Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Na stanowisku Nesher Ramla w Izraelu międzynarodowy zespół archeologów znalazł czaszkę przedstawiciela nieznanej dotychczas populacji człowieka. Nazwany roboczo „Nesher Ramla Homo” reprezentuje nieznaną dotychczas ostatnią istniejącą populację środkowoplejstoceńskiego Homo, która przetrwała w Europie, Azji Południowo-Zachodniej i Afryce. Wiek czaszki określono na 120–140 tysięcy lat. Dotychczasowe badania pokazały, że człowiek ten posługiwał się technologiami, które są łączone z H. sapiens lub H. neanderthalensis. Nesher Ramla Homo polował na małą i dużą zwierzynę, używał drewna na podpałkę, podtrzymywał ogniska i gotował lub piekł mięso. Odkrycie to potwierdza, że w środkowym plejstocenie dochodziło do mieszania różnych linii rozwojowych gatunku Homo. Niedawne badania morfologiczne i genetyczne wskazują, że neandertalczycy mogli w pewnym momencie historii krzyżować się z nieznaną wcześniej populacją spoza Europy. Tymczasem analizy kości ciemieniowej, żuchwy i drugich dolnych zębów trzonowych wykazały, że Nesher Ramla Homo łączy w sobie cechy neandertalskie i archaiczne. Odkrywcy nowego gatunku, wśród nich Israel Hershkovitz, Yossi Zaidner, Gerhard W. Weber i Fabio Di Vincenzo, uważają, że populacja ta brała w środkowym plejstocenie udział w ewolucji Homo na terenie Europy i Azji Wschodniej. Analizy wykazały, że nie mamy tutaj do czynienia ani z „pełnym” H. sapiens, ani z neandertalczykiem. A dotychczas sądzono, że w tym czasie w regionie żyły tylko te dwa gatunki. Nesher Ramla H. reprezentuje zatem nieznaną dotychczas unikatową populację. Jego kość ciemieniowa jest bardziej archaiczna i znacząco różni się od kości ciemieniowej H. sapiens, jest też znacząco grubsza od kości ciemieniowej neandertalczyka i większości wczesnych H. Sapiens. Żuchwa ma cech archaiczne oraz cechy neandertalskie. W sumie całość to unikatowa kombinacja cech archaicznych i neandertalskich, różna od wczesnych H. sapiens i późniejszych neandertalczyków. Autorzy obecnych badań sugerują, że wcześniej znalezione na terenie Izraela ludzkie skamieniałości, w tym szczątki Tabun C1 oraz te z jaskiń Qesem i Zuttiyeh, mogą należeć do Nesher Ramla Homo. Jeśli tak, to wyjaśniałoby to niektóre niezgodności zauważone w ich budowie. Co więcej, na stanowisku Nesher Ramla znaleziono koło 6000 kamiennych narzędzi, które są tak podobne, do współczesnych im narzędzi wytwarzanych przez H. sapiens, co sugeruje, że H. sapiens i Nesher Ramla Homo nie tylko wymieniały geny, ale regularnie dochodziło między nimi do kontaktów i wymiany kulturowej. Wyniki badań nad Nesher Ramla Homo opublikowano na łamach Science. « powrót do artykułu
  2. W Tikal, jednym z najpotężniejszych miast Majów, znajdowały się drogi, place, piramidy, świątynie i pałace. Jednak Tikal zostało niespodziewanie opuszczone, prawdopodobnie z powodu antropogenicznego zanieczyszczenie zbiorników rtęcią. W Tikal istniał też pierwszy na półkuli zachodniej system filtrowania wody pitnej. A teraz naukowcy twierdzą, że wokół zbiorników z wodą istniały tereny zielone. Uczeni z University of Cincinnati opracowali nową metodę analizy roślinnego DNA z osadów w zbiornikach pitnej wody w Tikal. Zidentyfikowali tam ponad 30 gatunków drzew, traw, roślin kwitnących, które przed ponad 1000 lat rosły wokół zbiorników przy pałacach i świątyniach. Niemal całe centrum miasta było utwardzone. Musiało być tam gorąco w czasie pory suchej. Miałoby więc sens stworzenie w pobliżu zbiorników wody miejsc, w których było przyjemnie i chłodno, mówi paleobotanik profesor David Lentz. Szczegółowe badania wykazały, że Majowie pozwolili, by teren wokół zbiorników pozostał w stanie naturalnym. Znajdował się tam naturalny las. Dzięki niemu brzegi zbiorników były chronione przed erozją, a las mógł dostarczać roślin jadalnych i leczniczych. Naukowcy stwierdzili na przykład, że rosły tam kilkudziesięciometrowej wysokości drzewa, które i dzisiaj dominują w leśnym krajobrazie Gwatemali. Klimat w Tikal jest trudny do życia. Gdyby nie pięciomiesięczna pora deszczowa, nie dałoby się tam mieszkać. To zbiorniki decydowały o możliwości rozwoju miasta. Więc chronili te miejsca pozostawiając las w stanie nienaruszonym, dodaje Lentz. Znalezione dowody wskazują, że wokół zbiorników rosły drzewa z gatunku Andira inermis, brosimum darzymlecznia (Brosimum alicastrum), dzika cebula, dzikie figi, dzikie wiśnie oraz dwa rodzaje traw. Trudno powiedzieć, czy obszary wokół zbiorników służyły jako miniaturowe (50x50 m.) parki miejskie. To był święty obszar miasta, pełen pałaców i świątyń. Nie wiem, czy zwykli ludzie mogli sobie tutaj przychodzić, mówi Lentz. Biorąc pod uwagę fakt, że wokół Tikal Majowie wycięli drzewa, tym większy kontrast stanowiło ich pozostawienie w samym centrum kamiennego miasta. Majowie byli kulturą leśną, ich kosmologia zawierała wiele elementów z lasu. Zatem posiadanie w centrum miasta świętego leśnego obszaru znajdującego się wokół świętego źródła i zbiorników wody musiało być potężnym symbolem. To jakby kosmos w miniaturze. Z drugiej strony wszystkie miasta Majów były bardzo zielone. Poza centrum Tikal, którego place i drogi były wyłożone kamieniami, większość obszaru miasta porastały drzewa i rośliny uprawne. Wokół każdego kompleksu mieszkaniowego istniał duży ogród. Znaczna część żywności, którą spożywali mieszkańcy majańskich miast, była produkowana w samych miastach lub w ich bezpośrednim sąsiedztwie. To zupełnie inaczej niż we współczesnych zachodnich miastach, stwierdzają badacze. « powrót do artykułu
  3. Przy miasteczku Soline na wyspie Korčula odkryto neolityczną osadę sprzed 6 tys. lat - znajduje się ona w odległości ok. 70 m od brzegu, na głębokości 4,5 m. Prof. Mate Parica z Uniwersytetu w Zadarze przeglądał zdjęcia satelitarne linii brzegowej Chorwacji. W pewnym momencie wypatrzył coś niezwykłego. Myślałem: to może być coś naturalnego, ale niekoniecznie. Na dnie widać było bowiem duży, płytki obszar, który wydawał się "wystawać" ze wschodniego brzegu Korčuli. Gdy archeolodzy zanurkowali, znaleźli neolityczną osadę z ok. 4500 r. p.n.e. Wybudowano ją na sztucznie utworzonym małym skrawku lądu, połączonym z wyspą za pośrednictwem wąskiego spłachetka. Osadę w kształcie siedmiokąta otaczał kamienny mur. Stworzono ją w zaplanowany sposób, nie działano spontanicznie - wyjaśnia Parica. Podczas badań odkryliśmy [malowaną] ceramikę i noże krzemienne [oraz kościane narzędzia czy resztki pokarmu, być może migdałów] - opowiada Parica. Ceramikę (kultury Hvar-Lisičići) ozdobiono m.in. za pomocą nacięć. Marta Kalebota, która jest kuratorką w muzeum miejskim Korčuli (Gradski Muzej Korčula), podkreśla, że umiejscowienie osady jest bardzo nietypowe. Mamy szczęście, że w odróżnieniu od większości okolic śródziemnomorskich, w rejonie tym nie występują wysokie fale, bo wybrzeże osłaniają liczne wyspy. To oczywiście pomogło uchronić stanowisko przed naturalnym zniszczeniem - tłumaczy Parica. W skład zespołu badawczego wchodzili: Eduard Visković (Kantaros d.o.o.), Mate Parica, Marta Kalebota, Dalibor Čosović (centrum nurkowe LumbardaBlue), studentka archeologii Vinka Milišić i Domagoj Perkić (Muzeum Archeologiczne w Dubrowniku). Jeśli uda się zdobyć fundusze, wykopaliska mają być kontynuowane w przyszłym roku.   « powrót do artykułu
  4. Ludzie, którzy chodzą spać wcześniej i wcześniej wstają są narażeni na mniejsze ryzyko poważnej depresji, wynika z dużych studiów genetycznych, których wyniki opublikowano na łamach JAMA Psychiatry. Ich autorzy – naukowcy z University of Colorado Boulder oraz Broad Institute of MIT and Harvard – przeanalizowali dane dotyczące ponad 840 000 ludzi. Dostarczyły one jednego z najsilniejszych dowodów na to, że nasz chronotyp – to, czy jesteśmy rannym ptaszkiem czy nocnym Markiem – wpływa na ryzyko depresji. Od pewnego czasu wiemy, że istnieje związek pomiędzy snem a zachowaniem. Lekarze kliniczni często jednak pytali nas: o ile wcześniej ludzi powinni chodzić spać, by odnieść z tego korzyści?, mówi profesor Celine Vetter. Okazało się, że już chodzenie spać o godzinę wcześniej jest powiązane ze znacznym zmniejszeniem ryzyka depresji. Już w 2018 roku Vetter opublikowała wyniki swoich długoterminowych badań nad 32 000 pielęgniarek i wykazała, że u tych, które wstawały wcześniej, ryzyko rozwoju depresji w ciągu 4 lat było o 27% niższe. Pozostawało jednak pytanie, na ile wcześniej należy wstawać. Wiadomo, że na nasz chronotyp wpływa ponad 340 wariantów różnych genów, w tym gen PER2. Wiemy też, że genetyka odpowiada za 12–42 procent naszych preferencji dotyczących snu. Na potrzeby obecnych badań naukowcy zidentyfikowali te warianty genów u ponad 840 000 osób. Wśród nich było 85 000 osób, które przez 7 dni nosiło urządzenia do monitorowania snu, a kolejnym 250 000 dano do wypełnienia kwestionariusze dotyczące snu. Około 33% badanych samoidentyfikowało się jako ranne ptaszki, 9% jako nocne Marki, reszta była pośrodku. Wyliczono, że średnio dla badanych połowa snu przypadała na godzinę 3 raną co, przy założeniu, że spali po 8 godzin oznaczało, że badani kładli się spać o godzinie 23, a wstawali o godzinie 7. Ten środek snu jest ważnym punktem odniesienia dla badań. Uzbrojeni w takie informacje naukowcy przyjrzeli się genom badanych