Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Biolodzy z Uniwersytetu w Białymstoku (UwB) wykorzystują monitoring akustyczny do badania nocnej migracji ptaków nad zalewem Siemianówka. Chcą sprawdzić, czy istnieje zależność między liczbą zarejestrowanych ptasich głosów a odłowami w sieci ornitologiczne, prowadzonymi w ramach obozu obrączkowania ptaków Akcja Siemianówka. Zalew Siemianówka Zalew Siemianówka (in. Jezioro Siemianowskie) to zaporowy zbiornik wodny, znajdujący się w dolinie górnej Narwi, bezpośrednio na północ od Puszczy Białowieskiej. Ma powierzchnię 32,5 km2. Otaczają go pola, łąki i tereny leśne. Co istotne, można tu spotkać ponad 280 gatunków ptaków (spora ich część odwiedza te okolice, by odpocząć w trakcie wiosennych i jesiennych migracji). Z tego względu od 20 lat nad zalewem działa stacja obrączkowania ptaków; współorganizują ją miejscowi ornitolodzy oraz pracownicy i studenci Wydziału Biologii Uniwersytetu w Białymstoku. Obrączkowaniu towarzyszą pomiary biometryczne, dzięki którym można m.in. określić kondycję ptaków. Od ubiegłego roku nad Siemianówką działają automatyczne rejestratory dźwięku. W ciągu 2 sezonów 3 takie urządzenia zapewniły ponad 4 tys. godzin nagrań. Monitoring akustyczny Dzięki monitoringowi akustycznemu, który staje się coraz popularniejszą metodą badań, możemy dowiedzieć się więcej o fenomenie, jakim jest migracja ptaków. W naszych badaniach chcemy sprawdzić, czy istnieje związek między liczbą zarejestrowanych głosów wydawanych w trakcie lotu a osobnikami odłowionymi w tym samym okresie w sieci ornitologiczne. Jest to temat ciągle niedostatecznie zbadany, jednak niezwykle ważny z punktu widzenia monitoringu oraz ochrony tych fascynujących zwierząt  - wyjaśnia dr Krzysztof Deoniziak. Badania z 2020 roku W 2020 r. rejestratory towarzyszyły sieciom od 31 sierpnia do 1 listopada. Dźwięki były nagrywane codziennie od zmierzchu do świtu. Przeanalizował je Oliwer Myka, który w pierwszym roku badań pisał pracę magisterską. Myce udało się oznaczyć 13625 głosów ptaków, które należały do 15 gatunków z rzędu wróblowych. Najczęściej odzywający się w trakcie nocnej migracji był śpiewak (Turdus philomelos): na nagraniach zostało zarejestrowanych aż 8741 głosów tego gatunku. Kolejni zarejestrowani nocni migranci to rudzik (Erithacus rubecula) – 2830 głosów, kos (Turdus merula) - 921, droździk (Turdus iliacus) - 872 i pokrzywnica (Prunella modularis) - 203. Z pozostałych gatunków wróblowych ciekawszymi były migrujące śnieguły (Plectrophenax nivalis) i ortolan (Emberiza hortulana). Ale na nagraniach można też usłyszeć głosy przelatujących bączków (Ixobrychus minutus), płomykówki (Tyto alba) czy orlika grubodziobego (Clanga clanga) - opowiada Myka. Myka skupił się na 5 najczęściej rejestrowanych gatunkach. Po zestawieniu danych akustycznych ze statystykami odłowów stwierdził, że istotna statystycznie korelacja między intensywnością nawoływania w trakcie nocnej migracji a liczbą odłowionych ptaków istnieje tylko w przypadku rudzika i śpiewaka. W przypadku śpiewaka odławianie zaledwie kilku osobników w ciągu dnia wykazało istotną korelację z zarejestrowanymi wcześniej głosami. Sugeruje to, iż ptaki mogą się zatrzymywać w tej części zbiornika, aby "naładować baterie" przed dalszą podróżą. W przypadku kosa i droździka takiej zależności nie da się stwierdzić, gdyż mimo iż zarejestrowanych głosów było sporo, oba gatunki rzadko wpadały w sieci. Potencjalnym czynnikiem tłumaczącym tę obserwację może być specyficzne siedlisko w okolicy rozstawionych sieci ornitologicznych, które nie zachęca kosów i droździków do postoju i żerowania - wyjaśnia Myka. Droździk, na przykład, lubi korzystać z obszarów rolniczych, a szczególnie z rozległych terenów z niską roślinnością. Wygląda więc na to, że droździki co prawda intensywnie migrują nad badanym obszarem, ale nie zatrzymują się tu, by odpocząć i zregenerować siły. Z tego powodu nie są często odławianym gatunkiem. Kolejny sezon projektu Rejestratory ustawiono przy sieciach ornitologicznych również w kolejnym sezonie; nagrania pochodzą z września i października 2021 r. Podczas odsłuchu biolodzy skupiają się na 5 gatunkach dominujących podczas rejestracji w roku 2020. Obecnie naukowcy znajdują się, jak to sami ujęli, na półmetku analizy nagrań. Nagrania realizowaliśmy między zmierzchem i świtem cywilnym (zwanym kalendarzowym). To okres nieco dłuższy niż w przypadku nocy między zmierzchem i świtem nautycznym (nazywanym też żeglarskim). Gdy zestawiliśmy dotychczasowe wyniki, okazało się, że niezależnie do tego, który rodzaj nocy uwzględnimy, różnice w liczbie zarejestrowanych głosów w stosunku do odłowionych rudzików i śpiewaków są niewielkie i statystycznie nieistotne. To ważna informacja, gdyż w kolejnych tego typu badaniach pozwoli na skrócenie czasu prowadzenia nagrań w ciągu nocy, a to z kolei pozwoli zmniejszyć nakłady pracy podczas analizy oraz zużycie baterii i kart pamięci w rejestratorach. Dość powiedzieć, że przy 2 miesiącach nagrań rocznie z wykorzystaniem 3 rejestratorów oznacza to zmniejszenie liczby godzin do analizy aż o ~270. Na publikację naukowców trzeba jeszcze poczekać, ale już dziś można się zapoznać z nagraniami zamieszczanymi przez dr Deoniziaka na portalu xeno-canto. Na podstawie pierwszych analiz wydaje się, że monitoring akustyczny może być skuteczną metodą badania nocnej migracji tylko wybranych gatunków ptaków. « powrót do artykułu
  2. Zabytkowa drewniana leśniczówka w Lesie Kabackim odzyska dawny blask. Jak poinformował stołeczny Ratusz, budynek zostanie poddany zarówno renowacji, jak i modernizacji. Remont potrwa 1,5 roku. Trzeciego stycznia podpisano umowę na realizację zadania; wykonawcą jest firma Good Wood. Podczas prac ma zostać zachowana specyfika budynku oraz jego zabytkowy charakter. Uwzględniona zostanie także lokalna tradycja architektoniczna. Zachowany zostanie układ przestrzenny wnętrz leśniczówki i ich historyczny wystrój. Na odnowionej elewacji budynku przywrócone zostaną detale architektoniczne. Rozebrana zostanie natomiast istniejąca murowana dobudówka, a sam obiekt zostanie zabezpieczony. Inwestycja obejmie prace murarskie, ciesielskie, izolacyjne i konstrukcyjne. Oprócz tego zaplanowano nowe instalacje. Po remoncie obiekt będzie przygotowany na potrzeby pobliskiego Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej. Co ważne, zmieni się też otoczenie (będzie można korzystać z odtworzonych ciągów pieszych, powstanie nowe ogrodzenie, a zieleń zostanie zagospodarowana). Leśniczówka w Lesie Kabackim to kolejny z drewnianych budynków warszawskich, który udaje nam się wyremontować w ciągu ostatnich lat. Więcej takich leśniczówek, nie tylko przy Lesie Kabackim, ale też w samej Warszawie – nie ma. Obiekt ma niesamowitą wartość, a przyszła inwestycja sprawi, że wszystkie jego walory zostaną wydobyte. Budynek odzyska swój pierwotny wygląd, jednocześnie spełniając nowe zadania –  podkreślił Michał Krasucki, stołeczny konserwator zabytków. Historia leśniczówki Budynek powstał w II poł. XIX w. Przez blisko 130 lat mieszkali tu leśniczowie, którzy zajmowali się drzewostanem Lasu Kabackiego. Warto przypomnieć, że niegdyś te tereny należały do Dóbr Wilanowskich, które w XVII i XVIII wieku były własnością rodu Sobieskich, a następnie Potockich oraz Branickich. Obecnie nadzór nad tym obszarem sprawują Lasy Miejskie – Warszawa. W 1987 r. obiekt z ul. Rydzowej 1 wpisano do rejestru zabytków. Architektura budynku Budynek wzniesiono w konstrukcji zrębowej (wieńcowej). Dach jest naczółkowy; w latach 60. gont wymieniono na eternit. Ściany zewnętrzne są oszalowane poziomymi deskami. Warto zwrócić uwagę na dekoracyjne opracowanie węgłów. Obiekt zachował w dużej części oryginalną konstrukcję, układ i wyposażenie, takie jak: drzwi z kutymi zawiasami, klamkami i oryginalnymi mechanizmami, okna, piece grzewcze i piec kuchenny oraz drewniane posadzki. W budynku znajdują się także oryginalne tynki wapienne kładzione na trzcinie. « powrót do artykułu
  3. Administrator NASA Bill Nelson poinformował, że Stany Zjednoczone chcą przedłużyć działanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej do roku 2030. Administracja prezydencka będzie namawiała swoich partnerów – Europejską, Kanadyjską, Japońską i Rosyjską Agencję Kosmiczną – do umożliwienia działalności ISS przez całą obecną dekadę. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to wzór pokojowej współpracy międzynarodowej. Od ponad 20 lat przynosi ludzkości niezwykłe korzyści naukowe, edukacyjne i technologiczne. Jestem zadowolony, że administracja Bidena i Harris zdecydowała się na kontynuowanie jej pracy do roku 2030, stwierdził Nelson. Na ISS od ponad dwóch dekad bez przerwy przebywają ludzie. Prowadzone są tam unikatowe badania naukowe. Dotychczas przeprowadzono tam ponad 3000 eksperymentów zamówionych przez ponad 4200 z całego świata. W działania prowadzone na stacji w ten czy inny sposób zaangażowanych było dotychczas niemal 110 krajów. Pierwsze moduły MSK trafiły na orbitę w 1998 roku, a pierwsza stała załoga zamieszkała na niej w roku 2020. « powrót do artykułu
