Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37376
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    240

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Już 5 października w Krakowie rozpocznie się największy kosmiczny hackathon w Europie. Będzie on częścią ogólnoświatowego NASA Space Apps Challenge 2024. To unikatowe wydarzenie ma na celu popularyzowanie zainteresowania kosmosem, zaprezentowanie branży kosmicznej jako atrakcyjnego pracodawcy i jest niezwykłą okazją do sprawdzenia swoich sił oraz zaprezentowaniu się potencjalnym pracodawcom. Każdy – bez względu na wiek, kompetencje czy wykształcenie może zarejestrować się jako uczestnik i wziąć udział w rozwiązywaniu zadań. Wystarczy się zarejestrować. Polska edycja hackathonu NASA będzie największa w Europie. Odbędzie się ona 5–6 października w obiektach Akademii Górniczo-Hutniczej. Oprócz AGH w jej organizację zaangażowane są ThinkHackR, Krakowski Park Technologiczny oraz Space Society. NASA Space Apps Challenge to międzynarodowe wydarzenie, które zachęca pasjonatów do pracy nad kreatywnymi innowacyjnymi rozwiązaniami. Zarejestrowani uczestnicy mogą pracować indywidualnie lub w zespołach. Jak mówią organizatorzy, optymalnym rozwiązaniem jest stworzenie zespołu składającego się z 5 osób o różnych kompetencjach. Wówczas szanse na sukces są największe. Uczestnicy dostają niepowtarzalną szansę pracy na prawdziwych, często niepublicznych, danych. Mają 24 godziny na stworzenie pomysłu czy prototypu. Zadania przygotowano na różnych poziomach trudności, są więc atrakcyjne zarówno dla zawodowców, jak i amatorów. Tematyka jest bardzo szeroka, od nowych pomysłów na artystyczną wizualizację danych NASA, przez stworzenie prototypów urządzeń czy programów. W hackathonie udział wziąć może każdy, bez względu na wiek, jednak osoby poniżej 18. roku życia mogą zostać zarejestrowane wyłącznie przez swojego opiekuna prawnego. Udział jest bezpłatny i na żadnym etapie rejestracji czy uczestnictwa organizatorzy nie będą wymagali żadnych opłat. Zaproponowane przez uczestników rozwiązania zostaną ocenione przez zespół ekspertów, a najlepsze z nich zostaną wyróżnione finansowo. Uczestnicy będą też walczyć o nagrody rzeczowe, możliwość odbycia praktyk i stażów oraz o nagrody specjalne ufundowane przez organizatorów i partnerów wydarzenia. Więcej informacji oraz formularz rejestracyjny znajduje się na witrynie https://nasaspaceapps.pl/. « powrót do artykułu
  2. Bjørvika to część Oslo, w której znajduje się port. Tamtejsze dno morskie jest usiane szczątkami statków. W większości sa to jednostki z XVI i XVII w., chociaż zdarzają się zabytki z XV w., a w wyniku prowadzonych właśnie wykopalisk udokumentowano szczątki z XIV w. Jednak starsze pozostałości zdarzają się rzadko. Znaleźliśmy tylko jeden wrak z XIII wieku, mówi archeolog Håvard Hegdal. Nic więc dziwnego, że gdy więc pod pozostałościami nadbrzeża z ok. 1300 roku znaleziono świetnie zachowany fragment statku, początkowo uznano, że pochodzi z tego samego okresu. Fragment miał jednak inny kształt niż wszystko, co znaleziono w okolicy. Dlatego archeolodzy pobrali fragment drewna i wysłali je do datowania. Byliśmy naprawdę zaskoczeni, gdy nadeszły wyniki. Okazało się, że drzewo, z którego wykonano ten fragment, wykiełkowało w 1035 roku, a zostało ścięte pomiędzy rokiem 1087 a 1100, mówi Hegdal. Fragment łodzi jest więc o około 200 lat starszy niż inne zabytki. Datuje się na koniec epoki wikingów, która nieodmiennie łączy się z postacią słynnego warega i „ostatniego wikinga”, Haraldem Hadradą. Obecnie uważa się, że to właśnie Hadrada założył Oslo w 1048 roku. Niecałe 20 lat później – w 1066 roku – zginął w bitwie na Stamford Bridge w Anglii, a jego śmierć wyznacza symboliczny koniec epoki wikingów. W czasach, z których pochodzi znaleziony fragment Oslo wciąż było niewielkim miasteczkiem, które jednak już zaczynało rozwijać się w ważne centrum handlowe. Harald, przyrodni brat pierwszego króla Norwegii, św. Olafa, musiał uciekać po przegranej z Duńczykami bitwie, w której zginął Olaf. Miał wówczas zaledwie 15 lat. Udał się do Kijowa, gdzie służył u Jarosława Mądrego i pojął za żonę jego córkę. W 1034 roku, w wieku 19 lat, wraz ze swoimi ludźmi zaciągnął się do armii cesarza Michała IV Paflagończyka. Znany był pod imieniem Araltes. Odnosił liczne sukcesy w walkach na Sycylii, w Azji Mniejszej i przeciwko Bułgarom. Został dowódcą cesarskiej gwardii przybocznej. Służył trzem cesarzom, angażując się również w spory dynastyczne w Konstantynopolu. Zgromadził wielki majątek. Hadrada wrócił do Norwegii w 1045 roku, a 2 lata później był samodzielnym władcą. Kolejnych kilkanaście lat spędził na wojnach z Danią, podbił Orkady, Szetlandy i Hebrydy. W 1066 roku wybrał się na podbój Anglii. Zginął we wrześniu w słynnej bitwie pod Stamford Bridge. Jego śmierć uznawana jest za symboliczny koniec epoki wikingów, a Haralda okrzyknięto „ostatnim wikingiem”. « powrót do artykułu
  3. W miarę postępującego globalnego ocieplenia coraz cieplejsza atmosfera jest w stanie przechowywać coraz więcej wody, zatem opady mogą być bardziej obfite. To zaś przyczynia się do coraz większej zmienności opadów, zjawiska, które łatwiej przewidzieć niż obserwować. Naukowcy z Chin i Wielkiej Brytanii przeanalizowali globalne dane dotyczące opadów i wykazali, że zmienność opadów można wykryć już w danych sprzed 100 lat. Trend ten, najbardziej widoczny w Europie, Australii i na wschodzie Ameryki Północnej, będzie coraz silniejszy, co będzie stanowiło wyzwanie dla mieszkających tam ludzi. Autorzy badań, Wenxia Zhang i Tianjun Zhou z Chińskiej Akademii Nauk oraz Peili Wu z brytyjskiego Met Office. informują, że w miarę wzrostu globalnych temperatur zwiększa się wilgotność atmosfery. W związku z tym "powinna wzrosnąć zmienność opadów, przyczyniając się do większych różnic pomiędzy okresem suchym a mokrym, jednak trzeba to jeszcze potwierdzić obserwacyjnie. W naszej pracy wykazaliśmy, że zmienność taka już zwiększyła się na 75% lądów w ciągu ostatnich 100 lat, a przyczyną było antropogeniczne ocieplenie klimatu. Zmienność tę widać zarówno w skali dziennej jak i między porami roku. Dzienna zmienność rosła o 1,2% na dekadę i jest szczególnie wyraźna nad Europą, Australią i wschodem Ameryki Północnej. Przyczyną zwiększonej zmienności opadów są zjawiska termodynamiczne powiązane z większą wilgotnością atmosfery, modulowaną w skali dekad przez zmiany w cyrkulacji". Dotychczasowe badania w oparciu o dane obserwacyjne koncentrowały się albo na długoterminowej średniej wielkości opadów – która nie zmienia się równomiernie na całej planecie – lub na ekstremalnych opadach, które trudno jest dokładnie mierzyć. Autorzy obecnych badań skupili się wyłącznie na zmienności, czyli na sprawdzeniu, na ile równomiernie w czasie rozłożone są opady oraz jak duże one są. Uzyskane przez nich wyniki zgadzają się z tym, co dotychczas obserwowano – okresy suche stają się coraz bardziej suchy, okresy mokre są coraz bardziej mokre. Złą wiadomością jest fakt, że ta zmienność się pogłębia i będzie się pogłębiała w miarę globalnego ocieplenia. A to oznacza zwiększone ryzyko susz i powodzi. Zhang, Zhou i Wu informują, że zwiększoną zmienność można zaobserwować od 100 lat, a po roku 1950 trend ten jest silniejszy. Opady są coraz bardziej nierównomiernie rozłożone, co może oznaczać, że nad niektórymi obszarami w ciągu kilku dni spadnie tyle deszczu, co wcześniej średnio w ciągu roku. Może to też oznaczać długie okresy bez deszczu. Albo następujące po sobie gwałtowne opady i powodzie oraz poważne susze. Ocieplenie atmosfery o każdy 1 stopień Celsjusza oznacza, że może ona przechowywać do 7% więcej wody. Od czasów sprzed epoki przemysłowej globalna średnia temperatura zwiększyła się o 1,5%, zatem obecnie w dolnych partiach atmosfery jest o 10% więcej wody niż w przeszłości. To powoduje, że opady są bardziej obfite. Jednak nie jest to jedyny czynnik wpływający na ich gwałtowność. Naukowcy wiedzą też, że znaczenie ma tutaj siła wiatrów oraz łatwość, z jaką w chmurach tworzą się większe krople wody. To są zjawiska, których wpływu nauka do końca jeszcze nie rozumie, jednak dotychczas zgromadzone dowody wskazują, że mogą one znacząco zwiększać gwałtowność burz i opadów. Największym problemem będzie to na gęściej zaludnionych obszarach, gdzie powodzie będą dotykały większej liczby ludzi, niszcząc ich dobytek oraz infrastrukturę oraz w tych miejscach, gdzie cykle powodzi i susz już stanowią problem, Tak jest na przykład w Australii. « powrót do artykułu
  4. Niejednokrotnie słyszeliśmy o badaniach, z których wynikało, że umiarkowane spożycie alkoholu – szczególnie czerwonego wina – jest korzystne dla zdrowia. Z badań tych wynikało, że osoby pijące regularnie niewielkie ilości alkoholu żyją dłużej, rzadziej cierpią na choroby układu krążenia i inne schorzenia chroniczne. Jak jednak informują autorzy artykułu opublikowanego w Journal of Studies on Alcohol and Drugs, badania, które dawały takie wyniki, były źle przeprowadzone. Dlatego też wyciągano z nich niewłaściwe wnioski. Główny autor analizy, doktor Tim Stockwell z Canadian Institute for Substance Use Research na University of Victoria mówi, że badania takie koncentrowały się na starszych osobach i nie brały pod uwagę ich zwyczajów związanych ze spożywaniem alkoholu w ciągu całego życia. W badaniach tych starsze osoby pijące umiarkowane ilości alkoholu porównywano ze starszymi osobami, które piły rzadko lub wcale. Problem w tym, że w grupach wykorzystanych do porównania znajdowały się osoby, które rzuciły alkohol lub ograniczyły jego spożycie ze względów zdrowotnych. To zaś powodowało, że grupa osób spożywających umiarkowane ilości alkoholu wyglądała na zdrowszą na tle tych grup, stwierdza Stockwell. Uczony i jego zespół przeanalizowali 107 badań, w ramach których śledzono losy ludzi przez pewien czas i szukano związków pomiędzy spożyciem alkoholu a długością życia. Kanadyjscy badacze zbiorczo przeanalizowali dane z tych badań i okazało się, że ryzyko zgonów osób spożywających umiarkowane ilości alkoholu – od 1 drinka tygodniowo po 2 drinki dziennie – było w badanych okresach