-
Liczba zawartości
37380 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
240
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Webb to maszyna do odkrywania supernowych, powiedziała Christina DeCoursey z University of Arizona podczas niedawnego 244. spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego. Młoda uczona stała na czele zespołu naukowego, który – dzięki Teleskopowi Webba – zidentyfikował we wczesnym wszechświecie 10-krotnie więcej supernowych niż znaliśmy dotychczas. Olbrzymia liczba supernowych oraz duże odległości, w jakich je wykryliśmy, to dwa najbardziej ekscytujące wyniki naszej pracy, dodała DeCoursey. Prowadzony przez nią zespół analizował obrazy rejestrowane przez Webba w ramach programu JWST Advanced Deep Extragalactic Survey (JADES). Teleskop Webba jest świetnie przystosowany do odszukiwania odległych obiektów ze względu na zjawisko przesunięcia ku czerwieni. Im bardziej odległe źródło światła, tym bardziej zwiększa się długość fali światła, która do nas od niego dociera. Przesuwa się ono ku zakresom podczerwieni, a JWST to instrument wyspecjalizowany w zbieraniu tego typu danych. Przed epoką Webba znaliśmy niewiele supernowych, których przesunięciu ku czerwieni z>2. Taka wartość oznacza, że supernowe te powstały, gdy wszechświat liczył nie więcej niż 3,3 miliarda lat. Uczeni prowadzeni przez DeCoursey porównywali wiele obrazów tych samych obszarów nieba, które Webb zarejestrował w odstępie roku. Szukali źródeł światła, które w tym czasie pojawiły się lub zniknęły. Badali więc zjawiska przejściowe. W ten sposób na bardzo małym obszarze nieboskłonu – porównano go do obszaru nieba jaki zostałby zasłonięty przez ziarno ryżu trzymane w wyciągniętej ręce – znaleziono aż 80 supernowych. Chcemy sprawdzić, czy tak bardzo odległe supernowe były znacząco inne od tych, które obserwujemy w bliższych częściach wszechświata, mówi Justin Pierel ze Space Telescope Science Institute. Naukowcy zidentyfikowali przy okazji najbardziej odległą ze znanych supernowych, o z=3,6. To supernowa typu II, do której eksplozji doszło w wyniku zapadnięcia się jądra gwiazdy. Miało to miejsce gdy wszechświat liczył 1,8 miliarda lat. Webb jest tak czuły, że rejestruje zjawiska przejściowe wszędzie, gdzie zostanie skierowany. To pierwszy krok w kierunku szerzej zakrojonych poszukiwań supernowych za pomocą JWST, stwierdził profesor Eiichi Egami z Arizony. « powrót do artykułu
-
Smartfon to urządzenie, bez którego większość z nas nie wyobraża sobie codzienności. To nie tylko rozwiązanie pozwalające na łatwą i szybką komunikację, ale również źródło rozrywki, a także narzędzie pracy. Towarzysząc nam w codzienności, nasz smartfon narażony jest na wiele niebezpieczeństw, takich jak zarysowania czy upadki. Aby im zapobiec i zabezpieczyć telefon przed uszkodzeniem, warto zainwestować w case, czyli etui ochronne. Sprawdź, które etui najlepiej chroni telefon. Dlaczego warto wyposażyć się w case na telefon? W dobie, gdy telefony kosztują często kilka tysięcy złotych, rozsądnie jest wyposażyć się w akcesoria, takie jak etui lub futerał na telefon. Są one w stanie pomóc nam uniknąć zniszczenia urządzenia, a także wynikających z tego kosztownych napraw. Smartfony najczęściej podróżują z nami w kieszeni lub torebce wraz z innymi przedmiotami, takimi jak na przykład klucze. Z tego względu narażone są na zarysowania i otarcia. Dodatkowa obudowa ochronna czy futerał są w stanie zapobiegać zarysowaniom powstałym na powierzchni urządzenia i zachować jego wygląd w dobrym stanie wizualnym na długi czas. Co więcej, wysokiej jakości case jest w stanie amortyzować siłę uderzenia w sytuacji, kiedy dojdzie do upadku telefonu. W ofercie sprzedawców znajdziemy różne rodzaje etui na telefon. Silikonowe etui - tanie i skuteczne rozwiązanie Silikonowy case to jedno z częściej wybieranych rozwiązań, które pozwala zabezpieczyć smartfon przed zniszczeniem. Silikon gwarantuje lekkość i elastyczność, która przekłada się na komfort użytkowania. Dodatkowo dobrze absorbuje wstrząsy i amortyzuje uderzenia. Oprócz tego silikonowe etui dostępne są w różnych wzorach i wariantach kolorystycznych, a także nie kosztują dużo. Szeroki wybór silikonowych case'ów można znaleźć, odwiedzając m.in. stronę https://www.mediaexpert.pl/smartfony-i-zegarki/akcesoria-do-telefonow/pokrowce-i-etui. Pokrowiec na telefon - skuteczna ochrona przed zarysowaniem Zastanawiając się, jakie etui na telefon wybrać, warto również rozważyć opcję w postaci pokrowca. Tego rodzaju etui sprawdzi się, jeżeli chcemy zapobiec zarysowaniom i otarciom, które mogłyby źle wpłynąć na wygląd naszego smartfonu. Pokrowce na telefon najczęściej wykonane są z materiału, dzięki czemu są miękkie i przyjemne w dotyku dobrze się prezentując. Mimo że potrafią skutecznie zabezpieczyć telefon przed zarysowaniem, podczas upadku nie stanowią zbyt efektywnej ochrony. Etui ze skóry - skutecznie chroni i dobrze wygląda Oczywistym kandydatem dla każdego, kto chce wybrać dobre etui na telefon, jest to wykonane ze skóry. W ofercie producentów znajdują się etui skórzane wykonane zarówno ze skóry naturalnej, jak i te bardziej przyjazne środowisku, stworzone z wykorzystaniem materiału syntetycznego. Wybierając etui ze skóry, możemy liczyć nie tylko na wysoką jakość i wytrzymałość. To także skuteczna ochrona urządzenia w razie jego upadku. Ponadto warto wybrać etui skórzane również w przypadku, kiedy zależy nam na elegancji. Modele szyte ze skóry nadają stylu nie tylko telefonowi, ale także jego posiadaczowi. Pancerna obudowa na telefon dla wymagających Ci z nas, którzy chcą zadbać o maksymalne bezpieczeństwo swojego drogocennego smartfonu, powinni zdecydować się na pancerne etui. Przyodzianie swojego telefonu w pancerz pomoże uchronić go przed wszelkimi konsekwencjami wynikającymi z upadku z wysokości. Odporny materiał doskonale amortyzuje siłę uderzenia, chroniąc telefon w przypadku, kiedy wypadnie nam on z dłoni, lądując na chodniku czy betonie. Pomimo dość wysokiej ceny jest to jedno z najlepszych dostępnych etui na smartfon. Nadal nie wiesz, jak wybrać akcesoria do smartfonu? Odwiedź stronę https://www.mediaexpert.pl/poradniki, gdzie znajduje się wiele przydatnych informacji. « powrót do artykułu
-
Malaria to jedna z najbardziej zabójczych chorób w historii ludzkości. W 2022 roku zanotowano 249 milionów zakażeń i 608 000 zgonów w 85 krajach. Obecnie ograniczona jest głównie do obszarów tropikalnych, ale nieco ponad 100 lat temu występowała na połowie powierzchni Ziemi, w tym w USA, Kanadzie, w Skandynawii i na Syberii. Choroba jest przedmiotem intensywnych badań, również dotyczących jej historii i ewolucji. Międzynarodowa grupa naukowa pracująca pod kierunkiem ekspertów z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka zrekonstruowała ewolucję oraz drogi rozprzestrzeniania się malarii w ciągu ostatnich 5500 lat. Spuścizna malarii zapisana jest w naszych genach. Warianty genów odpowiedzialnych za niszczące choroby krwi, takie jak niedokrwistość sierpowatokrwinkowa, przetrwały u ludzi prawdopodobnie dlatego, że zapewniają częściową odporność na malarię, mówi główna autorka badań, doktorantka Megan Michel. Ewolucję malarii trudno jest jednak śledzić, gdyż choroba nie pozostawia ona oczywistych śladów na szkieletach, mamy też niewiele dokumentów z przeszłości opisujących malarię. Jednak dzięki rozwojowi nowoczesnych technik badawczych zauważono, że w zębach można znaleźć DNA patogenów, które krążyły we krwi w chwili śmierci. Obecnie malaria występuje endemicznie w tropikalnych regionach Ameryki, a naukowcy od dawna spierają się, czy jeden z dwóch najbardziej śmiercionośnych gatunków wywołujących malarię – Plasmodium vivax (zarodziec ruchliwy) – który zaadaptował się do klimatu umiarkowanego, przybył wraz europejską kolonizacją, czy też tysiące lat wcześniej, gdy ludzie dopiero zasiedlali nowe kontynenty. By odpowiedzieć na to pytanie naukowcy z 80 instytucji z 21 krajów przeanalizowali DNA osoby zainfekowanej malarią, którą pochowano w Laguna de los Cóndores, w lesie deszczowym wysoko w peruwiańskich Andach. Dowiedzieli się, że P. vivax z Laguna de los Cóndores jest podobny do starego europejskiego P. vivax, co sugeruje, że do infekcji doszło w ciągu pierwszych 100 lat po przybyciu Europejczyków. Naukowcy wykazali też istnienie związku pomiędzy P. vivax z Laguna de los Cóndores a współczesnym patogenem występującym na terenie Peru. Dowiedliśmy nie tylko faktu, że malaria szybko dotarła w te dość odległe regiony, ale dane wskazują też, że patogen się tutaj rozwijał, zadomowił i skutkował powstaniem odmian, które do dzisiaj zarażają ludzi w Peru, dodaje Eirini Skourtanioti. Natomiast obecność w Ameryce P. falciparum