-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Malaria „odmładza” komary i ułatwia im rozmnażanie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Zarodziec malarii, choroby którą każdego roku zaraża się ponad 200 milionów osób, z czego 400 000 umiera, przynosi spore korzyści zainfekowanym nim komarom. Jak donoszą naukowcy z Vanderbilt University i Johns Hopkins University, zarodziec „odmładza komary”, ułatwia im znajdowanie pożywienia i reprodukcję. W zamian za to komar zapewnia mu dostęp do ludzi. Analizy porównawcze mRNA pomiędzy zainfekowanymi i niezainfekowanymi komarami wykazały, że komary będące nosicielami zarodźca mają znacznie lepszy węch niż te niezainfekowane. To zaś znakomicie zwiększa ich szanse na znalezienie żywiciela, a tym samym szanse na reprodukcję. To jednak nie wszystkie korzyści, jakie komar ma z zarodźca. Okazało się bowiem, że profil transkrypcyjny zainfekowanych komarów przypomina profil transkrypcyjny młodszych owadów. Fizjologia komarów-nosicieli zarodźca ma wszystkie cechy charakterystyczne młodszych osobników. Są bardziej skupione na rozmnażaniu się, mają silniejszy układ odpornościowy i generalnie są bardziej sprawne niż ich niezainfekowane rodzeństwo w tym samym średnim wieku, mówi profesor Laurence J. Zwiebel z Vanderbilt. Widzimy więc, że istnieje bardzo silny mechanizm utrzymania malarii w populacji. To wyjaśnia, dlaczego choroba ta jest tak bardzo rozpowszechniona na całym świecie. Nasze badania pokazują, że mimo iż malaria jest dla człowieka i innych ssaków śmiertelnie groźnym patogenem, to dla komara zdecydowanie nie jest patogenem. Wręcz przeciwnie. Uzyskane przez nas dane wskazują na obopólne korzyści i symbiozę pomiędzy komarami a P. falciparium. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature, w artykule Transcriptome profiles of Anopheles gambiae harboring natural low-level Plasmodium infection reveal adaptive advantages for the mosquito. « powrót do artykułu-
- zarodziec malarii
- komar
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Purdue University i amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia opisali, jak aktywny metabolit witaminy D bierze udział w tłumieniu stanu zapalnego, co może przynieść korzyści chorującym na COVID-19. W naszej pracy opisaliśmy mechanizm, za pomocą którego witamina D zmniejsza stan zapalny wywołany przez limfocyty T. To ważne komórki układu odpornościowego. Są one zaangażowane s reakcję na infekcję COVID-19, mówi profesor Majid Kazemian. Nie rekomendujemy jednak używania witaminy D z apteki. Nikt nie powinien przyjmować więcej witaminy D niż dawka zalecana tylko po to, by zabezpieczyć się lub walczyć z COVID. Uczony dodaje, że kolejne są testy kliniczne, dzięki którym można będzie opracować metody leczenia z wykorzystaniem witaminy D. Już z wcześniejszych badań wiemy, że witamina D redukuje stan zapalny powodowany przez limfocyty T. Jednak ważne jest, by zrozumieć dokładny mechanizm działania, dzięki temu można bowiem opracować odpowiednie terapie. To pozwala na zrozumienie, w jaki sposób działa zarówno lek, jak i choroby, na które działa. Profesor Kazemian i jego zespół już wcześniej badali, w jaki sposób wirusy atakują komórki płuc. Zauważyli, że wywołują one reakcję układu dopełniacza. Zaczęli więc szukać sposobu na zablokowanie tej reakcji i zmniejszenie wywoływanego przezeń stanu zapalnego. Naukowcy przeprowadzili dokładną analizę pojedynczych komórek płuc pobranych od 8 osób chorujących na COVID. Odkryli, że wewnątrz tych komórek dochodzi do nadmiernej reakcji układu odpornościowego, co z zwiększa stan zapalny w płucach. Podczas standardowej infekcji limfocyty Th1, czyli subpopulacja limfocytów T, która pobudza układ odpornościowy, wchodzą w fazę prozapalną. W fazie prozapalnej dochodzi do likwidacji infekcji, a wówczas system się zamyka i przechodzi w fazę antyzapalną. Witamina D przyspiesza przejście limfocytów T z fazy pro- do antyzapalnej. Dlatego też wysunęliśmy hipotezę, że witamina ta może potencjalnie pomóc osobom z ciężkim stanem zapalnym wywołanym przez komórki Th1, mówi Kazemian. Wydaje się, że w ciężkim przebiegu COVID-19 prozapalna faza Th1 nie wyłącza się. Być może dlatego, że w organizmie pacjentów brakuje witaminy D lub też reakcja komórek na witaminę D jest nieprawidłowa. Uczeni zastanawiają się, czy nie należy wobec tego uzupełnić obecnie stosowanych terapii o dożylne podawanie wysoce skoncentrowanego metabolitu witaminy D. Zastrzegają przy tym, że nie testowali tej hipotezy. Odkryliśmy że pewna forma witaminy D, nie ta witamina, którą można kupić w aptece, zmniejsza stan zapalny w komórkach w warunkach laboratoryjnych. Opisaliśmy też jak i dlaczego tak się dzieje. Podkreślamy jednak, że nie prowadziliśmy testów klinicznych i wyniki, które uzyskaliśmy w laboratorium powinny zostać sprawdzone na pacjentach, dodaje uczony. « powrót do artykułu
- 3 odpowiedzi
-
- COVID-19
- stan zapalny
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Faraonowie z V dynastii wybudowali 6 świątyń słońca. Świątynie te, w przeciwieństwie do piramid, miały nadawać boskiego blasku wciąż żyjącemu władcy. Legitymizował on w ten sposób swoje rządy jako syn boga Re. Dotychczas znaleziono dwie takie budowle. Polsko-włoski zespół archeologów poinformował o odkryciu trzeciej. Współdyrektor wykopalisk, Massimiliano Nuzzolo z Polskiej Akademii Nauk mówi, że niezwykły zabytek znaleziono w Abu Ghurab pod inną świątynią. Piąta Dynastia rządziła Egiptem od początku XXV do połowy XXIV wieku przed Chrystusem. Z inskrypcji znalezionych w Abu Gurab wiemy, że ówcześni władcy przykładali olbrzymią wagę do kultu boga słońca Re i 6 z nich zbudowało za swoich rządów świątynię słońca. Dotychczas znaliśmy dwie z nich, które powstały za rządów Userkafa i Niuserre. Świątynię Userkafa znaleziono w 1960 roku. Świątynia wybudowana przez Niuserre została odkryta w 1898 roku. Zbudowano ją w całości z kamienia, dzięki czemu zachowała się w lepszym stanie niż świątynia Userkafa. Podczas wykopalisk sprzed ponad 120 lat archeolodzy natrafili pod nią na budynek z suszonej cegły. Odkopali jego niewielką część i uznali, że mają do czynienia z wcześniejszą fazą budowy świątyni. Teraz polsko-włoski zespół naukowców poinformował, że to nie część świątyni Niuserre, ale wcześniejsza świątynia słońca, na której Niuserre wybudował swoją. W ruinach nowo odkrytej świątyni znaleziono pieczęcie z imionami władców, dziesiątki nietkniętych dzbanów na piwo oraz pozostałości dwóch kolumn z piaskowca, które były częścią wejścia do portyku. Profesor Nuzzolo mówi, że cała świątynia zbudowana była z suszonej cegły, a dzięki ceramice zabytek można datować na połowę XXV wieku. Świątynia była bardzo duża, ale Niuserre nakazał ją rytualnie zniszczyć i wybudował na niej swoją świątynię o podobnej architekturze, ale większą i wykonaną z kamienia. Naukowcy są pewni, że mają do czynienia z inną świątynią. Faraonowie nie budowali świątyń z suszonej cegły, by później przebudować je na świątynie kamienne. Suszoną cegłą wykorzystywano, gdy z jakichś powodów władcy zależało na czasie. Wówczas tylko kluczowe elementy budowli wznoszono z kamienia. Profesor Nuzzolo uważa, że większość świątyń słońca, o których wiemy, że były wznoszone za czasów V Dynastii tylko w Abu Gharb i Abusir, powstała z suszonej cegły. Dlatego też przez wieki uległy zniszczeniu i tak trudno je znaleźć. Naukowcy mają nadzieję, że dowiedzą się, który z władców wybudował nowo odkrytą świątynię. « powrót do artykułu
-
- świątynia słońca
- Egipt
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
ISIS pozwoliło zbadać... stan gospodarki starożytnego Rzymu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Dzięki badaniom przeprowadzonym w ISIS, brytyjskim źródle neutronów i mionów, naukowcy mogli określić stan... gospodarki Imperium Rzymskiego za rządów trzech cesarzy. Niedestrukcyjnym badaniom poddano trzy monety, wybite za czasów Tyberiusza (cesarz w latach 14–37), Hadriana (117–138) i Juliana II (361–363). Gdy bowiem w grę wchodzą cenne zabytki, naukowcy prowadzą badania metodami niedestrukcyjnymi. Oznacza to np. że z zabytku nie można pobrać próbek. A to z kolei znacznie ogranicza możliwości badawcze. Na szczęście obecnie w sukurs przychodzą takie narzędzia jak ISIS. Naukowcy z University of Oxford i University of Warwick postanowili sprawdzić skład wspomnianych monet. Sprawdzenie, czy ich powierzchnia nie została sztucznie wzbogacona lub czy do metali bardziej szlachetnych nie dodano zbyt dużo tańszych metali może wiele powiedzieć o społeczeństwie i stanie gospodarki z czasów, gdy monety wybito. Już wcześniej było wiadomo, że powierzchnia monet to w dużej mierze czyste złoto. Jednak badania takie ograniczały się do ułamków milimetra grubości monety. Istniało więc uzasadnione podejrzenie „a co, jeśli?”. Wiemy, że Rzymianie celowo wzbogacali powierzchnię swoich srebrnych monet, by ukryć fakt, że wewnątrz są one pełne miedzi. Mieliśmy więc pełne podstawy, by uważać, że coś podobnego mogli robić ze złotymi monetami. Dzięki ISIS mogliśmy dotrzeć do samego środka monet w sposób całkowicie niedestrukcyjny. Przekonaliśmy się, że wysoki odsetek czystego złota, z jakim mamy do czynienia na powierzchni monet, pozostaje stały na całej grubości monety, mówi główny autor badań, doktor George Green z University of Oxford. Z jednej strony to potwierdzenie dobrego stanu rzymskiej gospodarki z czasów wybicia monet. Z drugiej zaś, jak zapewnia Green, upewnienie się, że w przypadku rzymskich złotych monet, to, co widać na powierzchni, znajduje się też we wnętrzu. Spektroskopia z użyciem mionów ma i tę zaletę, że nie wymaga wcześniejszego oczyszczenia badanego obiektu, co pozwala na zmniejszenie kosztów, zaoszczędzenie czasu oraz – często – uchronienie zabytku, który może prowadzić do jego uszkodzenia. Dlatego też technika taka jest szczególnie użyteczna przy badaniu np. obiektów wydobytych z wraków. Metoda ta polega na wystrzeleniu strumienia mionów w kierunku badanego obiektu. Są one przechwytywane przez atomy w monetach, w wyniku czego dochodzi do emisji promieniowania unikatowego dla pierwiastków, z których ono pochodzi. Uzyskane wyniki pokazują, jak wielki potencjał drzemie w tej metodzie badawczej. To technika niedestrukcyjna, która pozwala na zajrzenie pod powierzchnię zabytków. Nie wymaga ona specjalnego przygotowania próbki i nie powoduje, że badany obiekt staje się radioaktywny. Jest zatem idealnym narzędziem do badań zabytków. Pozwala ona nie tylko sprawdzić skład monet pod ich powierzchnią, ale określić m.in. głębokość korozji, zidentyfikować unikatowe zmiany składu chemicznego związane z konkretnym procesem produkcyjnym, czy też przekonać się, czy nie mamy do czynienia z fałszywką, dodaje doktor Adrian Hillier, odpowiedzialny w ISIS za badania z użyciem mionów. « powrót do artykułu -