o 14% niższe niż ryzyko zgonów wśród abstynentów. Jednak bardziej szczegółowe analizy zmieniały ten obraz. Wśród analizowanych badań była niewielka grupa takich o wyższej jakości, w których pod uwagę wzięto osoby młodsze – były to badania, gdzie średnia wieku była niższa niż 55 lat – i w których byli pijący lub pijacy okazjonalnie nie zostali uznani za abstynentów. Okazało się, że w takich badaniach nie było widać związku pomiędzy umiarkowanym piciem a większą długością życia. Innymi słowy, związek pomiędzy umiarkowanym piciem a dłuższym życiem było widać tylko w badaniach, w których pod uwagę brano starsze osoby i nie rozróżniano pomiędzy osobami, które piły alkohol, ale go rzuciły, a osobami, które nigdy nie piły. Korzyści ze spożywania alkoholu widać tylko w najgorzej przeprowadzonych badaniach, mówi Stockwell. Uczony zwraca uwagę, że przekonanie o korzystnym wpływie niewielkich ilości alkoholu jest szeroko rozpowszechnione od dziesięcioleci. Przypomina o rozpowszechnionym w latach 90. XX wieku tzw. „francuskim paradoksie”, zgodnie z którym Francuzi rzadziej niż inne narody cierpią na choroby serca, gdyż spożywają czerwone wino. Stockwell stwierdza, że alkohol prawdopodobnie nie przedłuża życia, a niesie ze sobą liczne zagrożenia, w tym niebezpieczeństwo rozwoju różnych nowotworów. Dlatego też, jak podkreśla, żadna poważana instytucja zajmująca się zdrowiem publicznym, nie wyznaczyła bezpiecznej dla zdrowia ilości alkoholu. Nie ma czegoś takiego, jak całkowicie bezpieczny poziom spożycia alkoholu, mówi. « powrót do artykułu
  5. Zagrożone nielotne ptaki Nowej Zelandii wycofują się do refugiów, z których korzystały moa przed wyginięciem. O zjawisku takim poinformował międzynarodowy zespół pracujący pod kierunkiem naukowców z Uniwersytetu w Adelajdzie. Udało się nam pokonać przeszkody, które wcześniej uniemożliwiały badanie dynamiki sześciu wymarłych gatunków moa z tak dużą rozdzielczością, mówi jeden z głównych autorów badań, profesor Damien Fordham. Dokonaliśmy tego dzięki złożonym modelom komputerowym połączonym z bogatymi danymi o skamieniałościach, informacjami o paleoklimacie i rekonstrukcji kolonizowania Nowej Zelandii przez ludzi, dodaje. Z badan wynika, że mimo olbrzymich różnic w ekologii, demografii i czasie wyginięcia poszczególnych gatunków moa, do ostatecznej zagłady ich wszystkich doszło na konkretnych obszarach Wyspy Północnej i Południowej. Autorzy badań zauważyli, że są to te same izolowane górskie chłodne regiony, w jakie obecnie wycofują się najbardziej zagrożone gatunki nielotów. To między innymi Mount Aspiring na Wyspie Południowej i Ruahine Range na Wyspie Północnej. Moa najprawdopodobniej wyginęły najpierw na najlepszych nizinnych siedliskach, z których zostały wyparte przez ludzi. Im bardziej rozprzestrzeniał się H. sapiens, tym bardziej niekorzystne regiony pozostawały dla zwierząt i tym bardziej spadała ich liczebność. Określiliśmy ostatnie miejsca, w których przeżyły moa i zauważyliśmy, że są to te same miejsca, w których obecnie występują takie zagrożone nieloty jak kakapo, takahe południowy, weka oraz kiwi plamisty – stwierdzają badacze. Mimo tego, że przyczyny wyginięcia moa i obecnego znikania nielotnych ptaków Nowej Zelandii są różne – moa zostały wytępione przez polujących na nie Maorysów, obecnie nieloty Nowej Zelandii giną głównie z powodu działania inwazyjnych gatunków zawleczonych przez kolonistów – to dynamika znikania gatunków jest podobna. Tym, co łączy te ostoje jest fakt, że nie są one optymalnymi habitatami dla nielotnych ptaków. Jednak były i są one miejscami najmniej dotkniętymi działalnością człowieka, mówi doktor Jamie Wood. Jak Polinezyjczycy, którzy wypędzili moa z najlepszych siedlisk do miejsc, w których zwierzętom trudno było przetrwać i w końcu je wytępili, tak też postąpili i postępują Europejczycy i przywiezione przez nich inwazyjne zwierzęta z obecnymi gatunkami nowozelandzkich nielotów. « powrót do artykułu
  6. Zęby waranów z Komodo są pokryte żelazem, donoszą naukowcy z King's College London. Odkrycie może wyjaśniać, jak to się dzieje, że zęby waranów wciąż pozostają ostre oraz mogą dostarczyć informacji o tym, w jaki sposób drapieżne dinozaury zabijały i pożerały swoje ofiary. Warany z Komodo to największe żyjące obecnie jaszczurki. Średnia masa dorosłych osobników sięga 80 kilogramów. Są bardzo skutecznymi drapieżnikami o zakrzywionych zębach, podobnych do zębów wielu mięsożernych dinozaurów. Żelazo występuje w zębach wielu gatunków gadów. Jednak u waranów z Komodo jest ono skoncentrowane na czubki i krawędziach tnących. Jest go tak dużo, że te części zębów są zabarwione na pomarańczowo. Dla porównania, u krokodyli i innych jaszczurek z rodzaju Varanus żelazo nie występuje w zębach w tak dużych stężeniach, by prowadziło do zmiany ich barwi. Uczeni przeprowadzili analizy obrazowe i chemiczne zębów waranów i zauważyli, że żelazo jest zgromadzone jest na czubku zębów i ich ząbkowaniu. Chroni ono te regiony przez stępieniem, dzięki czemu zęby są zawsze ostre. Warany z Komodo mają zakrzywione, ząbkowane zęby, którymi rozszarpują ofiarę. Są one podobne do zębów mięsożernych dinozaurów. Chcieliśmy wykorzystać to podobieństwo, by dowiedzieć się, jak odżywiały się dinozaury i czy używały żelaza w zębach tak, jak warany z Komodo. Niestety, dzisiejsza technologia nie pozwala zbadać, czy w zębach dinozaurów znajdowała się duża koncentracja żelaza czy tez nie. Sądzimy, że procesy chemiczne, które zachodziły podczas fosylizacji, przesłaniają nam obraz i nie pozwalają stwierdzić, jak dużo żelaza znajdowało się w zębach, mówi główny autor badań, doktor Aaron LeBlanc. Odkryliśmy jednak, że duże mięsożerne dinozaury, jak tyranozaur, miały zmienioną strukturę szkliwa na krawędziach tnących, dodaje. Uczeni mają nadzieję, że dzięki kolejnym analizom zębów waranów odkryją markery żelaza, które nie uległy zmianie w czasie fosylizacji. Jeśli tak się stanie, to zauważenie tych samych markerów u dinozaurów byłoby dowodem, że i ich zęby były wzmocnione żelazem. « powrót do artykułu
  7. W dobie globalizacji, znajomość języka angielskiego staje się kluczowym elementem w wielu dziedzinach życia. Od międzynarodowego biznesu, przez edukację, aż po dostęp do najnowszych technologii – angielski jest wszechobecny. To normalne więc, że stawiamy sobie pytanie – czy znajomość języka angielskiego to przyszłość? Przyjrzyjmy się bliżej, jakie korzyści niesie ze sobą biegłość w tym uniwersalnym języku i jak może wpłynąć na naszą karierę oraz codzienne życie! Czy znajomość języka angielskiego to przyszłość? Z każdym rokiem angielski umacnia swoją pozycję jako język międzynarodowej komunikacji. Niezależnie od tego, czy mówimy o biznesie, nauce, technologii, czy kulturze - angielski jest wszędzie. Ten uniwersalny język pozwala na swobodną komunikację między ludźmi z różnych krajów i kultur, co jest nieocenione w erze globalizacji. Angielski w biznesie i technologii W świecie biznesu, znajomość angielskiego jest często kluczem do sukcesu. Międzynarodowe korporacje, startupy oraz instytucje finansowe działają głównie w tym języku. Wiele firm poszukuje pracowników z biegłą znajomością angielskiego, aby móc skutecznie prowadzić działalność na rynkach zagranicznych. Ponadto, w dziedzinie technologii, większość innowacji i badań naukowych jest publikowana właśnie po angielsku. Bez znajomości tego języka, dostęp do najnowszych informacji i badań może być znacznie utrudniony. Angielski w edukacji i nauce Rola angielskiego w edukacji jest nie do przecenienia. Najlepsze uniwersytety na świecie, takie jak Harvard, Oxford czy MIT, prowadzą swoje programy głównie w języku angielskim. Dzięki temu, studenci z różnych krajów mogą zdobywać wiedzę na światowym poziomie. Jednak edukacja po angielsku to nie tylko prestiżowe uczelnie. Kursy i szkolenia w różnych dziedzinach – od programowania, przez marketing, po sztuki kreatywne – są często prowadzone w języku angielskim. Angielski jest również kluczowy w kontekście kursów online i szkoleń zawodowych. Platformy edukacyjne, takie jak Coursera, edX czy Udemy, oferują tysiące kursów prowadzonych przez ekspertów z całego świata. Materiały edukacyjne dostępne po angielsku często cechują się najwyższą jakością, co umożliwia uczestnikom zdobywanie aktualnej i praktycznej wiedzy. Angielski w badaniach naukowych W dziedzinie nauki, angielski jest językiem dominującym. Najnowsze odkrycia, publikacje i badania naukowe są zazwyczaj publikowane w tym języku. Dzięki temu naukowcy z różnych krajów mogą dzielić się swoimi osiągnięciami i współpracować nad nowymi projektami. Angielski pozwala również na śledzenie postępów w różnych dziedzinach nauki i dostęp do najnowszych informacji. Angielski w kulturze i podróżach Znajomość angielskiego ułatwia również dostęp do światowej kultury. Literatura, filmy, muzyka - większość z tych dzieł jest dostępna właśnie w tym języku. Podróżując, angielski staje się uniwersalnym narzędziem komunikacji, które pozwala porozumiewać się z mieszkańcami praktycznie każdego kraju. Nauka angielskiego online W dzisiejszych czasach nauka angielskiego jest bardziej komfortowa dzięki lekcjom zdalnym angielskiego z lektorem przez aplikacje takie jak Zoom. To narzędzie umożliwia uczestnictwo w kursach językowych z dowolnego miejsca na świecie. Nauczyciele mogą prowadzić interaktywne lekcje, a uczniowie mają dostęp do różnorodnych materiałów edukacyjnych online. Podsumowanie Znajomość języka angielskiego niewątpliwie jest przyszłością. Jego rola w biznesie, edukacji, technologii i kulturze jest niezaprzeczalna. Dzięki angielskiemu mamy dostęp do globalnych zasobów wiedzy i możliwości. Współczesne technologie, takie jak zdalne lekcje przez Zoom, dodatkowo ułatwiają proces nauki, czyniąc go bardziej efektywnym i przystępnym. Dlatego warto inwestować czas i wysiłek w naukę tego języka, aby otworzyć sobie drzwi do nieograniczonych możliwości. « powrót do artykułu