oraz historii ich chorób. Wszystkie zebrane dane zostały następnie poddane analizie statystycznej, by odpowiedzieć na pytanie, czy te warianty genetyczne, które powodują, że jesteśmy rannymi ptaszkami są powiązane z niższym ryzykiem wystąpienia depresji. Odpowiedź: tak. Badania wykazały, że osoby, które wcześniej kładą się spać i wcześniej wstają narażają się na 23% niższe ryzyko poważnej depresji na każdą wcześniejszą godzinę, na którą przypada połowa snu. Naukowcy zauważają, że konieczne są dalsze badania, by poznać biologiczny mechanizm stojący za tym zjawiskiem oraz jaki ma ono wpływ na zdrowie. Niektórzy specjaliści sugerują, że być może przyczyną jest fakt, że osoby, które wstają wcześniej, mają dłuższy kontakt ze światłem naturalnym, które uruchamia całą kaskadę hormonów wpływających na nastrój. Inni zastanawiają się, czy posiadanie inne zegara biologicznego, czyli innego trybu funkcjonowania niż większość otaczających nas ludzi, samo w sobie nie wpływa negatywnie na nasz stan psychiczny. "Żyjemy w społeczeństwie, które jest zaprojektowane dla ludzi wstających wcześnie. Ci, którzy wstają późno często czują się niedopasowani do zegara całego społeczeństwa, stwierdza główny autor badań, Iyas Daghlas. Dla osób, które chciałyby przesunąć swój sen na wcześniejsze godziny, profesor Vetter ma radę. Róbcie tak, by wasze dni były jasne, a noce ciemne. Poranną kawę wypijcie na ganku lub balkonie. Jeśli tylko możecie, do pracy idźcie pieszo lub pojedźcie rowerem, a wieczorami zmniejszcie jasność ekranów urządzeń, z których korzystacie. « powrót do artykułu
  5. Projekt ratowania diabłów tasmańskich, których populacji zagraża zaraźliwy nowotwór pyska, źle się skończył dla całych populacji ptaków morskich. W 2012 roku niewielką liczbę diabłów przeniesiono na wyspę Maria, na wschód od Tasmanii. Projekt okazał się sukcesem, jednak zapłaciła zań lokalna kolonia pingwinów. Jak informuje organizacja BirdLife Tasmania, jeszcze w 2012 roku na Marii istniała kolonia pingwinów małych licząca 3000 par. Obecnie kolonia nie istnieje. Utrata 3000 par pingwinów na wyspie będącej parkiem narodowym, która powinna być bezpieczna dla tego gatunku, to duży cios, mówi doktor Eric Woehler z BirdLife Tasmania. Specjalista nie jest zaskoczony tym, co się stało. Nie od dzisiaj wiadomo, jak katastrofalny wpływ na ekosystem małych wysp ma wprowadzanie tam inwazyjnych ssaków. Postępowanie urzędników, którzy zdecydowali o wprowadzeniu diabłów tasmańskich na wyspę Marii jest tym bardziej niezrozumiałe, że w 2011 roku ukazał się raport, którego autorzy ostrzegali, że introdukcja diabłów będzie miała negatywny wpływ na kolonie pingwina małego oraz kolonie zamieszkujących wyspę ptaków z rodziny burzykowatych. Kolonie burzykowatych również zostały wytępione przez diabły. Ekolodzy mówią, że skoro od 2012 roku sytuacja diabłów tasmańskich uległa znacznej poprawie, zwierzęta te można usunąć z wyspy Marii. Jednak urzędnicy prowadzący projekt ratowania gatunku stwierdzili, że wyspa Marii pozostaje ważnym elementem programu ochrony diabłów tasmańskich. « powrót do artykułu
  6. Rękawice taktyczne to jeden z podstawowych elementów wyposażenia gracza. Każdy miłośnik airsoftu z nich korzysta. Najważniejszą zaletą jest oczywiście lepszy chwyt i ochrona dłoni. Producenci ciągle udostępniają nowe modele rękawic taktycznych. Jak wybrać najlepsze? Sprawdź nasz poradnik i uzupełnij swoje wyposażenie airsoftowe! Dlaczego warto korzystać z rękawic taktycznych? Dopasowanie odpowiedniego wyposażenia do airsoftu zapewni największą wygodę i skuteczność na polu gry. Często przekłada się to ostatecznie na wyniki. Rękawice taktyczne są jednym z podstawowych elementów ekwipunku. Na rynku znajdziemy ogromną ilość modeli, które różnią się materiałem czy wyglądem. Zastosowanie takiego akcesorium przede wszystkim poprawia chwyt. Przekłada się to na celność podczas airsoftowej rozgrywki. Jeśli nasza replika strzela ogniem ciągłym lub serią, to rękawice taktyczne są wręcz koniecznością (dotyczy to także replik karabinów snajperskich). Kolejnym przeznaczeniem jest po prostu ochrona dłoni podczas starcia. Niektóre rozgrywki toczą się w trudnych warunkach. Rękawice taktyczne zapewnią ciepło oraz zabezpieczą dłonie przed zadrapaniami i uderzeniami. W zależności od wybranego modelu materiał może się różnić. Przy większym budżecie warto zdecydować się na dwa zestawy rękawic taktycznych – na lato i zimę. Niektóre rozwiązania są bardziej przewiewne oraz wygodne, gdy jest cieplej. Inne natomiast zrobiono z bardziej wytrzymałych, izolujących materiałów. Wybór zależy jednak od osobistych preferencji. Jakie rękawice taktyczne do airsoftu wybrać? Na bezpieczeństwie dłoni nie powinno się oszczędzać. Podczas gier airsoftowych często będziemy rywalizować także w trudnych warunkach, więc lepiej zainwestować w dobrej jakości rękawice taktyczne. W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na materiał, z jakiego są wykonane. Warto, aby rękawice były odporne na przetarcia oraz niższe temperatury. To najbardziej uniwersalne modele. Droższe rękawice taktyczne z dodatkową ochroną są przeznaczone dla wymagających użytkowników. Design najlepiej dopasować do reszty naszego wyposażenia. Jeśli korzystamy z kamuflażu, to rękawice również powinny być jego elementem. Niektóre modele dostępne na rynku oferują ponadto możliwość korzystania z ekranu dotykowego. Warto przemyśleć właśnie taki zakup. Zwykle cena nie jest tutaj wyższa, a podczas rozgrywki będzie można używać na przykład smartfonu lub innego urządzenia, np. nawigacji. Warto wiedzieć, że na rynku znajdziemy rękawice taktyczne w pełni zabudowane oraz z wyciętymi palcami. Wybór zależy od osobistych preferencji, jednak nie zawsze trzeba decydować się na najbardziej zaawansowane wyposażenie. Często liczy się sama mobilność i wygoda, która przekłada się później na skuteczność podczas starcia. Rękawice taktyczne powinny zapewniać przede wszystkim mocny chwyt. Warto sprawdzić kilka modeli, aby wybrać odpowiedni. W ten sposób każdy oddany strzał będzie celniejszy, choć oczywiście wyposażenie nie wygra rozgrywki za nas. « powrót do artykułu
  7. Międzynarodowy zespół naukowców opisał ofiarę ataku rekina sprzed 3 tys. lat. Autorzy publikacji z Journal of Archaeological Science: Reports podkreślają, że szczątki kostne ze stanowiska Tsukumo z Okayamy ze śladami licznych urazów stanowią najstarszy bezpośredni dowód ataku rekina na człowieka; dotąd za najstarszy uznawano przypadek, do którego doszło ok. 1000 r. n.e. Posługując się różnymi metodami, ekipa odtworzyła przebieg zdarzeń. Najnowszego odkrycia dokonali badacze z Uniwersytetu Oksfordzkiego - J. Alyssa White i prof. Rick Schulting. Badali oni dowody gwałtownego urazu na szczątkach kostnych myśliwych-zbieraczy na Uniwersytecie w Kioto. Wtedy też natknęli się na No 24 ze stanowiska Tsukumo - dorosłego mężczyznę ze śladami licznych urazów. Początkowo zaskoczyło nas, co mogło spowodować przynajmniej 790 głębokich ran o ząbkowanych krawędziach - podkreślali naukowcy. Urazy ograniczały się głównie do rąk, nóg oraz przedniej części klatki piersiowej i brzucha. Na drodze eliminacji wykluczyliśmy konflikt ludzki oraz częściej opisywane przypadki działalności drapieżników czy padlinożerców. Ponieważ archeologiczne przypadki ataków rekinów są skrajnie rzadkie, akademicy zwrócili się ku współczesnym przypadkom sądowym; nawiązali współpracę z ekspertem w tej dziedzinie - emerytowanym dyrektorem Florida Program for Shark Research. Mężczyzna został zaatakowany na Morzu Wewnętrznym w okresie Jōmon - ok. 1370–1010 cal BC (cal BP to liczba lat przed 1950 r., uzyskana metodą radiowęglową skalibrowaną innymi metodami w celu wyeliminowania wpływu zmiennej w czasie zawartości atmosferycznego 14C). Rozkład ran stanowi mocną wskazówkę, że ofiara żyła w czasie ataku. Jego lewa dłoń była oderwana (mężczyzna doznał obrażeń obronnych). Niedługo po ataku jego zwłoki wydobyto i pochowano na cmentarzu Tsukumo. Zapiski z wykopalisk pokazują, że brakowało prawej nogi, a lewą nogę umieszczono na ciele w odwróconej pozycji. Biorąc pod uwagę urazy, musiał być ofiarą ataku rekina. Niewykluczone, że łowił z innymi ryby (to dlatego można go było szybko wydobyć). Zważywszy na cechy i rozkład śladów zębów, rekin, który zaatakował tego człowieka, był najprawdopodobniej żarłaczem białym albo tygrysim. Ludzie żyjący w okresie Jōmon [okresie w historii Japonii odpowiadającym neolitowi] korzystali z różnych zasobów morskich. Nie jest jasne, czy Tsukumo 24 celowo wabił rekiny, czy też raczej rekiny przyciągnęła krew bądź przynęta na inne ofiary. Tak czy siak, opisywane znalezisko [...] stanowi rzadki przykład, gdy archeolodzy są w stanie zrekonstruować dramatyczny epizod z życia prehistorycznej społeczności - podsumowuje dr Mark Hudson z Max-Planck-Institut für Menschheitsgeschichte. « powrót do artykułu
