-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Amenhotep I rządził Egiptem w latach 1525–1504 p.n.e. Jego mumia to jedna z niewielu egipskich mumii królewskich, które nie zostały rozwinięte przez egiptologów. Egipscy specjaliści z Uniwersytetu w Kairze oraz Ministerstwa Turystyki i Starożytności poinformowali właśnie o jej cyfrowym „rozwinięciu” za pomocą tomografii komputerowej. Dzięki temu chcieli poznać wygląd faraona, jego stan zdrowia w momencie zgonu, przyczynę śmierci oraz styl mumifikacji. Amenhotep I był drugim władcą z XVIII Dynastii. Jego ojcem był Ahmose I, a matką, z którą być może Amenhotep współrządził, była Ahmose-Nefertari. Jego imię oznacza „Amon jest zadowolony”, a imię tronowe brzmiało Djeserkare, czyli „Święta jest Dusza Re”. W czasie swojego panowania walczył z Libijczykami i Kuszytami, zapewnił pokój w kraju i poza jego granicami, kraj stabilnie rozkwitał pod jego rządami. Za jego czasów wybudowano liczne ważne świątynie, w tym słynną świątynię Amona w Karnaku. Po śmierci Amenhotep I i jego matka byli czczeni w Deri El Medina. Jednak oryginalnego grobu faraona dotychczas nie znaleziono. Mumia Amenhotepa I została odkryta w 1881 roku w skrytce DB-320 (TT320), grobowcu znajdującym się w Deir el-Bahari. To tam za czasów XXI dynastii złożono mumie wielu faraonów, ich małżonek i członków ich rodzin, by ochronić zwłoki przed rabusiami. Mumia Amenhotepa I została odkryta wewnątrz trumny. Hieroglify potwierdziły, że spoczywa tam Amenhotep I. Z zapisków na trumnie wiemy też, że w czasach XXI dynastii mumię ponownie owijano, gdyż została uszkodzona przez rabusiów. Po raz pierwszy została ponownie owinięta przez kapłana Pinodżema I, a dekadę później przez jego syna, Masarhartę. Wkrótce po odkryciu mumię faraona przeniesiono do Kairu, najpierw do Egipskiego Muzeum Starożytności w Bulak, później na polecenie Ismai'la Paszy trafiła do pałacu w Gizie, a w 1902 roku mumie faraonów przeniesiono do Muzeum Egipskiego na placu Tahrir w Kairze. Mumia Amenhotepa I była i pozostała jedną z niewielu, których nie rozwinęli współcześni egiptolodzy. Ówczesny dyrektor muzeum, Gaston Maspero, zdecydował, że mumia ma pozostać nietknięta, gdyż była perfekcyjnie zawinięta i całkowicie pokryta girlandami, spoczywała na niej też wspaniała maska pośmiertna. Po otwarciu trumny Amenhotepa I wewnątrz znaleziono dobrze zachowaną osę, którą prawdopodobnie przyciągnął zapach kwiatów i została uwięziona po zamknięciu wieka. Pierwsze badania obrazowe mumii Amenhotepa przeprowadzono już w lutym 1932 roku. Wówczas na podstawie zdjęć rentgenowskich profesor Douglas Derry ocenił, że faraon zmarł w wieku 40–50 lat. Opisał też niewielki osad wewnątrz czaszki oraz amulet na prawym ramieniu. Ponownych badań obrazowych podjęli się w 1967 roku specjaliści z Michigan University. Także i oni wykorzystali promienie rentgenowskie. Na podstawie uzębienia, która nosiło minimalne ślady zużycia, ocenili, że Amenhotep I zmarł w wieku około 25 lat. Nie byli jednak w stanie zobaczyć powierzchni spojeniowej kości łonowej, która pozwala na lepszą ocenę wieku. Zauważyli jednak naszyjnik, zgięte i ułożone na piersi prawe ramię oraz złamane lewe ramię ułożone wzdłuż tułowia. Teraz egipscy naukowcy wykorzystali tomografię komputerową, by dokładnie obejrzeć władcę przed 3500 lat. Mumia owinięta jest w len i w całości pokryta kwietnymi girlandami w kolorach czerwonym, żółtym i niebieskim. Na głowie spoczywa maska pośmiertna z drewna i kartonażu. Twarz maski pomalowana jest na żółto, kontury oczu i brwi na czarno. Źrenice wykonano z kryształów obsydianu. Na czole wyrzeźbiono i pomalowano kobrę ozdobioną kamieniami szlachetnymi. Kartonaż na piersiach jest częściowo ukryty pod kwiatami i nie można go obejrzeć. Wraz ze zwłokami władcy zawinięto 30 amuletów i ozdób. Obrazowanie tomograficzne ujawniło, że Amenhotep I miał owalną twarz, mały wąski i spłaszczony nos. Górne zęby są lekko wysunięte do przodu, a podbródek jest wąski. Władca miał małe uszy, a w płatku lewego ucha widać niewielką dziurkę. Z tyłu i po bokach głowy widoczną są nieliczne loki. Zwłoki są w dobrym stanie, ale badacze zauważyli uszkodzenia, które powstały po śmierci. Doszło m.in. do licznych uszkodzeń kręgosłupa szyjnego i dekapitacji. Skręcony jest prawy nadgarstek, lewe ramię zostało złamane i przemieszczone, brakuje mu dwóch palców i części kości. W brzuchu widoczne jest duże uszkodzenie o wymiarach 12x18 cm, a wewnątrz znajdują się oba brakujące palce lewej dłoni. Lewa część kości łonowej jest złamana, brak jest śladów jej gojenia. Na podstawie stanu nasad kości długich, powierzchni spojeniowej kości łonowej, naukowcy stwierdzili, że faraon zmarł w wieku 35,2 (+/- 9,4 lata), miał zatem od 26 do 45 lat. Władca miał około 168 centymetrów wzrostu (+/- 3 cm). Faraon posiadał wszystkie zęby, zauważono jedynie niewielkie ich zużycie, bez śladów próchnicy czy paradontozy. Nie zauważono żadnych chorób kości czy degeneracji stawów. Faraon został obrzezany. Na podstawie skanów nie udało się określić przyczyny śmierci. Szczegółowe wyniki badań mumii Amenhotepa I opisano na łamach Frontiers in Medicine. « powrót do artykułu
-
- Amenhotep I
- mumia
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Analizy DNA z jednego z najlepiej zachowanych neolitycznych grobowców z terenu Wielkiej Brytanii ujawniły, że większość pochowanych tam osób to przedstawiciele pięciu pokoleń jednej rodziny. Opublikowane na lamach Nature badania to pierwsza praca, która tak dokładnie opisuje strukturę rodziny epoki kamienia, a jej autorzy mówią, że rzuca ona nowe światło na rodzaje pokrewieństwa oraz praktyki grzebalne neolitu. Archeolodzy z Newcastle University oraz genetycy z Uniwersytetu Kraju Basków. Uniwersytetu Wiedeńskiego oraz Uniwersytetu Harvarda przeanalizowali DNA z kości i zębów 35 osób pochowanych w grobowcu Hazleton North w regionie Cotswolds-Severn. Okazało się, że 27 osób było blisko ze sobą spokrewnionych. Wszyscy żyli mniej więcej w latach 3700–3600 p.n.e., czyli około 100 lat po pojawieniu się rolnictwa na Wyspach Brytyjskich. Naukowcy wykazali, że większość zmarłych to potomkowie czterech kobiet, które miały wszystkie dzieci z tym samym mężczyzną. Hazleton North składa się z dwóch komór grobowych w kształcie litery L usytuowanych na północy i południu od głównej osi całej struktury. Zmarłych po śmieci składano wewnątrz jednej z komór. Badania wykazały,że mężczyźni byli chowani wraz z ojcami i braćmi, co wskazuje na dziedziczenie w linii męskiej. Późniejsze pochowane pokolenia są powiązane z pierwszym pokoleniem wyłącznie za pośrednictwem mężczyzn. W grobowcu pochowano też dwie dziewczynki z tej rodziny. Brak jednak dorosłych córek pochowanych tutaj mężczyzn, co wskazuje, że prawdopodobnie pochowano je z mężczyznami, z którymi miały dzieci lub jeszcze gdzieś indziej. Co interesujące, mimo że prawo do używania grobowca było dziedziczone w linii męskiej, wybór co do pochówku w południowej lub północnej komorze zależał początkowo od kobiety z pierwszej generacji, która była przodkiem zmarłych. To zaś sugeruje, że kobieta ta była ważną osobą we wspólnej pamięci tej społeczności. Badania te dały nam wyjątkowy wzgląd w organizację rodzinną neolitycznych społeczności. Grobowiec Hazleton North ma dwie oddzielne komory. Do jednej można się dostać przez wejście południowe, do drugiej przez północne. A jednym z najbardziej niezwykłych odkryć było, że początkowo każda z komór była wykorzystywana do chowania zmarłych z jednej gałęzi tej samej rodziny. Odkrycie to ma bardzo ważne szerokie implikacje, gdyż sugeruje, że budowa innych neolitycznych grobowców może zdradzić nam, w jaki sposób spokrewnione były osoby tam pochowane, mówi doktor Chris Fowler z Newcastle University. Odkryto też wskazówki sugerujące, że do rodziny przyjmowano pasierbów. Znaleziono bowiem szczątki mężczyzn, których matka również była pochowana w grobowcu, ale nie było tam zwłok ich ojca. Natomiast ich matka miała też dzieci z mężczyzną z tej rodziny. Ponadto osiem pochowanych osób nie było spokrewnionych z resztą, co może wskazywać, że pokrewieństwo nie było jedynym elementem dającym prawo do pochówku w tym grobowcu. Trzy z tych osób to kobiety. Być może ich partnerzy należeli do rodziny i są tam pochowani, jednak pary te albo nie miały dzieci, albo były to córki, które dożyły do dorosłości i opuściły społeczność, dlatego brak ich ciał. Ron Pinhasi z Uniwersytetu Wiedeńskiego stwierdził, że jeszcze kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić, że kiedykolwiek poznamy strukturę neolitycznej rodziny. To dopiero początek. Bez wątpienia pozostało nam wiele do odkrycia na innych stanowiskach na terenie Wielkiej Brytanii, atlantyckiego wybrzeża Francji i w innych miejscach. A David Reich z Uniwersytetu Harvarda uważa, że tak właśnie będzie wyglądała przyszłość badań archeologicznych. Archeolodzy będą mogli przeprowadzić analizy DNA o tak dużej rozdzielczości, że poznają odpowiedzi na naprawdę interesujące pytania. Hazleton North to bardzo ważne stanowisko archeologiczne, które przyniosło wiele istotnych informacji. To tam znaleziono najstarszy bezpośredni dowód na spożycie mleka przez ludzi. « powrót do artykułu
-
- Hazleton North
- neolit
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dziewiątego grudnia br. specjaliści z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przeprowadzili operację usunięcia chorej nerki torbielowatej z jednoczesnym przeszczepem rodzinnym. Jak podkreślono w komunikacie prasowym, dzięki innowacyjnej procedurze chory uniknął dializ. Zarówno pacjent, jak i brat, który oddał mu nerkę, czują się dobrze. Obaj zostali wypisani do domu. Zabieg przeprowadzono u 48-latka, który był od dawna leczony z powodu wielotorbielowatości nerek. Nowoczesna procedura Pacjent miał wysokie stężenie kreatyniny w surowicy krwi, mimo tego nie był jeszcze poddawany dializoterapii. Gdy okazało się, że brat chorego może być dawcą narządu, zdecydowaliśmy się na transplantację nerki. To właśnie przeszczepienie narządu jest dziś uznawane za najlepszy sposób leczenia nerkozastępczego – wyjaśnił prof. dr hab. n. med. Sławomir Nazarewski, kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej, Naczyniowej i Transplantacyjnej CSK UCK WUM. Przy rutynowym algorytmie postępowania procedura miałaby 2 etapy. Najpierw usunięto by zmienioną chorobowo nerkę, a po paru miesiącach przeprowadzono przeszczep. W takim przypadku konieczne byłyby dializy. Zabieg dotyczył prawej nerki, która ze względów anatomicznych ma krótką żyłę nerkową i dlatego jest zdecydowanie trudniejsza technicznie do pobrania i przeszczepienia. Dzięki świetnej koordynacji pracy zespołu całkowity czas niedokrwienia nerki wyniósł tylko 2 godziny i 49 minut. Po 12 dniach od zabiegu stężenie kreatyniny w surowicy krwi pacjenta zmniejszyło się z 9,39 mg/dl do 1,22 mg/dl [28 grudnia o 13.40 poziom kreatyniny wynosił 0,8 mg/dl - przyp. red.] – opowiada prof. dr hab. n. med. Tomasz Jakimowicz. Skomplikowany zabieg z udziałem licznych specjalistów Pobraniem nerki do transplantacji metodą laparoskopową z asystą ręczną zajęli się chirurdzy - prof. Jakimowicz (główny operator), dr med. Łukasz Romanowski i lek. Katarzyna Jama - z pielęgniarkami mgr Marzeną Kaczmarską i mgr Karoliną Kiełek; zespół anestezjologiczny utworzyli lek. Marek Kozakowski i mgr Katarzyna Dołoto. Było to 130 pobranie laparoskopowe nerki w naszej klinice, co jest w skali kraju największym doświadczeniem jednego ośrodka – podkreślił prof. Nazarewski. Usunięcie nerki torbielowatej z jednoczesną transplantacją nerki od brata przeprowadzili prof. dr hab. n. med. Tadeusz Grochowiecki, lek. Łukasz Wielocha i lek. Michał Proczka, wspomagani przez pielęgniarki Małgorzatę Ponichterę i Dorotę Szydło oraz zespół anestezjologiczny - lek. Adama Makowskiego i pielęgniarkę anestezjologiczną Agnieszkę Puzon. Zarówno dawca, jak i biorca znajdowali się pod opieką nefrologów - dr med. Natalii Mikołajczyk i dr med. Doroty Lewandowskiej z Kliniki Medycyny Transplantacyjnej, Nefrologii i Chorób Wewnętrznych Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus UCK WUM. Badania obrazowe wykonała dr hab. n. med. Magdalena Januszewicz. « powrót do artykułu
-
- wielotorbielowatość nerek
- usunięcie nerki
- (i 2 więcej)
-