  4. Ludzie w znaczący sposób zmieniali otaczający ich ekosystem już 125 000 lat temu. A robili to neandertalscy łowcy-zbieracze. Do takich wniosków doszedł zespół naukowy pracujący pod kierunkiem uczonych z Uniwersytetu w Lejdzie. Uczeni poinformowali na łamach Science Advances, że neandertalczycy celowo używali ognia to pozbywania się lasów i zarośli. Archeolodzy od dawna zadają sobie pytanie o to, w jaki sposób i kiedy człowiek zaczął wpływać na ekosystem planety. Widzimy coraz więcej – generalnie dość słabych – oznak bardzo wczesnego wpływu tego typu, mówi profesor archeologii Wil Roebroeks. W kopalni węgla brunatnego na stanowisku Neumark-Nord w pobliżu Halle od kilku dekad prowadzone są prace archeologiczne. Znaleziono tam m.in. szczątki setek zabitych zwierząt, kamienne narzędzia i olbrzymie ilości węgla drzewnego. Ślady te znaleziono w miejscu, w którym przed 125 000 lat znajdował się las, zamieszkany przez konie, jelenie, bydło, lwy, słonie i hieny. Ten mieszany las liściasty liściasty rozciągał się od Holandii po Polskę. W niektórych miejscach znajdowały się jeziora, a na brzegach niektórych z nich znaleziono dowody na pobyt tam  neandertalczyków. Naukowcy zauważyli, że w czasie, gdy pojawił się tam H. neanderthalensis jednolity las w niektórych miejscach ustąpił otwartym przestrzeniom, a przyczyną zanikania lasu były pożary. Oczywiście powstało pytanie, czy ustąpienie lasu miało związek z przybyciem ludzi czy też ludzie pojawili się tam, bo las ustąpił. Znaleźliśmy wystarczająco dużo dowodów by stwierdzić, że to łowcy-zbieracze przez co najmniej 2000 lat celowo utrzymywali takie otwarte przestrzenie, stwierdzają autorzy badań. Gdy bowiem przeprowadzili badania porównawcze nieodległych od siebie jezior, których okolice były porośnięte takim samym lasem zamieszkanym przez takie same zwierzęta, okazało się, że tylko tam, gdzie neandertalczyków nie było, istniała gęsta roślinność. Dotychczas sądzono, że ludzie w znaczący sposób wpływali na wygląd krajobrazu dopiero po pojawieniu się rolnictwa. Wielu archeologów sądziło jednak, że na mniejszą skalę odbywało się to już wcześniej. Roebroeks mówi, że Neumark-Nord to najstarszy znany nam przykład takich zmian. Uczony dodaje, że wiele nam to też mówi o wczesnych łowcach-zbieraczach. Nie byli oni po prostu ludźmi, którzy przemierzali zastany krajobraz polując na zwierzęta i zbierając pożywienie. W sposób świadomy kształtowali ten krajobraz. « powrót do artykułu
  5. Po oczyszczeniu etruskiego hełmu z IV w. p.n.e. okazało się, że wewnątrz ukryta jest krótka inskrypcja. Zabytek odkryto w 1930 r. w grobie nr 55 w nekropolii Osteria di Vulci. Później dość szybko trafił on z resztą wyposażenia na wystawę w Narodowym Muzeum Etruskim w Rzymie. Po niemal 100 latach ujawnił skrywane przez ok. 2400 lat tajemnice. Pierwsze badania z wykorzystaniem współczesnych metod archeologicznych prowadzili tu od końca lat 20. XX w. Ugo Ferraguti i Raniero Mengarelli. Przedwczesna śmierć obu naukowców sprawiła, że m.in. przez problemy związane z dokumentacją nie opublikowano wyników wykopalisk. Najważniejsze znaleziska trafiły jednak do muzeum. Ostatnio przeprowadzano digitalizację i ocenę stanu części obiektów z kolekcji Museo Nazionale Etrusco di Villa Giulia; zabiegi te doprowadziły do nieoczekiwanego odkrycia. Wyniki analizy inskrypcji mają się ukazać w piśmie Living Archeology. Krótki napis to dla specjalistów skarbnica informacji na temat organizacji wojskowej i ewolucji konfliktów zbrojnych z czasów, gdy Etruskowie byli znaczącą siłą Italii, a półwysep nie został jeszcze zdominowany przez Rzym. Na podstawie innych obiektów pochodzących z grobu 55 można stwierdzić, ze hełm został złożony tam w połowie IV wieku przed naszą erą. To czas gwałtownej rywalizacji pomiędzy ludami zamieszkującymi Półwysep Apeniński i najazdu Celtów, którzy w 390 roku zdobyli Rzym. Wiele wskazuje na to, że hełm powstał w Peruzji. Po dwóch stronach nitu widać napis złożony z 7 liter: HARN STE. Biorąc pod uwagę napisy na innych hełmach, umieszczone w podobnym miejscu, możemy stwierdzić, że chodzi o jeden wyraz. Ma to być odniesienie do starożytnego Aharnam (dzisiejszego Civitella d'Arna z prowincji Perugia); historyk Tytus Liwiusz wspominał o nim, mówiąc o obozie rzymskim przed bitwą pod Sentinum. Jako, że w ten sposób podpisywano uzbrojenie i broń, specjaliści uważają, że od tego mogło zostać ukute imię żołnierza. W tej chwili nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy wojownik, w którego grobie znaleziono hełm, był jego pierwszym posiadaczem. Równie dobrze hełm mógł zostać mu podarowany lub też był jego łupem wojennym. « powrót do artykułu
  6. Sadzenie drzew i zapobieganie pożarom lasów niekoniecznie prowadzi do uwięzienia większej ilości węgla w glebie. Autorzy badań opublikowanych na łamach Nature Geoscience odkryli, że planowane wypalanie sawann, użytków zielonych oraz lasów strefy umiarkowanej może pomóc w ustabilizowaniu węgla uwięzionego w glebie, a nawet zwiększenia jego ilości. Kontrolowane wypalanie lasów, którego celem jest zmniejszenie intensywności przyszłych niekontrolowanych pożarów, to dobrze znana strategia. Odkryliśmy, że w takich ekosystemach jak lasy strefy umiarkowanej, sawanny i użytki zielone, ogień może ustabilizować, a nawet zwiększyć ilość węgla uwięzionego w glebie, mówi główny autor badań, doktor Adam Pellegrini z University of Cambridge. Wynikiem dużego niekontrolowanego pożaru lasu jest erozja gleby i wypłukiwanie węgla do środowiska. Mogą minąć nawet dziesięciolecia, nim uwolniony w ten sposób węgiel zostanie ponownie uwięziony. Jednak, jak przekonują autorzy najnowszych badań, ogień może również prowadzić do takich zmian w glebie, które równoważą utratę węgla i mogą go ustabilizować. Po pierwsze, w wyniku pożaru powstaje węgiel drzewny, który jest bardzo odporny na rozkład. Warstwa węgla zamyka zaś wewnątrz bogatą w węgiel materię organiczną. Ponadto ogień może zwiększyć ilość węgla ściśle powiązanego z minerałami w glebie. Jeśli odpowiednio dobierze się częstotliwość i intensywność pożarów, ekosystem może uwięzić olbrzymie ilości węgla. Chodzi tutaj o zrównoważenie węgla przechodzącego do gleby w postaci martwych roślin i węgla wydostającego się z gleby w procesie rozkładu, erozji i wypłukiwania, wyjaśnia Pellegrini. Gdy pożary są częste i intensywne, a tak się dzieje w przypadku gęstych lasów, wypalane są wszystkie martwe rośliny. Ta martwa materia organiczna rozłożyłaby się i węgiel trafiłby do gleby. Tymczasem w wyniku pożaru zostaje on uwolniony do atmosfery. Ponadto bardzo intensywne pożary mogą destabilizować glebę, oddzielając bogatą w węgiel materię organiczną od minerałów i zabijając bakterie oraz grzyby. Bez obecności ognia martwa materia organiczna jest rozkładana przez mikroorganizmy i uwalniana w postaci dwutlenku węgla lub metanu. Gdy jednak dochodzi do niezbyt częstych i niezbyt intensywnych pożarów, tworzy się węgiel drzewny oraz dochodzi do związania węgla z minerałami w glebie. A węgiel w obu tych postaciach jest znacznie bardziej odporny na rozkład, a tym samym na uwolnienie do atmosfery. Autorzy badań mówią, że odpowiednio zarządzane wypalanie może doprowadzić do zwiększenia ilości węgla uwięzionego w glebie. Gdy rozważamy drogi, jakimi ekosystem przechwytuje węgiel z atmosfery i go więzi, zwykle uważamy pożary za coś niekorzystnego. Mamy jednak nadzieję, że nasze badania pozwolą odpowiednio zarządzać pożarami. Ogień może być czymś dobrym, zarówno z punktu widzenia bioróżnorodności jak i przechowywania węgla, przekonuje Pellegrini. « powrót do artykułu
  7. W pobliżu Rendelsham w Suffolk znaleziono warsztaty, w których mogła powstać część skarbów odkrytych w Sutton Hoo. Warsztaty położone są zaledwie o 5 kilometrów od Sutton Hoo. Prace archeologiczne podjęto tam po tym, gdy w ramach pilotażowego projektu „Rendlesham Revealed”, prowadzonego w latach 2008–2017, znaleziono ślady anglosaskiej rezydencji królewskiej. Słynne Sutton Hoo, w którym pierwsze wykopaliska przeprowadził w 1939 roku Basil Brown, to miejsce jednego z najważniejszych odkryć archeologicznych w historii Wielkiej Brytanii. Znaleziono tam nienaruszony królewski anglosaski pochowek na łodzi. Odkryto wówczas liczne cenne wyroby metalurgiczne, w tym ceremonialny hełm, miecz i tarczę, bogato zdobione złote ozdoby stroju czy lirę. Większość specjalistów uważa, że w Sutton Hoo spoczął król Anglii Wschodniej Raedwald, najpotężniejszy na początku VII wieku władca na południu Anglii. Teraz, podczas prac archeologicznych w pobliżu Rendelsham, znaleziono ślady świadczące o istnieniu tam warsztatów. Najpierw archeolodzy trafili na struktury, które zinterpretowali jako doły i piwnice anglosaskich budynków, prawdopodobnie warsztatów powiązanych z przędzeniem. Później odnaleziono liczne przęśliki i inne fragmenty krosien oraz fragmenty strojów, jak brosza czy zapinka. Kolejne prace przyniosły następne znaleziska: fragmenty ceramiki, kawałki stopionych metali wskazujące na ich obróbkę, kości zwierzęce, dwa szklane paciorki, fragmenty szklanego naczynia. Odkryto też dowody, że aktywność ludzka w tym miejscu datuje się na czasy prehistoryczne i rzymskie. Wszystko to, w połączeniu ze wcześniejszymi odkryciami w Sutton Hoo i Rendelsham pozwala przypuszczać, że w Rendlesham powstało część obiektów znalezionych w grobowcach w Sutton Hoo. « powrót do artykułu
