Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37639
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Z pewnością niejednokrotnie słyszałeś o magicznych lekarstwach na kaca. Dedykowane suplementy diety czy napoje izotoniczne obiecują szybkie złagodzenie objawów syndromu dnia poprzedniego, jednak ich skuteczność jest mocno dyskusyjna. Istnieje jednak metoda, która potrafi wyleczyć kaca w ciągu zaledwie godziny. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, działanie odtrucia alkoholowego potwierdzone jest wieloma badaniami i jeszcze liczniejszymi opiniami zachwyconych pacjentów. Co warto wiedzieć o tej metodzie? W poniższym artykule znajdziesz wszystkie niezbędne informacje o odtruciu alkoholowym! Czym właściwie jest odtrucie alkoholowe? Odtrucie alkoholowe, zwane również detoksem, to metoda wykorzystująca właściwości kroplówek dożylnych. Odpowiednio dobrane związki odżywcze, głównie witaminy i minerały, dostarczane są bezpośrednio do naczynia krwionośnego, dzięki czemu ich działanie jest niemal natychmiastowe. W ciągu zaledwie kilku minut składniki podawanego preparatu docierają do każdej komórki i tkanki organizmu, redukując objawy syndromu dnia poprzedniego. Skuteczność odtrucia alkoholowego wynika przede wszystkim z wieloczynnikowego działania. Warto pamiętać, że kac jest niezwykle złożonym zjawiskiem, dlatego wymaga kompleksowego postępowania. Kroplówki podawane w ramach odtrucia alkoholowego działają przede wszystkim poprzez: •     przywrócenie gospodarki wodno-elektrolitowej organizmu; •     wyrównanie hipoglikemii; •     uzupełnienie niedoborów antyoksydantów i zwalczanie stresu oksydacyjnego; •     przyspieszenie regeneracji wątroby i układu nerwowego; •     doraźne działanie przeciwbólowe, przeciwwymiotne czy nasenne. Dla kogo przeznaczony jest detoks alkoholowy? W społeczeństwie panuje mylne przekonanie, że odtrucie alkoholowe dedykowane jest jedynie osobom zmagającym się z uzależnieniem od alkoholu. Rzeczywiście, metoda ta może być bardzo pomocna na początku terapii uzależnienia, gdy organizm chorego wymaga detoksykacji oraz przyspieszenia regeneracji. Okazuje się jednak, że działanie odtrucia alkoholowego jest o wiele szersze, niż początkowo przypuszczano. Jest to przede wszystkim doskonała metoda na szybkie wyleczenie nieprzyjemnych dolegliwości związanych z kacem. Jesteś wykończony po wieczorze kawalerskim, a następnego dnia czeka Cię ślub? A może wracasz z weekendowego wyjazdu i nie masz siły na powrót do pracy? W takich przypadkach detoks alkoholowy jest najlepszym rozwiązaniem! Jego efekty odczuwalne są jeszcze w trakcie wykonywania wlewu, a po godzinie możliwy jest całkowity powrót do swoich codziennych aktywności. Odtrucie alkoholowe w Warszawie? KacDoktor postawi Cię na nogi już w godzinę! Chciałbyś skorzystać z odtrucia alkoholowego, jednak obawiasz się o swoje bezpieczeństwo? Klinikę oferującą tę metodę warto wybrać mądrze! W Warszawie odtrucie alkoholowe wykonasz u KacDoktora. Jest to firma specjalizująca się od wielu lat w redukowaniu szkód zdrowotnych wywołanych nadmiernym spożyciem alkoholu. Jej pracownicy to najlepsi lekarze i ratownicy medyczni, którzy posiadają wieloletnie doświadczenie w temacie suplementacji dożylnej. Profesjonalna opieka to gwarancja, że Twoje zdrowie i samopoczucie jest w dobrych rękach! KacDoktor to firma wyróżniająca się unikalnym podejściem do komfortu pacjenta. Jej pracownicy doskonale wiedzą, że kac jest szczególnym stanem, w którym wszelkie podróże są niemal niemożliwe. Właśnie dlatego z odtrucia alkoholowego możesz skorzystać także w zaciszu własnego domu. Wystarczy, że skontaktujesz się z KacDoktorem telefonicznie lub za pośrednictwem formularza internetowego, a specjalista od odtrucia przyjedzie pod wskazany przez Ciebie adres. Nie musisz też martwić się niewłaściwą porą, ponieważ usługa detoksu dostępna jest całodobowo, w każdy dzień tygodnia. Wygraj walkę z kacem już w godzinę! Skorzystaj z odtrucia alkoholowego i ciesz się dniem! « powrót do artykułu
  2. Teleskop Webba, znajdujący się niemal milion kilometrów od Ziemi, rozłożył zwierciadło wtórne. Operacja trwała bardzo krótko, szczególnie w porównaniu z wielodniowym, zakończonym sukcesem, rozwijaniem osłony termicznej czy przewidzianym równie długotrwałym rozkładaniem lustra głównego. Zwierciadło wtórne to element, który odbija światło zgromadzone przez zwierciadło główne i kieruje je do znajdujących się za nim instrumentów naukowych. Lustro ma 74 centymetry średnicy i zostało umieszczone na trzech wspornikach. To puste tuby o długości 7,6 metra każda. Wykonano je z kompozytu włókna węglowego, a ich ścianki mają grubość około 1 milimetra. Proces rozkładania lustra wtórnego został przetestowany tylko raz. Musimy bowiem pamiętać, że Webb został zaprojektowany tak, by pracował w warunkach braku grawitacji. Testy w warunkach ziemskich, gdzie grawitacja wpływa na wszystko, są nie tylko trudne, ale i obarczone dużym ryzykiem. Webb korzysta z trzech luster. Najbardziej charakterystyczne z nich to lustro główne o średnicy 6,5 metra. Jest ono wklęsłe i zbiera światło z obserwowanych obiektów. Następnie światło to jest kierowane do wypukłego zwierciadła wtórnego. Odbija się od niego i trafia do płaskiego nieruchomego trzeciego lustra, które koryguje zniekształcenia wywołane przez dwa pierwsze lustra. Zwierciadła Webba wykonano z berylu pokrytego złotem. Beryl wybrano, gdyż jest to materiał bardzo lekki, wytrzymały i nie ulega odkształceniom w bardzo niskich temperaturach. Lustro wtórne jest wykonane tak dokładnie, że jego powierzchnia w niskich temperaturach nie odkształci się od idealnych założeń bardziej niż o kilka milionowych części milimetra. Jako, że sam beryl nie odbija zbyt dobrze światła, pokryto go cienką, 100-nanometrową warstwo złota. To około 1000-krotnie mniej niż średnica ludzkiego włosa. Wkrótce obsługa naziemna rozpocznie prace nad rozkładaniem imponującego zwierciadła głównego Webba. Poniżej dwie animacje. Pierwsza z rozłożenia zwierciadła wtórnego, a druga pokazuje drogę, jaką musi przebyć światło, by trafić do instrumentów naukowych teleskopu.     « powrót do artykułu
  3. Nie ma istotnej statystycznie różnicy zachorowań na COVID-19 pomiędzy tymi regionami, których nauka w szkołach odbywa się zdalnie, a tymi, gdzie odbywa się w sposób tradycyjny – wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Binghamton University. Gdy na początku 2020 roku w USA rozpoczęła się pandemia COVID-19, w niemal wszystkich okręgach zamknięto szkoły w nadziei na spowolnienie rozprzestrzeniania się choroby. Szybko jednak okazało się, że takie rozwiązanie niesie ze sobą wiele problemów. Władze lokalne stanęły przed wyborem nauki całkowicie zdalnej, nauki w trybie stacjonarnym albo połączenia obu tych modeli. Naukowcy postanowili skorzystać z faktu, że lokalne władze w różnych miejscach podjęły różne decyzje i przanalizować, jak wpłynęły one na poziom zachorowań. Pod uwagę wzięto 12 tygodni nauki od początku lipca do końca września 2020 roku. To okres zanim jeszcze dostępne były szczepionki i zanim rozpowszechnił się wariant Delta. Dane z 895 okręgów szkolnych, niemal połowy okręgów szkolnych w USA, porównano z danymi z 459 hrabstw, gdzie szkoły te się znajdowały. Po uwzględnieniu takich czynników jak trendy zachorowań przed otwarciem szkół, obostrzenia wprowadzone w każdym ze stanów oraz poziom aktywności społeczności lokalnej, badacze doszli do wniosku, że poziom zachorowań na COVID-19 w większości okręgów, w których dzieci uczyły się stacjonarnie nie różnił się w istotny sposób od poziomu zachorowań tam, gdzie obowiązywała nauka zdalna. Główne argumenty za zamykaniem szkół pochodziły z wcześniejszych doświadczeń z grypą, gdzie badania wykazały, że dzieci nie zawsze wykazują objawy, ale mogą przenosić chorobę na członków rodziny, w tym na najbardziej narażoną grupę najstarszą. W większości okręgów nie znaleźliśmy dowodów, by takie zjawisko zachodziło, mówi profesor Zeynep Ertem z Binghamton University. W większości okręgów szkolnych w USA nie znaleźliśmy żadnego dowodu łączącego tryb nauczania z zachorowaniami na COVID-19. To sugeruje, że nie ma żadnego powodu, by zaburzać normalny tok nauki. Nawet jeśli na południu znaleźliśmy dowody na statystycznie znaczące zwiększenie przypadków zachorowań tam, gdzie obowiązywała nauka tradycyjna lub hybrydowa. Za tym wzrostem mogą stać inne czynniki, gdyż stany południowe wprowadziły mniej restrykcji w ogóle niż reszta kraju. W innych regionach nie było różnicy pomiędzy okręgami o różnych trybach nauczania, stwierdziła profesor Ertem. Naukowcy zauważyli natomiast, że znaczenie miał okres, kiedy szkoły otwarto. Na południu otwarto je w czasie, gdy była duża liczba zachorowań i powrót do nauki stacjonarnej wiązał się ze zwiększeniem liczby zachorowań, a wpływ na to mogła mieć też mniejsza niż gdzie indziej liczba restrykcji pandemicznych. Natomiast tam, gdzie restrykcji było więcej i szkoły otwarto w czasie, gdy liczba zachorowań była niska, nie doprowadziło to do zauważalnego zwiększenia liczby zachorowań. Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach Nature Medicine. « powrót do artykułu