Ukończenie królewskiego dystansu, jakimi powszechnie określa się bieg na dystansie maratońskim, to marzenie większości lekkoatletów na całym świecie. Przygotowania do wydarzenia tego typu trwają najczęściej kilka miesięcy, podczas których trening uczestnika ukierunkowany jest na wzmocnieniu wytrzymałości układu oddechowego, krążeniowego i mięśniowo-szkieletowego. Jak powinny wyglądać przygotowania do wzięcia udziału w maratonie? Na co należy zwrócić szczególną uwagę? Wytrzymałość jest najważniejsza! Trening przygotowujący do biegu na dystansie lekko ponad 42 kilometrów powinien opierać się głównie na aspektach wytrzymałościowych. Interwały są metodą, która szczególnie stymuluje wzrost wydolności organizmu, co przekłada się na możliwość pokonywania coraz większych dystansów. Połączenie szybkiego biegu z krótkimi okresami przerw działa mobilizująco na układ oddechowy, co możliwe jest dzięki zwiększeniu pułapu tlenowego i efektywności wymiany gazowej przeprowadzanej w płucach. Pokonanie dystansu maratońskiego to ogromne wyzwanie dla organizmu człowieka, dlatego trening wytrzymałościowy należy rozpocząć wiele miesięcy, a najlepiej przynajmniej rok, przed właściwym biegiem. Zadbaj o swoje mięśnie Przebiegnięcie maratonu jest związane nie tylko z obciążeniem układu oddechowo-naczyniowego, ale również narządu ruchu. Ćwiczenia, przygotowujące organizm do udziału w maratonie, powinny zawierać elementy rozciągające mięśnie, co jest szczególnie ważne w prewencji urazów i zmian przeciążeniowych. Warto zadbać również o właściwą rozgrzewkę, która polega na osiągnięciu ciepłoty ciała, umożliwiającej bezpieczną aktywność fizyczną. Trening przed maratonem to nie tylko bieganie, ale także: • ćwiczenia wzmacniające mięśnie kończyn dolnych • rolowanie • stretching dynamiczny Tylko holistyczne podejście do przygotowań pozwoli osiągnąć sukces, jakim niewątpliwe dla każdego uczestnika będzie start i ukończenie maratonu. Na co dodatkowo warto zwrócić uwagę? Oprócz regularnych treningów fizycznych, osobom przygotowującym się do dystansu maratońskiego zaleca się również stosowanie zbilansowanej diety, która będzie gwarancją dostarczenia do układu pokarmowego niezbędnych składników odżywczych. Rezygnacja z alkoholu i wyrobów tytoniowych również korzystnie wpłynie na efekty treningów. Z kolei bardzo częstym błędem stosowanym przez osoby, które przygotowują się do pierwszego startu w biegu maratońskim, jest zastosowanie zbyt dużych obciążeń. Motywacją takich działań jest najczęściej chęć przyspieszenia przygotowań, jednak rzeczywisty efekt jest odwrotny od zamierzonego. Naturalne zdolności adaptacyjne ludzkiego ciała uniemożliwiają pokonanie maratonu po zaledwie kilku tygodniach treningów. Pojawiające się urazy lub bariera w zwiększaniu dystansu możliwego do przebiegnięcia są frustrujące dla początkujących biegaczy. To właśnie te cechy decydują o tym, że bieg na tym dystansie wymaga długotrwałych przygotowań. Przekonać się o tym można zapoznając się z treściami na stronie https://minimaraton.pl/ która jako kompendium wiedzy może służyć początkującym sportowcom w podejmowaniu odpowiednich decyzji, przybliżających ich do upragnionego startu i ukończenia królewskiego biegu. « powrót do artykułu
-
- maraton
- przygotowanie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Obserwatorium Neutrin IceCube na Biegunie Południowym poinformowali o zarejestrowaniu przed trzema tygodniami neutrino o energii 172 TeV. Cztery godziny później teleskop Baikal-GDV, znajdujący się w wodach jeziora Bajkał, zarejestrował nadchodzące z tego samego kierunku neutrino o energii 43 TeV. Dla porównania warto wiedzieć, że maksymalna energia cząstek rozpędzanych w Wielkim Zderzaczu Hadronów ma wynieść 7 TeV. Oba zarejestrowane przypadki są warte uwagi, gdyż w kierunku nadejścia neutrin znajduje się jeden z najjaśniejszych blazarów radiowych, PKS 0735+17. Prawdopodobnie więc to on jest źródłem neutrin. Blazar to szczególny typ galaktyki aktywnej, w której centrum znajduje się masywna czarna dziura otoczona dyskiem akrecyjnym. Z dziury wydobywają się dwa przeciwległe dżety poruszające się z prędkościami relatywistycznymi (bliskimi prędkości światła). Promieniowanie blazarów jest zdominowane przez przez tę relatywistyczną emisję dżetów. Z pozycji Ziemi dżety blazarów są obserwowane pod niewielkim kątem, więc większość promieniowania jakie możemy zarejestrować pochodzi z pojedynczego dżetu skierowanego w naszą stronę. Blazar PKS 0735+17 wysłał w naszym kierunku najsilniejszy z zarejestrowanych rozbłysków w zakresie promieniowania gamma i widzialnego. To zaledwie drugi raz w historii pracy IceCube, gdy obserwatorium to zarejestrowało jednocześnie neutrino i potężny rozbłysk. Co więcej, to pierwszy przypadek, gdy dwa największe na świecie obserwatoria neutrin – IceCube na półkuli południowej i Baikal-GVD na półkuli północnej, zaobserwowały neutrino pochodzące prawdopodobnie z tego samego źródła. Działający od 2010 roku IceCube Neutrino Obserwatory znajduje się na terenie Amundsen-Scott South Pole Station na biegunie południowym. Zasadniczą część obserwatorium stanowi wpuszczony w lód na głębokość 1450–2450 metrów detektor o łącznej objętości ponad 1 km3. Baikal-GVD ma być niemal równie wielki. Urządzenie budowane jest od 2016 roku, a w marcu 2021 zakończyła się pierwsza faza jego budowy. Obecnie detektor ma około pół kilometra sześciennego objętości. Docelowo ma być dwukrotnie większy. W budowę tego wykrywacze zaangażowani są m.in. naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN. « powrót do artykułu
-
- IceCube
- Baikal-GDV
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) opuścił Ziemię przed 70 godzinami. W tym czasie oddalił się od nas na odległość niemal 460 000 kilometrów, a do celu – punktu libracyjnego L2 – pozostało mu mniej niż 990 000 kilometrów. W ciągu najbliższych godzin JWST rozpocznie jedną z najważniejszych i najtrudniejszych operacji – rozwijanie osłony przeciwsłonecznej. Osłona ma powierzchnię 300 metrów kwadratowych i wykonana jest z kaptonu, a za jej rozwinięcie odpowiada 139 siłowników, osiem silników i tysiące innych elementów, które nadają pięciu warstwo materiału odpowiedni kształt. Dotychczas Webb wykonał, samodzielnie lub z polecenia obsługi naziemnej, kilka istotnych zadań. Pierwszym z nich było automatyczne rozłożenie się paneli słonecznych, do którego doszło 31 minut po starcie. Dwanaście godzin później miała miejsce pierwsza – i najważniejsza – korekta kursu. Teleskop został wystrzelony bezpośrednio w kierunku L2, jednak wynosząca go rakieta Ariane 5 celowo nadała mu pęd niewystarczający, by mógł tam dotrzeć. Gdyby bowiem nadany pęd był zbyt duży, teleskop nie mógłby odwrócić się w odpowiednim kierunku w stosunku do Słońca, jego elementy optyczne i instrumenty naukowe zostałyby wystawione na działanie zbyt wysokich temperatur, uległyby przegrzaniu i uszkodzeniu. Dlatego też musi za pomocą własnych silników nadać sobie odpowiedni pęd i utrzymywać pozycję. W sumie Webb przeprowadzi trzy korekty kursu. Najważniejszą jest ta pierwsza, która trwała 65 minut. Jest to też jedyny, obok rozłożenia paneli słonecznych, manewr, który musiał zostać przeprowadzony w ściśle wyznaczonym czasie. Dobę po wystrzeleniu doszło do automatycznego rozłożenia wysokowydajnej anteny do komunikacji z Ziemią. To drugi, po rozłożeniu paneli słonecznych, manewr wykonywany automatycznie. Wszystkie inne rozpoczynają się od wysłania z Ziemi odpowiednich komend. W drugiej dobie lotu operatorzy Webba po raz kolejny przeprowadzili korektę kursu. Teraz zaś teleskop czeka niezwykle skomplikowana operacja rozłożenia osłony przeciwsłonecznej. Jest ona tak skomplikowana, że pełne rozkładania potrwa 6 dni. Teleskop Webba będzie pracował w podczerwieni. Dlatego jego zwierciadła oraz instrumenty naukowe muszą być odizolowane od wszelkich źródeł ciepła, zarówno od Słońca, Ziemi, Księżyca jak i od platformy nośnej teleskopu. Webb będzie zwrócony platformą w stronę Ziemi i Słońca, a pomiędzy zwierciadłami i instrumentami naukowymi, a platformą znajdzie się wielka osłona przeciwsłoneczna o wymiarach 21,197x14,162. Zapewni ona pasywne chłodzenie i temperaturę poniżej -223 stopni Celsjusza. Osłona składa się z pięciu warstwa Kaptonu pokrytych aluminium. Każda z warstw będzie chłodniejsza od poprzedniej, a dwie pierwsze warstwy od strony Słońca pokryto dodatkowo krzemem. Pierwsza warstwa ma grubość 0,05 mm, a każda z czterech kolejnych 0,025mm. Pierwsza warstwa od strony Słońca może nagrzać się do maksymalnej temperatury 110 stopni Celsjusza. Natomiast temperatura warstwy 5., tej najbliżej zwierciadeł i instrumentów naukowych, nigdy nie będzie wyższa niż -52 stopnie. Rozwijanie osłony i jej napinanie potrwa do 9. doby po wystrzeleniu. Niedługo później rozpocznie się rozkładanie zwierciadła trudnego, następnie zwierciadła głównego, a pomiędzy 15. a 26. dobą podróży rozkładane będą segmenty zwierciadła. Webb będzie gotowy do wejścia na orbitę wokół punku L2. Szczegółowe informacje na temat teleskopu i jego misji znajdziecie w naszym wcześniejszym artykule. « powrót do artykułu
-
Nadchodzi KSeF, jaki program do fakturowania wybrać?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Rok 2022 jeszcze się na dobre nie rozpoczął, a już przyprawia wszystkich o ból głowy. Kolejnym zmartwieniem na niekończącej się liście przedsiębiorców jest wejście rządowego projektu, który kryje się pod inicjałami KSeF. Czy będzie to kolejny element utrudniający codzienność w polskim biznesie? A może są dostępne rozwiązania, które ułatwią prowadzenie firmy? Sprawdź czym jest Krajowy System e-Faktur i jak się do niego przygotować przed rozpoczęciem pierwszych kontroli skarbowych. Nie taki Krajowy System e-Faktur straszny, jak go piszą... Od miesięcy mówiło się o większej transparentności przedsiębiorców i większej kontroli nad dokumentami, jakie wystawiają swoim kontrahentom. Choć początkowo elektroniczne kasy fiskalne miały rozwiązać problem i opóźnić kolejne projekty, tak się nie stało. Rok 2022 będzie stać pod kątem ujednoliconego systemy do przesyłania i odbierania faktur elektronicznych (w skrócie e-Faktur). Tym właśnie będzie wspomniany na początku Krajowy System e-Faktur. W skrócie mówiąc ten soft będzie podpięty w chmurę rządową systemu księgowego odbiorcy. Większa kontrola, a może obniżanie kosztów? Wiele osób zastanawia się czy wprowadzenie Krajowego Systemu e-Faktur ma służyć do eliminacji szarej strefy, która obecnie mocno uderza w gospodarkę kraju i generuje ogromne straty. Między wierszami można to tak odczytać, jednak organy kontrolne nie mówią tego wprost. Głównymi celami wprowadzenia tego systemu to: ● obniżenie kosztów procesów administracyjnych wewnątrz przedsiębiorstwa - ponieważ wiele firm może zrezygnować z dedykowanych działów księgowych, na korzyść biur lub platform do księgowania dokumentów. W końcu wszystkie faktury będą już elektroniczne, a to też obniży zużycie materiałów przy druku tradycyjnym, ● obniżenie kosztów procesów administracyjnych w urzędach - większość kontroli będzie odbywać się drogą elektroniczną, ograniczając udział człowieka do absolutnego minimum, ● integracja systemów księgowych - ułatwi to codzienną administrację i kontrolę finansów, ● raportowanie zdarzeń gospodarczych drogą internetową - w tym krzyżowych kontroli. To jednak nakłada też szereg zmian w przedsiębiorstwach, które wciąż działały w tradycyjny sposób - wystawiając faktury w prostych edytorach czy nawet wypisując je ręcznie! Aby korzystać z Krajowego Systemu e-Faktur, trzeba będzie dobrać odpowiedni do swoich potrzeb program do fakturowania i księgowania dokumentów. Będzie to konieczność, z którą muszą zmierzyć się wszyscy przedsiębiorcy bez wyjątku! Nawet prosta faktura będzie musiała przejść przez chmurę i zostać wystawiona przez właściwe oprogramowanie. Przykry obowiązek czy wejście do innowacyjnych rozwiązań? Choć niektórzy przedsiębiorcy wprost mówią, że takie "wymuszone" zmiany są przykrą koniecznością, być może niebawem zrozumieją, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Takie systemy działają już w wielu państwach europejskich i usprawniają procesy księgowe oraz przepływów dokumentów. Dobry program to nie tylko oszczędność czasu, ale również pieniędzy. Jeżeli zatem plusy przemawiają głośniej od wad, warto zastanowić się nad oprogramowaniem, które najlepiej spełni się w danym przedsiębiorstwie. Szukając programu do wystawiania e-faktur warto wybrać takie, które wystawi dokument zgodny ze wzorem Ministerstwa Finansów, ale i odbierze wszystkie e-faktury z KSeF. Integracja z różnymi systemami księgowymi to obecnie klucz do przyszłości. Automatyzując te procesy można poczuć oddech i zająć się prowadzeniem firmy i zwiększeniem sprzedaży, a nie papierologią. Stąd jednym z polecanych rozwiązań jest platforma online wFirma.pl, która od 15 lat dostarcza podobne rozwiązania, stale rozwijając się. Gwarantuje najwyższe standardy bezpieczeństwa i jakości oferowanych usług, a co ważne - jest już przygotowana na nadejście KSeF. Chcesz się przekonać? Zajrzyj na https://wfirma.pl/program-do-fakturowania. « powrót do artykułu -