to prawdopodobnie skutek transatlantyckiego handlu niewolnikami. Naukowcy opisali też działania wojenne, które doprowadziły do rozprzestrzeniania się malarii w Europie. W pobliżu gotyckiej Katedry św. Rumolda w Mechalen w Belgii znajduje się cmentarz, który istniał przy pierwszym stałym szpitalu wojskowym nowożytnej Europy. Szpital działał w latach 1567–1715. Badania szczątków pochowanych tam osób wykazały, że niektóre z osób zmarłych przed wybudowaniem szpitala były zarażone P. vivax, natomiast po wybudowaniu szpitala wśród zmarłych byli ludzie zarażeni najbardziej śmiercionośnym zarodźcem malarii, Plasmodium falciparum. Co więcej, obserwujemy więcej przypadków malarii wśród mężczyzn, którzy nie pochodzili z tych okolic i trafili do szpitala. Zidentyfikowaliśmy też ludzi zarażeni P. falciparum, gatunkiem, który był rozpowszechniony w basenie Morza Śródziemnego, ale nie występował endemicznie na północ od Alp, dodaje Federica Pierini. Zmarli zarażeni P. falciparum to mężczyźni z basenu Morza Śródziemnego. Prawdopodobnie są to żołnierze z północnych Włoch, Hiszpanii i innych regionów, którzy podczas wojny 80-letniej walczyli w Armii Flandrii hiszpańskich Habsburgów. Stwierdziliśmy, że masowe przemieszczanie się wojska odgrywało ważną rolę w rozprzestrzenianiu się malarii, podobną do tej, jaką w obecnej Europie odgrywa rozprzestrzenianie się tej choroby na lotniskach. W naszym zglobalizowanym świecie podróżujący ludzie przynoszą patogeny Plasmodium do regionów, w których zostały one wytępione, a komary mogą nawet prowadzić do lokalnej transmisji, dodaje Alexander Herbig. W Azji badacze dokonali niespodziewanego odkrycia. Zidentyfikowali najstarszy znany przypadek malarii na tym kontynencie. Materiał genetyczny patogenu znaleziono w szczątkach osoby pochowanej około 800 roku przed Chrystusem w Chokhopani w dolinie rzeki Kali Gandaki w Nepalu. Obszar ten położony na wysokości 2800 metrów nad poziomem morza znajduje się poza zasięgiem zarówno występowania Plasmodium, jak i komarów z rodzaju Anopheles. Okolice Chokhopani są zimne i dość suche. Ani pasożyt, ani przenoszące go komary, nie są w stanie przetrwać na tej wysokości. Zadaliśmy więc sobie pytanie, w jaki sposób osoba z Chokhopani zaraziła się malarią, która mogła ostatecznie doprowadzić do jej śmierci, stwierdza profesor Christina Warinner z Uniwersytetu Harvarda i Instytutu Maxa Plancka. Analizy genetyczne wykazały, że zmarłym był miejscowy mężczyzna, przystosowany do życia na dużych wysokościach. Jednak dowody archeologiczne z Chokhopani i okolic wskazują, że tutejsi mieszkańcy byli zaangażowani w długodystansowy handel. Myślimy o tych regionach jako odległych i niedostępnych. Ale dolina Kali Gandaki była rodzajem himalajskiej autostrady, łączącej Wyżynę Tybetańską z Indiami. Miedziane przedmioty znalezione w pochówkach w Chokhopani wskazują, że tutejsi mieszkańcy byli częścią sieci handlowej obejmującej północne Indie. Nie musieli też wędrować daleko, by dotrzeć do nisko położonych bagiennych obszarów Teraju, obejmujących Nepal i Indie, w których do dzisiaj malaria występuje endemicznie, wyjaśnia profesor Mark Aldenderfer. To pierwsze badania, podczas których można było przeanalizować dawne drogi rozprzestrzeniania się malarii w Europie, w której chorobę tę udało się eradykować. Obecnie każdego roku w UE rejestruje się około 6000 przypadków malarii, z czego 99,8% jest związanych z podróżami. W 2022 roku na terenie Unii Europejskiej odnotowano 13 lokalnych zarażeń malarią (7 we Francji, 3 w Niemczech, 2 w Hiszpanii i 1 w Irlandii). Sytuacja jest jednak dynamiczna i może ulec zmianie w związku ze zmianami klimatu i związanymi z nimi zmianami występowania różnych organizmów. « powrót do artykułu
-
Jądro wewnętrzne Ziemi od 2008 roku obraca się 2-3 razy wolniej niż w latach 2003–2008, twierdzą naukowcy z University of Southern California (USC). Ruch jądra wewnętrznego jest przedmiotem badań i sporów od dwudziestu lat. Niektórzy eksperci twierdzą, że obraca się ono szybciej, niż powierzchnia planety. Uczeni z USC dostarczyli obecnie jednoznacznych dowodów, że przed kilkunastu laty jądro wewnętrzne zaczęło zwalniać. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem na sejsmografie dane na to wskazujące, byłem zdumiony. Później trafiliśmy na dziesiątki innych obserwacji, wykazujących ten sam wzorzec. Stało się więc jasne, że po raz pierwszy od kilku dekad wewnętrzne jądro Ziemi spowolniło. Niektóre zespoły naukowe opowiadały się ostatnio za istnieniem takiego zjawiska, przedstawiając odpowiednie modele. My dostarczamy najbardziej przekonujących dowodów, stwierdza profesor John Vidale. Wewnętrzne jądro Ziemi to ciało stałe złożone z żelaza i niklu. Jego średnica wynosi około 2500 km – dla porównania średnica Księżyca to 3500 km – i znajduje się około 5000 kilometrów pod naszymi stopami. Badać je można jedynie metodami analizy fal sejsmicznych. Vidale i Wei Wang z Chińskiej Akademii Nauk wykorzystali powtarzające się trzęsienia Ziemi do badań nad jądrem wewnętrznym. Trzęsienia takie mają miejsce w tym samym obszarze, mają podobną siłę i to samo źródło. Z tego względu generują niezwykle podobne do siebie fale sejsmiczne. Uczeni przeanalizowali 121 powtarzających się trzęsień Ziemi, jakie miały miejsce wokół Wysp Sandwich Południowy w latach 1991–2023. Użyli też danych z radzieckich, francuskich i amerykańskich prób jądrowych. To dzięki ich analizie wykryli spowolnienie ruchu obrotowego jądra. Zdaniem Vidale'a, za zjawisko to odpowiadają zaburzenia w płynnym jądrze zewnętrznym oraz wpływ grawitacji leżących powyżej warstw skalnych. « powrót do artykułu
-
Chichén Itzá był jednym z najważniejszych ośrodków kultury Majów od późnego okresu klasycznego po okres postklasyczny. Obecnie to jeden z najchętniej odwiedzanych ośrodków Majów, który swą sławę zawdzięcza monumentalnej architekturze oraz wielu dowodom na składanie ofiar z ludzi. O tego typu rytuałach świadczą zarówno ich przedstawienia w sztuce, jak i szczątki setek ofiar wydobyte na początku XX wieku z cenote. Wiele szczątków ludzi złożonych w ofierze w Chichén Itzá należy do dzieci i młodzieży. Istnieje powszechne przekonanie, że w ofierze składano głównie dziewczynki i młode kobiety. Hipotezę taką wysunięto, mimo że na podstawie zachowanych szczątków trudno określić płeć ofiar. W 1967 roku w pobliżu cenote odkryto podziemną komorę, w której znajdowały się szczątki ponad 100 dzieci. Komora ta to prawdopodobnie chultún, zbiornik na wodę, który powiększono, łącząc go z niewielką jaskinią. Jaskinie, cenoty i chultún od dawna wiązano z poświęcaniem dzieci przez Majów. Miejsca te były postrzegane jako połączenia ze światem podziemnym. Naukowcy z Instytutów Antropologii Ewolucyjnej i Geoantropologii im. Maxa Plancka, Narodowej Szkoły Antropologii i Historii w Mexico City, meksykańskiego Narodowego Instytutu Antropologii i Historii oraz Uniwersytetu Harvarda bardzo dokładnie przyjrzeli się szczątkom 64 dzieci znalezionym w chultún w Chichén Itzá. Chcieli lepiej zrozumieć rytuały Majów oraz kontekst, w jakim składano ofiary z dzieci. Stwierdzili, że chultún był wykorzystywany do składania ofiar od VII do XII wieku, ale najbardziej intensywnie wykorzystywany był w szczycie potęgi miasta, w latach 800–1000. Największym zaskoczeniem były jednak wyniki analiz DNA szczątków, które wykazały, że wszystkie 64 ofiary stanowili chłopcy. Analizy pokazały też, że były to dzieci z lokalnych społeczności, a co najmniej 25% z nich było blisko spokrewnionych z jedną lub więcej innych ofiar z chultún. Dieta spokrewnionych dzieci była bardzo podobna, co sugeruje, że wychowywały się w tej samej rodzinie. Jeszcze bardziej zdziwiło nas, że zidentyfikowaliśmy tam dwie pary bliźniąt, mówi współautorka badań Kathrin Nägele. Podobny wiek chłopców, ich bliskie pokrewieństwie i fakt, że składano ich w ofierze w tym samym miejscu przez setki lat wskazują, że ofiary starannie wybierano z konkretnego powodu. Bliźnięta odgrywają szczególną rolę w życiu duchowym i mitach założycielskich Majów. Rytuał poświęcenia bliźniąt odgrywa centralna rolę w Popol Vuh, świętej księdze narodu Kicze, która opisuje stworzenie ludzkości i początek historii. Co prawda sama księga została spisana w XVI wieku, a odkrył ją i przetłumaczył w XVIII wieku ksiądz Francisco Ximénez, jednak w 2009 roku w El Mirador odkryto rzeźbione panele z około 300 roku p.n.e., które zawierają tę samą historię. Opowieść zapisana w Popol Vuh liczy więc tysiące lat. Poświęcanie chłopców, a szczególnie bliźniąt, ma więc wyraźny związek z mitem o powstaniu Majów. Na początku XX wieku rozpowszechniono fałszywą wersję o poświęcaniu w Chichén Itzá dziewczynek i młodych kobiet. Nasze badania odwracają tę narrację i pokazują głęboki związek pomiędzy rytualnymi ofiarami, a cyklem ludzkiego życia i śmierci opisanym w świętych tekstach Majów, mówi profesor Christina Warinner. Badania pozwoliły też przyjrzeć się innej zagadce z historii Mezoameryki – długotrwałemu wpływowy epidemii z epoki kolonialnej na współczesny genom lokalnej społeczności. W XVI wieku głód, wojny i epidemie doprowadziły do 90% spadku liczby ludności w Meksyku. Jedną z największych klęsk była epidemia cocoliztli z 1545 roku. Niedawno zidentyfikowano jej przyczynę, którą okazała się Salmonella enterica. W genomie obecnych rdzennych i mieszanych mieszkańców Meksyku widać zmiany, które doprowadziły do zwiększonej odporności na ten szczep bakterii. Nowe informacje, uzyskane z dawnego DNA, nie tylko pozwalają nam obalić stare hipotezy i założenia, ale dają też świeży wgląd w biologiczne następstwa dawnych wydarzeń i życie kulturowe Majów, stwierdzili badacze. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Colorado State University, organizacji Save The Elephants, Elephant Voices i Amboseli Elephant Research Project poinformowali na łamach Nature Ecology & Evolution, że słonie nadają sobie imiona. Uczeni zidentyfikowali w dźwiękach wydawanych przez słonie te sekwencje, które wydawały się unikatowymi identyfikatorami – imionami – poszczególnych osobników. Gdy w ramach eksperymentu nagrali te dźwięki i je odtwarzali, słonie, do których odnosiły się imiona, reagowały dźwiękiem lub zbliżeniem się do głośnika. Delfiny i papugi wzywają się, naśladując cechy charakterystyczne dźwięków wydawanych przez osobnika, którego chcą zawołać. W przeciwieństwie do nich, słonie nie naśladują dźwięku wydawanego przez innego słonia, a wzywają go w sposób, który jest podobny do ludzkiego wołania, mówi główny autor badań, Michael Pardo. Wydawanie nowych zestawów dźwięków jest niezbędne, by zidentyfikować konkretnego osobnika po imieniu. Świadczy też o wyższych umiejętnościach poznawczych. Zdolność do użycia indywidualnych etykiet dźwiękowych na oznaczanie poszczególnych osobników może wskazywać, że słonie są zdolne do abstrakcyjnego myślenia, dodaje profesor George Wittemyer. Słonie, podobnie jak ludzie, funkcjonują w ramach skomplikowanych struktur społecznych. Tworzą niewielkie rodziny i duże klany, wchodzą w złożone interakcje z innymi słoniami. Więc podobnie jak u ludzi, mogła się i nich pojawić potrzeba rozróżniania w komunikacji poszczególnych członków grupy. Słonie dużo ze sobą rozmawiają. Komunikacja dźwiękowa, obok komunikacji wzrokowej, dotykowej i zapachowej, odgrywa u nich olbrzymią rolę. Wydawany przez nie repertuar dźwięków jest imponujący. Od głośnego trąbienia po bardzo niskie, niesłyszalne przez człowieka, dźwięki wydawane za pomocą strun głosowych. Naukowcy, którzy odkryli, że słonie nadają sobie imiona, podkreślają, że może to wskazywać, iż wykorzystują wiele innych unikatowych nazw i opisów. Badacze zauważyli jeszcze jedno zjawisko, upodabniające komunikację słoni do komunikacji ludzi. Otóż słonie, podczas rozmowy, nie zawsze zwracają się do siebie po imieniu. Imienia używały najczęściej gdy komunikowały się na duże odległości i gdy dorośli zwracali się do młodych. To już kolejne w ostatnim czasie badania pokazujące, że zwierzęta są bardziej podobne do ludzi, niż nam się wydaje. Niedawno informowaliśmy, że słonie indyjskie urządzają pogrzeby swoim zmarłym dzieciom. « powrót do artykułu
-
Na terenie rzymskiego castrum w Autessiodurum – obecnie Auxerre – archeolodzy odkryli cmentarz poświęcony niemowlętom i dzieciom, które urodziły się martwe. Dobry stan zachowania cmentarza daje archeologom niepowtarzalną okazję do zbadania praktyk pogrzebowych najmłodszych członków starożytnej gallo-rzymskiej społeczności. Odkrycia dokonano podczas pierwszych prac wykopaliskowych w historycznym centrum miasta. Ich celem jest zbadanie ewolucji Auxerre od czasów rzymskich po wiek XIX. Ufortyfikowaną miejscowość założyło w tym miejscu galijskie plemię Senonów około 30 roku p.n.e. Mimo że Autessiodurum znajdowało się na skrzyżowaniu ważnych rzymskich dróg, znaczenie zyskało dopiero w III wieku, gdy zostało prowincjonalną stolicą. W IV wieku miasto otoczono nowymi murami, które objęły dawny cmentarz. Zgodnie z rzymskimi zwyczajami, nekropolie lokowano poza pomerium – sakralną linią wyznaczającą granice miasta. Na obrzeżach takich nekropolii istniały sektory wyznaczone dla różnych grup społecznych, w tym i dzieci. Teraz pod murami z IV wieku znaleziono taki dziecięcy sektor cmentarza wykorzystywany pomiędzy I a III wiekiem. Już sam fakt, że dobrze się zachował daje nadzieję na zdobycie nowych unikatowych informacji. Jakby jeszcze tego było mało, archeolodzy mają nadzieję, że znajdą tam ślady unikatowej gallo-rzymskiej tradycji funeralnej związanej z dziećmi. Dotychczas na cmentarzu znaleziono celowo rozbite ceramiczne naczynia z darami dla zmarłych oraz mające ich chronić amulety, jak perłę czy monety. Na głowie jednego ze zmarłych dzieci umieszczono niewielki ceramiczny kubek. Większość zmarłych pochowano w pozycji płodowej, chociaż znaleziono również pochówki na plecach. Największe zróżnicowanie zauważono w przypadku niemowląt. Chowano je w drewnianych trumnach, ceramicznych pojemnikach, skrzyniach wykonanych z dachówek, pniach drzew, skrzyniach z kamieni czy owinięte tekstyliami i różnymi elastycznymi materiałami. Czasami ciało przykrywano kawałkami rozbitych amfor. Archeolodzy wyróżnili do ośmiu etapów praktyk funeralnych, jakie stosowano podczas pogrzebów dzieci. Wskazuje to na złożone praktyki i wielką dbałość. Charakterystycznymi cechami gallo-rzymskich cmentarzy są wysoki stopień zagęszczenia grobów oraz ich poszczególne warstwy. Na dotychczas badanych cmentarzach znaleziono do 5 pięter pochówków. Wynikało toe ze zwyczaju, który nakazywał zachowanie integralności grobu. Jednak na badanym cmentarzu zauważono, że niektóre groby zostały zniszczone przez inne, co może świadczyć zarówno o braku miejsca na cmentarzu, jak i o niższym statusie tak małych dzieci. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Brigham and Women’s Hospital przez 25 lat prowadzili badania ponad 25 000 Amerykanek i stwierdzili, że panie, które w większym stopniu przestrzegały diety śródziemnomorskiej były narażone na o 23% niższe ryzyko zgonu, rzadziej cierpiały na nowotwory i choroby układu krążenia. Z naszych badan wynika, że jeśli kobiety chcą żyć dłużej, powinny zwracać uwagę na dietę. Naśladowanie diety śródziemnomorskiej może o niemal 1/4 zmniejszyć ryzyko zgonu w ciągu najbliższych 25 lat. To korzyści ze zmniejszonego ryzyka zachorowań na raka i choroby układu krążenia, które są głównymi przyczynami zgonów w USA i na świecie, mówi profesor kardiologii Samia Mora, jedna z głównych autorek badań. Dieta śródziemnomorska jest bogata w składniki roślinne, a głównym wykorzystywanym w niej tłuszczem jest oliwa z oliwek. Zaleca ona umiarkowane spożycie ryb, drobiu, produktów mlecznych, jaj i alkoholu oraz sporadyczne spożycie innych mięs, słodyczy i przetworzonej żywności. Autorzy badań chcieli nie tylko przyjrzeć się długoterminowym skutkom płynącym ze stosowania tej diety, ale również wyjaśnić biologiczne mechanizmy leżące u ich podstaw. Dlatego też przeanalizowali 40 biomarkerów reprezentujących różne czynniki ryzyka i cechy biologiczne. Najważniejszymi z analizowanych były biomarkery dotyczące metabolizmu i stanu zapalnego. Uczeni z uwagą przyjrzeli się też biomarkerom związanym z insulinoopornością, trójglicerydami i tkanką tłuszczową. Z badan wynika, że – wprowadzone dzięki diecie śródziemnomorskiej – nawet niewielkie zmiany związane z czynnikami ryzyka chorób metabolicznych – szczególnie te powiązane z małymi molekułami powstającymi w procesie metabolizmu, stanem zapalnym, trójglicerydami, otyłością i insulinoopornością – niosą ze sobą olbrzymie korzyści, dodaje główny autor badań, profesor Shafqat Ahmad, epidemiolog z Uniwersytetu w Uppsali. Mocną stroną badań jest duża próba, na których je wykonano, i długi czas ich prowadzenia. Słabą zaś fakt, że objęto nimi kobiety w średnim wieku i starsze. Jednak to kolejne z badań potwierdzających liczne korzyści płynące ze stosowania diety zbliżonej do śródziemnomorskiej. « powrót do artykułu
-