  8. Od dawna wśród astronomów i fizyków trwa spór, czy tajemnicza ciemna materia faktycznie istnieje we Wszechświecie - czy może są to jakieś odstępstwa od tego, jak rozumiemy grawitację. Naukowcy analizujący przegląd nieba KiDS, a wśród nich polski astronom Maciej Bilicki z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN w Warszawie, sprawdzali to, wykorzystując obserwacje tysięcy galaktyk. Ciemna materia to składnik Wszechświata, którego nie obserwujemy bezpośrednio. O jej istnieniu wnioskujemy na podstawie oddziaływań grawitacyjnych ze zwykłą (świecącą) materią. Obecność ciemnej materii została zaproponowana dla wytłumaczenia obserwowanej rotacji galaktyk oraz ruchów galaktyk w gromadach – widzialnej materii jest zbyt mało, aby można było wytłumaczyć zachodzące w tych przypadkach efekty. Modele wskazują, że ciemnej materii jest kilkakrotnie więcej, niż materii zwykłej. W nowych badaniach, które przeprowadził zespół naukowców pod kierunkiem Margot Brouwer (Uniwersytet w Groningen i Uniwersytet Amsterdamski), postanowiono sprawdzić zarówno hipotezę ciemnej materii, jak i różne teorie grawitacji. Badacze wykorzystali dane z przeglądu nieba Kilo-Degree Survey (KiDS), wykonanego przy pomocy VLT Survey Telescope (VST), należącego do Europejskiego Obserwatorium Południowego (ESO). Mierzyli tzw. słabe soczewkowanie grawitacyjne, czyli niewielkie ugięcie światła galaktyk spowodowane przez grawitację innych galaktyk położonych bliżej nas. Do analiz wybrano galaktyki z obszaru nieba o powierzchni 1000 stopni kwadratowych (2,5 procent sfery niebieskiej), badając rozkład grawitacji dla około miliona galaktyk. Dane na temat analizowanych galaktyk pochodziły z katalogu opublikowanego niezależnie przez międzynarodową grupę, którą kierował dr hab. Maciej Bilicki. Dla prawie 260 tysięcy galaktyk udało się zmierzyć tzw. relację przyspieszenia radialnego (ang. Radial Acceleration Relation, w skrócie RAR). Opisuje ona związek pomiędzy spodziewaną, a obserwowaną grawitacją (obserwowaną na podstawie widocznej materii), z czego można wysnuć wnioski ile jest nadmiarowej grawitacji. Do tej pory ta nadmiarowa grawitacja była wyznaczana w zewnętrznych regionach galaktyk jedynie poprzez obserwację ruchu gwiazd oraz zimnego gazu. Wykorzystując efekt soczewkowania grawitacyjnego badacze byli teraz w stanie wyznaczyć RAR w rejonach o stukrotnie słabszej sile grawitacji niż dotąd, sięgając w rejony znajdujące się daleko poza centrami galaktyk. Sprawdzili cztery różne modele teoretyczne – dwa zakładające istnienie ciemnej materii i dwa ze zmodyfikowanym prawem grawitacji (tzw. „zmodyfikowana dynamika newtonowska”, w skrócie MOND od angielskiego określenia „Modified Newtonian Dynamics”). Okazało się, że najlepiej do wyników pasuje symulacja o nazwie MICE (jedna z uwzględniających ciemną materię), ale pozostałe warianty również pozostają w grze. W dalszym toku badań podzielono galaktyki z badanej próbki na młode (niebieskie galaktyki spiralne) i stare (czerwone galaktyki eliptyczne). Powstają one w różny sposób, a względna ilość zwykłej i ciemnej materii w różnych typach galaktyk może się zmieniać. Z kolei z alternatywnych teorie grawitacji wynika, że zależność ta powinna być stała. Dało to szansę na dalszą weryfikację poszczególnych modeli. W teoriach zmodyfikowanej grawitacji, takich jak MOND, ta relacja powinna być zawsze taka sama, niezależnie od typu galaktyki, gdyż jedynym znaczącym parametrem (determinującym RAR) jest w tych modelach łączna masa całej zwykłej materii (świecącej) – czyli gwiazd i gazu. Natomiast w standardowym modelu kosmologicznym galaktyki czerwone mają stosunkowo więcej ciemnej materii niż niebieskie, przy tej samej łącznej masie zwykłej materii – czyli stosunek ilości ciemnej materii do materii świecącej jest większy dla galaktyk czerwonych niż dla niebieskich, tłumaczy Bilicki. Nasze badania pokazują, że relacja RAR jest inna dla galaktyk czerwonych niż dla niebieskich. To wyjaśniałoby różnice w mierzonej relacji RAR i wykluczałoby teorie takie jak MOND czy grawitacja entropiczna, dodaje polski astronom. Naukowiec mówi, że potrzebne są jednak dalsze obserwacje, bowiem może zachodzić także sytuacja, że galaktyki czerwone mają w rzeczywistości znacznie więcej zwykłej materii niż nam się wydaje, jeśli są otoczone ogromnymi obłokami rzadkiego, gorącego gazu (w przeciwieństwie do niebieskich, które tego gorącego gazu miałyby znacznie mniej). Taki wariant nie wykluczałby przynajmniej niektórych alternatywnych teorii grawitacji. « powrót do artykułu
  9. John McAfee, twórca znanego oprogramowania antywirusowego McAfee, popełnił samobójstwo w hiszpańskim więzieniu. McAfee, który w pełni zasłużył na miano barwnego awanturnika, odebrał sobie życie kilka godzin po tym, jak hiszpański sąd wydał zgodę na jego ekstradycję do USA, gdzie czekał go proces o unikanie podatków. John McAfee został zatrzymany w październiku ubiegłego roku na lotnisku El Prat, gdzie chciał wsiąść na pokład samolotu lecącego do Turcji. Aresztowania dokonano na podstawie listu gończego wystawionego przez USA. Amerykanie chcieli postawić go przed sądem za unikanie płacenia wielomilionowych podatków należnym z dochodów m.in. z handlu kryptowalutami. McAfee bronił się mówiąc, że jest prześladowany ze względów politycznych i ideologicznych. Hiszpański sąd uznał jednak, że nie dostarczył żadnych dowodów na potwierdzenie swoich słów. W ostatnich latach McAfee wielokrotnie twierdził, że zawiązano przeciwko niemu spisek. W przeszłości pisaliśmy, że poszukuje go specjalna jednostka policji w Belize oraz że został zatrzymany w Gwatemali. Po wydaniu listu gończego przez USA McAfee został wpisany przez Interpol na listę najbardziej poszukiwanych ludzi. I to właśnie Interpol poinformował hiszpańską policję, że McAfee regularnie bywa w Tarragonie. Śledztwo zaś wykazało, że latał prywatnym samolotem do Niemiec. Do aresztowania przyczynił się zresztą sam McAfee, który opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie, dzięki któremu Interpol zidentyfikował jego miejsce pobytu. Amerykańska prokuratura twierdzi, że McAfee nie zapłacił milionów dolarów podatków od zysków z handlu kryptowalutami oraz ze sprzedaży praw do publikacji swojej biografii. Okarżono go również o kupowanie na tzw. słupów różncyh dróbr, w tym jachtu. Z kolei amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) dorzuca własne oskarżenia. Jej zdaniem McAfee promował na Twitterze kupno kryptowalut, nie informując jasnno swoich czytelników, że sam na tym zarabia. Miał w ten sposób zarobić 23 miliony USD. McAfee niewątpliwie prowadził barwne życie. Jeśli wierzyć wywiadom, których udzielał amerykańskim mediom, przez długi czas miał styczność z narkotykami. Pracował w Nowym Jorku, Londynie i Lod Angeles. Przez rok mieszkał w Meksyku, gdzie jeździł po kraju ciężarówką, handlując kamieniami szlachetnymi i narkotykami. W końcu trafił do Krzemowej Doliny, stworzył słynnego antywirusa i firmę noszącą jego nazwisko, którą 11 lat temu sprzedał Intelowi za około 6 miliardów USD. Przeprowadził się do Belize, a w 2012 roku usłyszeliśmy, że policja w Belize poszukuje go w związku ze śmiercią jego sąsiada, z którym McAfee miał zatarg. Sąsiad został zastrzelony. Przez ostatnią dekadę McAfee twierdził też, że rząd USA spiskuje przeciwko niemu. Biznesmen był wielokrotnie zatrzymywany. W 2019 roku aresztowała go policja Dominikany, gdy na jego łodzi znaleziono broń, amunicję i gotówkę. Szybko go wypuszczono, gdyż nie toczyła się przeciwko niemu żadna sprawa, a McAfee miał ponoć zadeklarować posiadanie broni. McAfee przyjaźnił się z Jeffreyem Epsteinem, miliarderem oskarżanym o przestępstwa seksualne. Epstein popełnił samobójstwo w więzieniu. Już po aresztowaniu i osadzeniu w hiszpańskim więzieniu John McAfee napisał na Twitterze: Jest mi tutaj dobrze. Mam przyjaciół. Jedzenie jest smaczne. Wszystko w porządku. Wiedzcie, że jeśli się powieszę, jak Epstein, to nie będzie to moja sprawka. John McAfee miał 75 lat. « powrót do artykułu
  10. Błędy, nawarstwiające się podczas analiz fal grawitacyjnych z różnych źródeł, mogą prowadzić do wyciągnięcia fałszywych wniosków, że ogólna teoria względności nie opisuje dobrze rzeczywistości, a prawdziwe są alternatywne teorie dotyczące grawitacji. Takie ostrzeżenie wystosowali brytyjscy naukowcy, którzy przeanalizowali sposób gromadzenia się tego typu błędów podczas analiz. Zarejestrowanie fal grawitacyjnych przez detektor LIGO było jednym z najważniejszych dowodów na prawdziwość ogólnej teorii względności. Jednak fizycy mają nadzieję, że w sygnałach fal grawitacyjnych znajdą też dowody na istnienie błędów w teorii względności. Jako, że teoria Einsteina jest niekompatybilna z mechaniką kwantową, naukowcy podejrzewają, iż nie opisuje ona całościowo interakcji grawitacyjnych. Dlatego też dokonują szczegółowych porównań właściwości fal grawitacyjnych z ogólną teorią względności, a każdą niezgodność interpretują jako możliwe luki w teorii. Christopher Moore i jego zespól z University of Birmingham podkreślają, że dotychczas wszystkie obserwacje fal grawitacyjnych były zgodne z założeniami Einsteina. Jednak w miarę, jak czułość amerykańskiego LIGO i europejskiego Virgo będzie rosła, a kolejne detektory również włączą się w badanie fal grawitacyjnych, będą dokonywane coraz bardziej szczegółowe analizy. Nie można więc wykluczyć, że autorzy tych analiz zauważą coś, co będą interpretowali jako potwierdzenie alternatywnych teorii. Moore i jego zespół przyjrzeli się możliwym błędom, które mogą wystąpić podczas analiz różnych wydarzeń generujących powstanie fal grawitacyjnych. Ku swojemu zdumieniu zauważyli, że gdy tworzone są katalogi