Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36782
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    209

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Ludzie kształtują otoczenie zgodnie z własnymi potrzebami. Jeśli roboty mają nam w przyszłości pomagać w codziennym życiu, muszą działać w środowisku ukształtowanym przez człowieka. Dlatego profesor Robert Riener z Politechniki Federalnej z Zurichu (ETH Zurich) porównał osiągnięcia 27 robotów – głównie humanoidalnych – z możliwościami ludzi. Z badań wynika, że o ile roboty mają doskonalsze komponenty niż ludzkie ciała, to nie są tak sprawne jak ludzie, ale szybko nadrabiają zaległości. To pierwsze tego typu badania, a ich głównym celem było stworzenie kryteriów pozwalających na wiarygodne porównywanie maszyn i ludzi. Dlatego też z badań wykluczono ściśle wyspecjalizowane roboty, jak np. roboty przemysłowe. Wiemy, że robot malujący karoserie samochodowe zrobi to szybciej, bardziej precyzyjnie niż człowiek i będzie pracował nieprzerwanie przez długi czas. Jednak nie ma żadnych innych możliwości, dlatego takie roboty zostały wykluczone. Robot poruszający się z kołach z łatwością prześcignie człowieka, ale uczony nie chciał porównywać rzeczy nieporównywalnych. Dlatego przyjrzał się robotom, które mają dwie lub cztery nogi, są zdolne do wchodzenia po schodach. Musiały mieć też szczupłą sylwetkę, by przejść przez drzwi, urządzenia przypominające ludzkie ramiona, by móc podnosić przedmioty, a ich wysokość nie mogła być mniejsza niż 50 cm. Dodatkowo, jako że mają być to roboty na co dzień współpracujące z ludźmi, nie mogły pracować głośno, ani emitować spalin. Wstępne analizy zaskoczyły naukowców. Jeśli bowiem porównamy poszczególne komponenty robotów z odpowiednimi elementami ciała człowieka – mikrofony z uszami, kamery z oczami czy sztuczne kości i mięśnie z naszymi kośćmi i mięśniami – składniki robotów przewyższają nasze ciała w kluczowych właściwościach sensoryczno-motorycznych. Na przykład włókna węglowe są znacznie bardziej wytrzymałe od kości i jeśli pominiemy fakt, że kości mają możliwość samoleczenia, to elementy robotów są pod względem mechanicznym znacznie doskonalsze niż elementy ludzkiego ciała. Tym zaś, co zdumiało naukowców z ETH jest fakt, że z tych lepszych komponentów wciąż nie potrafimy zbudować robotów, które lepiej się poruszają i mają bardziej rozwiniętą percepcję niż ludzie. Z tego zaś bierze się drugi z wyników badań – jeśli porównamy możliwości fizyczne ludzi i robotów, ludzie generalnie wypadają lepiej. Co prawda roboty też potrafią chodzić i biegać, ale jeśli porównamy ich prędkość z rozmiarami ciała, wagą i zużyciem energii, to większość z nich nie dorównuje ludziom. Co prawda robot Cheetah biega naprawdę szybko, jest w stanie poruszać się z prędkością niemal 22 km/h, jednak charakteryzuje go wysoki pobór energii, a robot dobrze się sprawuje w warunkach laboratoryjnych. Ludzie znacząco przewyższają też roboty pod względem wytrzymałości w stosunku do czasu pracy. Roboty mają jednak nad nami przewagę w kilku elementach. Na przykład podczas balansowania na jednej nodze robot z łatwością usztywnia staw i stoi bez problemu. Ludzie mają tendencję do lekkiego kiwania się, co kosztuje sporo energii. Roboty potrafią też precyzyjnie rozpoznawać kąt wygięcia stawów, więc bardzo precyzyjnie powtarzają swoje ruchy, dodaje Riener. W testach podnoszenia przedmiotów wyniki nie są tak jednoznaczne. O ile roboty mogą podnosić przedmioty niezwykle szybko, nie są równie dobre jak ludzie, gdyż ich chwytaki wciąż nie mają takich możliwości manipulacji, jak ludzkie dłonie. Jeszcze innym elementem, w którym mamy nad nimi przewagę, jest zróżnicowanie ruchów, jakie potrafimy wykonać. Większość ludzi może skakać, pływać czy czołgać się. Roboty zwykle potrafią wykonać tylko niektóre z tych czynności. Profesor Riener jako przykład takiego zróżnicowania podaje grę w piłkę nożną. Maszynom jeszcze wiele brakuje do dryblingu, główkowania czy interpretowania zachowań innych graczy. Mimo tych wszystkich niedociągnięć naukowiec zauważa, że w ciągu ostatnich lat w robotyce dokonał się olbrzymi postęp. Chcemy mieć roboty, które wykonają za nas trudne lub niebezpieczne zadania. Jednak środowisko stworzone przez człowieka jest bardzo złożone, więc roboty wciąż mają trudności w autonomicznym i bezbłędnym funkcjonowaniu w nim. Jestem jednak przekonany, że dzięki świetnym podzespołom, którymi już dysponujemy, wkrótce będziemy mogli skonstruować lepiej radzące sobie roboty. « powrót do artykułu
  2. Najbardziej znanym lekiem uzyskanym z kory wierzby jest kwas salicylowy, prekursor aspiryny. Teraz naukowcy zauważyli, że specjalnie przetworzona kora wierzby ma właściwości przeciwwirusowe, których dotychczas nie zaobserwowano w innych lekach wyprodukowanych z jej udziałem. Uzyskany właśnie ekstrakt chroni przed infekcją dwoma typami wirusów o odmiennej strukturze – enterowirusami i koronawirusami. To zaś sugeruje, że z kory wierzby można by uzyskać leki o szerokim spektrum działania, skierowane przeciwko trudnym do leczenia infekcjom wirusowym. Naukowcy z Finlandii wykazali, że przygotowany przez nich ekstrakt z kory wierzby może zwalczać zarówno wirusy osłonkowe, do których należą koronawirusy, jak i bezosłonkowe, jakimi są enterowirusy. Obecnie nie istnieją zatwierdzone leki działające bezpośrednio na enterowirusy, więc opracowany przez Finów ekstrakt może zmienić metody leczenia takich chorób jak grypa czy zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Potrzebujemy szeroko działających, efektywnych narzędzi przeciwwirusowych. Szczepienia są ważne, ale szczepionki przeciwko wielu nowym serotypom nie pojawiają się na tyle szybko, by samodzielnie zwalczać infekcje, mówi profesor Varpu Marjomäki z Uniwersytetu w Jyväskylä. Uczony i jego współpracownicy już wcześniej zauważyli, że ekstrakt z kory wierzby zwalcza enterowirusy. Ostatnio rozszerzyli swoje badania by z jednej strony poznać mechanizm działania, z drugiej zaś, by sprawdzić, czy uzyskaną substancję można zastosować przeciwko innym wirusom. Ekstrakt antywirusowy został przygotowany z gałęzi komercyjnie uprawianej wierzby. Kora została pocięta, zamrożona, zmielona i potraktowana gorącą wodą. Następnie ekstrakt przetestowano na szczepach A i B koksakiwirusa oraz na koronawirusie wywołującym sezonowe przeziębienia i SARS-CoV-2. Badania prowadzono na hodowlach komórkowych. Okazało się, że ekstrakt nie uszkadza komórek i chroni je przed infekcją. Okazało się też, że co prawda SARS-CoV-2 jest w stanie wniknąć do chronionej komórki, ale nie potrafi się w niej namnażać. Mechanizm działania przeciwko SARS-CoV-2 jest zatem odmienny niż w przypadku enterowirusów. Te nie potrafiły bowiem w ogóle przedostać się do komórki. Szczegółowy mechanizm działania ekstraktu został opisany na łamach Frontiers in Microbiology. « powrót do artykułu
  3. Nature wycofało artykuł dotyczący potencjalnie przełomowych badań dotyczących nadprzewodnictwa w temperaturze pokojowej. O ich wynikach informowaliśmy w marcu bieżącego roku. Teraz na łamach Nature opublikowano oświadczenie, z którego dowiadujemy się, że 8 z 11 autorów oryginalnej pracy stwierdziło, iż nie oddaje ona dokładnie pochodzenia badanych materiałów, przeprowadzonych pomiarów oraz protokołów zastosowanych podczas analizy danych. Media podejrzewają, że autorzy artykułu dopuścili się fałszowania danych. Trzech pozostałych autorów wciąż oficjalnie nie zajęło stanowiska odnośnie wycofania ich tekstu przez Nature. Główny autor, doktor Ranga Dias zauważył, że badania były częścią pracy doktorskiej autorów, którzy złożyli oświadczenie, zatem jeśli badania były niewłaściwie przeprowadzone, to powinni zrezygnować z doktoratów. Dias stwierdził, że ma zamiar ponownie opublikować artykuł w piśmie o bardziej niezależnym procesie edycyjnym. Środowisko naukowe od samego początku sceptycznie podchodziło do uzyskanych wyników i zwracało uwagę zarówno na trudności prowadzenia tego typu badań oraz konieczność niezależnego potwierdzenia wyników. To nie pierwsze tego typu kłopoty Rangi Diasa. Kilka miesięcy temu Physical Review Letters wycofał jego artykuł sprzed dwóch lat, gdyż pojawiały się coraz liczniejsze głosy, że jeden z przedstawionych wykresów wygląda na sfabrykowany. Pismo zatrudniło więc zewnętrznych ekspertów, którzy potwierdzili podejrzenia. Wycofany artykuł opisywał, jak siarczek manganu zmienia właściwości z izolujących na przewodzące i z powrotem pod wpływem rosnącego ciśnienia. Redaktorzy Physical Review Letters napisali wówczas, że analizy potwierdziły podejrzenia o fabrykowanie danych. Eksperci, którzy analizowali wykres, nie byli przekonani wyjaśnieniami autorów, a dodatkowego dane dostarczone przez badaczy nie pasowały do danych, które zostały opublikowane. Wówczas doktor Dias również bronił swojej pracy. Dostarczyli sfałszowanych danych. Nie ma tutaj żadnych wątpliwości, odpowiadał profesor Peter Armitage z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. W ostatnich latach w czołowych pismach naukowych ukazało się kilka artykułów doktora Diasa i jego współpracowników, w których informowali o uzyskaniu niezwykle interesujących wyników. Teraz jedno z czołowych pism, Nature, wycofało jego głośny artykuł o nadprzewodnictwie w temperaturze pokojowej. « powrót do artykułu
  4. Po 265 latach od skonfiskowania, brytyjski naukowiec otworzył i przeczytał 103 listy, które rodziny wysyłały do francuskich marynarzy nie wiedząc, że są oni jeńcami wojennymi w Wielkiej Brytanii. Z ciekawości zamówiłem w bibliotece to pudełko. Znajdowały się w nim trzy przewiązane wstążkami grupy listów. Listy były bardzo małe i zamknięte, więc zapytałem archiwisty, czy mógłby je dla mnie otworzyć. Zgodził się. Zdałem sobie sprawę, że jestem pierwszym człowiekiem, która czyta te niezwykle osobiste informacje. Listy nigdy nie dotarły do adresatów, mówi profesor Renaud Morieux z Uniwersytetu w Cambridge. Mogłabym przez całą noc pisać do Ciebie... jestem Twoją wierną żoną, na zawsze. Dobranoc mój przyjacielu. Już północ. Czas mi do spania, pisała w 1758 roku Marie Dubosc do swojego męża Louisa Chamberelana, który był porucznikiem na okręcie wojennym Galatée. Nie wiedziała, gdzie jest jej mąż, ani że jego okręt został zdobyty przez Brytyjczyków. List do Loiusa nie dotarł, a małżonkowie nigdy się nie spotkali. Marie zmarła rok później w Hawrze, niemal na pewno zanim jej mąż został wypuszczony z niewoli. Wiemy, że w 1761 roku ponownie się ożenił. Listy pochodzą z czasów Wojny Siedmioletniej (1756–1763). Francja dysponowała wówczas jednymi z najlepszych okrętów wojennych na świecie, jednak brakowało jej doświadczonych marynarzy. Brytyjczycy wykorzystali ten fakt, starając się wziąć do niewoli jak najwięcej francuskich marynarzy. W 1758 roku brytyjskimi jeńcami było 19 632 Francuzów. W tym czasie we francuskiej marynarce wojennej służyło 60 137 osób, nic więc dziwnego, że Francja miała problemy kadrowe z obsadą okrętów. W ciągu całej Wojny Siedmioletniej Brytyjczycy uwięzili w sumie 64 373 marynarzy z Francji. Taki też los spotkał marynarzy z Galatée. Gdy płynęli w 1758 roku z Bordeaux do Quebecu ich jednostka została przechwycona przez brytyjski Essex i odesłana do Portsmouth. Profesor Morieux podkreśla, że analizowane przez niego listy mówią o uniwersalnych ludzkich uczuciach, które nie ograniczają się do XVIII-wiecznej Francji. Pokazują, jak radzimy sobie z poważnymi wyzwaniami. Gdy zostajemy oddzieleni od ukochanych przez wydarzenia, na które nie mamy wpływu, jak wojny czy pandemie, musimy znaleźć sposób, by pozostać w kontakcie. Dzisiaj mamy Zooma czy WhatsAppa. W XVIII wieku ludzie mieli tylko listy. Dostarczenie listu do marynarza nie było łatwym zadaniem. Okręty ciągle