  8. W czasie, gdy witaliśmy nowy rok, obsługa naziemna Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba (JWST) miała ręce pełne roboty. Nadzorowała jeden z najważniejszych etapów misji teleskopu – rozwijanie osłony termicznej. Ta krytyczna dla działania obserwatorium operacja rozpoczęła się 28 grudnia i dotychczas nie została zakończona. Postanowiono bowiem dać odpocząć zespołowi odpowiedzialnemu za osłonę i zmieniono grafik przygotowywania Webba do pracy. W ciągu tych ostatnich kilku dni z powodzeniem zakończono kolejne etapy rozkładania osłony. Bez problemu wysunięto wsporniki Unitized Pellet Structure (UPS), które podtrzymują osłonę, a następnie o 1,22 metra wysunięto Deployable Tower Assembly, na której znajdują się zwierciadła teleskopu. Jej wysunięcie zwiększyło odległość pomiędzy lustrami, a resztą obserwatorium, co zapewni lepszą izolację cieplną luster. Następnym etapem było rozłożenie klap, które pomagają częściowo zneutralizować wpływ ciśnienia wiatru słonecznego na osłonę termiczną. To pozwala na zmniejszenie zużycia paliwa przez JWST. Klapy zostały ustawione w odpowiedniej pozycji przez sprężyny. Gdy na Ziemię dotarł sygnał świadczący o udanym rozłożeniu klap, obsługa wydała polecenie otwarcia pokryw chroniących osłonę termiczną. Niedługo później rozpoczęło się jej rozwijanie od UPS na boki. Gdy my odliczaliśmy czas do rozpoczęcia 2022 roku, pracownicy centrum kontroli w napięciu oczekiwali informacje z Webba. Wiemy, że się udało i teraz osłona prezentuje się w całej okazałości. Ostatnim etapem jej rozwijania jest kolejne napięcie każdej z pięciu warstw. Zanim jednak rozpocznie się ten ostatni etap pracy nad rozłożeniem osłony, zespół za nią odpowiedzialny został wysłany do domów, by odpoczął. Napinanie osłony potrwa bowiem co najmniej dwie doby. Zapadła więc decyzja o zmianie grafiku rozkładania teleskopu. Operacja napinania rozpocznie się nie wcześniej niż dzisiaj po południu czasu polskiego. Obecnie operatorzy teleskopu zajmują się optymalizacją systemów zasilania Webba i sprawdzają, jak obserwatorium zachowuje się w przestrzeni kosmicznej. Trwają analizy poszczególnych podsystemów, a inżynierowie upewniają się, czy silniki odpowiedzialne za napinanie osłony mają zapewnioną optymalną temperaturę pracy. Nic, czego nauczyliśmy się podczas symulacji na Ziemi nie dostarczy nam tak dobrych danych, jak analizowanie tego, co rzeczywiście dzieje się w obserwatorium w kosmosie podczas jego rzeczywistej pracy, mówi Bill Ochs, jeden z menedżerów misji. Teraz jest czas, by jak najwięcej dowiedzieć się o funkcjonowaniu Webba. Dopiero później przejdziemy do następnych etapów. Procedurę przygotowywania Webba do pracy zaprojektowano z założeniem, by jednocześnie wykonywać możliwie najmniejszą liczbę czynności. Dlatego też, gdy tylko zajdzie taka potrzeba, w każdej chwili procedurę można przerwać. Prace nad zaprojektowaniem, zbudowaniem i przetestowaniem obserwatorium trwały przez 20 lat. Mieliśmy zaledwie tydzień, by przekonać się, jak obserwatorium rzeczywiście radzi sobie w przestrzeni kosmicznej. To normalne, że pewnych rzeczy dowiadujesz się dopiero, gdy wyślesz pojazd w przestworza. I to właśnie robimy. Jak dotąd, wszystko przebiegło tak gładko, jak mogliśmy sobie wymarzyć. Postanowiliśmy więc zrobić przerwę i dowiedzieć się o teleskopie tak dużo, jak to tylko możliwe. Dopiero wtedy znowu ruszymy naprzód, dodaje Mike Menzel, inżynier odpowiedzialny za systemy JWST. Teleskop ma już za sobą ponad połowę (59%) drogi. Dotychczas przebył ponad 852 000 kilometrów, a do celu dzieli go około 593 000 km. W tej chwili porusza się z prędkością 0,57 km/s. Średnia temperatura wsporników UPS po gorącej stronie wynosi niemal 58 stopni Celsjusza, a średnia panelu wyposażenia platformy nośnej to prawie 18 stopni. Po drugiej stronie obserwatorium jest znacznie zimniej i wyraźnie jest to zasługa osłony termicznej. Średnia temperatura zwierciadła głównego to obecnie mniej niż -116 stopni Celsjusza, a Zintegrowany Moduł Instrumentów Naukowych (ISIM) został schłodzony do mniej niż -192 stopni Celsjusza. Kolejnym – po napięciu osłony termicznej – ważnym krokiem będzie rozłożenie zwierciadła wtórnego. « powrót do artykułu
  9. Wszystkiego dobrego. Niech 2022 będzie lepszy, niż ten, co minął. Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
  10. W centrum Oslo archeolodzy znaleźli dwa obiekty pokryte pismem runicznym. Jeden z nich został wykonany z kości i jest to pierwsza od ponad 40 lat kość z runami znaleziona w stolicy Norwegii. Drugi przedmiot to kij, na którym widnieje tekst spisany runami oraz tekst po łacinie. Odkryć dokonano niedaleko miejsca, gdzie niedawno znaleziono niezwykłą tajemniczą figurkę z koroną na głowie i sokołem na ramieniu. Wykopaliska prowadzone są na terenie Middelaiderpaken (Park Średniowieczny). To obszar, który w średniowieczu stanowił południową część miasta. Park założono w 2000 roku i zakazano tam budownictwa. Na jego terenie znajdują się bowiem warstwy kulturowe oraz ruiny m.in. kościoła św. Klemensa, św. Marii i rezydencji królewskiej (Oslo kongsgård) z XI wieku z czasu rządów Haralda III Srogiego (Harald Hardrada). Na płaskim kiju napisy widoczne są z trzech stron. Oba końce zostały uszkodzone, więc prawdopodobnie tekst jest niekompletny. Różnego typu uszkodzenia widoczne są też na bokach kija, przez co istnieją wątpliwości interpretacyjne co do treści napisu. Jednak większość tekstu można odczytać. Profesor Kristel Zilmer, specjalistka od runologii i ikonografii na Uniwersytecie w Oslo dokonała pierwszego odcyfrowania i interpretacji napisów. Uczona mówi, że na jednej z szerszych stron widać łacińską frazę „manus Domine” lub „manus Domini”, a na drugiej runiczny napis głosi „Bryngjerd, er det” lub „Bryngjerd, som det”. Na jednej z węższych stron znajduje się osiem znaków, które mogą być napisem runicznym oznaczającym "to prawda". Zilmer zauważa, że „manus Domine” może być częścią modlitwy „in manus tuas, Domine, commendo spiritum meum”. To wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu słowa „w ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mojego”. Na stronie węższej widnieje napis, który może być kontynuacją modlitwy, jednak to zależy od pierwszej runy. Jeśli jest to þ mamy tutaj runiczny napis „Þat er satt” oznaczający „to prawda”. Takie wyrażenie znane jest z sag, innych inskrypcji, a taka sama lub podobna fraza widnieje na niektórych kościołach. Na drugiej z szerszych stron z pewnością widnieje żeńskie imię Bryngjerd, a po nim znajduje się wyrażenie zawierające czasowniki. Tutaj również tekst jest uszkodzony, ale jeden z czasowników oznacza „ukrywać”, ale również „poddawać się”. To drugie znaczenie zgadzałoby się z przeciwnej strony kija. Profesor Zilmer uważa, że Bryngjerd oddaje się w Boże ręce. Połączenie na jednym przedmiocie runów i łaciny wskazuje nie tylko na zdolności lingwistyczne piszącego ale również może być kolejnym dowodem na potwierdzenie niedawno przeprowadzonych fascynujących badań wskazujących, że pojawienie się łaciny wywołało rozkwit pisma runicznego, a średniowieczna Norwegia była dwujęzyczna. Drugi ze znalezionych zabytków pisanych to kość konia lub krowy z wyraźnie widocznymi 13 runami po jednej stronie i jedną słabiej widoczną runą po drugiej. Napis głosi „basmarþærbæin”. I znowu jego zrozumienie zależy od interpretacji. Odnosi się on albo do imienia lub przezwiska, albo opisuje samą kość. Osoba, która obgryzła mięso z kości mogła dla zabawy albo podpisać ją swoim imieniem/przezwiskiem, albo też napisać, z jakiego zwierzęcia kość pochodzi. Kość z runami została znaleziona na południowym końcu stanowiska archeologicznego w pobliżu naturalnego wzgórza. "To oznacza, że może być całkiem stara", mówi Mark Oldham, dyrektor badań archeologicznych w Middelaiderpaken. Z kolei kij z napisami znaleziono w warstwie, która jest prawdopodobnie warstwą wyrzuconych śmieci. Znalezione tam odpadki sugerują, że śmieci pochodziły z miejsca, w którym produkowano wyroby ze skóry. Na razie specjaliści nie są w stanie dokładnie datować nowo odkrytych napisów. Najbardziej podobne z run znalezionych na terenie Norwegii pochodzą z lat 1100–1350. Pokryte napisami kość i kij są tym cenniejsze, że dotychczas na terenie Oslo znaleziono zaledwie 85 zabytków z runicznymi napisami. Większość z nich odkryto w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Dla porównania, w Bergen znaleziono ich ponad 680.   Runepinne by nikunorway on Sketchfab   Runebein fra Oslo by nikunorway on Sketchfab « powrót do artykułu