Bliska Ziemi asteroida to fragment Księżyca
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Bliska Ziemi asteroida Kamo`oalewa może być fragmentem Księżyca, uważają naukowcy z University of Arizona, Lowell Observatory i Planetary Science Institute. Kamo`oalewa to quasi-księżyc (quasi-satelita) Ziemi. Pozostaje w pobliżu Ziemi i wraz z nią okrąża Słońce, ale nie jest powiązany grawitacyjnie z Ziemią. Niewiele wiemy o quasi-satelitach Ziemi. Kamo`oalewa została odkryta w 2016 roku przez obserwatorium PanSTARRS na Hawajach. Zbliża się do Ziemi na odległość 14,5 miliona kilometrów, a jej średnica wynosi 46–60 metrów. Obiekt widoczny jest z Ziemi wyłącznie przez kilka tygodni w roku licząc od początku kwietnia. Jako, że jest mały i nie świeci własnym światłem, obserwować go można tylko przez największe teleskopy. Astronomowie z USA zauważyli właśnie, że spektrum światła odbijanego przez asteroidę jest takie, jak spektrum światła odbijanych przez próbki Księżyca przywiezione przez misję Apollo. To sugeruje, że mamy tutaj do czynienia z fragmentem Srebrnego Globu. Naukowcy nie wiedzą, w jaki sposób fragment mógł uwolnić się z Księżyca. Jedną z przyczyny tego braku wiedzy, jest fakt, że nie mieliśmy okazji badać innych podobnych obiektów. Przejrzałem spektra wszystkich bliskich Ziemi asteroid, do których mieliśmy dostęp, i nie znalazłem niczego podobnego, mówi główny autor badań, świeżo upieczony magister Benjamin N. L. Sharkey z University of Arizona. Badanie asteroidy rozpoczęło się od gorącego sporu pomiędzy Sharkeyem, a jego promotorem, profesorem Vishnu Reddym. Przez kolejne lata po jego odkryciu uczeni obserwowali asteroidę. W 2020 roku nie mogli przeprowadzić obserwacji, gdyż z powodu COVID-19 zamknięto obserwatorium Large Binocular Telescope. Gdy w bieżącym roku przeprowadzono badania, uczeni trafili na ostatni element układanki. Wiosną, po przeprowadzeniu obserwacji stwierdziliśmy, że księżycowe pochodzenie tej asteroidy jest bardziej prawdopodobne, niż inne jej źródła, mówi Sharkey. Wskazówką była też orbita Kamo`oalewa. Jest ona podobna do orbity Ziemi, ale nie odpowiada orbitom innych asteroid bliskich Ziemi. Jest bardzo mało prawdopodobne, by typowa asteroida bliska Ziemi mogła zmienić orbitę na taką, jaką ma Kamo`oalewa, mówi współautor badań, profesor Renu Malhotra. Nie pozostałaby bowiem na takiej orbicie zbyt długo. Maksymalnie przez jakieś 300 lat. Tymczasem szacujemy, że Kamo`oalewa znajduje się na obecnej orbicie od około 500 lat. Badania nad asteroidą utrudnia jej mała jasność. Jest ona 4 miliony razy słabiej widoczna, niż najsłabiej świecąca gwiazda widoczna gołym okiem. Jej badanie było możliwe dzięki potędze 8,4-metrowych luster Large Binocular Telescope, dodaje Al Conrad, który pracuje przy wspomnianym instrumencie. « powrót do artykułu-
- Kamo`oalewa
- asteroida
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przed paroma dniami autoportret "Diego i ja" (Diego y yo) Fridy Kahlo z 1949 r. został zlicytowany przez dom aukcyjny Sotheby's za rekordową kwotę 34,9 mln dol. Specjaliści podkreślają, że tym samym stał się najdroższym dziełem twórcy latynoamerykańskiego. Poprzedni rekord należał do obrazu "The Rivals" Diega Rivery, dzieła zamówionego przez Abby Aldrich Rockefeller; w 2018 r. dom aukcyjny Christie's uzyskał za nie 9,8 mln dol. Warto dodać, że poprzedni rekord aukcyjny Kahlo wynosił 8 mln dol. - w 2016 r. za taką kwotę zlicytowano jej "Dos desnudos en un bosque" z 1939 r. W aukcji "Diego y yo" wzięły udział tylko 2 osoby. Ostatecznie obraz kupił Eduardo F. Costantini, założyciel Museo de Arte Latinoamericano de Buenos Aires (MALBA). Obraz "Diego i ja" jest ostatnim autoportretem Fridy z lat 40. i stanowi wyraz bezwarunkowej miłości i wsparcia dla męża - Diega. Malarka przez całą karierę tworzyła autoportrety popiersiowe, a najdoskonalsze przykłady tego rodzaju dzieł powstały właśnie w latach 40. Na obrazie widać Fridę z postacią Rivery na czole; trzecie oko Diega miało symbolizować stopień, do jakiego zajmował świadomość żony. Dzieło nawiązuje do jego romansu z aktorką Maríą Félix. Związek ten był przedmiotem licznych plotek i choć publicznie Kahlo z tego żartowała, będąc przyjaciółką Félix, tak naprawdę czuła się głęboko zraniona. Zwykle na obrazach Frida miała upięte włosy. Tu są rozpuszczone i niemal ją duszą. Policzki artystki pokrywa rumieniec, a po twarzy płyną łzy. Frida namalowała "Diego y yo" w czerwcu 1949 r. Stworzyła go dla chicagowskiej pisarki i krytyczki Florence Arquin i jej męża Sama Williamsa (na odwrocie znajduje się dedykacja "Z miłością dla Florence i Sama. Meksyk, czerwiec 1949"; para Florence y Sam con el cariño de Frida. Mexico, Junio de 1949). Malując "Diego i ja", Frida była w pełni świadoma, że choć osiągnęła całkowitą autonomię twórczą, stan jej zdrowia się pogarsza. Krótko po ukończeniu autoportretu niemal na rok trafiła do British American Hospital. « powrót do artykułu
-
- Diego i ja
- Diego y yo
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pandemia COVID mogła rozpocząć się od jenotów, a nie nietoperzy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Michael Worobey, ekspert od ewolucji wirusów z University of Arizona, opublikował na łamach Science wyniki swoich badań, z których wynika, że inne źródło pandemii niż targ Huanan w Wuhan jest skrajnie mało prawdopodobne. Wskazuje też, że gatunkiem, z którego wirus przeszedł na ludzi, mógł być jenot, a nie nietoperz W swoich badaniach Worobey przyjrzał się potencjalnemu błędowi, który mógł zostać popełniony przy określaniu źródła pierwszych zakażeń. Jako, że szybko zaczęto mówić o tym, iż źródłem jest targ, szczególną uwagę skupiono właśnie na targu. Chciałem sprawdzić, czy związek targu z początkowymi zakażeniami był rzeczywisty, czy też to złudzenie, spowodowane faktem, że to właśnie tam szukano tych zakażeń, mówi Worobey. Wyobraźmy sobie następujący scenariusz. Pierwsza epidemia SARS, do której doszło w latach 2002–2003 została powiązana ze zwierzętami sprzedawanymi na targu. Wtedy też wdrożono system, zgodnie z którym, gdy do lekarza zgłosił się pacjent z zapaleniem płuc, lekarz pytał, czy pacjent pracował na targu. Jeśli odpowiedź była twierdząca, przypadek odnotowywano jako interesujący, któremu należy się bliżej przyjrzeć. Jeśli jednak osoba z identycznymi objawami stwierdzała, że nie pracuje na targu, przypadek traktowano jak zwykłe zapalenie płuc, stwierdza uczony. W takim scenariuszu teoretycznie możliwe jest, że 50 wczesnych przypadków COVID-19 z Wuhan zostanie odnotowanych właśnie jako nowa choroba powiązana z targiem, a w tym samym czasie 10 000 innych przypadków zostanie uznane za zwykłe zapalenie płuc, gdyż chorzy nie mieli związku z targiem. Jednak taki scenariusz jest nieprawdopodobny, mówi Worobey. Pierwsze podejrzane przypadki nietypowego zapalenia płuc w Wuhan zostały bowiem odnotowane przez lekarzy, nie przez epidemiologów. Nie było wówczas wiadomo, że należy zwracać szczególną uwagę na chorych, którzy mają związki z targiem. Innymi słowy, zanim nie zauważono nowego zagrożenia epidemiologicznego i nie wydano odpowiednich instrukcji, nie ma mowy o tym, by różni lekarze zwracali szczególną uwagę na pacjentów powiązanych z konkretnym miejscem. W Wuhan mechanizm VPUE (Viral Pneumonia of Unknown Etiology) został wdrożony 3 stycznia 2020 roku po tym, jak lekarze informowali już o kilkudziesięciu przypadkach tajemniczego zapalenia płuc. Dopiero wtedy chińskie centrum chorób zakaźnych nakazało lekarzom zgłaszanie za pomocą platformy VPUE przypadków podejrzanego zapalenie płuc. I dopiero wtedy mogło zdarzyć się tak, że lekarze szczególną uwagę przywiązywali do osób powiązanych z targiem Huanan w Wuhan. Mimo to, już wcześniej prowadzone analizy nie znalazły dowodu, by do VPUE wpisano nieproporcjonalnie dużą liczbę przypadków powiązanych z targiem w Wuhan. Kolejnym istotnym spostrzeżeniem dokonanym przez naukowca jest wskazanie błędu we wspólnym raporcie Chin i WHO, w którym stwierdzono, że pierwszą osobą chorującą na COVID-19 był 41-letni mężczyzna, u którego objawy pojawiły się 8 grudnia 2019 roku. Mężczyzna mieszkał 30 kilometrów na południe od targu i nie miał z nim nic wspólnego. Jego przypadek był wykorzystywany jako rzekomy dowód, że epidemia nie rozpoczęła się na targu, a jej prawdziwym źródłem ma być laboratorium w Wuhan. Worobey wykazał, na podstawie dokumentów szpitalnych oraz analiz naukowych, że objawy u mężczyzny pojawiły się nie 8 a 16 grudnia, a do szpitala trafił on 22 grudnia. Mężczyzna, owszem, informował o problemach zdrowotnych 8 grudnia, ale były one związane z... zębami mlecznymi, które posiada w wieku dorosłym. Z tego też powodu zgłosił się do szpitala. Worobey podejrzewa, że podczas tej pierwszej wizyty w szpitalu, w drodze do niego lub też podczas jednej z podróży po mieście, kiedy to na krótko przed pojawieniem się objawów COVID znalazł się w pobliżu targu, doszło do infekcji. U mężczyzny tego objawy infekcji pojawiły się już po tym, jak do lekarzy zaczęli zgłaszać się pracownicy targu w Wuhan. Najwcześniejszym pewnym zidentyfikowanym przypadkiem zachorowania na COVID-19 jest kobieta, która na targu w Wuhan sprzedawała owoce morza, a u której objawy pojawiły się 11 grudnia. Co więcej, kobieta ta mówiła, że słyszała o osobach powiązanych z targiem, które już 10 grudnia trafiły do szpitali. Z analizy Worobeya wynika zatem, że pierwszy potwierdzony i pewny przypadek wystąpienia objawów COVID-19 miał miejsce 11 grudnia 2019 roku i jest on powiązany z targiem w Wuhan. Podobnie jak 66% potwierdzonych przypadków zachorowań z grudnia 2019 roku. Uczony z Arizony dokonał jednak jeszcze jednego niezwykle ważnego spostrzeżenia. Przypomina on, że wiele gatunków zwierząt jest nosicielami koronawirusów oraz że podobne wirusy znaleziono podczas pierwszej epidemii SARS u jenotów. Tymczasem, jak czytamy w artykule Worobeya, najwcześniejsze objawowe przypadki zachorowania zostały powiązane z targiem w Wuhan, szczególnie zaś z jego zachodnią sekcją, gdzie w klatkach przetrzymywano jenoty. Niestety, jest bardzo prawdopodobne, że nigdy nie dowiemy się, od jakiego zwierzęcia zarazili się ludzie. Jak pisze Worobey żaden żywy ssak z targu Huanan ani żadnego innego targu w Wuhan nie został przebadany pod kątem SARS-CoV-2, a targ Huanan został zamknięty i zdezynfekowany 1 stycznia 2020 roku. « powrót do artykułu- 1 odpowiedź