  4. Obsługa naziemna Teleskopu Webba zakończyła napinanie osłony termicznej. Operacja rozwijania osłony rozpoczęła się 28 grudnia, a napięcie każdej z pięciu warstw było jej ostatnim etapem. Osłona o wymiarach 21x14 metrów musiała zostać zwinięta, by całość zmieściła się do rakiety Ariane, która wyniosła Webba. Jej rozłożenie było jednym z najtrudniejszych elementów przygotowywania teleskopu do pracy. To pierwsza w historii próba umieszczenia tak dużego teleskopu w przestrzeni kosmicznej. Webb wymagał nie tylko niezwykle przemyślanego składania, ale również ostrożnego rozkładania. Udane przeprowadzenie najbardziej wymagającego etapu operacji – rozłożenie osłony – to niezwykłe osiągnięcie ludzkiego geniuszu i myśli technicznej. Umożliwi ono osiągnięcie Webbowi zakładanych celów, stwierdził Thomas Zurbuchen, administrator Dyrektoriatu Misji Naukowych NASA. Składająca się z 5 warstw osłona termiczna ma za zadanie chronić zwierciadła i instrumenty przez ciepłem Słońca, Ziemi, Księżyca i samej podstawy teleskopu. Zapewniona stabilną temperaturę pracy poniżej -223 stopni Celsjusza. Wykonana jest z kaptonu pokrytego aluminium, a dwie najcieplejsze warstwy – dwie pierwsze patrząc od strony Słońca – są dodatkowo pokryte krzemem. Grubość pierwszej warstwy to zaledwie 0,05 mm, a każda z czterech kolejnych jest o połowę cieńsza. Największa jest warstwa 1., ta zwrócona w stronę Słońca. Najmniejsza zaś warstwa 5. Pierwsza warstwa osłony będzie nagrzewała się maksymalnie do 110 stopni Celsjusza, a warstwa 5. nie będzie nigdy cieplejsza niż -52 stopnie C. Natomiast jej najniższa temperatura wyniesie -237 stopni. Efekty pełnego rozwinięcia osłony są już widoczne. Teleskop wyposażony został w liczne czujniki temperatury, a NASA podaje na bieżąco odczyty z 4 z nich. Wsporniki osłony, znajdujące się po stronie gorącej – czyli zwróconej w kierunku Słońca – są obecnie rozgrzane do ponad 53 stopni Celsjusza, a średnia temperatura panelu wyposażenia platformy nośnej teleskopu to ponad 11 stopni. Natomiast po przeciwnej, zimnej, stronie osłony panują zupełnie inne warunki. Średnia temperatura zwierciadła głównego to obecnie mniej niż -147 stopni Celsjusza, a średnia temperatura modułu instrumentów naukowych, ISIM, obniżyła się do mniej niż -197 stopni Celsjusza. W ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin ma zacząć się kolejny z ważnych etapów przygotowywania Webba  – rozłożenie zwierciadła wtórnego do pozycji, w której ma pracować. Będzie ono znajdowało się na długich wysięgnikach przed zwierciadłem głównym. Jego zadaniem jest odbijanie światła zebranego przez zwierciadło główne do instrumentów naukowych, które będą je analizowały. Obecnie Teleskop Webba znajduje się w odległości ponad 945 000 km od Ziemi. Do celu – punktu libracyjnego L2 – dzieli go 500 000 kilometrów. « powrót do artykułu
  5. Tradycja wyrabiania serów z mleka krowiego i owczego sięga na Podhalu ponad 4 wieków. Zapierające dech w piersiach widoki i charakterystyczny smak serków góralskich to najbardziej kojarzące się nam z polskimi górami rzeczy. Niemal każdy z nas zajada się oscypkami i bryndzą na miejscu, będąc na Podhalu na urlopie, ale też kupuje serki na zapas wyjeżdżając, czy to dla siebie, czy dla bliskich. Receptury na serki góralskie przekazywane są z pokolenia na pokolenie, a rodzajów samych serków jest na tyle sporo, że warto przed ich zakupem poznać czym się różnią, i dlaczego podobnie wyglądający serek smakuje różnie, gdy kupujemy go w różnych miejscach. Kiedy można kupić oscypki? Serki góralskie kojarzymy słusznie z mlekiem owczym, jednak dziś w zdecydowanej większości spotkamy serki z mleka mieszanego – owczego i krowiego. Zawsze warto zapytać sprzedawcę o szczegóły i zwracać uwagę na składy kupowanych przez nas serków. Mleko owcze dostępne jest od maja do października, i w tym okresie warto szukać serków wędzonych o jak największym udziale mleka owczego w składzie. W tym czasie można kupić prawdziwe oscypki, które powinny mieć minimum 60% mleka owczego. Poza tymi miesiącami większość dostępnych na Podhalu serków jest na mleku krowim, i one również są pyszne, ważne tylko, by sprzedawca nas o tym rzetelnie poinformował. Serki góralskie nie tylko królują na targach i w sklepach na Podhalu, ale znajdziemy je też coraz częściej na półkach w marketach. Jak wybrać serek, który nie rozczaruje na swoim smakiem? Gdzie kupować dobre serki górskie? Serki góralskie zdecydowanie warto kupować będąc w górach. Niesamowitą atrakcją zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci będzie wizyta w podhalańskiej bacówce i sprawdzenie na własne oczy, jak wygląda proces wytwarzania prawdziwych oscypków. Ważne są nie tylko składy procentowe używanego przez bacę mleka, ale także rodzaj naczyń oraz kształt i kolor, jaki powinien uzyskać serek. Jeśli nie planujesz w najbliższym czasie wizyty w górach lub na Podhalu skorzystaj z oferty sklepu online Schronisko Bukowina i ciesz się autentycznym i wyjątkowym smakiem oraz aromatem serków prosto z polskich gór. Serki podhalańskie to nie tylko oscypki, to także bryndza, korbacze czy bundz. Polskie serki góralskie to świetna przekąska zarówno na co dzień, na śniadanie lub kolację, ale także na imprezę czy spotkanie ze znajomymi. Schronisko Bukowina oferuje różnorodne góralskie przysmaki W sezonie od maja do października prosto do domu zamówić możesz prawdziwy ser z certyfikatem. Oscypek, za którym szaleje cała Polska! Tylko ser wytwarzany w tym czasie i z odpowiedniej proporcji mleka może nosić nazwę oscypka. Pomysłową przekąską są korbacze, nazywane też nitkami lub makaronikami. Wytwarzane z mleka krowiego mają bardzo delikatny smak, z pewnością ucieszą się z nich nie tylko dorośli, ale też dzieci. Fani prawdziwego, górskiego smaku znajdą w Schronisku Bukowina tradycyjną podhalańską bryndzę, która najlepiej smakuje ze świeżym, chrupiącym pieczywem. Serki to także ciekawy pomysł na podarunek dla kogoś bliskiego. W takiej sytuacji warto zdecydować się na zestaw składający się z serka wędzonego i żurawiny, które wspólnie tworzą perfekcyjny w smaku duet. « powrót do artykułu
  6. Nowy gatunek człowieka, polska mumia w ciąży, regeneracja (niemal) całego ciała czy pierwszy lot śmigłowcem na innej planecie to przykłady nielicznych fascynujących badań i osiągnięć naukowych, o których poinformowaliśmy w minionym roku. Oto nasz subiektywny wybór tego, co najbardziej interesujące i najważniejsze w nauce 2021. Dla zainteresowanych bardziej szczegółowym poznaniem tematu publikujemy odnośniki do naszych oryginalnych informacji. Świat ma dla nas ciągle nowe niespodzianki, a nauka wciąż zaskakuje kolejnymi fascynującymi odkryciami. Jesteśmy ciekawi tego, co wydarzy się w przyszłości, jak będzie wyglądał świat za 100 lat i które z obecnie dokonanych odkryć okażą się przełomami, a które szybko odejdą w zapomnienie. Żeby jednak zobaczyć świat naszych prawnuków, musielibyśmy żyć wyjątkowo długo. A dzięki pracom naukowców z Rosji, USA i Singapuru dowiedzieliśmy się, jaki jest maksymalny czas ludzkiego życia. Uczeni stworzyli zmienną o nazwie wskaźnik dynamicznego stanu organizmu (DOSI), który służy do badania procesu starzenia się. Okazało się, że głównym czynnikiem ograniczającym długość życia człowieka jest stopniowa utrata zdolności organizmu do regeneracji. H. sapiens całkowicie traci tę zdolność w wieku 120–150 lat. I to jest nieprzekraczalna granica. A skoro już jesteśmy przy regeneracji, to komu jak komu, ale dwóm gatunkom ślimaków morskich możemy pozazdrościć zdolności do przeprowadzania tego procesu. W marcu dwoje naukowców z Nara Woman's University poinformowało, że dwa gatunki ślimaków – Elysia cf. marginata i Elysia atroviridis – potrafią odrzucić całe ciało i je zregenerować. Brzmi koszmarnie i niesamowicie, prawd? Ale dokładnie tak to wygląda. Ślimaki są w stanie oddzielić ciało od głowy i je odtworzyć. Sayaka Mitoh pracuje w laboratorium, w którym hodowane są ślimaki. Pewnego dnia zobaczyła głowę Elysia cf. marginata. Oddzielona od serca i reszty ciała głowa samodzielnie się przemieszczała. W ciągu dnia rana z tyłu głowy się zamknęła, a już kilka godzin po oddzieleniu głowa zaczynała żerować na glonach. W ciągu tygodnia ślimak odtworzył serce, a regeneracja całego ciała trwała 3 tygodnie. Zjawisko regeneracji zachodziło tylko u młodych ślimaków. U starszych osobników oddzielone od ciała głowy nie żerowały i obumierały. Co ciekawe, pozbawione ciała zarówno starych jak i młodych nie odtwarzały co prawda głowy, ale poruszały się i reagowały na dotyk nawet przez kilka miesięcy. Z obszaru dziwów natury przenieśmy się w mniej szokujące, ale za to bardziej obiecujące regiony osiągnięć technologicznych. Mars 2020 to przede wszystkim łazik Perseverance, bo to on jest jej głównym bohaterem i platformą badawczą. Jednak w kategorii wyjątkowych osiągnięć ludzkości znacznie bardziej interesujący jest dołączony do misji śmigłowiec Ingenuity. Niewielka maszyna to dodatkowy pasażer, dołączony jako misja demonstracyjna wysokiego ryzyka. Misja, która okazała się dużym sukcesem. W dniu 19 marca Ingenuity wzniósł się na wysokość 3 metrów nad powierzchnią Marsa, zawisł i wylądował. Udana demonstracja technologiczna może mieć wielkie znaczenie dla przyszłości podboju kosmosu. Sukces oznacza bowiem, że w przyszłych misjach – zarówno załogowych jak i bezzałogowych – udział mogą wziąć śmigłowce. Będą one służyły np. do szybkich zwiadów okolicy i poszukiwania interesujących celów naukowych. Śmigłowiec może dotrzeć też do miejsc, do których łazik nie dojedzie. Pozostańmy jeszcze przez chwilę w przestrzeni kosmicznej. Dan Wilkins z Universytetu Stanforda nie był zbytnio zdziwiony, gdy obserwując supermasywną czarną dziurę oddaloną od Ziemi o 800 milionów lat świetlnych, zauważył serię jasnych rozbłysków promieniowania rentgenowskiego. Zdziwił się bardzo, gdy teleskopy zarejestrowały dodatkowe słabsze rozbłyski o innym „kolorze”. Tym samym stał się pierwszą osobą, która zaobserwowała promieniowanie pochodzące spoza czarnej dziury. Wilkins obserwował bowiem koronę czarnej dziury. To jedne z najjaśniejszych źródeł promieniowania we wszechświecie, a teorie na ich temat mówią, że pochodzą one z gazu wpadającego do czarnej dziury. Gaz rozgrzewa się do tak wysokiej temperatury, że elektrony oddzielają się od atomów i tworzą plazmę, w której pojawiają się rozbłyski promieniowania rentgenowskiego. A seria słabszych rozbłysków, które zauważył Wilkins, pochodziła z oryginalnych dużych rozbłysków, których część odbiła się od tyłu dysku otaczającego czarną dziurę. Jest to więc pierwsze zarejestrowane światłem