  11. Włoski najwyższy sąd administracyjny ostatecznie zabronił firmie McDonald's wybudowania restauracji na terenie przylegającym do Term Karakalli. Amerykańska sieć fast food chciała na przylegającej działce wybudować parking i lokal typu drive-through. Tym samym włoski odpowiednik polskiego NSA podtrzymał decyzję sądu niższej instancji. Co więcej, orzekł, że administracja ma prawo blokować wszelkie przyszłe projekty budowlane na terenie lub w pobliżu ważnych miejsc dziedzictwa narodowego. Sąd uznał, że ochrona dziedzictwa narodowego jest priorytetem. Tym bardziej w miejscu tak ważnym, jak Termy Karakalli, umiejscowione w pobliżu tak istotnych obszarów jak Via Appia, rzymskie akwedukty czy Parco della Caffarella, które są chronione prawem lokalnym i krajowym. Z wyroku sądu wynika, że w przyszłości zarówno władze regionu Lazio jak i Ministerstwo Kultury będą mogły wstrzymać wszelkie prace prowadzące do zmiany krajobrazu. I dotyczy to zarówno już chronionych miejsc, jak i miejsc, które władze dopiero mają zamiar objąć ochroną. Wydana przez sąd interpretacja jest niezwykle ważna dla przyszłej ochrony naszego dziedzictwa kulturowego i archeologicznego. Ministerstwo Kultury nie powinno interweniować w ostateczności, ale współpracować z władzami lokalnymi i regionalnymi oraz brać udział w planowaniu inwestycji na całym terytorium kraju, oświadczyła organizacja Italia Nostra. Budowę Term Karakalli rozpoczął w 206 roku cesarz Septymiusz Sewer. Zostały oddane do użytku za panowania Karakalli w 216 roku. To najlepiej zachowane rzymskie termy i pierwsze łaźnie publiczne oddane do użytku od ponad 100 lat. Wcześniejszymi były nieistniejące obecnie Termy Trajana, które otwarto w 109 roku. Termy Karakalli były każdego dnia odwiedzane przez 6 do 8 tysięcy osób, a korzystanie z łaźni było bezpłatne. McDonald's już zaczął budować swoją restaurację i parking przy Termach. Dostał na to zgodę rady miasta, a przychylną opinię wydało też Ministerstwo Kultury. W 2019 roku, wskutek krytyki ze strony mediów, prace zostały wstrzymane przez burmistrz Virginię Raggi. Wówczas Ministerstwo zmieniło zdanie i zaczęło zwalczać inwestycję. Dario Baroni, szef włoskiego oddziału McDonalda mówi, że do roku 2025 firma planuje otworzyć we Włoszech 200 nowych restauracji. Już posiada tam ponad 600 lokali. W 2016 roku burmistrz Florencji, Dario Nardella, wstrzymał budowę McDonalda na Piazza del Duomo mówiąc, że nie chce fast foodu w miejscu narodzin włoskiego renesansu. « powrót do artykułu
  12. Międzynarodowy zespół astronomów, w skład którego wchodzi profesor Marek Biesiada z Narodowego Centrum Badań Jądrowych, zaproponował zastosowanie kwazarów do pomiarów olbrzymich odległości we wszechświecie. Uczni twierdzą, że ich metoda pozwoli dokonywać pomiarów do obiektów odległych od nas nawet o 13 miliardów lat. Kwazary to aktywne jądra galaktyk, w skład których wchodzi supermasywna czarna dziura i dysk akrecyjny utworzony ze znajdującej się wokół i wciąganej do dziury materii. Wokół dysku znajduje się sferyczna otoczka zwana gorącą koroną, a w dalszej odległości znajdziemy pyłowy torus. Dysk akrecyjny promieniuje w ultrafiolecie. Fotony UV przelatują przez gorącą koronę, w której zderzają się z wysokoenergetycznymi elektronami. Przejmują przy tym ich energię, stając się fotonami X. Zespół Biesiady wykazał na próbce 2421 kwazarów, że korelacja jasności UV-X jest silnie powiązana z odległościami kosmologicznym. Jest tak dlatego, że owa korelacja ustalana jest na jasnościach obserwowanych, a fizycznie odpowiadają za nią moce promieniowania UV oraz X. Obserwowane jasności, z kolei, zależą od mocy i odległości. Ponieważ kwazary obserwowane są też na odległościach stosowalności metody świec standardowych supernowych Ia, możemy zmierzyć odległość do nich dwoma metodami: SN Ia oraz nową. Pozwala to skalibrować metodę wykorzystującą kwazary, mówi profesor Biesiada. Wspomniane przez uczonego świece standardowe to obiekty o znanej absolutnej wielkości gwiazdowej. Znając tę wartość oraz jasność pozorną, czyli wielkość gwiazdową obiektu widzianego z Ziemi, można obliczyć odległość do tego obiektu. Jak się mierzy odległości w kosmosie? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak daleko jest obiekt, do którego odległość chcemy zmierzyć. Pomiary odległości do Księżyca mogą zostać wykonane radarem lub laserem, gdyż astronauci pozostawili na jego powierzchni lusterko. Odległości do Słońca i innych obiektów w Układzie Słonecznym i najbliższym otoczeniu mierzymy metodą paralaksy, czyli określania kąta, o jaki na tle odległych gwiazd przesunął się obiekt, gdy obserwator zmienił pozycję. Metoda ta pozwala nawet na mierzenie odległości do najbliższych gwiazd. Jednak im dalej badany obiekt, tym mniejszy kąt o jaki obiekt przesuwa się względem gwiazd w tle. W pewnym momencie kąt ten staje się tak mały, że nie jesteśmy w stanie wykorzystać paralaksy. Do pomiarów na dalsze odległości służą nam tzw. świece standardowe. Jako świece standardowe możemy wykorzystać gwiazdy zmienne typu RR Lyrae, przydające się do pomiarów w ramach Drogi Mlecznej. Popularnymi świecami standardowymi są cefeidy, zmienne gwiazdy-olbrzymy. Natomiast pomiarów na największe odległości możemy dokonać wykorzystując supernowe Ia. Można za ich pomocą mierzyć na odległość przesunięcia ku czerwieni z-2. To około 10 miliardów lat świetlnych. Jednak astronomowie chcą sięgać coraz dalej. Stąd propozycja wykorzystania kwazarów w roli świec standardowych. Naukowcy przeprowadzili też testy swojej metody. Zrekonstruowali na przykład ewolucję wszechświata według modelu ΛCDM. Dane uzyskane przy pomocy ‘metody kwazarów’ wykazały, w granicy niepewności, dużą zgodność z modelem ΛCDM. Do danych dopasowaliśmy model ΛCDM, gdzie wolnymi zmiennymi były parametry tego modelu. Wyznaczona na tej podstawie gęstość materii jest zgodna z wartością uzyskaną z innych obserwacji kosmologicznych. Istotą tej pracy była metoda kalibracji kwazarów nie odwołująca się do modelu kosmologicznego – aby nie wpaść w błędne koło stosując później kwazary do testowania modeli kosmologicznych, wyjaśnia profesor Biesiada. « powrót do artykułu
  13. Podczas prac związanych z ochroną dziedzictwa kulturowego słowaccy archeolodzy odkryli depozyt 12 przedmiotów z brązu. Zespół pod kierownictwem Juraja Maleca z Muzeum w Trenczynie znalazł komplet ozdób do kobiecego stroju, w tym zapinkę ze spiralną tarczką, kabłąkiem i szpilą. Malec podkreśla, że biżuteria należała do bogatej kobiety. Jak tłumaczy, znalezisko datuje się na późną epokę brązu i można je powiązać z kulturą łużycką. Oprócz zapinki odkryto torkwesy, bransolety i wieloczęściową opaskę na głowę. Archeolodzy wspominają także o kolczykach czy wisiorku. Znalezisko wydobyto z blokiem gliny. Jak podkreślił dyrektor Muzeum w Trenczynie Peter Martinisko, jego zawartość zbadano dopiero w pomieszczeniach placówki. Odbyło się to we współpracy z ekspertami z Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie i Uniwersytetu Masaryka w Brnie. Pobrano próbki do dalszych badań. To, że przez 3 tys. lat nikt nie odkrył tych cennych przedmiotów, nawet działający nielegalnie detektoryści, było dla specjalistów zaskoczeniem. Zwłaszcza że, by zlokalizować ufortyfikowaną osadę, gdzie doszło do odkrycia, posłużyli się oni dostępnymi publicznie danymi. Kosztowności zapewne zakopano, by zapobiec grabieży przez wroga. Gdy niebezpieczeństwo minęło, z jakiegoś powodu nikt się nie zjawił, by je odzyskać. Po konserwacji biżuteria trafi na wystawę w muzeum. « powrót do artykułu
  14. Pojawiła się nadzieja dla miłośników psów uczulonych na swoich pupili. Naukowcy z Osaka Prefecture University zidentyfikowali grupę molekuł psich alergenów, które mogą być odpowiedzialne za reakcję układu immunologicznego ludzi. To pierwszy krok ku opracowaniu szczepionki odczulającej. Dotychczas wiele prac naukowcy opisywało naturę i postępy alergii na psy (alergeny występują głównie w ich łupieżu, ślinie i tkance nabłonkowej), jednak niewielu uczonych skupiało się na próbie zwalczania samej alergii. Teraz po raz pierwszy udało się zidentyfikować te części molekuł alergenów, które prawdopodobnie uczulają ludzi. W ciągu lat badań odkryto siedem alergenów nazwanych alergenami Canis familiaris i ponumerowano je od 1 do 7. Pierwszy z nich, Can f 1, odpowiada aż za 50-75 procent przypadków alergii u ludzi. Jest on obecny w tkance języka psów, śliniankach i w skórze. Uczeni mieli jednak dotychczas problem ze zidentyfikowaniem epitopów IgE Can f 1. Epitopy to te fragmenty antygenów, które są rozpoznawane przez układ odpornościowy i wywołują jego reakcję. Epitopy łączą się ze specyficznymi receptorami antygenowymi na powierzchni przeciwciał, limfocytów B lub T. U ssaków głównym przeciwciałem (immunoglobuliną) odpowiedzialnym za reakcje alergiczne jest IgE. Japońscy naukowcy, jako pierwsi wykorzystali krystalografię rentgenowską do określenia całej struktury Can f 1. Przede wszystkim odkryli, że wzorzec zwijania tego biała jest na pierwszy rzut oka podobny do procesu zachodzącego też w przypadku trzech innych Can f. Jednak rozkład ładunku elektrycznych na powierzchni białka był zupełnie inny, co sugerowało, że miejsca występowania tych ładunków są dobrymi kandydatami na epitopy IgE. Uczeni mówią, że uzyskane przez nich dane mogą być punktem wyjścia do dalszych badań i analiz, które wskażą na konkretne epitopy IgE. I, jak podkreślają, badania te dowodzą, że stworzenie szczepionki odczulającej na psy jest w zasięgu ręki. « powrót do artykułu