Naukowcy od dziesięcioleci dyskutują, czy wyjątkowo drastyczna tortura opisana w średniowiecznych poematach i sagach, rzeczywiście była stosowana. Mowa tutaj o „krwawym orle” (blóðǫrn), spopularyzowanym ostatnio w kulturze masowej przez gry i filmy. Początkowo, na podstawie licznych nordyckich źródeł, uznawano, że rytuał „krwawego orła” był praktykowany. Jednak od lat kolejni naukowcy kwestionują autentyczność dawnych przekazów. Autorzy najnowszych badań, specjalista od historii wikingów dr Luke John Murphy z Uniwersytetu Islandzkiego oraz naukowcy z Wydziału Medycyny Keele University, profesor anatomii Peter L.T. Willan, Heidi R. Fuller i Monta A. Gates, postanowili przekonać się, czy wykonanie „krwawego orła” na żywym człowieku w ogóle jest możliwe. Badacze wykorzystali dziewięć tekstów, osiem w języku staronordyckim i jeden łaciński (Gesta Danorum), pochodzących z XI-XIII wieku. Znajdziemy w nich opisy tortur i egzekucji za pomocą „krwawego orła” czterech osób: syna króla Haralda Pięknowłosego Halfdana Długonogiego, króla Elli z Northumbrii, Lyngviego Hundingssona oraz Brúsiego z Sauðey. Źródła nie są zgodne co do tego, jak przebiegał „krwawy orzeł”. Ze wszystkich dowiadujemy się, że ofiary zostały schwytane w czasie konfliktu zbrojnego, a na ich plecach wycięto orła. Z trzech tekstów – Knútsdrápa, Ragnars saga loðbrókar i Reginsmál – nie dowiadujemy się niczego ponad to, że ofiary wkrótce zmarły. Z kolei w Gesta Danorum czytamy, że po wycięciu kształtu, który z grubsza przypominał orła, rany ofiar posypano solą. Z pięciu kolejnych źródeł – Haralds saga ins hárfagra, Orkneyinga saga, Orms þáttr Stórólfssonar, Norna-Gests þáttr oraz Ragnarssona þáttr – dowiadujemy się, że żebra ofiar odcięto od kręgosłupa, rozciągnięto tak, by przypominały skrzydła, a następnie wyjęto płuca. Opisy te sugerują, że „krwawy orzeł” nie polegał na wycięciu kształtu ptaka na skórze, ale na uformowaniu ciała ofiary. Powstaje pytanie – i na tym skupiali się dotychczas badacze tego zagadnienia – skąd bierze się różnica w opisach. Być może we wcześniejszych tekstach nie było potrzeby szczegółowego opisu całej procedury, gdyż współcześni autorom wiedzieli, jak ona wyglądała, albo też autorzy byli ograniczeni stylem, wymogami artystycznymi czy innymi czynnikami. Jest też możliwe, że pojawiające się w późniejszych tekstach szczegółowe opisy tortury są spowodowane chęcią wywołania sensacji, przyciągnięcia uwagi czytelnika, nieprawidłowym odczytaniem tekstów wcześniejszych czy zwykłym wymysłem autorów. Rozstrzygnięcia sporu nie ułatwia fakt, że najczęściej dysponujemy kopiami tekstów starszych o kilkadziesiąt lub kilkaset lat, a jakby tego było mało, teksty te opisywały wydarzenia jeszcze wcześniejsze, których ich autorzy nie mogli być świadkami. Murphy, Willan, Fuller i Gates postanowili skupić się na anatomicznej stronie wykonalności tortury. Nie próbowaliśmy rozstrzygnąć, czy „krwawy orzeł” miał miejsce w epoce wikingów, ale czy mógł mieć miejsce, piszą autorzy badań. Uczeni zauważają, że istnieją trzy poważne anatomiczne problemy, które należałoby pokonać, by wykonać blóðǫrn, szczególnie na żywej ofierze. Pierwsze z nich to szybkie usunięcie skóry i mięśni, co byłoby konieczne, żeby odciąć żebra od kręgosłupa i je rozciągnąć. Problem drugi to negatywny wpływ otwarcia klatki piersiowej zarówno na integralność ważnych naczyń krwionośnych, jak i na utrzymanie odpowiedniego ciśnienia, by płuca mogły być wciąż wypełnione powietrzem. W niektórych opisach „krwawego orła” autorzy twierdzą, że po wykonaniu „skrzydeł” z żeber ofiary wciąż oddychały. Ostatnim wyzwaniem byłoby samo rozciągnięcie żeber i wyjęcie płuc. Naukowcy doszli do wniosku, że z anatomicznego punktu widzenia wykonanie blóðǫrn narzędziami dostępnymi wikingom było możliwe. Jednak ofiara już na wczesnych etapach tortury zmarłaby z powodu wykrwawienia bądź uduszenia. Tym samym, pełne wykonanie „krwawego orła” można by przeprowadzić wyłącznie na zwłokach. Uczeni dodają, że nie wiadomo, czy do rytualnego uznania, że „krwawy orzeł” został wykonany, konieczne było przeprowadzenie wszystkich etapów tortury. Porównywalne dowody z epoki wikingów sugerują, że stosowali oni spektakularne okaleczanie ciał przed i po śmierci, w tym brutalne zrytualizowane egzekucje. Tym samym nie można wykluczyć, że „krwawy orzeł” był jedną z takich praktyk. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- tortura
- wikingowie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W Werii odkryto niedokończoną rzeźbę z epoki hellenistycznej
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W połowie grudnia podczas wykopalisk ratowniczych w Werii odkryto niedokończoną marmurową rzeźbę z epoki hellenistycznej. Metrowej figurze brakuje głowy. Przez lewe ramię postaci przerzucona jest peleryna. Atletyczna budowa odpowiada sposobom przedstawiania Apolla bądź Hermesa. Rzeźba wyszła spod dłuta utalentowanego artysty, który z jakiegoś powodu nie skończył swojego dzieła. Dzięki temu naukowcy będą mogli zbadać nie tylko styl, ale i techniki wytwarzania takich figur - kopii bądź swobodniejszych interpretacji. Wykopaliska na stanowisku są kontynuowane. Odkrycia dokonali archeolodzy z Eforatu Starożytności Imatii. Posąg pochodzi z okresu hellenistycznego, gdy pod rządami dynastii Antygonidów Weria przeżywała szczyt swojego rozwoju, stając się najważniejszym miastem Związku Macedończyków. Znalezisko jest istotne z punktu widzenia analizy rozwoju stylu, ale przede wszystkim techniki rzeźbiarskiej. Dzieło z okresu rządu Antygonidów (IV-II w. p.n.e.) nosi bowiem wiele cech, które później w pełni rozwinęły się za rządów rzymskich dynastii Antoninów (lata 96–192) czy szczególnie rozmiłowanych w okresie hellenistycznym Sewerów (l. 193–235). « powrót do artykułu -
Nowa technika szczepienie może zwiększyć produkcję roślinną i wyeliminować wiele chorób wśród najbardziej zagrożonych roślin uprawnych, takich jak bananowce czy palmy daktylowe. Po raz pierwszy udało się zastosować ją u jednoliściennych, grupy, do której należą tak ważne rośliny jak owies czy pszenica. Szczepienie roślin stosuje się od tysiącleci w celu uszlachetniania roślin uprawnych i ochrony ich przed chorobami. Zabieg ten polega na połączeniu zrazu – części rośliny szlachetnej – z podkładką, czyli formą dziką. W ten sztuczny sposób łączy się odrębne rośliny i powstaje nowy organizm mający cechy obu. Dotychczas jednak szczepienia nie udało się stosować w przypadku roślin jednoliściennych. Nie wytwarzają one bowiem kambium (miazgi twórczej), niezbędnej do tego, by zraz mógł przyjąć się na podkładce. Dokonaliśmy czegoś, co dotychczas uznawane było za niemożliwe. Szczepienie roślinnych tkanek zarodkowych niesie ze sobą olbrzymi potencjał. Odkryliśmy, że nawet daleko spokrewnione rośliny nadają się do szczepienia w ten sposób, mówi profesor Julian Hibberd z University of Cambridge. Opisana na łamach Nature technika pozwala na efektywne szczepienie jednoliściennych. Testy wykazały, że w ten sposób można szczepić m.in. ananasy, badany, cebule, agawę i palmę daktylową. Czytałem specjalistyczne artykuły dotyczące szczepienia, które ukazały się w ostatnich dekadach, i wszyscy ich autorzy zgodnie twierdzili, że nie można szczepić roślin jednoliściennych. Przez lata uparcie tego próbowałem i w końcu udowodniłem, że badacze się mylili, mówi główny autor odkrycia, doktor Greg Reeves z University of Cambridge. Dzięki pracy Reevesa możliwe będzie stworzenie odmian roślin uprawnych bardziej odpornych na choroby czy zdolnych do wzrostu w na zasolonych glebach. Na nowej technice z pewnością skorzystają producenci bananów. Obecnie światowa produkcja jest zdominowana przez odmianę Cavendish, gdyż owoce te dobrze znoszą transport długodystansowy. Jednak brak zróżnicowania genetycznego powoduje, że uprawy bananów na całym świecie są narażone na choroby. Od dziesięcioleci uprawom bananów na całym świecie zagraża grzybiczna choroba panamska. Prace naukowców z University of Cambridge dają nadzieję na ocalenie tego ważnego źródła pożywienia. To wspaniała wiadomość, mówi doktor Louise Sutherland z Ceres Agri-Tech. Procedury szczepienia nie uda się jednak zastosować w rozsądny sposób w przypadku wszystkich jednoliściennych, w tym bardzo ważnych zbóż, jak pszenica czy owies. W ich przypadku trzeba by ją powtórzyć miliony razy, by uzyskać pojedynczy zbiór. Jednak nowa technika znajdzie zastosowanie w przypadku dużych długo żyjących roślin, jak bananowce, palmy daktylowe czy agawa. W ich przypadku szczepienie pojedynczych roślin ma sens. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- szczepienie
- jednoliścienne
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Najnowsze analizy DNA ujawniły, że pod koniec epoki brązu doszło do wielkiej migracji na Wyspy Brytyjskie. To w jej czasie mogły tam ostatecznie trafić języki celtyckie. Dotychczas wiedzieliśmy o dwóch dużych migracjach na Wyspy. Teraz naukowcy odkryli trzeci podobny epizod. Pierwsza migracja miała miejsce około 6000 lat temu. Wówczas przybyszami byli głównie wcześni rolnicy europejscy (EEF – Early European Farmers), a około 20% migrantów stanowili zachodnioeuropejscy łowcy-zbieracze (WHG – Western Hunter-Gatherer). Migranci ci zastąpili większość rodzimej populacji łowców-zbieraczy. Przed około 4500 lat, na początku epoki brązu, doszło do migracji potomków pasterzy ze stepu pontyjsko-kaspoijskiego. Z czasem ich materiał genetyczny zastąpił co najmniej 90% materiału genetycznego wcześniejszej ludności Szkocji, Anglii i Walii. Jednak badania genetyczne współczesnych mieszkańców Wysp pokazują, że mają oni więcej wspólnego z EEF, czyli przedstawicielami pierwszej ze wspomnianych fal migracji, niż mieli ludzie żyjący w początkowym okresie epoki brązu. To zaś sugerowało istnienie trzeciej, nieznanej, fali migracji. Naukowcy z University of York, Harvard Medical School i Uniwersytetu Wiedeńskiego przeprowadzili największą na Wyspach Brytyjskich analizę DNA epoki brązu. Wykazali, że w okresie pomiędzy rokiem 1300 a 800 przed naszą erą doszło do migracji, która odpowiada obecnie za około połowę materiału genetycznego współczesnych mieszkańców. Badania genetyczne i dowody archeologiczne wskazują, że nie była to pojedyncza wielka fala migracji czy brutalna inwazja, a cała seria kontaktów, w ramach których na Wyspy przybywali kupcy, przenosiły się grupy rodzinne czy dochodziło do małżeństw między mieszkańcami Wysp i kontynentu. Na lata 1000–875 p.n.e. przypada proces wyraźnie zauważalnej zmiany składu genetycznego populacji zamieszkującej południe Wysp. Autorzy badań zastrzegają, że na razie nie są w stanie z całą pewnością wskazać miejsca pochodzenia migrantów, jednak najprawdopodobniej byli to ludzie zamieszkujący tereny obecnej Francji. Od połowy do końca epoki brązu na całym południu Wysp Brytyjskich trwa przemieszczenie się rolników, rozwijają się szlaki handlowe, którymi transportowane są rudy metali. Szlaki te łączą Wyspy z resztą Europy, co możemy obserwować dzięki badaniom znajdowanych na stanowiskach archeologicznych przedmiotów z brązu i rud. Od dawna podejrzewaliśmy, bazując na tym, co wiemy z odtworzonych szlaków handlowych i wymiany idei, że od połowy do późnej epoki brązu dochodziło do intensywnych kontaktów pomiędzy ludnością Wysp Brytyjskich i Europy. Jednak dotychczas sądziliśmy, że kontakty te ograniczały się do niewielkiej liczby kupców i małych grup wojowników. Nowe dowody DNA wskazują, że przemieszczała się znacząca liczba osób ze wszystkich warstw społecznych, mówi główny autor badań, profesor Ian Armit z University of York. Jedne z najwcześniejszych