Myszy, u których doszło do niewielkiego zwiększenia aktywności kinazy mTOR, żyły średnio o 30% krócej. Kinaza mTOR występuje w kompleksie białkowym mTORC1. Kompleks ten kontroluje anabolizm – zachodzące w komórkach reakcje chemiczne prowadzące do powstania złożonych związków gromadzących energię – a kontrola ta odbywa się w reakcji na sygnały czynnika wzrostu i dostępności składników odżywczych. Odkrycie może wyjaśniać, dlaczego u osób o wysokim BMI częściej pojawiają się choroby związane z wiekiem oraz dlaczego ograniczenia dietetyczne prowadzą do zdrowszego i dłuższego życia u ssaków. Autorzy pracy, opublikowanej na łamach Nature Aging, tak zmodyfikowali genetycznie myszy, by kompleks mTORC1 otrzymywał fałszywe informacje o nadmiarze składników odżywczych. Badania wykazały, że u takich myszy dochodziło do zaburzeń pracy trzustki, nerek czy wątroby. W organach tych dochodziło wówczas do akumulacji komórek układu odpornościowego, co wywoływało stan zapalny i pogarszało sytuację. Myszy wykazywały wiele cech uszkodzenia miąższu, w tym starzenie się, ekspresję molekuł zapalnych, zwiększony stan zapalny szpiku kostnego z cechami chronicznego zapalenia związanego z wiekiem oraz zmniejszoną o około 30% długość życia. Przeprowadzono też eksperymenty z przeszczepem szpiku kostnego, które wykazały, że jego komórki są nadmiernie pobudzone, co prowadzi do ekstrawazacji – przedostawania się z naczyń krwionośnych do otaczających tkanek – neutrofili, a to pogarsza stan zapalny. Uczeni odnotowali też zmniejszenie aktywności lizosomów. Zjawisko takie jest też typowe dla starzenia się, co potwierdzono, porównując aktywność lizosomów u ludzi młodych oraz 70-latków. Biorąc zatem pod uwagę rolę, jaką mTOR odgrywa w metabolizmie, można lepiej zrozumieć dlaczego nadwaga i otyłość są silnie skorelowane z chorobami powiązanymi z wiekiem, a ograniczenie liczby przyjmowanych kalorii pomaga w utrzymaniu dobrego stanu zdrowia i dłuższym życiu. « powrót do artykułu
-
Badania, opublikowane na łamach pisma Proteomics, potwierdziły, że w pałacu króla Gezo – historycznej postaci spopularyzowanej w filmie przygodowym „Królowa wojownik” – odprawiano rytuały wudu, w ramach których poświęcano ludzi. Gezo rządził w Dahomeju w latach 1818–1858. Uwolnił swój kraj od zależności od królestwa Ojo i stworzył z niego agresywną militarystyczną potęgę regionalną. Część jego armii stanowiły żeńskie jednostki Agojie, przez Europejczyków zwane „Amazonkami”. Stolicą Dahomeju, obecnie Beninu, było miasto Abomey. To stamtąd, pomiędzy rokiem 1645 a 1894, niezależnym Dahomejem rządziło około 10 królów. Była to monarchia absolutna, ze scentralizowaną biurokracją, silnym podziałem klasowym i niewolnictwem odgrywającym dużą rolę gospodarczą. Najdłużej trwały rządy Gezo. Obecnie Abomey jest trzecim największym miastem Beninu oraz jedną z największych atrakcji turystycznych kraju. Znajdują się tam pałace królewskie i miejsca pochówku władców. W latach 40. XX wieku francuski gubernator nakazał zorganizowanie muzeum historycznego, dzięki czemu pałace Gezo oraz Glele (rządził w latach 1858–1889) są publicznie dostępne. Rządy Gezo to okres licznych wojen i zwycięstw nad innymi ludami Afryki. Podobno droga do jego siedziby była wybrukowana żuchwami i czaszkami zabitych wrogów, a jeden z jego tronów został wsparty na czaszkach czterech pokonanych wodzów. Podstawę gospodarki Dahomeju był handel niewolnikami, których sprzedawano Europejczykom. Pod naciskiem Brytyjczyków Gezo zrezygnował z handlu niewolnikami i oparł gospodarkę na produkcji oleju palmowego z plantacji uprawianych przez niewolników, ale okazało się to mniej dochodowe, więc powrócił do handlu ludźmi. W kompleksie pałacowym Gezo znajduje się kompleks grobowy, cenotaf, w kształcie dwóch połączonych ze sobą chat. Został on poświęcony przez władcę jego zamordowanemu ojcu, Agonglo. Podobno do ich zbudowania wykorzystano nietypowy materiał. Zamiast standardowej zaprawy miano użyć między innymi krwi 41 ofiar. Liczba 41 jest liczbą magiczną w kulcie wudu. Krew użyta do budowy miała być krwią niewolników lub wrogów. Władcy Dahomeju byli królami-bogami. Mieli moc ziemską oraz duchową. Dla tych wyznawców wudu śmierć to tylko zmiana stanu, w którym się przebywa. Granicę pomiędzy światem ziemskim a miejscem spoczynku ciała i ducha zmarłego można magicznie wyznaczyć za pomocą metafizycznych dodatków do fizycznych elementów. Takim fizycznym elementem jest ściana grobowca, w której zostają umieszczone dodatki metafizyczne, jak modlitwa, ziemia ze świętego miejsca, woda ze świętego źródła oraz krew wrogów. W ten sposób powstaje mityczna siła chroniąca doczesne szczątki zmarłego króla. Grupa uczonych z Francji i Beninu przeprowadziła badania próbek pobranych ze ścian kompleksu grobowego Gezo. Potwierdziły one, że podczas jego budowy użyto ludzkiej krwi. Znaleziono też krew kury domowej. W ścianach znaleziono też białka mleka, które prawdopodobnie zostało dodane podczas ceremonii. Wudu pojawiło się prawdopodobnie w XVII wieku, a od XVIII wieku zaczęło przyciągać coraz większą uwagę Europejczyków. Kulminacja tego kultu w Dahomeju zbiegła się z rządami Gezo. Poświęcenie fetyszu lub miejsca wymaga odpowiednich rytuałów i ofiar. W większości przypadków jest to krew, olej i ziarna. Ofiary aktywują siłę uświęconego miejsca i przedmiotu. W przeszłości podczas rytuałów wudu wykorzystywano też krew ludzką. William Snelgrave, kapitan statku przewożącego niewolników, wspominał w 1727 roku, że jeńcy byli poświęcani w rytuałach wudu, a król osobiście wybierał ofiary. Podczas dorocznego upamiętnienia królewskich przodków poświęcano kilkadziesiąt osób. Natomiast po śmierci króla trwał dwuletni okres interregnum, a przed intronizacją kolejnego władcy przez kilka tygodni odbywały się uroczystości, podczas których poświęcano około 500 osób. Wudu niemal całkowicie zniknęło z Dahomeju po II wojnie Francuzów z Dahomejem, w wyniku której w 1894 roku kraj utracił niepodległość. « powrót do artykułu
-
Podczas wyprawy badawczej w głębiny Oceanu Spokojnego, naukowcy odkryli przezroczyste strzykwy, gąbki w kształcie pucharka oraz różowe strzykwy z rodzaju Scotoplanes. Badania były prowadzone przez 45 dni w strefie Clarion-Clipperton. To strefa oceaniczna pomiędzy Meksykiem a Hawajami. Znajduje się tam niezwykle bogaty ekosystem. Niestety, narażony jest na zagładę, gdyż wiele przedsiębiorstw ostrzy sobie zęby na wydobycie minerałów znajdujących się na tym obszarze. Głębiny oceanu to najmniej zbadane miejsca na Ziemi. Szacuje się, że dotychczas opisano jedynie 10% żyjących tam gatunków zwierząt, mówi jeden z członków wyprawy, Thomas Dahlgren z Uniwersytetu w Göteborgu. Naukowcy badali część równin abisalnych, znajdujących się na głębokościach 3500–5500 metrów. Mimo, że stanowią one ponad połowę powierzchni Ziemi, niewiele wiemy o żyjących tam zwierzętach. Prowadzone właśnie badania to jeden z niewielu obecnie przypadków, gdy naukowcy odkrywają nowe gatunki i ekosystemy w podobny sposób, jak robiono to w XVIII wieku, cieszy się Dahlgren. Zwierzęta występujące na tak wielkich głębokościach przystosowały się do życia w warunkach ograniczonego dostępu do pożywienia. Większość z nich polega na tzw. morskim śniegu, czyli szczątkach organicznych, które opadają na dno. Dlatego też populacja badanych zwierząt zdominowana jest przez gatunki filtrujące i mułożerne. Brak pożywienia wymusza na zwierzętach utrzymywanie dużych odległości pomiędzy poszczególnymi osobnikami, ale bogactwo gatunków w tym regionie jest zadziwiające. Obserwowaliśmy wiele wyspecjalizowanych cech adaptacyjnych, wyjaśnia Dahlgren. Za pomocą zdalnie kierowanego pojazdu uczeni wykonywali fotografie i pobierali próbki do badań. Zarejestrowali m.in. gąbki szklane o kształcie pucharka. To prawdopodobnie najdłużej żyjące zwierzęta na Ziemi. Uczeni sądzą, że mogą dożywać nawet 15 000 lat. Innym z nowo odkrytych gatunków są różowe strzykwy z rodzaju Amperima. To jedne z największych zwierząt tam żyjących. Działają jak odkurzacze czyszczące dno morskie. Specjalizują się w odszukiwaniu osadów, które przeszły przez najmniejsza liczbę żołądków, opisuje szwedzki uczony. Naukowcy chcą dowiedzieć się więcej o morskich głębinach, zanim rozpoczną się tam prace górnicze. Musimy wiedzieć więcej, by lepiej chronić żyjące tu gatunki. Obecnie 30% obszarów, na których planowane są prace górnicze, to obszary chronione. Sprawdzamy, czy to wystarczy, by uchronić gatunki przed zagładą, podsumowuje Dahlgren. « powrót do artykułu
-
Grawitacja bez masy? To i ciemna materia niepotrzebna