pochodzącym z drugiej – patrząc od Ziemi – strony czarnej dziury. Zejdźmy jednak na Ziemię i przyjrzyjmy się naszemu własnemu rodzajowi, Homo. Wciąż bowiem wielu rzeczy o sobie nie wiemy. Zdaniem profesora Qiag Ji z Hebei GEO University czaszka z Harbin, którą znaleziono w rzece Songhua należy do nieznanego dotychczas gatunku człowieka. Zyskał on naukową nazwę Homo longi, ale znacznie łatwiej zapamiętać go jako Dragon Mena. Czaszka z Harbin została znaleziona w 1933 roku. Hebei GEO University dostał ją w prezencie w 2018 roku. Tamtejsi naukowcy przeprowadzili szczegółowe badania i stwierdzili, że H. sapiens, H. neanderthalensis oraz grupa, do której należał Dragon Man, mieli wspólnego przodka. Badania wskazują też, że Dragon Man był bliżej spokrewniony z H. sapiens niż z neandertalczykiem. Naukowcy wciąż nie są pewni, jakie miejsce na drzewie filogenetycznym człowieka zajmuje Dragon Man. Są jednak zgodni co do tego, że to ważny element całej układanki, a czaszka jest jedną z najlepiej zachowanych skamieniałości człowieka. Nie tylko wciąż nie poznaliśmy wszystkich gatunków człowieka, jakie chodziły po Ziemi, ale niewiele wiemy o tych dobrze znanych. Gdy naukowcy zsekwencjonowali najstarsze europejskie DNA Homo sapiens – znalezione w jaskiniach w Bułgarii i Czechach – okazało się, że wielu przedstawicieli naszego gatunku miało wśród swoich przodków neandertalczyków. Jednak ludzie ci nie byli spokrewnieni z późniejszymi H. sapiens. Po prostu zniknęli. Szczątki naszego gatunku pochodzące z jaskini Baczo Kiro sprzed 46–43 tysięcy lat zawierają aż 3,4–3,8% DNA neandertalczyków. To naprawdę dużo. Dość wspomnieć, że obecni ludzie mieszkający poza Afryką odziedziczyli po neandertalczykach około 2% DNA. Co więcej, neandertalscy przodkowie ludzi z Baczo Kiro żyli 6–7 generacji wcześniej, a do krzyżowania się doszło na terenie Europy. Z kolei w jaskini Zlaty Kun znaleziono szczątki kobiety, która żyła ok. 45 000 lat temu i miała neandertalskich przodków. Żyli oni jednak 70–80 pokoleń wcześniej. Ani kobieta z jaskini Zlaty Kun, ani ludzie z Baczo Kiro nie są spokrewnieni z później żyjącymi Europejczykami.  Dalecy krewni ludzi z Baczo Kiro żyją natomiast... w Azji Wschodniej i obu Amerykach. Naukowe niespodzianki czekały na nas również w Polsce. A największą z nich chyba było odkrycie... jedynej na świecie ciężarnej egipskiej mumii. Znajduje się ona w Muzeum Narodowym w Warszawie. To mumia znana przez dziesięciolecia jako mumia kapłana Hor-Dżehutiego. W 2016 roku okazało się jednak, że w Warszawie nie może znajdować się ciało kapłana, gdyż w nierozwijanej mumii kryje się ciało kobiety. Najnowszego sensacyjnego odkrycia dokonano w pierwszej połowie ubiegłego roku, w ramach Warszawskiego Projektu Interdyscyplinarnych Badań Mumii (Warsaw Mummy Project). Wtedy to, ku swojemu olbrzymiemu zdziwieniu, naukowcy odkryli płód w brzuchu zmumifikowanej kobiety. Szczegółowe badania wykazano, że zmarła była w 26.–28. tygodniu ciąży. Zagadką pozostaje, dlaczego w czasie mumifikacji płodu nie usunięto. Mumia, która trafiła do Polski w XIX wieku, dopiero zaczyna odsłaniać swoje tajemnice. Nie wszystkie jednak badania naukowe budzą wyłącznie zainteresowanie. Są i takie, które wywołują spory i sprzeciwy środowiska naukowego. Tak było w przypadku pierwszego małpio-ludzkiego embrionu stworzonego przez naukowców z Chin, USA i Hiszpanii. Uczeni wprowadzili ludzkie komórki macierzyste do małpich embrionów i je obserwowali. Wiemy, że i ludzkie i małpie komórki podlegały podziałowi i wzrostowi, a co najmniej 3 takie embriony przetrwały w warunkach laboratoryjnych przez 19dni. Nie wszyscy byli jednak zadowoleni z prowadzenia takich badań. Wielu specjalistów w ogóle kwestionuje potrzebę badań z wykorzystaniem bliskich krewnych człowieka. Małpy są ściślej chronione przez przepisy i zasady etyczne, a tworzenie chimer człowieka i nieczłowiekowatych będzie wywoływało opór środowiska naukowego oraz społeczeństwa. Podczas najnowszych eksperymentów naukowcy zapłodnili jaja makaka krabożernego. Sześć dni po zapłodnieniu do 132 embrionów wprowadzono ludzkie pluripotencjalne komórki macierzyste. W każdym z embrionów rozwijała się unikatowa kombinacja ludzkich i małpich komórek. Badania nad różnymi formami łączenia tkanek różnych gatunków nie są niczym nowym. Niektóre z nich mogą dawać nadzieję wielu chorym. Jednym z największych osiągnięć minionego roku było przeszczepienie człowiekowi nerki od genetycznie zmodyfikowanej świni bez natychmiastowego odrzucenia organu przez organizm biorcy. Co więcej, nerka prawidłowo działała. Był to eksperyment przeprowadzony na kobiecie, u której stwierdzono śmierć mózgu. Była ona podłączona do systemów podtrzymujących życie. Po uzyskaniu zgody rodziny, przeszczepiono jej nerkę od genetycznie zmodyfikowanej świni. Nerka była monitorowana przez 56 godzin po czym pacjentkę odłączono od aparatury. Organ działał prawidłowo, wytwarzał mocz i wydalał kreatyninę. Wyniki były tak obiecujące, że autorzy eksperymentu stwierdzili, że pierwsze próbne przeszczepy tego typu żywym biorcom mogłyby rozpocząć się w ciągu roku lub dwóch. Inni jednak ostrzegają przed zbytnim entuzjazmem. Rok 2021 zakończył się z przytupem. W Boże Narodzenie, 25 grudnia, z kosmodromu Kourou w Gujanie Francuskiej wystrzelony został Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST). Po ponad 20 latach prac i wieloletnich opóźnieniach w przestrzeń kosmiczną trafił największy i jeden z najważniejszych teleskopów w historii. To historia, która rozgrywa się na naszych oczach i jeszcze niejednokrotnie będziemy informowali o tym, co dzieje się z JWST i jakich niezwykłych rzeczy dowiedzieliśmy się dzięki niemu. Już teraz możemy z dużą dozą pewności możemy stwierdzić, że w przyszłorocznym zestawieniu znajdzie się co najmniej jedno odkrycie dokonane za pomocą Teleskopu Webba. « powrót do artykułu
  7. Biolodzy z Uniwersytetu w Białymstoku (UwB) wykorzystują monitoring akustyczny do badania nocnej migracji ptaków nad zalewem Siemianówka. Chcą sprawdzić, czy istnieje zależność między liczbą zarejestrowanych ptasich głosów a odłowami w sieci ornitologiczne, prowadzonymi w ramach obozu obrączkowania ptaków Akcja Siemianówka. Zalew Siemianówka Zalew Siemianówka (in. Jezioro Siemianowskie) to zaporowy zbiornik wodny, znajdujący się w dolinie górnej Narwi, bezpośrednio na północ od Puszczy Białowieskiej. Ma powierzchnię 32,5 km2. Otaczają go pola, łąki i tereny leśne. Co istotne, można tu spotkać ponad 280 gatunków ptaków (spora ich część odwiedza te okolice, by odpocząć w trakcie wiosennych i jesiennych migracji). Z tego względu od 20 lat nad zalewem działa stacja obrączkowania ptaków; współorganizują ją miejscowi ornitolodzy oraz pracownicy i studenci Wydziału Biologii Uniwersytetu w Białymstoku. Obrączkowaniu towarzyszą pomiary biometryczne, dzięki którym można m.in. określić kondycję ptaków. Od ubiegłego roku nad Siemianówką działają automatyczne rejestratory dźwięku. W ciągu 2 sezonów 3 takie urządzenia zapewniły ponad 4 tys. godzin nagrań. Monitoring akustyczny Dzięki monitoringowi akustycznemu, który staje się coraz popularniejszą metodą badań, możemy dowiedzieć się więcej o fenomenie, jakim jest migracja ptaków. W naszych badaniach chcemy sprawdzić, czy istnieje związek między liczbą zarejestrowanych głosów wydawanych w trakcie lotu a osobnikami odłowionymi w tym samym okresie w sieci ornitologiczne. Jest to temat ciągle niedostatecznie zbadany, jednak niezwykle ważny z punktu widzenia monitoringu oraz ochrony tych fascynujących zwierząt  - wyjaśnia dr Krzysztof Deoniziak. Badania z 2020 roku W 2020 r. rejestratory towarzyszyły sieciom od 31 sierpnia do 1 listopada. Dźwięki były nagrywane codziennie od zmierzchu do świtu. Przeanalizował je Oliwer Myka, który w pierwszym roku badań pisał pracę magisterską. Myce udało się oznaczyć 13625 głosów ptaków, które należały do 15 gatunków z rzędu wróblowych. Najczęściej odzywający się w trakcie nocnej migracji był śpiewak (Turdus philomelos): na nagraniach zostało zarejestrowanych aż 8741 głosów tego gatunku. Kolejni zarejestrowani nocni migranci to rudzik (Erithacus rubecula) – 2830 głosów, kos (Turdus merula) - 921, droździk (Turdus iliacus) - 872 i pokrzywnica (Prunella modularis) - 203. Z pozostałych gatunków wróblowych ciekawszymi były migrujące śnieguły (Plectrophenax nivalis) i ortolan (Emberiza hortulana). Ale na nagraniach można też usłyszeć głosy przelatujących bączków (Ixobrychus minutus), płomykówki (Tyto alba) czy orlika grubodziobego (Clanga clanga) - opowiada Myka. Myka skupił się na 5 najczęściej rejestrowanych gatunkach. Po zestawieniu danych akustycznych ze statystykami odłowów stwierdził, że istotna statystycznie korelacja między intensywnością nawoływania w trakcie nocnej migracji a liczbą odłowionych ptaków istnieje tylko w przypadku rudzika i śpiewaka. W przypadku śpiewaka odławianie zaledwie kilku osobników w ciągu dnia wykazało istotną korelację z zarejestrowanymi wcześniej głosami. Sugeruje to, iż ptaki mogą się zatrzymywać w tej części zbiornika, aby "naładować baterie" przed dalszą podróżą. W przypadku kosa i droździka takiej zależności nie da się stwierdzić, gdyż mimo iż zarejestrowanych głosów było sporo, oba gatunki rzadko wpadały w sieci. Potencjalnym czynnikiem tłumaczącym tę obserwację może być specyficzne siedlisko w okolicy rozstawionych sieci ornitologicznych, które nie zachęca kosów i droździków do postoju i żerowania - wyjaśnia Myka. Droździk, na przykład, lubi korzystać z obszarów rolniczych, a szczególnie z rozległych terenów z niską roślinnością. Wygląda więc na to, że droździki co prawda intensywnie migrują nad badanym obszarem, ale nie zatrzymują się tu, by odpocząć i zregenerować siły. Z tego powodu nie są często odławianym gatunkiem. Kolejny sezon projektu Rejestratory ustawiono przy sieciach ornitologicznych również w kolejnym sezonie; nagrania pochodzą z września i października 2021 r. Podczas odsłuchu biolodzy skupiają się na 5 gatunkach dominujących podczas rejestracji w roku 2020. Obecnie naukowcy znajdują się, jak to sami ujęli, na półmetku analizy nagrań. Nagrania realizowaliśmy między zmierzchem i świtem cywilnym (zwanym kalendarzowym). To okres nieco dłuższy niż w przypadku nocy między zmierzchem i świtem nautycznym (nazywanym też żeglarskim). Gdy zestawiliśmy dotychczasowe wyniki, okazało się, że niezależnie do tego, który rodzaj nocy uwzględnimy, różnice w liczbie zarejestrowanych głosów w stosunku do odłowionych rudzików i śpiewaków są niewielkie i statystycznie nieistotne. To ważna informacja, gdyż w kolejnych tego typu badaniach pozwoli na skrócenie czasu prowadzenia nagrań w ciągu nocy, a to z kolei pozwoli zmniejszyć nakłady pracy podczas analizy oraz zużycie baterii i kart pamięci w rejestratorach. Dość powiedzieć, że przy 2 miesiącach nagrań rocznie z wykorzystaniem 3 rejestratorów oznacza to zmniejszenie liczby godzin do analizy aż o ~270. Na publikację naukowców trzeba jeszcze poczekać, ale już dziś można się zapoznać z nagraniami zamieszczanymi przez dr Deoniziaka na portalu xeno-canto. Na podstawie pierwszych analiz wydaje się, że monitoring akustyczny może być skuteczną metodą badania nocnej migracji tylko wybranych gatunków ptaków. « powrót do artykułu