zmieniały miejsce pobytu. Niektórzy ludzie wysyłali więc do różnych portów kopie tego samego listu, w nadziei, że w końcu adresat go odbierze. Profesor Morieux stwierdził, że francuska administracja pocztowa robiła co mogła, by dostarczyć listy kierowane do marynarzy z Galatée. Trafiły one do wielu różnych portów, ale zawsze przybywały za późno. W końcu, gdy Francuzi dowiedzieli się, że Brytyjczycy przejęli jednostkę, wysłali listy do Anglii. Trafiły one do Admiralicji. Morieux zauważył, że dwa listy zostały otwarte. Prawdopodobnie urzędnicy Admiralicji chcieli sprawdzić, czy mają jakąś wartość wojskową, a gdy stwierdzili, że to listy od rodzin, przesłali je do archiwum. W ramach swojej pracy Morieux zidentyfikował wszystkich, którzy służyli na Galatée. Załoga okrętu składała się w sumie ze 181 osób, a listy były adresowane do 25% z nich. Uczony przeprowadził też analizy genealogiczne marynarzy oraz nadawców listów. Listy pochodzą od krewnych i najbliższych rodzin. Często powstawały wspólnie. Na przykład rodzice dołączali się do listu pisanego przez żonę. Dzisiaj czulibyśmy się bardzo niekomfortowo wiedząc, że nasz list do narzeczonego przeczytają też jego rodzice, siostry, wujowie czy sąsiedzi. Trudno jest powiedzieć komuś, co naprawdę czujesz, gdy inni zerkają Ci przez ramię. W tamtych czasach strefa osobista i wspólna były znacznie mniej oddzielone niż obecnie, mówi uczony. Jednymi z najbardziej interesujących listów są te adresowane do młodego marynarza Nicolasa Quesnela z Normandii. Dnia 27 stycznia 1758 roku, jego 61-letnia matka Marguerite – która niemal na pewno nie potrafiła czytać i pisać, więc komuś dyktowała list – wysłała do syna taką oto wiadomość: Pierwszego dnia roku napisałeś do swojej narzeczonej... Myślę o Tobie częściej, niż Ty myślisz o mnie.[...] Tak czy inaczej życzę Ci szczęśliwego nowego roku i błogosławieństwa od Pana. Myślę, że zmierzam do końca życia, od trzech tygodni choruję. Przekaż moje pozdrowienia Varinowi (towarzyszowi z okrętu), to od jego żony wiem, co u Ciebie. Kilka tygodni później list do Nicolasa wysłała jego narzeczona, Marianna. Prosi go, by napisał do swojej matki, by był dobrym synem i przestał stawiać ją w niezręcznej sytuacji. Wydaje się, że Marguerite obwiniała Mariannę o milczenie syna. W liście Marianny czytamy czarna chmura się rozproszyła, list, który matka otrzymała od Ciebie uzdrowił atmosferę. Jednak już 7 marca Marguerite ponownie skarży się Nicholasowi: w listach nigdy nie wspominasz o ojcu. To mnie bardzo boli. Następnym razem gdy będziesz do mnie pisał, proszę nie zapomnij o nim. Morieux odkrył, że mąż Marguerity był ojczymem Nicolasa. Jego biologiczny ojciec zmarł i matka ponownie wyszła za mąż. Mamy tutaj więc syna, który wyraźnie nie lubi męża matki lub nie uznaje go za ojca. W tamtym czasie, gdy matka ponownie wyszła za mąż, jej mąż automatycznie stawał się pełnoprawnym ojcem jej dzieci. Marguerita przypomina, by syn to szanował, wyraźnie pisząc o swoim mężu „Twój ojciec”. To skomplikowane, ale jakże dobrze znane i obecnie napięcia rodzinne. Profesor Morieux dowiedział się, że Nicolas Quesnel przeżył niewolę w Anglii, a w latach 60. XVIII wieku zaciągnął się na statek transportujący niewolników przez Atlantyk. Ponad połowa (59%) listów zostało podpisanych przez kobiety, co pozwala analizować ówczesne sieci społeczne czy poziom wykształcenia. Te listy pokazują, że wojna to sprawa męska. Podczas, gdy mężczyźni walczyli, kobiety zajmowały się całym gospodarstwem domowym i podejmowały w nim kluczowe decyzje, zauważa Morieux. W badanym okresie Francja zmuszała do służby w marynarce większość mężczyzn żyjących w pobliżu wybrzeży. Co prawda służba trwała tylko 1 rok, ale mężczyźni podlegali poborowi co 3-4 lata, wielokrotnie wracali na pokład okrętów. Starano się unikać służby. Wielu marynarzy uciekało, gdy okręt przybijał do portu, lub starało się o zwolnienie z powodu odniesionych ran. Widać to na przykład w liście siostry Nicolasa Godefroya, która pisze, że boi się, że jej brat zostanie wysłany „na wyspy”. Kobieta ma na myśli Karaiby, gdzie tysiące europejskich marynarzy umierało z powodu chorób. Dlatego też ani ona, ani matka nie wystąpiły z prośbą o zwolnienie Nicolasa ze służby, obawiając się, że w odwecie marynarka mogłaby go zatrzymać na dłużej. Większość nadawców listów nie potrafiła czytać, ani pisać. Znali jednak kogoś, kto to potrafił i dyktowali mu listy. Utrzymywanie kontaktu było wspólnym wysiłkiem całej społeczności, podsumowuje Morieux. « powrót do artykułu
  5. W galaktyce UHZ1, znajdującej się w kierunku gromady galaktyk Abell 2744 (Gromada Pandory), odkryto najbardziej odległą supermasywną czarną dziurę. Zauważono ją w danych z teleskopu kosmicznego Chandra X-ray Observatory, który działa w zakresie promieniowania rentgenowskiego oraz w podczerwieni rejestrowanej przez Teleskop Webba. O ile Abell 2744 znajduje się w odległości 3,5 miliarda lat świetlnych od Ziemi, to dane z Webba pokazały, że UHZ1 dzieli od nas aż 13,2 miliarda lat świetlnych. Naukowcy wykorzystali dane zbierane przez dwa tygodnie przez Chandrę i wykryli w nich dowód na promieniowanie rentgenowskie, to niezaprzeczalny dowód na istnienie w centrum galaktyki rosnącej supermasywnej czarnej dziury. Sygnał jest niezwykle słaby, a udało się go wykryć dzięki soczewkowaniu grawitacyjnemu, które wzmocniło go 4-krotnie. Na załączonym kompozytowym zdjęciu fioletowe części to zobrazowany w zakresie promieniowania rentgenowskiego gorący gaz w Gromadzie Pandory. Z kolei dzięki obserwacjom w podczerwieni widzimy setki galaktyk tworzących gromadę oraz nieliczne pojedyncze gwiazdy. Zaznaczono też niewielki obszar, w którym znajduje się galaktyka UHZ1. Na zdjęciach z Webba eksperci dostrzegli niewielki obiekt, czyli galaktykę UHZ1, a na zdjęciach z Chandry widać – większy od galaktyki – obszar promieniowania rentgenowskiego. Oczywiście czarna dziura jest znacznie mniejsza od swojej galaktyki macierzystej, a różnica na fotografiach wynika z faktu, że Chandra ma mniejszą rozdzielczość niż Webb. Odkrycie tak odległej supermasywnej czarnej dziury pomoże zrozumieć, w jaki sposób powstają takie obiekty. Trzeba pamiętać, że mogą mieć one masę miliardy razy większą niż masa Słońca. Czarna dziura w UHZ1 pokazuje, że tak masywne obiekty mogły powstawać niedługo po Wielkim Wybuchu. Naukowcy zastanawiają się, czy supermasywne czarne dziury powstały bezpośrednio z zapadnięcia się olbrzymich chmur gazu, w wyniku czego powstałyby dziury o masie od około 10 tysięcy do około 100 tysięcy mas Słońca czy też pochodzą z eksplozji pierwszych gwiazd, tworzących w ten sposób dziury o masie od 10 do 100 mas Słońca? Dotychczasowe badania czarnej dziury w UHZ1 wskazuje, że jej masa wynosi od 10 do 100 milionów mas Słońca. Ma więc masę podobną do masy wszystkich gwiazd w swojej galaktyce. To wyraźna dysproporcja z tym, co obserwujemy w młodszych galaktykach, w których masa czarnych dziur stanowi ułamek procenta masy ich gwiazd. Czarna dziura w UHZ1 musiała więc od samego początku mieć olbrzymią masę. W połączeniu z dużą ilością promieniowania rentgenowskiego zarejestrowanego przez Chandrę i dużą jasnością wykrytą przez Webba, obiekt ten pasuje to sformułowanej w 2017 roku hipotezy o olbrzymich czarnych dziurach powstających z zapadnięcia się olbrzymiej chmury gazu. « powrót do artykułu
  6. Media społecznościowe odgrywają ważną rolę w szerzeniu nieprawdziwych informacji. Prawo nie radzi sobie z tym problemem, również w USA, skąd pochodzą najważniejsze platformy społecznościowe. Brak odpowiednich rozwiązań prawnych wyjaśniano faktem, że przedstawiciele dwóch najważniejszych sił politycznych – demokratów i republikanów – nie mogą zgodzić się co do tego, co jest dezinformacją. Jednak ostatnie eksperymenty pokazały, że dzielą ich jeszcze inne różnice: demokraci są znacznie bardziej skłonni do usuwania fałszywych treści, z wyjątkiem sytuacji gdy informacje takie promują ich punkt widzenia. Ruth Appel i Jennifer Pan z Uniwersytetu Stanforda oraz Margaret E. Roberts z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego przygotowały ankietę, w której wzięło udział 1120 anglojęzycznych obywateli USA identyfikujących się jako wyborcy Partii Demokratycznej lub Republikańskiej. W ankiecie badanym pokazano dwa nagłówki prasowe, wraz z informacją, że oba zostały zweryfikowane jako fałszywe. Jeden z nagłówków był zgodny z preferencjami politycznymi badanego, drugi nie był z nimi zgodny. Na przykład jeden z takich nagłówków – zgodny z preferencjami politycznymi republikanów, a niezgodny z preferencjami demokratów – brzmiał „Kilka godzin po podpisaniu rozporządzenia wykonawczego w dniu 20 stycznia 2021 roku prezydent Joe Biden naruszył własne rozporządzenie dotyczące noszenia maseczek". Uczone badały trzy elementy: - chęć usunięcia fałszywego nagłówka. Badani byli pytani, czy platformy społecznościowe powinny go usunąć. - postrzeganie procesu usunięcia jako przejawu cenzury. Pytano, czy usunięcie nagłówka to cenzura. - chęć zgłoszenia nagłówka jako szkodliwego. Tutaj sprawdzano, czy użytkownik byłby skłonny zgłosić nagłówek w platformie społecznościowej jako szkodliwy. Okazało się, że pomiędzy demokratami a republikanami istnieją duże różnice w podejściu do treści. Aż 69% wyborców Partii Demokratycznej uważało, że fałszywa informacja powinna zostać usunięta. Takiego samego zdania było 34% wyborców Partii Republikańskiej. Niemal połowa, bo 49% demokratów, uważało nieprawdziwe nagłówki za szkodliwe, a w przypadku republikanów było to 27%. Usuwanie fałszywych informacji było przejawem cenzury dla 29% demokratów i 65% republikanów. Zauważono jednak jeszcze jedną istotną różnicę. Otóż gdy fałszywy nagłówek był zgodny z poglądami demokratów, byli oni o 11% mniej skłonni niż wcześniej do jego usuwania i o 13% mniej skłonni do jego zgłaszania. Zjawiska takiego nie zauważono u wyborców Partii Republikańskiej. Autorki badań nie potrafiły wyjaśnić, skąd bierze się ta różnica pomiędzy wyborcami obu partii. Wpływ mogą tutaj mieć zarówno kwestie postrzegania funkcjonowania platform społecznościowych, postawa liderów obu partii czy wyznawane wartości moralne. Uczone zwracają też uwagę na fakt, że zdecydowaną większość badań dotyczących postrzegania cenzury przez amerykańskie społeczeństwo przeprowadzono przed epoką mediów społecznościowych. « powrót do artykułu