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Ciemna materia wciąż pozostaje dla nas tajemnicą. Nie potrafimy jej obserwować bezpośrednio, dlatego opieramy się na dowodach pośrednich, czyli na widocznym oddziaływaniu grawitacyjnym na materię widzialną. Ogólna teoria względności nie potrafi wyjaśnić tego widocznego oddziaływania w inny sposób, jak poprzez istnienie materii – a więc i masy – której nie widzimy. Na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society ukazał się właśnie artykuł, którego autor twierdzi, że grawitacja może istnieć bez masy. Jeśli ma rację, oznacza to, że i ciemna materia nie jest potrzebna. Doktor Richard Lieu z University of Alabama w Huntsville zajmował się badaniem równań różniczkowych Poissona, które wykorzystywane są podczas obliczeń dotyczących grawitacji galaktyk oraz gromad galaktyk. Poczułem się sfrustrowany istnieniem status quo, a dokładniej rzecz ujmując, przekonaniem o istnieniu ciemnej materii, mimo że od 100 lat nie przedstawiono bezpośredniego dowodu na jej obecność, mówi uczony. Naukowiec stwierdził, że „nadmiarowa” grawitacja potrzebna do utrzymania w całości galaktyk czy gromad galaktyk pochodzi z topologicznych defektów w strukturach, które powstały we wczesnym wszechświecie podczas przejścia fazowego. Kosmologiczne przejście fazowe to proces, w którym stan materii zmienił się w całym wszechświecie. Obecnie nie jest jasne, jaki rodzaj przejścia fazowego we wszechświecie mógł wywołać pojawienie się tego typu defektów topologicznych. Efekty topologiczne to bardzo kompaktowe regiony przestrzeni o wielkiej gęstości materii. Zwykle mają formę liniową, zwaną strunami, chociaż możliwe są też dwuwymiarowe struktury jak sfery. W moim artykule sfery takie składają się z cienkiej wewnętrznej warstwy o masie dodatniej i cienkiej zewnętrznej warstwy o masie ujemnej. Całkowita masa obu sfer wynosi dokładnie zero. Jednak gwiazda znajdująca się na takiej sferze doświadcza olbrzymiego oddziaływania grawitacyjnego skierowanego w stronę środka sfery, wyjaśnia Lieu. Skoro zaś grawitacja zakrzywia czasoprzestrzeń, umożliwia wszystkim obiektom wchodzenie we wzajemne interakcje, niezależnie od tego, czy posiadają masę czy też nie. Na przykład udowodniono, że bezmasowe fotony doświadczają efektów grawitacyjnych obiektów astronomicznych. Grawitacyjne zaginanie światła przez zestaw sfer składających się na galaktykę lub gromadę galaktyk wynika z faktu, że światło jest zaginane w stronę centrum sfery gdy przez nią przechodzi. Suma wszystkich skutków przejścia przez wiele sfer jest skończona i można ją zmierzyć, co daje wrażenie istnienia wielkiej ilości ciemnej materii, dodaje Lieu. Powstaje pytanie o proces formowania się czy gromadzenia takich sfer. To jednak może stać się przedmiotem przyszłych badań. W swoim artykule nie próbuję odpowiadać na problem tworzenia się takiej struktury. Spornym elementem będzie stwierdzenie, czy te sfery były początkowo płaszczyznami, a może nawet strunami, które mogły zostać zawinięte przez moment pędu. Powstaje też pytanie, w jaki sposób obserwacyjnie potwierdzić lub odrzucić istnienie sfer, mówi uczony i dodaje, że jego praca dostarcza pierwszych dowodów na możliwość istnienia grawitacji bez masy. « powrót do artykułu -
Bobry, nutrie czy szczury mają wyjątkowo silne, wydłużone zęby, które rosną im przez całe życie. Naukowcy z Instytutu Badań Ciała Stałego im. Maxa Plancka w Stuttgarcie przyjrzeli się zębom gryzoni w skali nano i odkryli, że ich zewnętrzna warstwa pokryta jest materiałem zawierającym żelazo. To dzięki niemu zęby są tak wytrzymałe. Odkrycie może doprowadzić do stworzenia nowych biomateriałów do pokrywania ludzkich zębów. Zęby ssaków pokryte są wyjątkowo twardym szkliwem. Siekacze gryzoni są szczególnie wytrzymałe. Szkliwo od strony warg jest u nich szczególnie twarde, dzięki czemu zęby samoczynnie się ostrzą. A cechą charakterystyczną zębów gryzoni jest ich pomarańczowo-brązowa barwa. Vesna Srot i jej zespół przeanalizowali szkliwo siedmiu gatunków gryzoni – bobrów, nutrii, szczurów, myszy, wiewiórek, świstaków oraz nornic – i znaleźli w nim materiał podobny do ferrihydrytu, nanomineralnego tlenowodorku żelaza. Znajduje się on w nanometrowej wielkości przerwach pomiędzy wydłużonymi kryształami hydroksyapatytu. Wypełnione tym materiałem przerwy stanowią mniej niż 2% szkliwa, jednak to one nadają zębom wytrzymałość mechaniczną i odporność na działanie kwasów, mówi Srot. Nowo odkryty materiał ma podobny kolor do reszty szkliwa, pomarańczowo-brązowe zabarwienie nadają zębom gryzoni dwie inne warstwy. A skoro tak, to materiał czyniący zęby gryzoni tak odpornymi, można będzie zastosować u ludzi. Może stać się on punktem wyjścia do produkcji nowej klasy materiałów dentystycznych. Dodatek niewielkiej ilości amorficznego czy nanokrystalicznego materiału podobnego do ferrihydrytu do produktów do pielęgnacji zębów, może wyjątkowo dobrze chronić szkliwo, stwierdza Srot. Materiał taki można by też dodawać na przykład do plomb. « powrót do artykułu
-
We wszechświecie obserwujemy wyraźną nierównowagę pomiędzy ciemną materią, a materią widzialną. Mimo że tej pierwszej jest znacznie więcej, wciąż nie wiemy, czym ona jest. Przed pięćdziesięciu laty Stephen Hawking wysunął hipotezę, zgodnie z którą ciemna materia jest zawarta w populacji miniaturowych czarnych dziur, które powstały w trylionowej (10-18) części sekundy po Wielkim Wybuchu, następnie zapadły się i rozproszyły po wszechświecie, ciągnąc za sobą czasoprzestrzeń, co doprowadziło do dzisiejszego rozkładu ciemnej materii. Profesor historii nauki i fizyki David Kaiser z MIT oraz absolwentka jego uczelni, Elba Alonso-Monsalve, postanowili sprawdzić, z czego te czarne dziury mogły powstać. Najpierw przyjrzeli się istniejącym teoriom dotyczącym mas i dystrybucji tych czarnych dziur. Zauważyliśmy, że istnieje bezpośredni związek pomiędzy czasem uformowania się czarnej dziury, a jej masą, mówi młoda uczona. Przeprowadzili obliczenia, z których dowiedzieli się, że mikroskopijne czarne dziury – o masie asteroidy i średnicy atomu – musiały powstać w ciągu pierwszej trylionowej sekundy po Wielkim Wybuchu. Jednak z obliczeń wynikało coś jeszcze. Mogła wówczas powstać też stosunkowo nieduża liczba znacznie mniejszych czarnych dziur – obiektów o masie kilku ton i rozmiarach znacznie mniejszych od protonu. Z czego jednak mogły być zbudowane? Kaiser i Alonso-Monsalve przeanalizowali badania dotyczące składu wczesnego wszechświata, skupiając się głównie na chromodynamice kwantowej, która zajmuje się oddziaływaniami silnymi. Te najsilniejsze z oddziaływań podstawowych zachodzą pomiędzy kwarkami a gluonami. Kwarki i gluony zaś to podstawowe budulce protonów i neutronów. Tymczasem zaraz po Wielkim Wybuchu wszechświat istniał w formie gorącej plazmy kwarkowo-gluonowej, która szybko się chłodziła, dając początek protonom i neutronom. Zdaniem badaczy, w tej jednej trylionowej sekundy, gdy kwarki i gluony jeszcze się ze sobą nie połączyły, każda uformowana wówczas czarna dziura wchłaniała takie wolne cząstki, warz z ich wyjątkową egzotyczną właściwością zwaną ładunkiem kolorowym. Gdy tylko zdaliśmy sobie sprawę, że te czarne dziury istniały w plazmie kwarkowo-gluonowej, najważniejszym pytaniem stało się, jak wiele ładunku kolorowego znajdowało się w materii, która wpadała do takiej pierwotnej czarnej dziury, mówi Alonso-Monsalve. Korzystając z chromodynamiki kwantowej badacze określili rozkład ładunku kolorowego w plazmie. Następnie obliczyli obszar wokół czarnej dziury, z którego wpadała doń materia. Doszli do wniosku, że mikroskopijne czarne dziury w tym czasie nie zawierały zbyt dużego ładunku kolorowego, ponieważ wchłaniały materię z na tyle dużego obszaru, iż istniała tam spora mieszanina ładunków, dających w sumie „ładunek obojętny”. Jednak inaczej było w przypadku najmniejszych czarnych dziur, tych mniejszych od protonu. Obszar wokół nich był na tyle mały, że różne ładunki kolorowe nie były dobrze wymieszane. Te supermałe czarne dziury były gęsto napakowane ładunkami kolorowymi, sięgając pod tym względem maksimum dopuszczalnego przez prawa fizyki. Głównym osiągnięciem badaczy z MIT nie jest stwierdzenie istnienia takich „ekstremalnych” czarnych dziur – o tym dyskutowano już od dawna – ale zarysowanie wiarygodnego procesu ich powstawania. Profesor Bernard Carr z Queen Mary University, uznał te badania za ekscytujące. Pokazują one bowiem, że istnieją okoliczności, w których malutką część wczesnego wszechświata mogły – chociaż przez chwilę – stanowić obiekty o ekstremalnych wartościach ładunku kolorowego. Wartości te są znacznie większe niż te, które pokazywały dotychczasowe badania na gruncie chromodynamiki kwantowej. Takie supernaładowane czarne dziury błyskawicznie wyparowały, ale prawdopodobnie istniały jeszcze w momencie, gdy tworzyły się pierwsze jądra atomowe. Proces ich formowania rozpoczął się około sekundy po Wielkim Wybuchu. A to oznacza, że te czarne dziury miały wystarczająco dużo czasu, by zaburzyć równowagę istniejącą do chwili tworzenia się jąder atomowych. Naukowcy nie wykluczają, że zaburzenia te wpłynęły na formowanie się jąder w taki sposób, że pewnego dnia będziemy w stanie zarejestrować ślady tego procesu. « powrót do artykułu
-