  8. Zabytkowa drewniana leśniczówka w Lesie Kabackim odzyska dawny blask. Jak poinformował stołeczny Ratusz, budynek zostanie poddany zarówno renowacji, jak i modernizacji. Remont potrwa 1,5 roku. Trzeciego stycznia podpisano umowę na realizację zadania; wykonawcą jest firma Good Wood. Podczas prac ma zostać zachowana specyfika budynku oraz jego zabytkowy charakter. Uwzględniona zostanie także lokalna tradycja architektoniczna. Zachowany zostanie układ przestrzenny wnętrz leśniczówki i ich historyczny wystrój. Na odnowionej elewacji budynku przywrócone zostaną detale architektoniczne. Rozebrana zostanie natomiast istniejąca murowana dobudówka, a sam obiekt zostanie zabezpieczony. Inwestycja obejmie prace murarskie, ciesielskie, izolacyjne i konstrukcyjne. Oprócz tego zaplanowano nowe instalacje. Po remoncie obiekt będzie przygotowany na potrzeby pobliskiego Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej. Co ważne, zmieni się też otoczenie (będzie można korzystać z odtworzonych ciągów pieszych, powstanie nowe ogrodzenie, a zieleń zostanie zagospodarowana). Leśniczówka w Lesie Kabackim to kolejny z drewnianych budynków warszawskich, który udaje nam się wyremontować w ciągu ostatnich lat. Więcej takich leśniczówek, nie tylko przy Lesie Kabackim, ale też w samej Warszawie – nie ma. Obiekt ma niesamowitą wartość, a przyszła inwestycja sprawi, że wszystkie jego walory zostaną wydobyte. Budynek odzyska swój pierwotny wygląd, jednocześnie spełniając nowe zadania –  podkreślił Michał Krasucki, stołeczny konserwator zabytków. Historia leśniczówki Budynek powstał w II poł. XIX w. Przez blisko 130 lat mieszkali tu leśniczowie, którzy zajmowali się drzewostanem Lasu Kabackiego. Warto przypomnieć, że niegdyś te tereny należały do Dóbr Wilanowskich, które w XVII i XVIII wieku były własnością rodu Sobieskich, a następnie Potockich oraz Branickich. Obecnie nadzór nad tym obszarem sprawują Lasy Miejskie – Warszawa. W 1987 r. obiekt z ul. Rydzowej 1 wpisano do rejestru zabytków. Architektura budynku Budynek wzniesiono w konstrukcji zrębowej (wieńcowej). Dach jest naczółkowy; w latach 60. gont wymieniono na eternit. Ściany zewnętrzne są oszalowane poziomymi deskami. Warto zwrócić uwagę na dekoracyjne opracowanie węgłów. Obiekt zachował w dużej części oryginalną konstrukcję, układ i wyposażenie, takie jak: drzwi z kutymi zawiasami, klamkami i oryginalnymi mechanizmami, okna, piece grzewcze i piec kuchenny oraz drewniane posadzki. W budynku znajdują się także oryginalne tynki wapienne kładzione na trzcinie. « powrót do artykułu
  9. Administrator NASA Bill Nelson poinformował, że Stany Zjednoczone chcą przedłużyć działanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej do roku 2030. Administracja prezydencka będzie namawiała swoich partnerów – Europejską, Kanadyjską, Japońską i Rosyjską Agencję Kosmiczną – do umożliwienia działalności ISS przez całą obecną dekadę. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to wzór pokojowej współpracy międzynarodowej. Od ponad 20 lat przynosi ludzkości niezwykłe korzyści naukowe, edukacyjne i technologiczne. Jestem zadowolony, że administracja Bidena i Harris zdecydowała się na kontynuowanie jej pracy do roku 2030, stwierdził Nelson. Na ISS od ponad dwóch dekad bez przerwy przebywają ludzie. Prowadzone są tam unikatowe badania naukowe. Dotychczas przeprowadzono tam ponad 3000 eksperymentów zamówionych przez ponad 4200 z całego świata. W działania prowadzone na stacji w ten czy inny sposób zaangażowanych było dotychczas niemal 110 krajów. Pierwsze moduły MSK trafiły na orbitę w 1998 roku, a pierwsza stała załoga zamieszkała na niej w roku 2020. « powrót do artykułu
  10. Ludzie w znaczący sposób zmieniali otaczający ich ekosystem już 125 000 lat temu. A robili to neandertalscy łowcy-zbieracze. Do takich wniosków doszedł zespół naukowy pracujący pod kierunkiem uczonych z Uniwersytetu w Lejdzie. Uczeni poinformowali na łamach Science Advances, że neandertalczycy celowo używali ognia to pozbywania się lasów i zarośli. Archeolodzy od dawna zadają sobie pytanie o to, w jaki sposób i kiedy człowiek zaczął wpływać na ekosystem planety. Widzimy coraz więcej – generalnie dość słabych – oznak bardzo wczesnego wpływu tego typu, mówi profesor archeologii Wil Roebroeks. W kopalni węgla brunatnego na stanowisku Neumark-Nord w pobliżu Halle od kilku dekad prowadzone są prace archeologiczne. Znaleziono tam m.in. szczątki setek zabitych zwierząt, kamienne narzędzia i olbrzymie ilości węgla drzewnego. Ślady te znaleziono w miejscu, w którym przed 125 000 lat znajdował się las, zamieszkany przez konie, jelenie, bydło, lwy, słonie i hieny. Ten mieszany las liściasty liściasty rozciągał się od Holandii po Polskę. W niektórych miejscach znajdowały się jeziora, a na brzegach niektórych z nich znaleziono dowody na pobyt tam  neandertalczyków. Naukowcy zauważyli, że w czasie, gdy pojawił się tam H. neanderthalensis jednolity las w niektórych miejscach ustąpił otwartym przestrzeniom, a przyczyną zanikania lasu były pożary. Oczywiście powstało pytanie, czy ustąpienie lasu miało związek z przybyciem ludzi czy też ludzie pojawili się tam, bo las ustąpił. Znaleźliśmy wystarczająco dużo dowodów by stwierdzić, że to łowcy-zbieracze przez co najmniej 2000 lat celowo utrzymywali takie otwarte przestrzenie, stwierdzają autorzy badań. Gdy bowiem przeprowadzili badania porównawcze nieodległych od siebie jezior, których okolice były porośnięte takim samym lasem zamieszkanym przez takie same zwierzęta, okazało się, że tylko tam, gdzie neandertalczyków nie było, istniała gęsta roślinność. Dotychczas sądzono, że ludzie w znaczący sposób wpływali na wygląd krajobrazu dopiero po pojawieniu się rolnictwa. Wielu archeologów sądziło jednak, że na mniejszą skalę odbywało się to już wcześniej. Roebroeks mówi, że Neumark-Nord to najstarszy znany nam przykład takich zmian. Uczony dodaje, że wiele nam to też mówi o wczesnych łowcach-zbieraczach. Nie byli oni po prostu ludźmi, którzy przemierzali zastany krajobraz polując na zwierzęta i zbierając pożywienie. W sposób świadomy kształtowali ten krajobraz. « powrót do artykułu
  11. Po oczyszczeniu etruskiego hełmu z IV w. p.n.e. okazało się, że wewnątrz ukryta jest krótka inskrypcja. Zabytek odkryto w 1930 r. w grobie nr 55 w nekropolii Osteria di Vulci. Później dość szybko trafił on z resztą wyposażenia na wystawę w Narodowym Muzeum Etruskim w Rzymie. Po niemal 100 latach ujawnił skrywane przez ok. 2400 lat tajemnice. Pierwsze badania z wykorzystaniem współczesnych metod archeologicznych prowadzili tu od końca lat 20. XX w. Ugo Ferraguti i Raniero Mengarelli. Przedwczesna śmierć obu naukowców sprawiła, że m.in. przez problemy związane z dokumentacją nie opublikowano wyników wykopalisk. Najważniejsze znaleziska trafiły jednak do muzeum. Ostatnio przeprowadzano digitalizację i ocenę stanu części obiektów z kolekcji Museo Nazionale Etrusco di Villa Giulia; zabiegi te doprowadziły do nieoczekiwanego odkrycia. Wyniki analizy inskrypcji mają się ukazać w piśmie Living Archeology. Krótki napis to dla specjalistów skarbnica informacji na temat organizacji wojskowej i ewolucji konfliktów zbrojnych z czasów, gdy Etruskowie byli znaczącą siłą Italii, a półwysep nie został jeszcze zdominowany przez Rzym. Na podstawie innych obiektów pochodzących z grobu 55 można stwierdzić, ze hełm został złożony tam w połowie IV wieku przed naszą erą. To czas gwałtownej rywalizacji pomiędzy ludami zamieszkującymi Półwysep Apeniński i najazdu Celtów, którzy w 390 roku zdobyli Rzym. Wiele wskazuje na to, że hełm powstał w Peruzji. Po dwóch stronach nitu widać napis złożony z 7 liter: HARN STE. Biorąc pod uwagę napisy na innych hełmach, umieszczone w podobnym miejscu, możemy stwierdzić, że chodzi o jeden wyraz. Ma to być odniesienie do starożytnego Aharnam (dzisiejszego Civitella d'Arna z prowincji Perugia); historyk Tytus Liwiusz wspominał o nim, mówiąc o obozie rzymskim przed bitwą pod Sentinum. Jako, że w ten sposób podpisywano uzbrojenie i broń, specjaliści uważają, że od tego mogło zostać ukute imię żołnierza. W tej chwili nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy wojownik, w którego grobie znaleziono hełm, był jego pierwszym posiadaczem. Równie dobrze hełm mógł zostać mu podarowany lub też był jego łupem wojennym. « powrót do artykułu