-
- SARS-CoV-2
- pandemia
- (i 5 więcej)
-
Już dziś (19 listopada) o godz. 19 zadebiutuje miniserial dokumentalny Politechniki Wrocławskiej "Nauka do potęgi". Premiera 1. odcinka pt. "Wyzwania współczesnej architektury" będzie miała miejsce na stronie serial.pwr.edu.pl oraz kanale Politechniki Wrocławskiej na YouTube'ie. Kolejne odcinki będą się ukazywać co tydzień do 21 grudnia. Dowiemy się z nich, na przykład, dlaczego wysyłamy w kosmos laboratoria wielkości termosu albo w jaki sposób inżynierowie walczą z nowotworami. Poszczególne odcinki będą dotyczyć wyzwań podejmowanych przez naukowców PWr: od walki z nowotworami piersi, przez projektowanie elektrycznych pojazdów i inteligentnych miast, po eksplorację kosmosu. Dwanaścioro naukowców opowie o swoich doświadczeniach i pracy. Bohaterami serialu są m.in. prof. dr hab. inż. Jan Dziuban, dyrektor naukowy projektu wystrzelenia pod koniec przyszłego roku w kierunku Marsa polskiego nanosatelity wyposażonego w aparaturę z naszego kraju, czy dr inż. Joanna Bauer, której zespół dostał w 2020 r. europejską nagrodę (Grand Prix konkursu Innovation Radar Prize) dla innowatorów za badania nad terapią nowotworów piersi. Kolejne odcinki będą nosić następujące tytuły: "Lepsze życie w mieście", "Inżynierowie komfortu", "Inżynierowie w walce z nowotworami", "Elektromobilność - krok ku przyszłości" oraz "A jeśli Ziemia to za mało?". Serial przygotowało niezależne studio filmowe Camera Nera. Narratorem jest Andrzej Ferenc. Za scenariusz i reżyserię odpowiada Łukasz Śródka, za zdjęcia Aleksy Kubiak, a za koncepcję serialu i opiekę merytoryczną Katarzyna Kroczak-Knapik, dyrektorka Działu Informacji i Promocji PWr. Łukasz Śródka jest współzałożycielem firmy Camera Nera. Prezentował swoje prace na festiwalach w Polsce i za granicą (w Europie, Ameryce Północnej czy Azji). Stworzył liczne krótkie formy filmowe i pełnometrażowy film dokumentalny "W absolutnej ciszy". « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Politechnika Wrocławska
- miniserial dokumentalny
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Uczeni z MIT, LIGO oraz University of New Hampshire obliczyli ilość ciężkich pierwiastków jaka powstaje podczas łączenia się czarnych dziur z gwiazdami neutronowymi i porównali swoje dane z ilością ciężkich pierwiastków powstających podczas łączenia się gwiazd neutronowych. Hsin-Yu Chen, Salvatore Vitale i Francois Foucart wykorzystali przy tym zaawansowane systemy do symulacji oraz dane z obserwatoriów fal grawitacyjnych LIGO-Virgo. Obecnie astrofizycy nie do końca rozumieją, w jaki sposób we wszechświecie powstają pierwiastki cięższe niż żelazo. Uważa się, że do ich tworzenia dochodzi w dwojaki sposób. Około połowy takich pierwiastków powstaje w czasie procesu s zachodzącego w gwiazdach o niewielkiej masie (0,5–10 mas Słońca) w końcowym etapie ich życia, gdy gwiazdy te znajdują się w fazie AGB. Są wówczas czerwonymi olbrzymami. Dochodzi tam do nukleosyntezy, kiedy to w warunkach niskiej gęstości neutronów i średnich temperaturach nuklidy wyłapują szybkie neutrony. Z kolei mniej więcej druga połowa ciężkich pierwiastków powstaje w szybkim procesie r, podczas wybuchu supernowych i kilonowych. Dochodzi wówczas do szybkiego wychwyceniu wielu neutronów, a następnie serii rozpadów, które prowadzą do powstania stabilnego pierwiastka. Do pojawienia się tego procesu potrzebne są wysokie temperatury i bardzo gęste strumienie neutronów. Naukowcy spierają się jednak co do tego, gdzie zachodzi proces r. W 2017 roku LIGO-Virgo zarejestrowały połączenie gwiazd neutronowych, które doprowadziło do olbrzymiej eksplozji zwanej kilonową. Potwierdzono wówczas, że w procesie tym powstały ciężkie pierwiastki. Istnieje jednak możliwość, że proces r ma też miejsce zaraz po połączeniu się gwiazdy neutronowej z czarną dziurą. Naukowcy spekulują, że gdy gwiazda neutronowa jest rozrywana przez pole grawitacyjne czarnej dziury, w przestrzeń kosmiczną zostaje wyrzucona olbrzymia ilość materiału bogatego w neutrony. Powstaje wówczas idealne środowisko do pojawienia się procesu r. Specjaliści zastrzegają jednak, że w procesie tym musi brać udział czarna dziura do dość niewielkiej masie, która dość szybko się obraca. Zbyt masywna czarna dziura bardzo szybko wchłonie materiał z gwiazdy neutronowej i niewiele trafi w przestrzeń kosmiczną. Chen, Vitale i Foucart jako pierwsi porównali ilość ciężkich pierwiastków, jakie powstają w wyniku obu typów procesu r. Przetestowali przy tym liczne modele, zgodnie z którymi proces r mógłby zachodzić. Większość symulacji wykazała, że w ciągu ostatnich 2,5 miliarda lat w wyniku łączenia się gwiazd neutronowych przestrzeń kosmiczna została wzbogacona od 2 do 100 razy większą ilością ciężkich pierwiastków niż w wyniku kolizji czarnych dziur z gwiazdami neutronowymi. W modelach, w których czarna dziura obracała się powoli, połączenia gwiazd neutronowych dostarczały 2-krotnie więcej ciężkich pierwiastków, niż połączenia czarnej dziury z gwiazdą neutronową. Z kolei tam, gdzie czarna dziura obraca się powoli i ma niską masę – poniżej 5 mas Słońca – połączenia gwiazd neutronowych odpowiadają aż za 100-krotnie więcej ciężkich pierwiastków powstających w procesie r. Do tego, by połączenia czarnych dziur z gwiazdami neutronowymi odpowiadały za znaczną część pierwiastków powstających w procesie r konieczne jest istnienie czarnej dziury o małej masie i szybkim obrocie. Jednak dane, którymi obecnie dysponujemy, raczej wykluczają istnienia takich czarnych dziur. Autorzy badań już planują poprawienie swoich obliczeń dzięki danym z udoskonalanych LIGO i Virgo oraz z nowego japońskiego wykrywacza KAGRA. Wszystkie trzy urządzenia powinny ponownie ruszyć w przyszłym roku. Dokładniejsze obliczenia tempa wytwarzania ciężkich pierwiastków we wszechświecie przydadzą się m.in. do lepszego określenia wieku odległych galaktyk. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Astrophysical Journal Letters. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- czarna dziura
- gwiazda neutronowa
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Spożywanie nasion niektórych roślin np. konopi czy ostropestu – zamiast pozyskanego z nich oleju – jest korzystniejsze w łagodzeniu zaburzeń związanych z otyłością – wynika z badań naukowców z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie. Po raz kolejny potwierdza się, że im bardziej przetworzona jest żywność, tym mniejsze korzyści dla organizmu płyną z jej spożywania. Wielonienasycone kwasy tłuszczowe (WNKT) są uważane za jedne z ważniejszych składników żywności, jeśli chodzi o jej wartość odżywczą i prozdrowotną. Obecność WNKT w codziennej diecie jest jednak zazwyczaj niewystarczająca i często łączy się także ze spożywaniem ich w nieprawidłowej proporcji – przypomniał w rozmowie z PAP dr hab. Adam Jurgoński, prof. Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie. Jednymi z głównych źródeł tych kwasów tłuszczowych są oleje. Na skalę przemysłową pozyskuje się je z nasion roślin oleistych, takich jak rzepak czy słonecznik. Ostatnio wzrasta jednak zainteresowanie nasionami innych, mniej popularnych roślin. Ich oleje, bogate w te kwasy, pozyskuje się podczas tłoczenia na zimno. Właśnie nasiona takich roślin – konopi siewnych, maku lekarskiego, ostropestu plamistego, lnu zwyczajnego oraz lnicznika siewnego – przebadał zespół prof. Jurgońskiego. Naukowiec zwrócił uwagę, że nie do końca znany jest wpływ mniej popularnych olejów na zdrowie, a także samych nasion, z których się je wytłacza. Zaś stopień, w jakim frakcja olejowa bogata w WNKT odpowiada za ich korzystne właściwości, jest kwestią zasadniczo nierozstrzygniętą – zauważył. Jak podkreślił, wiedzę tę warto rozszerzać, gdyż nasiona bogate w WNKT zawierają także zazwyczaj znaczne ilości białka i błonnika czy inne związki chemiczne, biologicznie aktywne i specyficzne dla danej rośliny. To wszystko może różnie wpływać na zdrowie człowieka. Zespół prof. Jurgońskiego przeprowadził badania prozdrowotnych właściwości nasion wybranych roślin oleistych. Najważniejszym zadaniem naukowców było ustalenie roli frakcji olejowej nasion w ograniczaniu zaburzeń metabolicznych charakterystycznych dla otyłości i powiązanych z nią chorób dietozależnych, w tym zaburzeń w funkcjonowaniu jelita grubego, stresu oksydacyjnego oraz zaburzeń w gospodarce lipidowej organizmu. Wykazaliśmy stosunkowo wysoką wartość odżywczą białka nasion konopi i maku, zbliżoną do wartości odżywczej białka sojowego. Na zwierzęcych modelach badawczych zaobserwowaliśmy dodatkowo, że regularne spożywanie nasion niektórych roślin (konopi, lnu, ostropestu, lnicznika) może być korzystne dla zdrowia w stopniu zależnym od ich ilości, rodzaju stosowanej diety i/lub uwarunkowań genetycznych – wskazał. Badania przede wszystkim pokazały, że włączenie do diety nasion niektórych roślin – konopi, ostropestu, lnicznika – łagodzi zaburzenia metaboliczne związane z otyłością znacznie skuteczniej, niż włączenie do diety samego oleju z tych nasion – relacjonował badacz. Powiedział też, że WNKT i inne, towarzyszące im związki rozpuszczalne w tłuszczach, są jedynie częściowo odpowiedzialne za prozdrowotne właściwości nasion roślin oleistych. W swoich badaniach naukowcy wykazali również, że suplementacja diety nawet niewielką ilością nasion niektórych roślin (konopi i lnu) może łagodzić zaburzenia metaboliczne charakterystyczne dla otyłości. W przypadku człowieka o masie 75 kg wystarczy dzienna dawka ok. 5,5 łyżki stołowej. Taka suplementacja może usprawniać funkcjonowanie jelita grubego, w tym wzmagać procesy fermentacyjne niezbędne do jego prawidłowego funkcjonowania, oraz poprawiać status przeciwutleniający i metabolizm lipidów w organizmie, w tym profil lipidowy krwi – wskazał naukowiec. Powołując się na nowe wyniki zasugerował, że częściowo odtłuszczone nasiona konopi i lnu można by wykorzystać w zapobieganiu niektórym zaburzeniom metabolicznym związanym z otyłością, szczególnie – zaburzeniom w obrębie przewodu pokarmowego oraz statusu przeciwutleniającego organizmu. Nasze wyniki wskazują również, że nasiona niektórych roślin oleistych, poza dużą zawartością WNKT, charakteryzują się także obecnością innych składników biologicznie aktywnych, które mają decydujący wpływ na prozdrowotny charakter tych nasion, co może doprowadzić w przyszłości do izolacji i/lub identyfikacji nowych związków o charakterze terapeutycznym – ocenił. Nowe wyniki mogą zainteresować konsumentów i producentów żywności, którzy poszukują alternatywnych źródeł WNKT, zarazem będących źródłem wysokowartościowego białka roślinnego i błonnika. Mogą też stanowić podstawę do opracowania nowych suplementów diety, tworzonych na bazie form odtłuszczonych badanych nasion, dostępnych jako produkt uboczny przemysłu olejarskiego – podsumował prof. Jurgoński. Zasugerował potencjalne zastosowania: w profilaktyce i leczeniu zaburzeń związanych z otyłością i powiązanych z nią chorób dietozależnych. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- dieta