dowodów na tę nieznaną dotychczas migrację pochodzą z Kent, co sugeruje, że południowy-wschód Wysp Brytyjskich był głównym celem migrantów z kontynentu. To zaś zgadza się ze wcześniej zdobytymi dowodami, jak np. analiza składu izotopowego ludzkich szczątków ze stanowiska Cliffs End Farm, kiedy to wykazano, że niektóre z pochowanych tam osób spędziły dzieciństwo na kontynencie. Nowe badania mogą tez dać odpowiedzieć na pytanie o pojawienie się języków celtyckich na Wyspach. Znacząco wzmacniają one bowiem hipotezę mówiącą, że języki te pojawiły się na terenie dzisiejszej Wielkiej Brytanii w epoce brązu. Dotychczas przeważało przekonanie, że językami celtyckimi zaczęto mówić tam w epoce żelaza. Jednak autorzy nowych badań znaleźli dowody na nieliczne większe epizody migracji na Wyspy w tym czasie. Badania te nie rozstrzygają ostatecznie pytania o pochodzenie języków celtyckich w Brytanii. Jednak każdy rozsądny naukowiec będzie musiał teraz wziąć je pod uwagę i zastanowić się, co się wówczas wydarzyło. Uzyskane przez nas wyniki wzmacniają argumenty przeciwko hipotezie „celtyckie ze wschodu”, czyli rozpowszechnieniu się języków celtyckich na Wyspach dopiero w epoce żelaza. A zwiększają prawdopodobieństwo, że prawdziwy jest rzadko brany pod uwagę scenariusz „celtyckie z centrum”, mówiący o przybyciu tych języków w późnej epoce brązu z terenu Francji, dodaje profesor David Reich z Harvard Medical School. Badacze dokonali też jeszcze jednego niespodziewanego odkrycia. Okazało się, że w epoce brązu na Wyspach Brytyjskich doszło do znacznie większego niż na kontynencie rozprzestrzenienia się wersji genów pozwalających na trawienie laktozy. W późnej epoce brązu i epoce żelaza ilość odsetek takich genów wśród ludności Wysp zwiększył się 12-krotnie, podczas gdy w Centralnej i Zachodniej Europie widzimy 3,5-krotny wzrost, mówi profesor Ron Pinhasi z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Zdaniem uczonego, wskazuje to, że produkty mleczne były – z ekonomicznego i kulturowego punktu widzenia – w różny sposób traktowane na Wyspach i na kontynencie. To okres, gdy tolerancja laktozy szybko rozpowszechnia się w na Wyspach Brytyjskich, ale nie na kontynencie, dodaje Pinhasi. Ze szczegółami badań możemy zapoznać się w artykule Large-scale migration into Britain during the Middle to Late Bronze Age opublikowanym na łamach Nature. « powrót do artykułu
-
- Wyspy Brytyjskie
- języki celtyckie
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba wystartował z kosmodromu w Gujanie Francuskiej. Doszło do udanego oddzielenia się górnego członu rakiety nośnej. Następnie Webb rozwinął własne panele słoneczne i zaczął pozyskiwać energię na własne potrzeby. Kontrola naziemna misji informuje, że teleskop jest zorientowany w odpowiedni sposób w stosunku do Słońca. Sześć kół zamachowych odpowiedzialnych za kontrolę położenia teleskopu jest prawidłowo zasilanych i utrzymują teleskop w prawidłowym położeniu. Dzięki temu wielka osłona przeciwsłoneczna, która całkowicie rozłoży się w ciągu najbliższych kilku dni, będzie w stanie ochronić JWST przed promieniowaniem słonecznym i ciepłem. Obecnie Teleskop zmierza w kierunku znajdującego się 1,5 miliona kilometrów od Ziemi punktu libracyjnego L2, gdzie wokół którego będzie krążył przez kolejne lata. Dotrze tam za miesiąc. Za około 10 godzin Webba czeka kolejny ważny krok w jego podróży – uruchomienie i korekta kursu. « powrót do artykułu
-
Dzisiaj pomiędzy godziną 13:20 a 13:52 czasu polskiego ma odbyć się start rakiety Ariane 5, która wyniesie Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST). Będzie to największy w historii i najważniejszy od 31 lat, od czasu wystrzelenia Teleskopu Hubble'a, instrument naukowy umieszczony przez człowieka w przestrzeni kosmicznej. Wbrew powszechnemu mniemaniu Teleskop Webba nie ma zastąpić Hubble'a, a go uzupełnić. Naukowcy na całym świecie wiążą olbrzymie oczekiwania z obserwatorium, w którego powstanie – obok NASA – zaangażowane są Europejska Agencja Kosmiczna i Kanadyjska Agencja Kosmiczna. Start niezwykłego teleskopu można śledzić na żywo na kanale NASA na YouTube Jak to się zaczęło... NASA myślała o tym, co po Hubble'u jeszcze zanim teleskop ten trafił w przestrzeń kosmiczną. Podobnie zresztą jest i teraz, gdyż opracowywane są koncepcje kolejnych po JWST teleskopów kosmicznych. Wkrótce po wystrzeleniu Hubble'a okazało się, że instrument nie pracuje jak powinien. Przyspieszono więc planowanie kolejnego teleskopu kosmicznego. Później odbyła się słynna misja naprawcza do Hubble'a, a gdy teleskop dostarczył pierwszych zdjęć po naprawie, wszyscy oniemieliśmy. Zachwycone były i opinia publiczna, i międzynarodowa społeczność naukowa, i NASA. Na bazie tego sukcesu i powszechnego entuzjazmu NASA i współpracujący z nią specjaliści zaczęli opracowywać koncepcję teleskopu pracującego w podczerwieni. Taki teleskop mógłby zajrzeć w przestrzeń kosmiczną znacznie dalej niż Hubble. Mógłby zobaczyć światło pierwszych galaktyk. Pracujący głównie w świetle widzialnym Hubble nie ma takich możliwości, gdyż – jako „gorący” teleskop – jest oślepiany ciepłem generowanym przez własne instrumenty naukowe. Teleskop działający głównie w podczerwieni musi zaś być teleskopem „zimnym”. Początki koncepcji JWST sięgają 1996 roku. Wówczas projekt był nazywany Next Generation Space Telescope. W 2002 roku, na kolejnym etapie rozwoju, przemianowano go na Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (James Webb Space Telescope), od nazwiska drugiego dyrektora NASA, który zarządzał agencją w czasie programu Apollo i za którego kadencji działalność naukowa stała się główną działalnością NASA. Jeszcze na początku 2005 roku planowano, że JWST zostanie wystrzelony w 2011 roku. Jednak w sierpniu 2005 dokonano rewizji planów, wyznaczono datę startu na rok 2013, a koszty oszacowano na 4,5 miliarda USD, z czego 3,5 miliarda miały pochłonąć prace projektowo-badawcze, budowa teleskopu i jego wystrzelenie, a kolejny 1 miliard do koszt jego 10-letniej pracy na orbicie. W roku 2010 uznano, że JWST zostanie wystrzelony w 2015 roku, z możliwością przesunięcia startu na nie później niż rok 2018. Trzy lata później wiedziano już, że całkowity koszt teleskopu i jego misji wyniesie co najmniej 8,8 miliarda USD. Ostatni element JWST został wyprodukowany w listopadzie 2016 roku. Rozpoczęto intensywne testy. W marcu 2018 podczas próbnego montażu doszło do rozdarcia osłony przeciwsłonecznej teleskopu, okazało się też, że jej konstrukcja nie jest wystarczająco mocna. Start przesunięto na rok 2020. Jednak już w czerwcu 2018 roku powołana przez NASA Independent Review Board, której celem była ocena postępów prac nad teleskopem, zaleciła przesunięci startu na 30 czerwca 2021. W swoim raporcie IRB stwierdzała, że że 29-miesięczne opóźnienie pomiędzy październikiem 2018 a marcem 2021 wynika z pięciu czynników: ludzkich błędów, problemów niejako automatycznie wbudowanych w taki projekt, złożoność systemu, zbytni optymizm oraz brak doświadczenia w kluczowych obszarach, takich jak np. budowa osłony przed Słońcem. Wśród najważniejszych błędów popełnionych przez ludzi wymieniono m.in. umycie zaworów niewłaściwym rozpuszczalnikiem, błędy w uzwojeniu przetworników ciśnieniowych oraz niewłaściwe zainstalowanie elementów montażowych osłony słonecznej przed jej kluczowym testem. Wszystkie tego typu drobne błędy spowodowały opóźnienie o 1,5 roku i zwiększyły koszty o około 600 milionów dolarów. Cały teleskop został ostatecznie złożony 29 sierpnia 2019 roku. Wcześniej licznym wymagającym testom były poddawane jego poszczególne elementy. Po złożeniu czekały go kolejne testy. W końcu 21 grudnia 2020 roku osłona termiczna, co do której było najwięcej zastrzeżeń, przeszła ostatnie testy pełnego rozwinięcia i zwinięcia, a w marcu bieżącego roku zakończono ostatnie testy układów elektrycznych i komunikacyjnych. Pod koniec września JWST wyruszył w dwutygodniową drogę do Gujany Francuskiej, skąd zostanie wystrzelony. Ostateczny budżet JWST to niemal 10 miliardów dolarów. Zadania Główne obszary badawcze, którymi zajmie się Webb można podzielić na cztery kategorie: Koniec wieków ciemnych: pierwsze światło i epoka rejonizacji Przez około 380 000 lat po Wielkim Wybuchu wszechświat był całkowicie nieprzezroczysty. Tworzyła go mieszanina gorących cząstek. W miarę jak się schładzał protony i neutrony zaczęły łączyć się w zjonizowane atomy wodoru oraz nieco helu. Atomy te zaczęły przyciągać elektrony. Wszechświat stał się przezroczysty i światło mogło w nim swobodnie się przemieszczać. A raczej mogłoby, gdyby istniały jakieś jego źródła. Obecnie nie wiemy jak wyglądały pierwsze gwiazdy, ani kiedy powstały. To jedne z pytań, na które ma odpowiedzieć Webb. I właśnie dlatego, że chcemy zobaczyć pierwsze gwiazdy, JWST musi pracować w podczerwieni. Rozszerzanie się wszechświata powoduje, że zwiększa się odległość między obiektami. A im większa odległość dzieli źródło fali (np. gwiazdę) od jej odbiorcy, tym bardziej zwiększa się długość fali docierającej do odbiorcy. W przypadku światła mamy do czynienia ze zjawiskiem przesunięcia ku podczerwieni, gdyż podczerwień ma większą długość fali niż światło widzialne. Im dalej od nas w przestrzeni kosmicznej znajduje się świecący obiekt, tym bardziej czerwony się wydaje. Podobne zjawisko łatwo możemy zaobserwować na Ziemi odnośnie dźwięku. Wystarczy, że wsłuchamy się w syrenę jadącej w naszym kierunku karetki i zwrócimy uwagę, jak dźwięk zmienia się, gdy pojazd się do nas zbliża oraz gdy nas minie i się oddala. Aby znaleźć pierwsze galaktyki Webb będzie musiał przeprowadzić badania w bliskiej podczerwieni, za którymi pójdą spektroskopia o niskiej rozdzielczości i fotometria w średniej podczerwieni. Do przyjrzenia się epoce rejonizacji konieczna będzie zaś wysokorozdzielcza spektroskopia w bliskiej podczerwieni. Zanim jednak doszło do rejonizacji, nastąpiła era rekombinacji. Trwała ona od 240 do 300 tysięcy lat po Wielkim Wybuchu. Wtedy to protony i neutrony zaczęły łączyć się w zjonizowane atomy wodoru i deuteru. Deuter utworzył później hel-4. Pierwiastki te zaczęły przyciągać elektrony, które uczyniły z nich obojętne atomy. W tym momencie wszechświat składał się z 3-krotnie większej ilości wodoru niż helu. I stał się przezroczysty. Epoka rekombinacji to najwcześniejszy okres istnienia wszechświata, który może obserwować za pomocą jakiejkolwiek formy światła. Satelity COBE i WAMP rejestrują obecnie mikrofalowe promieniowanie tła z tego okresu. Po epoce rekombinacji nastąpiły wieki ciemne, które zakończyła epoka rejonizacji. Wedle obowiązujących obecnie teorii pierwsze gwiazdy były od 30 do 300 razy bardziej masywne od Słońca, istniały zaledwie kilka milionów lat, a ich żywot kończył się eksplozją supernowej. Potężne promieniowanie ultrafioletowe z tych pierwszych gwiazd jonizowało wodór wypełniających wszechświat. Epoka ta miała kluczowe znaczenie dla późniejszego formowania się większych obiektów, jak galaktyki. Dlatego też naukowcy chcieliby przyjrzeć się pierwszym gwiazdom, by lepiej zrozumieć, ja powstał wszechświat znany nam obecnie. Ponadto pierwsze gwiazdy mogły też tworzyć pierwsze czarne dziury. Te czarne dziury mogły z czasem wchłaniać materię i łączyć się ze sobą, tworząc supermasywne czarne dziury, obecnie w centrum niemal wszystkich masywnych galaktyk. Tworzenie się galaktyk Aby zrozumieć naturę i historię wszechświata, musimy zrozumieć jak zorganizowana jest w nim materia i jak organizacja ta zmieniała się przez miliardy lat. Naukowcy badają to zagadnienie zarówno w skali galaktyk, jak i cząstek subatomowych. Każda z tych skal niesie ze sobą niezwykle istotne informacje. Zachwycając się pięknymi zdjęciami wykonanymi przez Hubble'a musimy pamiętać, że galaktyki i inne struktury w przestrzeni kosmiczne nie zawsze wyglądały w ten sposób. Wielkie galaktyki spiralne tworzyły się przez miliardy lat w różnych złożonych procesach, również zderzając się między sobą i się łącząc. Podobne zjawiska zachodziły w przypadku olbrzymich galaktyk eliptycznych. Gdy jednak spojrzymy głęboko w przestrzeń kosmiczną zobaczymy zupełnie inny obraz. Obecnie naukowcy sądzą, że od czasu, gdy wszechświat ukończył 6 miliardów lat, niemal wszystkie masywne galaktyki doświadczyły przynajmniej jednego znaczącego połączenia się z inną galaktyką. Dlatego też gdy