  7. Wykonywanie kolonoskopii i oceny histopatologicznej próbki z biopsji jelita objętego zapaleniem jest obecnie uważane za złote standardy w diagnostyce i leczeniu głównie choroby Leśniowskiego-Crohna i wrzodziejącego zapalenia jelita grubego. W związku z tym wiadomo, że techniki te są inwazyjne i kosztowne. W ostatnich dziesięcioleciach kalprotektyna w kale, jako biomarker, któremu poświęcono wiele uwagi w diagnostyce i nieinwazyjnym leczeniu. Oznaczenie kalprotektyny w kale, przydatne w diagnostyce i różnicowaniu stanów zapalnych jelit i przewodu pokarmowego. Kalprotektyna jest wiążącym wapń i cynk białkiem ostrej fazy, produkowanym i wydzielanym przede wszystkim przez leukocyty: neutrofile należące do granulocytów i monocyty w odpowiedzi na stymulujący bodziec. W przypadku neutrofili, kalpronektyna stanowi ponad 60 % ich białka całkowitego. Jest jednym z regulatorów stanu zapalnego. Zaktywowane leukocyty wydzielają znaczne ilości kalprotektyny, prowadząć do wzrostu jej stężenia w surowicy i płynach ustrojowych oraz w kale, przy czym w stanie prawidłowym stężenie w kale przekracza kilkakrotnie stężenie w surowicy. Bez względu na przyczynę, każdemu stanowi zapalnemu błony śluzowej jelita towarzyszy naciek zapalny granulocytów. Stężenie kalprotektyny w kale odzwierciedla liczbę neutrofili obecnych w nacieku zapalnym śluzówki i stanowi wskaźnik ciężkości zapalenia jelit. Jest markerem stanów zapalnych i chorób nowotworowych przewodu pokarmowego. W nieswoistych stanach zapalnych jelit (IBD, ang. inflammatory bowel diseases) dochodzi do rozszczelnienia bariery jelitowej, przenikania z krążenia leukocytów wydzielających kalprotektynę i znacznego wzrostu jej stężenia w kale. Do IBD zalicza się chorobę Leśniowskiego-Crohna (ang. CD) i wrzodziejące zapalenie jelita grubego (colitis ulcerosa, CU). Wzrost stężenia kalprotektyny w kale towarzyszy również m.in. nowotworom jelita, marskości wątroby i ostremu zapaleniu trzustki. Kalprotektyna pozwala na różnicowanie chorych na IBD i chorych na zespół jelita drażliwego (ang. irritable bowel sydrome, IBS). Poziom kalprotektyny w kale silnie koreluje z histologiczną i endoskopową oceną aktywności choroby Leśniowskiego-Crohna (CD) i jelita wrzodziejącego (CU). Wskazaniami do wykonania oznaczenie kalprotektyny w kale są: ocena ostrych stanów zapalnych jelit, monitorowania chorych na CD i CU lub chorych po usunięciu polipów, różnicowanie IBS i IBD. Ujemny wynik kalprotektyny w kale z dużym prawdopodobieństwem wyklucza nieswoiste zapalenie jelit i pozwala zrezygnować z badania inwazyjnego jakim jest endoskopia. Kalprotektyna może służyć także do monitorowania leczenia chorych na nieswoiste zapalenie jelit poddanych leczeniu operacyjnemu, gdyż umożliwia wczesną ocenę wyników terapii oraz rozpoznanie nawrotu choroby. Bibliografia: • Khaki-Khatibi F, Qujeq D, Kashifard M, Moein S, Maniati M, Vaghari-Tabari M. Calprotectin in inflammatory bowel disease. Clin Chim Acta. 2020 Nov;510:556-565. doi: 10.1016/j.cca.2020.08.025. Epub 2020 Aug 18. PMID: 32818491; PMCID: PMC7431395. • Jukic A, Bakiri L, Wagner EF, Tilg H, Adolph TE. Calprotectin: from biomarker to biological function. Gut. 2021 Oct;70(10):1978-1988. doi: 10.1136/gutjnl-2021-324855. Epub 2021 Jun 18. PMID: 34145045; PMCID: PMC8458070. • Ricciuto A, Griffiths AM. Clinical value of fecal calprotectin. Crit Rev Clin Lab Sci. 2019 Aug;56(5):307-320. doi: 10.1080/10408363.2019.1619159. Epub 2019 Jun 6. PMID:31088326. • Hamer HM, Mulder AHL, de Boer NK, Crouwel F, van Rheenen PF, Spekle M, Vermeer M, Wagenmakers-Huizinga L, Muller Kobold AC. Impact of Preanalytical Factors on Calprotectin Concentration in Stool: A Multiassay Comparison. J Appl Lab Med. 2022 Oct 29;7(6):1401-1411. doi: 10.1093/jalm/jfac057. PMID: 35856861. « powrót do artykułu
  8. U północno-wschodnich wybrzeży Sardynii odkryto doskonale zachowany zbiór rzymskich monet (folles) z pierwszej połowy IV w. Na podstawie wagi znaleziska oszacowano, że ich liczba waha się w przedziale 30-50 tys. Oprócz monet natrafiono na fragmenty amfor z Afryki i Bliskiego Wschodu. Pierwsze monety odkrył nurek, który na niewielkiej głębokości zobaczył coś metalowego. Następnego dnia na miejscu pojawili się archeolodzy podwodni z Soprintendenza Archeologia, Belle Arti e Paesaggio di Sassari e Nuoro oraz karabinierzy z oddziału zajmującego się ochroną dziedzictwa narodowego. Zespół przeprowadził badania dna. Monety z brązu występują w dwóch większych skupiskach. Biorąc pod uwagę morfologię dna morskiego, archeolodzy podejrzewają, że w pobliżu znajduje się wrak statku. Stan wszystkich monet jest doskonały. Tylko 4 są uszkodzone, ale nadal można odczytać umieszczone na nich inskrypcje. Monety pochodzą z lat 324–340, zostały więc wybite w ostatnim roku rządów cesarza Licyniusza, który współrządził z Konstantynem, w czasie panowania Konstantyna I Wielkiego i w pierwszych latach po objęciu władzy przez jego 3 synów (mowa o Konstantynie II, Konstancjuszu II i Konstansie). W zbiorze znajdują się monety bite w niemal każdej z mennic Cesarstwa, z wyjątkiem mennic w Aleksandrii, Antiochii i Kartaginie. W komunikacie włoskiego Ministerstwa Kultury podkreślono, że prowadzone nadal prace pozwolą poszerzyć wiedzę na temat kontekstu znaleziska.   « powrót do artykułu
  9. Eksperci z Ontario Institute for Cancer Research (OICR) odkryli jedną z dróg, za pomocą których palenie tytoniu wywołuje nowotwory i utrudnia organizmowi skuteczną walkę z nimi. Z artykułu opublikowanego na łamach Science Advances dowiadujemy się, że palenie tytoniu powoduje w DNA tzw. mutacje nonsensowne, w wyniku których nasz organizm zatrzymuje proces syntezy niektórych protein, zanim jeszcze zostaną one w pełni uformowane. Okazało się, że mechanizm ten szczególnie często dotyczy genów supresorowych, które kodują białka zapobiegające transformacji nowotworowej. Nasze badania wykazały, że palenie tytoniu wiąże się z takimi zmianami DNA, które uniemożliwiają tworzenie supresorów guzów nowotworowych. Bez tych supresorów nieprawidłowe komórki mogą bez przeszkód się rozrastać i łatwiej dochodzi do zachorowania na nowotwór, mówi główna autorka badań, doktorantka Nina Adler z University of Toronto. Adler i jej zespół analizowali za pomocą specjalistycznych algorytmów DNA ponad 12 000 guzów reprezentujących 18 typów nowotworów. Analizy wykazały istnienie silnego związku pomiędzy mutacjami nonsensownymi występującymi w nowotworach płuc, a paleniem papierosów. Okazało się również, że im więcej ktoś palił, tym większa była liczba tych mutacji, co prowadziło do pojawienia się nowotworu trudniejszego w leczeniu. Tytoń bardzo uszkadza nasze DNA i może mieć duży wpływ na funkcjonowanie komórek. Pokazaliśmy, jak palenie tytoniu prowadzi do dezaktywacji ważnych protein i jaki ma to długoterminowy wpływ na ludzkie zdrowie, dodaje doktor Jüri Reimand. Kanadyjczycy zidentyfikowali też szereg innych czynników odpowiedzialnych za powstawanie mutacji nonsensownych. Niektóre z tych czynników, jak enzymy APOBEC silnie powiązane z mutacjami nonsensownymi w przebiegu raka piersi i innych nowotworów, naturalnie występują w organizmie. Możemy jednak kontrolować inne czynniki, jak niezdrowa dieta i spożycie alkoholu, które również prawdopodobnie prowadzą do mutacji nonsensownych. Wracając do palenia tytoniu, Adler przypomina, że każdy wie, iż palenie powoduje raka, jednak możliwość wyjaśnienia jednej z dróg molekularnych, za pomocą której proces ten przebiega, jest bardzo ważne dla zrozumienia, jak nasz styl życia wpływa na rozwój nowotworów. « powrót do artykułu
  10. Międzynarodowy zespół badawczy zobrazował okolice czarnej dziury z bezprecedensową rozdzielczością bliską 1 roku świetlnego. Tak duża rozdzielczość pozwala na obserwowanie przepływu gazu w bezpośrednim sąsiedztwie czarnej dziury i badanie różnych faz otaczającego dziurę gazu – plazmowej, atomowej i molekularnej. Przede wszystkim zaś umożliwiła lepsze opisanie przepływu gazu z dysku akrecyjnego i wykazanie, że jest on spowodowany niestabilnością grawitacyjną. Naukowcy zauważyli, że znaczna część gazu jest odrzucana od czarnej dziury w formie atomowego i molekularnego odpływu. Gaz ten następnie wraca i zjawisko odpływu znowu ma miejsce. Całość przypomina fontannę wydobywającą się z czarnej dziury. Międzynarodowy zespół naukowy wykorzystał teleskop ALMA (Atacama Large Millimeter/submillimeter Array) do obserwacji supermasywnej czarnej dziury w Galaktyce Cyrkla. Uczonych interesował mechanizm akrecji gazu przez czarną dziurę. Gaz, który znajduje się bardzo blisko czarnej dziury, jest przyspieszany do wielkich prędkości, a tarcia pomiędzy cząsteczkami powodują, że podgrzewa się on do milionów stopni Celsjusza i jasno świeci. Zjawisko takie znamy jako aktywne jądro galaktyki, a emitowane przezeń światło może być być znacznie jaśniejsze, niż światło wszystkich gwiazd w galaktyce. Uważa się, że część gazu opadającego na czarną dziurę jest odrzucana przez olbrzymią energię jądra. Zarówno badania obserwacyjne, jak i wyliczenia teoretyczne, dawały dotychczas szczegółowy obraz mechanizmu akrecji gazu wokół czarnej dziury w skali od 100 000 do kilkuset lat świetlnych. Naukowcy chcieli jednak poznać ten mechanizm w znacznie mniejszej skali. Poszukiwali sposobów, by przyjrzeć się przepływowi gazu w odległości kilkudziesięciu lat świetlnych. Dzięki temu mogliby bowiem zbadać, ile rzeczywiście gazu wpada do czarnej dziury czy przekonać się, ile gazu i w jakiej formie (plazmy, atomowej czy molekularnej) jest od czarnej dziury odrzucane. Dotychczas jednak nie udawało się prowadzić obserwacji o wystarczająco dużej rozdzielczości. Zespół, na którego czele stał profesor Takuma Izumi z Japońskiego Narodowego Obserwatorium Astronomicznego poinformował, że za pomocą ALMA udało mu się zbadać przepływ gazu i jego strukturę w skali poniżej 1 parseka (3,26 lat świetlnych). Obserwacje z tak dużej rozdzielczości pozwoliły na lepsze zrozumienie zjawisk zachodzących w pobliżu czarnej dziury. Autorzy badań mówią, że zrozumienie ewolucji supermasywnych czarnych dziur będzie wymagało przyjrzenia się kolejnym tego typu obiektom i wiążą olbrzymie nadzieje zarówno z urządzeniem ALMA, jak i z wielkimi interferometrami radiowymi przyszłej generacji. « powrót do artykułu
  11. Pranie pieniędzy kojarzy Ci się z wielkimi filmowymi przekrętami? Nie zawsze jest to tak spektakularne. Jeśli jesteś aktywny w sieci i robisz zakupy online, na pewno choć raz zetknąłeś się z próbą oszustwa. Rozpoznając je w porę, prawdopodobnie uniknąłeś powiązania… z procederem prania pieniędzy. Jak zatem widzisz, przestępcy są bliżej niż myślisz. Sprawdź, co jeszcze warto wiedzieć o praniu pieniędzy! 1. Każdego roku ok. 5% globalnego PKB ulega praniu pieniędzy 5% – to niewiele, prawda? Otóż okazuje się, że to wcale nie tak mało. Według szacunków procederowi prania pieniędzy co roku poddawane jest… między 715 mld a 1,87 bln euro. Dla porównania, budżet Polski na 2023 rok wynosi 604,5 mld zł, czyli ok. 130 mld euro. Aby zobrazować to nieco bardziej: gdyby rozdzielić wyprane pieniądze po równo między wszystkich mieszkańców naszego kraju, każdy dostałby ok. 87 tys. zł. 2. W Polsce rośnie wykrywalność prania pieniędzy Między 2017 a 2020 rokiem w Polsce odnotowano 65% wzrost liczby wszczętych postępowań dotyczących prania pieniędzy. Liczba stwierdzanych przypadków w tym okresie wzrosła o prawie 75%. Oznacza to, że rośnie świadomość metod, jakimi posługują się oszuści, a sposoby stosowane do ich wykrywania są coraz bardziej skuteczne. Oby tak dalej! 3. Al Capone jest “twórcą” pojęcia prania brudnych pieniędzy Al Capone to postać dobrze znana – z wielu względów, niezbyt pozytywnych. Gangster z Chicago uważany jest także za twórcę terminu “pranie brudnych pieniędzy”. To właśnie w związku z nim użyto go po raz pierwszy. Capone kupował pralnie samoobsługowe, w przypadku których trudno było kontrolować faktyczne przychody, aby przekazywać zyski mafii. Szacuje się, że gangster wyprał ponad 1 mld dolarów – za pomocą różnych metod, jednak to wspomniane pralnie zapisały się najbardziej w historii. I to nawet mimo tego, że ostatecznie trafił do więzienia za oszustwa podatkowe. Największy amerykański bank współpracował z kartelami narkotykowymi Bank Wachovia, jeden z największych banków w USA, ma niechlubną historię. To właśnie ta placówka odpowiada za największy skandal związany z praniem pieniędzy. W 2010 roku ustalono, że bank zezwolił kartelom narkotykowym z Meksyku wyprać pieniądze za pośrednictwem swoich oddziałów. W latach 2004-2007 wyprali oni blisko 390 miliardów dolarów. Gdyby podzielić tę kwotę po równo między wszystkich mieszkańców Ziemi, każdy otrzymałby ponad 45 dolarów. Gdy skandal wyszedł na jaw, Wachovia zdołała uniknąć oskarżenia, płacąc grzywnę w wysokości 160 mln dolarów i obiecując zaostrzenie procedur przeciwdziałania praniu pieniędzy (AML). To kwota prawie 2 500 raza niższa niż wyprane za pośrednictwem banku pieniądze. GIIF otrzymał ponad 4500 zgłoszeń o podejrzeniu prania pieniędzy Generalny Inspektor Informacji Finansowej stoi w Polsce na czele systemu przeciwdziałania praniu pieniędzy w Polsce. To właśnie do niego spływają raporty SAR, czyli informacje o podejrzanej działalności. W 2022 roku tych raportów wpłynęło 4505 – o 17% więcej niż w roku 2021. Rośnie więc świadomość problemu. Poza instytucjami rządowymi w Polsce działają także inne – one przede wszystkim ostrzegają i edukują. Jedną z nich jest giełda kryptowalut Kanga, która prowadzi kampanię Nie Pie(p)rz. W jej ramach informuje o sposobach działania przestępców i pomaga je rozpoznać. Radzi też, jak uchronić się przed oszustami i nie dać się złapać w ich pułapkę, aby nie zostać tzw. mułem finansowym. Mimo że z praniem pieniędzy nieodłącznie wiąże się Al Capone i mafia, dzisiaj przestępcy korzystają częściej z nowoczesnych metod. Technologia oraz internet – to oręż w ręku oszustów. Bądź zatem ostrożny w sieci. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z Dartmouth College i Uniwersytetu w Cambridge ustalili, że na Dyptyku z Melun (ok. 1455 r.) znajduje się najstarsze znane artystyczne przedstawienie pięściaka kultury aszelskiej. Autor, francuski malarz Jean Fouquet, przedstawił na prawym panelu Dziewicę z Dzieciątkiem w otoczeniu aniołów oraz cherubinów. Na lewym widnieje zaś zleceniodawca dzieła Étienne Chevalier - skarbnik i sekretarz króla Karola VII - ze swoim patronem św. Stefanem (Szczepanem). Ten ostatni trzyma Nowy Testament. Na księdze stoi kamień o charakterystycznym migdałowatym kształcie. Historycy sztuki uznawali kamienny obiekt za symbol męczeńskiej śmierci Szczepana przez ukamienowanie. Steven Kangas z Dartmouth College miał jednak nieco inne skojarzenia. Znałem dzieło Fouqueta od lat. Zawsze myślałem, że kamienny przedmiot przypomina prehistoryczne narzędzie. Utkwiło mi to w pamięci jako coś, czym muszę się w przyszłości zająć. W 2021 r. Kangas brał udział w wykładzie na temat stanowiska Isimila (jest ono znane m.in. z pięściaków). Wygłosił go profesor antropologii z Uniwersytetu Kolorado w Denver, Charles Musiba, który specjalizuje się w badaniu początków człowieka w Tanzanii i RPA. Kangas uciął sobie pogawędkę z Musibą i profesorem Jeremym DeSilvą, dziekanem Wydziału Antropologii na Dartmouth. Pokazał im zdjęcie lewego panelu i obaj uczeni zgodzili się, że kamień przypomina aszelskie narzędzie. Amerykanie zaangażowali do współpracy naukowców z Uniwersytetu w Cambridge, którzy zajęli się analizą obiektu z obrazu. Ci wykorzystali metodę analizy eliptycznej Fouriera i za jej  pomocą stwierdzili, że kształt kamienia z dyptyku jest w 95% zgodny z kształtem aszelskich pięściaków z obszaru, na którym dzieło powstało. Brytyjczycy porównali też kolor namalowanego kamienia z kolorem 20 pięściaków aszelskich z Francji. Mimo że na kolor na obrazie wpłynęły użyte pigmenty i pokosty, to zróżnicowanie barw na powierzchni namalowanego obiektu odpowiadało temu na prawdziwych pięściakach. Fouquet najwyraźniej przywiązywał dużą wagę do oddania kolorystyki, gdyż badania w podczerwieni ujawniły liczne przeróbki, za pomocą których chciał jak najlepiej oddać rzeczywistość. Nie można wykluczyć, że malarz korzystał z modelu, który miał przed sobą lub który zapamiętał. W końcu specjaliści z Cambridge policzyli ślady po odłupkach (negatywy) widoczne na kamieniu. Doliczyli się 33. Gdy zaś przeanalizowali grupę losowo wybranych 30 pięściaków z Francji, okazało się, że średnia liczba śladów po odłupkach jest podobna. Nasza analiza wykazała, że kształt, kolor i ślady po odłupkach na kamieniu z obrazu są w wysokim stopniu zgodne z narzędziami kultury aszelskiej pochodzącymi z regionu, w którym mieszkał Fouquet - mówi James Clark z Wydziału Archeologii Uniwersytetu w Cambridge. Pięściaki były i są częścią ludzkiej kultury, od paleolitu, poprzez renesans, aż po dzień dzisiejszy - zachwyca się DeSilva. Pięściaki od dawna fascynowały ludzi. Przed XVII wiekiem uważano je za kamienie piorunowe (strzały piorunowe), spadłe z nieba kamienie zrodzone z pioruna. « powrót do artykułu
  13. Amerykańskie National Center for Atmospheric Research (NCAR) poinformowało, że w ostatnich dekadach w środkowych USA znacząco zwiększył się obszar, na których wieją niszczycielskie wiatry prostoliniowe pochodzące z burz. Na łamach Nature Climate Change naukowcy z NCAR poinformowali, że obszar, na którym pojawiły się takie wiatry zwiększył się aż 5-krotnie w ciągu ostatnich 40 lat. Podczas badań wykorzystano dane z obserwacji meteorologicznych i wysokorozdzielczego modelowania komputerowego w połączeniu z podstawowymi prawami fizyki. Dzięki temu naukowcy byli w stanie określić wpływ takich wiatrów, które często pojawiają się na tak krótko i obejmują tak mały teren, że nie są odnotowywane przez stacje meteorologiczne. Burze wywołują coraz więcej ekstremalnych zjawisk wiatrowych. Te uderzenia wiatru pojawiają się znikąd. Jest spokojnie i nagle wieje wiatr z prędkością 90–130 km/h. Może on niszczyć budynki sieci elektryczne, jest niebezpieczny dla ludzi, mówi autor badań, Andreas Prein. Wspomniane wiatry prostoliniowe pochodzą od prądów zstępujących związanych z burzami. Na podstawie analizy danych z firm ubezpieczeniowych szacuje się, że tego typu wiatry powodują w USA roczne straty w wysokości 2,5 miliarda dolarów. Czasem jednak zdarzają się znacznie poważniejsze katastrofy. W 2020 roku przed Midwest przeszło potężne derecho – długotrwała burza wiatrowa – a spowodowane nią straty sięgnęły 11 miliardów USD. Naukowcy od dawna zastanawiali się, jak ocieplenie klimatu wpłynie nią wiatry prostoliniowe. Dotychczas jednak nikt nie potrafił przeprowadzić symulacji o odpowiednio dużej rozdzielczości, by wychwycić krótko wiejących wiatrów na małym obszarze. Dodatkowo badania utrudniał fakt, że ze światowych obserwacji wynika, iż coraz częściej mamy do czynienia z okresami, gdy wiat nie wieje lub jest bardzo słaby, a jednocześni gdy już wieje, to wieje silniej niż kiedyś. Naukowcy z NCAR połączyli siły ze specjalistami z U.S. Geological Survey i stworzyli model CONUS404. Został tak nazwany, gdyż symuluje on warunki klimatyczne i hydrologiczne na terenie USA z rozdzielczością 4 kilometrów na przestrzeni ostatnich ponad 40 lat. Prein skupił się na okresie letnim w środkowych Stanach Zjednoczonych. Wtedy wieje tam najwięcej na świecie wiatrów prostoliniowych. Liczbę analizowanych miejsc zwiększył z 95 stacji pogodowych do 109 387 punktów, dla których prowadził symulacje. Na tej podstawie stwierdził, że obszar dotknięty wiatrami prostoliniowymi zwiększył się 4,8-krotnie. By zweryfikować uzyskane wyniki porównał dane uzyskane za pomocą symulacji z rzeczywistymi pomiarami z przeszłości. Okazało się, że CONUS404 jest wiarygodnym narzędziem badawczym. Pozostawała jeszcze odpowiedź na pytanie, czy za te zjawiska odpowiadają zmiany klimatyczne. By na nie odpowiedzieć, Prein przeanalizował termodynamiką wiatrów prostoliniowych oraz przeprowadził symulacje, na podstawie których – wykorzystując podstawowe prawa fizyki – sprawdzał, jak powinien wyglądać rozkład wiatrów prostoliniowych w zależności od warunków atmosferycznych. Z analiz wynika, w warunkach ocieplającej się atmosfery będzie rosła różnica temperatur pomiędzy chłodnym powietrzem prądu zstępującego, a ciepłym powietrzem otoczenia. To zaś zwiększa prędkość prądu zstępującego i zwiększa prawdopodobieństwo pojawiania się niszczących wiatrów prostoliniowych. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Instytutu Francisa Cricka oraz Uniwersytetu w Heidelbergu wykazali, że u różnych gatunków ssaków widać, w zależności od płci, inne różnice w budowie organów wewnętrznych oraz etapach ich rozwoju. Stwierdzili również, że różnice pomiędzy płciami szybko ewoluują na poziomie genetycznym, a powoli na poziomie komórkowym. U ssaków mamy do czynienia z dymorfizmem płciowym, zarówno widocznym – jak pojawienie się poroża u samców – jak i niewidocznym, jak w budowie organów wewnętrznych. Dotychczas jednak naukowcy nie wiedzieli, kiedy i gdzie pojawiają się różnice budowie organów wewnętrznych oraz które geny i komórki są za nie odpowiedzialne. Na łamach Science możemy zapoznać się z wynikami pracy, w ramach której przeanalizowano aktywność genów u samców i samic ludzi, myszy, szczurów, królików, oposów i kurczaków. Naukowcy przyglądali się aktywności w czasie genów związanych z rozwojem mózgu, móżdżku, serca, nerek i wątroby. Zauważyli, że u różnych gatunków różnice międzypłciowe pomiędzy organami wewnętrznymi nie są takie same. Na przykład u szczurów i myszy występuje największy dymorfizm płciowy w budowie wątroby i nerek, a tymczasem u królików największy dymorfizm płciowy w organach wewnętrznych można zaobserwować w sercu, podczas gdy samce i samice mają identyczne wątroby oraz nerki. Uczeni odkryli również, że u wszystkich badanych gatunków występują jedynie niewielkie różnice gdy obie płci się rozwijają, jednak różnic gwałtownie przybywa w czasie osiągania dojrzałości płciowej. Badacze przyjrzeli się również genom, które wykazują różną aktywność w zależności od płci. Okazało się, że u badanych gatunków niewiele jest takich wspólnych genów, co wskazuje, że różnice międzypłciowe pojawiły się bardzo szybko w toku ewolucji. Geny, które są wspólne dla różnych gatunków to zwykle geny umieszczone na chromosomach X i Y. Pomimo tego, że geny aktywne w zależności od płci były zwykle różne u różnych gatunków, to nie dotyczyło to już komórek. Na przykład pomiędzy myszami a szczurami istniała różnica co do tego, które geny były aktywne w wątrobie w zależności od płci. Inne były aktywne w wątrobie samic szczurów, a inne w wątrobie samic myszy itp. Jednak u obu gatunków geny te były aktywne w hepatocytach, głównych komórkach wątroby. To może wyjaśniać międzypłciowe różnice w przetwarzaniu leków przez wątrobę. Bardzo interesujący jest fakt, że pomimo tego, iż różnice międzypłciowe bardzo szybko wyewoluowały, to niewielka grupa genów umieszczonych na chromosomach X i Y jest wspólna dla wszystkich badanych gatunków. Prawdopodobnie geny te są podstawowymi czynnikami odpowiedzialnymi za rozwój różnic międzypłciowych u wszystkich gatunków ssaków, mówi główna autorka badań, doktorantka Leticia Rodríguez-Montes. Jeśli popatrzymy na to z ewolucyjnego punktu widzenia stwierdzimy, że różnice międzypłciowe ewoluują szybko na poziomie genetycznym i powoli na poziomie komórkowym. Ma to znaczenie dla sposobu wykorzystywania modeli zwierzęcych do zrozumienia różnic międzypłciowych u ludzi. Istotnym spostrzeżeniem jest też zwrócenie uwagi, że konkretne typy komórek wykazują dymorfizm płciowy u różnych gatunków, dodaje Margarida Cardoso Moreira z Evolutionary Developmental Biology Laboratory w Instytucie Cricka. Zaskoczyło nas również, że aż do okresu dojrzewania występuje tak mało różnic międzypłciowych. Spodziewaliśmy się, że najwięcej różnic zobaczymy u dorosłych, gdyż to wtedy dymorfizm płciowy jest najbardziej widoczny. Ponadto sądziliśmy też, że będziemy obserwowali stopniowe zwiększanie się liczby różnic, a nie ich gwałtowny przyrost około okresu dojrzewania. Nasze badanie to kolejny fragment układanki, która pozwoli nam zrozumieć, dlaczego istnieje dymorfizm płciowy i jak on na nas wpływa, dodaje uczona. « powrót do artykułu