Droga Mleczna wielokrotnie zderzała się z innymi galaktykami. Dzięki teleskopowi Gaia Europejskiej Agencji Komicznej dowiadujemy się, że ostatnie z takich zderzeń miało miejsce miliardy lat później, niż dotychczas sądzono. Doszło do niego znacznie bliżej naszych czasów, niż ktokolwiek przypuszczał. Nasza Galaktyka rosła z czasem. Wchłaniała materiał z innych galaktyk, gdy te się do niej zbliżyły, dochodziło do zderzeń, rozerwania przybyszów i włączenia ich materiału do Drogi Mlecznej. Ślady tych wydarzeń widać i obecnie, w postaci „zmarszczek” możliwych do zidentyfikowania wśród różnych populacji gwiazd. Jednym z zadań Gai jest właśnie badanie tych „zmarszczek”. W tym celu teleskop odnotowuje dokładną pozycję i ruch ponad 100 000 pobliskich gwiazd. To niewielka część z 2 miliardów źródeł, które zwykle obserwuje. My zyskujemy zmarszczki z wiekiem, a w przypadku Drogi Mlecznej zachodzi proces odwrotny. Z czasem jest coraz mniej pomarszczona. Obserwując, jak zmarszczki te się rozprostowują z czasem, możemy określić, kiedy Galaktyka doświadczyła ostatniego wielkiego zderzenia. I okazało się, że było to miliony lat później, niż sądziliśmy, mówi główny autor najnowszych badań, Thomas Donlon z Rensselaer Polytechnic Institute i University of Alabama. W halo Drogi Mlecznej znajduje się duża grupa gwiazd o nietypowych orbitach. Mogły one trafić do naszej galaktyki podczas ostatniej wielkiej kolizji. Wydarzenie takie, zderzenie między Drogą Mleczną a masywną galaktyką karłowatą – nazwano Gaia-Sausage-Enceladus (GSE) i szacowano, że doszło do niego 8–11 miliardów lat temu. Jednak z nowych badań wynika, że wspomniane gwiazdy trafiły do Drogi Mlecznej w wyniku innego, znacznie późniejszego zderzenia. Żeby „zmarszczki” mogły być tak wyraźne, jak pokazuje je Gaia, musiały pojawić się mniej niż 3 miliardy lat temu, czyli co najmniej 5 miliardów lat później, niż sądziliśmy. Nowe „zmarszczki” pojawiają się, gdy gwiazdy przechodzą w tę i z powrotem przez centrum Drogi Mlecznej, dodaje współautorka badań, Heidi Jo Newberg z Rensselaer Polytechnic Institute. Odkrycie sugeruje, że do zderzenia z inną galaktyką musiało dojść w czasie wydarzenia, które autorzy badań nazwali Virgo Radial Merger. Nie można wykluczyć, że jednocześnie doszło wówczas do kolizji Drogi Mlecznej z całą rodziną galaktyk karłowatych. O szczegółach tego wydarzenia można przeczytać na łamach Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. « powrót do artykułu
-
Popularny słodzik, ksylitol, dodawany jest do dietetycznych napojów, past do zębów czy gum do żucia. Można go kupić również w pastylkach czy proszku do samodzielnego słodzenia napojów czy potraw. Jak jednak możemy przeczytać w najnowszym numerze European Heart Journal, naukowcy połączyli używanie ksylitolu ze zwiększonym prawdopodobieństwem ataku serca i udaru. Eksperymenty w laboratorium sugerują, że słodzik prowadzi do tworzenia się skrzepów. W ubiegłym roku informowaliśmy, że pracujący pod kierunkiem doktora Stanleya Hazena naukowcy z Cleveland Clinic przeprowadzili badania, z których wynika, że popularny słodzik erytrytol (E968) zwiększa ryzyko ataku serca i udaru. Po uzyskaniu takich wyników uczeni zastanawiali się, czy podobny wpływ może mieć ksylitol. Przeprowadzili więc badania na 3306 mieszkańcach USA i Europy. Rankiem, po tym jak badani nie jedli przez noc, pobrano od nich próbki krwi i przeanalizowali je pod kątem obecności ksylitolu. Następnie przez 3 lata śledzili losy uczestników badań. Okazało się, że u 1/3 osób, które miały największy poziom ksylitolu, występowało zwiększone ryzyko udaru i ataku serca. Chcąc lepiej zrozumieć to zjawisko, naukowcy przeanalizowali w laboratorium wpływ ksylitolu na płytki ludzkiej krwi oraz na płytki krwi u myszy. Okazało się, że skrzepy tworzyły się znacznie łatwiej w próbkach, w których był ksylitol, a u myszy znacznie szybciej formowały się, gdy podano im zastrzyki z ksylitolem. Na ostatnim etapie badań uczeni śledzili aktywność płytek u 10 osób, którym podano wodę posłodzoną ksylitolem. W ciągu 30 minut od jej wypicia poziom ksylitolu w plazmie krwi zwiększył się 1000-krotnie, a płytki łatwiej formowały skrzepy. Tym łatwiej, im wyższy był poziom ksylitolu we krwi. Nasze badania są kolejnymi, które pokazują, że pilnie musimy przyjrzeć się alkoholom cukrowym i sztucznym słodzikom. Nie oznacza to, że należy wyrzucić swoją pastę do zębów. Jednak powinniśmy być świadomi, że spożywanie produktów zawierających te związki wiąże się z podwyższonym ryzykiem zakrzepów, mówi doktor Hazen. Już wcześniej informowaliśmy, że dietetyczne napoje zwiększają ryzyko udaru u kobiet, dwa sztuczne słodziki zwiększają poziom glukozy we krwi, a ksylitol może być zabójczy dla psów. « powrót do artykułu
-
W ruinach zamku Burgstein w okręgu Reutlingen na południu Niemiec znaleziono pozostałości po żetonach do gier, które stanowiły rozrywkę możnych sprzed niemal 1000 lat. Najbardziej interesującym z żetonów jest bardzo starannie wykonany szachowy skoczek o wysokości 4 centymetrów. W Europie Środkowej bardzo rzadko znajduje się bierki szachowe pochodzące sprzed XIII wieku. Oprócz niego archeolodzy trafili też na cztery żetony w kształcie kwiatu oraz kostkę do gry. Wszystkie znalezione przedmioty zostały wykonane z poroża jelenia. Pod mikroskopem na skoczku widać ślady, które powstały podczas używania. Świadczą one o tym, że figurka była podnoszona, zatem grano podobnie, jak dzisiaj. W średniowieczu gra w szachy była jedną z siedmiu umiejętności, jakie powinien doskonalić rycerz. Nic więc dziwnego, że figurki szachowe znajdujemy głównie w zamkach, mówi doktor Jonathan Scheschkewitz z Krajowego Biura Ochrony Zabytków Badenii-Wirtembergii. Odkrycie żetonów do gier pochodzących z XI/XII wieku to całkowite zaskoczenie, a skoczek szachowy to prawdziwy skarb, dodaje doktor Lukas Werther z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego. A doktor Michael Kienzle z Uniwersytetu w Tybindze dodaje, że żetony znaleziono pod gruzami przy ścianie. Zostały zgubione lub schowane już w średniowieczu, stwierdza uczony. Badania mikroskopowe ujawniły też ślady czerwonej farby na jednym z żetonów w kształcie kwiatu. Szachy w obecnie znanej nam formie pojawiły się na terenie Indii prawdopodobnie w VI lub VII wieku. Około 750 roku trafiły do Chin, a do XI wieku zagościły w Japonii i Korei. Do Europy trafiły za pośrednictwem Persów, Bizantyjczyków, a przede wszystkim Arabów. Ci ostatni grali w szachy na Sycylii i w Hiszpanii już w X wieku. Mniej więcej w tym samym czasie Słowianie zanieśli szachy na Ruś Kijowską, a wikingowie na Islandię i Wyspy Brytyjskie. I to właśnie tam, a konkretnie na wyspie Lewis znaleziono najsłynniejszy średniowieczny zestaw szachów, pochodzący z XI lub XII wieku. « powrót do artykułu
-
Picie alkoholu w czasie lotu nie sprzyja układowi krążenia
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Połączenie alkoholu i długodystansowych lotów jest szkodliwe dla układu krążenia, informują naukowcy z Niemieckiego Centrum Kosmicznego. Z artykułu opublikowanego na łamach pisma Thorax dowiadujemy się, że alkohol w połączeniu z ciśnieniem panującym w kabinie samolotu pasażerskiego, znacząco obniża saturację krwi i zwiększa tętno. Zjawiska te trwają przez długi czas i dotykają również osób młodych i zdrowych. Wraz ze wzrostem wysokości, spada ciśnienie atmosferyczne, co z kolei prowadzi do spadku saturacji. Na wysokości przelotowej poziom tlenu w krwi pasażerów wynosi około 90%. Dalszy spadek wiąże się z wystąpieniem hipoksji wysokościowej, czyli niedoboru tlenu w stosunku do zapotrzebowania organizmu. Samo więc latanie wiąże się z wystąpieniem niekorzystnego zjawiska, a im lot dłuższy, tym dłużej organizm jest na nie narażony. Tymczasem alkohol rozluźnia ściany naszyń krwionośnych, co prowadzi do zwiększenia tętna w czasie snu. Niemieccy naukowcy chcieli dowiedzieć się, czy połączenie alkoholu oraz długotrwałego lotu może mieć wpływ na sen pasażerów. Zaangażowali więc do badań 48 osób w wieku 18–40 lat. Zostały one przypisane do dwóch grup, podobnych do siebie pod względem wieku, płci i masy ciała. Jednak z grup spała w standardowych warunkach w laboratorium, druga zaś w specjalnej komorze, w której panowało takie ciśnienie jak w kabinie samolotu pasażerskiego znajdującego się na wysokości 2438 metrów nad poziomem morza. W każdej grupie było 12 osób, które nie piły alkoholu i spały przez 4 godziny. Natomiast kolejnych 12 osób piło alkohol. O godzinie 23.15 podano im wódkę w ilości odpowiadającej 2 puszkom piwa lub 2 kieliszkom wina. U osób pijących alkohol i śpiących w kabinie ciśnieniowej, saturacja krwi spadła do nieco ponad 85%, a średnie tętno wynosiło u nich 88 uderzeń na minutę. Natomiast u osób, które spały w kabinie ciśnieniowej, ale nie piły alkoholu, SpO2 wynosiła nieco ponad 88%, a tętno – 73 uderzenia na minutę. Różnicę zauważono też u osób śpiących przy standardowym ciśnieniu atmosferycznym. Ci, którzy pili alkohol mieli podczas snu SpO2 nieco poniżej 95%, a ich tętno wynosiło 77 bpm. U osób niepijących odnotowano SpO2 nieco poniżej 96%, i tętno 64 bpm. Jak więc widać, u osób znajdujących się w symulowanej kabinie samolotu pasażerskiego, saturacja była poniżej uznawanego za zdrowy poziomu 90%. U tych, którzy pili alkohol stan taki trwał przez 201 minut, u abstynentów – przez 173 minuty. Ponadto połączenie alkoholu i zmniejszonego ciśnienia spowodowało skrócenie fazy snu REM i fazy snu głębokiego N3. Autorzy badań podkreślają, że uczestnicy eksperymentu spali w wygodnej pozycji, leżąc na plecach. Na taki luksus mogą sobie pozwolić pasażerowie pierwszej klasy. Większość nie ma tak dobrych warunków w czasie lotu, więc w ich przypadku wpływ alkoholu i wysokości na układ krążenia w czasie snu może być jeszcze mniej korzystny. « powrót do artykułu -