  8. Podczas wykopalisk w Alalah, stolicy starożytnego królestwa Mukisz, które znajduje się obecnie w tureckiej prowincji Hatay, znaleziono glinianą tabliczkę sprzed 3500 lat, na której odnotowano zakup dużej liczby mebli. Na niewielkiej tabliczce o wymiarach 4,2x3,5x1,6 cm spisanej w języku akadyjskim, widnieje informacja o dużej liczbie zamówionych stołów, krzeseł i taboretów. Dowiadujemy się też, kto zamówienie opłacił i kto je otrzymał. Najstarsze wzmianki o Mukisz pochodzą z terenu Mezopotamii z przełomu III i II tysiąclecia przed naszą erą. W okresie, w którym powstała tabliczka – a jest ona datowana na XV wiek przed Chrystusem – Mukisz nie było niezależnym państwem. Wiemy, że już na przełomie XIX i XVIII wieku należało do państwa Jamhad i było zamieszkane głównie przez Hurytów. W XV wieku – okresu, z którego pochodzi tabliczka – stało się zależne od Mitanni. To jedno z najsłabiej poznanych państewek starożytnego Bliskiego Wschodu. Niewykluczone, że wykonany z meteorytu słynny sztylet Tutanchamona jest prezentem od jednego z władców Mitanni. W XIV wieku Mukisz zostało podbite przez Hetytów. Pierwsze wykopaliska w Alalah rozpoczął w latach 30. XX wieku słynny Leonard Woolley. W ich trakcie potwierdzono, między innymi, że osadnictwo w tym miejscu od końca IV tysiąclecia po około 1200 rok p.n.e. Miasto, ze względu na swoje pograniczne położenie, było ofiarą wielokrotnych najazdów. Jednak dzięki rozwiniętemu rolnictwu i szlakom handlowym, podnosiło się z upadku. Ostateczny cios zadały mu najazdy Ludów Morza. « powrót do artykułu
  9. Tycho Brahe jest znany przede wszystkim ze swojego wkładu w rozwój astronomii. Był ostatnim wielkim astronomem sprzed czasów wynalezienia teleskopu. Zajmował się też, jak wielu naukowców w jego czasach, alchemią. Alchemicy trzymali swoje receptury w tajemnicy i Brahe nie był tutaj wyjątkiem. Dlatego też niewiele wiemy o tym, czym się zajmował. Naukowcy z Uniwersytetu Południowej Danii przeanalizowali właśnie pozostałości z jego laboratorium i dokonali niespodziewanego odkrycia. Wielki astronom pracował w Uraniborgu, pierwszym dużym, celowo wybudowanym obserwatorium astronomicznym w nowożytnej Europie. Tam też miał pracownię alchemiczną. Uraniborg został zburzony w 1601 roku po śmierci astronoma. Obecnie dysponujemy kilkoma przepisami alchemicznymi Brahe i niewielką liczbą pozostałości po jego laboratorium. W latach 1988–1990 podczas wykopalisk w starym ogrodzie w Uraniborgu znaleziono nieco ceramiki i fragmentów szkła. Szkło najprawdopodobniej pochodziło z laboratorium alchemicznego znajdującego się w piwnicy obserwatorium. Teraz duńscy uczeni poddali szczegółowej analizie chemicznej cztery fragmenty szkła i jeden fragment ceramiki. Chcieli się doweidzieć, z jakimi pierwiastkami miały one kontakt, a zatem z jakich materiałów korzystał alchemik Tycho Brahe. Naukowców interesowały te pierwiastki, które znajdują się na badanych fragmentach w większym stężeniu niż można by się spodziewać. Analizy, przeprowadzone przez emerytowanego profesora Kaare Lunda Rasmussena z Wydziału Fizyki, Chemii i Farmacji wykazały podwyższone stężenie niklu, miedzi, cynku, cyny, antymonu, wolframu, złota, rtęci i ołowiu. Większość z nich nie jest zaskakująca, wiemy, że alchemicy pracowali z tymi pierwiastkami. Jednak wolfram to tajemnica. W tym czasie nie był opisany. Co zatem możemy wnioskować z jego obecności w laboratorium Tycho Brahe?, zastanawia się profesor Rasmussen. Wolfram został po raz pierwszy opisany i wyizolowany w czystej postaci przez Carla Wilhelma Scheele w 1781 roku, 180 lat po śmierci Tycho Brahe. Jednak pierwiastek ten naturalnie występuje w niektórych minerałach. Nie można więc wykluczyć, że Brahe pracował z minerałami zawierającymi wolfram, przeprowadzał procesy, w ramach których pierwiastek ten został wyizolowany, ale uczony nawet o tym nie wiedział. Jednak nie można odrzucić też innej możliwości. Tycho Brahe mógł świadomie pracować z wolframem. W pierwszej połowie XVI wieku niemiecki mineralog Georgius Agricola opisał coś dziwnego, co zauważył w rudach cyny z Saksonii. To coś utrudniało Agricoli wytapianie cyny. Naukowiec nazwał ten niepożądany element „wilczą śliną”, czyli „Wolfram”. Być może Tycho Brahe słyszał o tym i wiedział o istnieniu wolframu? Jednak na podstawie przeprowadzonej przeze mnie analizy nie możemy stwierdzić tego z całą pewnością. To jedno z możliwych wyjaśnień obecności wolframu w jego laboratorium mówi Rasmussen. Brahe należał do tych alchemików, którzy – pod wpływem Paracelsusa – szukali leku na różne choroby. Swoje przepisy i metody trzymał w tajemnicy, dzieląc się nimi z wybranymi osobami, w tym ze swoim patronem, cesarzem Rudolfem II, który prawdopodobnie otrzymał od Brahe przepis na lek zwalczający dżumę. O leku tym wiemy, że był trudny do uzyskania. Zawierał driakiew, jedną z popularnych wówczas substancji na wszelkie dolegliwości, którą wytwarzano nawet w 60 składników, w tym z mięsa węży i opium. Lek zawierał też miedź lub siarczan żelaza(II) oraz różne oleje i zioła. W przeszłości profesor Rasmussen analizował włosy i kości Tycho Brahe i odkrył, że zawierały one między innymi złoto. Być może uczony spożywał lekarstwa zawierające ten pierwiastek. « powrót do artykułu
  10. Drzewa chronią nas przed ociepleniem klimatu w jeszcze większym stopni niż się dotychczas wydawało. Naukowcy odkryli, że mikroorganizmy żyjące na korze drzew pochłaniają metan, bardzo silny gaz cieplarniany. Widzimy tutaj zatem dodatkową korzyść z drzew w kontekście zmian klimatu. Od dawna bowiem wiadomo, że pochłaniają one dwutlenek węgla. Teraz do listy tej należy dopisać metan. Międzynarodowy zespół naukowy, pracujący pod kierunkiem specjalistów z University of Birmingham, dowiódł, że mikroorganizmy żyjące w korze pochłaniają co najmniej tyle metanu co gleba. Uczeni obliczyli, że zmniejszają w ten sposób wpływ gazów cieplarnianych o kolejne 10%. Metan odpowiedzialny jest za 30% globalnego ocieplenia, a jego emisja rośnie obecnie najszybciej od czasu, gdy w latach 80. ubiegłego wieku zapoczątkowano jego pomiary. Większość metanu jest usuwana z atmosfery przez same procesy w niej zachodzące. Część absorbują mikroorganizmy w glebie, które wykorzystują metan jako źródło energii. Dotychczas sądzono, że są one jedynym lądowym elementem pochłaniającym metan. Teraz okazuje się, że pochłaniają go też mikroorganizmy z kory drzew i być może usuwają go więcej, niż mikroorganizmy żyjące w glebie. Autorzy badań przyglądali się różnym typom lasów na różnych szerokościach geograficznych. Dokonywali pomiarów w lasach deszczowych Amazonii, w Panamie, w lesie liściastym strefy umiarkowanej w Wielkiej Brytanii oraz w lesie iglastym w Szwecji. Z pomiarów wynika, że absorpcja metanu jest najsilniejsza w lasach tropikalnych. Prawdopodobnie dlatego, że pochłaniające go mikroorganizmy dobrze rozwijają się w wilgotnym ciepłym klimacie. Naukowcy dokonywali też pomiarów na różnych wysokościach. Zauważyli, że na poziomie gleby kora drzew prawdopodobnie emituje niewielkiej ilości metanu, ale na wysokości kilku metrów go pochłania. Następnie wykorzystali skanowanie laserowe, by oszacować powierzchnię kory wszystkich drzew na świecie i na tej podstawie obliczyli, że drzewa pochłaniają rocznie od 24,6 do 49,9 milionów ton metanu. Dzięki tej wiedzy lepiej jesteśmy w stanie oszacować zarówno poziom emisji, jak i pochłaniania metanu. Przy okazji uczeni obliczyli, że powierzchnia kory wszystkich drzew jest podobna do powierzchni lądów. Główny autor badań, profesor Vincent Gauci, i jego zespół chcą teraz sprawdzić, czy wylesianie powoduje wzrost stężenia metanu. Uczeni mają też zamiar lepiej przyjrzeć się mikroorganizmom z kory drzew i przeanalizować mechanizm, za pomocą którego pochłaniają metan. « powrót do artykułu
  11. Przed dwoma tygodniami Uniwersytet Nowojorski Abu Zabi (NYU Abu Dhabi) oraz Zayed University przeprowadziły udaną próbę morską największej – bo 18-metrowej – repliki pełnomorskiej łodzi z wczesnej epoki brązu. Jednostka nazwana „Magan” – od starożytnej cywilizacji, która rozwijała się w tamtym regionie – powstała w ramach programu badawczego prowadzonego n a Zayed National Museum. Łódź powstała z użyciem materiałów i technik, które opisano na glinianych tabliczkach sprzed 2100 lat. W czasie dwudniowych testów morskich, napędzana żaglem z koziej wełny, przepłynęła 92,6 kilometra, osiągając maksymalną prędkość 5,6 węzła (10,4 km/h). Kraina zwana Magan znana jest z tabliczek glinianych z terenu Mezopotamii. Naukowcy utożsamiają ją ze współczesnym Omanem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Cywilizacje rozwijające się na terenie Mezopotamii handlowały z Magan, która była ważnym źródłem miedzi. Ze starożytnych tekstów oraz ikonografii wiemy również o istnieniu łodzi, którymi kupcy z Magan dostarczali swoje towary. Pierwsze bezpośrednie dowody na istnienie takich łodzi zdobyto w 1985 roku. Od tamtej pory specjaliści starali się stworzyć jak najwierniejszą replikę jednostki sprzed ponad 4000 lat. Korzystali przy tym tekstów opisujących materiały wykorzystywane do ich budowy, zamówień na materiały, organizację warsztatów, w których łodzie powstawały, ikonografii oraz znajdowanych fragmentów łodzi i tego, co wiemy o podstawach architektury jednostek pływających. Dotychczas powstawały mniejsze prototypy. Niedawno na otwarte wody Zatoki Perskiej wypłynął największy z nich. Jego kadłub wykonano z 15 ton trzciny, którą namoczono, pozbawiono liści, zmiażdżono i za pomocą lin z włókien palmy daktylowej powiązano w długie belki. Umieszczono je w drewnianym szkielecie i pokryto smołą. W przedsięwzięcie zaangażowani byli naukowcy z różnych dziedzin, w tym tak doświadczeni specjaliści jak dyrektor Studiów nad Dziedzictwem Kulturowym NYU Abu Zabi, Robert Parthesius, który karierę naukowca specjalizującego się w technice morskiej zaczął przed 40 laty od rekonstrukcji znanego galeonu „Batavia”. Udana rekonstrukcja tak dużej jednostki, dowodzi, że prawdziwe są zapiski mówiące o pływających między Mezopotamią a Magan statkach o ładowności 120 Gur, czyli 36 ton « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z Lawrence Berkeley National Laboratory (LBNL) odkryli dotychczas 16 ze 118 znanych pierwiastków. Teraz są na najlepszej drodze do stworzenia kolejnego pierwiastka, oznaczonego numerem atomowym 120. Podczas konferencji Nuclear Structure 