zajrzymy dalej w czasie zobaczymy wiele małych galaktyk „posklejanych” z jeszcze mniejszych elementów z wieloma obszarami gwiazdotwórczymi. JWST ma pomóc w odpowiedzi na pytanie, jak z takich niedużych zlepków galaktycznych, powstały dzisiejsze imponujące rozmiarami i wyglądem struktury. Teleskop Webba ma zobaczyć pierwsze galaktyki, dzięki czemu naukowcy mają nadzieję dowiedzieć się jak galaktyki rosły i ewoluowały. Zobaczą też, jak wyglądały pierwsze gwiazdy i poznają ich rodzaje. A dzięki tym obserwacjom dowiemy się, jak powstawały pierwiastki cięższe niż wodór i hel. Współczesne modele komputerowe wskazują, że do tworzenia się galaktyk dochodzi, gdy łączy się ze sobą ciemna materia. To niewidzialna forma materii, której masa we wszechświecie jest pięciokrotnie większa niż materii widzialnej. To ona tworzy „rusztowanie” wszechświata. Sposób, w jaki łączy się ona ze sobą wpływa na formowanie się widocznych struktur w kosmosie. A większe struktury z widocznej materii wpływają z kolei na powstawanie i ewolucję gwiazd. Naukowcy uważają, że to interakcja pomiędzy gwiazdami, galaktykami a ciemną materią stworzyła wszechświat w takiej formie, w jakiej go obecnie widzimy. Ewolucja i formowanie się galaktyk trwają do dzisiaj. Znamy wiele przykładów zderzających się galaktyk. Wiemy też, że taka kolizja czeka w przyszłości Drogę Mleczną. W naszym kierunku zbliża się bowiem galaktyka Andromedy i za miliardy lat dojdzie do zderzenia. Narodziny gwiazd i układów protoplanetarnych Jednym z najbardziej spektakularnych zdjęć wykonanych przez Hubble'a jest fotografia Filarów Stworzenia. W Filarach znajdują się gwiazdy, które nie na wszystkich zdjęciach są widoczne. Teleskop Hubble'a jest bowiem zoptymalizowany pod kątem pracy w świetle widzialnym, a światło to jest blokowane przez pył tworzący filary. Dopiero gdy pracuje w trybie bliskiej podczerwieni, możemy dostrzec gwiazdy ukryte w pyle. Obecnie możemy sobie tylko wyobrażać, jak wspaniałe zdjęcie Filarów wykona Webb, który jest wyspecjalizowany w pracy w bliskiej podczerwieni i jest 100-krotnie potężniejszy niż Hubble. Webb, dzięki temu, że pracuje w podczerwieni, rejestrując ciepło emitowane z różnych źródeł, pokaże nam to, co obecnie ukryte jest przed naszym wzrokiem za chmurami pyłu. Dostarczy też lepszych obrazów dysków protoplanetarnych, chmur gazu i pyłu wokół młodych gwiazd. Chmur, w których formują się planety. Teleskop ten jest tak potężny, że powinien pokazać i proces tworzenia się planet i pozwoli obserwować molekuły niezbędne do powstania życia. Ludzkość obserwuje i bada gwiazdy od tysięcy lat. Jednak dopiero w ostatnich dziesięcioleciach zaczęliśmy poznawać wiele z ich tajemnic. Jeszcze 100 lat temu nie wiedzieliśmy, że w gwiazdach zachodzi fuzja jądrowa, a o tym, że we wszechświecie ciągle powstają nowe gwiazdy przekonaliśmy się mniej niż 50 lat temu. Wciąż nie wiemy, w jaki sposób chmury pyłu i gazu stają się gwiazdami, nie wiemy, dlaczego większość gwiazd powstaje w obszarach gwiazdotwórczych, ani jak dokładnie tworzą się układy planetarne. Chcielibyśmy dokładnie poznać proces tworzenia się cięższych niż wodór czy hel pierwiastków. Kolejne obserwacje gwiazd i planet udoskonalają naszą wiedzę, pozwalają naukowcom zmieniać, poprawiać i tworzyć nowe hipotezy oraz teorie. Jednak, żeby naprawdę zrozumieć w jaki sposób powstały planety czy gwiazdy, potrzebujemy większej liczby dokładniejszych obserwacji tych obiektów na różnych etapach ich ewolucji. Przede wszystkim zaś potrzebujemy obserwacji młodych gwiazd i dopiero tworzących się układów planetarnych. Układy planetarne i początki życia Dotychczas odkryliśmy tysiące planet poza Układem Słonecznym, a dzięki rozwijającej się wiedzy i coraz lepszej technice, naukowcy potrafią znajdować coraz mniejsze planety, coraz bardziej podobne do Ziemi. Okazało się, że wszechświat jest pełen planet. Do zrozumienia Ziemi i życia potrzebna nam jest wiedza o powstawaniu i ewolucji planet. Wciąż nie wiemy, czy wszystkie planety w układach planetarnych formują się w miejscach, w których je widzimy, czy też powstają na obrzeżach układów i z czasem przemieszczają się bliżej gwiazdy. Nie wiemy, w jaki sposób osiągają ostateczną orbitę,ani jak wielkie planety wpływają na te mniejsze. W Układzie Słonecznym są pozostałości po czasach, gdy się on formował. Teleskop Webba pozwoli nam obserwować układy planetarne znacznie młodsze od naszego, dzięki temu będziemy mogli porównać to, co widać tam, z tym, co widzimy tutaj. Zbadamy skład dysków protoplanetarnych, będziemy mogli bezpośrednio porównać warunki panujące w różnych układach. Jednym z głównych zadań Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba będzie badanie atmosfer planet pozasłonecznych. Webb będzie szukał w nich sygnatur elementów potrzebnych do istnienia życia. Wykorzysta w tym celu spektroskopię, technikę pomiaru intensywności światła o różnych długościach fali. Gdy planeta przechodzi na tle swojej gwiazdy, światło gwiazdy przenika przez jej atmosferę. Różne pierwiastki w różny sposób reagują na światło, absorbując fotony o konkretnej energii. Badając całe spektrum światła i znajdując miejsca, w których doszło do absorpcji fotonów, naukowcy są w stanie określi pierwiastki obecne w atmosferze, zatem zbadać jej budowę. A jako, że w podczerwieni można zaobserwować najwięcej takich specjalnych cech spektrum światła, JWST świetnie nadaje się do obserwacji tego typu. Ostatecznym celem jest znalezienie planety o atmosferze podobnej do ziemskiej. Jednak Webb nie ma badać wyłącznie egzoplanet, gwiazd i galaktyk. Naukowcy chcą dzięki niemu dowiedzieć się więcej o samym Układzie Słonecznym. Dlatego też teleskop będzie obserwował Marsa i wielkie planety, pomoże w badaniach Plutona, Eris, asteroid, komet czy obiektów z Pasa Kuipera. Pozwoli na zweryfikowanie i poszerzenie naszej wiedzy, którą zdobyliśmy dotychczas dzięki marsjańskim łazikom czy sondom wysyłanym w dalekie zakątki Układu Słonecznego. Jak on to zrobi Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba zbudowany jest z trzech zasadniczych elementów: Integrated Science Instrument Module (ISIM, Zintegrowany Moduł Instrumentów Naukowych), Optical Telescope Element (OTE, Element Optyczny Teleskopu) oraz Spacecraft Element (platforma nośna) na który składają się pojazd kosmiczny i osłona przeciwsłoneczna. W ISIM znajdują się cztery instrumenty naukowe Webba. Dane dla nich zapewniają „oczy” teleskopu czyli OTE. Osłona przeciwsłoneczna ma odseparować „gorącą” stronę Teleskopu czyli całą platformę nośną, która będzie skierowana w stronę Słońca, od strony „zimnej” czyli OTE i ISIM. Zadaniem osłony przeciwsłonecznej będzie zapewnienie jak najniższej temperatury pracy elementów optycznych i naukowych. Dlatego też ochroni je ona nie tylko od ciepła słonecznego, ale również od ciepła Ziemi i ciepła generowanego przez pojazd kosmiczny. Temperatura pracy OTE i ISIM nie może być wyższa niż -223,15 stopni Celsjusza. W samym zaś pojeździe kosmicznym znajdują się podzespoły zasilania, kontroli położenia, komunikacji, napędu, kontroli termicznej oraz dowodzenia i danych. Na moduł naukowy ISIM składają się: - NIRCam, działająca w podczerwieni kamera, rejestrująca fale o długości od 0,6 do 5 mikrometrów. To ona zarejestruje światło z pierwszych gwiazd i galaktyk, pokaże gwiazdy w pobliskich galaktykach, młode gwiazdy w Drodze Mlecznej oraz obiekty w Pasie Kuipera. Wyposażono ją w koronografy, instrumenty pozwalające na fotografowanie bardzo słabo świecących obiektów znajdujących się wokół obiektów znacznie jaśniejszych. Koronografy blokują światło jasnego obiektu, uwidaczniając obiekty słabo świecące. Dzięki nim astronomowie chcą dokładnie obserwować planety krążące wokół pobliskich gwiazd i poznać ich charakterystyki. NIRCam wyposażono w dziesięć rtęciowo-kadmowo-telurkowych, które są odpowiednikami matryc CCD ze znanych nam aparatów cyfrowych. - NIRSpec to spektrograf również działający w zakresie od 0,6 do 5 mikrometrów. Spektrografy to urządzenia do rejestracji całego widma promieniowania. Analiza tego widma pozwoli naukowcom poznać wiele cech fizycznych badanego obiektu, w tym jego temperaturę, masę i skład chemiczny. Wiele z obiektów, które Webb będzie badał, jest tak słabo widocznych, że olbrzymie zwierciadło teleskopu będzie musiało prowadzić obserwacje przez setki godzin, by zebrać ilość światła wystarczającą do stworzenia całego widma. Jako, że w czasie swojej podstawowej misji, przewidzianej na 5 lat, Webb ma zbadać tysiące galaktyk, NIRSpec wyposażono w możliwość jednoczesnej obserwacji 100 obiektów. To pierwszy spektrograf o tak szerokich możliwościach wysłany w przestrzeń kosmiczną. NIRSpec wykorzystuje system mikroelektromechaniczny zwany macierzą mikromigawek. Składa się ona z wielu komórek, każda o średnicy ludzkiego włosa, których przesłony kontrolowane są indywidualnie pod wpływem pola magnetycznego. Można zatem dowolnie otwierać lub blokować widok na konkretny fragment obserwowanego nieboskłonu. Dzięki temu NIRSpec ma podobne możliwości do NIRCam, również może blokować światło z jaśniejszego obiektu, by obserwować znajdujący się obok obiekt słabiej świecący. - Mid-Infared Instrument (MIRI) składa się zarówno z kamery jak i spektrografu pracujących w średniej podczerwieni. To zakresy od 5 do 28 mikrometrów. Fal o takiej długości nasze oczy nie widzą. Ten bardzo czuły instrument zobaczy przesunięte ku czerwieni światło odległych galaktyk, tworzących się gwiazd i słabo widocznych komet. Będzie też mógł obserwować Pas Kuipera. Kamer MIRI będzie zdolna do wykonania podobnych szerokokątnych zdjęć, z jakich zasłynął Hubble. A jego spektrograf umożliwi poznanie wielu cech fizycznych odległych obiektów. MIRI korzysta z trzech macierzy czujników zbudowanych z krzemu wzbogaconych arsenem. MIRI, by ujawnić swoje niezwykłe możliwości, musi mieć zapewnioną temperaturę -266,15 stopni Celsjusza. Tutaj już nie wystarczy chłodzenie pasywne w postaci przestrzeni kosmicznej i zaawansowanej osłony termicznej. Potrzebne jest chłodzenie aktywne, za które odpowiada innowacyjny dwustopniowy układ, schładzający czujniki MIRI najpierw do -255,15, a następnie do -266,15 stopni Celsjusza. W budowę tego instrumentu brało udział europejskie konsorcjum z Europejską Agencją Kosmiczną. - Fine Guidance Sensor/Near InfraRed Imager and Slitless Spectrograph (FGS/NIRISS) dostarczony przez Kanadyjską Agencję Kosmiczną to instrument odpowiedzialny za precyzyjne pozycjonowanie Webba na wybrane obiekty, dzięki czemu teleskop będzie mógł uzyskać obrazy wysokiej jakości. FGS/NIRISS będzie odpowiedzialny za wykrycie pierwszego światła, jakie rozbłysło we wszechświecie, wykrywanie i charakteryzację egzoplanet oraz spektroskopię planet podczas ich tranzytów na tle gwiazd macierzystych. Oczami teleskopu jest OTE. To właśnie ten element będzie zbierał światło i dostarczał je do instrumentów naukowych. Najbardziej rzucającą się w oczy jego częścią jest główne zwierciadło o średnicy 6,5 metra, zbudowane z 18 heksagonalnych segmentów. Budowa tak wielkiego lustra nawet do użycia na Ziemi to poważne wyzwanie, a co co dopiero w przestrzeni kosmicznej. Nigdy wcześniej ludzkość nie wysłała w kosmos tak dużego zwierciadła. Lustro Hubble'a miało 2,4 metra średnicy. Gdyby po prostu przeskalować je do rozmiarów zwierciadła Webba, byłoby ono zbyt ciężkie, by można było je wystrzelić. Dlatego też inżynierowie musieli znaleźć inny sposób. I znaleźli. Zwierciadło Webba jest aż 10-krotnie lżejsze od zwierciadła Hubble'a w przeliczeniu na daną jednostkę powierzchni, a przy tym niezwykle wytrzymałe. Każdy z jego segmentów ma średnicę 1,32 metra i waży około 20 kilogramów, a wraz z aktuatorami i elementami montażowymi waga ta wynosi około 40 kg. Zwierciadło jest składane, gdyż musi zmieścić się do rakiety nośnej. Inżynierowie doszli do wniosku, że najlepszym kształtem segmentów będzie sześciokąt. Pozwala on bowiem na rozłożenie lustra bez występowania odstępów pomiędzy nimi oraz uzyskanie kształtu jak najbardziej zbliżonego do koła, dzięki czemu zebrane światło zostanie skupione w centralnym regionie, będzie mogło trafić do zwierciadła wtórnego o średnicy 0,74 m. Gdyby segmenty były okrągłe, po rozłożeniu powstałyby odstępy między nimi, a kwadratowe segmenty dałyby kwadratowe lustro i zbyt wiele zebranego światła trafiałoby poza obszar