- choroby dietozależne
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Latem zeszłego roku współpracujący z archeologami detektoryści odkryli w okolicach Rakovníka w kraju środkowoczeskim unikatową biżuterię - złoty pierścień i rozbitą na trzy części sprzączkę. Badania międzynarodowego zespołu, koordynowane przez Muzeum T. G. M. Rakovník, wykazały, że datują się one na 2. połowę V w., a więc na okres wielkiej wędrówki ludów. W biżuterii wykorzystano czeskie granaty oraz almandyny, pochodzące najprawdopodobniej z Indii i Cejlonu. Eksperci wskazują na śródziemnomorskie pochodzenie zabytków. Wg nich, wyprodukowano je w warsztacie w Konstantynopolu lub Rawennie. Bracia Slám natrafili na skarb na głębokości ok. 20 cm. Ponieważ stwierdzili, że to coś wyjątkowego, niezwłocznie skontaktowali się z ekipą z Muzeum w Rakovníku. Unikatowość znaleziska polega na tym, że pierścień zachował się w idealnym stanie - jest jak nowy. Sprzączkę podzielono [zaś] na trzy części - opowiada Kateřina Blažková z Działu Archeologii Muzeum T. G. M. Rakovník. Specjaliści podejrzewają, że po obrabowaniu grobu arystokraty ktoś ukrył tu swoją część łupu (dlatego sprzączka jest podzielona). Artefakty badano w różnych instytutach i laboratoriach, w tym w Luwrze. W pierścieniu znajduje się czeski granat. [...] Ma specyficzne cechy, których nie znajdziemy nigdzie indziej na świecie - opowiada dr Thomas Calligaro z Centre de Recherche et de Restauration des musées de France. Eksperci z Francji podkreślają, że skarb z Rakovníka można precyzyjnie datować na podstawie podobnych odkryć. Do najważniejszych należą obiekty z grobu Childeryka I z Tournai w dzisiejszej Belgii, który zmarł w 481 r. To nam pokazuje, z jakiego okresu pochodzi znalezisko z kraju środkowoczeskiego - wyjaśnia archeolog Michel Kazanski. Badania w różnych ośrodkach zajęły rok. Ponieważ sprzączkę rozbito, można się było zapoznać ze szczegółami jej budowy. Specjaliści analizowali metal i kamienie; w przyszłym roku powinno być znane dokładne miejsce pochodzenia granatów. Ten klejnot z okresu wielkiej wędrówki ludów jest wyjątkowy z dwóch względów: uwagę przyciągają bogate zdobienie i waga. Całość zawiera ponad 150 g złota, a także liczne cięte granaty i almandyny oraz trzy kawałki zielonego szkła - opowiada dyrektorka Muzeum Magdalena Elznicová Mikesková. Warto podkreślić, że nieopodal pierścienia i sprzączki archeolodzy odkryli w tym roku pozłacaną srebrną ozdobę rzędu końskiego z końca VI w. W odróżnieniu od skarbu nie została jednak celowo zakopana; wydaje się, że ktoś ją po prostu zgubił. Przed kilkoma dniami biżuterię i ozdobę zaprezentowano na konferencji prasowej w Urzędzie Kraju Środkowoczeskiego. Latem 2022 r. planowana jest wystawa w Muzeum T. G. M. Rakovník. Szefowa placówki wspomina też o wydaniu publikacji popularnonaukowej. « powrót do artykułu
-
Żadna część ciała nie przyspiesza szybciej niż strzelające palce
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Najstarsze znane przedstawienie w sztuce strzelania palcami pochodzi ze starożytnej Grecji z roku około 300 przed Chrystusem. Gest ten do dzisiaj nie wyszedł z użycia. Wręcz przeciwnie, trafił do popkultury. A filmie Avengers: Infinity War gest ten wykorzystuje superzłoczyńca Thanos. Zainspirowani filmem naukowcy z Georgia Institute of Technology (GaTech), postanowili zbadać fizykę strzelania palcami oraz rolę, jaką w geście tym odgrywa siła tarcia. Uczeni poinformowali właśnie na łamach Journal of the Royal Society Interface, że gdy użyjemy umiarkowanego nacisku, kiedy to tarcie pomiędzy palcami nie jest ani zbyt duże, ani zbyt małe, to palce osiągają największe przyspieszenie kątowe ze wszystkich części ludzkiego ciała. Jest ono większe nawet niż przyspieszenie kątowe ramienia zawodowego miotacza w baseballu. Badania, przeprowadzone przez studenta Raghava Achraya, doktoranta Elio Challita oraz profesorów Saada Bhalmę i Marka Iltona tylko pozornie wydają się bezużyteczną ciekawostką. W przyszłości ich wyniki mogą zostać wykorzystane podczas produkcji protez dłoni. Przez kilka ostatnich lat fascynowało mnie strzelanie palcami. Okazuje się, że dosłownie w zasięgu dłoni mamy fascynujące zjawisko z dziedziny fizyki, któremu nikt dokładnie się dotychczas nie przyglądał, mówi Bhamla. Naukowcy wykorzystali superszybkie kamery, systemy do automatycznego przetwarzania obrazu oraz czujniki siły dynamicznej za pomocą których badali strzelanie palcami. Badali rolę siły tarcia gdy palce były pokryte różnymi materiałami, w tym metalowymi naparstkami, co symulowało strzelanie palcami przez Thanosa noszącego metalową rękawicę. Maksymalna zmierzona prędkość kątowa dla nagich palców wynosiła 7800 stopni na sekundę, natomiast maksymalne przyspieszenie kątowe to aż 1 600 000 stopni na s2. Prędkość kątowa strzelających palców jest mniejsza niż największa prędkość kątowa zmierzona u człowieka, a jest nią prędkość kątowa zawodowego miotacza w baseballu. Jednak przyspieszenie kątowe palców jest niemal 3-krotnie większe niż przyspieszenie kątowe ramienia miotacza. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem nasze dane, omal nie spadłem z krzesła. Strzelanie palcami trwa zaledwie 7 milisekund. To 20-krotnie szybciej niż mruganie powiekami, ekscytuje się Bhamla. Gdy palce są pokryte naparstkami, ich maksymalna prędkość kątowa znacznie spada. Uzyskane przez nas wyniki sugerują, że Thanos nie mógłby strzelać palcami w metalowych rękawicach. Tak więc tutaj mamy do czynienia z efektami specjalnymi Hollywood, a nie z fizyką. Przepraszamy za spoiler, dodaje Achraya. Metalowa rękawica czy też naparstki, zmniejszają powierzchnię kontaktu pomiędzy palcami, czyniąc strzelanie niemożliwym. Na proces strzelania palcami olbrzymi wpływ ma bowiem zdolność skóry do poddania się naciskowi. Jeśli zredukujemy i kompresję, i tarcie, to uzyskanie odpowiednie siły do strzelenia palcami staje się bardzo trudne. Zaskoczeniem może być fakt, że jeśli zmniejszymy tarcie, pokrywając czymś palce, to dochodzi do zmniejszenia prędkości i przyspieszenia. Okazuje się, że zbyt małe tarcie powoduje, iż nie można zgromadzić odpowiedniej ilości energii, by strzelić palcami. Z kolei jeśli tarcie jest zbyt duże, energia ulega rozproszeniu i jest marnowana w formie ciepła, a nie używana w procesie strzelania. John Long, dyrektor programowy w Division of Integratife Organismal Systems Narodowej Fundacji Nauki, która finansuje i nadzoruje badania Bhamli, mówi: to wspaniały przykład tego, czego możemy się nauczyć dzięki mądrym eksperymentom i modelowaniu komputerowemu. Wykazując, że różna siła tarcia pomiędzy palcami wpływa na wydajność strzelania nimi, naukowcy otworzyli drogę do badań nad podstawami działania innych organizmów i do wykorzystania ich wyników w systemach inżynieryjnych, na przykład w robotyce. Być może ludzie strzelają palcami od setek tysięcy lat. Ale dopiero teraz zaczynamy naukowo badać do zjawisko. To jedyny projekt w moim laboratorium, który pozwala na uzyskanie danych naukowych ot tak, na pstryknięcie palcami, żartuje Bhamla. « powrót do artykułu-
- strzelanie palcami
- przyspieszenie kątowe
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kawa i herbata zmniejszają ryzyko udaru mózgu i demencji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Picie kawy lub herbaty może być powiązane z mniejszym ryzykiem udaru i demencji, informują na łamach PLOS Medicine naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Tianjin w Chinach. Ponadto spożycie kawy zostało powiązane z mniejszym ryzykiem demencji po wystąpieniu udaru. Naukowcy wykorzystali w swoich badaniach dane 365 682 zdrowych osób w wieku 50–74 lat z UK Biobank. UK Biobank to długoterminowe badania populacyjne prowadzone w Wielkiej Brytanii od 2006 roku. Ich celem jest badanie predyspozycji genetycznych oraz wpływu czynników środowiskowych na rozwój różnych chorób. Osoby, którym przyjrzeli się Chińczycy, zostały zrekrutowane do UK Biobank w latach 2006–2010, a ich losy śledzono do roku 2020. Badani informowali m.in. o ilości spożywanej przez siebie kawy i herbaty. Okazało się, że spożywanie 2-3 filiżanek kawy lub 3–5 filiżanek herbaty dzienne lub też łącznie 4-6 filiżanek kawy i herbaty było powiązane z największym zmniejszeniem ryzyka udaru i demencji. W takim przypadku ryzyko udaru było mniejsze o 32%, a ryzyko demencji o 28%. Ponadto spożywanie samej kawy lub kawy w połączeniu z herbatą wiązało się ze zmniejszonym ryzykiem wystąpienia demencji po udarze. Autorzy badań przypominają, że podobne wyniki uzyskali japońscy uczeni, którzy wzięli pod uwagę dane 82 369 Japończyków w wieku 45–74 lat i zauważyli, że większe spożycie zielonej herbaty lub kawy było powiązane z mniejszym ryzykiem chorób układu krążenia i udarów, szczególnie zaś udaru krwotocznego. Różnica pomiędzy ich wynikami a naszymi polega głównie na tym, że my w większym stopniu powiązaliśmy konsumpcję herbaty i kawy z mniejszym ryzykiem udaru niedokrwiennego mózgu. Może ona wynikać ze sposobu przeprowadzenia badań, różnic etnicznych czy różnego klasyfikowania spożycia herbaty. Naukowcy nie znają przyczyny, dla której kawa i herbata miałyby chronić przed udarem. Być może ma to związek z jakimś dobroczynnym wpływem na komórki śródbłonka, których dysfunkcja jest główną przyczyną udaru niedokrwiennego. Innym możliwym mechanizmem jest działanie poprzez antyoksydanty. W innych badaniach kawa jest wiązana z mniejszym ryzykiem chorób układu krążenia, cukrzycy typu 2 czy nadciśnienia. Chociaż wszystkie te wyjaśnienia wydają się prawdopodobne, potrzebne są dalsze badania nad wpływem kawy i herbaty na ryzyko wystąpienia udaru niedokrwiennego mózgu, podsumowują Yuan Zhang, Hongxi Yang, Shu Li, Wei-dong Li i Yaogang Wang. « powrót do artykułu -