2024 poinformowali u udanym wytworzeniu superciężkiego liwermoru o liczbie atomowej 116 za pomocą wiązki tytanu-50. Nowa metoda uzyskiwania liwermoru, którą wdrożono w 88-Inch Cyclotron na LBNL, to kamień milowy na drodze do uzyskania pierwiastka 120. Nigdy wcześniej nie przeprowadzono takiej reakcji. Jej przeprowadzenie to kluczowy element przed próbą uzyskania pierwiastka 120, mówi kierująca pracami Jacklyn Gates. W ciągu 22 dni pracy akceleratora 88-Inch Cyclotron udało się uzyskać 2 atomy liwermoru. Z obliczeń wynika, że pierwiastek 120 będzie pojawiał się znacznie rzadziej niż liwermor, ale obecny eksperyment pokazuje, że jego odkrycie jest możliwe w rozsądnym czasie. Sądzimy, że uzyskanie 120 będzie trwało około 10-krotnie dłużej niż 116. To niełatwe, ale osiągalne, mówi Reinter Kruecker, dyrektor Nuclear Science Division w Berkeley Lab. Prace uczonych dają nadzieję, że w ciągu kilku lat dojdzie do odkrycia. Jeśli 120. zostanie odkryty, będzie najbardziej masywnym z atomów. Trafi do ósmego rzędu tablicy okresowej. Co jednak najważniejsze, powinien znajdować się bardzo blisko „wyspy stabilności”, gdzie odpowiednia kombinacja protonów i neutronów w jądrze atomu powoduje, że pierwiastek istnieje dłużej, co pozwala na jego zbadanie. Dotychczas odkryte superciężkie pierwiastki rozpadają się niemal natychmiast, przez co bardzo trudno je badać. Teoretycznie rzecz biorąc, uzyskanie superciężkich pierwiastków jest łatwe. „Wystarczy” zderzyć ze sobą dwa lżejsze pierwiastki, których suma liczb protonów jest taka, jak liczba protonów w nowym atomie. Jednak w praktyce to niezwykle trudne zadanie. Nowy pierwiastek może pojawić się raz na biliardy interakcji między atomami wyjściowymi. Ponadto nie ze wszystkich pierwiastków można uzyskać odpowiedni strumień w akceleratorze i nie wszystkie mogą być celem zderzeń dla takiego strumienia. Najcięższym celem, jaki można w praktyce wykorzystać, jest kaliforn-249, który ma 98 protonów. Bardziej masywny od niego ferm o 100 protonach rozpada się zbyt szybko, by można było go wykorzystać w akceleratorze. To zaś oznacza, że aby uzyskać pierwiastek 120 naukowcy z LBNL nie mogą wykorzystać standardowo używanej wiązki wapnia-48 o 20 protonach. Potrzebują pierwiastka z 22 protonami, czyli tytanu. Nie jest to standardowy pierwiastek używany do wytwarzania cięższych atomów. Najpierw więc uczeni z 88-Inch Cyclotron musieli upewnić się, że są w stanie uzyskać odpowiednio intensywną wiązkę tytanu-50, utrzymać ją przez kilka tygodni i wytworzyć liwermor. Nie było oczywiste, że się uda. Dotychczas pierwiastki o liczbach atomowych od 114 do 118 uzyskiwano wyłącznie za pomocą wiązki wapnia-48. To pierwiastek podwójnie magiczny. Określenia takie wynika z modelu powłokowego. Możemy bowiem z niego wywnioskować, że te jądra, których powłoki są wypełnione, mają większą energię wiązania, są zatem stabilniejsze niż inne jądra. Liczby protonów i neutronów, dla których powłoki są wypełnione, nazywane są liczbami magicznymi. Obecnie uznane liczby magiczne zarówno dla protonów jak i neutronów to 2, 8, 20, 28, 50, 82 i 126. Jeśli mamy do czynienia z jądrem, dla którego i protony i neutrony występują w liczbie magicznej, mówimy o jądrze podwójnie magicznym. Wapń-48 ma zaś 20 protonów i 28 neutronów. Ta magiczna konfiguracja protonów i neutronów pomaga w łączeniu się z celem, w który uderza wiązka, i uzyskiwanie cięższych pierwiastków. Jednak – jak wspomnieliśmy – wapnia-48 nie można użyć do uzyskania pierwiastka 120. Powstało pytanie, czy jest w ogóle możliwe uzyskanie superciężkich pierwiastków z okolic „wyspy stabilności” za pomocą wiązki składającej się z niemagicznych pierwiastków, takich jak tytan-50. Wytworzenie odpowiednio intensywnej wiązki tytanu nie jest łatwe. Naukowcy rozpoczęli od rozgrzania malutkiego kawałka tytanu-50 do temperatury bliskiej 1650 stopni Celsjusza. Tytan zaczął parować i został poddany działaniu mikrofal, które wybiły z powłok 12 z 22 elektronów w atomie. Tak przygotowany tytan wprowadzono do akceleratora. Wiedzieliśmy, że utrzymanie odpowiednich wiązek tytanu będzie trudne, bo tytan reaguje z wieloma gazami, a to wpływa zarówno na jego źródło, jak i na stabilność wiązki. Jednak nasz nowy piec indukcyjny może utrzymywać stałą temperaturę przez wiele dni, dzięki czemu mieliśmy stabilne źródło tytanu, co pozwalało na stabilizowanie wiązki, cieszy się Damon Todd. W każdej sekundzie w cel trafiało 6 bilionów jonu tytanu. Cel, zbudowany z plutonu (podczas prób wytworzenia pierwiastka 120 będzie nim kaliforn), był cieńszy niż kartka papieru i bez przerwy się obracał, by rozproszyć ciepło. Operatory akceleratora musieli dobrać odpowiednią moc wiązki. Jeśli byłaby zbyt mała, nie doszłoby do fuzji, zbyt duża energia zniszczyłaby cel. Gdy poszukiwane superciężkie jądro powstaje, jest oddzielane od pozostałych pierwiastków przez magnesy w Berkeley Gas-filled Separator (BGS), a następnie przekazywane do krzemowego wykrywacza SHREC (Super Heavy RECoil). Tam badana jest energia, lokalizacja i czas rozpadu. Zanim naukowcy z Berkeley Lab przystąpią do poszukiwania pierwiastka 120, muszą przygotować swój akcelerator i – we współpracy z Oak Ridge National Laboratory – uzyskać około 45 miligramów kalifornu. Niezwykle drogiego pierwiastka, którego miligram kosztuje ponad 20 000 dolarów. Wszystko powinno być gotowe w przyszłym roku, więc poszukiwanie 120. być może rozpocznie się w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Może minąć kilka lat zanim zostanie zarejestrowany pierwiastek 120. O ile w ogóle zostanie znaleziony. Chcemy zbadać granice atomów i granice układu okresowego. Superciężkie pierwiastki, które dotychczas poznaliśmy, nie istnieją na tyle długo, by mogły mieć jakiekolwiek praktyczne zastosowanie. Ale nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Może dzięki temu lepiej zrozumiemy, jak działa jądro atomowe, a może odkryjemy coś jeszcze, mówi Jacklyn Gates. « powrót do artykułu
  13. Kilka tygodni temu, 30 maja, łazik Curiosity przysłał na Ziemię zdjęcia nietypowych skał. Dostał więc polecenie ich zbadania i okazało się, że po raz pierwszy natrafiono na Marsie na kryształy czystej siarki. Od października 2023 roku Curiosity bada okolice bogate w siarczany. O ile jednak dotychczas znajdował wyłącznie minerały będące związkami siarki, to teraz po raz pierwszy trafił na siarkę w czystej postaci. Na razie nie wiadomo, czy znalezione kryształy – a szybko okazało się, że w badanej okolicy jest ich wiele – mają jakiś związek z minerałami zawierającymi siarkę znalezionymi w tym regionie. Kryształy czystej siarki powstają w specyficznych warunkach. Uczeni nie sądzili, że mogły one występować w badanej okolicy. Odkrycie pola składającego się z kryształów czystej siarki to jak znalezienie oazy na pustyni. Nie powinno ich tam być. Teraz musimy wyjaśnić ich istnienie. Znajdowanie dziwnych i niespodziewanych rzeczy czyni badania planet tak ekscytującym, mówi Ashwin Vasavada, naukowiec pracujący przy misji Curiosity. Kryształy siarki to kolejne interesujące odkrycie dokonane przez łazik podczas jego podróży wzdłuż kanału Gediz Vallis. Idzie on w dół 5-kilometrowej Mount Sharp, po której Curiosity wspina się od 2014 roku. Gediz Vallis został zidentyfikowany na zdjęciach na lata przed rozpoczęciem misji Curiosity i jest jednym z głównych powodów, dla których uznano, że łazik powinien lądować właśnie w tym miejscu. Naukowcy sądzą, że kanał został uformowany przez płynącą wodę. Niektóre skały wyglądają, jak naniesione przez wodę, inne jakby znalazły  się tu w wyniku osunięć gruntu. Woda wsiąkła a tutejszy materiał, dzięki niej zaszły różne reakcje chemiczne. To nie był spokojny okres historii Marsa. Dużo się tutaj działo, stwierdza Becky William z Planetary Science Institute w Tuscon. « powrót do artykułu
  14. Przed tygodniem Panamerykańska Organizacja zdrowia wydała Alert Epidemiologiczny, w którym wzywa kraje doń należące, by zwracały uwagę na przypadki martwych urodzeń i defektów neurologicznych u noworodków zarażonych wirusami wywołującymi gorączkę Oropouche. Alarm wydano pięć dni po tym, jak brazylijskie Ministerstwo Zdrowia opublikowało informację o zidentyfikowaniu czterech przypadków mikrocefalii (małogłowia) i jednego przypadku zgonu u noworodków, które mogą być powiązane ze wspomnianą chorobą. Gorączka Oropouche została po raz pierwszy zdiagnozowana w 1955 roku i przez dekady występowała tylko w brazylijskim stanie Pará. Z czasem rozszerzyła się na inne regiony kraju oraz na inne państwa. Tylko w bieżącym roku, do połowy lipca, odnotowano 7688 przypadków zachorowań w Boliwii, Brazylii, Kolumbii, Peru i na Kubie. Zachorowania odnotowuje się w regionach, w których dotychczas choroba nie występowała. Choroba powodowana jest przez wirusy OROV przenoszone na ludzi przez krwiopijne muchówki Culicoides paraensis. Choroba wywołuje gorączkę, dreszcze, jadłowstręt, wymioty jednak zwykle kończy się wyzdrowieniem. Alarm wśród ekspertów wzbudziły jednak ostatnie przypadki mikrocefalii i zgonu dzieci zakażonych matek. Na razie związek pomiędzy problemami u dzieci, a chorobą matki nie został potwierdzony, jednak brazylijskie Ministerstwo Zdrowia zaleciło monitorowanie ciężarnych kobiet z Oropouche. To powód do zmartwień i wszczęcia alarmu, mówi wirusolog Amilcar Tanuri z Federalnego Uniwersytetu Rio de Janeiro. Problem jest tym bardziej poważny, że od końca 2022 roku notuje się wzrost liczby przypadków gorączki Oropouche. Większość zachorowań przebiega łagodnie, chociaż u niektórych pacjentów dochodzi do uszkodzeń centralnego układu nerwowego. Specjalistów szczególnie martwią jednak przypadki mikrocefalii, które mogą mieć związek z chorobą. Przypomina to wydarzenia z lat 2015–2016 gdy w Brazylii doszło do epidemii wirusa Zika. Zanotowano wówczas 1,5 miliona zachorowań i 3500 przypadków mikrocefalii. Na ślad łączący Oropuche z mikrocefalią wpadli naukowcy z Instituto Evandro Chagas w stanie Pará. Najpierw zidentyfikowali materiał genetyczny wirusa powodującego Oropouche w tkance pępowiny, mózgu, wątrobie, nerkach, sercu, płucach i śledzionę dziecka, która zmarło w 30. tygodniu ciąży. Następnie przeprowadzili