  15. Kał jest jednym z wielu materiałów diagnostycznych służących do oceny stanu zdrowia pacjenta. Jednym z kilku badań jakie możemy wykonać jest test jakościowy służący do wykrywania krwi utajonej w tym materiale. Badania przesiewowe to proces poszukiwania raka u osób, które nie mają żadnych objawów. Do badania przesiewowego w kierunku raka jelita grubego można zastosować kilka testów. Najważniejszą rzeczą jest poddanie się badaniu przesiewowemu, bez względu na to, który test wybierzesz. Badania te można podzielić na 2 główne grupy: Badanie kału: Testy te sprawdzają stolec (kał) pod kątem oznak raka. Testy te są mniej inwazyjne i łatwiejsze do wykonania, ale należy je wykonywać częściej. Badania obrazowe (kolonoskopia): Badanie to dotyczy struktury okrężnicy i odbytnicy pod kątem wszelkich nieprawidłowych obszarów. Odbywa się to za pomocą kolonoskopu. Badanie to wykonuje się w znieczuleniu. Struktury jelita grubego oceniane są przez lekarza na bieżąco, a sprzęt użyty do tego celu umożliwia nie tylko oglądanie w czasie rzeczywistym wnętrza jelita, ale również drobne zabiegi chirurgiczne czy pobieranie wycinków. Każda z tych metod wiąże się z innym ryzykiem i korzyściami. Jednak tylko zastosowanie obu daje pełną profilaktykę raka jelita grubego. W tym artykule jednak szerzej skupimy się na badania krwi utajonej. Jednym ze sposobów badania raka jelita grubego jest poszukiwanie utajonej (ukrytej) krwi w kale. Ideą tego rodzaju testu jest to, że naczynia krwionośne w większych polipach jelita grubego lub nowotworach są często kruche i łatwo ulegają uszkodzeniu w wyniku przechodzenia stolca. Uszkodzone naczynia zwykle krwawią do okrężnicy lub odbytnicy, ale rzadko zdarza się, aby krwawienie było wystarczające, aby krew była widoczna gołym okiem w stolcu. Test immunochemiczny kału (FIT) sprawdza ukrytą krew w stolcu z dolnych części jelita. Ten test musi być wykonywany co roku. Można to zrobić w ramach rządowego programu profilaktyki „40+”.Test FIT nie ma ograniczeń dotyczących leków ani diet (ponieważ witaminy i pokarmy nie wpływają na test), a pobranie próbek może być łatwiejsze. Ten test jest również mniej skłonny do reagowania na krwawienie z górnych odcinków przewodu pokarmowego, takich jak żołądek. Badanie to jest stosowane również w diagnostyce niedoborów żelaza, szczególnie u chorych na niedokrwistość z niedoboru żelaza (mikrocytową, niedobarwliwą) i ze zmniejszonym stężeniem żelaza i ferrytyny w krwi. Badanie polega na wykrywaniu w kale krwi utajonej, czyli niewielkiej ilości krwi, która nie powoduje zmiany barwy i konsystencji kału. Przykładowo, w przypadku zmian nowotworowych wyrastających do światła jelita (nowotworu złośliwego, polipa), może dojść do niewielkiego, przejściowego, krwawienia spowodowanego uszkodzeniem tkanki przez masy kałowe. Badanie wykonywane jest testem immunochemicznym, z wykorzystaniem przeciwciał swoistych dla ludzkiej hemoglobiny. W przypadku uzyskania wyniku dodatniego należy kontynuować diagnostykę w celu wykrycia przyczyny krwawienia. Jeżeli źródło nie zostało ustalone, należy podejrzewać, że wynik badania jest fałszywie dodatni i badanie należy powtórzyć za 3-6 miesięcy. Jako rutynowe, badanie powinno być wykonywane corocznie u osób powyżej 50. roku życia, które zgłaszają przypadek raka jelita grubego w wywiadzie rodzinnym. Bibliografia: • Lee MW, Pourmorady JS, Laine L. Use of Fecal Occult Blood Testing as a Diagnostic Tool for Clinical Indications: A Systematic Review and Meta-Analysis. Am J Gastroenterol. 2020 May;115(5):662-670. doi: 10.14309/ajg.0000000000000495. PMID: 31972617. • Lee HJ, Han K, Soh H, Koh SJ, Im JP, Kim JS, Park HE, Kim M. Occult Blood in Feces Is Associated with Increased Risk of Psoriasis. Dermatology. 2022;238(3):571-578. doi: 10.1159/000518625. Epub 2021 Sep 16. PMID: 34569483; PMCID: PMC9153330. • Sanford KW, McPherson RA. Fecal occult blood testing. Clin Lab Med. 2009 Sep;29(3):523-41. doi: 10.1016/j.cll.2009.06.008. PMID: 19840685. « powrót do artykułu
  16. BRCA1 (gen 1 podatności na raka BReast-CAncer) i BRCA2 to geny supresorowe nowotworów, których zmutowane fenotypy predysponują do raka piersi i jajnika. Intensywne badania wykazały, że białka BRCA biorą udział w wielu kluczowych procesach komórkowych. Przede wszystkim oba geny przyczyniają się do naprawy DNA i regulacji transkrypcji w odpowiedzi na uszkodzenie DNA. Ostatnie badania sugerują, że białka BRCA są niezbędne do utrzymania stabilności chromosomów, chroniąc w ten sposób geny przed uszkodzeniem. Nowe dane pokazują również, że BRCA regulują transkrypcję niektórych genów zaangażowanych w naprawę DNA, cykl komórkowy i apoptozę.W wielu z tych funkcji pośredniczy duża liczba białek komórkowych, które oddziałują z BRCA Funkcje białek BRCA są również powiązane z odrębnymi i specyficznymi zdarzeniami fosforylacji. Badanie wybranej mutacji BRCA1/2 wykonywane u osoby, w której rodzinie wykryto mutację genów BRCA 1/2. Weryfikacja somatycznego lub wrodzonego charakteru mutacji po wykryciu mutacji BRCA1/2 techniką sekwencjonowania nowej generacji (NGS)z materiału nowotworowego. Wiadomo, że zachorowania na raka piersi i jajnika wiążą się z genetyczną predyspozycją o różnej sile. U około 30% chorych na raka piersi wykrywa się charakterystyczne podłoże konstytucyjne sprzyjające powstawaniu nowotworów, a część nowotworów piersi i jajnika wykazuje dziedziczną etiologię jednogenową. Klinicznie silna predyspozycja genetyczna dla raka piersi i jajnika wiąże się z mutacjami w genach BRCA1 i CHEK2, nieco słabsza z genami BRCA2 i PALB2. Obecność mutacji genu BRCA1 wiąże się z 50 - 80% ryzykiem raka piersi i 45% ryzykiem raka jajnika przed ukończeniem 85 roku życia, przy czym ryzyko zależy od rodzaju mutacji i lokalizacji w genie. W przypadku nosicielek mutacji w genie BRCA1 wzrasta również ryzyko raka jajowodu i otrzewnej. Wskazania do badań wynikać powinny z analizy cech rodowoklinicznych. U nosicieli mutacji również inne czynniki genetyczne i pozagenetyczne są istotne dla procesu nowotworzenia. W rodzinach z definitywnym zespołem dziedzicznego raka piersi specyficznego narządowo (HBC-ss) i dziedzicznego raka piersi-jajnika (HBOC) mutacja genu BRCA2 wiąże się z ryzykiem raka piersi (31-56%) i raka jajnika (11-27%). Mutacje BRCA2 wiążą się również ze znacznym ryzykiem raka jajnika oraz, u mężczyzn i kobiet, ryzykiem raka żołądka, jelita grubego i trzustki wśród krewnych pierwszego i drugiego stopnia. Badania mogą uwzględniać 16 mutacji w genie BRCA1, w tym 5 mutacji najczęściej występujących w populacji polskiej: c.68_69delAG (185delAG), c.181T>G (300T>G, p.C61G), c.3700_3704delGTAAA (3819del5), c.4035delA (4153delA), c.5266dupC (5382insC), których badanie zalecane jest przez Ministerstwo Zdrowia w aktualnym Narodowym Programie Zwalczania Chorób Nowotworowych. Pozostałe mutacje to c.66_67insC; c.190T>G p.C64G; c.190T>Cp.C64R; c.3627dupA; c.3748G>T (3867G>T); c.3756_3759delGTCT (3875del4); c.3779delT; c.3817C>T (3936C>T); c.4041_4042delAG; c.5232del7ins12; c.5251C>T (5370C>T), które łącznie stanowią około 90% znanych mutacji tego genu oraz mutację genu BRCA2 najczęściej występującą w populacji polskiej: c.7913_7917delTTCCT. Oprócz wymienionych nowotworów chorobami towarzyszącymi mutacjom może być, między innymi, rak jelita grubego i rak prostaty. Gen BRCA1 koduje białka naprawcze DNA pełniące również funkcje w kontroli podziałów komórkowych. Innym białkiem naprawczym jest produkt genu BRCA2 – białko stabilizowane przez produkt genu PALB2. Utrata funkcji białek kodowanych przez BRCA 1 i 2 oraz PALB2 może być powodem rozwoju nowotworu. Badanie obejmuje analizę pojedynczej mutacji w BRCA1 lub BRCA2. Badanie wykazuje mutację wariantowo: jest/nie ma oraz układ: hetero/homozygota. Szacuje się, że obecność tych mutacji niesie ze sobą ryzyko wynoszące 87% zachorowania na nowotwór piersi. Tak wysokie niebezpieczeństwo zachorowania skłania pacjentki do profilaktycznej obustronnej mastektomii. Najgłośniejszym przykładem jest Angelina Jolie, która profilaktycznie poddała się takiemu zabiegowi. Dziś dąży się aby takie zabiegi wykonywać coraz powszechniej w połączeniu z rekonstrukcją piersi. Lekarze chcą nie tylko odtwarzać samą pierś, ale również połączenia nerwowe w rekonstruowanym sutku. Bibliografia: • Yoshida K, Miki Y. Role of BRCA1 and BRCA2 as regulators of DNA repair, transcription, and cell cycle in response to DNA damage. Cancer Sci. 2004 Nov;95(11):866-71. doi: 10.1111/j.1349-7006.2004.tb02195.x. PMID: 15546503. • Saleem M, Ghazali MB, Wahab MAMA, Yusoff NM, Mahsin H, Seng CE, Khalid IA, Rahman MNG, Yahaya BH. The BRCA1 and BRCA2 Genes in Early-Onset Breast Cancer Patients. Adv Exp Med Biol. 2020;1292:1-12. doi: 10.1007/5584_2018_147. PMID: 29687286. • O'Quigley J. Faulty BRCA1, BRCA2 genes: how poor is the prognosis? Ann Epidemiol. 2017 Oct;27(10):672-676. doi: 10.1016/j.annepidem.2017.09.005. Epub 2017 Sep 20. PMID: 29017890 « powrót do artykułu
  17. Dwa lata temu w wielkiej tajemnicy duńscy archeolodzy prowadzili wykopaliska w miejscowości Vindelev, kilka kilometrów od kolebki duńskiej państwowości – Jelling. Znaleziono tam najwspanialszy złoty skarb Danii. Składa się z 16 brakteatów (okrągłych wisiorków wykonanych z cienkiej złotej blaszki, typowych dla terenu Skandynawii wczesnego średniowiecza) – w tym największego na świecie o średnicy 13,5 cm – i czterech rzymskich medalionów. Na jednym z brakteatów odkryto najstarszą wzmiankę o Odynie. Skarb został zakopany w ziemi w VI wieku i wskazuje, że w Vindelev rządziła silna, nieznana dotychczas, lokalna dynastia. Naukowcy mają nadzieję, że badania ujawnią wiele nieznanych faktów z historii Danii. Problem w tym, że niektóre brakteaty są powyginane i nie widać wszystkiego, co na nich jest. Uczeni boją się je rozprostować. Mają nadzieję, że w sukurs przyjdzie nowoczesna technologia. Czasami technologia może otworzyć drzwi, których my nie potrafimy uchylić. W tym przypadku chcielibyśmy obejrzeć inskrypcje i przedstawienia graficzne na brakteatach, by dowiedzieć się czegoś więcej o ich posiadaczu. Jaka była jego pozycja w społeczeństwie? Jaki był obszar jego władzy? Jeśli nam się uda, lepiej zrozumiemy strukturę społeczną V i VI wieku, mówi archeolog Mads Ravn, dyrektor wydziału badań w Vejle Museum. Dlatego też brakteaty zostały w pancernym samochodzie przewiezione do Centrum Obrazowania 3D na Duńskim Uniwersytecie Technologicznym (DTU). Tamtejsi naukowcy przeskanowali je w tomografie komputerowym, uzyskując 9600 obrazów. Teraz zastanawiają się, w jaki sposób cyfrowo „rozwinąć” te obrazy i obejrzeć zabytki. Jednym z problemów, z którymi muszą się mierzyć, jest różna grubość złota, z których wykonano brakteaty. Przez nią na obrazach pojawiają się artefkaty. "W szpitalach artefakty pojawiają się, gdy np. za pomocą tomografu obrazujemy nogę pacjenta, który ma w kościach śruby chirurgiczne. Śruby te powodują, że na obrazach pojawiają się linie. I z tym samym problemem mamy do czynienia tutaj. Nasze obrazy są pełne linii, których by nie było, gdyby brakteaty miały taką samą grubość na całej powierzchni", wyjaśnia Carsten Gundlach, badacz z Wydziału Fizyki DTU. Udało się mu, wraz z Hansem Martinem Kjerem z Wydziału Informatyki, stworzyć dość dokładne skany 3D zwiniętych brakteatów, ale wciąż mają kłopoty z ich cyfrowym rozwinięciem. "Próbowaliśmy rozwinąć jeden z mniejszych brakteatów, oznaczony jako X17, ale trudno jest zdefiniować jego krawędzie i wyznaczyć linię pomiędzy obiema powierzchniami. [...] Jest bardzo trudno uzyskać idealne rozwinięcie, na którym będzie widać wszystkie szczegóły", wyjaśnia Hans Martin. Naukowcy skonsultowali się więc z archeologami, dowiedzieli się, które części brakteatów najbardziej ich interesują i obecnie, zamiast skupiać się na rozwinięciu całości, próbują rozwinąć tylko te najciekawsze fragmenty. Złoty skarb z Vindelev wywołał wielkie poruszenie wśród specjalistów zajmujących się historią tych terenów. Wskazuje on bowiem na istnienie silnego, nieznanego dotychczas, przywództwa w Vindelev. Przypomina też złote skarby znalezione w pobliżu miasta Gudme na wyspie Funen, które uważane jest na najsilniejszy ośrodek władzy na terenie dzisiejszej Danii pomiędzy III a VI wiekiem. Archeolodzy sądzą, że przynajmniej niektóre z brakteatów z Vindelev powstały w Gudme. Jeśli tak, to powstaje pytanie kiedy, dlaczego i w jakich okolicznościach zmieniły właściciela. Być może potężny ośrodek władzy z Gudme był sprzymierzony z ośrodkiem w Vindelev i brakteaty były prezentem, być może przekazanym przy okazji małżeństwa między członkami obu klanów. Dlatego właśnie naukowcy chcieliby bliżej przyjrzeć się motywom na brakteatach. Jeśli są takie same, jak na brakteatatach z Gudme, będzie to oznaczało, że wykonali je tamtejsi rzemieślnicy, co może potwierdzać hipotezę o związkach pomiędzy oboma ośrodkami władzy. Jednak to nie wszystkie implikacje wynikające z odkrycia skarbu w Vindelev. W nieodległym Jelling znajduje się kamień runiczny postawiony przez pierwszego historycznego króla Danii, Gorma Starego. Na kamieniu po raz pierwszy wspomniano nazwę „Dania”, a sam kamień powstał ku czci żony Gorma, Tyry. Nie można więc wykluczyć, że Gorm pojął za żonę kobietę z lokalnej wpływowej dynastii. Jednak ewentualne związki pomiędzy skarbem Vindelev i posiadającym go lokalnym władcą z VI wieku, a Gormem rządzącym w X wieku muszą być przedmiotem kolejnych badań. Na razie jednak eskperci z DTU z powodzeniem rozwinęli jeden z interesujących archeologów niewielkich obszarów brakteatu X19. Uzyskaliśmy znacznie lepsze wyniki, niż przy próbie rozwinięcia całego brakteatu. Ta metoda pozwala nam optymalizować poszczególne obszary, cieszy się Gundlach i dodaje, że być może – rozwijając małe fragmenty – uda się z nich odtworzyć cały w pełni rozwinięty brakteat. « powrót do artykułu