  12. Sadzenie drzew i zapobieganie pożarom lasów niekoniecznie prowadzi do uwięzienia większej ilości węgla w glebie. Autorzy badań opublikowanych na łamach Nature Geoscience odkryli, że planowane wypalanie sawann, użytków zielonych oraz lasów strefy umiarkowanej może pomóc w ustabilizowaniu węgla uwięzionego w glebie, a nawet zwiększenia jego ilości. Kontrolowane wypalanie lasów, którego celem jest zmniejszenie intensywności przyszłych niekontrolowanych pożarów, to dobrze znana strategia. Odkryliśmy, że w takich ekosystemach jak lasy strefy umiarkowanej, sawanny i użytki zielone, ogień może ustabilizować, a nawet zwiększyć ilość węgla uwięzionego w glebie, mówi główny autor badań, doktor Adam Pellegrini z University of Cambridge. Wynikiem dużego niekontrolowanego pożaru lasu jest erozja gleby i wypłukiwanie węgla do środowiska. Mogą minąć nawet dziesięciolecia, nim uwolniony w ten sposób węgiel zostanie ponownie uwięziony. Jednak, jak przekonują autorzy najnowszych badań, ogień może również prowadzić do takich zmian w glebie, które równoważą utratę węgla i mogą go ustabilizować. Po pierwsze, w wyniku pożaru powstaje węgiel drzewny, który jest bardzo odporny na rozkład. Warstwa węgla zamyka zaś wewnątrz bogatą w węgiel materię organiczną. Ponadto ogień może zwiększyć ilość węgla ściśle powiązanego z minerałami w glebie. Jeśli odpowiednio dobierze się częstotliwość i intensywność pożarów, ekosystem może uwięzić olbrzymie ilości węgla. Chodzi tutaj o zrównoważenie węgla przechodzącego do gleby w postaci martwych roślin i węgla wydostającego się z gleby w procesie rozkładu, erozji i wypłukiwania, wyjaśnia Pellegrini. Gdy pożary są częste i intensywne, a tak się dzieje w przypadku gęstych lasów, wypalane są wszystkie martwe rośliny. Ta martwa materia organiczna rozłożyłaby się i węgiel trafiłby do gleby. Tymczasem w wyniku pożaru zostaje on uwolniony do atmosfery. Ponadto bardzo intensywne pożary mogą destabilizować glebę, oddzielając bogatą w węgiel materię organiczną od minerałów i zabijając bakterie oraz grzyby. Bez obecności ognia martwa materia organiczna jest rozkładana przez mikroorganizmy i uwalniana w postaci dwutlenku węgla lub metanu. Gdy jednak dochodzi do niezbyt częstych i niezbyt intensywnych pożarów, tworzy się węgiel drzewny oraz dochodzi do związania węgla z minerałami w glebie. A węgiel w obu tych postaciach jest znacznie bardziej odporny na rozkład, a tym samym na uwolnienie do atmosfery. Autorzy badań mówią, że odpowiednio zarządzane wypalanie może doprowadzić do zwiększenia ilości węgla uwięzionego w glebie. Gdy rozważamy drogi, jakimi ekosystem przechwytuje węgiel z atmosfery i go więzi, zwykle uważamy pożary za coś niekorzystnego. Mamy jednak nadzieję, że nasze badania pozwolą odpowiednio zarządzać pożarami. Ogień może być czymś dobrym, zarówno z punktu widzenia bioróżnorodności jak i przechowywania węgla, przekonuje Pellegrini. « powrót do artykułu
  13. W pobliżu Rendelsham w Suffolk znaleziono warsztaty, w których mogła powstać część skarbów odkrytych w Sutton Hoo. Warsztaty położone są zaledwie o 5 kilometrów od Sutton Hoo. Prace archeologiczne podjęto tam po tym, gdy w ramach pilotażowego projektu „Rendlesham Revealed”, prowadzonego w latach 2008–2017, znaleziono ślady anglosaskiej rezydencji królewskiej. Słynne Sutton Hoo, w którym pierwsze wykopaliska przeprowadził w 1939 roku Basil Brown, to miejsce jednego z najważniejszych odkryć archeologicznych w historii Wielkiej Brytanii. Znaleziono tam nienaruszony królewski anglosaski pochowek na łodzi. Odkryto wówczas liczne cenne wyroby metalurgiczne, w tym ceremonialny hełm, miecz i tarczę, bogato zdobione złote ozdoby stroju czy lirę. Większość specjalistów uważa, że w Sutton Hoo spoczął król Anglii Wschodniej Raedwald, najpotężniejszy na początku VII wieku władca na południu Anglii. Teraz, podczas prac archeologicznych w pobliżu Rendelsham, znaleziono ślady świadczące o istnieniu tam warsztatów. Najpierw archeolodzy trafili na struktury, które zinterpretowali jako doły i piwnice anglosaskich budynków, prawdopodobnie warsztatów powiązanych z przędzeniem. Później odnaleziono liczne przęśliki i inne fragmenty krosien oraz fragmenty strojów, jak brosza czy zapinka. Kolejne prace przyniosły następne znaleziska: fragmenty ceramiki, kawałki stopionych metali wskazujące na ich obróbkę, kości zwierzęce, dwa szklane paciorki, fragmenty szklanego naczynia. Odkryto też dowody, że aktywność ludzka w tym miejscu datuje się na czasy prehistoryczne i rzymskie. Wszystko to, w połączeniu ze wcześniejszymi odkryciami w Sutton Hoo i Rendelsham pozwala przypuszczać, że w Rendlesham powstało część obiektów znalezionych w grobowcach w Sutton Hoo. « powrót do artykułu
  14. W czasie, gdy witaliśmy nowy rok, obsługa naziemna Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba (JWST) miała ręce pełne roboty. Nadzorowała jeden z najważniejszych etapów misji teleskopu – rozwijanie osłony termicznej. Ta krytyczna dla działania obserwatorium operacja rozpoczęła się 28 grudnia i dotychczas nie została zakończona. Postanowiono bowiem dać odpocząć zespołowi odpowiedzialnemu za osłonę i zmieniono grafik przygotowywania Webba do pracy. W ciągu tych ostatnich kilku dni z powodzeniem zakończono kolejne etapy rozkładania osłony. Bez problemu wysunięto wsporniki Unitized Pellet Structure (UPS), które podtrzymują osłonę, a następnie o 1,22 metra wysunięto Deployable Tower Assembly, na której znajdują się zwierciadła teleskopu. Jej wysunięcie zwiększyło odległość pomiędzy lustrami, a resztą obserwatorium, co zapewni lepszą izolację cieplną luster. Następnym etapem było rozłożenie klap, które pomagają częściowo zneutralizować wpływ ciśnienia wiatru słonecznego na osłonę termiczną. To pozwala na zmniejszenie zużycia paliwa przez JWST. Klapy zostały ustawione w odpowiedniej pozycji przez sprężyny. Gdy na Ziemię dotarł sygnał świadczący o udanym rozłożeniu klap, obsługa wydała polecenie otwarcia pokryw chroniących osłonę termiczną. Niedługo później rozpoczęło się jej rozwijanie od UPS na boki. Gdy my odliczaliśmy czas do rozpoczęcia 2022 roku, pracownicy centrum kontroli w napięciu oczekiwali informacje z Webba. Wiemy, że się udało i teraz osłona prezentuje się w całej okazałości. Ostatnim etapem jej rozwijania jest kolejne napięcie każdej z pięciu warstw. Zanim jednak rozpocznie się ten ostatni etap pracy nad rozłożeniem osłony, zespół za nią odpowiedzialny został wysłany do domów, by odpoczął. Napinanie osłony potrwa bowiem co najmniej dwie doby. Zapadła więc decyzja o zmianie grafiku rozkładania teleskopu. Operacja napinania rozpocznie się nie wcześniej niż dzisiaj po południu czasu polskiego. Obecnie operatorzy teleskopu zajmują się optymalizacją systemów zasilania Webba i sprawdzają, jak obserwatorium zachowuje się w przestrzeni kosmicznej. Trwają analizy poszczególnych podsystemów, a inżynierowie upewniają się, czy silniki odpowiedzialne za napinanie osłony mają zapewnioną optymalną temperaturę pracy. Nic, czego nauczyliśmy się podczas symulacji na Ziemi nie dostarczy nam tak dobrych danych, jak analizowanie tego, co rzeczywiście dzieje się w obserwatorium w kosmosie podczas jego rzeczywistej pracy, mówi Bill Ochs, jeden z menedżerów misji. Teraz jest czas, by jak najwięcej dowiedzieć się o funkcjonowaniu Webba. Dopiero później przejdziemy do następnych etapów. Procedurę przygotowywania Webba do pracy zaprojektowano z założeniem, by jednocześnie wykonywać możliwie najmniejszą liczbę czynności. Dlatego też, gdy tylko zajdzie taka potrzeba, w każdej chwili procedurę można przerwać. Prace nad zaprojektowaniem, zbudowaniem i przetestowaniem obserwatorium trwały przez 20 lat. Mieliśmy zaledwie tydzień, by przekonać się, jak obserwatorium rzeczywiście radzi sobie w przestrzeni kosmicznej. To normalne, że pewnych rzeczy dowiadujesz się dopiero, gdy wyślesz pojazd w przestworza. I to właśnie robimy. Jak dotąd, wszystko przebiegło tak gładko, jak mogliśmy sobie wymarzyć. Postanowiliśmy więc zrobić przerwę i dowiedzieć się o teleskopie tak dużo, jak to tylko możliwe. Dopiero wtedy znowu ruszymy naprzód, dodaje Mike Menzel, inżynier odpowiedzialny za systemy JWST. Teleskop ma już za sobą ponad połowę (59%) drogi. Dotychczas przebył ponad 852 000 kilometrów, a do celu dzieli go około 593 000 km. W tej chwili porusza się z prędkością 0,57 km/s. Średnia temperatura wsporników UPS po gorącej stronie wynosi niemal 58 stopni Celsjusza, a średnia panelu wyposażenia platformy nośnej to prawie 18 stopni. Po drugiej stronie obserwatorium jest znacznie zimniej i wyraźnie jest to zasługa osłony termicznej. Średnia temperatura zwierciadła głównego to obecnie mniej niż -116 stopni Celsjusza, a Zintegrowany Moduł Instrumentów Naukowych (ISIM) został schłodzony do mniej niż -192 stopni Celsjusza. Kolejnym – po napięciu osłony termicznej – ważnym krokiem będzie rozłożenie zwierciadła wtórnego. « powrót do artykułu
  15. Wszystkiego dobrego. Niech 2022 będzie lepszy, niż ten, co minął. Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