retrospektywne analizy niedawno pozyskanych próbek od pacjentów badanych na obecność chorób wirusowych mogących powodować problemy neurologiczne, a u których testy na obecność dengi, chikungunyi, Ziki i Wirusa Zachodniego Nilu dały negatywny wynik. W trakcie badań uczeni zidentyfikowali czworo dzieci z mikrocefalią, u których wystąpiły przeciwciała przeciwko Oropouche. Znajdowały się one w krwi i płynie mózgowo-rdzeniowym, co wskazuje na bezpośrednie przekazanie wirusa od matki. Sami uczeni zwracają uwagę na potrzebę przeprowadzenia szerzej zakrojonych badań, gdyż testy, za pomocą których identyfikowali wirusa, przygotowali sami. Mogą więc one nie spełniać standardów komercyjnych testów na obecność przeciwciał i dawać fałszywie pozytywne wyniki. Jednak z dotychczasowych badań wiemy, że Oropouche może infekować mózg, a u dorosłych zdarzały się przypadki zapalenia mózgu, zawroty głowy i letarg. Ponadto już w 1982 roku odnotowano dwa przypadku poronień u kobiet zarażonych Oropouche. Nie można wykluczyć, że dotychczas nie odnotowywano mikrocefalii czy martwych urodzeń wśród dzieci matek zarażonych Oropouche, gdyż wirusy wywołujące tę chorobę do niedawna występowały w tych samych regionach i mieszkające tam osoby mogły posiadać pewną odporność nabytą w wyniku wcześniejszych infekcji. Teraz, gdy wirusy trafiły na nowe tereny, zetknęli się z nimi ludzie bez wcześniejszej odporności, a najbardziej mogli ucierpieć ci o słabszym układzie odpornościowym, jak właśnie kobiety w ciąży. « powrót do artykułu
  15. Głęboko pod powierzchnią oceanu, w miejscu, w którym fotosynteza jest niemożliwa, coś wytwarza olbrzymie ilości tlenu. Odkryliśmy dodatkowe źródło tlenu na Ziemi, inne niż fotosynteza, mówi jeden z autorów badań, Andrew Sweetman, ekolog dna morskiego w Szkockim Towarzystwie Nauki o Morzu (SAMS). Zdaniem uczonego, odkrycie może mieć wpływ zarówno dla rozumienia początków życia, jak i dla planów aktywności górniczej w tym regionie. Wiemy, że tlen powstaje w procesie fotosyntezy, w którym wytwarzające go organizmy korzystają z energii słonecznej. W Nature Geoscience ukazał się właśnie artykuł, którego autorzy informują o zaobserwowaniu zjawiska wytwarzania tlenu w kompletnej ciemności, na głębokości 4000 metrów pod poziomem oceanu. Sweetman i jego zespół po raz pierwszy trafili na ten – jak go nazwali – „ciemny tlen” w 2013 roku. Badali wówczas dno morskie w strefie Clarion-Clipperton. To obszar oceanu pomiędzy Meksykiem a Hawajami, w którym znajduje się niezwykle bogaty ekosystem. Jest on jednak narażony na zagładę, gdyż wiele firm chciałoby prowadzić na dnie działalność górniczą. Dlatego też uczeni intensywnie badają ten obszar, by jak najlepiej go poznać i dzięki temu spróbować ocalić. Niedawno informowaliśmy o odkryciu tam kolejnych niezwykłych gatunków, w tym prawdopodobnie najdłużej żyjących zwierząt na Ziemi. W czasie badań prowadzonych przed 11 laty zespół Sweetmana wrzucił do oceanu specjalny przyrząd badawczy, który usiadł na dnie i przeprowadzał tam automatyczne eksperymenty. Instrument uwalniał cylindryczne urządzenia, które otaczały niewielki fragment dna wraz z wodą, tworząc tam „zamknięty mikrokosmos”. Następnie mierzył zmiany koncentracji tlenu na zamkniętym obszarze. Sweetman wiedział, że bez organizmów przeprowadzających fotosyntezę głębokie warstwy oceanu i żyjące tam organizmy uzależnione są od transportu tlenu w powierzchni. A skoro badany obszar został odcięty od wpływów z zewnątrz, koncentracja tlenu powinna w nim spadać. Uczony obserwował to podczas licznych badań, jakie prowadził na Oceanie Indyjskim, Atlantyku, Oceanie Arktycznym i Południowym. Jednak pomiary prowadzone w strefie Clarion-Cliperton wykazały, że stężenie tlenu w wodzie rośnie, a nie spada. Uczeni uznali takie wyniki pomiarów za błąd przyrządów. Jednak kolejne badania, przeprowadzone w 2021 i 2022 roku, dały podobne wyniki i zostały potwierdzone za pomocą pomiarów alternatywną techniką. Nagle zdałem sobie sprawę, że przez osiem lat ignorowałem istnienie nowego zadziwiającego procesu, który ma miejsce na głębokości 4000 metrów, przyznaje Sweetman. Żeby na planecie powstały tlenowce, musi istnieć na niej tlen. Zgodnie z naszą obecną wiedzą, źródłem tlenu na Ziemi były organizmy przeprowadzające fotosyntezę. Teraz dowiadujemy się, że tlen powstaje w głębiach oceanów, gdzie nie ma światła. Myślę, że musimy na nowo zadać sobie pytanie, gdzie narodziły się organizmy aerobowe, stwierdza uczony. Strefa Clarion-Clipperton interesuje firmy wydobywcze, gdyż na jej dnie znajdują się polimetaliczne buły – konkrecje czyli agregaty mineralne – zawierające nikiel, kobalt czy mangan. I to właśnie na wydobywaniu tych konkrecji chcą zarabiać koncerny. Z badań zespołu profesora Sweetmana wynika, że to właśnie one mogą być źródłem tlenu w głębinach oceanów, a więc być może i czynnikiem, który zapoczątkował życie na Ziemi takim, jakie znamy obecnie. Podczas eksperymentów naukowcy zauważyli bowiem, że buły generują ładunki elektryczne, które z kolei mogą prowadzić do pojawienia się zjawiska elektrolizy. W słonej morskiej wodzie wystarczy napięcie rzędu 1,5 wolta, by doszło do elektrolizy i rozbicia wody na tlen i wodór. Uczeni przeanalizowali liczne buły i odkryli, że napięcie na powierzchni niektórych z nich dochodzi do 0,95 V. Buły często występują na dnie morskim w skupiskach, zatem napięcie generowane przez takie skupisko może bez najmniejszego problemu przekraczać wspomniane 1,5 wolta i prowadzić do elektrolizy. Profesor Sweetman podkreśla, że konieczne są badania dotyczące samego wytwarzania „ciemnego tlenu” w głębinach morskich, jak i odpowiedź na pytanie, w jaki sposób osady denne, wzbijane podczas wydobywania buł, będą wpływały na zdolność konkrecji do przeprowadzania elektrolizy. Oczywiście nie można pominąć też wpływu usunięcia buł z dna oceanu na zawartość tlenu w wodzie. Dyrektor SAMS, profesor Nicholas Owens, mówi, że to jedno z najbardziej ekscytujących odkryć oceanograficznych w ostatnich czasach. Odkrycie źródła tlenu wytwarzanego bez fotosyntezy każe nam jeszcze raz przemyśleć kwestię pojawienia się złożonych organizmów żywych na Ziemi. Dotychczas uważaliśmy, że tlen pojawił się około 3 miliardów lat temu dzięki cyjanobakteriom i to umożliwiło stopniowy rozwój złożonych form życia. Teraz mamy potencjalne alternatywne źródło tlenu, a to wymaga radykalnego przemyślenia naszych teorii, stwierdza. « powrót do artykułu
  16. Po 150 latach poszukiwań archeolodzy znaleźli jedną z monumentalnych fortyfikacji, które chroniły Jerozolimę. Naukowcy z Izraelskiej Służby Starożytności i Uniwersytetu w Tel Awiwie odkryli wielką fosę głębokości co najmniej 9 metrów i szerokości co najmniej 30 metrów. Fosę znaleziono pod parkingiem Givali w Mieście Dawida. Prawdopodobnie oddzielała ona Wzgórze Świątynne i Ofel od reszty miasta, dodatkowo je chroniąc. Nie wiemy, kiedy zbudowano tę fosę, ale zgromadzone dowody sugerują, że była używana w czasach, gdy Jerozolima była stolicą Królestwa Judy, od czasów króla Jozjasza, sprzed niemal 3000 lat. Przez setki lat fosa oddzielała południową mieszkalną część miasta od centrum władzy na północnym akropolu, gdzie znajdowały się pałac i świątynia, mówią profesor Yuval Gadot i doktor Yiftah Shalev. Budowa tak wielkiej fosy, która wymagała m.in. kucia skał, była dużym przedsięwzięciem logistycznym i pokazem potęgi królów Judy. Od 150 lat archeolodzy szukali śladów północnych fortyfikacji Jerozolimy. Po dokonaniu odkrycia naukowcy przeanalizowali zapiski swoich poprzedników. Sprawdziliśmy raporty z wykopalisk autorstwa brytyjskiej archeolog Kathleen Kenyon, która pracowała w Mieście Dawida w latach 60. XX wieku. Stało się dla nas jasne, że Kenyon zauważyła, iż skały nachylają się na północ w miejscu, w którym powinny się wznosić. Uznała jednak, że to naturalnie ukształtowana dolina. W rzeczywistości jednak odkryła dalszą część fosy, wykutą w skale w kierunku zachodnim. Mamy tutaj głęboką i szeroką fosę o długości co najmniej 70 metrów, ciągnącą się z zachodu na wschód. To odkrycie, które ponownie każe nam przyjrzeć się literaturze biblijnej omawiającej topografię Jerozolimy i takie miejsca jak Ofel czy Millo, wyjaśnia Shalev. Jerozolima powstała na wąskim, stromym wzniesieniu i stopniowo rozszerzała się na okoliczne wzgórza i doliny, które w sposób naturalny dzieliły ją na części. Wiele przedsięwzięć budowlanych podejmowanych przez władców miasta miało na celu zmianę topografii. Na przykład jedną z takich zmian, opisywanych w Biblii (1 Krl 11:27), była budowa Millo (tarasu) odkrytego przez wspomnianą Kathleen Kenyon: "Salomon zbudował Millo, a przez to zamurował wyłom w murze Miasta Dawida, swego ojca". Odkrycie fosy pokazuje, że w czasach Pierwszej Świątyni Jerozolima była podzielona na co najmniej dwie wyraźne części. Podział ten utrzymał się w czasach perskich i hellenistycznych. « powrót do artykułu