Pozycjonowanie nie jest łatwe, dlatego też nie musisz się na nim znać. W przypadku, gdy chcesz to zlecić specjalistom, powinieneś wiedzieć czym się kierować przy ich wyborze oraz jak ocenić, że dana agencja SEO jest tą najlepszą (dla Ciebie). W takim przypadku najlepiej zapoznać się z konkretnymi działaniami agencji oraz z podstawowymi prawami, którymi rządzi się rynek SEO/SXO. Oferta – diabeł tkwi w szczegółach Kontakt z agencjami SEO może rozpocząć się w dwojaki sposób. Po pierwsze to Ty możesz szukać agencji SEO, której chcesz zlecić zajęcie się Twoją stroną internetową. Po drugie agencja SEO może odezwać się do Ciebie. Oba przypadki nie są niczym złym, jednakże w tym drugim warto mieć się na baczności i dokładniej sprawdzić firmę. Często do małych lub świeżo założonych firm odzywają się nie do końca uczciwe agencje SEO, które będą obiecywać, że w trzy miesiące dzięki nim będziesz na pierwszym miejscu w Google. Jeśli tak jest – podziękuj za troskę i nawet nie wchodź w dalsze negocjacje. Jeśli jednak firma, która odezwała się do Ciebie w tej sprawie, włożyła minimum pracy, by poznać Twoją firmę i już przy pierwszej rozmowie daje to po sobie odczuć, sprawdź, co ma do zaoferowania. Co powinna oferować najlepsza agencja SEO? W ofercie dobrej agencji SEO powinno znajdować się trochę więcej niż tylko „wypozycjonowanie w Google”. Warto zatem sprawdzić, jakie jeszcze zagadnienia oferuje. Powinno się w nich znaleźć między innymi: dobór słów kluczowych, audyt SEO / audyt SXO, konsulting SEO, optymalizacja strony pod kątem technicznym oraz pod kątem UX (przyjazności dla użytkownika). Jeśli agencja oferuje Ci co najmniej to, co wymieniono powyżej, będzie to agencja, która zna się na rzeczy i wie, że samo pojawienie się w Google to nie wszystko. Jednak również każde z tych zagadnień powinno być potraktowane poważnie, a nie po macoszemu. Dobór słów kluczowych Najważniejsze w doborze słów kluczowych jest dopasowanie ich do profilu firmy, ale również specyfiki rynku i liczby wyszukiwań. Dobra agencja wybiera frazy do podstron w taki sposób, aby nie było kanibalizacji oraz by odpowiednie podstrony pojawiały się na szukane przez potencjalnych klientów frazy. Audyt SEO/SXO Jakiekolwiek działania na stronie internetowej mają wpływ na jej pozycję w wyszukiwaniu, a także na ogólną wartość strony dla wyszukiwarek. Zwłaszcza, jeśli było kiedykolwiek robione coś w kierunku pozycjonowania. Dlatego też przed rozpoczęciem prac agencja SEO powinna zaproponować wstępną analizę serwisu, która będzie zawierała aktualną ocenę strony oraz możliwości jej rozwoju. Po podpisaniu umowy następuje już dokładniejsza analiza strony, dzięki której możliwe jest wychwycenie błędów optymalizacyjnych, ustalenie strategii, priorytetyzacja działań. Konsulting SEO oraz opiekun firmy Dobra agencja SEO powinna zaproponować Ci opiekuna SEO, nie pośrednika, który będzie Ci raportował o tym, co robią, ale opiekuna, który nie tylko będzie sam zajmował się koordynacją pozycjonowania Twojej strony, ale także będzie miał czas, by zdzwonić się z Tobą, przedyskutować to, co zostało wykonane i omówić następne kroki. Taka osoba doskonale powinna się znać na SEO, by móc Ci pomóc w rozwoju Twojej firmy, jednocześnie tłumacząc, jak to wszystko działa. Optymalizacja strony www Każda strona umieszczona w internecie powinna być przyjazna zarówno wyszukiwarkom (brak błędów w skrypcie, przyjazność dla algorytmów Google), jak i użytkownikom (proste, czytelne menu, szybki czas wczytywania się, proces zakupowy w trzech krokach, możliwość zakupów bez rejestracji). Dzięki temu uda się przekuć zwiększony ruch na stronie na zysk dla firmy (większą ilość zapytań, zbudowanie bazy potencjalnych klientów, ilość zamówień). Dlatego też dobra agencja SEO powinna zaoferować również takie usługi. Wiesz już, co powinna oferować dobra agencja SEO. Przy wyborze zwracaj również uwagę na dotychczasowe sukcesy agencji i weryfikuj opinie. « powrót do artykułu
-
Jak wygląda najskuteczniejsze pozycjonowanie stron w 2021 roku?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
W czasie trwającej pandemii, kiedy duża część biznesów stacjonarnych z konieczności przeniosła swoje oferty do sieci, agencje marketingu internetowego mają pełne ręce roboty. Podmiotów do wypromowania i umieszczenia w top 10 wyników Google jest coraz więcej, nic dziwnego więc, że specjaliści opracowują nowe metody i strategie na zdobywanie upragnionych przez klientów pozycji. Poniżej omówimy dwa trendy, które na pewno przyczynią się do osiągnięcia wyższej lokaty w wynikach wyszukiwarki. Zoptymalizuj swoją stronę pod wyszukiwanie głosowe! Ponieważ wyszukiwanie głosowe (voice search) jest trendem, który tylko umacnia się z każdym rokiem, warto przyjrzeć się mu nieco bliżej. Z danych dostarczanych przez wyszukiwarkę wywnioskować można, że niemal połowa wszystkich użytkowników sieci chętnie korzysta z tego udogodnienia. Zwłaszcza nastolatkowie i młodzi ludzie często pozostają w stałej komunikacji z asystentem Google, appleowską Siri lub też Alexą firmy Amazon. Rozsądek zatem podpowiada, że najskuteczniejsze pozycjonowanie stron powinno odpowiadać na skomplikowaną naturę zapytań głosowych, są one bowiem nie tylko dłuższe niż te które zazwyczaj kierujemy do Google, ale i też często pełne mowy potocznej i kolokwializmów. Specjaliści SEO z najlepszych agencji, takich jak AFTERWEB, od dłuższego czasu już na etapie doboru słów kluczowych uwzględniają ten zyskujący na popularności trend. Dzięki temu klienci mogą liczyć na stały napływ internautów na strony, który w prostej linii przekłada się na dochody z prowadzonej sprzedaży. Mobile first, czyli przestaw się na smartfony Nie jest tajemnicą, że Google już wiele lat temu postawiło na dostosowanie internetu do wygodnego przeglądania na urządzeniach przenośnych. Zasadę mobile first jako nowy kierunek możemy zatem śmiało rozpatrywać co roku, szczególnie że wciąż nie każdy serwis, portal i sklep e-commerce dysponują w pełni funkcjonalnym i responsywnym szablonem strony. Tymczasem firma z Moutain View już w marcu 2021 roku przeszła całkowicie na indeksowanie mobilne (wcześniej naturalnie dzieląc się z deweloperami listą metod i zasad odnośnie do nowego porządku). Pamiętajmy więc, że także na polu doświadczenia użytkownika (UX) strona wraz z nawigacją i głównymi funkcjonalnościami musi być dziś łatwa i intuicyjna w obsłudze – najlepiej jednak zaprojektowanie klarownego szablonu zostawić specjalistom, którzy z podobnymi wyzwaniami mierzą się każdego dnia. Znajdziesz ich przede wszystkim w doświadczonych agencjach SEM – nie czekaj i już dziś dostosuj się do wymagań cyfrowego rynku! « powrót do artykułu -
W nocy z 18 na 19 listopada niektórzy mieszkańcy Ziemi będą świadkami najdłuższego od 580 lat zaćmienia Księżyca. Całe zjawisko potrwa ponad 6 godzin, a w najgłębszym cieniu Ziemi Srebrny Glob będzie przebywał przez 3 godziny i 28 minut. Nie będzie to jednak całkowite zaćmienie. W momencie jego maksimum zasłonięte zostanie 97,4% tarczy naturalnego satelity naszej planety. W czasie zaćmienia Księżyc będzie znajdował się w apogeum, czyli najdalszym od Ziemi punkcie swojej orbity. Dlatego też będzie wydawało się, że porusza się wyjątkowo powoli. Od momentu pierwszego kontaktu z cieniem Ziemi po wejście w punkt największego zaćmienia minie ponad 100 minut. Tyle samo czasu upłynie od momentu wyjścia Księżyca z największego cienia Ziemi po zakończenie zaćmienia. Rekordowo długie zaćmienie będzie składało się z pięciu faz. W pierwszej z nich Księżyc wejdzie w ziemski półcień, penumbrę. Zjawisko to przez dłuższy czas trudno będzie zaobserwować, gdyż półcień jest bardzo słaby. Następnie Srebrny Glob zacznie wchodzić w umbrę, cień Ziemi. To już wyraźnie zobaczymy. Umbra całkowicie blokuje dostęp promieni słonecznych do Księżyca. I w miarę, jak będzie on tracił na jasności, będziemy mogli zobaczyć coraz więcej gwiazd, które zwykle przyćmiewa blask Księżyca. W momencie największego zaćmienia jasność Księżyca będzie niemal 10 000 razy mniejsza niż przed zaćmieniem. W fazie trzeciej, maksimum zaćmienia, zobaczymy wyraźnie cienką dolną krawędź Srebrnego Globu, która nie będzie przesłonięta cieniem Ziemi oraz czerwonawą resztę Księżyca. Do naszego satelity dotrą bowiem resztki światła słonecznego przefiltrowanego przez atmosferę Ziemi. Później Księżyc zacznie wychodzić z umbry, a następnie z penumbry. Niestety, w Polsce zaćmienie będzie słabo widoczne, zobaczymy jedynie Księżyc w penumbrze. Zjawisko rozpocznie się 19 listopada o godzinie 7:02. Będą mogli zobaczyć je mieszkańcy zachodnich regionów Polski. Im bardziej na północ i zachód, tym większa część kraju go zobaczy i tym dłużej będzie ono trwało. Tak więc będą mogli je obserwować mieszkańcy Opola, ale już nie Katowic, przez 1 minutę będzie widoczne w Łodzi, ale nie w Skierniewicach. Mieszkańcy Płocka będą mogli obserwować je przez 3 minuty, a Elbląga przez 12. Mimo że będzie widoczne w Olsztynie i Mrągowie, to nie zobaczą go mieszkańcy stolicy. « powrót do artykułu
-