  16. W centrum Oslo archeolodzy znaleźli dwa obiekty pokryte pismem runicznym. Jeden z nich został wykonany z kości i jest to pierwsza od ponad 40 lat kość z runami znaleziona w stolicy Norwegii. Drugi przedmiot to kij, na którym widnieje tekst spisany runami oraz tekst po łacinie. Odkryć dokonano niedaleko miejsca, gdzie niedawno znaleziono niezwykłą tajemniczą figurkę z koroną na głowie i sokołem na ramieniu. Wykopaliska prowadzone są na terenie Middelaiderpaken (Park Średniowieczny). To obszar, który w średniowieczu stanowił południową część miasta. Park założono w 2000 roku i zakazano tam budownictwa. Na jego terenie znajdują się bowiem warstwy kulturowe oraz ruiny m.in. kościoła św. Klemensa, św. Marii i rezydencji królewskiej (Oslo kongsgård) z XI wieku z czasu rządów Haralda III Srogiego (Harald Hardrada). Na płaskim kiju napisy widoczne są z trzech stron. Oba końce zostały uszkodzone, więc prawdopodobnie tekst jest niekompletny. Różnego typu uszkodzenia widoczne są też na bokach kija, przez co istnieją wątpliwości interpretacyjne co do treści napisu. Jednak większość tekstu można odczytać. Profesor Kristel Zilmer, specjalistka od runologii i ikonografii na Uniwersytecie w Oslo dokonała pierwszego odcyfrowania i interpretacji napisów. Uczona mówi, że na jednej z szerszych stron widać łacińską frazę „manus Domine” lub „manus Domini”, a na drugiej runiczny napis głosi „Bryngjerd, er det” lub „Bryngjerd, som det”. Na jednej z węższych stron znajduje się osiem znaków, które mogą być napisem runicznym oznaczającym "to prawda". Zilmer zauważa, że „manus Domine” może być częścią modlitwy „in manus tuas, Domine, commendo spiritum meum”. To wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu słowa „w ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mojego”. Na stronie węższej widnieje napis, który może być kontynuacją modlitwy, jednak to zależy od pierwszej runy. Jeśli jest to þ mamy tutaj runiczny napis „Þat er satt” oznaczający „to prawda”. Takie wyrażenie znane jest z sag, innych inskrypcji, a taka sama lub podobna fraza widnieje na niektórych kościołach. Na drugiej z szerszych stron z pewnością widnieje żeńskie imię Bryngjerd, a po nim znajduje się wyrażenie zawierające czasowniki. Tutaj również tekst jest uszkodzony, ale jeden z czasowników oznacza „ukrywać”, ale również „poddawać się”. To drugie znaczenie zgadzałoby się z przeciwnej strony kija. Profesor Zilmer uważa, że Bryngjerd oddaje się w Boże ręce. Połączenie na jednym przedmiocie runów i łaciny wskazuje nie tylko na zdolności lingwistyczne piszącego ale również może być kolejnym dowodem na potwierdzenie niedawno przeprowadzonych fascynujących badań wskazujących, że pojawienie się łaciny wywołało rozkwit pisma runicznego, a średniowieczna Norwegia była dwujęzyczna. Drugi ze znalezionych zabytków pisanych to kość konia lub krowy z wyraźnie widocznymi 13 runami po jednej stronie i jedną słabiej widoczną runą po drugiej. Napis głosi „basmarþærbæin”. I znowu jego zrozumienie zależy od interpretacji. Odnosi się on albo do imienia lub przezwiska, albo opisuje samą kość. Osoba, która obgryzła mięso z kości mogła dla zabawy albo podpisać ją swoim imieniem/przezwiskiem, albo też napisać, z jakiego zwierzęcia kość pochodzi. Kość z runami została znaleziona na południowym końcu stanowiska archeologicznego w pobliżu naturalnego wzgórza. "To oznacza, że może być całkiem stara", mówi Mark Oldham, dyrektor badań archeologicznych w Middelaiderpaken. Z kolei kij z napisami znaleziono w warstwie, która jest prawdopodobnie warstwą wyrzuconych śmieci. Znalezione tam odpadki sugerują, że śmieci pochodziły z miejsca, w którym produkowano wyroby ze skóry. Na razie specjaliści nie są w stanie dokładnie datować nowo odkrytych napisów. Najbardziej podobne z run znalezionych na terenie Norwegii pochodzą z lat 1100–1350. Pokryte napisami kość i kij są tym cenniejsze, że dotychczas na terenie Oslo znaleziono zaledwie 85 zabytków z runicznymi napisami. Większość z nich odkryto w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Dla porównania, w Bergen znaleziono ich ponad 680.   Runepinne by nikunorway on Sketchfab   Runebein fra Oslo by nikunorway on Sketchfab « powrót do artykułu
  17. Włoski najwyższy sąd administracyjny ostatecznie zabronił firmie McDonald's wybudowania restauracji na terenie przylegającym do Term Karakalli. Amerykańska sieć fast food chciała na przylegającej działce wybudować parking i lokal typu drive-through. Tym samym włoski odpowiednik polskiego NSA podtrzymał decyzję sądu niższej instancji. Co więcej, orzekł, że administracja ma prawo blokować wszelkie przyszłe projekty budowlane na terenie lub w pobliżu ważnych miejsc dziedzictwa narodowego. Sąd uznał, że ochrona dziedzictwa narodowego jest priorytetem. Tym bardziej w miejscu tak ważnym, jak Termy Karakalli, umiejscowione w pobliżu tak istotnych obszarów jak Via Appia, rzymskie akwedukty czy Parco della Caffarella, które są chronione prawem lokalnym i krajowym. Z wyroku sądu wynika, że w przyszłości zarówno władze regionu Lazio jak i Ministerstwo Kultury będą mogły wstrzymać wszelkie prace prowadzące do zmiany krajobrazu. I dotyczy to zarówno już chronionych miejsc, jak i miejsc, które władze dopiero mają zamiar objąć ochroną. Wydana przez sąd interpretacja jest niezwykle ważna dla przyszłej ochrony naszego dziedzictwa kulturowego i archeologicznego. Ministerstwo Kultury nie powinno interweniować w ostateczności, ale współpracować z władzami lokalnymi i regionalnymi oraz brać udział w planowaniu inwestycji na całym terytorium kraju, oświadczyła organizacja Italia Nostra. Budowę Term Karakalli rozpoczął w 206 roku cesarz Septymiusz Sewer. Zostały oddane do użytku za panowania Karakalli w 216 roku. To najlepiej zachowane rzymskie termy i pierwsze łaźnie publiczne oddane do użytku od ponad 100 lat. Wcześniejszymi były nieistniejące obecnie Termy Trajana, które otwarto w 109 roku. Termy Karakalli były każdego dnia odwiedzane przez 6 do 8 tysięcy osób, a korzystanie z łaźni było bezpłatne. McDonald's już zaczął budować swoją restaurację i parking przy Termach. Dostał na to zgodę rady miasta, a przychylną opinię wydało też Ministerstwo Kultury. W 2019 roku, wskutek krytyki ze strony mediów, prace zostały wstrzymane przez burmistrz Virginię Raggi. Wówczas Ministerstwo zmieniło zdanie i zaczęło zwalczać inwestycję. Dario Baroni, szef włoskiego oddziału McDonalda mówi, że do roku 2025 firma planuje otworzyć we Włoszech 200 nowych restauracji. Już posiada tam ponad 600 lokali. W 2016 roku burmistrz Florencji, Dario Nardella, wstrzymał budowę McDonalda na Piazza del Duomo mówiąc, że nie chce fast foodu w miejscu narodzin włoskiego renesansu. « powrót do artykułu
  18. Międzynarodowy zespół astronomów, w skład którego wchodzi profesor Marek Biesiada z Narodowego Centrum Badań Jądrowych, zaproponował zastosowanie kwazarów do pomiarów olbrzymich odległości we wszechświecie. Uczni twierdzą, że ich metoda pozwoli dokonywać pomiarów do obiektów odległych od nas nawet o 13 miliardów lat. Kwazary to aktywne jądra galaktyk, w skład których wchodzi supermasywna czarna dziura i dysk akrecyjny utworzony ze znajdującej się wokół i wciąganej do dziury materii. Wokół dysku znajduje się sferyczna otoczka zwana gorącą koroną, a w dalszej odległości znajdziemy pyłowy torus. Dysk akrecyjny promieniuje w ultrafiolecie. Fotony UV przelatują przez gorącą koronę, w której zderzają się z wysokoenergetycznymi elektronami. Przejmują przy tym ich energię, stając się fotonami X. Zespół Biesiady wykazał na próbce 2421 kwazarów, że korelacja jasności UV-X jest silnie powiązana z odległościami kosmologicznym. Jest tak dlatego, że owa korelacja ustalana jest na jasnościach obserwowanych, a fizycznie odpowiadają za nią moce promieniowania UV oraz X. Obserwowane jasności, z kolei, zależą od mocy i odległości. Ponieważ kwazary obserwowane są też na odległościach stosowalności metody świec standardowych supernowych Ia, możemy zmierzyć odległość do nich dwoma metodami: SN Ia oraz nową. Pozwala to skalibrować metodę wykorzystującą kwazary, mówi profesor Biesiada. Wspomniane przez uczonego świece standardowe to obiekty o znanej absolutnej wielkości gwiazdowej. Znając tę wartość oraz jasność pozorną, czyli wielkość gwiazdową obiektu widzianego z Ziemi, można obliczyć odległość do tego obiektu. Jak się mierzy odległości w kosmosie? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak daleko jest obiekt, do którego odległość chcemy zmierzyć. Pomiary odległości do Księżyca mogą zostać wykonane radarem lub laserem, gdyż astronauci pozostawili na jego powierzchni lusterko. Odległości do Słońca i innych obiektów w Układzie Słonecznym i najbliższym otoczeniu mierzymy metodą paralaksy, czyli określania kąta, o jaki na tle odległych gwiazd przesunął się obiekt, gdy obserwator zmienił pozycję. Metoda ta pozwala nawet na mierzenie odległości do najbliższych gwiazd. Jednak im dalej badany obiekt, tym mniejszy kąt o jaki obiekt przesuwa się względem gwiazd w tle. W pewnym momencie kąt ten staje się tak mały, że nie jesteśmy w stanie wykorzystać paralaksy. Do pomiarów na dalsze odległości służą nam tzw. świece standardowe. Jako świece standardowe możemy wykorzystać gwiazdy zmienne typu RR Lyrae, przydające się do pomiarów w ramach Drogi Mlecznej. Popularnymi świecami standardowymi są cefeidy, zmienne gwiazdy-olbrzymy. Natomiast pomiarów na największe odległości możemy dokonać wykorzystując supernowe Ia. Można za ich pomocą mierzyć na odległość przesunięcia ku czerwieni z-2. To około 10 miliardów lat świetlnych. Jednak astronomowie chcą sięgać coraz dalej. Stąd propozycja wykorzystania kwazarów w roli świec standardowych. Naukowcy przeprowadzili też testy swojej metody. Zrekonstruowali na przykład ewolucję wszechświata według modelu ΛCDM. Dane uzyskane przy pomocy ‘metody kwazarów’ wykazały, w granicy niepewności, dużą zgodność z modelem ΛCDM. Do danych dopasowaliśmy model ΛCDM, gdzie wolnymi zmiennymi były parametry tego modelu. Wyznaczona na tej podstawie gęstość materii jest zgodna z wartością uzyskaną z innych obserwacji kosmologicznych. Istotą tej pracy była metoda kalibracji kwazarów nie odwołująca się do modelu kosmologicznego – aby nie wpaść w błędne koło stosując później kwazary do testowania modeli kosmologicznych, wyjaśnia profesor Biesiada. « powrót do artykułu