sygnałów fal grawitacyjnych, drobne błędy nawarstwiają się szybciej, niż przypuszczano. Naukowcy wyjaśniają, że modelowanie fal grawitacyjnych to bardzo złożony proces. Wprowadza się więc pewne uproszczenia, by przeprowadzanie obliczeń było możliwe. Uproszczenia te polegają m.in. na ignorowaniu pewnych zjawisk fizycznych, np. pochodzących ze spinu czarnych dziur czy ekscentryczności ich orbit. A nawet wówczas, po rezygnacji z części danych, komputery mają problem z dokonaniem dokładnych obliczeń. Brytyjscy naukowcy stwierdzili, że tempo akumulacji błędów zależy od tego, w jaki sposób łączone są różne wydarzenia generujące fale grawitacyjne. Innymi słowy, wiele zależy od tego, jak do obliczeń dodawane są kolejne parametry. Z jednej strony mamy bowiem stałe parametry, jak np. masę hipotetycznego grawitonu, z drugiej zaś parametry zmienne, jak te dotyczące „włosów” czarnych dziur. Ponadto akumulacja błędów zależy też od tego, jak błędy w modelowaniu rozłożone są w całym katalogu, w którym gromadzone są poszczególne wpisy i w jakim stopniu prowadzą one do odchyleń, czy zawsze przesuwają odchylenia w obliczeniach w tym samym kierunku, czy też je uśredniają. Moore i koledzy zauważyli, że nawet gdy wykorzystywany model dobrze nadaje się do analizy konkretnego wydarzenia związanego z generowaniem fal grawitacyjnych, to przy wykorzystaniu go do analizy całego katalogu wydarzeń mogą pojawić się błędy, fałszywie wskazujące na prawdziwość teorii alternatywnych wobec ogólnej teorii względności. Inni specjaliści chwalą Brytyjczyków. Nicolás Yunes z University of Illinois Urbana-Chapaign mówi, że o problemie błędów wskazujących na nową fizykę wiadomo nie od dzisiaj, jednak praca ekspertów z Wielkiej Brytanii to doskonały punkt wyjścia do dalszych badań nad tym problemem i metodami jego przezwyciężenia. Katerina Chatzioannou z California Institute of Technology przyznaje, że obecnie wykorzystywane modele są wystarczająco dobre, by analizować dostępne dane z fal grawitacyjnych, jednak nie wiadomo, czy sprawdzą się one w przyszłości. W miarę, jak coraz więcej dowiadujemy się o falach grawitacyjnych i ich właściwościach, powinniśmy być w stanie korygować błędy, o których jest mowa w badaniach, dodaje Emanuele Berti z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. « powrót do artykułu
  11. Grupa naukowa pracująca pod kierunkiem specjalistów z Uniwersytetu w Bernie oraz National Centre of Competence in Research PlanetS poinformowali o wykryciu na dużą odległość kluczowych molekularnych wskaźników obecności organizmów żywych. Sygnaturę wykryto z pokładu śmigłowca, a szwajcarscy uczeni mówią, że ich technika może posłużyć do wykrywania życia w przestrzeni kosmicznej. Większość molekuł w komórkach organizmów żywych wykazuje chiralność. Chiralną molekułą jest np. DNA. Jednak cechą organizmów żywych jest ich homochiralność, co oznacza, że wszystkie wykrywane w nich cząsteczki danego związku chemicznego mają taką samą chiralność. To charakterystyczna właściwość życia, jego biosygnatura. Międzynarodowy zespół naukowy, na którego czele stali szwajcarscy specjaliści wykrył tę sygnaturę z odległości 2 kilometrów i przy prędkości 70 km/h. Główny współautor badań, Jonas Kühn z Uniwersytetu w Bernie stwierdził, że znaczącym osiągnięciem jest fakt, iż sygnaturę wykryto z platformy, która się poruszała, wibrowała, a mimo to sygnał zarejestrowano w ciągu sekund. Kiedy światło odbija się od materii biologicznej, część fali elektromagnetycznej światłą zaczyna wędrować w kierunku zgodnym bądź przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Zjawisko to nazywa się polaryzacją kołową i jest powodowane przez homochiralność materiału biologicznego. Taki wzorzec odbicia światła nie powstaje, gdy odbije się ono od materii nieożywionej, dodaje główny autor badań, Lucas Patty. Pomiar polaryzacji kołowej nie jest jednak prosty. Sygnał jest bardzo słaby i obejmuje zwykle mniej niż 1% odbitego światła. Dlatego też na potrzeby ostatnich badań zbudowano specjalistyczne urządzenie nazwane spektropolarymetrem. Składa się ono z kamery wyposażonej w specjalne soczewki zdolne do oddzielenia polaryzacji kołowej od reszty światła. Jednak dopiero ostatnie udoskonalenia pozwoliły na osiągnięcie obiecujących wyników. Jeszcze 4 lata temu byliśmy w stanie wykryć taki sygnał z odległości zaledwie 20 centymetrów, a żeby tego dokonać musieliśmy obserwować ten sam punkt przez kilkanaście minut, mówi Patty. Teraz, dzięki udoskonaleniu instrumentu możliwe było zarejestrowanie sygnału z odległości tysięcy metrów z pokładu śmigłowca. Naukowcy wykazali, że za pomocą swojego instrumentu, nazwanego FlyPol, są w stanie w ciągu kilku sekund odróżnić światło odbite od łąki od światła odbitego od obszarów leśnych czy miejskich. FlyPol wykrywa biosygnaturę łąki, ale np. gdy jest skierowany na asfaltową drogę, nie widzi żadnego sygnału świadczącego o istnieniu polaryzacji kołowej. Jest nawet w stanie wykazać obecność glonów w jeziorze. Mamy nadzieję, że następnym krokiem naszych badań będzie zawiezienie podobnego urządzenia na Międzynarodową Stację Kosmiczną i przyjrzenie się Ziemi za jego pomocą. To pozwoli nam na ocenę możliwości wykrywania biosygnatur na skalę planetarną. To będzie decydujący krok w kierunku poszukiwania życia w i poza Układem Słonecznym za pomocą polaryzacji, stwierdza profesor Brice-Olivier Demory. Nowa technika przyda się nie tylko podczas badań przestrzeni kosmicznej. Jako, że sygnał jest bezpośrednio związany z molekularnym składem materii żywej, a zatem z jej funkcjonowaniem, technika te może również dostarczyć nam dodatkowych informacji dotyczących tego, co dzieje się na Ziemi. Można będzie za jej pomocą wykryć np. przypadki wycinania lasów czy rozprzestrzeniające się choroby roślin. « powrót do artykułu
  12. Podczas konserwacji ceramicznej XVIII-w. figurki Andromedy ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu z wnętrza zabytku wypadł papierowy rulonik zaklejony z obu stron kropelką wosku. Karteczkę rozwinięto w Pracowni Konserwacji Papieru i Skóry. Okazało się, że zawierała ona dane restauratora i datę prowadzonych uprzednio prac. Napis ołówkiem głosił: "Reparatur Januar 1913 Paul Starke Dresden Bürgerweise 6". Jak podkreśliła Małgorzata Slawiczek-Altman, główna konserwatorka w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, rzadko zdarza się, aby wykonawca zostawiał swoją "wizytówkę". Wcześniejsze prace konserwatorskie są przeważnie anonimowe. Możemy jedynie umiejscowić je w czasie, analizując użyte do naprawy materiały i zastosowane metody. Andromeda w sztuce W mitologii greckiej za rodziców Andromedy uznawano Cefeusza i Kasjopeję. Kasjopeja chełpiła się, że jej córka jest piękniejsza od Nereid. Nimfy poprosiły więc, by Posjedon ukarał królową za pychę. Koniec końców na kraj został zesłany potwór morski Ketos. Gdy Cefeusz udał się do wyroczni Amona w oazie Siwa, ta zażądała wydania na ofiarę Andromedy; królewna została przykuta do skały i zostawiona na pożarcie. Warto podkreślić, że motyw ten często wykorzystywano w sztuce. W kompozycji z Muzeum Narodowego we Wrocławiu Andromeda jest przykuta nie do drzewa, lecz do stylizowanej formy drzewa. Slawiczek-Altman wyjaśnia, że takie przedstawienie występuje już w starożytności. Figurka powstała w manufakturze fajansów w Prószkowie. Jest datowana na XVIII w., a konkretnie na lata 1769-83. Andromeda powtarza układ Prometeusza, który był również produkowany w manufakturze prószkowskiej. Jest niemal jego lustrzanym odbiciem. W obu przypadkach podstawę stanowi pień drzewa o obciętych konarach. Przykute postaci wyginają się z wyciągniętą w górę jedną ręką i ugiętą nogą, stojąc w kontrapoście. Konserwacja z niespodzianką w tle Figurkę trzeba było poddać pracom konserwatorskim; krawędzie były obtłuczone, widoczne też były uzupełnienia masy ceramicznej z wykruszeniami. Pożółkłe kity i retusze wyraźnie odcinały się od białej powierzchni ceramiki. Najpierw wykonano dokumentację fotograficzną, potem figurkę wstępnie oczyszczono z kurzu za pomocą miękkiego pędzla. Konserwatorzy zajmujący się rozklejaniem elementów pnia drzewa zauważyli, że do wypełnienia pustej przestrzeni pod masą kitu użyto waty bawełnianej. Po jej wyjęciu wypadł wspomniany na początku rulonik. Gdy usunięto kity i retusze oraz odłączono elementy klejone, przyszedł czas na umycie - powierzchnię figurki oczyszczono wodą demineralizowaną i mydłem niejonowym. Następnie wykonano sklejenia, uzupełnienia ubytków i rekonstrukcję brakujących elementów, m.in. kajdan i ogniw łańcuchów. Na koniec wykonano retusze uzupełnień farbami do ceramiki i szkła na zimno. Odnowioną figurkę można podziwiać na wystawie stałej "Sztuka śląska XVI-XIX w.". « powrót do artykułu