  18. Ponad rok temu, 11 lipca 2022 roku, zaprezentowano światu pierwsze zdjęcie wykonane przez Teleskop Webba, tzw. Webb's First Deep Field. Zobaczyliśmy na nim gromadę galaktyk SMACS 0723, która zawiera co najmniej 7000 galaktyk. Gromada ta jest od lat fotografowana przez Hubble'a i inne teleskopy, wykorzystywana jest też jako soczewka grawitacyjna, dzięki której możemy zobaczyć bardziej odległe obiekty. Dotychczas jednak naukowcy nie potrafili dokładnie określić odległości do poszczególnych galaktyk w SMACS 0723. Udało się to dopiero dzięki zdjęciu Webba. Fotografia wykonana przez wyjątkowy teleskop pozwoliła naukowcom na zbadanie przesunięcia ku czerwieni niemal 200 galaktyk. Przesunięcie ku czerwieni jest zjawiskiem fizycznym polegającym na przesunięciu – wraz z rosnącą odległością – linii widmowych promieniowania elektromagnetycznego w stronę światła czerwonego, o większych długościach fali. Im bardziej odległy od nas obiekt, tym większe przesunięcie ku czerwieni emitowanego przezeń promieniowania. Pomiary przesunięcia ku czerwieni galaktyk w SMACS 0723 wykonano dzięki zainstalowanemu na Webbie urządzeniu NIRISS. Jest ono idealne do takich badań, gdyż może jednocześnie mierzyć przesunięcie ku czerwieni setek galaktyk, stwierdził główny autor badań, doktor Gaël Noirot z Saint Mary’s University w Halifaksie. A ich współautor, profesor Marcin Sawicki, przewodniczący Canada Research na Saint Mary's, dodał, że dzięki Webbowi i prowadzonym na kanadyjskiej uczelni badaniom uzyskano największy spektroskopowy katalog tego typu z wiarygodnymi pomiarami przesunięcia ku czerwieni. Zdjęcie z Webba pozwoliło nie tylko na przeprowadzenie bardziej szczegółowych pomiarów niż dotychczas, ale również na odkrycie wielu nieznanych dotychczas galaktyk. Naukowcy zyskali dzięki niemu więcej danych na temat ewolucji tych obiektów oraz rozkład ciemnej materii. Na fotografii zauważono też coś jeszcze – trzy obszary o dużym zagęszczeniu galaktyk. Mogą być to nieznane dotychczas gromady położone w odległości od 8 do 10 miliardów lat świetlnych od Ziemi. Gromada SMACS 0723 znajduje się w odległości około 4,6 miliarda lat świetlnych. Katalog z dokładnymi pomiarami przesunięcia ku czerwieni 190 galaktyk w tej gromadzie został opublikowany na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. « powrót do artykułu
  19. We Freising w Bawarii odkryto szczątki mężczyzny żyjącego w późnym średniowieczu z żelazną protezą ręki. Na grób natrafiono w 2017 roku podczas prac wodociągowych. Jego szczegółowe badania zaczęły się cztery lata później. Specjaliści podkreślają, że wiadomo jedynie o ok. 50 podobnych protezach z terenu Europy Środkowej z końca średniowiecza-początku epoki nowożytnej. Niektóre są proste, bez ruchomych części, inne zawierają komponenty mechaniczne. W szkielecie zmarłego brakuje części palców lewej dłoni. Ślady na zachowanych kościach wskazują na możliwą amputację. Naukowcy nie wiedzą, w jaki sposób mężczyzna stracił rękę ani w jaki dokładnie sposób proteza była używana. W chwili śmierci mężczyzna miał ok. 30-50 lat. Zmarł między 1450 a 1620 r. Pochowano go przy kościele parafialnym św. Jerzego. Po wydobyciu i przeprowadzeniu dokumentacji przez Bayerisches Landesamt für Denkmalpflege (BLfD), artefakt został wstępnie oczyszczony, ustabilizowany i poddany badaniom obrazowym. Specjaliści sprawdzili, czy zachowały się jakieś elementy ze skóry bądź materiału. Pusta w środku proteza zastępuje 4 palce: wskazujący, środkowy, serdeczny i mały. Uformowano je indywidualnie z blachy - wyjaśnia dr Walter Orlinger, szef Wydziału Konserwacji BLfD. Palce są ustawione równolegle do siebie i wydają się lekko wygięte. Kość kciuka znajduje się wewnątrz zardzewiałej protezy. Całość była pokryta skórą; prawdopodobnie protezę mocowano do kikuta dłoni za pomocą pasków. Konserwator znalazł po wewnętrznej stronie palców resztki zrolowanej tkaniny przypominającej gazę. Zapewne stanowiła ona wyściółkę. Naukowcy z BLfD wspominają przypadek słynnego właściciela protezy ręki z podobnego okresu. Götz von Berlichingen był niemieckim rycerzem, który służąc księciu Albrechtowi IV Mądremu, stracił w 1504 r. w czasie landshuckiej wojny sukcesyjnej prawą rękę. Otrzymał żelazną protezę i zyskał przez to przydomek Żelazna Ręka. Jego pierwszą - prostą - protezę wykonał ponoć lokalny kowal i rymarz. Druga, bardziej zaawansowana, była wyposażona w zginające się palce, za pomocą których wojownik mógł podobno trzymać tarczę, lejce, a nawet gęsie pióro. « powrót do artykułu
  20. W 2016 roku Donald Trump został pierwszym miliarderem na stanowisku prezydenta USA. Jest tylko jednym z przykładów niezwykle bogatych ludzi obecnych w polityce. Jak wynika z analizy przeprowadzonej właśnie przez trzech naukowców z Northwestern University, miliarderzy zaskakująco często obejmują lub starają się obejmować stanowiska polityczne. Daniel Krcmaric, Stephen C. Nelson i Andrew Roberts przeanalizowali informacje dotyczące ponad 2000 osób wymieniony na Liście Miliarderów Forbesa i zauważyli, że ponad 11% z nich objęło lub starało się o objęcie stanowiska politycznego. To wysoki udział uczestnictwa politycznego nawet w porównaniu z innymi elitarnymi środowiskami, z których wywodzą się politycy, czytamy w opublikowanej pracy. Zwykle bardzo bogaci ludzie wywierają wpływ na rzeczywistość poprzez swoje działania gospodarcze, lobbing czy formalne i nieformalne kontakty z politykami. Jednak zaskakującym wnioskiem z przeprowadzonej analizy jest fakt, że duża część z nich oficjalnie wchodzi w politykę. Z badań dowiadujemy się również, że miliarderzy starają się obejmować stanowiska wiążące się z dużymi wpływami politycznymi, często wygrywają wybory oraz zwykle mają przekonania prawicowe. Okazało się również, że istnieją spore różnice pomiędzy poszczególnymi krajami. Liczba miliarderów-polityków nie jest prostym odzwierciedleniem liczby miliarderów w danym kraju, ale zależy od typu rządów. W krajach autokratycznych miliarderzy znacznie częściej wchodzą w oficjalną politykę niż w krajach demokratycznych. Najbardziej znane przykłady miliarderów-polityków pochodzą z USA. O nich się bowiem dużo mówi. Obok prezydenta Trumpa możemy wspomnieć chociażby o byłym burmistrzu Nowego Jorku Michaelu Bloombergu, który starał się też o nominację prezydencką, czy o J.B. Pritzkerze, gubernatorze Illinois. Jednak miliarderzy na wysokich stanowiskach nie są wyłącznie amerykańskim fenomenem. Andrej Babiš (Czechy), Silvio Berlusconi (włochy), Nadżib Mikati (Liban) czy Sebastián Piñera (Chile) zajmowali najwyższe stanowiska w swoich krajach. Kolejnych miliarderów znajdziemy w parlamentach, na stanowiskach ministerialnych czy zarządzających prowincjami, województwami czy stanami. W polityce formalnie uczestniczyło 242 z analizowanej grupy ponad 2000 miliarderów. W sumie w trakcie swojej politycznej kariery objęli oni lub starali się objąć 618 stanowisk, co daje średnio 2,5 stanowiska na osobę. Tutaj trzeba podkreślić, że autorzy badań przyjęli jedną kadencję jako jedno stanowisko. Około 40% miliarderów starło się wyłącznie o jedno stanowisko, a ponad 60% o więcej niż jedno. Wyraźnie wyróżnia się tutaj Francuz Serge Dassault, który obejmował lub starał się o 16 różnych stanowisk. Naukowcy przyjrzeli się też, o jakie rodzaje stanowisk starają się miliarderzy. Podzielili je na trzy grupy: pochodzące z wyborów bezpośrednich przez obywateli, pochodzące z wyborów przez inne ciała, pochodzące z nominacji władz wykonawczych. Okazuje się, że – z jednym ważnym zastrzeżeniem – miliarderzy najczęściej starają się objąć stanowisko związane z bezpośrednim wyborem przez obywateli. Tutaj jednak światowe statystyki poważnie zaburzają miliarderzy z Chin. Jeśli popatrzymy bowiem całościowo na statystyki, okaże się, że najwięcej miliarderów obejmuje stanowiska pochodzące z wyborów przez inne ciała. Jednak jest to spowodowane dużą liczbą miliarderów w chińskim parlamencie. Jeśli ze statystyk wykluczymy Chiny, okaże się, że 56% miliarderów obejmuje stanowiska pochodzące z wyborów przez obywateli. Miliarderzy imponują tutaj skutecznością. Autorzy badań zidentyfikowali bowiem 198 wyborów bezpośrednich, w których przynajmniej jeden ze startujących był miliarderem. Okazało się, że aż w 158 przypadkach (80%) miliarder wygrywał. To pokazuje, że miliarderzy gdy już startują w wyborach, to są zdeterminowani by wygrać i wiedzą, jak to zrobić. Naukowcy sądzą, że o ich sukcesie decydują trzy czynniki. Po pierwsze – mogą przeznaczyć na kampanię duże kwoty. Po drugie – wielu z nich jest właścicielem mediów, które bardziej lub mniej otwarcie mogą wspierać ich kandydatury. Po trzecie zaś, dzięki swojemu majątkowi mają dużą swobodę wyboru czasu i miejsca, z którego kandydują, mogą więc wybrać okoliczności najbardziej sobie sprzyjające. Zdecydowana większość, bo 75% miliarderów, stara się o stanowiska na szczeblu polityki krajowej. Tutaj miliarderzy z Chin nie różnią się od miliarderów z innych krajów. Różnią się bowiem od przeciętnego obywatela tym, że o ile zwykły Kowalski przeważnie musi stopniowo wspinać się po szczeblach kariery politycznej, miliarderzy dzięki swoim pieniądzom, kontaktom i doświadczeniom mogą ten etap pominąć. Chociaż bywają też bogacze, którzy wybierają politykę regionalną, jak burmistrz Knoxville i gubernator Tennessee Bill Haslam, były członek parlamentu stanu Haryana w Indiach Savitri Jindal czy koreański miliarder Chung Mong-Joo, który po 20 latach zasiadania w parlamencie starał się, bez powodzenia, o stanowisko burmistrza Seulu. Miliarderzy najczęściej zasiadają w parlamentach swoich krajów. Drugimi pod względem popularności są stanowiska we władzach wykonawczych. Znamy przykłady miliarderów, którzy zostawali prezydentami czy premierami, wielu było ministrami i gubernatorami. Niewielka ich część obejmuje inne stanowiska. Analiza pokazuje, że miliarderzy – jeśli już oficjalnie angażują się w politykę – chcą mieć na nią rzeczywisty wpływ. Rzadko zdarza się, by miliarder obejmował stanowiska ceremonialne lub by startował w wyborach tylko po to, by zrobiło się o nim głośno. Jak już wspomnieliśmy, odsetek miliarderów starających się o stanowiska polityczne jest związany z formą rządów, a nie z liczbą miliarderów w danym kraju. Widoczne są tutaj dwa krańce. Z jednej strony kraje takie jak Chiny, Rosja czy Singapur mają wyjątkowo dużo miliarderów-polityków. Na drugim krańcu znajdziemy zaś Japonię (33 miliarderów) i Australię (32 miliarderów), kraje w których żaden z superbogaczy nie starał się o stanowisko polityczne. W niemal połowie (36 z 74) krajów świata, z których pochodzą miliarderzy wymienieni przez Forbesa, żaden miliarder nie zajmuje obecnie żadnego stanowiska politycznego. W statystykach wyróżniają się też Stany Zjednoczone. To kraj z największą liczbą miliarderów, który jest zdecydowanie poniżej średniej światowej jeśli chodzi o udział miliarderów w polityce. Największe ambicje polityczne mają bogacze z Chin. W Państwie Środka jest 319 miliarderów, a 36,4% z nich weszło lub starało się wejść w politykę. Na drugim miejscu znajdziemy Hongkong z 68 miliarderami, z czego 30,9% przejawia ambicje polityczne. Trzeci kraj to Rosja. Żyje tam 94 miliarderów, a w politykę angażuje się 21,3% z nich. Czwarte zaś miejsce przypadło Singapurowi z 26 miliarderami, z których 5 (19,2%) zaangażowało się w politykę. Średnia światowa udziału bądź prób udziału miliarderów w oficjalnej polityce wynosi 11,7%. I tak na przykład w USA w oficjalną politykę angażuje się 3,7% (21 z 569) miliarderów, w Niemczech odsetek ten wynosi 3,4%, we Włoszech jest to 4,5%, w Brazylii 4,8%, w Szwajcarii 9,8%, a we Francji 5,3%. Całą pracę, z której można między innymi dowiedzieć się, skąd się biorą różnice w udziale miliarderów w formalnej polityce pomiędzy krajami autokratycznymi a demokratycznymi oraz o tym, czy miliarderzy na stanowiskach prowadzą inną politykę niż przeciętny polityk, opublikowano na łamach pisma Perspectives on Politics. « powrót do artykułu