centralny. W przestrzeni kosmicznej zwierciadło trzeba będzie precyzyjnie nakierowywać na obserwowane niezwykle odległe obiekty. Każdy z segmentów zwierciadła głównego oraz lustro wtórne jest sterowany przez sześć aktuatorów. Działają one tak precyzyjnie, że odchylenie od zaplanowanego ustawienia segmentów wynosi nie więcej niż 1/10 000 grubości ludzkiego włosa. Webb to teleskop trójzwierciadłowy. Lustro główne jest wklęsłe, zbierające zeń światło lustro wtórne jest wypukłe, a nieruchome trzecie lustro odpowiada za korygowanie wszelkich zniekształceń obrazu powodowanych przez dwa pierwsze lustra. Zwierciadła Webba wykonano z lekkiego i wytrzymałego berylu. Materiał wybrany ze względu na swoją olbrzymią stabilność w bardzo niskich temperaturach. Nie odkształca się, co ma olbrzymie znaczenie dla jakość przekazywanego obrazu. Jako, że beryl słabo odbija światło podczerwone, lustra zostały pokryte niezwykle cienką warstwą złota, co nadaje Webbowi jego charakterystyczny wygląd. Beryl jest też niezwykle wytrzymały w stosunku do swojej wagi, jest dobrym przewodnikiem ciepła i prądu elektrycznego, a jednocześnie nie ma właściwości magnetycznych. Ochrona przed ciepłem Jako, że JWST będzie pracował głównie w podczerwieni, jego wrogiem są wszelkie źródła ciepła. Oczywiście oprócz tych obserwowany. Musi być utrzymywany w bardzo niskich temperaturach i izolowany od wpływu Słońca, Ziemi, Księżyca czy własnych nagrzewających się elementów. Za pasywne chłodzenie odpowiedzialna będzie 5-wartwowa osłona słoneczna o wymiarach 21,197x14,162 metra. Zawsze będzie się ona znajdowała pomiędzy lustrami teleskopu a Słońcem, Ziemią i Księżycem. Będzie to możliwe, gdyż Teleskop Webba zostanie umieszczony w punkcie L2, w odległości 1,5 miliona kilometrów do Ziemi. Osłona zapewni teleskopowi stabilną temperaturę pracy poniżej -223 stopni Celsjusza. Osłona wykonana jest z pięciu warstw materiału o nazwie Kapton, a każdą z warstw pokryto aluminium. Każda z nich będzie chłodniejsza niż poprzednia. Dodatkowo dwie najcieplejsze warstwy, czyli dwie pierwsze warstwy patrząc od strony Słońca, mają warstwę krzemową, dodatkowo odbijającą ciepło. Inżynierowie nie tylko precyzyjnie dobrali właściwości warstw, ale niezwykle ważny był też kształt i odległości pomiędzy warstwami. Poszczególne warstwy osłony są niezwykle cienkie. Grubość pierwszej z nich to zaledwie 0,05 mm, a każda z czterech pozostałych jest o połowę cieńsza (0,025 mm). Każda warstwa ma nieco inny kształt i inną powierzchnię. Warstwa 1. jest największa i dość płaska, warstwa 5. – najmniejsza i bardziej zakrzywiona. Różna jest też odległość pomiędzy warstwami. Najbliżej siebie są na środku osłony, najdalej na jej krawędziach, co pozwala na lepsze odprowadzanie ciepła od centralnych części teleskopu ku krawędziom. Warstwa 1. będzie nagrzewała się do temperatury nie wyższej niż ok. 110 stopni Celsjusza, a warstwa piąta nigdy nie będzie cieplejsza niż -52 stopnie C. Natomiast najniższa temperatura piątej warstwy to -237 stopni. Osłona termiczna będzie bardzo duża, a to naraża ją na przedziurawienie przez mikrometeoryty. Dlatego też wyprodukowano ją i wzmocniono specjalnymi pasami, by ograniczyć obszar zniszczeń. Jeśli w osłonie powstanie dziura, ma się ona nie powiększać. Misja Główna misja JWST – w czasie której teleskop ma wykonać wszystkie postawione przed nim zadania – została zaplanowana na pięć lat, z możliwością przedłużenia o kolejnych 5 lat. Teleskop Webba zostanie umieszczony w pobliżu punktu libracyjnego (punktu Lagrange'a) 2, znajdującego się w odległości około 1,5 miliona kilometrów do Ziemi, po stronie przeciwnej od Słońca. Punkty libracyjne to takie miejsca w układzie dwóch ciał powiązanych grawitacyjnie, w których obiekt o pomijalnie małej masie może pozostać w spoczynku w stosunku do obu tych ciał. W układach takich trzech ciał (dwa ciała i obiekt o pomijalnej masie) istnieje 5 tego typu punktów. JWST będzie krążył wokół punktu L2 będąc zwrócony zawsze od Słońca, a osłona przeciwsłoneczna zawsze będzie chroniła jego instrumenty przed ciepłem naszej gwiazdy, planety i Księżyca. Oczywiście nie będzie krążył całkowicie swobodnie. Za utrzymanie odpowiedniej orbity i pozycji odpowiedzialnych będzie 10 par silników sterujących. To właśnie ilość paliwa dostępna dla silników jest głównym elementem ograniczającym czas misji JWST. Start Teleskop Webba będzie podróżował na rakiecie Ariane 5 przez 27 minut. Po tym czasie oddzieli się od niej i dalszą podróż odbędzie samodzielnie. W 33. minucie po starcie rozwinięte zostaną panele słoneczne i teleskop zacznie wytwarzać własną energię. Od tego momentu zacznie się stopniowy wielodniowy proces rozkładania osłony słonecznej, anten i luster. Ma on zostać zakończony w ciągu 13 dni po wystrzeleniu. Następnym etapem będzie aktywowanie i przetestowanie ruchów każdego z segmentów lustra głównego oraz lustra wtórnego. Etap ten będzie trwał od 15. do 24. dnia od startu. Natomiast 29 dni po starcie Webb rozpocznie manewr wejścia na orbitę L2. A gdy już się na niej znajdzie nastąpi etap szybkiego kontrolowanego chłodzenia instrumentów naukowych i luster. Później zaś nastąpi pięciomiesięczny okres testów i kalibrowania instrumentów oraz optyki. « powrót do artykułu
-
- JWST
- Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rodzinnych, szczęśliwych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Życzą Ania, Jacek i Mariusz. « powrót do artykułu
-
Naukowcy skupieni wokół projektu COSMIC-DANCE poinformowali o odkryciu od 70 do 170 nieznanych dotychczas planet swobodnych (FFP – free-floating planet), czyli takich, które nie są powiązane z żadną gwiazdą i samotnie wędrują przez przestrzeń kosmiczną. Odkrycia dokonali w jednym z najbliższych obszarów gwiazdotwórczych, asocjacji Skorpiona-Centaura. Nie znamy natury planet swobodnych, nie wiemy, dlaczego nie są powiązane grawitacyjnie z żadną gwiazdą. Być może powstają podobnie jak gwiazdy, w wyniku kolapsu grawitacyjnego niewielkich chmur gazu. A być może formują się podobnie jak inne planety w dysku protoplanetarnym krążącym wokół gwiazd, i potem w wyniku oddziaływania jakichś sił – na przykład sąsiednich planet – zostają wyrzucone ze swojego układu planetarnego. Żeby rozwiązać tajemnicę planet swobodnych potrzebujemy dużej homogenicznej próbki takich planet. Specjaliści z COSMIC-DANCE postanowili poszukać FFP na obszarze nieboskłonu obejmującym asocjację Skorpiona-Centaura. Asocjacje gwiazd to otwarte gromady, w których gwiazdy nie są ze sobą grawitacyjnie powiązane. Znalezienie planet swobodnych w gromadach gwiazd jest bardzo trudne. Potrzebna są bardzo czułe instrumenty. Gwiazdy są dość jasne i łatwe do zauważenia. Planety zaś są tysiące razy ciemniejsze, a dodatkową trudnością jest odróżnienie planeto od gwiazd i galaktyk w tle, mówi Núria Miret Roig, która wraz z zespołem zajmowała się poszukiwaniami planet. Naukowcy połączyli dwie techniki. Przeanalizowali publicznie dostępne bazy fotografii astronomicznych oraz bazy danych, w których zamieszczono informacje o ruchu, kolorze i jasności dziesiątków milionów źródeł światła. Dane takie zostały zebrane za pomocą najlepszych dostępnych teleskopów pracujących w podczerwieni i świetle widzialnym. Dzięki wykorzystaniu ponad 80 000 obrazów i około 100 terabajtów danych zbieranych przez 20 lat członkom COSMIC-DANCE udało się zidentyfikować do 170 możliwych planet swobodnych. Okazało się, że wszystkie one znajdują się w asocjacji Skorpiona-Centaura. To, jak dotąd, największa grupa planet swobodnych zaobserwowanych bezpośrednio w pojedynczej asocjacji. Niemal podwoiliśmy liczbę znanych FFP. Ich liczba zdecydowanie przekracza liczbę planet swobodnych jaką powinniśmy zaobserwować, gdyby planety takie powstawały w wyniku kolapsu małych chmur molekularnych. To zaś wskazuje, że musi istnieć inny mechanizm ich powstawania. Na podstawie dostępnej nam wiedzy o dynamice układów planetarnych stwierdzamy, że ważnym mechanizmem powstawania planet swobodnych jest ich wyrzucanie z orbit ich gwiazd, stwierdzają naukowcy. Jeśli zagęszczenie planet swobodnych w innych regionach gwiazdotwórczych jest podobne jak w asocjacji Skorpiona-Centaura, to w całej Drodze Mlecznej mogą istnieć miliardy planet wielkości Jowisza, które nie są powiązane z gwiazdami. Jeszcze więcej może być FFP wielkości Ziemi, gdyż w układach planetarnych występują one częściej. « powrót do artykułu
-
- planeta swobodna
- gwiazda
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ssaki spożywające mięso są bardziej narażone na nowotwory niż ssaki roślinożerne, wynika z badań przeprowadzonych na tysiącach zwierząt z ogrodów zoologicznych. Zrozumienie, dlaczego roślinożercy są mniej narażeni na nowotwory może pomóc w opracowaniu metod ochrony ludzi przed tymi chorobami. Orsolya Vincze i jej koledzy z węgierskiego Centrum Badań Ekologicznych przeanalizowali wyniki sekcji zwłok 110 148 zwierząt ze 191 gatunków ssaków, które padły w ogrodach zoologicznych. Naukowcy chcieli oszacować ryzyko zgonu z powodu nowotworów. Okazało się, że ssaki mięsożerne są bardziej narażone na nowotwory niż ssaki, które jedzą mięso rzadko lub nigdy. Najmniej narażoną grupą były parzystokopytne, do których należą owce czy krowy. Z kolei zwierzęciem najbardziej narażonym na zgon z powodu nowotworu był niewielki australijski kowari. W 16 na 28 badanych przypadków zgonów tych zwierząt przyczyną był nowotwór. Z kolei wśród padłych 196 antylop indyjskich i 213 mar patagońskich nie stwierdzono żadnego przypadku nowotworu. Takie wyniki podważają powszechne przekonanie, że większe dłużej żyjące zwierzęta są bardziej narażone na nowotwory, gdyż mają więcej komórek, które mogą mutować i więcej czasu, by do tych mutacji doszło. Wydaje się, że ryzyko nowotworu jest w dużej mierze związane z dietą. Badacze zastrzegają jednak, że koniecznie jest zweryfikowanie, czy zjawisko zaobserwowane wśród zwierząt z ogrodach zoologicznych dotyczy również zwierząt dziko żyjących. Dlaczego jednak jedzenie mięsa miałoby być powiązane z większym ryzykiem rozwoju nowotworów? Vincze mówi, że jedną z przyczyn mogą być wirusy znajdujące się w mięsie. Niektóre z nich mogą powodować nowotwory. Wiadomo ma przykład, że u niektórych trzymanych w niewoli lwów nowotwory pojawiły się w z powodu papillomawirusów obecnych w spożywanym przez nie mięsie krów. Inną przyczyną mogą być zanieczyszczenia. W organizmach znajdujących się wyżej w łańcuchu pokarmowym zanieczyszczeń gromadzi się więcej, przypomina Beata Ujvari z Deakin University w Australii, która również brała udział w badaniach. Ponadto, zauważa uczona, zwierzęta mięsożerne spożywają więcej tłuszczu, mniej włókien i mają mniej zróżnicowany mikrobiom jelit niż roślinożercy. A wszystkie te czynniki są powiązane, przynajmniej u ludzi, z większym ryzykiem nowotworów. Ujvari dodaje, że obserwacje ze świata zwierząt niekoniecznie muszą odnosić się też do ludzi. Mamy inny styl życia i rzadko jemy surowe mięso. Przypomina jednak, że już wcześniej badania prowadzone wśród ludzi wykazały związek pomiędzy spożywaniem mięsa a nowotworami. Obecnie nie jest jasne, dlaczego – jak się wydaje – parzystokopytne są szczególnie odporne na rozwój nowotworów. Ale naukowców szczególnie interesują antylopa indyjska i mara patagońska. Jeśli dowiemy się, dlaczego u tych gatunków nowotwory występują tak rzadko, wykorzystamy tę wiedzę, by chronić samych siebie przed nowotworami. « powrót do artykułu
- 7 odpowiedzi
-
Największa w dziejach Warszawy wystawa szopek krakowskich