  15. Dieta bogata w czerwone mięso zwiększa ryzyko wystąpienia chorób układu krążenia. Na łamach Nature Microbiology ukazał się właśnie artykuł, którego autorzy opisali, jak bakterie obecne w naszych jelitach zamieniają składniki czerwonego mięsa w związki szkodliwe dla zdrowia. Już wcześniej było wiadomo, że produkt uboczny przemiany materii, tlenek trimetyloaminy (TMAO) o wzorze (CH3)3NO, który powstaje podczas trawienia czerwonego mięsa i innych produktów zwierzęcych, jest powiązany z wyższym ryzykiem chorób układu krążenia. Poziom TMAO we krwi to wskaźnik ryzyka ataku serca, udaru i śmierci, mówi doktor Stanley Hazen z Cleveland Clinics. TMAO bierze też udział w tworzeniu się zakrzepów i rozwoju miażdżycy. Hazen wraz z zespołem opisali cały proces biochemiczny, w ramach którego bakterie zamieniają karnitynę, obecną w spożywanym mięsie i przetworach mlecznych, w γBB (gamma-butyrobetaine), następnie TMA (trimetyloaminę), a w końcu w TMAO. Okazuje się, że wiele obecnych w jelitach bakterii jest zdolnych do zamiany karnityny w γBB, jednak bardzo mało potrafi wykonać następny krok, czyli zamienić γBB w TMAO. U zwierząt wszystkożernych, jak i ludzi, głównym gatunkiem bakterii zamieniającym γBB w TMA/TMAO jest Emergencia timonensis. U osób pozostających przez długi czas na diecie wegetariańskiej i wegańskiej liczba tych bakterii w jelitach jest bardzo mała, i mają one bardzo małą lub żadną zdolność do zamiany karnityny w TMAO, stwierdzają autorzy badań. Naukowcy przeanalizowali dane kliniczne niemal 3000 osób i stwierdzili, że wyższy poziom γBB z diety jest powiązany z większym ryzykiem wystąpienia chorób układu krążenia, ataków serca, udarów i zgonów. Przeprowadzili też sekwencjonowanie RNA Emergencia timonensis i odkryli zespół 6 genów nazwanych gbu (gamma-butyrobetaine utilization), których ekspresja zwiększa się w reakcji na γBB. Po dalszej analizie wybrano cztery z nich (gbuA, gbuB, gbuC, gbuE) i wprowadzono je do genomu Escherichia coli. Bakteria zyskała wówczas zdolność do zamiany γBB w TMA, co dowiodło, że te konkretne cztery geny odpowiadają za przemianą karnityny w TMAO. Uczeni jednak na tym nie poprzestali, postanowili jeszcze bardziej zawęzić obszar poszukiwań. Przeanalizowali próbki 113 pacjentów spożywających różne diety i przekonali się, że wysoki poziom gbuA w odchodach jest powiązany z wysokim poziomem TMAO we krwi oraz dietą bogatą w czerwone mięso. Kolejnym dowodem było spostrzeżenie, że u osób, które zrezygnowały z jedzenia mięsa, dochodziło do spadku poziomu gbuA. To sugeruje, że modyfikacja diety może obniżyć ryzyko chorób układu krążenia, mówi Hazen i dodaje, że obecnie jego zespół pracuje nad wykorzystaniem tej wiedzy do stworzenia odpowiednich leków nakierowanych na geny bakterii wytwarzających TMAO. « powrót do artykułu
  16. Od kilkudziesięciu godzin Teleskop Webba (JWST) prowadzi niezwykle ważną i skomplikowaną operację – rozwija osłonę termiczną. To zaplanowana na kilka dni wieloetapowa czynność której powodzenie zdecyduje o losach obserwatorium. NASA otrzymuje też odczyty temperatury z teleskopu i już teraz widzimy jak olbrzymim różnicom temperatur poddawane jest urządzenie. JWST wystartował przed niecałymi 5 dobami (117 godzin temu), a już pokonał ponad 616 000 kilometrów. To ponad 42% trasy. Do celu pozostało mu 830 000 km. Obecnie porusza się w jego kierunku z prędkością 0,8 km/s. Rozwijanie osłony termicznej zaczęło się od rozłożenia po obu stronach teleskopu dwóch dużych wsporników o nazwie Unitized Pallet Structure (UPS). Mają podtrzymywać i napinać pięciowarstwową osłonę. Przed ich rozłożeniem Webb zorientował się w stronę Słońca tak, by zapewnić więcej ciepła UPS, włączono też liczne elementy grzewcze, by zapewnić odpowiednią temperaturę kluczowym komponentom biorącym udział w operacji. Następnie przyszedł czas na Deployable Tower Assembly (DTA). To struktura, na której znajdują się zwierciadła teleskopu. DTA wysunęła się o 1,22 metra, zwiększając odległość pomiędzy lustrami a całą resztą teleskopu. Pozwoli to na rozwinięcie osłony oraz zapewni lepsza izolację cieplną. Kontrola temperatury to krytyczny element pracy Webba. Działający w podczerwieni teleskop musi utrzymywać zwierciadła i instrumenty naukowe w bardzo niskich temperaturach. Tylko wówczas spełni swoje zadanie. JWST zwrócony jest platformą nośną w stronę Słońca – to jego gorąca strona. Po przeciwnej stronie platformy znajdują się lustra i cała aparatura badawcza, które za pomocą osłony termicznej będą chronione nie tylko przed wpływem Słońca, Ziemi i Księżyca, ale również ciepłem samej platformy. Dlatego też JWST został wyposażony w liczne czujniki temperatury, a NASA na bieżąco podaje odczyty 4 z nich, 2 znajdujących się po stronie gorącej i 2 po stronie zimnej. Dzięki nim wiemy, że obecnie średni temperatura elementu UPS wynosi -6,67 stopnia Celsjusza, a średnia dla panelu wyposażenia platformy nośnej jest dodatnia i wynosi 9,44 stopnia Celsjusza. Znacznie chłodniej jest po stronie zimnej. Średnia temperatura głównego zwierciadła to -57,22 stopnie Celsjusza, a Zintegrowanego Modułu Instrumentów Naukowych (ISIM) to -153,33 stopnia. To jednak dopiero początek. Temperatury pracy modułu optycznego, w skład którego wchodzą zwierciadła, oraz ISIM nie może być wyższa niż -223,15 stopnia Celsjusza. Osłona termiczna w sposób pasywny zapewni stabilne niższe temperatury. Natomiast niektóre elementy teleskopu wymagają jeszcze niższych temperatur. Dlatego też np. kamera i spektrograf MIRI wyposażono w aktywny system chłodzenia, który obniży temperatury czujników do mniej niż -266 stopni Celsjusza. Tak niskie temperatury zostaną osiągnięte dopiero po pełnym rozwinięciu osłony termicznej. To potrwa jeszcze około 3 dni.   « powrót do artykułu
  17. Międzynarodowy zespół naukowy, na którego cele stali specjaliści z Uniwersytetu w Pekinie wykorzystał National Superconducting Cyclotron Laboratory (NSCL) na Michigan State University do stworzenia najlżejszego ze znanych izotopów magnezu. Jest on tak niestabilny, że rozpadł się, zanim uczeni mogli dokonać bezpośrednich pomiarów. Jedno z najważniejszych pytań brzmi, skąd wzięły się pierwiastki we wszechświecie, mówi jeden z liderów badań, profesor Kyle Brown z Facility for Rare Isotoope Beams (FRIB). Jak one powstały? Jak przebiegał taki proces?, dodaje. Ziemia jest pełna magnezu, który powstał przed miliardami lat w gwiazdach. Magnez stanowi bardzo ważny składnik naszej diety, jest ważnym elementem tworzącym skorupę ziemską. Jednak jest to magnez stabilny, którego jądro się nie rozpada. Tymczasem nowy izotop jest zbyt niestabilny, by mógł istnieć w naturze. Takie izotopy są uzyskiwane w akceleratorach cząstek i rozpadają się w ułamku sekundy. Jednak dzięki ich tworzeniu i badaniu naukowcy mogą dopracowywać i testować modele, które wyjaśniają nam, jak powstają i są zbudowane jądra atomowe. To z kolei pozwala nam przewidywać, co dzieje się w ekstremalnych warunkach w przestrzeni kosmicznej. Warunkach, których być może nigdy nie będziemy w stanie odtworzyć na Ziemi, by bezpośrednio badać zachodzące tam zjawiska. Testując nasz modele i czyniąc je coraz lepszymi i lepszymi, możemy dokonywać ich ekstrapolacji na miejsca, w których nie możemy dokonywać pomiarów i na tej podstawie sprawdzać, jakie procesy tam zachodzą, wyjaśnia Brown. Już NSCL, wiodące w USA miejsce badań nad rzadkimi izotopami, daje uczonym olbrzymie możliwości. Natomiast FRIB, którego uruchomienie przewidziano na przyszły rok, będzie miejscem absolutnie wyjątkowym. Naukowcy z całego świata będą mogli tworzyć tam izotopy niemożliwe do uzyskania nigdzie indziej. Takie miejsca jak FRIB nie tylko zwiększają naszą wiedzę o wszechświecie, ale pozwalają np. na udoskonalanie metod leczenia nowotworów. Dzięki FRIB możliwe będzie prowadzenie niedostępnych dotychczas badań, a ośrodek przez wiele dekad będzie dostarczał nowych odkryć. Niedawno informowaliśmy, że naukowcy z obu ośrodków odkryli zdeformowane jądro podwójnie magiczne i znaleźli zaginioną masę cyrkonu-80. Wspomniany na wstępie najlżejszy izotop magnezu to magnez-18. Jądra wszystkich atomów magnezu zawierają 12 protonów. Dotychczas najlżejszym z nich był magnez-19, w jądrze którego obok protonów jest 7 neutronów. Uczeni postanowili uzyskać jądro lżejsze o jeden neutron. Pracę rozpoczęli od stabilnego magnezu-24. Cyklotron w NSCL przyspieszył strumień jąder magnezu-24 do około połowy prędkości światła, a następnie zderzył go z folią wykonaną z berylu. W wyniku kolizji powstaje mieszanina różnych izotopów lżejszych od magnezu-24. Musimy z tego wyodrębnić interesujący nas izotop, mówi Brown. W tym przypadku był to magnez-20. To niestabilny izotop, który rozpada się w ciągu dziesiątych części sekundy. Naukowcy mieli więc ułamki sekundy na zderzenie magnezu-20 z kolejnym celem wykonanym z berylowe folii. Cel znajdował się w odległości około 30 metrów. Nasz strumień podróżował z połową prędkości światła, więc szybko tam dotarł, stwierdza Brown. W wyniku tego zderzenia uzyskano poszukiwany magnez-18. Tutaj sprawy wyraźnie się skomplikowały, gdyż izotop ten istnieje przez jedną tryliardową (10-21) części sekundy. To tak krótki czas, że izotop ten istnieje wyłącznie w postaci jądra, gdyż nie zdążą się wokół niego pojawić elektrony. Prawdę mówiąc, to tak krótko, że atom magnezu-18 nie zdąży nawet opuścić folii. Rozpadł się w jej wnętrzu. To zaś oznacza, że naukowcy nie mogli bezpośrednio zmierzyć właściwości uzyskanego izotopu. Jednak mogli o nich wnioskować na podstawie produktów jego rozpadu. Najpierw jądro magnezu-18 odrzuciło dwa protony, stając się neonem-16. Z tego pierwiastka odrzucone zostały kolejne dwa protony i powstał tlen-14. Analizując wspomniane protony oraz tlen, które wydostały się z berylowej folii, naukowcy byli w stanie określić właściwości magnezu-18. « powrót do artykułu