  21. W ostatnich latach Brazylia stała się największym producentem soi. Jest ona używana na całym świecie do wytwarzania pasz dla kur, świń i innych zwierząt hodowlanych. Ekolodzy od dawna informują o katastrofalnych dla środowiska naturalnego skutkach zwiększania areałów upraw, w tym o wycinaniu lasów Amazonii. Teraz naukowcy z University of Illinois Urbana-Chamapign, University of Denver i University of Wisconsin-Madison powiązali produkcję brazylijskiej soi ze zwiększoną umieralnością dzieci z powodu ostrej białaczki limfoblastycznej (ALL). Brazylijski region Amazonii doświadcza obecnie przejścia z mało intensywnej hodowli bydła na intensywne uprawy soi, co wiąże się z wysokim użyciem pestycydów i herbicydów. Zmiana ta zachodzi bardzo szybko i wydaje się, że szkolenia dotyczące stosowania pestycydów nie nadążają za wzrostem ich użycia. A gdy nie są one prawidłowo stosowane, odbija się to niekorzystnie na zdrowiu ludzi, mówi profesor Marin Skidmore. Dotychczas udokumentowano przypadki zatruć pestycydami wśród osób pracujących na polach uprawnych, a ślady tych związków znaleziono w moczu i krwi okolicznych mieszkańców. To oznacza, że nawet osoby, które nie mają bezpośredniego kontaktu z tymi truciznami, są narażone na ich oddziaływanie. Amerykańscy badacze postanowili zbadać, w jaki sposób tak masowe użycie pestycydów wpływa na zdrowie ludzi. Skupili się przy tym na dzieciach z najbardziej narażonych społeczności oraz ich zgonach z powodu ostrej białaczki limfoblastycznej, najczęściej występującym nowotworze krwi u dzieci. Przyjrzeli się danym medycznym, informacjom o uprawie soi, używaniu ziemi, wodach powierzchniowych oraz danym demograficznym z biomów Amazonii i Cerrado. W Cerrado w latach 2000–2019 areał upraw soi zwiększył się 3-krotnie, a w Amazonii aż 20-krotnie. Jednocześnie użycie pestycydów w badanych regionach wzrosło, odpowiednio, 3- i 10-krotnie. Brazylijscy rolnicy uprawiający soję używają bowiem aż 2,3 razy więcej pestycydów na hektar niż rolnicy z USA. Naukowcy znaleźli istotny związek pomiędzy rosnącym użyciem pestycydów, a rosnącymi przypadkami zgonów dzieci na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Stwierdzili, że w ostatnich 10 latach użycie pestycydów odpowiada za połowę zgonów na białaczkę wśród dzieci. Szczegółowe analizy pokazały, że na każdy 10-procentowy wzrost produkcji soi w badanych regionach umiera dodatkowo 0,4 dzieci na 10 000 poniżej 5. roku życia i 0,21 dzieci na 10 000 poniżej 10. roku życia. W sumie w latach 2008–2019 pestycydy zabiły 123 dzieci poniżej 10. roku życia. Naukowcy podkreślają, że nie wykazali istnienia związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy wystawieniem na pestycydy, a zgonami na nowotwory, jednak wykluczyli wiele innych przyczyn rosnącej liczby zgonów. Nie znaleźli bowiem związku pomiędzy zgonami a konsumpcją soi, zmianą statusu ekonomicznego czy uprawami innych roślin, podczas których nie używa się tylu pestycydów. Uczeni przebadali wody powierzchniowe, gdyż przypuszczali, że to właśnie one są głównym źródłem ekspozycji na pestycydy. Odkryliśmy związek pomiędzy stosowaniem pestycydów w górze biegu strumienia wody, a zachorowalnością na białaczkę w dolnym biegu. To wskazuje, że woda pitna jest prawdopodobnie głównym źródłem ekspozycji na pestycydy, dodaje Skidmore. Naukowcy przypuszczają, że odnotowali tylko wierzchołek góry lodowej problemów. Skupili się bowiem na wąskim zagadnieniu, czyli na zgonach dzieci z powodu konkretnej choroby. Tymczasem pestycydy mogą przyczyniać się do białaczek, które nie kończą się zgonami, mogą być też szkodliwe dla osób powyżej 10. roku życia. Badacze przypominają, że ostra białaczka limfoblastyczna jest chorobą uleczalną, ale wymaga to dostępu do opieki zdrowotnej na odpowiednim poziomie. Tymczasem w całym regionie Amazonii istnieją tylko dwa wysoko wyspecjalizowane centra onkologiczne dla pacjentów pediatrycznych, chociaż chorobę tę można też leczyć w mniej wyspecjalizowanych ośrodkach. I rzeczywiście, wszystkie nadmiarowe zgody związane z ekspozycją na pestycydy stosowane przy uprawie soi odnotowano w miejscach oddalonych o co najmniej 100 kilometrów od ośrodków leczenia. To zaś oznacza, że obok edukowania i dopilnowania właścicieli pól uprawnych, by nie stosowali nadmiaru pestycydów, sposobem na walkę z problemem chorób wywoływanych przez środki chemiczne jest zwiększenie liczby ośrodków zdrowia, gdzie można leczyć białaczkę. W ciągu ostatnich 50 lat globalna produkcja soi zwiększyła się 10-krotnie. Ma to związek z rosnącą konsumpcją mięsa i produktów zwierzęcych. Obecnie aż 77% soi jest przeznaczane na pasze dla zwierząt, 20%  przeznacza się do bezpośredniej konsumpcji dla ludzi. Reszta używana jest w przemyśle, głównie do produkcji biopaliw i lubrykantów. « powrót do artykułu
  22. Szczęście uznawane jest za najbardziej pozytywne uczucie, stan idealny i wielu ludzi twierdzi, że ich życiowym celem jest osiągnięcie szczęścia. Jednak wiele badań pokazuje, że najlepszy dobrostan osiągamy, gdy przeżywamy różne emocje, w tym i negatywne. Grupa naukowców z Texas A&M University przeprowadziła badania, które pokazują, że uczucie negatywne – gniew – pomaga w osiąganiu trudnych celów. Według funkcjonalnego ujęcia emocji, wszystkie emocje to reakcje na wydarzenia w otoczeniu, które służą ocenie zdarzeń je wywołujących oraz przygotowaniu osoby je przeżywającej do podjęcia działania. Profesor psychologii Heather Lench i jej zespół postanowili lepiej zrozumieć rolę rolę gniewu w osiąganiu założonych celów. Naukowcy przeprowadzili więc serię eksperymentów, w których wzięło udział ponad 1000 osób oraz przeanalizowali wyniki ankiet wypełnionych przez ponad 1400 respondentów. Podczas każdego z eksperymentów naukowcy najpierw wywoływali u badanych różne emocje, jak gniew, smutek lub neutralny stan emocjonalny, a następnie stawiali przed nimi wymagające wyzwania. Po wywołaniu emocji badani mieli na przykład za zadanie rozwiązać serię krzyżówek, czy grać w gry zręcznościowe o różnym poziomie trudności. Podczas każdego z eksperymentów okazało się, że ludzie pod wpływem gniewu uzyskiwali lepsze wyniki niż wówczas, gdy ich stan emocjonalny był neutralny. Gniew powodował, że osiągali więcej punktów, czas ich reakcji był krótszy. W jednym z eksperymentów zauważono, że zagniewani ludzie oszukiwali, by uzyskać lepsze wyniki. Naukowcy przeanalizowali też ankiety, jakie wyborcy wypełniali w czasie wyborów prezydenckich w 2016 i 2020 roku. Przed wyborami proszono ich, by ocenili, na ile będą źli, jeśli ich kandydat nie wygra. Po wyborach zaś pytano, czy głosowali i na kogo. Okazało się, że ci, którzy przed wyborami informowali o wyższym poziomie gniewu w razie porażki ich kandydata, z większym prawdopodobieństwem szli na wybory. Uzyskane przez nas wyniki pokazują, że odczuwanie złości zwiększa nasze wysiłki na rzecz osiągnięcia zamierzonego celu, co często przekłada się na większy sukces, mówi Lench. Naukowcy zauważyli też, że gniew pomagał osiągnąć sukces tam, gdzie było o niego trudniej. W sytuacjach, gdy sukces był w zasięgu ręki – jak w prostej grze zręcznościowej – gniew nie miał związku z osiągnięciem sukcesu. W niektórych eksperymentach również inne uczucia, jak wesołkowatość czy pożądanie, także pomagały w osiągnięciu celu. Zdaniem Lench to dowód, że uczucia uważane często za negatywne, mogą być użyteczne. « powrót do artykułu
  23. Po wypuszczeniu komarów będących nosicielami bakterii z rodzaju Wolbachia, w trzech kolumbijskich miastach doszło do olbrzymiego spadku liczby zachorowań na dengę. Taką informację podczas ostatniego dorocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Medycyny Tropikalnej i Higieny przekazała epidemiolog Katie Anders z Monash University w Australii, która pracuje przy World Mosquito Program (WMP). Tam, gdzie komary zarażone Wolbachią się zadomowiły, liczba przypadków dengi spadła nawet o 97%. W 2005 roku naukowcy zauważyli, że Wolbachia – pasożyt bezkręgowców – pomaga zwalczyć zakażenia przenoszone przez komary. Po 4 latach udało się wyizolować bakterie od muszek owocowych i nie uciekając się do żadnych modyfikacji genetycznych, wprowadzić je do jaj komarów Aedes aegypti. Spodziewano się, że bakteria skróci po prostu życie komarów, ale zaobserwowano coś jeszcze – znaczące ograniczenie namnażania wirusa dengi. Kilka lat później zauważono, że Wolbachia ogranicza też transmisję wirusów czikungunii i ziki. W trakcie prowadzonych eksperymentów naukowcy stwierdzili, że bakteria konkuruje z wirusami o zasoby w ciele komara i bakteria często wygrywa. Co więcej, komary przekazują bakterię swojemu potomstwu. Rozpoczęły się więc intensywne prace zarówno nad komarami przenoszącymi Wolbachię, jak i testy polowe. Na ograniczoną skalę prowadzono je m.in. w Australii, Brazylii, Indonezji i Wietnamie. Jednak w Kolumbii komary z Wolbachią wypuszczono w jednych z najgęściej zaludnionych regionów kraju. To największe na świecie testy komarów z Wolbiachą. Zarówno pod względem obszaru, jak i liczby mieszkańców, informuje Anders. Pierwsze komary wypuszczono w dolinie Aburra w 2015 roku i działania te powtarzano przez kolejnych 5 lat. W tym czasie Aedes aegypti z Wolbachią rozprzestrzeniły się w miastach Bello, Medellín and Itagüí. Mieszka tam 3,3 miliona osób, a zwierzęta występują na obszarze 135 km2. Naukowcy z WMP uznają, że badany obszar jest „całkowicie pokryty”, gdy 60% występujących tam komarów jest nosicielami Wolbachii. Udało się to całkowicie osiągnąć w Bello, Itagüí oraz około połowie Medellín. Od czasu wypuszczenia komarów w regionie nie doszło do żadnej większej epidemii dengi, a liczba zachorowań spadła o 95% w Bell i Medellín oraz o 97% w Itagüí. Wyniki są bardzo zachęcające, jednak eksperci nie otwierają jeszcze szampana. Zachorowalność na dengę charakteryzuje się bowiem dużą wieloletnią zmiennością. Istnieje więc pewne prawdopodobieństwo, że spadek liczby chorych po wypuszczeniu komarów to przypadek. Dlatego też uczeni nadal będą monitorowali sytuację, a im dłużej liczba zachorowań będzie utrzymywała się na obecnym niskim poziomie, z tym większą pewnością będzie można powiedzieć, że to zasługa komarów z Wolbachią. Jednak do optymizmu uprawniają wyniki randomizowanych badań, jakie organizacja World Mosquito Program przeprowadziła w Yogyakarcie w Indonezji. Komary z Wolbachią wypuszczono w niektórych częściach miasta, a porównanie z częściami, w których takich komarów nie było wskazuje, że liczba zachorowań spadła o 77%. To na razie jedyne takie badanie. Drugie jest właśnie prowadzone w brazylijskim Belo Horizonte. Przed kilkoma miesiącami WMP ogłosiła, że ma zamiar wybudować w Brazylii zakład, w którym będą przygotowywane komary z pasożytem. W ciągu kolejnych 10 lat mają być one wypuszczone w wielu miejscowościach w Brazylii. Denga to zakaźna choroba tropikalna przenoszona przez komary. Rzadko jest śmiertelna, jednak charakteryzuje ją wysoka gorączka, bardzo silny ból i sztywność w stawach. W wyniku komplikacji po dendze może rozwinąć się zagrażająca życiu gorączka krwotoczna. « powrót do artykułu