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Od 10 grudnia do 2 lutego w Pałacu Pod Blachą przy Zamku Królewskim w Warszawie można zobaczyć największą wystawę szopek krakowskich w historii stolicy. Niemal wszystkie z 50 niezwykle fantazyjnych i kunsztownie wykonanych konstrukcji zdobyły nagrody i wyróżnienia. Nie brakuje zaskakujących form - na widza czekają szopki na łyżeczce czy w krakowskim obwarzanku. Szopki prezentowane na wystawie pochodzą ze zbiorów Muzeum Krakowa oraz z kolekcji prywatnych. W szopkach pojawiają się nie tylko postaci biblijne, ale i smok wawelski, lajkonik, pan Twardowski czy postaci z historii Polski. Tradycja budowania szopek sięga w Krakowie średniowiecza. W XIII wieku zajmowali się tym franciszkanie, a poszczególne klasztory rywalizowały ze sobą, wymyślając nowe formy i dekoracje. Z czasem szopki i towarzyszące im widowiska trafiły na miejskie ulice, ciesząc się coraz większym zainteresowaniem. W budowę szopek zaangażowali się wówczas żacy i lokalni rzemieślnicy. To zaś doprowadziło do wyodrębnienia się szopki krakowskiej, wielokondygnacyjnej budowli z wieżami i elementami charakterystycznymi dla architektury tego miasta. W XIX wieku szopkom towarzyszyły występy grup muzykantów, a twórcy najbardziej fantazyjnych szopek mogli liczyć na zaproszenie – wraz z zespołem – do domu zamożnego mieszczanina. Tym, którzy nie zostali zaproszeni, pozostał Rynek, na którym szopki były oceniane i nagradzane przez publiczność. Pierwszy formalny konkurs szopek krakowskich odbył się w 1937 roku. Powrócono do niego zaraz po wojnie. I od tej pory w każdy pierwszy czwartek grudnia budowniczowie szopek z dumą prezentują swoje dzieła przy pomniku Mickiewicza. Stamtąd barwny korowód udaje się do Muzeum Krakowa, gdzie jury wybiera najpiękniejsze szopki w kilku kategoriach. W 2018 roku tradycja ta została wpisana na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. « powrót do artykułu-
- szopki krakowskie
- wystawa
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ubezpieczenie na życie posiada aktualnie ok. 50% Polaków. Wybierając ten rodzaj ubezpieczenia motywuje nas albo chęć zgromadzenia funduszy na przyszłość, albo zabezpieczenia finansowego dzieci na wypadek swojej śmierci, albo stworzenie skutecznej ochrony dla swojej rodziny na wypadek różnych nieprzewidywalnych zdarzeń losowych. Czym jest ubezpieczenie na życie? Ubezpieczenie życiowe to rodzaj umowy zawieranej pomiędzy klientem a ubezpieczycielem. W umowie zawarte są wszelkie warunki ubezpieczenia, czyli ochrony życia klienta w określonym czasie i na uzgodnioną sumę ubezpieczenia. W dokumencie znajdują się informacje, co stanie się z ową kwotą w przypadku śmierci klienta, czyli kto ostatecznie ją otrzyma. Nie tylko śmierć klienta uruchamia środki opisane w umowie, znajduje się tam również kwota, która zostaje przelana klientowi na wypadek: • poważnej choroby • trwałego uszczerbku na zdrowiu • innych zdarzeń określonych umową Polisa na życie może wiązać umową klienta indywidualnego, ale też zbiorowego, gdy to pracodawca zawiera w imieniu swoich pracowników grupową polisę na życie oraz zdrowie. Zwykle obejmuje ona nie tylko samych pracowników, ale i ich rodziny. Ubezpieczenia na życie można indywidualnie poszerzać umowami dodatkowymi, jako polisy posagowe dla dziecka czy produkty łączące inwestycję z ochroną zdrowia i życia. Umowy dodatkowe do polisy na życie Podstawowa polisa na życie może być stosunkowo dowolnie poszerzana o inne produkty związane z ochroną życia i zdrowia klienta oraz jego rodziny. Dodatkowe produkty ubezpieczeniowe https://www.ubezpieczeniaonline.pl/na-zycie/a/ubezpieczenie-na-zycie-ze-zwrotem-skladki/471.html najczęściej dotyczą sytuacji: • zdiagnozowania poważnej choroby u osoby ubezpieczonej • zdiagnozowania nowotworu złośliwego • długotrwałego pobytu w szpitalu • poważnej operacji chirurgicznej • wypadku komunikacyjnego • trwałego uszczerbku na zdrowiu W tego rodzaju umowach dodatkowe produkty polisy można dokupować już w trakcie trwania ochrony, którą można w miarę elastycznie poszerzać lub ograniczać. Polisa na życie, czyli oszczędzanie i inwestowanie Na rynku ubezpieczeniowym dużą popularnością cieszą się mieszane polisy na życie, łączące ochronę życia z inwestowaniem i oszczędzaniem, w kilku opcjach: • Jako ubezpieczenie oszczędnościowe na życie oraz dożycie, jest to polisa, która chroni przez określony czas, np. do osiągnięcia 65. roku życia, zaraz potem osoba ubezpieczona otrzymuje ustalone umową świadczenie. Dodatkowo otrzymuje ona gromadzone przez lata oszczędności, będące częścią każdej wpłacanej składki. Środki te można wykorzystać na dowolny cel. • Jako ubezpieczenie posagowe, jest to rodzaj ubezpieczenia, który ma na celu gromadzenie środków dla dziecka. Zebrane środki, będące częścią wpłacanej składki, zostają w ustalonym momencie, np. w chwili ukończenia 25 roku życia, wypłacone. W trakcie trwania umowy, dziecko jest objęte ochroną na wypadek utraty rodzica i innych zdarzeń. • Jako ubezpieczenie inwestycyjne, to połączenie polisy ochronnej i inwestycji. Ustalona umową część składki będzie kierowana na ochronę, a pozostała część wpłacana na fundusze inwestycyjne. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Chin, Kanady i Wielkiej Brytanii poinformowali o znalezieniu jednego z najlepiej zachowanych embrionów dinozaurów. „Dziecko Yingliang” pozwala lepiej zbadać związki pomiędzy dinozaurami a ptakami. Embrion znajduje się w pozycji charakterystycznej dla współczesnych ptaków na krótko przed wykluciem się. Embrion zidentyfikowano jako należący do grupy owiraptorozaurów (jaszczur, złodziej jaj), terapodów blisko spokrewnionych z ptakami. Badający skamieniałość naukowcy zauważyli, że głowa embrionu znajduje się poniżej tułowia, kończyny są po obu jej stronach, a grzbiet jest zawinięty w kierunku szerszego końca jaja. Nigdy wcześniej nie widziano takiej pozycji u żadnego z embrionów ginozaurów. Jest ona jednak powszechna wśród współczesnych ptaków. Odkrycie oznacza, że początki takiej pozycji pojawiły się już u terapodów nie będących ptakami. Embrion ma około 27 centymetrów długości i znajduje się wewnątrz 17-centymetrowego jaja. Embriony dinozaurów to jedne z najrzadziej spotykanych skamieniałości. Większość z nich jest niekompletnych z przemieszczonymi kośćmi. Jesteśmy niezwykle podekscytowani znalezieniem „Dziecka Yingliang”. Jest ono świetnie zachowane i pozwoli nam poznać wiele tajemnic dotyczących rozwoju i reprodukcji dinozaurów, mówi główny autor artykułu, doktor Fion Waisum Ma z University of Birmingham. Uczony dodaje, że podobna pozycja „Dziecka Yingliang” i współczesnych ptasich embrionów sugeruje podobne zachowanie przed wykluciem się z jaja. „Dziecko Yingliang” liczy sobie 72–66 milionów lat. Zostało zidentyfikowane jako owiraptorozaur na podstawie czaszki. Grupa ta obejmowała upierzone terapody zamieszkujące tereny dzisiejszej Azji i Ameryki Północnej. Skamieniałość znaleziono w prefekturze Ganzhou na południu Chin w skałach z późnej kredy. Autorzy badań porównali pozycję embrionu owiraptorozaura z pozycjami embrionów innych terapodów oraz ptaków i na tej podstawie zaproponowali hipotezę, zgodnie z którą zachowanie embrionu przed wykluciem, w wyniku którego przyjął on taką pozycję nie jest unikatowe dla ptaków, ale pojawiło się najpierw wśród terapodów przed dziesiątkami, a może nawet setkami milionów lat. Interesująca jest też sama historia embrionu. Został on kupiony przez dyrektora firmy Yingliang Group, pana Lianga Liu, około roku 2000 jako przedmiot, który mógł być jajem dinozaura. Gdy po roku 2010 budowano Yingliang Stone Nature History Museum, pracownicy muzealni wybierający przedmioty na ekspozycję, zidentyfikowali go jako jajo dinozaura. Dopiero wówczas rozpoczęto badania i trafiono na sensacyjną skamieniałość. Ten embrion wewnątrz jaja to jedna z najpiękniejszych skamieniałości jakie kiedykolwiek widziałem. Mały dinozaur wygląda jak mały ptak przed wykluciem, zwinięty w jaju. To kolejny dowód wskazujący, że liczne cechy współczesnych ptaków pojawiły się u dinozaurów, mówi profesor Steve Brusatte z University of Edinburgh. « powrót do artykułu
-
Chirurdzy z Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach zoperowali 31-letniego Irakijczyka, wykładowcę na Uniwersytecie w Bagdadzie. Zespół pod kierunkiem prof. Adama Maciejewskiego przeprowadził bardzo rozległy zabieg transplantacji narządów szyi. W wyniku wcześniejszej choroby nowotworowej mężczyzna stracił krtań i nie mógł normalnie jeść, oddychać czy mówić. Historia pacjenta Jakiś czas temu, krótko po obronie doktoratu z prawa, gdy pacjent zaczynał pracę na Uniwersytecie w Bagdadzie, zdiagnozowano u niego raka krtani. Najpierw przeszedł radio- i chemioterapię w Indiach, następnie poddano go radykalnej operacji krtani. Niestety, rozwinęły się zaburzenia funkcjonowania przewodu pokarmowego. Jak wyjaśniono na stronie Instytutu, przełyk nie spełniał swojej funkcji, bo był zwężony i wytworzyła się w nim przetoka, dlatego konieczna była operacja transpozycji żołądka. Pacjent oddychał przez rurkę tracheostomijną, nie mówił i praktycznie spał na siedząco. Mógł połykać, ale cały czas się zachłystywał wskutek cofania się pokarmu z drogi pokarmowej do ust - wyjaśnił prof. Maciejewski. Chory mieszkał 4 lata w Niemczech (był tam kilka razy operowany). Z mediów społecznościowych dowiedział się, że w Gliwicach przeprowadzane są przeszczepy narządów szyi. Operacja w Gliwicach Gdy zgłosił się do Instytutu Onkologii, powiedział, że decyduje się na zabieg nawet przy niewielkiej szansie na powodzenie. Ponieważ nie miał cech choroby nowotworowej, po zakwalifikowaniu do zabiegu 20 listopada przeprowadzano u niego operację. Trwała ona aż 16 godzin. Dawcą był mężczyzna o zbliżonej posturze, wzroście i wadze; 31-latkowi przeszczepiono krtań, tchawicę, gardło, przełyk, tarczycę, przytarczyce, przednią ścianę szyi i kość gnykową. Usunięto odtwarzający gardło żołądek i przełyk szyjny. Najtrudniejsze było przygotowanie pacjenta do przeszczepu, przede wszystkim ze względu na liczne blizny na szyi po wcześniejszych zabiegach. W tych bliznach trzeba było zidentyfikować naczynia i nerwy, by móc je potem prawidłowo zespolić. Samo pobranie narządów od dawcy też nie jest łatwym etapem zabiegu, ponieważ trzeba bardzo dokładnie wypreparować wszystkie tkanki, nerwy i naczynia. Nie wydarzyło się jednak nic, co byłoby dla nas niespodzianką – podkreśla prof. Łukasz Krakowczyk. Warto dodać, że Irakijczyk jest 5. pacjentem, któremu tutejsi chirurdzy przeszczepili narządy szyi od zmarłego dawcy. Pacjentowi usunięto już rurkę tracheostomijną. Jak twierdzą lekarze, wyjątkowo szybko zaczął mówić. Ponieważ unerwienie przeszczepionych narządów i tkanek zajmuje 6-9 miesięcy, tyle należy poczekać na ostateczny efekt. Kilkumiesięczna walka o przeszczep Przez cały czas młodym Irakijczykiem opiekowała się znajoma Polka - Joanna Michalska. To do niej mężczyzna zwrócił się po obejrzeniu na YouTube'ie filmu z prof. Maciejewskim. Dla niego życie bez głosu nie miało sensu. Nie mógłby wrócić do pracy wykładowcy uniwersyteckiego, i ja to doskonale rozumiem – mówi pani Joanna. Po zakwalifikowaniu do zabiegu Michalska prowadziła w imieniu pacjenta korespondencję z Ministerstwem Zdrowia. Pierwsza decyzja Ministerstwa była co prawda odmowna, ale zawierała wskazówki, co zrobić, aby operacja się jednak odbyła. W komunikacie prasowym Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach ujawniono, że koniec końców Ministerstwo Zdrowia zgodziło się pokryć koszty zabiegu. Irakijczyk podjął w Polsce studia, jest ubezpieczony w NFZ i ma PESEL. Marzy o powrocie do pracy na uczelni. Przypadek mężczyzny przedstawiono na konferencji prasowej, która odbyła się 21 grudnia. « powrót do artykułu
-
- przeszczep
- narządy szyi
- (i 4 więcej)
-