  13. Przywykliśmy myśleć, że w królestwie zwierząt opiekę nad osobnikami młodocianymi roztaczają matki, pary rodziców, albo czasem całe stado, nierzadko wspierane przez starsze rodzeństwo, a rola samca ogranicza się do przekazania materiału genetycznego i utrzymania terytorium, na którym przebywają samice. Tymczasem udział ojca w opiece nad potomstwem może być bardzo duży, a w przyrodzie rola samca jest często kluczowa w procesie odchowu młodych. Gdy mowa o opiece ojców nad potomstwem u wielu osób pojawi się skojarzenie z konikami morskimi, czyli rybami morskimi z rodziny igliczniowatych (Syngnathidae), u których samce inkubują ikrę w specjalnej torbie. Niezależnie od grupy systematycznej opieka rodzicielska, zarówno sprawowana przez ojca jak i matkę, ma jeden cel – zwiększyć przeżywalność potomstwa, oczywiście  kosztem rodziców. A jak to wygląda u płazów, czy ojcowie są zaangażowani w opiekę? Spośród współcześnie żyjących płazów szacuje się, że różne przejawy opieki rodzicielskiej występują u około 5% opisanych gatunków (tj. u ponad 400 gatunków) z przynajmniej 31 rodzin i różnych rzędów występujących na różnych kontynentach. Oznacza to, że strategia opieki rodzicielskiej wykształciła się wielokrotnie i niezależnie w toku ewolucji. Pięć procent to stosunkowo niewiele jednak należy wziąć pod uwagę, że nasza znajomość ekologii wielu egzotycznych gatunków jest niewielka, dlatego udział tego typu zachowań jest niewątpliwie znacznie niedoszacowany. Co ciekawe u płazów dominuje model samotnego rodzica, a wspólna opieka samca i samicy to prawdziwa rzadkość. U płazów ogoniastych (np. u salamander bezpłucnych) to samica głównie opiekuje się potomstwem, podczas gdy u ponad 2/3 płazów bezogonowych to właśnie ojcowie są głównymi opiekunami. Zatem na czym polega opieka żabiego taty? Udział ojców w opiece nad potomstwem może trwać od kilku do kilkudziesięciu dni. Najczęściej opieka przejawia się transportem jaj/kijanek, w tym dbaniem o warunki właściwej inkubacji. Popularny przykład opieki obserwować można u bajecznie kolorowych drzewołazów - Dendrobatidae niewielkich płazów popularnych w terrarystyce, ogrodach zoologicznych czy filmach przyrodniczych, u których transport i opieka nad kijankami jest bardzo częstym zachowaniem. U poszczególnych gatunków wygląd to już różnie, a opiekę sprawują zarówno samce, jak i samice. Ojcowie często pozostają w pobliżu miejsc gdzie rozwijają się kijanki aż do ich metamorfozy. Jednak tego typu behawior to nie tylko egzotyczne tropiki, równie ciekawe zachowania obserwować można u występującej na południowym wschodzie Europy pętówki babienicy Alytes obstetricnas. U tego gatunku samiec po zapłodnieniu jaj składanych w sznurach, oplata je sobie wokół tylnych nóg, a następnie nosi je na lądzie, aż do momentu wylęgu kijanek co trwa około 30 dni Samiec żaby darwina Rhinoderma darwinii krytycznie zagrożonego gatunku z Chile po około 20 dniach inkubacji jaj na lądzie „połyka” rozwinięte larwy, które trafiają do wyjątkowo silnie rozwiniętego worka głosowego. W tym okresie kijanki żywią się  wydzieliną produkowaną przez skórę (jest to niezwykły w świecie zwierząt przykład patrotrofii). Rozwój w tym swoistym inkubatorze trwa około 6 tygodni, tj. aż do metamorfozy, gdy młode żaby wielkości centymetra opuszczają ciało ojca. Kolejnym niezwykłym przykładem, jest ochrona nad larwami i młodymi obserwowana u afrykańskiej żaby byk Pyxicephalus adspersus. Samce pilnują kijanek rozwijających się w niewielkich zagłębieniach, tzw. sadzawkach, chroniąc je przed drapieżnikami i przed wysychaniem. Gdy wody zaczyny brakować w sadzawce, opiekun potrafi wykopać odpowiedni kanał, tak by uzupełnić jej brak, lub by udrożnić kanał, którym kijanki przedostaną się do nowego bezpiecznego miejsca. Podsumowując opieka rodzicielska u płazów bezogonowych występuje głównie u gatunków rozmnażających się na lądzie, gdzie panują zmienne warunki i istnieje duże ryzyko nieprzetrwania rozwijających się bez opieki młodych osobników. W takim środowisku rodzice, w tym bardzo często sami ojcowie, inwestują duże siły i podejmują się odchowu niewielkiej liczby potomstwa, ale dzięki ich wysiłkowi śmiertelność jest niewielka, a strategia ta pozwala trwać im od setek pokoleń. « powrót do artykułu
  14. Panda wielka Shin Shin z Ueno Zoo w Tokio urodziła 23 czerwca bliźnięta. Pierwsze młode przyszło na świat o 1:03, drugie - o 2:32. Nie wiadomo, jakiej są płci. Dyrektor ogrodu Yutaka Fukuda podkreślił, że to pierwsze bliźnięta pandy urodzone w ogrodzie. Ponieważ pandy rzadko opiekują się dwojgiem młodych naraz, zoo zdecydowało się umieścić jedno ze zwierząt w inkubatorze. Upewniamy się, czy matka karmi jedno dziecko, podczas gdy drugie znajduje się w inkubatorze - wyjaśnia rzecznik ogrodu Naoya Ohashi. Młode będą co jakiś czas zamieniane, tak by jedno i drugie mogło doświadczyć naturalnego karmienia. Pracownicy Ueno Zoo podejrzewali, że 15-letnia Shin Shin może być w ciąży po marcowym spółkowaniu z partnerem Ri Ri. Ciążę potwierdzono parę tygodni temu. Dwudziestego drugiego czerwca ok. 18 u samicy zaczęły się nasilać takie zachowania, jak lizanie okolic genitalnych. Załoga wdrożyła więc obserwację. Ok. 19 tego samego dnia pojawiły się oznaki porodu. Młode, które urodziły się w odstępie 1,5 godziny, wydawały głośne dźwięki, a matka podtrzymywała je prawą przednią kończyną. Ponieważ, jak już wspominaliśmy wcześniej, matki rzadko zajmują się dwojgiem młodych naraz, chwilę po trzeciej jedno pandziątko zabrano do inkubatora. Jak dotąd nie zaobserwowano żadnych problemów zdrowotnych. Ueno Zoo zapowiedziało, że w związku z dużym zainteresowaniem losami rodziny do 23 lipca w każdy wtorek i piątek o 15 będzie prezentowany raport z najświeższymi komentarzami, zdjęciami i filmami. Warto dodać, że wieści o potencjalnej ciąży spowodowały, że kursy giełdowe sieci restauracji znajdujących się w pobliżu zoo (Totenko i Seiyoken) chwilowo wzrosły. Pandy odgrywają ważną rolę w ekonomii turystycznej Japonii. Ceny akcji rosną, gdyż inwestorzy mają nadzieję na wzrost liczby zwiedzających zoo. Parę wypożyczono z Chin. Shin Shin i Ri Ri doczekali się w 2017 r. córki - Xiang Xiang. Ich młode, które przyszło na świat w 2012 r., przeżyło tylko 6 dni. Pandy wielkie są zwierzętami narażonymi na wyginięcie. Jest to wynikiem stopniowego ograniczania dostępnych dla nich obszarów oraz niskiej rozrodczości.   « powrót do artykułu
  15. Badania przeprowadzone przez naukowców z National Institute of Drug Abuse (NIDA), który stanowi część amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH), wskazują na istnienie związku pomiędzy używaniem marihuany, a zwiększonym ryzykiem wystąpienia myśli samobójczych, przygotowania do samobójstwa i prób samobójczych. Na istnienie tego związku nie miało wpływu występowanie depresji, a ryzyka były większe w przypadku kobiet niż mężczyzn. W tych badaniach nie byliśmy w stanie wykazać związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy używaniem cannabis a zwiększonym odsetkiem samobójstw, jednak uzyskane przez nas wyniki to powód, by bliżej przyjrzeć się tej kwestii, szczególnie biorąc pod uwagę duży odsetek samobójstw wśród młodych ludzi. Jeśli lepiej zrozumiemy związek pomiędzy używaniem cannabis, depresją i samobójstwami, będziemy lepiej mogli pomóc ludziom, mówi dyrektor NIDA, jedna z autorek badań, doktor Nora Volkow. Badania zostały przeprowadzone na próbce ponad 280 000 osób w wieku 18–35 lat. W USD pomiędzy rokiem 2008 a 2019 liczba dorosłych używających marihuany wzrosła z 22,6 do 45 milionów. W tym samym czasie wzrosła też liczba zdiagnozowanych depresji oraz liczba osób, które myślały o samobójstwie, planowały je lub popełniły samobójstwo. Jednak związek pomiędzy rosnącym trendem użycia marihuany i rosnącym trendem samobójstw jest słabo rozumiany. Na potrzeby najnowszych analiz naukowcy wykorzystali dane zebrane w ramach National Surveys of Drug Use and Health. Dane te są zbierane corocznie wśród reprezentanywnej próbki obywateli USA, którzy ukończyli 12. rok życia i którzy nie przebywają w zakładach poprawczych lub więzieniach. Gromadzone są ten informacje m.in. na temat używania marihuany, zdrowia psychicznego, depresji, myśli samobójczych. Pod uwagę wzięto dane 281 650 osób w wieku 18–35 lat, gdyż jest to wiek, na który przypada zarówno szczyt używania substancji psychoaktywnych, jak i ujawniania się największej liczby zaburzeń zachowania. Naukowcy porównali ze sobą cztery „poziomy” używania marihuany: brak kontaktu z marihuaną, nie codzienne używanie marihuany, codzienną konsumpcję (zdefiniowaną jako używanie marihuany przez co najmniej 300 dni w roku) oraz zaburzenia używania marihuany, czyli sytuację, w której badani używali tego środka mimo wyraźnych negatywnych konsekwencji z tym związanych. Okazało się, że nawet u osób, które korzystały z marihuany mniej niż przez 300 dni w roku, występowało większe ryzyko myśli samobójczych, planowania oraz samobójstw niż u tych, którzy w ogóle marihuany używali. I związek ten był widoczny niezależnie od tego, czy badani cierpieli na depresję. I tak, wśród osób, które nie cierpiały na depresję i nie używały marihuany myśli samobójcze miało około 3% osób, wśród używających marihuany mniej niż przez 300 dni w roku odsetek ten rósł do 7%, wśród używających marihuanę codziennie wynosił 9%, a u osób z zaburzeniami używania marihuany – 14%. Z kolei wśród osób cierpiących na depresję, ale nie używających marihuany odsetek osób z myślami samobójczymi wynosił 35%, w przypadku używających marihuanę nie codziennie rósł do 44%. Myśli samobójcze miało też 53% osób z depresją, które codziennie używały marihuany i 50% z depresją i zaburzeniami używania marihuany. Badacze informują też, że kobiety używające marihuany częściej myślą o samobójstwie, przygotowują plan lub go realizują niż mężczyźni. Samobójstwo to jedna z głównych przyczyn śmierci wśród młodych dorosłych w USA, a nasze badania dostarczają ważnych informacji, które mogą pomóc w minimalizacji tego ryzyka. Depresję i zaburzenia używania marihuany można leczyć. Można też modyfikować poziom korzystanie z tego środka psychoaktywnego, mówi główna autorka badań, doktor Beth Han. « powrót do artykułu
  16. W tworzywach sztucznych używana jest olbrzymia liczba środków chemicznych, z których znaczna część nie została dobrze przebadana, a wiele potencjalnie szkodliwych związków jest dopuszczonych do kontaktu z żywnością. Do takich wniosków doszli naukowcy ze Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii w Zurichu (ETH Zurich), którzy stworzyli pierwszą dużą bazę danych monomerów, dodatków i związków ułatwiających produkcję wykorzystywanych w plastikach. Szwajcarzy zidentyfikowali w tworzywach sztucznych około 10 500 związków chemicznych. Wśród nich 2489 używanych jest w opakowaniach, do tekstyliów trafia 2429 środków, kontakt z żywnością ma 2109 związków chemicznych, a 522 różne związki są wykorzystywane do produkcji zabawek. Z kolei w urządzeniach medycznych, w tym maseczkach, znajdziemy 247 związków chemicznych. Co więcej, spośród wspomnianych 10 500 substancji aż 2480 (24%) to związki o potencjalnie szkodliwym wpływie na zdrowie. To oznacza, że niemal 1/4 wszystkich chemikaliów używanych w plastikach to albo związki wysoce stabilne, albo akumulują się w organizmie, albo są toksyczne. Są to często substancje toksyczne dla zwierząt wodny, powodujące nowotwory lub uszkadzające konkretne narządy, mówi główna autorka badań, Helene Wiesinger. Uczona dodaje, że niemal połowa z tych potencjalnie szkodliwych substancji jest masowo produkowana w Unii Europejskiej lub Stanach Zjednoczonych. Najbardziej uderzający jest fakt, że wiele z tych potencjalnie niebezpiecznych substancji podlega bardzo słabym regulacjom lub nie są dokładnie opisane, mówi Wiesinger. Z badań wynika, że aż 53% potencjalnie niebezpiecznych substancji w ogóle nie podlega żadnym regulacjom ani w USA, ani w UE, ani w Japonii. Jeszcze bardziej zaskakujący jest fakt, ze 901 potencjalnie niebezpiecznych substancji zostało zatwierdzonych do kontaktu z żywnością. A dla około 10% takich substancji Szwajcarzy nie znaleźli żadnych opracowań naukowych. Tworzywa sztuczne wytwarzane są z organicznych polimerów zbudowanych z powtarzających się monomerów. W czasie produkcji dodaje się wiele różnych związków chemicznych, jak przeciwutleniacze, plastyfikatory, opóźniacze spalania itp. itd., które nadają plastikom pożądne właściwości. Ponadto używa się katalizatorów, rozpuszczalników i innych związków ułatwiających sam proces produkcyjny oraz obróbkę plastiku. Badacze, ustawodawcy i sam przemysł skupiają się głównie na niewielkiej liczbie niebezpiecznych chemikaliów, o których wiadomo, że znajdują się w plastikach, mówi Wiesinger. Tymczasem wiemy, że plastikowe opakowania to główne źródło organicznych zanieczyszczeń żywności, a ftalany i bromowane opóźniacze spalania wykrywane są w kurzu i powietrzu w pomieszczeniach. Coraz częściej ukazują się też badania dowodzące, że w tworzywach sztucznych znajduje się znacznie więcej niebezpiecznych substancji niż przypuszczano. Jednak Szwajcarów najbardziej zaskoczył i zmartwił fakt, że wykorzystuje się tak wiele potencjalnie niebezpiecznych substancji. Kontakt z takimi substancjami może mieć negatywny wpływ na zdrowie konsumentów, pracowników fabryk plastiku oraz na środowisko. Wpływają one też negatywnie na proces recyklingu, jego bezpieczeństwo i jakość przetworzonego plastiku. Nie można jednak wykluczyć, że potencjalnie niebezpiecznych jest znacznie więcej substancji. Szwajcarzy zauważają, że 4100 (39%) chemikaliów, które zidentyfikowali w plastikach, nie zostało nigdzie zakwalifikowanych pod względem bezpieczeństwa. Uczeni zbierali dane do swojej pracy przez ponad 2,5 roku. W tym czasie przeanalizowali ponad 190 publicznie dostępnych źródłem informacji z instytucji badawczych, przemysłu oraz źródeł urzędowych. Znaleźliśmy wiele luk w tych danych. Braki dotyczyły szczególnie opisu substancji i ich konkretnych zastosowań. To zaś negatywnie wpływa na możliwość podjęcia przez konsumenta decyzji, co do plastiku, jaki chce używać. Wyniki badań zostały opisane w artykule Deep Dive into Plastic Monomers, Additives, and Processing Aids. « powrót do artykułu
  17. Oko – narząd wzroku człowieka – pod wieloma względami zachwyca i zdumiewa nie tylko precyzją widzenia oraz możliwością rozróżniania milionów barw, ale również umiejętnością funkcjonowania w niezwykle szerokim przedziale intensywności światła, która w naturalnych warunkach potrafi zmieniać się nawet o czynnik równy dziesięciu miliardom! Takie wyzwanie wymaga od fotoreceptorów dysponowania krańcowo odmiennymi, a nawet pozornie sprzecznymi atrybutami: z jednej strony bardzo wysoką czułością, z drugiej zaś strony fotostabilnością. Łączenie tego typu skrajności możliwe jest dzięki aktywności wielu mechanizmów regulacyjnych, funkcjonujących na różnych poziomach organizacji narządu wzroku. Wśród nich ważnym oraz doskonale znanym jest zwężanie oraz rozszerzanie źrenicy w odpowiedzi na zmiany intensywności światła, przypominające działanie przysłony fotograficznej. Okazuje się, iż w oku człowieka funkcjonuje również inny ważny mechanizm regulacyjny, przypominający z kolei działanie okularów fotochromowych. Mechanizm ten dynamicznie osłabia intensywność światła docierającego do fotoreceptorów przy wysokich natężeniach, działając w przeciwnym kierunku przy niskim poziomie oświetlenia. W tę nieznaną dotychczas aktywność regulacyjną na poziomie molekularnym zaangażowane są bezpośrednio luteina oraz zeaksantyna, barwniki ksantofilowe obecne w siatkówce oka człowieka, w szczególności w jej centralnym obszarze zwanym plamką żółtą. Odkrycie tego mechanizmu zostało właśnie ogłoszone przez międzynarodowy zespół badaczy pracujących pod kierunkiem prof. Wiesława Gruszeckiego z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Zespół został utworzony w celu realizacji projektu badawczego w programie TEAM Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, współfinansowanym w ramach Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój Unii Europejskiej. Jak mówi prof. Gruszecki, lider projektu: Aktywność interdyscyplinarnego zespołu złożonego z fizyków, medyków oraz chemików, zarówno eksperymentalnych, jak i reprezentujących podejścia obliczeniowe, stworzyła unikalne możliwości badania mechanizmów molekularnych funkcjonujących w oku człowieka oraz poszukiwania odpowiedzi na pytania formułowane z perspektywy wielu, dopełniających się obszarów poznawczych. Co równie ważne, zaangażowanie w pracach zespołu uznanych ekspertów, jak prof. Robert Rejdak z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie czy prof. Jacek Czub z Politechniki Gdańskiej, ramię w ramię z adeptami nauki – doktorantami oraz studentami – stanowiło „mieszankę wybuchową” doświadczenia i młodzieńczego entuzjazmu, czyniąc naszą współpracę nie tylko dynamiczną, twórczą i wydajną, ale również pełną radości oraz satysfakcji na poziomie relacji społecznych. Badacze pokazali, że ksantofile obecne w plamce żółtej oka, w odpowiedzi na zmiany intensywności światła, ulegają odwracalnej fotoizomeryzacji z konfiguracji molekularnej trans do cis, skutkującej zmianą orientacji tych barwników w błonach lipidowych. Co istotne, tego typu zmiana położenia w stosunku do płaszczyzny siatkówki oraz kierunku padających promieni powoduje radykalne zmiany pochłaniania światła przez tę grupę barwników. Przejawia się to przepuszczaniem większej liczby fotonów w kierunku fotoreceptorów, gdy poziom natężenia jest niski, oraz pochłanianiem promieniowania w warunkach jego nadmiernej intensywności. Aktywność ta chroni siatkówkę przed fotouszkodzeniami w warunkach silnego oświetlenia, ułatwiając jednocześnie widzenie barwne oraz precyzyjne przy stosunkowo słabym świetle. Jak podkreślają badacze w swoim artykule, dodatkową, istotną cechą odkrytego mechanizmu jest jego bardzo krótki czas aktywacji (poniżej jednej tysięcznej sekundy) w stosunku do typowych reakcji źrenicy (czasy dłuższe niż 0,5 sekundy). Oznacza to, że ochrona fotoreceptorów włącza się automatycznie, zanim jeszcze dotrze do naszej świadomości informacja o zagrożeniu. Co równie istotne, źrenica zwęża się jedynie do średnicy ok. 2 mm, pozostawiając niechronioną centralną część siatkówki, która jest odpowiedzialna za widzenie barwne oraz precyzyjne. Ochrona tego właśnie obszaru realizowana jest przez barwniki ksantofilowe oraz przez mechanizm regulacyjny porównany przez badaczy do „żaluzji” otwieranych i zamykanych na poziomie molekularnym w odpowiedzi na zmiany intensywności światła. Fakt, iż zasadniczym elementem aktywnym tych „żaluzji” są cząsteczki luteiny oraz zeaksantyny, które nie są syntetyzowane w organizmie człowieka, wskazuje na konieczność uwzględnienia ich w diecie tak, aby oczy służyły nam zarówno przy słabym, jak i intensywnym oświetleniu przez długie lata naszego życia. O skrajnie negatywnych skutkach niedoboru luteiny oraz zeaksantyny w diecie świadczy utrata widzenia spowodowana degeneracją plamki żółtej w siatkówce oka postępującą wraz z wiekiem (AMD, ang. Age-Related Macular Degeneration). Na szczęście w zadaniu komponowania diety oraz doboru właściwych produktów żywnościowych pomaga nam zmysł wzroku, na co wskazuje fakt, iż luteina i zeaksantyna, jako barwniki ksantofilowe, charakteryzują się ciepłą, żółtopomarańczową barwą – mówi prof. Gruszecki. Praca przedstawiająca odkrycie mechanizmu „żaluzji molekularnych” w siatkówce oka człowieka ukazała się w czasopiśmie The Journal of Physical Chemistry. Jak zauważają autorzy artykułu, warty podkreślenia jest fakt, iż podobny proces odwracalnej fotoizomeryzacji barwników polienowych wykorzystany został przez naturę na drodze ewolucji biologicznej jako centralny mechanizm leżący u podstaw funkcjonowania dwóch zasadniczo odmiennych aktywności na poziomie fizjologicznym w oku człowieka. Fotoizomeryzacja cis-trans retinalu w rodopsynie uruchamia kaskadę sygnałów w procesie widzenia, zaś fotoizomeryzacja luteiny i zeaksantyny w plamce żółtej odpowiada za kształtowanie dynamicznej regulacji intensywności światła docierającego do fotoreceptorów na drodze mechanizmu „żaluzji molekularnych”. W poniższym załączniku dostępny jest artykuł wraz z grafiką przedstawiającą ideę eksponatu w muzeum nauki, obrazującego aktywność mechanizmu „żaluzji molekularnych” w oku człowieka. « powrót do artykułu