W ramach akcji Movember, która ma zwiększyć świadomość dotyczącą problemów zdrowotnych mężczyzn, przede wszystkim raka prostaty i jądra, studenci Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) stworzyli niezwykłą wystawę. Od poniedziałku do piątku (od 15 do 19 listopada) w Centrum Dydaktycznym można oglądać skany preparatów histopatologicznych, pochodzących m.in. od pacjentów z rakiem jądra. Wybrane przez nas obrazy mają nie tylko walor edukacyjny, ale również estetyczny. Pozyskaliśmy je z archiwum Zakładu Patomorfologii WUM – mówi organizator wydarzenia Janusz Świeczkowski-Feiz, prezydent Oddziału Warszawa Międzynarodowego Stowarzyszenia Studentów Medycyny IFMSA-Poland. Świeczkowski-Feiz dodaje, że wydarzenie ma uświadomić ludziom, że nowotwory to grupa zmienionych komórek organizmu, a wczesne wykrycie umożliwia skuteczną walkę z chorobą. Na wystawie można porozmawiać z wolontariuszami, którzy odpowiedzą na pytania związane z profilaktyką raka prostaty i jądra. Jako studenci medycyny chcemy zachęcić wszystkich mężczyzn do regularnych badań profilaktycznych. Rak jądra jest najczęściej występującym nowotworem złośliwym w grupie wiekowej od 18 do 40 lat. Natomiast jeśli chodzi o nowotwór prostaty, to z danych dostępnych np. na onkologia.org.pl wynika, że spośród wszystkich mężczyzn, którzy zachorują na nowotwory, aż 20 proc. będą stanowili panowie z rakiem prostaty. Zachorowalność jest zatem wysoka i dlatego tak podkreślamy wagę badań profilaktycznych. Wczesne wykrycie zmian nowotworowych może uratować życie - zaznacza Świeczkowski-Feiz. Nazwa Movember pochodzi od połączenia 2 angielskich słów: moustache (wąsy) i November (listopad). Wąsopad jest coroczną trwającą miesiąc akcją. W listopadzie organizuje się wiele akcji/kampanii edukacyjnych poświęconych męskiemu zdrowiu, a jak podkreślono na stronie WUM, sami panowie zapuszczają wąsy jako symbol męskości, który ma przypominać o profilaktyce raka prostaty i raka jądra. Ze szczegółami akcji Movember Polska można się zapoznać na tej stronie. « powrót do artykułu
-
Podczas wykopalisk archeologicznych w dawnej stolicy Japonii – Kioto – znaleziono pozostałości Tokaden, wspominanego w literaturze X/XI wieku prywatnego pawilonu cesarzowej i dam dworu. Pochodzący z końca VIII wieku pawilon stanowił część cesarskiego kompleksu pałacowego. Dotychczas przeprowadzone wykopaliska sugerują, że prywatna rezydencja cesarza składała się wówczas m.in. z 17 pawilonów, i rozciągała się na 182 metry w kierunku wschód-zachód i 226 metrów w kierunku północ-południe. Tokaden wymieniany jest w Genji monogatari (Opowieść o Genjim, Opowieść o księciu Promienistym) z ok. 1008 roku. Autorem dzieła, napisanego dla kobiet z japońskiej arystokracji, jest Murasaki Shiibu i jest ono czasem uznawane za pierwszą nowoczesną powieść i pierwszą powieść psychologiczną. O pawilonie Tokaden możemy również przeczytać w Zapiskach spod wezgłowia, dziennikach damy dworu Sei Shōnagon. Zapiski powstały w latach 996–1010. Pawilon cesarzowej został odsłonięty w ramach prac prowadzonych od 2015 roku. Dzięki historycznym dokumentom archeolodzy wiedzieli, że pawilonu Tokaden należy spodziewać się w północno-zachodniej części kompleksu pałacowego, a na południe od niego stał pawilon Kokiden. I rzeczywiście, znaleziono tam pięć okrągłych zagłębień o średnicy 1,2–1,5 metra. Były one ułożone w kierunku północ-południe, a odległości pomiędzy nimi wynosiły od 2,1 do 3 metrów. W zagłębieniach takich ustawiano słupy podpierające budynek. Nie stosowano fundamentów. Dzięki dokumentacji z okresu Edo (1603–1867), w której znalazł się szczegółowy opis położenia pałacowych budynków, archeolodzy upewnili się, że mają do czynienia z południowo-zachodnią częścią pawilonu Tokaden. Wiemy też, że cała budowla rozciągała się na około 12 metrów na linii wschód-zachód i 27 metrów na linii północ-południe. Znaleziono również wiele innych wskazówek, świadczących o tym, że mamy do czynienia z prywatnym pawilonem cesarzowej. W południowo-zachodnim narożniku odkryto kamienną strukturę ułożoną w kształt litery L. Struktury takie służyły do odprowadzania wody opadowej z dachu. Podobną strukturę odkryto w północnej części pawilonu Kokiden. Zaś pomiędzy nimi znaleziono pozostałości chodnika łączącego oba pawilony. Archeolodzy uważają, że systemy odprowadzające wodę pochodzą z X wieku lub okresu późniejszego, kiedy to Tokaden został przebudowany, a wspierające go kolumny ustawiono na fundamentach. Dzięki odkryciu pozostałości Tokaden naukowcy musieli zweryfikować swoje przekonania dotyczące ówczesnej architektury japońskiej. Gdy w roku 794 cesarz Kammu przenosił stolicę do Kioto, zwanego wówczas Heian-kyo, kultura japońska znajdowała się pod bardzo silnym wpływem chińskiej kultury dynastii Tang. Dotychczas sądzono, że wszystkie ważniejsze budynki stawiano z wykorzystaniem kamiennych fundamentów, gdyż tak budowano w Chinach. Okazuje się jednak, że tradycyjna japońska metoda budowania bez fundamentów była wykorzystywana także w Heian-kyo. Stolica Japonii, czyli miejsce, gdzie znajdowała się cesarska rezydencja, wielokrotnie się zmieniała zarówno w czasach legendarnych, jak i historycznych. W końcu w roku 794 cesarz Kammu, 50. władca Japonii, przeniósł swój dwór do Heian-kyo. Tym samym w historii Kraju Kwitnącej Wiśni rozpoczął się okres Heian. To czas stosunkowo silnej władzy cesarskiej, która jednak w coraz większym stopniu była kontrolowana przez potężne klany możnowładców. Okres Heian zakończył się w 1185 roku, kiedy to klan Minamoto, po pokonaniu klanu Taira, przeniósł centrum administracyjne kraju do miasta Kamakura. Zapoczątkowało to kolejny okres w dziejach Japonii, szogunat Kamakura. Niezależnie jednak od tego, gdzie w kolejnych wiekach rezydowali sprawujący rzeczywistą władzę szogunowie, siedzibą cesarza, a przez to miastem uznawanym za stolicę, przez 1000 lat pozostawało Kioto. Zmieniło się to dopiero w roku 1868, kiedy po obaleniu szogunatu Tokugawa (1603–1868) rząd Japonii zdecydował o przeniesieniu dworu cesarskiego do stolicy Tokugawów, Edo, i zmianie nazwy miasta na Tokio. « powrót do artykułu
-
Obecne czasy są świetne dla nas konsumentów. Nie dość, że mamy pod ręką prawie wszystkie produkty jakich potrzebujemy, to w dodatku podobna kwestia dotyczy ubrań. Na rynku mamy prawdziwe zatrzęsienie ciuchów i w zasadzie niezależnie od naszych gustów, możemy wybrać takie ubrania, jakie nam się rzewnie podobają. W naszym dzisiejszym artykule postanowiliśmy, że weźmiemy pod lupę bluzę męską i skupimy się nad jej zaletami. Dlaczego warto mieć ją w szafie? Aby się dowiedzieć więcej, zachęcamy do przeczytania naszego tekstu. Zapewnienie ciepła w chłodne dni Okres jesienny i zimowy to prawdziwa wylęgarnia chorób. Nie ma co ukrywać, że wtedy stawiamy już nie tylko i wyłącznie na estetykę, ale również na zabezpieczenie naszego ciała. Nikt z nas nie chce być chory, więc warto mieć na sobie bluzę męską, która jednocześnie zapewni naszemu ciału ciepło, ale też sprawi, że będziemy się w niej czuć dobrze. Oczywiście, nie trzeba kupować bluzy tylko i wyłącznie biorąc pod uwagę grubość materiału. Nowoczesne bluzy są bardzo efektowne, dzięki czemu nie tylko chronią przed chłodem m.in. dzięki możliwości założenia kaptura na głowę, ale i również ładnie wyglądają. Nie można zapomnieć, że bluzy męskie również mogą doskonale się sprawdzić w okresie jesiennym, gdy jeszcze nie decydujemy się na założenie kurtki, ale mamy świadomość, że nie można sobie pozwolić na t-shirt. Taka bluza znacząco zapewni ciepło i sprawi, że nie będziemy narażeni w dużym stopniu na zachorowanie. Bluzy męskie można zakupić w wersji bez kaptura oraz z nim. Ostateczny wybór zależy więc tylko i wyłącznie od nas. Jeżeli mamy kaptur w kurtce, to niekoniecznie trzeba decydować się na bluzę wraz z nim, ponieważ możemy czuć się nie komfortowo. Analogiczna sytuacja pojawia się, gdy nie mamy kaptura w kurtce, to może okazać się, że warto mieć bluzę z kapturem, ponieważ będzie dodatkowo chronić naszą głowę przed zimnym powietrzem. Duże możliwości dopasowania do reszty ubrania Jako, że wspomnieliśmy o tym, że producenci tworzą coraz to więcej ubrań, to nie ma co się dziwić, że powstają nowe możliwości dopasowania. Kiedyś bluza męska kojarzyła się z wielkim "workiem", który wisiał na męskim ciele. Obecnie sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Bluzy męskie można dopasować niezależnie od pory roku. Sprawdzi się zarówno na letni wieczór jak również nie zawiedzie w okresie jesiennym czy wiosennym. Nowoczesne bluzy męskie świetnie sprawdzą się podczas randek z kobietami. Panie starają się w ostatnim czasie wracać do ubrania sukienek, które notabene można znaleźć na https://answear.com/k/ona/odziez/sukienki, więc warto być mężczyzną, który stara się dopasować do eleganckiego ubioru kobiety. Można je również założyć na co dzień, ponieważ świetnie sprawdzą się do szkoły, pracy czy też na uczelnię. Bywa, że gdy wstajemy, to temperatura na zewnątrz jeszcze nie do końca sprzyja, więc zakładamy bluzę męską. Takie bluzy sprawdzą się idealnie do sportowego obuwia, które nosi większość młodych mężczyzn. Answear charakteryzuje nowoczesny design, który zdecydowanie wyróżnia się na rynku spośród innych marek. « powrót do artykułu
-
- bluza męska
- sukienka