  17. Zapalenie przyzębia to dość powszechna dolegliwość. W zaawansowanej postaci wpływa nie tylko na stan jamy ustnej, ale także na cały organizm człowieka. Dlatego umiejętne podejście do leczenia tej przypadłości jest podstawą zapobiegania poważnym konsekwencjom zdrowotnym. Jak powinno wyglądać prawidłowe leczenie? Jakich błędów nie należy popełniać? Sprawdź! Zapalenie przyzębia – co to za choroba? W jamie ustnej znajdują się nie tylko zęby, ale i przyzębie. W jego skład wchodzą dziąsła, błona śluzowa wyrostka zębodołowego, cement korzeniowy i kości zębodołu. Obszary przyzębia mogą zostać zaatakowane przez stany zapalne m.in. [1]: o charakterze ostrym, np. martwiczo-wrzodziejące zapalenie dziąseł oraz martwiczo-wrzodziejące zapalenie przyzębia; związane z chorobami ogólnymi; nabyte w wyniku urazów lub wrodzone; przewlekłe, czyli paradontoza. Zapalenie przyzębia najczęściej rozwija się powoli, stopniowo atakując i zmieniając charakter zmian na dziąsłach [1]. Jakie objawy daje zapalenie przyzębia? Pierwsze objawy stanu zapalnego przyzębia to zaczerwienienie, opuchnięcie oraz krwawienie dziąseł [2]. Może wystąpić nadwrażliwość na dotyk, zwłaszcza podczas szczotkowania zębów, gryzienia twardych pokarmów lub picia i jedzenia gorących i bardzo zimnych posiłków. Następnie może pojawić się zmiana kształtu i koloru tkanki. Dziąsło może być obrzęknięte i zaczerwienione wokół jednego lub wielu zębów. Do tych objawów dochodzi widoczne „odsłanianie się” korzeni zębów. W zaawansowanej postaci zapalenia przyzębia zęby mogą się ruszać, a przy niezauważonej utracie kości nawet wypadać [1]. Jakie są najczęstsze błędy w leczeniu chorób przyzębia? Pewne jest, że zapalenie przyzębia wymaga leczenia. Jego powodzenie w dużej mierze zależy od samego pacjenta oraz odpowiedniego podejścia medycznego. Należy unikać pewnych błędów, które nie sprzyjają sukcesom terapeutycznym [1]. Błąd nr 1 – brak odpowiedniej pielęgnacji jamy ustnej Podstawą leczenia zapalenia przyzębia jest zadbanie o prawidłową higienę jamy ustnej w domu. Błędy, które popełniają pacjenci, obejmują: niedokładne i nieprawidłowe szczotkowanie zębów; zbyt rzadkie i/lub krótkie mycie zębów; zapominanie o czyszczeniu języka i przestrzeni międzyzębowych; korzystanie z nieodpowiednich produktów do higieny jamy ustnej. Błąd nr 2 – nieusunięcie złogów nazębnych Pozostawienie kamienia nazębnego nie sprzyja leczeniu chorób przyzębia. Dlatego koniecznie należy skorzystać z profesjonalnego usunięcia złogów w gabinecie stomatologa. Najlepsze rezultaty przynosi rozbijanie kamienia ultradźwiękami. Błąd nr 3 – pomijanie leczenia periodontologicznego Profesjonalne podejście do leczenia zapalenia przyzębia w zaawansowanej postaci może wymagać wykonania bardziej skomplikowanych zabiegów. Leczenie periodontologiczne czasami obejmuje konieczność wykorzystania mikrochirurgii periodontologicznej, np. plastyki dziąseł lub wydłużenia korony klinicznej zęba. Błąd nr 4 – unikanie farmakoterapii Sama higienizacja nie wystarczy, by zachować zdrowie w jamie ustnej w przypadku zapalenia przyzębia. Niekiedy konieczne jest wdrożenie leczenia farmakologicznego z zastosowaniem antybiotyków i chemioterapeutyków. W przypadku stanów zapalnych przebiegających z bólem pomagają również dostępne w aptekach preparaty do stosowania miejscowego. Mają postać żelu, maści lub aerozolu o działaniu przeciwzapalnym i przeciwbólowym. Błąd nr 5 – brak kontroli nad postępami leczenia Sukces leczenia zapalenia przyzębia zależy w dużej mierze od systematyczności i przestrzegania zaleceń lekarskich. Nie można pomijać fazy leczenia podtrzymującego, rezygnować z systematycznych kontroli periodontologicznych oraz nie chodzić regularnie na zabiegi higienizacyjne. Leczeniu chorób przyzębia nie sprzyja nieodpowiednia dieta (uboga w witaminy i składniki mineralne), palenie tytoniu oraz pomijanie leczenia chorób podstawowych (np. cukrzycy, osteoporozy) [2]. Należy również pamiętać, że im wcześniej zostaną podjęte odpowiednie działania, tym większe są szanse na całkowite wyleczenie dolegliwości. W zaawansowanej fazie choroby może to być niemożliwe [1]. Artykuł powstał przy współpracy z Bausch + Lomb Bibliografia: [1] Tomaszewska I., Zapalenia przyzębia, 2017 (witryna internetowa: https://www.mp.pl/pacjent/stomatologia/choroby-i-leczenie-przyzebia/127744,zapalenia-przyzebia (dostęp: 12.02.2024)). [2] Medycyna Praktyczna, Powstrzymać paradontozę, 2018 (witryna internetowa: https://www.mp.pl/pacjent/stomatologia/aktualnosci/184422,powstrzymac-paradontoze (dostęp: 12.02.2024)). « powrót do artykułu
  18. Urazy kręgosłupa mogą mieć bardzo poważne konsekwencje. Niekiedy prowadzą nawet do niepełnosprawności. Warto wiedzieć, jakie kontuzje zdarzają się najczęściej i jakie są ich przyczyny. Dzięki temu można skutecznie unikać ryzykownych sytuacji i chronić swoje zdrowie. Uszkodzenia kręgosłupa w statystykach Czy złamania lub stłuczenia kręgosłupa występują często? Warto sprawdzić, co na ten temat mówią statystyki zebrane przez pracowników pogotowia ratunkowego. Wynika z nich, że uszkodzenia kręgosłupa nie występują aż tak powszechnie, jak urazy czaszki, kończyn czy tułowia. Niepokojące jest jednak to, że ich liczba powoli, ale systematycznie rośnie. Wiąże się to głównie z rozwojem motoryzacji, przemysłu i rolnictwa, a także ze wzrostem tempa życia. [1] W statystykach światowych najczęstszą przyczyną urazów kręgosłupa są wypadki drogowe – stanowią 33 –75% wszystkich zdarzeń. Na kolejnej pozycji znajdują się upadki z wysokości (15–44%). [1] Liczbę uszkodzeń rdzenia kręgowego szacuje się na 25–35 osób na milion populacji. Połowa obrażeń dotyczy odcinka szyjnego. Takim uszkodzeniom kręgosłupa 5–6-krotnie częściej ulegają mężczyźni niż kobiety. [1] Urazy kręgosłupa najczęściej dotyczą osób w wieku 21–40 lat. W mieście poszkodowane są częściej osoby młode  w wieku do 40. roku życia (65%), a na wsi osoby starsze po 60 roku życia (31%). [1] Urazy kręgosłupa i rdzenia kręgowego w mieście wiążą się najczęściej z wypadkami komunikacyjnymi, a na wsi z pracą w rolnictwie. Urazy u młodszych osób wynikają z wypadków drogowych i sportowych, a u starszej grupy zwykle z upadków z wysokości lub przygnieceń. [1] Warto również zwrócić uwagę na bardzo niebezpieczne urazy rdzenia kręgowego i kręgosłupa, które są efektem skoków do wody. Jedna lekkomyślna decyzja może skutkować niepełnosprawnością do końca życia. Urazy kręgosłupa — jakie są najczęstsze? Najczęściej urazy kręgosłupa występują bez uszkodzenia rdzenia kręgowego lub z jego niewielkim uszkodzeniem. Takie urazy mają charakter wstrząśnienia. Energia jest wówczas przenoszona na struktury kręgosłupa chroniące rdzeń, w wyniku czego dochodzi do [2]: złamań bez przemieszczenia, złamań z przemieszczeniem, zwichnięć. Wyróżnia się urazy pierwotne, które zwykle są odwracalne, ale mogące przejść w stan nieodwracalny, oraz urazy wtórne. Niekiedy może dojść do całkowitego lub częściowego przerwania rdzenia kręgowego bez uszkodzenia kręgosłupa, ale są to rzadkie przypadki. [2] Który odcinek kręgosłupa jest najbardziej podatny na urazy? Najczęściej obrażenia kręgosłupa dotyczą odcinka lędźwiowego, następnie krzyżowego, piersiowego i szyjnego. Urazy kręgosłupa szyjnego są typowe dla wypadków drogowych. Uszkodzenia w pozostałych przypadkach są natomiast charakterystyczne dla upadków z wysokości. [1] Jak zapobiegać urazom kręgosłupa? Podstawą jest unikanie wyżej opisanych zagrożeń, które mogą doprowadzić do poważnego wypadku. Urazy kręgosłupa często powstają w wyniku kolizji samochodowych, dlatego bezwzględnie należy dbać o zapinanie pasów, nawet podczas jazdy na krótkich odcinkach. Kolejną kwestią jest przestrzeganie przepisów BHP — zarówno w rolnictwie, jak i w innych branżach. Upadki z wysokości czy przygniecenia są bowiem kolejnymi najczęstszymi przyczynami urazów kręgosłupa. [1] Nie należy również podejmować żadnych ryzykownych i lekkomyślnych aktywności, takich jak wspomniane skoki do wody. Uraz kręgosłupa z uszkodzeniem rdzenia kręgowego może się w takich przypadkach skończyć trwałym kalectwem. Warto także pamiętać, że uszkodzenia kręgosłupa niekoniecznie muszą być spowodowane poważnymi wypadkami. Niekiedy powstają także podczas wykonywania codziennych czynności. Do kontuzji może dojść np. podczas gwałtownego podnoszenia ciężkiego przedmiotu. O ile urazów wynikających np. z poważnego wypadku samochodowego nie zawsze da się uniknąć, o tyle można wdrożyć odpowiednią profilaktykę przed uszkodzeniami powstającymi podczas wykonywania standardowych czynności. Podstawą jest dbanie o wzmacnianie i odpowiednie rozciąganie mięśni kręgosłupa, które stanowią jego naturalną ochronę. Aktywność fizyczna dobrana do kondycji i stanu zdrowia jest zatem podstawą profilaktyki urazów kręgosłupa. Uraz kręgosłupa — objawy Uszkodzenia kręgosłupa mogą mieć bardzo poważne konsekwencje, dlatego należy wiedzieć, jak reagować, jeśli do nich dojdzie. Najważniejsze jest rozpoznanie objawów złamania kręgosłupa lub innego uszkodzenia. Można podejrzewać poważny uraz, jeśli występują [3]: widoczne na zewnątrz obrażenia kręgów, krwiaki, otarcia, stłuczenia czy przesunięcia kręgów wyczuwalne pod palcami, niedowład (całkowity lub częściowy), zaburzenia czucia, samoistne oddanie kału i moczu, zaburzenia oddychania zaburzenia termoregulacji. Pierwsza pomoc przy urazie kręgosłupa Najważniejszą zasadą jest udzielanie pomocy w pozycji zastanej, czyli ograniczenie ruchów poszkodowanego do minimum. W przypadku podejrzenia urazu kręgosłupa zawsze należy wezwać profesjonalną pomoc (zadzwonić na pogotowie). Następnie [3]: zabezpieczyć odcinek szyjny kręgosłupa: założyć poszkodowanemu kołnierz ortopedyczny lub obłożyć jego głowę kocem albo kurtką; miękkimi tkaninami owinąć okolice lędźwi, kolan i kostek, a wzdłuż tułowia, w celu stabilizacji, ułożyć zrolowane koce, kurtki lub inne przedmioty, które są dostępne w miejscu zdarzenia; zabezpieczyć poszkodowanego termicznie i przez cały czas kontrolować jego funkcje życiowe. Jeśli natomiast uraz kręgosłupa, objawiający się np. bólem pleców, nie jest wynikiem poważnego wypadku, a powstał w wyniku wykonywania codziennych czynności, możesz zastosować środek przeciwbólowy. Najlepiej wybrać preparat, który nakłada się bezpośrednio na bolące miejsce. To może być np. sprej Diky, który charakteryzuje się szybkim działaniem. Postaraj się ograniczyć do minimum ruchy, które nasilają ból i udaj się do lekarza (jeśli Twój stan pozwala na samodzielne poruszanie się). Jeśli jest to niemożliwe, wezwij pomoc. Pamiętaj! Jeśli podejrzewasz uraz kręgosłupa, niezależnie od jego przyczyny zawsze należy skonsultować się z lekarzem. Na zlecenie marki Diky. Bibliografia: Wysocka B. i inni, Epidemiologia urazów kręgosłupa w materiale własnym Pogotowia Ratunkowego we Włocławku: Badania retrospektywne, Pielęgniarstwo Neurologiczne i Neurochirurgiczne 2012, Tom 1, Numer 3, s. 109-118 Radek A., Radek M., Urazy kręgosłupa i nerwów obwodowych, Po dyplomie: https://podyplomie.pl/wiedza/neurologia/097,urazy-kregoslupa-i-nerwow-obwodowych Wicik A., Uraz kręgosłupa — postępowanie w przypadku urazu kręgosłupa: https://kamien.policja.gov.pl/zka/aktualnosci/pierwsza-pomoc/uraz-kregoslupa/7196,Uraz-kregoslupa.html « powrót do artykułu