  18. Niedawno ukazała się monografia "Grzyby chronione Polski. Rozmieszczenie, zagrożenia, rekomendacje ochronne". Patronat nad publikacją objęło Polskie Towarzystwo Mykologiczne. Wydawcą jest Instytut Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN w Poznaniu. To pierwsze tak obszerne (bo aż 512-stronicowe) opracowanie dot. gatunków grzybów chronionych w naszym kraju. Jak podkreślono na stronie Polskiego Towarzystwa Mykologicznego, monografia zawiera fotografie i opisy owocników wszystkich (117) gatunków chronionych, krytyczną analizę ich rozmieszczenia w Polsce, określenie zagrożeń dotyczących poszczególnych gatunków i rekomendacje działań ochronnych. Monografia jest dziełem ok. 20 autorów z różnych ośrodków. Została przygotowana pod redakcją dr Anny Kujawy, dr hab. Małgorzaty Ruszkiewicz-Michalskiej oraz dr hab. Izabeli Kałuckiej. Podkład mapowy wykorzystany do przedstawienia rozmieszczenia gatunków udostępnił Instytut Botaniki im. W. Szafera PAN w Krakowie. W książce wykorzystano zdjęcia autorów polskich i zagranicznych. Przygotowanie i druk książki zostały dofinansowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (w ramach pierwszej edycji programu "Doskonała Nauka - wsparcie monografii naukowych") i przez Polskie Towarzystwo Mykologiczne (w związku z realizacją jego celów statutowych). Osoby zainteresowane książką mogą się kontaktować z dr Kujawą - annakuja@poczta.onet.pl. « powrót do artykułu
  19. Spożywanie każdego rodzaju kawy, czy to z kofeina, czy bezkofeinowej, zarówno mielonej jak i instant, jest powiązane ze zmniejszonym ryzykiem rozwoju chronicznych chorób wątroby oraz powiązanych z nimi dolegliwości. Do takich wniosków doszli naukowcy w Uniwersytetów w Edynburgu i Southampton, którzy opublikowali wyniki swoich badań na lamach BMC Public Health. Naukowcy zauważyli, że picie kawy jest skorelowane z niższym ryzykiem rozwoju i śmierci z powodu chronicznych chorób wątroby. Największe korzyści osiągają osoby pijące 3–4 filiżanki dziennie. Podczas badań wykorzystano zgromadzone w UK Biobank dane o 495 585 osobach, które udzieliły informacji odnośnie spożycia kawy. Losy tych osób śledzono średnio przez 10,7 roku i sprawdzano, u kogo pojawiła się chroniczna choroba wątroby lub powiązane schorzenia. Z całej wspomnianej grupy 78% (384 818) osób piło kawę (zarówno kofeinową, jak i bezkofeinową, mieloną lub instant), a 22% (109 767) w ogóle nie piło kawy. W całej badanej grupie odnotowano 3600 przypadków chronicznych chorób wątroby, w tym 301 zgonów nimi spowodowanych. Ponadto doszło do 5439 przypadków rozwoju stłuszczenia wątroby i 184 przypadków raka wątrobokomórkowego. Porównanie grupy pijącej kawę z grupą niepijącą wykazało, że osoby spożywające kawę były narażone na 21-procent mniejsze ryzyko rozwoju chronicznej choroby wątroby, ryzyko rozwoju stłuszczenia wątroby było u pijących kawę o 20% niższe, a ryzyko zgonu z powodu chronicznej choroby wątroby aż o 49% niższe. Największe korzyści z picia kawy odnosiły osoby pijące kawę mieloną, która zawiera duże ilości kafeolu i kafestolu. Potwierdza to wcześniejsze obserwacje na zwierzętach, podczas których zauważono, że związki te chronią przed chronicznymi chorobami wątroby. W kawie instant związków tych jest mniej, jednak jej spożycie również wiąże się ze zmniejszonym ryzykiem rozwoju chorób wątroby. Główny autor badań, doktor Oliver Kennedy, zauważa, że kawa może stać się tanim środkiem zapobiegającym chorobom wątroby, szczególnie cennym w krajach ubogich, gdzie jest utrudniony dostęp do opieki zdrowotnej, a jednocześnie występuje duży odsetek schorzeń wątroby. « powrót do artykułu
  20. W 2017 roku fizycy wykazali, że dokładność zegara kwantowego jest bezpośrednio proporcjonalna do tworzonej entropii. Teraz naukowcy z Wielkiej Brytanii i Austrii odkryli podobną zależność w przypadku nanoskalowego zegara klasycznego. Z opublikowanej pracy nie tylko dowiadujemy się, że pomiar czasu wymaga zwiększenia entropii, ale również, że związek pomiędzy dokładnością pomiaru a entropią może być uniwersalną cechą mierzenia czasu. Wyniki badań mogą mieć duże znaczenie dla nanoskalowych silników cieplnych oraz technologii, których działanie jest zależne od dokładnych pomiarów czasu. W systemach klasycznych badanie związku pomiędzy dokładnością pomiaru a entropią jest trudne, gdyż trudno jest śledzić wymianę ciepła i pracy. Naukowcy z University of Oxford, Lancaster University oraz Wiedeńskiego Centrum Kwantowej Nauki i Technologii stworzyli prosty optomechaniczny nanozegar, składający się z membrany poruszanej za pomocą pola elektrycznego. Membrana porusza się w górę i w dół, a każda zmiana pozycji wyznacza pomiar jednostki czasu. Zegar daje nam użyteczne dane wyjściowe – ciąg pomiarów – kosztem zwiększenia nieuporządkowania swojego otoczenia, które jest ogrzewane przez obwód podłączony do membrany. Nanoskalowy zegar był zbyt duży by analizować go z punktu widzenia mechaniki kwantowej. Był też fizycznie całkowicie różny od wcześniej badanych zegarów kwantowych. Mimo to naukowcy zauważyli w nim identyczny tym zależności pomiędzy dokładnością a entropią, jaki istnieje w zegarach atomowych. Związek pomiędzy dokładnością a entropią był też zgodny z opracowanym przez uczonych modelem teoretycznym. Potwierdziło to, że ten sam wzorzec dotyczy systemów klasycznych i kwantowych. Autorzy mówią, że – mimo iż badali związek między entropią a dokładnością dla jednej implementacji klasycznego zegara – uzyskane wyniki i ich podobieństwo do wyników zegarów atomowych sugerują, że mogą być one prawdziwe dla każdego zegara. Sugerują jednocześnie, by optymalny zegar definiować jako taki, który ma najwyższą możliwość dokładność przy jak najmniejszej dyssypacji, bez względu na budowę samego zegara. Natalia Ares z University of Oxford sugeruje, że badania pomiędzy entropią a dokładnością pomiaru mogą zostać wykorzystane do lepszego zrozumienia natury czasu i powiązanych z tym ograniczeń w wydajności nanoskalowych silników. « powrót do artykułu
  21. Grupa posłów z brytyjskiej Partii Konserwatywnej chce objąć ochroną prawną ośmiornice i homary. Obecnie w Izbie Lordów procedowana jest Animal Welfare (Sentience) Bill, która uznaje, że zwierzęta mają uczucia oraz odczuwają ból i chroni takie zwierzęta. Jednak nie wszystkie. Ustawa zakazuje żywego importu większości gatunków (co stało się możliwe po Brexicie), zakazuje importu trofeów mysliwskich i po raz pierwszy w historii uznaje, że zwierzęta mają uczucia. Uznaje np. ryby i wiele innych kręgowców za stworzenia czujące i zakazuje np. zadawania im niepotrzebnych cierpień. Jednak nie obejmuje ona morskich bezkręgowców. Jak zauważa w swoim raporcie Conservative Animal Welfare Foundation (CAWF), takie zwierzęta jak homary czy ośmiornice nie są chronione przez ustawę, gdyż nie są kręgowcami, a ich ciało znacznie się różni od naszych. Uważa się zatem, a raczej uważało się, że nie są one zdolne do złożonych uczuć. Raport CAWF stwierdza, że argumenty przeciwko uznaniu wspomnianych bezkręgowców za istoty czujący opierają się wyłącznie na ich wyglądzie zewnętrznym. W raporcie czytamy, że ośmiornica i homary niewątpliwie doświadczają świata w kompletnie odmienny sposób niż my, ale tym, co powoduje, iż zasługują na ochronę jest ich możliwość odczuwania przyjemności czy bólu. Pojawia się coraz więcej badań wskazujących, że wiele gatunków zwierząt jest bardziej podobnych do nas, niż chcielibyśmy przyznać. Zwierzęta odczuwają ból, radość, przyjemność, smutek. Biolog morska Emily Sullivan, która zarządza akwarium badawczym w Marine Biological Association mówi, że wiele gatunków, z którymi ma do czynienia, wykazuje inteligencję i z pewnością odczuwa ból, są samoświadome oraz świadome otoczenia. Jej zdaniem np. ośmiornice niewątpliwie odczuwają ból, gdyż pod jego wpływem dochodzi u nich do zmian zachowania. Stają się dość apatyczne, widać zmiany apetytu. Dotyczy to wielu zwierząt morskich, w tym krabów i homarów. CAWF zwraca w swoim raporcie uwagę, że każdego roku brytyjscy rybacy poławiają ponad 420 milionów bezkręgowców. Stawką jest więc cierpienie olbrzymiej liczby zwierząt. Wprowadzenie poprawek oznacza, że wszelkie kolejne przepisy dotyczące tych zwierząt będą musiały prać pod uwagę ich dobrostan. Rzecznik prasowa Departamentu Środowiska, Żywności i Wsi powiedziała, że Wielka Brytania jest dumna z faktu, że wiele z jej przepisów zawiera najwyższe światowe standardy w dziedzinie ochrony zwierząt. Chcemy ciągle je udoskonalać, by upewnić się, że każde zwierzę będzie mogło uniknąć niepotrzebnego bólu, stresu i cierpienia. « powrót do artykułu
  22. Zespół ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie przeprowadził pierwszą w Polsce operację guza mózgu metodą laserowej ablacji pod kontrolą rezonansu magnetycznego (MRI). Jak podkreślono na profilu placówki na Facebooku, to szansa dla pacjentów, którzy z uwagi na umiejscowienie nowotworu lub dodatkowe obciążenia zdrowotne nie uzyskują kwalifikacji do otwartej operacji. Innowacyjność tego małoinwazyjnego zabiegu polega na użyciu energii lasera do zniszczenia komórek nowotworowych położonych w głębokich strukturach mózgu, czyli trudno dostępnych chirurgicznie i wiążących się z dużym ryzykiem okołooperacyjnym. Dodatkowo cały proces uszkodzenia guza był kontrolowany za pomocą tzw. mapy termalnej, uzyskiwanej przy pomocy diagnostyki w środowisku rezonansu magnetycznego. Widzieliśmy dokładnie rozchodzenie się energii cieplnej w tkance guza i w mózgu – podkreślił dr Borys Kwinta, kierownik Oddziału Neurochirurgii i Neurotraumatologii. Dobę po operacji efekt był zadowalający - 82-letni pacjent czuł się dobrze, a jego stan neurologiczny się nie pogorszył. Przy pomocy rehabilitantów chory wstał już z łóżka. Zespół, który brał udział w operacji pacjenta z nowotworem mózgu, składał się z neurochirurgów, specjalistów anestezjologii, specjalistów radiologii, techników elektroradiologii, fizyków medycznych z Zakładu Diagnostyki Obrazowej oraz pielęgniarek.   « powrót do artykułu
  23. W pobliżu Reepham w Norfolk w Wielkiej Brytanii detektoryści znaleźli niezwykle rzadką złota monetę z czasów Edwarda III. Moneta z 23-karatowego złota, zwana lampartem, została znaleziona obok innej złotej monety, noble'a. Lamparty są niezwykle rzadkie. W kolekcjach publicznych znajdują się zaledwie trzy takie monety. Dwie posiada British Museum, jedną Ashmolean Museum. Doktor Helen Geake, konserwator zabytków z Norfolk, mówi, że lamparty zostały wybite w 1344 roku, za rządów jednego z najwybitniejszych angielskich władców, Edwarda III. Jednak już kilka miesięcy później zdecydowano o ich wycofaniu z obiegu i przetopieniu. Dlatego też nie przetrwały niemal żadne monety tego typu. Geake dodaje, że lampart ma wartość dzisiejszych 12 000 funtów, musiał się należeć do zamożnej osoby. Z jakiegoś powodu lamparty się nie przyjęły. W czasach, gdy dzienne zarobki – odpowiednik dzisiejszej pensji minimalnej – wynosiły 1-2 pensy, prawdopodobnie bardzo mało osób używało lampartów, stwierdza uczona. Lampart, zwany też florenem i helmem, był próbą wprowadzenia przez Edwarda III złotej monety, która będzie używana zarówno w Anglii jak i innych krajach Europy. Po szybkim wycofaniu z rynku lamparty przetopiono na bardziej popularne złote noble, warte sześć szylingów i osiem pensów. Wraz z lampartem znaleziono również rzadkiego noble'a z czasów Edwarda III datowanego na lata 1351–1352, czyli czasy epidemii Czarnej Śmierci. Doktor Geake przypuszcza, że przyczyną małej popularności lampartów było znaczne przeszacowanie ich wartości. Co prawda były one pierwszą od 500 lat złotą monetą w Anglii, wydawały się wygodnym środkiem płatniczym, gdyż wcześniej za cenne towary, jak krowa czy koń, trzeba było płacić sporym mieszkiem srebrnych pensów, jednak wydaje się, że lamparty nie były warte tyle, ile za nie żądano. Znacznie przeceniały one złoto względem srebra. Jednak fakt i okoliczności znalezienia tego lamparta są niezwykle intrygujące. Znaleziono go wraz z inną, późniejszą monetą. To wskazuje, że z jakiegoś powodu właściciel zachował tego lamparta, co można uznać za dość dziwne, skoro moneta uznawana była za przewartościowaną. Być może zachował ją z powodów sentymentalnych. To jednocześnie pierwszy lampart znaleziony w towarzystwie innej monety. Może to sugerować, że jednak jakieś lamparty przetrwały w obiegu. « powrót do artykułu
  24. Tomograf komputerowy z AGH został wykorzystany do zbadania przedmiotu z poroża jelenia, odkrytego w jaskini Biśnik (województwo śląskie). Artefakt pochodzi z okresu górnego paleolitu - wykonano go ok. 27 tys. lat temu. Badania tego znaleziska prowadzi zespół dr Justyny Orłowskiej z Katedry Prahistorii Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Na powierzchni przedmiotu zachowały się ślady związane zarówno z jego kształtowaniem, jak i użytkowaniem. Najprawdopodobniej narzędzie było tłuczkiem do obróbki kamienia (surowca krzemiennego). Jak podkreślają naukowcy, to jeden z najstarszych tego typu przedmiotów odkrytych na ziemiach polskich. Badania tomografem rentgenowskim z Wydziału Inżynierii Lądowej i Gospodarki Zasobami miały pomóc w zidentyfikowaniu potencjalnych zniszczeń wewnątrzstrukturalnych przedmiotu (wynikających z jego użytkowania). Skaning laserowy pozwolił częściowo odtworzyć geometrię kawałka poroża przed działalnością człowieka. Przeprowadzono analizę porównawczą - zestawiono geometrię pierwotną z obecną - a także ocenę wizualną. Analiza ujawniła stopień erozji zarówno powierzchni zewnętrznej wytworu, jak i jego wnętrza. Przeprowadzone badania były bardzo użyteczne i niezbędne ze względu na pokrycie zabytku dosyć grubą warstwą substancji konserwującej, która uniemożliwiała dokładną analizę wszystkich zniszczeń użytkowych widocznych na części pracującej narzędzia. Zastosowanie mikrotomografii umożliwiło nam zobrazowanie przekrojów poszczególnych śladów pouderzeniowych. Dzięki temu było możliwe uzyskanie pełnej ich charakterystyki, a także poznanie głębokości oraz kształtu. Jest to niezwykle istotne z punktu widzenia badań traseologicznych. Kolejnym krokiem w naszej współpracy z AGH będzie porównanie zniszczeń zaobserwowanych na artefakcie z jaskini Biśnik ze zniszczeniami na tłuczkach wykorzystywanych podczas eksperymentalnej obróbki surowca krzemiennego - wyjaśniła dr Orłowska. Pracownia tomograficzna na naszym wydziale daje [...] możliwości rozwiązywania problemów interdyscyplinarnych. [...] Dzięki nowoczesnej technologii i zaawansowanemu oprogramowaniu możemy dotrzeć do tego, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Jako nieliczni możemy badać elementy o długości jednego metra, a jako jedyni w Polsce mamy wyposażenie do prowadzenia badania tomograficznego pod obciążeniem nawet 500 kg i przy ekstremalnych temperaturach - dodał mgr inż. Grzegorz Kaczmarczyk z AGH. Badania tomograficzne przeprowadzone przez dr. inż. Daniela Wałacha i mgr. inż. Kaczmarczyka dowiodły, że poroże z jaskini Biśnik było wykorzystywane przez człowieka i pełniło rolę narzędzia. « powrót do artykułu
  25. Kraków jako jedyne miasto w Polsce bierze dzisiaj udział w akcji global City Sampling Day (gCSD), która polega na zbieraniu wymazów z powierzchni na przystankach, w autobusach i tramwajach, na ławkach. Materiał posłuży stworzeniu mikrobiologicznego "odcisku palca" miasta. Informacje te przekazały Uniwersytet Jagielloński i Urząd Miasta Krakowa, które po raz drugi zrealizują projekt w stolicy Małopolski. Jak udowadniają naukowcy, każde miasto ma swój mikrobiologiczny "odcisk palca". Global City Sampling Day (gCSD) odbywa się co roku 21 czerwca w ponad 60 miastach na sześciu kontynentach. Kraków przystąpił do gCSD w 2020 r., kiedy to wolontariusze pobrali wymazy na przystankach i w tramwajach z automatów biletowych, siedzeń, poręczy, uchwytów, zlokalizowanych na trasach linii tramwajowych 52, 50 i 14. Dodatkowe próbki zostały pobrane za pomocą próbnika powietrza w tunelach znajdujących się w okolicach Dworca Głównego. W tym roku akcja zostanie powtórzona, a na podstawie wyników z obu lat dr hab. inż. Paweł Łabaj i jego zespół z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego zaprezentują mikrobiologiczny "odcisk palca" przestrzeni miejskiej Krakowa. Dane te – według naukowców – są szczególnie pomocne w zrozumieniu interakcji człowieka ze światem drobnoustrojów w miastach. Próbki zostaną przekazane do ogólnej bazy gCSD w Nowym Jorku, prowadzonej przez prof. Christophera Masona. Nowojorski zespół badawczy wyodrębni i zsekwencjonuje DNA z każdej próbki w celu identyfikacji gatunków mikroorganizmów, które się w nich znajdują. W maju MetaSUB Consortium opublikowało wyniki z pierwszych lat przeprowadzania gCSD w magazynie "Cell". Łącznie badacze we wszystkich próbkach zebranych z powierzchni znaleźli 4 246 znanych gatunków mikroorganizmów. Dwie trzecie z nich stanowiły bakterie, podczas gdy pozostałe to mieszanka grzybów, wirusów i innych rodzajów mikrobów. Znaleziono również 10 928 wirusów i 748 rodzajów bakterii, które nigdy wcześniej nie zostały udokumentowane w żadnej bazie. Zdaniem naukowców większość tych organizmów prawdopodobnie jest neutralna dla ludzi, a niektóre mogą być w rzeczywistości korzystne. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...