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Westfalskiego Uniwersytetu Wilhelma w Münsterze oraz Narodowej Akademii Nauk Republiki Armenii odkryli w starożytnej stolicy kraju, Atashat (Artaxata), pozostałości rzymskiego akweduktu. Tym samym jest to najdalej na wschód położony akwedukt w świecie rzymskim. Akwedukt powstał po tym, jak miasto zostało zrównane z ziemią przez legiony, a następnie odbudowane przy pomocy Rzymian. Nowa stolica Armenii, Artaxata, została założona przez Artaksesa I, protoplastę dynastii Artaksydów ok. 176 roku p.n.e. Legenda mówi, że władca uczynił to za radą Hannibala, któremu udzielił schronienia po jego ucieczce z Kartaginy. Niedługo później, pod rządami Tigranesa II Armenia stała się najpotężniejszym państwem Azji Mniejszej. Jego stolica słynęła z wielkości i piękna. W 58 roku Artaxatę zdobyły legiony Gnejusza Domicjusza Korbulona i rok później zrównały miasto z ziemią. W roku 66 Neron wysłał do Armenii pieniądze i architektów, by pomóc Tiridatesowi I w odbudowie stolicy. Miasto, na krótko, zyskało wówczas nazwę Neroneia. Monumentalne fundamenty, to dowód na niedokończony akwedukt, który był tutaj wznoszony przez rzymską armię w latach 114–117, wyjaśnia główny autor badań, profesor Achim Lichtenberger. W tym czasie Artaxata była stolicą rzymskiej prowincji Armenia. Na tronie w Rzymie zasiadał wówczas Trajan (98–117), pod którego rządami Imperium Romanum osiągnęło największy zasięg terytorialny. Zaplanowany i częściowo wybudowany akwedukt w Artaxacie pokazuje, jak wiele wysiłku w krótkim czasie włożono w budowę infrastruktury prowincjonalnej stolicy. Akwedukt pozostał nieukończony, gdyż po śmierci Trajana jego następca, Hadrian, zrezygnował z Armenii jako rzymskiej prowincji, dodaje Torben Schreiber. Hadrian powrócił do status quo sprzed wyprawy partyjskiej Trajana uznając, że utrzymanie prowincji na wschód od Eufratu jest zbyt kosztowne. Wojska rzymskie się wycofały, a Armenia szybko wpadła w ręce Partów. Niedokończony akwedukt to jasny dowód na nieudane ustanowienie stałych rzymskich rządów w Armenii. W czasie najnowszych prac, prowadzonych w ramach Projektu Artaxata, naukowcy przeprowadzili badania geomagnetyczne i zmapowali występujące tam anomalie. Na mapach pojawiła się linia złożona z punktów występowania anomalii. Przeprowadzone wykopaliska sondażowe i odwierty ujawniły istnienie zniszczonych lub niedokończonych kolumn akweduktu. Za pomocą zdjęć satelitarnych i obrazowaniu w podczerwieni uwidoczniliśmy przebieg akweduktu, dodaje doktor Mkrtich Zardaryan z Narodowej Akademii Nauk Republiki Armenii. Badania próbek gruntu ujawniły, że konstrukcja pojawiła się pomiędzy rokiem 60 a 460. Specjaliści uznali, że najbardziej prawdopodobne są wspomniane już lata 114–117, kiedy to Armenia była rzymską prowincją. Artaxata przechodziła burzliwe koleje losu. W 163 roku została ponownie zniszczona przez Rzymian i wkrótce potem utraciła status stolicy. W latach 60. IV wieku z ziemią zrównali ją Persowie. Jednak w 387 roku wymieniana jest jako jedno z trzech miejsc, w których dokonywała się wymiana handlowa pomiędzy Rzymem a Persją. Około 450 roku miasto zostało zniszczone przez siły armeńskie sprzyjające perskiemu Imperium Sasanidów. Wtedy też nastąpił szybki upadek miasta, do którego przyczyniła się zmiana biegu rzeki Artaxes i powodzie, przez które miasto zostało opuszczone. Artaxata odegrała olbrzymią rolę w historii Armenii. W IV wieku w tamtejszej cytadeli więziony był św. Grzegorz Oświeciciel, apostoł Armenii, dzięki któremu Armenia stała się pierwszym chrześcijańskim krajem w dziejach. Miasto było ważnym ośrodkiem handlu międzynarodowego, połączonym z ważnymi miastami Persji, Iberii, Kolchidy i Imperium Rzymskiego. Mieszkali w nim Ormianie, Grecy, Żydzi i Syryjczycy. Było, z przerwami, stolicą Armenii przez około 350 lat. « powrót do artykułu
-
Późnogotycki obraz z Matką Boską z Dzieciątkiem w towarzystwie św. Marcina i św. Urbana, papieża, wrócił po konserwacji do parafii św. Marcina w Pisarzowicach. Dzieło powstało na początku XVI w. w krakowskiej pracowni anonimowego Mistrza Rodziny Marii. Jego konserwacją zajmowali się specjaliści z Krakowa. Konieczne było uzupełnienie złoceń, a także naprawienie warstwy malarskiej lica i podobrazia. Jest to obraz w typie Sacra Conversazione (Święta rozmowa). W sztukach plastycznych to przedstawienie tronującej lub stojącej Marii z Dzieciątkiem w otoczeniu świętych. Zespołem pracującym przy tablicy datowanej na lata 1510-1520 kierował prof. Jarosław Adamowicz, dziekan Wydziału Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. To on w ostatnim czasie m.in. nadzorował prace przy konserwacji ołtarza Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie. Jednocześnie profesor jest najlepszym w Polsce znawcą dzieł, które powstały w warsztacie anonimowego malarza, nazywanego przez historyków sztuki Mistrzem Rodziny Marii [...] - wyjaśnia ks. dr Szymon Tracz, diecezjalny konserwator zabytków i sztuki sakralnej diecezji bielsko-żywieckiej. Obraz namalowano na 5 lipowych deskach. Dzięki zdjęciu rentgenowskiemu wiadomo, które deski są do dnia dzisiejszego pierwotnie sklejone, a które rozłączono i później zbito gwoździami. Na trzech krawędziach zachowało się oryginalne fazowanie. Od czwartej krawędzi (dolnej) odcięto natomiast ok. 3 cm. Na odwrocie widać ślady narzędzi (topora, piły i struga). Pomocnicy mistrza obrobili nimi deski. Ponieważ nie wykorzystano drewna zbyt dobrej jakości, podobrazie się wygięło. Z tego względu w czasie konserwacji zastosowano stabilizujące rozwiązanie przypominające rybią ość. Oprócz tego uzupełniono kanały wyżłobione przez drewnojady. Dawna środkowa część tryptyku została gruntownie przemalowana przed 1748 rokiem, a później na przełomie XIX i XX wieku, kiedy domalowano dwójkę świętych karmelitańskich adorujących Madonnę. Obraz został uratowany z płonącego drewnianego kościoła w Pisarzowicach pod koniec lat 60. XX wieku. W latach 1969-1971 konserwatorki Krystyna Sokół-Gujda i Janina Strużyńska ściągnęły późniejsze przemalowania, odsłaniając pierwotną formę późnogotyckiego dzieła. Niestety, zdejmując przemalowania, utracono żywość barw i detale. Najbardziej ucierpiała twarz św. Marcina. Zrekonstruowano ją na podstawie podobnych fizjonomii malowanych przez Mistrza Rodziny Marii. Najlepiej zachowały się postaci Marii i Dzieciątka. W obrazie uzupełniono także złocenia reliefowego tła utworzonego ze stylizowanych splotów liści akantu, nimby świętych postaci oraz papieską tiarę i ferulę u św. Urbana - opowiada ks. dr Tracz. W tablicy zachwyca pięknie malowana twarz Madonny, pełna liryzmu i uduchowienia, oraz postać Dzieciątka. Niezwykle precyzyjnie namalowano złociste kosmyki włosów u obu postaci oraz brwi, które układają się w charakterystyczną jodełkę. Ciekawie przedstawia się także elegancki strój św. Marcina w modnym późnośredniowiecznym berecie oraz pełne dostojeństwa pontyfikalne szaty św. Urbana - dodaje historyk sztuki. « powrót do artykułu
-
- późnogotycki obraz
- święta rozmowa
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Na liście pozycji nominowanych do tegorocznej Diagram Prize - nagrody dla najdziwniej zatytułowanych książek - po raz pierwszy w 43-letniej historii konkursu znalazły się wyłącznie tytuły, które ukazały się nakładem wydawnictw uniwersyteckich/specjalizujących się w treściach naukowych. Do 26 listopada można głosować on-line. Tytuł zwycięskiej publikacji zostanie podany 3 grudnia. Dla zwycięskiego autora czy wydawcy nie przewidziano nagrody. Osobie nominującej przyznawana jest przechodnia butelka czerwonego wina (jeśli nominującym jest pracownik organizatora, czyli pisma The Bookseller, wino trafi do jednego z uczestników głosowania). Tegoroczni nominowani Wśród nominowanych w tym roku tytułów znalazła się książka Roya Schwartza pt. "Czy Superman jest obrzezany?" (Is Superman Circumcised?), która traktuje o wpływach kultury żydowskiej na superbohatera. Oprócz tego na liście znajdziemy publikację pt. "Cykl życiowy rosyjskich obiektów: od rybich wnętrzności po Fabergé" (The Life Cycle of Russian Things: From Fish Guts to Fabergé) pod redakcją Matthew P. Romaniello, Alison K. Smith i Tricii Starks, dot. 400-letniej historii rosyjskiej kultury materialnej. Kolejna z nominowanych książek to "Kapelusze - bardzo nienaturalna historia" (Hats: A Very Unnatural History), której autor Malcolm Smith analizuje modę z XVIII i XIX w. na ozdabianie kapeluszy sierścią ssaków, piórami, a nawet całymi ptakami. Internauci mogą też głosować na "Podręcznik badań nad korzyściami zdrowotnymi i środowiskowymi produktów wielbłądzich" (Handbook of Research on Health and Environmental Benefits of Camel Products) pod redakcją Omara Amina Alhaja, Bernarda Faye'a i Rajendry Prasada Agrawala. "Panienko, gówno mnie to obchodzi: zajmowanie się trudnymi zachowaniami w szkole" (Miss, I Don’t Give a Shit: Engaging with Challenging Behaviour in Schools) jest poradnikiem Adele Bates, jak być inspirującym nauczycielem (nawet dla aniołków sprawiających kłopoty). Szóstą pozycją jest książka Juliana Havila "Krzywe dla fanów matematyki" (Curves for the Mathematically Curious). Książka daje wgląd w elegancki i zadziwiający świat matematyki, związany z tworzeniem i ewolucją matematycznych krzywych. To niezapomniane matematyczne doświadczenie dla wszystkich zainteresowanych krągłościami. Bez środowiska akademickiego tej nagrody by nie było Horace Bent, administrator Diagram Prize, zastanawia się, czy nagroda na najdziwniejszy tytuł mogłaby w ogóle istnieć, gdyby nie święte gaje środowiska akademickiego. Już pierwszy zwycięzca konkursu z 1978 r. - "Sprawozdanie z drugich międzynarodowych warsztatów na nagich myszach" (Proceedings of the Second International Workshop on Nude Mice) University of Tokyo Press - miał bowiem "korzenie" akademickie. Należy też zwrócić uwagę, że książki wydawnictwa Bloomsbury Academic 2. rok z rzędu znalazły się na liście tytułów do głosowania - w 2020 r. pozycja "Antyk w muzyce heavymetalowej" (Classical Antiquity in Heavy Metal Music) zajęła 3. miejsce, w tym roku można zaś wesprzeć "Cykl życiowy rosyjskich obiektów". Tom Tivnan dodaje, że zeszłoroczna nagrodzona pozycja "Pies sikający na skraju ścieżki: zwierzęce metafory w społeczeństwie wschodniej Indonezji" (A Dog Pissing at the Edge of a Path: Animal Metaphors in an Eastern Indonesian Society) Gregory'ego Fortha ukazała się nakładem McGill-Queen's University Press. Nagroda Bookseller/Diagram Prize for Oddest Title of the Year (początkowo Diagram Group Prize for the Oddest Title) została po raz pierwszy przyznana 43 lata temu. Zorganizowano ją, by urozmaicić Targi Książki we Frankfurcie nad Menem. « powrót do artykułu
-
- Diagram Prize
- nagroda