  18. Na początku grudnia naukowcy z Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk rozpoczęli prace w historycznym centrum Nowogrodu Wielkiego; ma to związek z przebudową Centrum Morskiego im. Kapitana Nikołaja Gienadiejewicza Waruchina. Odkryto wiele cennych przedmiotów, w tym XII-wieczny list na brzozowej korze, którego autor pyta niejakiego Dobrosza o kwotę, jaką należy zapłacić za świadczenie usług administracyjnych. List zachował się w gliniastej glebie, chroniącej przed dostępem tlenu. Wykopaliska są prowadzone w dwóch miejscach. W pierwszym, przeznaczonym pod budowę przepompowni ścieków, natrafiono na fragmenty zabudowań dworskich z XII-XV w. W warstwach średniowiecznych odkryto przedmioty codziennego użytku, np. biżuterię, fragmenty skórzanych butów oraz ceramicznych i drewnianych naczyń, a także ciężarki i pływaki do sieci. Do niezwykle ważnych znalezisk należy zaliczyć połowę ołowianej pieczęci z XIII w. z wizerunkami Jana Ewangelisty i św. Łazarza oraz 4 ołowiane pieczęcie z XII w. Obecnie badana jest warstwa z końca XII w. To w niej 22 grudnia znaleziono list na korze brzozowej (nr 1144). Na drugim stanowisku odkryto duże magazyny. Od strony rzeki Wołchow oddzielała je palisada. Archeolodzy natrafili tu na fragmenty łodzi, części do przeprowadzania napraw i naczynia do przechowywania smoły. Wspominano też o licznych kawałkach skórzanych butów. Interesującym znaleziskiem jest wisząca pieczęć ołowiana ciwuna Piotra, który żył w XIV w. Prace wykopaliskowe poprzedzające przebudowę centrum nadal trwają. Mają się zakończyć w marcu przyszłego roku. Nowogród to jedno z najważniejszych miast w historii Rusi, ściśle związane z jej początkami. Dotychczas w Nowogrodzie i okolicach znaleziono około 1200 zabytków piśmiennictwa na korze brzozowej, w tym słynne szkolne zapiski kilkuletniego Onfima. Można się z nimi szczegółowo zapoznać na specjalnie utworzonej witrynie internetowej. « powrót do artykułu
  19. Amenhotep I rządził Egiptem w latach 1525–1504 p.n.e. Jego mumia to jedna z niewielu egipskich mumii królewskich, które nie zostały rozwinięte przez egiptologów. Egipscy specjaliści z Uniwersytetu w Kairze oraz Ministerstwa Turystyki i Starożytności poinformowali właśnie o jej cyfrowym „rozwinięciu” za pomocą tomografii komputerowej. Dzięki temu chcieli poznać wygląd faraona, jego stan zdrowia w momencie zgonu, przyczynę śmierci oraz styl mumifikacji. Amenhotep I był drugim władcą z XVIII Dynastii. Jego ojcem był Ahmose I, a matką, z którą być może Amenhotep współrządził, była Ahmose-Nefertari. Jego imię oznacza „Amon jest zadowolony”, a imię tronowe brzmiało Djeserkare, czyli „Święta jest Dusza Re”. W czasie swojego panowania walczył z Libijczykami i Kuszytami, zapewnił pokój w kraju i poza jego granicami, kraj stabilnie rozkwitał pod jego rządami. Za jego czasów wybudowano liczne ważne świątynie, w tym słynną świątynię Amona w Karnaku. Po śmierci Amenhotep I i jego matka byli czczeni w Deri El Medina. Jednak oryginalnego grobu faraona dotychczas nie znaleziono. Mumia Amenhotepa I została odkryta w 1881 roku w skrytce DB-320 (TT320), grobowcu znajdującym się w Deir el-Bahari. To tam za czasów XXI dynastii złożono mumie wielu faraonów, ich małżonek i członków ich rodzin, by ochronić zwłoki przed rabusiami. Mumia Amenhotepa I została odkryta wewnątrz trumny. Hieroglify potwierdziły, że spoczywa tam Amenhotep I. Z zapisków na trumnie wiemy też, że w czasach XXI dynastii mumię ponownie owijano, gdyż została uszkodzona przez rabusiów. Po raz pierwszy została ponownie owinięta przez kapłana Pinodżema I, a dekadę później przez jego syna, Masarhartę. Wkrótce po odkryciu mumię faraona przeniesiono do Kairu, najpierw do Egipskiego Muzeum Starożytności w Bulak, później na polecenie Ismai'la Paszy trafiła do pałacu w Gizie, a w 1902 roku mumie faraonów przeniesiono do Muzeum Egipskiego na placu Tahrir w Kairze. Mumia Amenhotepa I była i pozostała jedną z niewielu, których nie rozwinęli współcześni egiptolodzy. Ówczesny dyrektor muzeum, Gaston Maspero, zdecydował, że mumia ma pozostać nietknięta, gdyż była perfekcyjnie zawinięta i całkowicie pokryta girlandami, spoczywała na niej też wspaniała maska pośmiertna. Po otwarciu trumny Amenhotepa I wewnątrz znaleziono dobrze zachowaną osę, którą prawdopodobnie przyciągnął zapach kwiatów i została uwięziona po zamknięciu wieka. Pierwsze badania obrazowe mumii Amenhotepa przeprowadzono już w lutym 1932 roku. Wówczas na podstawie zdjęć rentgenowskich profesor Douglas Derry ocenił, że faraon zmarł w wieku 40–50 lat. Opisał też niewielki osad wewnątrz czaszki oraz amulet na prawym ramieniu. Ponownych badań obrazowych podjęli się w 1967 roku specjaliści z Michigan University. Także i oni wykorzystali promienie rentgenowskie. Na podstawie uzębienia, która nosiło minimalne ślady zużycia, ocenili, że Amenhotep I zmarł w wieku około 25 lat. Nie byli jednak w stanie zobaczyć powierzchni spojeniowej kości łonowej, która pozwala na lepszą ocenę wieku. Zauważyli jednak naszyjnik, zgięte i ułożone na piersi prawe ramię oraz złamane lewe ramię ułożone wzdłuż tułowia. Teraz egipscy naukowcy wykorzystali tomografię komputerową, by dokładnie obejrzeć władcę przed 3500 lat. Mumia owinięta jest w len i w całości pokryta kwietnymi girlandami w kolorach czerwonym, żółtym i niebieskim. Na głowie spoczywa maska pośmiertna z drewna i kartonażu. Twarz maski pomalowana jest na żółto, kontury oczu i brwi na czarno. Źrenice wykonano z kryształów obsydianu. Na czole wyrzeźbiono i pomalowano kobrę ozdobioną kamieniami szlachetnymi. Kartonaż na piersiach jest częściowo ukryty pod kwiatami i nie można go obejrzeć. Wraz ze zwłokami władcy zawinięto 30 amuletów i ozdób. Obrazowanie tomograficzne ujawniło, że Amenhotep I miał owalną twarz, mały wąski i spłaszczony nos. Górne zęby są lekko wysunięte do przodu, a podbródek jest wąski. Władca miał małe uszy, a w płatku lewego ucha widać niewielką dziurkę. Z tyłu i po bokach głowy widoczną są nieliczne loki. Zwłoki są w dobrym stanie, ale badacze zauważyli uszkodzenia, które powstały po śmierci. Doszło m.in. do licznych uszkodzeń kręgosłupa szyjnego i dekapitacji. Skręcony jest prawy nadgarstek, lewe ramię zostało złamane i przemieszczone, brakuje mu dwóch palców i części kości. W brzuchu widoczne jest duże uszkodzenie o wymiarach 12x18 cm, a wewnątrz znajdują się oba brakujące palce lewej dłoni. Lewa część kości łonowej jest złamana, brak jest śladów jej gojenia. Na podstawie stanu nasad kości długich, powierzchni spojeniowej kości łonowej, naukowcy stwierdzili, że faraon zmarł w wieku 35,2 (+/- 9,4 lata), miał zatem od 26 do 45 lat. Władca miał około 168 centymetrów wzrostu (+/- 3 cm). Faraon posiadał wszystkie zęby, zauważono jedynie niewielkie ich zużycie, bez śladów próchnicy czy paradontozy. Nie zauważono żadnych chorób kości czy degeneracji stawów. Faraon został obrzezany. Na podstawie skanów nie udało się określić przyczyny śmierci. Szczegółowe wyniki badań mumii Amenhotepa I opisano na łamach Frontiers in Medicine. « powrót do artykułu
  20. Analizy DNA z jednego z najlepiej zachowanych neolitycznych grobowców z terenu Wielkiej Brytanii ujawniły, że większość pochowanych tam osób to przedstawiciele pięciu pokoleń jednej rodziny. Opublikowane na lamach Nature badania to pierwsza praca, która tak dokładnie opisuje strukturę rodziny epoki kamienia, a jej autorzy mówią, że rzuca ona nowe światło na rodzaje pokrewieństwa oraz praktyki grzebalne neolitu. Archeolodzy z Newcastle University oraz genetycy z Uniwersytetu Kraju Basków. Uniwersytetu Wiedeńskiego oraz Uniwersytetu Harvarda przeanalizowali DNA z kości i zębów 35 osób pochowanych w grobowcu Hazleton North w regionie Cotswolds-Severn. Okazało się, że 27 osób było blisko ze sobą spokrewnionych. Wszyscy żyli mniej więcej w latach 3700–3600 p.n.e., czyli około 100 lat po pojawieniu się rolnictwa na Wyspach Brytyjskich. Naukowcy wykazali, że większość zmarłych to potomkowie czterech kobiet, które miały wszystkie dzieci z tym samym mężczyzną. Hazleton North składa się z dwóch komór grobowych w kształcie litery L usytuowanych na północy i południu od głównej osi całej struktury. Zmarłych po śmieci składano wewnątrz jednej z komór. Badania wykazały,że mężczyźni byli chowani wraz z ojcami i braćmi, co wskazuje na dziedziczenie w linii męskiej. Późniejsze pochowane pokolenia są powiązane z pierwszym pokoleniem wyłącznie za pośrednictwem mężczyzn. W grobowcu pochowano też dwie dziewczynki z tej rodziny. Brak jednak dorosłych córek pochowanych tutaj mężczyzn, co wskazuje, że prawdopodobnie pochowano je z mężczyznami, z którymi miały dzieci