  19. Podczas prac związanych z ochroną dziedzictwa kulturowego słowaccy archeolodzy odkryli depozyt 12 przedmiotów z brązu. Zespół pod kierownictwem Juraja Maleca z Muzeum w Trenczynie znalazł komplet ozdób do kobiecego stroju, w tym zapinkę ze spiralną tarczką, kabłąkiem i szpilą. Malec podkreśla, że biżuteria należała do bogatej kobiety. Jak tłumaczy, znalezisko datuje się na późną epokę brązu i można je powiązać z kulturą łużycką. Oprócz zapinki odkryto torkwesy, bransolety i wieloczęściową opaskę na głowę. Archeolodzy wspominają także o kolczykach czy wisiorku. Znalezisko wydobyto z blokiem gliny. Jak podkreślił dyrektor Muzeum w Trenczynie Peter Martinisko, jego zawartość zbadano dopiero w pomieszczeniach placówki. Odbyło się to we współpracy z ekspertami z Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie i Uniwersytetu Masaryka w Brnie. Pobrano próbki do dalszych badań. To, że przez 3 tys. lat nikt nie odkrył tych cennych przedmiotów, nawet działający nielegalnie detektoryści, było dla specjalistów zaskoczeniem. Zwłaszcza że, by zlokalizować ufortyfikowaną osadę, gdzie doszło do odkrycia, posłużyli się oni dostępnymi publicznie danymi. Kosztowności zapewne zakopano, by zapobiec grabieży przez wroga. Gdy niebezpieczeństwo minęło, z jakiegoś powodu nikt się nie zjawił, by je odzyskać. Po konserwacji biżuteria trafi na wystawę w muzeum. « powrót do artykułu
  20. Pojawiła się nadzieja dla miłośników psów uczulonych na swoich pupili. Naukowcy z Osaka Prefecture University zidentyfikowali grupę molekuł psich alergenów, które mogą być odpowiedzialne za reakcję układu immunologicznego ludzi. To pierwszy krok ku opracowaniu szczepionki odczulającej. Dotychczas wiele prac naukowcy opisywało naturę i postępy alergii na psy (alergeny występują głównie w ich łupieżu, ślinie i tkance nabłonkowej), jednak niewielu uczonych skupiało się na próbie zwalczania samej alergii. Teraz po raz pierwszy udało się zidentyfikować te części molekuł alergenów, które prawdopodobnie uczulają ludzi. W ciągu lat badań odkryto siedem alergenów nazwanych alergenami Canis familiaris i ponumerowano je od 1 do 7. Pierwszy z nich, Can f 1, odpowiada aż za 50-75 procent przypadków alergii u ludzi. Jest on obecny w tkance języka psów, śliniankach i w skórze. Uczeni mieli jednak dotychczas problem ze zidentyfikowaniem epitopów IgE Can f 1. Epitopy to te fragmenty antygenów, które są rozpoznawane przez układ odpornościowy i wywołują jego reakcję. Epitopy łączą się ze specyficznymi receptorami antygenowymi na powierzchni przeciwciał, limfocytów B lub T. U ssaków głównym przeciwciałem (immunoglobuliną) odpowiedzialnym za reakcje alergiczne jest IgE. Japońscy naukowcy, jako pierwsi wykorzystali krystalografię rentgenowską do określenia całej struktury Can f 1. Przede wszystkim odkryli, że wzorzec zwijania tego biała jest na pierwszy rzut oka podobny do procesu zachodzącego też w przypadku trzech innych Can f. Jednak rozkład ładunku elektrycznych na powierzchni białka był zupełnie inny, co sugerowało, że miejsca występowania tych ładunków są dobrymi kandydatami na epitopy IgE. Uczeni mówią, że uzyskane przez nich dane mogą być punktem wyjścia do dalszych badań i analiz, które wskażą na konkretne epitopy IgE. I, jak podkreślają, badania te dowodzą, że stworzenie szczepionki odczulającej na psy jest w zasięgu ręki. « powrót do artykułu
  21. Dieta bogata w czerwone mięso zwiększa ryzyko wystąpienia chorób układu krążenia. Na łamach Nature Microbiology ukazał się właśnie artykuł, którego autorzy opisali, jak bakterie obecne w naszych jelitach zamieniają składniki czerwonego mięsa w związki szkodliwe dla zdrowia. Już wcześniej było wiadomo, że produkt uboczny przemiany materii, tlenek trimetyloaminy (TMAO) o wzorze (CH3)3NO, który powstaje podczas trawienia czerwonego mięsa i innych produktów zwierzęcych, jest powiązany z wyższym ryzykiem chorób układu krążenia. Poziom TMAO we krwi to wskaźnik ryzyka ataku serca, udaru i śmierci, mówi doktor Stanley Hazen z Cleveland Clinics. TMAO bierze też udział w tworzeniu się zakrzepów i rozwoju miażdżycy. Hazen wraz z zespołem opisali cały proces biochemiczny, w ramach którego bakterie zamieniają karnitynę, obecną w spożywanym mięsie i przetworach mlecznych, w γBB (gamma-butyrobetaine), następnie TMA (trimetyloaminę), a w końcu w TMAO. Okazuje się, że wiele obecnych w jelitach bakterii jest zdolnych do zamiany karnityny w γBB, jednak bardzo mało potrafi wykonać następny krok, czyli zamienić γBB w TMAO. U zwierząt wszystkożernych, jak i ludzi, głównym gatunkiem bakterii zamieniającym γBB w TMA/TMAO jest Emergencia timonensis. U osób pozostających przez długi czas na diecie wegetariańskiej i wegańskiej liczba tych bakterii w jelitach jest bardzo mała, i mają one bardzo małą lub żadną zdolność do zamiany karnityny w TMAO, stwierdzają autorzy badań. Naukowcy przeanalizowali dane kliniczne niemal 3000 osób i stwierdzili, że wyższy poziom γBB z diety jest powiązany z większym ryzykiem wystąpienia chorób układu krążenia, ataków serca, udarów i zgonów. Przeprowadzili też sekwencjonowanie RNA Emergencia timonensis i odkryli zespół 6 genów nazwanych gbu (gamma-butyrobetaine utilization), których ekspresja zwiększa się w reakcji na γBB. Po dalszej analizie wybrano cztery z nich (gbuA, gbuB, gbuC, gbuE) i wprowadzono je do genomu Escherichia coli. Bakteria zyskała wówczas zdolność do zamiany γBB w TMA, co dowiodło, że te konkretne cztery geny odpowiadają za przemianą karnityny w TMAO. Uczeni jednak na tym nie poprzestali, postanowili jeszcze bardziej zawęzić obszar poszukiwań. Przeanalizowali próbki 113 pacjentów spożywających różne diety i przekonali się, że wysoki poziom gbuA w odchodach jest powiązany z wysokim poziomem TMAO we krwi oraz dietą bogatą w czerwone mięso. Kolejnym dowodem było spostrzeżenie, że u osób, które zrezygnowały z jedzenia mięsa, dochodziło do spadku poziomu gbuA. To sugeruje, że modyfikacja diety może obniżyć ryzyko chorób układu krążenia, mówi Hazen i dodaje, że obecnie jego zespół pracuje nad wykorzystaniem tej wiedzy do stworzenia odpowiednich leków nakierowanych na geny bakterii wytwarzających TMAO. « powrót do artykułu
  22. Od kilkudziesięciu godzin Teleskop Webba (JWST) prowadzi niezwykle ważną i skomplikowaną operację – rozwija osłonę termiczną. To zaplanowana na kilka dni wieloetapowa czynność której powodzenie zdecyduje o losach obserwatorium. NASA otrzymuje też odczyty temperatury z teleskopu i już teraz widzimy jak olbrzymim różnicom temperatur poddawane jest urządzenie. JWST wystartował przed niecałymi 5 dobami (117 godzin temu), a już pokonał ponad 616 000 kilometrów. To ponad 42% trasy. Do celu pozostało mu 830 000 km. Obecnie porusza się w jego kierunku z prędkością 0,8 km/s. Rozwijanie osłony termicznej zaczęło się od rozłożenia po obu stronach teleskopu dwóch dużych wsporników o nazwie Unitized Pallet Structure (UPS). Mają podtrzymywać i napinać pięciowarstwową osłonę. Przed ich rozłożeniem Webb zorientował się w stronę Słońca tak, by zapewnić więcej ciepła UPS, włączono też liczne elementy grzewcze, by zapewnić odpowiednią temperaturę kluczowym komponentom biorącym udział w operacji. Następnie przyszedł czas na Deployable Tower Assembly (DTA). To struktura, na której znajdują się zwierciadła teleskopu. DTA wysunęła się o 1,22 metra, zwiększając odległość pomiędzy lustrami a całą resztą teleskopu. Pozwoli to na rozwinięcie osłony oraz zapewni lepsza izolację cieplną. Kontrola temperatury to krytyczny element pracy Webba. Działający w podczerwieni teleskop musi utrzymywać zwierciadła i instrumenty naukowe w bardzo niskich temperaturach. Tylko wówczas spełni swoje zadanie. JWST zwrócony jest platformą nośną w stronę Słońca – to jego gorąca strona. Po przeciwnej stronie platformy znajdują się lustra i cała aparatura badawcza, które za pomocą osłony termicznej będą chronione nie tylko przed wpływem Słońca, Ziemi i Księżyca, ale również ciepłem samej platformy. Dlatego też JWST został wyposażony w liczne czujniki temperatury, a NASA na bieżąco podaje odczyty 4 z nich, 2 znajdujących się po stronie gorącej i 2 po stronie zimnej. Dzięki nim wiemy, że obecnie średni temperatura elementu UPS wynosi -6,67 stopnia Celsjusza, a średnia dla panelu wyposażenia platformy nośnej jest dodatnia i wynosi 9,44 stopnia Celsjusza. Znacznie chłodniej jest po stronie zimnej. Średnia temperatura głównego zwierciadła to -57,22 stopnie Celsjusza, a Zintegrowanego Modułu Instrumentów Naukowych (ISIM) to -153,33 stopnia. To jednak dopiero początek. Temperatury pracy modułu optycznego, w skład którego wchodzą zwierciadła, oraz ISIM nie może być wyższa niż -223,15 stopnia Celsjusza. Osłona termiczna w sposób pasywny zapewni stabilne niższe temperatury. Natomiast niektóre elementy teleskopu wymagają jeszcze niższych temperatur. Dlatego też np. kamera i spektrograf MIRI wyposażono w aktywny system chłodzenia, który obniży temperatury czujników do mniej niż -266 stopni Celsjusza. Tak niskie temperatury zostaną osiągnięte dopiero po pełnym rozwinięciu osłony termicznej. To potrwa jeszcze około 3 dni.   « powrót do artykułu