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy informują o zidentyfikowaniu najstarszego miejsca, w którym człowiek zanieczyścił rtęcią siebie i środowisko naturalne. Zespół specjalistów przebadał kości 370 osób z 50 grobów znalezionych na 23 stanowiskach archeologicznych na południu Hiszpanii i Portugalii. Szczątki pochodzą z okresu 5000 lat, począwszy od neolitu. Efektem pracy jest opublikowany na łamach Journal of Osteoarcheology artykuł The use and abuse of cinnabar in Late Neolithic and Copper Age Iberia. Rtęć to niezwykle niebezpieczny pierwiastek. Światowa Organizacja Zdrowia wymienia go wśród 10 największych zagrożeń dla współczesnego zdrowia publicznego. Uczeni z z Hiszpanii, Portugalii Brazylii i USA informują, że najwyższy poziom ekspozycji ludzi na działanie rtęci miał miejsce w epoce miedzi, 2900–2600 lat przed naszą erą. Wówczas to bardzo rozpowszechniło się użycie cynobru, naturalnie występującego minerału zawierającego siarczek rtęci. Był on wykorzystywany w roli barwnika, któremu przypisywano znacznie symboliczne i religijne. Największa na świecie kopalnia cynobru, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, znajduje się w Almadén w Hiszpanii. Prace wydobywcze rozpoczęto tam już w neolicie, przed 7000 lat. Do początku epoki miedzi, przed 5000 lat, cynober stał się bardzo pożądanym cennym materiałem. W Portugalii i Andaluzji spotykamy groby ozdobione tym barwnikiem. Był używany zarówno do dekorowania samych ścian, jak i malowania figurek czy przedmiotów składanych ze zmarłymi. Miał znaczenie symboliczne, ezoteryczne. Tak powszechne używanie cynobru musiało oznaczać, że sporo osób było narażonych na kontakt z niebezpiecznym poziomem rtęci. Sproszkowany cynober można było przypadkiem wchłonąć przez drogi oddechowe czy przenieść do ust wraz z pożywieniem. I rzeczywiście, badania kości niektórych zmarłych wykazały, że doszło w nich do koncentracji rtęci rzędu 400 ppm (części na milion). O tym, jak olbrzymia to wartość niech świadczy fakt, że WHO uznaje, iż bezpieczny poziom rtęci we włosach nie powinien przekraczać 2 ppm. Rtęć musiała powodować u wielu z tych osób poważne skutki zdrowotne, a poziom 400 ppm w organizmie jest tak duży, że nie można wykluczyć celowego spożywania lub wdychania sproszkowanego cynobru. Praktyki takie mogły mieć związek z symbolicznym i rytualnym znaczeniem, jaki nadawano barwnikowi. Autorzy badań wykluczają bowiem, by naturalna ekspozycja na rtęć w środowisku – na przykład na rtęć zawartą w żywności – mogła skutkować tak wielką jej koncentracją w organizmie. Pod koniec epoki miedzi i na początku epoki brązu użycie cynobru na badanym obszarze znacznie się zmniejsza, do tego stopnia, że znika on z wielu miejsc, w których wcześniej był rozpowszechniony. Barwnik jednak był popularny przez kolejne tysiące lat. Znajdziemy go w sztuce starożytnego Rzymu, manuskryptach średniowiecza czy renesansowym malarstwie. Do tego jednak czasu cynober produkowano w procesie chemicznym, gdyż znano niebezpieczeństwa związane z jego wydobyciem. Nadal był on toksyczny, gdyż do produkcji używana była rtęć. « powrót do artykułu
-
Języki transeurazjatyckie to termin wprowadzony na oznaczenie sąsiadujących języków tradycyjnie klasyfikowanych jako ałtajskie. Do transeurazjatyckich mają należeć tureckie, mongolskie, tungusko-mandżurskie oraz japoński i koreański. Pojęcie języków transeurazjatyckich budzi spory wśród specjalistów. Wiele podobieństw pomiędzy tymi językami wynika z kontaktów między nimi. Powstaje jednak pytanie, czy przynajmniej część z podobieństw to nie wynik posiadania wspólnego przodka. A jeśli tak, to gdzie i kiedy języki te zaczęły się od siebie oddzielać. Zespół naukowców z Niemiec, USA, Korei, Chin, Rosji, Japonii, Wielkiej Brytanii i Holandii przeprowadził badania genetyczne, archeologiczne i lingwistyczne, na podstawie których wykazał, że wspólnego przodka i początków różnicowania się języków transeurazjatyckich należy szukać wśród pierwszych rolników przemierzających we wczesnym neolicie północno-wschodnią Azję. Zdaniem badaczy, twórcą tych języków jest pochodząca znad Amuru ludność, która zasiedliła obszary w pobliżu Zachodniej Rzeki Liao (Xiliao He). Proces ich rozprzestrzeniania się odbył się w dwóch głównych etapach. W pierwszej fazie uprawiający proso rolnicy reprezentujący amurską pulę genetyczną zaczęli rozprzestrzeniać się znad basenu rzeki Xiliao He. Po tym początkowym podziale, który miał miejsce we wczesnym i środkowym neolicie, doszło do dalszego różnicowania się w późnym neolicie i epoce brązu. Ludność, która niosła ze sobą zaczątki języków mongolskich rozprzestrzeniła się w kierunku północnym. Droga języków proto-tureckich wiodła na zachód przez step. Twórcy języków proto-tungusko-mandżurskich powędrowali w region rzek Amur, Ussuri i jeziora Chanka. Część ludności przeszła zaś na Półwysep Koreański i Wyspy Japońskie, dając początek językowi koreańskiemu i japońskiemu. Dzięki połączeniu kilku dyscyplin naukowych badacze byli w stanie odtworzyć drzewo filogenetyczne dla niemal 100 języków transeurazjatyckich. Stwierdzili, że źródła rodziny proto-transeurazjatyckiej sięgają 9181 lat i leżą w okolicach Xiliao He. Niewielka grupa wspólnych dla tych języków pojęć związanych z uprawą ziemi, uprawą prosa i innych słów odnoszących się do osiadłego trybu życia wspiera hipotezę o ich rolniczym pochodzeniu. W językach pochodzących od wspólnego przodka – proto-transeurazjatyckich, proto-ałtajskich, proto-monogolsko-tunguskich i proto-japońsko-koreańskich – udało się zidentyfikować grupę wyrazów powiązanych z uprawą ziemi (pole, roślina, uprawiać, rosnąć, siać, kopać), z prosem ale już nie z innymi zbożami (ziarno prosa, kasza z prosa), produkcją żywności (fermentacja, mielenie, warzenie), roślinami dzikimi (orzech, kasztan jadalny), produkcją tkanin oraz psami i świniami jako jedynymi udomowionymi zwierzętami. Jednak już w rodzinach językowych z epoki brązu – tureckiej, mongolskiej, tungusko-mandżurskiej, koreańskiej i japońskiej – widzimy nowe terminy, odnoszące się do ryżu, pszenicy, jęczmienia, produktów mlecznych, innych udomowionych zwierząt jak bydło, owce czy konie. Pojawiają się nowe pojęcia z zakresu uprawy ziemi i wyposażenia domostwa czy nowe materiały, jak jedwab. Słowa te to wynik interakcji ludności niosącej języki transeurazjatyckie zarówno między sobą jak i z innymi grupami językowymi. Jak czytamy na łamach Nature pojawienie się przed 9000 lat uprawy prosa w regionie Xiliao He należy wiązać z ludnością pochodzącą nad Amuru. Wydarzenie to nakłada się czasowo i przestrzennie na istnienie społeczności posługującej się przodkiem języków transeurazjatyckich. Nasze badania są zgodne z tym, co od niedawna wiemy o liczących 8000 lat pokrewieństwie grupy sino-tybetańskiej i neolitycznych rolników znad górnego i środkowego biegu Rzeki Żółtej. Nasze badania wykazały istnienie związku pomiędzy istnieniem dwóch centrów udomowienia prosa w północno-wschodniej Azji z dwiema dużymi rodzinami językowymi: sino-tybetańską znad Rzeki Żółtej i transeurazjatycką znad Zachodniej Rzeki Liao. Brak dowodów na językowy i genetyczny wpływ ludności znad Rzeki Żółtej na ludność będącą przodkiem języków transeurazjatyckich zgadza się z opartą na dowodach archeobotanicznych hipotezą o niezależnych centrach udomowienia prosa. W okresie pomiędzy 9 a 7 tysiącami lat temu, wraz z udomowieniem prosa, doszło do zwiększenia liczebności populacji, co pociągnęło za sobą pojawienie się różnych pod względem terytorialnym i społecznym grup w regionie Xiliao He i zerwanie związku pomiędzy protoplastami języków ałtajskich i japońsko-koreańskich. Około 6500 lat temu część z tych rolników zaczęła migrować na południowy-wschód i północny-wschód, na tereny dzisiejszych Korei, Japonii, Kraju Nadmorskiego i region Amuru-Rzeki Żółtej. W późnej epoce brązu doszło do intensywnej wymiany kulturowej przez step, co doprowadziło do wymieszania puli genetycznej ludności regionu Xiliao He z ludnością zachodniej Eurazji. Odbiciem tego procesu są występujące w językach proto-mongolskich i proto-tureckich słowa odnoszące się do uprawy jęczmienia, pszenicy, produktów mlecznych czy użytkowania koni. Z kolei przed około 3300 laty na teren Półwyspu Koreańskiego migrowali rolnicy z regionu Liaodong-Szantung, którzy przynieśli tam uprawy ryżu, jęczmienia i pszenicy. Później zaś doszło do migracji na Wyspy Japońskie, a migracja ta doprowadziła do zmiany kulturowej i genetycznej z Jomon na Yayoi i rozwoju języka japońskiego. « powrót do artykułu
-
- języki transeurazjatyckie
- japoński
- (i 4 więcej)
-
"Rozśpiewana swoim szumem. Mapa dźwiękowa Wisły na Mazowszu" to projekt płockiej Fundacji Nobiscum. Znajdzie się na niej niespełna 160 min nagrań wykonanych w 40 lokalizacjach (ukazują one soundscape zarówno naturalny, jak i industrialny). Mapa będzie mieć formę 2-płytowego wydawnictwa CD. Ukaże się ono w grudniu br. w nakładzie 700 sztuk i dzięki dofinansowaniu mazowieckiego samorządu będzie dostępne nieodpłatnie w wybranych miejscach na Mazowszu. Nagrania dźwiękowe wykonał Piotr Dąbrowski. Autorką dokumentacji fotograficznej i wideo jest Gabriela Nowak-Dąbrowska. W wywiadzie dla PAP-u Dąbrowski powiedział, że nagrania powstawały w czasie kolejnych wypraw szlakiem wzdłuż Wisły. Trwały one, z przerwami, 3 miesiące. Pierwsze nagrania powstały w miejscowości Borek. Ostatnie w miejscowości Nowy Duninów. Po drodze, na obu brzegach Wisły, odwiedzaliśmy wsie, miasta, a także miejsca, gdzie nieczęsto staje stopa człowieka. Wszędzie, także w wielkomiejskim otoczeniu, jak choćby w Warszawie, utrwalałem dźwięki charakterystyczne dla danej lokalizacji i chwili - podkreślił prezes zarządu Fundacji. Mapa dźwiękowa Wisły na Mazowszu dokumentuje to, jak sama Wisła i miejsca nad rzeką brzmią dziś. Jest to dokumentacja subiektywna i taki jest wyłaniający się z niej obraz. Może stanowić punkt wyjścia dla własnych wycieczek dźwiękowymi tropami Wisły, a ta forma specyficznej "turystyki", wymagająca skupienia, drastycznego ograniczenia swojego wpływu na otaczające nas środowisko, niejako stojąca w kontrze do wszechobecnej kultury selfie, może dać wiele satysfakcji, nawet jeśli nie używamy mikrofonu i nie dokonujemy żadnego zapisu - napisano o projekcie na witrynie Fundacji Nobiscum. Dąbrowski dodaje, że nad Wisłą nie ma już prawie miejsc, gdzie do strefy dźwiękowej nie przenikałaby obecność człowieka (Dziś Wisła rzeczywiście śpiewa szumem, nie tylko tym generowanym przez płynącą wodę. Nie sposób uciec bowiem od dźwięków ruchu kołowego i lotniczego). Na jednym z nagrań słychać, na przykład, przelatujące myśliwce. Dawny soundscape Wisły pozostaje kwestią wyobraźni. Po Wiśle A.D. 2021 pozostanie [zaś] zapis będący treścią tego projektu. Kiedy i jak zostanie wykorzystany? Możliwości, jak zawsze w przypadku nagrań terenowych, jest wiele. « powrót do artykułu
-
- mapa dźwiękowa
- Wisła
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami: