu. Dotychczas sądzono, że strata ta jest dwukrotnie mniejsza. Utrata lodu osłabiła lodowce szelfowe i spowodowała, że lądolód szybciej spływa do oceanu. Autorzy drugich badań, opublikowanych w Earth System Science Data, szczegółowo pokazali jak woda roztapiająca lód Antarktyki od spodu, wdziera się coraz bardziej w głąb pokrywy lodowej. W niektórych miejscach Antarktyki Zachodniej jest ona już dwukrotnie dalej od krawędzi niż jeszcze dekadę temu. Oba powyższe badania dają najbardziej szczegółowy obraz zmian zachodzących na Antarktyce. Antarktyka kruszy się na brzegach. A gdy lodowce szelfowe ulegają osłabieniu i rozpadnięciu, potężne lodowce na lądzie stałym spływają coraz szybciej i przyspieszają wzrost poziomu oceanów, mówi Chad Greene, lider zespołu badającego cielenie się lodowców szelfowych. Musimy pamiętać, że lodowce szelfowe są najważniejszym czynnikiem wpływającym na stabilność lądolodu Antarktydy. Są też jednak czynnikiem najbardziej wrażliwym, gdyż są podmywane przez wody oceaniczne. Spływające z Antarktydy lodowce tworzą potężne lodowce szelfowe o grubości do 3 kilometrów i szerokości 800 kilometrów. Działają one jak bufory, utrudniające spływanie lądolodu. Gdy cykl utraty masy (cielenia się) i jej przyrostu równoważy się, lodowce szelfowe są stabilne, ich wielkość w dłuższym terminie jest stała i spełniają swoją rolę bufora. Jednak w ostatnich dekadach ocieplające się wody oceaniczne zaczęły destabilizować lodowce szelfowe Antarktyki, coraz bardziej podmywając je i roztapiając. Lodowce stają się więc cieńsze i słabsze. Od kilku dekad dokonywane są regularne satelitarne pomiary grubości lodowców szelfowych Antarktyki, jednak dane te trudno interpretować. Wyobraźmy sobie, że oglądamy zdjęcia satelitarne i próbujemy na nich odróżnić od siebie białą górę lodową, biały lodowiec szelfowy, biały lód pływający i białą chmurę. To zawsze było trudne zadanie. Teraz jednak dysponujemy wystarczająco dużą ilością danych z różnych czujników satelitarnych, dzięki którym możemy powiedzieć, jak w ostatnich latach zmieniało się wybrzeże Antarktyki, mówi Greene. Uczony wraz ze swoim zespołem połączył zbierane od 1997 roku dane z czujników pracujących w zakresie światła widzialnego, podczerwieni i z radarów. Na tej podstawie powstała mapa pokazująca linię brzegową lodowców szelfowych. Jej twórcy stwierdzili, że cielenie się lodowców szelfowych daleko przewyższa przyrosty ich masy, a utrata lodu jest tak duża, że jest mało prawdopodobne, by do końca wieku lodowce szelfowe mogły odzyskać swój zasięg sprzed roku 2000. Jest wręcz przeciwnie, należy spodziewać się dalszych strat, a w ciągu najbliższych 10-20 lat może dojść do wielkich epizodów cielenia się. Z kolei autorzy drugich badań wykorzystali niemal 3 miliardy rekordów z siedmiu różnych rodzajów instrumentów, by stworzyć najbardziej szczegółową bazę danych zmian wysokości lodowców. Użyli przy  przy tym danych z pomiarów radarowych i laserowych, które pozwalają na mierzenie z dokładnością do centymetrów. Pomiary te pokazały, jak długoterminowe trendy klimatyczne oraz doroczne zmiany pogodowe wpływają na lód. Pokazały nawet, jak zmienia się wysokość lodowców gdy regularnie napełniają się i opróżniają podlodowe jeziora położone wiele kilometrów pod powierzchnią lodu. Takie subtelne zmiany, w połączeniu z lepszym rozumieniem długoterminowych trendów, pozwoli nam lepiej zrozumieć procesy, wpływające na utratę masy lodu, a to z kolei umożliwi lepsze przewidywanie przyszłych zmian poziomu oceanów, stwierdził lider grupy badawczej, Johan Nilsson. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...