  23. Międzynarodowy zespół naukowy, na którego cele stali specjaliści z Uniwersytetu w Pekinie wykorzystał National Superconducting Cyclotron Laboratory (NSCL) na Michigan State University do stworzenia najlżejszego ze znanych izotopów magnezu. Jest on tak niestabilny, że rozpadł się, zanim uczeni mogli dokonać bezpośrednich pomiarów. Jedno z najważniejszych pytań brzmi, skąd wzięły się pierwiastki we wszechświecie, mówi jeden z liderów badań, profesor Kyle Brown z Facility for Rare Isotoope Beams (FRIB). Jak one powstały? Jak przebiegał taki proces?, dodaje. Ziemia jest pełna magnezu, który powstał przed miliardami lat w gwiazdach. Magnez stanowi bardzo ważny składnik naszej diety, jest ważnym elementem tworzącym skorupę ziemską. Jednak jest to magnez stabilny, którego jądro się nie rozpada. Tymczasem nowy izotop jest zbyt niestabilny, by mógł istnieć w naturze. Takie izotopy są uzyskiwane w akceleratorach cząstek i rozpadają się w ułamku sekundy. Jednak dzięki ich tworzeniu i badaniu naukowcy mogą dopracowywać i testować modele, które wyjaśniają nam, jak powstają i są zbudowane jądra atomowe. To z kolei pozwala nam przewidywać, co dzieje się w ekstremalnych warunkach w przestrzeni kosmicznej. Warunkach, których być może nigdy nie będziemy w stanie odtworzyć na Ziemi, by bezpośrednio badać zachodzące tam zjawiska. Testując nasz modele i czyniąc je coraz lepszymi i lepszymi, możemy dokonywać ich ekstrapolacji na miejsca, w których nie możemy dokonywać pomiarów i na tej podstawie sprawdzać, jakie procesy tam zachodzą, wyjaśnia Brown. Już NSCL, wiodące w USA miejsce badań nad rzadkimi izotopami, daje uczonym olbrzymie możliwości. Natomiast FRIB, którego uruchomienie przewidziano na przyszły rok, będzie miejscem absolutnie wyjątkowym. Naukowcy z całego świata będą mogli tworzyć tam izotopy niemożliwe do uzyskania nigdzie indziej. Takie miejsca jak FRIB nie tylko zwiększają naszą wiedzę o wszechświecie, ale pozwalają np. na udoskonalanie metod leczenia nowotworów. Dzięki FRIB możliwe będzie prowadzenie niedostępnych dotychczas badań, a ośrodek przez wiele dekad będzie dostarczał nowych odkryć. Niedawno informowaliśmy, że naukowcy z obu ośrodków odkryli zdeformowane jądro podwójnie magiczne i znaleźli zaginioną masę cyrkonu-80. Wspomniany na wstępie najlżejszy izotop magnezu to magnez-18. Jądra wszystkich atomów magnezu zawierają 12 protonów. Dotychczas najlżejszym z nich był magnez-19, w jądrze którego obok protonów jest 7 neutronów. Uczeni postanowili uzyskać jądro lżejsze o jeden neutron. Pracę rozpoczęli od stabilnego magnezu-24. Cyklotron w NSCL przyspieszył strumień jąder magnezu-24 do około połowy prędkości światła, a następnie zderzył go z folią wykonaną z berylu. W wyniku kolizji powstaje mieszanina różnych izotopów lżejszych od magnezu-24. Musimy z tego wyodrębnić interesujący nas izotop, mówi Brown. W tym przypadku był to magnez-20. To niestabilny izotop, który rozpada się w ciągu dziesiątych części sekundy. Naukowcy mieli więc ułamki sekundy na zderzenie magnezu-20 z kolejnym celem wykonanym z berylowe folii. Cel znajdował się w odległości około 30 metrów. Nasz strumień podróżował z połową prędkości światła, więc szybko tam dotarł, stwierdza Brown. W wyniku tego zderzenia uzyskano poszukiwany magnez-18. Tutaj sprawy wyraźnie się skomplikowały, gdyż izotop ten istnieje przez jedną tryliardową (10-21) części sekundy. To tak krótki czas, że izotop ten istnieje wyłącznie w postaci jądra, gdyż nie zdążą się wokół niego pojawić elektrony. Prawdę mówiąc, to tak krótko, że atom magnezu-18 nie zdąży nawet opuścić folii. Rozpadł się w jej wnętrzu. To zaś oznacza, że naukowcy nie mogli bezpośrednio zmierzyć właściwości uzyskanego izotopu. Jednak mogli o nich wnioskować na podstawie produktów jego rozpadu. Najpierw jądro magnezu-18 odrzuciło dwa protony, stając się neonem-16. Z tego pierwiastka odrzucone zostały kolejne dwa protony i powstał tlen-14. Analizując wspomniane protony oraz tlen, które wydostały się z berylowej folii, naukowcy byli w stanie określić właściwości magnezu-18. « powrót do artykułu
  24. Na początku grudnia naukowcy z Instytutu Archeologii Rosyjskiej Akademii Nauk rozpoczęli prace w historycznym centrum Nowogrodu Wielkiego; ma to związek z przebudową Centrum Morskiego im. Kapitana Nikołaja Gienadiejewicza Waruchina. Odkryto wiele cennych przedmiotów, w tym XII-wieczny list na brzozowej korze, którego autor pyta niejakiego Dobrosza o kwotę, jaką należy zapłacić za świadczenie usług administracyjnych. List zachował się w gliniastej glebie, chroniącej przed dostępem tlenu. Wykopaliska są prowadzone w dwóch miejscach. W pierwszym, przeznaczonym pod budowę przepompowni ścieków, natrafiono na fragmenty zabudowań dworskich z XII-XV w. W warstwach średniowiecznych odkryto przedmioty codziennego użytku, np. biżuterię, fragmenty skórzanych butów oraz ceramicznych i drewnianych naczyń, a także ciężarki i pływaki do sieci. Do niezwykle ważnych znalezisk należy zaliczyć połowę ołowianej pieczęci z XIII w. z wizerunkami Jana Ewangelisty i św. Łazarza oraz 4 ołowiane pieczęcie z XII w. Obecnie badana jest warstwa z końca XII w. To w niej 22 grudnia znaleziono list na korze brzozowej (nr 1144). Na drugim stanowisku odkryto duże magazyny. Od strony rzeki Wołchow oddzielała je palisada. Archeolodzy natrafili tu na fragmenty łodzi, części do przeprowadzania napraw i naczynia do przechowywania smoły. Wspominano też o licznych kawałkach skórzanych butów. Interesującym znaleziskiem jest wisząca pieczęć ołowiana ciwuna Piotra, który żył w XIV w. Prace wykopaliskowe poprzedzające przebudowę centrum nadal trwają. Mają się zakończyć w marcu przyszłego roku. Nowogród to jedno z najważniejszych miast w historii Rusi, ściśle związane z jej początkami. Dotychczas w Nowogrodzie i okolicach znaleziono około 1200 zabytków piśmiennictwa na korze brzozowej, w tym słynne szkolne zapiski kilkuletniego Onfima. Można się z nimi szczegółowo zapoznać na specjalnie utworzonej witrynie internetowej. « powrót do artykułu
  25. Amenhotep I rządził Egiptem w latach 1525–1504 p.n.e. Jego mumia to jedna z niewielu egipskich mumii królewskich, które nie zostały rozwinięte przez egiptologów. Egipscy specjaliści z Uniwersytetu w Kairze oraz Ministerstwa Turystyki i Starożytności poinformowali właśnie o jej cyfrowym „rozwinięciu” za pomocą tomografii komputerowej. Dzięki temu chcieli poznać wygląd faraona, jego stan zdrowia w momencie zgonu, przyczynę śmierci oraz styl mumifikacji. Amenhotep I był drugim władcą z XVIII Dynastii. Jego ojcem był Ahmose I, a matką, z którą być może Amenhotep współrządził, była Ahmose-Nefertari. Jego imię oznacza „Amon jest zadowolony”, a imię tronowe brzmiało Djeserkare, czyli „Święta jest Dusza Re”. W czasie swojego panowania walczył z Libijczykami i Kuszytami, zapewnił pokój w kraju i poza jego granicami, kraj stabilnie rozkwitał pod jego rządami. Za jego czasów wybudowano liczne ważne świątynie, w tym słynną świątynię Amona w Karnaku. Po śmierci Amenhotep I i jego matka byli czczeni w Deri El Medina. Jednak oryginalnego grobu faraona dotychczas nie znaleziono. Mumia Amenhotepa I została odkryta w 1881 roku w skrytce DB-320 (TT320), grobowcu znajdującym się w Deir el-Bahari. To tam za czasów XXI dynastii złożono mumie wielu faraonów, ich małżonek i członków ich rodzin, by ochronić zwłoki przed rabusiami. Mumia Amenhotepa I została odkryta wewnątrz trumny. Hieroglify potwierdziły, że spoczywa tam Amenhotep I. Z zapisków na trumnie wiemy też, że w czasach XXI dynastii mumię ponownie owijano, gdyż została uszkodzona przez rabusiów. Po raz pierwszy została ponownie owinięta przez kapłana Pinodżema I, a dekadę później przez jego syna, Masarhartę. Wkrótce po odkryciu mumię faraona przeniesiono do Kairu, najpierw do Egipskiego Muzeum Starożytności w Bulak, później na polecenie Ismai'la Paszy trafiła do pałacu w Gizie, a w 1902 roku mumie faraonów przeniesiono do Muzeum Egipskiego na placu Tahrir w Kairze. Mumia Amenhotepa I była i pozostała jedną z niewielu, których nie rozwinęli współcześni egiptolodzy. Ówczesny dyrektor muzeum, Gaston Maspero, zdecydował, że mumia ma pozostać nietknięta, gdyż była perfekcyjnie zawinięta i całkowicie pokryta girlandami, spoczywała na niej też wspaniała maska pośmiertna. Po otwarciu trumny Amenhotepa I wewnątrz znaleziono dobrze zachowaną osę, którą prawdopodobnie przyciągnął zapach kwiatów i została uwięziona po zamknięciu wieka. Pierwsze badania obrazowe mumii Amenhotepa przeprowadzono już w lutym 1932 roku. Wówczas na podstawie zdjęć rentgenowskich profesor Douglas Derry ocenił, że faraon zmarł w wieku 40–50 lat. Opisał też niewielki osad wewnątrz czaszki oraz amulet na prawym ramieniu. Ponownych badań obrazowych podjęli się w 1967 roku specjaliści z Michigan University. Także i oni wykorzystali promienie rentgenowskie. Na podstawie uzębienia, która nosiło minimalne ślady zużycia, ocenili, że Amenhotep I zmarł w wieku około 25 lat. Nie byli jednak w stanie zobaczyć powierzchni spojeniowej kości łonowej, która pozwala na lepszą ocenę wieku. Zauważyli jednak naszyjnik, zgięte i ułożone na piersi prawe ramię oraz złamane lewe ramię ułożone wzdłuż tułowia. Teraz egipscy naukowcy wykorzystali tomografię komputerową, by dokładnie obejrzeć władcę przed 3500 lat. Mumia owinięta jest w len i w całości pokryta kwietnymi girlandami w kolorach czerwonym, żółtym i niebieskim. Na głowie spoczywa maska pośmiertna z drewna i kartonażu. Twarz maski pomalowana jest na żółto, kontury oczu i brwi na czarno. Źrenice wykonano z kryształów obsydianu. Na czole wyrzeźbiono i pomalowano kobrę ozdobioną kamieniami szlachetnymi. Kartonaż na piersiach jest częściowo ukryty pod kwiatami i nie można go obejrzeć. Wraz ze zwłokami władcy zawinięto 30 amuletów i ozdób. Obrazowanie tomograficzne ujawniło, że Amenhotep I miał owalną twarz, mały wąski i spłaszczony nos. Górne zęby są lekko wysunięte do przodu, a podbródek jest wąski. Władca miał małe uszy, a w płatku lewego ucha widać niewielką dziurkę. Z tyłu i po bokach głowy widoczną są nieliczne loki. Zwłoki są w dobrym stanie, ale badacze zauważyli uszkodzenia, które powstały po śmierci. Doszło m.in. do licznych uszkodzeń kręgosłupa szyjnego i dekapitacji. Skręcony jest prawy nadgarstek, lewe ramię zostało złamane i przemieszczone, brakuje mu dwóch palców i części kości. W brzuchu widoczne jest duże uszkodzenie o wymiarach 12x18 cm, a wewnątrz znajdują się oba brakujące palce lewej dłoni. Lewa część kości łonowej jest złamana, brak jest śladów jej gojenia. Na podstawie stanu nasad kości długich, powierzchni spojeniowej kości łonowej, naukowcy stwierdzili, że faraon zmarł w wieku 35,2 (+/- 9,4 lata), miał zatem od 26 do 45 lat. Władca miał około 168 centymetrów wzrostu (+/- 3 cm). Faraon posiadał wszystkie zęby, zauważono jedynie niewielkie ich zużycie, bez śladów próchnicy czy paradontozy. Nie zauważono żadnych chorób kości czy degeneracji stawów. Faraon został obrzezany. Na podstawie skanów nie udało się określić przyczyny śmierci. Szczegółowe wyniki badań mumii Amenhotepa I opisano na łamach Frontiers in Medicine. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...