Opisanie kontaktów ludzkich społeczności to kluczowy element badań nad obecną różnorodnością biologiczną i kulturową Homo sapiens. Analizy DNA dostarczają nam ważnych informacji na temat wymiany genetycznej pomiędzy społecznościami, nie mówią nam jednak nic na temat wymiary kulturowej. Naukowcy z Instytutu Badań nad Historią Człowieka im. Maxa Plancka postanowili przyjrzeć się temu zagadnieniu wykorzystując ozdoby ze skorup strusich jaj. Doktor Jennifer M. Miller i doktor Yiming Wang poinformowały na łamach Nature o wynikach swoich badań nad 50 000 lat kontaktów między ludzkimi społecznościami w na południu i wschodzie Afryki. Skorupy strusi to najstarsze na świecie w pełni modyfikowane ozdoby. Oznacza to, że ludzie, zamiast zadowolić się naturalnym kształtem i rozmiarem, całkowicie je przetwarzali, tworząc paciorki. Tak daleko idąca modyfikacja wiązała się z pojawieniem się różnorodnych stylów. A jako, że różne grupy i kultury opracowały własne style, śledzenie losów tych ozdób daje naukowcom wgląd w historię wymiany kulturowej. Miller i Wang stworzyły najbardziej rozbudowaną bazę danych ozdób ze skorup strusich jaj. Zawiera ona dane o ponad 1500 ozdób znalezionych na 31 stanowiskach z okresu ostatnich 50 000 lat. Stworzenie takiej bazy zajęło uczonym ponad 10 lat. Porównując całkowitą średnicę koralików, średnice otworów i grubość muszli Miller i Wang doszły do wniosku, że pomiędzy 50 a 33 tysiące lat temu ludzie w Afryce Południowej i Wschodniej tworzyli niemal identyczne ozdoby. To zaś sugeruje istnienie długodystansowych kontaktów handlowych, rozciągających się na przestrzeni 3000 kilometrów. To zaskakujące, ale widać tutaj wyraźny wzorzec. W ciągu całych 50 000 lat jest to jedyny okres, gdy cechy koralików są wszędzie takie same mówi Wang. To jednocześnie najstarsza zidentyfikowana sieć społeczna łącząca różne ludzkie grupy. Jej istnienie przypada na okres, gdy na wschodzie Afryki było szczególnie wilgotno. Sieć ta zaniknęła przed 33 tysiącami lat, a wydarzenie to zbiega się z zmianami klimatycznymi. Mniej więcej w tym samym czasie Afryka Wschodnia doświadczyła dramatycznego spadku ilości opadów, gdyż pas tropikalnych ulew przesunął się na południe. Mniej opadów oznaczało zmniejszoną produktywność roślinną oraz zmiany w dystrybucji zwierząt. Ludzie musieli się do tego dostosować. To z kolei musiało skutkować reorganizacją siedlisk ludzkich i ich rozkładu w terenie, opuszczeniem przez ludzi części z zamieszkanych dotychczas obszarów oraz zerwanie niektórych sieci społecznych. Jednocześnie zwiększona ilość opadów w regionie łączącym południe i wschód Afryki – basenie Zambezi – powodowała powodzie i prawdopodobnie stworzyła fizyczną barierę, która uniemożliwiła wymianę pomiędzy wschodem a południem. W tym okresie koraliki ze skorup strusi zanikają na południu Afryki, a ich zniknięcie zbiega się z najniższą produktywnością i najniższymi temperaturami na południu Czarnego Lądu. Mogło wówczas dojść do spadku liczebności tamtejszych populacji, a jeśli grupy społeczne stały się bardzo małe, koszt produkcji koralików mógł być dla nich zbyt duży. Koraliki pojawiają się w tym regionie dopiero ok. 19 000 lat temu, ale są znacznie mniejsze. Zmiana stylu wskazuje na długi okres izolacji, a ponowne pojawienie się koralików zbiega się ze stopniowym wzrostem opadów i temperatur w regionie. Do kolejnej takiej zmiany doszło około 2000 lat temu, gdy na południe dotarli pasterze z innych regionów Afryki. Dzięki połączeniu modeli klimatycznych, danych środowiskowych i archeologicznych mogłyśmy odkryć związek pomiędzy zmianami klimatu i wymianą kulturową, dodaje Wang. « powrót do artykułu
-
- Afryka
- sieci społeczne
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Załoga pierwszej prywatnej misji kosmicznej pomyślnie przeszła testy medyczne i została zatwierdzona przez Multilateral Crew Operations Panel. Misja do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej organizowana jest przez firmę Axiom Space. To ta sama firma, która ma wybudować co najmniej jeden dodatkowy moduł mieszkalny dla ISS. Misja Ax-1 będzie wyjątkowa z tego powodu, że po raz pierwszy prywatna firma – Axiom Space – zapłaci innej prywatnej firmie – SpaceX – za dostarczenie jej astronautów na MSK. Ax-1 zapisze się w historii też dlatego, że stanie się kamieniem milowym w planowanym przez NASA otwarciu ISS dla prywatnej działalności biznesowej. Przez ostatnie lata swojego istnienia stacja ma stać się platformą za pomocą której prowadzona będzie komercjalizacja niskiej orbity okołoziemskiej. Axiom planuje, że w 2024 roku podłączy do ISS własny moduł mieszkalny. Będzie to pierwszy element większej prywatnej stacji kosmicznej. Pierwsi kandydaci na prywatnych astronautów przeszli już szkolenia w centryfugach i warunkach braku grawitacji, szkolenia NOLS (kurs przetrwania w trudnych warunkach), od kilku miesięcy szkolą się też w obłudze pojazdu, którym będą lecieli oraz w pracy na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. W skład pierwszej prywatnej załogi kosmicznej wejdą pilot Larry Connor, dowódca Michael López-Alegría, Mark Pathy oraz Eytan Stibbe. Connor to 71-letni biznesmen działający na rynku nieruchomości i technologii. Jest pilotem akrobatycznym i kierowcą wyścigowym. Dowódca Michael López-Alegría to doświadczony astronauta. Brał udział w trzech misjach promów kosmicznych i jednej misji na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Ma za sobą 10 spacerów w przestrzeni kosmicznej. W sumie w otwartej przestrzeni kosmicznej spędził 67 godzin i 40 minut. Lepszym wynikiem może pochwalić się tylko Anatolij Sołowiow (82 godziny, 21 minut). López-Alegría ma 63 lata. Mark Pathy to 52-letni kanadyjski przedsiębiorca, kosmiczny turysta, który za udział w misji Ax-1 zapłacił 55 milionów dolarów. Chce być drugim kanadyjskim turystą kosmicznym. Ostatni członek załogi to były izraelski pilot myśliwców, as myśliwski. W swoim czasie służył pod dowództwem Ilana Ramona, pierwszego obywatela Izraela w kosmosie. Ramon zginął w katastrofie promu Columbia. Stibbe jest jednym ze współzałożycieli Fundacji Ramona i w jej imieniu bierze udział w Ax-1. Na pokładzie ISS będzie testował różne izraelskie technologie. Misja Ax-1 zaplanowana została na luty przyszłego roku. « powrót do artykułu
-
Po 31 latach do Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie wróciła ikona rosyjska z przedstawieniem Archanioła Michała. Skradziono ją z zamku w grudniu 1990 r. Ikonę ze srebrną ramą ozdobioną w technice filigranu i emalii datuje się na II poł. XVI w. Jak podkreślono w komunikacie Muzeum, jest to pierwszy zwrot skradzionego dzieła sztuki na podstawie przepisów Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady, przy którym wykorzystano system informacji o rynku wewnętrznym Unii Europejskiej, tzw. system IMI. Zwrot był możliwy dzięki ścisłej współpracy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z Muzeum Warmii i Mazur oraz ze stroną niemiecką. Kradzież pod osłoną nocy Nocą 5 grudnia 1990 r. nieznani sprawcy wspięli się po przygotowanej własnym sumptem drabince do okien sal muzealnych. Z wystawy "Ikona rosyjska – dawne rzemiosło artystyczne – nabytki z lat 1970-1989" ukradziono aż 29 ikon. Skradzione dzieła ze szkół moskiewskiej i nowogrodzkiej miały wartość 912 ówczesnych milionów złotych. Również w 1990 r. skradziono ikony z olsztyńskiej świątyni prawosławnej i z klasztoru starowierców w Wojnowie. Wg informacji Muzeum Warmii i Mazur, policja poszukiwała sprawców, którzy poruszali się podobno jasnym oplem kadettem kombi. Uzbierano kwotę 40 mln ówczesnych złotych na nagrodę. Bezskutecznie. W 1991 roku prokuratora umorzyła śledztwo. Odnaleziona on-line W 2019 r. pasjonat dr Reiner Zerlin przekazał miastu Recklinghausen cenną kolekcję sztuki wczesnochrześcijańskiej. Składała się ona z ok. 250 obiektów. Były to przede wszystkim drewniane XV-XVII-wieczne ikony greckie i rosyjskie. Latem zeszłego roku kolekcję zaprezentowano na wystawie czasowej w Kunsthalle. Dzięki temu, że udostępniono ją także w internecie, pracownik Wydziału ds. Restytucji MKDNiS wypatrzył wśród dzieł ukradzioną przed ponad 3 dekadami ikonę z przedstawieniem Archanioła Michała. Za pośrednictwem systemu IMI, polskie Ministerstwo Kultury zwróciło się do Ministerstwa Kultury i Nauki Nadrenii Północnej-Westfalii. W odpowiedzi strona niemiecka potwierdziła, że faktycznie jest to poszukiwane przez Polskę dzieło sztuki, a Muzeum Ikon w Recklinghausen wyraża gotowość zwrotu obiektu. Jednocześnie Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie zweryfikowało tożsamość w oparciu o dokumenty oraz materiał fotograficzny. « powrót do artykułu
-
- ikona
- Archanioł Michał
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W 2019 roku w pobliżu Berwick-upon-Tweed detektorysta znalazł pokryty runami złoty krzyżyk. Zabytek datowano na lata 700–900, a każdy specjalista rozpozna w nim wyjątkowe znalezisko. Większość wczesnych anglosaskich krzyży ma równe ramiona, tutaj jedno z nich jest dłuższe. Ponadto dotychczas nie znaleziono krzyżyka pokrytego runami. Jednak prawdziwą sensacją okazała się treść napisu. Runy biegną przez całe dłuższe ramię do środka krzyżyka. Trzy krótsze ramiona ozdobiono wyżłobionymi krzyżykami. W dłuższym ramieniu widnieje niezbyt starannie wykonany otwór, który zrobiono po wykonaniu runicznego napisu. Prawdopodobnie w swojej oryginalnej formie krzyżyk posiadał zawieszkę, która się odłamała, dlatego wykonano otwór w ramieniu. Jak już wspomnieliśmy, największą sensacją jest jednak treść samego napisu. Zwykle tego typu osobiste przedmioty podpisane są imieniem i, jeśli nie wskazano inaczej, zwykle jest to imię właściciela. Profesor John Hines z Cardiff University, który dokonał analizy run, napisał: staroangielskie imiona rozpoczynające się na Ead- („radość”, „szczęście”) są powszechne, jednak znamy tylko dwa imiona, których druga sylaba rozpoczyna się od litery -r: Eadred i Eadric. Natomiast w żadnym języku germańskim nie zidentyfikowano dotychczas elementu „ruf” w imieniu. Widoczne na tym krzyżu imię Eadruf jest imieniem nieznanym, o tajemniczej etymologii. Być może mamy tutaj z nieco zakamuflowanym lepiej znanym imieniem Eardwulf. Wiemy, że we wczesnej Northumbrii żyli znaczni mężczyźni o tym imieniu. Niezwykłe jest też miejsce znalezienia zabytku. W okolicy nie są bowiem znane żadne średniowieczne ruiny. W czasach, gdy krzyżyk wykonano, okoliczne ziemie należały do Świętej Wyspy Lindisfarne (Holy Island of Lindisfarne). Wyspa wspomniana jest już w dokumentach z VI wieku, około 634 roku mnich Aidan z Iony, późniejszy święty, założył tam klasztor, który był ważnym centrum celtyckiego chrześcijaństwa w Northumbrii. Jego spalenie i plądrowanie przez wikingów w 793 roku uznawane jest za otwierający epokę wikingów pierwszy najazd skandynawskich wojowników. Historyczne przekazy sugerują, że w okolicy, w której znaleziono krzyżyk, mógł stać kościół lub opactwo. Jednak dotychczas nie znaleziono tam żadnej struktury z wczesnego średniowiecza. « powrót do artykułu
-
Himalajskie lodowce topnieją wyjątkowo szybko
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Przyspieszające tempo topnienia himalajskich lodowców zagraża źródłom wody, od których zależy byt milionów mieszkańców Azji. Zespół naukowy, na którego czele stali specjaliści z University of Leeds stwierdził, że w ciągu kilku ostatnich dekad tempo topnienia lodowców w Himalajach było średnio 10-krotnie szybsze niż w czasie ostatniego znaczącego epizodu zwiększania zasięgu lodowców, małej epoki lodowej, która miała miejsce 700–400 lat temu. Himalajskie lodowce tracą masę szybciej, niż jakiekolwiek inne lodowce na świecie. Autorzy badań wykonali rekonstrukcję zasięgu 14 798 himalajskich lodowców w czasie małej epoki lodowej. Stwierdzili, że od tamtego czasu powierzchnia tych lodowców skurczyła się o 40%, ze szczytowego zasięgu 28 000 km2 do obecnych 19 600 km2. W tym czasie lodowce utraciły od 390 do 586 km3 wody. To tyle, ile wody jest uwięzionej łącznie w lodowcach Alp, Kaukazu i gór Skandynawii. Uczeni obliczyli też, że woda ta podniosła poziom światowego oceanu o 0,92–1,38 mm. Himalaje to trzeci największy, po Antarktyce i Arktyce, obszar pokryty lodowcami. Z tego powodu są czasem nazywane „trzecim biegunem”. Nasze badania pokazują, że obecne tempo utraty lodu przez himalajskie lodowce jest co najmniej 10-krotnie szybsze niż w poprzednich wiekach. Z tak dużym tempem mamy do czynienia zaledwie w ciągu ostatnich kilku dekad, mówi współautor badań doktor Jonathan Carrivick. Szybsze tempo topnienia lodowców ma olbrzymie znaczenie dla setek milionów ludzi, którzy mają dostęp do żywności i energii dzięki rzekom zasilanym przez lodowce. Rzekom, do których należą m.in. Ganges, Indus i Brahmaputra. Badania pokazały też, że do szybszej utraty masy lodowców dochodzi na wschodzie Himalajów. Linia podziału przebiega tutaj przez wschodni Nepal i północny Bhutan. Różnice te mają prawdopodobnie związek z różnym ukształtowaniem terenu po obu stronach gór, co wpływa na interakcję z atmosferą i różne warunki pogodowe. Szybciej tracą też lód te lodowce, które spływają do jezior. Jako, że liczba i wielkość takich jezior wzrasta, zwiększa się też tempo utraty lodu. Do utraty lodu przyczyniają się również naturalne szczątki znajdujące się na powierzchni lodowca. Te lodowce, na których takie szczątki się znajdują, odpowiadają aż za 46,5% utraty masy lodu w Himalajach, mimo że stanowią jedynie 7,5% lodowców. Dlatego też doktor Carrivick przypomina, że modelując to, co dzieje się z lodowcami, naukowcy muszą brać pod uwagę nie tylko zmiany klimatu, ale również czynniki takie jak szczątki czy jeziora. « powrót do artykułu