lub jeszcze gdzieś indziej. Co interesujące, mimo że prawo do używania grobowca było dziedziczone w linii męskiej, wybór co do pochówku w południowej lub północnej komorze zależał początkowo od kobiety z pierwszej generacji, która była przodkiem zmarłych. To zaś sugeruje, że kobieta ta była ważną osobą we wspólnej pamięci tej społeczności. Badania te dały nam wyjątkowy wzgląd w organizację rodzinną neolitycznych społeczności. Grobowiec Hazleton North ma dwie oddzielne komory. Do jednej można się dostać przez wejście południowe, do drugiej przez północne. A jednym z najbardziej niezwykłych odkryć było, że początkowo każda z komór była wykorzystywana do chowania zmarłych z jednej gałęzi tej samej rodziny. Odkrycie to ma bardzo ważne szerokie implikacje, gdyż sugeruje, że budowa innych neolitycznych grobowców może zdradzić nam, w jaki sposób spokrewnione były osoby tam pochowane, mówi doktor Chris Fowler z Newcastle University. Odkryto też wskazówki sugerujące, że do rodziny przyjmowano pasierbów. Znaleziono bowiem szczątki mężczyzn, których matka również była pochowana w grobowcu, ale nie było tam zwłok ich ojca. Natomiast ich matka miała też dzieci z mężczyzną z tej rodziny. Ponadto osiem pochowanych osób nie było spokrewnionych z resztą, co może wskazywać, że pokrewieństwo nie było jedynym elementem dającym prawo do pochówku w tym grobowcu. Trzy z tych osób to kobiety. Być może ich partnerzy należeli do rodziny i są tam pochowani, jednak pary te albo nie miały dzieci, albo były to córki, które dożyły do dorosłości i opuściły społeczność, dlatego brak ich ciał. Ron Pinhasi z Uniwersytetu Wiedeńskiego stwierdził, że jeszcze kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić, że kiedykolwiek poznamy strukturę neolitycznej rodziny. To dopiero początek. Bez wątpienia pozostało nam wiele do odkrycia na innych stanowiskach na terenie Wielkiej Brytanii, atlantyckiego wybrzeża Francji i w innych miejscach. A David Reich z Uniwersytetu Harvarda uważa, że tak właśnie będzie wyglądała przyszłość badań archeologicznych. Archeolodzy będą mogli przeprowadzić analizy DNA o tak dużej rozdzielczości, że poznają odpowiedzi na naprawdę interesujące pytania. Hazleton North to bardzo ważne stanowisko archeologiczne, które przyniosło wiele istotnych informacji. To tam znaleziono najstarszy bezpośredni dowód na spożycie mleka przez ludzi. « powrót do artykułu
  21. Dziewiątego grudnia br. specjaliści z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przeprowadzili operację usunięcia chorej nerki torbielowatej z jednoczesnym przeszczepem rodzinnym. Jak podkreślono w komunikacie prasowym, dzięki innowacyjnej procedurze chory uniknął dializ. Zarówno pacjent, jak i brat, który oddał mu nerkę, czują się dobrze. Obaj zostali wypisani do domu. Zabieg przeprowadzono u 48-latka, który był od dawna leczony z powodu wielotorbielowatości nerek. Nowoczesna procedura Pacjent miał wysokie stężenie kreatyniny w surowicy krwi, mimo tego nie był jeszcze poddawany dializoterapii. Gdy okazało się, że brat chorego może być dawcą narządu, zdecydowaliśmy się na transplantację nerki. To właśnie przeszczepienie narządu jest dziś uznawane za najlepszy sposób leczenia nerkozastępczego – wyjaśnił prof. dr hab. n. med. Sławomir Nazarewski, kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej, Naczyniowej i Transplantacyjnej CSK UCK WUM. Przy rutynowym algorytmie postępowania procedura miałaby 2 etapy. Najpierw usunięto by zmienioną chorobowo nerkę, a po paru miesiącach przeprowadzono przeszczep. W takim przypadku konieczne byłyby dializy. Zabieg dotyczył prawej nerki, która ze względów anatomicznych ma krótką żyłę nerkową i dlatego jest zdecydowanie trudniejsza technicznie do pobrania i przeszczepienia. Dzięki świetnej koordynacji pracy zespołu całkowity czas niedokrwienia nerki wyniósł tylko 2 godziny i 49 minut. Po 12 dniach od zabiegu stężenie kreatyniny w surowicy krwi pacjenta zmniejszyło się z 9,39 mg/dl do 1,22 mg/dl [28 grudnia o 13.40 poziom kreatyniny wynosił 0,8 mg/dl - przyp. red.] – opowiada prof. dr hab. n. med. Tomasz Jakimowicz. Skomplikowany zabieg z udziałem licznych specjalistów Pobraniem nerki do transplantacji metodą laparoskopową z asystą ręczną zajęli się chirurdzy - prof. Jakimowicz (główny operator), dr med. Łukasz Romanowski i lek. Katarzyna Jama - z pielęgniarkami mgr Marzeną Kaczmarską i mgr Karoliną Kiełek; zespół anestezjologiczny utworzyli lek. Marek Kozakowski i mgr Katarzyna Dołoto. Było to 130 pobranie laparoskopowe nerki w naszej klinice, co jest w skali kraju największym doświadczeniem jednego ośrodka – podkreślił prof. Nazarewski. Usunięcie nerki torbielowatej z jednoczesną transplantacją nerki od brata przeprowadzili prof. dr hab. n. med. Tadeusz Grochowiecki, lek. Łukasz Wielocha i lek. Michał Proczka, wspomagani przez pielęgniarki Małgorzatę Ponichterę i Dorotę Szydło oraz zespół anestezjologiczny - lek. Adama Makowskiego i pielęgniarkę anestezjologiczną Agnieszkę Puzon. Zarówno dawca, jak i biorca znajdowali się pod opieką nefrologów - dr med. Natalii Mikołajczyk i dr med. Doroty Lewandowskiej z Kliniki Medycyny Transplantacyjnej, Nefrologii i Chorób Wewnętrznych Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus UCK WUM. Badania obrazowe wykonała dr hab. n. med. Magdalena Januszewicz. « powrót do artykułu
  22. Ukończenie królewskiego dystansu, jakimi powszechnie określa się bieg na dystansie maratońskim, to marzenie większości lekkoatletów na całym świecie. Przygotowania do wydarzenia tego typu trwają najczęściej kilka miesięcy, podczas których trening uczestnika ukierunkowany jest na wzmocnieniu wytrzymałości układu oddechowego, krążeniowego i mięśniowo-szkieletowego. Jak powinny wyglądać przygotowania do wzięcia udziału w maratonie? Na co należy zwrócić szczególną uwagę? Wytrzymałość jest najważniejsza! Trening przygotowujący do biegu na dystansie lekko ponad 42 kilometrów powinien opierać się głównie na aspektach wytrzymałościowych. Interwały są metodą, która szczególnie stymuluje wzrost wydolności organizmu, co przekłada się na możliwość pokonywania coraz większych dystansów. Połączenie szybkiego biegu z krótkimi okresami przerw działa mobilizująco na układ oddechowy, co możliwe jest dzięki zwiększeniu pułapu tlenowego i efektywności wymiany gazowej przeprowadzanej w płucach. Pokonanie dystansu maratońskiego to ogromne wyzwanie dla organizmu człowieka, dlatego trening wytrzymałościowy należy rozpocząć wiele miesięcy, a najlepiej przynajmniej rok, przed właściwym biegiem. Zadbaj o swoje mięśnie Przebiegnięcie maratonu jest związane nie tylko z obciążeniem układu oddechowo-naczyniowego, ale również narządu ruchu. Ćwiczenia, przygotowujące organizm do udziału w maratonie, powinny zawierać elementy rozciągające mięśnie, co jest szczególnie ważne w prewencji urazów i zmian przeciążeniowych. Warto zadbać również o właściwą rozgrzewkę, która polega na osiągnięciu ciepłoty ciała, umożliwiającej bezpieczną aktywność fizyczną. Trening przed maratonem to nie tylko bieganie, ale także: •    ćwiczenia wzmacniające mięśnie kończyn dolnych •    rolowanie •    stretching dynamiczny Tylko holistyczne podejście do przygotowań pozwoli osiągnąć sukces, jakim niewątpliwe dla każdego uczestnika będzie start i ukończenie maratonu. Na co dodatkowo warto zwrócić uwagę? Oprócz regularnych treningów fizycznych, osobom przygotowującym się do dystansu maratońskiego zaleca się również stosowanie zbilansowanej diety, która będzie gwarancją dostarczenia do układu pokarmowego niezbędnych składników odżywczych. Rezygnacja z alkoholu i wyrobów tytoniowych również korzystnie wpłynie na efekty treningów. Z kolei bardzo częstym błędem stosowanym przez osoby, które przygotowują się do pierwszego startu w biegu maratońskim, jest zastosowanie zbyt dużych obciążeń. Motywacją takich działań jest najczęściej chęć przyspieszenia przygotowań, jednak rzeczywisty efekt jest odwrotny od zamierzonego. Naturalne zdolności adaptacyjne ludzkiego ciała uniemożliwiają pokonanie maratonu po zaledwie kilku tygodniach treningów. Pojawiające się urazy lub bariera w zwiększaniu dystansu możliwego do przebiegnięcia są frustrujące dla początkujących biegaczy. To właśnie te cechy decydują o tym, że bieg na tym dystansie wymaga długotrwałych przygotowań. Przekonać się o tym można zapoznając się z treściami na stronie https://minimaraton.pl/ która jako kompendium wiedzy może służyć początkującym sportowcom w podejmowaniu odpowiednich decyzji, przybliżających ich do upragnionego startu i ukończenia królewskiego biegu. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Obserwatorium Neutrin IceCube na Biegunie Południowym poinformowali o zarejestrowaniu przed trzema tygodniami neutrino o energii 172 TeV. Cztery godziny później teleskop Baikal-GDV, znajdujący się w wodach jeziora Bajkał, zarejestrował nadchodzące z tego samego kierunku neutrino o energii 43 TeV. Dla porównania warto wiedzieć, że maksymalna energia cząstek rozpędzanych w Wielkim Zderzaczu Hadronów ma wynieść 7 TeV. Oba zarejestrowane przypadki są warte uwagi, gdyż w kierunku nadejścia neutrin znajduje się jeden z najjaśniejszych blazarów radiowych, PKS 0735+17. Prawdopodobnie więc to on jest źródłem neutrin. Blazar to szczególny typ galaktyki aktywnej, w której centrum znajduje się masywna czarna dziura otoczona dyskiem akrecyjnym. Z dziury wydobywają się dwa przeciwległe dżety poruszające się z prędkościami relatywistycznymi (bliskimi prędkości światła). Promieniowanie blazarów jest zdominowane przez przez tę relatywistyczną emisję dżetów. Z pozycji Ziemi dżety blazarów są obserwowane pod niewielkim kątem, więc większość promieniowania jakie możemy zarejestrować pochodzi z pojedynczego dżetu skierowanego w naszą stronę. Blazar PKS 0735+17 wysłał w naszym kierunku najsilniejszy z zarejestrowanych rozbłysków w zakresie promieniowania gamma i widzialnego. To zaledwie drugi raz w historii pracy IceCube, gdy obserwatorium to zarejestrowało jednocześnie neutrino i potężny rozbłysk. Co więcej, to pierwszy przypadek, gdy dwa największe na świecie obserwatoria neutrin – IceCube na półkuli południowej i Baikal-GVD na półkuli północnej, zaobserwowały neutrino pochodzące prawdopodobnie z tego samego źródła. Działający od 2010 roku IceCube Neutrino Obserwatory znajduje się na terenie Amundsen-Scott South Pole Station na biegunie południowym. Zasadniczą część obserwatorium stanowi wpuszczony w lód na głębokość 1450–2450 metrów detektor o łącznej objętości ponad 1 km3. Baikal-GVD ma być niemal równie wielki. Urządzenie budowane jest od 2016 roku, a w marcu 2021 zakończyła się pierwsza faza jego budowy. Obecnie detektor ma około pół kilometra sześciennego objętości. Docelowo ma być dwukrotnie większy. W budowę tego wykrywacze zaangażowani są m.in. naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN. « powrót do artykułu
  24. Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) opuścił Ziemię przed 70 godzinami. W tym czasie oddalił się od nas na odległość niemal 460 000 kilometrów, a do celu – punktu libracyjnego L2 – pozostało mu mniej niż 990 000 kilometrów. W ciągu najbliższych godzin JWST rozpocznie jedną z najważniejszych i najtrudniejszych operacji – rozwijanie osłony przeciwsłonecznej. Osłona ma powierzchnię 300 metrów kwadratowych i wykonana jest z kaptonu, a za jej rozwinięcie odpowiada 139 siłowników, osiem silników i tysiące innych elementów, które nadają pięciu warstwo materiału odpowiedni kształt. Dotychczas Webb wykonał, samodzielnie lub z polecenia obsługi naziemnej, kilka istotnych zadań. Pierwszym z nich było automatyczne rozłożenie się paneli słonecznych, do którego doszło 31 minut po starcie. Dwanaście godzin później miała miejsce pierwsza – i najważniejsza – korekta kursu. Teleskop został wystrzelony bezpośrednio w kierunku L2, jednak wynosząca go rakieta Ariane 5 celowo nadała mu pęd niewystarczający, by mógł tam dotrzeć. Gdyby bowiem nadany pęd był zbyt duży, teleskop nie mógłby odwrócić się w odpowiednim kierunku w stosunku do Słońca, jego elementy optyczne i instrumenty naukowe zostałyby wystawione na działanie zbyt wysokich temperatur, uległyby przegrzaniu i uszkodzeniu. Dlatego też musi za pomocą własnych silników nadać sobie odpowiedni pęd i utrzymywać pozycję. W sumie Webb przeprowadzi trzy korekty kursu. Najważniejszą jest ta pierwsza, która trwała 65 minut. Jest to też jedyny, obok rozłożenia paneli słonecznych, manewr, który musiał zostać przeprowadzony w ściśle wyznaczonym czasie. Dobę po wystrzeleniu doszło do automatycznego rozłożenia wysokowydajnej anteny do komunikacji z Ziemią. To drugi, po rozłożeniu paneli słonecznych, manewr wykonywany automatycznie. Wszystkie inne rozpoczynają się od wysłania z Ziemi odpowiednich komend. W drugiej dobie lotu operatorzy Webba po raz kolejny przeprowadzili korektę kursu. Teraz zaś teleskop czeka niezwykle skomplikowana operacja rozłożenia osłony przeciwsłonecznej. Jest ona tak skomplikowana, że pełne rozkładania potrwa 6 dni. Teleskop Webba będzie pracował w podczerwieni. Dlatego jego zwierciadła oraz instrumenty naukowe muszą być odizolowane od wszelkich źródeł ciepła, zarówno od Słońca, Ziemi, Księżyca jak i od platformy nośnej teleskopu. Webb będzie zwrócony platformą w stronę Ziemi i Słońca, a pomiędzy zwierciadłami i instrumentami naukowymi, a platformą znajdzie się wielka osłona przeciwsłoneczna o wymiarach 21,197x14,162. Zapewni ona pasywne chłodzenie i temperaturę poniżej -223 stopni Celsjusza. Osłona składa się z pięciu warstwa Kaptonu pokrytych aluminium. Każda z warstw będzie chłodniejsza od poprzedniej, a dwie pierwsze warstwy od strony Słońca pokryto dodatkowo krzemem. Pierwsza warstwa ma grubość 0,05 mm, a każda z czterech kolejnych 0,025mm. Pierwsza warstwa od strony Słońca może nagrzać się do maksymalnej temperatury 110 stopni Celsjusza. Natomiast temperatura warstwy 5., tej najbliżej zwierciadeł i instrumentów naukowych, nigdy nie będzie wyższa niż -52 stopnie. Rozwijanie osłony i jej napinanie potrwa do 9. doby po wystrzeleniu. Niedługo później rozpocznie się rozkładanie zwierciadła trudnego, następnie zwierciadła głównego, a pomiędzy 15. a 26. dobą podróży rozkładane będą segmenty zwierciadła. Webb będzie gotowy do wejścia na orbitę wokół punku L2. Szczegółowe informacje na temat teleskopu i jego misji znajdziecie w naszym wcześniejszym artykule. « powrót do artykułu
  25. Rok 2022 jeszcze się na dobre nie rozpoczął, a już przyprawia wszystkich o ból głowy. Kolejnym zmartwieniem na niekończącej się liście przedsiębiorców jest wejście rządowego projektu, który kryje się pod inicjałami KSeF. Czy będzie to kolejny element utrudniający codzienność w polskim biznesie? A może są dostępne rozwiązania, które ułatwią prowadzenie firmy? Sprawdź czym jest Krajowy System e-Faktur i jak się do niego przygotować przed rozpoczęciem pierwszych kontroli skarbowych. Nie taki Krajowy System e-Faktur straszny, jak go piszą... Od miesięcy mówiło się o większej transparentności przedsiębiorców i większej kontroli nad dokumentami, jakie wystawiają swoim kontrahentom. Choć początkowo elektroniczne kasy fiskalne miały rozwiązać problem i opóźnić kolejne projekty, tak się nie stało. Rok 2022 będzie stać pod kątem ujednoliconego systemy do przesyłania i odbierania faktur elektronicznych (w skrócie e-Faktur). Tym właśnie będzie wspomniany na początku Krajowy System e-Faktur. W skrócie mówiąc ten soft będzie podpięty w chmurę rządową systemu księgowego odbiorcy. Większa kontrola, a może obniżanie kosztów? Wiele osób zastanawia się czy wprowadzenie Krajowego Systemu e-Faktur ma służyć do eliminacji szarej strefy, która obecnie mocno uderza w gospodarkę kraju i generuje ogromne straty. Między wierszami można to tak odczytać, jednak organy kontrolne nie mówią tego wprost. Głównymi celami wprowadzenia tego systemu to: ● obniżenie kosztów procesów administracyjnych wewnątrz przedsiębiorstwa - ponieważ wiele firm może zrezygnować z dedykowanych działów księgowych, na korzyść biur lub platform do księgowania dokumentów. W końcu wszystkie faktury będą już elektroniczne, a to też obniży zużycie materiałów przy druku tradycyjnym, ● obniżenie kosztów procesów administracyjnych w urzędach - większość kontroli będzie odbywać się drogą elektroniczną, ograniczając udział człowieka do absolutnego minimum, ● integracja systemów księgowych - ułatwi to codzienną administrację i kontrolę finansów, ● raportowanie zdarzeń gospodarczych drogą internetową - w tym krzyżowych kontroli. To jednak nakłada też szereg zmian w przedsiębiorstwach, które wciąż działały w tradycyjny sposób - wystawiając faktury w prostych edytorach czy nawet wypisując je ręcznie! Aby korzystać z Krajowego Systemu e-Faktur, trzeba będzie dobrać odpowiedni do swoich potrzeb program do fakturowania i księgowania dokumentów. Będzie to konieczność, z którą muszą zmierzyć się wszyscy przedsiębiorcy bez wyjątku! Nawet prosta faktura będzie musiała przejść przez chmurę i zostać wystawiona przez właściwe oprogramowanie. Przykry obowiązek czy wejście do innowacyjnych rozwiązań? Choć niektórzy przedsiębiorcy wprost mówią, że takie "wymuszone" zmiany są przykrą koniecznością, być może niebawem zrozumieją, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Takie systemy działają już w wielu państwach europejskich i usprawniają procesy księgowe oraz przepływów dokumentów. Dobry program to nie tylko oszczędność czasu, ale również pieniędzy. Jeżeli zatem plusy przemawiają głośniej od wad, warto zastanowić się nad oprogramowaniem, które najlepiej spełni się w danym przedsiębiorstwie. Szukając programu do wystawiania e-faktur warto wybrać takie, które wystawi dokument zgodny ze wzorem Ministerstwa Finansów, ale i odbierze wszystkie e-faktury z KSeF. Integracja z różnymi systemami księgowymi to obecnie klucz do przyszłości. Automatyzując te procesy można poczuć oddech i zająć się prowadzeniem firmy i zwiększeniem sprzedaży, a nie papierologią. Stąd jednym z polecanych rozwiązań jest platforma online wFirma.pl, która od 15 lat dostarcza podobne rozwiązania, stale rozwijając się. Gwarantuje najwyższe standardy bezpieczeństwa i jakości oferowanych usług, a co ważne - jest już przygotowana na nadejście KSeF. Chcesz się przekonać? Zajrzyj na https://wfirma.pl/program-do-fakturowania. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...