  19. NASA ma zamiar zrezygnować z misji VIPER, na którą wydała już niemal 450 milionów dolarów. Agencja poinformowała, że wzrost kosztów, opóźnienia w wystrzeleniu misji oraz prawdopodobieństwo dalszego wzrostu kosztów stwarzają ryzyko, że przez misję VIPER zostaną odwołane lub nawet zniweczone inne misje przygotowywane w ramach programu CLPS (Commercial Lunar Payload Services). O swoich zamiarach Agencja poinformowała już Kongres. Łazik VIPER (Volatiles Investigating Polar Exploration Rover) miał wylądować na biegunie południowym Księżyca i poszukać tam wody na potrzeby misji załogowych. W ciągu 100 dni miał przejechać dziesiątki kilometrów i za pomocą spektrometru neutronowego poszukiwać molekuł wody pod powierzchnią. Łazik został wyposażony też w wiertło służące do pobierania próbek, które byłyby badane za pomocą dwóch innych spektrometrów. Miał on zbadać wiecznie zacienione kratery na biegunie i dostarczyć informacji, co się w nich znajduje, zanim w tamtym regionie wylądują astronauci. Zdaniem Phila Metzgera, dyrektora Stephen W. Hawking Center for Microgravity Research and Education na University of Central Florida, odwołanie tej misji to duży błąd. Jego zdaniem misja jest „rewolucyjna”. VIPER to ważny krok w kierunku poznania odpowiedzi na pytanie, czy jesteśmy sami w kosmosie. Inne misje jej nie zastąpią – stwierdził uczony. Metzger wspomina o innych misjach, gdyż NASA planuje rozebrać łazik i wykorzystać jego poszczególne elementy w innymi misjach księżycowych. Agencja oświadczyła, że posłucha sugestii amerykańskich firm i swoich międzynarodowych partnerów odnośnie wykorzystania podzespołów VIPER, pod warunkiem, że nie będzie się to wiązało z dodatkowymi kosztami. Będziemy kontynuowali program badań Księżyca w ramach programu CLPS. Mamy cały szereg zaplanowanych misji, w ramach których w ciągu najbliższych pięciu lat będziemy poszukiwali na Księżycu lodu i innych zasobów. W maksymalny sposób wykorzystamy technologię i zasoby, które włożyliśmy w misję VIPER, a jednocześnie zaoszczędzimy pieniądze na potrzeby programu, stwierdziła Nicola Fox ze Science Mission Directorate NASA. Metzgera to jednak nie przekonuje i uważa, że Kongres powinien znaleźć dodatkowe pieniądze na misję. Misja VIPER miała zostać wystrzelona pod koniec 2023 roku, ale w 2022 roku NASA poinformowała o przesunięciu startu o rok, co miało dać więcej czasu na przetestowanie lądownika Griffin firmy Astrobotic. W międzyczasie pojawiły się kolejne opóźnienia w łańcuchu dostaw podzespołów i start misji przesunięto na wrzesień 2025 roku. Teraz Agencja uznała, że powinna odwołać VIPER i zaoszczędzić w ten sposób co najmniej 85 milionów USD, które musiałaby wydać na kolejne testy i działania łazika na Księżycu. Startu samego Griffina jednak nie odwołano. Lądownik zostanie wystrzelony, a jego możliwości przetestowane z dostarczonym przez NASA symulatorem masy. Agencja zdecydowała, że nie będzie umieszczała innych instrumentów naukowych w miejsce łazika, gdyż wymagałoby to renegocjacji ceny z Astrobotics. Jeśli jednak firma chce zabrać na pokład komercyjny ładunek innych przedsiębiorstw, NASA zmniejszy rozmiary swojego symulatora masy. Misje NASA bardzo często kosztują więcej, niż pierwotnie zakładano i są opóźnione. Agencja czasami opóźnia więc jedne misje, by mieć pieniądze na dokończenie innych. Jej menedżerowie nie spodziewają się jednak, by w najbliższych latach Kongres zwiększył finansowanie, dlatego zdecydowali się na odwołanie VIPER. Ostateczna decyzja zależy jednak od Kongresu. Ten może nakazać NASA kontynowanie misji VIPER, jeśli jednak nie przyzna na nią dodatkowych pieniędzy, Agencja będzie zmuszona obciąć budżet innych misji. « powrót do artykułu
  20. Marta zawsze dbała o swoją skórę, stosując różne kremy, maseczki i inne produkty pielęgnacyjne. Mimo to, nie mogła osiągnąć wymarzonego efektu. Jej skóra była matowa, pozbawiona blasku i często pojawiały się na niej niedoskonałości. Kiedy dowiedziała się o mezoterapii igłowej, postanowiła spróbować tego nowoczesnego zabiegu. „Mezoterapia to prawdziwe zbawienie dla mojej skóry,” twierdzi Marta. „Po kilku zabiegach skóra stała się gładka, nawilżona i pełna blasku. To niesamowite, jak dużą różnicę może zrobić odpowiednia pielęgnacja.” Mezoterapia igłowa polega na wprowadzeniu w głąb skóry substancji odżywczych, witamin i minerałów za pomocą mikroiniekcji. Zabieg jest niemal bezbolesny, a rezultaty są widoczne już po kilku dniach. Marta zauważyła, że jej skóra nie tylko wygląda lepiej, ale również jest bardziej odporna na szkodliwe działanie czynników zewnętrznych, takich jak zanieczyszczenia i promieniowanie UV. „Moja skóra jest teraz bardziej jędrna i elastyczna. Czuję się pewniej bez makijażu, co jest dla mnie ogromnym komfortem,” dodaje Marta. Mezoterapia (soluderma.pl/72-kolagen-do-mezoterapii) igłowa stała się jednym z najpopularniejszych zabiegów regeneracyjnych w medycynie estetycznej, dzięki swoim skutecznym i trwałym efektom. Co więcej, mezoterapia igłowa pomaga również w walce z innymi problemami skórnymi, takimi jak trądzik, blizny i przebarwienia. Marta, zachęcona pozytywnymi rezultatami, postanowiła regularnie poddawać się zabiegom mezoterapii, aby utrzymać swoją skórę w jak najlepszej kondycji. „To naprawdę niesamowite, jak odpowiednia pielęgnacja i nowoczesne technologie mogą poprawić wygląd i samopoczucie. Teraz wiem, że inwestycja w siebie to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć,” podsumowuje Marta. Z czasem Marta zaczęła eksperymentować z innymi zabiegami, takimi jak terapia osoczem bogatopłytkowym, która dodatkowo stymuluje odnowę komórkową i wspomaga naturalne procesy regeneracyjne skóry. „Zdecydowanie czuję się lepiej i widzę, że moja skóra stała się bardziej odporna na wszelkie wyzwania, jakie stawia przed nią codzienność. Mezoterapia igłowa i inne zabiegi to dla mnie nie tylko inwestycja w wygląd, ale także w zdrowie i dobre samopoczucie,” mówi Marta z uśmiechem. Teraz nie tylko jej cera jest w znakomitej kondycji, ale także jej pewność siebie i radość z życia znacząco wzrosły. Marta stała się prawdziwą ambasadorką zdrowego podejścia do pielęgnacji skóry, dzieląc się swoimi doświadczeniami i zachęcając innych do odkrywania możliwości, jakie oferuje medycyna estetyczna. Dzięki regularnym zabiegom i odpowiedniej pielęgnacji, Marta odzyskała swoją młodzieńczą cerę i zyskała nową energię do działania. Jej historia jest dowodem na to, że każda z nas zasługuje na to, by czuć się pięknie i zdrowo w swojej skórze. Mezoterapia igłowa i inne nowoczesne technologie medycyny estetycznej naprawdę mogą zmienić życie, przywracając nie tylko wygląd, ale i wiarę w siebie. « powrót do artykułu
  21. Price action to rodzaj analizy, która skupia się na cenie. Tego typu trading zakłada, że wszystko, co musimy wiedzieć o rynku, jest zawarte w aktualnej cenie. Nie potrzeba tu złożonych reguł matematycznych czy skomplikowanych wskaźników. Sprawdź, czy price action to rozwiązanie dla Ciebie! Co to jest price action? Technika price action to analiza reakcji i zachowania ceny. Co istotne, price action skupia się na samej cenie, pomijając bardziej złożone reguły matematyczne czy poboczne wskaźniki. W związku z tym PA ma naprawdę spore grono zwolenników. Jedną z podstaw techniki price action jest analiza przejrzystych i bardzo czytelnych wykresów świecowych cen. Kluczowa jest tutaj także analiza poziomów wsparć i oporu, gdzie wyznacza się strefy lub całe obszary, w których następuje konkretne prawdopodobieństwo reakcji cenowej. Na podstawie tych ruchów analizuje się i przewiduje, co większość rynku może zrobić w danej sytuacji. W PA najważniejsza jest cena. Wielu traderów nie śledzi więc zdarzeń fundamentalnych czy innych czynników rynkowych, zakładając że cena zawiera już i tak wszystkie zmienne. Głównym zarzutem wobec price action jest subiektywność. W podobnej sytuacji dwóch inwestorów może mieć bowiem zupełnie inne podejście. Do tego dochodzi duża chaotyczność cen i spora trudność w ich przewidywaniu. Strategia price action Chcesz skorzystać z techniki price action? Ważną umiejętnością, którą musisz opanować, będzie prawidłowe czytanie wykresów. Istotnym elementem jest relacja poszczególnych cen, np. otwarcia, zamknięcia, minimalnej czy maksymalnej. Dobrze jest skupiać się tu na jednej lub kilku świecach. Strategia wymaga więc biegłego posługiwania się wykresami. W perspektywie czasu warto jest nauczyć się zauważać stałe schematy. W price action będą one bowiem powtarzać się z pewną regularnością. Co ważne, samo śledzenie relacji poszczególnych cen to dopiero punkt wyjścia do dalszych analiz. Trader musi bowiem uwzględniać znacznie szerszy kontekst rynkowy. Ruchy cen pokazane na wykresach w wybranym przedziale czasowym – to istota PA. Tutaj nawet niewielkie zmiany mogą przyczynić się do dużych ruchów na cenach. Price action to strategia, która opiera się na pewnej cykliczności zachowań ludzkich. Decyzje w poszczególnych momentach rynkowych bywają więc podobne do siebie, co sprawia, że PA zyskuje wielu zwolenników. Plusy i minusy skupienia na cenie Jak każde podejście rynkowe, tak i PA ma swoje zalety i wady. Głównym plusem strategii jest operowanie jasnymi i dość łatwymi w interpretacji wykresami. Wyszukiwanie informacji jest tutaj zdecydowanie ułatwione. Wykresy pozbawione są zbędnych i wprowadzających chaos informacji dodatkowych. Dużą zaletą jest także swoista racjonalność podejścia PA. To plus dla inwestorów, którzy cenią sobie logikę. Price action pozwala także niejako przewidywać zachowania dużych graczy na rynku, np. banków. Pewne zależności są szczególnie widoczne na dłuższych interwałach czasowych. Taka analiza może pokazać, jak rynek zareaguje w przyszłości w podobnej sytuacji. Tutaj wyróżniają się bowiem pewne stałe wzory, które pojawiają się cyklicznie. Problem price action leży głównie w subiektywności tej metody. Tam, gdzie w PA jeden inwestor widzi szanse, inny będzie upatrywał ryzyka i odwrotnie. Metoda uznawana jest więc za spekulacyjną, co może zdecydowanie nie odpowiadać traderom szukającym mniej ryzykownych podejść rynkowych. Kłopotliwa okazuje się także sytuacja, gdy na rynku pojawia się szum i sporo sygnałów, które są mylne. PA nie sprawdza się wtedy zbyt dobrze. Warto zatem zawsze samodzielnie dobierać strategię inwestycyjną, analizować rynek i nie dać się zmanipulować osobom twierdzącym że dysponują „maszynką do zarabiania pieniędzy”. Inwestowanie w instrumenty finansowe zawsze wiąże się z ryzykiem – dlatego nie należy inwestować środków na których utratę nie możemy sobie pozwolić. Szukasz strategii, która pozwoli Ci lepiej odnaleźć się na rynku? Dołącz do AvaTrade School! To darmowa platforma, gdzie możesz pogłębiać swoją wiedzę na temat tradingu oraz korzystać ze wsparcia doświadczonych praktyków. Powyższa informacja stanowi publikację handlową i jest upowszechniana w celu promocji usług świadczonych przez Ava Trade EU Ltd. « powrót do artykułu