Celtowie pozostawili wiele śladów w Europie. Jednymi z najwspanialszych są kurhany Eberdingen-Hochdorf i Asperg-Grafenbühl, oddalone od siebie o 10 kilometrów. Zwane wspólnie Fürstengräber są jednymi z najlepiej wyposażonych prehistorycznych grobów odkrytych na terenie Europy. Od dawna podejrzewano, że książęta pochowani w Eberdingen-Hochdorf i Asperg-Grafenbühl byli spokrewnieni. Jednak dopiero badania genetyczne pozwoliły na zweryfikowanie tych przypuszczań, mówi Dirk Krausse z Krajowego Biura Ochrony Zabytków Badenii-Wirtembergii. Naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka pobrali próbki zębów oraz kości ucha środkowego i stwierdzili, że osoby były ze sobą blisko spokrewnione. A gdy już to ustalono, uczeni zajęli się określaniem stopnia pokrewieństwa. Opierając się na dość precyzyjnym określeniu daty śmierci, szacunkom dotyczącym wieku i podobieństwa genetycznego stwierdziliśmy, że mamy tutaj do czynienia z wujkiem i siostrzeńcem. A dokładnie mówiąc, siostra księcia z Hochdorf, była matką księcia z Asperg, wyjaśnia Stephan Schiffels. Mniej prawdopodobne jest, że pochowani to dziadek oraz wnuk ze strony córki. Opisywane badania dotyczą „wczesnych” (600–400 p.n.e.) Celtów, ale ich wyniki potwierdzają to, co później przekazali nam Rzymianie – wśród Celtów praktykowano awunkulat. To system, w którym najważniejszą rolę odgrywa wuj od strony matki, po którym siostrzeńcy dziedziczą majątek i pozycję społeczną. Ojciec nie odgrywa niemal żadnej roli. Widzimy tutaj, że wpływy polityczne były w tym społeczeństwie prawdopodobnie dziedziczone, mieliśmy tu coś na podobieństwo dynastii, uważa Joscha Gretzinger. Przypuszczenie takie wzmacnia fakt, że zmarły z oddalonego kurhanu Magdalenenbergu, który został pochowany 100 lat wcześniej (w roku 616 p.n.e.), również był spokrewniony z oboma opisanymi wyżej możnymi. Wydaje się, że mamy tutaj do czynienia z rozległą siecią władzy wśród Celtów w Badenii-Wirtembergii, a znaczenie polityczne było związane z pokrewieństwem biologicznym, dodaje Gretzinger. « powrót do artykułu
-
John Belgrove zapłacił 20 funtów wpisowego, by wziąć udział we wspólnej zorganizowanej wyprawie grupy 50 detektorystów w hrabstwie Dorset. Mężczyznę tak pochłonęły poszukiwania, że nie zauważył, kiedy odłączył się od grupy. Wszedł więc wyżej, by się rozejrzeć za resztą i nagle jego wykrywacz dał sygnał. John zaczął kopać i kilkanaście centymetrów pod powierzchnią znalazł rękojeść miecza z epoki brązu. Po chwili zauważył złamane ostrze. Obok trafił na siekierkę czekana oraz nietypową bransoletę. Znalezisko już zyskało nazwę Skarbu ze Stalbridge. Okazało się, że 60-centymetrowy miecz, siekierka czekana i nietypowa bransoleta zostały złożone w grobie. To rzadko spotykany zestaw ofiarny, złożony wraz z ciałem niewątpliwie zamożnej osoby. Archeolodzy datują wyroby metalowe na okres Taunton (1400–1275 p.n.e.) i podkreślają, że nigdy wcześniej nie znaleziono takiego zestawu przedmiotów z okresu Taunton złożonych razem w grobie. Odlewany z brązu miecz został wyposażony w rękojeść ze stopu miedzi, która miała imitować drewniane rękojeści z tego okresu. Miecz został celowo złamany, ale jest kompletny. To wyjątkowe znalezisko. Na terenie Wielkiej Brytanii znaleziono dotychczas jedynie 2 takie miecze i żaden nie zachował się w całości. Siekierka czekana została wykonana z odlewanego stopu miedzi. Widoczne na niej ślady mogły powstać w czasie użytkowania lub pod koniec procesu jej wytwarzania. Również bransoleta powstała ze stopu miedzi. Ozdobiona jest złożonym wzorem geometrycznym. Znalezisko jest tak nietypowe, że zapragnęło je mieć Dorset Museum and Art Gallery. Uruchomiono więc publiczną zbiórkę pieniędzy. Udało się zgromadzić 17 000 funtów – na tyle wyceniono wartość skarbu – i zapłacić znalazcy za zabytki. « powrót do artykułu
-
Na Georgia Institute of Technology powstała technologia, pozwalająca na tworzenie na powierzchni stali nierdzewnej powłoki antybakteryjnej. Niezwykle istotnym elementem jest fakt, że ochronę przeciwbakteryjną można uzyskać bez stosowania antybiotyków i zwiększenia ryzyka antybiotykooporności, która jest coraz większym światowym problemem. Szacuje się bowiem, że antybiotykooporone bakterie zabiły w samym tylko 2019 roku 1,27 miliona ludzi. Zabicie bakterii Gram-dodatnich bez używania środków chemicznych jest dość proste, jednak w przypadku bakterii Gram-ujemnych to poważne wyzwanie ze względu na ich grubą, wielowarstwową błonę komórkową. Chciałam opracować powłokę zabijającą zarówno bakterie Gram-dodatnie, jak i Gram-ujemne, mówi główna autorka badań, doktorantka Anuja Tripathi. We współpracy z profesor Julie Champion i dwoma byłymi doktorantami, uczona najpierw opracowała elektrochemiczną metodę wytrawiania nierdzewnej stali, w wyniku której na jej powierzchni powstawała struktura składająca się z nanoigiełek przebijających błony komórkowe bakterii. Następnie w trakcie drugiego procesu elektrochemicznego na tak przygotowaną powierzchnię naukowcy nałożyli jony miedzi. Miedź wchodzi w interakcje z błonami komórkowymi i ostatecznie je uszkadza. Już odpowiednio przygotowana nanostruktura stali może zabić bakterie, ale chcieliśmy zwiększyć przeciwbakteryjne właściwości powierzchni, które mogą być mocno zanieczyszczone. Dodatek miedzi zapewnił wysoce antybakteryjną aktywność, wyjaśnia Tripathi. Antybakteryjne właściwości miedzi znane są od dawna, jednak metal ten jest drogi, więc nie stosuje się go szeroko. Nowe rozwiązanie jest tanie, bo używa się niezwykle cienkiej warstwy miedzi. Przeprowadzone testy wykazały, że opisywana powłoka zabijała 97% Gram-ujemnych E.coli i 99% Gram-dodatnich Staphylococcus epidermis. Twórcy nowej metody uważają, że może ona zostać wykorzystana zarówno do produkcji niektórych narzędzi używanych w medycynie, jak nożyczki czy pęsety, jak i do produkcji klamek, poręczy, być może też kranów. Może też przydać się w przemyśle spożywczym, na przykład do produkcji metalowych pojemników na żywność. Tripathi i jej zespół chcą teraz sprawdzić, czy nowa powłoka poradzi sobie z innymi bakteriami. Chcieliby też zbadać, czy można będzie ją wykorzystać w implantach medycznych. « powrót do artykułu
-
Na łamach Nature Geoscience ukazał się artykuł, którego autorzy opisali historię Nilu w ciągu ostatnich 11 500 lat. Dowiadujemy się z niego, że około 4000 lat temu zaszły duże zmiany, po których terasa zalewowa w okolicach Teb (Luksoru) uległa znacznemu powiększeniu. Być może właśnie to wydarzenie, które miało miejsce pomiędzy Starym a Nowym Państwem, przyczyniło się do sukcesu Egiptu. Nowe Państwo to bowiem okres niezwykłej prosperity i potęgi militarnej, gospodarczej oraz kulturowej Egiptu. Powiększenie terasy zalewowej znakomicie rozszerzyło obszar dostępnej ziemi uprawnej w pobliżu Luksoru (dawnych Teb) i poprawiło żyzność gleby poprzez regularne nanoszenie żyznych mułów, mówi doktor Denjamin Pennington z University of Southampton. Nie możemy wykazać bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy tą zmianą a ówczesnymi zmianami społecznymi i kulturowymi, ale zmiana krajobrazu to bez wątpienia ważny czynnik, który trzeba brać pod uwagę omawiając historię starożytnego Egiptu, dodaje uczony. Naukowcy z Egiptu, Wielkiej Brytanii czy USA, pracujący pod kierunkiem doktora Angusa Gramaha z Uniwersytetu w Uppsali, pobrali z 81 miejsc osady z Doliny Nilu w Luksorze. Ich badania ujawniły, że pomiędzy 11 500 a 4000 lat temu Nil wrzynał się coraz głębiej w podłoże, tworząc głębokie kanały i coraz węższą dolinę zalewową. To prawdopodobnie prowadziło do coraz bardziej gwałtownych powodzi. Takie powodzie widoczne są w osadach pomiędzy okresem łowców-zbieraczy a Starym Państwem. Być może miały też miejsce w Średnim Państwie. "Nil na terenie Egiptu wygląda obecnie inaczej, niż wyglądał przez większość swojej historii w ciągu ostatnich 11 500 lat. Przez większość tego czasu Nil składał się z szeregu splątanych ze sobą kanałów, które często zmieniały bieg", wyjaśnia Pennington. Około 4000 lat temu nastąpiła nagła zmiana, w wyniku której rzeka zaczęła szybko akumulować olbrzymią ilość osadów, tworząc dno doliny, co doprowadziło do pojawienia się szerokiej stabilnej równiny zalewowej. Nil zmienił swój charakter, z dynamicznego ulegającego częstym zmianom układu wielu kanałów, w znacznie spokojniejszy system mniejszej liczby stabilnych cieków wodnych. Nil jaki znamy dzisiaj, rzeka z jednym głównym nurtem, pojawił się dopiero około 2000 lat temu. Autorzy badań uważają, że nagła zmiana w zachowaniu Nilu spowodowana była zmniejszeniem przepływu wody i pojawieniem się większej ilości drobnych osadów. Za procesem tym stało wysychanie Sahary, która zmieniła się w znaną nam obecnie pustynię. Na zjawisko to mogła nałożyć się działalność człowieka, prowadząca do zwiększonej erozji gleby. W ten sposób zmniejszył się przepływ wody w Nilu, a zwiększyła ilość drobnych osadów. « powrót do artykułu
-
Statyny – bezpieczna i skuteczna ochrona przed nowotworami?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowcy z Massachusetts General Hospital i Harvard Medical School zauważyli, że statyny – leki powszechnie używane w celu obniżenia poziomu cholesterolu – mogą blokować rozwój nowotworów powstających w kontekście chronicznego zapalenia. Chroniczny stan zapalny to jedna z głównych przyczyn rozwoju nowotworów. Badaliśmy mechanizm, za pomocą którego obecne w środowisku toksyny inicjują, prowadzący do nowotworu, szlak sygnałowy chronicznego zapalenie skóry i trzustki. Dodatkowo szukaliśmy bezpiecznych i efektywnych terapii blokowania tego szlaku, wyjaśnia profesor Shawn Demehri. Eksperymenty prowadzone na liniach komórkowych wykazały, że toksyny środowiskowe – takie jak alergeny czy drażniące środki chemiczne – aktywują dwa powiązane ze sobą szklaki sygnałowe, TLR3/4 i TBK1-IRF3. W wyniku ich aktywacji organizm produkuje interleukinę-33 (IL-33), która stymuluje stan zapalny skóry i trzustki, co może prowadzić do rozwoju nowotworu. Uczeni przeanalizowali następnie bazę danych leków zatwierdzonych przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA). Znaleźli tam informację, że pitawastatyna nie dopuszcza do ekspresji IL-33, blokując szlak sygnałowy TBK1-IRF3. Przeprowadzili więc eksperymenty na myszach i zauważyli że środek ten wyciszał indukowany przez czynniki środowiskowe stan zapalny skóry i trzustki, zapobiegając rozwojowi nowotworu trzustki. Z kolei badania próbek tkanki ludzkiej trzustki ujawniły, że w próbkach pobranych od pacjentów z chronicznym zapaleniem i z nowotworem trzustki dochodziło do nadmiernej ekspresji IL-33. Dodatkowo analizy danych na temat stanu zdrowia ponad 200 milionów mieszkańców Ameryki Północnej i Europy ujawniły, że osoby, które przyjmowały pitawastatynę były narażone na znacznie mniejsze prawdopodobieństwo chronicznego zapalenia trzustki i nowotworu trzustki. Badania wyraźnie sugerują, że blokowanie wytwarzania IL-33 za pomocą pitawastatyny może być efektywną i bezpieczną metodą zapobiegania rozwojowi niektórych rodzajów nowotworów. Na kolejnym etapie badań, chcemy sprawdzić, czy statyny mogą zapobiegać rozwojowi nowotworów pochodzących z chronicznego zapalenia wątroby i układu pokarmowego oraz zidentyfikować nowe sposoby na wyciszanie chronicznych stanów zapalnych mogących prowadzić do nowotworów, mówi Demehri. « powrót do artykułu -
W 1960 roku w pobliżu wsi Dendra niedaleko Myken na południu Grecji znaleziono jedną z najstarszych zbroi w Europie. Od tamtej pory trwają wśród naukowców spory, czy pochodząca z późnej epoki brązu zbroja rzeczywiście była używana w walce – jak opisuje to Homer w Iliadzie – czy też była wyłącznie strojem ceremonialnym. A może wykorzystywano ją w walce, ale 18-kilogramową zbroję nosili jedynie wojownicy jeżdżący na rydwanach? Kwestię tę postanowił ostatecznie rozstrzygnąć profesor fizjologii Andreas D. Flouris z Uniwersytetu Tesalii. Uczony i jego zespół zaangażowali do współpracy 13 żołnierzy greckiej piechoty morskiej i wykorzystali wykonaną w 1984 roku w Wielkiej Brytanii replikę zbroi z Dendry. Zbudowano je ze stopu jak najbliżej odpowiadającego oryginałowi. Brytyjska replika wraz z hełmem waży ponad 23 kilogramy. To więcej, niż zbroja z Dendry, trzeba jednak pamiętać, że zbroja przez 3500 lat ulegała utlenianiu i brakuje w niej jednego z elementów. Już wcześniejsze badania pokazały, że taka zbroja dobrze chroniła przed większością ciosów. Do rozstrzygnięcia pozostawało, czy rzeczywiście nadawała się do długotrwałego użycia w walce. Naukowcy bardzo szczegółowo przygotowali się do eksperymentu. Zebrali informacje zarówno o wzroście i wadze żołnierskiej elity opisanej przez Homera, o ich diecie, sposobie treningu i prowadzenia walki, o klimacie w czasie bitwy pod Troją oraz ukształtowaniu terenu, w jakim bitwa miała miejsce. Z przeprowadzonych analiz wynikało, że greckie wojsko późnej epoki brązu wyruszało w pole około 2,5 godziny po wschodzie słońca, a walka kończyła się około 1,5 godziny przed zachodem. Przyjęli więc, że walki pod Troją trwały od około 7:00 do 18:00, co zgadzało się z wcześniejszymi analizami. Z badań klimatycznych wynikało zaś, że toczyły się przy temperaturach 24–29 stopni Celsjusza i wilgotności powietrza od 70 do 85 procent. Potrzeby kaloryczne żołnierzy w czasie bitwy oszacowali na około 4500 kalorii dziennie i na podstawie analiz tekstów doszli do wniosku, że 40% żołnierze zjadali na śniadanie, 10% w czasie bitwy, a 50% na kolację. Przygotowali więc specjalną dietę, opierającą się na składnikach z epoki. Na śniadanie żołnierze dostawali suchary, kozi ser, oliwki i czerwone wino. W czasie bitwy posilali się sucharami, miodem, serem i cebulą. Po bitwie jedli zaś mięso, które popijali winem, mogli też jeść chleb i ser. Bitwy opisane przez Homera były rozgrywane wedle taktyki „uderz i wycofaj się”. Żołnierze atakowali, wycofywali się, podlegali rotacji, odpoczywali na tyłach, odpoczywali, zdobywali teren i znowu się wycofywali. Wysiłek był podobny do interwałowych ćwiczeń fizycznych o wysokiej intensywności. Badania z udziałem ochotników oraz symulacje komputerowe, który miały dać dokładniejszą odpowiedź na pytanie, w jaki sposób noszenie zbroi z Dendry wpływało na fizjologię walczących, wykazały, że zbroja pozwalała na prowadzenie długotrwałej walki. Nie krępowała ruchów, nie prowadziła do zmęczenia, które uniemożliwiałoby dalszą walkę, a jednocześnie dobrze chroniła wojownika. Udowodnienie, że była wykorzystywana w praktyce, to ważny przyczynek do zrozumienia rozwoju europejskiego uzbrojenia i taktyki walki. A także do zrozumienia historii w ogóle. Jak wiemy z egipskich i hetyckich tekstów, Mykeńczycy odegrali dużą rolę w historii wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, a mogło się do tego przyczynić też ich doskonałe uzbrojenie. « powrót do artykułu
-
Wczoraj na niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca wylądowała chińska bezzałogowa misja kosmiczna Chang'e 6. Pojazd wylądował w Basenie Biegun Południowy-Aitken. To jeden z największych w Układzie Słonecznych kraterów uderzeniowych. Ma średnice 2500 km i głebokość 13 km. Celem chińskiej misji jest zebranie próbek skał oraz gruntu i przywiezienie ich na Ziemię. Chang'e to część większego programu ustanowienia trwałej znaczącej obecności Chin w kosmosie. Państwo Środka rywalizuje przede wszystkim z liderem, USA, ale również z Japonią czy Indiami. Chiny posiadają na orbicie własną stację kosmiczną, do której regularnie wysyłają astronautów. Chcą też do roku 2030 zorganizować załogową misję na Księżyc. Jeśli się ona powiedzie, staną się drugim państwem na świecie, które tego dokonało. Plan misji Chang'e 6 zakłada, że za pomocą robotycznego ramienia oraz wiertła, z powierzchni Księżyca pobrane zostanie do 2 kilogramów materiału. Trafi on do metalowego pojemnika, a ten z kolei zostanie zabrany na orbitę Księżyca przez specjalny moduł rakietowy, znajdujący się na lądowniku. Na orbicie pojemnik zostanie przeładowany do modułu lądującego i ma zostać dostarczony na Ziemię około 25 czerwca. Misje po niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca są trudniejsze do przeprowadzenia. Tamtejszy teren jest bardziej nierówny niż w części widocznej z Ziemi. Ponadto brak jest bezpośredniej łączności, więc sygnał musi był przesyłany przez dodatkowego satelitę. « powrót do artykułu