  24. U pewnej grupy szympansów naukowcy udokumentowali pierwszy, poza H. sapiens i niektórymi waleniami, przypadek menopauzy wśród samic. Obserwacja tylko pogłębia tajemnice istnienia samej menopauzy oraz życia samic po utracie zdolności do rozmnażania się. W przeciwieństwie bowiem do ludzi i waleni, samice szympansów nie opiekują się dziećmi swoich krewnych. A to wskazuje na istnienie innego mechanizmu, niż znana hipoteza babki. Wiemy o wielu gatunkach, u których samice są zdolne do rozmnażania się niemal do samej śmierci. Gdy zdolność tę tracą – giną. Zagadkę stanowi zaś niewielka grupa gatunków – a należą do nich ludzie – wśród których samice żyją długo po tym, jak przestają się rozmnażać. Opisane w Science badania prowadzono na grupie 185 samic ze społeczności Ngogo zamieszkującej Park Narodowy Kibale w Ugandzie. Naukowcy śledzili ich losy w latach 1995–2016. Zauważyli ten sam wzorzec, który widzieli u innych grup szympansów i u ludzi – liczba młodych rodzonych przez samicę zaczynała spadać po 30. roku życia, a do 50. roku życia samice przestawały rodzić. Mimo to część z nich żyła jeszcze wiele lat, niektóre w chwili śmierci miały dużo ponad 60 lat. Z badań wynika, że samice z grupy Ngogo aż 20% swojego dorosłego życia przeżywają wówczas, gdy przestają się rozmnażać. To zaledwie o połowę mniej niż kobiety ze społeczności łowiecko-zbierackich. Jednak najważniejszym odkryciem było udokumentowanie menopauzy. Naukowcy zbierali próbki moczu badanych zwierząt. Ich analiza wykazała zmniejszający się poziom estrogenów i progesteronu oraz podwyższony poziom folikulotropiny (FSH) i lutropiny (LH). Specjalistów zaskoczyły te oznaki typowe dla menopauzy. Oznacza to bowiem, że samice szympansów przechodzą te same procesy fizjologiczne, co kobiety H. sapiens, a spadek płodności nie jest spowodowany np. chorobą. W tej chwili nie wiemy, czy samice z grupy Ngogo to reguła czy wyjątek. Żyją one bowiem w środowisku, które jest izolowane i lepiej chronione przed wpływem ludzi i roznoszonych przez nich chorób oraz przed innymi grupami szympansów. Skądinąd zaś wiadomo, że samice w innych grupach szympansów umierają niedługo po zakończeniu reprodukcyjnej fazy życia. Nie wiemy też, które warunki – te, w których żyją Ngogo, czy te, w których żyją inne grupy szympansów – są bardziej zgodne z warunkami, w jakich zwierzęta ewoluowały. Obecnie wiemy, że oprócz samic H. sapiens i Pan troglodytes z grupy Ngogo, długo po zakończeniu rozmnażania się żyją też samice pięciu gatunków waleni. Nauka od dawna zmaga się z pytaniem, dlaczego samice tych nielicznych gatunków żyją wiele lat po tym, gdy przestały się rozmnażać. Jedna z prób wyjaśnienia tego fenomenu, zwana hipotezą babki, mówi, że starsze kobiety żyją długo, by pomagać swoim córkom w wychowaniu ich dzieci. Niedawno opisywaliśmy badania, które wydają się potwierdzać tę hipotezę. Jednak problem w tym, że – jak zauważyli autorzy tamtych badań – szympansie babki rzadko robią coś dla swoich wnucząt. Ponadto, co podkreśla jeden z autorów obecnych badań, antropolog Brian Wood z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, młode samice szympansów opuszczają swoją grupę w poszukiwaniu partnera, więc zostają oddzielone od matek. Inna hipoteza, mogąca wyjaśniać istnienie menopauzy u samic Ngogo stwierdza, że starsze samice przestają się rozmnażać, by nie konkurować z młodymi. Jednak naukowcy nie mają nawet pewności co do tego, czy menopauza pojawiła się jako cecha przystosowawcza. Niektórzy twierdzą, że jej istnienie to produkt uboczny innych procesów ewolucyjnych. « powrót do artykułu
  25. Od kilkunastu lat jesienią możemy spotkać się się mediach i internecie z doniesieniami o inwazji biedronek na domy i mieszkania. Jednak nie naszych, lubianych biedronek, ale biedronki azjatyckiej (Harmonia axyridis), zwanej czasem arlekinem. Dla niektórych to poważny problem, gdyż H. axyridis może naprawdę tłumnie zawitać do miejsc, w których mieszkamy. Może być to nieco nieprzyjemne, wiązać się z niewielkimi szkodami, jednak biedronki nie są groźne, a problem szybko sam się rozwiązuje. Do następnej jesieni. Biedronka azjatycka wygląda odmiennie od naszych siedmio- czy dwukropek. Ale czasem, by odróżnić ją od rodzimych chrząszczy, trzeba się dobrze przyjrzeć. Ta azjatycka jest dość duża, nieco większa od naszej siedmiokropki i sporo większa od dwukropki. Barwa jej pokryw rozciąga się od żółtej, przez pomarańczowe, czerwone aż po melanistyczne czarne. A liczba kropek może wahać się od 0 po 23. Można ją więc pomylić z rodzimą siedmiokropką. Najłatwiej zaś odróżnić obie biedronki po przedpleczu. To część ciała pomiędzy pokrywami, a głową. Nasza siedmiokropka ma przedplecze czarne, a na nim dwie jasne plamki. U biedronki azjatyckiej zobaczymy zaś czarny wzór przypominający literę M. Chociaż nie u wszystkich osobników jest on równie wyraźny. W Polsce występuje 76 gatunków biedronek, a Harmonia axyridis z pewnością nie jest gatunkiem rodzimym. Naturalnie występuje w Azji, od Japonii przez Chiny, Mongolię i Koreę, po część Rosji i północ Kazachstanu. W XX wieku zwrócono uwagę, jak bardzo jest to żarłoczne zwierzę i postanowiono wykorzystać je do zwalczania szkodników upraw. Już w 1916 roku podjęto pierwsze próby wprowadzenia jej w USA, a latach 60. XX wieku owad został introdukowany na pola uprawne Białorusi i Ukrainy, a w 1982 roku Francja stała się pierwszym krajem Europy Zachodniej, który sprowadził H. axyridis. Obecnie chrząszcz jest rozpowszechniony w Ameryce Północnej, Południowej, Afryce, Azji i Całej Europie. Do Polski nigdy jej celowo nie sprowadzano, a mimo to powszechnie występuje w całym kraju. Po raz pierwszy biedronkę azjatycką zauważono w 2006 roku pod Poznaniem. Rok później zaczęła zadomawiać się na Dolnym Śląsku, Pomorzu i Mazowszu. Środowisko naukowe w Polsce szybko odnotowało nowe zjawisko i w 2008 roku Centrum Badań Ekologicznych PAN rozpoczęło program monitoringu rozprzestrzeniania się biedronki azjatyckiej. Uczeni publicznie poprosili o zgłaszanie przypadków zaobserwowania H. axyridis na terenie naszego kraju. To dało pożywkę mediom. Zaczęły ukazywać się sensacyjnie brzmiące artykuły „Biedronka morderca” czy „Straszna biedronka”. Ich autorzy niejednokrotnie wyolbrzymiali zagrożenia związane z pojawieniem się tego gatunku. W internecie zaczęły pojawiać się ostrzeżenia i informacje o inwazji groźnych biedronek. Niektórzy czytelnicy zapamiętali to do dzisiaj i biedronka azjatycka nadal budzi grozę. Harmonia axyridis to – podobnie jak inne biedronki – drapieżnik. Jest przy tym bardzo żarłoczna i agresywna. Może ugryźć człowieka, jeśli się ją naciśnie czy weźmie do ręki i zamknie dłoń. Jednak poza niewielkim zaczerwienieniem i nieprzyjemnym odczuciem nic nam nie grozi. Oczywiście alergicy są narażeni na bardziej nieprzyjemne odczucia. U nich może pojawić się astma, pokrzywka czy obrzęk naczyniowy. Chrząszcz nie jest też groźny dla zwierząt domowych chociaż, jak informuje profesor Jacek Twardowski, kierownik Zakładu Entomologii na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, zdarza się, że do weterynarzy trafiają koty z przełykiem podrażnionym po przegryzieniu biedronki. Człowiek celowo rozpowszechnił biedronkę azjatycką po całym świecie. I larwy, i dorosłe osobniki są bowiem bardzo żarłoczne, w ciągu doby mogą zjeść nawet kilkadziesiąt mszyc. A gdy jest mało mszyc, żywią się innymi szkodliwymi dla upraw owadami, ich larwami i jajami. Zwalczają więc mklika mącznego i liczne gatunki pluskwiaków. Przy niedoborach pokarmu zaobserwowano też przypadki kanibalizmu. Jednak dzięki tej elastyczności pokarmowej larwy biedronki azjatyckiej łatwiej mogą przetrwać trudne okresy i rozwinąć się w dorosłe osobniki. Gatunek charakteryzuje się bardzo wysoka rozrodczość. Samica w ciągu życia może złożyć do 4000 jaj. Bardzo dobrze też radzi sobie podczas zimowania. Zaobserwowano, że w czasie zimy śmiertelność biedronki azjatyckiej jest znacznie niższa niż niektórych europejskich gatunków. I to właśnie przygotowania do zimy wiążą się z inwazjami H. axyridis na nasze mieszkania. Zwierzę na zimowiska wybiera różnego typu szczeliny i zakamarki wśród skał. A tam, gdzie nie ma gór i skał, korzysta z tego, co ma do dyspozycji. Z najróżniejszych szczelin w budynkach. A że zimuje w dużych skupiskach, może to sprawiać wrażenie inwazji. To właśnie wtedy możemy zobaczyć sporo biedronek w naszych mieszkaniach i domach. Wtedy też możemy zostać przypadkiem ugryzieni, a wydzieliny biedronki mogą pobrudzić wyposażenie domu, szczególnie wówczas, gdy je przestraszymy. Problem dość szybko sam się rozwiązuje, gdyż owady wciskają się w szczeliny i znikają nam z oczu. Przed inwazją można próbować się bronić. Radykalnym rozwiązaniem jest użycie odkurzacza do pozbierania owadów. Możemy też spróbować uszczelnić wszelkie szpary, jednak często jest to niewykonalne, nierozsądne lub niepraktyczne. Profesor Twardowski zauważa, że biedronki nie lubią kwaśnego zapachu, woni mentolu czy kamfory. Można więc spryskać okna i firanki olejkiem cytrynowym lub miętowym, by odstraszyć owady. Z czysto gospodarczego punktu widzenia biedronka azjatycka przynosi sporo korzyści, zjadając olbrzymie ilości owadów uszkadzających uprawy. Jednak jej rola nie jest tak jednoznaczna. Chrząszcz ten żywi się też owocami, wyjadając miąższ z jabłek. Problemy z nim mają producenci wina. Jeśli bowiem do kadzi trafi dużo winogron, w których akurat były pożywiające się nimi biedronki, owady zmienią smak i zapach wina. W końcu wspomnieć musimy o naszej rodzimej faunie. Biedronki azjatyckie są bardzo żarłoczne, bardzo płodne i dobrze radzą sobie w zimie. To zaś oznacza, że stanowią dużą konkurencję dla naszych rodzimych biedronek. Badania prowadzone w Ameryce Północnej, Wielkiej Brytanii i Belgii pokazały, że H. axyridis staje się dominującym drapieżnikiem na zajmowanych przez siebie terenach, a liczebność innych gatunków spada. Tym bardziej, że – przede wszystkim w stadium larwalnym – często poluje na jaja, larwy i poczwarki innych biedronek. Radzi sobie z nią jedynie największa polska biedronka oczatka (Anatis ocellata), wtedy biedronka azjatycka zwykle staje się ofiarą. Na razie trudno jednoznacznie stwierdzić, jaki wpływ na polską faunę ma H. axyridis. Można jedynie przypuszczać, że w środowiskach zdominowanych przez uprawy rolne jest to wpływ pozytywny. Jednak wszędzie indziej negatywnie wpłynie ona na bioróżnorodność. Jej wysoka rozrodczość, duża żarłoczność, odporność na warunki środowiskowe i patogeny oraz brak wrogów naturalnych prawdopodobnie spowodują, że rodzime gatunki będą wypierane. A im więcej będzie osobników H. axyridis w Polsce, tym większa uciążliwość spowodowana ich hibernowaniem w budynkach mieszkalnych. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...