  22. Przed dwoma dniami w Nowym Jorku sprzedano najdroższą skamieniałość w historii. „Apex”, najbardziej kompletny szkielet stegozaura, jaki kiedykolwiek pojawił się na aukcji, otwierał Sotheby's Natural History Auction. O zakup wyjątkowego zabytku starało się 7 kupujących. Sprzedaż zakończyła się po 15 minutach, a nabywca zapłacił za szkielet 11-krotnie więcej, niż dolne szacunki sprzed aukcji. Anonimowy właściciel szkieletu oświadczył, że wypożyczy go amerykańskiej instytucji naukowej. Apex urodził się w Ameryce i w Ameryce pozostanie, stwierdził. Szkielet wysokości 3,3 m i długości 8,2 m należał do zwierzęcia, które – jak świadczą ślady zwyrodnień – dożyło sędziwego wieku. Nie widać na nim ani śladów urazów, ani pośmiertnego działania padlinożerców, ma za to liczne interesujące patologie. Został odkryty w 2022 roku przez paleontologa Jasona Coopera, który komercyjnie zajmuje się poszukiwaniem skamieniałości. Cooper znalazł dinozaura na własnej posiadłości. O odkryciu natychmiast poinformował dom aukcyjny Sotheby's, którego specjalistka, Cassandra Hatton, dokumentowała cały proces wydobywania, czyszczenia, konserwacji i montowania szkieletu. W ten sposób dom aukcyjny zyskał pewność, że zostały dochowane najwyższe standardy przejrzystości i zachowano wszelkie informacje oraz dodatkowe elementy – jak skamieniałe odciski skóry – które sprzedano wraz ze szkieletem. Przed aukcją szacowano, że „Apex” zostanie sprzedany za 4 do 6 milionów dolarów. Tymczasem kupujący wywindowali cenę aż do 44,6 miliona dolarów. Tym samym mamy do czynienia z najwyższą ceną osiągniętą za skamieniałość. „Apex” okazał się droższy od „Sue”, pierwszego dinozaura sprzedanego na aukcji, za którego nabywca zapłacił w 1997 roku 8,4 miliona dolarów, oraz od dotychczasowego rekordzisty – „Stana” – który w 2020 roku osiągnął cenę 31,8 miliona USD. „Apex” pochodzi z hrabstwa Moffat w stanie Kolorado z okolic miasta Dinosaur, nazwanego tak z powodu bliskości Dinosaur National Monument. To najbogatszy w szczątki dinozaurów region w USA. „Apex” stanowi bardzo ważne odkrycie, gdyż zachował się niemal w całości. Cooper wydobył 254 kości. Specjaliści sądzą, że gatunek ten posiadał około 319 kości. To, co dotrwało do naszych czasów, zachowało się w świetnym stanie. Widoczne są niewielkie szczegóły, kości w dużej mierze zachowały swój kształt i szczegóły powierzchni. « powrót do artykułu
  23. Słońce znajduje się maksimum swojego obecnego cyklu, a astronomowie odkryli już pierwsze sygnały świadczące o rozpoczynaniu się kolejnego cyklu. Obecnie nasza gwiazda jest maksymalnie aktywna i stan taki potrwa do połowy przyszłego roku. Cykle trwają średnio 11 lat, gdy Słońce zmienia aktywność z minimalnej po maksymalną. W maksimum do powierzchni Ziemi dociera o ok. 1 W/m2 energii więcej, niż w minimum. Obecnie znajdujemy się w 25. cyklu. Liczymy je bowiem od roku 1755, kiedy to rozpoczęto regularnie zapisywać liczbę plam na Słońcu. Naukowcy z University of Birmingham poinformowali podczas Narodowego Spotkania Astronomicznego organizowanego przez Królewskie Towarzystwo Astronomiczne, że zarejestrowali pierwsze fale dźwiękowe pochodzące z wnętrza Słońca, które świadczą o rozpoczynaniu się kolejnego cyklu. Oficjalnie cykl ten powinien rozpocząć się około 2030 roku. Astronomowie wykorzystują fale dźwiękowe z wnętrza Słońca do badań jego ruchu obrotowego. Przyglądają się w ten sposób zmianom prędkości w ruchu obrotowym niektórych fragmentów gwiazdy. Zwykle przed rozpoczęciem kolejnego cyklu pojawiają się obszary, gdzie ruch taki przyspiesza. Prawdopodobnie widzimy tutaj pierwsze oznaki cyklu 26., który rozpocznie się około 2030 roku, mówi główna autorka badań, doktor Rachel Howe. Zmiany, o których mowa, są od 1995 roku badane przez Global Oscillation Network Group, w skład której wchodzą teleskopy w Australii, Indiach, Chile, W Kalifornii, na Hawajach i Wyspach Kanaryjskich. Całość wspomaga satelita Solar Dynamics Observatory. Dotychczas zebrano dane z cykli 23., 24. i 25., co pozwala na porównywanie zjawisk towarzyszących tym cyklom. Doktor Howe od 25 lat specjalizuje się w badaniu zmian ruchu obrotowego Słońca. Teraz jej zespół zaobserwował szybciej przemieszczającą się materię, która podąża w kierunku słonecznego równika. Takie samo zajwisko obserwowano gdy rozpoczynały się cykle 24. i 25. « powrót do artykułu
  24. Kurczenie się powierzchni lodu morskiego powoduje, że powierzchnia Ziemi odbija coraz mniej światła słonecznego. Coraz więcej jest więc pochłaniane i wypromieniowywane, co przyspiesza globalna ocieplenie. Naukowcy z University of Michigan stwierdzili właśnie, że tempo, w jakim obszary pokryte lodem morskim tracą zdolność do odbijania promieniowania jest większe niż tempo spadku zasięgu lodu. A to powoduje, że wpływ zmian w lodzie morskim na ogrzewanie się planety jest bliżej maksimum przewidywanego przez modele klimatyczne. Uczeni z Michigan wykorzystali – pochodzące z lat 1980–2023 – pomiary satelitarne pokryw chmur oraz promieniowania słonecznego odbijanego przez lód morski. Gdy chcemy się dowiedzieć, w jaki sposób topnienie się lodu morskiego może wpływać na klimat, musimy symulować pełny wiek, by uzyskać wiarygodne odpowiedzi, mówi profesor Mark Flanner z UMich. Obecnie dotarliśmy do punktu, w którym mamy wystarczająco dużo danych z pomiarów satelitarnych, by nie opierać się wyłącznie na symulacjach, ale korzystać z danych pomiarowych, dodaje uczony. Od 1980 roku w Arktyce obserwujemy olbrzymie stałe spadki średniej powierzchni lodu morskiego i jego chłodzącego wpływu na klimat. Inaczej ma się sprawa z Biegunem Południowym. Tam roczne wahania są tak duże, że trudno obserwować jest trend. Jednak jeszcze do niedawna wydawało się, że powierzchnia tamtejszego lodu pływającego jest stabilna, z niewielkim trendem wzrostowym, co przekładało się na zwiększenie ilości światła słonecznego, jakie lód ten odbija. Jednak w 2016 roku doszło do gwałtownej utraty lodu. Wydaje się obecnie, że mamy do czynienia z trendem spadkowym i przez ostatnich 8 lat chłodzący wpływ Antarktyki był najsłabszy od początku lat 80. XX wieku. Jednak głównym problemem, który zauważyli autorzy najnowszych badań jest fakt, że lód morski ma coraz mniejszą zdolność do odbijania promieni słonecznych. Coraz częstsze opady deszczu powodują, że jest on cieńszy, bardziej mokry, na jego powierzchni stoi woda, a to zmniejsza jego zdolność do odbijania światła. Zjawisko takie jest widoczne przede wszystkim w Arktyce w najbardziej słonecznych częściach roku, gdzie od roku 1980 lód stracił 21–27% zdolności odbijania światła. Naukowcy obawiają się, że może ono odgrywać też dużą rolę w Antarktyce, gdzie od 2016 roku obserwuje się spadek ilości odbijanego światła. W sumie w skali globu ilość światła odbijanego przez lód pływający zmniejszyła się o 13–15% w porównaniu z pierwszą połową lat 80. W wyniku tego procesu w latach 2016–2023 globalny wpływ chłodzący lodu pływającego był średnio o 14% (0,25 W/m2) słabszy niż w latach 1980–1988. Przez to, że sam lód odbija obecnie mniej promieni, pojawia się sprzężenie zwrotne, które dodatkowo wzmacnia niekorzystne zmiany powodowane już przez samo zmniejszenie zasięgu lodu pływającego. W przypadku samej Antarktyki łączny wpływ utraty lodu i utraty jego zdolności do odbijania promieni słonecznych jest o 40% wyższy, niż sam wpływ utraty lodu. « powrót do artykułu
  25. Na plaży w pobliżu Taiari Mouth w nowozelandzkim regionie Otago ocean wymył na brzeg ciało najrzadszego znanego ludziom wieloryba. Mesoplodon traversii jest tak rzadko widywany przez ludzi, że praktycznie nic o nim nie wiemy. Najnowsze znalezisko daje niepowtarzalną okazję do lepszego poznania tych zwierząt, gdyż zwłoki 5-metrowego samca są w dobrym stanie. Tak dobrym, że po raz pierwszy można będzie przeprowadzić sekcję zwłok zwierzęcia. W 1872 r. szkocki geolog James Hector opisał niezwykłą żuchwę, znalezioną rok wcześniej na wyspie Pitt. W 1950 r. na wyspie White natrafiono na pierwszą częściowo zachowaną czaszkę. Na drugą trzeba było poczekać aż do 1986 r. Tym razem nie pochodziła ona z terytorium Nowej Zelandii, lecz Chile, a konkretnie z wyspy Robinson Crusoe. W 2002 r. sekwencjonowanie potwierdziło, że wszystkie szczątki uznawane za fragmenty kośćca M. traversii rzeczywiście należą do jednego gatunku. W 2010 roku spacerowicz zauważył na nowozelandzkiej plaży Opape dwa wale, 5-metrową samice i 3,5-metrowego samca. Nim udało się cokolwiek zrobić, zwierzęta zmarły. Pobrano próbki, a ciała zakopano w piasku. Mesoplodon traversii to jedne z najsłabiej poznanych ssaków. Od XIX wieku na całym świecie udokumentowano tylko 6 osobników. Wszystkie, z wyjątkiem jednego, pochodziły z Nowej Zelandii, przypomina Gabe Davies z Ministerstwa Ochrony Przyrody. To właśnie eksperci z tego urzędu zajmują się niedawno znalezionym ciałem. Tym razem postanowiono przeprowadzić dokładniejsze badania. Próbki ciała zwierzęcia zostały już wysłane do Uniwersytetu w Auckland, gdzie zajmą się nimi eksperci z New Zealand Cetacean Tissue Archive. Sekwencjonowanie DNA i jego badania mogą potrwać kilka miesięcy. Zwłoki są obecnie przechowywane w chłodnym miejscu, gdzie czekają na podjęcie decyzji, co do dalszych kroków. W 2012 roku informowaliśmy, że autorzy artykułu w Current Biology, którzy opisywali ówczesny stan wiedzy na temat M. traversii, stwierdzili, że zwierzę jest tak rzadko widywane, gdyż albo gatunek składa się z małej populacji, albo żyje na dużych głębokościach z dala od wybrzeży. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...